Kłamstwa i sekrety - Tomasz Wandzel - ebook + audiobook

Kłamstwa i sekrety ebook

Wandzel Tomasz

4,3

Opis

W mroźny, styczniowy poranek 1900 roku przychodzi na świat Róża Wittelsbach, owoc miłości Niemca i Polki. Dziewczyna dorasta w majątku niedaleko Poznania. Kiedy ma 17 lat, umiera jej matka, a ona sama musi bardzo szybko dojrzeć, by pomóc załamanemu ojcu. Dwa lata później, gdy jest już jasne, że Polska wróci na mapę Europy, Róża mimo wielu wątpliwości wyjeżdża z ojcem do Berlina... Sto lat później, mieszkający w Warszawie Filip Witkowski dowiaduje się, że ma otrzymać spadek po Róży Wittelsbach. Mężczyzna nie zna zmarłej, a nawet nigdy o niej nie słyszał. Mimo to, za namową żony rozpoczyna odkrywanie nieznanych kart z przeszłości swojej rodziny. W ten sposób poznaje niesamowitą historię Róży Wittelsbach. Przekonuje się także, że każda rodzina ma swoje tajemnice pełne kłamstw i sekretów...

Tomasz Wandzel – Autor, który ma na swoim koncie powieści sensacyjne, kryminalne, obyczajowe oraz historyczne. Jest wielokrotnym stypendystą różnych instytucji, wspierających rozwój kultury m.in. Marszałka Województwa Pomorskiego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mieszka w Prabutach, które często pojawiają się w jego twórczości. Zawodowo pracuje jako copywriter. Polecamy również "Chłopiec z Kresów" oraz "Hycel".

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (68 ocen)
41
12
11
1
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adella60

Dobrze spędzony czas

Dla autora 5*. Niestety lektorka sylabizuje i duka. Audiobook nie do przebrnięcia.
10
BabciaBasia699

Nie oderwiesz się od lektury

książka wspaniała tylko lektorka nie spisała się zbyt dobrze.
10
Malwi68

Nie oderwiesz się od lektury

Zawsze miałam słabość do książek, które splatają losy przeszłości i teraźniejszości w jedną misterną opowieść. "Tajemnice i sekrety: historia Róży Wittelsbach" należy właśnie do takich historii. Już od pierwszych stron poczułam, jak z mroźnego poranka roku 1900 przenoszę się do świata pełnego emocji, rodzinnych dramatów i historycznych zawirowań. Róża Wittelsbach, córka Niemca i Polki, staje się bohaterką, której losy chłonęłam z zapartym tchem. Jej dorastanie w majątku pod Poznaniem, tragiczna strata matki i konieczność szybkiego zmierzenia się z dorosłością wywołały u mnie współczucie i podziw dla jej siły. Kiedy Róża wraz z ojcem wyjeżdża do Berlina, pojawiają się wątpliwości – czy to dobra decyzja? Czy porzucenie Polski, która odzyskuje niepodległość, nie jest zdradą? Autor subtelnie prowadzi nas przez rozterki bohaterki, wplatając historyczne tło, które jest tu nie tylko scenografią, ale niemal równorzędnym bohaterem. Nie spodziewałam się, że druga część książki, dziejąca się s...
00
malgodwa

Nie polecam

Nie wiem o czym to jest bo nie dałam rady przebrnąć przez audiobook.Dlatego nie polecam audiobooka. Coś okropnego! Nawet przy zwiększeniu tempa czytania do 6x szybciej nie dało się słuchać. Pani czytająca za nic ma chyba interpunkcję. Szok, że wydawcy chyba nie zależy na tym by ludzie wysłuchali książki. Może jest to zachęta do czytania. Pierwszy raz widziałam tyle negatywnych komentarzy dotyczących lektora ale myślałam, że dam radę. jednak nie. To było jak słuchanie konceru w wykonaniu fałszującego muzyka.
00
MJW73

Nie oderwiesz się od lektury

Autor znany mi z innych książek, więc ta była lekkim zaskoczeniem, co nie zmienia faktu, że fabuła wciągnęła mnie :-) Niestety, słuchałam jako audiobooka i tu lekki dyskomfort - lektorka nie do końca podołała wyzwaniu. Momentami miałam ochotę zrezygnować ze słuchania. Ale ogólnie ocena książki na 5. :-)
00

Popularność




Tomasz Wandzel

Kłamstwa i sekrety

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Kłamstwa i sekrety

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2023

Projekt okładki: Studio Karandasz

Grafik na okładce:

Adobe Stock /autor: Cary Peterson 

Adobe Stock /autor: Eduardo

Adobe Stock /autor: Azahara MarcosDeLeon

Copyright © dla tej edycji: 

Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023

ISBN 978-83-67494-90-8

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Rozdział pierwszy

(ROK 1919)

