Podróż wołyńska. Powiew wiatru nadziei. Podróż wołyńska tom 5 - Nowak Joanna - ebook

Podróż wołyńska. Powiew wiatru nadziei. Podróż wołyńska tom 5 ebook

Nowak Joanna

4,8

Opis

Wróciła do siebie, czując się jakby nigdy nie opuszczała rodzinnych stron.

Śmierć Andrzeja na wszystkich członkach rodziny wywarła ogromne piętno. Jego odejście najmocniej przeżyli Zygmunt i Maryla.

Nastka przeprowadziła się do Warszawy. Przez lata nie odwiedzała rodziny, ale za namową nowego przyjaciela, zdecydowała się spędzić święta Bożego Narodzenia z bliskimi. Nie spodziewała się, że ich przyjazd do Poznania wywoła lawinę zdarzeń, których nie sposób już zatrzymać.

Zosia spełniła obietnicę daną Janowi. Wyszła za niego za mąż, ale zapłaciła wysoką cenę za małżeństwo z esbekiem.

Stan zdrowia Zygmunta gwałtownie się pogorszał. Ten jednak nie miał zamiaru odejść z tego świata, póki tajemnice skrywane przez dziesiątki lat nie wyjdą na światło dzienne.

Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam!

Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości, Niepołomice i sagi krynickiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (44 oceny)
37
7
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
leonzakrzewski

Nie oderwiesz się od lektury

Super, bardzo ciekawa, trzymająca w napięciu, dużo historii prawdziwej, polecam!
00
Mlotki

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!
00
Krystynkaulass

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystkie tomy sagi wołyńskiej były ciekawe.Straszna historia ludzi wołynia była smutna i tragiczna,ale powinno się o niej mówić i uczyć w szkołach,aby pamięć o tych zdarzeniach nigdy nie zapomniano.
00
jolkadzw1957

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo się cieszę, że ta książka powstała. Po 4 częściach czułam, że ta historia jest niepełna. Super.
00
jadzia40

Dobrze spędzony czas

Wspaniała
00

Popularność




 

 

Książki Joanny Nowak, które ukazały się

w Wydawnictwie Replika:

 

saga Siostry z ulicy Wiśniowej:

Zawsze będę obok

Dopóki starczy sił

Już nie ucieknę

 

Opowieść przedwigilijna

 

saga Podróż wołyńska:

tom 1 – Echa przyszłych dni

tom 2 – Sumienie zasnute mgłą

tom 3 – Zapach czerwcowych burz

tom 4 – Codzienność naznaczona łzami

 

 

 

Copyright © Joanna Nowak

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2024

 

eISBN

978-83-68135-42-8

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

W POPRZEDNIEJ CZĘŚCI

 

 

 

 

 

 

 

Po postrzale w pięćdziesiątym szóstym roku Andrzej decyduje się odejść z szeregów milicji. Wściekły Banaszkiewicz wyjawia córce prawdę o zdradach męża. Wyrzucony z domu komendanta Andrzej na odległość uczestniczy w życiu nowo narodzonej córki, Emilii. Po trzech latach sytuacja wciąż jest taka sama. Małżonkowie mieszkają osobno, ale Stawiński wciąż próbuje odzyskać zaufanie żony. Jego nadzieja jednak gaśnie, gdy dowiaduje się, że Maryla planuje wyjść za Jurija Zawilskiego.

Wkrótce Maryla wyjaśnia nieporozumienie dotyczące rzekomego ślubu. Młodzi Stawińscy wreszcie się godzą. Kobieta po raz pierwszy przeciwstawia się rodzicom, za co płaci odrzuceniem przez nich. Nie żałuje, mimo że po urodzeniu drugiego dziecka sytuacja finansowa rodziny znacznie się pogarsza.

Aby związać koniec z końcem Andrzej pracuje na dwóch etatach. Fizycznie i psychicznie czuje się coraz gorzej, lecz zwala to na karb zmęczenia. Niespodziewanie otrzymuje od Zawilskiego propozycję pracy, która w znaczący sposób może podreperować domowy budżet. Początkowo się nie zgadza, nie chce być szpiegiem i donosicielem, lecz za obietnicę sowitej zapłaty w końcu przyjmuje posadę.

Spotkanie po latach z Amelią otwiera zbyt wiele ran. Andrzej rezygnuje ze współpracy z Jurijem, co ten przyjmuje ze wściekłością. Zawilski nadal bowiem pragnie pojąć Marylę za żonę i nie waha się dostarczyć jej dowodów rzekomej zdrady Andrzeja z dawną kochanką.

Jednak Marylę zbija z nóg nagła choroba męża, a nie jego romans. Diagnoza odbiera małżonkom szansę na prawdziwe szczęście.

W tajemnicy przed mamą Nastia i Michał planują wspólny wyjazd na wakacje. Dziewczyna postanawia wykorzystać dobry humor Zosi po jej zaręczynach ze Zbyszkiem, jednak z tych planów nic nie wychodzi. Mimo poważnych zamiarów Jackiewicz nie prosi ukochanej o ręki. Co więcej, zrywa z nią kontakt. Załamana Zosia traci ciążę, o czym wiedzą jedynie córki.

Lusia nie ustaje w próbach nawiązania bliższego kontaktu z Michałem. Wciąż wyobraża sobie, że młodzieniec zwróci na nią uwagę, porzuci Nastkę i zwiąże się z młodszą z sióstr. Nie rezygnuje nawet wówczas, gdy dowiaduje się o zaręczynach zakochanych. Stara się ich skłócić, wmawiając Michałowi, że Nastia jest zainteresowana nowym lokatorem mamy, Krzysztofem. Kiedy i to nie działa, wykorzystuje nietrzeźwego chłopaka i zaciąga go do łóżka. Konsekwencje wspólnie spędzonej nocy okazują się brzemienne w skutki. Lusia zachodzi w ciążę. Michał jest zmuszony pojąć ją za żonę, co na zawsze kończy jego związek z Nastką.

Zgodnie z wyrokiem sądu, Jadzia dzieli się opieką nad córką z Bartoszakami. Przez lata udaje, że nie zna Macieja, ale nie jest w stanie dłużej skrywać emocji. Niestety na drodze jej szczęścia stają teściowa i Gabriela, była przyjaciółka, a jednocześnie matka dzieci Tomasza. Obie kobiety przyjmują za punkt honoru przekonanie do siebie Kornelii. Podatna na wpływy dziewczynka oddala się od mamy.

Dzięki interwencji Macieja, Kornelia w końcu dostrzega prawdziwe oblicze rodziny ojca i jego samego. Nadmiernie opiekuńcza dotąd Jadzia, zmienia nastawienie do córki. Dziewczynka przekonuje się, że może na nią liczyć w każdej sytuacji. Ku radości Stawińskiej Kornelia zaczyna traktować z dystansem Tomasza, Aurelię i Gabrielę.

Uradowana Jadzia otwiera się na uczucie do Macieja. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zakłócić rodzinnej sielanki.

Wanda wychodzi za mąż za Witka. Nie czeka dłużej na powrót Leszka. Uciekając od samotności, decyduje się poślubić przyjaciela, chociaż nie czuje do niego nic więcej poza sympatią. Jako przykładna żona wypełnia małżeńskie obowiązki tylko w jednym celu: poczęcia upragnionego dziecka.

Starania spełzają na niczym. Mijają miesiące, a Wanda nie zachodzi w ciążę. Problem staje się zarzewiem kłótni między nią a Witkiem. Leszczak obwinia ją o niepłodność, Wanda zaś z zazdrością spogląda na inne kobiety, które z dumą prezentują rosnące brzuszki.

Po latach pustki Wandzie udaje się namówić Witka na adopcję. Skoro maluch będzie w stanie zatrzymać Wandę w domu, mężczyzna godzi się na tę niełatwą rewolucję w ich życiu. Dotąd obawiał się, że pewna siebie i niezależna żona odejdzie od niego i zwiąże się z Leszkiem, choć żadne jej działania nie wskazywały, by wiedziała o jego pobycie w Poznaniu.

Po długiej i skomplikowanej procedurze adopcyjnej Wandzie zostaje przedstawiony chorowity chłopiec, Jacek. Na widok malca serce Wandy zaczyna szybko bić. Wie już, że zrobi wszystko, aby zabrać niemowlę do siebie. Celowo ukrywa przed mężem prawdę o stanie zdrowia dziecka.

W tym trudnym momencie spotyka na swojej drodze Leszka, który pracuje w domu dziecka jako złota rączka. Mężczyzna podpowiada jej, aby nie opierała się podszeptom serca. Mimo niezliczonych wątpliwości, Wanda decyduje się na przygarnięcie Jacusia.

Życie z maleńkim dzieckiem nie jest usłane różami, zwłaszcza dla Witka. Wiecznie niezadowolony z bałaganu, płaczu malca i wyglądu żony, której daleko do ideału, zostawia ją samą z opieką nad synem. Jedyne, co zyskuje, to pewność, że Wanda już go nie zostawi. Wszak osiągnęła cel.

Irena czasem rozmyśla, co stało się z Januszem. Nie wie, czy nadal jej szuka i wciąż trochę się go boi. Nie spodziewa się, że milicja pokaże jej jego zwłoki. Podczas wizyty w prosektorium doznaje szoku. Zmarłym rzeczywiście okazuje się Paszkiewicz, a Irena zostaje opiekunką prawną jego dzieci, Ewy oraz Marka.

O ile wychowywanie chłopca nie nastręcza żadnych trudności, opanowanie Ewki zdaje się zadaniem ponad siły. Nastolatka nie słucha nikogo ani w domu, ani w szkole. Zadaje się ze starszym towarzystwem, nie poświęcając wiele uwagi nauce. Czerpie za to uciechę z gnębienia brata i pani Zenobii, którą razem z kolegami przegania z kąta w kąt.

Irena próbuje przemówić wychowance do rozumu, grożąc odesłaniem do domu dziecka. Ewa pojmuje powagę sytuacji, co nie przeszkadza jej podtruwać staruszki.

Gdy Irena zdaje sobie sprawę z działań Ewy, pani Zenobia już ciężko choruje. Co dziwne, staruszka nie ma żalu do nastolatki. Do końca podtrzymuje na duchu całą rodzinę. Nawet wówczas, gdy Irena w późnym wieku zachodzi w ciążę, a Zygmunt nabiera coraz więcej obaw przed czekającą ich przyszłością.

Na całą rodzinę spada wiadomość o chorobie Andrzeja. Przerażająca diagnoza zbliża ojca z córkami. Chociaż kobiety nie pozbyły się jeszcze żalu o jego małżeństwo z Ireną, dla dobra brata przezwyciężają uprzedzenia.

Jedyną szansą dla Andrzeja jest kosztowne leczenie za granicą. Żadne ze Stawińskich nie dysponuje nawet częścią potrzebnej kwoty. Zosia decyduje się więc na desperacki krok. Udaje się do Jana z prośbą o wsparcie. Nieopatrznie mówi, że zrobi wszystko, aby uratować Andrzeja. Mielewski wykorzystuje sytuację i w zamian za pieniądze wymusza na niej obietnicę małżeństwa.

Z ciężkim sercem Zosia godzi się zostać jego żoną.

 

CZĘŚĆ I

 

 

 

Pokłosie nietrafionych decyzji

 

 

 

Lipiec 1968

 

Wanda położyła wiązankę kwiatów na grobie ciotki. Przetarła dłonią zakurzoną tablicę. Pod wspomnieniem Łucji Zborskiej widniały nazwiska zamordowanych przed ćwierćwieczem ofiar zbrodni wołyńskiej. Pojawiły się dopiero przed rokiem, zgodnie z poleceniem zarządcy cmentarza bez dopisku o prawdziwej przyczynie ich śmierci.

Rodzina zgodziła się bez słowa sprzeciwu. Stokroć bardziej od dochodzenia praw zmarłych liczyło się ich upamiętnienie. Zarówno ojcu jak i dorosłym już dzieciom Heleny zależało na znalezieniu miejsca, w którym będą mogli oddać cześć bliskim. Zygmunt zrezygnował z walki, jaką prowadził w Łucku. Doskonale pamiętał, co stało się z symbolicznym nagrobkiem na tamtejszej nekropolii. Mądrzejszy o doświadczenia, pragnął już tylko wyciszenia. Zwłaszcza że w komunistycznej Polsce nikt nie pamiętał o dziesiątkach tysięcy ludzi bestialsko pozbawionych życia w czterdziestym trzecim roku.

Dziś przypadała rocznica śmierci mamy, Jerzego, Tarasa i wuja Huberta. Wanda zapaliła światełko ku ich pamięci. Modliła się w duchu, wspominała szczęśliwe chwile z dzieciństwa, gdy o wojnie mówiło się jedynie mimochodem.

Ach, gdyby powrócić do czasów beztroski! W dwójnasób potrafiłaby docenić ulotne momenty spędzone z mamą czy bratem, pomyślała z sentymentem. Jerzy traktował ją wówczas niczym ruchliwą pchełkę plączącą się pod nogami. A mimo to często podnosił siostrę i sadzał sobie na ramionach, co kwitowała głośnym śmiechem.

Mama… Chroniła ją do samego końca. Tuliła jak największy skarb i przepraszała, że nie poświęciła jej tyle czasu, ile powinna.

– Mamuniu, czemu płaczesz? – spytała niespełna czteroletnia Inka. Ścisnęła Wandę za rękę, jakby dodawała otuchy.

Leszczakowa przyklęknęła obok córki. Starła z policzków łzy i delikatnie się uśmiechnęła.

– To nic, skarbie. Po prostu tęsknię za swoją mamą.

– Mówiłaś, że poszła do aniołków i jej tam dobrze – przypomniała dziewczynka z dziecięcą prostotą.

– Prawda – przytaknęła Wanda. – Ale czasem chciałabym się z nią spotkać i porozmawiać.

Niespodziewanie Inka mocno przywarła do Wandy.

– Jeszcze nie teraz, mamuniu. Jesteś mi potrzebna tutaj, nigdzie cię nie puszczę.

Czułość w głosie Inki niemal pozbawiła Wandę tchu. Kochała tę małą istotkę z całej duszy. Za cud uznawała jej przyjście na świat. Tuż po świętach wielkanocnych sześćdziesiątego czwartego roku zorientowała się, że jest w ciąży. Po adopcji Jacusia nie starali się już z Witkiem o dziecko. Ich wysiłki i tak nie przynosiły efektów, więc nie oczekiwali nagłej poprawy.

Wanda stroniła od zbliżeń z mężem, lecz Witek wymagał spełniania małżeńskich obowiązków. W trosce o spokój w rodzinie zgadzała się z nim kochać, choć nie czuła niczego prócz obojętności.

Kilka tygodni później spostrzegła brak comiesięcznego krwawienia. Wpadła w popłoch, bo obawiała się zawierzyć płonnej nadziei. Z drugiej zaś strony do końca nie wiedziała, czyje dziecko nosi pod sercem.

Po siedmiu miesiącach urodziła zdrową dziewczynkę. Zachwycone ciotki od razu orzekły, że maleństwo wygląda kropka w kropkę jak Wanda. Kobieta odetchnęła z ulgą. Tajemnica pozostawała bezpieczna.

– Spokojnie, kochanie. Donikąd się nie wybieram – zapewniła Inkę. – Chodźmy do domu, zrobimy obiad.

Zawołała Jacka wpatrującego się gdzieś w dal. Chłopiec zareagował dopiero za trzecim razem. Skinął głową i posłusznie podreptał za matką oraz siostrą. Wanda wyciągnęła do niego rękę, ale schował dłonie do kieszeni spodni i spuścił głowę.

Martwiła się o synka. Rok młodsza Inka rozwijała się szybciej. Miała znacznie bogatszy zasób słownictwa, z łatwością nawiązywała kontakty z rówieśnikami, pamiętała o codziennej rutynie i w mig opanowywała nowe umiejętności. Jacek odzywał się rzadko, zarówno w domu jak i w przedszkolu. Przez to klasyfikowano go najniżej w grupie i przylepiano łatkę przygłupa.

Wandę bolały przytyki koleżanek pracujących z jej synem. Wciąż słyszała docinki o braku szóstej klepki, kiedy Jacek odpływał myślami i nie odpowiadał na pytania zadawane przez opiekunki. Wyśmiewały jego trudności z wiązaniem sznurówek, zżymały się na codzienne grymaszenie podczas posiłków i nie omieszkały przypominać, że chłopiec nie zaprzyjaźnił się z żadnym kolegą.

Leszczakowa wiedziała, że za jej plecami zgadzały się co do przeniesienia Jacka do placówki specjalnej. Według nich nie odnajdywał się wśród normalnych dzieci, wyraźnie odstawał i tylko zajmował nauczycielkom czas, który mogłyby poświęcić pozostałym podopiecznym.

Ona zaś patrzyła na swoje dziecko i widziała, jak bardzo Jacek stara się dorównać siostrze i reszcie dzieciaków. Podpatrywał, jak Inka radziła sobie z rysowaniem szlaczków, cicho powtarzał za nią słowa, jakby bał się wypowiedzieć je na głos, z mozołem ćwiczył sznurowanie butów i wściekał się, kiedy nic mu nie wychodziło.

Wanda popłakiwała w nocy na tę nieporadność i zastanawiała się, czy problemy Jacka wynikają z choroby alkoholowej jego biologicznej matki. Nie zapomniała ostrzeżeń dyrektorki domu dziecka. Naiwnie sądziła, że malcowi nic nie dolega, skoro jeszcze w wieku niemowlęcym chodziła z nim do wszelkiej maści specjalistów. Ci sprawdzili wzrok, słuch, serce i płuca. Nie zauważyli niczego niepokojącego, wręcz nakazali matce spać spokojnie i nie narażać chłopca na niepotrzebne badania, bo dzieciak gotów zrazić się do lekarzy na całe życie.

Nie przypuszczała więc, że intelektualnie Jacuś znacznie odbiega od normy. Inka nadrabiała za nich dwoje i nieraz przychodziła do brata z pomocą, kiedy ten nie radził sobie z najprostszymi rzeczami. Słodka, kochana dziewczynka opiekowała się nim, jakby czuła się w obowiązku zawsze o niego dbać i bronić przed każdym, kto naigrywał się i drwił z biedaka.

Stawiała się również ojcu wyzywającemu Jacka od miernot i nieudaczników. Witek nie zastanawiał się, jak wiele krzywdy wyrządza synowi niesprawiedliwymi uwagami. Krzyczał, że nigdy nie będzie z niego dumny, nie ukrywał pogardy dla mozolnych poczynań Jacka próbującego zasłużyć na względy taty.

Wanda wściekała się na Witka. Przypominała o szkodliwych konsekwencjach traktowania dziecka w podobny sposób. Za przykład stawiała relacje między ojcem a Andrzejem, na co Leszczak prychał zniesmaczony.

– To zupełnie inna sytuacja – powtarzał uparcie.

– Niby czemu?

– Bo dzieciak nie jest mój.

– Cicho! – Zdenerwowana Wanda ze strachem rozglądała się dokoła, czy żadne z dzieci nie podsłuchuje rozmowy rodziców.

Ani Inka, ani tym bardziej Jacek nie wiedzieli o adopcji. Wanda uznała, że jest za wcześnie, aby przeprowadzać z kilkulatkami rozmowę o pochodzeniu chłopca. Jako pedagog obawiała się ich reakcji, gdyby dowiedzieli się, w jaki sposób Jacek trafił do ich rodziny. Przestrzegała przed tym Witka, ale mąż nie martwił się o kruchą psychikę syna i coraz częściej zastanawiał się, czy istnieje sposób na oddanie go z powrotem do sierocińca. Skoro doczekał się zdrowej, inteligentnej córeczki, syn z problemami okazywał się zbędny.

Ku uldze Wandy, nie podjął radykalnych kroków. W końcu całe otoczenie żyło w przeświadczeniu, że Jacek jest jego pierworodnym dzieckiem. Witek miał związane ręce, co nie przeszkadzało mu na co dzień gnębić syna.

Historia lubi się powtarzać, pomyślała z bólem Leszczakowa. Syn odstawiony przez ojca na bok i córka będąca oczkiem w głowie.

Na szczęście ona nie popełniała błędów matki. Traktowała dzieci równo i żadnego nie wyróżniała. Na własnym przecież przykładzie przekonała się, co oznacza przymusowa separacja od rodzica. A takiej traumy, jaką sama przeżyła, nie życzyła ani Jackowi, ani Ince.

 

Lusia nie czuła się na siłach obchodzić urodzin. Zresztą oprócz mamy nikt o nich nie pamiętał. Michał wyszedł do pracy wczesnym rankiem, wróci najpewniej wieczorem tylko po to, żeby spędzić czas z dziećmi. Raczej nie planował wspólnego świętowania z żoną.

Jeszcze cztery lata temu łudziła się, że Michał kupi jej kwiatka, złoży życzenia i pocałuje z miłością. Cały dzień przygotowywała się na tę chwilę. Umyła i ułożyła włosy, zrobiła delikatny makijaż, włożyła ulubioną sukienkę.

Mąż pojawił się w porze kolacji, zjadł przygotowany przez Lusię posiłek, po czym natychmiast położył się do łóżka.

Lusia z mieszaniną zdziwienia oraz wściekłości podążyła za nim do pokoju. Uderzyła w płacz, bo nie dość, że opieka nad bliźniętami pozbawiała ją resztek sił, to cała rodzina, na czele z Michałem, zapominała o jej święcie. A przecież liczyła jedynie na życzenia!

– Wszystkiego najlepszego – mruknął wówczas Michał, nie zaszczycając żony wzrokiem. Odwrócił się plecami do Lusi i po chwili już chrapał.

Lucynka i Darek obudzili się jak na komendę. Oboje głodni. Ich krzyk zerwałby na równe nogi umarłego, ale nie mężczyznę, który po ciężkim dniu w pracy potrzebował odpoczynku.

– Jak zwykle myśli jedynie o sobie! – Lusia wetknęła butelki do buziek dzieci. – Jakby zapomniał, że jesteśmy w tym razem!

Michał długo dojrzewał do roli ojca. Wziął odpowiedzialność za maluchy od pierwszego dnia ich życia, lecz miłość przyszła z czasem. Początkowo nie interesował się Lucyną i Darkiem. Gdy płakali, kazał Luśce je okiełznać albo wychodził z domu, bo nie mógł znieść hałasu. Bywało, że sypiał w domu rodziców albo u jakiegoś kolegi, który wciąż szczycił się kawalerskim stanem. Pojawiał się nad ranem, zmieniał ubranie, szedł do pracy i ani myślał tłumaczyć się Lusi ze swojego postępowania.

Wreszcie dostrzegł uroki rodzicielstwa. Kiedy po raz pierwszy Lucynka nazwała go tatą, niemal się rozpłynął. Nosił małą na rękach, bawił się z Darkiem, opowiadał rodzeństwu bajki na dobranoc. W tamtych szczęśliwych momentach Lusia naiwnie uwierzyła, że mąż odnalazł się na łonie rodziny i zmieni się również dla niej.

Niestety pozostał obojętny jak w dniu ślubu. Jak po porodzie. Jak po powrocie ze szpitala z dziećmi. Jak każdego dnia. Dawne marzenia o małżeństwie, w którym nigdy nie zabraknie miłości, rozwiały się w pył. Chociaż Michał ślubował jej przed ołtarzem, nie wywiązywał się z przysięgi. Nic dziwnego, skoro mechanicznie powtarzał słowa księdza i z marsową miną zakładał obrączkę na spuchnięty palec Lusi.

Dopiero jakiś czas temu wróciła pamięcią do grudniowego dnia zaślubin, przypominając sobie szczegóły uroczystości. Ona wprost promieniała. Mimo widocznego już brzucha nie przejmowała się znaczącymi spojrzeniami ludzi przybyłymi do kościoła. Dziecko tylko przypieczętowało ich przeznaczenie. W końcu od lat wiedziała, że nadejdzie chwila, gdy staną się jednością.

Z podkrążonymi oczami i niedającym się ukryć zmęczeniem, Michał wyglądał niczym z krzyża zdjęty. Nie patrzył Lusi w twarz, uciekał gdzieś wzrokiem, jakby szukał ratunku. Ale wybawienie nie nadeszło. Kapłan ogłosił parę mężem i żoną.

Do końca życia…

Lusia zdawała sobie sprawę, że Michał potrzebuje czasu na pogodzenie się z nową rzeczywistością. Jeszcze pół roku wcześniej planował ożenić się z Nastką, ale jedna noc wywróciła życie ich trójki do góry nogami. Świeżo upieczona mężatka uzbroiła się w cierpliwość, skupiła na czekającym ją porodzie i zbytnio nie naciskała na Michała w kwestii wypełniania małżeńskich powinności.

Zresztą w zaawansowanej ciąży zbliżenia wydawały się nie na miejscu, a i Lusia nie czułaby się atrakcyjna, gdyby musiała rozebrać się przed małżonkiem. Obiecała sobie w mig wrócić do dawnej sylwetki, by znów wodzić Michała na pokuszenie.

– Ech, gdybym wiedziała, jak to wszystko się potoczy – mruknęła dziś do siebie i spojrzała w lustro.

Nadal męczyła się z dodatkowymi kilogramami i chociaż ogromnie się starała, nie potrafiła się ich pozbyć. Mama przestrzegała ją przed nadmiernym odchudzaniem, przekonywała, że ciało zmienia się po urodzeniu dziecka, dlatego nie warto walczyć z wiatrakami i zaakceptować swój wygląd.

Dobrze jej mówić, skoro w wieku czterdziestu siedmiu lat prezentowała się doskonale. Ważyła znacznie mniej od córki, nie wstydziła się wałków tłuszczu na brzuchu czy masywnych łydek. I nadal podobała się mężczyznom, o czym świadczyło nieustające zainteresowanie jej męża, Jana Mielewskiego.

Lusia na uwagę Michała nie mogła liczyć. Rozmawiali ze sobą jedynie o dzieciach, a gdy próbowała zmienić temat, zaraz się wycofywał. Z zazdrością więc spoglądała na rodziny sąsiadów. Ci w niedzielne popołudnia wybierali się razem na spacer i przykładnie spędzali ze sobą czas. Ona nie wiedziała, jak wyglądają wspólne chwile. Zwykle osobno zabierali maluchy na plac zabaw albo do dziadków. Na uroczystościach rodzinnych pojawiali się z musu i nie wyglądali na szczęśliwą parę.

Mama od dawna spoglądała na nich podejrzliwie, lecz nie śmiała porozmawiać z córką o relacjach z Michałem. Minęły lata od ich ślubu, a Zosia wciąż nie pogodziła się z okolicznościami, w jakich doszło do zawarcia małżeństwa. Chociaż nie okazywała tego otwarcie, stanęła po stronie Nastki, czego Lusia nie potrafiła jej wybaczyć.

Dzwonek do drzwi przerwał jej rozmyślania. Dzieci grzecznie bawiły się w swoim pokoju i nie wytknęły nosów do korytarza, sama więc musiała sprawdzić, kto czeka na progu.

– Ewa? – Zdziwiła się na widok podopiecznej Ireny.

Dwudziestoletnia pannica przepchnęła się obok zaskoczonej Lusi i od razu skierowała się do kuchni.

– Padam z nóg. Jeśli zaraz się nie napiję, nie wrócę żywa do domu – trajkotała, nalewając do szklanki zimnej wody. Wypiła wszystko duszkiem i nalała sobie ponownie. – Czemu siedzisz w takim zaduchu? Na dworze niemiłosiernie gorąco, a ty się pozamykałaś, jakbyś czekała na pierwszy atak zimy – dodała, po czym otworzyła szeroko okno. – Znacznie lepiej.

Usiadła przy stole i spojrzała na Lusię.

– Dlaczego nic nie mówisz?

– Jakoś tak… – Lusia wzruszyła ramionami.

Odwiedziny Ewy, jedynej bodaj osoby, która otwarcie nie potępiała jej za ślub z Michałem, nie przyniosły jej ulgi, jaką spodziewała się poczuć. Wizyty Paszkiewiczówny zazwyczaj łączyły się z długimi pogaduchami, mnóstwem dobrego humoru, nierzadko zakrapiane były marnej jakości winem. Ale dziś Lusia nie miała ochoty na śmiech. Mijał kolejny dzień, kolejne urodziny, a Michał wciąż nie dostrzegał w niej kobiety, którą powinien kochać do końca swoich dni.

– Coś ty taka nie w sosie? – drążyła Ewa. – Dzieciaki nadal dokazują? – spytała.

Bliźnięta zachowywały się wyjątkowo cicho, więc raczej nie chodziło o poskromienie energicznych maluchów, na co nierzadko Lusia narzekała. Problem leżał zatem znacznie głębiej.

– Nie, są grzeczne. – Lusia westchnęła.

– Masz więc czas dla siebie i zamiast skorzystać z okazji, wyraźnie się nad sobą użalasz. Co się stało?

Lusia machnęła ręką.

– Nic, o czym byś nie wiedziała.

Uważała Ewę za przyjaciółkę i nieraz zwierzała się jej z obojętności męża. Gdyby poskarżyła się mamie, ta zaraz przypomniałaby, jak perfidnie postąpiła, żeby zdobyć Michała. Nie współczułaby odtrącenia, nie znalazłaby słów pocieszenia ani złotej rady na wzbudzenie w Michale cieplejszych uczuć.

Ewa znajdowała się po drugiej stronie barykady. Nie potępiała, nie wracała do przeszłości. Żyła teraźniejszością, szukała rozwiązań tam, gdzie inni widzieli jedynie piętrzące się trudności. Dzięki jej podejściu do życia Irena nie załamała się po tragicznej stracie dziecka, a dziadek nadal mocno trzymał się życia. Choć kilka lat wcześniej nic nie zapowiadało, że mogła być podporą rodziny, teraz zjednała sobie sympatię każdego jej członka. Wspierała Wandę i Marylkę w opiece nad dziećmi, pomagała nieodpłatnie w domu opieki dla starszych osób, do tego pracowała w Ceglorzu jako referentka księgowości, sumiennie wypełniając niełatwe obowiązki. Od kilku tygodni spotykała się z kilka lat starszym chłopcem o wyjątkowo spokojnym usposobieniu i nieśmiało przebąkiwała o zaręczynach.

Przynajmniej jej codzienność nie rysuje się w czarnych barwach, myślała Lusia. Czasem zazdrościła dziewczynie spokoju, pewności siebie i szans, które Ewa wciąż miała przed sobą.

Dla mnie jest już za późno, stwierdzała zmartwiona, chociaż zrobiła wszystko, żeby spełnić najskrytsze marzenie i wyjść za Michała. Niestety nie przewidziała, co może się stać, jeśli mężczyzna nie odwzajemni jej gorącego uczucia.

– Luśka, przestań wreszcie zamartwiać się problemami, bo niepotrzebnie marnujesz życie.

– Przykro mi, nie potrafię przejść do porządku dziennego nad ponurą rzeczywistością. Całe dnie spędzam z Lucyną i Darkiem, rzadko mam możliwość porozmawiania z kimś dorosłym, bo mój własny mąż po powrocie z pracy nie raczy się do mnie odzywać. O przepraszam – zreflektowała się – bywa, że Michał pyta czy wyprałam i wyprasowałam mu koszulę, bo na następny dzień wybiera się z bliźniakami do kościoła, a potem do swoich rodziców. I nigdy w tych planach nie uwzględnia mnie. Ponoć nie jestem mile widziana w domu Tomczaków po wydarzeniach sprzed pięciu lat – westchnęła na koniec.

Wciąż pamiętała surowe oblicza pani Urszuli i pana Jarosława, kiedy Michał przedstawił im ją jako swoją przyszłą żonę. Pani Urszula skrzywiła się na widok Lusi, a pan Jarosław oświadczył, że on jedną narzeczoną syna już poznał i to Nastkę mile powitał w rodzinie. Nie wyobrażał sobie innej na jej miejscu.

– Trzeba więc się wprosić na spotkanie z teściami – rzuciła Ewa.

– Mam się pchać tam, gdzie mnie nie chcą? Po raz kolejny dać się upokorzyć?

– Najwyraźniej źle do wszystkiego podchodzisz. Od początku pozwoliłaś odseparować się od rodziców Michała. Zamiast odwiedzać ich raz po raz, pokazać im prawdziwą siebie, odgrywałaś rolę męczennicy.

– Wątpię, żeby to cokolwiek zmieniło.

