Klub porzuconych narzeczonych 1 - Nowak Joanna - ebook

Klub porzuconych narzeczonych 1 ebook

Nowak Joanna

3,9

Opis

Annę – studentkę architektury, Julię – pracownicę supermarketu, matkę czteroletnich bliźniaczek, i Margo – współwłaścicielkę biura rachunkowego – łączy jedno wydarzenie: tego samego dnia, w tym samym kościele miały wyjść za mąż. Do żadnej z trzech ceremonii jednak nie doszło.

Kamila – dziennikarka pisma „Życie na Obcasach” – otrzymuje od przełożonego ostatnią szansę. Jeśli nie napisze przełomowego artykułu, zostanie zwolniona z pracy. Zdesperowana, podsłuchuje w kawiarni rozmowy trzech pań i decyduje się wykorzystać ich opowieści dla ratowania posady. Podstępem udaje się jej zdobyć zaufanie porzuconych narzeczonych, żeby wyciągnąć od nich prywatne historie. Margo, Ania i Julia nie mają pojęcia o prawdziwych intencjach koleżanki, co skutkuje powstaniem tytułowego klubu, który w założeniu ma wspomagać członkinie w ich zmaganiach ze skutkami odwołania ślubu.

Co będzie, gdy artykuły Kamili się ukażą? Co będzie, gdy wyjdą na jaw

jej kłamstwa? I jak na tę zdradę zareagują pozostałe bohaterki?

 

***

Aż trudno mi uwierzyć, że jest to debiut literacki, bo książkę czyta się świetnie! Historia trzech młodych kobiet, które muszą stawić czoła bycia porzuconą przed ślubem oraz dziennikarki, która szuka swojej drogi zawodowej. Idealna książka dla fajnych babek. Siła jest kobietą! Polecam z całego serca.

Katarzyna Czarnecka-Kuc

https://matkaksiazkoholiczka.blogspot.com/

 

Autorce należą się wyrazy uznania. Wie, jak bawić się bohaterami, by czytelnik nie mógł się oderwać od kolejnych stron. Wie też, jak zgrabnie poprowadzić wątki romantyczne. W dodatku znalazłam tu kilka dokładnie takich momentów, za jakie, m.in. uwielbiam tego typu wątki! Odpowiednio budowane napięcie, nieśmiałe podchody zamiast otwartego ataku na obiekt westchnień, kobieca subtelność i męska wrażliwość- to wszystko w opowieści o czterech kobietach, którym los postanowił dać nieźle w kość.

Aga Dubicka, romantycznie postrzelona autorka bloga w całości poświęconego wątkom romantycznym www.romantycznyakapit.pl

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
2
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elwira1980

Dobrze spędzony czas

fajnie się czytało, zabawna. polecam
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro i Joanna Nowak

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Skład i łamanie: WLBP

Korekta: Aga Dubicka

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patroni:

Recenzje Agi – blog

Matka Książkoholiczka – blog

Romantyczny Akapit – blog

ISBN: 978-83-66945-17-3

Przypomnijcie sobie najpiękniejszy dzień w Waszym życiu.

Część pań uśmiechnie się z rozrzewnieniem, wspominając swój ślub. Kościół wypełniony elegancko ubranymi gośćmi. Zapłakana matka i wzruszony ojciec, którzy oddają córkę obcemu mężczyźnie. Jeszcze nie do końca mu ufają, ale mają nadzieję, że przysięga małżeńska nie jest dla niego jedynie pustą frazą. Piękna suknia, której wybór z pewnością spędzał sen z powiek. I wreszcie ten wyczekiwany od dawna moment, kiedy dwoje zakochanych składa przysięgę bycia ze sobą aż do śmierci.

Coś cudownego, prawda? Te modlitwy o ładną pogodę, o to, żeby zespół nie zagrał fałszywej nuty podczas pierwszego tańca Młodej Pary, a jedzenie okazało się smaczne i syte. O to, żeby zaproszeni na wesele dobrze się bawili, nie upijając jednocześnie do nieprzytomności, no i żeby nie pojawił się legendarny wujek, obtańcowujący wszystkie młode panny.

Wszystkie spełnione mężatki, sięgnijcie teraz, proszę, do niewyczerpanych pokładów wyobraźni i pomyślcie, że te wspaniałe wydarzenia nigdy nie miały miejsca. To nie do wyobrażenia, prawda?

Niestety, nie każda bajka kończy się wiele obiecującym „żyli długo i szczęśliwie”. Są wokół nas kobiety, które swe marzenia zakończyły jeszcze przed ołtarzem tuż po tym, gdy narzeczony oświadczył, że nie chce popełnić błędu i wiązać się z nimi na dobre i na złe.

Jak pozbierać się po takim ciosie? Jak znów zacząć żyć?

Bohaterki nowego cyklu „Klub Porzuconych Narzeczonych” odpowiedzą na te i inne pytania oraz przekonają nieprzekonanych, że świat nie kończy się na odrzuceniu przez mężczyznę. Trzy urocze, młode kobiety, po wyleczeniu złamanych serc, znów pragną zdobywać świat i nie cofną się przed niczym, żeby postawić na swoim. Na wysokich obcasach i z dumnie podniesioną głową udowodnią, że nie tylko ślubna obrączka daje spełnienie.

Wyczekujcie nowej serii felietonów Waszej ulubienicy, autorki uwielbianych w całym kraju reportaży o nastoletnich geniuszach z wrodzoną nieśmiałością.

Miss Perfekcja

DAWID

Dawid wrócił do domu przed pierwszą w nocy. Starał się zachowywać cicho i spokojnie, żeby nie przeszkodzić narzeczonej, która przez cały dzień chodziła mocno nabuzowana i powtarzała, że potrzebuje ciszy i spokoju, by skończyć artykuł, który naczelny chciał mieć na biurku za trzydzieści sześć godzin. Chłopak nie chciał wchodzić jej w drogę. Wiedział czym grozi zdenerwowanie ambitnej dziennikarki, która ostatnio miała na pieńku z szefem, dlatego wyszedł z kolegami na piwo.

Wieczór nieco się przedłużył, ale Dawid nie sądził, żeby Kamila miała do niego o to pretensję.

Spojrzał na zegarek – o tej godzinie na pewno wprowadzała poprawki do tekstu i po powrocie lubego powie, że redakcja wreszcie będzie z niej zadowolona. Potem pokaże mu swoje dzieło, a on po przeczytaniu nie będzie mógł się nachwalić talentu ukochanej. I kto wie, może jej euforia sprawi, że druga część nocy okaże się równie mocno, a może jeszcze bardziej ekscytująca od pierwszej.

Po otwarciu drzwi od razu skonstatował, że jego plan ma jednak kilka luk.

Po pierwsze, Kamila z ponurą miną siedziała na sofie, z nogami skrzyżowanymi po turecku i wpatrywała się w ekran laptopa. Po drugie, kursor migał w lewym górnym rogu pustego arkusza tekstowego. Nieskazitelna biel kłuła w oczy, wprawiając mężczyznę w zakłopotanie. Nie tego się spodziewał, kiedy słyszał słowa o ostatniej szansie na pozostanie w gazecie.

– Połóż się spać – powiedział miękkim głosem, próbując zamknąć komputer. – Teraz już niczego sensownego nie wymyślisz.

Zatrzymała jego rękę.

– Zostaw – mruknęła przez zaciśnięte zęby. – Jeśli pojawię się bez tego tekstu, od razu mogę sprzątać biurko.

Dawid pokręcił głową.

