Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy pod spokojnymi wodami czai się zło?
Trzech studentów kręci film dokumentalny o pustelniku mieszkającym na wyspie Lammassaari w Helsinkach. Nieoczekiwanie znika pierwszy z nich, potem kolejny… Jeden z młodych mężczyzn zostaje znaleziony martwy w pobliskim rezerwacie przyrody.
Kiedy Saana Havas dowiaduje się, że zaginął młodszy brat jej kolegi, postanawia nagrać podcast o tematyce true crime, aby pomóc w poszukiwaniach. Tymczasem komisarz policji Jan Leino i jego zespół prowadzą śledztwo w sprawie zaginięcia i domniemanego morderstwa studenta.
Kiedy młodzi ludzie znikają i umierają, często uważa się to za wypadek. Czy to jednak możliwe, że ktoś na nich poluje?
Kiedy znikają ślady to kontynuacja świetnie przyjętego debiutu fińskiej pisarki Eliny Backman Kiedy umiera król.
Elina Backman (ur. 1983) to mieszkająca w Helsinkach pisarka i kulturoznawczyni. Pracuje jako dyrektorka kreatywna oraz copywriterka w branży reklamowej. Jej debiutancka książka Kiedy umiera król otrzymała nagrody: Storytel Audio Book Award 2020 za najlepszą powieść kryminalną oraz Elisa Audio Book Award za najlepszy debiut 2020.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 443
Tytuł oryginału: Kun jäljet katoavat
Redakcja: Ida Świerkocka Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka Projekt okładki: Elisa Konttinen Zdjęcie na okładce: © Unsplash Zdjęcie autorki: © Antti Rastivo Korekta: Marta Stochmiałek, Beata Wójcik Redaktor inicjująca: Dominika Dudarew-Osiecka
Copyright © Elina Backman, 2021 Original edition published by Otava, 2021 Polish edition published by agreement with Elina Backman and Elina Ahlback Literary Agency, Helsinki, Finland. Copyright © for the Polish translation by Bożena Kojro, 2022 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2022
Książka została opublikowana przy wsparciu FILI – Finnish Literature Exchange.
Na stronie 177 występuje cytat z przedmowy do redagowanego przez Eliasa Lönnrota dziełaSuomen kansan muinaisia loitsurunoja (1880/2015) [Pradawne zaklęcia ludu fińskiego]. Strona 440 zawiera cytat z wiersza Aaro Hellaakoskiego Gwiezdne statki pochodzącego ze zbioru Nowy wiersz (1943).
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN 9788382521566
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Nie zgadłeś, że to my,Byliśmy nimi, my dwoje,Ty, Chłopiec Milczący,I ja, Dziecko Niedzielne
Muzyka i słowa: Olavi Uusivirta
To, co było, pożarł wilk;odtąd będzie inne prawo.
Aleksis Kivi
Siedząc na skraju lasu, przysłuchuje się skrzeczącym wronom. Unosi wzrok, niebo zakrzywia się niczym kopuła. Gałęzie drzew uderzają o siebie, skrzypiąc w rytm przyśpieszonego oddechu. Poza tym jest zupełnie cicho. Patrzy na ziemię, która przypomina wielką czarną paszczę. Jeżeli niebo jest jak wypukła przestronna kopuła, cóż takiego może kryć wklęsła gleba pod swoją powierzchnią.
Po raz ostatni patrzy na kompozycję, po kolei unosi zimne ręce i je łączy, wkłada pod dłonie kwiaty, upewniając się, że wszystko wygląda, jak należy.
Potem odchodzi, odsuwając gałęzie na bok. Sosnowe szpilki są kłujące, ale nie przejmuje się nimi, tylko idzie zdecydowanie, podążając w głąb lasu, i znika w jego mroku.
Saana przygląda się zaułkom Alfamy, małym stolikom ustawionym na zewnątrz i miłym jadłodajniom, w których podaje się grillowane sardynki. Już kilkakrotnie dzwoniono do Jana z pracy. W samym środku urlopu. Nawet nie zdążyli pomyśleć o powrocie, gdy codzienne życie osaczyło ich przez telefon. Uświadamia sobie, jak mało brakowało, by powiedziała Janowi, że go kocha, że się w nim zakochała. Przeszkodziła jej w tym jednak pierwsza rozmowa telefoniczna, która zepsuła atmosferę. Od tamtej chwili minęło parę dni, a ona za każdym razem przyłapuje Jana, jak wpatruje się przed siebie w zamyśleniu. Teraz te wielkie słowa na pewno nie trafiłyby do niego. Poza tym znają się dopiero od kilku tygodni. Czy to w ogóle możliwe, że się zakochała? Patrzy, jak on wstukuje coś do telefonu, i już nie zauważa miękkiego światła odbijającego się od wyłożonych kaflami ścian lub tego, jak pięknie wyglądają stare zniszczone drzwi. Wydeptane na gładko brukowe kamienie wydają się śliskie pod sandałami.
– Zjemy lody? – pyta Jan, unosząc wreszcie wzrok znad ekranu komórki. Saana zsuwa okulary przeciwsłoneczne z oczu, aby przyjrzeć się jego twarzy ponad ciemnymi szkłami. Mruży podejrzliwie oczy w ostrym świetle słońca i ponownie się uśmiecha. Nigdy nie odrzuciła propozycji zjedzenia lodów.
– Czy wszystko w porządku? – pyta, gładząc jego ramię. Szczegóły pracy Jana są zwykle objęte tajemnicą, ale ona próbuje wyłowić jakąś drobną informację o tym, co dzieje się w Finlandii.
– Jeżeli nawiązujesz do mojej rozmowy, to dzwoniła nowa szefowa. Chciała się przedstawić – stwierdza mężczyzna, wyciągając do niej rękę i udając, że jest jednak obecny duchem.
– Czy wie, że masz jeszcze tydzień wakacji? – Saana upewnia się, czy dobrze usłyszała.
Chwyta jego rękę i pozwala, żeby przyciągnął ją do siebie. W ten gorący dzień w Portugalii ich splecione dłonie natychmiast wilgotnieją. Wtulona w niego, unosi twarz ku słońcu. Z zakłopotaniem uświadamia sobie, że skóra pod nosem znów pokrywa się kroplami potu. Patrzy, jak on wsuwa w końcu telefon do kieszeni spodni. Nigdy by nie przypuszczała, że wyjedzie na wakacje ze śledczym z Centralnego Biura Kryminalnego. Człowiekiem, który nawet podczas takiego upału nie wkłada szortów. Uśmiecha się w duchu, patrząc na jego ciemne dżinsy i koszulkę. Potem wychyla się do pocałunku i czuje, jak jego zarost ją łaskocze.
Trzymając się za ręce, podchodzą do okna wystawowego kawiarni z lodami. Jan puszcza jej dłoń. W milczeniu wpatrują się w apetyczne różnokolorowe góry. Przed nimi wielkie wyzwanie tego urlopowego dnia: wybór odpowiedniego smaku. Saana patrzy to na lody, to na mężczyznę. Wie, że nie warto zadawać mu pytań. Latem stracił matkę, więc z pewnością jego milczący nastrój wynika częściowo z żałoby, choć policjant zwykle ma poważną minę. Znają się od niedawna i ona nie wie jeszcze, jaki jest naprawdę. Ten normalny Jan. W pracy zachowuje się bardzo powściągliwie i rzeczowo. I najchętniej nie mówiłby w ogóle o sprawach zawodowych, choćby ze względów bezpieczeństwa. Nawet jeśli w Finlandii wydarzyłoby się nie wiadomo co, jako śledczy biura kryminalnego nie może jej niczego zdradzić. Dochodzenia w związku z zabójstwami i przypadki śmierci nie są sprawą cywilów. Policjanci nie opowiadają w domu o tym, co się wydarzyło w pracy. Nawet przestępcy o tym wiedzą. Taka praktyka chroni rodziny policjantów. Tak jej powiedział Jan. Ale po ostatnim telefonie stał się bardziej milczący i jakby trochę niespokojny. Jak gdyby już tęsknił za obowiązkami.
Zielone pistacjowe lody, które sobie wybrał, topnieją i wylewają się na jego dłoń, więc wzrokiem szuka serwetki. Nagle Saanę ogarnia wielki przypływ czułości. Przygląda się, jak uparcie znów decyduje się na lody w waflu, chociaż za każdym razem miękną błyskawicznie. Patrzy na jego silną, opaloną dłoń trzymającą przysmak. Zachwyca się tym mężczyzną, z którym spędziła już tyle dni. Istnieje czas przed nim i czas po nim – chaotyczny, dziwny i wspaniały, który zaczął się od ich spotkania. Zimny dreszcz przebiega przez jej ciało, gdy myśli o wszystkim, co wydarzyło się podczas lata. A może chwilowy chłód jest spowodowany lodami? Patrzy, jak on z uśmiechem dziękuje sprzedawcy, który podaje mu kilka serwetek, znacznie cieńszych niż w Finlandii. Jan jest przystojny, w surowy sposób. Właśnie taki typ zawsze ją pociągał. Zdecydowana postawa z odrobiną czegoś nieokreślonego. Czegoś, czego nie da się natychmiast uchwycić i co wzbudza zainteresowanie. Kryjąca się w nim tajemniczość powoduje, że ona cały czas ma się na baczności. Chociaż może to być tylko wytworem jej wyobraźni. W najgorszym wypadku stworzy swoją wersję mężczyzny i zakocha się nieprzytomnie we własnych iluzjach.
Nie, przysięga sobie, tym razem nie popełnię błędu. Sięga malutką łyżeczką w stronę lodów. Amarena. Jej ulubione, w których miesza się smak jogurtu i wiśni. Teraz nie pozwolę sobie na pomyłkę, pozostanę otwarta i na spokojnie przekonam się, jaki ten mężczyzna jest naprawdę. Zapamiętam jedynie to, o czym on sam mi opowie – obiecuje sobie w duchu. I tak ich wyprawa niedługo się zakończy. Wraz z topniejącymi w pucharku lodami znika beztroska wypełniona miłością. Jeszcze na początku tygodnia stanowili jedność, a dzisiaj znów są dwojgiem osobnych ludzi, budzącymi się ze wspaniałego ciepłego snu.
