Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Osławione kapeenki dręczone przez zmienny los wspierają się nawzajem, próbując posklejać połamane serca i ułożyć sobie życie. Ania wciąż miota się w swoich uczuciach, wynajdując tysiące przeszkód w drodze do szczęścia. Margo, zaskoczona odmiennym stanem, próbuje okiełznać hormony. Julia walczy ze skorumpowanym wymiarem sprawiedliwości o wolność ukochanego i z własną matką o zrozumienie. Kamila, której winy zostały wybaczone, wpada na kolejny szatański pomysł, by pomóc przyjaciółce. Lecz czy dobre chęci nie zawiodą jej znów na manowce?
Czy porzucone narzeczone już zawsze będą porzucone? A może w końcu zdołają dostrzec to, co najważniejsze i tuż obok? Czy los uśmiechnie się do nich i zafunduje im wreszcie upragniony happy end?
Zapraszamy do Klubu Porzuconych Narzeczonych, gdzie życie nie obejdzie się bez „Plotek i ploteczek”.
***
Bohaterki Klubu Porzuconych Narzeczonych skradły moje serce już od pierwszych stron powieści. Nie mogłam się doczekać, by sięgnąć po ostatnią część ich przygód i znów przeżyć chwile niepokoju i wzruszeń, by znów móc zajrzeć do ich domów, życia i serc, a także głów pełnych niespokojnych myśli. Pióro Autorki jest tak sprawne, a akcja tak wartka, że książkę pochłania się wręcz w szaleńczym tempie, by jak najszybciej dotrzeć do czekającej na końcu nagrody.
Agnieszka Kazała, pisarka, ilustratorka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 343
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro i Joanna Nowak
Projekt okładki: Agnieszka Kazała
Skład i łamanie: WLBP
Korekta: Aga Dubicka
Redakcja: Agnieszka Kazała
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2023
Patroni:
Matka Książkoholiczka – blog
Romantyczny Akapit – blog
Książka zostawia ślad – blog
Czytam dla przyjemności – blog
Bibliotekarka Natalka – blog
ISBN: 978-83-66945-50-0
MARGO
Lekarka przesunęła obrotowy stołek bliżej Margo, po czym włączyła ultrasonograf. Wycisnęła dużą ilość zimnego żelu na brzuch pacjentki i z niewzruszoną miną rozpoczęła badanie. Wpatrywała się w monitor, na którym Margo widziała jedynie szare i czarne plamy. Z tygodnia na tydzień zmieniały swój kształt, stając się coraz bardziej realnymi.
Małgosia wstrzymała oddech. Podczas porannej toalety zauważyła plamkę krwi na bieliźnie. Zaraz zadzwoniła do poradni ginekologicznej. Poprosiła o jak najszybszy termin i kiedy usłyszała, że jedna z przyszłych mam zrezygnowała z wizyty, która miała się odbyć jeszcze tego samego dnia, zarezerwowała ją dla siebie. Po raz pierwszy, odkąd dowiedziała się o ciąży, Margo poczuła niepokój. Od kilku tygodni próbowała przyzwyczaić się do myśli, że w jej ciele rozwija się nowe życie. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziała, co z tą myślą począć. Owszem, kiedyś chciała mieć dziecko, może nawet dwójkę, bo na własnej skórze przekonała się, jak ciężko bywa jedynakom.
Ale w jej wyobrażeniach potomek pojawiał się najwcześniej dziewięć miesięcy po ślubie z ukochanym mężczyzną. Miał przyjść na świat, w którym rodzice będą mieszkać z dala od wielkomiejskiego zgiełku, w dużym domu z ogrodem i huśtawką. Z troskliwą mamą niemartwiącą się o prowadzoną wspólnie z mężem firmę. A co najważniejsze, wychowywany w szczęśliwej, kochającej się rodzinie.
Tymczasem w rzeczywistości przyszły ojciec żył w błogiej nieświadomości o istnieniu dziecka, mama zaś po utracie pracy borykała się z problemami finansowymi. Margo nie zdążyła jeszcze poinformować Wieniawskiego o ciąży, gdyż ten uparcie nie odbierał od niej telefonów, co humorzastą od niedawna Zarzycką doprowadzało do szewskiej pasji.
Nie pomagało również przeświadczenie, że maleństwo pojawiło się w najmniej właściwym momencie i byłoby lepiej, gdyby do poczęcia nigdy nie doszło. Margo nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że w zasadzie nic wielkiego by się nie stało, jeśli doszłoby do poronienia. Wedle statystyk ryzyko dotyczyło nawet co piątej ciąży, czym usprawiedliwiała przed samą sobą ewentualną utratę dziecka.
Szybko ganiła się jednak za podobne myśli. Będąc w połowie odpowiedzialną za nowo powstałe życie, należało zrobić wszystko, żeby urodzić zdrowego i silnego noworodka.
Towarzyszył jej zatem strach, niepokój i złość, na przemian z euforią, której nie potrafiła wytłumaczyć. Nic nie działo się zgodnie z planem. Wręcz przeciwnie, wydarzenia odbiegły od niego tak daleko, jak to tylko możliwe.
Margo załamywała się, zdając sobie sprawę, że stanie się jedną z tysięcy samotnych matek ciułających grosz do grosza, byle starczyło na mleko i pieluchy. Już teraz powinna pogodzić się z tym, że przez najbliższe lata jej własne potrzeby spadną na plan dalszy. O nowych butach czy wymianie garderoby, gdy przyjdzie ochota, nie będzie mowy. Beztroskie wakacje przestały wchodzić w grę, a poszukiwania idealnego kandydata na męża spełzną na niczym. Wszak mało który mężczyzna decydował się spotykać z singielką mającą w pakiecie, uroczego skądinąd, kilkulatka. W społeczeństwie wciąż pokutował bowiem niesprawiedliwy obraz wyrachowanej matki szukającej opiekuna dla siebie i potomka.
Lecz nieopodal owej smutnej wizji przyszłości pojawiała się znacznie bardziej przyjemna – z małym chłopczykiem albo ubraną w kwiecistą sukienkę dziewczynką, drepczącą nieporadnie obok uśmiechniętej Margo, z pierwszym słowem „mama” usłyszanym podczas porannej krzątaniny i poczuciem, że dla tego maleństwa jest najważniejszą i jedyną osobą, którą ono kocha bezwarunkowo i bezinteresownie.
Tak, w takich momentach Margo cieszyła się z niespodzianki, jaką sprezentował jej los.
W końcu lekarka podała Margo kawałek papierowego ręcznika i kazała się wytrzeć. Wróciła do biurka, żeby wypełnić dokumenty w komputerze.
– Ciąża rozwija się prawidłowo – oznajmiła beznamiętnym tonem. – Nie ma żadnych powodów do niepokoju. – Margo odetchnęła z ulgą. – Proszę dużo wypoczywać, postarać się nie stresować i zgłosić się do mnie za miesiąc na kontrolę.
Zarzycka podziękowała i wyszła z gabinetu. Ze stojącego w poczekalni stojaka zdjęła płaszcz i założyła go na siebie. Na ustawionych w pomieszczeniu krzesłach siedziało kilka kobiet. Większość z nich była w zaawansowanej ciąży. Jedna głaskała się po brzuchu i uśmiechała szeroko do sąsiadki, która narzekała na puchnące kostki i parcie na pęcherz, przez co gościła w toalecie kilkanaście razy dziennie. Inna na komórce przeglądała strony sklepów z akcesoriami dziecięcymi, w skupieniu zastanawiając nad wyborem właściwej wanienki i termometru do kąpieli. Ostatnia rozmawiała przez telefon z mężem, generalskim tonem przypominając mu o zadaniach, jakie ma wykonać, nim żona wróci do domu. Sądząc po ilości obowiązków, nawet pułk wojska nie byłby w stanie sprostać im w czasie wyznaczonym przez dowódcę.