Od początku kariery w babskim czytadle o feministycznych zapędach, Kamila przeżywała wzloty i upadki. Póki co, tych drugich było znacznie więcej, ale jeden sukces, który wywindował ją niemal na szczyt dziennikarskiej hierarchii, sprawił, że na porażki ulubienicy naczelny patrzył przez palce.

Niemniej, nawet anielska cierpliwość ma swoje granice. Przez ponad pół roku Kamila nie napisała nic godnego uwagi, a większość tego, co oddawała, zostawało potem rozdzielane pomiędzy członków zespołu i, ku jej rozpaczy, poprawiane. Współpracownicy, niegdyś przyjacielscy, z czasem zaczęli się buntować. Nie chcieli pracować nad niedoróbkami koleżanki, która wciąż spijała śmietankę po spektakularnym tryumfie. Dlatego postawili przełożonemu ultimatum: albo ona, albo oni.

Naczelny postanowił dać Kamili ostatnią szansę. Miała dostarczyć przełomową publikację, która rzuci wszystkich na kolana.

– Jest coraz mniej czasu, a w głowie pustka. – W jej modrych oczach pojawiły się łzy. – To chyba znak od losu. Cały wszechświat mówi mi, że nie nadaję się na dziennikarkę, a ja uparcie trzymam się tego zawodu, jakbym wierzyła w uzdrawiającą moc natchnienia. Ale ono nie nadchodzi. Pojawiło się jeden, jedyny raz. Uwierzyłam wtedy, że mogę być kimkolwiek zechcę, że się nadaję. Koleżanki ze studiów mi zazdrości

ły. Wiesz, one wciąż parzą kawę w jakichś podrzędnych pisemkach – Kamila zaśmiała się gorzko – jakby były stażystkami. Ja robiłam „karierę” – tu ironicznie zgięła palce w cudzysłów. – Może kiedyś przeniosłabym się do jakiejś publicystyki, pisała o czymś poważnym, starała się zmieniać rzeczywistość. Jednak to koniec. Skoro nie potrafię sklecić paru zdań na jakikolwiek temat, jak będzie wyglądać moja przyszłość?

Dawid nie śmiał otworzyć ust. Wiedział, że jego zdolności pocieszyciela nie rozwinęły się tak jak u innych przedstawicieli gatunku. Kiedy inni żonglowali słowami, podnosząc bliskich na duchu, on klepał potrzebujących po głowie, byle tylko nie rozklejali się na jego oczach. Modlił się też, by chandra, tak jak katar – leczony czy też nie – zniknęła po kilku dniach, a Kamila wróciła do zwykłego, codziennego rytmu. Z drugiej strony, doskonale wiedział, że jeśli jego dziewczynę dopadały myśli z serii zaniżania własnej wartości, sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Współczucie i klepanie po głowie mogły nie wystarczyć. A dla kogoś takiego jak on, kto, mimo upływu lat, wciąż uczył się życia w związku, nie lada wyzwaniem okazywało się udzielanie wsparcia w sprawach zawodowych, pomoc w utrzymaniu restrykcyjnej diety cud czy spędzania długich godzin w galerii handlowej podczas niepotrzebnych, jego zdaniem, zakupów.

– Połóż się do łóżka, zrobię ci herbatę – powiedział, kiedy Kamila zaczęła pociągać nosem. – Musisz odpocząć, nabrać sił. To na pewno odświeży ci umysł.

Kamila spojrzała na niego spode łba.

– Herbata? To jest twój sposób na pokonywanie przeszkód? – Z impetem wstała z sofy, jakby szykowała do walki stulecia.

– Pewnie, zrób herbatę! Kubek cieczy w kolorze sików magicznie usunie zło tego świata, a ja zdobędę Pulitzera i wynajdę szczepionkę na raka. Idź, idź – machnęła ostrzegawczo ręką – niech zaczną dziać się cuda.

Dawid nie dał się złapać na tę prowokację. Już raz popełnił taki błąd, a potem przez tydzień musiał spać na podłodze. Nie, tym razem nie da się nabrać. Choć w grę wchodził honor babci Honoraty, która większość rodzinnych kłopotów rozwiązała przy filiżance gorącej herbaty. I wcale nie był potrzebny do tego cud.

– Pogadamy jak ochłoniesz – stwierdził jedynie, po czym poszedł do sypialni. Przez trzy lata znajomości i po roku wspólnego mieszkania zdążył się wiele nauczyć. Przede wszystkim tego, iż rozsierdzona Kamila nie jest partnerem do rozmowy. I nie miało znaczenia, że akurat w tym momencie warzyła się jej przyszłość.

KAMILA

Kiedy Dawid zamknął za sobą drzwi, Kamila rzuciła w nie tym, co akurat znajdowało się pod ręką. A że był to jedynie długopis, efekt nie okazał się tak piorunujący, jakby tego oczekiwała.

Z irytacją tupnęła nogą. Chciała się wyładować, wyrzucić z siebie negatywne emocje, znaleźć kozła ofiarnego, który przyjąłby na klatę jej złość, rozczarowanie i niemoc, potem zaś zdjąłby z bark część kłopotów. Na nieszczęście trafił się jej egzemplarz, który empatię znał tylko w teorii i to w tej najbardziej podstawowej.

Czy tak wiele żądała od swojej drugiej połówki, gdy świat z hukiem walił się jej na głowę? Dawid zdawał sobie przecież sprawę, że ten artykuł oznaczał dla niej być albo nie być i póki co rzeczywistość brutalnie dzieliła ich wspólny czas na „przed” i „po” jego napisaniu. Nic innego się nie liczyło. Czy to tak trudno zrozumieć? Od słów, które miała przelać na papier, zależała teraźniejszość i przyszłość pary. Musiał o tym wiedzieć. Wiążąc się z nią, łączył się też z jej pokręconym światopoglądem, zgodnie z którym praca dziennikarska zajmowała czołowe miejsce na liście priorytetów. Jeśli tego nie zrozumie, ciężko będzie się dogadać. Zwłaszcza, że dorosłe życie Kamili zaczynało układać się według planu: stabilne zatrudnienie, dach nad głową, rodzina – najwyraźniej w genach odziedziczonych po rodzicach, najbardziej zgodnym małżeństwie we wszechświecie (dopóki ojciec nie spakował manatków i nie wyprowadził się do młodej sekretarki) leżał schemat powielany teraz przez kolejne pokolenie Wasilaków. I nie po drodze byłoby realizowanie go od nowa, skoro od ideału dzieliło ją napisanie jednego durnego artykułu na sześć tysięcy znaków.

Co miała jednak począć z brakiem weny? Owszem, wokół niej aż roiło się od tematów wpasowujących w format „Życia na Obcasach”, pisma kierowanego do kobiet, niezależnie od wieku, statusu społecznego i aspiracji („Liczą się tylko wyniki sprzedaży, a nie to jakiej marki torebkę noszą czytelniczki”, zwykł mawiać dyrektor grupy wydawniczej). Niestety, żaden nie mógłby rościć sobie pretensji do miana przełomowego, a jedynie taki interesował ambitną dziennikarkę.

Kamila zajrzała do kuchni. Spojrzała na czajnik elektryczny i pozostawione w zlewie kubki po niedopitej kawie. Przez chwilę czuła wyrzuty sumienia w stosunku do Dawida. Przecież nic złego by się nie stało, gdyby zrobił tę swoją herbatę według rodzinnego przepisu, usiadł obok niej i porozmawiał o błahych sprawach, które oderwałyby jej myśli od tykania zegara odliczającego czas do spotkania z naczelnym. Mogliby wreszcie spędzić miłe chwile, bo tych ostatnio ciągle im brakowało – nie tylko miłych, chwil w ogóle też. Niepotrzebnie się zdenerwowała, w końcu Dawid nie ponosił winy za jej kłopoty zawodowe.