Tego kwietniowego dnia Róża Wittelsbach wstała szybciej niż zazwyczaj. Opuszczając ciepłe, przytulne łóżko, zadrżała z zimna. Węgle w kominku już dawno wystygły i w pokoju panował chłód. Gdyby nie konieczność załatwienia kilku ważnych spraw, mogłaby jeszcze poleżeć. O tej porze roku w majątku nie było zbyt wiele do roboty. Pamiętała, jak podczas żniw czy wykopków wstawała, gdy tylko za oknem pojawiał się blady świt, lecz teraz, kiedy śniegi jeszcze na dobre nie stopniały, nie było takiej potrzeby. Podeszła do okna, uchyliła grubą, ręcznie haftowaną firanę i wyjrzała na zewnątrz. Błękitne niebo zapowiadało piękny wczesnowiosenny dzień. Wróciła na środek pokoju, zdjęła nocną koszulę i szybko ubrała przygotowany poprzedniego wieczora strój do jazdy konnej. Pośpiesznie zasłała łóżko i wyszła z pokoju. Dom pogrążony był jeszcze w ciszy.

„Znając zwyczaje ojca, pewnie wstanie około dziewiątej” – pomyślała Róża, zbiegając po krętych, drewnianych schodach. Minęła sień prowadzącą na ganek, otwarte drzwi do jadalni oraz zamknięty gabinet ojca i weszła do kuchni. Odkąd pamiętała, lubiła w niej przesiadywać. Jeszcze jako małe dziecko zakradała się do kredensu, w którym ich kucharka Wanda trzymała różne łakocie. Pomieszczenie pachniało gotowanymi, smażonymi i pieczonymi potrawami, do których co kilka dni dołączał szczególny zapach drożdżowego ciasta. Tutaj aromat parzonej kawy mieszał się z mnóstwem przypraw, jakich kucharka używała na co dzień i od święta. Duży piec z jasnobrązowych kafli kojarzył się Róży z ciepłem, bezpieczeństwem i miłością.

– Pani Wando, mogę teraz dostać śniadanie? – poprosiła niską pulchną kucharkę, siadając przy dużym drewnianym stole. Ta spojrzała na nią nieco zaskoczona.

– Nie poczeka panienka na ojca?

– Nie dzisiaj. Mam sporo spraw do załatwienia – wymówiła się Róża. Prawda była jednak zupełnie inna. Chciała wyjechać, jeszcze nim ojciec wstanie. Gdyby zobaczył ją w stroju do jazdy konnej, na pewno dopytywałby, gdzie jedzie i po co. Musiałaby wtedy skłamać, a tego wolała uniknąć. Już i tak targały nią wyrzuty sumienia z powodu tych wszystkich kłamstw, jakie mu mówiła, oraz sekretów, które przed nim zatajała. Przewidywała, że jej plan mimo swej głębokiej racjonalności nie przypadłby ojcu do gustu. Znała go lepiej, niż myślał. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedziała, że coś go trapi. Nawet matka, gdy jeszcze żyła mimo wielkiej miłości do ojca nie umiała odczytywać jego nastrojów tak trafnie, jak Róża.

„Dobrze, że ojciec nie potrafi przejrzeć mnie tak jak matka, bo wtedy wszystkie te kłamstwa i sekrety ujrzałyby światło dzienne” – ucieszyła się w myślach Róża.

– Zuzanna pójdzie powiedzieć Andrzejowi, żeby osiodłał dla mnie Mgiełkę – poleciła służącej, która właśnie weszła do kuchni z naręczem drewna. Świadomość czekających ją zadań odebrała jej apetyt. Zjadła zaledwie pół rogalika i wypiła filiżankę herbaty.

– Czy panienka, aby dobrze się czuje? Tak mało dzisiaj panienka zjadła – spytała zaniepokojona kucharka.

– To nic takiego, pani Wando. Po prostu przejmuję się tym wszystkim – odparła Róża, odstawiając na spodek pustą filiżankę i wstała od stołu. – Gdyby to ode mnie zależało, nie opuszczałabym Dębowca – dodała, mówiąc to bardziej do siebie niż krzątającej się przy piecu kucharki.

Kobieta pokiwała głową, jakby wiedziała o wszystkich troskach młodej dziewczyny. Nie było przecież tajemnicą, że nazajutrz wraz z ojcem opuszczają majątek Dębowiec i wszystko wskazywało, że na zawsze. Najsmutniejszy dla Róży był jednak sposób, w jaki ojciec poinformował ją o wyjeździe. Było to w połowie marca. Mimo zalegającego śniegu ojciec wyjechał na tydzień do Berlina. Wyjaśnił Róży, że jedzie załatwić kilka spraw. Dla Róży był to najszczęśliwszy czas w jej dotychczasowym życiu. To wtedy ona i Władysław byli tak blisko, jak nigdy dotąd. Po powrocie ojciec oświadczył, że właśnie kupił dom na peryferiach Berlina.

