Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ania, Julia i Margo po rozpadzie Klubu Porzuconych Narzeczonych, ścigane złą sławą wykreowaną w brukowcu, postanawiają mimo wszystko wziąć się w garść i zadbać każda o siebie - wbrew plotkom, wbrew przeciwnościom losu. Lecz czy życie bez przyjaciółek będzie łatwiejsze, zwłaszcza gdy nie szczędzi nowych razów? W najbardziej niespodziewanym momencie drogi kapeenek znów się krzyżują. Gdy potrzebna jest pomoc na bok idą dawne animozje i nieufność. Lecz czy po tym, co zrobiła, znajdzie się pośród przyjaciółek... miejsce dla Kamili?
***
„Kolejny tom i kolejna bomba!
Mam wrażenie, że z każdą swoją książką autorka stawia poprzeczkę coraz wyżej. Uwielbiam pomysłowość pani Joanny, bo co pomyślę, że już będzie cudownie i fajnie, i spokój, to ona znów coś takiego wymyśla, że mnie z fotela wyrywa i emocje zaczynają się kotłować, a adrenalina skacze! I po co komu skok na bungee czy na spadochronie, gdy wystarczy sobie taką książkę poczytać ;)”
Romantyczny Akapit
„Historia o kobietach po przejściach, które połączył przypadek. Przewrotny los zadrwił z nich i wystawił na próbę ich przyjaźń. Kolejny raz przekonałam się, że o szczęście musimy zadbać sami oraz że wsparcie życzliwych nam osób ma niesamowitą moc. Ta powieść rozbawi Was i wzruszy. Emocje będą Wam towarzyszyć do ostatniego zdania, po przeczytaniu którego będziecie czuli niedosyt. Tak jak ja!”
Czytam dla przyjemności
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 350
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro i Joanna Nowak
Projekt okładki: Agnieszka Kazała
Skład i łamanie: WLBP
Korekta: Aga Dubicka
Redakcja: Agnieszka Kazała
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2023
Patroni:
Matka Książkoholiczka – blog
Romantyczny Akapit – blog
Książka zostawia ślad – blog
Czytam dla przyjemności – blog
Bibliotekarka Natalka – blog
ISBN: 978–83–66945-18-0
ANIA
Nieśmiałe promienie słońca powoli przebijały się przez gęstą warstwę chmur, zwiastując ciepły dzień. Noce bywały jeszcze mroźne i nierzadko kierowcy nad ranem wciąż jeszcze musieli skrobać w swoich samochodach szyby. Na szczęście w ciągu dnia warunki pogodowe szybko się poprawiały. Tylko patrzeć, jak wiosna zamieni się miejscami z zimą, budząc do życia i przyrodę, i ludzi.
Ania Michalak z utęsknieniem wyglądała nadejścia ulubionej pory roku. Wprost nie mogła się doczekać powrotu ptaków z zimowej tułaczki, zieleniących się drzew czy coraz dłuższych dni, kiedy wydawało się, że doba ma znacznie więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Dziewczyna odnosiła wrażenie, jakby wraz ze zmianą w kalendarzu wstępowały w nią nowe siły. Tryskała wówczas energią, miała lepszy humor i nic, nawet przeniesienie góry, nie wydawało się jej niemożliwe.
Może to wina, a raczej zasługa wzrastającej temperatury. Ania czuła, że i ona wybudza się z zimowego snu, w który zapadła z początkiem listopada – najbardziej ponurego, w jej mniemaniu, miesiąca. Na szczęście życie to zamknięty, stale powtarzający się cykl, w którym zgodnie z prawami przyrody, po zimie zawsze następuje wiosna. Przetrwanie tej pierwszej staje się jednak niezwykle trudne, kiedy to – jak bywało w ostatnich latach – na ziemię nie spada śnieg, a króluje wieczna plucha i szaruga. Gdyby zima była prawdziwą zimą, zamiast kolejną, znacznie bardziej ponurą jesienią, pewnie łatwiej byłoby z nią wytrzymać.
Teraz już nie musiała, bo zaczynał się marzec – cichy zwiastun zmian.
Stała przy oknie z kubkiem świeżo zaparzonej kawy w ręce. Obudziła się w doskonałym nastroju, gotowa na nowe wyzwania, jakie niosła ze sobą przyszłość. Studentka ostatniego roku architektury widziała ją w kolorowych barwach, na bok odkładając szarości, które bez ustanku jej towarzyszyły. Dziś, wreszcie wolna od finansowych zaległości, z nowymi nadziejami spoglądała przed siebie, dochodząc do wniosku, że po przygodach, jakie zafundowało jej w ubiegłym roku przeznaczenie, może odetchnąć z ulgą.
Wczoraj spłaciła ostatnią ratę kredytu zaciągniętego na uregulowanie zobowiązań związanych ze ślubem, do którego ostatecznie nie doszło. Wspólnie z Rafałem świętowaliby wkrótce pierwszą rocznicę zawarcia związku małżeńskiego. Szczęście w nieszczęściu, kilka dni przed planowaną uroczystością przyszła panna młoda zastała narzeczonego w łóżku z inną kobietą. Z miejsca odwołała ceremonię, odżegnując się od wiarołomnego partnera, który niestety nie widział w swym postępowaniu niczego złego. Więcej, nadal chciał się ożenić z Anią, przysięgając przed ołtarzem miłość, wierność oraz uczciwość małżeńską. Tak, zwłaszcza tę ostatnią. W przerwach od płaczu zastanawiała się, czy obietnica złożona przed Bogiem i ludźmi miałaby dla tego człowieka jakiekolwiek znaczenie, skoro już w przededniu ślubu zapomniał o ukochanej.
Zatem, przekonawszy się o sile lojalności Rafała, Ania z dumą trwała przy swoim postanowieniu, narażając się tym samym na ostracyzm ze strony rodziny. Mimo że to ona została skrzywdzona, rodzice i siostry nie widzieli nic niewłaściwego w zachowaniu mężczyzny.
Z tego powodu z długami została sama, bowiem ani najbliższym, ani tym bardziej sprawcy całego zamieszania przez głowę nie przeszła myśl o partycypowaniu w kosztach. Chcąc nie chcąc, biedaczka musiała zacisnąć zęby i uporać się z problemami.
Nieraz zżymała się na okrutny los, zastanawiając, czemu właśnie jej już na starcie dorosłości przypadło w udziale borykać się z takimi przeciwnościami. Potem ganiła się w duchu i dziękowała opatrzności za zdrowie i dwie sprawne ręce, dzięki którym mogła uporać się z kłopotami. Chociaż było to cholernie niesprawiedliwe, nic nie stało na przeszkodzie, żeby sobie z tym wszystkim poradzić. Wolała nie myśleć, że inni mieli lepiej albo gorzej, bo nie lubiła się do nikogo porównywać. Nie sposób jednak nie przyznać, iż prędzej czy później powody jej gorszego samopoczucia bezpowrotnie znikną, a to oznaczało luksus, na jaki niektórzy nigdy nie będą mogli sobie pozwolić.
Ania nie podskakiwała z radości pod sufit, ale perspektywę, która jeszcze całkiem niedawno majaczyła w oddali, teraz miała na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło chwycić się tego, co ze sobą niosła, i już nigdy nie dać jej odejść.
Szuranie bosymi nogami po podłodze przywróciło ją do rzeczywistości. Wyraźnie niewyspany Adrian stanął za nią i objął ją w talii, wywołując dreszcze w całym ciele. Choć byli ze sobą od dobrych kilku miesięcy, nadal działał na nią jak narkotyk.
Najlepsze uzależnienie, w jakie mogłam popaść – uznała, czując dotyk jego ust na swojej skroni.
– Obudziłem się, a ciebie nie było obok – powiedział z wyrzutem w głosie.
– Wybacz, nie mogłam już spać – wyjaśniła, wtulając się w mężczyznę.
– Coś się stało? Wczoraj wróciłaś tak zmęczona, że zasnęłaś od razu po przyłożeniu głowy do poduszki.