Noora słyszy tylko swój oddech. Biegnie szybko, zdając sobie sprawę, że znajduje się na granicy wytrzymałości, choć jednocześnie wszystko ma pod kontrolą. Zna dobrze swoje ciało, wie, ile może wytrzymać. Jeszcze da radę. Porusza się w terenie instynktownie, od czasu do czasu zerka na korzenie, żeby się nie potknąć, ale głównie kieruje wzrok przed siebie, w dal, i skupia się na oddychaniu i na drzewach. Im dłużej biegnie, tym bardziej otwierają się jej zmysły i tym bardziej czuje się swobodnie, sama ze sobą. Zastanawia się nad swoim życiem – musi jechać samochodem, żeby dostać się do prawdziwego lasu, zaczerpnąć powietrza i porządnie się zmęczyć. Jest wczesny ranek, jeszcze godzinę temu nad wodą unosiła się mgła. O tej porze cały ten teren może mieć dla siebie, nigdzie nie widać nikogo. Zauważa, że zapuściła się głębiej niż inni zachodzący tu ludzie. Ale ona biega najchętniej własnymi trasami. Żadne utarte ścieżki nigdy jej nie pociągały.
Pokonując długie dystanse, nie podziwia szczegółów otoczenia, a raczej rozkoszuje się świeżym powietrzem i powszechnie panującą zielonością, lasem takim, jaki jest w rzeczywistości. Pokryta roślinnością ziemia, tu i ówdzie stare powalone i połamane drzewa. Przenikające między gałęziami promienie słońca sprawiają, że wszystko wydaje się niemal magiczne, spokojne, w naturalnym stanie. Las rośnie, jednocześnie butwiejąc.
Po półtoragodzinnym biegu Noora przystaje koło wieży obserwacyjnej w Keinumäki, sprawdza puls i stwierdza, że nieźle trzyma się w ryzach. Systematyczne bieganie w ciągu lata zaczyna powoli przynosić rezultaty. Zapowiada się ciepły dzień. Odkąd się zatrzymała, czuje coraz większy ucisk na pęcherz. Rozgląda się wokół. Wciąż nikogo nie ma. Mogłaby szybko przykucnąć w gęstych zaroślach i zaraz by jej ulżyło. Patrzy za siebie, potem w prawo i w lewo. Pustka. Próbuje wyrównać oddech, uspokoić się i przysłuchać. A jeżeli ktoś jest w pobliżu. Czyżby to jakieś kroki? Wiatr szumi w liściach, konary drzew skrzypią, ocierając się o siebie. Skądś dochodzi cichy trzask. Czy to jakieś zwierzę? Często wydaje się jej, jakby las był żywy. Jakby podążał za nią z każdym krokiem, wstrzymując oddech. Biegnąc szybko ścieżkami na przełaj, Noora wyobraża sobie, że leśne istoty kryją się przed nią, a potem, po jej odejściu znów się pojawiają.
W pobliżu słychać krakanie wron. Nigdy ich nie lubiła, podobnie jak kruków czy kawek. Zachowują się zbyt pewnie i bezczelnie, głos także mają nieprzyjemny – skrzeczący, skrzypiący. Niebieskawoczarny kolor zwiastuje coś ponurego, o czym zwłaszcza teraz, gdy jest sama, nie chciałaby myśleć. Sądząc po odgłosach, wron musi być tu dużo. Idzie w stronę gęstych sosen, gałęzie potężnych drzew wystają na drogę, więc odsuwa je ostrożnie, nie chcąc się pokłuć ich igłami. Upewnia się, że nikt na nią nie patrzy, i kuca szybko, opuszczając spodnie. I wtedy to zauważa. Z dołu widać dobrze miejsce, które zakryły drzewa i zielone poszycie. Wokół wyrwanych korzeni zebrały się wrony. Jest ich sporo, tłoczą się obok siebie. W miarę jak pęcherz się opróżnia, do głowy przychodzą jej okropne myśli. Dlaczego ptaki podlatują i skrzeczą właśnie tam? Wygląda, jakby coś dziobały. Co mnie to obchodzi, myśli sobie najpierw, chociaż jej ciekawość już się rozbudziła. Trochę niechętnie, ale zaintrygowana wstaje i podchodzi do potężnego drzewa leżącego na ziemi. Ciemne korzenie wystają ze spulchnionej gleby i sterczą w stronę nieba. Ogromna sosna przewróciła się całkowicie, pozostawiając wielki dół. Swoim upadkiem spowodowała na pewno ogromny hałas, chociaż być może nikt tego nie słyszał, rozważa Noora, podchodząc do wykrotu.
Wrony skrzeczą i przepuszczają człowieka, odlatując nieco dalej, ale nie uciekają. Zaciekawione przyglądają się, jak ubrana na sportowo spocona kobieta zbliża się i zagląda ostrożnie do dołu po korzeniach. Wzbijają się w powietrze dopiero wtedy, gdy rozlega się jej histeryczny krzyk.
Policjantka wyciąga z kieszeni dżinsów klucze do samochodu i odblokowuje drzwi. Pozostawiony na parkingu czarny pojazd nagrzał się w porannym słońcu i panuje w nim gorąco i duchota. Kobieta opada na fotel i czuje, że już jest spocona. Jakby siedziała w piecu, więc czeka w milczeniu. Czeka, aż zacznie działać klimatyzacja i schłodzi samochód. Ale przede wszystkim czeka na to, aby móc działać. Beztroska wyparowuje z niej równie szybko co woda w takim upale. Każda kropla potu spływająca na twarz jest świadkiem zmiany, która się właśnie rozpoczęła. Niedzielny alarm. Powrót z urlopu do pracy. Jeśli chodzi o zabójstwa, to żaden dzień nie jest szczególnie zły. I dzisiaj, dobę wcześniej, niż planowała, naciąga na siebie ciężką, pełną odpowiedzialności kolczugę. Kompania śmierci. A ona, śledcza zajmująca się morderstwami, zawsze rozpoczyna swoje robocze spotkanie z zabitą osobą.
Chłodne powietrze wpływa do samochodu i powoli wypełnia jego wnętrze. Niedługo zniknie trochę oszałamiające poczucie wolności, które ogarnęło ją podczas urlopu, i pojawi się coś innego. Nieodparta chęć rozwiązania nowej sprawy. Strach? Strach przed tym, że nowy przypadek znów pochłonie jej wszystkie myśli i wypali od wewnątrz, pozostawiając pusty odwłok. Twardą skorupę, zbroję, która pozwoli jej jako tako zachować równowagę. Mimo wszystko, mimo perspektywy bezsenności i obrazów niosących zagrożenie Heidi czuje, jak stopniowo nabiera zapału. Co takiego się wydarzyło? Kac po przeprowadzonym w ciągu lata śledztwie zaczyna znikać. Niezidentyfikowany martwy człowiek w samym środku lasu? Mózg przetwarza nową przynętę i ogarnia ją ożywienie. Zwłoki leżą podobno pod korzeniami powalonego drzewa. Podczas gdy klimatyzacja wyje niemal na cały głos, policjantka wycofuje samochód, czując rozchodzący się w środku cudowny lodowaty chłód. Nie minie chwila, a zimno otoczy ją całkowicie.
Okręg stołeczny ma bardziej wiejski charakter, niż ludzie sądzą, stwierdza, mijając czerwone zabudowania dzielnicy Vanhankaupunginkoski i dudniący potok. Na pastwiskach Viikki widać krowy. Policjantka hamuje, wydaje się jej, że zajechała za daleko. Włącza światła awaryjne i przystaje na chwilę na poboczu. Gdzie najlepiej wysiąść i stamtąd podejść na miejsce? Robi zawrotkę i jedzie z powrotem wzdłuż Viikintie. Po jednej stronie widnieją nowe osiedla mieszkaniowe, a po drugiej rozciągają się szerokie pola. W oddali rysuje się granica lasu. Mija dom aukcyjny Helander i zbliża się do pola. Szosa kończy się przy Säynäslahdentie. Po prawej zauważa zabudowania fabryczne, a po lewej niebieskie baraki i kilka wychodków Bajamaja. Z przodu ciągnie się szeroki rów. Obok biegnie ścieżka rekreacyjna zamknięta dla samochodów. Heidi siedzi przez chwilę w aucie i znajduje w internecie mapę obszaru Vanhankaupunginlahti, żeby zorientować się w rozmiarze terenu. Rezerwat przyrody obejmuje na pewno trzcinowisko w Säynäslahti i część akwenu po południowej stronie, a także olchy czarne w Pornaistenniemi, las w Mölylä oraz kawałek zachodniego pasa trzcin w pobliżu Lammassaari. Czy miejsce, w którym znaleziono ciało, jest także częścią rezerwatu przyrody? Heidi nie ma pewności. Vanhankaupunginlahti i okolice to większa całość, nie tylko obszary chronione. Rolnicze gospodarstwo doświadczalne w Viikki i jego nadmorskie tereny zostały wydzielone w pierwszej kolejności już w roku 1959 – czyta objaśnienia i przygląda się idyllicznemu krajobrazowi. Wybrzeże, a w oddali kołyszą się na wodzie ptaki. Chwiejące się na wietrze korony drzew i kawki szybujące na niebie. Stary mieszany las. Policjantka powtarza sobie przesłane esemesem informacje. Ofiara została znaleziona chyba w Säynäslahti. Zwalnia hamulec postojowy i bez wahania wjeżdża na żwirową ścieżkę prowadzącą na północny wschód.