– Ale skąd wziąłeś pieniądze? – było to pierwsze pytanie, jakie przyszło Róży do głowy. Orientowała się dość dobrze w ich sytuacji materialnej. Poza majątkiem mieli pewne oszczędności w banku, ale nie na tyle duże, by kupić dom i to w Berlinie.

– Teraz zapłaciłem jedną czwartą, a resztę zapłacimy, jak sprzedamy Dębowiec – wyjaśnienie ojca odebrało Róży głos. Chciała jeszcze zapytać, po co im ten dom, skoro większość roku spędzają w Dębowcu, ale odpowiedź nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Ojciec postanowił zrealizować to, o czym już niejednokrotnie wspominał. Do tej pory rozważań o sprzedaży majątku i wyjeździe na stałe do Berlina Róża nie traktowała poważnie. Sądziła, że gdy przyjdzie co do czego, zdoła wyperswadować ojcu ten pomysł.

– Różo, wyjeżdżamy za niecały miesiąc i nie próbuj mnie przekonywać do zmiany decyzji – zastrzegł, spoglądając na nią wzrokiem pełnym determinacji i tego dziwnego chłodu, który zaczęła dostrzegać w jego oczach po śmierci matki. Obcy uważali, że to objaw żałoby, jednak Róża nie dała się oszukać. W ojcu nie było żalu, jaki odczuwa się, gdy ktoś bliski umiera. Znała ten rodzaj bólu. Towarzyszył jej od dnia, kiedy matki zabrakło. Ojciec natomiast miał pretensję do żony za to, że zostawiła go samego. Od chwili, kiedy ojciec ogłosił decyzję dotyczącą wyjazdu, gorączkowo poszukiwał kupca na majątek. Tyle że żaden z pruskich sąsiadów nie był zainteresowany kupnem czegoś, co może wkrótce zostać wcielone do nowego państwa. To, że Polska po ponad stu latach ponownie pojawi się na mapie Europy, było raczej pewne. Niewiadomą pozostawały jej granice. Dlatego ostrożność rodaków specjalnie nie dziwiła ojca. Pozostawali więc Polacy i Żydzi. Pierwszym nawet nie proponował kupna majątku. A gdy pewnego dnia przy kolacji Róża zapytała, dlaczego nie próbuje znaleźć kupca wśród równie licznych polskich gospodarzy, spojrzał na nią tak, jakby właśnie go obraziła.

– Różo, nie będę ich o nic prosił. Zwłaszcza teraz, gdy zaczynają się czuć panami tej ziemi – uciął ostro.

– A jeśli któryś z nich sam zaproponowałby zakup? – zadała to pytanie, chcąc sprawdzić, czy ojciec bierze pod uwagę taką ewentualność.

– Wtedy tak, ale musieliby zaoferować więcej niż Żydzi – przyznał ojciec, lecz jego ton nie pozostawiał złudzeń, że nie wierzy w taki obrót spraw. Róża także miała wątpliwości, czy któryś z polskich gospodarzy zechce kupić majątek.

– Na którą mam przygotować obiad? – pytanie kucharki wyrwało Różę z rozmyślań i przypomniało o czekającym ją zadaniu.

