Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Kto ratuje jedno życie, jakby cały świat ratował
Antonina i Tadeusz Gajewscy prowadzą w Krakowie ochronkę dla sierot. Kiedy wybucha wojna, Tadeusz z synem oraz narzeczonym córki Wiktorii, dołączają do sił o bronnych wojska polskiego, a dom dziecka zostaje na głowie matki i córki.
W tym trudnym czasie kobiety muszą się mieć na baczności, gdyż jedna z pracownic – Brygida, zostaje kochanką oficera Gestapo.
Kiedy w marcu 1941 roku władze okupacyjne tworzą w mieście getto, panie Gajewskie podejmują decyzję o ratowaniu dzieci z dzielnicy żydowskiej. Niespodziewanym sojusznikiem w sprawie staje się pewien Niemiec, Martin Aigner…
Ta powieść pochłania bez reszty i nie można jej odłożyć nawet na moment. Emocje i wzruszenia gwarantowane!
Polecam!
Edyta Świętek, autorka sag: Spacer Aleją Róż, Niepołomice, Sandomierskie wzgórza
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 302
Copyright © Joanna Nowak
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Wydanie elektroniczne 2025
eISBN 978-83-68364-54-5
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
Nie straszcie mnie śmiercią. Ja się śmierci nie boję,
gdy zasypiam co nocy rozdarty na dwoje;
kiedy jedno daleko i drugie daleko,
oczu mych odbicia noc przykrywa powieką.
Ale życia mojego, gdy błądzę po ciemku,
bez nadziei spoczynku najwięcej się lękam;
kiedy klęka nad moim wypełnionym grobem
moja żywa nad moją umarłą osobą.
Więc nie straszcie mnie śmiercią, bo im więcej umrę,
więcej doznam spokoju i miłości w trumnie …
Julian Krzyżewski
Nie straszcie mnie śmiercią
Rozdział pierwszy
Czerwiec 1939
Papierowe łódki powoli płynęły z nurtem Wisły. Zaciekawiona czereda z ekscytacją przyglądała się wyścigowi, którego zwycięzca mógł zażądać od przegranych wszystkiego, co zechciał. Wysoka stawka sprawiała, że kilkuletnie gagatki głośnymi okrzykami dopingowały swoje statki, licząc na spektakularną wygraną. Na półmetku rywalizacji trzej jej uczestnicy przekonywali pozostałych, jakoby ich konstrukcja znajdowała się na czele i już szykowali się do wyznaczenia kolegom pierwszego, konieczne upokarzającego zadania.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej banda gimnazjalistów puszczała kaczki, z zapałem odliczając ilość odbić idealnie płaskich kamieni. Dotychczasowy lider zanotował ich aż pięć i teraz puszył się z dumy. Przy okazji nie szczędził cierpkich uwag kolegom niepotrafiącym zbliżyć się do jego wyczynu.
Pierwsze dni wakacji przywiodły na krakowską plażę Krokodyla dziesiątki uczniów świętujących zakończenie roku szkolnego. Położona w sąsiedztwie klasztoru Norbertanek, na tyłach ulicy Flisackiej, cieszyła się niesłabnącą popularnością, odkąd w lipcu tysiąc dziewięćset trzydziestego roku Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego wydzierżawiło ją od miasta. Wysypano piaskiem brzeg, skonstruowano drewniane szatnie, ustawiono profesjonalny sprzęt do gimnastyki, nie zabrakło nawet radiowęzła. Dla spragnionych aktywności fizycznej zorganizowano boisko do siatkówki, a przy wejściu dbano, by nikogo nie gorszył osobnik w nieodpowiednim stroju kąpielowym.
Niedaleko znajdowała się również część dla naturystów, ale ani Wiktoria, ani jej przyjaciółki nie były zainteresowane podobnymi widokami. Zresztą gdyby rodzice dowiedzieli się, jak ich latorośle spędzają letni czas, w mgnieniu oka zabroniliby im wypraw nad rzekę.
Dziewczęta znacznie bardziej doceniały urok Krokodyla niż choćby plaży oficerskiej urządzonej tuż przy moście po stronie Dębnik czy tej za rogatką zwierzyniecką, do której dochodziło się od strony ulicy Księcia Józefa.
To tutaj zbierali się przecież młodzieńcy z dopiero co sypiącym się wąsem pod nosem, poważni studenci z Żaczka, na których widok Sara z Justyną czerwieniły się po same cebulki włosów. Nie chciały więc słyszeć o przeniesieniu się w inne miejsce, choćby bardziej ustronne, gdzie nie przeszkadzałby gwar głośnych rozmów czy nieustający śmiech chlapiącej się wodą dzieciarni.
Dziś Wiktoria zrezygnowała z towarzystwa koleżanek. Siedziała na kocu z wyciągniętymi nogami i z zamkniętymi oczami wystawiała twarz do słońca. Leżący obok Bruno poszukał jej dłoni i splótł palce dziewczyny ze swoimi. Rozluźniony, rozkoszował się nie tylko rozpoczynającym się latem. W obecności Wiktorii czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
– Nad Wisłą zgromadziła się niegdyś osobliwa menażeria – zaczęła snuć opowieść Wiktoria. – Pewnego dnia jej właściciel wypuścił krokodyla do wody, aby ten ochłodził się w wartko płynącej rzece. Zwierzę, poczuwszy wolność, nie wróciło. Zaszyło się w zaroślach w Łęgu koło Mogiły. Okolicznym mieszkańcom wnet zaczęły znikać kaczki, szybko zatem rozeszła się wieść, jakoby po latach pojawił się smok wykluty z jaja w Smoczej Jamie. Czterech myśliwych postanowiło uwolnić przerażonych ludzi od gada. Dopiero Wacław Anczyc ustrzelił ogromnego krokodyla. Już na miejscu okazało się, że monstrum było aligatorem o długości ponad dwóch metrów i od tamtego czasu można je oglądać w Muzeum Zoologicznym.