Wkrótce napotyka pierwsze zdziwione i poirytowane miny – samochodem po leśnej drodze? Wyobraża sobie, jakie komentarze przechodnie rzucają pod jej adresem. Zjeżdżaj stąd, stuknięta babo! Postanawia ułaskawić stróżów pilnujących własnego prawa. Ludzi, którzy patrzą złym wzrokiem, kiedy ktoś łamie przepisy. Otwiera okno i stawia policyjny stroboskop na dachu cywilnego pojazdu. Zejdźcie mi z drogi, dokuczliwe milczki, mruczy pod nosem i dodaje lekko gazu. Brzegi rowu porastają kwitnące rośliny. Heidi zerka na pożółkłe, kołyszące się na wietrze trzciny, ciągnące się aż pod ciemny imponujący las. Przy drodze stoi drewniana tabliczka z napisem „Uniwersytet w Helsinkach. Arboretum”. Otwarta okolica przekształca się szybko w lesisty teren, gęsto porośnięty sosnami.
Rezerwat przyrody obejmujący Viikki i część Vanhankaupunginlahti ma ponad trzysta hektarów. Właściwie to aż trudno uwierzyć, że ten wielki, cudownie zielony, zróżnicowany park znajduje się tak blisko centrum Helsinek. Na skrzyżowaniach stoją wysokie, potężne drewniane wiaty z ilustrowanymi informacjami o tutejszej przyrodzie. Karetka jeszcze nie odjechała, a oprócz niej drogę zagradzają dwa radiowozy. Taśma policyjna zamyka trasę przed przypadkowymi przechodniami, zmusza każdego do jej obejścia. Heidi wysiada z chłodnego samochodu i zaskoczona stwierdza, jak mocno przygrzewa słońce. Żwir chrzęści pod nogami. Z zadowoleniem zostawia płaszcz na fotelu pasażera. Buty trekkingowe mocno trzymają stopy, a ona zaczyna tęsknić za wędrówkami, na których tak dobrze się sprawowały. Lofoty, Laponia i wiosenna wyprawa do Bad Gastein. Tereny w Finlandii są wspaniałe, ale w porównaniu z Norwegią lub Alpami – skromne. W zamyśleniu wpatruje się w ścieżkę prowadzącą do wieży obserwacyjnej. Zdecydowanym krokiem kieruje się ku ciemnej stronie lasu.
Otrzymała wyraźne wskazówki: od ścieżki z drogowskazem należy przejść dróżką trzydzieści metrów. Potem powinna zobaczyć po prawej stronie biały namiot. Szybko idzie do umówionego punktu. Na niemiłe spotkanie ze zmarłym.
Czuje suchość w ustach. Sztywne zwłoki leżą w dole, twarz mężczyzny jest zwrócona ku niebu. Wokół uwijają się technicy rejestrujący każdy szczegół. Kamera filmuje, próbki są pobierane i wkładane do torebek. W górze dron filmuje bezgłośnie cały teren. Gdzieś daleko, w tle szumią przejeżdżające samochody. Heidi w milczeniu ogląda ciało. Młody, niezidentyfikowany człowiek. Ręce ma skrzyżowane na piersi. Ratownicy z karetki potwierdzili zgon. Zesztywniałe kończyny i zasnute mgłą oczy świadczą o tym, że stwierdzenie to jest jedynie formalnością. Heidi ogląda ręce zmarłego: paznokcie ma czyste, skóra na grzbiecie dłoni wydaje się nienaruszona. Chłopak jest ubrany w czarną bluzę z kapturem, szare spodnie z nisko umieszczonymi kieszeniami i czarne buty sportowe marki Vans. Na ziemi leży kapelusz rybacki. Policjantka nachyla się, żeby mu się przyjrzeć, ale nie znajduje niczego zaskakującego. Sprawdza głowę, lecz nie zauważa żadnych śladów uderzeń ani krwi. Dłonie przytrzymują jakiś zwiędły kwiat ułożony na piersi. Nachyla się jeszcze bardziej, ale nie rozpoznaje rośliny. Ciało nie nosi żadnych widocznych oznak sugerujących nieszczęśliwy wypadek, a atak choroby został już wykluczony. Co im w takim razie pozostaje? Heidi wodzi wzrokiem po pniach drzew, gęstych gałęziach i pokrytej igłami glebie. Szybko ogarnia ją ponure podejrzenie. Ułożenie ciała. Miejsce jego odkrycia. Spokój tu panujący. Na pewno nie jest to przypadkowa śmierć.
W drodze powrotnej dziennikarka przyciska czoło do zimnej jak lód szyby okna samolotu. Na zewnątrz jest już szaro. Kiedy leci do Finlandii wieczorem, ma jakby lepszy nastrój. W ciemności może jeszcze przez chwilę sobie wyobrażać, że wybiera się w podróż. Samolot zatacza łuk nad ziemią, tu i tam widać pojedyncze wyspy i kołyszące się ciemne morze. Zastanawia się, co by czuła, gdyby lądowała w jakimś innym mieście. Berlinie, Nicei albo Nowym Jorku. Ale niestety, czekają na nią nieodwołalnie lotnisko Helsinki-Vantaa, a potem taksówka i dom przy Sturenkatu.
Przychodzi jej na myśl zaczynający się właśnie tydzień. Odwiedzi ciotkę, zabierze swoje rzeczy. Spędziła w Hartoli całe lato, rozwiązując zagadkę morderstwa sprzed dziesiątek lat. Przypominają się jej pierwsze letnie dni, kiedy przyjechała do Inkeri, do małego miasta, żeby odpocząć i zregenerować się po wyczerpującej pracy. Stopniowo odzyskiwała siły i zaczęła rozwikływać stary, niewyjaśniony przypadek śmierci, który się tam wydarzył. Poprowadził on ją w sam środek skomplikowanego i niebezpiecznego dochodzenia. Teraz, po fakcie wydaje się ono prawie nierzeczywiste. Materiały ze śledztwa i przejmująca historia w nich zawarta czekają na nią w szufladzie komody pokoju gościnnego w domu ciotki. Pojedyncze kartki z informacjami, stare zdjęcia, wywiady z ludźmi, wydrukowane artykuły prasowe. Napisane już fragmenty odzwierciedlające atmosferę. Teraz miałaby czas, żeby stworzyć szkic opowieści przedstawiającej wydarzenia z lata. Chociaż Lizbona sprawiła, że przestała wspominać morderstwa, to mimo wszystko od czasu do czasu nachodziły ją nieproszone pomysły na gotowy tekst. Tajemnic królestwa Hartoli wystarczy na interesujący podcast. Jednocześnie mogłaby zacząć szukać pracy.
Gładzi szorstki, pokryty zarostem policzek Jana, który od razu po starcie zasnął, opierając z zadowoleniem głowę na jej ramieniu. Wkrótce zacznie się lądowanie, a ona nie ma serca go budzić. Wygląda na zewnątrz, uśmiechając się do siebie. Powoli pojawia się coraz więcej Finlandii o tej błękitnej porze wieczornej. Wyspy i woda, wszędzie gęsty i ciemny las, wśród którego widać powściągliwe światła miasta, wielkości główki od szpilki. Ledwie zdąży zauważyć znajome miejsca na wybrzeżu, gdy maszyna zakręca nad mniej znanym jej Espoo, a ona traci poczucie kierunku. Wtedy budzi się Jan.
Finlandia jest rzadko zamieszkanym krajem. Człowiek uświadamia to sobie dopiero wtedy, gdy wraca z gęsto zaludnionej Europy Środkowej. Z miast, w których podczas lądowania widać niekończące się światła zabudowań. Lotnisko w Helsinkach ma skromną iluminację. Dobrze utrzymany, spokojny port lotniczy otoczony lasem. Z góry jasne autostrady przypominają jarzące się kable. Tereny przy drogach kryją się w mroku. Pola uprawne rozciągają się nawet na obszarze metropolitalnym. Oboje wracają dzisiaj do tego cichego kraju, w którym ludzie mają czystą wodę i mnóstwo reguł. Do kraju znanego z wytrwałości i edukacji. Własnego, ukochanego kraju, którego urodę docenia się dopiero wtedy, gdy się wyjedzie z niego na chwilę. Wszędzie tutaj jest dużo przestrzeni i świeżego powietrza, ale także patrzących spode łba gburowatych ludzi.
Samolot wysuwa podwozie, a ludzie wstrzymują oddech, dopóki nie poczują, że dotknął nim ziemi zwanej Finlandią.
Śledczy ma wrażenie, jakby po wylądowaniu spał jedynie przez dwie godziny. W taksówce pożegnał się pośpiesznie z równie zmęczoną jak on Saaną i oboje pojechali do swoich mieszkań, żeby wypocząć. Gdy znalazł się w łóżku, ogarnął go strach, że nie zmruży oka. I faktycznie tak się stało. Dopiero nad ranem zapadł w drzemkę graniczącą ze snem, ale na nic się to nie zdało, gdyż budzik w telefonie miał nastawiony już na piętnaście po szóstej. Teraz dosypuje do piekielnie mocnego espresso trochę brązowego cukru i pociera skronie. Nowy dzień – po dłuższym czasie znów jest sam, po dłuższym czasie znów we własnym domu i od razu idzie do pracy. Wypija kawę i obchodzi mieszkanie, próbując sobie przypomnieć, gdzie położył rowerowy ekwipunek.
Mgła w głowie rzednie dopiero wtedy, gdy przejeżdża dwa kilometry. Oddycha głęboko fińskim ożywczym powietrzem i zauważa, że pachnie ono już trochę wrześniem. Wyczuwa nadejście jesieni, chociaż nie widać jeszcze wyraźnie jej oznak. Jest też zaskakująco ciepło. W biurze zmienia sportową koszulkę na dżinsową bluzę, nie biorąc prysznica. W roztargnieniu rzuca akcesoria rowerowe na zniszczoną sofę stojącą w kącie służbowego pokoju, kierując się jednocześnie do kuchni. Różnica czasu wynosi jedynie dwie godziny, ale to oznacza, że dzisiaj będzie musiał być skupiony dłużej niż zwykle. Poza tym wszystko zaczyna się od zera. Nowa szefowa, powrót do codzienności. Zdążył właśnie postawić kawę na biurku, gdy kątem oka zauważa jakiś ruch. Ktoś idzie zdecydowanym krokiem w jego stronę, a on nawet bez patrzenia wie, że to jego przełożona.
Kobieta kiwa do niego głową i siada na rogu biurka, nie podając mu ręki.