– Tak, jak zwykle – poprosiła dziewczyna, dodając, że powinna wrócić około południa. Róża wyszła na ganek. Osłoniła oczy dłonią i ogarnęła wzrokiem okolicę. Niebo wciąż było czyste. Jedynie tu i ówdzie małe, białe, poszarpane obłoki sunęły w nieznane, pchane zachodnim wiatrem. W pewnym sensie Róża czuła się jak jeden z tych obłoków. Już wkrótce przyjdzie jej wyruszyć do obcego kraju, tak odmiennego od ojczystej ziemi jej matki. Trzymając w jednej dłoni czarny melonik, a w drugiej brązowe rękawiczki z koźlęcej skóry, zbiegła po kilku schodkach i brukowanym podjazdem ruszyła do stajni. Jej strój do jazdy konnej przestał już wywoływać zgorszenie wśród okolicznych dam. Uznały bowiem, że to wina ojca, który nie potrafił wychować córki twardą ziemiańską ręką. Popielate bryczesy wpuszczone w buty z wysokimi cholewami, gruby zielony sweter i brunatna kurtka o wysokim kołnierzu przyciągały jedynie czasami zaciekawione spojrzenia mężczyzn. Róża nic sobie z tego nie robiła. Po pierwsze był rok 1919 i nawet na głęboką prowincję docierały czasopisma traktujące o kobiecych strojach. Skoro więc kobiety z Berlina czy Paryża mogły nosić spodnie, to dlaczego nie ona? Może gdyby nie ta przeklęta wojna, która dzięki Bogu zaczynała być już tylko koszmarnym wspomnieniem, ubierałaby modne sukienki i bajeczne kapelusze. Niestety ciężkie czasy sprawiły, że ojciec potrzebował pomocy w prowadzeniu majątku. Nawet niemieckie nazwisko nie pomagało i większość chłopów ze wsi otaczających posiadłość została wcielona do wojska i wysłana na front. Wróciło niewielu i to najczęściej z ranami, które uniemożliwiały im pracę na roli. Chcąc nie chcąc Róża po wielu awanturach przejęła od ojca część obowiązków. Nawet on uważał, że miejscem odpowiednim dla kobiety jest dom i za nic w świecie nie chciał dopuścić córki do spraw związanych z prowadzeniem majątku. Jednak, gdy po pewnym czasie dotarło do niego, że Róża w przejętych obowiązkach odnajduje się nie gorzej niż on sam, zmienił zdanie. Ileż to razy pomagała chłopom w żniwach czy wykopkach. Początkowo budziło to w nich zdumienie. Jak to dziedziczka razem z prostym chłopem może wiązać zboże w snopy albo brudzić dłonie przy kopaniu ziemniaków? Z czasem jednak przywykli. Minęła oficynę, gdzie mieszkała część służby, przecięła folwarczny dziedziniec, o tej porze dnia jeszcze pusty i cichy. Stajenny właśnie wyprowadzał ze stajni osiodłaną klacz. Koń szedł posłusznie, strzygąc czujnie uszami. Jasnoszara sierść odbijała poranne promienie. Mężczyzna spojrzał na idącą dziewczynę i jedynie siłą woli odpędził od siebie nieczyste myśli. Wiele razy marzył o tym, co by z nią zrobił, gdyby oczywiście mógł. Jednak ona była dziedziczką, a on jedynie zwykłym stajennym. Wiedział, że ma powodzenie u dziewcząt ze wsi lub tych, które pracowały we dworze i to na razie musiało mu wystarczyć. Kilka dni wcześniej był w Poznaniu na wiecu. Tam usłyszał, że wkrótce nie będzie podziałów na panów i chłopów. Wszyscy będą równi i każdy będzie miał takie same prawa. Kiedy ten czas nastanie wtedy i on zaprosi dziedziczkę na spacer lub do cukierni.

– Dziękuję, Andrzeju – powiedziała Róża, odbierając lejce. Pogłaskała konia po lśniącym karku. Zwierzę patrzyło na nią dużymi oczami koloru ciemnego bursztynu.

– Panienka na siebie uważa. Teraz nie czasy na samotne wycieczki – przestrzegł stajenny, przytrzymując konia. W ostatnim czasie dochodziły do jego uszu straszne rzeczy, jakie Polacy wyprawiali z pruskimi właścicielami ziemskimi i ich rodzinami. Zdarzały się rabunki, gwałty, a nawet wypędzenie Niemców bez prawa do zabrania z sobą czegokolwiek. Nie pochwalał takiego zachowania. Z drugiej jednak strony te wypadki wcale go nie dziwiły. Przecież kiedyś zaborcy przejęli ziemię, która od pokoleń należała do Polaków. Osobiście znał kilku gospodarzy zmuszonych do sprzedaży całych majątków pruskim panom. Dziewczyna zwinnie dosiadła wierzchowca i zmierzwiła lśniącą w porannym słońcu grzywę.

