Podróż wołyńska. Zapach czerwcowych burz. Podróż wołyńska, tom 3 - Joanna Nowak - ebook

Podróż wołyńska. Zapach czerwcowych burz. Podróż wołyńska, tom 3 ebook

Nowak Joanna

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rodzina Stawińskich w obliczu nowych problemów.

Stawińscy próbują dostosować się do powojennej rzeczywistości, ale wciąż oddalają się od siebie. Powrót zaginionego Andrzeja niewiele zmienia, bo syn Zygmunta nie toleruje ani ojca, ani starszych sióstr. W dodatku nie stroni od szemranego towarzystwa.

Zosią interesuje się jeden z pracowników poznańskiego Ceglorza, ale kobieta nie jest gotowa otworzyć się na nowego mężczyznę. Potrzebuje czasu, aby przeżyć żałobę po zmarłym mężu, w dodatku nieustannie zajęta jest córką, która sprawia problemy.

Z kolei Wanda trzyma na dystans zakochanego w niej Witka, bo tak jak Zosia jest wierna pierwszej miłości. Jednak wskutek grożącego jej niebezpieczeństwa powoli zmienia do niego nastawienie.

Jadzia wychodzi za mąż za majętnego Tomasza Bartoszaka. Niestety szczęście małżeńskie nie trwa długo, zmącone przez uprzedzoną do niej teściową.

Problemy rodzinne schodzą na dalszy plan, gdy w Poznaniu dochodzi do wystąpień robotniczych przeciwko władzy. Stawińscy czynnie uczestniczą w strajku, za co mogą zapłacić najwyższą cenę.

Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam!

Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości i Niepołomice.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 380

Oceny
4,6 (106 ocen)
74
26
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
grazynastepnik55

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy
10
Ela19621

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna saga
10
EdithD001

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie wciągajaca
00
afa31

Nie oderwiesz się od lektury

Brakuje słów żeby opisać do czego prowadzi nienawiść.Polecam
00
Asiorka7

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

Książki Joanny Nowak, które ukazały się

w Wydawnictwie Replika:

 

 

 

saga Siostry z ulicy Wiśniowej:

Zawsze będę obok

Dopóki starczy sił

Już nie ucieknę

 

Opowieść przedwigilijna

 

saga Podróż wołyńska:

tom 1 – Echa przyszłych dni

tom 2 – Sumienie zasnute mgłą

tom 3 – Zapach czerwcowych burz

wkrótce kolejne tomy.

 

 

 

Copyright © Joanna Nowak

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2023

 

eISBN

978-83-67867-56-6

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

W POPRZEDNIEJ CZĘŚCI

 

 

 

 

 

 

 

 

Trwa atak banderowców na gospodarstwo Stawińskich. Helena wychodzi przed dom do upowców, by dać bliskim szansę na ratunek, ale Ukraińcy mają zamiar dorwać wszystkich Polaków.

Zygmunt powierza Andrzeja opiece Oleksandra, nakazuje Wandzie ucieczkę z Witkiem, a sam opiekuje się Zosią, która w zaciemnionej piwnicy rodzi swoją drugą córkę.

Nie mogąc znieść myśli o rozstaniu z rodziną, Wanda wraca do domu. Pojmana przez banderowców trafia do rodzinnego sadu wraz z żyjącymi jeszcze mieszkańcami wioski. Wśród nich dostrzega matkę, z którą zdąży się jeszcze pożegnać, nim padną wystrzały z karabinów. Dziewczynie jako jedynej udaje się ujść z życiem z masakry. Dzięki pomocy Witka próbuje przedostać się do Łucka, podobnie jak Jadzia, która, opuszczona przez Macieja, szuka pomocy wśród krewnych. Razem z dwuletnią Nastią zostaje przygarnięta przez Łucję, jedną z sióstr Heleny.

Do Łucji również trafia Zosia z nowo narodzonym dzieckiem. Na miejscu, z ust Wandy, rodzina dowiaduje się o śmierci Heleny. Zygmunt nie potrafi pogodzić się ze stratą. Jedynym pocieszeniem jest dla niego towarzystwo Ireny, niewiele starszej od Zosi córki Łucji. Młoda kobieta pogrążona w żałobie po zabójstwie męża rozumie, jak bardzo Zygmuntowi brakuje żony, spokoju i dawnego życia.

Zosia z trudem przyzwyczaja się do nowej rzeczywistości. Nie wierzy w odejście Tarasa. Szuka o nim informacji wśród ludzi uciekających do miasta przed rzezią. Niestety nikt nie jest w stanie jej pomóc. Nie poddaje się jednak i wciąż zadaje nieznajomym te same pytania, na które nie dostaje odpowiedzi. Przez swoje działania zaniedbuje córki. Nie dostrzega, że Irena coraz bardziej przywiązuje się do małej Lusi.

Jadwiga przypadkiem spotyka w Łucku Jana. Nawiązuje z nim romans, który w następnych latach będzie ją drogo kosztował.

Po ponad roku od przybycia do miasta sytuacja bohaterów niewiele się zmienia. Pogrążony w letargu Zygmunt niemal nie rozmawia z córkami. Jego więź z Ireną staje się coraz mocniejsza, to młoda kobieta jest jego podporą podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej ku czci zamordowanych przez UPA. Chociaż Zygmunt zdaje sobie sprawę, że nie powinien zbliżać się do Ireny, rodzące się uczucie zdaje się silniejsze od obojga.