– Spokojnie, nie stało się nic złego – powiedziała z uśmiechem na ustach. Troskliwy ton Adriana rozczulał ją do głębi. Nie pamiętała, żeby Rafał zwracał się do niej w podobny sposób, rzadko dopytywał o jej nastrój, ale kiedy sam był zdenerwowany, oczekiwał niezmąconego niczym zainteresowania. – Jaka to miła odmiana, gdy komuś zależy na twoim samopoczuciu – pomyślała nieśmiało. – Wręcz przeciwnie. Mamy powód do świętowania – oznajmiła wesoło.
Adrian zmrużył oczy.
– O kurczę, znów zapomniałem o jakiejś rocznicy? Miesięcznicy? Jeśli chcesz, zaraz pójdę po kwiaty albo…
– Nie, głuptasie. – Ania odsunęła się i zmierzwiła mu włosy, ze względu na różnicę we wzroście, stając przy tym na palcach. – Wczoraj ostatecznie zerwałam z przeszłością.
Podeszła do blatu i zaczęła przygotowywać śniadanie dla obojga. Skonsternowany Adrian tkwił w miejscu, za nic nie potrafiąc zrozumieć, co ukochana próbuje mu przekazać.
– Błagam cię, przestań mówić zagadkami, bo mój mózg o ósmej rano nie współpracuje jak należy.
– Jestem czysta jak łza. – Odwróciła się z nożem w jednej ręce i pomidorem w drugiej. Wyglądałoby to dość przerażająco, gdyby nie błysk w oku i malujące się na twarzy szczęście. – Stan mojego konta dobitnie to potwierdza, bo okrągłe zero może oznaczać tylko jedno. Ale wiesz, czym jest dla mnie? – dodała z emfazą. – Krokiem naprzód zamiast w tył, światłem w tunelu, oddechem ulgi, wreszcie pożegnaniem ze światem, który był mi dotąd kulą u nogi.
Ciche westchnienie Adriana przerwało jej monolog.
– Aniu, skarbie, chciałabym cieszyć się razem z tobą, ale nadal nie mam pojęcia, z jakiego powodu.
– Och, to jeszcze się nie domyśliłeś? Przecież jaśniej już się nie da: spłaciłam ostatnią ratę kredytu. Stałam się wolnym człowiekiem, bez wiszących nad głową zobowiązań. – Opadła na kuchenny stołek. Spodziewała się większego entuzjazmu z jego strony. Tymczasem jej sympatia nie wydawała się zbytnio przejęta najnowszymi rewelacjami. Równie dobrze mogła mu oznajmić, że babcia Irena kupiła sobie na targu słomkowy kapelusz, a sąsiadka wyprowadziła psa na spacer. Podobny poziom zaangażowania. A przecież dla niej oddzielenie się grubą kreską od odwołanego ślubu, długów i Rafała było kamieniem milowym w drodze do pełnej samodzielności. Naprawdę Adrian tego nie pojmował? – Dlaczego nic nie mówisz? – zabrzmiało niczym wyzwanie.
– Bo nie wiem, co mam powiedzieć. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Dobrze wiesz, że pieniądze na spłatę pożyczki nigdy nie były problemem.
– Może dla ciebie.
– W każdej chwili mogłem ci je dać.
Ania pokręciła głową.
– Ty w ogóle nie rozumiesz…
– Więc mi wyjaśnij. – Wreszcie zdał sobie sprawę, że jego ignorancja albo sprowadzi kłopoty, albo wywoła awanturę. Albo jedno i drugie. Przyklęknął przed dziewczyną, po czym delikatnie podniósł jej zwieszoną głowę.
– Chciałam to załatwić sama. – Przygryzła dolną wargę. – Bez niczyjej pomocy. Udowodnić, że sobie poradzę, chociaż rodzice uważali co innego i pewnie nadal twierdzą, że samodzielnie nie zdołam zrobić nawet kroku. Nigdy nie wątpiłam w twoje
wsparcie, czuję je każdego dnia i mocno doceniam. Lecz akurat w tym wolałam się sprawdzić w pojedynkę. Sprawdzić, czy zdam jeden z najtrudniejszych egzaminów na progu dorosłości. – Na chwilę zamilkła. – I chyba nieskromnie mogę stwierdzić, że wyszłam z tego starcia obronną ręką.
– W takim razie co masz zamiar zrobić z tak świetnie rozpoczętą resztą życia?
– Na sam początek zjeść posiłek u boku najlepszego faceta na ziemi.
MARGO
Prawdziwe życie chyba nie było dla niej. Margo wtoczyła się do tramwaju z komputerem i torebką w jednej ręce i naręczem dokumentów w drugiej. Popchnięta przez współpasażerów w głąb pojazdu wypuściła z dłoni stos papierów, które rozpierzchły się po podłodze wagonu. Nikt nie rzucił się na pomoc, niczym na zawołanie wszyscy wokół zajęli się krajobrazem przesuwającym za oknami albo zawartością swoich telefonów. Zaczerwieniona na twarzy kobieta, upokarzana dodatkowo przez grawitację, która nie pozwalała utrzymać równowagi, poczęła zbierać dobytek.
Kiedy ten koszmar się wreszcie skończy? – pomyślała z goryczą. Samochód odmówił jej posłuszeństwa, musiała zatem odstawić go do warsztatu, gdzie od cmokającego nerwowo mechanika usłyszała, że naprawa może potrwać kilka dni i kosztować jej miesięczną pensję.
– Proszę się zastanowić, czy to w ogóle ma sens – poradził. – Pani auto zaczyna przypominać skarbonkę, a to sygnał, że długo nie pojeździ. Może warto w takim razie rozejrzeć się za czymś nowym? Mam kilku znajomych prowadzących komisy, jeśli pani chce, mogę zasięgnąć języka.
– Nie trzeba – mruknęła Margo. – Niech pan naprawia.
– Pani sprawa. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Nasz klient, nasz pan, prawda stara jak świat, nawet jeśli ktoś jest uparty niczym osioł.
– Tak, tylko… – Margo westchnęła cicho – czy istniałaby możliwość rozłożenia należności na raty?
Po aferze, jaką rozpętał artykuł w „Plotkach i Ploteczkach” oraz idącym za nim niesłusznym oskarżeniem względem Michała Różyckiego, biuro rachunkowe, które Małgosia Zarzycka prowadziła od kilku lat, z dnia na dzień zaczęło upadać. Klienci się wycofali, pracownicy odeszli, pozostały jedynie rachunki do zapłacenia i rosnący z każdą chwilą wstyd. Margo próbowała jeszcze reanimować upadający interes, bo nie zwykła poddawać się bez walki. Z uporem szukała nowych interesantów, zwracała się do starych, oferując wysokie usługi w zamian za niższą cenę. Wszystko na nic. Opinia poszła w świat, choć nie miała wiele wspólnego z rzeczywistością.
Margo musiała wreszcie pogodzić się z nieuniknionym. Budowany w pocie czoła biznes w spektakularny sposób odszedł do lamusa. I nic nie zapowiadało, by cokolwiek mogło tu pomóc.
Porażka. To słowo nie istniało w słowniku kobiety sukcesu. Było przeciwieństwem zwycięstwa, wygrawerowanego na piórze, które sprezentowała sobie z okazji podpisania umowy ze szczególnie ważną firmą. Jak więc miała przyjąć do wiadomości, że przegrała? Jak pogodzić się z klęską?
Przez dobrych kilka tygodni nie wychodziła z domu. Po zamknięciu drzwi biura i oddaniu kluczy właścicielowi budynku zamknęła się w swoim pokoju w domu babci Igi, po kolei wypłakując wszystkie żale. Nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Uważała się za dobrego człowieka. Może czasem zbyt szczerego, co nie zawsze pomagało w kontaktach z bliźnimi, lecz w gruncie rzeczy nie miała sobie wiele do zarzucenia. Dlaczego w takim razie los tak okrutnie się z nią obszedł?
Po raz wtóry?