Margo z ciężkim sercem opadła na siedzenie. Miała coraz większy mętlik w głowie. Naraz pojęła, że ciąża to ledwie początek wielkiej i trudnej przygody zwanej macierzyństwem. Pogodzenie wychowania z pracą, pamiętanie o szczepieniach, wybór przedszkola, sprawdzanie zadań domowych… Wszystko to wydawało się zadaniem ponad siły, a było jedynie wycinkiem tego, co naprawdę ją czekało.
– Proszę pani, dobrze się pani czuje? – zagadnęła młoda dziewczyna z lekko zaokrąglonym brzuszkiem. – Zawołać kogoś? Przyjechała pani z mężem?
Małgosia spojrzała na nieznajomą nieprzytomnym wzrokiem. Musiała źle wyglądać, skoro zwróciła na siebie uwagę pozostałych pacjentek. Kątem oka dojrzała chłopaka mniej więcej w wieku przyszłej mamy. Podszedł do dystrybutora, nalał wody do kubeczka i podał Margo.
– Dziękuję – odparła cichym głosem i upiła łyk. – Nic mi nie jest, proszę się nie martwić. Zaraz mi przejdzie.
Dziewczyna nie wydawała się przekonana. Popatrzyła porozumiewawczo na ojca swojego dziecka, na co ten oddalił się na drugi koniec pomieszczenia.
– Pierwsze tygodnie potrafią ostro dać w kość – westchnęła, najpewniej wspominając własne początki. – Ale mdłości, zachcianki i niewygody są niczym wobec nagrody, jaka czeka na końcu drogi. Dziecko wiele zmienia, przewraca codzienność do góry nogami, ale to dobra zmiana. Przekona się pani, że warto się poświęcić.
– Kochanie, teraz nasza kolej. – Chłopak objął partnerkę wpół i wskazał otwarte drzwi do gabinetu.
Ciężarna pozwoliła sobie położyć dłoń na ręce Margo.
– Życzę pani wszystkiego najlepszego – powiedziała ze szczerym uśmiechem. – Może jeszcze kiedyś się tu spotkamy?
Małgosia skinęła głową. Patrzyła na odchodzącą parę z mieszaniną sympatii i zazdrości. W duchu dziękowała dziewczynie za słowa pocieszenia, które coraz silniej skłaniały ją ku decyzji o urodzeniu dziecka. Ale zaraz pojawiało się poczucie niesprawiedliwości każące zadać pytanie, co Margo zrobiła źle, skoro skazywała siebie na samotne rodzicielstwo, a maleństwo na życie bez ojca. Wcale nie uważała siebie za gorszą od innych kobiet, tych dzielących z nią poczekalnię i setki bezimiennych mijanych codziennie na ulicy. Była taka sama jak one i tak samo jak one zasługiwała na szczęście.
Tylko najpierw musiałaby wiedzieć, czym ono jest.
ANIA
Praca w biurze architektonicznym wydawała się spełnieniem dziecięcych marzeń. Przecież już jako kilkuletnia dziewczynka Ania widziała siebie za biurkiem szkicującą plan domu, w którym zamieszka rodzina z trójką dzieci, psem i kotem. Przez lata doskonaliła zatem swoje umiejętności i wbrew temu, co mówili rodzice, wierzyła, że uda się jej osiągnąć cel. Studia okazały się sporym wyzwaniem, lecz mimo przeciwności losu – najczęściej w postaci mamy i taty – ukończyła je z wyróżnieniem, co przy ówczesnych zawirowaniach w jej życiu należało uznać za spory sukces.
Nie obyło się bez świętowania w gronie przyjaciółek, które oprócz kilku butelek wina przyniosły ze sobą szarfę z napisem „magister inżynier architektury” i zaskoczonej kapeence założyły przez ramię. Na widok nietypowego prezentu Ania roześmiała się w głos, czyniąc to bodaj pierwszy raz, odkąd pewnego pamiętnego wieczora była dziewczyna jej przyszłego narzeczonego oznajmiła, że Ania nie ma czego szukać u boku Adriana.
Od tamtej pory, krok po kroku, dochodziła do siebie, powoli godząc się z myślą, że ona i Adrian to zamknięty rozdział. Cierpiała okrutnie, bo i kochała szalenie, sądząc, że tym razem los z talii życia wyciągnie dla niej pomyślną kartę. Niestety, znów się na nim zawiodła, co bolało o tyle mocniej, że po historii z Rafałem zakrawało na recydywę.
Postanowiła odciąć się od Adriana grubą kreską. Wprawdzie mężczyzna nieraz próbował się z nią skontaktować, by wyjaśnić powody niezrozumiałego w jego mniemaniu milczenia Ani, lecz Michalakówna naprędce ucinała rozmowy z wiarołomnym partnerem. Nie chciała go widzieć, chociaż jej oczy tęskniły za wpatrzonym w nią niczym w obrazek ukochanym. Nie chciała go słyszeć, a i tak przypominała sobie brzmienie jego głosu, gdy szeptem wyznawał jej uczucia. Nie chciała, żeby ją dotykał, mimo że ciało pragnęło kontaktu z nim. Wreszcie, nie chciała go znać, ale nie przestała darzyć szczerą i czystą miłością.
Ania cicho westchnęła. Zamiast skupić się na tu i teraz, znów powracała do wspomnień. Tych najpiękniejszych, okraszonych czułością, troską i wzajemnym szacunkiem. A potem pojawiały się te, od których próbowała uciec jak najdalej w pracę i codzienność – te przyrównujące ją do zabawki, dobrej na pocieszenie do czasu, gdy na horyzoncie pojawiła się Edyta. Została wtedy odrzucona w kąt, jak niepotrzebna rzecz zamieniona na lepszy model. Jednak najmocniej kłuła w serce świadomość, że wszystkie przeżyte razem chwile nic dla Adriana nie znaczyły, skoro tak szybko powrócił do dawnego układu z kobietą z przeszłości. Nieraz zastanawiała się, czy można być aż tak dobrym aktorem, by udawać troskę i oddanie. Adrianowi wychodziło to znakomicie, bo uwierzyła w każde słowo i każde zapewnienie o miłości aż po grób.
Ania przeżywała rozstanie przez długie tygodnie. Całymi dniami leżała w łóżku, do nikogo się nie odzywała, jadła tyle, co kot napłakał, czym nieustannie martwiła babcię, a przyjaciółki wystawiła na ogromną próbę cierpliwości. Dopiero wizyta mamy – która na wieść o zakończeniu związku przez córkę z niemałą satysfakcją powiedziała: „A nie mówiłam?” – postawiła ją na nogi.
Koniec użalania się nad sobą – postanowiła. Podczas gdy ona przeżywała katusze, Adrian z pewnością nieźle bawił się w towarzystwie Edyty. Może zdążył już ją zatrudnić w „Zachodzącym Słońcu”? Jeśli tak, noga Ani nigdy więcej tam nie postanie. Jeśli nie… Cóż, nie wybierała się w najbliższym czasie do kawiarni, z którą wiązało się tyle emocji.
Wiedziała, że dała się ponieść słabości, bo ta okazała się łatwiejsza od stawania z rzeczywistością twarzą w twarz. Ale dość tego, nakazała sobie w duchu. Słowa mamy ubodły ją do tego stopnia, że następnego dnia naprędce napisała CV i zaczęła szukać ofert pracy w biurach architektonicznych. Ku uciesze babci i niezawodnych klubowiczek zdecydowała się zdobyć uprawnienia zawodowe, dzięki czemu w niedalekiej przyszłości będzie mogła podpisywać projekty własnym nazwiskiem.
Niezrażona brakiem odpowiedzi wysyłała życiorys niemal do każdego znanego sobie biura, nawet wówczas, gdy owo nie poszukiwało pracownika. Jej zapał zaowocował kilkoma rozmowami i dwiema propozycjami współpracy. Wybrała niewielką firmę prowadzoną przez jednego z jej wykładowców, który na studiach wielokrotnie dawał do zrozumienia, że Ania ma przed sobą wielką przyszłość.
Michalakówna nie posiadała się z radości. Założyła sobie kolejny cel i w stu procentach zdołała go zrealizować. W momencie podpisywania umowy czuła, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Julia, Margo i Kamila znów urządziły na jej cześć małe przyjęcie. Podczas wznoszenia toastu Ania poczuła małe ukłucie w okolicach serca, po czym usłyszała cichy głos z tyłu głowy mówiący, że w gronie przybyłych brakuje osoby, bez której nigdy nie uwierzyłaby w siebie. Z miejsca uciszyła natrętne sumienie. Adrian wybrał swoją drogę. I nie było na niej miejsca dla Ani. Skupiła się zatem na pracy, szlifowaniu umiejętności i robieniu kariery.
– Pani Aniu, proszę przynieść dwie kawy do sali konferencyjnej – oznajmił Marek Ludwikowski, jej przełożony.
Natychmiast powróciła do rzeczywistości. Tę, niestety, od dziecięcych marzeń dzieliły lata świetlne. Już czwarty tydzień parzyła kawę, przekładała dokumenty z jednej sterty papierów na drugą, ścierała brud z zakurzonych półek i podsłuchiwała pod drzwiami rozmowy z potencjalnymi klientami.
Przez pierwsze dni kserowanie, dbanie, by patera z ciastkami nigdy nie była pusta, czy układanie segregatorów w kolejności alfabetycznej wydawało się całkiem znośne. Z czasem jednak przestało się jej podobać. Zwłaszcza że zatrudniony zaledwie dwa miesiące wcześniej Jurek współpracował przy najważniejszych projektach.
Któregoś dnia zagadnęła szefa na temat swoich obowiązków. Przygotowała sobie kwiecistą mowę, której większość zaczerpnęła z poradników motywacyjnych, ale nie na wiele się to zdało, bo pan Marek przerwał jej w pół zdania.
– Wszystko w swoim czasie, pani Anno – oznajmił wtedy na odczepnego. Włożył kilka zadrukowanych kartek do aktówki, uśmiechnął się i zniknął za drzwiami firmy, by nieco wcześniej niż pozostali rozpocząć upragniony weekend. Teraz znów potrzebował kawy.
Podreptała do pomieszczenia socjalnego. Włączyła ekspres i wrzuciła do środka kapsułki z kawą. Po niemal miesiącu zdążyła nauczyć się, że pan Ludwikowski ma delikatne podniebienie i nie zadowala się zwykłą małą czarną. Jeden jedyny raz popełniła niewybaczalny błąd, gdy zaserwowała ją sypaną z dodatkiem mleka i łyżeczki cukru. Po tym oczywistym faux pas szef urządził jej półgodzinne szkolenie z obsługi ekspresu. Cmokał przy tym z niezadowoleniem, jakby spodziewał się, że świeżo upieczona absolwentka wydziału architektonicznego na wczesnym etapie edukacji powinna posiąść wiedzę z zakresu prawidłowego przygotowywania jego ulubionego napoju.
Postawiła filiżanki na tacy, dołożyła cukier i mleko – koniecznie dwuprocentowe! – i wyszła na korytarz prowadzący do sali konferencyjnej. W połowie drogi natknęła się na wychodzącego z jednego z pokoi Jurka. Niewiele starszy od niej mężczyzna, na widok koleżanki niosącej kawę, poprawił poły marynarki i uśmiechnął się z wyższością.
– Praktyka czyni mistrza – zagadnął. Ania popatrzyła na niego z niezrozumieniem. – No co? Przecież to jasne jak słońce, że szef doskonale wie, kto do czego się nadaje. Ja z miejsca zająłem się projektami, a ty parzeniem kawy. I oboje zaczynamy być naprawdę dobrzy w tym, co potrafimy robić najlepiej.
Gdyby Ludwikowski nie czekał na napoje, zawartość filiżanek znalazłaby się na twarzy Jurka, natychmiast gasząc jego głupkowaty wyraz twarzy. Ania ograniczyła się do zaciśnięcia ust w wąską kreskę, po czym obiecała sobie, że współpracownik kiedyś zapłaci za tę zniewagę. Przybrała firmowy uśmiech i otworzyła drzwi do sali, w której czekał szef wraz z klientem.
– Dzień dobry – rzuciła w przestrzeń. Obdarzyła gościa przelotnym spojrzeniem i omal nie upuściła tego, co trzymała w dłoniach.
Naprzeciwko pana Marka siedział Rafał i wydawał się równie zdumiony obecnością Ani, co ona jego wizytą.
⁕⁕⁕
Ania skorzystała z przysługującej jej przerwy i wyszła przed budynek. Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza. Od feralnego obiadu, na który rodzice zaprosili jej byłego narzeczonego, nie widziała się z Rafałem i życzyłaby sobie, by ów stan rzeczy nadal się utrzymywał. Mężczyzna budził w niej bowiem nie mniej przykre wspomnienia od tych związanych z Adrianem, a skoro te drugie ostatnimi czasy pojawiały się w jej głowie coraz rzadziej, wolała, aby i tych pierwszych często nie oglądać. Tymczasem wystarczyło jedno przypadkowe spotkanie, żeby powróciła wizja zdrady, po której wydarzenia w życiu Ani zaczęły toczyć się niczym kula śnieżna. I choć rozmowa, jaką dawni partnerzy odbyli w domu Michalaków, okazała się wyważona i kulturalna, Ania nie chciała podtrzymywać znajomości z człowiekiem, który ją skrzywdził.
Czemu on wciąż powraca do mojego życia? – zastanawiała się w duchu. – Czemu nie może po prostu zostawić mnie w spokoju?
Jedyne, czego pragnęła, to odgrodzić się od przeszłości, zamknąć za sobą drzwi i wyrzucić klucz. Niestety, przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć; robiła wszystko, co w jej mocy, żeby nie dać się zepchnąć gdzieś w odmętach świadomości na dno. Zupełnie jakby rzucała wyzwanie teraźniejszości, bezczelnie wyrywając się na pierwszy plan. Tylko w jakim celu? Czy naprawdę potrzebowała robić wyrwę w sercu dziewczyny, żeby pokazać, jak bardzo jest ważna?
Ania schowała dłonie do kieszeni kurtki. Drżała z zimna, mimo że słupek rtęci w termometrze oscylował wokół dwudziestej kreski.
Wiele by dała za papierosa, który ukoiłby jej nerwy. Wprawdzie nie paliła i nie miała zielonego pojęcia, jak się zaciągnąć, żeby się nie udusić, lecz w tym momencie nie przejmowała się niuansami. Potrzebowała odskoczni, czegoś, na czym mogłaby się skupić i nie myśleć o Rafale, Adrianie i konsekwencjach dwóch nieudanych związków.
Wyjęła telefon i napisała do przyjaciółek wiadomość z prośbą o spotkanie. Wszak nikt lepiej od nich nie wiedział, jak zabrać się za posklejanie złamanego na miliony kawałków serca, które nie przestawało krwawić po okrutnym potraktowaniu przez mężczyzn.
KAMILA
„Kronika Codzienna” zamówiła kolejny tekst. Tym razem o preferencjach żywieniowych poznaniaków w kategorii wiekowej osiemdziesiąt plus. Kamila nie narzekała na dobór tematu. Mogła pisać o wszystkim, nawet o stadzie dzików żerujących na osiedlowych śmietnikach czy konkursie rzucania kamieniami na odległość. Kiedyś poczułaby się dotknięta do żywego, gdyby przyszło jej mierzyć się z zagadnieniami, które uważała za nielicujące z powagą zawodu dziennikarza. Dziś cieszyła się, że może oddawać swoje teksty do druku.
„Kronika Codzienna” nie zaproponowała Kamili etatu, przez co była dziennikarka „Życia na obcasach” musiała przeprosić się z rynkiem pracy i zaczepić na jakiejkolwiek posadzie, byle mieć co włożyć do garnka i opłacić rachunki. Mimo to nadal nie narzekała. Wiedziała, że wiele wody w Warcie musi jeszcze przepłynąć, zanim Kamila spełni niegdysiejsze marzenia i regularnie zacznie pisywać w poczytnych pismach.
Cierpliwie czekała na swoją kolej, bacząc zaś na doświadczenia z reportażami o porzuconych narzeczonych, wolała niczego nie przyspieszać.
– Podano do stolika – powiedziała Aneta, siostra Dawida. Z szerokim uśmiechem na ustach położyła na blacie pachnącą latte i ciepłą jeszcze szarlotkę.
– Ale ja tego nie zamawiałam – stropiła się Kamila.
Kątem oka zerknęła na stojącego za kontuarem Adriana, który udawał, że wcale nie przysłuchuje się rozmowie pracownicy z klientką.
– Na koszt firmy – oznajmiła kelnerka. – Wpadasz do nas codziennie i zawsze zostawiasz kilka groszy.
Kamilę nie przekonywało wyjaśnienie przyszłej szwagierki.
– Adrian kazał ci to powiedzieć? – spytała konspiracyjnym szeptem.
Aneta wyraźnie się zmieszała. Czuła na sobie świdrujące spojrzenie przełożonego, dlatego wyjęła z kieszeni firmowego fartucha notes i ołówek, po czym skreśliła parę słów. Dyskretnie wetknęła kartkę pod talerzyk z ciastkiem i z westchnieniem ulgi powitała nowo przybyłych gości.
Kamila wyjęła karteczkę.
Nie wiesz tego ode mnie, ale szef chce z Tobą porozmawiać, tylko najpierw próbuje Cię ugłaskać, żebyś nie odmówiła jego prośbie.
Wasilakówna przewróciła oczami. Uwielbiała „Zachodzące Słońce” za atmosferę, obsługę, nieziemską kawę oraz przepyszne desery, lecz zaczynała zastanawiać się, czy nie przenieść się z pracą w inne miejsce. Wszystko przez Adriana, który nie ustawał w próbach przekonania jej, by wzorem wiosennego spotkania, pomogła mu zobaczyć się z Anią. Właściciel kawiarni najwyraźniej usychał z tęsknoty. Wciąż nie wiedział, dlaczego Ania przestała się do niego odzywać. Kamila, będąc po kilku emocjonalnych rozmowach z przyjaciółką, starała się naprowadzić go na właściwe tory i przypomnieć o Edycie, sprawczyni nieszczęścia najmłodszej klubowiczki. Niestety, Adrian nie potrafił czytać między wierszami. Kamila zaś, obiecawszy Ani, że nie będzie się wtrącać w jej relację z mężczyzną, nie mogła powiedzieć nic więcej. Adrian musiał sam do wszystkiego dojść, w czym powinna mu dopomóc Morawska, która zgodnie z relacją przyjaciółki, zajęła jej miejsce u boku baristy.
Kamila z miłą chęcią skonfrontowałaby się z harpią kradnącą cudzych facetów, lecz pech chciał, że ani razu podczas swoich wizyt nie natknęła się na nową (a raczej starą) dziewczynę Adriana. W dodatku Aneta przyznawała, że od tygodni nie widziała długonogiej blondynki, co jednak nie było żadnym dowodem na to, że byli kochankowie nie są razem.
Dziewczyna Dawida gubiła się w domysłach. Nie miała powodów, by nie wierzyć Ani. Przyjaciółka należała do najuczciwszych ludzi, jakich nosiła ziemia. Skoro twierdziła, że Adrian związał się z tamtą kobietą, mówiła prawdę. Aczkolwiek kłóciło się to z czynionymi regularnie obserwacjami, zgodnie z którymi trzydziestokilkulatek powinien tryskać radością, skoro rozstał się z małolatą i wrócił do miłości swojego życia. Jak na kogoś, kto żył w szczęśliwym związku, Adrian wyglądał mizernie. Kamila użyłaby bardziej dosadnego wyrażenia, lecz z żywionej pokątnie sympatii do szefa Anety (do której z oczywistych względów nie przyznawała się Ani), powstrzymywała się od epitetów. Dość powiedzieć, że w niczym nie przypominał zakochanego człowieka spędzającego upojne chwile z ukochaną.
Kamila nie wiedziała, co o tym myśleć. Starała się być uczciwą wobec Ani, ale dziennikarski nos podpowiadał jej, że w tej historii kryją się tajemnice. I byłaby je odkryła, gdyby nie złożone dziewczynie przyrzeczenie. Tymczasem Adrian nabrał głęboko powietrza do płuc i ruszył przed siebie. Kamila miała wielką ochotę wstać, wymówić się zostawionym na kuchence gazowej garnkiem z zupą i wyjść. Miotała się między lojalnością wobec Ani, a współczuciem do Adriana. Czuła, że powinna wybrać stronę, żeby przynajmniej móc spokojnie spać, ale nie dawała rady. Oby Ania nigdy nie dowiedziała się o jej wahaniach, bo gotowa na zawsze pogrzebać z trudem odbudowaną przyjaźń.
Adrian usiadł na krześle. Dla dodania sobie odwagi podniósł nieco kąciki ust w górę, co wobec smutku w oczach przybrało dość groteskowy widok.
– Cześć – przywitał się.
– Adrian, ja naprawdę nie mogę – jęknęła Kamila.
Jeśli w mężczyźnie tlił się jeszcze promyk nadziei, natychmiast zgasł. Próbował nie dać po sobie poznać, że coś jest nie w porządku, ale wypisane na jego obliczu emocje mówiły więcej niż słowa. Kamila zacisnęła dłonie w pięści. Najchętniej przyprowadziłaby Anię siłą do „Zachodzącego Słońca”, posadziła przy stoliku i kazała wyjaśnić nieporozumienia z Adrianem. Bo nie chciało się jej wierzyć, że właściciel kawiarni na dobre zakończył znajomość z dziewczyną.
– Wiem – odparł zbolałym głosem. – I nie będę więcej cię do niczego namawiać. Powiedz mi tylko, co u niej. Tyle chyba możesz zrobić?
Jak można odmówić komuś, kto spogląda wzrokiem zbitego psa? Kamila przełknęła głośno ślinę. Żałowała, że nie została w domu i nie uraczyła się zwykłymi ciastkami z cukrem. Smakowałyby lepiej niż najsłodsza szarlotka.
– Dlaczego sam z nią nie porozmawiasz?
– Ania nie chce mnie widzieć – przypomniał.
– Więc nie zrobisz nic, żeby spróbować się z nią dogadać?
– Co ja mogę, skoro ona się nie odzywa?
– Pewnie, siedź z założonymi rękoma i użalaj się nad sobą, bo tak jest łatwiej – prychnęła Kamila. – Człowieku, obudź się wreszcie! – podniosła głos, czym zwróciła na siebie uwagę siedzącego obok starszego małżeństwa. – Jeśli nadal ci na niej zależy, uporządkuj swoje życie i przepraszaj ją na kolanach za błędy, które popełniłeś. Może kiedyś ci wybaczy…
Adrian otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
– Jakie błędy?
Dobrze, że Kamila siedziała, bo w przeciwnym razie po usłyszeniu odpowiedzi Adriana padłaby jak rażona piorunem.
– Nie powiesz mi, że nie masz niczego na sumieniu.
Mężczyzna przeczesał sobie włosy ręką.
– Coś tam zawsze się znajdzie, ale nic wielkiego kalibru.
– Czyżby? – powątpiewała rozmówczyni.
– Oczywiście. – Adrian prychnął oburzony, po czym wbił w Kamilę przenikliwe spojrzenie. – Wiesz, dlaczego Ania milczy, prawda?
Dziewczyna zacisnęła mocno zęby. W duchu przeklinała się za zbyt długi język. Właściciel kawiarni nie odpuści, póki nie dowie się, dlaczego Ania odeszła.
Ale czy to cokolwiek zmieni? – pomyślała zdegustowana. Dopóki Adrian się nie opamięta i nie zerwie znajomości z Edytą, każda próba porozumienia się z Anią spełznie na niczym.
JULIA
Zanim nacisnęła klamkę, otarła z policzków łzy. W tym miejscu musiała być silna, pewna siebie i twarda. Nie mogła pokazać Karolowi, że sobie nie radzi. Dla niego i dziewczynek grała rozpisaną w najdrobniejszych szczegółach rolę: nieustraszonej kobiety, która pójdzie na wojnę z całym światem, byle ochronić swoich bliskich.
Julia doskonale pamiętała pierwszą wizytę w areszcie. Mecenasowi Girzyńskiemu udało się załatwić wizytę po trzech dniach od zamknięcia Karola w celi. Wcześniej przekazał partnerce klienta, że odbył niezbyt przyjemną rozmowę z prokuratorem i dowiedział się, że Karolowi zostaną postawione zarzuty spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz udziału w bójce lub pobiciu. A biorąc pod uwagę dopiero co zakończony wyrok, sytuacja Adamczewskiego nie przedstawiała się najlepiej. Tamtego dnia, dokładnie poinstruowana przez adwokata co do zachowania podczas spotkania, z duszą na ramieniu weszła do sali widzeń. Widok zmizerniałego Karola błagającego o ratunek sprawił, że zapomniała o wszystkim, co powiedział Girzyński. Rozszlochała się na wstępie i żadne próby pocieszenia jej przez ukochanego nie odnosiły skutku. Potem wyrzucała sobie, iż to ona powinna podnosić go na duchu, a nie on ją, co wywołało kolejne spazmy płaczu.
Karol schował dłonie pod udami, bujał się do przodu i do tyłu. Tłumaczył Julii, że robił wszystko, co w jego mocy, żeby zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. Przypadkowo natknął się na zbirów, którzy wcześniej przyszli do mieszkania i bezceremo- nialnie go pokiereszowali. Zdobył się na odwagę i postraszył ich skargą na policji, na co Gruby i jego kumpel spod ciemnej gwiazdy zaczęli grozić, że jeśli pójdzie na posterunek, już nigdy nie zazna spokoju. Nie namyślając się wiele, Karol jednemu z nich rozkwasił nos, a drugiemu sprzedał solidnego kopniaka. O dziwo, poskutkowało. Zbiry, co wydawało się nader zaskakujące, nie pałały żądzą rewanżu. Odeszli w swoją stronę, zostawiając młodego mężczyznę samego. Karol nie potrafił uwierzyć, że ma ich z głowy. Potem zaczął się zastanawiać, czy nie poszło mu za łatwo. Ludzie pokroju Grubego nie odpuszczali. Zawsze doprowadzali sprawy do końca, bez względu na cenę. Nie pomylił się. Kilka godzin później został aresztowany za pobicie. Koronnym dowodem miało być film z monitoringu umieszczonego na ścianie pobliskiego sklepu. Pech chciał, że kamera uchwyciła moment rozpoczęcia domniemanej bójki, nagranie zaś kończyło się, gdy rzekome ofiary słaniały się z bólu.
Następnym, co świadczyło przeciwko Karolowi, były wyniki badań ze szpitala, do którego przyjęto poszkodowanych. Lekarze przekazali obszerną dokumentację, na widok której z twarzy Girzyńskiego odpłynęły wszystkie kolory. Mecenas nie miał żadnych wątpliwości: nic nie ujmując Karolowi, lecz człowiek jego postury nie byłby w stanie w pojedynkę aż tak bardzo zranić dwóch potężnych mężczyzn.
Niestety, ich zeznania świadczyły przeciwko Adamczewskiemu. Prokurator nie zauważał tego, co mecenas dostrzegł na pierwszy rzut oka. Dowody były aż nazbyt skrupulatne, a historia idealnie dopracowana, co powinno wzbudzić wątpliwości każdego stróża prawa. Ale nie prokuratora Majewskiego, który nie mógł się doczekać, aż sędzia ponownie wyśle Karola za kratki. Tym razem na dłużej.
Julia powróciła do rzeczywistości. Sprawa wydawała się beznadziejna, a im bliżej rozpoczęcia procesu, tym poczucie beznadziei rosło w niej z coraz większą mocą. Na szczęście Girzyński się nie poddawał. Wierzył, że sąd nie da wiary Majewskiemu i stanie po stronie sprawiedliwości. A ta wyraźnie wskazywała, iż Karol jest niewinny.
Orłowska weszła do środka. Od razu zobaczyła swoją drugą połówkę. Karol siedział w najdalszym kącie pomieszczenia i z obojętną miną wpatrywał się w krajobraz za oknem. Ostatnio nic go nie cieszyło. Stał się apatyczny, nie interesował córkami, nie pytał, jak Julia radzi sobie z nową rzeczywistością. Nie mówił przy tym wiele o sobie. W ogóle niewiele mówił. Odzywał się półsłówkami i zachowywał, jakby nie cieszył się z odwiedzin. A przecież była jego jedynym łącznikiem ze światem, bo oprócz niej i adwokata nikt z wizytą nie przychodził.
Julia nastawiła się na kolejną trudną konfrontację. Usiadła naprzeciwko i cicho się przywitała. Karol nawet się nie poruszył. Mama bliźniaczek z ciężkim sercem przyjęła jego reakcję, a właściwie jej brak. Daleko bardziej wolałaby, żeby się wściekał, rzucał przekleństwami, rwał sobie włosy z głowy. To oznaczałoby, że walczył, że jeszcze się nie poddał. Tymczasem wyglądał, jakby pogodził się z porażką, przyjął ją do wiadomości i tylko czekał na oficjalne ogłoszenie wyroku. Z jednej strony Julia mu się nie dziwiła, po raz kolejny został oskarżony o coś, czego nie zrobił i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że czeka go los podobny do tego sprzed lat. Z drugiej chciała, żeby podniósł głowę wysoko i zmierzył się z przeznaczeniem. Poprzednio był sam, skazany na adwokata z urzędu, który nijak nie przejmował się jego losem. Teraz miał obok siebie profesjonalistę, prawnika z prawdziwego zdarzenia. Girzyński postawił sobie za cel wyciągnąć Karola ze szponów prokuratora i nie spocznie, póki go nie osiągnie.
Julia również nie odstępowała Karola na krok. Poprzednio, jako świeżo upieczona maturzystka i przyszła mama, decyzją Adamczewskiego została odsunięta na boczny tor, ale teraz nie dała się tak łatwo odprawić. Choć nadal zdarzały się jej noce, gdy przyciskała twarz do poduszki, żeby Weronika i Wiktoria nie usłyszały, jak płacze, w dzień trzymała się dzielnie, bo wiedziała, że ma dla kogo żyć. Czuła ciężar odpowiedzialności za całą rodzinę, jednak nie obawiała się go dźwigać, jeśli w niedalekiej perspektywie czekało na nich spokój i szczęście. Wreszcie, były dziewczynki, dla których rodzice powinni najbardziej się starać. Julia zaciskała mocno zęby i robiła swoje, dlatego zżymała się w duchu, widząc beznamiętne oblicze Karola.
– Jak się dzisiaj czujesz? – spytała, po czym położyła ręce na stoliku i zaczęła stukać palcami o blat.
Wzruszył niedbale ramionami. Uciekał wzrokiem gdzieś w bok, przypatrując się dwóm innym parom odbywającym widzenie. Julia podążyła za nim.
Dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, uśmiechała się szeroko do osiłka głośno rozprawiającego o planach po zakończeniu odsiadki. Marzyła mu się budowa domu i nie liczyło się puste konto w banku, wyrok, jaki usłyszy na sali sądowej czy niechęć rodziców partnerki. Kilka metrów za nimi starsze małżeństwo pochylało się ku sobie i, czego Julia była niemal pewna, wyznawało miłość. Taką, jakiej może pozazdrościć im cały świat. Pomimo burz, trwali ze sobą na dobre i na złe, wiedząc, że nic nie jest w stanie ich rozdzielić.
Julia nie zastanawiała się wiele nad powodami, dla których obaj mężczyźni znaleźli się w areszcie. Nie jej to oceniać. Ona patrzyła na nich przez pryzmat uczuć łączących ich z partnerkami i tak po ludzku chciała tego samego.
– Karol, zacznij ze mną rozmawiać – poprosiła wciąż, wystukując na stoliku przypadkowy rytm.
– Niby o czym? – burknął.
– O czymkolwiek. Nie pytasz o Weronikę i Wiktorię, a one o ciebie codziennie…
– I co im mówisz? – Po raz pierwszy od dawna Karol popatrzył na Julię. Tyle że w jego oczach zamiast miłości była mieszanina złości i niemocy. – Co mówisz? – powtórzył, głośniej i agresywniej, co wstrząsnęło Orłowską.
– Że niedługo wrócisz.
– A jeśli nie wrócę? – rzucił wyzwanie.
– Nie możesz tak myśleć! Girzyński robi wszystko, żeby cię z tego wyciągnąć.
– Nie będziesz mi mówiła, co mam myśleć.
– Karol, proszę, nie zachowuj się tak, jakby nic już się nie dało zrobić. – Adamczewski oddychał coraz szybciej. Chociaż Julia pragnęła, żeby wybudził się z marazmu, teraz drżała z niepokoju. – Pan Marek jest zdeterminowany, nie śpi po nocach, aby ci pomóc.
– Ty wraz z nim? – Julia otworzyła usta, ale szybko je zamknęła. Nie poznawała Karola. Sytuacja z absurdalnym oskarżeniem zmieniła go nie do poznania. Gdyby to się nie stało, ukochany nigdy nie skierowałby w jej stronę tak przykrych słów. – No przyznaj się, razem nie śpicie po nocach, aby mi pomóc? – zaśmiał się szyderczo, założył ręce na piersi i nieco odchylił na krześle.
– Karol, co się z tobą dzieje? – spytała zatrwożona. – Nigdy się tak nie zachowywałeś.
– Zaskoczona? – Pokiwał głową. – A może to właśnie jestem prawdziwy ja, a przez ostatnie tygodnie udawałem kogoś, kim naprawdę nie jestem? Jaką masz pewność, że tamci dwaj goście nie leżą w szpitalu z mojej winy? Nie przyszło ci na myśl, że nie jestem tym, za kogo mnie uważałaś? Kryształowy i idealny? Twoja matka mogła mieć rację, uważając za degenerata, recydywistę i pospolitego przestępcę.
– Nie! – Julia miała ochotę potrząsnąć ukochanym. – Nie chcę tego słyszeć. Znam cię o wiele lepiej, niż przypuszczasz, i wiem, że nikogo byś świadomie nie skrzywdził. Dlatego, na litość boską, przestań zachowywać się, jakbym była twoim wrogiem, bo jestem jedną z niewielu osób, które bez względu na okoliczności będą o ciebie dbać, troszczyć się i wspierać na każdym kroku. Czyżbyś nie zdawał sobie sprawy, że nie możesz pozwolić sobie na luksus igrania z ludzkimi uczuciami? Zwyczajnie cię na to nie stać. Pomyśl, zanim znów zaczniesz atakować tych, którzy dobrze ci życzą. Jeśli się nie zmienisz, za chwilę znów możesz zostać zupełnie sam!
Julia nie zauważyła, kiedy wstała z krzesła. Dawno nie dała się tak ponieść emocjom. Ale nie widziała innego wyjścia. Karol musiał to usłyszeć. Skończył się okres ochronny, uznała, należało przestać obchodzić się z nim jak z jajkiem, byle nie urazić jego uczuć. Nie zaczekała na odpowiedź ukochanego, wyszła z sali, po czym oparła się o ścianę i cicho zaszlochała. Nie chciała wywierać na Adamczewskim presji, jednak nie potrafiła dłużej dbać o pozory. Jeśli on nie wykazywał chęci, ona nie miała zamiaru dłużej walczyć. Rozumiała tę jego apatię i brak wiary, lecz z każdą wizytą zaczynała odczuwać coraz głębszy żal. Karol nigdy nie zainteresował się tym, co słychać w domu. Nie zapytał, jak Julia radzi sobie z codziennością, czy ma za co kupić jedzenie i opłacić rachunki. W odpowiedzi na niezadane pytanie nie usłyszał, że Orłowska zatrudniła się w supermarkecie, z którego odeszła przed kilkoma miesiącami. Nie dowiedział się też, że z trudem wytrzymuje dniówkę, bo kierownik ciągle patrzy jej na ręce i czeka na najmniejsze potknięcie. Dziewczynkami również się nie interesował, choć to dla nich planował oczyścić z oskarżeń swoje nazwisko. A Weronika i Wiktoria bardzo za nim tęskniły. Kilkutygodniowa rozłąka sprawiła, że pięciolatki stały się nerwowe i niespokojne. Ich zachowanie drastycznie się pogorszyło, co szczególnie podkreślały opiekunki z przedszkola. Julia cierpliwie czekała, aż cokolwiek w postępowaniu Karola się zmieni. Czekała na iskrę z jego strony. Ale ta, zamiast rozniecić ogień, z wolna się wypalała.
– Spokojnie, dziecko, płacz, skoro musisz – usłyszała kojący głos. Stała przed nią staruszka z sali widzeń i delikatnie głaskała po ramieniu.
– Nic mi nie jest – odparła Julia. Szybko otarła oczy z łez, nagle zawstydzona chwilą słabości.
– Oczywiście, że nic ci nie jest – zgodziła się starsza pani. – W tamtym pomieszczeniu – wskazała na salę – zawsze musimy być niezłomne. Ale tutaj możesz pozwolić sobie na płacz. Wiem, jakie to trudne. Wydaje ci się, że on jest cholernym egoistą i zostawia cię na pastwę losu…
– A tak nie jest? – burknęła Julia. – Nic go nie obchodzi. Nawet proces, chociaż sędzia nie wydał jeszcze wyroku.
– Moja droga, twój mężczyzna w ten sposób przygotowuje siebie i ciebie do najgorszego. Dlatego odsuwa na bok uczucia. Gdyby przemawiały za niego, usłyszałabyś, jak bardzo cię kocha, tymczasem stara się chronić was oboje przed niepewną przyszłością.
– Wolałabym, żeby nie był przy tym aż tak obcesowy – westchnęła mama bliźniaczek.
– Kto wie, może następnym razem taki nie będzie.
– Co ma pani na myśli?
– Po twoim wybuchu długo nie mógł dojść do siebie. Najwyraźniej zapewniłaś mu nieprzespaną noc. Chłopak będzie miał o czym myśleć.
MARGO
Margo postanowiła ukryć się przed dziewczynkami w kuchni. Cicho zamknęła za sobą drzwi i ulokowała się we wnęce między ścianą a lodówką. Zdumionej babci pokazała na migi, że bawi się z córkami Julii w chowanego.
– Oby mnie szybko nie znalazły – szepnęła. – Bo brakuje mi już siły.
Małgosia nie czuła się dziś najlepiej. Poranne mdłości wyjątkowo mocno dały się jej we znaki. W dodatku nie zjadła dzisiaj wiele, przez co każdy gwałtowniejszy ruch od razu powodował zawroty głowy.
Czujna jak zwykle staruszka zaniepokoiła się stanem zdrowia jedynej wnuczki, lecz ta zbagatelizowała troskę, mówiąc, że przypałętało się do niej wyjątkowo paskudne zatrucie pokarmowe.
– Coś często na nie ostatnio cierpisz – mruknęła Iga Dąbrowska.
Mimo gorszego samopoczucia Margo nie miała sumienia odmówić Julii opieki nad bliźniaczkami. Biedaczka wybierała się na widzenie do aresztu i nie miała z kim zostawić dzieci. Zarzycka zgodziła się bez wahania. Widziała, jak wiele przyjaciółkę kosztowały odwiedziny u Karola, dlatego przygarnęła do siebie energiczne pięciolatki.
Julia nieraz zabierała ze sobą Weronikę i Wiktorię na babskie spotkania. Bliźniaczki dały się wówczas poznać jako grzeczne i wyjątkowo sympatyczne, przez co Margo doszła do wniosku, że zajęcie się nimi przez parę godzin nie będzie nastręczało kłopotów. Ot, posadzi je przy stole, położy przed nimi kartki i kredki, dzięki czemu zyska długą chwilę spokoju. Dopiero po czasie uzmysłowiła sobie, jak płonne były to nadzieje. Dziewczynki, owszem, uznały rysowanie za niezłą zabawę, ale na zaledwie dziesięć minut. Potem wstały z krzeseł i zaczęły biegać po całym domu.
Margo przestraszyła się nie na żarty. Bała się nie tylko o dzieci, które w ferworze zabawy mogły się przewrócić i zrobić sobie krzywdę, lecz i o budynek, który zaczął trząść się w posadach. Próbowała przywołać maluchy do porządku, groziła najcięższą karą, jaką zdołała wymyśleć: skargą do mamy. Niestety, Weronika i Wiktoria nie przejęły się groźbami. Wytknęły za to języki, czym wystawiły opanowanie cioci na wielką próbę. W końcu Małgosia zaproponowała zabawę w chowanego, jedyną, jaką znała z dzieciństwa. O dziwo, psotnice przystały na jej pomysł. Margo stwierdziła, że to jej jedyna szansa na wytchnienie, więc ochoczo z niej korzystała.
– Może trochę odpoczniesz? – zaproponowała babcia. – Przygotuję ci jakieś zioła na wzmocnienie.
– Zioła? – zdziwiła się Margo. – Kiedyś zaoferowałabyś filiżankę mocnej kawy.
Staruszka nieco się zmieszała.
– Tak tylko mówię – mruknęła. Odwróciła się plecami do wnuczki, wykazując nagłe zainteresowanie solniczką i pieprzniczką. Zaczęła je bowiem przestawiać z jednego kąta blatu na drugi i z powrotem.
Margo wyszła z kryjówki i stanęła na środku pomieszczenia. Może i nie miała takiej intuicji jak Iga Dąbrowska, ale naraz zrozumiała, dlaczego babcia zachowuje wobec niej nieuzasadnioną ostrożność. W ostatnich dniach wielokrotnie wykazywała się daleko idącą troską. Przygotowywała pożywne posiłki, dbała o odpowiednią ilość świeżego powietrza i nieustannie dopytywała, czy Małgosi niczego nie potrzeba.
– Babciu – szepnęła czule. Podeszła do swojej opiekunki i pogłaskała ją po ramieniu. – Nie wiem, co mam ci powiedzieć.
– A wystarczyło powiedzieć prawdę. – Iga Dąbrowska spojrzała na Margo i zalała się łzami. – Po tylu latach chyba zasługuję na szczerość…
Margo przytuliła się do babci i pozwoliła jej się wypłakać. Naraz dopadły ją wyrzuty sumienia. Ta cudowna kobieta wychowywała ją od ponad dwudziestu lat, znała jej ciemne i jasne strony, bez względu na okoliczności zawsze stała za nią murem. Z kim jak z kim, ale z Igą już dawno powinna porozmawiać. Przecież nigdy się na niej zawiodła.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, co robić – oznajmiła zbolałym tonem.
Babcia pokręciła głową.
– Przecież nie zmyłabym ci głowy. Po prostu przykro mi, że nie ufasz mi na tyle, by przyznać się do zmian w twoim życiu.
– To nie tak! – zaperzyła się Margo, usiadła przy stole i schowała twarz w rękach. – Za każdym razem, gdy próbowałam się odezwać, ogarniał mnie strach.
– Dlaczego? – Staruszka spoczęła obok wnuczki.
– Odkąd z tobą zamieszkałam, oddałaś mi całe serce. Zastąpiłaś mamę i tatę, całkowicie podporządkowując swoje życie mnie. Nieraz starałam się odwdzięczyć za to, co zrobiłaś, a nade wszystko nie chciałam cię zawieść…
Margo zamilkła, a babcia uśmiechnęła się ze wzruszeniem.
– Nigdy mnie nie zawiodłaś.
– Nawet teraz? – Małgosia czuła gulę w gardle.
– Zwłaszcza teraz. – Iga Dąbrowska dotknęła dłoni dziewczyny. – Przeciwnie, jestem z ciebie bardzo dumna.
– Naprawdę? – Margo wydawała się zdumiona. – Raczej nie masz powodów. Straciłam pracę, Robert się do mnie nie odzywa, a ja nie mam pojęcia, co dalej robić.
Starsza z kobiet obdarzyła wnuczkę przenikliwym spojrzeniem.
– Jak to: nie wiesz, co robić? Brakiem pracy się nie martw, jakoś sobie poradzimy. Co do Roberta… – Iga zacmokała niezadowolona. Nigdy nie ukrywała antypatii do partnera wnuczki. Margo uważała za winną owego stanu rzeczy, wszak nie dała obojgu szansy na poznanie siebie nawzajem. Ukrywała Wieniawskiego przed babcią, jakby spodziewała się, że jej wybór nie przypadnie Idze Dąbrowskiej do gustu. – Kiepski z niego materiał na ojca, więc raczej nie masz czego żałować.
– No tak, ale…
– Nie ma żadnego ale. Nie ty pierwsza znalazłaś się w takiej sytuacji i nie ostatnia. Owszem, samotne rodzicielstwo nie jest łatwym kawałkiem chleba. Na szczęście ty nie będziesz sama.
– Babciu, masz już swoje lata. Nie mogłabym cię prosić o pomoc – rzekła Margo.
– Moimi latami się nie przejmuj. Poza tym przyda mi się trochę ruchu, bo od ciągłego siedzenia całkiem skapcanieję. –Margo parsknęła śmiechem. – Domyślam się, że dziecko nie znajduje się na pierwszym miejscu listy twoich życiowych planów – babcia powróciła do poważnego tonu – ani na drugim, trzecim czy dziesiątym. Ale stało się. Musisz przyjąć, co daje ci los.
Margo chciała wtrącić, że wcale nie musi. Gdyby zdecy- dowała inaczej, nikt i nic nie odwiodłoby jej od pozbycia się problemu. Naraz jednak przyłapała się na myśli, że w zasadzie problem nie istnieje. Nosiła pod sercem dziecko, a nie problem, i to dawało jej niewytłumaczalne poczucie satysfakcji.
– Tymczasem chodźmy sprawdzić, co wyczyniają nasze królewny. – Babcia podniosła się z siedzenia. – Zasada numer jeden rodzicielstwa mówi bowiem, że w przypadku dzieci cisza zawsze oznacza kłopoty.
Kobiety wyszły do przedpokoju. I natknęły się na niespodziewanego gościa.
⁕⁕⁕
Na widok Michała Margo przystanęła w pół kroku.
– Dzień dobry – przywitał się nieśmiało. – Dzwonek chyba się zepsuł, a drzwi były otwarte – zaczął się niewprawnie tłumaczyć.
Babcia machnęła niedbale ręką.
– Tak się dzieje w domu pełnym kobiet. Nie ma komu robić napraw. Mógłbyś w wolnej chwili się tym zająć, Michałku?
Margo popatrzyła na staruszkę ze szczerym zdumieniem. Przez dwie dekady wspólnego mieszkania nauczyły się dokonywać drobnych reperacji. I nie potrzebowały do tego faceta, nawet gdy pękła im rura.
– Jasne, nie ma problemu – odparł mężczyzna. – Gdzie trzymacie skrzynkę z narzędziami?
– Nie udawaj, że nie wiesz. Swego czasu byłeś tu częstym gościem – przypomniała babcia, czym wprawiła oboje w zakłopotanie.
Iga Dąbrowska podążyła tropem bliźniaczek, pozostawiając młodych samych. Margo znała jej przebiegłą naturę i wiedziała, że starsza pani zrobiła to celowo. Od lat marzyła, by niedawni partnerzy w interesach stali się nimi również w życiu prywat- nym. Niestety, uparta wnuczka nie widziała we wspólniku materiału na męża.
– Nadal trzymacie ją w kuchni? – spytał Różycki.
– Co? – Margo zerknęła na mężczyznę nieprzytomnie. Zastanawiała się, jak długo Michał stał w korytarzu i jak wiele zdążył usłyszeć z rozmowy z babcią. Nie chciała jeszcze rozpowiadać o ciąży, zresztą nie była do końca pewna, czy wtajemniczać Michała w swoje sprawy, skoro ich ostatnia pogawędka zakończyła się niezbyt fortunnie. Bała się też jego reakcji na wieść, że nosiła dziecko innego mężczyzny, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich przeszłość i świadomość uczuć, jakie wobec niej żywił.
– Skrzynka z narzędziami. Jest w kuchni?
– Daj spokój. Przecież nie musisz niczego naprawiać – mruknęła Margo.
– Ale twoja babcia…
– Jakbyś nie znał staruszki. Iga Dąbrowska zrobi wszystko, by wszystko poszło zgodnie z jej planem.
– Jakim planem? – zdziwił się Michał.
– Przyszedłeś w jakimś konkretnym celu? – Margo szybko postanowiła zmienić temat. Jeszcze chwila, a powiedziałaby coś, z czego musiałaby się gęsto tłumaczyć. – Nie powiesz chyba, że przechodziłeś w pobliżu i zdecydowałeś się na spontaniczne odwiedziny?
Michał wyglądał na takiego, kto z wielką chęcią użyłby wyświechtanej wymówki. Szukał w głowie właściwej odpowiedzi, ale najwyraźniej nie znalazł, bo wzruszył jedynie ramionami.
Zarzycka powstrzymała się przed westchnieniem. Zaledwie rok temu byli najlepszymi przyjaciółmi, porozumiewali się bez słów i potrafili z siebie czytać jak z otwartej księgi. Lecz minio-ne wydarzenia stworzyły między nimi dystans, który z każdym kolejnym dniem zdawał się coraz bardziej zwiększać. Dziś stali przed sobą skrępowani i nie mieli pojęcia, jak się zachować, by nie urazić drugiego. W zeszłorocznej rzeczywistości Margo zaprosiłaby Michała na kawę lub kieliszek czegoś mocniejszego, dziś drżała przed konsekwencjami niezapowiedzianej wizyty.
– Przychodzę z propozycją – oznajmił Różycki. – Zanim powiesz: nie, postaraj się ją przemyśleć, dobrze?– Margo zmarszczyła czoło. Poważny ton mężczyzny sprawił, że zaczęła się wahać, czy chce usłyszeć ciąg dalszy. – Niedawno odszedłem z pracy – poinformował. – Korporacyjny tygiel nie przypadł mi do gustu. Poza tym nigdy nie przepadałem za wykonywaniem czyichś poleceń. Sam wolę je wydawać… – uśmiechnął się, wspominając świetlane czasy ich wspólnego prowadzenia biura rachunkowego. – Postanowiłem zatem zaryzykować jeszcze raz. Nie mam bladego pojęcia, czy postępuję właściwie, czy nie porywam się z motyką na słońce. Cóż, może i mi nie wyjdzie, ale nie przekonam się, jeśli nie spróbuję.
– Mógłbyś mówić jaśniej?
– Otwieram firmę i proponuję ci spółkę. Jak za dawnych czasów – rzekł z pełnym przekonaniem.
– Naprawdę sądzisz, że to dobry pomysł? – spytała. – Istne szaleństwo – pomyślała. I nie chodziło o firmę, bo w tym przypadku była pewna, że Michał może odnieść sukces. Skandal z udziałem Małeckiego na szczęście przycichł, co znacznie ułatwiało wskrzeszenie biznesu. Ale wspólna praca? Po tak wielu perturbacjach? Przecież to jak skakanie na główkę do wody! Niosło zbyt wiele niebezpieczeństw i groziło trwałymi uszczerbkami na zdrowiu, zwłaszcza w okolicach serca.
– Nie odmawiaj od razu – poprosił Michał. – Przynajmniej się zastanów.
MICHAŁ
Nogi same zaniosły go pod dom Margo. Dotąd skutecznie opierał się własnym pragnieniom popychającym go w okolicę, w której mieszkała przyjaciółka.
Od kilku tygodni nie miał o niej żadnych wieści. Została zwolniona z biura i słuch po niej zaginął. Chociaż… nie tak do końca. Przez wiele dni korporacyjne plotkary miały używanie, rozprawiając o romansie Zarzyckiej z dyrektorem Wieniawskim. Nie zostawiły na biedaczce suchej nitki. Przypisały jej całą winę za wejście z butami w życie żonatego mężczyzny.
Michał o mało nie rozpętał wówczas awantury stulecia. Do tanga trzeba dwojga, miał na końcu języka, powstrzymał się jednak przed wtrącaniem swoich czterech groszy. Daleko bardziej przejął się informacją o związku kobiety, którą od lat darzył szczerym uczuciem, z człowiekiem związanym węzłem małżeńskim. W duchu usprawiedliwiał ukochaną. Wierzył, że Margo nie wiedziała o podwójnym życiu Roberta. Wprawdzie i przez niego przemawiały emocje, jednak tym razem przemawiał również instynkt. Znał Małgosię od lat i wiedział, że ktoś, kto został wychowany przez zasadniczą Igę Dąbrowską, ma wpojone właściwe zasady. Niemniej straszliwie przeżył nie tylko komentarze na temat niewłaściwego prowadzenia się Zarzyckiej, ale i jej odejście, bo w jednej chwili stracił możliwość codziennego z nią kontaktu. A przecież po to właśnie zatrudnił się w firmie, w dodatku na stanowisku, które dawało mu szansę na skruszenie muru, jaki niedawni przyjaciele wybudowali wokół swojej znajomości.
Wszystko na nic. Margo odeszła w atmosferze skandalu, Robertowi nie spadł nawet włos z głowy, a Michał za każdym razem, gdy dostrzegał Wieniawskiego, zaciskał dłonie w pięści. Nieraz oczami wyobraźni widział siebie rozkwaszającego nos facetowi za to, że ośmielił się uwieść kobietę jego życia i za to, że zostawił ją samą wobec wysnuwanych przez otoczenie zarzutów.