Wanda poznaje Leszka, brata swojej przyjaciółki Basi, który od dawna nie dawał rodzinie znaku życia. Obiecuje, że nie powie jego bliskim o powrocie, w zamian przekazuje informacje o Tarczewskich. Z wzajemnością zakochuje się w chłopaku, a jednocześnie czuje wyrzuty sumienia w stosunku do Basi, która nadal nic nie wie o losach brata. Kiedy dochodzi do spotkania całej trójki, przyjaciółka nie jest w stanie wybaczyć obojgu kłamstw i sekretów.

Tajemniczy mężczyzna przekonuje Zosię, że ma wieści o Tarasie. Obiecuje przekazać je w zamian za ogromne pieniądze. Zdesperowana kobieta podstępem zdobywa odpowiednią sumę i udaje się na spotkanie, na którym ma nadzieję zobaczyć się z mężem. Nieznajomy okazuje się oszustem. Tylko dzięki interwencji Jana Zosia wychodzi z tej historii bez szwanku, choć traci rodzinne oszczędności.

Zaangażowana w związek z Mielewskim Jadzia spostrzega, jak bardzo mężczyzna się zmienił. Widok ukochanego idącego pod rękę z Zosią oraz rozmowa z Maciejem Krawczakiem, na powrót pojawiającym się w jej życiu, sprawiają, że dziewczyna nabiera wątpliwości co do szlachetności Jana. Przyłapana przez niego na poszukiwaniu obciążających dowodów, zostaje pobita i z dnia na dzień pozbawiana szacunku dla samej siebie.

Jan coraz częściej gości pod dachem Ławniaków, znacznie polepszając ich sytuację materialną. Gdy Zosia zostaje oskarżona o kradzież, zabiera ją i jej córki do jednego ze swoich mieszkań. Po kilku dniach, Zosia zaprasza spotkaną na ulicy Polinę, która szuka schronienia dla siebie i synka. Na jej widok Jan żąda od Zosi natychmiastowego pozbycia się lokatorki, ale ta ani myśli ją odesłać.

Jadzia pragnie zemścić się na Janie. Zgadza się pomóc Maciejowi i jego kolegom z Armii Krajowej, którzy chcą złapać sprzyjającego komunistom Mielewskiego. Na miejscu zastaje Polinę i wraz z nią poszukuje dokumentów świadczących o działalności Jana.

Dziewczyna znajduje papiery, ale nie udaje jej się zrobić z nich użytku. Zostaje aresztowana przez Jana i wraz z synem trafia na listę osób przeznaczonych do zsyłki na Syberię. Interwencja Zosi u Mielewskiego zdaje się na nic. Nie ma ratunku dla syna Jerzego i jego matki.

Akcja Armii Krajowej kończy się aresztowaniem większości akowców. Jadzi cudem udaje się zbiec.

Pół roku po zakończeniu wojny Stawińscy decydują się na wyjazd na Zachód. Razem z Ireną oraz jej rodzicami trafiają do Poznania, gdzie próbują ułożyć sobie życie od nowa.

 

CZĘŚĆ I

 

 

 

 

Trudna rzeczywistość

 

 

 

Kwiecień 1952

 

Nad poznańską Wildą zawisły burzowe chmury. Młody mężczyzna wpatrywał się w ciemniejące niebo, licząc na deszcz po okresie posuchy. Od kilku dni wszyscy modlili się o opady, bo parne powietrze nie pozwalało na spokojny sen ani codzienną krzątaninę. Szczególnie mocno na zmianę pogody czekali pracownicy Ceglorza. Dziesiątki robotników ledwie oddychało pod dusznymi dachami Zakładów Przemysłu Metalowego imienia Józefa Stalina.

Witek nie był wyjątkiem. Praca w ZISPO sama w sobie nie należała do lekkich, a wysoka temperatura i duchota znacząco utrudniały wykonywanie obowiązków. Coraz częściej na warunki narzekali nie tylko starsi koledzy, którzy z racji wieku cierpieli na przeróżne dolegliwości, ale i młodsi. Brygadziści słuchali ich narzekań, lecz jedyne na co się zdobywali, to lekceważące wzruszenie ramion. Na aurę przecież nie mieli żadnego wpływu, a na robotę i owszem. Jeśli normy nie zostaną zrealizowane, za niedociągnięcia odpowie każdy, kto migał się od wyznaczonych mu zadań.

Należało więc zakasać rękawy i mieć nadzieję, że w końcu atmosfera się oczyści. Chociażby w pogodzie, bo nie zanosiło się na jakąkolwiek odmianę ciężkiej doli robotników. Nadal ważniejsze od człowieka okazywało się, czy z linii produkcyjnej zejdzie tyle silników, ile zapisano w odgórnych normach. W końcu Ceglorz nie mógł sobie pozwolić na zejście poniżej ustalonego przez dyrektorów poziomu. Miał przecież dawać przykład innym przedsiębiorstwom działającym w socjalistycznej rzeczywistości.

W tłumie wychodzącym przez bramę zakładu Witek dostrzegł znajomą sylwetkę. Ruszył szybciej, wyprzedził kilku maruderów, aby zrównać się krokiem z Zygmuntem Stawińskim i przez moment z nim porozmawiać. Po chwili pomyślał, że pomylił go z kimś innym, bo przecież ten starszy człowiek nie mógł być mężczyzną, którego widział ledwie przed paroma tygodniami. Przyjrzał mu się jednak dokładnie i upewnił, że o pomyłce nie może być mowy.

Zygmunt znacznie się postarzał. Przygarbiony, ze wzrokiem wbitym w ziemię, nie przypominał człowieka, którego Leszczak zapamiętał z wołyńskich czasów. Wówczas władczy i stanowczy, stanowił wzór do naśladowania dla wielu gospodarzy nieradzących sobie z uprawą ziemi tak dobrze jak on. Jeszcze dziesięć lat wcześniej dumnie podnosił głowę, a dziś wyglądał, jakby ciężar trosk przygniatał go powoli, acz skutecznie.