Gdyby nie babcia, nie wzięłaby się w garść. To ona uświadomiła jej, że życie to wzloty i upadki i tylko od nas samych zależy, jak szybko podniesiemy się z kolan, żeby zaliczyć następne szczyty.
– Poza tym, zaczyna nam brakować na rachunki – przyznała Iga Dąbrowska z niemałym zakłopotaniem. – Nic chciałam wcześniej nic mówić…
– Dlaczego? – Margo przełknęła głośno ślinę. Kiedy ona użalała się nad sobą, babcia najwyraźniej walczyła o przetrwanie.
– Żebyś nie pomyślała, że źle gospodarzę.
– Och, babciu. – Kobieta mocno przytuliła swoją opiekunkę.
Zarzycka omal nie spaliła się ze wstydu. Ona, młoda, pełna sił i energii podkuliła ogon, pozwalając staruszce wziąć na barki ciężar odpowiedzialności za utrzymanie. Jak mogła spojrzeć sobie w oczy, wiedząc, że Iga z trudem próbuje związać koniec z końcem?
Tego samego dnia przejrzała portale zawierające oferty pracy dla księgowych. Znalazła kilka interesujących ogłoszeń, które natychmiast zapisała w pamięci komputera. Potem otworzyła pusty plik i zabrała się do pisania curriculum vitae, konstatując, że jeszcze nigdy nie musiała go sporządzać.
Cóż, w jej życiu nadszedł chyba moment na wiele pierwszych razów. Pierwsza rozmowa kwalifikacyjna w sprawie pracy, pierwsze nerwowe oczekiwanie na jej rezultat, pierwsza praca na etat, w końcu pierwszy szef. Dotąd nie miała nikogo nad sobą, obawiała się przeto, jak odnajdzie się w nowej rzeczywistości.
Po niemal pięciu miesiącach od podpisania umowy z biurokratyczną korporacją, stwierdzała pochmurnie, że w ogóle się nie odnalazła. I nie chodziło o ludzi, z którymi dzieliła tak zwany open space, choć nie znajdowała zbyt wielu ciepłych słów na ich temat. Nie chodziło o przełożonych, bo na komentarze młodszej od siebie kierowniczki starała się odpowiadać zaciśnięciem zębów w obawie przed rzuceniem kąśliwej uwagi. Chodziło o nią. O jej podejście do niegdyś uwielbianego zajęcia. Margo z przykrością musiała przyznać, że księgowość przestała sprawiać jej przyjemność. A stąd jedynie krok do zawodowego wypalenia.
– Malwina pytała, gdzie jesteś – syknęła w jej stronę koleżanka ze stanowiska obok, kiedy po wielkich bojach z komunikacją miejską dotarła do biurowca. – Powiedziałam, że utknęłaś w łazience, bo zjadłaś nieświeżego śledzia, więc staraj się wyglądać na schorowaną.
– Dzięki. – Margo opadła na krzesło. W ostatnim tygodniu, z powodu kłopotów z autem, już trzy razy spóźniła się do pracy, czego zwierzchniczka nie omieszkała wypomnieć, strasząc przy tym odebraniem premii, jeśli sytuacja się powtórzy. – Ratujesz mi skórę.
Koleżanka wzruszyła ramionami. Nie przepadała za nową, ale Malwiny Wiśniewskiej nienawidziła daleko bardziej. Zrobiłaby wiele, żeby wbić jej szpilę, dlatego postanowiła chronić Małgosię.
Ta bez większego zapału zabrała się do sporządzania danych, które kierowniczka chciała dziś widzieć na biurku. Nie zdążyła jednak włączyć komputera, kiedy wspomniana pojawiła się za jej plecami .
– Zarzycka, gdzie moje zestawienie? – spytała, zaciskając usta w wąską kreskę. Margo pomyślała, że gdyby nie wyzierająca z twarzy kobiety wzgarda połączona z jędzowatością i jad w głosie, mogłaby uchodzić za sympatyczną babkę. Niestety, nie starała się ani trochę wkupić w łaski podwładnych, prezentując za to postawę oschłości i wyższości, czym narobiła sobie wśród nich mnóstwa wrogów. Ani trochę jednak się tym nie przejmowała, zwłaszcza że nie miała powodów, skoro jej ojciec zasiadał w zarządzie spółki.
– Właśnie je przygotowuję.
– Słucham? – Malwina stuknęła mocniej obcasem. – Co to znaczy: przygotowuję?
Margo przewróciła oczami.
– To znaczy, że zabieram się do jego opracowania.
– Jako to? Dopiero się zabierasz? – Z każdym wypowiedzianym słowem głos Wiśniewskiej podnosił się o kolejne decybele. Pracownicy siedzący w sąsiednich boksach wychynęli, by zlokalizować źródło zamieszania, jednak na widok miny przełożonej natychmiast pochowali się przy swoich stanowiskach. – Przecież ja je potrzebuję na teraz!
Małgosia starała się zachować stoicki spokój, ale w konfrontacji z Malwiną nie było to proste.
– W piątek wyraźnie powiedziałaś, że zestawienie ma być opracowane w poniedziałek.
– Na poniedziałek – przerwała szefowa. – Nie w poniedziałek, tylko na poniedziałek. Co oznacza, że w poniedziałek rano powinnam je widzieć na biurku!
– Jestem pewna, że…
– Sugerujesz, że nie pamiętam, jakie przekazuję polecenia? – Tego Margo nie zasugerowała, choć cisnęło jej się na usta. Z niemal stuprocentową dokładnością mogła przytoczyć przebieg rozmowy odbytej w piątkowe popołudnie, bo pięć minut przed wyjściem z pracy Malwina rozsierdziła ją na tyle, że skutecznie zepsuła początek upragnionego weekendu. Dlatego była pewna, że nie pomyliła się w ocenie terminu. Zwłaszcza że słuch miała jeszcze dobry. – Za dwie godziny rozpoczyna się zebranie, na którym miałam przedstawić dane, a ty mi mówisz, że ich nie masz? Masz w ogóle pojęcie, jak ja się pokażę przed innymi kierownikami i jak zostanie oceniony nasz dział?
– No nie. – Krzyk przełożonej nie robił na doświadczonej księgowej żadnego wrażenia. Z trudem powstrzymała się przed przewróceniem oczami, domyślając się, jak mogłoby zostać odebrane, lecz nic nie potrafiła poradzić na sarkastyczny ton wybrzmiewający z każdego jej słowa. Młoda sama była sobie winna. Jako przełożona powinna dopilnować tak ważnej rzeczy jak sprawozdanie, i nie odkładać jego sporządzenia na ostatnią chwilę. Margo nigdy nie pozwalała sobie na podobne zaniedbania. Zaufaj i sprawdź, mawiała. A najlepiej przypilnuj, jeśli od tego zależą wyniki twojej pracy.
Wiśniewska wyglądała, jakby miała za chwilę wybuchnąć.
– Jeszcze nigdy nie spotkałam się z równie nieodpowiedzialnym podejściem do obowiązków – warknęła. – Ale czego innego spodziewać się po kimś, kto robił karierę przez łóżko.
Margo oniemiała. Wprawdzie mogła się spodziewać, że jej oponentka nie cofnie się przed niczym, byle ją upokorzyć. Nie przewidziała tylko jednego: że wieści przekazywane przez plotkarski szmatławiec rozniosą się po całym mieście. Malwina nie bez satysfakcji spojrzała na milczącą podwładną. Zapewne już dawno planowała wykorzystać asa w rękawie, czekała jedynie na odpowiedni moment, by posłużyć się nim tak, by nikt nie miał wątpliwości, kto jest górą.
– Drogie panie, co to za zamieszanie? Słychać was w sąsiednim pomieszczeniu.
Przy biurku Zarzyckiej stanął wysoki mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze. Zlustrował od góry do dołu dwie lwice, które zaczynały skakać sobie do gardeł, po czym zwrócił się do stojącej wyżej w zawodowej hierarchii Malwiny. Ta, od niepamiętnych czasów zadurzona w dyrektorze Wieniawskim, spłoniła się jak piwonia, z trudem wyjaśniając powody konfliktu.
Margo omal nie parsknęła śmiechem.
A więc ta harpia jednak ma słaby punkt – pomyślała.– Cóż, nawet ona jest tylko człowiekiem i nawet ona, wydawałoby się niezniszczalna, ulega zwykłym, ludzkim namiętnościom.
– I widzi pan, dyrektorze, przez zaniedbanie pani Zarzyckiej nie jestem w stanie w należyty sposób przedstawić wyników swojego działu.
Obwiniona zazgrzytała zębami. Najłatwiej obarczyć winą kogoś postronnego i nie przyznać się do własnych błędów. Malwina do perfekcji opanowała sztukę zrzucania z siebie odpowiedzialności. Chciała uchodzić za perfekcyjną, zapominając niestety o tym, że działania podwładnych rzutują na nią samą.
– To prawda? – Cierpki głos Wieniawskiego przyprawiał Margo o gęsią skórkę.
Przez dobrą chwilę zastanawiała się, co odpowiedzieć. Jeśli potwierdzi wersję kierowniczki, wystawi sobie fatalną opinię, ale nie narazi się Wiśniewskiej. Z drugiej strony, mogła zaprzeczyć, robiąc sobie z niej większego wroga. Poza tym wcale nie miała pewności, czy dyrektor uwierzy w jej wersję zdarzeń.
– Najwyraźniej źle coś zrozumiałam – bąknęła, zaczerwieniona po cebulki włosów.– Była przygotowana na gromy z jasnego nieba, naganę, a nawet pożegnanie z posadą. Takiego obrotu spraw, jaki nastąpił, w ogóle się nie spodziewała.
– Spokojnie, każdemu może się zdarzyć – stwierdził wspaniałomyślnie mężczyzna. Malwina wyglądała na skonfundowaną. – Proszę powiedzieć, dwie godziny wystarczą na załatwienie sprawy?
– W zupełności – odparła Margo. Zastanawiała się, czy to ona śni na jawie, czy stojąca obok kobieta przeżywa największy koszmar.
– Wspaniale. Spróbuję przesunąć zebranie na późniejszą godzinę, tak aby wasz dział miał szansę w należyty sposób się przygotować. A panią – zwrócił się do kierowniczki – na drugi raz bardzo proszę o większą dbałość i kontrolę podczas przekazywania poleceń. Jako team nie możemy sobie pozwolić na zaniedbania. I proszę nie zapominać, że stanowisko koordynatora wymaga sporej dozy dalekowzroczności, dojrzałości i umiejętności prawidłowej oceny zdarzeń. Nie brakuje nam uzdolnionych pracowników, którzy świetnie mogą sobie poradzić na takim stanowisku. Dlatego czasem wypada zastanowić się, czy niektóre funkcje po prostu nas nie przerastają. Powodzenia, pani Małgosiu – ostatnie słowa skierował do Margo, po czym odszedł niespiesznym krokiem do swojego gabinetu.
Wiśniewska długo trwała w stuporze. Kiedy wreszcie się ocknęła, jej twarz zionęła nienawiścią.
– Jeszcze mi za to zapłacisz!
Margo delikatnie się uśmiechnęła. Pewnie czekały ją trudne chwile pod rządami Malwiny, pewnie jeszcze pożałuje konfrontacji, ale dziś postanowiła się tym nie przejmować. W końcu udało jej się utrzeć nosa aroganckiej przełożonej, nic zatem dziwnego, że czuła, jakby wygrała na loterii.
Po raz kolejny w ostatnim czasie złapała się na tym, że miała ochotę podzielić się wrażeniami z przyjaciółkami z Klubu Porzuconych Narzeczonych. Chciała zobaczyć ich miny, kiedy usłyszałyby o niespodziewanym zakończeniu potyczki z przełożoną. Ania śmiałaby się do rozpuku, Julia zamartwiała, czy nie wynikną z tego kłopoty, a Kamila…
Małgorzata Zarzycka szybko przypomniała sobie, że na spotkanie nie ma większych nadziei, bo klubowiczki od miesięcy nie odzywały się do siebie.
Dobry nastrój prysł niemal natychmiast.
JULIA
Plac zabaw wczesnym rankiem świecił pustkami. Dzieciaki spędzały czas w szkole albo przedszkolu i tylko nieliczne maluchy bawiły się na huśtawkach czy w piaskownicy w towarzystwie opiekunów. Zresztą, pogoda nie nastrajała jeszcze do długich wypadów. Z dnia na dzień temperatura na termometrach rosła, lecz w cieniu powoli zieleniących się drzew zimno nadal doskwierało. Promienie słońca nie ogrzewały dostatecznie, zaś wiatr pogłębiał uczucie chłodu. Mimo to świeżo upieczona mama, Ewelina Malicka, postanowiła wybrać się ze swoim maleństwem na spacer i przy okazji spotkać z Julią Orłowską, koleżanką z dawnej pracy.
Kobiety ulokowały się na drewnianej ławeczce opodal małpiego gaju. Ewelina postawiła wózek i zablokowała tylne koła. Sprawdziła, czy niespełna trzytygodniowy Tymek jest starannie owinięty ciepłym kocem. Kiedy dopełniła wszystkich matczynych rytuałów, spoczęła obok zafrasowanej Julii.
– Uroczy malec – pochwaliła matka bliźniaczek.
– Dziękuję. W dodatku bardzo spokojny. Budzi się w nocy o ustalonych porach, nie ma problemów z jedzeniem i daje pospać nad ranem – odpowiedziała kobieta. – Bardzo się z tego cieszę, bo nasłuchałam się od znajomych, że po zaraz urodzeniu dziecka będę przypominać sfrustrowane zombie szukające choćby minuty na sen. Tymczasem żadne mrożące krew w żyłach historie o macierzyństwie się w naszym domu nie ziściły. Zaczynam się zastanawiać, czy mam wielkie szczęście, czy wszystkie te mamuśki po prostu przesadzają.
– Zdecydowanie to pierwsze. Ja nie miałam tak łatwo. Nie dość, że dziewczynki urodziły się przed terminem i przeleżały kilka tygodni w szpitalu, to po przyjeździe do domu przekrzykiwały jedna drugą, jakby próbowały zwracać uwagę jedynie na siebie. Nie ominęły nas kolki, bujanie do trzeciej nad ranem, bolesne ząbkowanie i inne uroki rodzicielstwa. Tak że spokojnie, wszystko przed tobą.
Ewelina wyraźnie zmarkotniała.
– Chyba za wcześnie zaczęłam skakać z radości. Może to niedobrze, że Tymek jest taki grzeczny, bo jeśli zdarzy się cokolwiek nieprzewidzianego, nie będę umiała właściwie zareagować?
– Hej, tylko mi się tu nie załamuj. – Julia uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Zresztą, matki są wielozadaniowymi tytanami, którym nie są straszne żadne przeciwności losu. Poradzą sobie z problemami, bo wystawione na próbę sprostają nawet największemu wyzwaniu. I nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Zobaczysz, gdy pojawią się kłopoty, będziesz wiedziała, co zrobić. Instynkt zadziała.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Nie ma kobiety, która nie obawiała się trudów wychowania, a jednak, lepiej czy nieco gorzej, dają sobie radę. Najważniejsze, że podchodzą do tego z sercem.
Ewelina kontrolnie zajrzała do synka.
– Czuję się nieco uspokojona, ale nadal mam obawy.
– Słusznie. Dzięki temu pozostaniesz czujna.
– A jak popełnię błąd?
– Nie jesteś ideałem – przypomniała Julia. – I lepiej, żebyś przyzwyczaiła się do tej myśli, bo zanotujesz mnóstwo wpadek.
– Znów mnie dołujesz…
– Przestań odbierać to w ten sposób. Po prostu czerp garściami z każdego momentu spędzonego z dzieckiem. Nikt ci nie zabierze wspomnień i tej szczególnej więzi, one zostaną na całe życie. A to, co uda się wam wypracować na samym początku, zaprocentuje w przyszłości.