A potem musiała przyznać, że chłopak w dość oryginalny sposób pojmował kwestię partnerstwa w ich związku. Ona dodawała mu sił, pocieszała, a gdy było trzeba używała najgorszych inwektyw, żeby ponarzekać na jego szefa. Za to kiedy sama żaliła mu się na kolegów i koleżanki, którzy przyjęli za punkt honoru uprzykrzyć jej życie, na przełożonych coraz częściej patrzących na nią krzywym okiem i wreszcie na własne rozluźnienie pozwalające sądzić, że jedna nagroda zrobiła z niej dziennikarkę pełną gębą, Dawid ograniczał się do kiwania głową i powtarzania, że wszystko będzie dobrze. Teraz, za każdym razem, gdy słyszała to zdanie, zbierało się jej na wymioty.

Z wściekłością uderzyła pięścią w stół. Nie, nic nie będzie dobrze. Dopóki nie weźmie spraw w swoje ręce, nic się nie ułoży. Herbata babci Honoraty nie rozwiąże problemów. Tu były potrzebne mocniejsze argumenty.

Z tą myślą złapała butelkę wina i poczłapała w kierunku komputera.

Dawid wstał i wyszedł do pracy wczesnym rankiem. Kamili nie obudziła jego zwykła, poranna krzątanina. Pewnie nawet wybuch bomby nie zdołałby jej wyrwać ze snu. Po wysuszeniu niemal całej butelki Carlo Rossi przestała orientować się w otaczającej rzeczywistości. Starając się zatem nie hałasować, legła na kanapie i zasnęła, nim zdążyła pomyśleć o pozostawionych na pastwę losu problemach.

Kamila obudziła się z ogromnym bólem głowy, wciąż wściekła na narzeczonego, dopóki nie zobaczyła zostawionych na blacie kuchennym tabletek przeciwbólowych. Łyknęła je, popijając zimną wodą z kranu, po czym zaczęła zastanawiać, dlaczego ma tak fatalny humor.

Wystarczyło jedno spojrzenie na komputer, żeby sobie przypomnieć. Skrzywiła się z jękiem. Nie, to się nie dzieje naprawdę, pomyślała z rozpaczą. Właśnie zmarnowała cenne godziny na użalanie się nad sobą, zamiast zakasać rękawy i pracować! Gdyby tylko mogła cofnąć czas, nie tknęłaby ani kropelki. Nie! Gdyby mogła cofnąć czas, nie napisałaby tamtego artykułu. Może wtedy nikt nie miałby tak dużych oczekiwań co do jej tekstów, a ona sama uchodziłaby za przeciętną dziennikarkę, ze świętym spokojem w duszy. Ale napisała. Jak nigdy przedtem i potem, miała przebłysk geniuszu, który zaowocował niezwykłym, jak na debiutantkę, tekstem.

Po jego opublikowaniu na Kamilę spadł deszcz nagród. To był przełomowy moment. Właśnie wtedy dziewczyna poczuła, że znalazła swoje miejsce na ziemi i sposób na życie. Odtąd powinno być już tylko lepiej.

Czemu więc nie było? Bo nie masz talentu – usłyszała cichy głos z tyłu głowy.

– Zamknij się! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Mam talent, ogromne pokłady, ukryte najpewniej gdzieś na dnie umysłu. I jeszcze pokażę, na co mnie stać! – z tym postanowieniem zebrała się w sobie, umyła, ubrała, po czym zignorowała powracający ból w czaszce.

W samo południe znalazła się na Starym Rynku z zamiarem odwiedzenia ulubionej księgarni i równie sympatycznej kawiarni, która dopiero niedawno, za sprawą nowego właściciela i zmienionej nazwie, zyskała niezwykle klimatyczną atmosferę. Póki co, jeszcze niewielu Poznaniaków zdawało sobie sprawę z istnienia „Zachodzącego Słońca”, bo w dni powszednie nie bywały tam tłumy, na jakie miejsce zasługiwało.

Kamila przechadzała się po „Arsenale”, wdychając zapach setek ułożonych tam książek. Kiedy potrzebowała chwili wytchnienia, przychodziła do miejsca, gdzie mogła nasycić się aurą spełnienia i szczęścia. Gdy wodziła wzrokiem po tytułach, przeciągała palcem po nazwiskach autorów, którzy osiągnęli swój cel i wypuścili w świat pielęgnowane przez długie miesiące dzieła, ogarniał ją sentyment, pomieszany z nutką zazdrości. Tej pozytywnej, dodającej energii do działania.

Dzisiaj nie cieszyły jej kolorowe okładki, wydawnicze nowości, ani lista bestsellerów. Sprzedawca żegnał Kamilę smutnym wyrazem twarzy, bo nie pamiętał dnia, by ich stała klientka wyszła ze sklepu z pustymi rękoma. A pamięć miał naprawdę dobrą.

Kamila też nie mogła sobie tego przypomnieć. Półki w małym mieszkanku na Wichrowym Wzgórzu uginały się pod ciężarem literatury obyczajowej, fantastyki i kryminałów, lecz to bynajmniej nie przeszkadzało w kupowaniu kolejnych tomów. Zapach papieru był dla niej tym, czym dla innych najdroższe perfumy, a widok dziesiątek pozycji podpierających wszystkie ściany w pokoju, kuchni, a ostatnio nawet i w łazience, dodawał skrzydeł. Nic więc dziwnego, że nie mogła się opanować, gdy wchodziła do sklepu z drukowanym szczęściem.

Dlatego dziś, nie znajdując tego samego zapału co zawsze, omal nie rozkleiła się nad pustym koszykiem.

Z ponurą miną weszła do kawiarni. Usiadła przy stoliku w kącie sali, nie spodziewając się, że właśnie w tym czasie i miejscu, jej życie obróci się o sto osiemdziesiąt stopni.

JULIA

Weronika miała pieprzyk na prawym policzku, a Wiktoria na lewym. A może odwrotnie? Julia patrzyła na swoje czteroletnie bliźniaczki, z radością sypiące sobie piasek na swoje blond włoski, i wzdychała ciężko. Była okropną matką. Nie tylko dlatego, że, mimo upływu tak wielu lat w ich towarzystwie, bywały chwile, kiedy nie potrafiła ich odróżnić i czasem karmiła jedną dwa razy, a drugą wcale (może zakładanie identycznych ubrań wcale nie było tak wspaniałym pomysłem?). Dużo gorsza była świadomość, że nie udało jej się stworzyć dzieciom rodziny.

Na ekranie telefonu wciąż wyświetlało się zdjęcie w wymarzonej – biorąc pod uwagę jej skromny budżet – sukni ślubnej w kolorze écru. Obok stał uśmiechnięty, choć lekko zdenerwowany Marcin, dobiegający trzydziestych urodzin informatyk, który ledwie trzy godziny później, stojąc przed ołtarzem powiedział, że nie jest gotowy na taką odpowiedzialność i nie będzie w stanie wychowywać cudzych dzieci.

Po wielkiej przemowie wysłuchanej przez prawie setkę gości, bez przeprosin, wyszedł z kościoła i słuch po nim zaginął (choć tak nie do końca, bo ponoć wciąż można go znaleźć w firmie IT założonej przez niego razem z kolegą ze studiów), a Julia została z weselnym bałaganem i potępieńczym wzrokiem mamy wyrażającym się w słowach „to twoja wina”.