Nie jego jednego, uznał z przekąsem Witek. Nie tylko Stawiński borykał się z bolesnymi wspomnieniami rzezi wołyńskiej. Zygmunt nie stracił całej rodziny, a jemu samemu nie pozostał nikt. Matka, ojciec i siostra zostali zamordowani przez banderowców. Dawny pracodawca musiał pożegnać żonę, syna oraz szwagra, lecz czwórka dzieci nadal żyła. Mieli siebie, a nie doceniali ogromu szczęścia, jakie stało się ich udziałem.

Gdyby Olga, mama albo tato uratowali się z wojennej pożogi, Witek celebrowałby wszystkie spędzone wspólnie momenty. Dopiero po śmierci bliskich zrozumiał bowiem, jak bardzo byli mu drodzy i jak wielka pustka zapanowała w jego życiu. Ich nieobecności nie dało się niczym zastąpić. Nawet zemsta nie ukoiła bólu młodzieńca. Chociaż z zimną krwią, tak jak upowcy, odbierał życie Ukraińcom stojącym na jego drodze, nie poczuł ulgi. Co najwyżej dziejową sprawiedliwość. Skoro tak wielu rodaków zginęło w imię nacjonalizmu, niech przynajmniej część rodzin sprawców zapłaci za czyny, których dopuścili się mordercy. Witek z dziką satysfakcją wbijał nóż w serca ludzi sprzyjających bandytom. Przelewał krew w imię pamięci rodziny. Rodziny, która już nigdy nie będzie razem.

A Stawińscy zachowywali się, jakby nie zależało im na wzmacnianiu więzi. Odkąd w czterdziestym dziewiątym roku pojawił się na progu ich mieszkania, nie zauważył, aby szczególnie się do siebie zbliżyli. Jako bierny obserwator codzienności dostrzegał panujące wśród nich podziały i nie dziwił się decyzji Jadzi, która pewnego dnia spakowała swoje rzeczy i wyprowadziła się z ciasnej klitki zamieszkiwanej przez siódemkę osób.

Pozostali niewiele przejęli się jej wyborem. Średnia z sióstr zawsze chadzała własnymi drogami i nie opowiadała się z własnych spraw. Owszem, nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież Jadwiga miała już swoje lata i nie musiała siedzieć w jednym kącie z pozostałymi, ale po opuszczeniu domu przestała odzywać się do ojca i rodzeństwa. Mniej więcej pół roku później na adres Stawińskich przyszło zawiadomienie o jej ślubie. Z datą sprzed dwóch tygodni…

Nazwisko wybranka Jadzi nikomu nic nie mówiło. Ojciec bez emocji przyjął wiadomość o zamążpójściu najbardziej krnąbrnej z córek. Siostry zaś poświęciły temu wydarzeniu krótką wymianę zdań, po czym wróciły do domowych obowiązków.

Naprawdę tylko tyle dla nich znaczyła, że wystarczył kwadrans na omówienie tematu i przejście nad nim do porządku dziennego? Zachowywały się, jakby nic się nie stało. Witek rozumiał, że ani Zosia, ani Wanda nie czuły więzi z Jadzią, ale czy to usprawiedliwiało podobną obojętność?

A sama Jadzia? Dlaczego zachowywała się równie obcesowo? Czyżby celowo odsuwała się od rodziny, żeby nie ciągnąć dłużej tej farsy i udawać, że wszystko jest w porządku?

Leszczak ani myślał wtrącać się w ich prywatne sprawy. Chociaż przyjaźnił się z Wandą, nie znajdował się blisko reszty. Przez lata próbował przebić ten niewidzialny mur, ale doszedł do wniosku, że nie zdoła go skruszyć. Dawni pracodawcy nie zwykli obdarzać zaufaniem byle kogo. A on, chociaż pochodził z ich stron, najwyraźniej nie zasługiwał na wkupienie się w ich łaski. Po bezowocnych próbach, wreszcie zrezygnował. Skoro oni nie widzieli go w swoim życiu, dlaczego uparcie zabiegał o ich przychylność?

Przez jakiś czas łudził się, że odnalezieniem Andrzeja zaskarbi sobie ich wdzięczność, ale srodze się zawiódł. Zwłaszcza na Zygmuncie, który na widok młodszego syna wydawał się niemile zaskoczony. Podczas gdy Wanda złapała brata w objęcia, Stawiński z trudem przełykał ślinę. Zbladł, położył dłoń na stojącej w korytarzu szafce i wpatrywał się w powitanie dzieci z niedowierzaniem.

Nie spodziewał się powrotu Andrzeja, zwłaszcza że wraz z córkami wyjechał do dalekiego Poznania, nie zostawiając nikomu, poza krewnymi, informacji o nowym miejscu zamieszkania. Przez prawie sześć lat nie czynił żadnych starań w kwestii poszukiwań Andrzeja. Witek w ogóle się nad tym nie zastanawiał, dopóki nie dostrzegł jak wielka przepaść dzieli ojca od syna. Nie wiedział czemu Zygmunt, człowiek, którego dotąd uważał za wszechmocnego, odpuścił sprawę. Zupełnie, jakby nie zależało mu na odzyskaniu potomka. A przecież zmarła pani Helena życzyłaby sobie, aby zjednoczyć rodzinę.