– Brzmisz, jakbyś wychowała co najmniej drużynę piłkarską.
Julia westchnęła.
– E, tam – próbowała zbagatelizować komplement. – Sama zobaczysz, wszystkiego się nauczysz.
– Oby, bo ten mały dżentelmen zasługuje na to, co najlepsze.
Niewiele brakowało, żeby dzielne matki wzruszyły się i wybuchnęły płaczem. Rozmowa o dzieciach, zwłaszcza dla pierworódki, jest czymś niezwykle emocjonalnym. Hormony nadal buzują i czasem trudno powstrzymać wzruszenie. Na szczęście Julia dobrze ją rozumiała, nie oceniała, za co tamta była jej dozgonnie wdzięczna.
– Dość o mnie. – Ewelina ukradkiem otarła spadające na policzki łzy. – Opowiadaj, co u ciebie.
Nic nowego, chciałoby się powiedzieć. A w rzeczywistości cała lawina zdarzeń. Od czego zacząć? Najlepiej od samego początku, ale Julia zdążyła pogubić się w tych wszystkich początkach i końcach. Od ciągłego ich roztrząsania stała się kłębkiem nerwów, co wpływało fatalnie nie tylko na nią, ale i na dzieci. Zamiast stać twardo na ziemi, stała się chwiejna, niczym chorągiewka na wietrze, i choć próbowała wziąć się w garść, przegrywała w starciu z własnymi lękami i niepewnością.
Wszystko zaczęło się tego dnia, w którym dostała pismo z sądu o ustalenie ojcostwa. Dopiero wówczas dowiedziała się, że Karol Adamczewski w tajemnicy przeprowadził badania DNA, które potwierdziło, że jest biologicznym ojcem Weroniki i Wiktorii.
Przecież nigdy temu nie zaprzeczałam – pomyślała strapiona. Przecież, gdyby było inaczej, nie pozwoliłaby mu spotykać się z dziewczynkami.
Zaskoczona niespodziewanym obrotem spraw, Julia postanowiła rozmówić się z byłym partnerem, ale ten nie odbierał od niej telefonów. Ograniczył się do poinformowania, że następnym razem zobaczą się w sądzie. Pod młodą matką ugięły się nogi. A więc stało się to, czego najbardziej się obawiała. Karol chciał jej odebrać dzieci!
U znalezionego naprędce adwokata dowiedziała się, że nie ma się czego obawiać. Zaś jedynym, co może wywalczyć ojciec, jest prawo do codwutygodniowego spędzania weekendu z potomstwem i zobowiązanie do płacenia alimentów. Alina Orłowska, towarzysząca przerażonej córce, poczuła niemałą satysfakcję. Owszem, nie marzyła o TAKIM ojcu dla swoich wnuczek, lecz lepszy TAKI niż żaden. W obawie przed utratą życiowego dorobku, postanowiła już nigdy więcej nie wpuszczać kryminalisty do domu, nie gardziła za to pieniędzmi, jakie co miesiąc miały wpływać na konto maluchów.
– Powinien jeszcze zapłacić za wcześniejsze lata, kiedy wypruwałyśmy sobie żyły, żeby dzieciom niczego nie zabrakło – oznajmiła buńczucznie.
Adwokat spojrzał na nią z politowaniem. Wolał powstrzymać się przed komentarzem, zdając sobie sprawę, że starsza pani jest typem, który mało daje, a dużo bierze.
Rozprawa odbyła się bez większych emocji. Pewnie dlatego, że zabrakło na niej babci. Nieszczęsna Alina potknęła się na oblodzonym chodniku i złamała prawą nogę, co skutecznie uziemiło ją w domu na kilka tygodni. Wprawdzie groziła, że jeśli Zbyszek albo Julia nie zabiorą jej do sądu, sama wstanie i o własnych siłach doczłapie na miejsce, a wtedy będą ją mieli na sumieniu, ale po kilku godzinach przekonywania, Julii udało się obłaskawić połamaną matkę obietnicą szczegółowej relacji z przebiegu procesu.
– Tylko żebyście nie podarowali temu łobuzowi ani złotówki! – rzuciła na odchodne, żegnając wychodzących: męża oraz córkę. – Nie miejcie żadnych sentymentów!
Zestresowana Julia była ogromnie wdzięczna ojczymowi za obecność i wsparcie. W pojedynkę nie udźwignęłaby trudów dzisiejszego dnia.
– Nie ma o czym mówić – odparł mężczyzna. – Przecież jesteśmy rodziną. Musimy się wspierać w takich chwilach.
Jego ciepły uśmiech dodawał sił, co w perspektywie czekających ją wyzwań sprawiało, że Julia była gotowa stawić czoło wszelkim przeciwnościom losu.
Sąd przyznał Karolowi Adamczewskiemu prawa rodzicielskie do małoletnich Weroniki i Wiktorii Orłowskich. Zasądził comiesięczne alimenty i prawo do spędzenia z nimi dwóch weekendów w miesiącu oraz dwóch tygodni podczas wakacji. Obie strony przyjęły rozstrzygnięcie z pokorą. Julia, przygotowana przez mecenasa, wiedziała, że Karolowi, biorąc pod uwagę jego przeszłość, nie uda się osiągnąć niczego więcej.
Tliły się w niej obawy, że sąd może postąpić wbrew rozsądkowi, ale te okazały się nieuzasadnione. Odetchnęła z wyraźną ulgą.
Podeszła do Adamczewskiego, chcąc ustalić nowe zasady, jednak ten odwrócił się na pięcie i odszedł, mrucząc pod nosem, że ma się kontaktować z jego adwokatem.
– Wciąż ma do mnie żal – oznajmiła ze smutkiem Zbyszkowi. – Minęło tyle tygodni, a on wciąż nie potrafi się wyzbyć goryczy.
– Daj chłopakowi czas. – Mężczyzna pogłaskał pasierbicę po ręce. – Nie jest mu łatwo.
– Mnie to niby jest? – żachnęła się. – Ja też zawiodłam się na bliskiej osobie, też sądziłam, że mogę jej bezgranicznie ufać i powierzyć najskrytsze tajemnice. Wiem, okazałam się naiwna i za tę naiwność długo jeszcze będę płacić, ale to nie znaczy, że mam się odciąć od całego świata i obrazić…
– Dziecko, nie chcę cię oceniać, ale przecież ani ty, ani twoje koleżanki od momentu wybuchu tamtej afery nie odezwałyście się słowem do Kamili.
Julia obruszyła się na te słowa.
– To zupełnie inna sytuacja.
– Tak? – powątpiewał ojczym. – A przed chwilą mówiłaś, że dokładnie taka sama.
– Nieważne. Dla dobra dziewczynek ja i Karol musimy zacząć ze sobą rozmawiać, czy mu się to podoba, czy nie.
Zbyszek pokręcił głową. Gdyby to od niego zależało, zabrałby się do sprawy zupełnie inaczej. Mimo to, nie zamierzał pchać się z butami w życie młodych i to samo radził swej ślubnej, która jak mniemał, miała ułożony w głowie kolejny plan na układanie im przyszłości.
Nie pomylił się. Przy każdej wizycie Karola, Alina, jakby nie pamiętała wcześniej wypowiedzianych przez siebie słów, serdecznie zapraszała go na kawę. Roztaczała wokół rodzinną atmosferę, usiłując pokazać się z jak najlepszej strony, co nie przeszkadzało jej, zaraz po wyjściu mężczyzny, wygłosić pod jego adresem kilku cierpkich uwag.
Adamczewski nigdy nie skorzystał z propozycji. Zabierał córki, umawiał się z Julią co do godziny ich powrotu, po czym, bez zbędnego ociągania, zamykał za sobą drzwi.
Julię bolała ta nieufność. Do tej pory nie potrafiła przebić się przez mur, jaki ustawił ojciec jej dzieci. Z całego serca pragnęła, żeby zaczął kruszeć, cegła po cegle. Nie tylko ze względu na dziewczynki, które wprost pytały, dlaczego mama i tata ze sobą nie rozmawiają, ale też dla siebie. Wielokrotnie dawała znać, że chce się pojednać. Mimo to, Karol odwracał się do niej plecami. Ograniczał się do niezbędnego minimum, nigdy nie zbaczał na tematy niedotyczące bliźniaczek, co samo w sobie stanowiło jasny sygnał co do chęci, a raczej braku chęci do kontaktu.
Orłowska dźwigała więc swój ciężar i ze wszystkich sił starała się nie przejmować. Gdyby miała wsparcie, byłoby łatwej, a tak… Nie zwierzała się matce. Po pierwsze, Alina nie była typem człowieka chętnie i bezinteresownie podnoszącego na duchu. Po drugie zaś, zajmowała się własnymi sprawami i ani myślała skupić się na problemach innych. W tej chwili toczyła wojnę z właścicielem felernego podjazdu. Tego samego, na którym wywróciła się, łamiąc nogę.
– W trzech miejscach! – przypominała po raz setny. – Przecież to karygodne, żeby nie posypać chodnika piaskiem albo solą. Dobrze, że padło na mnie, bo ja mam wielką tolerancję na ból. Co by się, nie daj Boże, stało, jeśli połamałaby się jakaś staruszka albo dziecko?
Z tą wielką tolerancją na ból pani Orłowska nieco przesadzała. Julia szczerze współczuła pielęgniarkom dyżurującym w szpitalu, kiedy mama znajdowała się na oddziale. Biedaczki nasłuchały się od niej, aż uszy puchły. Alina co pięć minut domagała się tabletek przeciwbólowych, utyskując na ból, jakiego jeszcze żadna istota na ziemi nie odczuwała. Odmowę kwitowała obrazą majestatu, poprzedzoną kąśliwymi uwagami co do sposobów prowadzenia się sanitariuszek. Julia niemal słyszała oddech ulgi, jaki wydobył z siebie personel medyczny szpitala po otrzymaniu przez kłopotliwą pacjentkę wypisu.
Kiedy tylko wstała na nogi, mama wzięła sobie za punkt honoru ukarać nieodpowiedzialnego sąsiada. Załączając całą historię medyczną, napisała skargę do Zarządu Dróg Miejskich i z niecierpliwością czekała na odpowiedź. Julia nie wspominała jej o własnych rozterkach, zdając sobie sprawę, że jej problemy nie wydałyby się rodzicielce interesujące.
– Och, jak zwykle przesadzasz – usłyszałaby w odpowiedzi. – Co z tego, że chłop się obraził. A bo to on pierwszy albo ostatni? W końcu mu przejdzie. Ty to lepiej pilnuj, żeby alimenty wpływały w terminie, zamiast zajmować się takimi błahostkami.
W głębi ducha Julia wiedziała, że dawne przyjaciółki z pewnością przyszłyby jej z pomocą. Ania miała wielkie wyczucie co do emocji, a pragmatyczna Margo znalazłaby rozwiązanie sytuacji w pięć minut. Zawsze i wszędzie mogła na nie liczyć.
Do czasu.
Moment, w którym światło dzienne ujrzały artykuły opublikowane w „Plotkach i Ploteczkach” stał się początkiem końca. Wprawdzie kobiety nadal widywały się w ulubionej kawiarni na Starym Rynku, wymieniały informacje, ale z dnia na dzień w ich relacjach pojawiła się powściągliwość. Jakby obawiały się, że mocne pociągniecie za język będzie zwiastowało kolejną katastrofę. Wkrótce spotkania stały się coraz rzadsze, aż w końcu ustały, tak samo jak kontakt między kapeenkami.
Strata zaufania bolała najbardziej. Choć Julia, Margo i Ania
nie miały sobie nawzajem nic do zarzucenia, coś się zmieniło. Niewidzialna nić porozumienia zerwała się po cichu i niespodziewanie, sprawiając spory zawód matce bliźniaczek. Bezpieczna przystań zniknęła. Julia pogubiła się zatem, kiedy burza rozszalała się w jej sercu. Błądziła po omacku, znajdując rozwiązania na chwilę. Jak pogaduszki z Eweliną.
W sumie mogłaby się zwierzyć koleżance z dawnej pracy, powiedzieć, co spędza jej sen z oczu i nie pozwala skupić się na obowiązkach, lecz odnosiła wrażenie, że nie to byłoby to samo.
Dlatego milczała.
– Nic nowego. – Machnęła niedbale ręką w odpowiedzi na pytanie Malickiej. – Z dziewczynkami w porządku, są zdrowe i grzeczne, czego chcieć więcej?
No właśnie, czego?
KAMILA
– Dlaczego chce pani pracować w naszej firmie? – spytała z wymuszonym uśmiechem siedząca przed Kamilą kobieta.
Cóż, zawsze byłam zainteresowana tym, żeby mieć co włożyć do garnka i mieć za co zapłacić rachunki– nasunęła się jej pierwsza myśl. Kamila wiedziała, że podobna odpowiedź z miejsca skreśliłaby ją z listy kandydatów, ale po serii niedorzecznych pytań, miała ochotę właśnie na taki komentarz. Dla zasady.
Jeszcze do niedawna dziennikarka „Życia na Obcasach” nie mogła niestety przebierać w ofertach pracy, dlatego wyklepała wyuczoną formułkę, jaką znalazła na stronie przygotowującej do rozmów kwalifikacyjnych. Od kilku tygodni wertowała podobne poradniki, chcąc jak najlepiej wypaść podczas kolejnego przesłuchania i przekonać do siebie potencjalnego pracodawcę. Jak dotąd, z marnym skutkiem.
– Dziękuję bardzo. – Rekruterka wstała z krzesła i podała Kamili rękę. – Odezwiemy się do pani.
Tak, jasne. Ci poprzedni też tak mówili. I poprzedni. I tamci przed nimi.
Nikt jeszcze nie zadzwonił, co doprowadzało do szewskiej pasji nie tyle samą zainteresowaną, co jej matkę. Dorota Wasilak nie pojmowała, dlaczego córka – wzięta reporterka, autorka serii artykułów „Klub Porzuconych Narzeczonych”, nie mogła znaleźć w Koninie pracy. Z racji niezwykłej popularności całego cyklu, to ona powinna wybierać, komu oferować swoje usługi, a nie prosić się o posadę.
– Ja nie wiem, gdzie ty miałaś głowę – narzekała rodzicielka. – Zamiast u tego twojego Strzeleckiego wystarać się o podwyżkę, zrezygnowałaś z intratnego stanowiska. I na co ci przyszło? Teraz odbijasz się od wszystkich drzwi i nawet nie próbujesz wejść oknem!
Kamila nie miała serca ani odwagi wyznać mamie prawdy. Nieco klucząc, wyjaśniła, że w dotychczasowej pracy nie czekało już ją żadne wyzwanie. Osiągnęła, co chciała. Nie mogła zatem stać w miejscu i odcinać kuponów od sukcesu. Musiała się rozwijać, żeby w przyszłości zaskoczyć czytelników kolejnym reportażem.
Pani Wasilak kupiła tłumaczenia bez mrugnięcia okiem. Czasem spoglądała podejrzliwie na córkę, jakby zastanawiała się, czy właśnie tak u młodych wygląda robienie kariery, bo na jej rozum coś się nie zgadzało, skoro panna siedziała w domu, a nie na dziennikarskich posiadówkach i nie spijała śmietanki z dotychczasowego dorobku.
Młoda kobieta wiedziała, że prędzej czy później będzie zmuszona przyznać się do porażki. Odwlekała ten moment, nie tyle dlatego, by zyskać na czasie, ile by znaleźć w sobie siłę na zmierzenie się z konsekwencjami, jakie wywoła rozmowa o przyczynach odejścia z redakcji. Obawiała się, że mama straci cały szacunek, jaki dotąd do niej żywiła, za sprawą publikacji artykułów. Rzadko udawało się ją czymś zaskoczyć, nic więc dziwnego, że Kamila pragnęła w nieskończoność przedłużać ów stan. Owszem, zdawała sobie sprawę, jak krótkie nogi ma kłamstwo, mimo to brnęła w nie dalej, obiecując sobie, że wkrótce, za kilka dni, a może tygodni, powie Dorocie, co rzeczywiście wydarzyło się w Poznaniu. Na razie postanowiła tkwić w utkanej naprędce sieci niedopowiedzeń, zmyłek i fikcji, byle zostać tu, gdzie jest, i nie martwić się zbytnio nadchodzącą konfrontacją.
O Dawidzie też starała się nie mówić wiele. Jego nieobecności nie dało się ukryć, a wprawne oko czujnej matki zaobserwowało również, że młodzi przestali się ze sobą kontaktować, co wywołało lawinę niewygodnych pytań. Na szczęście temat sam się wyczerpał, kiedy Kamila oznajmiła, że Dawid wyjechał na staż za granicę i ma utrudniony dostęp do Internetu i telefonu.
– Przynajmniej ktoś w waszym związku stara się rozwijać skrzydła – sarknęła pani Wasilak na zakończenie, po czym zabrała się do gotowania zupy jarzynowej przeznaczonej na obiad.
Rzucony mimochodem komentarz zabolał mocniej, niż Kamila mogłaby przypuszczać. I przypomniał jej, że wbrew temu, co opowiadała mamie, jej życie wywróciło się do góry nogami, ani myśląc wrócić na właściwe tory.
Może gdybyś zaczęła cokolwiek w tym kierunku robić, wszystko powoli zaczęłoby się układać – podszeptywało sumienie. – Jeszcze nigdy nic nie naprawiło się samo, trzeba działać, a nie siedzieć z założonymi rękoma i czekać na efekty.– Młoda adeptka sztuki dziennikarskiej doskonale o tym wiedziała, ale bała się, że swoimi nieprzemyślanymi ruchami jeszcze pogorszy i tak beznadziejną już sytuację.
Zawodowo znajdowała się niemal na dnie. Żadna konińska gazeta nie widziała możliwości zatrudnienia dziewczyny, choć ta mogła pochwalić się doświadczeniem w „Życiu na Obcasach”. Dawny mentor, Adam Strzelecki, wystawił jej niezłe papiery, co wydawało się nader zaskakujące, zważywszy na okoliczności, w jakich się rozstali. Naczelni kręcili głowami na pytanie o wolne stanowiska w redakcji, obiecując, że jak tylko zwolni się jakakolwiek posada, będą o niej pamiętać. Po którymś z kolei zapewnieniu Kamila przestała im wierzyć. Wszyscy grzecznie acz stanowczo odmawiali, co nie podnosiło dziewczyny na duchu. Gdyby nie udało się w jednym, może dwóch miejscach, machnęłaby ręką. Niestety nikt nie dawał jej nadziei, co coraz dobitniej utwierdzało Wasilakównę w przekonaniu, że w środowisku rozeszły się wieści o jej postępku. Jak widać, nikomu się nie spodobał. I znajdowało to odzwierciedlenie choćby w dosadnych „nie” kierowanych w stronę niedoszłej pracownicy. A skoro tak się sprawy miały, Kamila poddała się i zrezygnowała z dalszych prób znalezienia swego miejsca w mediach.
Dość upokorzeń– nakazała sobie w duchu. Nie da się przebić muru głową, można jedynie zrobić sobie krzywdę, a i tak nie osiągnąć celu. Zaczęła odpowiadać na oferty pracy, które nie miały wiele wspólnego z jej wykształceniem i dotychczasowym przebiegiem kariery.
I… nie zmieniło się wiele. Poszła na kilka rozmów kwalifikacyjnych, zrobiła dobre pierwsze wrażenie, czekała na informację zwrotną i po raz kolejny doznawała zawodu. Mijały miesiące od wyjazdu z Poznania, tymczasem Kamila wciąż tkwiła w zawieszeniu między tamtym życiem, a tym, które wciąż nie nadchodziło. Rodzina spoglądała na nią z coraz większą nieufnością, mama częściej kręciła głową, ona sama zamykała się w sobie coraz bardziej, niepewna, gasnąca w oczach.
Gdyby dało się cofnąć czas, Kamila rozważyłaby wszystkie za i przeciw publikowaniu historii porzuconych narzeczonych, zanim z euforią przystąpiła do wywlekania na światło dzienne prywatnych spraw dawnych przyjaciółek. Teraz zdawała sobie sprawę, jak podłe z jej strony okazało się przehandlowanie ich tajemnic w zamian za próbę ratowania stanowiska.
Z jednej strony żałowała, że zdecydowała się rozpocząć pracę nad cyklem felietonów. Spontaniczna decyzja kosztowała ją naprawdę wiele. Wszak nie udało się przekonać Strzeleckiego do przedrukowania teksów. Wręcz przeciwnie: wskutek podłych machinacji Michaliny, Kamila z hukiem wyleciała z redakcji, niszcząc przy okazji związek z Dawidem i przyjaźń z kapeenkami.
Ale z drugiej strony, gdyby nie wpadła na pomysł opowieści o pozostawionych przed ołtarzem kobietach, nigdy nie poznałaby Margo, Anny ani Julii.
Ciężko westchnęła. Minęło kilka miesięcy od wydarzeń, które na zawsze zmieniły jej życie, a żadna ze wspomnianych nie odezwała się do niej słowem. Zresztą wcale się im nie dziwiła. Wywróciła ich świat do góry nogami, i chociaż miała czyste sumienie co do treści ostatnich artykułów, które nie wyszły spod jej ręki, a które odbiły się największym echem wśród odbiorców, wina bezsprzecznie leżała po jej stronie. Nie mogła mieć do dziewczyn pretensji. W podobnej sytuacji zachowałaby się jak one. Też nie chciałaby mieć nic do czynienia z osobą odpowiedzialną za trzęsienie ziemi w uporządkowanym dotychczas świecie.
Mimo to każdego dnia naiwnie czekała na telefon i słowa przebaczenia, które pomogłyby naprawić nadszarpnięte relacje.
Najpewniej na próżno. Wprawdzie karmiła się nadzieją, ale ta – jak mówią – jest matką głupców i nie daje gwarancji na odmianę losu. A to niezmiernie by się jej przydało. Zwłaszcza że kilka dni wcześniej Dawid przysłał wiadomość z prośbą o odesłanie pierścionka zaręczynowego.
ANIA
Adrian obiecał umyć naczynia po śniadaniu, Ania postanowiła więc wykorzystać czas, jaki pozostał im do wyjścia do pracy, na zagłębienie się w lekturze. Nie musieli się spieszyć. Zgodnie z grafikiem w tym tygodniu pojawiali się w „Zachodzącym Słońcu” na drugiej zmianie, co oznaczało, że mieli teraz chwilę dla siebie. Dziewczyna postanowiła spędzić najbliższe godziny w towarzystwie najnowszej powieści ulubionej autorki kryminałów. Książka od niemal dwóch tygodni leżała na półce, z paragonem wciśniętym za pierwszą stronę. Za każdym razem, kiedy wzrok Ani wędrował w jej kierunku, wyrzuty sumienia gryzły ją coraz mocniej. Lubiła być na bieżąco z nowościami wydawniczymi, zwłaszcza tymi polecanymi przez innych twórców, jednak brak czasu, obowiązki i ciągły pośpiech sprawiał, że znalezienie choćby kwadransa na oddanie się przyjemnościom płynącym z lektury zakrawało na cud. Zwłaszcza gdy w niedalekiej przyszłości majaczyło widmo obrony pracy magisterskiej.
Ania szybko przeniosła się do świata wykreowanego przez pisarkę. Zainicjowana przez nią intryga wciągała czytelnika od samego początku, a przystępny styl sprawiał, że przewracała kartki z szybkością błyskawicy. Już teraz wiedziała, że zakupiona niedawno pierwsza odsłona kryminalnej trylogii jest jedną z tych pozycji, którą z jednej strony się chce, z drugiej zaś – nie chce skończyć czytać.
– Wołam cię i wołam. – W progu pokoju z naburmuszoną miną stanął Adrian. Na widok partnerki pogrążonej w lekturze i połykającej kolejne rozdziały przewrócił oczami. Wystarczyło, że Ania siadała z książką w ręce, a wszystko wokół znikało, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie liczyło się wówczas nic poza fabułą i próbą odkrycia, kto stoi za literackim morderstwem. Dziewczyna wielokrotnie zżymała się, że dziesiątki przeczytanych dzieł nie dawały gwarancji prawidłowego odgadnięcia tajemnicy, bo autorzy zawsze zaskakiwali ją czymś nowym i nieoczekiwanym. Adrian śmiał się z jej nadąsanej miny, pocieszając, że następnym razem z pewnością poprawnie wytypuje zabójcę. Kto wie, może właśnie ta powieść okaże się przełomowa? – Kochanie, chyba musisz przerwać czytanie.–Ania dopiero za trzecim razem zorientowała się, że ktoś do niej mówi. Spojrzała w górę nieprzytomnym wzrokiem, po czym skinęła głową i powróciła do swojego zajęcia. – Hej, jeśli nie chcemy się spóźnić, najdalej za pół godziny powinniśmy wyjść z domu.
– Jak to? – Zapalona czytelniczka zareagowała dopiero, kiedy Adrian usiadł przy niej. – Przecież jeszcze nie pora. Chyba że znów straciłam poczucie czasu.
– Nie, spokojnie. Nie jedziemy do pracy.
– A gdzie? – zdziwiła się.
– No wiesz, nasze życie nie kręci się jedynie wokół „Zachodzącego Słońca” – odparł urażony do głębi mężczyzna. A gdy zerknęła na niego z powątpiewaniem, dodał: – Dobrze, dobrze, masz rację. Kręci się, ale w ostatecznym rozrachunku kawiarnia nie jest jedynym miejscem, które jest nam obojgu potrzebne do życia niczym tlen, prawda?
– To rewanż, tak? – Ania zmrużyła oczy. – Skoro ja mówiłam zagadkami, teraz ty postanowiłeś użyć kodu?
– W zasadzie nie miałem zamiaru, lecz właściwie, czemu nie? Wstawaj. – Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. – Zbieramy się.
Po niespełna dwudziestu minutach – mimo pospieszania, Ania nie dała się wyprowadzić z domu tak jak stała – wsiedli do samochodu.
– Prędzej mnie piekło pochłonie, niż wyjdę do ludzi w dresach i bez delikatnego makijażu – mruknęła, gdy jej partner zaczął cicho pojękiwać. – Zdradzisz wreszcie, co kryje się za tym tajemniczym wyjazdem? – Pokręcił głową. – Wolisz, żebym sama się domyśliła?– Skinął. – Wątpię, by spodobało ci się to, co wymyśliłam.
Adrian o mało nie wybuchnął śmiechem.
– Po pierwsze, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. Po drugie, rusz głową. Z pewnością przypomnisz sobie, że jest jedna sprawa, którą od tygodni staramy się załatwić, a wciąż nam nie wychodzi.
– Tylko nie mów, że znów zepsuł się ekspres i trzeba będzie wzywać serwisanta, bo doprawdy, ktoś mi odpowie za te ciągłe awarie.
– Nie nakręcaj się – uspokajał mężczyzna. – Z ekspresem wszystko w porządku. A przynajmniej jeszcze wczoraj tak było. Za to z twoją hierarchią priorytetów jest nie najlepiej, jeśli ekspres do kawy stawiasz ponad… innymi rzeczami.
Ania wzruszyła ramionami.
– Moja hierarchia ma się nad wyraz dobrze, bardzo dziękuję za troskę. A liczba napraw ekspresu i ciebie powinna zainteresować. Zwłaszcza że według producenta sprzęt miał być niezawodny.
– Boże, kobieto, wykończysz mnie kiedyś! – Właściciel kawiarni zahamował ostro, kiedy przed maskę wyskoczył mu rowerzysta ze słuchawkami na uszach. – Jedziemy oglądać mieszkanie, zadowolona? Mieszkanie! Mam ci to przeliterować?! – dodał podniesionym głosem.
Michalakówna ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. Nawet gwałtowne zatrzymanie auta, przez które omal nie wylądowała z głową w przedniej szybie, i niezbyt grzeczny, delikatnie rzecz ujmując, ton Adriana, nie były w stanie przesłonić najważniejszego. Czyżby w końcu miało im się udać? Czyżby nadszedł dzień, gdy mieli znaleźć swoją bezpieczną przystań?
Ania starała się nie narzekać. Toć kończyła studia na wymagającym kierunku z nie najgorszymi wynikami, pracowała w spokojnej i miłej atmosferze, na dodatek mieszkała z ukochanym i żyło im się naprawdę nieźle.
Właśnie, nieźle. Na trzydziestu metrach kwadratowych żyły nieraz całe rodziny, dlatego grzechem wydawało się narzekać, jednak po kilku miesiącach wspólnego zakwaterowania para coraz częściej przekonywała się, że powiedzenie: „małe, ciasne, ale własne” w ich sytuacji nie miało racji bytu. Zajmowana przez jedną osobę kawalerka znakomicie spełniała swoje zadanie. Przy dwóch – traciła na funkcjonalności. Zwłaszcza mikroskopijna łazienka, w której po wstawieniu nowej półki na rzeczy Ani, metraż skurczył się do nieprzyzwoitego wręcz poziomu. O wspólnej kąpieli nie mogło być mowy. Jeden jedyny wspólny prysznic skończył się bolesnymi stłuczeniami i siniakiem pod okiem Adriana, na widok którego pracownice „Zachodzącego Słońca” zaczęły zastanawiać się, czy ich szef nie padł ofiarą przemocy domowej.
Żadne nie odzywało się głośno, w obawie o uczucia drugiej strony. Ale przez tę zachowawczość zaczęło między nimi zgrzytać. Kłótnie o korzystanie z toalety, dostęp do kuchni, możliwość spędzenia czasu w fotelu, który stał samotnie w rogu pokoju. Kiedy kolejna awantura wisiała w powietrzu, szybko stało się jasne, że przyczyną swarów nie są oni sami, a kłopoty lokalowe.
Niezwłocznie zatem zabrali się do pracy. Przejrzeli niemal wszystkie strony z ogłoszeniami, szybko orientując się, że znalezienie idealnego lokum spełniającego wszystkie ich wymagania, nie będzie łatwe. A to nie pasowały im ceny, swoją drogą mocno wygórowane, innym razem rozmieszczenie pomieszczeń albo lokalizacja. Po kilku tygodniach żmudnych poszukiwań zaczęli zastanawiać się, czy przypadkiem nie porwali się z motyką na słońce.
– Gdzie, do jasnej cholery, ludzie znajdują mieszkania? – utyskiwał Adrian, na co Ania wzdychała ciężko. Chciałaby wiedzieć. Ich wymarzone gniazdko jawiło się niczym mityczne złote runo – trudne do znalezienia i prawdopodobnie nieistniejące, dlatego z każdym obejrzanym domem jej nadzieje na przeprowadzkę malały. I chociaż za żadne skarby świata nie wróciłaby do rodziców, gdzie czekał na nią własny pokój, tęskniła za przestrzenią i kątem tylko dla siebie.
Przypomniawszy sobie o targających nią wątpliwościach, Ania z wolna traciła zapał. Początkowy entuzjazm wywołany niespodziewanym wyjazdem z wolna opadał. Teraz pozostały już tylko niepewność i czające się za rogiem kolejne rozczarowanie. Jakie mieli bowiem szanse, że właśnie to mieszkanie przypadnie im do gustu? Żadnych. Mimo wszystko jednak warto było je obejrzeć przynajmniej dla spokoju ducha. Niczym przecież nie ryzykowali, a zyskać zaś mogli wiele.