– Już ze sto razy słyszałem tę historię. – Strzelecki usiadł, poprawił pogniecioną koszulę, po czym cmoknął Wiktorię w policzek. – Ale z twoich ust brzmi najlepiej.
– Hej! – zaperzyła się, jednocześnie się rumieniąc. – Jeszcze ktoś zauważy.
– Najlepiej, żeby wszyscy zobaczyli. Wówczas nikt nie będzie miał wątpliwości, że jesteś moja.
Wiktoria uśmiechnęła się wstydliwie. Nikomu, nawet przyjaciółkom, nie powiedziała o związku z młodym mężczyzną. Jego rodzice nie uważali córki Antoniny i Tadeusza, od lat prowadzących ochronkę dla sierot, za właściwą partię dla jedynego syna. Bruno kontynuował rodzinną tradycję adwokacką. Już na studiach zaczął pracę w kancelarii ojca, którą wcześniej prowadziły dwa pokolenia Strzeleckich. Jako jedyny spadkobierca nazwiska z przymusu dostosował się do oczekiwań całego klanu. Wszystkie egzaminy zdawał na najwyższe oceny, o czym profesorowie nie omieszkali informować głowy rodziny podczas kameralnych przyjęć urządzanych przez jego żonę dla członków palestry i ich drugich połówek.
Wydział prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego Bruno ukończył z wyróżnieniem, jednak w przeciwieństwie do bliskich nie puchł z dumy. Gdyby od niego zależał wybór życiowej drogi, postawiłby na wojsko. Niestety, w kwestii własnej przyszłości nie miał wiele do powiedzenia. Poza zawodem za placami młodzieńca zdecydowano o jego ożenku z dziewczyną urodzoną w lekarskiej familii, której dziadek prowadził znakomicie prosperującą klinikę dla najbogatszych mieszkańców miasta. Ich małżeństwo określano jako inwestycję na przyszłość dla obu rodzin. Z uczuciami młodych nie liczyli się wcale. Nie słuchali Bruna powtarzającego, że nie zrezygnuje z Wiktorii. Nie dopuszczali do głosu Elżbiety marzącej o kontynuowaniu nauki i odwleczeniu w czasie zamążpójścia. Bergerowie uznali, że matura jej wystarczy i natychmiast ucinali temat.
Za to matka Wiktorii nie pozwalała jej na spotkania z chłopcami. Twierdziła, że panna jest jeszcze za młoda na miłostki i powinna skupić się na zdobyciu wykształcenia. Antonina Gajewska przez dwie dekady opieki nad porzuconymi dziećmi naoglądała się wielu dramatów ich niedoświadczonych, naiwnych rodzicielek. Wiele młodych kobiet zachłysnęło się miłością do nieodpowiednich mężczyzn. W efekcie zachodziły w niechciane ciąże i narażały się na społeczny ostracyzm. Obawiając się odrzucenia i przypięcia łatki nieobyczajnej, oddawały dzieci do sierocińca. Jeśli kiedykolwiek żałowały postępku, rzadko dawały to po sobie poznać. Antonina przestrzegała córkę przed pójściem w ich ślady. „Ucz się na cudzych błędach, powtarzała jak mantrę. Spójrz na maleństwa pozbawione matczynej czułości. Chyba nie zafundowałabyś swemu dziecku podobnego losu?”
– Nikt nie będzie miał wątpliwości, że jestem twoja? – spytała. – Twoi rodzice również? – odparła przekornie.
– Koniecznie dążysz do kłótni – burknął niezadowolony. Z powrotem opadł na koc. – Znasz sytuację. Wiesz, co się dzieje w moim domu. Chciałbym, żeby ojciec zmienił zdanie, ale jest nieprzejednany.
– Co zatem zamierzasz? – Wiktoria ledwie powstrzymywała się od płaczu. – Pojmiesz Elżbietę za żonę?
– Nigdy w życiu! – zaperzył się. Pociągnął Wiktorię na siebie, wywołując jej pisk. – Niech odbiorą mi pieniądze, wyrzucą na bruk, pozbawią kontaktu. Nie zrezygnuję z ciebie! – Na dowód pocałował ją namiętnie, gorsząc kilka starszych pań szukających miejsca na odpoczynek. – Jesteś wszystkim, co mam. Niczego więcej nie potrzebuję, wierzysz mi?
Wpatrywała się w jego płonące pożądaniem oczy i ufała każdemu słowu. Zakochana bez pamięci, nie wyobrażała sobie życia bez Bruna. Dotąd nie pojmowała, dlaczego w tłumie dziewcząt zwrócił uwagę właśnie na nią – szarą myszkę z wiecznie zamyślonym spojrzeniem, nieśmiałą introwertyczkę stroniącą od ludzi, ukrywającą się za książkami pilną uczennicę, która zawsze po lekcjach posłusznie wracała do domu i nie włóczyła się z koleżankami po kawiarniach.