Dawno powinna skasować fotografię i przestać katować się obrazkiem szczęśliwej pary. Ale nie potrafiła, bo oprócz dziewczynek, Marcin był jedynym człowiekiem trzymającym ją przy życiu.

Młoda mama nie myślała o niczym, poza zapewnieniem córkom bezpieczeństwa. Sama pochodziła z rozbitej rodziny. Ojca pamiętała tylko przez pryzmat pijackich awantur, a moment, w którym jej matka powiedziała „dość” i wyrzuciła go z domu, najprawdopodobniej wyparła z pamięci, bo zastanawiała się dlaczego tata przestał z nimi mieszkać. Za to chwil zaciskania pasa, wiecznych pretensji i narzekań ze strony mamy, pamiętała aż nadto. Dlatego jeszcze jako nastolatka obiecała sobie, że nigdy nie stanie się sfrustrowanym samotnym rodzicem, mającym pretensje do dzieci o ich istnienie.

Niestety, życie coraz mocniej dawało jej w kość, przez co rykoszetem obrywały bogu ducha winne Weronika i Wiktoria.

A wystarczyło nie naciskać na Marcina w sprawie ślubu. Tylko jak miała to zrobić, gdy niemal codziennie mama grzmiała nad uchem, by nie pozwolić uciec kolejnemu amantowi, zwłaszcza że ten egzemplarz naprawdę polubił rezolutny nadbagaż Julii? Czemu się więc dziwić? Skoro od tygodni słyszał, jaki jest cudowny, biorąc do siebie biedną, samotną matkę, przyszły-niedoszły mąż uciekł, gdzie raki zimują. W końcu, który współczesny mężczyzna nie przestraszyłby się tak wielkiej odpowiedzialności?

Ciekawe, co w takim przypadku będzie miał do powiedzenia następny kandydat na życiowego partnera? Chcąc nie chcąc, Julia musiała zgodzić się na randkę w ciemno. Jej kreatywna, nieznosząca sprzeciwu rodzicielka kuła żelazo póki gorące, niewiele przejmując się uczuciami świeżo porzuconej narzeczonej.

– Niedługo skończysz dwadzieścia pięć lat – wyrokowała pani Alina, jakby córka znajdowała się blisko rozliczenia z wiecznością. – To już prawie ostatni dzwonek, żeby znaleźć kogoś sensownego. Potem zostaną sami dziwacy, mieszkający kątem u mamusi. Tacy, co kobiece ciało widzieli na żywo jedynie podczas własnych narodzin. Szukaj, szukaj – pogroziła palcem – bo te wylaszczone studentki na pewno nie będą miały skrupułów i sprzątną ci najlepszy towar sprzed oczu. Z długimi nogami, płaskimi brzuchami i cyckami na wierzchu stanowią ogromną konkurencję. A czym ty możesz się pochwalić, co? – Z rękoma założonymi na bokach zlustrowała dziewczynę od stóp do głów.

Julia zaczerwieniła się na twarzy, czując, jak na przesłuchaniu do agencji modelek. Z rozstępami na udach, lekko zaokrąglonym brzuchem i dodatkowymi kilogramami tu i tam, odpadłaby w przedbiegach. Może drzemała w niej dusza niepoprawnej romantyczki, ale wciąż łudziła się, że nie sprowadziła dzieci na świat, w którym liczy się tylko uroda.

– Phi! – prychnęła mama. – Naprawdę wierzysz w te bzdury o wewnętrznym pięknie? To bajki dla dzieci. Faceci patrzą najpierw na wygląd, a jeśli partnerka okaże się inteligentna, to tylko z korzyścią dla nich. Przejrzyj się zatem w lustrze, ubierz co masz najlepszego i zawojuj świat – pani Alina krzyknęła z entuzjazmem – a przynajmniej tego faceta, którego ci znalazłam. I nie zmarnuj okazji! – dodała na zakończenie.

Julia nie marnowała zatem okazji i siedziała w małej kawiarni na Starym Rynku, wciąż i wciąż poprawiając przykrótką sukienkę, w jaką niemal siłą została wciśnięta. Nie czuła się komfortowo w takim wydaniu. Zazwyczaj biegała w sportowych butach, ubierała wygodne, niekoniecznie modne bluzki i dżinsowe spodnie. Nie zwykła się też malować, bo przy dwójce małych dzieci nie miała na to po prostu czasu. Bynajmniej nie czuła się z tego powodu brzydsza.

– Julia Orłowska? – usłyszała nad głową. Spojrzała przed siebie i zobaczyła chłopaczka w norweskim sweterku, co przy niemal trzydziestostopniowym upale mocno dawało się we znaki zatokom. Na nos założył okulary z denkami grubości dna słoika musztardy. Włosów nie mył chyba od miesięcy, a na swoją twarz, pokrytą młodzieńczym trądzikiem, nie spoglądał jeszcze dłużej.

Z przestrachem rozejrzała się po kawiarni. Przy barze stała młoda dziewczyna z wypisanym na twarzy znużeniem, para przy sąsiednim stoliku ewidentnie była zajęta sobą, zaś kobieta z gazetą w ręce wydawała się niezwykle zainteresowana czytanym artykułem. Nie wyglądało na pomyłkę.

Julia westchnęła. Wyglądała na aż tak zdesperowaną? Nie uważała się za piękność, lecz chyba było ją stać na kogoś, kto pasowałby do niej wyglądem? Czyżby od rozstania z Marcinem miała obniżyć swoje wymagania i łapać pierwszego lepszego jedynie po to, by Weronika i Wiktoria mogły sprawdzić w praktyce znaczenia słowa „tata”? Jasne, przede wszystkim leżało jej na sercu dobro dzieci, mimo to spotkanie pachniało desperacją. Nie, ono wprost cuchnęło rozpaczą.

Dlatego, wbrew zapowiedziom matki i mimo czekającej ją reprymendy, nie popełni kolejnego błędu. Już za dużo miała ich na swoim koncie.

– Przykro mi, chyba wziął mnie pan za kogoś innego – powiedziała, nagle zrywając się z miejsca.

– To niemożliwe. – Niedoszły amant nie wyglądał na przekonanego. Wyjął z kieszeni spodni zmiętą kartkę, rozwinął pospiesznie i zaczął czytać – Julia Orłowska, lat dwadzieścia pięć, samotna matka bliźniaczek, porzucona przez narzeczonego podczas ceremonii ślubnej…

Julia spąsowiała na twarzy. Rozmowy w kawiarni nagle przycichły, oczy klientów i baristy dyskretnie skierowały się w inną stronę.

Świetnie – pomyślała – dzisiaj będę głównym tematem ich wieczornych anegdot.

Dawno nie czuła się tak upokorzona. Och, wróć! Zaledwie kilka tygodni wcześniej doznała podobnego wstydu. Na oczach większej ilości świadków, co jednak nie zmieniało jej paskudnego położenia.

– Nie, nie, nie – powtarzała jak mantrę, po czym wypadła z kawiarni.

– Zaczekaj, mam tego więcej! – właściciel sweterka wyciągnął jeszcze jedną ściągę.

Julia miała nadzieję, że chłopak nie naoglądał się, tak jak ona, amerykańskich filmów romantycznych i w przypływie odwagi nie pobiegnie za nią.

Obejrzała się. Drzwi z trzaskiem otworzyły się na oścież. Na szczęście nie stanął w nich nieporadny randkowicz ze streszczeniem jej życia w ręce.

ANIA

To musiał być pech. Wedle danych na dzień 31 grudnia 2016 roku, Poznań zamieszkiwało 540 372 ludzi. Ponad pół miliona możliwych do spotkania dusz, a ona musiała spotkać akurat te dwie, których unikała jak diabeł święconej wody.

Ania Michalak wracała z popołudniowych zajęć. Próbowała napisać ostatnie, przed zaliczeniem, kolokwium, ale jej myśli popłynęły w kierunku zawalonej rozmowy kwalifikacyjnej i nie odpowiedziała na co najmniej połowę pytań. Dziewczyna ledwie powstrzymała się przed płaczem. Nie miała pracy, a co za tym idzie, pieniędzy na spłatę długów. Za to teraz zawaliła ważny przedmiot i z pewnością w przyszłym roku akademickim nie załapie się na stypendium naukowe, stanowiące dość sporą część jej domowego budżetu. Dlatego, w przypływie spontaniczności, postanowiła zapić smutki gdzieś na Starym Rynku.

Kto by pomyślał, że niepozorna dwudziestotrzylatka jeszcze miesiąc temu była najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Ania miała nadzieję, że Rafał jej nie zauważy. W końcu obecność długonogiej blondynki o ponętnych kształtach powinna skutecznie odwrócić uwagę od szarej myszki w podziurawionych spodniach, które tylko przypadkiem wyglądały jak ten modny hit sezonu.

Licząc, że nie zwróci na siebie uwagi byłego narzeczonego spuściła wzrok, i patrząc jedynie pod nogi, szła przed siebie, byle znaleźć się jak najdalej od bólu, jaki wywołał widok człowieka obiecującego jej górę szczęścia i niewyczerpane pokłady miłości. Nie chciała płakać. Miesiąc temu, kiedy dowiedziała się prawdy, wypłakała chyba wszystkie łzy, dlatego dziś starała się trzymać fason i pokazać sobie oraz światu, jaką silną jest kobietą, skoro pogodziła się z przeznaczeniem. Nie zostanie żoną Rafała. Blond lala pewnie też nie, bo wyglądało na to, że chłopak nie był skory do monogamii.

Ania nie zauważyła, kiedy tama puściła. Powróciły do niej obrazy wspólnie spędzonych chwil, gdy rozmawiali o przyszłości i zastanawiali nad imionami dla gromadki dzieci. Zgodnie więc z zasadą: chcesz rozbawić Boga, powiedz mu o swoich planach, los zdecydował się na inne rozwiązanie dla tych dwojga.

Mama nie przyjmowała do wiadomości decyzji córki o odwołaniu ślubu. Nawet po emocjonalnym oświadczeniu Ani o nakryciu Rafała na zdradzie i poczuciu oszukania, żaden z domowników zdawał się nie rozumieć, o co właściwie dziewczynie chodzi. Rodzice i starsze siostry mówili coś o fanaberiach nieznającej się na życiu, nieodpowiedzialnej małolaty. Przecież właściwie nic złego się nie stało. W końcu facet ma swoje potrzeby, a skoro Ania nie spełniała kobiecych obowiązków, biedak musiał znaleźć zastępstwo.

Nie wierzyła w to, co słyszała. Owszem, cała rodzina uwielbiała Rafała, ale w takiej sytuacji jej członkowie powinni stanąć po stronie pokrzywdzonej. Ci zaś ogromnie współczuli przystojnemu brunetowi, którego już dawno traktowali jak swojego. Pewnie z tego powodu zapowiedzieli, że nie mają zamiaru płacić za wynajem sali, catering, usługi zespołu muzycznego Disko Dens i resztę wydatków.

Rafał również nie miał zamiaru partycypować w kosztach. Przecież on chciał się żenić, spędzić z Anią resztę życia. A to ona, pod wpływem chwilowej niedyspozycji (pewnie dostała wtedy okresu – uznał w przypływie zrozumienia), stwierdziła, że nie może wyjść za kogoś, kto jej nie szanuje.

– Zostałam dwudziestotrzyletnią porzuconą narzeczoną z tysiącami złotych zadłużenia. Odcinają się ode mnie wszyscy, od rodziców począwszy, na przyjaciołach skończywszy – żaliła się, siedząc nad kubkiem kawy w kameralnej kawiarence, wciśniętej między dwie restauracje. Wprawdzie miała się upić i choć na chwilę zapomnieć o problemach, jednak przy składaniu zamówienia, opuściła ją nagle cała odwaga. Zamiast whisky wzięła więc espresso i między jednym łykiem a drugim opowiedziała przystojnemu bariście historię ofiary losu, jaką się stała.

– Przykro mi – odpowiedział z delikatnym uśmiechem na ustach.

– To nie jest śmieszne – naburmuszyła się. Wcale nie uważała, aby jej problemy mogły stanowić kanwę wspaniałego dowcipu. – Raczej żałosne – dodała, po czym schowała twarz w dłoniach. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i nie wychodzić stamtąd przez najbliższe stulecie.

– Nie chodzi mi o twoją historię. Bardziej o zaufanie, jakim obdarzyłaś nieznajomego faceta – wyjaśnił przygotowując dla Ani karmelowe latte, choć dziewczyna go nie zamawiała. – A gdybym był psychopatą wykorzystującym naiwność młodej kobiety?

– A jesteś psychopatą? – spytała wdzięczna za kolejną dawkę kofeiny. Ta najwyraźniej działała na nią tak jak na innych alkohol, bo nagle stała się bardzo rozmowna i niezwykle wylewna. Nie znała siebie w takiej odsłonie. Będąc z Rafałem, nigdy nie odważyłaby się rozpocząć rozmowy z człowiekiem, którego widziała pierwszy raz na oczy. I to jeszcze z kimś przeciwnej płci! Jako przykładna introwertyczka nie wychodziła przed szereg, zawsze chowała się za plecami narzeczonego, uważając, że to właśnie tam jest jej miejsce. Może rozstanie podziałało na nią mobilizująco i zaczynała wyłaniać się ze szczelnie dotąd zawiniętego kokonu?

– Poczekaj, wyciągnę odznakę przynależności do stowarzyszenia psychopatów – odparł mężczyzna, puszczając do dziewczyny oko. Wskazał na przyczepioną do czarnej koszuli plakietkę z imieniem Adrian, tak, by Ania poczuła się nieco pewniej. – Chodzi mi o coś innego. Powinnaś chronić swoją prywatność. W dzisiejszych czasach nie wiadomo, kto wykorzysta ją przeciwko tobie – stwierdził, zerknąwszy znienacka na gościa usadowionego w kącie sali. Klientka w popłochu zaczęła szukać czegoś w torebce. – Na świecie nie brakuje porządnych ludzi, ale zdarzają się też mendy.

– Nie jesteś obcy. Jesteś człowiekiem za ladą, który serwuje otrzeźwienie w płynie – skonstatowała Ania pewnym siebie tonem, wskazując na szklankę kawy. – To prawie tak, jakbym umówiła się na wizytę u psychologa.

Adrian zaśmiał się po raz kolejny. Musiał przyznać, że ta dziewczyna, trochę naiwna i infantylna, budziła w nim cieplejsze uczucia, takie, jakich nie doświadczał od bardzo dawna. I chociaż obiecał sobie nigdy więcej nie dać się omamić przypadkowo poznanej pannie, nieoczekiwanie musiał nieco zweryfikować złożone samemu sobie przyrzeczenia.

– Ciekawa teoria. Zwłaszcza dla kogoś po studiach psychologicznych.

