Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cilla Fallander pragnęła poświęcić się muzyce, ale pewne wydarzenie z przeszłości przerwało jej artystyczną karierę. Teraz pracuje jako nocna redaktorka w lokalnej gazecie, a jednocześnie stara się zapanować nad życiem z dwójką małych dzieci, praktycznie nieobecnym mężem i występami w weekendy. W końcu dochodzi do wniosku, że najwyższy czas założyć własny zespół i w stu procentach postawić na muzykę.
Tymczasem w portowym Sundsvall, gdzie Cilla mieszka, nieznany napastnik atakuje kilka kobiet, a część z nich znika. Cilla coraz częściej czuje się obserwowana we własnym domu, a kiedy osobiście dotyka ją jedna z tragedii, postanawia wyjaśnić zbrodnie, które wstrząsnęły miastem…
Szczególnie że w okolicy w zapomnianym domu pewien mężczyzna tęskni za towarzystwem. Tęskni za kimś, kto mógłby mu śpiewać. A jego celem jest Cilla…
Susanne Fellbrink to zarówno pisarka, jak i piosenkarka, autorka tekstów i producentka. Posiada własną wytwórnię płytową i wydawnictwo. „Jeszcze nie śpiewa” to pierwszy tom serii z gatunku cosy crime, której główną bohaterką jest Cilla Fallander.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 409
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 27 min
Tytuł oryginału: Än sjunger hon inga sånger
Przekład z języka szwedzkiego: Michał Bolek
Copyright © Susanne Fellbrink, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Lauri Tapaninen
Redakcja: Katarzyna Grabowska
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-91-8034-592-7
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Niniejszą książkę dedykuję Hansiemu, Viktorowi i Antonowi. Dziękuję, że jesteście w moim życiu, że zawsze we mnie wierzycie, dopingujecie, kiedy potrzeba, i cieszycie się razem ze mną, gdy jest ku temu okazja. Tak jak teraz.
Leży na łóżku, a on czesze jej blond włosy. W swojej białej koszuli nocnej wygląda spokojnie, jak anioł. Niebieskie oczy spoczywają nieruchomo pod powiekami. Już od dawna. Chce ją obudzić, ale nie może. Brakuje mu jej głosu i wszystkich piosenek, które mu śpiewała, ale może jeszcze się ocknie? Może jutro? Albo pojutrze? Może poczekać. Stracił już rachubę, ile minęło dni.
– Teraz porządnie odpoczniesz i będzie dobrze – mówi i smaruje jej zesztywniałe dłonie kremem do rąk o zapachu konwalii. – Lubisz go, prawda?
Podciąga wyżej kołdrę w kwiaty na jej zimnym ciele. Przed wyjściem gasi lampę z różowym pluszowym abażurem i nie może się powstrzymać, by nie przesunąć dłonią po frędzlach. Tam i z powrotem. Przyjemnie łaskocze w palce. Podchodzi do okna i wygląda na ulicę. Duże hałdy śniegu prawie przykrywają domy naprzeciwko, a na zewnątrz jest równie pusto i cicho jak wewnątrz, mimo że mieszka w centrum. Jakby był w wymarłym mieście.
W dużym pokoju siedzi Złotowłosa. Jej zielona jedwabna sukienka ładnie połyskuje na tle kanapy obitej bordowym aksamitem, a włosy falujące na ramionach lśnią niczym złoto. Piękna jest, gdy tak siedzi. Jedna noga założona na drugą, a dłonie na kolanach, dokładnie tak, jak zwykle.
Chwilę zajęło, zanim udało mu się sprawić, żeby noga została na swoim miejscu. Zapach perfum Chloé ciężko wisi w pokoju, a on wciąga go w nozdrza.
Wiadomości telewizyjne wzbudzają w nich obojgu przerażenie. W centrum nie zostanie wzniesiony wieżowiec, a poza tym w mieście doszło do napadu na bank. Zerka na Złotowłosą i odgryza kęs cynamonowego ślimaka. Rozpuszcza się, gdy przykleja go do podniebienia. Przesuwa po nim językiem, żeby się odczepił, po czym spłukuje łykiem kawy. Na stole leżą zapałki. Pochyla się i zapala świece w świeczniku adwentowym, który nadal stoi. Zapach siarki wzbudza w nim tęsknotę za prawdziwymi świętami, nie takimi jak ostatnie. Świecznik bez mchu wygląda jednak na pusty. Ale może go przecież kupić. Na następne święta.
Po wiadomościach znowu wyciąga starą płytę gramofonową. Słychać znajome skrobanie, zanim udaje mu się trafić igłą we właściwe miejsce na obracającej się płycie.
„Dobrej nocy i sza…”1
Melodia wypełnia każdy zakamarek pokoju. Uspokaja go.
Kątem oka widzi, jak Złotowłosa szyderczo się uśmiecha. Trąca ją mocno w ramię, tak że spada na podłogę. Niech tam chwilę poleży i sobie to przemyśli. Nikt nie będzie z niego, ot tak, szydzić.
Po chwili sztywnieje. Ktoś dzwonił do drzwi?
Serce wali tak, że czuje dudnienie w uszach, a kolana są jak z galarety. Co one mówią? Treść rozmowy odbywającej się kilka merów od niej powoli dociera do Cilli, która wstrzymuje oddech, stojąc za drzwiami do kuchni u Viktorii. W gruncie rzeczy nie chce słyszeć nic więcej, ale jednocześnie nie może się powstrzymać.
– Nie rozumiem, jak ona jeszcze może wierzyć, że zostanie wielką gwiazdą – mówi Viktoria. – Teraz, w jej wieku.
– Widziałyście dzisiaj ogłoszenie w „Sundsvalls Tidning”? Było też jej duże efekciarskie zdjęcie.
Silny norrlandzki akcent Lisette wypełnia pomieszczenie.
– Chociaż to pewnie dobrze, że próbuje – mówi Pia. – Według mnie szkoda, że wszystko poświęciła dla Henkego. Może by się jej udało.
Cilla przełyka kilka razy ślinę, która jednak szybko wypełnia usta, podczas gdy Viktoria ciągnie:
– Chyba by wystarczyło, gdyby to Henke został producentem muzycznym. Ktoś musi zająć się rodziną, a nie fruwać w jakiejś cholernej krainie marzeń. Ma już przecież prawdziwą pracę, co to niby, nie wystarcza jej?
– Może to powinien być zaszczyt, że my wystarczymy dziś wieczorem, jeśli raczy w końcu przyjść – mówi Lisette.
Serce ciężko opada jej do żołądka i Cilla powstrzymuje cisnące się łzy.
Zmieniają się w wewnętrzny szloch i powoli wypełniają ciało. Jakby tonęła od środka. Dlaczego Lisette wydaje się taka rozgniewana? Uczucie radosnego oczekiwania przed tym wieczorem prysło wraz z wymianą zdań przyjaciółek, która miała miejsce parę metrów od niej.
Cilla powinna się rozzłościć. Powinna wejść i się obronić. Wie jednak, że postąpi tak jak zwykle. Zamaskuje rozczarowanie uśmiechem.
To wyłącznie jej wina, bo gdyby tylko przyszła na czas, toby tego nie usłyszała.
Wycofuje się cicho do drzwi wejściowych, po czym otwiera je i zamyka z trzaskiem. Następnie podnosi buty, które zostały już schludnie ustawione w pomalowanym na żółto przedpokoju, i upuszcza je z łomotem na drewnianą podłogę. Tak jak powinna była zrobić od razu. Tak jak powinna robić wszędzie. Dbać o to, żeby ją było widać i słychać.
– Hej, jesteście tam? – woła.
W kuchni na parę sekund zapada milczenie.
– Jesteśmy w kuchni – odkrzykuje Viktoria.
Roztopione płatki śniegu rozmazały makijaż wokół lekko zaczerwienionych niebieskich oczu Cilli. Pochyla się do lustra, ślini palec i próbuje zetrzeć tusz. Z warkocza francuskiego, który z wysiłkiem zaplotła, zanim Henke ją tu podrzucił, wysunęło się już kilka kosmyków. Szybko ściąga gumkę, rozpuszcza długie blond włosy i ściąga wszystko w prosty kucyk. W zimnym blasku sufitowej lampy, która świeci jak jarzeniówka w przedpokoju Viktorii, widać wyraźnie, że Cilla powinna wybrać się do fryzjera, żeby zakryć odrosty, ale nie ma teraz na to pieniędzy.
O co chodziło Lisette z tym, że „wystarczą dziś wieczorem”? Stoi jeszcze kilka sekund, jakby szukała wieszaka na swoją puchową kurtkę, a potem tupie trochę głośniej w długim korytarzu do kuchni. Może dlatego, że nie mogła uczestniczyć w żadnym z babskich wieczorów w grudniu? Raz była w swojej prawdziwej pracy w gazecie, a w dwa pozostałe ku swojej wielkiej radości dostała zlecenie, aby zaśpiewać na świątecznych bankietach. Powinny to chyba zrozumieć? W końcu są jej przyjaciółkami.
Bierze głęboki wdech, przylepia sobie uśmiech do twarzy i otwiera uchylone drzwi.
– Przepraszam, że dotarłam tak późno. Przez śnieg Henke spóźnił się ze Sztokholmu.
– No cześć, koleżanko – mówi Viktoria. – Ale ładnie wyglądasz.
– Dzięki, ty też – odpowiada Cilla i zauważa, jak wszystkie się do niej uśmiechają.
– Jezu, aleśmy się dawno nie widziały, kruszynko. – Viktoria wstaje i ją przytula.
Cilla wysuwa krzesło i jak najszybciej siada, żeby nie być już w centrum uwagi. Wyciąga butelkę wina z jasnoniebieskiej torebki, którą potem zostawia przy sobie. Niechętnie pozbywa się torebek, tylko trzyma je jak przyklejone na kolanach albo na ramieniu. Jakby tam były zapakowane jej serce, dusza i pewność siebie.
Paruje zapiekanka z kurczakiem, którą Viktoria stawia na stole, ale Cilla straciła apetyt. Zapach curry wypełnia pomieszczenie, a Viktoria nalewa wina do kieliszka Cilli.
Ciało się kuli, a Cilla próbuje się wyprostować. Ale nie może. Tak jakby gumowa taśma ściągała jej ramiona do przodu. Jak wtedy, kiedy miała jedenaście lat i wstydziła się, że zaczęły jej rosnąć piersi. Próbowała wtedy sprawić, że staną się niewidzialne dla ludzi dookoła. Obecnie chciałaby sprawić, że cała będzie niewidzialna, a jednocześnie tęskni do tego, by stanąć na scenie. Jak to się właściwie ze sobą łączy?
Chociaż próbuje brać udział w toczącej się rozmowie, jest tak, jakby nikt jej nie słyszał. Jakby jej nie było.
Powinna zostać w domu dziś wieczorem, kiedy Henke jest wreszcie wolny. Mogliby całą rodziną poleniuchować na sofie, a ona naprawdę potrzebowałaby spokojnego wieczoru po ostatnich miesiącach wypełnionych chaosem.
Cilla jednak nie mogła się doczekać tego wieczoru. Nie mogła się doczekać, aż w końcu się wygada, jaka jest zestresowana wszystkimi problemami w domu. Finanse w kiepskim stanie, przyszłość w pracy i wszystkie osoby zaangażowane do opieki, które zaczynają się męczyć. Ale też o tym, jak się cieszy, że kilka firm w Sundsvall odkryło ją ponownie po tych wszystkich latach nieaktywności i że dostała kilka zleceń na występy.
To naprawdę wzbudziło w niej tęsknotę, by znowu znaleźć się na scenie, a na dodatek teraz, kiedy Henke studiuje, potrzeba im pieniędzy. Jednak po tym, co właśnie usłyszała, już wie, że najlepszym wyjściem będzie nie zdradzać tych myśli.
Cilla utkwiła wzrok w Lisette, która akurat ma głos, ale nie słyszy, co mówi koleżanka. Widzi tylko, jak rude włosy Lisette niemal zlewają się z zasłoną w terakotowym kolorze, którą ma za sobą. Jakby cała zasłona była ogromną peruką i gdzieś pośrodku wyglądała z niej mała, jasna twarz z zielonymi oczami.
Co ona powiedziała chwilę temu? Wierzy, że zostanie gwiazdą. A może Viktoria to powiedziała?
Jaką to piosenkę śpiewała na ślubie Lisette? Może Dlatego, że jesteś? Czy może Walc miłości? Nie, to musiało być na chrzcie któregoś z jej dzieci. Cilli mieszają się wszystkie kościoły, w których śpiewała.
Ślub Viktorii okazał się przerażającym doświadczeniem, kiedy kantor nie zgodził się jej akompaniować. Była zmuszona śpiewać a cappella, a on podał jej zły ton. Z konieczności przez kilka minut bawiła się w śpiewaczkę operową. Policzki jej płoną, jak tylko o tym pomyśli.
Pia nie wyszła za mąż ani nie urodziła dziecka, ale Cilla śpiewała na imprezie z okazji jej trzydziestych urodzin. Chętnie pomaga, jeśli tylko może. Dobrze się czuje wtedy, kiedy wie, że jest potrzebna.
Na szafce z sosnowego drewna za Pią stoi mikołaj zostawiony tu po świętach, a obok niego żółta porcelanowa misa w kształcie tulipana. Jest wypełniona trzema sztucznymi owocami ze szkła. Jabłko, pomarańcza i gruszka. Cillę uderza myśl, że owoce w jakiś sposób symbolizują przyjaźń z trzema kobietami, które siedzą wokół niej. Mogłaby zostać zniszczona równie łatwo jak szklane owoce, jeśli nie będzie się z nią delikatnie obchodzić. A jeśli wiedzą, że słyszała wszystko, co wcześniej mówiły? Odważy się coś powiedzieć i zepsuć wszystkim wieczór? Nie, wystarczy, że dla niej jest już popsuty.
Żadna z przyjaciółek nie miała przecież w życiu łatwo. Viktoria i jej były mąż, który utrzymywał w tajemnicy, że ma w Danii inną rodzinę, Lisette, która wychowuje autystyczne dziecko, i Pia, która niestety nie może mieć dzieci.
I jeszcze zostawił ją chłopak, kiedy to odkryto. Nic dziwnego, że drażni ich właśnie ona, która ma zarówno męża, jak i dwoje zdrowych dzieci, a poza tym fruwa w krainie marzeń i bawi się w gwiazdę. Kto lubi kogoś takiego?
– Zdrówko, dziewczyny, nareszcie mamy imprezę.
Viktoria podnosi kieliszek i rozgląda się wokół stołu. Cilla odwzajemnia toast i bierze duży łyk.
Może kiedyś miała szansę zostać uznaną piosenkarką. Mimo że minęło tyle lat, nadal pamięta, jak się zdziwiła, kiedy pewnego dnia zadzwonili do niej z wytwórni płytowej w Sztokholmie. Sonny Berg, wówczas najbardziej znany dyrektor wytwórni w Szwecji, wokół którego zbierały się wszystkie gwiazdy, z jakiegoś przedziwnego powodu usłyszał o niej, niepozornej Cilli z Sundsvall, i chciał, żeby przyjechała i zaśpiewała dla niego na próbę.
– Słyszeliśmy, że będziesz fantastyczną piosenkarką, więc mój szef chce, żebyś przyjechała już jutro. Zapewniamy przelot i hotel – powiedziała kobieta z wytwórni.
Cilla pomyślała, że ktoś robi sobie z niej żarty, ale i tak zadzwoniła do Viktorii i o tym opowiedziała, nawet jeśli starała się, by nie pokazać, jaka jest podekscytowana. Nawet zapytała, czy naprawdę ma jechać.
– No jasne, że masz jechać. Przecież o tym właśnie marzyłaś, a coś takiego zdarza się tylko raz w życiu – odpowiedziała Viktoria zachęcająco. Ale to było wtedy. Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby tylko opowiedziała, co się tak naprawdę wtedy wydarzyło.
Dlaczego po katastrofie sztokholmskiej zdecydowała się zrezygnować z kariery piosenkarki i zadowolić się śpiewaniem tylko na chrztach i ślubach w najbliższym otoczeniu. Ale nigdy nie opowiedziała.
– Ale super.
Trzy pary oczu, niebieskie, brązowe i zielone, przyglądają się jej z zaskoczeniem i w oczekiwaniu jakiejś reakcji. Cilla wierci się na swoim miejscu. Nawet nie słyszała, o czym rozmawiają.
– Słucham?
– No, Henke znowu będzie występować ze swoim zespołem – mówi Viktoria i przypatruje się Cilli.
– Aha, tak, fajnie będzie ich znowu zobaczyć – rzuca Cilla i przysuwa krzesło bliżej stołu. – Dawno nic razem nie robili.
– Są dobrzy jak diabli, więc nie można tak po prostu przegapić ich występu – dodaje Pia i pociąga łyk czerwonego wina, a potem podsuwa okulary z oprawką w brązowe ciapki, które cały czas zjeżdżają jej po nosie. Jej nowe rzęsy są tak długie, że muskają szkła okularów. To musi być nieprzyjemne.
Cilla bierze głęboki wdech.
– Będę śpiewać w czwartek w ratuszu – informuje ściszonym głosem i dochodzi do przekonania, jakie to żałosne, że jeszcze chwilę temu była zazdrosna o własnego męża. – Wpadnijcie, jeśli macie ochotę. Mogę załatwić darmowe bilety.
Słyszy, jak słowa wydobywają się z jej ust mimo świadomości, że powinna już przestać się poniżać.
– My wyjeżdżamy, więc nie da rady – mówi Lisette, po czym patrzy na Viktorię i Pię. – Ale może wy?
– Niestety.
Obie odpowiadają szybko i jednocześnie. Cilla spogląda na zegarek. Dochodzi dziewiąta.
– Wiem, że jesteście zajęte – bąka. – Może innym razem będzie bardziej wam pasować.
Lisette zeskrobuje resztki z talerza i wkłada kęs między wargi pomalowane na czerwono. Kąciki jej ust zawsze opadają, jakby ciągle była nie w sosie.
– A tak w ogóle, chcecie iść na Mię Skäringer w następną sobotę? – pyta Lisette, nie przerywając jedzenia.
Cilla czuje ciężar w piersi i bierze duży łyk wody.
– To będzie wykład? – dopytuje Viktoria.
– Tak, tak myślę. Mogę sprawdzić, czy są jeszcze bilety.
– Może. Co myślicie?
Viktoria rozgląda się wokół stołu, próbując zebrać w kitkę świeżo rozjaśniane włosy do ramion.
– Niestety nie mogę – odpowiada Cilla. – Tego wieczoru będę występować w Aveny. Na pokazie mody.
Uśmiecha się ustami i próbuje przenieść uśmiech także na oczy, ale nie jest pewna, czy jej się to udaje. Nie minęło wiele dni, odkąd zaprosiła je na wieczór w Aveny, ale wtedy wszystkie miały coś do zrobienia i żadna nie mogła przyjść.
Zapada milczenie i trwa o sekundę za długo, a ona rozumie, że właśnie zdały sobie sprawę, jak się zbłaźniły. Viktoria gwałtownie wstaje i sprząta po zapiekance. Cilla widzi, jak bierze ścierkę do naczyń i zaczyna gorączkowo wycierać blat kuchenny. Może myślą, że za bardzo ją widać? To może być przyczyną ostrych słów, które wcześniej padły? Myśli o ogłoszeniu w dzisiejszej gazecie, na którym uśmiecha się szeroko do aparatu, z wymyślną fryzurą i w błyszczącej sukience z cekinami. Viktoria siada przy stole i odgryza kawałek ciabatty, a potem znowu się odzywa:
– Musimy znaleźć coś na trochę później, żebyś też mogła pójść – mówi, podnosząc okruszek ze stołu i wkładając go do ust.
– Byłoby fajnie – odpowiada Cilla, ale szybko spuszcza wzrok na torebkę i udaje, że szuka błyszczyka do ust. – Jakie masz ładne kieliszki. Nowe?
Podnosi swój w kierunku Viktorii i popija wino.
– Tak, kupiłam na noworocznej wyprzedaży. Mogłabym to robić do śmierci.
Przyjaciółki zaczynają nawijać o swoich ostatnich okazjach na wyprzedażach, a Cilla myśli o spotkaniu, które będzie miała we wtorek z redaktorem naczelnym. Czuje, co jej powie, tak że ściska ją w żołądku.
– A słyszałyście, że to tę rudą z Ping Ponga napadli w zeszły weekend? – zagaduje Pia. – Wariatów nie brakuje.
Cilla wymyka się do toalety i pisze do Henkego SMS: Możesz po mnie przyjechać? Źle się czuję.
– Henke właśnie wysłał mi SMS – mówi, wracając do kuchni. – Augustowi coś dolega, więc przyjedzie po mnie za chwilę.
Trochę się wstydzi, że nie wpadła na jakąś lepszą wymówkę. Henke potrafiłby oczywiście zaopiekować się chorym synem przez parę godzin, gdyby była taka potrzeba.
– Nagle wypadło – dziwi się Lisette.
– Szkoda, nie zjesz deseru – mówi Viktoria. – Gruszki z after eightami.
– Ale pycha, dawniej mama zawsze to robiła, kiedy mieliśmy w domu imprezę – wtrąca Pia.
– Ojej, brzmi smacznie, ale w takim razie zostanie wam więcej do podziału – odpowiada Cilla z uśmiechem.
Kiedy Henke pisze, że jest na miejscu, Cilla się ubiera i zapadając się, brnie przez głęboki śnieg do czekającego auta. Gdy mąż ją zauważa, przybiera pytający wyraz twarzy. August i William są jednak zdania, że późna przejażdżka samochodem jest fantastyczna. Ubrani w piżamy siedzą na tylnym siedzeniu w całkowitym milczeniu i z szeroko otwartymi oczami.
– Nie wiem, czy coś zjadłam, czy będę miała grypę żołądkową – mówi, żeby wyjaśnić, dlaczego tak wcześnie wraca. – W sumie to nie chciałam wystraszyć dziewczyn, więc powiedziałam, że to August źle się czuje, tak żebyś wiedział.
Mijają powoli nowo wybudowane domy jednorodzinne w Sidsjön. Jeden większy od drugiego. Po drugiej stronie jeziora jaśnieje oświetlenie stoku narciarskiego niczym gigantyczny biały jęzor wyciągnięty między świerkami. Może zabiorą tam jutro dzieciaki, żeby pozjeżdżały na sankach? To przecież nic nie kosztuje. Zatrzymują się na stacji benzynowej, żeby kupić mleko, a Cilla bierze też cukierki na wagę, chcąc zrekompensować sobie niezjedzony deser, i ukradkiem wsuwa woreczek do torebki. Jadą przez opustoszałe miasto, gdzie oświetlenie świąteczne nadal dynda ponad ulicami. Duża kupa śniegu na rynku Olof Palmes Torg wręcz zaprasza do wspinania się na zbocze, w którym zjazd wytarły nieprzeliczone dziecięce pupy odziane w nieprzemakalne nylonowe kombinezony.
– Piłka! – wykrzykuje August i pokazuje dużą oświetloną piłkę futbolową umieszczoną na dachu nieopodal stadionu Idrottsparken.
– Dokładnie tak, a pamiętasz, jak tam byliśmy i oglądaliśmy mecz GIF Sundsvall? – pyta Henke.
– Jedliśmy wtedy kiełbaski i piliśmy napoje – przypomina sobie William.
– Może znowu pójdziemy na mecz wiosną – proponuje Cilla, kiedy wjeżdżają na podjazd garażowy.
– Tak! – wołają chórem chłopcy z tylnego siedzenia.
W domu dość szybko kładą wspólnie synów do łóżka, a potem rozsiadają się na sofie przed telewizorem. Cilla wyciąga woreczek i przesypuje słodkości do pustej miski na stoliku.
– A czy ty przypadkiem nie czułaś się źle? – Henke spogląda na nią i uśmiecha się półgębkiem.
– No tak, ale jest już trochę lepiej – odpowiada, wkładając do ust czerwonego żelka w kształcie ferrari.
– A może po prostu za mną tęskniłaś?
Siada bliżej i obejmuje ją ramieniem.
– Niech będzie.
Opiera głowę o jego ramię. Myśli, że cudownie jest mieć go w domu, nawet jeśli tylko na parę dni. Niedługo znowu wyjeżdża.
– Niestety, Cilla, ale za jakiś czas będziesz musiała rozejrzeć się za inną pracą. Nie możemy zainwestować w gazetę z wiadomościami dla dzieci, tak jak chcieliśmy, i nie mamy ci do zaoferowania innego stanowiska na dziennej zmianie.
Redaktor naczelny Olof Eriksson splata przed sobą dłonie na stole i patrzy na nią z ubolewaniem. Cilla zauważa, że jego staromodne biurko jest zawalone stosami papierów, segregatorami i kilkoma kubeczkami po kawie. Pośrodku tego bałaganu stoi fotografia małej dziewczynki. Domyśla się, że to jego córka. A może wnuczka.
– Rozumiem – odpowiada i uśmiecha się ostrożnie. – W każdym razie wiem, na czym stoję.
Nie, nie, nie.
– Jeśli chcesz, nadal masz oczywiście stanowisko na nocnej zmianie.
– Dziękuję. Muszę sobie przemyśleć, jak to wszystko rozwiązać. – Próbuje przełknąć ślinę, ale w ustach ma tak sucho, jakby zjadła z dziesięć ciastek Mariekex. Gryzie się w policzek, żeby wytworzyło się trochę śliny.
– Tak zrób i daj znać, jak się zdecydujesz – mówi Olof. – A tak na marginesie, ile lat mają twoje dzieci?
– Jedno dwa, a drugie cztery i pół roku.
– Rozumiem, jakie to uciążliwe, kiedy twojego męża nie ma w domu. Przykro mi, że tak się stało. Wiesz, jak cię cenimy, to finanse stanowią problem.
Cilla powoli wstaje i zasuwa krzesło, po czym wychodzi z jego biura.
Niech to szlag.
Co ona ma teraz zrobić? Kiedy stamtąd odchodzi, myśli kłębią się w jej głowie jedna przez drugą jak wijące się węże. Naprawdę miała nadzieję, że dostanie stanowisko redaktorki w gazetce dla dzieci, która miała być nowym przedsięwzięciem „Sundsvalls Tidning”. To mniej więcej obiecał Olof już zeszłego lata, kiedy Henke zdecydował się na studia w Sztokholmie. Praca w ciągu dnia rozwiązałaby wszystkie problemy, a ona cierpliwie czekała i zagryzała zęby na nocnym stanowisku redaktorki przez prawie pół roku, kiedy to osoby pilnujące chłopców zmieniały się jedna za drugą.
Zmierzając korytarzem w kierunku schodów, na trzęsących się nogach mija kolejne gabinety i nawet nie zauważa, że schodzi o jedno piętro za daleko, lądując w redakcji ogłoszeń. Musi zawrócić i wejść na górę. W dalszej części korytarza widzi, jak koledzy z redakcji nocnej zaczynają się schodzić i zajmować miejsca przed dzisiejszym kolegium, ale ona musi na chwilę uciec do toalety, zanim da radę się z nimi spotkać.
Przegląda się w lustrze, jednak ledwo rozpoznaje bladą osobę, która napotyka jej spojrzenie. Szybko odwraca wzrok, siada na desce klozetowej i próbuje wziąć kilka głębokich wdechów.
Cholera, cholera, cholera. Wszystko się wali. Oddycha coraz gwałtowniej, a pomieszczenie zaczyna wirować.
Nie może tutaj zemdleć. Jest coś bardziej żenującego? Pochyla głowę między nogi, ale kręci się jej w głowie jeszcze bardziej, więc zamiast tego kuli się na podłodze kabiny i kładzie stopy na toalecie.
– Widział ktoś Cillę? – słyszy po drugiej stronie drzwi.
– Na pewno ją wcześniej widziałem – odpowiada nieokreślony męski głos.
Cilla najpierw dostrzega brązowe smugi brudu na spodzie umywalki, a potem kilka pęknięć w suficie. Ogarnia ją paraliżujące zmęczenie. Jest bliska zaśnięcia i prawie hipnotyzuje ją biała lampa sufitowa, która świeci silnym blaskiem prosto w jej oczy. Dociera do niej smród moczu i zdaje sobie sprawę, że może leżeć w czyichś siuśkach, więc powoli unosi się na łokciach, zanim nabiera odwagi, by z powrotem postawić stopy na podłodze.
Odwraca się w ciasnej przestrzeni, po czym staje na czworakach i wypuszcza powietrze, a następnie podnosi się do pozycji stojącej, tak że może napić się trochę wody z kranu. Uderza ją pewna myśl. Czy to może być znak? Może teraz albo nigdy?
Szczypie się w policzki, żeby się rozbudzić, i szybko odzyskuje trochę koloru na twarzy. Poprawia ubranie i włosy, przykleja sobie uśmiech na twarz, po czym otwiera drzwi i idzie do sali konferencyjnej.
– Tutaj jesteś – mówi Gunnar, kierownik nocnej zmiany. – Właśnie się zastanawialiśmy, gdzie możesz być.
– Przepraszam za spóźnienie, w zawiei nie mogłam znaleźć miejsca do parkowania – zmyśla i ma nadzieję, że osoba, która twierdziła, że widziała ją wcześniej, nie będzie protestować.
Myśl, która nawiedziła ją w toalecie, nadal krąży po głowie. Może teraz nadszedł czas, żeby się odważyć i całym sercem poświęcić muzyce? Rzeczywiście dostała w ostatnim czasie kilka zapytań. Może jakiś show? Może z innymi wokalistami? A jeśli mogłaby się nawet utrzymać jako artystka estradowa?
– Cilla, wieczorem bierzesz piątkę – mówi Gunnar.
Okej, więc tutaj też na niższej pozycji. Zawsze dostaje pierwszą stronę, kiedy Gunnar jest kierownikiem nocnej zmiany. Ale będzie dobrze. Przynajmniej wróci tej nocy wcześniej do domu.
Gunnar opowiada o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu dnia. Materiał jest rozdzielany między różnych redaktorów, podczas gdy zdanie „Będziesz musiała się rozejrzeć za inną pracą”rozbrzmiewa w głowie raz po raz jak mantra. A ona myślała, że gazeta będzie chciała w nią inwestować.
Oczy ją pieką, więc mruga i wpatruje się w materiał, który położyła przed sobą na biurku. Próbuje skoncentrować się na tym, jakie nagłówki zamieści dziś wieczorem.
– Słyszałaś coś o tej gazetce dla dzieci?
Koleżanka siada na krawędzi biurka Cilli i przegląda plik kartek z wynikami sportowymi, które ma zamieścić na swojej stronie.
Cilla odwraca się i udaje, że szuka czegoś ważnego w stosie papierów.
– Nie będzie gazetki dla dzieci – mówi i uśmiecha się bez przekonania do koleżanki. – Zresztą może to i dobrze.
– Ale… jak sobie z tym wszystkim poradzisz? To znaczy, miałaś już przecież naprawdę kocioł z opieką nad dziećmi, odkąd wróciłaś z urlopu macierzyńskiego. Henke będzie chyba jeszcze studiował kilka lat?
– Tak – odpowiada, jednocześnie podkreślając w tekście na biurku zupełnie nieistotne słowa. – Ale wszystko się jakoś ułoży. Zawsze się przecież układa.
Koleżanka odchodzi, a Cilla wstaje i szybko, nie dając nic po sobie poznać, wraca do tej samej toalety, którą opuściła chwilę temu, i wymiotuje.
Cilla obraca się w łóżku z boku na bok, na ile tylko jej pozwalają dwa małe ciepłe ciałka, które ma tuż obok siebie. Nie da się spać, kiedy te wszystkie myśli wirują w głowie.
– Mama, pić mi się chce.
August siada na łóżku i rozgląda się nieprzytomnie.
– Przyniosę ci wody, kochanie – mówi, starając się jak najsprawniej przeczołgać nad Williamem, żeby on też się nie obudził.
W ciemności schodzi po omacku do kuchni, żeby przynieść szklankę wody. Nie ma zamiaru świecić nagim biustem przed sąsiadami ani nocnymi spacerowiczami, więc nie zapala światła. Kiedy odkręca kran i sięga po szklankę do szafki, włosy na karku nagle stają jej dęba. Odwraca się błyskawicznie w stronę okna. Możliwe, że tylko się jej przywidziało, ale miała wrażenie, że ktoś stoi i patrzy na nią po drugiej stronie okna. Palce szybko trafiają na włącznik, a ona ściąga gwałtownie ręcznik kuchenny, żeby się zakryć. Światło razi w oczy. Bez tchu stara się jak najszybciej ogarnąć wzrokiem kuchnię, przedpokój i obydwa okna. Minęło zaledwie kilka godzin, odkąd siedziała w nocnej redakcji i składała na pierwszej stronie nagłówek o włamaniu w Skönsbergu zeszłej nocy. To niedaleko stąd i myśląc o tym, słyszy, jak mocno bije jej serce.
Ale nikogo tu nie ma.
Wypuszcza powietrze i gasi światło. Sięgając do kranu, który jest nadal odkręcony, trąca przypadkowo garnek z zupą mięsną, o której zapomniała. Pokrywka z hukiem ląduje na kuchence. Hałas w nocnej ciszy przeszywa uszy, a zapach zupy przyprawia ją o mdłości. Ostrożnie nakrywa garnek i wstawia go do lodówki. Wracając do sypialni, zatrzymuje się i staje w rogu z plecami zwróconymi bezpiecznie do ściany, po czym jeszcze raz spogląda na oba okna, aby się upewnić, że naprawdę nikogo tam nie ma. Potem szybko wchodzi po schodach.
August wypija dwa małe łyki wody, a ona gramoli się z powrotem na swoją część łóżka. Na łączenie między dwiema połowami. Serce jej wali od szybkiej wspinaczki po schodach i poczucia, że ktoś ją obserwuje. Kładzie na piersi rękę i czuje, jak ta niemalże skacze przy każdym uderzeniu. Jest to męczące i zaczyna być irytująco trudne, że tak łatwo ulega przerażeniu i ciągle coś sobie wyobraża. To przecież nie pierwszy raz, kiedy właśnie tak się nakręca.
August owija jej włosy wokół paluszków, jak to zwykle robi, kiedy ma zasnąć, a ona szarpie, kiedy się plączą, i czuje ból.
Jakby tego wszystkiego było mało, dom to jeden wielki rozgardiasz. I co ona ma właściwie zrobić z pracą? Czy to naprawdę możliwe, żeby jednak spróbowała postawić na muzykę? A może wtedy już całkiem się stoczą, biorąc pod uwagę, że Henke ma jeszcze kilka lat studiów w Sztokholmie?
„Wierzy, że zostanie gwiazdą. Żyje w krainie marzeń”. Słowa przyjaciółek odbijają się echem po głowie.
Czuje łaskotanie w policzek, kiedy łza spływa jej do ucha. Szybko pojawiają się kolejne, więc stara się wziąć kilka głębokich wdechów. To do niej niepodobne. Kiedy po raz ostatni płakała? Te łzy, które teraz wylewają się ze swoich brzegów, musiały być powstrzymywane przez wiele lat. Jej nos zaraz całkiem się zapchał, więc znowu przechodzi nad Williamem, żeby pójść do łazienki, przynieść papier i się wysmarkać. Wchodzi do gołego pomieszczenia, którego jedyne wyposażenie stanowią jak na razie toaleta i umywalka, i szybko odrywa kawałek papieru.
Wzdryga się, słysząc, jak coś skrobie o szybę w niewielkim oknie łazienki. Przyciskając plecy do świeżo wyłożonej płytkami lodowato zimnej ściany, patrzy w stronę okna. Coś skrobie znowu. Cilla wypuszcza powietrze, kiedy spostrzega, że to tylko ścięta mrozem gałązka bzu rosnącego na zewnątrz, która uderza o szybę z podmuchami wiatru. Stwierdza, że jutro trzeba ją uciąć, kiedy zmarznięta pędzi z powrotem do ciepłego łóżka, gdzie zakrada się najciszej, jak tylko może.
– Mama, jesteś chora?
William siada na łóżku.
– Nie, słonko, tylko trochę zasmarkana. Śpij już.
W zaledwie kilka sekund jego oddechy na powrót stają się kojąco powolne. A jednocześnie myśli powracają.
Dom. To kolejny problem. Dlaczego zaczęli remontow…
Co to było? Zabrzmiało, jakby w piwnicy zamknęły się drzwi.
Nasłuchuje, wstrzymując oddech. Nie ma odwagi ruszyć się choćby na milimetr. Odważyłaby się wymknąć z łóżka i szybko zamknąć na klucz drzwi do sypialni? Mruży w powietrzu oczy, ale niczego nie dostrzega. Jakby nagle była całkowicie sparaliżowana i wydaje się jej, że chłopcy powinni obudzić się od hałasu, jaki robi jej walące serce, ale śpią mocno. Jest wdzięczna, że sypiają w jej łóżku i że ma ich przy sobie.
Nagłówek na pierwszej stronie, który zamieściła dziś wieczorem, przelatuje jej przed oczami.
Napisała: WŁAMANIE U ŚPIĄCEJ RODZINY – przerażony dziesięciolatek spotyka w kuchni zamaskowanego mężczyznę.
A teraz może wziął sobie za cel Hagę i ich dom.
Niech to szlag.
Cilla nadstawia uszu, ale nie słyszy nic innego niż galopujące bicie własnego serca. W końcu siada na łóżku, żeby się przygotować, gdyby ktoś tutaj wtargnął. Przeklina samą siebie, że telefon zostawiła w kuchni do ładowania, kiedy przyszła dziś do domu.
Dlaczego nie wzięła go wcześniej do sypialni? Zlizuje słone łzy, które spłynęły już do kącików ust, sięga po papier toaletowy i bezgłośnie je wyciera. Potem przekręca się nad Augustem i otwiera szufladę nocnego stolika, żeby poszukać jakiejś prowizorycznej broni. Zapach szamponu z jego świeżo umytych włosów dociera do nosa, kiedy grzebie w szufladzie. Po kilku sekundach trafia na coś zimnego i ostrego. To stary nóż do listów, który dostała od dziadka wiele lat temu.
*
Florin zamyka z powrotem okno, które po mozolnym manewrowaniu właśnie udało mu się otworzyć. Głuchy trzask roznosi się echem po piwnicy. Ma nadzieję, że nie było go słychać na pozostałych piętrach. Okno nie było duże, ale wystarczające, żeby się wśliznął. Jakie to niedbałe ze strony właściciela, że go nie zamknął. Ale dobre dla niego. Przy użyciu dłoni i stóp porusza się naprzód po omacku w ciemnym pomieszczeniu. Na jednym końcu znajduje coś miękkiego i na tym siada, próbując rozgrzać zmarznięte dłonie. Szybko zdejmuje zniszczone buty i masuje przemarznięte stopy, podczas gdy oczy przyzwyczajają się do ciemności. Obok niego coś szumi i po chwili domyśla się, że prawdopodobnie jest w kotłowni.
Kobieta z domu nie zgasiła światła aż do drugiej, a on czekał potem jeszcze godzinę, zanim nabrał odwagi, by wejść do środka.
Drzwi są uchylone. Szuka włącznika. Kiedy go znajduje, waha się przez chwilę, nie mając odwagi go dotknąć. Ryzyko, że ktoś to zauważy, jest bliskie zera, bo pokój wychodzi na podwórko, a wysoki żywopłot zasłania okno przed sąsiadami z naprzeciwka. Poza tym pewnie wszyscy teraz śpią – jest środek nocy. Ryzykuje i przekręca przycisk światła, aż zaskakuje. Lampa oświetla pomieszczenie i razi go w oczy.
Kiedy te przyzwyczajają się do światła, rozgląda się dookoła i zauważa duży stos drewna. Wypuszcza powietrze z płuc. Raczej nie jest to zbyt często odwiedzane pomieszczenie. A w kącie, gdzie przed chwilą siedział, leży sterta szmacianych dywaników.
Dobrze mu tutaj będzie.
*
– Mamo, czemu trzymasz nóż?
William budzi Cillę, która otwiera oczy i uśmiecha się kwaśno. Masuje sztywny kark po tym, jak spała w pozycji półsiedzącej. Nóż do listów w jej dłoni połyskuje, co przenosi ją gwałtownie z powrotem w wir nocnych wydarzeń. Co ma odpowiedzieć?
– Coś takiego, kochanie – mówi, podczas gdy całe jej ciało przeszywa dreszcz. – Musiało mi się śnić, że szukam… długopisu.
Podczas gdy chłopcy jedzą śniadanie, Cilla biega po domu, sprawdzając okna i drzwi, ale nie ma odwagi zejść do piwnicy. To będzie musiało poczekać do wieczora, kiedy Vera, jej matka, przyjdzie zaopiekować się dziećmi.
Czy zeszłej nocy mogła działać tylko wyobraźnia? W ciemności wszystko staje się o wiele straszniejsze. Nie, jest absolutnie pewna, że coś tam usłyszała. Czy to jakimś cudem mógł być przeciąg? Kiedy Henke wróci na weekend do domu, musi przejść po wszystkich pokojach. Robi szybki rachunek i stwierdza, że w piwnicy jest trzynaście pomieszczeń, jeśli wliczyć niewielki dodatkowy prysznic i saunę. Wprawdzie kilka z nich to małe, wypełnione po sufit schowki, ale jednak. Dużo zakamarków, w których mógłby ukryć się włamywacz. Albo morderca. Otrząsa się i wyjmuje ubrania dla chłopców.
Zostawia dzieci w przedszkolu i jedzie do centrum Kulturmagasinet, żeby na chwilę wyrwać się z domu. Ogarnęło ją jakieś nieprzyjemne uczucie, więc miło jest zmienić otoczenie. Nie tylko będzie szukać informacji o tym, jak założyć firmę, ale też rozejrzy się za nowymi zleceniami.
Wchodzi do pokaźnego budynku, który niegdyś składał się z czterech magazynów portowych, zanim je przeszklono i połączono w całość. W rogu w dużej sali bibliotecznej, pośród gęstwiny roślin liściastych, znajduje miejsce siedzące i zaczyna przeszukiwać internet. Dokument w jej laptopie szybko zapełnia się punktami, które warto byłoby przemyśleć.
Po chwili wskakuje na Facebooka i widzi post o tym, że zespól Alcazar planuje zakończyć działalność. Są utalentowani, ale jeśli chodzi o nią, chciałaby w swoim show mieszać wszystkie możliwe style muzyczne, nie tylko disco. Odchyla się na oparcie i zamyka oczy. Kiedy podnosi wzrok, zatapia się w chmurach, które powoli przepływają nad szklanym dachem biblioteki. W głowie rozbrzmiewa jej stara piosenka Pera Gesslego: Wśród chmur płynąć chcę, ciebie wziąć ze sobą, wśród chmur płynąć chcę… Brzmi kusząco, gdyby tylko nie miała takiego lęku wysokości i był inny dzień, bo dzisiaj spotyka się z Viktorią. Przed nią leży telefon, a ona niemal co minutę sprawdza, która godzina, żeby nie przegapić długo wyczekiwanego lunchu. Kiedy Viktoria napisała do niej SMS i zapytała, czy chce się z nią zobaczyć, była zarówno zdziwiona, jak i szczęśliwa. Rzadko się teraz spotyka z przyjaciółkami. Kiedy ma wolne, wszyscy inni pracują i odwrotnie. Ale w rzeczywistości to nie jedyny powód i jest tego w pełni świadoma. Wraca do googlowania. W strumieniu obrazów wyskakuje fotografia Elise Marlene, jej dawnej idolki. Szybko przechodzi dalej. Za nic nie chce sobie przypominać tamtego czasu i wszystkiego, co się wówczas wydarzyło.
Miło będzie nareszcie trochę się zwierzyć Viktorii. Jeśli będzie okazja, może odważyć się opowiedzieć również o swoich marzeniach o show, biorąc jednak pod uwagę to, co usłyszała ostatnim razem, kiedy się widziały, powinna z tym chyba poczekać. W każdym razie dobrze by było wreszcie komuś się wygadać. Patrzy na telefon. Jeszcze pół godziny do ich spotkania w bistro znajdującym się w centrum handlowym. Dotarcie tam zajmie tylko pięć minut, więc wciąż jest mnóstwo czasu.
Pakuje komputer do plecaka i postanawia zajść do sklepu obuwniczego.
Chłopcy potrzebują nowych butów na zimę, a ciągle jest wyprzedaż. Kiedy wychodzi na zewnątrz, słyszy dzwonek w torebce. SMS od Viktorii. Może trochę się spóźni?
Niestety coś mi wypadło. Spotkajmy się kiedy indziej. Ściskam, Viktoria.
Ciało wydaje się jej nagle niesamowicie ciężkie. Zanim odpowie, siada na ławce przed wejściem na kilka sekund.
Okej, szkoda, ale rozumiem. Daj znać, kiedy Ci pasuje. Całusy, Cilla.
Odwraca się i ciężkim krokiem przedziera się przez głęboki śnieg na parking za Kulturmagasinet. Zapala samochód, po czym wyszukuje stację Rockklassiker i podkręca głośność do maksimum, wyjeżdżając z parkingu. Nowy most nad zatoką Sundsvallsfjärden, którego budowa była szeroko dyskutowana, świeci w słońcu i niemal ją oślepia, kiedy wyjeżdża na trasę E4 w drodze do domu. Ciekawa rzecz, że mieszkańcy Sundsvall mają tak wiele opinii na temat wszystkiego, co nowe.
Kiedy mija dużą łódź przerobioną na hotel, która z jakiegoś dziwnego powodu została umieszczona w porcie, zasłaniając ładny widok, dochodzi do wniosku, że sama wcale nie jest lepsza.
Myśli jednak, że ta łódź naprawdę akurat tutaj nie pasuje.
Wraca do domu i otwiera lodówkę. Talerz jogurtu z płatkami w samotności musi starczyć za dzisiejszy lunch zamiast posiłku podanego w towarzystwie Viktorii. Je szybko, wpatrując się w ścianę.
A potem idzie poszukać piły.
*
Dzisiaj ją zabrali. Jest zły. W domu jest tak pusto i cicho. I zimno, bo pootwierali wszystkie okna. To Strömgrenowie, którzy mieszkają w drugiej części budynku, musieli zadzwonić na policję. Byli w domu na Boże Narodzenie, ale ma nadzieję, że wkrótce wrócą do Hiszpanii, gdzie mieszkają przez większą część roku. Pani Strömgren, Gunilla, dzwoniła do jego drzwi kilka razy w zeszłym tygodniu, ale nie otwierał.
Dzisiaj jednak policja niespodziewanie otworzyła drzwi i weszła do jego domu. Było tu pełno okropnych ludzi, którzy na koniec zabrali ją ze sobą. Jego ukochaną mamusię.
Boli go w piersi. Wali kilka razy głową w pomalowaną szorstką tapetę z tkaniny. Ściana się zaczerwienia. Mokrymi, czerwonymi plamami. Liże ją. Smakuje żelazem. Nie ucieszyłaby się, gdyby tu była. Nie lubiła, kiedy bałaganił. Ale nigdy jej już tutaj nie będzie. Teraz to wie. Przynosi jej perfumy i spryskuje kanapę, poduszkę i jej różowy szlafrok, ten z podszewką.
Tęskni za nią tak bardzo, że odczuwa ból.
W łazience siedzi zamknięta Złotowłosa i czeka. Wchodzi do niej i przegląda się w lustrze. Krew spłynęła na nos. Moczy papier i myje się wodą i mydłem. Piecze i oczy zachodzą mu łzami. Potem odkręca wodę i wsypuje sól do kąpieli. Dzisiaj wybrała niebieską. Na torebce jest napisane „Morskabryza”. Ładnie pachnie. Zamyka oczy, otrząsa się i oddaje się rozkoszy, kiedy gorąca woda obmywa jego zmęczone po tym koszmarnym dniu ciało. Ona siedzi na muszli klozetowej i czeka z dużym czystym ręcznikiem, aż wyjdzie z kąpieli. Opowiada jej o minionym dniu. Ona słucha uważnie i uśmiecha się do niego, dokładnie tak jak zwykle. Jego piżama przygotowana na dzisiejszą noc leży na jej kolanach. Biała z niebieskimi paskami.
Po tym, jak się wykąpał i włożył piżamę, nastawia głośno płytę, kładzie się na łóżku i przyciska poduszkę do nosa. Wdycha jej zapach, po czym odwraca się i wbija wzrok w ścianę.
„…do białego śpij dnia”.
Po godzinie poddaje się i zaczyna się zbierać. Tak naprawdę nie chce, ale musi robić to, co mówi głos w jego głowie. Jej głos. Do kieszeni kurtki wkłada materiałowy worek.
*
Krew kapie na śnieg pokrywający betonowe schody. Cilla biegnie do toalety. Kiedy krew miesza się w umywalce z wodą, kręci się jej w głowie od widoku całej tej czerwieni. Skąd tyle krwi z jednego małego nacięcia na ręce? Tępa piła ześliznęła się, gdy próbowała odciąć gałąź bzu za oknem w łazience, i wylądowała między kciukiem a palcem wskazującym, wycinając paskudną ranę.
Przyciska do niej mocno papier toaletowy, kręcąc się i szukając plastra. Pod ręką ma jeden z bohaterami kreskówki o Bamse i zaraz połowa ręki pokryta jest postaciami tytułowego niedźwiadka i króliczka Lille Skutta. Za oknem spaceruje rodzina Bambiego na chudych nogach i z białymi zadami. Że też odważyły się wybrać do dzielnicy mieszkalnej, myśli Cilla. Musiały być porządnie głodne.
Kiedy przychodzi do przedszkola, chłopcy bawią się w najlepsze i żaden z nich nie chce iść do domu. Za parę godzin musi jechać do redakcji i serce wali jej ze stresu, kiedy patrzy na zegarek. Zostawianie ich w przedszkolu, kiedy za dnia przebywa w domu, jest idiotyczne, ale według pracowników nie może być tak, że pojawiają się tu tylko co trzy tygodnie, kiedy ma wolne wieczory. W ten sposób nie zintegrują się z grupą, a jest to ważne szczególnie teraz, kiedy Williamowi w końcu zaczęło się podobać. Ale żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia, zostawia ich późno i wcześnie odbiera.
– Chodźcie, chłopcy, musimy już iść.
Dają się niechętnie ubrać, a spacer do domu odbywa się w ślimaczym tempie. Nie doszli dalej jak do stacji benzynowej w Hadze, kiedy August siada na poboczu w brudnym śniegu.
– Mamo, ponieś mnie.
– Słońce moje, jesteś za ciężki. Nie dam rady cię nieść.
August zaczyna płakać i rzuca się do tyłu, z nie wiadomo jakiego powodu wybucha wściekłością.
– Nie chcę! – krzyczy, a z nosa ciekną mu smarki.
Cilla próbuje prośbą i groźbą, kuszeniem i słodzeniem – nic nie pomaga.
– W takim razie idziemy bez ciebie – mówi w końcu zirytowana i bierze Williama za rękę.
– Zostawimy Augusta?
William patrzy na nią wielkimi oczami.
– Ruszy za nami, jak zaczniemy iść.
Po kilku metrach zatrzymują się i czekają za dużym potykaczem reklamowym z zachęcającym zdjęciem kawy i kiełbaski, ale August nie przychodzi. Znowu patrzy na zegarek i uświadamia sobie, że muszą się pospieszyć.
– Chodźże, August! – wrzeszczy.
Kiedy ten ani myśli się ruszyć, podchodzi zdecydowanym krokiem i z czystej wściekłości nabiera tyle sił, że bierze go i niesie całą drogę do domu.
– Tata jest w domu? – pyta William, kiedy zbliżają się do celu.
– Nie, a czemu pytasz?
– Drzwi są otwarte – odpowiada, pokazując czerwoną bramę garażową.
– Ojej! Coś takiego. To pewnie tylko wiatr znowu je otworzył.
Mówi to, żeby uspokoić Williama, ale już nie ma pomysłu, jak uspokoić samą siebie. Brama raz się uniosła, kiedy w piwnicy zrobił się przeciąg. Ale jak to możliwe, gdy w domu nikt nie przebywa i nie otwiera drzwi ani okien? Zamek jest popsuty i żeby go zamknąć, pokrętło trzeba przesunąć ręcznie od środka, a rano, kiedy odwoziła chłopców, musiała o tym zapomnieć.
Dociska z powrotem bramę z zewnątrz i postanawia, że zamknie ją, kiedy przyjdzie mama.
Po tym, jak synowie zdejmują mokre kombinezony i skarpetki, robi im dwie kanapki. Potem wślizgują się na sofę, a Cilla czyta im książkę. Próbuje być obecna tu i teraz, ale co dwie minuty zerka ukradkiem na zegarek.
– Kto będzie z nami dziś wieczorem? – pyta William.
– Zaraz przyjdzie babcia – odpowiada, słysząc jednocześnie głos mamy w przedpokoju.
– Halo, czy są tu jakieś dzieci, które chciałyby poukładać puzzle?
Obaj chłopcy wstają niechętnie z sofy i idą się przywitać. Nie są już tak entuzjastycznie nastawieni do tego, że babcia lub ktoś inny przychodzi z wizytą. Cilla przełyka ślinę. Mama wchodzi do salonu i przytula ją na powitanie.
– Słyszałaś coś więcej w sprawie pracy?
Patrzy ostro na Cillę, chcąc podkreślić powagę swoich słów.
– Jeszcze nic nie wiadomo – mówi Cilla i odwraca wzrok.
Jakby mało jej było w tej chwili wyrzutów sumienia.
– Nie rozumiem, jak Henke mógł zacząć studia, kiedy macie dwójkę małych dzieci, a ty pracujesz w tak uciążliwych godzinach…
– Wiem, co myślisz, ale tak naprawdę to ja go namawiałam – odpowiada Cilla.
Ciężkie milczenie psuje nastrój w pokoju, aż August przybiega, niosąc puzzle z Alfonsem ze swoich książeczek.
– Nie cieszysz się raczej, że prawie co wieczór zostawiasz chłopaków – ciągnie mama. – I dla nich to też nie jest dobre, że tak często cię nie ma.
– Owszem, ale nie chciałam, żeby tak się wszystko potoczyło.
– Tata i ja też przecież pracujemy, a poza tym jedziemy niedługo za granicę. Nie możesz oczekiwać, że co wieczór będziemy do dyspozycji, by pilnować dzieci.
– Jasne, że nie. Załatwię jakąś inną opiekę, jeśli w pracy się nie wyjaśni, zanim wyjedziecie.
Długie warkocze Very spadają na tunikę w wielkie kwiaty, kiedy się pochyla, żeby uściskać Williama i Augusta. Cilla wie bardzo dobrze, że jej matka ma rację, i stojąc tak w przedpokoju, czuje, jak słowa wbijają się w jej pierś niczym noże. August zaczyna płakać i nie chce jej puścić, a William jest rozpalony. Mama powinna jednak rozumieć, że sypie sól na rany, myśli Cilla. Gula w jej gardle rośnie, kiedy się ubiera, żeby jechać.
– A tak w ogóle w nocy było słychać coś z piwnicy – szepcze Cilla, żeby zmienić temat. – Zadzwoń do mnie koniecznie, jeśli usłyszysz wieczorem jakiś dziwny dźwięk.
– Skarbie, posłuchaj samej siebie – mówi mama, kręcąc głową. – Jesteś tak często sama, że zaczynasz sobie wyobrażać całą masę bzdur.
Kiedy Cilla wychodzi, dociska drzwi wejściowe szczególnie mocno.
– Cilla, masz dziś jedynkę.
Słowa Gunnara docierają do niej po paru sekundach. Powinna być zadowolona, że będzie robić pierwszą stronę, i o tym wie – to pewnego rodzaju dowód, że jest dobra. Ale to też oznacza, że będzie w domu późno w nocy, bo z wysłaniem jedynki zawsze czeka się do końca, gdyby w ostatniej chwili zdarzyło się coś takiego, co musiałoby się znaleźć w jutrzejszej gazecie. Oznacza to także, że jej mama będzie musiała zostać z dziećmi jeszcze dłużej.
Sortuje materiał, żeby wybrać, który artykuł będzie dzisiejszym tematem dnia, to znaczy które zdjęcie powiększyć i co wyląduje na afiszu gazetowym. Prawdę powiedziawszy, chce się rzucić do telefonu i zadzwonić do domu, żeby spytać, jak się miewa August i czy William dalej ma gorączkę, ale czeka, aż wszyscy zaczną swoją pracę, żeby to nie było aż tak widoczne.
Kiedy Gunnar idzie przynieść sobie kubek kawy, korzysta z okazji.
– William jest rozpalony, ale nie mogę nigdzie znaleźć alvedonu – mówi Vera przez telefon.
– Zaraz oddzwonię – odpowiada Cilla i w pośpiechu przekręca do Henkego, zanim Gunnar wróci.
– Cześć, kochanie, jak tam? – Henke odbiera i śmieje się radośnie.
Cilla ledwo może usłyszeć, co mówi, ze względu na grającą w tle głośną muzykę i mnóstwo podniesionych głosów, które słychać wokół niego. A więc w Sztokholmie jest impreza.
– Możesz iść do innego pokoju? Nie słyszę, co mówisz – szepcze ze złością, nie chcąc, żeby usłyszeli ją koledzy z redakcji.
– Możesz mówić głośniej? Nic nie słyszę!
– Gdzie jest alvedon?
– Mam go ze sobą.
– Jak możesz zabrać ze sobą całe opakowanie i nic nikomu nie powiedzieć, wiedząc, że mamy w domu dwójkę dzieci? Teraz będę musiała to rozwiązać w inny sposób. Cześć.
Rozłącza się gwałtownie, zanim Henke zdąży odpowiedzieć, lecz od razu ma wyrzuty sumienia. Trudno jej się przyznać, ale gdzieś głęboko jest chyba trochę zazdrosna. To ona znalazła ogłoszenie o uczelni w Sztokholmie, gdzie kształci się producentów muzycznych i autorów tekstów. Byłaby dla niej idealna, tylko czas jest kompletnie nieodpowiedni, gdy dzieci są jeszcze małe. Nie chce być nieobecna całe tygodnie, żeby nie stracić ich pierwszych lat i codziennego życia, no i za nic nie mogłaby się skoncentrować na nauce, umierając przy tym z tęsknoty za synami. Dlatego zachęcała Henkego, żeby ubiegał się o przyjęcie zamiast niej, i oczywiście się ucieszyła, kiedy dostał się na uczelnię. Bez niego w niektóre dni jest jej po prostu trochę trudniej. Nie ma jednak zamiaru porzucać swoich marzeń, tylko musi wykombinować, jak będzie mogła je połączyć z wychowywaniem małych dzieci, tak żeby wszystkim udało się funkcjonować.
Wczoraj natknęła się w piwnicy na skrzynkę ze swoimi tekstami i różnymi pomysłami na piosenki z czasów, gdy była nastolatką. Nie mogła się powstrzymać, by ich nie przeczytać, i uderzyło ją, jaka nastąpiła w nich zmiana po tym, jak spotkała Sonny’ego Berga.
Oddzwania do mamy.
– Nie mogłabyś skoczyć do sąsiada pożyczyć alvedon?
– Już zasnął.
– Wrócę do domu najszybciej, jak będę mogła, ale mam dziś jedynkę, więc nie wiem, czy nie będzie bardzo późno.
– Dobrze by było, gdybyś mogła się pospieszyć. Też mam chyba gorączkę, więc będę musiała jechać do domu i się położyć. Arne również nie uważa, że chłopcy potrzebują naszej opieki tak często. Zwłaszcza nie wtedy, kiedy są chorzy.
No jasne, musi w to wciągnąć też tatę, myśli Cilla.
– William dostał przecież gorączki, akurat jak miałam jechać – mówi. – Więc nie mogłam wiedzieć. Może pożyczysz tabletkę dla siebie i położysz się, dopóki nie przyjadę. Jak chcesz, mogę zadzwonić i uprzedzić sąsiada.
– Nie trzeba.
Cilla bierze głęboki oddech.
– Przyjadę jak najszybciej.
– Mhm, w porządku, dla dobra chłopców.
Jeden z dzisiejszych tekstów spada na podłogę, kiedy szybko się podnosi i idzie do toalety. Gdy przegląda się w lustrze, nie poznaje samej siebie. Gdzie się podziała ta radosna dziewczyna emanująca harmonią? Oddycha kilka razy głęboko i uspokaja się, a potem wraca na swoje miejsce we wspólnej przestrzeni biurowej i zaczyna sortować nocny materiał.
Powinna opowiedzieć Henkemu o dźwiękach, które słyszała nocą w domu, ale to raczej nie był odpowiedni moment. Zrobi to jutro.
I o bramie garażowej. Cholera, zapomniała ją zamknąć przed odjazdem.
Nie chcą się kończyć moje godziny,
choć każda sekunda staje się minutą.
Nie chcą uparcie dni moje przeminąć,
choć tydzień za tygodniem staje się rokiem.
Cilla siedzi przy pianinie, pisząc nowy tekst, kiedy dzwoni telefon, a widząc, kto to, bierze głęboki wdech.
– Cześć kochanie. Jak tam dziś w Sundsvall?
Henke brzmi, jakby był przesadnie zadowolony, a ona się odrobinę wstydzi za wczorajszą gniewną rozmowę, nawet jeśli ciągle jest trochę rozdrażniona.
– Jak tam chłopaki?
– Zostali dziś w domu. Obaj dostali gorączki.
– Biedaki. Pracujesz dziś wieczorem?
– Mhm, muszę. Dwie osoby w redakcji mają zimową grypę żołądkową, więc jest kryzys.
– Okej, a kto dzisiaj pilnuje dzieci?
– Przychodzi moja siostra. Oglądają teraz bajkę i wydają się w każdym razie trochę bardziej ożywieni niż wczoraj. Wreszcie dostali alvedon.
Słyszy, że ostatnie zdanie zabrzmiało nieco cierpko.
– To dobrze – mówi Henke. – Super, że jutro wracam. Jestem wykończony.
Najwidoczniej jego strategia to udawanie, że wczorajsza rozmowa w ogóle nie miała miejsca. Pewnie nie wie, co myśleć. Nieczęsto się zdarza, że Cilla podnosi głos i się sprzeciwia.
– Ja też nie jestem szczególnie energiczna i wypoczęta – odpowiada.
Jak byłby zmęczony, gdyby to on siedział w domu i zajmował się domem i dziećmi, a przy tym pracował na pełny etat, i gdyby to ona przebywała całymi tygodniami w innym mieście? Chętnie by go właśnie o to zapytała, ale nie chce wszczynać nowej wojny.
– Zdążysz chyba przyjechać, zanim będę musiała jechać jutro do pracy?
– Wyjeżdżamy ze Sztokholmu koło lunchu, więc powinienem się wyrobić. Spróbuję tylko najpierw skończyć jeden nowy hicior.
Nie da się nie usłyszeć radości w jego głosie.
– Będzie rewelacyjny – mówi. – Posłuchasz w weekend. Znaleźliśmy piosenkarkę ze świetnym głosem, która go nagra w tym tygodniu.
– No to super.
– Może byśmy zjedli coś dobrego i poszli do kina albo wymyślili coś fajnego na sobotę, tylko ty i ja?
– Do kina? Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Nie ma cię cały tydzień, chłopaki są chore, a ja pracuję w każdy wieczór. Naprawdę myślisz, że załatwimy opiekę na jeszcze jeden wieczór, żeby iść do kina?
– Nie, myślałem tylko, że…
– Nie, ty wcale nie myślisz. A poza tym śpiewam w sobotę. Zapomniałeś?
– Kurde, no tak, zapomniałem o tym.
Ma wielką ochotę, żeby się rozłączyć, ale z wysiłkiem się uspokaja.
– Wiesz, co musimy zrobić w weekend – mówi.
– Nie przypominaj mi.
– Równie dobrze możesz przygotować się mentalnie. Widzimy się jutro. Zadzwoń, jak będziesz jechał.
Cilla schodzi do kuchni i odwraca głowę, mijając w przedpokoju wyburzoną ścianę toalety dla gości. Będziemy się tym martwić w sobotę. Nakłada lody do trzech misek i zabiera je do salonu, po czym wślizguje się na zieloną sofę, gdzie siedzą zaczerwienieni od gorączki i rozpaleni chłopcy.
Musi najpierw skończyć jeden hicior, piosenkarka ze świetnym głosem…
August zasnął, a Cilla ściąga mu trochę koc, żeby się nie przegrzał. Na blacie stoi lazania, którą dziś wcześniej zrobiła. Wkłada ją do piekarnika i schodzi do pralni, żeby nastawić pranie z białymi rzeczami. Po chwili decyduje, że jednak szybko sprawdzi pomieszczenia w piwnicy. Promienie słońca wpadają przez szklane pustaki i dodają jej odwagi. To dziecinne, że czuje strach we własnym domu. Podbudowana dziennym światłem dającym poczucie bezpieczeństwa, najpierw otwiera ostrożnie drzwi do kotłowni i szybko stwierdza, że w pomieszczeniu są tylko piec elektryczny i mnóstwo drewna ułożonego w stos wzdłuż jednej ze ścian, dokładnie tak jak zwykle. Unosi się zapach stęchlizny. Zamyka za sobą drzwi i pospiesznie wraca do sąsiedniej pralni, gdzie ładnie pachnie płynem do płukania. Przez pomieszczenie wychodzi na korytarz, gdzie wszystkie drzwi są czerwone.
Kto pomalował te wszystkie drzwi na czerwono? Oczami wyobraźni widzi sceny z Lśnienia i szybko się odwraca, żeby sprawdzić, czy nie stoją za nią żadne złowrogie bliźniaczki. Red door, red door rozbrzmiewa jej w głowie raz za razem, a ona zmusza się, żeby pójść prosto na korytarz i otworzyć drzwi do dużego schowka. Od podłogi po sufit pełno w nim gratów. Uświadamia sobie, że mogłoby się tu schować co najmniej trzech morderców, a ona nie miałaby najmniejszej szansy, żeby ich zobaczyć. Z trzepoczącym sercem zamyka drzwi i idzie do następnego pomieszczenia. Red door, red door, chociaż nie, to było przecież red room. A raczej redrum, jakby tak połączyć angielski i szwedzki, stwierdza po zastanowieniu. Od tyłu murder, czyli morderstwo. Chichocze sama do siebie i otwiera drzwi. Coś spada jej u stóp. Cilla wydaje z siebie zduszony krzyk i wycofuje się prosto na chropowatą betonową ścianę. Spogląda na podłogę, a tam leży duża przytulanka w kształcie lwa, którą William dostał od sąsiada, kiedy się urodził. Musiała spaść z półki, gdy otwierała drzwi.
Podnosi pluszaka i wrzuca go z powrotem na półkę, a potem zamyka i zmusza się, by podejść do następnych drzwi. Piwniczka na ziemniaki. Tu wcale nie ma okien. Pomieszczenie jest pogrążone w egipskich ciemnościach.
Że też w ogóle się niepokoi. Kto by chciał stać po ciemku i cisnąć się za pustą skrzynią na ziemniaki? Otwiera, ale zostaje na zewnątrz, wkłada rękę do środka i szuka przełącznika. Kiedy go znajduje, przekręca do połowy, aż rozlega się kliknięcie, ale nic się nie dzieje. Lampa jest zepsuta. Czuje łaskotanie w rękę i zauważa puszyste stworzonko wędrujące jej po ramieniu. Znowu krzyczy, przeskakuje z jednej nogi na drugą i wymachuje rękami, aż widzi, jak gruby czarny pająk spada na podłogę i pospiesznie umyka. Po kręgosłupie przebiega jej dreszcz. Zamyka za sobą i kilkoma szybkimi krokami wbiega po schodach na piętro. Trzaskają drzwi, a ona szybko przekręca za sobą zamek. Do sprawdzenia zostało jeszcze siedem pomieszczeń, ale jej stopa nie postanie w piwnicy, dopóki Henke nie przyjedzie do domu. Siedem pomieszczeń. Seven. Ten koszmarny film. Po co w ogóle się takie kręci? I po co go oglądała?
Kiedy wchodzi do kuchni, żeby nastawić wodę na kawę dla siebie i siostry, która ma zaraz przyjść, znów myśli o pomieszczeniu ze skrzynią na ziemniaki. Jest wystarczająco duża, żeby człowiek bez większego problemu mógł się do niej wśliznąć. Ale kto by chciał tam leżeć razem z tymi wszystkimi pająkami?
Nie musi się niczym przejmować. Zupełnie niczym.
Idąc na górę do sypialni, żeby przebrać się w coś bardziej odpowiedniego do pracy, podśpiewuje sobie kawałek, który zaczęła wcześniej pisać. Może być dobry. Ale kogo ona właściwie próbuje oszukać? Dlaczego nie przestaje wymyślać piosenek, wiedząc, że nigdy nie będzie jej stać, by je nagrać, i w związku z tym nie będzie mogła wysłać ich do żadnej wytwórni płytowej? Poza tym pewnie nikt nie jest zainteresowany podpisaniem kontraktu z nieaktywną w branży mamą małych dzieci, która przekroczyła trzydziestkę i nie wyspała się porządnie od wielu lat? Może z tatą małych dzieci jest inaczej?
A może zorganizowanie show w Sundsvall byłoby jednak wykonalne? Wtedy mogłaby mimo wszystko śpiewać i zajmować się muzyką. Wczoraj przed południem rozmawiała z kobietą z urzędu pracy, żeby się dowiedzieć, jakie zasady obowiązują przy otrzymywaniu dofinansowania na rozpoczęcie własnej działalności.
Informacje, jakie uzyskała, nie były zbyt pokrzepiające, ale jeszcze się nie poddała.
– Mamo, coś się spaliło.
Lazania. Niech to szlag. Cilla zbiega do kuchni i stwierdza, że potrawa jest praktycznie spalona. Próbuje zdrapać spieczony ser z samej góry. I tak będą musieli ją zjeść. Na blacie leży nowe opakowanie alvedonu, a zamrażalnik jest wypełniony lodami. Dziś wieczorem wszyscy będą mieli spokój, próbuje się pocieszyć, wyglądając przez okno. Na zewnątrz przejeżdża powoli luksusowy czarny samochód. Z pewnością kosztuje tyle samo co nasz dom, zauważa Cilla i przenosi się myślami wiele lat wstecz.
– Co mam na siebie włożyć?
Cilla rozłożyła ręce i popatrzyła pytająco na zaskoczonych kolegów z pracy. Nie każdego dnia celebryta dzwoni do biura podróży i zaprasza któregoś z pracowników do Sztokholmu.
– Przecież jesteś podobna do Kylie Minogue – uśmiechnęła się szeroko Pia. – Ubierz się jak ona.
– Oszalałaś, nie mogę przecież paradować, jakbym była przebrana, a raczej zupełnie goła – zaśmiała się Cilla.
Cały wieczór zszedł na przymierzaniu ubrań i ćwiczeniu piosenek. Ma być ubrana grzecznie czy może powinna wybrać krótką, obcisłą sukienkę? Ma swoje długie blond włosy niedbale upiąć czy rozpuścić? Zrobić sobie makijaż mocny czy lekki, a może coś pomiędzy? Nie chce sprawiać wrażenia zagubionej tylko dlatego, że przyjechała z Sundsvall.
Była zdecydowanie zbyt rozemocjonowana, by zasnąć, i nadal nie mogła pojąć, jakim cudem Sonny Berg, ten znany dyrektor wytwórni płytowej, naprawdę chciał, żeby ona, właśnie ona i nikt inny, przyjechała do Sztokholmu i zaśpiewała na próbę. Skąd on się o niej dowiedział? Nie wysyła się zwykle najpierw demówek?
Ktoś musiał mu o niej powiedzieć. Może po konkursie młodych talentów, w którym brała udział zeszłego lata? Myśli się kłębiły, zegar tykał, a Henke chrapał obok niej. Niedługo musi wstawać, żeby zdążyć się przygotować przed podróżą, więc nie było większego sensu, by próbowała teraz zasnąć.
Marzenie, aby zostać piosenkarką, towarzyszyło jej całe życie, nawet jeśli przeważnie zachowywała je dla siebie. Nie chciała przecież, by ktoś ją posądził, że uważa się za kogoś lepszego. Ale śpiewała na ślubach i chrztach, od czasu do czasu też na pogrzebach oraz uczestniczyła w kilku konkursach. Najczęściej jednak siedziała w domu i w tajemnicy pisała piosenki, które w przyszłości zamierzała wysłać do wytwórni płytowej. A teraz jedna akurat nawiązała z nią kontakt, zanim w ogóle cokolwiek wysłała. To zupełnie niewiarygodne. Co, jeśli jej marzenie naprawdę się spełni? Po jej ciele rozeszło się przyjemne uczucie, gdy wyobrażała sobie, że stoi na dużej scenie Melodifestivalen i widzi przed sobą kolegów z klasy siedzących w rzędach ławek. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić fantazje, zanim zdobędą nad nią władzę. Nie uprzedzać wydarzeń, żeby się nie rozczarować. Lepiej nastawić się na to, że mu się nie spodoba, i nie cieszyć się na zapas. No ale jeśli?
Umalowała się starannie i włożyła na siebie wybrane ciuchy, ale potem przebrała się jeszcze dwa razy, zanim poczuła się zadowolona z efektu.
W obcisłej sukience brzuch musi być całkowicie płaski, więc nie zjadła śniadania. Ile kawałków będzie mogła zaśpiewać? Ostrożnie złożyła teksty swoich piosenek i wsadziła je do torebki między wszystkie błyszczyki.
Henke pożyczył od taty samochód i zawiózł ją na lotnisko Midlanda. Żadne z nich nie odezwało się po drodze ani słowem. Kiedy mijali Timrå, jak zwykle zatkała nos. Zastanawiała się, czy ludzie, którzy tu mieszkają, też czują smród z celulozowni w Östrandzie, czy może w końcu się do niego przyzwyczaili. Włożyła do ust sobie i Henkemu miętową gumę do żucia. Kto by pomyślał, że zafundują jej lot.
I hotel. Henke, który był gitarzystą w zespole rockowym i sam marzył o karierze artysty, wyjął z bagażnika jej walizkę i życzył jej powodzenia gorącym pocałunkiem.
– Rozwal ich tam, kochanie, i pokaż sztokholmiakom, ile jesteś warta.
Podskoczył jej żołądek. A może skompromituje się przed tym celebrytą, pomyślała, nakładając trochę więcej wiśniowoczerwonego błyszczyka.
Może ją wyśmieje.
Kiedy dwie godziny później wylądowała w Arlandzie i czekała na swoją walizkę, zobaczyła, jak Sonny Berg idzie do niej szybkim krokiem przez halę przylotów. Z jakiegoś dziwnego powodu wiedział już, kim jest, zanim zdążyła go odszukać. Może widział gdzieś jej zdjęcie? Muszę mieć wypisane na czole: „zagubiona Norrlandka z marzeniami o karierze”, pomyślała Cilla.
– Cześć, ślicznotko – powiedział i pocałował ją w oba policzki, po czym wziął jej walizkę i poszli do auta, które stało tuż przed wejściem.
Policzki jej zapłonęły, kiedy przytrzymywał drzwi samochodu, pokazując, żeby wsiadała. W środku biała skórzana tapicerka lśniła niemal tak samo jak jego zęby. Cilla spojrzała z niepokojem na swoje buty, żeby sprawdzić, czy nie naniosła błota do sterylnie czystego samochodu.
Atmosfera była napięta. Nie wiedziała, co ma powiedzieć ani co zrobić z rękami. Był dla niej kimś zupełnie obcym, kogo widywała tylko w telewizji i czasopismach plotkarskich. Nieustannie otoczony jej idolkami z branży muzycznej. A teraz siedział tuż obok niej i dopiero co pocałował ją w policzki. Okazało się jednak, że nie musi się przejmować krępującą ciszą, bo co jak co, ale rozmawiać to on umiał. Nieprzerwanie. Albo z nią, albo z kimś innym przez komórkę.
– Jesteś głodna? – spytał. – Przekąsimy coś, a ty będziesz mogła opowiedzieć więcej o sobie. Chcę wiedzieć wszystko.
Czuła się speszona i zdenerwowana i w ogóle nie była w stanie jeść. Chciałaby tylko pojechać do studia, gdzie mogłaby zaśpiewać na próbę. Sonny mówił o wszystkich gwiazdach, z którymi pracował, i że dzień wcześniej jadł kolację z Elise Marlene. Miała właśnie wystąpić w popularnym programie telewizyjnym, co było tylko i wyłącznie jego zasługą, jak wyjaśnił ze śmiechem.
Pomyślała, że jest całkiem przystojny jak na swój wiek.
– Jesteś bardzo ładna – powiedział niespodziewanie, odgryzając kęs chleba. – Ładna w jakiś taki swojski sposób. Spodobasz się w każdym szwedzkim domu. Ba, może i na całym świecie.
Policzki Cilli znowu zapłonęły. Dolała sobie wody do szklanki.
– Naprawdę w ciebie wierzę i tak coś czuję, że naprzeciwko mnie siedzi przyszła gwiazda.
Uniósł szklankę w jej stronę i uśmiechnął się tak, że aż zalśnił rząd białych zębów. Serce jej załomotało, a uczucie szczęścia rozeszło się po całym ciele. Czy ona śni? Zobaczyła samą siebie na wielkiej scenie w sukience podobnej do tej, w jaką była ubrana Elise Marlene na ostatnim Melodifestivalen. Ciekawe, czy chce, żebym śpiewała po szwedzku czy po angielsku? Wyobraźnia pędziła galopem.
Po skończonym jedzeniu z powrotem wsiedli do samochodu.
– A co sądzisz o wozie? – zagadnął, prawie głaszcząc kierownicę.
– Och, jest bardzo ładny.
– I taki powinien być, biorąc pod uwagę jego cenę. Półtorej bańki.
– Wow! – odparła, starając się, by zabrzmiało to tak, jakby była pod wrażeniem, ale w rzeczywistości uważała, że kupowanie tak drogiego auta jest idiotyczne. Za tyle pieniędzy można by mieć dom jednorodzinny w Sundsvall.
– Najpierw pojedziemy do jednego studia, żeby przywitać się z paroma moimi kumplami – zapowiedział z uśmiechem. – I wtedy powiesz, że masz na imię Maria i pochodzisz z Umeå.
Przełknęła ślinę i na sekundę przyszło jej do głowy, że może pomylił ją z kimś innym. Boże drogi, a jeśli to wszystko pomyłka?
– Mam na imię Cilla i pochodzę z Sundsvall – powiedziała i uśmiechnęła się niepewnie.
Przewrócił oczami.
– Jeśli zapytają, kim jesteś, powiesz, że masz na imię Maria i pochodzisz z Umeå – zaśmiał się.
Jednak raczej niewiele jej to wyjaśniło.
– Olle będzie cholernie zazdrosny i ciekawy, kiedy przyjdę z nową, ładną piosenkarką, i dlatego nie możesz powiedzieć, jak masz naprawdę na imię. Należysz teraz do mojej trzódki.
Cilla przełknęła ślinę i wytarła dłonie o uda. Jego trzódki?
Wystarczyło, że przeszli przez drzwi, a wszelka aktywność w studiu ustała. Okazało się, że jego kumplami są Olle Hädelin i Tom Käll, którzy niedawno wygrali Melodifestivalen i teraz przygotowują nową płytę.
Cilla rozejrzała się po luksusowym studiu z wyposażeniem w kolorach czerni, bieli i chromu. To było dziwne wrażenie – stać w tym samym pomieszczeniu, co Olle i Tom, których niedawno widziała w telewizji. Byli niżsi, niż wyglądali na ekranie. Niewiele wyżsi od niej.
– Proszę, proszę, a kogo my tu mamy? – spytał Tom, zwracając się do niej.