Mówił, że zauroczyła go od pierwszego wejrzenia. Wiktoria kręciła nosem na jego wyjaśnienia. Wszak czerwieniła się na twarzy w nieodpowiednich momentach i zazwyczaj nie wiedziała, co powiedzieć, gdy ktoś rozpoczynał niezobowiązującą pogawędkę.
Bruno śmiał się w głos. Ukochanej brakowało pewności siebie. Nie dostrzegała tego, co widział on: blasku, który roztaczała wokół, szerokiego uśmiechu obejmującego nie tylko usta, ale całe oblicze, piękna duszy oraz ciała, o którym marzył i śnił niemal co noc.
– Elżbieta także broni się przed małżeństwem. Stokroć bardziej wolałaby spędzać czas w uczelnianej ławie niż na przymiarkach sukni ślubnej.
Wiktoria odsunęła się od Strzeleckiego.
– Nie mówiłeś, że przygotowania do ślubu zaszły tak daleko – rzekła przestraszona. – Czyżbyście zaplanowali datę?
– Nie my – oznajmił smutno Bruno. – I moi, i jej rodzice spieszą się z uroczystością, jakby od tego zależały losy świata. Chcą, aby odbyła się przed wojną.
Dziewczyna otarła oczy wierzchem dłoni. Nastały ciężkie czasy. O wojnie nie mówiono już w trybie przypuszczającym. Każdy, kogo choć trochę interesował los Polski, zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Hitler ostrzył zęby na Gdańsk, zwłaszcza po sukcesach związanych z aneksją Austrii i zajęciem Pragi. Niemcy dopiero się rozpędzali i tylko optymiści sądzili, że zatrzymał pochód swojej armii.
Zastanawiała się.
– Może nie dojdzie do najgorszego?
– Mówisz o ślubie czy wojnie? – Bruno się przekomarzał.
Wiktoria uderzyła go w bok.
– Nie żartuj. Nie jest mi do śmiechu.
Spoważniał. Objął dziewczynę i mocno przyciągnął do siebie, próbując dodać jej otuchy.
– Nie czekam na żadną z tych rzeczy. O ślub się nie martw, nie zmuszą mnie do złożenia przysięgi przed ołtarzem. Wprawdzie nie chciałbym narażać Elżbiety na ośmieszenie…
– A jednak obchodzi cię, co się z nią stanie – żachnęła się Wiktoria. Przylgnęła do boku Bruna, nie po raz pierwszy napawając się jego męskim zapachem. Okoliczności oraz trudna rozmowa na szczęście ostudziły rozpalone emocje.
– Nic podobnego nie powiedziałem. Żadne z nas nie zasługuje na scenariusz najgorszy z możliwych. W tym zaś układzie cierpią trzy osoby. To ja jestem mężczyzną i to do mnie należy załatwienie sprawy w najmniej bolesny sposób. Zobaczysz, wszystko się ułoży – zapewnił mocnym głosem.
– Wojnie też zapobiegniesz? Polska szybko zwycięży. Miesiąc, może dwa i wrócimy do codzienności, prawda?
– Oby, kwiatuszku, oby. Z drugiej strony, warto przygotować się na każdą ewentualność.
Blado się uśmiechnął. Wiele razy powtarzał te utarte frazesy, zwłaszcza w obecności Wiktorii, lecz w ostatnich tygodniach stracił wiarę w szybkie zakończenie konfliktu. Wbrew krążącym w społeczeństwie opiniom, stan wojska nie był w połowie tak dobry jak przedstawiano. Nikt jednak nie prostował nieścisłości. W końcu należało podnosić morale wśród cywili.
Jedyna nadzieja w sojusznikach. Bez wsparcia Francuzów oraz Brytyjczyków walki potrwają długie tygodnie i raczej nie ziszczą się plany o spokojnych świętach.
– Proszę, nie wywołuj wilka z lasu. Da Bóg, a unikniemy konfliktu. Przecież nie minęło jeszcze dwadzieścia lat od zakończenia poprzedniego. Kto przy zdrowych zmysłach dążyłby do kolejnej katastrofy?
Żadne modlitwy ani nadzieje nie mogły zmienić nieuniknionego. W Krakowie już od dawna przeprowadzano próbne alarmy przeciwlotnicze, zachęcano do odbywania szkoleń, między innymi sanitarnych, czy zaciągania się do miejskich służb ochrony przeciwlotniczej. On sam kopał rowy na Plantach, w czynie społecznym krakowiacy przygotowywali schrony albo zabezpieczali najcenniejsze zabytki. Władze nie od dziś apelowały o gromadzenie zapasów żywności oraz opału. A ogłoszenie mobilizacji tylko dolewało oliwy do ognia. Ludzie coraz bardziej się bali, nie wiedzieli, co stanie się jutro, za tydzień, za dwa…
Hitler dążył do konfrontacji. W kwietniowym przemówieniu mówił o gotowości uregulowania stosunków z Polską, jeśli ta uzna włączenie Gdańska do Rzeszy. Minister Beck z odwagą stwierdził wtedy, że Polska nie da się odepchnąć od Bałtyku.
Ale czy warto umierać za Gdańsk? – zastanawiał się niejednokrotnie Bruno. Kruszenie kopii zakrawało na absurd w perspektywie możliwej śmierci dziesiątek żołnierzy walczących o utrzymanie miasta w polskich rękach. I tak było bardziej niemieckie, więc na co poświęcenie całego kraju?