– Teraz już się nie przekonasz. Ale należało wykorzystać bliźniaki do zmiany ich nastawienia. Pokazałabyś, jaką jesteś dobrą matką i oddaną żoną. Może wtedy teściowie wpłynęliby na Michała, a i on inaczej na ciebie spojrzał.

– Świetna rada, ale przychodzisz z nią o cztery lata za późno. – Lusia prychnęła.

– Nie moja wina, że wtedy się nie znałyśmy. Poza tym sama wspominałaś, że wtedy nie dostrzegałaś niczego niepokojącego.

– Chciałam dać Michałowi czas na zapomnienie o Nastce.

– Co za głupota! – Ewa nie wytrzymała. – Dopóki twoja siostra nie wyjechała z Poznania, Michał pewnie marzył o przypadkowych spotkaniach z nią…

– Widywali się za moimi plecami? – Lusia się oburzyła.

– Wątpię. Nastka była zbyt dumna, żeby zniżać się do poziomu bycia kochanką żonatego faceta.

– No tak, anioł w ludzkiej skórze. Wszyscy uważają ją za świętą, mnie zaś mają za czarną owcę, która podstępem zniszczyła siostrze życie! – Żachnęła się.

– Czyżbyś zrobiła cokolwiek, co zmieniłoby ich zdanie?

– Ty znowu swoje! Przecież nie mam czego się wstydzić. Zakochałam się w Michale, pragnęłam spędzić z nim resztę dni. Dlaczego więc jestem karana za coś, na co nie miałam żadnego wpływu?

– Masz rację, miłość dotyka znienacka i nie patrzy kim jest obiekt twoich westchnień. Od nas samych zależy, co zrobimy z uczuciem, czy mu się poddamy, czy zdusimy je w zarodku.

– Sugerujesz, że postąpiłam niewłaściwie, prawda? – W oczach Lusi pojawiły się łzy. Dotąd uważała Ewę za jedynego sprzymierzeńca, teraz nawet ona ganiła ją za zaciągnięcie Michała do łóżka. – Ciotki przekonały cię, jakim jestem złem wcielonym, co? A może rozmawiałaś z Nastką i przyjęłaś jej punkt widzenia?

– Z nikim nie rozmawiałam! – oświadczyła stanowczo Ewa. – I nie odwróciłam się od ciebie, co próbujesz mi wmówić. Po prostu staram się uświadomić ci punkt widzenia pozostałych członków rodziny.

– Nic mnie to nie obchodzi.

Lusia skłamała. Niechęć Wandy, Jadzi i Marylki ogromnie ją bolała. Po urodzeniu dzieci liczyła na ich pomoc, ale wszystkie ograniczyły się do pojedynczych wizyt w domu Tomczaków, przyniosły prezenty dla dzieci, szybko wypiły kawę i z wyraźną ulgą pożegnały się z siostrzenicą. Spotykały się jedynie przy okazji rodzinnych uroczystości i nigdy nie interesowały się zmaganiami Lusi z wychowywaniem bliźniaków. Jedynie mama zjawiała się regularnie, co wynikało raczej z musu niż rzeczywistej chęci wsparcia. Owszem, Zosia uwielbiała wnuki, ale córkę traktowała z dystansem.

– Teraz ty chcesz się odseparować? – Ewa się zdziwiła. – Chyba już starczy podobnych ekscesów w jednej rodzinie, nie uważasz?

– To oni wydali na mnie wyrok. Nie moja wina, że wciąż nie pogodzili się z moimi wyborami. Zostałam napiętnowana, bo postąpiłam niezgodnie z ich przewidywaniami, dlatego karzą mnie i dzieci za grzechy, których nie popełniliśmy.

Ewa przewróciła oczami.

– Czy ty siebie słyszysz? Bez ustanku odgrywasz wciąż tę samą rolę, zamiast wziąć się w garść i przekonać innych, że jeden błąd nie skreśla cię jako człowieka.

– Jaki błąd? Nie zrobiłam nic złego.

Paszkiewiczówna opadła z sił. Nic, co powiedziała, nie trafiło do Lusi. Jakichkolwiek nie użyłaby argumentów, Lusia nie przyjmowała do wiadomości faktów. Nie uważała, by postąpiła niewłaściwie, wykorzystując Michała. Skoro kierowała się uczuciem, nikt nie powinien mieć do niej pretensji, zatem to bliscy odpowiadali za kolejny rozłam wśród Stawińskich.

Ewa przywitała się z Lucyną i Darkiem. Zagoniona przez rodzeństwo do zabawy przez następną godzinę dokazywała razem z czterolatkami, by na koniec odwiedzin poradzić Lusi, żeby jeszcze raz przemyślała usłyszane dzisiaj słowa.

– Lepiej weź je sobie do serca, o ile następnych urodzin nie chcesz spędzać sama.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej