Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy miłość wciąż jeszcze czai się za drzwiami….
Po odejściu narzeczonego Ada przeżywa załamanie nerwowe, z którego próbują wyrwać ją siostry, Jagna i Sara. Kiedy ich metody zawodzą, postanawiają zwrócić się z prośbą o pomoc do matki mieszkającej w niewielkim miasteczku na Kujawach. Ta, wykorzystując fatalną sytuację prowadzonego przez siebie schroniska dla zwierząt, prosi córkę o wsparcie, zapraszając jednocześnie do odwiedzin w rodzinnych stronach.
Powrót do Graborówka staje się dla Ady okazją do naprawienia dawnych błędów. Do dziś wyrzuca sobie, że kiedyś podle potraktowała swojego ówczesnego chłopaka, Adama, i być może właśnie z tego powodu nie wiodło się jej później w miłości. Dziewczyna postanawia w specyficzny sposób odkupić swoje winy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 316
Copyright © Joanna Nowak
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Maria Buczkowska
Korekta
Katarzyna Dubois
Projekt okładki
Iza Szewczyk
Skład i łamanie
Sławomir Kukurenda
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2021
eISBN 978-83-66989-52-8
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
Moim rodzicom. Za miłość, wsparcie, uśmiech
i wszystkie wspólne chwile.
Prolog
Czasem słowa wypowiedziane w złą godzinę mają większą moc, niż te wyszeptane w chwili szczęścia. Kiedy Maria, troskliwa matka trzech córek, patrzyła na swoje pociechy, tak podobne do siebie i zarazem tak różne, pragnęła, żeby nigdy nie zaznały smutku. A ten ostatnimi czasy kojarzył się jej jedynie z miłością.
Tego dnia po odebraniu dziewczynek z przedszkola, podaniu obiadu i zasłużonego deseru, postanowiła powiedzieć im prawdę o odejściu ojca. Ojca, który każdego ranka biegł do pobliskiej piekarni po świeże bułki, bo Ada grymasiła i nie chciała jeść śniadania, jeśli pieczywo było wczorajsze. Ojca, który zdarł sobie kolana, żeby nauczyć ukochane gwiazdki jeździć na rowerze. Ojca, który budził je codziennie buziakiem, a wieczorem, pomimo zmęczenia po ciężkiej pracy, opowiadał bajki na dobranoc.
Zresztą, nie dało się już ukryć jego nieobecności.
Tylko jak przekazać pięciolatkom, że w ich ukochanym tacie, na widok krótkiej spódniczki, obfitego biustu oraz ładnej buzi, obudził się zew natury, jakiego wcześniej nie poczuł przy własnej żonie, czyli ich matce? Żaden podręcznik dla rodziców nie uczył tego, co powiedzieć pociechom, gdy jedno z nich bez uprzedzenia decyduje się opuścić wspólne gniazdo, by przenieść się do innego. Cóż, ten cudowny świat najwyraźniej nie przewidywał opcji rozpadu rodziny z powodu zawarcia umowy o pracę z młodą sekretarką.
A powinien. Maria obserwowała wokół siebie wiele smutnych historii z niewiernymi małżonkami w rolach głównych. Niestety, większością z nich okazywali się mężowie. Przestało ją to dziwić, kiedy na własnej skórze przekonała się, jak szokujący może być widok ślubnego w objęciach dziesięć lat młodszej panny o długich nogach niczym u modelki.
Bardzo chciała oszczędzić córkom rozczarowań. Wpatrywała się w ich roześmiane oblicza, wypowiadając w duchu jedno życzenie: rozwijajcie się, uczcie, realizujcie marzenia i nie szukajcie szczęścia u boku mężczyzn.
Dopiero po latach zorientowała się, że zamiast dobrej wróżby, rzuciła na nie klątwę. Tę zaś, jak pokazało życie, ciężko było zdjąć.
Rozdział pierwszy
Ada pomyślała o końcu świata. Ile to już razy ogłaszano go w mediach, podawano jego dokładną datę, a nawet godzinę? Nie zdołała spamiętać. Wiedziała natomiast, że tyle samo razy apokalipsa nie dochodziła do skutku. Bilans zawsze równał się zero.
Dziewczyna nie miałaby jednak nic przeciwko temu, gdyby sądny dzień nastąpił właśnie dziś. Najlepiej za chwilę. Byleby nie musiała cierpieć na widok pustych szuflad i smętnie zwisających w szafie wieszaków.
Wprawdzie zdawała sobie sprawę z tego, że nie ona pierwsza i najpewniej nie ostatnia przeżywa rozstanie z kimś, kto dotąd stanowił centrum jej wszechświata. Owszem, przeczuwała, iż prędzej czy później zdoła pogodzić się z życiem w pojedynkę i wkrótce znów zacznie się uśmiechać, zaś związek z Błażejem odłoży na półkę z napisem: „Do zapomnienia”. Tak bardzo chciała się przenieść do tej chwili, przyspieszyć czas, nawet kosztem tych radosnych momentów, które czekają ją po drodze.
Ada położyła się do łóżka, po czym zwinęła w kłębek. Znalezienie w sobie siły na tak trywialne zajęcia jak jedzenie czy umycie zębów wykraczało poza jej możliwości. Czuła każdą komórkę swojego ciała, boleśnie przekonywała się o istnieniu połączeń nerwowych, które dotąd sumiennie lekceważyła. Jej mur ochronny, wzniesiony na przekór wszelkim emocjom, kruszał cegła po cegle. Teraz nie zostało z niego już nic. Wystarczyło kilka słów, żeby niedostępna dotąd twierdza padła niczym domek z kart.
Telefon niecierpliwie dzwonił. Kiedy sygnał przychodzącego połączenia rozległ się po raz pierwszy, Ada ruszyła po niego z nadzieją, że to Błażej ze słowami skruchy i potrzebą uzyskania wybaczenia. Światełko w tunelu zgasło, gdy spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła imię starszej siostry. Nie odebrała. Kochała Jagnę całym sercem, ale teraz to serce krwawiło, złamane nie na połowę ani na ćwiartki, tylko na milion małych kawałków. Wątpiła, by komukolwiek udało się jeszcze poskładać je w całość.
Zasnęła zaraz po wylaniu morza łez. Zmęczona rozpamiętywaniem porannej sceny – takiej, co to znawcy nazwaliby zwrotem akcji – zapadła w niespokojny sen. Jej zdradziecki umysł nawet wówczas dał kobiecie odpór. Pod powiekami pojawiały się niechciane obrazy wspólnie spędzonych chwil – pełnych czułości, szczęścia, wzajemnego szacunku. Jakby los próbował udowodnić, że w życiu nie można ślepo ufać przeświadczeniu o nieomylności własnych osądów.
A jeszcze tydzień temu Ada wiodła spokojny żywot narzeczonej Błażeja Kraszewskiego, snuła nieśmiałe plany na następnych – plus minus – pięćdziesiąt lat, oczami wyobraźni spoglądając w kierunku świetlanej przyszłości. W ogóle nie spodziewała się katastrofy. Zresztą, czy do takiej można się w jakikolwiek sposób przygotować?
Obudziła się wraz ze wschodem słońca, obolała, z uczuciem pustki, wypełniającym ją od środka. Przez kilka chwil tkwiła w błogiej nieświadomości. Nie rozumiała, skąd się wzięły w niej te wszystkie negatywne emocje. Wystarczyło, że mrugnęła powieką, a całe zło, jakie spotkało ją poprzedniego dnia, powróciło z całą mocą. Ada złapała się za bolący brzuch. Mówiono jej, że miłość, zwłaszcza ta nieszczęśliwa, może wywoływać fizyczne cierpienie. Przekonała się o tym przed laty. Nie lubiła wracać do tamtych wydarzeń. Niestety, powracały niczym bumerang rzucony przez światła przeszłości. Na ich wspomnienie czuła wyrzuty sumienia, a zaraz po nich przejmujący ból, który wwiercał się w każdą komórkę jej ciała. Do dziś pamiętała szczegóły rozmowy nad jeziorem i jej konsekwencje. Nie była z siebie dumna. Nie była dumna z żadnej podjętej wówczas decyzji, choć wtedy wydawały się właściwe. Zwłaszcza że wiedziała, co stało się później.
Telefon znów rozbrzmiał irytującymi dźwiękami. Ada ponownie chciała zignorować natrętną siostrę, bo wciąż nie miała w sobie odpowiedniej ilości energii, niezbędnej do przekazania informacji o całkowitym rozpadzie jej idealnego – jak przekonywała nieraz Jagnę – związku. Może sama się domyśli i przyjdzie pocieszyć młodszą siostrę tak, jak tylko ona to potrafi?
Na ekranie zobaczyła nieznany numer.
– Słucham? – odezwała się ledwie słyszalnym głosem.
– Pani Ada Janowska? – ciepły kobiecy głos rozlał się w słuchawce niczym balsam dla duszy.
– Tak. W czymś mogę pomóc? – odparła. W ostatnich tygodniach nie raz nękano ją propozycjami wzięcia udziału w konkursach, gdzie głównymi nagrodami okazywały się pościel tudzież zestaw garnków. Ada kulturalnie odmawiała. Nie potrzebowała do szczęścia kuchennych akcesoriów, bo tych miała aż nadto. Pościel pewnie powinna przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Przecież babcia mówiła, iż wygodne posłanie jest pierwszym krokiem do osiągnięcia spełnienia między dwojgiem kochanków. A ja głupia sądziłam, że szczerość i zaufanie, prychnęła Ada.
– Halo, słyszy mnie pani?
– Przepraszam, zamyśliłam się. Mogłaby pani powtórzyć?
Usłyszała ciche westchnięcie.
– To raczej nie jest rozmowa na telefon. Wolałabym się spotkać.
Ada natychmiast oprzytomniała. Spojrzała z ciekawością na telefon, zastanawiając się, czy któryś ze znajomych nie stroi sobie z niej żartów, po czym już z mniejszą wyrozumiałością powróciła do rozmowy.
– Kim pani w ogóle jest i skąd ma mój numer? Nie – przerwała, kiedy kobieta zaczęła odpowiadać. – Proszę nic nie mówić. Nie obchodzi mnie to, tak jak i dalsza część tego, co ma mi pani do powiedzenia. Zresztą, kto to widział, żeby wydzwaniać do obcych ludzi i nękać ich z samego rana? Mnie byłoby wstyd. Mam nadzieję, że pani też jest, choć trochę. Żegnam!
Ada rozłączyła się z wściekłością. Rzuciła telefon na podłogę, poniewczasie orientując się, że w ten sposób raczej nie pomoże swojemu rozumowi dojść do ładu. Mimo to poczuła coś w rodzaju satysfakcji, choć wyżywanie się na bogu ducha winnej osobie w jej osobistej hierarchii moralności klasyfikowało się gdzieś na samym końcu. Czyżby aż tak bardzo zmieniła się dzięki Błażejowi? A może przez niego?
Wolała się nad tym nie zastanawiać. Przywoływanie imienia byłego narzeczonego wciąż powodowało skurcze żołądka i nieprzyjemne nudności. Odsunęła więc na bok wszystkie myśli, żadna bowiem nie nadawała się do rozwinięcia, ponieważ Ada uparcie powracała w nich do sylwetki wysokiego blondyna o przenikliwych niebieskich oczach.
Dziewczyna przygryzła dolną wargę. Najwyraźniej nie mam szczęścia w miłości, uznała. Z trudem dowlekła się do kuchni, włączyła czajnik elektryczny i nasypała kawy do ulubionego kubka. Nie bez podstaw sądziła, że związek z Błażejem okaże się tym ostatnim. Spotykali się prawie od dwóch lat. Zaręczyli się cztery miesiące temu, wprawdzie w mało porywających okolicznościach. Pewnego wieczoru po prostu doszli do wniosku, że zakończyli poszukiwanie drugiej połówki, co ewidentnie wskazywało na rychłe zaobrączkowanie. Ada zażartowała wtedy, iż wystarczy im spisanie wspólnego pomysłu na kartce, na co Błażej niemrawo się uśmiechnął. Czyżby już wtedy wiedział, jak krótki termin przydatności mają naprędce skrojone pomysły?
Ona naiwnie i po kobiecemu wierzyła, iż stanie na ślubnym kobiercu u boku wiernego towarzysza, przyjaciela, opiekuna. Zwłaszcza że ten, kilka dni po nieoficjalnych zaręczynach, zaskoczył ją najbardziej romantycznym gestem w historii ich wspólnej znajomości.
Tymczasem teraz po raz kolejny musiała zrewidować swoje plany i wrócić do punktu wyjścia. Jakby w grze życia wyrzuciła złą ilość oczek i zgodnie z zasadami musiała cofnąć się do linii startu. Nie miała pojęcia, ile jeszcze razy zdoła wytrzymać podobne upokorzenie. Wydawało się jej, że liczba niepowodzeń jest wprost proporcjonalna do szans, jakie do wykorzystania daje los. Cóż, Ada najpewniej wyczerpała już swój limit.
∞
– Jeszcze raz dziękuję za spotkanie – Adam wstał z wygodnego krzesła, ustawionego naprzeciwko dębowego biurka. Wyciągnął rękę w kierunku siwowłosego mężczyzny, który był ubrany w szyty na miarę garnitur. Mecenas Różycki należał do najlepszych w swoim fachu, a co za tym idzie, również najdroższych. Jednak Adam Kamiński chciał osiągnąć sukces, dlatego nie wahał się przed wydaniem ostatnich pieniędzy.
– Jak najszybciej postaram się spotkać z pełnomocnikiem pańskiej ciotki – oznajmił adwokat pewnym siebie tonem. Podał dłoń nowemu klientowi, starając się nie patrzeć na jego prezencję. W wytartych dżinsach i spranej koszulce nie wyglądał na kogoś, kto za wszelką cenę stara się uzyskać wyłączną opiekę nad nieletnim rodzeństwem. Marek Różycki, specjalista do spraw prawa rodzinnego, spędził długie godziny na sali sądowej i nie raz przekonał się, że wygląd odgrywa niebagatelne znaczenie podczas wydawania ostatecznych rozstrzygnięć. Elegancko ubrani opiekunowie wywierali na sędziach wrażenie bardziej odpowiedzialnych od skromniej odzianych oponentów. Na własnej skórze przekonał się, iż wnętrze człowieka, jakkolwiek istotne, ma drugorzędne znaczenie. Dlatego w tym momencie Różycki nie powierzyłby młodzieńcowi nawet długopisu. Na szczęście znajdowali się dopiero na początku drogi. Kiedy przyjdzie czas na wyciągnięcie najcięższego oręża, prawnik odpowiednio pouczy Adama co do tak krytykowanej przez ogół powierzchowności. – Liczę, że uda się dojść do porozumienia bez konieczności publicznego prania brudów.
Adam stropił się na te słowa.
– Sądzi pan, że do tego dojdzie?
– Proszę być dobrej myśli. Nigdy nie jest tak źle, jak sobie to wyobrażamy. Zresztą, niech pan pamięta o asie, którego w odpowiednim momencie wyciągniemy z rękawa.
Oblicze młodego mężczyzny natychmiast się rozpogodziło. Nie zapomniał. Jednak w przeciwieństwie do mecenasa wcale nie traktował go jako sposobu, mającego zdecydować o zwycięstwie podczas rozprawy. Dla niego liczyły się też uczucia, jego i Bianki.
– Mogę zapytać, kiedy nastąpi ten szczęśliwy dzień?
– Za miesiąc, w sobotę – odparł Adam. Na samą myśl o jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu miał ochotę wykrzyczeć całemu światu prawdę o czającym się za horyzontem rodzinnym szczęściu, a jednocześnie boleśnie ściskało go w żołądku. Od tej decyzji nie było przecież odwrotu. Przynajmniej dla niego. Na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, aż śmierć nas nie rozłączy. – Wprawdzie to tylko ślub cywilny…
– Forma nie ma znaczenia – Różycki przerwał mu w połowie zdania. – Dla sądu liczy się fakt zawarcia związku małżeńskiego. Nieważne, czy będzie to miało miejsce w kościele, czy w urzędzie, z tysiącem gości czy ledwie dwoma świadkami.
– Rozumiem – Adam podrapał się po głowie. – Mimo to zawsze sądziłem, że mój ślub odbędzie się w małym drewnianym kościółku, a ukochana będzie kroczyć w kierunku ołtarza w bieli, prowadzona przez ojca. Bianka chyba też o tym marzy.
Różycki zasępił się na chwilę. Oczywiście, każda kobieta śni o tym, żeby tego dnia stać się księżniczką z bajki, oczarować księcia, potem zaś żyć długo i bez zbędnych ekscesów. Szkoda jednak, że po zakończeniu oficjalnej części opowieści większość z nich zamieniała się w bezwzględne harpie, niemające już wiele wspólnego z powabnymi istotami odzianymi w śnieżnobiałą kreację.
– Na wszystko przyjdzie czas. Ślub cywilny nie przekreśla państwa szans na wypowiedzenie przysięgi przed ołtarzem. Z prawnego punktu widzenia cieszę się, że do takowego w ogóle dojdzie. Dzięki temu pańskie szanse na przejęcie opieki nad rodzeństwem znacznie wzrastają.
Adam, podbudowany zapewnieniami mecenasa, w zna-cznie lepszym humorze opuszczał jedną z dwóch najlepszych kancelarii w mieście. Do tej drugiej już na starcie postanowił nie wstępować. Wiedział, że Teresa Gilewska, siostra jego świętej pamięci ojca, udała się tam na drugi dzień po pogrzebie jego rodziców. Zażądała od adwokatów, by uczynili wszystko, co w ich mocy, żeby te dwie biedne duszyczki, Karolina i Tomeczek, nie zostali na tym świecie sami jak palec. Po kolejnych czterdziestu ośmiu godzinach dopięła celu. Na progu pogrążonego w żałobie domu stanęła nie tylko troskliwa krewna, ale i pracownicy opieki społecznej oraz dwóch policjantów. Adam i jego rodzeństwo nie wiedzieli, co się dzieje. Ledwie tydzień wcześniej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a teraz ktoś powiedział im, że będzie lepiej, jeśli zostaną rozdzieleni. On oraz Daria, która jakiś czas temu uzyskała pełnoletność, zostali postawieni pod ścianą. Nie mieli wyjścia i przy wtórze krzyków oraz łkań musieli oddać dzieci w ręce kobiety, którą widzieli po raz drugi w życiu.
Dziś, po ponad roku od tych tragicznych wydarzeń, Adam był pełen nadziei na odzyskanie brata i siostry. Wprawdzie przez ten czas widywał ich przynajmniej jeden dzień w miesiącu, nie był to jednak taki kontakt, jaki dotychczas utrzymywali. Na widok Karoliny i Tomka, poszarzałych z tęsknoty za rodziną, krajało mu się serce. Podczas każdego spotkania na nowo oswajali się z rzeczywistością, jaką zafundował im okrutny los. Uśmiechali się do siebie z niejasnym przeczuciem, że zmieniło się zbyt wiele, by kiedykolwiek mogło powrócić to, co kiedyś było między nimi. I nie chodziło jedynie o odejście rodziców. Kiedyś widzieli się codziennie, dziś ich kontakt został ograniczony do niezbędnego minimum, co zarówno jedna, jak i druga strona przyjmowała z żalem.
Adam obawiał się, że Karolina i Tomek przyzwyczają się do nowej sytuacji, a co gorsza, zaczną ją traktować jako coś normalnego. Dlatego ze wszystkich sił robił, co mógł, by nie pozwolić na osłabienie tak dotąd silnych więzi z obojgiem rodzeństwa. Razem z Bianką zdecydowali się walczyć o scalenie rodziny. Wiedzieli, że nie będzie to łatwe, bo ciotka dysponowała argumentami, które podczas zbliżającej się konfrontacji przemawiały na jej korzyść, ale postanowili się nie poddawać.
Właśnie tak narodził się pomysł ich ślubu. Pewnego wieczoru, po odwiedzinach u Gilewskiej, Adam, załamany zwiększającym się dystansem pomiędzy nim a dzieciakami, rzucił luźną myśl o konieczności zbudowania prawdziwej rodziny, jeśli na poważnie myślą o sprowadzeniu Tomka i Karoliny do siebie.
– Czy ty mi się właśnie oświadczyłeś? – spytała zaskoczona Bianka. W jednej ręce trzymała rozgrzane żelazko, drugą gładziła jedyną porządną koszulę swojego partnera.
Adam spojrzał na dziewczynę jak jeszcze nigdy przedtem.
– Właściwie czemu nie? – odparł z mocno bijącym sercem, wzruszając jednocześnie ramionami. Znali się z Bianką od podstawówki, chodzili nawet do jednej klasy gimnazjum i liceum, choć nigdy nie trzymali się blisko. Kiedy Bianka zdecydowała się na studia w Poznaniu, a on został, żeby uczyć się zawodu mechanika, ich drogi rozeszły się na jakiś czas. Niemniej, od roku stanowili zgodną parę – taką, którą pokazuje się innym jako wzór do naśladowania. Adam nie szukał nikogo więcej. Nie miał na to siły ani cierpliwości, zwłaszcza że pierwsza miłość dała mu porządnie w kość, na długo wybijając z głowy myśli o ponownym zakochaniu. Bianka okazała się lekiem na całe zło. Poskładała chłopaka w całość i pokazała, że uczucie nie musi oznaczać cierpienia. Właśnie to poświęcenie podświadomie przekonało go, iż to właśnie z nią, uroczą blondynką o oczach błękitnych niczym lazur nieba, pragnie spędzić resztę życia.
– Nie ma co, jesteś romantyczny jak buhaj na pastwisku – prychnęła Bianka. – Naprawdę zasługuję tylko na zawoalowaną propozycję małżeństwa? Pewnie powinnam się jeszcze cieszyć, że o ślubie nie poinformowałeś mnie przed śniadaniem albo na cotygodniowych zakupach – dodała, po czym rzuciła żelazko na deskę do prasowania i wybiegła z pokoju.
Do Adama powoli dotarł sens wypowiedzianych przez nią słów. Skrył twarz w dłoniach.
– Idiota! – westchnął niepocieszony.
Podążył za ukochaną. Znalazł ją w łazience, wciśniętą w kąt między wanną a umywalką. Szlochała, chyba po raz pierwszy, odkąd zaczęli się spotykać. Mężczyzna jeszcze bardziej znienawidził siebie za przydługi język.
– Bianka, kochanie – odezwał się, delikatnie głaszcząc dziewczynę po ramieniu. – Zasługujesz na pierścionek z brylantem, królewski ślub rodem z Anglii, najpiękniejszą suknię na całym świecie i życie usłane różami. Tylko ja na ciebie nie zasługuję. Wiem, jaki skarb chowam pod dachem. Zdaję sobie sprawę, że na moje miejsce czekają dziesiątki amantów, gotowych przychylić ci nieba. Zachowałem się jak głupek i zrozumiem, jeśli mi nie wybaczysz. Ale zrozum, zrobiłem to wszystko z miłości. Ja już od dawna poślubiłem cię w myślach, traktuję niczym drugą połowę i nie wyobrażam sobie życia z inną dziewczyną. Tylko dotąd nie wiedziałem, że ty też mnie chcesz.
Bianka, zaskoczona jego wyznaniem, przestała płakać. Wpatrywała się w Adama, jej Adama – tego, który do tej pory panicznie bał się wyznawania uczuć. Nie mogła postąpić inaczej. Zgodziła się, zanim trzeźwy umysł wybiłby jej z głowy pomysł o ożenku. Tak, tego właśnie chciała, ze wszystkimi konsekwencjami swego wyboru.
Na wspomnienie tamtego momentu Adam wciąż czerwienił się na twarzy. Lecz nie żałował swojej decyzji. Po wielu miesiącach udręki wreszcie wziął sprawy w swoje ręce. Zaczął zachowywać się tak, jak na prawdziwego mężczyznę przystało. Nie był wprawdzie pewien, czy zgodnie z tradycją uda mu się wybudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna, ale na pewno się postara. I choćby musiał urabiać się po łokcie, zrobi wszystko, żeby rodzice, tam na górze, byli z niego dumni.
Rozdział drugi
Ada wróciła do domu w stanie wielkiego wzburzenia. Od ponad tygodnia wstawała z łóżka bladym świtem, kładła się spać późną nocą, pracowała bez mrugnięcia okiem, byle sprostać wymaganiom szefa, a i tak okazało się, że kampanię reklamową producenta odkurzaczy poprowadzi Zośka. Ta sama, która ponoć latała do gabinetu pryncypała trzy razy dziennie, nie tylko w celach czysto zawodowych (wprawdzie nikt nigdy nie przyłapał jej na gorącym uczynku, a młoda żona dyrektora pilnowała, by ukochany nie oglądał się na boki, ale siła plotki już niejednemu przypisała fałszywe intencje).
Wściekłości, jaka wezbrała w młodej, słynącej z anielskiego spokoju pracownicy agencji Wszystko na Czas, nie dało się z niczym porównać. No może oprócz sytuacji z dzieciństwa, kiedy okazało się, że mama okłamała ją i jej siostry w kwestii powodu odejścia taty. Przez niemal dwa lata wmawiała im, jakim to ojciec jest złem wcielonym, skoro zapomniał o ukochanych córeczkach. Cóż, kłamstwo zawsze ma krótkie nogi. To mama, w trosce o święty spokój, najwyraźniej „zapomniała” przekazać byłemu mężowi ich nowy adres zamieszkania. Trojaczki długo nie mogły wybaczyć jej tego postępku.
Ada na pozór przyjęła porażkę z pokorą. Klaskała wraz z innymi niczym wprawny klakier – choć bez entuzjazmu – kiedy pan Domiradzki ogłaszał wyniki wewnętrznego konkursu. Zosia udała zaskoczoną, mimo że jeszcze godzinę wcześniej chwaliła się, z nonszalancją popijając kawę, na co to nie przeznaczy premii za zwycięstwo w zawodach.
Wewnętrznie jednak Ada przeżywała prawdziwe katusze. Włożyła w swój projekt naprawdę dużo czasu, pracy i serca. Przez ostatnie dni zaniedbywała chłopaka, siostry oraz znajomych. Podporządkowała wszystko pracy, pewna, że połączenie ambicji, wysiłku, a także pewności siebie doprowadzi ją do zwycięstwa. Wydawało się jej, że to wystarczy, by odnieść sukces. Niestety, na własnej skórze przekonała się, czym jest niesprawiedliwość połączona z dużą dawką oszustwa.
Dlatego czym prędzej chciała uciec nie tylko od tryumfującej koleżanki, ale i od roznoszącego się w powietrzu zapachu zazdrości, który nieświadomie zaczęła wydawać. Nie świętowała z resztą zespołu, nie pogratulowała zwyciężczyni, bojąc się, że wymsknęłyby się z jej ust słowa nieprzystające do okoliczności. Wymawiając się bólem głowy, postanowiła wrócić do mieszkania, zaszyć się pod kocem i nie wychodzić z pokoju co najmniej przez trzy dni. Może po tym czasie nabierze ochoty, żeby znów mierzyć się z życiem.
Na klatce schodowej, przed drzwiami swojego mieszkania, przez dobrych kilka minut siłowała się z przepastną torebką, próbując znaleźć w niej klucze. Kiedy już powoli godziła się z wizją wezwania ślusarza i wymiany zamków, znalazła komplet na samym dnie kuferka, sprezentowanego przez Błażeja z okazji dnia zakochanych. Potem zmagała się ze skoblem zdecydowanie dłużej niż zwykle, co przy jej aktualnym nastawieniu do świata groziło wybuchem bomby atomowej. Po wejściu do mieszkania było już tylko gorzej. Adę przywitała ciemność, taka z gatunku problemowych. Dziewczyna nerwowo przyciskała włącznik, ale światło uparcie nie chciało zajaśnieć. Znów wywaliło korki, uznała, zrezygnowana. Na myśl o konieczności wezwania pana Mietka, tutejszego gospodarza, poczuła nieprzyjemne dreszcze. Podczas ostatniej wizyty, niestety pod nieobecność Błażeja, mężczyzna kierował w jej stronę nieprzystojne żarty, pozostawiając po sobie niesmak i zażenowanie. Oby to była awaria, proszę, niech to będzie awaria, błagała w duchu, nie chcąc się spotkać ze sprośnym cieciem.
Ada weszła do pokoju. I oniemiała. Wnętrze, skąpane w blasku świec, sprawiało wrażenie, jakby było żywcem wyjęte z amerykańskich filmów romantycznych. Podłogę zaścielały płatki czerwonych róż, na samym środku znajdował się przystrojony w biały obrus stolik. Na blacie stały dwa kieliszki, wypełnione szampanem. W tle cicho sączyła się muzyka jazzowa – kompilacja ulubionych kawałków Ady. A w tym wszystkim, niczym wisienka na torcie, przebłyskiwał nieśmiały uśmiech Błażeja, który stał, ubrany w nieco za mały maturalny garnitur i w wypastowanych butach. Przestępował z nogi na nogę, niepewny, pełen wątpliwości. Trzymał w dłoniach małe granatowe pudełeczko i czekał na odpowiedź na najważniejsze w życiu pytanie, którego – w tych okolicznościach – nie musiał nawet wypowiadać. Tylko czemu dzwonił przy tym jak oszalały do drzwi?
Ada powróciła do rzeczywistości z krainy sennych marzeń. Uporczywe dzwonienie przerwało jej cudowną wizję, do której chciała powrócić zaraz po odprawieniu nieproszonego gościa.
– Czego chcecie? – warknęła Ada na widok sióstr, stojących na progu mieszkania. Jagna i Sara bezceremonialnie wepchnęły się do środka, za nic mając uwagi najmłodszej z trojaczek o poszanowaniu rodzinnego miru.
– W zamian przynosimy fajkę pokoju – oznajmiła Sara poważnym tonem. Wyciągnęła z torby ciasto, zapakowane w biały papier. Zapach drożdżówki, ulubionego placka całej trójki, w mgnieniu oka rozniósł się po wszystkich pomieszczeniach.
– Dwie fajki – dodała Jagna, niebezpiecznie podrzucając butelką białego wina. – Osobiście wolę wino, ale Sara uparła się na staroświecki poczęstunek. Nie powiem, długo nie oponowałam, bo dawno nie jadłam pysznego ciasteczka. Niemniej, powinnam sprawdzić, czy w siłowni znajdą jeszcze dzisiaj dla mnie czas. Tyle kalorii…
Ada zmroziła dziewczyny wzrokiem. Wiedziały, jak ją podejść – jedzenie i alkohol, niebanalne połączenie na długi wieczór, spędzony w miłym towarzystwie. Jednak dzisiaj nie miała na to ochoty. Czuła, że jutro czy pojutrze, za tydzień, miesiąc albo rok też nie będzie jej mieć. Nie da się przekabacić, za żadne skarby świata.
A może by tak spróbować małego kawałeczka?
Nie! Nie może dać się zmanipulować, bo stąd tylko krok do uległości.
– Przyszłyście mnie utuczyć? – spytała zgryźliwie. – Czy upić?
– Jeszcze nie zdecydowałyśmy. Zapewne jedno i drugie – Sara rozgościła się w kuchni. Wstawiła wodę na kawę, pokroiła ciasto, rozłożyła je na talerzykach, po czym zaprosiła towarzystwo do poczęstunku.
Ada chciała zaoponować, powiedzieć, że to ona jest panią domu i to jej powinno przypaść w udziale podejmowanie gości słodkim deserem. Ale się nie odezwała. Jaka z niej pani domu, skoro nie ma obok siebie pana domu, dla którego miałaby się starać? Dlatego ostatnio przestała zwracać uwagę na piętrzące się w zlewie brudne naczynia, kurz na półkach oraz tłuste plamy, zdobiące kuchenkę. Nie czuła wstydu. Ostatnio niewiele czuła – z wyjątkiem przygnębienia. Tego akurat miała pod dostatkiem.
– Hej – Jagna położyła jej rękę na ramieniu. To wystarczyło, żeby wlać ciepło do zziębniętego ciała siostry. – Jesteśmy tu dla ciebie.
Sara pokiwała głową.
– Zawsze i wszędzie. Nawet jeśli wyglądasz jak kupka nieszczęścia.
Ada spojrzała na swoje odbicie w lustrze: skołtunione włosy, blada cera, zmęczone płaczem oczy. Miała na sobie wyciągnięty w rękawach sweter oraz dresowe spodnie z dziurą wielkości grejpfruta na kolanie.
Dotąd sądziła, że trzyma się całkiem nieźle! Tymczasem zaczynała przypominać wszystkie te dziewczyny, którym rozstanie z facetem odbierało co najmniej połowę godności. Jakby już nie była tą samą wartościową osobą, co przedtem. Jakby związek z mężczyzną definiował ją jako kobietę, dopełniał i sprawiał, że stawała się kimś wartym uwagi.
– Dzwonił twój szef. Ponoć nie dajesz znaku życia – Sara podeszła do niej z drugiej strony, po czym mocno przylgnęła do boku siostry. – My też się martwimy, chyba bardziej od tego twojego Domiradzkiego, bo nie chodzi nam o jakieś bezsensowne terminy czy wpływający na konto szmal.
– Właśnie. Nam chodzi o ciebie, mała. Skoro więc musisz ryczeć, rycz. Będziemy obok przez cały czas.
Ada często się zastanawiała, czym zasłużyła sobie na takie siostry. Już w dzieciństwie stanowiły silną, zwartą klikę. Wiele dziewczynek próbowało dostać się do ich grupy i zaprzyjaźnić z którąś z ciemnowłosych trojaczek, ale większość szybko rezygnowała, widząc, że nie mają wielkich szans z więzią, jaka wytworzyła się między rodzeństwem. Z taką konkurencją zwycięstwo nie wydawało się możliwe. Bo też ciężko rywalizować z przeciwniczkami z innej ligi – takimi, co to spędzały długie godziny na nocnych pogaduchach, zamieniały się miejscami podczas trudnych sprawdzianów i wodziły za nos wpatrzonych w nich chłopców, wykorzystując do tego tajną broń – identyczny wygląd. Ada, Sara i Jagna mogły na siebie liczyć w każdej chwili. Czuły się za siebie odpowiedzialne, bo wiedziały, że na matce, która ugrzęzła w sieci własnych kłamstw, tak bardzo starając się odciąć je od ojca, nie powinny polegać.
W takim momencie jak ten, kiedy serce jednej z nich zostało złamane, cierpiały też pozostałe. Ale miały w sobie również siłę, którą przelewały sobie nawzajem słowami wsparcia, bliskością czy kojącym uśmiechem. Dzięki temu cierpienie nie wydawało im się takie dojmujące.
Sara i Jagna zostały przy Adzie, aż ta, spłakana, wreszcie zasnęła. Przykryły ją kocem, podłożyły pod głowę poduszkę, po czym, cicho wzdychając, wróciły do kuchni.
– Z czystym sumieniem możemy skreślić następnego – stwierdziła Jagna po przejrzeniu kuchennych szafek siostry i skonstatowaniu, że nie napije się ulubionej zielonej herbaty.
– O tak – zgodziła się Sara ze smutkiem. – Klątwa mamusi ma się dobrze. Teraz pewnie świętuje kolejny sukces, a potem się zastanowi, której z nas znów uprzykrzyć życie.
– Myślisz o tym samym, co ja?
– Że jak spotkasz tę klątwę, to solidnie obijesz jej gębę? – mruknęła najstarsza z dziewcząt.
– Nie omieszkam. Na razie wolałabym jednak skupić się na przywróceniu Ady do życia. – Jagna wyglądała na szczerze zaniepokojoną. – Dawno nie widziałam jej w takim stanie. Gdy tylko dorwę w swoje ręce Błażeja…
– To solidnie obijesz mu gębę?
– Żebyś wiedziała. Naprawdę sądziłam, że jest porządnym chłopakiem, który wiąże z Adą swoją przyszłość. Przecież się jej oświadczył! – wyrzuciła ręce w górę. – Kto po takiej deklaracji nagle się rozmyśla, zabiera swoje rzeczy i ulatnia się jak kamfora?
– Hm, no nie wiem… – Sara udała, że się zastanawia. – Faceci?
– W sumie od początku coś mi w nim nie pasowało. – Jagna ciężko opadła na kuchenne krzesło, obite miękką poduszką. – Jakoś tak źle mu z oczu patrzyło.
– I nie podzieliłaś się z nami swoimi wątpliwościami? Hej, siostra, myślałam, że trzymamy sztamę.
– Bo trzymamy! Nic się w tym względzie nie zmieniło. Po prostu miałam nadzieję (irracjonalną, wiem), że tym razem moje przeczucie jest błędne, a nasza mała wreszcie odnajdzie kawałek szczęścia w miłości.
Dziewczyny zgodnie zamilkły. Nie tylko Ada nie mogła odnaleźć swojej drugiej połówki. One również zaliczyły kilka nieudanych prób zbudowania prawdziwego związku. Po tylu niepowodzeniach zdążyły przyzwyczaić się do samotności albo znajomości obliczonych na kilka randek. Ich skóra zdążyła stwardnieć pod naporem powłóczystych spojrzeń, flirtów, mniej lub bardziej bezpośrednich propozycji pójścia do łóżka. Ada była inna. Mocno przeżywała każde niepowodzenie, brała do siebie wszystkie nieprzychylne słowa i rozpamiętywała je jeszcze na długo po tym, jak inni przeszli nad nimi do porządku dziennego. W sprawach damsko-męskich także nie odznaczała się asertywnością. Zazwyczaj to ona więcej dawała, niż brała, za co później obrywała mocniej niż druga strona. Angażowała się niewspółmiernie do partnerów, cierpiała bardziej niż wszyscy jej chłopcy razem wzięci. Z wyjątkiem tego pierwszego razu. Wtedy to ona złamała mu serce i uciekła, zostawiając po sobie pustkę oraz wstyd. Siostry zastanawiały się czasem, czy tamtym postępkiem teraz nie płaciła frycowego, podświadomie wybierając sobie partnerów, z którymi relacja z góry była skazana na porażkę.
Nic dziwnego, że Sara z Jagną obawiały się o kruchą psychikę siostry. Dlatego postanowiły nie zostawiać jej samej. Przynajmniej do czasu, aż nie wymyślą, co z tym fantem zrobić.
∞
Adam spojrzał na urzędniczkę z szerokim uśmiechem. Ta odpowiedziała mu wzrokiem godnym wściekłego bazyliszka – przepracowanego potworka, zmęczonego codziennym pojawianiem się roszczeniowych petentów. Zamiast jednak pozbyć się natręta, szybko załatwić sprawę i mieć z głowy kolejnego cywila, kobieta wróciła do przerwanej partyjki pasjansa. Gdyby pozwalały jej na to przepisy, już dawno wywiesiłaby na okienku kartkę z napisem: „Uprasza się o nieprzeszkadzanie podczas rozgrywki”. Tymczasem regulamin przewidywał zajmowanie się klientami z uśmiechem na ustach, nawet pomimo złego humoru. Niedoczekanie.
– Czy mogłaby pani potwierdzić termin? – spytał Adam uprzejmym tonem. Nonszalancko oparł się łokciem o kontuar, oczekując równie uprzejmej odpowiedzi.
– Czego? – warknęła kobieta.
Stojący za Adamem ludzie zaczęli przejawiać objawy zdenerwowania. Niektórzy specjalnie postarali się o wolne w pracy, żeby załatwić urzędowe sprawunki, inni zostawili dzieci pod opieką babć, rozpieszczających je słodyczami. Tymczasem byli zupełnie ignorowani przez starszą panią, zajętą wszystkim, tylko nie obowiązkami.
– Czy mogłaby pani…
– Nie jestem głucha – warknęła, podnosząc wzrok. – Termin czego?
– Panie Kamiński, pan znowu u nas? – Zza przepierzenia wyjrzała młodsza część urzędniczej kadry. Dziewczyna, będąca mniej więcej w wieku Bianki, niosła stos papierów i pieczątkę z orłem. – Pani Irenko, to nasz stały klient – zaśmiała się, narażając się na gniew koleżanki, najwyraźniej nienawykłej do przejawów dobrego humoru. – Przychodzi codziennie, żeby się upewnić, że na pewno dojdzie do jego ślubu, prawda?
Adam poczerwieniał na twarzy. Ktoś z kolejki parsknął nerwowym śmiechem. To było zupełnie niepotrzebne. Chłopak wcale tak tego nie widział. Po prostu pilnował swego, jak nauczyli go rodzice.
– Pan lepiej się upewni, że narzeczona się zjawi – mruknęła Irenka.
– Nie rozumiem.
– Proszę się nie przejmować. Irena ostatnimi czasy namiętnie ogląda Uciekającą pannę młodą i stara się potem przełożyć ją na urzędniczą modłę.
– No co? – obruszyła się tamta. – Cały czas jestem zdania, że to pozycja obowiązkowa w urzędzie stanu cywilnego.
Adam musiał mieć wszystko zapięte na ostatni guzik. Dlatego sprawdzał, czy w biurokratycznej machinie przypadkiem nie zaginęły jego papiery, a w menu ślubnego przyjęcia nie znalazły się alergeny, mogące zagrozić uczulonym na nie gościom. Nie przeszkadzała mu ta bieganina, choć zawsze sądził, że takimi sprawami przede wszystkim zajmuje się panna młoda. Jego koleżanki, od chwili włożenia pierścionka na palec, przejmowały kontrolę nad całym wydarzeniem, począwszy od wyboru kwiatów na stołach, skończywszy na ustaleniu koloru ornatu księdza. W tym czasie odstawiały swego mężczyznę na boczny tor, w obawie, by niczego nie zepsuł.
Tymczasem Bianka sprawiała wrażenie obojętnej na przygotowania. Owszem, usiadła razem z narzeczonym do stołu, kiedy układali listę gości, a potem wybierali wzór ślubnych obrączek. Wydawało się jednak, że jest obecna tylko ciałem, nie duchem. Na przymiarkę sukni niemal siłą zaprowadziła ją mama, która tłumaczyła Adamowi zachowanie córki stresem.
– Daj spokój dziewczynie – fuknęła na Adama, gdy ten poskarżył się na apatię ukochanej. – Przecież to normalne. Taka ogromna zmiana zawsze wywołuje niespodziewane reakcje. Bianka jest skołowana. Przestań się jej wreszcie dziwić, a tym bardziej mieć do niej pretensje. Nawet sobie nie wyobrażasz, co się dzieje w głowie biedaczki. Zwłaszcza że po ślubie stanie się nie tylko twoją żoną, ale i matką dla twojego rodzeństwa.
Sama mogła mi o tym powiedzieć, mruknął Adam. Rzeczywiście, zupełnie nie pomyślał o tym, jak Bianka sprawdzi się w podwójnej roli i czy w ogóle jest do niej przygotowana. Z rozpędu wziął się za organizację najważniejszego dnia w życiu, najwyraźniej zapominając porozmawiać z partnerką na temat jej uczuć. Poczuł się fatalnie. Nic dziwnego, że Bianka miała mętlik w głowie, skoro on nie przedyskutował z nią najważniejszych kwestii.
Czym prędzej chciał zajrzeć w głąb duszy narzeczonej, tak jak dawniej, kiedy wieczorami siadali naprzeciwko siebie i wyjawiali sobie najskrytsze tajemnice. Z chęcią wracał do tamtych momentów, pełnych pasji, wzajemnego zrozumienia i poczucia niczym niezmąconego spokoju. Miał wrażenie, że właśnie to zbudowało ich związek – wiedzieli o sobie wszystko, nie skrywali żadnych sekretów (może jedynie tymi urodzinowymi), darzyli się bezgranicznym zaufaniem.
Teraz brakowało im jednak na to czasu. Goniły ich rozliczne obowiązki, końce terminów zbliżały się wielkimi krokami. Na horyzoncie coraz śmielej majaczyła wizja konfrontacji z ciotką Gilewską. Adam wracał do domu, zmęczony całodniową pracą i bieganiną od prawnika do urzędu. W międzyczasie zajmował się pozostawionym przez ojca interesem. Wiele razy padał na łóżko bez kolacji, bo nie miał siły podnieść widelca do ust.
Zresztą, zauważył, że z dnia na dzień Bianka jakby odżywała. Częściej się uśmiechała. Zaczęła interesować się organizacją przyjęcia i własnym wyglądem w najważniejszym dla siebie dniu.
Chyba niepotrzebnie się martwił. To było jasne – jak to kobieta, mocno przeżywała zbliżającą się wielkimi krokami uroczystość. Dlatego powinien być wyrozumiały wobec każdego jej zachowania. W końcu panna młoda miała prawo do fanaberii.
Ciąg dalszy w wersji pełnej