– Przysięgam, nie pozwolę cię skrzywdzić. Pierwszy stanę na linii frontu, przegonię stąd Niemców, abyś żyła długo i szczęśliwie.
Wiktoria chwyciła twarz Bruna w drobne dłonie.
– Nigdzie nie pójdziesz, rozumiesz? Zabraniam ci. Zostaw tę wojnę żołnierzom.
– Kochana, w takiej chwili potrzebna jest każda para rąk. Im nas więcej wystąpi przeciwko wrogowi, tym szybciej granda wywołana przez Hitlera się zakończy. Wtedy wrócimy do normalnego życia.
– Nie chcę, żebyś się narażał! – zawołała płaczliwie. – Wojna nie jest zabawą dla dużych chłopców. Nie pyta, czy w domu ktoś na ciebie czeka z utęsknieniem. A jeśli jakaś zbłąkana kula mi cię zabierze?
– Nic mi się nie stanie. – Celowo nie wspominał o przebytym szkoleniu wojskowym. Wiktoria zemdlałaby ze strachu, wiedząc, że doskonalił posługiwanie się bronią.
– Skąd pewność? Nie przewidzisz przyszłości. Dlatego lepiej trzymać się z daleka od zagrożenia, niż samemu pchać się na linię ognia.
– Mówisz jak moja matka.
– Chyba po raz pierwszy się z nią zgadzam. Jesteś adwokatem, nie oficerem. Jaki z ciebie pożytek w armii?
– Bardzo dziękuję za twoją wiarę we mnie. Poczułem się znacznie lepiej – sarknął. – Czy wy naprawdę macie mnie za ostatniego frajera, który idzie na wojaczkę dla splendoru albo munduru? Jeśli ojczyzna znajdzie się w potrzebie, nie schowam się we własnych czterech ścianach. Odpowiem na wezwanie dowództwa. Liczę, że wesprzesz mnie, bo łatwiej wyruszać w bój ze spokojnym umysłem i sercem wypełnionym niekończącym się uczuciem.
– Nie wiem, czy zdobędę się na pożegnanie, czy pogodzę się z twoim odejściem…
– Ależ ja nigdzie nie odejdę. Zawsze będę należał do ciebie.
– Teraz tak twierdzisz. – Wiktoria się naburmuszyła. – Potem pochłonie cię świat i zapomnisz o moim istnieniu.
Zdenerwowany Bruno ściągnął z siebie dziewczynę, wstał i zaczął bacznie rozglądać się wokół. Odszedł kilka kroków, ze wzrokiem wciąż wbitym w piasek.
Gajewska zacisnęła zęby. Sądząc po reakcji mężczyzny, przesadziła z argumentacją. W dodatku dotknęła czułej struny, naruszając męskie ego. Obraził się, uznała strapiona, oddalił, byle nie słuchać dłużej jej utyskiwań.
Bruno szybko wrócił. Z twarzą ściągniętą determinacją uklęknął na prawe kolano, chwycił prawą rękę Wiktorii i spojrzał jej w oczy.
– Dzięki tobie poznałem, czym jest prawdziwa miłość. Jak wariat czekam na nasze spotkania, bo tylko przy twoim boku potrafię być sobą. Dopełniasz mnie, uczysz siebie po trochu, a ja łaknę coraz więcej. Widzę nas razem za dwadzieścia lat, wciąż oddanych sobie bez reszty, zakochanych jak dziś, spełnionych i czekających na następne wspólne chwile. Nasza codzienność będzie piękna, wspaniała i chociaż pojawią się problemy, pokonamy je razem, silni, niezłomni, złączeni na wieki. Dlatego nie odejdę stąd, póki nie dowiem się, czy zechcesz zostać moją żoną.
Wsunął na palec Wiktorii metalowy drucik zgięty w niekształtny okrąg. Był za duży, wyglądał jak nic niewarty śmieć, w niczym nie przypominał pierścionka zaręczynowego. Dla dziewczyny nie miało to znaczenia. Żaden brylant nie pasował lepiej do odgrywającej się przed nią sceny. W najśmielszych marzeniach nie sądziła, że Bruno, na siłę pchany przez rodziców do ślubu z Elżbietą, poprosi ją o rękę.
– Odpowiesz czy nie? – spytał po chwili szeptem. – Ludzie się gapią, a mnie boli już kolano.
Mimowolnie się roześmiała. Rzeczywiście, towarzyszyli im gapie, którzy z zaciekawieniem czekali na decyzję panny.
– Oczywiście – odparła ze łzami. – Z radością za ciebie wyjdę!
Porwał ją w ramiona i nie wypuszczał przez długie minuty. Nic nas nie rozdzieli, pomyślał z ekscytacją. Niech się dzieje, co chce, on miał już wszystko, czego pragnął.
Rozdział drugi
Styczeń 1941
Płatki śniegu niespokojnie wirowały w powietrzu. Silne podmuchy wiatru rozwiewały je na cztery strony świata niczym posłańców nadchodzących zmian. Wiktoria przyglądała się zawierusze bez cienia emocji. Drobinki coraz gęściej spadały na płaszcz, a ona stała bez ruchu, jakby czekała, aż pochłoną ją bez reszty.