– Naprawdę? – Ania nie mogła w to uwierzyć. – Trafiłam w dziesiątkę! – Wyciągnęła otwartą dłoń, żeby przybić piątkę.

– Masz niezły instynkt – Adrian odpowiedział przyjaznym gestem. – A resztą się nie przejmuj. Wszystko jakoś się ułoży. Dobry humor Ani wyparował w jednej chwili. Potrzebowała oderwać się od problemów, te niestety atakowały ją z każdej strony i w najmniej spodziewanych momentach. Najwyraźniej nie było jej dane zaznać ani grama spokoju. – Z wiarołomnym narzeczonym nie pomogę, ale szukam kelnerki…

– Nie ma sprawy, popytam wśród koleżanek.

Barista przewrócił oczami.

– A nie mogłabyś zapytać siebie? – rzucił prosto z mostu.

– Co? – Ania omal nie spadła z krzesła. Praca? W kawiarni? Starała się o posadę recepcjonistki, pomocy biurowej i stażystki w urzędzie. To bardziej pasowało do jej wizerunku grzecznej i ułożonej dziewczyny z dobrego domu. Wprawdzie kawiarnia nie miała wiele wspólnego z typowym barem, w którym, jeśli podjęłaby pracę, rodzice przeklęliby ją z krzyżem w jednej ręce i wodą święconą w drugiej, mimo to nadal się wahała. – Mówisz poważnie?

– Pewnie – Adrian wzruszył ramionami, po czym wyciągnął kartkę i długopis. – Zapisz swoje dane, przygotuję na jutro umowę. Na początku na okres próbny, powiedzmy miesiąc, potem, jeśli oboje nadal będziemy ze sobą wytrzymywać, na stałe. Dostaniesz stawkę godzinową, a to, co zbierzesz z napiwków, jest twoje. Zgadzasz się?

Ania pomyślała, że chyba opatrzność dzisiaj nad nią czuwa. A przynajmniej zaczęła działać we właściwy sposób dopiero przed trzema kwadransami, bo podczas kolokwium jeszcze najwyraźniej spała. Praca oznaczała dochody, a te były jej potrzebne, jak powietrze do oddychania. Nie mogła odpowiedzieć inaczej.

– Kiedy mogę zaczynać?

MARGO

Margo ze znudzeniem spoglądała na zegarek. Potencjalny klient, Dominik Małecki, spóźniał się dokładnie dziewiętnaście minut i z każdą upływającą sekundą coraz mocniej oddalał się od możliwej współpracy z jednym z najlepszych biur rachunkowych w tej części miasta.

Kobieta przewróciła oczami. Czas to pieniądz, mawiała wszystkim pytającym ją o tajemnicę sukcesu. Trzeba wykorzystywać każdą chwilę, wyciskać z niej szanse niczym sok z cytryny i absolutnie nie oglądać się za siebie. To, co było, minęło i nie ma powodów, żeby rozpamiętywać porażki. Lepiej skupić się na czekających za rogiem sukcesach.

Któryś z dawnych znajomych zażartował, że Margo minęła się z powołaniem, bo powinna zostać coachem, motywatorem czy kimś w tym rodzaju i zarabiać na mówieniu ludziom jak mają żyć. Margo zbywała takie uwagi wzruszeniem ramion. Za bardzo kochała swoje papierki, rozliczenia i tabelki, żeby odejść z księgowości.

Dlatego teraz, szanując wyznawaną filozofię i ludzi, którzy co miesiąc wpłacali na konto firmy niemałe pieniądze za profesjonalne usługi, wstała od stolika, zapłaciła za kawę i wyszła przed drzwi kawiarni wskazanej w mailu przez tajemniczego przedsiębiorcę. Nigdy nie zgadzała się na spotkania poza biurem na ulicy Kórnickiej, uważając spoufalanie się z kimś, z kim łączą ją sprawy zawodowe, za mocno niesprzyjające prowadzeniu interesów. Czemu w takim razie teraz uległa? Chyba przez bruneta, który, oddając jej klucze do wspólnego mieszkania, zdecydował o odwołaniu ślubu.

– Pani Małgorzato, proszę poczekać! – zagrzmiał głęboki baryton.

Margo rozejrzała się wokół siebie. Po drugiej stronie ulicy, na miejscu dla niepełnosprawnych, zaparkowało czerwone sportowe auto. Ze środka wysiadł mężczyzna w dopasowanych spodniach i błękitnej koszuli, z rękawami nonszalancko podwiniętymi do połowy. Ściągnął z nosa okulary przeciwsłoneczne i zamachał nimi, powtarzając prośbę. Ani chybi Małecki.

Nie powinnam czekać, pomyślała Margo. Za takie spóźnienie należało olać faceta i pójść w swoją stronę, lecz tak jak łamiąc swoje zasady, zgodziła się na popołudniową mokkę na mieście, tak teraz zatrzymała się, żeby wysłuchać mętnego tłumaczenia.

Zresztą, nie bez oczywistych doznań wzrokowych. Jej potencjalny klient mógłby spokojnie dorabiać jako model. Z tą modną fryzurą, trzydniowym zarostem i fantastycznie wyrzeźbionymi mięśniami brzucha, co potrafiła dostrzec mimo ubioru.

– Spóźnił się pan – stwierdziła, siląc się na twardy ton, kiedy mężczyzna przebiegł przez ulicę i stanął obok niej. – A ja się spieszę na kolejne spotkanie.

Nie wyglądał na przejętego tym faktem. Uśmiechał się, zagryzając przy tym wargę. Margo musiała użyć całej siły woli, żeby nie skomentować tej jawnej próby flirtu. Przecież, poza wymianą uprzejmości przez telefon, zupełnie się nie znali!

Z drugiej strony, nie była zakonnicą i nic by się chyba nie stało, gdyby pobawiła się podszytymi drugim dnem słówkami i gestami.

– Przepraszam, korki w centrum. – Rozłożył bezradnie ręce. – Nie mam…

Ulicą przejechała karetka na sygnale. Margo musiała przybliżyć się do Małeckiego.

– Słucham? – Zrobiła krok do przodu. Obcas jej prawego buta niebezpiecznie zaklinował się między kostkami bruku i kobieta zachybotała się jak chorągiewka na wietrze.

Istny popis elegancji – pomyślała zanim wpadła w silne ramiona Dominika.

– Wszystko w porządku? – spytał, kiedy kobieta z uroczym rumieńcem na twarzy odsunęła się na bezpieczną odległość.

– Tak, jestem cała i zdrowa. – Margo uśmiechnęła się. – Poradzę sobie.

– Nie wątpię – odparł Małecki. – Co jednak z naszym spotkaniem? Nie ukrywam, że zależy mi na nawiązaniu współpracy z najlepszym biurem rachunkowym w mieście, a tym spóźnieniem pewnie przekreśliłem swoje szanse, prawda?

Margo spojrzała na niego zaskoczona. Skąd mógł wiedzieć o jej małym fetyszu zwanym punktualnością? Czyżby sam cierpiał na podobne schorzenie?

– To zależy – zastanowiła się. Czasami można przecież nagiąć nawet najbardziej żelazne zasady.

Małecki wyglądał, jakby Boże Narodzenie rozpoczęło się pół roku wcześniej.

– Od czego?

– Może od następnej kawy?

Przenieśli się do klimatycznej kawiarenki na Starym Rynku, którą mężczyzna odkrył całkiem niedawno. Margo nie miała jeszcze okazji sprawdzić czy miejsce rzeczywiście jest tak wspaniałe, jak zachwalał je Małecki. Zresztą, przy swoim trybie życia, dyktowanym przez terminy, rozliczenia, deklaracje i niezliczone rzędy cyfr, nie wiedziała, gdzie należy teraz bywać, by miło spędzić czas. Na szczęście jej towarzysz doskonale orientował się w tych sprawach.

Usiedli przy dwuosobowym stoliku na samym środku sali. Dominik zamówił napoje, a Margo wyciągnęła z torebki tablet, żeby zaprezentować Małeckiemu wzór umowy z biurem rachunkowym. Kiedy wprawnymi ruchami otwierała kolejne dokumenty, poczuła na swojej dłoni delikatny nacisk. Podniosła wzrok i lekko się zarumieniła. Mężczyzna wpatrywał się w nią, jakby na całym świecie nie istniało nic poza nimi.

– Nie musimy teraz o tym rozmawiać – powiedział szeptem.

Kobieta lekko się zarumieniła. Dawno nikt nie patrzył na nią w ten sposób, tak czule, łagodnie i serdecznie. Przez ostatnie lata była pewna miłości Tomka, ale nie pamiętała, kiedy ostatnim razem jej partner powiedział kilka miłych słów, pokazał jak bardzo zależy mu na związku albo zatroszczył się o ich wspólne potrzeby, a nie tylko swoje. Mimo to, dbała, a raczej, z racji mnóstwa zawodowych obowiązków, starała się dbać o to, by uczucie nie wygasło.

No właśnie. Nie wygasło. Z dnia na dzień Tomek stwierdził, że nie planował układać sobie życia z toną papierów, spakował walizki i wyprowadził się. Po niemal dwóch latach uznał, że to jednak nie jest to, na co się pisał. Po dwóch latach!

Margo próbowała wyrwać się z zadumy. Od rozstania minęło ledwie kilkadziesiąt dni. Niczym pokręcona masochistka, wciąż powracała myślami do tamtego poranka, gdy po przebudzeniu zobaczyła narzeczonego gotowego do wyjścia. A przecież mieli się pobrać i żyć ze sobą, aż ich śmierć nie rozłączy.

– Pani Małgorzato? – usłyszała gdzieś z oddali.

Spojrzała na Małeckiego, po czym delikatnie się uśmiechnęła. Nie było łatwo wrócić do rzeczywistości, jeśli świat zawalił się w jednej, krótkiej chwili. Ale musiała się starać.

– Przepraszam – westchnęła. – Zachowuję się kompletnie nieprofesjonalnie. – Pokręciła głową.

Dominik nie wydawał się tym przejęty. Wręcz przeciwnie, wyglądał na zadowolonego.

– Czasem tak trzeba – oznajmił, przybliżając twarz do twarzy Margo, przez co zabrakło jej tchu. Co się z nią działo? Czemu zachowywała się jak nastolatka, która zauroczyła się dopiero co poznanym mężczyzną? Czyżby aż tak bardzo przeżywała odejście Tomka?

– Mnie to nie dotyczy – mruknęła, jakby na usprawiedliwienie. – Może gdyby mój narzeczony nie okazał się świnią i nie odszedł na moment przed ślubem… – Zakryła usta dłonią. Skąd ta szczerość, do jasnej anielki? Jeszcze miesiąc temu nie była tak rozwiązła w słowach.

Miała nadzieję, że Małecki nie zrozumiał wiele z jej chaotycznej wypowiedzi, bo przy sąsiednim stoliku powstało jakieś zamieszanie, po którym młoda kobieta wypadła z kawiarni niczym rażona piorunem. Margo postanowiła pójść w jej ślady. Raczej nie w tak spektakularny sposób, ale podniosła się z krzesła, przeprosiła klienta i skierowała w stronę wyjścia.

Zdezorientowany przedsiębiorca spojrzał najpierw na nią, a potem rozejrzał po sali. O nie, pomyślał, tak łatwo mi nie umkniesz.

KAMILA

Czasem trzeba znaleźć się we właściwym czasie i właściwym miejscu. To nie zdarza się często, więc trzeba kuć żelazo póki gorące. Kamila miała mętlik w głowie, sto myśli na minutę przebiegało przez jej spracowany umysł, po ubiegłonocnej zabawie z butelką wina, z trudem wracający na najwyższe obroty.

W najgłębszych czeluściach podświadomości młodej dziennikarki formował się już zalążek artykułu. A raczej seria artykułów. Z chwytliwym tytułem na pierwszej stronie!

To będzie hit. Kamila nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Wystarczy tylko przekonać naczelnego i zacząć pisać, żeby mama znów mogła kupić tę marną gazetę za cztery dziewięćdziesiąt dziewięć i pochwalić się koleżankom, jaką to ma zdolną córkę. A wtedy ta stara Małkowska spod ósemki przestanie przechwalać się córeczką, robiącą oszałamiającą karierę w stolicy.

Widząc oczami wyobraźni minę wrednej sąsiadki, Kamila o mało nie wypuściła z rąk jednej trzeciej szansy na sukces. Po zgarnięciu ze stolika wizytówki biura rachunkowego, którą zostawiła dziewczyna o miedzianych włosach, wyszła za wysoką brunetką spłoszoną przez nerda w staroświeckich okularach, pamiętając jednocześnie o wyciągnięciu numeru telefonu do studentki rozpoczynającej pracę w kawiarni.

Współpracownicy patrzyli na nią spode łbów. Specjalnie się im nie dziwiła. Sama też nie byłaby zadowolona, gdyby została zasypana tekstami jakiegoś niedojdy i musiała je poprawiać. Chociaż, wcale nie uważała, by wszystkie jej artykuły były tak słabe, żeby dokonywać w nich korekty. Ile razy trafiała przecież na podobne felietony i nikomu nie zgłaszała, że potrzebują zmian? Tak, tak, Michalina, o tobie mowa. Kamila zerknęła na ukrywającą się za ekranem komputera dziewczynę. To ona parę dni temu najgłośniej krzyczała o niesprawiedliwości w podziale pracy i niesłusznym faworyzowaniu niektórych pracowników, pardon, pracownic.

Przeszła obok pokoju socjalnego. Spędziła w nim wiele czasu na plotkach, a potem na przekonywaniu się, że plotki dotyczące nas samych wcale nie są tak przyjemne i odprężające. Skinęła głową sekretarce naczelnego, sięgającej po kawę z ekspresu. Jak zwykle mocną, czarną i bez cukru, przypomniała sobie Kamila. Nie dało się inaczej, jeśli całe dnie spędzało się w towarzystwie porywczego szefa.

To doprawdy cud, że Olka jeszcze nie zwinęła manatków i nie pokazała przełożonemu środkowego palca. Tylko czy w tym momencie Kamila nie postępowała podobnie? Sama, bez przymusu, pchała się przecież do paszczy lwa. Jednakże ona walczyła o życie, a w takiej sytuacji zawsze znajdowała w sobie pokłady energii, odwagi i zawziętości.

Pewnie dlatego wparowała bez pukania do gabinetu naczelnego.

– Dzień dobry – zawołała od progu.

Czterdziestokilkuletni Adam Strzelecki od ponad godziny wybierał tekst na pierwszą stronę najbliższego numeru. Spośród pół tuzina propozycji żadna jednak nie spełniała jego oczekiwań.

„Życie na Obcasach” to nie byle szmatławiec– myślał, przebiegając wzrokiem po artykułach swoich najlepszych, wydawałoby się, dziennikarzy. Tymczasem ci zaserwowali mu ogromny ból głowy, pisząc o rekordowych zbiorach truskawek, wyborach Miss Osiedla 60 plus czy aferze, jaka wybuchła w jednej ze wspólnot mieszkaniowych, kiedy okazało się, że plastikowe butelki wyrzucano do pojemników ze szkłem.

Adam, od ponad dwóch dekad związany z różnej maści redakcjami, dawno nie przeżywał tak trudnych chwil. Odnosił wrażenie, iż ludzie, nad którymi sprawował pieczę, nie znają się na niczym poza odbieraniem wypłaty za średniej jakości teksty na tematy równie ważne jak rzekome lądowanie UFO na polu kukurydzy. A kiedyś naprawdę chodziło o pisanie! Czasem zastanawiał się, co tu jeszcze robi i jak długo wytrzyma, zanim trzaśnie drzwiami z mocnym postanowieniem rzucenia wszystkiego w cholerę i wyjazdu w Bieszczady. Pasja ze studenckich czasów, kiedy marzyło się o zmienianiu świata za pomocą słów, odeszła w siną dal wraz z otwarciem plików młodych adeptów sztuki dziennikarskiej. Pewnie z tego powodu jego niegdyś czarne włosy zaczynały siwieć w zastraszającym tempie.

Już na pierwszy rzut oka Kamila zorientowała się, że nie trafiła na właściwy moment. Adam wyglądał, jakby dowiedział się o wybuchu trzeciej wojny światowej. Kurczowo zaciskał pięści gotów niemal wyrzucić komputer za okno, jeśli miałoby to pomóc w znalezieniu idealnej jedynki.

– Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie – mruknął, zaciskając zęby. – Śmiało. – Wyciągnął rękę, wskazując twarde jak skała krzesło. – Mów, co masz. I lepiej, żeby temat okazał się nieprzeciętny – dodał tonem, w którym brzmiało wyzwanie.

Kamila przełknęła głośno ślinę. Przez ostatnią godzinę myślała o dziewczynach spotkanych w „Zachodzącym Słońcu”. Ich historie z pewnością poruszą pół, a może i nawet całą Polskę. Była tego pewna aż do tej chwili. Teraz, pod czujnym okiem przełożonego wcale nie czuła się przekonana. Nie mogła się już jednak wycofać. To miało być właśnie to – jej ostatnia deska ratunku. Mogła ją chwycić i wykorzystać szansę albo puścić, pogrążając się w toni zapomnienia.

– Klubporzuconychnarzeczonych – powiedziała na jednym wydechu.

– Słucham? – Adam odchylił się w fotelu.

Kamila zacisnęła mocno dłonie.

– Klub Porzuconych Narzeczonych – oznajmiła, spoglądając gdzieś za plecy Strzeleckiego. Za nic nie chciała patrzeć mu w oczy. Bała się, że zobaczy w nich trzy wielkie litery układające się w stanowcze „nie”. A wtedy nie odezwałaby się już słowem. – Znalazłam trzy dziewczyny, wszystkie miały niedawno wyjść za mąż…

– I to ma być sensacja? – prychnął mężczyzna. Jego córka planowała ślub na przyszły rok. Może i o niej warto było napisać? Wybrała sobie niedojdę z dwiema lewymi rękoma do pracy, więc wspominanie o nim w ogólnopolskiej gazecie byłoby nieco wstydliwe.

– Zupełnym przypadkiem znalazłam trzy dziewczyny, które miały mniej więcej w tym samym czasie stanąć przed ołtarzem. Wszystkie trzy zostały porzucone, nie wiem jeszcze, w jaki sposób, ale…

– Stop, stop, stop! – przerwał naczelny, z trzaskiem zamykając klapę komputera. – O czym ty w ogóle mówisz? Naprawdę sądzisz, że ktoś to przeczyta? Takie rzeczy się zdarzają, nie ma w nich nic niezwykłego. Lepiej żebyś miała w zanadrzu coś jeszcze.

Kamila przygryzła nerwowo wargę. Czyżby Adam nie widział w tym temacie potencjału? Przecież kobiety uwielbiają czytać o porażkach swoich koleżanek. To napędza je do działania i sprawia, że zaczynają doceniać to, co mają w domach. Nawet, jeśli ich druga połówka siedzi całe dnie na kanapie i wiecznie narzeka na nieposprzątane blaty w kuchni, choć sama ma problem ze zlokalizowaniem kosza na śmieci.

– Masz? – spytał Strzelecki, podnosząc nieco głos. – Kamila? – Spodziewał się po niej więcej, znacznie więcej. Po tym jak w ubiegłym roku napisała tekst, jakiego nie powstydziliby się bardziej doświadczeni dziennikarze, pokładał w niej wielkie nadzieje. Tymczasem z każdym dniem musiał obniżać postawioną jej poprzeczkę. Dziś znajdowała się ona niebezpiecznie blisko Rowu Mariańskiego, co usprawiedliwiało frustrację, jaką teraz odczuwał. Uparcie milczała. A to oznaczało tylko jedno. – Chyba wiesz, co to znaczy? – spytał oziębłym tonem.

Kamila nie tak wyobrażała sobie tę chwilę. Miała wyjść z gabinetu w glorii chwały, zająć swoje miejsce w centralnej części redakcji i patrzeć, jak wszystkim dookoła spadają z nóg kapcie… albo buty. Tymczasem za chwilę przyjdzie jej się spakować i z upokorzeniem opuścić mury redakcji. Chyba że…

– Nie będę robił przedstawienia – kontynuował naczelny. – Dam sygnał kadrom, że za pół godziny odbierzesz dokumenty.

Gdyby nie okoliczności, Kamila byłaby wdzięczna za troskę. Trochę już jednak na to za późno.

– Nie możesz mnie zwolnić – powiedziała, kładąc dłonie na brzuchu. Miała świadomość, jak źle postępuje. Niemoralnie, podle, bez krztyny przyzwoitości, ale nie znajdowała innego rozwiązania. Tylko jedno przychodziło jej do głowy.

– Naprawdę chcesz robić sceny? Nie wywiązałaś się z umowy. To byłoby nie fair wobec innych, gdybym nagle zmienił zdanie i pozwolił ci zostać.

– Jestem w ciąży – rzuciła, kiedy Adam nabierał tchu. To był chyba pierwszy raz, odkąd go poznała, gdy nie wiedział, co powiedzieć.

JULIA

Dziewczynki zasnęły dopiero o dwudziestej drugiej. Zmęczonej Julii ledwie udało się zagonić je do łóżek. Od jej powrotu z pracy dokazywały, jakby zostały podłączone do prądu. Śmiały się i biegały wokół mamy, nie przestając szczebiotać jedna przez drugą. Zwykle o tej porze, zaraz po przeczytaniu bajki na dobranoc, wyciszały się i same układały główki na poduszkach.

Julia szybko znalazła powód ich niezwykłego zachowania. Na stole w kuchni leżały opakowania po niezliczonej ilości czekoladek, wydzielanych najczęściej w weekendy, które młoda mama ustawiała jako czas ze słodyczami. Wszyscy domownicy przyjęli do wiadomości jej metody wychowawcze i starali się ich przestrzegać. Niemożliwe, żeby nagle zapomnieli o zasadach. A jeśli tak, należało czym prędzej przeprowadzić ponowne szkolenie.

– Mamo? – zawołała, po czym przeciągle ziewnęła. Dziesięciogodzinna zmiana w supermarkecie dała się jej mocno we znaki. Marzyła tylko o ciepłej kąpieli i śnie. Najpierw jednak musiała wyjaśnić nieporozumienie.