– Proszę się o mnie nie martwić, jadę jedynie na cmentarz – skłamała, ruszając stępa w stronę wylotu dębowej alei. Andrzej, który był tylko o dwa lata starszy od Róży, pracował w majątku od dłuższego czasu i dziewczyna miała do niego zaufanie. Przecież nawet podczas powstania to on przekazywał jej wieści o walkach. To za jego pośrednictwem dostarczała powstańcom żywność, odzież czy niewielkie ilości amunicji. To przecież on przywiózł do majątku rannego powstańca, którego Róża umieściła w leśniczówce ojca i opiekowała się nim, póki nie wydobrzał. Jednak sprawę, jaką musiała dzisiaj załatwić, należało utrzymać w tajemnicy nawet przed stajennym. Minęła podjazd z okrągłym trawnikiem obsadzonym licznymi krzewami i zniknęła wśród drzew. Na kilkusetletnich potężnych, rozłożystych dębach pojawiły się już pierwsze zielone listki zwiastujące rychłe nadejście tej prawdziwej wiosny. Róża ścisnęła konia udami, zmuszając do kłusu. Zwierzę zareagowało natychmiast, wyrywając ostro do przodu. Jeździła konno od piątego roku życia i wielu uważało ją za wytrawnego jeźdźca. Owszem wśród kobiet, a zwłaszcza dam z Poznania czy Berlina budziła zgorszenie, dosiadając konia po męsku. Panowie zaś spoglądali nań z nieukrywaną ciekawością, gdyż niezwykle rzadko mieli okazję oglądać kobietę, która potrafiła dorównać im w jeździeckiej sztuce. Dziewczyna patrzyła z pewnym żalem na lśniące w przedpołudniowym słońcu skiby brunatnej żyznej ziemi, na łąki wypuszczające pierwsze soczyste zielone trawy. Zdawała sobie sprawę, że być może widzi je po raz ostatni. Jutro będzie już daleko stąd i jedyne, co jej pozostanie, to wspomnienia i tęsknota. Przemknęła przez niewielki brzozowy zagajnik, płosząc siedzące na gałęziach ptactwo i pogalopowała w stronę błyszczącej tafli jeziora, za którym majaczyła wieża kościoła. O tej porze przy świątyni nie było żywej duszy. Uwiązała konia obok cmentarnej bramy i pchnęła starą furtkę z licznymi śladami rdzy. Nienaoliwione zawiasy jęknęły żałośnie. Wolnym krokiem ruszyła alejką między grobami. Rodzinny grobowiec jej matki, mimo że prosty z jasnego piaskowca, bez żadnych ozdób wyróżniał się na tle pozostałych grobów. Róża stanęła przed frontową ścianą grobowca. Na kamiennych tablicach wyryto imiona i nazwiska zmarłych wraz z datą urodzenia i śmierci. Pierwszy był pradziadek Eugeniusz Dębiński urodzony jeszcze przed zaborami, kiedy Polska była wolnym krajem. Ostatnie miejsce zajmowała matka Róży, Barbara Wittelsbach z domu Klimkowska, zmarła 1 stycznia 1917 roku dokładnie w dniu siedemnastych urodzin córki. Babka Róży, Jadwiga Klimkowska z domu Dębińska, długo nie chciała wyrazić zgody na ślub najstarszej córki z Niemcem. Dla matrony wychowanej w duchu głębokiego patriotyzmu coś takiego było nie do pomyślenia. Jednak upór Barbary i uczucie do Gustawa Wittelsbacha były silniejsze od rodzicielskich zakazów czy patriotycznych powinności. Kilka lat po ślubie babka Jadwiga zmieniła zdanie na temat zięcia. Nadal mówiła o nim „Prusak”, ale zawsze dodawała, że to „dobry Prusak”. Róża uklękła na kamiennym stopniu. To, co w tej chwili robiła, nie przypominało wcale modlitwy. Szeptem, który sama ledwie słyszała, mówiła matce o tym, co ją czeka. O swojej misji, o wyjeździe do Berlina, o Władysławie. Zdawała sobie sprawę, że może ostatni raz w życiu klęczy w miejscu, gdzie spoczęła jej rodzicielka, gdy już zakończyła ziemską wędrówkę. Po kilku minutach podniosła się z kolan, obeszła grobowiec i stanęła przy jego tylnej ścianie. Bardzo uważnie zlustrowała okolicę, ale w zasięgu wzroku nie dostrzegła nikogo. Przez chwilę jeszcze nasłuchiwała, lecz poza nielicznymi odgłosami ptactwa i delikatnym szumem wiatru nie usłyszała niczego podejrzanego. Chciała mieć pewność, że nikt jej nie widzi. Uznawszy, że jest bezpiecznie, uchwyciła palcami jedną z cegieł i zaczęła wyciągać. Z początku szło jej bardzo opornie. Musiała użyć całej swojej siły, ale w końcu cegła wyszła, odsłaniając niewielką skrytkę. Znały ją tylko trzy osoby. Jej matka, ona i Władysław. To od matki kilka lat temu dowiedziała się o jej istnieniu. Później, gdy matka zmarła i zaczęło się powstanie, wiele razy zostawiała w skrytce wiadomości dla Władka, a on dla niej. Z kieszeni kurtki wyjęła niewielką buteleczkę, w której był list. Wepchnęła ją do skrytki i umieściła cegłę z powrotem na swoim miejscu. Ten, kto przed laty, zapewne jeszcze w trakcie budowy grobowca, zrobił skrytkę, wykonał ją perfekcyjnie. Nawet przy dokładnych oględzinach trudno było ją znaleźć. Róża kilka razy też miała z tym problem. Pomyliła cegły i próbowała wyciągnąć nie tę, co trzeba.

„No to jedna sprawa załatwiona” – pomyślała, wracając do konia. Czekało ją jeszcze drugie, ale tym razem trudniejsze zadanie.

Dwór hrabiego Tomasza Komorowskiego był znacznie większy od ich posiadłości. Zbudowany po wschodniej stronie jeziora wzbudzał zachwyt okolicznych gospodarzy. Przestronny z bogato zdobionym frontonem świadczył o pozycji i zamożności właściciela. Hrabia Komorowski musiał mieć wpływy u władz pruskich, skoro jego majątek nie tylko nie został okrojony, ale wręcz przeciwnie co rusz słyszało się, że hrabia wykupuje kolejnych gospodarzy. Nie była umówiona na spotkanie. Miała jednak nadzieję, że przez wzgląd na znajomość z synem hrabiego oraz uczucie, jakim hrabia darzył jej matkę, poświęci kilka chwil i zechce ją przyjąć. Przejechała pod kamienną bramą zwieńczoną rodowym godłem Komorowskich i podjechała do dworu. Podobnie jak u nich również tutaj panował wiosenny spokój. Zeskoczyła z konia, wbiegła na ganek i energicznie zapukała w masywne rzeźbione drzwi. Po chwili stanął w nich Antonii, kamerdyner hrabiego.