– Johanna Nieminen – przedstawia się.
– Jan Leino.
– Teraz, gdy formalności mamy załatwione, mogę ci zdradzić, że ludzie zazwyczaj mówią na mnie Jone.
– Jasna sprawa – odpowiada śledczy. – Mnie nazywają po prostu Janem. – Uśmiecha się i unosi dłoń w geście powitania. Johanna Nieminen. Jone. Jej przezwisko wryło mu się już w pamięć, ponieważ dzwoniła do niego bezczelnie w samym środku urlopu.
– Nie możemy tego dłużej odkładać. Porządek dnia się zmienił. W Helsinkach wydarzyło się coś i potrzebna jest nasza opinia – mówi szefowa. – Pierwszy przypadek, odkąd objęłam to stanowisko. Już widzę, jak wszyscy wstrzymują oddech i czekają, aż się zbłaźnię. – Śmieje się, a Jan nie ma pewności, czy ona mówi poważnie. Przygląda się jej i nie może wymyślić żadnej trafnej odpowiedzi. Nie jest ani tego samego, ani odmiennego zdania. Jeżeli odnosi właściwe wrażenie, to Jone chce go sprowokować, i jeśli da się złapać na haczyk, i zacznie jej przytakiwać, to ona być może odwróci kota ogonem, a on znajdzie się w niemiłej sytuacji. Być może.
– Teraz chyba wszyscy chcą grać w jednej drużynie – odpowiada Jana, czując się jak polityk. Jone uśmiecha się, doceniając widocznie jego ostrożność.
– Słyszałam, że jesteś jednym z najlepszych śledczych. Sprawy, w których prowadziłeś dochodzenie, zostały rozwiązane bez zarzutu, chociaż jak na szefa za dużo pracujesz w terenie. Z raportów wynika, że masz naprawdę niezły procent rozwiązanych przypadków – mówi Nieminen, wymachując jednocześnie prawą nogą w sztyblecie. – Rozumiem cię, ja też nienawidzę biurokracji i jeśli mam być szczera, tej waszej kawy także – oświadcza, pokazując na trzymany w ręku kubek.
Jan uśmiecha się, widząc, że wybrała z szafki kuchennej ten z Simpsonami. Siedząc w fotelu, czuje, jak nowa dyrektorka go obserwuje, chociaż stara się wyglądać na zrelaksowaną, a nawet beztroską osobę.
– Sto – mówi, patrząc jej prosto w oczy. Wie, że sprawy, które prowadził, zostały rozwiązane w stu procentach.
– Panie Setko, mamy nowe domniemane zabójstwo – oznajmia szefowa i wstaje. Zaczyna przechadzać się niespokojnie tam i z powrotem przed biurkiem. – Wczoraj na terenie rezerwatu przyrody w Vanhankaupunginlahti znaleziono ciało młodego człowieka – dodaje, zatrzymując się. – Natknęła się na nie jakaś kobieta podczas joggingu. Zobowiązała się, że na razie nie będzie o tym mówiła ani komentowała tego publicznie. Tylko organy ścigania wiedzą. Teren został natychmiast odgrodzony.
Jan kiwa głową.
– Tą sprawą zajmuje się wydział zabójstw policji w Helsinkach, rozpoczęli już dochodzenie. Tuż przed twoim przyjazdem skontaktowała się ze mną prowadząca śledztwo i pytała, czy nie mógłbyś zerknąć na sprawę i powiedzieć, co o tym sądzisz.
– Dlaczego? – Jan nie może się powstrzymać, żeby nie zapytać. Policja w Helsinkach potrafi przecież doprowadzić każdą sprawę do końca, jak należy.
– Nie wiem. Ale to się szybko wyjaśni. Dzwoniła jakaś Nurmi.
– Heidi Nurmi? – Śledczy upewnia się, czy dobrze usłyszał. To najzdolniejsza ze wszystkich mu znanych inspektorów dochodzeniowych. Co takiego znaleźli w tym lesie, że ona potrzebuje wsparcia Centralnego Biura Kryminalnego i jeszcze dobrowolnie prosi o pomoc? Może tęskni za nim? Policjant uśmiecha się w duchu.
– Właśnie ona – potwierdza Jone. – Chciałabym, żebyś pojechał na miejsce odkrycia zwłok i rozejrzał się trochę. Dziwna śmierć, młody znaleziony w lesie człowiek: nie brzmi to dobrze. Oczywiście chcielibyśmy rozwiać wszelkie pogłoski o paskudnym zabójstwie, chociaż z drugiej strony po to tu jesteśmy. Ten przypadek wysyła sygnały alarmowe, które wyczuwam na kilometr.
Jan znów potakuje. Podoba mu się, że nowa szefowa mówi wprost i konkretnie. Dopiero teraz przygląda się jej dokładniej. Jest wysportowana, ciemne włosy, ładna twarz. Delikatny makijaż i inteligentny wzrok. Na serdecznym palcu lewej dłoni widnieją dwie obrączki; jedna z nich ozdobiona skromnym rzędem diamentów. Kobieta ma chyba od czterdziestu do pięćdziesięciu lat, ocenia śledczy, ale nawet nie próbuje tego zapamiętać.
– Poprosiłam, żeby ci dostarczono wszystkie zebrane do tej pory informacje; będziesz mógł się od razu zapoznać ze sprawą – mówi Jone, a on budzi swój komputer, poruszając spoczywającą na podkładce myszką.
– Od chwili znalezienia zwłok upłynęła niecała doba. Wczoraj późnym wieczorem przewieziono ciało do kostnicy, ale technicy nadal przeczesują teren. Wiemy tylko, że jest to mężczyzna, być może padł ofiarą przestępstwa. I twierdzę tak dlatego, że czuję to w kościach. Zwłoki leżały w lesie najwyżej kilka dni. Czekamy na dokładniejsze wyniki.
– Z pewnością należy przypuszczać, że ktoś już go szuka – komentuje śledczy.
– Porównujemy dane zaginionych z pobraną próbką DNA – dodaje Jone, odchodząc od niego na kilka kroków.
Jan nadal siedzi przy komputerze, zastanawiając się, czy nie powinien wstać i pójść za nią, ale rezygnuje.
– Dobrze – kwituje, patrząc na zegarek. Jeżeli w grę wchodzi jakaś zaginiona niedawno osoba, tożsamość zmarłego ustali się w ciągu kilku godzin. Wypija łyk gorzkiej kawy. Myśl o zabójstwie także jest gorzka. To najgorsze, co może się wydarzyć Finowi kochającemu przyrodę, uznaje w duchu. Młody człowiek, znaleziony martwy na uczęszczanym terenie. Jak wskazują statystyki, nawet w czterech na pięć przypadków śmierć młodych mężczyzn jest spowodowana albo samobójstwem, albo nieszczęśliwym wypadkiem w stanie odurzenia alkoholowego.
– Jeżeli potwierdzą się podejrzenia co do zabójstwa i jeżeli zauważysz w tej sprawie coś dziwnego, wystąpię o to, żeby została ona w całości przekazana CBK, bo nie mamy w zwyczaju tylko zerkać na coś – oznajmia Jone, zatrzymując się. – Z tego, co zrozumiałam, poprzedni przypadek także rozwiązano skutecznie przy współpracy z policją w Helsinkach. Możesz mi coś o tym opowiedzieć? – pyta, a Jan patrzy na nią zdumiony. Nowa szefowa mówi bez ogródek i rzeczowo, bez żadnych pokrętnych podtekstów, a do tego najwidoczniej zapoznała się z wcześniejszymi prowadzonymi przez niego dochodzeniami, które zakończyły się całkowitym wyjaśnieniem sprawy.
– Nie odmówię współpracy z kimś, kto należy do zespołu wydziału zabójstw policji w Helsinkach i nazywa się Nurmi – odpowiada śledczy. – Nasz Saki też jest niezastąpiony, a ja nie boję się prosić o pomoc, jeżeli są na nią środki – dodaje, spodziewając się przez chwilę gromów, ale te nie nadchodzą.
– Jasne – oświadcza Jone, przyglądając mu się. – Nie mam wcale ochoty mieszać w dobrze funkcjonującym układzie. Jakby co, to ja tego nie powiedziałam, ale na ogół łatwiej jest przepraszać po fakcie, niż uzyskać ode mnie pozwolenie wcześniej. Jak coś nie będzie działać albo zobaczę, że środki są wykorzystywane niewłaściwie, to mimo okazanego zaufania jestem gotowa szybko wysadzić wszystko w powietrze – stwierdza, szczerząc zęby.
– Rozumiem – odpowiada Jan, obmyślając jednocześnie, co robić dalej. Zapozna się z nowym przypadkiem i jeżeli sytuacja będzie tego wymagała, weźmie udział w dochodzeniu. Wydział kryminalny policji w Helsinkach już je rozpoczął, więc szybko dołączy do nich, chociaż nie lubi przyglądać się niewyjaśnionej sprawie, zanim oficjalnie nie mianują go prowadzącym śledztwo. Musiałby mieć jakieś dowody na co najmniej zamierzone zabójstwo.
– A jeśli chodzi o zmarłego – wraca do głównego tematu, chociaż Jone skończyła rozmowę. – Są jakieś podstawy, by sądzić, że ten człowiek został zamordowany?
Szefowa zatrzymuje się i obraca na pięcie.
– Każde w połowie urwane życie oznacza, że człowiek padł ofiarą jakiegoś tragicznego wydarzenia – mówi. – W tym przypadku naszą podejrzliwość budzą okoliczności. Ciało znajdowało się w lesie, a w pobliżu nie było żadnych należących do zmarłego rzeczy. Plecaka, namiotu ani czegoś podobnego. Niczego, co pomogłoby w ustaleniu jego tożsamości. Nie można jeszcze wykluczyć całkowicie samobójstwa albo ataku choroby. Ciało leżało w swobodnej pozycji na ziemi, więc nieszczęśliwy wypadek nie wchodzi w grę. Nie stwierdzono żadnych ran postrzałowych ani od ciosów nożem. Żadnych śladów wskazujących na powieszenie, uderzenia. Niczego.
– Niczego? – upewnia się Jan.
– Obecnie nie mamy nic i to właśnie budzi moje podejrzenia.
Kaj zagląda w kalendarz. Na dzisiejszy dyżur w prywatnym gabinecie składają się spotkania z trzema klientami, a potem w programie ma godzinną rozmowę z superwizorem. Dopija wodę i patrzy przez okno. Do środka przenika głuchy szum samochodów. Z budynku znajdującego się w dzielnicy Töölö widać piękne fasady domów i jeden klon. Naprawdę często gapię się na to drzewo, myśli terapeuta i wstaje, żeby odnieść szklankę do wspólnej dla wszystkich pomieszczeń kuchni.
Przez ostatnie dwa lata dzielił czas między prywatną praktykę i przypadkowe zlecenia. Pomaganie śledczym z CBK w przygotowaniu profilu przestępcy jest interesujące, ale ostatecznie bardzo dalekie od tego, co najbardziej lubi, czyli pomagania pojedynczym osobom. Dla niektórych wizyta w jego gabinecie oznacza utrzymanie się przy życiu, dla innych coś, co nadaje ich egzystencji prawdziwość i głębię. Kaj cieszy się, gdy może zaobserwować konkretny postęp. W najlepszym wypadku nawet po jednej sesji zauważa zmianę, pewnego rodzaju ulgę, gdy klient mu się zwierza i wychodzi z lżejszą głową. Osiągnięcie trwalszej duchowej równowagi wymaga wieloletniej pracy.
Spogląda na zegarek, do spotkania ma jeszcze dwie minuty. Następna osoba powinna przyjść o równej godzinie. Już lata temu pacjenci zamienili się właśnie w klientów. Kaj wraca do siebie, żeby zamknąć okno, i słyszy, jak skrzypi parkiet.
Jakaś dziewczyna weszła bez pukania.
– Drzwi były otwarte – oświadcza z nieśmiałym wyrazem twarzy. Terapeuta się uśmiecha.
– Zapraszam – mówi zachęcającym głosem. Ubrana w czarną skórzaną kurtkę, biały sweter i czarne dżinsy brunetka patrzy w podłogę i w milczeniu podchodzi do stojącego na środku kompletu wypoczynkowego, i podejmuje szybką decyzję. Zamiast fotela z wysokim oparciem wybiera miękką sofę i kładzie się na niej. Kaj zerka na notes, który leży na jego kolanach. Nowe spotkanie, pusta kartka, pierwsza sesja.
– Co cię do mnie sprowadza? – pyta i wygładza dłonią nietkniętą, lśniącą bielą stronę.
– Nawet nie wiem, czy to właściwe dla mnie miejsce – mamrocze dziewczyna. – Ale nie mogę zasnąć – dodaje. Potem zamyka oczy otoczone czarnymi kreskami i krzyżuje ręce na piersi.
Kaj patrzy na nią, jak leży na sofie w butach. Ostatnio podczas sesji omawiał głównie zaburzenia w odżywianiu i depresję, nieokreślone przygnębienie i wyczerpanie pracą. Nowa klientka budzi jego ciekawość. Ludzki umysł jest jak góra lodowa i widać tylko jego część. Pod powierzchnią wody może się kryć cokolwiek. Aby zanurkować głęboko w umysł drugiego człowieka, potrzeba czasu i dużego zaufania. Ludzie chętniej się zasłaniają, niż otwierają.
Przenosi wzrok na stół, na którym postawił opakowanie z chusteczkami i dwie szklanki z wodą. W gabinecie, w tych czterech ścianach nie obowiązują takie same reguły grzecznościowe jak poza nim. Tutaj każdy klient jest sobą, bez ochronnego pancerza i symboli świadczących o jego statusie. W każdym razie podczas tej sesji, przez czterdzieści pięć minut Kaj oferuje bezpieczną przestrzeń, w której można wyrazić i przeanalizować uczucia bez obawy, że ktoś będzie je oceniał. Tutaj człowiek może być po prostu sobą.
– Czy ta bezsenność trwa od dłuższego czasu? – pyta, notując sobie, że klientka nie może spać. – Byłoby dobrze, gdybyś na początek opisała, co konkretnie masz na myśli – uściśla. – Czy sen trwa tylko kilka godzin, czy wybudzasz się od czasu do czasu? Cierpisz na znaczny niedostatek snu?
– Są noce, kiedy nie śpię wcale, i takie, kiedy zasypiam na kilka godzin, ale nad ranem się budzę i już nie mogę zasnąć – opowiada dziewczyna. – Wytrącam się ze snu.
– Od jak dawna to się dzieje? – wypytuje Kaj. Klientka jest blada, ale zmęczenie nie uzewnętrzniło się jeszcze. Wewnętrzna walka człowieka rzadko jest widoczna. Ludzie potrafią ukryć to wszystko, co ich najskuteczniej zjada lub czego wstydzą się najbardziej. W pokoju panuje cisza. Terapeuta przypuszcza, że dziewczyna nad czymś się zastanawia, ale ponieważ jej milczenie się przedłuża, dochodzi do wniosku, że chyba odpoczywa.
– Od jak dawna trwa ta bezsenność? – powtarza pytanie.
Klientka podkłada sobie pod głowę poduszkę, przyjmuje embrionalną pozycję i przygląda się pomieszczeniu.
– Od wielu lat, co najmniej od czterech – oświadcza cichym głosem.
Kaja ogarnia dziwne uczucie. Jakieś przekonanie nieoparte na niczym konkretnym. Wydaje mu się, że otaczający świat przerasta dziewczynę, że przyszła do jego gabinetu po to, by choć przez chwilę odpocząć. Potrząsa głową, stara się odrzucić wnioski, jakie podpowiada mu mózg. Jest terapeutą i jego jedyne zadanie to mieć otwarty umysł, nie robić żadnych pośpiesznych założeń.
– Czy w twoim życiu zdarzyło się ostatnio coś takiego, co może się z tym wiązać? – podpowiada jej, dając czas na spokojną odpowiedź, wtedy, kiedy będzie gotowa.
Klientka siada, sprawia wrażenie oszołomionej.
– Moja matka uważa, że spotykam się z niebezpiecznym mężczyzną – oświadcza.
Kaj niemal się wzdryga na dźwięk przerywającego ciszę pięknego głębokiego głosu. W delikatnej twarzy dominują wielkie sarnie oczy.
– A co ty o tym sądzisz? – pyta spokojnie, starając się patrzeć na nią jak najżyczliwiej. Nie chce jej naciskać ani przestraszyć, pozwala, by mówiła we własnym rytmie.
Dziewczyna wzrusza ramionami, wyciąga z rękawów skórzanej kurtki krańce białego cienkiego wełnianego swetra, zakrywającego niemal całkiem jej dłonie. Podnosi prawą rękę i odsuwa za ucho opadły na policzek kosmyk czarnych włosów. Potem znów wzrusza ramionami.
– Najchętniej opowiedziałabym najpierw o nim – oznajmia. Kaj spogląda na nią z zastanowieniem. Sytuacja patowa. Klientka ponownie milknie, a on patrzy ukradkiem na zegarek. Są dopiero na początku, a trwająca czterdzieści pięć minut sesja prawie się kończy.
– To twój czas – próbuje jeszcze raz, czując jednocześnie, jakby uderzał głową w miękką ścianę. – Oczywiście, możesz mówić o tym, o czym chcesz, ale pamiętaj, że tutaj skupiamy się na tobie.
Dziewczyna nie podejmuje wątku, tylko wpatruje się w zamyśleniu we wzorzysty marokański dywan leżący na podłodze gabinetu. Właściwie to nic jeszcze nie powiedziała. Tę milczącą i sondującą sesję można jednak uznać za pierwszy krok do stworzenia wzajemnego zaufania.
– Niestety, czas się skończył – stwierdza terapeuta.
– W takim razie nie zdążę opowiedzieć swojej historii – mówi klientka, oglądając swoje długie, pomalowane na czarno paznokcie. Jej oczy są zwężone, przypominają szparki.
– Historii? – powtarza spokojnie Kaj, próbując pochwycić jej nieśmiałe spojrzenie. – Jestem tutaj dla ciebie. Obiecaj mi, że następnym razem, kiedy znów się spotkamy, opowiesz mi wyłącznie to, co prawdziwe. Tutaj nie musisz wymyślać żadnych opowieści ani udawać nikogo. Interesują mnie sprawy, które są prawdziwe – dodaje łagodnie.
Dziewczyna kiwa głową w milczeniu, wstaje powoli, podchodzi do drzwi i zatrzymuje się przy nich na chwilę.
– Niedługo znów umówię się na wizytę – oświadcza, kładąc dłoń na klamce. – Gdybym… rzeczywiście opowiedziała ci prawdę, tobyś nigdy nie uwierzył – stwierdza i stawiając ostrożnie kroki, wychodzi z gabinetu.
Dobry początek, uznaje śledczy, zbiegając lekko po schodach policyjnego budynku. Pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na nim szefowa, jest neutralne, może nawet pozytywne. A on zawsze polega na swoim pierwszym wrażeniu.
Niecałą godzinę później spod kasku leją mu się strużki potu, więc wyciera twarz rękawem. Oprócz tego, że – jak uważają niektórzy – spędza za dużo czasu w terenie – wie także, że kolegów irytuje jego jazda na rowerze. Jest ciepło i pedałowanie sprawia mu teraz więcej przyjemności niż rano. Zatrzymuje się na wysypanym żwirem miejscu parkingowym przy drodze, sprawdza w nawigacji dalszą trasę i dokładną lokalizację. Puszyste, bielusieńkie chmury unoszą się pod jasnoniebieskim niebem. Na pobliskim polu młócą już zboże. Rżysko w kolorze ciepłej żółci lśni, ale obrzeża drogi są nadal tu i tam zielone. Jan pozwala toczyć się rowerowi swobodnie i zastanawia się, co takiego czeka go u celu.
Po dotarciu do Viikki odpina bidon ze stelaża. Miodowy napój bardzo mu smakuje, więc wypija wszystko. Ciało nadal reaguje z opóźnieniem z powodu niedoboru snu. Nawet napój energetyczny nie daje ożywienia. Na szczęście niedługo przestanie się pocić, kiedy spod gorącego słońca wjedzie w chłodny cień lasu. Przypina rower dwoma zamkami do masywnego drewnianego stojaka i zerka na znajdujący się obok drogowskazów pień z wyrytymi sowami i drobnymi ptakami. Na chwilę przymyka oczy i nasłuchuje. Wiatr szumi w gałęziach drzew, a poza tym panuje zupełna cisza. Ptasie koncerty z początku lata ustały. Niedługo rozpocznie się migracyjny blues i niebo wypełni się krążącymi wysoko, łączącymi się w stada ptakami. Śledczy ogląda uważnie zielony teren. Na żwirowej drodze widać wyraźne odciski opon. Na pewno jechały po niej cięższe pojazdy, ale parkują tu tylko dwa ciemne samochody. Natychmiast rozpoznaje jeden z nich – należy do Heidi. Po przejściu dwudziestu metrów dociera na miejsce, które pokazuje mu nawigacja. Potężne drzewa unoszą się wysoko, a zza nich wyziera róg białego namiotu rozbitego przez kryminalistyków. Co sprowadziło tego jak na razie nieznanego chłopaka do lasu w Vanhankaupunginlahti? I co spowodowało jego śmierć?
W oddali widać jakiś ruch. Jan spogląda w stronę namiotu. Dwóch ubranych w kombinezony śledczych nadal przeczesuje okolicę w poszukiwaniu ewentualnych śladów. Zmierzając w stronę przykucniętych mężczyzn, zastanawia się nad własną obsesyjną potrzebą znalezienia się na miejscu zbrodni, w terenie. Tu nie chodzi o wybór, lecz o powołanie. Tylko to pomaga mu złapać wątek. Zrozumieć powody popełnionych okrucieństw. Praktycznie rzadko dzieje się tak, jak napiszą później w raporcie. Mapa to nie terytorium. Jan czuje, że szczegóły tego przypadku zaczną wkrótce przenikać do jego podświadomości. Początkowo będą mu się śniły. Jednocześnie pozostaną w pamięci i nawet najdrobniejsze szczegóły rozpoczną własne życie w jego głowie. Powoli fragmenty informacji uporządkują się w logiczne łańcuchy, które poprowadzą go w stronę rozwiązania. Niewytłumaczalne przetwarzanie danych w mózgu odbywa się też bez jego świadomego zaangażowania. Trzeba tylko wsłuchać się w instynkt i zaufać mu. Ale ten nie zbudzi się, jeśli Jan będzie siedział w biurze i czytał raporty. Do tego potrzebne są wszelkie dostępne stymulatory. Zapachy, smaki, wonie, barwy. Atmosfera miejsca zbrodni. Drobne sprawy, których na początku się nie zauważa.
Śledczy wkłada biały ochronny kombinezon i rozgląda się wokoło z zainteresowaniem. Jego milcząca obserwacja sprawia, że dwóch również ubranych w kombinezony mężczyzn przerywa na chwilę pracę. Jan wita się z nimi, a oni wracają do swojego zajęcia. Potem podnosi policyjną taśmę i zaintrygowany wchodzi na wydzielony niewielki obszar objęty dochodzeniem. Teraz już z bliska widzi miejsce, w którym znaleziono ciało. Głęboki błotnisty dół po wyrwanych korzeniach. Dokoła pełno jest drzew iglastych. Ziemię pokrywają miliony igieł. Janowi nasuwa się na myśl piętno tajemnicy, które on sam nosi na sobie. Jest niczym złowróżbny ptak z CBK, a jego przybycie oznacza najczęściej najgorszą wiadomość: gwałtowne zabójstwo i początek pościgu.
W odległości około metra od miejsca znalezienia zwłok widnieje jakiś oznaczony ślad ludzkiej stopy, odciśnięty w ziemi wzór podeszwy buta. Jan robi zdjęcie. Przykucnięty ogląda powierzchnię gleby, gdy ktoś dotyka jego barku.
– Howdy. – Słyszy czyjś głos.
– Heidi. – Odwraca się do przybyłej. – Stęskniłaś się za mną, że dzwoniłaś? – wita się z nią uśmiechnięty.
Policjantka jest świetnym oficerem dochodzeniowym, zawsze w znakomitej formie fizycznej, trenuje pewnie dwa razy więcej niż on. Nigdy się do tego nie przyzna, ale przypuszcza, że pobiłaby go na przykład w bieganiu, gdyby wystartowali razem. Nikt jednak nie urządza takiego wyścigu, bo w pracy zespołowej nie ma co rywalizować.
Po obejrzeniu miejsca znalezienia ciała i okolicy wychodzą z odgrodzonego terenu i ściągają kombinezony ochronne.
– Nie pomyliłeś dziedzin sportu? – Heidi nie może się powstrzymać, wskazując jego koszulkę kolarską. – To nie jest żadne Tour de France, tylko w najlepszym wypadku pościg za mordercą. Niestety, na pierwszym etapie zostaliśmy mocno w tyle.
– Głupi dowcip – odpowiada śledczy. W jego głosie słychać jednak nagromadzone przez lata wobec niej ciepłe uczucia.
Stoją pośrodku wspaniałego parku narodowego, świadomi przerażająco nienaturalnego zdarzenia. Urwane życie młodego człowieka. Gdzieś tutaj, blisko lub daleko, poruszał się być może działający z zimną krwią morderca. Ktoś, o kim nikt jeszcze nic nie wie. Ktoś, kto zabił tego chłopaka, a potem zniknął. Teraz oni ruszą w ślad za nim. Widząc zdecydowaną minę Heidi, Jan wie dobrze, że nie spoczną, dopóki nie wyjaśnią sprawy. Wkrótce zapełnią informacjami pierwszą, teraz jeszcze niemal pustą stronę. Kim jest znaleziony w lesie martwy człowiek? I co się właściwie wydarzyło?
Kiedy opuszczają teren, Heidi zatrzymuje się na żwirowej drodze otoczonej zieloną roślinnością.
– Tam jest wieża obserwacyjna. Wchodzimy na nią? – pyta. Jan uznaje to za dobry pomysł. Chciałby zobaczyć całą przestrzeń, mieć jak najobszerniejszy widok. Milcząc, dochodzą do celu i zaczynają się wspinać po stromych drewnianych schodach.
– Jak sobie radzisz? – pyta Heidi, kiedy już stoją na górze, oparci o poręcz, patrząc na rozciągający się przed nimi zachwycający krajobraz. – Z żałobą i wszystkim innym – dodaje.
Janowi przypomina się matka, która odeszła latem, i natychmiast dopada go smutek. Jednak z ulgą stwierdza, że ogrom żalu nie pochłania go już całkowicie. Jakaś jego część się ulotniła i od czasu do czasu może głęboko odetchnąć.
– Całkiem dobrze, dziękuję – odpowiada zaskakująco miękkim głosem. – Lepiej – uzupełnia, zakładając, że Heidi wie, że nawiązuje do poprzedniego śledztwa. Pełni lata, kiedy żałoba była najgorsza. To wszystko nadal w nim tkwi, przecież od śmierci matki upłynęło tak mało czasu. Są dni, kiedy zapomina na chwilę o stracie, ale są też takie, gdy tęsknota drąży serce i ciąży mu, paraliżując całe ciało.
– Na uporanie się z żalem potrzeba czasu – stwierdza policjantka i uśmiecha się pocieszająco.
Oparci o poręcz przyglądają się szerokiej połaci trzcinowiska. Słońce odbija się połyskliwie od powierzchni wody, wysoko w górze przelatują ptaki.
– I znów pracujemy razem – oświadcza, postukując nerwowo palcami o drewnianą poręcz.
– Znów razem – potwierdza Jan.
– Ten przypadek jest jednak inny – mówi Heidi, jakby częściowo do siebie. – Kryje się w nim coś, czego nie potrafię określić. Wydaje mi się, że ma wiele potencjalnych wątków, a jednocześnie żadnego takiego, którego można by się uchwycić. Nie mam nawet pewności, że w grę wchodzi morderstwo. Dlatego musiałam się z tobą skontaktować. Wszystko jest jakoś takie zimne. To, co się wydarzyło, to nie wypadek.
– Wiem, co masz na myśli – potakuje śledczy. – Dlatego chciałaś, żebym przyjechał? Podejrzewasz, że właśnie natrafiliśmy na ślad mordercy działającego z premedytacją? – pyta, prostując się, a potem spogląda na nią z zaciekawieniem.
– Jeżeli chłopak został zabity, to skąd możemy mieć pewność, że jest pierwszą ofiarą mordercy? – rozważa policjantka. – Nie wiem. Twoja nowa szefowa sprawia wrażenie przytomnej. Spodziewam się, że dużo powiedzą nam wyniki sekcji zwłok.
– Jone dała do zrozumienia, że jeśli znajdzie się choć jeden powód, to przejmie sprawę. Poczekajmy dwa dni, będziemy mądrzejsi.
– Ten las mnie zastanawia. Przyroda i rezerwat. Czy okolica ma jakieś znaczenie? Kiedy szłam tutaj i patrzyłam, jak śledczy się uwijają, ogarnęło mnie silne przeczucie, że ktoś najspokojniej w świecie zostawił tu ciało martwego człowieka. Jest jeszcze inna bardzo dziwna sprawa.
– Jaka? – wpada jej w słowo Jan, nie mogąc się powstrzymać.
– Przechodziły tędy różne zwierzęta, ale ze wstępnych informacji wynika, że zwłoki przeleżały w lesie bez szwanku. Są nienaruszone. Zwykle zwierzęta gromadzą się wokół padliny, nawet w pobliżu zabudowań. Czasami zanoszą części ciała w inne miejsca. Kobieta, która je znalazła, mówiła, że było tam dużo wron, ale one też nie próbowały go dziobać. Zupełnie jakby… – Heidi przerywa i odwraca się do kolegi.
– Zupełnie jakby co? – pyta śledczy.
– Jakby las przygarnął ciało i zamiast je niszczyć, chronił – dodaje policjantka, a on czuje, że mimo gorąca na ciele pojawia mu się gęsia skórka.
Dziennikarka unosi widelec do ust. W kuchni ciotki roznosi się niebiański zapach melanzane. Bierze następny kęs, popija czerwonym winem i się uśmiecha. Jednocześnie ogarnia ją lekki smutek. Nie wiadomo kiedy pojawi się tu następnym razem.
– Fajnie, że przyjechałaś – oświadcza Inkeri z pełnymi ustami. Saana przywykła już do tego jego okropnego nawyku.
– Wiesz, że twój dom staje się moim najulubieńszym miejscem na świecie – mówi uśmiechnięta.
– Postanowiłaś, co zrobisz z zebranym materiałem? – pyta ciotka, odsuwając na bok pusty talerz, i spogląda ciepło na siostrzenicę.
– Podczas podróży podjęłam decyzję – opowiada Saana, czując, jak ogarnia ją entuzjazm. – Zamierzam na podstawie tego przypadku zrobić dokładnie wyreżyserowany podcast. Gazety tak bardzo rozpisywały się o morderstwach w królestwie Hartoli, że artykuły dadzą mi sporo dodatkowych informacji. Wymyśliłam nawet tytuł. Będzie brzmiał Kiedy umiera król.
Ciotka się uśmiecha i kiwa głową.
– Pamiętasz, jak latem powiedziałam, że znajdziesz tu jeszcze coś dla siebie? Wszystko na to wskazuje.
Zabierają kieliszki z winem i siadają na huśtawce w ogrodzie. Saana spogląda najpierw na niebo, a potem na ciotkę, która popycha huśtawkę, żeby się szybciej kołysała. Wokół latają małe, delikatne owady. Nad trawnikiem przed domem tworzy się mgła. Zza rogu wyziera wieczorne słońce, malując wszystko na złoto.
– Pomyślałam, że zostanę tutaj do soboty i napiszę scenariusz pierwszych rozdziałów tekstu. W przyszłym tygodniu będę mogła pójść do studia, żeby zrobić próbne nagranie – oświadcza i wypija łyk wina o wyraźnym smaku. Jest śliwkowe, miękkie, suchych tanin nie czuć na dziąsłach ani na podniebieniu. – Zacznę też szukać pracy.
– Będę za tobą tęskniła.
Saana przyłapuje się na podobnych myślach. Przez lato zdążyły się do siebie przyzwyczaić.
– No ale teraz masz też inne towarzystwo – mówi z uśmieszkiem, wskazując maszynę do cięcia polan i piłę tarczową, które podczas jej nieobecności pojawiły się przed szopą pomalowaną na kolor ochry.
– Harri to tylko Harri. W tym wieku nie pozwolę już zburzyć nikomu spokoju, jaki sobie zbudowałam – oświadcza Inkeri niby twardo, ale na pierwszy rzut oka widać w jej spojrzeniu miękkość. Mężczyzna pojawił się w jej życiu pod koniec lata i najwyraźniej pozostawił ślady na wyraźnie ogrodzonym pustelniczym terenie kobiety. Świadczą o tym zwinięte w kłębek rękawice robocze i ogromne gumowce na schodach.
– Zjemy deser? – pyta Saana. Przywiozła ze sobą babeczki pastéis de nata, choć nie z Portugalii, ale z pobliskiego marketu.
– Nie, dziękuję. Ty je zjedz. Unikamy teraz z Harrim słodyczy – odmawia ciotka, zanim zdaje sobie sprawę z sensu swojej wypowiedzi, a jej siostrzenica zaczyna się śmiać ironicznie. Wygląda na to, że niezależna Inkeri całkiem przepadła.
Kiedy śmiech milknie, idą do domu dolać sobie wina.
– Przyczyna śmierci? – pyta śledczy, opierając się o ścianę. Pomalowana na biało betonowa powierzchnia wydaje się chłodna. Joki krąży nad sztywnym ciałem i nawet się nie odwraca, by na niego spojrzeć. Heidi stoi pośrodku pomieszczenia i z zainteresowaniem przygląda się czynnościom patologa.
– Jest dużo takich rzeczy, o których jeszcze nie wiemy – zaczyna lekarz. Lampa jarzeniowa oświetla jego bladą skórę. Sprawia ona wrażenie cienkiej błony, pod którą biegną splątane żyły niczym niebieskawe robaki. Ari Joki jest najlepszym ich zdaniem lekarzem sądowym badającym przyczyny śmierci. Wśród policjantów wydziału kryminalnego nazywany jest „Cichą Rzeką”1. Ten mężczyzna z kostycznym poczuciem humoru nie boi się pogrzebać w sprawie głębiej.
– Nic nie świadczy, żeby zastosowano przemoc – stwierdza. Jan kiwa głową, a Heidi podchodzi ostrożnie do stołu obdukcyjnego, na którym leży zmarły.
– Na czaszce ani kościach nie zauważyłem oznak ciosów nożem lub innymi ostrymi przedmiotami. W tkankach miękkich widoczne są drobne zasinienia, ale brak śladów wskazujących na pchnięcia czy uderzenia. Zakładam, że gdyby ofiara zmarła w wyniku ataku choroby, to wystąpiłby skurcz mięśni i nie leżałaby w takiej rozluźnionej pozycji jak teraz – dodaje patolog, a oni starają się zapamiętać nawet najdrobniejsze szczegóły. – Ten chłopak wygląda, jakby po prostu zasnął z rękami skrzyżowanymi na piersi. Albo ktoś ułożył go w takiej pozycji.
Jan słucha, przypominając sobie, jak wiele przypadków analizowali razem. Jednak lekarz zabiera się do każdej nowej sprawy, jakby to było jego pierwsze zlecenie. Pracuje w sposób zorganizowany i skrupulatny.
– Jak oceniasz, kiedy ofiara mogła zginąć? – pyta policjant, kierując wzrok na ciało, które nie wydaje mu się ludzkie. Z całych sił stara się patrzeć na nie jak na jakiś rekwizyt filmowy, a nie na prawdziwego, objętego stężeniem pośmiertnym, cuchnącego już człowieka.
– Dokładnej godziny nie da się określić, ale powiedziałbym, że zginął w piątek dwudziestego trzeciego sierpnia późnym wieczorem, prawdopodobnie w nocy. Od chwili zgonu do momentu znalezienia zwłok upłynęły niecałe dwie doby. Padał lekki ciepły deszcz, owadów prawie wcale nie było. – Jabłko Adama lekarza przesuwa się do góry i na dół. Już przy pierwszym spotkaniu Jan dostrzegł w nim ptaka. Dla niego patolog to bezsprzecznie gypini. Łysa głowa, haczykowaty nos, cienka, długa szyja, ptasi tułów.
– Zdrowy, młody, ma dopiero około dwudziestu lat – stwierdza Joki i dłonią w lateksowej rękawiczce podaje mu plastikową torebkę z rzeczami znalezionymi przy zmarłym. Jan sprawdza zawartość torebki. Jest tam jedynie mały, pociemniały srebrny wisiorek na skórzanym pasku. Żadnego telefonu, portfela ani kluczy do mieszkania.
– Temu koledze nie robiono operacji ani nie wstawiono metalowych lub podobnych elementów. Nic takiego, co pomogłoby ustalić jego tożsamość za pomocą dokumentacji medycznej. Odciski zębów i próbki DNA już pobraliśmy, porównujemy je właśnie z danymi osoby, której zaginięcie zgłoszono w niedzielę.
– Jasne – kwituje śledczy lakonicznie, chcąc, żeby patolog kontynuował.
– Jedno z najistotniejszych pytań dotyczy na pewno tego, co sprowadziło chłopaka do lasu na miejsce jego ostatniego spoczynku. Tam, gdzie go znaleziono, nie wykryto żadnych śladów wleczenia ani ciągnięcia. Ciało jest nienaruszone, bez oznak sugerujących uderzenia. Paznokcie są czyste, nie zauważyliśmy siniaków, rozcięć ani znaczących zadrapań, które by powstały przed śmiercią lub po niej. Ślady nie dają nam więc podstaw, by zakładać, że ciągnięto ofiarę po ziemi.
– Prawda – godzi się policjant. Jak na razie kryminalistycy nie znaleźli w lesie nic nadzwyczajnego, ale teren jest jeszcze przeczesywany.
– Teoria o tym, że on zginął wcześniej, gdzie indziej i dopiero po śmierci został przeniesiony do parku, jest na razie wątpliwa. Martwe ciało trudno transportować w leśnym gąszczu, a poza tym można je ukryć znacznie łatwiej – dodaje Joki.
– Ciekawe, że zmarły leżał w samym środku rezerwatu przyrody – analizuje Heidi. – Ten młody człowiek był kompletnie ubrany, nic nie wskazuje na przemoc seksualną albo jakieś brutalne czyny. Coś w tym obrazie sugeruje mi, że on dobrowolnie przyszedł na miejsce ostatniego spoczynku. Położył się na ziemi twarzą ku niebu i wtedy nadeszła śmierć.
– Ale gdzie to domniemane morderstwo, z powodu którego nas zaalarmowałaś? – pyta Jan.
Policjantka chodzi podekscytowana po nieprzytulnym pomieszczeniu, przetrawiając słowa kolegi. Ten zamyka oczy i pozwala, żeby mózg zapisał informacje. Ostre, zimne światło padające z jarzeniówek przedziera się nawet przez opuszczone powieki. Unosząca się z ciała delikatna woń nie drażni już jego zmysłów. Nos zdążył przywyknąć.
– Nie wiadomo, czy ktoś chciał, aby ofiara została znaleziona – przerywa ciszę Heidi. – Wydaje mi się, że raczej pozostawił ją w lesie, nie myśląc o następstwach. Jeżeli w grę wchodzi morderstwo, to sprawca pewnie uznał, że dół po wyrwanym drzewie będzie dobrym rozwiązaniem.
– Mógł też pomyśleć, że nikt nie znajdzie jego śladów – dodaje Jan.
– Ale był tam odcisk buta – mruczy pod nosem policjantka.
– Wszystko to, co widzimy, może wskazywać na zabójstwo w afekcie. Sprawca nie był zainteresowany teatralnym spektaklem. Zabił człowieka pod wpływem impulsu i pozostawił go w lesie. Ale jaka jest oficjalna przyczyna śmierci? Znalazłeś coś w jego krwi? – pyta śledczy.
– Oficjalną przyczynę śmierci dostaniecie w najbliższym czasie, kiedy otrzymam wyniki badań laboratoryjnych. Prawdopodobnie chłopak był mocno pijany w chwili śmierci. Ślady alkoholu znajdują się we krwi i błonach śluzowych. Ale to nie alkohol go zabił. Dokładniej rzecz biorąc, podejrzewam, że został otruty – oświadcza Joki, rozkoszując się idealną ciszą wywołaną jego słowami.
– Więc można powiedzieć, że nie ma niczego, co wskazywałoby na nieszczęśliwy wypadek – upewnia się Jan.
– Ofiara nie straciła na przykład przytomności i nie udusiła się własnymi wymiocinami. Zamarznięcie też nie wchodzi w grę, bo noc była ciepła – komentuje patolog.
– A samobójstwo? – pyta z wahaniem Heidi. Chociaż dlaczego ktoś chciałby się truć w lesie? Są łatwiejsze sposoby na opuszczenie tego świata.
– Nie przychylam się do samobójstwa – zaprzecza Joki. – Jest mianowicie pewien szczegół, o którym powinniście wiedzieć – uzupełnia, wskazując dłonią ciało zmarłego. – Na klatce piersiowej ofiary leżał kwiat. Tam, na stole są pozostałości, zabrałem je do dokładniejszego zbadania.
Jan i Heidi podchodzą wraz z nim do stołu. Na stalowej tacy widać długą zwiędłą łodygę z fioletowymi suchymi kwiatami.
– Wstępnie je przeanalizowałem: to jest naparstnica purpurowa.
Policjant ogląda roślinę, robi zdjęcie komórką, czując, jak budzi się w nim ożywienie. Chłopak umarł z kwiatem na piersi, czy też naparstnicę położono dopiero potem?
– Ona jest bardzo popularna w ogrodach. Na pewno rozpoznacie ją od razu na zdjęciach. Zwykle nie występuje w sposób naturalny w lesie.
Jarzeniówka bzyczy pod sufitem. W pomieszczeniu piwnicznym troje ludzi nachyla się nad rośliną, przyglądając się jej z namysłem.
– Może ktoś położył mu ten kwiat na piersi?
Dziennikarka zabiera duży wypełniony kawą kubek w róże do ogrodu, siada na huśtawce i z rozkoszą stawia gołe stopy na pokrytej chłodną poranną rosą ziemi. Inkeri wynosi na zewnątrz tacę ze śniadaniem.
– Chodź – mówi i zmusza jeszcze senną siostrzenicę, żeby wstała z huśtawki. – Obowiązkowy obchód ogrodu – dodaje i ruszają obie w stronę nasadzeń. – Tutaj mam groszek – zaczyna ciotka, pokazując zachwycające, różowawe rośliny przypominające pachnącą odmianę. – A tam jest nachyłek, języczka pomarańczowa, naparstnica i jeżówka.
Saana zatrzymuje się przy tej ostatniej. Różowe liście zebrane wokół czerwonawego oczka opadły niczym uszy zająca.
– Latolistki cytrynki najbardziej lubią właśnie jeżówki, a dostojki malinowce latają w kwiatach mięty – wyjaśnia Inkeri i idzie dalej.
Dziennikarka oddycha głęboko wilgotnym pachnącym roślinnością powietrzem i czuje, jak budzi się powoli.
– Sierpień to dla motyli najlepszy czas. Teraz pojawiły się te, które jako dorosłe osobniki zimują i wracają na wiosnę – objaśnia ciotka, wyciągając dłoń, aby owady na niej usiadły. – Rusałka admirał jest wędrowcem, przylatuje do Finlandii z końcem wiosny. Część z tych motyli wędruje z prądami powietrznymi z powrotem.
Inkeri dopiero się rozkręca, a siostrzenica przytakuje jej z uśmiechem.
– Rusałka osetnik jest wyjątkowa. Te motyle przylatują znad południowej części Morza Śródziemnego i w trakcie ich wędrówki rozwija się już nowe pokolenie. W tym roku widziałam w goździkach pazia królowej.
Dziennikarka uświadamia sobie z żalem, że nie będzie pamiętała nawet połowy nazw roślin czy motyli.
– Im mniej starasz się je zwabić do siebie, tym większe masz szanse na to, że się nie będą bały i usiądą ci na ręce. – Rozbawiona Inkeri opuszcza dłoń.
Rozglądając się po ogrodzie, Saana myśli, jak mało czasu spędziła wśród tych niezwykłych kwiatów. Gdzie się podziało całe lato?
– W wakacje drogi twoje i motyli nie krzyżowały się zbyt często – mówi ciotka, jakby czytając w jej myślach. – One latają i szybują w słońcu, a ty kryłaś się wtedy przeważnie w cieniu.
– Mamy jasny podział ról. Ty wykopujesz świeżą ziemię, a ja stare morderstwa.
Po śniadaniu Saana opuszcza ogród i idzie na krótką przechadzkę, koniki polne skaczą w zaroślach na poboczu drogi, a powietrze jest tak łagodne, że kobieta odnosi wrażenie, jakby była za granicą. Wkrótce jednak nadchodzący z naprzeciwka człowiek z kijkami przypomina jej, gdzie się znajduje. W samym środku Finlandii, w Hartoli, małej, dumnej gminie, nazywającej samą siebie królestwem.
Kieruje się w stronę znajomej ścieżki. Liście wierzbówki poczerwieniały trochę na czubku, a fioletowe kwiatki zamieniły się w długie suche od spodu badyle z białym delikatnym puchem na górze. Patrząc na nie, myśli, że ona też była na początku lata niczym ta obumarła roślina, miała mętlik w głowie. Dopiero teraz, gdy czuje się trochę lepiej, zauważa, że stres zniknął i jakby przepełniał ją delikatny spokój. Czy życie może wydawać się tak lekkie? Czasami ma wrażenie, jakby obudziła się z długiego letargu, wyszła z mgły spowodowanej dziwnym zmęczeniem, trwającym przez całą wiosnę.
W końcu wchodzi do sklepu, kupuje lody w waflu i siada przed wielkim murowanym kościołem, by pochłonąć przysmak. Wyciąga telefon i zaczyna przeglądać oferty pracy. Z przerażeniem wczytuje się w wymagania stawiane przez firmy. Każda z nich szuka widocznie superbohatera. Otwiera Facebooka i po chwili trafia na ogłoszenie, którym dzieli się jej dawna koleżanka po fachu. Communications specialist. Agencja Komunikacji poszukuje konsultanta na pół etatu, osoby, która umie pisać dobre teksty i pracowała jako dziennikarz. Saana zjada lody i postanawia spróbować. Wielu jej przyjaciół z dziennikarską przeszłością znalazło niezłą pracę w agencjach zajmujących się marketingiem albo komunikacją. Ona też może zaryzykować. Wydaje się jej, że jest gotowa, by wrócić do życia zawodowego. A narastające problemy z pieniędzmi także są nie bez znaczenia.
Policjantka postanawia zrobić sobie chwilę przerwy, siedzenie przy komputerze daje się jej we znaki i boli ją szyja. Odkłada laptopa na kanapę i masuje kark. Wstaje, żeby wykonać kilka rozciągających ruchów i ćwiczeń jogi, ale w trakcie tego rytuału nachodzi ją chętka na whisky. Wczoraj było tak samo. Po pracy zrobiła czterokrotnie Powitanie Słońca, ale potem wypiła tyle samo szklanek trunku. Cholerny balans. Alkohol dodał jej odwagi, więc wysłała Julii miłą wiadomość, a gdy ta przez cały wieczór się nie odzywała, Heidi postanowiła się zbuntować i zainstalować ponownie Tindera. Oszołomiona wypitą whisky przywróciła prędko swój profil i na dodatek wykupiła wersję Gold. Daje ona iluzję tego, że użytkownik panuje nad aplikacją, a nie na odwrót. Umożliwia też sprawdzenie w zestawieniu tych wszystkich, którzy ją polubili. Za jednym zamachem dostaje się więcej.
Przerywa rozciąganie i patrzy na zegarek w komórce. Jest dwudziesta pierwsza trzy. Pracuje od siódmej rano. Ciało doprasza się teraz porządnego wypoczynku. Oprócz chęci na whisky pali ją dojmująca ciekawość, co się dzieje na Tinderze. Czy coś się wydarzyło od wczoraj? Kto da jej dzisiaj matcha? Nalewa sobie do szklanki single malt i zaczyna przeglądać zdjęcia. Jestem chciwą, ciekawską paskudą, myśli. Jednocześnie przypomina sobie, jak to się skończyło ostatnio. Gdy usunęła aplikację ze swojego telefonu, przysięgała sobie, że nigdy z niej nie skorzysta. Tinder i niekończące się swipowanie niemal doprowadziły ją do szaleństwa. Potem była przez dłuższy czas znacznie spokojniejsza, a latem niespodziewanie spotkała Julię.
Lecz teraz wiąże się z nią tylko niepewność. Ogarniają ją silne emocje, gdy przypomina sobie, że ona nadal nie odpowiedziała na jej wiadomość. Heidi nigdy nie pasowało bycie słabszą stroną, to, że miałaby być zależna od kogoś, okazywać inicjatywę. Wie, że na Bali ludzie żyją innym rytmem i Julia ma na pewno dobry powód, by nie pisać, ale i tak jej milczenie sprawia jej przykrość. Poza tym nigdy niczego nie obiecywała. Powiedziała nawet dokładnie to samo zaraz na początku, ale do wniebowziętej Heidi te słowa prawdopodobnie nie dotarły.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
(fin.) Joki – rzeka – wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki. [wróć]