Czego jednak miał oczekiwać od kogoś, kto traktował własne dziecko niczym piąte koło u wozu? Gospodarz, choć sprawiedliwy, względem Andrzeja postępował wyjątkowo niezrozumiale. Odsuwał go od siebie, był oschły, surowy i wymagający, co niejednokrotnie stawało się zarzewiem kłótni między Zygmuntem a ukochaną żoną. Pracownicy udawali, że nie słyszeli wzajemnych pretensji małżonków, lecz swoje wiedzieli. Zresztą chłodu między ojcem i synem nie dawało się ukryć.

Niektórzy z wrodzoną ciekawością dociekali przyczyn dystansu stwarzanego przez pracodawcę. W stosunku do pozostałych dzieci Stawiński zachowywał się bowiem zupełnie inaczej.

Witek pokręcił głową. Żaden z parobków raczej nie zbliżył się do prawdy. Leszczak wiedział tyle, ile podczas wspólnej podróży przekazał mu Andrzej. Niewiele. Młodzieniec ani myślał dzielić się z nim własnymi tajemnicami. Z reguły milczał. Odzywał się rzadko i nigdy nie poruszał trudnych tematów. Witek nie miał pojęcia, czy do Andrzeja dotarły smutne wieści o śmierci matki. Młodszy syn był z nią wyjątkowo silnie związany i mógł emocjonalnie zareagować na tragiczne wieści.

Lepiej zatem, aby usłyszał je od bliskich, uznał Witek. On swój dramat już przeżył. Może i był nieczuły, lecz ani myślał wspierać chłopca, kiedy i jego serce zostało potłuczone na kawałki.

 

– Pani Paszkiewiczowa, przedszkole to nie przechowalnia. Jeśli dziecko jest chore, trzeba zostawić je w domu – oznajmiła gburowatym tonem opiekunka, kierując niezdrowo wyglądającą Ewę do przebieralni. – Ile razy mam powtarzać, żeby nie przysyłać córki z gorączką? Nie dość, że mała nie bierze udziału w zajęciach, to gotowa zarazić koleżanki i kolegów. A jak pani myśli, kogo rodzice będą obwiniać, jeśli cała grupa się pochoruje?

Irena zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie chciała wdawać się w dyskusję z przedszkolanką, bo raz odszczeknęła się niegrzecznie za komentarze o wątłej posturze Ewuni sugerujące zaniedbanie ze strony matki. W odpowiedzi usłyszała, że ma uważać na to, co mówi. Placówka w trosce o dobro dziecka może zgłosić ją do odpowiedniego urzędu, aby ten zajął się nie tylko Ewką, ale i jej starszym bratem.

– Przepraszam, Ewa nie miała rano wysokiej temperatury… – zaczęła Irena, w duchu przyznając się do kłamstwa.

Dziewczynka już wieczorem narzekała na zmęczenie, straciła apetyt i nie chciała się bawić. Irena zaaplikowała córce gorący napój z mleka, miodu i czosnku. Mała broniła się przed wypiciem specyfiku, lecz nieugięta rodzicielka ani myślała odpuścić. Przypilnowała, aby sześciolatka wypiła wszystko do ostatniej kropli, po czym opatuliła ją pierzyną i utuliła do snu. Liczyła, że dzięki wieczornym staraniom, rankiem po chorobie nie będzie śladu. Niestety Ewcia obudziła się ze stanem podgorączkowym. Irena załamywała ręce nad brakiem odporności dziecka. Odkąd zaczęło uczęszczać do przedszkola, regularnie łapało wszelkie infekcje. Nie było miesiąca, żeby Irena nie trafiała z Ewą do pediatry, który na pytanie o słabowitość dziewczynki odpowiadał, że widocznie taka jej natura. Ponoć wyrośnie z dziecięcych przypadłości i zacznie się zdrowo rozwijać. Irena nie mogła się tego doczekać.

– Niech pani nie opowiada bajek – warknęła przedszkolanka. – Co ja chorego dziecka nie umiem rozpoznać? Takich rodziców jak pani mnóstwo się tu przewija i każdy próbuje wmówić, że z ich dzieckiem wszystko jest w porządku. Zostawiają cherlaka w sali i nie zastanawiają się nad konsekwencjami. A ty tu się martw, żeby reszta się nie zaraziła, bo jeśli w grupie rozprzestrzeni się choroba, za kilka dni pojawią się pretensje ze strony dyrektorki. Jak pani sądzi, kto wtedy będzie miał do słuchania?

Irena kątem oka spoglądała na Ewę. Z rozpalonymi policzkami i mętnymi oczami wyglądała wyjątkowo mizernie, co oznaczało co najmniej kilkudniową nieobecność w przedszkolu. Powinna zostać więc z nią w domu i należycie wykurować, by w najbliższym czasie sytuacja się nie powtórzyła. Niestety na wyrozumiałość przełożonego nie miała co liczyć. Na kolejne zwolnienie Ireny zareaguje najpewniej kwaśną miną i dosadną uwagą o możliwości zastąpienia jej osobą bardziej dyspozycyjną. Przecież w ostatnich tygodniach już cztery razy zdarzyło się, że musiała przedłożyć sprawy prywatne nad zawodowe.

Janusz miał rację. Niepotrzebnie wracała do pracy. Dziecko wciąż chorowało, a z zarobków Ireny nie było żadnego pożytku. Chociaż przynosiła do domu trochę grosza, większość pieniędzy pozostawiała w aptece. Po wykupieniu leków dla Ewy ze skromnej wypłaty nie pozostawało wiele. Tyle co na kilka bochenków chleba.