– Pan nikogo dzisiaj nie przyjmuje – oświadczył mężczyzna gburowatym, zdecydowanym tonem. Róża już wiele razy chciała zapytać Władysława, ile Antonii ma lat. Chudy, łysy, zgarbiony o pomarszczonej twarzy wyglądał naprawdę staro. Róża podejrzewała, że kamerdyner jej nie lubi. Dla większości Polaków była zbyt niemiecka, by mogli ją uznać za swoją. Podobne wrażenie odnosiła przy kontaktach z Niemcami. Dla nich z kolei była zbyt polska.

– Niech Antoni będzie tak dobry i przekaże hrabiemu bilecik, a ja tu sobie usiądę i poczekam – poprosiła, wciskając w dłoń kamerdynera kartonik z prośbą o rozmowę. Jej zuchwałość wyraźnie obruszyła starego sługę.

– Już przecież mówiłem, że hrabia nikogo nie przyjmuje i żadne bileciki tego nie zmienią – powtórzył jeszcze ostrzejszym tonem. Widząc jednak, że Róża ani myśli zrezygnować majestatycznym krokiem odszedł w głąb domu. Nie lubił tej dziewuchy poczętej ze zdradzieckiego związku. Owszem, może i był stary, ale uważał, że zmiany zachodzące na świecie niczego dobrego nikomu nie przyniosą i dlatego traktował wszelkie dziwności z głęboką pogardą. Należały do nich także małżeństwa Polek z zaborcami. Hrabia Tomasz Komorowski siedział w gabinecie za ogromnym biurkiem z ciemnego drewna. Podniósł oczy na stojącego w drzwiach sługę.

– Mówiłem, że Pan dzisiaj nikogo nie przyjmuje, ale to uparte i impertynenckie dziewuszysko jakby głuche było albo polskiej mowy nie rozumiało – wyjaśnił Antoni, uprzedzając ewentualny gniew hrabiego. Podszedł bliżej i podał mu bilecik. Hrabia przeczytał wiadomość, chwilę się zastanawiał i w końcu poprosił o przyprowadzenie gościa. Dla kogoś obcego z pewnością nie marnowałby czasu, ale Róża to co innego. Kiedyś bywała częstym gościem w ich domu z racji przyjaźni z jego synem, Władysławem. Hrabia podejrzewał, że ze strony Władka było to nawet coś więcej niż tylko przyjaźń. Specjalnie go to nie dziwiło. Przecież on sam kiedyś kochał się w matce Róży. Czasami miał wrażenie, że to uczucie wciąż jest w nim żywe nawet po śmierci Barbary. W oczekiwaniu na gościa podszedł do kominka i wrzucił doń grube polano.

Czekając na powrót Antoniego, Róża rozmyślała o sprawie, z jaką przyjechała. Czy hrabia jej wysłucha? Tego nie wiedziała, ale musiała spróbować. Tylko w ten sposób mogła spełnić ostatnią wolę swojej matki. Kamerdynera nie było dłuższą chwilę, a gdy już wrócił, miał minę obrażonego dziecka.

– Pan hrabia w drodze wyjątku wyraził zgodę – wymamrotał niezadowolony i gestem ręki nakazał, by iść za nim. Tomasz Komorowski nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt kilka lat. Wysoki, szczupły podobnie jak jego syn. Podobieństw było dużo więcej. Szerokie ramiona, niebieskie oczy i gęste blond włosy.

– Panie hrabio, bardzo przepraszam, że przeszkadzam – zaczęła Róża, lekko dygając.

– Niech panna przestanie – machnął ręką i wskazał jej jeden z foteli przy kominku.

– Napije się panna herbaty albo kawy?

– Poproszę kawę.

– Antoni przyniesie z kuchni dwie filiżanki kawy. Tylko ma być świeżo parzona – zaznaczył hrabia, siadając naprzeciw Róży. Lokaj wyszedł bez słowa i ruszył wykonać polecenie swojego pana. Nie pochwalał tego, że hrabia brata się z Niemcami.

– Aniela przygotuje dwie kawy – burknął na młodą służącą, a sam przysiadł na zydlu przy stole.

– Dobrze słyszałam, że to panna Róża Wittelsbach przyjechała? – zagadnęła dziewczyna, wyjmując z kredensu dwie białe filiżanki ozdobione motywami kwiatowymi.

– Dobrze Anielka słyszała. Znowu ta Niemka nas nachodzi – odburknął kamerdyner – najpierw pana Władysława owinęła sobie wokół palca, a teraz za pana hrabiego się bierze – prychnął z jawną pogardą.

– Czy Antoni czasami nie przesadza z tą niechęcią do panny Róży? Przecież jej matka była Polką.

– Prawdziwa polka to by prędzej Niemcowi w twarz plunęła, niż pozwoliła prowadzić się do ołtarza. Zdradziła ojczyznę i zhańbiła nazwisko – uciął ostro.

– Dokładnie – zawtórowała kucharka nadziewająca gęś farszem z wątróbek i cebuli – obca krew w jej żyłach płynie – dorzuciła z pogardą.

– Kawa gotowa – oznajmiła służąca, stawiając na stole tacę z filiżankami i cukiernicą. Kamerdyner zabrał ją i wrócił do gabinetu pana hrabiego.

– Dziękuję Antoni – powiedział hrabia, odbierając tacę i stawiając ją na niskim stoliku. Podał Róży filiżankę i z powrotem usiadł w fotelu.

„Gdyby nie te niebieskie oczy odziedziczone po ojcu wyglądałaby jak jej matka” – pomyślał, spoglądając na córkę kobiety, która była miłością jego życia. Te same, jasne niemal pszeniczne włosy, te same pełne usta barwy dojrzałych malin. Nigdy nie zrozumiał, dlaczego Barbara wyszła za Niemca. Wiedział jednak, ile ją to kosztowało. Odtrącenie przez część rodziny i znajomych. Posądzenie o zdradę ojczyzny. Z pewnością nie było jej łatwo. Dlatego przypuszczał, że to musiała być miłość. Miłość na wskroś szczera i prawdziwa, taka, która nie zważa na ofiarę. Poczekał, aż za Antonim zamkną się drzwi i dopiero wtedy zapytał.

– Co pannę do mnie sprowadza?

Róża nie bardzo wiedziała, jak ma zacząć tę rozmowę. Jednak musiała wykonać swoją misję, bez względu na reakcję siedzącego naprzeciw mężczyzny.

– Panie hrabio, zapewne wie pan, że wkrótce wyjeżdżam z ojcem do Berlina. Opuszczamy Dębowiec – zaczęła, próbując tak dobierać kolejne słowa, by hrabia nie tylko zrozumiał jej intencje, ale również potrafił wczuć się w jej położenie.

– Tak dotarły do mnie takie pogłoski – potwierdził Komorowski, nie spuszczając z dziewczyny wzroku.

– W związku z tym przychodzę do pana z pewną propozycją – kontynuowała Róża, mocno ściskając filiżankę. Czuła, jak z każdym wypowiedzianym słowem ustępuje zdenerwowanie. Mówiła spokojnie, odwzajemniając i wytrzymując uparte spojrzenie hrabiego. Przedstawiała argumenty, o których wiedziała, że są rozsądne. Hrabia słuchał uważnie.

– Takie było ostatnie życzenie mojej matki i tylko ja o nim wiem – zakończyła Róża i umilkła. W panującej ciszy wyraźnie było słychać trzask ognia w kominku, ćwierkanie ptaków za oknem i zwykłe odgłosy domu.

– Muszę przyznać, że propozycja panny jest dość rzeczowa – podsumował hrabia, upijając łyk kawy. – A czy ojciec o niej wie?

Róża opuściła wzrok na trzymaną w dłoniach filiżankę i wolno pokręciła głową. Miała świadomość, że gdyby ojciec o tym wiedział, to z pewnością nie siedziałaby teraz w tym gabinecie.

– Ale to nie znaczy, że nie będzie zadowolony, jeśli pan hrabia przyjmie propozycję. On jest niezwykle wrażliwy na punkcie honoru i nigdy do nikogo nie zwróciłby się po pomoc.

Wyznanie Róży zrobiło na Komorowskim ogromne wrażenie. Jej szczerość uznał za coś na wskroś polskiego. Tę cechę charakteru musiała odziedziczyć po matce. Przytomność w sprawach majątkowych była jednak z gruntu pruska. Komorowski uważał, że to połączenie pozwoli Róży jako kobiecie wiele osiągnąć. Upór, roztropność i wiedza w połączeniu z wyjątkową urodą czyniły z tej dziewczyny kogoś nietuzinkowego.

– Panno Różo, zapewniam, że bardzo dokładnie przemyślę tę ofertę. Niestety w tej chwili i okolicznościach trudnych dla nas wszystkich niczego więcej nie mogę obiecać.

– W takim razie będę czekała na pana odpowiedź. Wyjeżdżamy jutro po śniadaniu – wstała, podała Komorowskiemu dłoń na pożegnanie i ruszyła do wyjścia. Przy drzwiach zawahała się jednak. Naszła ją myśl, aby zapytać hrabiego o Władka? On z pewnością będzie wiedział, gdzie teraz jest. Tylko czy zechce jej powiedzieć? Nie chcąc doznać rozczarowania, otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Komorowski, jak przystało na dżentelmena, odprowadził ją do wyjścia. Mijając starego Antoniego stojącego kilka kroków od gabinetu, miała przeczucie, że kamerdyner podsłuchiwał całą rozmowę z hrabią. Tylko czy teraz ten fakt miał jakiekolwiek znaczenie? Podeszła do swojego konia, dosiadła go zwinnie i jeszcze raz żegnając się z hrabią, ruszyła w drogę powrotną. Tomasz Komorowski z podziwem obserwował oddalającą się dziewczynę, a gdy zniknęła mu z oczu, wrócił do dworu. Nabił swoją ulubioną fajkę i zaczął wolnym krokiem chodzić po gabinecie. Wizyta Róży Wittelsbach, choć niespodziewana szczerze go ucieszyła. Jednak to propozycja, z jaką przyjechała, wzbudziła w nim największe zainteresowanie. Zdawał sobie sprawę, że drugiej takiej okazji już prawdopodobnie nie będzie. Przez krótką chwilę rozważał, czy to, aby nie jest jakiś podstęp, lecz znał Różę od dziecka i wiedział, że to niemożliwe.

– No cóż, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – powiedział ledwie słyszalnym szeptem i nakazał kamerdynerowi wezwać swojego ekonoma.

– Tylko Antoni się pośpieszy! – popędził służącego.

– Oczywiście, panie hrabio – odpowiedział lokaj i nie robiąc sobie nic ze słów chlebodawcy, poczłapał na tył dworu, gdzie urzędował ekonom Stefan Guzowski. Hrabia tymczasem usiadł przy biurku i pośpiesznie dokończył pisanie listu, tak by móc na spokojnie zająć się rozmową o swoich interesach.

– Pan hrabia chciał mnie widzieć – bardziej stwierdził, niż zapytał Guzowski, stając w drzwiach gabinetu z kilkoma księgami pod pachą.

„Ten jak zwykle zawsze przygotowany” – pomyślał Komorowski na widok zarządcy, a głośno powiedział:

– Panie Stefanie, co sądzi pan o majątku Dębowiec? – ekonom usiadł naprzeciw hrabiego i zamyślił się na chwilę.

– Grunty żyzne, rodne, dobrze uprawiane. Położenie dogodne bez zbyt wielu bagien. Do tego spory las. Myślę, że przynosi Gustawowi Wittelsbachowi jakieś dwanaście, może czternaście tysięcy marek rocznie – odpowiedział rzeczowo, patrząc na swojego chlebodawcę obojętnym wzrokiem. Guzowski mimo niepozornej postury i dość przeciętnej urody, jaką zawdzięczał łysinie, odstającym uszom i brakowi trzech palców u lewej dłoni cechował się niezwykle bystrym umysłem i miał doskonałego nosa do interesów.

– A ile według was jest wart Dębowiec? – chciał wiedzieć hrabia.

– To zależy, czy mówimy jedynie o polach, łąkach i lesie, czy również o zabudowaniach, ruchomościach i inwentarzu?

– Wszystko razem – rzucił zniecierpliwiony Komorowski.

Ekonom ponownie pogrążył się w obliczeniach.

– Uważam, że około ćwierć miliona marek – Ta odpowiedź bardzo hrabiego ucieszyła.

Róża wracała do Dębowca z mieszanymi uczuciami. Zrobiła wszystko, co mogła, ale rezultatu swoich starań nie potrafiła przewidzieć. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Oto za kilkanaście godzin wyjedzie i zamieszka w Berlinie, czym potwierdzi swoją niemieckość, lecz teraz czyniła wszystko, by jej druga ta polska połowa spełniła ostatnią wolę matki. Matki, która była córką tej ziemi i tego narodu, a Róży przekazała część swojej polskości nie tylko przez geny, ale przede wszystkim wychowanie i nakazała ją pielęgnować. Po raz kolejny usłyszała głos, który od pewnego czasu odzywał się w jej duszy: „kim jesteś, Różo?”.

– Właśnie kim tak naprawdę jestem? – zapytała samą siebie. Jeśli liczyła na to, że również sama sobie odpowie, to była w błędzie. Nie potrafiła stanąć po którejś ze stron. Opowiedzenie się za polskością czy pruskością oznaczało wyparcie się tej drugiej połowy, a tego zwyczajnie nie mogła uczynić.

Rozdział drugi

(ROK 2018)

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Polecamy również

Tomasz Wandzel

Chłopiec z Kresów – historia prawdziwa

Hycel

Dom w chmurach

Blanka L – Sława, pieniądze i seks

Kłamstwa i sekrety – historia Róży Wittelsbach

Chwila prawdy – niewiarygodna historia Krystyny Górskiej

Chłopiec, który przeżył Auschwitz – historia prawdziwa

Grzeczna dziewczynka

Żółty długopis

Córka zakonnika

Zwłoki przy molo.

Komisarz Andrzej Papaj

Dotrzeć do prawdy

, tom 1

Uciec od prawdy

, tom 2.

Róża Wielopolska

Czyste zło

, tom 1

Święte zło

, tom 2.