Wyciągnęła skostniałą rękę z kieszeni, podeszła do tablicy nagrobnej i przetarła ją jednym ruchem. Skrzywiła się, gdy skóra dotknęła chłodnego granitu, lecz kilkakrotnie powtórzyła ruch. Zaczerwieniona dłoń piekła jak przypalana żywcem, ale fizyczny ból od dawna nie robił na niej wrażenia.
Spod warstwy białego puchu wyłoniły się litery układające się w imiona i nazwiska dziadków. Jeremi zmarł dwa lata przed narodzinami wnuczki. Znała go z opowieści mamy, bo babcia nie zwykła wspominać męża. Antonina zaś twierdziła, że rodzice byli zgodnym małżeństwem, chociaż nie okazywali sobie uczuć, łączyła ich silna więź. Kochali się, opowiadała, na co Marianna Dobrzyńska zaciskała dłonie w pięści. Nie prostowała słów córki, wolała, aby ta żyła w przeświadczeniu o zgodzie panującej w rodzinie. Bała się, że gdyby poznała prawdę, załamałaby się pod jej naporem.
Jedynie Wiktoria wiedziała o smutku towarzyszącym babci od dnia ślubu. Wyszła za skromnego szewca z przymusu. Ojciec nie wyraził zgody na związek z chłopcem, któremu oddała duszę. Obiecał córkę innemu, gburowatemu rzemieślnikowi klepiącemu biedę w klitce pełniącej jednocześnie funkcję pracowni oraz domu. Jedynie dzięki pracowitości Marianny Jeremi zdobywał klientów, a mieszkanie zamieniło się w miejsce do życia. Po kilku latach prosperowali znacznie lepiej. Dziadek przeniósł pracownię do nowego lokum, a rodzinę ulokował w bezpieczniejszej dzielnicy.
Nie podziękował. Do końca życia uważał, że bez babci też wyszedłby na prostą. Ponoć często razem z dziećmi bywała mu kulą u nogi, nie pozwalając rozwinąć skrzydeł.
Odeszła przed rokiem. Wojna odcisnęła w psychice staruszki trwałe piętno. Wiadomość o napaści Niemiec na Polskę przyjęła jak cios w policzek. Nadstawiła drugi, kiedy siedemnastego września trzydziestego dziewiątego roku Rosjanie przekroczyli wschodnią granicę. Odtąd stała się cieniem samej siebie. Nie odzywała się niepytana, jadła niewiele więcej niż najmłodsi wychowankowie sierocińca. Gasła w oczach. Nie pozbierała się po zaciągnięciu się do wojska wnuka Aleksandra, który oznajmił, że nie będzie stał z boku, gdy ojczyzna znajduje się w potrzebie. Postanowił, że przywdzieje mundur i z karabinem w ręce ruszy do walki z nieprzyjacielem.
Obie z Antonią prosiły, żeby nie wystawiał się na niebezpieczeństwo. Wszak zawodowe wojsko w mig pokona wroga. Zgodnie z zapowiedzią władz konflikt nie potrwa długo. Z pomocą Anglików oraz Francuzów Niemcy zostaną pokonani w tydzień, może dwa. Polacy utrzymają Gdańsk, a Hitler obejdzie się smakiem. Pomoc Aleksandra na nic się zda.
Chłopak ucałował kobiety. Zdania nie zmienił, za to zapewnił, że o siebie zadba. Ojciec podał mu dłoń i mocno ścisnął. Czuł dumę z postawy syna. Wprawdzie lękał się o jego życie, bo jako weteran wielkiej wojny wiedział, że śmierć w starciu z wrogiem nie jest ani chwalebna, ani piękna. Wszak do dziś dręczyły go koszmary, w których wciąż od nowa oglądał nieludzkie cierpienie kolegów, konających w morzu krwi wrogów i przyjaciół. Nigdy nie zapomniał ich wzroku wbitego gdzieś ponad horyzont, kiedy oddawali ostatnie tchnienie. Przychodziła na nich ulga, a on zazdrościł im spokoju.
Wrzesień pokazał, że wyparcie nazistów znad Wisły nie będzie łatwe. Już pierwszego dnia o godzinie piątej dwadzieścia podkrakowskie lotnisko Rakowice-Czyżyny, będące pokojową bazą drugiego pułku lotnictwa, stało się celem niemieckiego ataku. Ogromne leje ciągnęły się jeden za drugim. Z budynków pozostały gruzy, nie przetrwały wielkie hangary ani ciężkie, żelazne bramy. Słupy dymu wznosiły się wysoko, znacząc teren bolesną porażką.
Lotnictwo z rozmysłem atakowało tereny wojskowe, obiekty kolejowe w okolicach Dworca PKP, budynki użyteczności publicznej i wiele prywatnych domów. Zupełnym przypadkiem pocisk trafił w kościół Świętego Floriana. Trzeciego września zaatakowano Dworzec Główny i nadajnik Polskiego Radia przy ulicy Malczewskiego na południowym stoku wzgórza Świętej Bronisławy. Ucierpiał stadion Cracovii, tego samego dnia umilkł hejnał mariacki, a z Wawelu wywieziono arrasy oraz Szczerbiec, miecz koronacyjny polskich królów.
Stacjonujące w mieście polskie oddziały zaczęły się wycofywać. Dziesiątki mieszkańców uciekały poza jego granice nie tylko w obawie przed wojną, ale i grabieżami sklepów i pozostawionych bez dozoru mieszkań.
Obywatelski Komitet Pomocy pod przewodnictwem kardynała Adama Sapiehy w obawie przed zrównaniem miasta z ziemią, zdecydował o wywieszeniu białych flag na wzgórzach okalających Kraków od zachodu oraz południa.
Z samego rana, szóstego września, mostem Piłsudskiego w zwycięskim marszu przedefilowały oddziały VIII i XVII Korpusu generała Ernsta Buscha i generała Wernera Kienitza. Polacy z przerażeniem obserwowali wkroczenie dumnego wojska, które nie przelało wiele krwi, aby zająć ich ukochane miasto. Jeszcze tego samego dnia wprowadzono godzinę policyjną, a w następnych szczegółowe rozporządzenia mające odtąd regulować codzienne życie krakowian. Za niestosowanie się do nowych reguł groziły poważne konsekwencje. Włącznie z karą śmierci.
Rozpoczęła się trwająca tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt jeden dni okupacja Krakowa.
W październiku Tadeusz poszedł w ślady syna. Nie zważał na protesty żony, która w złości zniszczyła ulubiony wazon będący pamiątką po babce szczycącej się szlacheckim pochodzeniem. Antonina uważała, że czterdziestopięcioletni mężczyzna nie podoła trudom wojskowej codzienności. Poza tym obawiała się prowadzenia sierocińca w pojedynkę. Dotąd działali jak świetnie naoliwiona maszyna i żadne problemy nie były im straszne. Nie załamywali rąk, raczej podkasywali rękawy i szukali rozwiązań w sytuacjach, gdy inni znajdowali wymówki. Ojciec nieraz się śmiał, że tam, gdzie wypraszano mamę przez drzwi, ona wchodziła oknem. Ta zaś chwaliła go za niewyczerpane pokłady empatii, dzięki którym dziesiątki ich podopiecznych znajdowało kochający dom.
Antonina wypłakiwała oczy za ukochanym. Na szczęście nie rozstali się w gniewie, bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby pożegnanie przerodziło się w kłótnię. Do kieszeni munduru włożyła mu zdjęcie zrobione podczas rodzinnej wyprawy w Tatry i poświęcony przez papieża różaniec przywieziony z pielgrzymki do Watykanu.
– Znajdź Olka i szybko do nas wracaj – nakazała szeptem i po długim pocałunku pozwoliła Tadeuszowi odejść.
Następnego dnia rzuciła się w wir pracy, z niecierpliwością wyczekując wiadomości od męża i syna.
Ostatnia koperta dotarła do Krakowa latem ubiegłego roku. Tadeusz zapewniał, że on i Aleksander mają się dobrze, a jedyne, co im doskwiera to rosnące pragnienie powrotu do miasta i ukochanych kobiet. Poza tym obiecywał pisać częściej, i o ile okoliczności pozwolą, postara się u dowództwa o przepustkę.
Potem obaj zamilkli.
Wiktoria wróciła do rzeczywistości i spojrzała na grób babci.
– Wciąż czytam te same listy od Bruna – przyznała się. – Znam je na pamięć, a nadal mi ich mało. Powinnam się wstydzić, że na jego wiadomości czekam bardziej niż na informacje od taty i Olka. Ty byś mnie zrozumiała, prawda?
Marianna jako jedyna wiedziała o miłości wnuczki do Strzeleckiego. Jako jedyna nie potępiała ich związku. W oczach Wiktorii dostrzegała bowiem tę samą głębię uczucia, na jaką przed laty spoglądała w lustrze. Młodych łączyła wyjątkowa więź zdolna przetrwać długą rozłąkę. Dziewczyna miała oparcie w babci i w chwilach największej tęsknoty za Brunem szukała pocieszenia w jej ramionach. Po śmierci staruszki przychodziła na cmentarz Rakowicki przynajmniej raz w tygodniu. Bez względu na pogodę zjawiała się przy grobie dziadków, dbała o miejsce ich ostatniego spoczynku, dzieliła się smutkami i radościami. Niestety tych pierwszych bywało znacznie więcej. Od chorób dzieci, przez problemy z żywnością, po kolejne porzucone sieroty. Na barkach Antoniny spoczywało coraz więcej ciężarów.
Po ślubie z Aaronem Katzmanem najlepsza przyjaciółka Wiktorii, Sara, zrezygnowała z pracy, przez co brakowało rąk do opieki nad najmłodszymi. W dodatku Brygida, zatrudniona przed trzema laty kobieta z podkrakowskiej wsi, częściej niż obowiązkami zajmowała się znajomością z niemieckim oficerem, Otto Baumanem, który odwiedzał ochronkę w najmniej spodziewanych momentach, oczekując, że kochanka będzie zwarta i gotowa na spotkanie.
– Niełatwo nam bez ciebie. – Wiktoria dotknęła ręką nagrobka. – I wcale nie chodzi mi o obiady, chociaż pyszniejszych niż z twojej ręki nie jadałam. Brakuje twojej obecności. Minął rok, a ja wciąż szukam cię o poranku i przed pójściem spać. Powiesz pewnie, że powinnam zwrócić się do mamy, jej opowiedzieć o rozterkach, kłopotach, niepewnościach. Gdyby rozumiała mnie jak ty, nie miałabym oporów przed zwróceniem się o wsparcie. Niestety… – Urwała. – Nie jest tobą. Nie wie o Brunie, o naszej relacji, o mojej tęsknocie. Sądzi, że dałam sobie z nim spokój. Skoro poszedł na wojnę, nic już dla mnie nie znaczy. Może kamień spadł jej z serca. W moim ciągle tkwi żal.