Mąż uważał, że powinna zrezygnować z posady i porządnie zająć się domem oraz dziećmi, bo on, jako prawdziwy mężczyzna, utrzyma rodzinę na odpowiednim poziomie. Gdyby wreszcie poszła po rozum do głowy i rzuciła robotę, wówczas córka doszłaby do zdrowia. W mieszkaniu zapanowałby wreszcie ład, bo do tej pory Irena wykonywała kobiece obowiązki byle jak. Janusz krzywo spoglądał na odgrzewane obiady. Ponoć jego matka nigdy na coś podobnego by nie pozwoliła. Raził go kurz na półkach, zacieki w oknach i stos naczyń zalegających w zlewie.

– Przecież w biurze i tak do niczego się nie nadajesz – przekonywał. – Jesteś takie przynieś, wynieś, pozamiataj. Nikt o zdrowych zmysłach nie powierzyłby ci odpowiedzialnych zadań, więc nie wiem, dlaczego czekasz, aż ktoś cię doceni. Nie widzisz, że nikomu na tobie nie zależy? Wręcz przeciwnie, tylko przeszkadzasz.

Irena zaciskała usta, bojąc się, że za chwilę się rozpłacze. Słowa Janusza dotykały ją do żywego, bo wiele w nich było prawdy. Irena skończyła ledwie kilka klas. Nie mogła poszczycić się maturą jak jej kuzynki, Zosia i Jadzia. A bez wykształcenia nie miała co liczyć na dobre stanowisko. Cieszyła się, kiedy przełożony spojrzał na nią łaskawym okiem i przyjął pod swoje skrzydła, lecz zdawała sobie sprawę, że gdyby nie rozmowa Janusza z kolegą ze szkolnej ławy, nigdy nie przekonałaby do siebie pracodawcy.

Teraz wystarczyłoby jedno jego słowo, żeby straciła zajęcie. Nie wypowiadała swoich obaw na głos. Januszowi nadal nie przyszło do głowy spotkać się ze znajomym i namówić go do wręczenia Irenie wypowiedzenia, dziwiła się więc, że mąż nadal toleruje jej niezależność.

– To chyba niedługo się zmieni – mruknęła do siebie po wyjściu z Ewą z przedszkola.

– Coś mówiłaś, mamusiu? – spytała niemrawo dziewczynka.

– Nic ważnego, kotku. Po prostu martwię się twoją chorobą.

– Ale nie pójdziemy do doktora? – Ewcia się zmartwiła. Nigdy nie przepadała za lekarzami, a lęk zwiększył się jeszcze bardziej, gdy zaczęła być stałym gościem w gabinecie pediatry.

– Zobaczymy. Najpierw zastosujemy domowe metody, ale jeśli nie wyzdrowiejesz, bez wizyty się nie obejdzie.

– A jak powiem tatce, że nie chcę iść, to nie pójdę? – zapytało dziecko z mieszaniną nadziei oraz wyrachowania.

Irena cicho westchnęła. Ewa była oczkiem w głowie Janusza. Gdyby zażyczyła sobie gwiazdki z nieba, ojciec natychmiast ruszyłby spełnić jej prośbę. W czasie choroby chuchał na nią i dmuchał, za każdą infekcję obwiniając małżonkę. Przestrzegał, że jego kruszynce nic nie może się stać, bo wówczas Irena zapłaci za brak troski i uwagi.

Nie dziwiła się jego zachowaniu. Urodzona przedwcześnie dziewczynka nigdy nie poznała rodzonej matki. Anna zmarła podczas porodu, pozostawiając męża z dwójką małych dzieci. Dwuletni Marek i maleńka Ewa potrzebowali opieki, a Paszkiewicz pracował całe dnie i nie mógł należycie zająć się przychówkiem. Matka podupadła na zdrowiu i choćby chciała, nie zdołałaby przejąć obowiązków nad dwójką dzieciaków, a teściowa po śmierci córki całkowicie się załamała i zerwała kontakt z wnukami. Od ponad sześciu lat nie rozmawiała z Januszem, a i ten nie dążył do spotkania po wydarzeniach z pogrzebu, kiedy cierpiąca matka wykrzyczała mu w twarz, że ma na rękach krew Anny. Usilnie pragnął dziecka, chociaż żona wzbraniała się przed zajściem w ciążę, czym doprowadził ją do grobu.

Janusz radził więc sobie przy wydatnej pomocy sąsiadek, którym żal było biednego wdowca. To one w pierwszych miesiącach życia Ewy czuwały nad półsierotą, ale wkrótce ich współczucie wygasło, co zmusiło mężczyznę do oddania dzieci do przyzakładowego żłobka. Z maluchami spędzał czas jedynie w niedziele i nie orientował się, czego potrzebują do prawidłowego rozwoju. Poza tym wychodził z założenia, iż zajmowanie się takimi szkrabami należy do kobiety. Ojciec w końcu miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie niż zabawa z potomstwem.

Ledwie kilka tygodni później w życiu Paszkiewiczów pojawiła się Irena. Skromna, młoda wdowa, nie wiedzieć czemu wciąż pozostawała samotna. Janusz użył całego swojego uroku osobistego, dość szybko przekonując ją do ożenku. Nie dalej jak w drugie urodziny Ewy wzięli cichy ślub, a on odetchnął z ulgą. Wrócił wreszcie do starych zwyczajów, pozostawił dom w rękach małżonki i nie wtrącał się w jego prowadzenie, dopóki żadna krzywda nie działa się Ewci.

