Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Saana, dziennikarka internetowa, została zwolniona z wyczerpującej i wypalającej pracy. Zamierza odpocząć i dojść do siebie spędzając lato u ciotki w małym miasteczku Hartola. Na miejscu zaczyna interesować się sprawą śmierci pewnej nastolatki sprzed kilkudziesięciu lat.
Jednocześnie w Helsinkach przechodzień znajduje ciało mężczyzny z wypalonym znakiem. Nad sprawą brutalnego morderstwa pracuje śledczy Jan Leino i jego zespół. Mimo wysiłków dochodzenie nie posuwa się do przodu. Jan obawia się, że sprawca rytualnego zabójstwa nie poprzestanie na jednej zbrodni.
Saana i Jan kontynuują prace nad swoimi sprawami do czasu, aż ich ścieżki się przetną.
Wciągająca niczym kryminały Camilli Läckberg.
Eeva-Kaarina Kolsi, dziennikarka „Ilta-Sanomat”
Fascynująca i zręcznie skomponowana całość z obietnicą kontynuacji.
„Helsingin Sanomat”
Elina Backman (ur. 1983) to mieszkająca w Helsinkach pisarka, z wykształcenia magister nauk humanistycznych i kulturoznawstwa. Pracuje także jako dyrektor kreatywna oraz copywriter w branży reklamowej. Kiedy umiera król to jej debiutancka książka, która otrzymała nagrody: Storytel Audio Book Award 2020 za najlepszą powieść kryminalną oraz Elisa Kirja Book Award za najlepszy debiut 2020.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 525
One są Córkami Rzeki. Nad ranem przekradają się nad wodę, gdy kos gwiżdże, a ziemia jest wilgotna i pulchna. Gęsta mgła unosi się nad ciemną rzeką i sprawia, że wszystko wygląda magicznie. Ich ciała pokrywają się gęsią skórką. Rozbierają się i brodząc, dochodzą na środek rzeki, gdzie stoją nieruchomo w oczekiwaniu na wezbranie wody. Najpierw woda, a później mgła. Piją magiczny płyn z naczynia zrobionego z kory, zawsze tę samą ilość, stojąc zawsze na tej samej skale. Potem składają rzece dar. Ona żąda tego, co należy do niej. Czegoś, co wciągnie w głębinę. Ich dusze, ich czystość, przemilczane tajemnice. Kiedy ofiara zostaje złożona, tańczą i czekają – aż szum rzeki się wzmoże i wiry nabiorą mocy, aż mgła osiądzie ukradkiem na ich skórze, zasłoni ich piękno, którego nie można zobaczyć ani usłyszeć, tylko poczuć. Piją spienioną wodę, nasłuchują dźwięków, oddychają głębiej niż na lądzie. Czują się oczyszczone. Chichoczą, ponieważ to jest ich tajemnica. Czekają, chociaż ich oczekiwanie jest daremne. Mają nadzieję, a nadzieja nigdy nie jest próżna. Oddalają się dopiero wtedy, gdy noc mija całkowicie, a szarość zamienia się w przejrzysty poranek. Wtedy odchodzą i wiedzą, że są spełnione.
Że są Córkami Rzeki.
Harri Valkama był pierwszym klientem sklepu. Jak zwykle wziął z półki z pieczywem chleb żytni, z chłodziarki czerwony karton mleka, a z lady z wędliną dwieście gramów szynki. Wszystko odbywało się zgodnie z rutyną. Prowiant potrzebny podczas wyprawy na ryby, wczesny ranek i atmosfera oczekiwania. Zanim podszedł do kasy, przejrzał jeszcze nagłówki w świeżo dowiezionych gazetach, a potem zaczął ładować produkty na taśmę.
– Na ryby? – spytała kasjerka.
– Wiadomo, że na ryby – odparł Harri i swoim zwyczajem włożył zakupy wprost do przenośnej lodówki.
– Chce pan paragon? – upewniła się kasjerka.
– Tylko jeśli mi panienka zanotuje na nim swój numer telefonu – powiedział i puścił do niej oko. Żartowanie z kasjerką stanowiło jego rytuał i oprawiało dzień w jasne ramy. W sklepie Harri niezauważalnie stawał się żartownisiem.
Była siódma dziesięć, gdy uruchomił samochód i pojechał w stronę rzeki Tainionvirta. Robiło się coraz jaśniej, poranek był ciepły, wszystko wskazywało na to, że będzie upał. Harri zostawił samochód przy drodze i resztę trasy pokonał pieszo. W jednej ręce trzymał jedzenie i krzesło, a w drugiej wędkę i skrzynkę wędkarską. Zatrzymał się w tym samym miejscu co zwykle i odetchnął głęboko. Postawił na ziemi składane krzesełko, obok przenośną lodówkę i otworzył skrzynkę. Jak zawsze najpierw wyjął z niej ulubioną przynętę i natychmiast wyobraził sobie nadzwyczajne połowy. Zegar pokazywał wpół do ósmej, gdy wędka zanurzyła się po raz pierwszy w wodzie. Jesienne słońce jarzyło się za drzewami. Według wędkarskiego kalendarza tego dnia połów powinien być obfity.
Powietrze pachniało ziemią i końcem okresu wegetacji. Szalejące wiosną słowiki dawno już ucichły i chociaż zapowiadała się ciepła letnia pogoda, to lekki wiatr przywodził na myśl jesień. Harri Valkama lubił ranki, gdy przyroda budziła się wraz z nim na nowo do życia, a on tak naprawdę mógł być sam.
Mimo oczekiwań ryba jednak nie brała. Zamyślony obserwował prąd rzeki, gdy coś zaskakującego przykuło jego uwagę. Trochę dalej, przy brzegu unosiło się w wodzie zaczepione o kawałek drewna jakieś truchło. Czy to sarna czy też inne duże zwierzę? Harri Valkama czuł, że im dłużej się temu przygląda, tym bardziej jego ciekawość rośnie. Oparł wędkę o pień brzozy i stąpając powoli, poszedł wzdłuż brzegu, żeby mieć lepszy widok.
Zbliżywszy się do tamtego miejsca, przystanął. Teraz widział dokładniej to, co wzbudziło jego zainteresowanie. Wpatrywał się wstrząśnięty w tobołek przywołujący go do siebie. Białe kończyny, cienka czarna sukienka unosząca się na wodzie. Harri padł na kolana, gdy w końcu pojął, co znajdowało się przy brzegu. W rzece kołysało się przed nim białe, zesztywniałe w śmiertelnym uścisku ciało. Zahaczyło o korzenie drzewa rosnącego obok i prąd nie był w stanie zabrać go dalej. Cicho płynąca woda poruszała delikatnie młodą dziewczyną, która leżała plecami do góry z twarzą zanurzoną w ciemnej rzece. Oczy Harriego mimowolnie rejestrowały rozmaite szczegóły. Pomalowane na czarno paznokcie, metalowy pasek, czarna sukienka, gołe stopy. Włosy przypominały dryfujące wodorosty.
Życie jest niesprawiedliwe. To była pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy. Zamknął oczy, ale to, co ujrzał, już wypaliło ślad pod jego powiekami. Harri Valkama od lat starał się, żeby z jego ust nie padały przekleństwa, lecz teraz powróciły one niczym wściekłe osy. To nieuczciwe, że życie kogoś tak młodego właśnie się urwało. Cholera jasna, ale widok. Gdy płacił gminie za kartę wędkarską, wcale nie podejrzewał, że wyłowi z rzeki trupa. Nagle poczuł, że przyroda go zdradziła. Myśl ta powoli przedostawała się do jego świadomości. Uznał, że otaczające go piękno wczesnej jesieni to tylko oszustwo, mamienie oczu. Wbrew swojej woli uczestniczył w brzydkim, nienaturalnym przedstawieniu. Przedstawieniu, w którym scenografia nagle się zawaliła i odsłoniła zło, gołą śmierć. Harri Valkama podniósł się z trudem z kolan i zdyszany pobiegł w stronę swojego samochodu. Musi znaleźć telefon i zadzwonić. Jak najszybciej.
Saana otwiera oczy, ale pokój się kołysze i kręci. Zaciska więc błyskawicznie powieki i szybko zapada w drżący, płytki sen. Dwie godziny później budzi się cała spocona. Zegar pokazuje wpół do jedenastej. Wstaje, wypija szklankę soku pomarańczowego, idzie do toalety, ale potem postanawia wrócić jeszcze na chwilę do łóżka. Gdy w końcu budzi się wyspana, jest już trzecia po południu. Pokój nie kręci się tak bardzo jak rano. Z głodu burczy jej w brzuchu. Ostatnio jadła trzynaście godzin temu, a i wtedy były to tylko słone orzeszki w barze.
Teraz czas nie ma dla Saany znaczenia. Nikt jej nie oczekuje. Nikt jej nie potrzebuje. Ale głód ma znaczenie. Tak więc tego pierwszego dnia na bezrobociu zamawia przez aplikację Wolt pizzę.
Gdy jedzenie wreszcie zostaje dostarczone, Saana ubrana w pomięty podkoszulek, speszona z powodu własnego wyglądu otwiera drzwi ciemnoskóremu posłańcowi, który energicznie wciska jej do ręki półtoralitrową colę, a z wnętrza torby wydobywa gorące jeszcze pudełko z pizzą.
Przez resztę dnia jej wzrok krąży między pizzą a ekranem laptopa. Saana pochłania różne seriale i niosącą pocieszenie margheritę. Właśnie leci trzeci odcinek drugiego sezonu Dochodzenia. Wciągający i dobry, chociaż trochę ponury. Saana ogląda wszystkie odcinki jeden po drugim. Cieszy ją to, że znalazła ten serial dopiero teraz. Czekają ją jeszcze dwa sezony idealnego serialu kryminalnego. Linden i Holder. Wełniane swetry Linden, jej ostry umysł i deszczowe Seattle. Saana kocha filmy policyjne, chociaż łatwo się przy nich denerwuje, bo za bardzo działają na wyobraźnię. Uzależniła się też od podcastów dokumentujących prawdziwe zbrodnie, chociaż czasem wprawiają ją one w przygnębienie. Dlatego jej niezmiennym faworytem pozostaje bezpieczna przystań filmów kryminalnych, klasyków lżejszego kalibru, czyli Poirot. Serial, który wprowadza w całkiem inny świat. Jakże miło jest przeniknąć do starej Anglii i spędzać czas w hotelach i dworach, jeść kolacje, polować, przechadzać się w ogrodzie. Jedynie w filmach z Herculesem Poirotem panuje pogodna atmosfera, na którą ona miałaby teraz ochotę. Morderstwo zdarza się w nich często, ale detektyw rozwiązuje wszystkie zagadki. Widzowi pozostaje tylko rozkoszować się krajobrazami, pałacowym wnętrzem i w miarę możliwości wyławiać wskazówki, kto zabił. Niestety Saana widziała wszystkie odcinki Poirota już kilka razy i bez trudu odgaduje albo pamięta, kto kiedy popełnił zbrodnię. Dochodzenie jest o wiele bardziej wciągające. To coś nowego i na zupełnie innym poziomie.
Saana włącza pauzę, aby pójść do toalety. Po drodze zerka na zewnątrz zza zasłon w salonie. Jest piękna słoneczna pogoda, widoczne z okna brzozy całkiem pokryły się już liśćmi. Skradająca się ze wszystkich stron zieloność lata i tym razem ją zaskoczyła. Saana przez całą wiosnę przesiadywała w biurze, wklepując pośpiesznie do komputera wiadomości do serwisu online. Przez te wszystkie lata na jej ekranie pojawiały się informacje o śmierci Davida Bowiego, wirusie Zika, a także liczne małe i nic nieznaczące plotki.
Pięć ćwiczeń, które pomogą ci osiągnąć plażowy wygląd.
Rzadkie perły: dziesięć niedocenianych obiektów turystycznych w Europie.
Redaktorka robiła deskę codziennie przez trzy minuty – niesamowite wyniki po tygodniu!
Jelita to drugi mózg – pięć faktów dotyczących brzucha.
Ułatw sobie codzienne życie – tutaj znajdziesz piętnastominutowe przepisy na szybkie dania na cały tydzień.
Saanę śmieszy, że przez tyle miesięcy układała nieskomplikowane przepisy kulinarne, ale po sfotografowaniu potraw nie skorzystała nawet z jednego. Deskę też robiła tylko przez tydzień. Tak naprawdę wyłącznie pracowała. Liczyła znaki i słowa, stresowała się terminami, siedziała przy komputerze, czasem tkwiła w redakcji do późna. W domu była już wykończona i nie miała ochoty na nic innego jak tylko leżenie w łóżku i oglądanie seriali Netflixa lub HBO. Drobne domowe czynności, takie jak płacenie rachunków czy odkurzanie i gotowanie, wydawały się jej po całym dniu ponad siły. Teraz szare kłębki kurzu skradają się po drewnianej podłodze, a z otworu na listy w drzwiach wypadają regularnie wezwania do zapłaty. Czy to jest normalne? – zastanawia się, połykając zachłannie następny kawałek pizzy. Wszyscy znani jej ludzie uważają, że to w porządku: mają dużo pracy i ciągle się śpieszą. Ale dokąd i po co? Przyjaciele też przyznają się do pośpiechu, jakby był on czymś nadzwyczajnym. Pracują na najwyższych obrotach i potem idą jeszcze na siłownię. Nikt nie mówi, że jest przygnębiony albo wyczerpany. Czasem wieczorami, gdy prawie wszystkie światła były pogaszone, Saana, siedząc w pustym pomieszczeniu, szukała w sieci oznak wyczerpania pracą i nie znajdywała nic, co nie pasowałoby do jej stanu. Ogromne zmęczenie, cynizm i niskie poczucie własnej wartości zawodowej. Przez całą wiosnę Saana wbijała wzrok w ekran i nawet nie zauważyła, jak przyroda przygotowywała się do lata. Najpierw spod śniegu wyjrzał piasek, potem pojawiło się kilka wędrownych ptaków i krokusy. I nagle pojawiło się lato. Zielone brzozy, słowiki i spacerujący w podkoszulkach ludzie. Oraz światło.
Wróciwszy z toalety, Saana znów stanęła przy oknie. Jaki to dzisiaj jest dzień? Środa. A więc naprawdę była w ciągu aż do wtorku. W pracy pożegnała się tylko z kilkoma osobami, ale to oznaczało więcej alkoholu.
Głośny śpiew kosa siedzącego na podwórkowym drzewie rozlega się aż w pokoju. Saana zamyka okno, aby wesoły świergot nie popsuł duszącego i szarego nastroju spowodowanego kacem. Dochodzenie, deszczowe Seattle, pizza, zmęczenie i nudności. Taka jest jej strefa komfortu. Właściwie to bez sensu oglądać na kacu ekscytujący serial z mordercami i trupami. Ale alternatywy nie ma. Saana uwielbia Dochodzenie, serial sprawia, że czuje się przytulnie, ma wrażenie, że nie jest sama. Własne przygnębiające myśli przykrywa przyjemnie wciągająca intryga.
Znów zjada kawałek pizzy. To już ostatni. Prawdopodobnie pochłonęła tysiąc pięćset kilokalorii. Tłuste jedzenie wywołuje pragnienie, ale pokój już nie wiruje jej przed oczami. Leżąc na kanapie z brzuchem pełnym pizzy, stwierdza, że wszystko jest jednak w porządku. Chociaż do wiosennego wyczerpania doszły najpierw plotki o redukcji etatów, a potem złe wiadomości, życie nie wygląda tak źle. Wszystko się ułoży.
Saana zerka na spakowane walizki stojące w przedpokoju i przez resztę wieczoru postanawia się wylegiwać. Jutro wyjedzie z miasta na całe lato. Nie będzie kaca, tylko sport i medytacja. Spacery i zielone smoothie. I to, co ludzie robią zazwyczaj codziennie. Ale jeszcze nie dzisiaj. Ułożywszy się wygodnie pod zabranym z baru polarowym kocem, z zadowoleniem włącza kolejny sezon serialu na Netflixie. Nowy sezon w jej życiu zacznie się dopiero jutro.
Następnego ranka tylko lekkie drżenie rąk i pieczenie w żołądku po zjedzeniu całej pizzy przypominają, że miała kaca. Proces dochodzenia do siebie trwa na ogół od jednego do dwóch dni. W pierwszym dniu nadrabia się nieprzespaną noc, eliminuje z organizmu nadmierną ilość alkoholu, zastępując truciznę pizzą i słodyczami. W drugim dniu usuwa się duże ilości tłuszczu, soli i cukru, czemu towarzyszy opuchlizna i chwilowy spadek nastroju. Oraz poczucie winy. Przespanie na kacu całego dnia mści się i zaburza rytm dobowy. Noc iguany. Ostatecznie przychodzi rozdrażnienie – nigdy więcej takiego kaca. A potem trzeci dzień. Wszystko zostaje zapomniane i wybaczone. Nowe życie, nowe obietnice, pokora i odzyskanie formy. Iluzja, że nigdy nie będzie się już miało ochoty na wino. Siódmy dzień – pragnienie.
Saana stoi w kuchni, trzymając filiżankę z kawą i patrzy przez okno. Dzisiaj światło słoneczne i śpiew ptaków jej nie drażnią. Otwiera iPada leżącego na stole kuchennym i klika na stronę internetową Hartoli. „Jedyne królestwo w Finlandii”. Saanę to śmieszy, ale zamieszczona informacja nie jest żartem. Gmina Hartola nazywa samą siebie królestwem, a na YouTubie znajduje się wideo pod tym tytułem. Saana naciska odtwarzanie. Klip zrobiony w typowym suchym marketingowym stylu prezentuje zalety Hartoli. Uszczęśliwiona nowa mieszkanka opowiada, jak myśląc o przeprowadzce, zastanawiała się, czy dostanie w sklepie kozi ser. Najwyraźniej dostanie. Ale o tym film już nie mówi. Saana też się zastanawia, jaka jest szansa na kupno tam rukoli czy pecorino. W końcu dzięki aplikacji Google Maps oblicza dokładną odległość. Z Vallili do Hartoli najszybciej dotrze trasą liczącą sto siedemdziesiąt dziewięć kilometrów. Właśnie tak daleko zamierza uciec od doskwierających jej zwykłych zajęć. Od przepełnionej stresem wiosny, wypalenia i niepewności. Postara się nie myśleć o nadchodzącej jesieni. Przejedzie sto siedemdziesiąt dziewięć kilometrów, ucieknie od siebie i zacznie żyć w chwilowym stanie zawieszenia. Zakończenie umowy o pracę na czas określony zmusi ją do odpoczynku w miejscu, w którym zawsze było jej dobrze.
Wkłada iPada do bocznej kieszeni plecaka. Wolność zaczyna się właśnie teraz. Gasi światła w mieszkaniu, sprawdza, czy wyłączyła ekspres do kawy, zamknęła okna i dopływ wody do pralki, opróżniła lodówkę i przygotowała wszystko na dwumiesięczną nieobecność. Rośliny doniczkowe już dawno obumarły, udręczone zbyt rzadkim podlewaniem. Saana nie może winić o to nikogo innego, ponieważ mieszka sama. Wyciąga dwie duże walizki na klatkę schodową i rygluje drzwi. Na klatce czuć mieszankę zapachów życia obcych ludzi. Właśnie zdradza ona, że jeden z sąsiadów smaży mielone na lunch. Saana wpycha dwie wielkie, niepraktyczne walizki do małej windy i niecierpliwie obserwuje zmieniające się piętra. W końcu a siada z podskokiem na parterze, a Saana sprawnie odsuwa sztywną i skrzypiącą kratę i otwiera drzwi zewnętrzne. Jest dopiero dwadzieścia po jedenastej. Jeszcze zdąży na autobus, który odjeżdża o dwunastej.
Kierowca, nie śpiesząc się, wita niskim głosem podróżnych w autobusie ekspresowym jadącym przez Lahti i Hartolę do Jyväskyli. Saana lubi podróżować autokarem, bo nie musi prowadzić. Może sobie pospać, poczytać lub pooglądać zmieniające się krajobrazy, pobyć z myślami sam na sam. Do widzenia, Helsinki, nie będę za wami tęskniła.
Na wysokości Lahti wyciąga z torebki mały notatnik i zaczyna wypisywać rzeczy, które zamierza zrobić.
Lato w Hartoli – główne punkty
– byczenie się
– święty spokój
– żadnych papierosów (no może kilka machów do kieliszka wina albo piwa)
– żadnego piwa (zbędny napój, wzdyma brzuch)
– skończyć z obgryzaniem paznokci
– jazda na rowerze i bieganie
– poziomki i czarne jagody nanizane na źdźbło trawy (przynajmniej jeden raz)
– zachwycanie się drobiazgami (jak to zwykle robi się tylko za granicą)
– ponowne odkrycie pasji z młodości (a właściwie to przecież jestem nadal cholernie młoda, więc chodzi o pasję z czasów, kiedy skończyłam dwadzieścia lat)
– siedzenie na huśtawce w ogrodzie i drzemka za dnia na dworze
– przeglądanie gazet i czytanie kryminałów
– zapomnieć o stresie, odpoczynek i spokój
– zrobienie perfum według przepisu z dzieciństwa (kwiaty bzu lub płatki róż w słoiku)
– słuchanie starych przebojów
– pisanie
To ostatnie jest wielkim marzeniem Saany. Chciałaby napisać coś własnego, na przykład udany kryminał. Podczas gdy jej znajomi czytają plotkarską gazetę „Seiska”, ona skrycie i nałogowo przegląda czasopismo „Alibi”.
Autobus odjeżdża z dworca w Heinoli, a Saana nadal wpatruje się w listę. Nie ma na niej „nowej miłości” ani „mężczyzn”. Lato bez mężczyzn brzmi odprężająco i jakby znajomo. Saana pamięta, że lata temu czytała powieść Siri Hustvedt pod tym samym tytułem.
Autokar zatrzymuje się ze świstem na przystanku. Dworzec autobusowy w Hartoli to niewielki budynek stojący w oddaleniu od drogi głównej. Saana wysiada i czeka, aż kierowca otworzy drzwi bagażnika. Uśmiechając się, dziękuje mu za jazdę i wzrokiem szuka znajomej postaci. Ubrana w letnią sukienkę i wełniany, sięgający niemal ziemi płaszcz kobieta macha do niej ochoczo spod ściany dworca. Inkeri, jej ciotka. Najlepsza ze wszystkich ludzi na świecie. Saana jej odmachuje.
– Jesteś jak twoja mama – mówi ciotka ze śmiechem na widok dwóch wielkich walizek. – Zawsze musisz zabrać ze sobą pół domu.
Saana czuje przelotną tęsknotę, ale wspomnienie matki natychmiast ulatuje. Czy rzeczywiście jest w czymś do niej podobna? Jakaś mała jej część zawsze w niej będzie, mimo że matka już odeszła. Ciotka wrzuca energicznie walizki na tylne siedzenia starego garbusa i wskazuje siostrzenicy miejsce obok kierowcy. Saana nawet nie zdążyła jej ostrzec, że w walizce znajdują się laptop, iPad i inne kruche urządzenia. Może i lepiej, gdyby się potłukły? Miałaby wtedy całkowity spokój.
Garbus podskakuje na żwirowej drodze, a Helsinki wydają się bardzo odległe. Znane z dzieciństwa budynki i pola śmigają za szybą. Saana otwiera okno i wystawia głowę. Pełen pyłu wiatr natychmiast uderza ją w twarz. Powietrze pachnie latem i nawozami. Żwir stuka o podwozie samochodu, a drobne kamyki odbijają się od kół i lecą na pobocze. Saana chowa głowę. Tu, w Hartoli, pomysł spędzenia lata u ciotki zamiast w domu wydaje się naprawdę dobry. Zimne białe wino na schodach szopy, stare kobiece czasopisma, plotkowanie z ciotką i jej wspaniałe potrawy. Saanie wydaje się, że nawet w samochodzie czuje zapach ognia rozpalonego w saunie ogrzewanej drewnem. Lepiej jej będzie poza domem. W Hartoli bezrobocie to jak urlop, odzyskanie wolności. U Inkeri nie będzie musiała robić nic niepotrzebnego – przeglądać szafy z odzieżą, zbierać ubrań na pchli targ, porządkować piwnicy, układać przypraw na półce, szukać pracy i wymigiwać się od niej, wycierać klamek albo trzepać poduszek i kołder. W Hartoli będzie tylko odpoczywała. Odeśpi cały stres i pośpiech, z którym musiała mierzyć się w redakcji. Potem powoli odbuduje swoje życie na nowo.
Jenna idzie ulicą Neitsytpolku i zerka na komórkę. Nie jest pewna, czy podjęła rozsądną decyzję. Miała dzisiaj trenować, a zaraz po pracy wybiera się na imprezę. Zegarek pokazuje, że jest dopiero za kwadrans czwarta.
Jenna mija piękne kamienice i powoli wyłania się przed nią niebieściejące morze. „Przyjdź choćby zaraz, będą też inni”, powiedział Elias. I postanowiła tak zrobić. Po chwili słyszy przytłumiony śmiech znajomych. W kawiarni Maitolaituri siedzą udziałowcy firmy. Także Elias, który jest karierowiczem i chce zostać wspólnikiem, jedyna znajoma osoba z biura. Jenna zatrzymuje się, promiennie uśmiecha i podchodzi do stołu. Mężczyźni nie przerywają rozmowy na jej widok. Jedynie Lars się odwraca i lustruje ją od stóp do głów. Pod wpływem tego spojrzenia koszula wydaje się Jennie zbyt cienka, a spódniczka za krótka, ale jest zadowolona, że przebrała się w odświętne ciuchy. Dyrektor nie powinien mieć nic do zarzucenia jej wyglądowi zewnętrznemu. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy w letni wieczór, więc Jenna trzyma w pracy zarówno ubranie do ćwiczeń na siłowni, jak i top na imprezę.
– Panienka będzie tak miła i zaczeka – mówi Elias i rusza, by przynieść jej krzesło od sąsiedniego stołu. Jenna przygląda się, jak prezes opróżnia kieliszek.
– Ale pali – mówi ze śmiechem i natychmiast nalewa wszystkim po jednym.
– No i co słychać? – pyta Elias i zachęca ją, by usiadła przy nich. Jenna zastanawia się, co robić. Przy stole są wyłącznie mężczyźni. W przeciwieństwie do tego, co Elias dał jej do zrozumienia, nikt „inny” się nie pojawił. Są tylko ona i mężczyźni.
– Czego nam jeszcze brakuje! – krzyczy Lars, rechocząc.
Elias kiwa głową i rzuca na stół pudełko zapałek. „Fire – pomysły, które zapalają” – widnieje na nim napis. Jenna upija łyk szampana i rzuca okiem na Larsa, widząc, jak ten się upewnia, czy w pudełku jest koka. Jest. I tym razem zapałki zostały wyrzucone, a w ich miejsce wsypany biały stymulant. Lars unosi kieliszek i także kiwa głową. Elias odpowiada mu dyskretnie tym samym. Towar został dostarczony i przyjęty. Jenna zmienia pozycję, wierci się, nie czuje się częścią towarzystwa. Gdzie, do cholery, są pozostali pracownicy biura?
Mężczyźni kwitują kilkoma zdaniami prognozę sprzedaży w drugim kwartale i przechodzą do ważniejszych tematów. Kolację zjedzą na wyspie Klippan, w dobrze im znanej restauracji. Piękne morskie krajobrazy i brzydkie toasty nawiązujące do poprzednich popijaw. Po trzech butelkach szampana i kilku piwach mężczyźni się przekrzykują. Silny morski wiatr wywiewa jednak z ich wypowiedzi to, co najgorsze.
Jenna się rozgląda. Ciepłe wieczorne słońce sprawiło, że wielu ludzi wyszło na spacer, wzdłuż morskiego brzegu przechadzają się zwyczajni, trzeźwi właściciele psów. Jenna znów patrzy w stronę stołu, ma ochotę się roześmiać. Czoło Larsa Sundina poczerwieniało jak ogień. Przekroczył wiek średni, ale ma mocno opaloną twarz i żenującą fryzurę młodego surfera. Jenna opróżnia pierwszy kieliszek. Stoły wokół powoli się zapełniają, lecz im nikt nie dotrzyma tempa.
Znajdująca się nad morzem kawiarnia Maitolaituri znana jest z tego, że ludzie chcą się tu pokazać. Mieszkańcy Eiry spacerują obok z psami, a biegacze sprawdzają mimochodem, kto siedzi w kawiarnianym ogródku. Od czasu do czasu mężczyźni pozdrawiają jakiegoś przechodnia, poklepują się po plecach, a ona odnosi wrażenie, że siedzi przy stole dla VIP-ów. Jej towarzysze są przyzwyczajeni do tego, że inni zwracają na nich uwagę. W dobrych i złych chwilach. Kilka żaglówek cicho przepływa w tyle. Jenna przygląda się łodziom. Najlepsze miesiące na żeglowanie dopiero nadchodzą. Gdy mieszkała jeszcze w domu rodzinnym, dużo czasu spędzała na wodzie z rodzicami. Przez kilka szybko mijających sekund Jenna czuje nieokreślony smutek, tęsknotę za morzem.
Przy sąsiednim stole kieliszkami trącają się trzy eleganckie kobiety. Jenna rozpoznaje jedną z nich, to znana blogerka. Przez chwilę chciałaby żyć równie beztrosko jak ona, być taka piękna i popularna. Lars odchodzi na bok, żeby zapalić papierosa. On też pewnie prowadzi beztroskie życie. Mało jest takich jak on, którzy mają wszystko w zasięgu ręki. Jenna próbuje sobie przypomnieć nazwiska tych kobiet, które przez ostatnie lata umawiały się z Larsem, także tych inteligentnych. Wyglądem Lars nie zachwyca, ale może dobrze się z nim rozmawia? W każdym razie jest cholernie bogaty. Jenna pozwala, aby Elias napełnił jej kieliszek aż po brzegi, i zerka na Larsa, który wpatruje się w morze. Przez moment wyobraża go sobie jako uczciwego i mniej wyniosłego człowieka. On też przecież był kiedyś dzieckiem, myśli i rozbawiona sączy szampana.
– Ruszamy dalej – oświadcza Lars, wróciwszy z papierosa. Towarzystwo przy stole milknie, Larsowi nikt się nie sprzeciwia. Wieczór jest zaplanowany z dokładnością co do minuty. Najpierw szampan w Maitolaituri, potem wyżerka na wyspie Klippan, a na koniec prywatna impreza w salce dla VIP-ów w Teatteri. Lars zaprosił podobno wielu ludzi, Jenna też została wpisana na listę, tak jak obiecał Elias.
Grupa rozbawionych mężczyzn przybywa o szóstej na pomost, skąd odpływają łodzie na Klippan. Jenna, stukając obcasami, stara się nadążyć za wszystkimi. Alkohol już jej uderzył do głowy. Czuje się niezwyciężona, choć dziwnie chwiejna. Właśnie odpłynął prom Silja Line. Masywna biała sylwetka statku znika po chwili z portu. Lars stawia drewnianą pałeczkę na słupku, dając tym samym znak, że czekają na transport. Mężczyzna w łodzi zacumowanej w przystani wyspy zauważa sygnał i natychmiast macha do nich, że już podpływa. Wszyscy czekają, Jenna ma ochotę na papierosa. Właśnie wtedy dzwoni telefon.
– Okej, już tutaj jesteśmy – mówi Elias i się rozłącza. Po pięciu minutach na wybrzeże zajeżdża taksówka i do grupy dołączają dwie dziewczyny. Blondynka i brunetka. Elias wita je rycersko i przedstawia Larsowi. Ten długo je obejmuje, a potem proponuje łyk z piersiówki wyjętej z górnej kieszeni marynarki. Dziewczyny unoszą brwi, ale ochoczo chwytają płaską butelkę. Akcjonariusze milkną na chwilę, przypatrując się, jak dwie delikatne istoty połykają zbyt mocną wódkę, krzywiąc się i chichocząc. Jenna obserwuje nagły zwrot akcji z otwartymi ustami, ale powstrzymuje się od komentarza, który właśnie przyszedł jej do głowy. Dziewczyny są, owszem, młode, ale to nie lolitki.
Łódź podpływa, a Lars wprowadza do niej najpierw nowo przybyłe. Jenna przygląda się im podejrzliwie, są śliczne, mocno umalowane, wypełniają przestrzeń swoim chichotem, gdy chwiejąc się, wchodzą po kolei do łodzi. Minispódniczki i szpilki im w tym przeszkadzają. Jenna idzie ich śladem, także chwieje się na obcasach i chwyta wyciągniętą rękę Larsa. Ten prosi, by dziewczyny usiadły, i grzecznie pyta, co u nich słychać, jakby to miało jakieś znaczenie. Jenna zajmuje miejsce na ławce, widząc głodne spojrzenia mężczyzn. Zastanawia ją to. Dlaczego się tutaj znalazła? Przecież pracuje w firmie. Spogląda na Eliasa z wyrzutem. Kolega macha do niej niemal ze złością, dając do zrozumienia, żeby o nic nie pytała.
Kiedy wchodzą po schodach do restauracji, Jenna zatrzymuje się i spogląda na brzeg morza i piękne niebo. Helsinki. Wszyscy zniknęli już w środku poza Eliasem i Larsem, którzy stoją plecami do drewnianej willi. Otworzywszy zewnętrzne drzwi, Jenna zatrzymuje się przy schodach i nasłuchuje.
– Jest z nami stażystka. Co, do cholery? – mówi Lars, spoglądając groźnie na Eliasa.
– Pojawiły się kłopoty, jedna zrezygnowała – mamrocze Elias. – Ale teraz się zgadza. Umówiliśmy się na trzy, to załatwiłem trzy – dodaje. Jenna ma wrażenie, że w jego głosie słychać niepewność. Lars przyjmuje odpowiedź, potakując niechętnie. Jenna wchodzi szybko do środka restauracji. Czyżby miała być tą trzecią dziewczyną do towarzystwa? Cały ten układ wydaje się jej brudny. Ale wieczór – jak dotąd – jest udany, a w razie czego ona potrafi o siebie zadbać.
Trzy godziny później Jenna i Lars rozmawiają przy stole o tym, jacy to dzisiaj są klienci. Z punktu widzenia firmy są największą przeszkodą w twórczej pracy projektowej. Klienci nie umieją zamówić porządnej reklamy albo boją się to robić. Oczywiście, każdy z nich chce mieć wyróżniającą się i chwytliwą kampanię, zachwyca się odważnymi pomysłami, ale w końcu i tak każe przerobić całość i poprawić, aż wychodzi pulpa bez wyrazu.
– Nagród nie zdobywa się nijakimi pracami. A wszyscy chcą zdobywać nagrody. Szefowie od marketingu i biura reklamowe – mówi Lars. Jenna zauważa, że jednocześnie zagląda jej w odsłonięty dekolt.
– I tu się mylisz – oświadcza, patrząc na niego z wyzwaniem. – Teraz klienci chcą raczej produktu, który się sprawdzi. Już nie można rzucić na stół byle czego. Inwestycja musi się zwrócić – powtarza, czując, że potrzebuje czegoś orzeźwiającego. Na przykład kreski.
– Zakończmy to mielenie ozorami i zrelaksujmy się – oświadcza Lars, jakby czytał w jej myślach. Jenna przygląda się, jak bezczelnie zagarnia biały delikatny proszek na stole zakrytym obrusem. Widząc jej podejrzliwą minę, śmieje się. – Nie bój się. Jesteśmy tutaj jedynymi klientami.
Jenna unosi brwi i pochyla się nad stołem. Potem odsuwa głowę nieco do tyłu, by nacieszyć się euforią, ale czuje na sobie wzrok Larsa.
– Sprawiasz wrażenie starszej, niż jesteś faktycznie – stwierdza dyrektor, a ona uśmiecha się półgębkiem. Być może to prawda. W każdym razie jest bardziej zdeterminowana niż inne dziewczyny. – Popatrz na nich – mówi Lars, pokazując, jak Elias i blondynka wchodzą razem do restauracji. – Jeżeli jesteś spostrzegawcza, to zobaczysz, że Elias ma koszulę na wierzchu, a włosy zaczesane w odwrotną stronę niż wtedy, gdy szedł na papierosa. – Lars kręci głową. – Opanowanie. Gdzie, do kurwy nędzy, jest opanowanie? Młodzi tinderowcy nie potrafią docenić dawnych porządnych podchodów. Subtelnego polowania.
Jenna się uśmiecha, ona postanowiła polować na kreski, a potem zniknąć.
Około północy towarzystwo wraca na stały ląd. Czarna duża taksówka czeka na nich na parkingu obok pomostu. Lars, chwiejąc się, spogląda na morze. Wzburzone wiatrem włosy biczują twarz Jenny.
Pół godziny później podpici i nadzwyczaj spragnieni alkoholu wchodzą do Teatteri. Ubrany na czarno ochroniarz kiwa nieznacznie głową do Larsa i odciąga sznur przed schodami prowadzącymi do pomieszczenia dla VIP-ów.
– Zapraszamy.
Lars także kiwa głową, wciska mężczyźnie do ręki gładki pomarańczowy banknot i kieruje towarzystwo ku zsuniętym stołom znajdującym się na tarasie. Milcząc, zostawia ich, żeby się rozsiedli, a sam idzie do baru złożyć zamówienie. Wraca, niosąc tacę wypełnioną kieliszkami z wódką i sokiem żurawinowym oraz dwie butelki musującego wina. Jenna stwierdza, że dobrze się bawi. Poza tym Lars nie wydaje się jej już nieprzyjemnym typem.
– To chyba szampan, a nie jakieś wino z bąbelkami? – Wyraźnie podchmielona chwyta butelkę i przygląda się etykiecie. Lars potakuje, na co pozostali reagują pełnymi zadowolenia pomrukami. Prawdopodobnie nikt nigdy nie widział, aby Sundin zamówił w Teatteri coś innego niż prawdziwy szampan z Szampanii.
Jenna leży na brzuchu. Po chwili otwiera oczy. Pokój wygląda obco. Gdzie ona się znajduje? Nic nie mówiąc, nie ruszając się, wodzi wzrokiem po pomieszczeniu. Przestronny, jasny pokój z podłogą wyłożoną ciemnym drewnem. Ma ją tuż przy twarzy, więc prawdopodobnie leży na futonie. Docierające z zewnątrz promienie słońca oświetlają część podłogi i białą ścianę. Po jednej stronie łóżka rozciąga się długi szereg okien bez zasłon, z których widać czyste niebieskie niebo. Na stosie czasopism poświęconych wyposażeniu wnętrz stoi mocna lampa ledowa z zegarkiem. Czerwone cyfry wskazują czwartą trzydzieści dziewięć. Jest więc dopiero wczesny ranek, a ona trafiła do czyjegoś domu. W tym momencie słyszy niedaleko ciche klapnięcie. Zastyga na chwilę i uświadamia sobie, że jest naga. Niepewnie szuka dłonią kołdry, oczy ją szczypią. Skąd ten dźwięk? Znowu wypiła za dużo, wciągała kokę powodującą chwilowe poczucie niezwyciężenia. Teraz ma wrażenie, że jest zupełnie bezbronna. Jak długo tu leży? Gładzi pusty płaski brzuch i ogarnięta strachem zerka na lewą stronę materaca. Kto to taki siedzi obok niej?
No nie, cholera jasna! Prezes. Jenna naciąga kołdrę aż po uszy i zaciska mocno powieki. Nie pamięta, co się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin. Co robili albo czego nie robili. Nawet tego, jak dotarli do mieszkania Larsa Sundina. Prawdopodobnie taksówką, ale nie potrafi powiedzieć o której. A poza tym nadal jest pijana. Z jakiegoś powodu na myśl przychodzi jej łódź. Wspomnienie ostatnich godzin nocy wydaje się zamazane. Elias i jego prośby, Teatteri, kreski i szampan. Obraz barmanki pochylającej się ku niej i uprzejma zachęta, aby znalazła sobie towarzystwo ludzi w swoim wieku. Jenna, rozzuchwalona substancjami odurzającymi, rzuca niczym Beyonce: Mind your own business. Za to wszystko może winić wyłącznie samą siebie.
Czuje, że Sundin wstaje. Patrzy za nim ostrożnie, czeka, aż jego plecy znikną w drugim pokoju, i wtedy siada. I co teraz? – zastanawia się, a potem podnosi się owinięta kołdrą. Jest za wcześnie, o piątej rano trudno jej będzie dotrzeć do domu. Najpierw musi jednak skorzystać z ubikacji. Idzie niepewnym krokiem, przeklinając samą siebie. Lars Sundin jest chyba najstarszym facetem, jakiego do tej pory przeleciała. Dyrektor zarządzający firmy Fire, bogaty i wyniosły. Zawsze gdy jest w pracy, przechodzi obok jej tymczasowego stanowiska. A ona na niego spogląda. Lecz tylko przez chwilę i raczej z uprzejmości. Gdy Elias zadzwonił w piątek po południu i zapytał, czy nie napiłaby się szampana, zgodziła się bez wahania. Nigdy nie wiadomo, do czego nawiązane kontakty mogą się jej przydać w przyszłości. Ale okazało się, że przez pomyłkę przespała się ze starym szefem i nawet nie wie, co jeszcze takiego zrobili. Jenna czuje się tania i przegrana.
Trzecie z kolei drzwi prowadzą do ubikacji. Jenna siada na sedesie, a potem wyciera ręce w luksusowy gruby i miękki ręcznik. Zupełnie jak w hotelu. Z ręcznika unosi się delikatny zapach męskiej wody po goleniu. Jenna wyczesuje lakier z poplątanych włosów i wiąże je w węzeł. Spogląda na siebie w lustrze. Mogłaby wyglądać porządniej, ale w tych polowych warunkach, bez płynu do usuwania makijażu, musi radzić sobie z tym, co jej zostało na twarzy. Przygląda się sobie przez chwilę w lustrze, a potem otwiera szafkę i sprawdza jej zawartość. Kilka opakowań z lekarstwami, woda perfumowana od Armaniego i dezodoranty. Na krawędzi umywalki stoi samotnie elektryczna szczotka do zębów marki Braun. Nigdzie nie widać zapasowych końcówek do brzytwy, produktów kosmetycznych ani wacików. Kran i umywalka lśnią czystością, do Larsa na pewno przychodzi sprzątaczka. W tym wielkim apartamencie nie mieszka chyba nikt inny poza właścicielem. Żadnej żony ani dziewczyny. Jak mówią plotki, Lars często zmienia kobiety. Przed wyjściem z łazienki Jenna sprawdza jeszcze nazwy leków na opakowaniach. Na co wielmożny pan je właściwie zażywa? Na nic zaraźliwego, nie ma tam także lekarstw na AIDS. W pierwszym słoiczku znajduje się melatonina, w drugim zestaw trzech leków na migrenę. Trzecie opakowanie, już prawie puste, zawiera viagrę. Jenna ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Lars musi być znacznie starszy, niż jej się wydawało na podstawie jego wyglądu. Zamyka szafkę i patrzy przed siebie pustym wzrokiem. Skutki ostatniego wieczoru wprowadzają ją powoli w stan letargu. Narastające nudności wywołane kacem dają o sobie znać, więc opuszcza z wysiłkiem toaletę.
Po wyjściu słyszy głuchy dźwięk rozlegający się gdzieś w mieszkaniu. Budzi się z odrętwienia i prawie wpada w panikę. Fuck. Jest dopiero piąta nad ranem, a ona nie wie, co ma powiedzieć Larsowi. I z kim on, do cholery, rozmawia? Głos dochodzi z drugiego końca mieszkania.
– Czego chcesz? – Słyszy z oddali.
Tą samą drogą wraca na posłanie. Otula się mocno kołdrą i przygnębiona spogląda na swoje ubranie leżące w nieładzie na podłodze. Myśli o powrocie do domu jasnym rankiem, ale obcisły czarny top i wąska minispódniczka wydają się jej liche i brudne. Z powodu wysokich pozbawionych zasłon okien Jenna czuje się niczym w akwarium. Ostre światło czerwcowe przenika do środka. Podchodzi do okna i przez chwilę patrzy na spokojne otoczenie. W oddali między domami połyskuje morze.
Głuche dźwięki się urywają. Czyżby Lars rozmawiał przez telefon? Jenna ociąga się, stoi nadal przy oknie i zbiera się na odwagę, by stanąć oko w oko z gospodarzem. W pobliżu kilku budynków rośnie zielone drzewo. Jenna wyciąga z przykrytej ubraniem torebki telefon i wraca pod okno, żeby zrobić selfie, obiecując sobie, że to ostatnie takie zdjęcie. W tle widać okno i podwórko oświetlone porannym słońcem. Uśmiecha się zażenowana. Tego zdjęcia nie pokaże w mediach społecznościowych. Potem znów spogląda na podwórko. Pod dużym drzewem widać ruch. Jakby ktoś ubrany na ciemno stał pod gałęziami, opierał się o pień i patrzył prosto w jej stronę. Jenna mruży oczy, by lepiej widzieć. Poranne światło pada pod płaskim kątem na jej oczy. Widoczność utrudniają zlepione sztuczne rzęsy oraz zielone liście drzewa. Cień znów się porusza, Jenna się wzdryga. Zatem sobie tego nie wyobraziła, na dole naprawdę ktoś stoi. Jenna wycofuje się szybko w głąb pokoju. Przecież jest niemal naga. Ma nadzieję, że obcy nie zdążył jej zobaczyć.
Naciąga na siebie ubranie, ale jednocześnie dopadają ją mdłości, więc siada na futonie. Docierają do niej migawki sprzed kilku godzin: kilka kresek i pocałunki z języczkiem. Sprawiasz wrażenie starszej, niż jesteś faktycznie. Za dnia komplementy Larsa brzmią obleśnie i wyrachowanie. Pokój zaczyna wirować, a nudności zmuszają ją do przyjęcia pozycji leżącej. W oddali słyszy stukot. Czy to drzwi wyjściowe? Jednak nie ma siły, by reagować na cokolwiek, skacowane serce szybko bije. Jenna nie może się ruszać. Patrzy na zegarek i dochodzi do wniosku, że nie pójdzie do biura. Wystukuje krótką wiadomość mejlową do przełożonego: „Właśnie wymiotuję, nie pojawię się dziś w pracy”, i zwija się pod kołdrą w pozycji embrionalnej. Niemal w tej samej chwili nadchodzi sen.
Obudziwszy się z niespokojnego skacowanego snu, stwierdza, że przespała pięć godzin. Kurczę! To za długo. Chwyta torebkę i buty z podłogi, wkłada skąpe ubranie i rusza niepewnym krokiem ku drzwiom. Czas spotkać się z Larsem. Mija łazienkę i korytarz i wchodzi do obszernego pomieszczenia typowego dla loftów. Pusta filiżanka do espresso tkwi samotnie na marmurowym blacie stołu w kuchennej wnęce.
– Hop, hop! – pokrzykuje Jenna. Głos jej chrypi, usta są suche i sklejone. Wszędzie panuje cisza, tylko lodówka szumi głucho. Jenna bardzo by chciała nie spotkać się już nigdy z Larsem. Chce tylko wyjść, mając nadzieję, że urywane wspomnienia starych męskich rąk na jej ciele znikną jak najszybciej. Wie, jak ma się zachować, powinna być lodowato zimna, jakby nic się nie wydarzyło. Nie rób hałasu, nie rozpowiadaj w biurze plotek, bo jeśli tak zrobisz, ludzie wykorzystają je przeciwko tobie. Jednak dobrze by było zachować się honorowo, porozmawiać z Sundinem i dopiero potem uciec do domu, żeby się użalać nad sobą. – Lars? – Jenna podejmuje kolejną próbę, ale nikt nie odpowiada. Ma ochotę na kawę, choć nie potrafi obsługiwać skomplikowanego ekspresu. Wdrapuje się na stołek barowy, czując na gołych udach zimne metalowe części. Mimo kaca wygląda dobrze, a w każdym razie młodo. Rozpuszcza włosy i rozczesuje je palcami, czekając, aż Lars pojawi się w kuchni.
Chciałaby się dowiedzieć, co robili w nocy, ale nie będzie miała odwagi zapytać. Postanawia do niego zadzwonić, żeby przyśpieszyć spotkanie. Wyciąga telefon, szuka jego numeru na stronie agencji wywołującej nieprzyjemne dreszcze. Gdy Elias zaproponował jej posadę stażystki w znanej firmie reklamowej, była zachwycona. Teraz nie może jednak zrozumieć, czemu nie odrzuciła zaproszenia na wieczorną imprezę. Dlatego że miało to otworzyć przed nią drzwi do kariery? Początkowo czuła wyższość wobec tamtych dziewczyn; ona przecież nie jest jakąś tam panienką do towarzystwa, ona tu nawiązuje kontakty, ale potem zaproponowano pierwsze kreski i gdy narkotyk wgryzł się w błony śluzowe, postanowiła zweryfikować swoje nastawienie. I nagle zaczęła się dobrze bawić. Teraz sobie przypomina. Właśnie tak to było.
Jenna się wzdryga. Telefon Larsa wibruje gdzieś w pobliżu, podskakuje, odbijając się od marmurowego blatu stołu. Wyłącza swój aparat. Gdziekolwiek Lars się znajduje, nie może odebrać. Nawołuje go jeszcze kilka razy, ale gdy nie słyszy odpowiedzi, skrada się do telefonu. Na wyświetlaczu widnieje jej własny numer, który właśnie się pojawił. Lars najwidoczniej nie korzysta z kodu zabezpieczającego, pewnie dlatego, że jest taki stary. Jenna przygląda się ikonie oznaczającej wiadomości tekstowe. Zrobić to? Postanawia je przeczytać, żeby się zemścić. Jest ich tylko kilka. Rozgląda się podejrzliwie, Larsa nadal nie widać, więc zbiera się na odwagę i przegląda wiadomości. Dwudziestego szóstego czerwca o osiemnastej zero sześć z jakiegoś nieznanego numeru wysłano zdjęcie. Jenna wpatruje się w nie, lecz właściwie nie wie, co ono przedstawia. Kości? Koronę? Otwiera folder ze zdjęciami. Wtem podskakuje, pierwsza fotografia przedstawiaja ją samą leżącą nago na łóżku. Cholera, co za facet. Robi jej się niedobrze. Wypite poprzedniego dnia szampan, wódka z sokiem żurawinowym, dżin z tonikiem i mojito zaczynają jej falować w brzuchu. Wspomnienia pojawiają się niczym pojedyncze błyski. Pomarszczone ręce i obwisłe powieki Larsa, do połowy opróżniony pojemnik z viagrą w apteczce. Zrobione ukradkiem zdjęcia jej nagiej. Jenna odkłada telefon na stół, biegnie do umywalki i próbuje wymiotować. Z ust wydobywa się jedynie gęsta ślina, ciągnący się jasny śluz. Wymioty by jej ulżyły, ale nigdy nie umiała wsunąć sobie palca do gardła.
Musi się jakoś pozbierać. Wraca do telefonu, żeby sprawdzić, czy jej zdjęcia zostały komuś przesłane. Stwierdziwszy, że nie, szybko je usuwa i czuje, jak obok nudności pojawia się nienawiść.
– Gnój – rzuca w stronę pustego pokoju.
Może Lars, znikając, chce pokazać Jennie, gdzie jej miejsce. W jego oczach ona jest nic niewarta, jest zerem. Nie będzie się z nim żegnała.
– Pieprz się, Larsie Sundinie – mówi i rusza w kierunku drzwi.
Wychodzi z klatki schodowej i widzi, że znajduje się na wyspie Suomenlinna. Najpierw w aplikacji Google Maps sprawdza najkrótszą drogę do pomostu przeprawy promowej. Do wyboru ma tylko jedną trasę. Idzie niepewnym krokiem, chwiejąc się. Stopy ją bolą, a wieczorowe szpilki obcierają boleśnie lewą piętę. Żwir zgrzyta nieprzyjemnie i w dodatku zaraz zacznie się brukowana droga. Mimo wiatru jest ciepło. Jenna postanawia zdjąć buty i dojść do promu na bosaka. Odwraca się, by spojrzeć na dom Larsa. Ulica jest pusta. Gdzie on mógł się podziać, na pewno nie poszedł do biura bez telefonu. Jenna wzdryga się na wspomnienie jego ciała. Zdjęcia, które jej zrobił, sprawiają, że wszystko staje się oślizgłe, brudne i przerażające. Ma nadzieję, że z czasem o tym zapomni. Aż drży z nienawiści. Zastanawia się, jak by się tu na nim zemścić. Żałuje, że on w ogóle istnieje. Skacowana kieruje się w stronę brzegu, nawet nie podejrzewając, że jej życzenia ziszczą się wkrótce i nigdy już Larsa nie spotka.
Saana leży w łóżku, nie ma ochoty nic robić, co ją irytuje. Na stole czeka kubek zimnej kawy, której także z jakiegoś powodu nie wypiła. Chwyta telefon i zagląda na Twittera tylko na chwilę, chociaż postanowiła nie odwiedzać mediów społecznościowych. Już od wiosny obserwuje policję, tak dla zabawy. Skrycie marzy o tym, żeby znaleźć dla siebie coś interesującego poza pracą dziennikarską i szukaniem tematów do artykułów. Coś, co by do niej przemówiło, pobudziło wyobraźnię. Jak na razie nic jej nie poruszyło tak naprawdę. Ale w głębi duszy wie, że nawet nie zaczęła jeszcze porządnie szukać.
KomunikatyPolicyjne@Komunikatpolicji 20.06.2019
Koszmarny wypadek samochodowy w Finlandii Środkowej
Zgnieciona karoseria? Dosadny przekaz jak na policję – dziwi się i w końcu upija łyk kawy. Brr. Kawa jest zupełnie zimna, ale dzielnie ją wypija. A więc to tak ludzie dowiadują się o wypadkach, które przytrafiły się innym – myśli i odstawia kubek na stół.
Po tygodniu okazało się, że w Hartoli właściwie nie ma nic do roboty. Lecz przecież o to jej chodziło – chciała znaleźć się w miejscu, w którym mogłaby odpoczywać, skupiać się na sobie i myśleniu. Jednak teraz, gdy naprawdę może to robić, czuje się okropnie, ma wrażenie, że jest leniwa, rozczarowana. Kładzie się z powrotem na mającym osiemdziesiąt centymetrów szerokości łóżku stojącym w pokoju gościnnym ciotki i wpatruje w sufit. Powoli, jakby mimowolnie, zapada w sen.
– Saano, obudź się – szepcze ciotka i potrząsa nią zdecydowanie. – Już za długo przesypiasz kaca i wszystko inne. Dla ścisłości, to trwa już tydzień. Dzisiaj weźmiemy z szopy rowery i zrobimy sobie oficjalne zwiedzanie Hartoli – mówi, śmiejąc się na widok lekkiej irytacji na twarzy Saany. Jest trzecia po południu. Ciotka uważa, że najwyższy czas, aby siostrzenica się zadomowiła, przypomniała sobie letnie chwile z dzieciństwa, pokręciła się tu i ówdzie i zajęła jakąś pracą fizyczną. Każdy może wpaść w depresję, jeśli nie będzie się ruszał. Jest przekonana, że tak naprawdę Saana tęskni za wysiłkiem, i zmusza dziewczynę do działania. Nie ma sensu wylegiwać się w łóżku, gdy na dworze jest lato. – Posiedzimy sobie chwilkę na huśtawce przed domem – kontynuuje ciotka, a Saana powoli się ożywia. – Napijemy się wina? – Inkeri kładzie rękę na jej ramieniu.
– Dziękuję, chętnie – odpowiada z uśmiechem Saana, a ciotka wraca po czyste kieliszki. Ona naprawdę wie, za jakie sznurki pociągnąć. Nalewając wina do dwóch kieliszków z zielonymi nóżkami, gładzi siostrzenicę po policzku.
– Bardzo się cieszę, że przyjechałaś – mówi.
– Ja też się cieszę – odpowiada Saana. Dotyk ręki ciotki wydaje się chłodny i uspokajający.
– Jak ci się wiedzie? – pyta Inkeri.
– Chyba nieźle. Utrata pracy była dla mnie niespodzianką, ale dobrze, że tak się stało. W końcu się opamiętałam. Przez ostatnie dwa lata pracowałam jak szalona. A w wolnym czasie… no, balowałam – przyznaje się Saana i wypija trochę przyniesionego przez ciotkę białego wina. Jest ono w sam raz wytrawne i zimne jak trzeba.
– Masz teraz kogoś? – pyta zaciekawiona Inkeri, spoglądając na nią ukradkiem.
– Nie. Chyba jestem pod każdym względem trudnym przypadkiem. – Saana śmieje się i wznosi za siebie toast.
– Można to także rozumieć w ten sposób, że życie w pojedynkę wymaga więcej odwagi niż bycie z kimś – oświadcza ciotka, dolewając wina do kieliszków. – W ciągu całego swojego życia nauczyłam się, że gdy trafia ci się ktoś odpowiedni, to nie powinno się tego kwestionować ani nad tym zastanawiać. Wtedy wszystko jest jakoś dziwnie oczywiste. Nie znalazłaś jeszcze nikogo odpowiedniego? – pyta, patrząc na zielony ogród.
Saanie podoba się ta myśl i wprawia huśtawkę w ruch, odbijając się nogą od ziemi. Róże gęstokolczaste już kwitną. Rosa pimpinellifolia. Mogłaby tu siedzieć i przyglądać się im cały dzień.
– Spotkałaś kiedyś kogoś takiego? W dziwny sposób odpowiedniego? – pyta podstępnie, patrząc na ciotkę.
Inkeri wodzi wzrokiem po ogrodzie, a potem znów skupia się na kieliszku z winem. Nagle, ku zaskoczeniu Saany, odpowiada:
– Było dwóch takich, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Pod wieczór jadą lekko wstawione po żwirowych ścieżkach Hartoli. Saana wzięła stary rower Inkeri, która ma teraz nowego crescenta. Zdaniem ciotki powinna zapuścić korzenie w miasteczku na nowo, chociaż zna je z dzieciństwa. Spojrzeć na wszystko oczami osoby dorosłej i wpasować się w znajome otoczenie.
– Gdy byłaś mała, lubiłaś na to patrzeć – przypomina Inkeri, wskazując wznoszący się przed nimi czerwony młyn. – A tam znajduje się salon Maili Talvio, oficjalny zabytek Hartoli – informuje, uśmiechając się.
Saana się rozgląda. Kiedyś, gdy odwiedzała te miejsca, zawsze tak się śpieszyła, że właściwie niczego nie udało się jej zobaczyć. Przesypiała tylko pośpiech albo smutki w pokoju gościnnym ciotki na piętrze, myśląc, że w Hartoli nie ma nic godnego do obejrzenia. Co wtedy było prawdą.
– Skręcimy i pojedziemy na dół. Zobaczymy, czy uda nam się dotrzeć na dziedziniec dworu. O tej porze pewnie nikogo tam nie ma! – krzyczy ciotka i przyśpiesza. Saana chichocze, rozbawiona jej zapałem do poszukiwania przygód, i też zaczyna szybciej pedałować. Teraz jej myśli zajmują wyłącznie wycieczka rowerowa, jazda drogami Hartoli, stary drewniany młyn, piękne dworskie obejście i zapach niedawno skoszonej trawy.
Prowadzą rowery przez dziedziniec, na którym rosną piękne wysokie świerki. Saana nigdy nie widziała tak wysokich drzew. Trawa jest starannie przystrzyżona, miejsce wygląda na bardzo zadbane.
– To dwór Koskipää. Na pewno pamiętasz go z dzieciństwa – mówi ciotka, a ona przygląda się otoczeniu z zaciekawieniem. We wszystkim dostrzega coś znajomego, choć zarazem okolica wydaje się jej obca. Bardzo możliwe, że była tu kiedyś. – Ten zielony budynek został wzniesiony w latach dwudziestych dziewiętnastego wieku, gdy dwór wraz z okolicą należał do rodziny Tandefeltów. Od nich w latach pięćdziesiątych przeszedł na własność Gerdtenów – kontynuuje Inkeri.
Saana przygląda się przepięknej budowli dworskiej, potężnym kolumnom i czerwonym domkom na dziedzińcu. Gęste paprocie, jabłonie, siedziba dyrektora muzeum. Wypłowiała, odpadająca z drzwi zielona farba. Stare drzwi zawsze się jej podobały.
– W latach siedemdziesiątych do tego budynku Vanha-Koskipää przeprowadził się mężczyzna zwany baronem – dodaje ciotka i wskazuje żółty dworek stojący bliżej rzeki. – Ostatni z rodu von Reichmannów. „Wnętrza głównego budynku dworu świadczą o warunkach życia szlachty w XIX wieku” – uzupełnia. – To zdanie to cytat ze stron internetowych muzeum Itä-Häme. Byłabym niezłym przewodnikiem, prawda? – Chichocze, a Saana jej potakuje. Ciotka byłaby najlepszym przewodnikiem.
– Naprawdę, znakomicie tu oprowadzają – ciągnie Inkeri. – Powinnaś skorzystać, bo warto.
Saana patrzy z zaciekawieniem. Stare dwory i dziedzińce wywołują w niej niewytłumaczalną tęsknotę za wolnością. Bardzo by chciała spędzić kiedyś lato w pięknym dworze i przechadzać się beztrosko po ogrodzie w kapeluszu z dużym rondem. Może jeszcze znajdzie w tej niewielkiej miejscowości elegancję, którą dostrzegała w dzieciństwie.
Zostawiają rowery przed dworem Koskipää i ruszają w dół ku leniwie płynącej rzece. Srebrne wierzby zwisają nad wodą, obok stoją niedawno wybudowane domki wraz z pomostami. Saana zauważa w oddali wiszący most; chyba kiedyś przebiegała po nim. Przy brzegu rosną bujnie lilie i inne rośliny wodne. Postanawiają przejść na drugą stronę rzeki. Zawieszony na dwóch kamiennych kolumnach most chwieje się i skrzypi pod stopami idącej z przodu Saany.
– Posłuchaj! – zachęca ją ciotka i zatrzymują się w połowie drogi; stoją w bezruchu, wszędzie panuje cisza, z której powoli wyłaniają się pierwsze delikatne dźwięki. Gdzieś daleko odzywa się kukułka, lekko szumi rzeka, kos świergocze, przy uchu bzyczy komar. Od głównej ulicy dochodzi warkot przejeżdżających co jakiś czas samochodów. Saana opiera się o poręcz i wpatruje w dwór przebijający zza drzew. Niebo poszarzało, ale tylko odrobinę. Zimna mgła unosi się nad powierzchnią wody, powietrze pachnie wilgotną trawą i mokrym drewnem. Jest przepięknie. W kilku miejscach na rzece kwitną lilie. Nieco dalej w dolnym jej biegu pyszni się samotny biały kwiat.
– Widzisz? – pyta Saana, wskazując roślinę wyróżniającą się pośrodku ciemnego otoczenia. – Czy to, co tam wystaje z ziemi, to też lilia?
– To kalia – odpowiada cicho Inkeri. – One tutaj nie rosną.
Saana patrzy na nią pytająco.
– Jak się tu znalazła?
– Od czasu do czasu pojawia się na rzece.
– Pojawia się? – Saana wpatruje się w biały kwiat.
– Mam wrażenie, że jest przeznaczona dla pewnej utraconej duszy – dodaje ciotka.
Teraz Saana zauważa, że kalia nie wyrasta z ziemi, lecz leży oparta o przybrzeżną skałę.
– To pewnie dla Heleny – oznajmia Inkeri, wbijając wzrok w ruchliwą ciemną powierzchnię rzeki.
– Heleny? – Saana się ożywia i patrzy zaintrygowana na ciotkę.
– Owszem. Tej, którą kiedyś znaleziono tu martwą.
Na zakończenie zwiedzania Hartoli obie postanawiają pójść jeszcze na jednego do miejscowej restauracji, chociaż to czwartek przed juhannusem.
– Straszna mordownia – komentuje Saana, gdy wchodzą do środka.
– I o to chodzi – odpowiada barman, a jej robi się głupio. Komentarz był przecież przeznaczony wyłącznie dla Inkeri.
Zamawiają sobie po jednym lonkero i siadają na wiekowej skórzanej kanapie w końcu baru.
– To najlepszy drink na lato – oświadcza Saana i obie wznoszą toast.
– Zgadzam się – potwierdza ze śmiechem ciotka.
Kostki lodu brzęczą, a Saana rysuje palcem kreskę na zaparowanej powierzchni szklanki. Cały wieczór rozmawiają o tym, jak zwolnienie z pracy wpłynęło na nią paraliżująco, o stresie, o tym, jak media zabrały jej wszystko: własne myśli, siły i zdolności twórcze.
– Czasami odnoszę wrażenie, jakbym naprawdę nie wiedziała, co robić. Życie toczy się tylko wokół mnie, ludzie studiują, kogoś spotykają, wychodzą za mąż albo się żenią, rodzą dzieci, idą do dobrej pracy, odbierają bonusy i szukają tanich kredytów i ubezpieczeń – mówi.
– To co zamierzasz zrobić?
– Jeszcze nie wiem. Zazwyczaj okropnie dużo pracuję, stresuję się nawet małymi sprawami, jem pizzę i marzę o jedzeniu pizzy – odpowiada Saana ze śmiechem.
– Przecież nie wszyscy muszą żyć tak samo, według tego samego schematu. Ja prowadzę takie życie, jakiego zawsze chciałam. Jednak ważne jest poczucie panowania nad nim. A ty masz pewność, że panujesz nad swoim życiem? – pyta ciotka, obracając w ręce szklankę.
– Hm – kwituje Saana, zdając sobie sprawę, że głównie dryfuje niczym bezwolna ameba.
– Jeśli unikasz odpowiedzialności, to będziesz tak dryfować, wiedząc, że nie potrafisz nawet wpłynąć na swoje szczęście – dodaje Inkeri, patrząc przed siebie. – Nie możesz z tego rezygnować.
Wielkie dzięki, ciociu, na domiar wszystkiego teraz czuję się nieodpowiedzialna, myśli Saana.
– A ty jesteś szczęśliwa? – pyta, patrząc na ciotkę. Często zastanawiała się nad jej życiowymi wyborami: żadnych dzieci, męża, za to dużo obrazów, pracy w ogrodzie, książek i podróżowania.
– Oczywiście, że jestem szczęśliwa – odpowiada Inkeri. – Żyję właśnie tak, jak sobie postanowiłam. Czuję wdzięczność za każdy dzień – uzupełnia, a Saana przygląda się jej z lekkim niedowierzaniem. Czy to może być takie proste? Powiedzieć sobie, że się jest szczęśliwym?
– Mój problem polega z pewnością na tym, że nie bardzo wiem, co chciałabym osiągnąć. Możliwości jest tak wiele, że mnie to paraliżuje i w końcu nie decyduję się na żadną z nich – oświadcza, obserwując z rozbawieniem dwie miejscowe ciekawskie staruszki, które zerkają w ich stronę.
– Chyba jeszcze coś wymyślisz. – Ciotka unosi szklankę. – Wypijmy za lato. Najlepsze jest to, że udało mi się ściągnąć córkę siostry do siebie na całe wakacje.
Saana kiwa głową, spoglądając na nią ciepło. Jeśli już za coś jest codziennie wdzięczna, to właśnie za istnienie ciotki.
– A co to za sprawa z martwą dziewczyną w rzece? – pyta po krótkiej chwili, podczas której obie pogrążyły się w swoich myślach.
– To smutna historia – mówi Inkeri. – Byłaś wtedy bardzo mała, od tamtych dni upłynęło już dużo czasu.
– Co się wtedy stało?
– Zaczekaj, przyniosę nam jeszcze drinki i wtedy ci opowiem – proponuje ciotka. – Od tamtej pory minęło trzydzieści lat. Helena została znaleziona martwa w Tainionvircie, trochę dalej od wiszącego mostu – zaczyna, wróciwszy z dwoma pełnymi szklankami.
– Co jej się przydarzyło? – pyta Saana, ale ciotka tylko wzrusza ramionami i pociąga łyk lonkero.
– I ta kalia. Ktoś przynosi nad rzekę kwiat – stwierdza dziewczyna. – Piękny gest – dodaje w zamyśleniu, wypijając duszkiem kilka łyków.
– Wszyscy mieszkańcy Hartoli pamiętają tę historię – oświadcza Inkeri, machając ze złością do ciekawskich staruszek. – Siostrzenica! – krzyczy, pokazując na Saanę, a kobiety szybko się odwracają i zachowują tak, jakby ich wcale nie było. – Trudno zapomnieć o nagłej śmierci tak młodej istoty – dodaje.
– To co się w końcu stało? – dopytuje się Saana, spragniona nie alkoholu, lecz interesujących opowieści.
– Nie wiem, policja niczego nie wyjaśniła. Podobno nie było wystarczających dowodów na popełnienie zbrodni. Helenę znaleziono martwą w rzece i zdaniem policjantów to wypadek albo samobójstwo. Niektórzy tylko szeptali coś w miasteczku – uzupełnia ciotka.
– Niektórzy? – Saana łapie się na tym, że zaciekawiona powtarza słowa Inkeri.
– No tak, plotkowano, że Helena nie mogła się sama zabić, ponieważ nie wyglądała na zdesperowaną. Wszyscy uważali, że była bardzo szczęśliwa. A jeśli chodzi o wypadek? Byłoby to bardzo dziwne.
Saana przygląda się jej szeroko otwartymi oczami.
– Trzeba jednak pamiętać, że w tak małej miejscowości zawsze się plotkuje – mówi cicho Inkeri, pokazując brodą na siedzące w pobliżu ciekawskie staruszki. – Choćby te tam. Zawsze wtykają nos w nie swoje sprawy, bo w ich własnym życiu nic się nie dzieje. Ale nie róbmy im z tego powodu wyrzutów. Tu jest tak spokojnie, Hartola to spokojne miejsce, a właściwie nie miejsce, tylko królestwo, jak z inicjatywy wójta się teraz nazywa – mówi ciotka z naciskiem, a Saana analizuje każde jej słowo.
Następnego ranka, w przeddzień juhannusa, Saana budzi się wcześniej niż zwykle. Nie może przestać myśleć o martwej dziewczynie. Mimo niewyspania żwawo idzie do kuchni, w której zastaje ciotkę pijącą herbatę i czytającą gazetę.
– Wiesz, pomyślałam, że mogłabym dla rozrywki zbadać okoliczności śmierci Heleny – oznajmia, szukając w szafkach kawy i filtrów.
Ciotka unosi wzrok znad gazety i się uśmiecha, najwyraźniej czuje ulgę, widząc, że siostrzenica odzyskuje chęć do życia.
– Przychodzi do ciebie „Hesari”? – pyta Saana, zaskoczona, dostrzegając znajomą czcionkę na płachcie rozłożonej przed ciotką.
– No, trzeba wiedzieć, co się dzieje w wielkim świecie – kwituje z humorem Inkeri. – Kawa jest tam, drugie drzwiczki na prawo.
Saana opiera się o szafkę, stojąc nad ekspresem i przyglądając się kapiącym do dzbanka kroplom. Zapach dopiero co zaparzonego napoju rozchodzi się powoli w pomieszczeniu.
– To się stało trzydzieści lat temu, pod koniec lata – oświadcza ciotka i zaczyna czytać następny artykuł.
Saana odwraca się do niej i nagle ogarnia ją niewytłumaczalne uczucie, że wszystko się zaczyna. Czyżby śmierć drugiego człowieka miała ją wyrwać z letargu?
– Helenę znaleziono, gdy kończyło się lato. Pamiętam, że zebrałam już wtedy wszystkie jagody z krzaków. A twoja mama urodziła cię dwa lata wcześniej.
Saana czeka, aż spłyną ostatnie krople kawy, i coraz bardziej przekonuje się do swojego pomysłu. To bez wątpienia początek czegoś, czego można się uchwycić, gdy nie ma się niczego. Niewyjaśniona śmierć młodej dziewczyny.
Widmo przygląda się, jak rozgrzane na pomarańczowo żelazo zagłębia się w miękkie, drżące ciało. Głuchy syk temu towarzyszący przypomina dźwięk wydawany przez płonącą zapałkę podstawioną pod strumień wody lecącej z kranu. Rozpalone żelazo wykonało swoje zadanie, a widmo wpatruje się w mężczyznę jeszcze raz, jakby czegoś szukając w jego twarzy. Upokorzenia lub żalu. Żebrania o litość, lęku, prośby o wybaczenie. Rezygnacji, poddania się. Czy ten mężczyzna jest naprawdę tak przewidujący? Czy rzeczywiście przeczuwa, że łaska już nigdy nie stanie się jego udziałem? Że wreszcie przybył ktoś, kto sprawi, że on odpowie za swoje czyny? Zmusi go, by spojrzał śmierci prosto w oczy? Dlatego obojętność i rezygnacja są dla widma pewnym rozczarowaniem. Jakże łatwo wszystko się odbyło. Widmo spodziewało się oporu, błagania i rozpaczy. Nadmiernej nadziei, próby namówienia go do zmiany zdania. Ale nic takiego nie nastąpiło. Ofiara czekała spokojnie, zrezygnowana. Zupełnie jakby oczekiwała kary. Może ten mężczyzna w głębi duszy pragnął wyroku, który teraz właśnie został na niego wydany. Widmo wpycha jego głowę pod wodę i przygląda się, jak ofiara zaczyna się szarpać. Nie odwraca wzroku, tylko pyta same siebie: co teraz czujesz? Jak to jest, gdy się spowoduje czyjąś śmierć? Obserwuje ostatnie oddechy, zanim dusza opuści ciało. Jak to jest przerwać życie? Co się czuje, gdy wyda się sprawiedliwy wyrok i stanie się tuż przy Bogu? Szamotanina się nasila, a potem ustaje. Pustka i sprawiedliwość. Właśnie to widmo teraz czuje.
Pogoda jest wietrzna jak zawsze, ale w porównaniu z tą sprzed tygodnia wyczuwa się już obietnicę długo wyczekiwanych upałów. Drzewa uginają się pod silnymi podmuchami, gdy Aino z trudem otwiera drzwi, wychodząc na spacer z psem. Wiatr od morza zwiewa jej włosy na twarz, a ona odrzuca je swoim zwyczajem na bok. Codziennie rano o tej samej porze przebiega mniej więcej ten sam dystans. Najpierw po drodze wybrukowanej okrąglakami, potem żwirowej ścieżce i skałach, trawniku, piasku i znów brukowanej drodze. Pozwala Kramerowi w spokoju węszyć i zaznaczać rewiry. Jak zwykle kierują się w stronę Królewskiej Bramy, pustego krańca wyspy.
Od morza odgradza wyspę mur, jakby miał chronić mieszkańców przed wiatrem, śnieżycami i intruzami. W dzisiejszych czasach historia tego skrawka ziemi wydaje się bardzo odległa. Aino przyciąga do siebie Kramera, zatrzymując się przy otworze w kamiennym murze, który pełni również funkcję wejścia. Można tędy przedostać się na skały otaczające wyspę, oddalić od trasy, którą często przechodzą turyści. Aino patrzy przez otwór, a wiatr owiewa twarz słonym powietrzem, co pomaga jej się rozluźnić. Bardzo lubi te wczesne poranki, gdy jeszcze nie widać innych ludzi i wyspa niemal w całości należy do niej i Kramera. Lubi swoje zwyczaje, rutynę, rzeczy, które może powtarzać bez zastanawiania się nad nimi. Rutyna oszczędza mózgowi podejmowania dodatkowych decyzji. Aino mija zamkniętą pizzerię. Tuż przed Bramą Królewską Kramer zaczyna nagle szczekać i ciągnąć smycz. Opierając się, Aino idzie za psem w stronę bramy, siłując się z nim. Zwierzę wyrywa się do przodu, a ona stara się je odciągnąć, powodując, że obroża na jego szyi się zaciska i oddech Kramera staje się świszczący. Co takiego mu się stało?
Pies zatrzymuje się pod bramą i szarpie się. Łapy drżą mu z napięcia. Aino podchodzi bliżej, zwija smycz i zauważa, że nie wszystko jest tak, jak być powinno. Piękna plaża, zieleniejący trawnik, kamienny obelisk, żelazne łańcuchy, schody, falujące morze, biczujący wiatr. Pośrodku tego wszystkiego widnieje jednak coś, co przyciąga do siebie Kramera, a wraz z nim także i ją. Aino spogląda w dół schodów, trzymając wyrywającego się i drżącego psa. Niżej, na stosie kamieni, leży coś zwiniętego. A może to ktoś? Zwłoki. Aino nie potrafi wyjaśnić, dlaczego od razu wie, że człowiek ten jest martwy. Chociaż może przybrał tylko taką nienaturalną pozycję na pokaz. Czy nie powinna zejść i sprawdzić jego pulsu? Aino się waha. Kuca, by podrapać Kramera, i woła do skulonej postaci:
– Hej, wszystko w porządku? – Czuje się głupio, wie, że nie otrzyma odpowiedzi. Człowiek leżący na schodach jest martwy jak głaz. Kramer wyje, a ją ogarniają powątpiewanie, przerażenie i smutek i nie ma pojęcia, co teraz robić. – Pomocy! – woła w końcu, lecz jej głos natychmiast ucieka z wiatrem. Ludzie rzadko przychodzą tu tak wcześnie. Aino szuka w kieszeni telefonu i rozgląda się niepewnie. Zbliża się dopiero siódma. – Pomocy! – krzyczy znów, czując, że głos ją zawodzi, że jest słabą, roztrzęsioną małą dziewczynką. Nie potrafi nawet porządnie wrzasnąć. Rozdygotana wyciąga telefon i wybiera sto dwanaście. Wstrzymując oddech, czeka, aż ktoś zdejmie z niej odpowiedzialność za to okropieństwo.
Jan nalewa sobie do filiżanki kawy z biurowego ekspresu, tak starego i zabrudzonego, że napój wychodzi z niego zawsze gorzki, a czasem nawet nienadający się do picia. Mimo to wypija go, trzymając filiżankę oburącz. Czas płynie ślamazarnie. Jan przyłapuje się na tym, że co chwila jakby zapadał w sen, chociaż siedzi na zielonej uginającej się kanapie całkowicie przytomny. Jest przygnieciony wyczekiwaniem, które trudno pojąć. Wypija łyk kawy, krzywi się i wraca myślami do matki. Teoretycznie sam może umrzeć w każdej chwili, choćby podczas pełnienia obowiązków służbowych, ale czas życia matki został już określony: ma ona przed sobą nie miesiące, lecz tygodnie. To wytrąca go z równowagi. Jan nie czuje się dobrze nigdzie, ale w pracy jest mu lepiej niż w domu. Noc w biurze przebiegła spokojnie, a u siebie i tak by nie zasnął. Ostatnimi czasy zbyt często budzi się nad ranem całkowicie przytomny. O najcichszej porze, wilczej godzinie. To najgorsze chwile cierpiących na bezsenność.
Właśnie ma zamiar wylać resztkę kawy do zlewu, gdy odzywa się telefon. Dzwoni Mertanen, szef sekcji do spraw zabójstw, pełniący dyżur naczelnik Centralnego Biura Kryminalnego.
– Na Suomenlinnie znaleziono martwego mężczyznę – przechodzi od razu do sedna, a Jan momentalnie się ożywia. – To nie jest żaden tam prosty przypadek, ofiarę pozostawiono na widoku, być może to mord rytualny. Chcę, żebyś zaraz przejął dochodzenie. Na miejscu są już ludzie z Wydziału Zwalczania Przestępczości Kryminalnej w Helsinkach i technicy, ale będę się domagał, żeby sprawa została przekazana nam. Przygotuj się, by poprowadzić śledztwo.
Słuchając podstawowych informacji, Jan spogląda przez okno w stronę parkingu. Całkiem zwykły czwartek. Dla niektórych obiecujący dzień przed zbliżającym się końcem tygodnia. Dla kogoś, kto pracuje na zmiany, to tylko dzień jak każdy. Do tej pory w głowie Jana przewijała się jedynie myśl o czekającej go stracie, ale teraz pojawia się PRZYPADEK i ratuje go przed pełną smutku jałowością. Przypadek, który już na tak wczesnym etapie obudził spokojnego i majestatycznego Mertanena. Jan zapisuje potrzebne dane i wylewa w końcu wystygłą, gorzką kawę do zlewu.
Podziemny tunel serwisowy między Suomenlinną a kontynentem jest otwarty dla policyjnych radiowozów i karetek pogotowia. Technicy uwijają się na miejscu, Królewską Bramę i znaczną część otaczającego ją terenu oddziela policyjna taśma. Jan podchodzi powoli do miejsca zbrodni, stawiając ostrożnie kroki. Technik fotografuje szczegóły otoczenia. Błyski trzaskającej lampy aparatu toną w świetle poranka. Wysoko w powietrzu szumi dron niczym wielki owad i dokumentuje czynności. Jan karmi umysł elementami sprawy. Suomenlinna, Królewska Brama, trup, morderstwo, brak świadków, ofiara jak na razie niezidentyfikowana.
Unosi taśmę i zaciekawiony wchodzi na ogrodzony teren miejsca zdarzenia. Wkrótce dociera do zwłok. Na jego widok policjant w białym kombinezonie przerywa pracę. Jan wita się z nim, a technik kontynuuje oględziny. Śledztwem zajmuje się zespół do spraw zabójstw helsińskiej policji, ale pojawienie się Jana sugeruje, że być może sprawa zostanie przekazana ludziom z Centralnego Biura Kryminalnego. Dwie pary spokojnych oczu rzucają spojrzenie na śledczego, który nadal stoi w miejscu i gapi się przed siebie. Jak będzie trzeba, to udzielą mu niezbędnej pomocy.
Morderstwo. Jan rozgląda się, ale nigdzie nie widzi żadnych cywilów. Wietrzna i pusta Suomenlinna wydaje się spać tego ranka do późna. Największa fala turystów jeszcze nie pojawiła się tego lata. Spojrzenie śledczego przesuwa się powoli po skałach i leżącej po przeciwnej stronie zazielenionej wyspie. To musi być Vallisaari. Nagle ktoś kładzie mu rękę na ramieniu.
– Howdy.
– Heidi Nurmi – odpowiada Jan, nawet się nie odwracając.
Heidi, znana mu dobrze inspektor, przybyła na miejsce przed nim. Jan udaje, że o tym wiedział, ale oczywiście Mertanen nie zadał sobie trudu, żeby podzielić się z nim szczegółami.
– Mamy zwłoki, jak na razie mężczyzna nie został zidentyfikowany. Wiek około sześćdziesięciu lat. Nic innego nie wiemy – mówi Heidi. – Pomyślałam sobie, że mogłabym porozmawiać z osobą, która znalazła zwłoki.
Jan kiwa głową.
– A kto to jest?
– Mieszkanka wyspy wyprowadzająca psa na spacer. Mam tu jej nazwisko, chwileczkę: Aino Nieminen. Czeka na przesłuchanie na górze obok pizzerii i chce już iść do domu. Takie odkrycie trzeba przetrawić, zanim się o nim zapomni – mówi Heidi i patrzy na Jana uważnie, chcąc coś dodać, ale milknie.
Jan się nie odzywa, nie chce tracić czasu na zbędne słowa, ale jest zadowolony, że to właśnie ona się tu pojawiła. Znają się od czasów studenckich. Jan uważa ją za jedną z najinteligentniejszych śledczych.
Heidi oddala się od Królewskiej Bramy, by porozmawiać ze świadkiem, a on przygląda się linii brzegowej i ocenia odległości. Koledzy witają się z nim kiwnięciem głowy i zostawiają go w spokoju. Taśma policyjna powiewa na wietrze, od czasu do czasu ktoś ją podnosi i przechodzi zdecydowanym krokiem na drugą stronę. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że nawet najdrobniejszy znak, odstępstwo od normy, ślad powinien być zarejestrowany. Będą wykonywali swoje czynności, dopóki najbliższa okolica nie zostanie przeczesana.
– Czy znaleziono coś, co pomogłoby w zidentyfikowaniu ofiary? – pyta Jan najbliżej stojącego technika. – Jestem Leino z Centralnego Biura Kryminalnego – dodaje, chociaż wie, że go znają. Wie także, że zdaniem niektórych jego młodzieńczy wygląd nie pasuje do wizerunku dochodzeniowca zajmującego się morderstwami. Ale rzadko coś jest tym, na co wygląda.
– Lampi – przedstawia się technik i podaje mu dłoń. – Pokręcona sprawa, pod każdym względem – kontynuuje i macha ręką w stronę zwłok. – Wszystko wydaje się jakby oczywiste, doprowadzone do końca. Ofiara nie miała telefonu, portfela ani nic, co pozwoliłoby od razu stwierdzić jej tożsamość. Sprawdzamy zgłoszenia o zaginięciu osób, zobaczymy, czy coś wyskoczy.
Janowi jest przykro zarówno z powodu ofiary, jak i kobiety, która znalazła martwego człowieka. Zawsze gdy wzywają jego zespół, okazuje się, że powodów do przykrości jest wiele.
– Hej! – woła Heidi, wyciągając zachęcająco rękę w stronę płaczącej kobiety. – To pani go znalazła? – pyta, mimo że zna odpowiedź.
Kobieta kiwa głową i pochyla się, by podrapać kręcącego się przy niej psa.
– Bardzo nieprzyjemna historia. Gdyby chciała pani o tym porozmawiać, to dam pani później kontakt do naszego terapeuty. Wiele osób się na to decyduje – proponuje Heidi, a kobieta znów kiwa głową.
– O której poszła pani na spacer?
– Dotarliśmy tutaj tak około wpół do siódmej – mówi kobieta i zwija smycz niespokojnego psa.
Heidi nie potrafi rozpoznać jego rasy, nigdy nie przepadała za zwierzętami domowymi.
– Zauważyła pani coś szczególnego? Innych ludzi, łodzie, cokolwiek? – pyta, patrząc wyczekująco na właścicielkę psa, jasnowłosą, o łagodnym wyrazie twarzy, ubraną w wełniany, przypominający pelerynę płaszcz i buty do jazdy konnej, sprawiającą wrażenie graficzki albo nauczycielki.
– Długo tu pani mieszka?
– Wkrótce będzie dwadzieścia lat – odpowiada kobieta z lekkim uśmiechem, a Heidi cieszy się, że w końcu dostrzegła w jej oczach ożywienie.
– Miejsce jest super – stwierdza. Niewielu stać na mieszkanie na Suomenlinnie. – Gdyby ktoś tu przypłynął łodzią, to jak pani myśli, jako miejscowa, skąd byłoby ją widać? – pyta, pozwalając świadkowi zastanowić się w spokoju.
– Popytałabym w tamtych okolicach – mówi kobieta i wskazuje wyspę Kustaanmiekka. – Nikt tam nie mieszka, ale nad klifem biegnie ścieżka.
– Dziękuję, to powinno wystarczyć. Może pani iść do domu i wypocząć. – Kobieta ponownie kiwa niemrawo głową. – Proszę się zgłosić, jeżeli coś sobie pani przypomni.
Po rozmowie ze świadkiem policjantka rusza z powrotem na miejsce zdarzenia, staje obok Jana i przypatruje się zwłokom.