Wiktoria zamilkła. Jak dziś pamiętała pożegnanie ze Strzeleckim. Przyszedł do ochronki późnym wieczorem. Rzucał kamieniami w okno, aż zwabiona hałasem wyjrzała na zewnątrz. Zdziwiona odwiedzinami wymknęła się ukradkiem z domu. Rzuciła się Brunowi na szyję i pocałowała czule.
Potem usłyszała, że wyruszał na wojnę, bo tak nakazywał honor. Przyrzekał wrócić, najszybciej jak się da. Postara się jeszcze przed Bożym Narodzeniem, w końcu walka z Niemcami nie potrwa dłużej.
– Pomylił się – przyznała. – Ale wynagrodzi mi nieobecność. Za rok czy dwa? – Prychnęła zaraz. – Wiem, męska rzecz ochraniać ojczyznę, kobietom zaś cierpliwie czekać. Gdybym zdawała sobie sprawę, ile będzie mnie kosztował każdy dzień, wcześniej zastanowiłabym się nad naszym związkiem.
Niemal natychmiast się zaśmiała.
– Przecież miłości nie sposób zaplanować. Zbyt dobrze się o tym przekonałaś.
Sara zapiszczała z radości na widok Wiktorii. Odkąd przeniosła się do skromnego mieszkania męża położonego dwie ulice dalej od rodzinnego domu, ani razu nie spotkała się z przyjaciółką. Pochłonięta nową rolą wprowadzała porządki w kawalerskim życiu ukochanego. Mężczyzna z politowaniem spoglądał na przejętą małżonkę wieszającą koronkowe firanki w oknach i układającą białe serwetki na stole służącym im do spożywania posiłków. Nauczona gospodarności w kuchni panowała niepodzielnie i nawet ze skromnych zapasów potrafiła przyrządzić wspaniałe danie.
– Wchodź, wchodź! – zachęcała, prowadząc Wiktorię do pomieszczenia pełniącego jednocześnie funkcję pokoju dziennego, jadalni oraz sypialni. Posadziła ją na kanapie i zaraz zakręciła się wokół poczęstunku. – Wybacz, nie przygotowałam się na twoje przyjście – mówiła zaaferowana. – Mogłaś się zapowiedzieć, wtedy nie wypadłabym jak najgorsza pani domu…
Wiktoria wstała z miejsca, podeszła do Sary i mocno ją przytuliła.
– Przecież nie oczekuję przyjęcia na miarę angielskiego króla. Przyszłam do ciebie. Stęskniłam się.
– Och, ja chyba bardziej. Mam ci tyle do powiedzenia!
– Więc usiądźmy i porozmawiajmy jak za dawnych czasów.
Sara spoczęła obok Wiktorii, nerwowo poprawiła sukienkę i błyszczącymi z emocji oczami spojrzała na dziewczynę.
– Będziemy mieli dziecko – oznajmiła, ostatkiem sił powstrzymując się od łez.
Wiktoria otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. Sara szybko chciała zostać matką, ale nie sądziła, że ledwie kilkanaście dni po ślubie podzieli się z nią zaskakującą wiadomością.
– Jestem w ciąży. – Sara oddychała szybko, z napięciem czekając na reakcję Wiktorii.
Ta po chwilowym zawahaniu szczerze się ucieszyła.
– Cudownie! Zawsze o tym marzyłaś i proszę, już się stało! – Objęła drżącą Sarę i przez krótki moment nie zastanawiała się, jak wielką niefrasobliwością wykazali się małżonkowie, skoro w równie niepewnych czasach zdecydowali się na powiększenie rodziny.
– Aaron o niczym nie wie, więc wstrzymaj się z gratulacjami – przestrzegła dziewczyna.
– Jestem pierwsza?
– Oczywiście. Poza lekarzem, który potwierdził mój odmienny stan, wiesz tylko ty. Aaron dowie się dzisiaj podczas kolacji. – Naraz zerwała sięz miejsca, podeszła do szafy i wyjęła ze środka białe śpioszki. – Zobaczyłam je na targu i nie potrafiłam się powstrzymać. Kosztowały więcej, niż powinny. – Skrzywiła się, lecz zaraz ponurą minę zastąpił uśmiech. – Nie mogę się doczekać, co powie.
– Ucieszy się, zobaczysz. Niczego bardziej nie pragnie niż twojego szczęścia.
Sara zacisnęła dłonie na ubranku.
– Tak, ale wspominał, że jak najdłużej chciałby się mną nacieszyć. Nie do końca wiedziałam, co miał na myśli, bo przecież wszystko przed nami. Może chodziło o to, byśmy najbliższy czas spędzali tylko we dwójkę? Pojawienie się dziecka radykalnie zmieni naszą rzeczywistość.
– Na lepsze. W świecie opanowanym przez zło potrzebujemy więcej światła nadziei. Wasze dziecko rozpromieni codzienność.
Przyjaciółka ze wzruszenia położyła dłoń na ustach.
– Nie mów więcej podobnych rzeczy, bo całkiem się rozkleję. Ostatnio zachowuję się niczym fontanna. Płaczę nawet podczas przebierania się do snu. Aaron chyba coś podejrzewa. Bacznie na mnie spogląda i zastanawia, czy zrobił coś złego, skoro w jego obecności nie przestaję wypłakiwać sobie oczu.
– Najwyższa pora, aby dowiedział się o maleństwie – uznała Wiktoria. – Przekonasz się, będzie zachwycony.
– Gdyby jeszcze zakończyła się wojna…
Wiktoria urwała nitkę wystającą z rękawa swetra. Jedynie pokonanie Niemców i wyparcie ich znad Wisły przyniosłoby spokój. Na razie jednak nie zanosiło się na przełom. Sojusznicy podzielili się Polską jak pod zaborami i nie myśleli o zwróceniu jej wolności. Rządzili niepodzielnie, czuli się jak u siebie, traktowali Polaków niczym obywateli drugiej kategorii niegodnych spoglądać w twarz panom. Niejeden przypłacił utratą zdrowia harde spojrzenie w kierunku nieprzyjaciela, a bywało, że i bez winy cywile trafiali do katowni na Montelupich.
Brygida chwaliła się, że Bauman osobiście aresztował kilkudziesięciu podejrzanych i osadził w słynącym ze złej sławy więzieniu. Brał udział w przesłuchaniach, brutalnie wydobywał informacje z aresztowanych, czym zaskarbiał sobie uznanie przełożonych. Jeśli dalej będzie osiągał podobne wyniki, z podporucznika awansuje na porucznika, a może i kapitana. Jego ambicje sięgały jednak dużo wyżej. Liczył na długotrwałą wojnę, która za kilka lat wyniesie go na szczyty. Romans z przedstawicielką wrogiego narodu w niczym mu nie przeszkadzał. Z niemiecka nazywał ją Brigitte, namówił do podpisania volkslisty i donoszenia o wszystkim, co wydawało się jej podejrzane.
Przebywanie w towarzystwie koleżanki stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Wiktoria z Justyną, od kilku miesięcy pełniącą w sierocińcu funkcję kucharki, omijały ją szerokim łukiem, a gdy codzienność zmuszała dziewczęta do współpracy, staranniej niż zwykle zwracały uwagę na to, co mówią.
– Na szczęście Brygida zrezygnowała z części prac – oznajmiła Wiktoria. – Nadrabiamy za nią, ale to niewielkie wyrzeczenie w porównaniu z konsekwencjami, jakie mogłyby nas spotkać, jeśli okazałybyśmy się szczere w jej obecności.
– Doprawdy, ma tupet! – Sara się oburzyła.
Z wzajemnością nie przepadała za Brygidą. Jedna drugiej wytykała błędy, ostentacyjnie poprawiała jej niedociągnięcia, zrzucała winę za pomyłki. Kłótnie między krewkimi opiekunkami były na porządku dziennym. O ile Sara starała się nie wszczynać awantur na oczach dzieci, Brygida nie miała skrupułów. Chociaż nie przepadała za większością podopiecznych, robiła wiele, aby zdyskredytować Blumenfeldównę. Część malców uwierzyła w jej knowania, co niezwykle mocno dotknęło wrażliwą Sarę. Wiele jednak pozostało po stronie czułej i wspaniałomyślnej wychowawczyni.
Wiktoria nie potrafiła sobie wyobrazić, do czego mogłoby dojść, gdyby Sara nie zrezygnowała z posady zaraz po zaręczynach z Aaronem. W podobnym bowiem czasie Brygida poznała Baumana. Ten ponoć zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Podarowałby ukochanej gwiazdkę z nieba oraz spełnił każde życzenie. Nie stanowiłoby dla niego problemu wyeliminowanie rywalki Brigitte.
– Twoja mama powinna się jej czym prędzej pozbyć. Skoro nic nie robi i zagraża sierocińcowi, czemu jeszcze nie dostała wymówienia?
– Bo następnego dnia znalazłybyśmy się za kratkami. – Wiktoria bezradnie rozłożyła ręce. – Bauman jest oficerem. Szepnięte na ucho słówko wystarczy, żeby nas pogrążyć. Nie ryzykujemy ze względu na dzieci.
– To zrozumiałe – potwierdziła Sara. – Co za bezwzględna suka! – zaklęła. – Kiedy potrzebowała wsparcia, twoi rodzice wyciągnęli do niej pomocną dłoń. Teraz bezwzględnie się im odwdzięcza.
– Panoszy się niczym pani na włościach. Wstaje z łóżkaw południe, domaga się solidnego śniadania i nie baczy na zapasy żywności znikające w niewiarygodnym tempie. Oczywiście nie pamięta o wykarmieniu domowników. Co z tego, że za chwilę zostaniemy z pustymi rękoma, skoro się najadła – powiedziała Wiktoria z wyrzutem. – O skarżeniu się nie ma mowy, w końcu zaraz pożaliłaby się Otto. Ten zaś gotów sprowadzić na nas natychmiastowe kłopoty.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć…
– Och, wybacz! Ja cię tu zasypuję problemami, zamiast cieszyć z tobą radosną wieścią.
– Za nic mnie nie przepraszaj. Jesteśmy jak siostry i dzielimy się troskami. Małżeństwo z Aaronem nie sprawiło, że stałaś się dla mnie mniej ważna. Poza tym wciąż obchodzi mnie los dzieciaczków. Bardzo się z nimi zżyłam, chcę wiedzieć, co się u nich dzieje. A Brygidą przejmuj się jak najmniej. Przyjdzie czas i zapłaci za swoje podłe zachowanie, przekonasz się.
Ciąg dalszy w wersji pełnej