Dziewczynka już w wieku kilku lat zorientowała się, że okręciła sobie ojca wokół palca. Wystarczył szeroki uśmiech, buziak w policzek albo łzy w oczach, a Janusz stawał w obronie ulubienicy. I biada temu, kto przyczynił się do jej gorszego nastroju. Irena nie pochwalała rozpieszczania, ale przekonała się, że nie ma w tej rodzinie zbyt wiele do powiedzenia. Ewa z każdym mijającym rokiem przypominała swoją matkę i choćby z tego powodu wszystko uchodziło jej płazem. Wyjątkowo nie przepadała za nakazami i zakazami wprowadzonymi przez macochę, nieraz skarżąc się na nią u ojca. Ten uważał słowa córki za święte i niejednokrotnie upominał Irenę. Groził, że jeśli nie zmieni postępowania wobec córki, gorzko tego pożałuje.

Irena zastanawiała się czy i tym razem Ewa wykorzysta swoją przewagę i przekona Janusza do zaniechania wizyty u lekarza. Pewnie zatrzepocze rzęsami, zakwili cicho, po czym zaprezentuje uroczy uśmiech, który rozgrzeje serce tatki. A Irena będzie musiała się podporządkować, byle nie narazić na gniew ślubnego.

Ech, gdyby cztery lata temu nie zgodziła się zostać jego żoną, dziś nie przejmowałaby się humorami nieznośnego dzieciaka. Niestety uległa namowom nieżyjącej już matki i zgodziła się na ślub z wdowcem, mimo że jej serce od dawna należało do innego.

 

Zziajana Zosia wpadła do pokoju dzielonego z Lidzią oraz Anią. Uprzedzała kierownika, że jest zmuszona wyrwać się na dwie godziny z biura ze względu na spotkanie z wychowawczynią Nastki, ale rozmowa z nauczycielką nieco się przedłużyła, więc obawiała się, czy mężczyzna nie ukarze jej za spóźnienie.

Na miejscu powitały ją uśmiechy współpracownic.

– Mokrzycki nie sprawdzał, czy już wróciłam? – spytała z lękiem, po czym powiesiła płaszcz na wieszaku, a torebkę położyła na biurku. – Nie mogłam wyjść wcześniej ze szkoły…

– Niczym się nie przejmuj. – Lidzia machnęła ręką. – Pan Julian nie zauważył twojej nieobecności, ma dzisiaj zbyt wiele spraw na głowie.

– Otóż to – potwierdziła Ania. – Wątpię, by pamiętał, co mówiłaś mu dzień wcześniej. Za to ktoś inny był niepocieszony twoją nieobecnością.

– Co?

Roztargniona Zosia wyjęła z szafy dokumenty i usiadła na krześle. Do końca zmiany zostały cztery godziny. Przez wyjście narobiła sobie zaległości, z którymi miała nadzieję niezwłocznie się uporać. Nie miała wobec tego czasu na pogaduszki z koleżankami, chociaż te wyraźnie były w rozrywkowym nastroju.

Lidzia wstała, podeszła do parapetu i przeniosła leżący tam bukiet na stolik koleżanki. Wiązanka nie była szczególnie okazała. Ot kilka wiosennych kwiatów przewiązanych czerwoną wstążką.

– Nie dalej jak trzy kwadranse temu wpadł do nas Zbyszek Jackiewicz. – Ania odłożyła długopis i spojrzała wymownie na Zosię. – Ponoć chciał wyjaśnić coś w kwestii wynagrodzenia za ostatni miesiąc. Dziwnym jednak trafem ani myślał rozmówić się ze mną albo Lidzią.

Zosia zaczerwieniła się po uszy. Zatrudniony w Ceglorzu pół roku wcześniej Zbyszek od paru tygodni wykazywał coraz większe zainteresowane referentką z działu kadr. I nie przejmował się, że odrzuca jego awanse. Wręcz przeciwnie, za punkt honoru przyjął zdobycie jej względów, choćby miało to kosztować go mnóstwo zachodu.

– Przecież powtarzałam mu, że nie życzę sobie podobnych prezentów. – Zosia westchnęła. Odłożyła bukiet na bok, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.

– No wiesz! – Ania się oburzyła. – Chłopak się stara, a ty nie masz żadnej litości dla jego uczuć.

– Ledwie się zadurzył, a wy dwie już dorabiacie do tego wielką historię – mruknęła Zosia.

Chciała czym prędzej zająć się obowiązkami, by nie narażać się na gniew Mokrzyckiego. Poza tym temat afektu Zbyszka niezwykle ją krępował. Od lat nie interesowała się mężczyznami. Najważniejsze były dla niej córki. To o szczęście Nastki i Lusi walczyła każdego dnia. Własne spychała na boczny tor. Zresztą jako matka nie wyobrażała sobie przedkładać swoich potrzeb nad potrzeby dzieci. I co najważniejsze, wciąż kochała Tarasa. Jego śmierć niczego nie zmieniła. Mąż był jej pierwszą, jedyną, prawdziwą miłością. Nie mogłaby spojrzeć na innego jak na ukochanego, co wydawało się okrutne w stosunku do kogoś, kto obdarzyłby ją uczuciem.

– Żadna tam wielka historia. – Lidzia wzruszyła ramionami. – Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz skorzystać z nadarzającej się okazji i oderwać nieco od monotonnej codzienności. Zbyszek jest bardzo miłym młodzieńcem. Zapewne nie nudziłabyś się w jego towarzystwie.

– Właśnie – potwierdziła Ania. – Przecież nikt nie każe ci od razu wychodzić za niego za mąż – dodała i zaraz zachichotała.

– Skoro tak bardzo nalegacie, dlaczego któraś z was się z nim nie umówi?

– Chyba zapomniałaś, że jestem szczęśliwą mężatką – przypomniała Lidzia. – Nie w głowie mi amory, skoro mam Adama.

– A na mnie, nawet gdybym chciała, Zbyszek nie zwraca najmniejszej uwagi – podkreśliła Ania. – Po wejściu do pokoju patrzy tylko na ciebie.

– Och, dałybyście już spokój – prychnęła Zosia. – Nie w głowie mi romanse. Mam dzieci i to o nie muszę dbać.

– Twoje dziewczynki kiedyś dorosną, założą własne rodziny, a ty zostaniesz sama jak palec. Tego właśnie dla siebie chcesz? – spytała retorycznie Ania.

– Kochana, żadna z nas nie życzy ci źle – odezwała się Lidzia, widząc zaciśnięte ze złości usta Zosi. – Po prostu martwimy się o ciebie. Zasługujesz na szczęście jak nikt inny, a nie robisz nic, żeby je zdobyć.

– Skąd przypuszczenie, że nie jestem szczęśliwa?

Koleżanki popatrzyły na siebie znacząco.

– Mylicie się, wszystko ze mną w porządku. I nie potrzebuję mężczyzny, żeby czuć się doskonale – podkreśliła Zosia, nerwowo przekładając dokumenty. – Moją przyszłością też się nie kłopoczcie. Mam wspaniałą rodzinę, a problemów tyle samo, co inni. Poradzę sobie.

Andriejukowa przełknęła gorzką pigułkę. Koleżanki poniekąd miały rację, ale za nic nie przyznałaby się im do kłopotów. Nie tylko z Nastką, której zachowanie stało się przedmiotem nieprzyjemnej rozmowy z wychowawczynią. Jedenastolatka stała się nieznośna. Zarówno w domu jak i w szkole bywała opryskliwa, co nie podobało się nikomu z grona pedagogicznego, ponieważ dziewczynka podważała zdanie nauczycieli.

– Gdyby chodziło o inne dziecko, z miejsca otrzymałoby wilczy bilet – nie omieszkała poinformować Zosi polonistka, pani Głakiewiczowa. – Ale Nastka jest naszą prymuską i dumą placówki. Dlatego ważne jest, aby wreszcie ją utemperować, bo wcześniej czy później napyta sobie biedy.

Zosia zgodziła się z tymi słowami, bo co miała zrobić? Ją również męczyło zachowanie starszej latorośli. Anastazja zdawała się nie mieć szacunku do matki. Ostatnio odzywała się do niej tonem, w którym pobrzmiewała jedynie pretensja. O zwykłych, codziennych rozmowach, takich, jakie odbywała z Lusią, nie było mowy. Nastia srogim okiem spoglądała na komitywę między mamą a młodszą siostrą. I gdyby to było możliwe, najchętniej trzymałaby się od nich z daleka, ale skoro we trzy dzieliły jeden pokój, musiała z nimi przebywać. Coraz częściej jednak spędzała czas z Wandą albo z dziadkiem, wobec których zachowywała się bez zarzutu.

Zosia wiedziała, że wiele w tym jej winy. Przed laty obiecywała sobie nie wyróżniać żadnego z dzieci, bo doskonale pamiętała co działo się z Wandą, kiedy urodził się Andrzej. Młodsza siostra, chociaż nie potrafiła tego wyrazić, miała żal do mamy o odstawienie jej na boczny tor. Helena nieraz tłumaczyła córce, że Andrzej jest mały i wymaga więcej opieki niż ona, lecz kilkuletnie dziecko rozumiało tylko tyle, ile widziało. Zosia nie chciała powielać tych błędów, niemniej od maleńkości upodobała sobie Lusię. Zwłaszcza że dziewczynka z roku na rok coraz bardziej upodabniała się do ojca.

Teraz Zosia płaciła za swoje metody wychowawcze wysoką cenę. Nastia się buntowała, a ona bezradnie rozkładała ręce, bo nie wiedziała, w jaki sposób naprawić relacje ze starszą z dziewczynek.

Gdyby to był jedyny jej problem, pewnie jakoś zdołałaby znaleźć rozwiązanie. Nie tylko sprawa z Nastką spędzała jej sen z powiek. W domu nie działo się najlepiej. Dwa lata wcześniej Jadzia się wyprowadziła i ledwie pół roku później wyszła za mąż, o czym rodzina dowiedziała się z lakonicznej informacji przesłanej przez nowożeńców. Od tamtej pory siostry widziały się jedynie kilka razy. Często w wyniku przypadku, który krzyżował ich losy.

Mąż Jadzi był jednym z kierowników zmiany w Ceglorzu i jednocześnie przełożonym ojca, co zdumiona mężatka przyjęła z ogromnym niezadowoleniem. Zupełnie jakby wstydziła się korzeni, bo Tomasz początkowo dążył do poznania jej bliskich, a ona wręcz zabraniała mu kontaktów z Zygmuntem, do czego Bartoszak przyznał się podczas jednej z rozmów przeprowadzonych z teściem.

Zosia nie rozumiała, dlaczego siostra dąży do zerwania kontaktów ze Stawińskimi. Może i nie darzyli się wielkimi uczuciami, ale wciąż łączyły ich więzy krwi. Byli rodziną, najbliższymi sobie ludźmi. Zresztą między kobietami nie zdarzyło się nic, co mogłoby przekreślić ich wspólną przyszłość. Nie doszło między nimi do żadnej kłótni ani awantury. Nic więc Jadzi nie usprawiedliwiało, a bolało niczym nóż wbity w plecy.

Na domiar złego Zosia nie potrafiła dogadać się z Andrzejem. Jego powrót uważała za prawdziwy cud, bo straciła już nadzieję na odnalezienie młodszego brata. Kiedy Witek Leszczak przyprowadził go do domu, radości nie było końca. Przez ostatnie lata Stawińscy żyli w smutku, wciąż nie mogąc pogodzić się z utratą Heleny i Jerzego, zamordowanych przez Ukraińców, oraz ze zmianą granic kraju, która wymogła na nich przeprowadzkę na nieznane tereny.

Odnalezienie Andrzeja zdawało się światłem w ciemnym tunelu. Dawało nadzieję na lepszą przyszłość w niełatwej powojennej rzeczywistości. Niestety cała wiara, jaką Zosia pokładała w scalenie rodziny, rozwiała się w pył. Andrzej był zamknięty w sobie, na pytania o czas spędzony z rodziną Oleksandra, odpowiadał półsłówkami albo nie odzywał się wcale. Zosia doszła do wniosku, że brat próbuje zapomnieć o tamtym okresie życia i stara się odnaleźć w nowej sytuacji, wobec czego zaprzestała drażniącego go maglowania. Liczyła, że chłopiec sam się otworzy i z czasem nabierze zaufania do sióstr oraz ojca.

Nic podobnego. Andrzej trzymał się z daleka od Zygmunta, na Zosię i Jadzię spoglądał spode łba, czego ta ostatnia nie omieszkała kwitować dosadnymi uwagami. Po jej wyprowadzce złość Andrzeja skupiła się na Zosi i wiecznie milczącym ojcu.

Zosię bolało jego zachowanie. Jak w przypadku Jadwigi, nie miała przecież pojęcia, czym zawiniła. Żadne z rodzeństwa nie powiedziało jej wprost skąd w nich tyle złości, a ona niczego się nie domyślała.

O dziwo, Andrzej znakomicie dogadywał się z Wandą, Nastką i Lusią. Szczególnie z jedenastolatką znalazł wspólny język, co dla Zosi bywało podwójnie trudne z racji dystansu, jaki córka stworzyła w ich wzajemnych kontaktach.

Ojciec zaś nie robił nic, żeby zmienić sytuację w domu. Wychodził do pracy, wracał po zmianie i poza posiłkami niewiele go obchodziło. Zupełnie wyłączył się z codzienności i nie zwracał uwagi, co działo się wokół niego. Zosia starała się do niego dotrzeć, prowadziła rozmowy szybko zamieniające się w monolog, wyciągała na spacery, zwłaszcza w słoneczne dni, wreszcie namawiała do zabawy z wnuczkami spragnionymi zainteresowania dziadka.

Wszystko na nic. Zygmunt stał się cieniem samego siebie. Robił tyle, ile musiał, co w mieszkaniu wymagającym męskiej ręki stanowiło nie lada problem. Drobnymi naprawami zajmowały się kobiety, a o remoncie nie było mowy, choć bardzo by się przydał. Ani Zosia, ani Wanda nie znały się na podobnych sprawach, więc kwestia odnowienia domu leżała odłogiem.

Zygmunt nie uważał prac domowych za swoją powinność. Nawet jeśli drzwi skrzypiały od kilku dni i każdemu przeszkadzał ich przeraźliwy dźwięk, on nie zwracał uwagi na przyziemne sprawy, jakby nie widział sensu w prozie życia. Zamiast wspierać dzieci, odciął się od nich, w samotności wspominając trudną przeszłość.

Wanda usprawiedliwiała go, mówiąc, że każdy ma prawo do przeżywania emocji po swojemu, lecz Zosi kończyła się cierpliwość. Wszyscy mierzyli się z okrucieństwami przeszłości. Wojna pozostawiła w nich niezatarty ślad, odebrała ukochanych, wewnętrzny spokój i ufność w przyszłe dni.

Mimo to, w trudnych czasach, jakie zapanowały na polskiej ziemi po zakończeniu trwającego niemal sześć lat konfliktu, osobiste dramaty schodziły na dalszy plan. Ważniejsza stała się walka o przetrwanie w pogrążonym w chaosie świecie. Niełatwe okazywało się podźwignięcie, jeśli wciąż rozpamiętywało się miniony czas. Tragicznych wydarzeń rzezi wołyńskiej nie dało się wymazać, ale można było nauczyć się żyć dalej. O ile miało się dla kogo.

Zamiast wziąć się w karby i dostosować do panujących wokół warunków, Zygmunt sercem i rozumem wciąż znajdował się setki kilometrów na wschód. Chociaż mijał już kolejny rok poznańskiej rzeczywistości, on nadal tkwił na wołyńskiej ziemi.

– Zosia, jesteś jeszcze z nami? – Z mroków niewesołych myśli wyrwał Zosię głos Lidzi.

– Tak, tak. – Pokiwała głową. – Przepraszam, zamyśliłam się.

– Czyżbyś rozważała kandydaturę naszego Zbyszka? – zagadnęła Ania. – Twój wielbiciel tak łatwo nie zrezygnuje. Im prędzej się z nim spotkasz, tym szybciej przekonasz się, czy jest dla ciebie właściwy.

– Otóż to – zgodziła się Lidzia. – Ponoć nie masz zamiaru rozpoczynać tej znajomości, ale co ci szkodzi spróbować? Niczym nie ryzykujesz. Jeśli Jackiewicz rzeczywiście nie przypadnie ci do gustu, dasz mu do zrozumienia, że nie chcesz dłużej się spotykać. A może zmienisz zdanie i dasz sobie szansę na odmianę monotonii?

Zbyszek? Andriejukowa przewróciła oczami. Zupełnie o nim zapomniała. Gdyby słabość mężczyzny do niej była jedynym problemem, uważałaby się za niezwykle szczęśliwego człowieka. Jednak wbrew temu, co wcześniej powiedziała koleżankom, jedynym uczuciem jakie nie opuszczało jej od dawna, był niepokój. I za nic nie wiedziała, w jaki sposób poradzić sobie z jego destrukcyjnym działaniem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej