Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nadzieja na lepsze jutro
Mijają cztery lata od wydarzeń czerwca pięćdziesiątego szóstego roku.
Ku uldze Zygmunta, Andrzej nie wspomina słowem o emocjonalnej rozmowie ojca z synem, w której chłopak przyznaje, że zna prawdę o swojej tożsamości.
Zosia przekonuje się, że szczęście nie trwa długo i trzeba cieszyć się każdą mijającą chwilą. Ale nawet pogoda ducha nie wystarcza, kiedy zaczynają ją przytłaczać kłopoty finansowe. Andrzejowi przychodzi walczyć nie tylko o codzienny spokój, lecz i miłość, którą stracił wskutek nietrafionych decyzji.
Wanda, wciąż czeka na pojawienie się światła w swoim życiu. Chociaż małżeństwo nie spełnia jej oczekiwań, trwa u boku Witka, wiedząc, że tylko on może spełnić jej marzenia. Jadzia zaciska zęby, bojąc się utraty najważniejszej osoby w swoim życiu, przez co zamyka się na własne potrzeby.
Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam!
Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości, Niepołomice i sagi krynickiej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Książki Joanny Nowak, które ukazały się
w Wydawnictwie Replika:
saga Siostry z ulicy Wiśniowej:
Zawsze będę obok
Dopóki starczy sił
Już nie ucieknę
Opowieść przedwigilijna
saga Podróż wołyńska:
tom 1 - Echa przyszłych dni
tom 2 - Sumienie zasnute mgłą
tom 3 - Zapach czerwcowych burz
wkrótce kolejne tomy.
Copyright © Joanna Nowak
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Natalia Ziółkowska
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2024
eISBN
978-83-67867-92-4
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
W POPRZEDNIEJ CZĘŚCI
Stawińscy oswajają się z życiem w Poznaniu. Nie mają kontaktu z Ireną, która wyszła za mąż za Janusza Paszkiewicza i wspólnie wychowują dzieci z jego pierwszego małżeństwa. Niestety życie Ireny nie jest usłane różami. Mąż znęca się nad nią fizycznie i psychicznie, czego domyśla się Wanda pracująca jako opiekunka w przedszkolu, do którego uczęszcza Ewa, córka Janusza.
Adorowaną przez Zbyszka Zosię coraz bardziej denerwuje zainteresowanie młodszego mężczyzny, do którego nie dociera, że ta nie chce mieć z nim nic wspólnego. Wydaje się zdeterminowany, aby przekonać do siebie kobietę borykającą się z problemami wychowawczymi ze starszą córką. Nastka sprawia kłopoty zarówno w domu jak i szkole, co może skutkować wydaleniem jej z placówki. Dzięki interwencji Jana Mielewskiego dziewczynka unika konsekwencji. Zosia, nieświadoma wsparcia dawnego przyjaciela, nie zastanawia się, komu zawdzięcza pomoc.
Wanda nie chce dłużej zwodzić Witka. Leszczak nie kryje się z uczuciami, a ona wciąż traktuje go jak przyjaciela, licząc na ponowne spotkanie z Leszkiem. Planuje rozmówić się z nim, ale zwleka, widząc, z jakim poświęceniem Witek wspiera ją i rodzinę.
Po przyjeździe do Poznania Andrzej jest zupełnie innym człowiekiem. Zadaje się z bogatym towarzystwem, które sprowadza go na złą drogę. Nie jest świadomy, że poszedł do łóżka z niespełna piętnastoletnią dziewczyną i nie ma oporów, aby romansować z Amelią, narzeczoną znajomego. Kiedy ta proponuje mu małżeństwo, mężczyzna nie waha się ani chwili. Gdy sprawa robi się coraz bardziej poważna, Amelia nagle wycofuje się z propozycji, przypominając Andrzejowi wpadkę z nieletnią. Ponadto wypomina mu brak pieniędzy i marne perspektywy na przyszłość. Upokorzony Andrzej na dwa lata trafia do wojska.
Jadzia po wyjściu za Tomasza Bartoszaka odcina się od rodziny. Dzień po tym jak oznajmia mężowi, że będą mieli dziecko, Tomasz ulega wypadkowi i zapada w śpiączkę. Ze względu na ciążę Jadzia pozostaje pod opieką zgryźliwej teściowej, traktowana przez nią niczym piąte koło u wozu.
Wanda próbuje ratować Irenę przed mężem. Kuzynka boi się odejść od Janusza i nie przyjmuje pomocnej dłoni. Stawińska dzieli się rozterkami z Zosią, czego świadkiem jest Zygmunt. Zabiera Irenę w bezpieczne miejsce, z dala od męża, i lokuje u pani Zenobii, staruszki wymagającej opieki. Tam potajemnie spotyka się z ukochaną, co ukrywa przed całą rodziną.
Po wyjściu z wojska Andrzej wstępuje do milicji. Aby jak najszybciej awansować zgadza się na spotkania z córką komendanta Banaszkiewcza. Finalnie prosi Marylkę o rękę, jednocześnie spotykając się z Amelią. Nie może z nią zerwać, bo dziewczyna szantażuje go, że wszyscy dowiedzą się o jego postępku sprzed lat. Stawiński kontynuuje więc romans, co nie przeszkadza mu przygotowywać się do ślubu.
Zosia odnajduje szczęście u boku Zbyszka, co nie podoba się ani Nastce, ani Janowi. Po wypadku Lusi Mielewski śmiało wkracza w życie Andriejukowej, dążąc do jej odzyskania.
Wanda zostaje zaatakowana przez Paszkiewicza. Janusz nie potrafi pogodzić się z odejściem Ireny i prześladuje najmłodszą z sióstr Stawińskich. W trosce o Wandę Witek codziennie odprowadza ją do pracy, przekonując ją w ten sposób, że może czuć się bezpiecznie u jego boku. Wanda nie zdaje sobie sprawy, że nic jej nie zagraża, a rzekomym prześladowcą jest znajomy Witka, któremu ten płaci za jej zastraszanie, by wreszcie zgodziła się zostać żoną Leszczaka.
Jadzia odnawia kontakt z Gabrielą. Przyjaciółka namawia ją do walki o prawa Kornelii, które podważa matka Tomasza. Jadzia nieopatrznie zwierza się, że przez Czerwony Krzyż szuka Macieja Krawczaka, co rozwściecza Bartoszakową i wzbudza jej nieufność w kwestii ojcostwa syna. W końcu Aurelia wyrzuca Jadzię z dzieckiem na bruk.
Trwa gorący czerwiec pięćdziesiątego szóstego roku. Załoga Ceglorza walczy o swoje prawa i wraz z pracownikami wielu poznańskich zakładów wychodzi na ulice miasta. Nastka, dzięki poznanemu wcześniej Michałowi, na własne oczy przekonuje się, jak okrutnie władza traktuje obywateli. Kiedy chłopak zostaje ranny w starciach między strajkującymi a funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa, Nastka zwraca się o pomoc do Jana. Ten grozi jej bronią, jeśli mu się nie podporządkuje. Na szczęście dziewczyna znajduje sprzymierzeńca w osobie Zbyszka, który pomaga jej odnaleźć Michała w pobliskim szpitalu.
Uczestniczący w demonstracji Witek walczy ramię w ramię z Leszkiem Tarasewiczem. Kiedy uświadamia sobie, że mężczyzna jest dawną miłością Wandy, celowo doprowadza do jego aresztowania.
Zygmunt także zostaje aresztowany i wraz z dziesiątkami robotników osadzony na lotnisku na Ławicy. Pobity przez Andrzeja wie, że zasłużył na każdy cios ze strony syna.
Andrzej, kierowany wyrzutami sumienia, z pomocą kolegi organizuje ucieczkę ojca. Po emocjonalnej rozmowie, w której przyznaje, że zna prawdę na temat własnego pochodzenia, ratuje Zygmunta przed kolejnymi przesłuchaniami ubeków.
Kiedy wydaje się, że mężczyznom udaje się zbiec, pada strzał.
CZĘŚĆ I
Zwiastuny zmian
Maj 1960
Majowe słońce wdzierało się przez otwarte okna sali, w której ustną maturę z matematyki zdawała Anastazja Andriejuk. Zdolna dziewiętnastolatka śpiewająco udzielała odpowiedzi na każde zadane pytanie i, mimo starań, profesorskie gremium nie było w stanie na niczym jej zagiąć.
Po półgodzinnym maglowaniu Nastia wyszła z klasy. Zamknęła za sobą drzwi i natychmiast została otoczona przez koleżanki oraz kolegów czekających na swoją kolej.
– O co pytali?
– Jakie mają humory?
– Dostałaś trudne zadania?
Nie wiedziała, komu odpowiedzieć w pierwszej kolejności. Głosy rówieśników docierały jakby w zwolnionym tempie, bo wciąż nie otrząsnęła się po trudnym egzaminie. Matematyczka uważała ją za humanistkę nieznającą podstawowych wzorów matematycznych, dlatego maglowała uczennicę z mściwym wyrazem twarzy. Na koniec z wielką łaską zgodziła się na ocenę bardzo dobrą, chociaż nie uważała, by Nastia rzeczywiście na nią zasługiwała.
– Zostawcie dziewczynę! Dopadliście jak sępy do truchła i nie dajecie jej odetchnąć. – Marysia odciągnęła przyjaciółkę z dala od wścibskiego grona. – Zresztą wszystkiego się dowiecie, jak wejdziecie do środka.
– Takie z was koleżanki? – oburzyła się Edyta Mularczyk, jedna z dziewcząt mających przed sobą spotkanie z komisją. – Co wam szkodzi powiedzieć, jakie miałyście zadania? Lepiej już zdać nie możecie.
– A to nie uczyli cię, że nieładnie jest podpowiadać? – odparowała groźnie Marysia.
Przez wszystkie lata w szkole Edyta ani razu nie okazała się uczynna. Mawiała, że głupkom nie będzie pomagała, a zdolni przecież sobie poradzą. Poza tym ani myślała stwarzać dla siebie konkurencji w drodze po nagrody na koniec roku szkolnego, bo to jej należały się za całokształt pracy. Nic zatem dziwnego, że Marysia odpłacała jej pięknym za nadobne.
– Sama nam to powtarzałaś.
Edyta zaczerwieniła się na twarzy i odeszła jak niepyszna.
– Zachowałaś się okropnie. – Nastka się zaśmiała, kiedy wyszły z budynku liceum.
– Zasłużyła. – Marysia wzruszyła ramionami. – Ale po co mamy się przejmować tą dziwaczką. Najważniejsze, że matura już za nami! – wykrzyknęła, szczerze uradowana. Okręciła się dookoła, za nic mając oburzone miny dwóch staruszek spoglądających na nastolatki z wyraźną przyganą. – Teraz czekają nas najwspanialsze wakacje w życiu! – dodała, zatrzymując się przed przyjaciółką. Chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła.
Nastia uśmiechnęła się szeroko. Wypuściła wstrzymywane od kilku chwil powietrze, po czym westchnęła z ulgą. Zdała egzamin dojrzałości z najwyższym wynikiem w swoim roczniku, chociaż nie dążyła do zajęcia pierwszego miejsca. Wielomiesięczne przygotowania okupione nieprzespanymi nocami, bólem głowy i ograniczeniem spotkań ze znajomymi przyniosły jednak skutek. Ale nie to wydawało się najważniejsze. Skończą się wreszcie utyskiwania matki twierdzącej, że częste wizyty Michała odrywają Nastkę od nauki. Przestanie się czepiać późnych powrotów z randek i będzie musiała zgodzić się na wyjazd Nastki nad morze w drugiej połowie czerwca.
– Tak, tego lata na pewno nie zapomnimy – oznajmiła z zadowoleniem, wprost nie mogąc doczekać się wspólnego wypadu z Michałem. Wersja dla rodziców zakładała podróż w większym gronie przyjaciół, w rzeczywistości para planowała samotny wypoczynek.
Nastia doskonale wiedziała, z czym łączyły się ich pierwsze wspólne wakacje. Pod namiotem, z dala od ciekawskich spojrzeń, mogło zdarzyć się wszystko. Towarzyszył jej strach, a jednocześnie ekscytacja. Znali się niemal cztery lata, nie widzieli poza sobą świata, lecz zachowywali się jak dzieci z podstawówki, które grzecznie trzymają się za ręce i całują się w policzek. Tymczasem ciągnęło ich do siebie i tylko silnej woli zawdzięczali wstrzemięźliwość.
Marysia uważała ich za najbardziej wytrwałych, ale i głupich, bo nie pojmowała, na co oboje czekają.
– Jak ta cnotka czekasz na ślub, żeby oddać wianek? – mawiała z przekąsem, wywołując zażenowanie na twarzy przyjaciółki.
– A co w tym złego? – Nastka się broniła.
Sama nigdy nie odważyłaby się poruszyć krępującego tematu w rozmowie z Michałem. Mimo bezgranicznego zaufania, jako porządna dziewczyna nie wyszłaby z inicjatywą pójścia do łóżka. Koleżanki miały swój pierwszy raz dawno za sobą i nie pojmowały, dlaczego Nastia i Michał zwlekają z przypieczętowaniem związku.
– Prędzej czy później i tak się chajtniecie – stwierdzała beznamiętnie Jola. – Michał będzie twoim jedynym facetem, więc niespecjalnie zgrzeszycie.
– Właśnie – potwierdzała Marysia. – Jeśli zależy ci, co ksiądz pomyśli na spowiedzi, po prostu skłam. Ten na górze raczej nie pogrozi wam palcem, skoro za jakiś czas weźmiecie ślub.
Nastki nie obchodziło, czy stanie się to przed, czy po złożeniu przysięgi małżeńskiej. Znacznie bardziej lękała się, jak wypada w oczach Michała. Skoro przez cztery lata znajomości nie wykonał żadnego kroku w tę stronę, coraz częściej zastanawiała się, czy nadal jest dla niego atrakcyjna. Może widzi we mnie tylko koleżankę, myślała ze smutkiem za każdym razem, gdy żegnał ją szybkim całusem. Za nic nie przyznałaby się Marysi i Joli, że nie jest pewna uczuć chłopaka. Dziewczyny wyśmiałyby ją za wydziwianie. Z miejsca kazałyby jej przejąć inicjatywę, zaciągnąć Michała w ustronne miejsce i szybko się nim zająć.
A ona zapadłaby się pod ziemię, gdyby przyszło jej zapytać chłopaka, czy ma ochotę się kochać. Po cichu marzyła o nocy spędzonej w jego ramionach. Wyobrażała sobie romantyczną scenerię, najlepiej pod gwiazdami, w cieniu drzew, z cichym poszumem fal w tle. I w tym wszystkim oni, patrzący na siebie roziskrzonym wzrokiem, wreszcie bez tajemnic.
Propozycja wakacji nad morzem idealnie wpasowywała się w stworzony przez Nastkę scenariusz. Dlatego z całych sił przykładała się do matury, byle mama nie zabroniła jej wyjazdu. Owszem, z tyłu głowy pojawiało się, że im wyższe oceny na świadectwie dojrzałości, tym lepiej będzie przygotowana do egzaminów na studia, lecz myśl ta natychmiast schodziła na drugi plan.
Gdyby ktokolwiek z rodziny poznał prawdziwą motywację dziewczyny, dopiero miałaby do słuchania. I musiałaby zapomnieć o swoich planach.
– Nastka, od minuty mówię do ciebie, a ty nic – warknęła Marysia, przywracając ją do rzeczywistości.
– Przepraszam, zamyśliłam się – bąknęła zawstydzona, nie przyznając się, co krążyło jej po głowie.
– Radzę ci, lepiej się ocknij, bo twój przyszły narzeczony czeka niecierpliwie po drugiej stronie ulicy – powiedziała Marysia, na poły z powagą, na poły ze śmiechem.
Nastia powędrowała wzrokiem we wskazanym kierunku. Jej serce wywinęło kozła. Pomimo upływu lat nie przestawała kochać Michała. Czuła dreszcz emocji i strach, bo to pogłębiające się uczucie mogło przynieść jej spełnienie, ale i ból.
Huśtawka frunęła coraz wyżej, wywołując śmiech trzyletniej Emilki. Za podobne harce Marylka ofuknęłaby go zdrowo. Powiedziałaby, że ma przestać z głupotami, bo niepotrzebnie naraża dziecko. Ale czego Marylka nie widziała, tego jej nie było żal, a Andrzej jak urzeczony wsłuchiwał się w szczebiot ukochanej córeczki i wpatrywał w roziskrzoną twarzyczkę.
– No dobrze, królewno, tata się trochę zmęczył – oznajmił nieco zdyszany. Zatrzymał huśtawkę ku wielkiemu niezadowoleniu Emilki.
– Jesce nie – stwierdziła dziewczynka i mocno przytrzymała się poręczy, byle ojcu nie przyszło na myśl wyciągać ją ze środka. – Bujaj.
Rozkazujący ton córki rozbawił Stawińskiego. Emilia była jego oczkiem w głowie. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i z miejsca otoczył troskliwą opieką. A nie przychodziło mu to łatwo, skoro od miesięcy nie mieszkał w domu Banaszkiewiczów.
Po wydarzeniach z czerwca pięćdziesiątego szóstego wystąpił z milicji. Leżąc w szpitalu po postrzeleniu, miał wiele czasu na rozmyślania. Szybko doszedł do wniosku, że nie chce już być członkiem formacji, która niewinnych obywateli traktuje gorzej niż zwierzęta. Zaraz po wyjściu do domu planował złożyć rezygnację, jednak ubiegł go teść. Pomoc aresztowanemu, nawet jeśli był nim ojciec, komendant potraktował niczym wymierzony mu policzek.
Ze względu na Marylkę Banaszkiewicz wyratował zięcia z kłopotów, w które ten wpadł, umożliwiając więźniowi ucieczkę, niemniej nie chciał dłużej widzieć go w tej samej komendzie. Zaproponował mu przeniesienie do podpoznańskiego Lubonia, lecz Andrzej odmówił. W zamian oznajmił, że porzuca mundur.
– Jak sobie chcesz! – warknął Banaszkiewicz. – Ale na moje wsparcie już nie licz!
Andrzej nie miał zamiaru dłużej korzystać z pomocy teściów. Po raz pierwszy brał odpowiedzialność za własne czyny i mimo piętrzących się kłopotów, czuł ulgę. Wreszcie postępował w zgodzie z własnym sumieniem. Jeszcze nie wiedział, jak na niespodziewane zmiany zareaguje Marylka. Pewnie zdziwi się i będzie namawiała go na pozostanie pod skrzydłami ojca, zwłaszcza że już wkrótce na świat miało przyjść ich pierwsze dziecko, więc przewracanie życia do góry nogami w podobnym momencie zakrawało na głupotę.
Nie pomylił się. Żona wpadła w histerię. Zarzuciła mu egoizm, po czym złapała się za brzuch, bo dopadły ją nieprzyjemne skurcze. Banaszkiewicz zawiózł ją do szpitala, grożąc Andrzejowi śmiercią, gdyby przyczynił się do poronienia.
Na szczęście dziecku nic nie zagrażało. Maryla dostała leki i obolała wróciła do domu. Tam zajęli się nią rodzice, zabraniając Andrzejowi kontaktu z żoną.
Odtąd czuł się, jakby został wykreślony z rodziny. Traktowano go jak powietrze, nie zapraszano do wspólnych posiłków, całkowicie odcięto od Marylki. Aby nie zwariować, Andrzej poszedł do pracy. Dzięki pomocy ojca dostał jakieś marne stanowisko w Ceglorzu i chociaż zaczynał od zera, fizycznie urabiając się po łokcie, odnosił wrażenie, że spadł mu z barków wielki ciężar.
W mig się usamodzielnił, lecz nie przekonał Banaszkiewiczów, że jest godzien zająć się Marylką i dzieckiem. Wręcz przeciwnie, uważali go za nic niewartego chłystka, który nie nadaje się na męża, a tym bardziej ojca. Teściowa wkrótce dała mu do zrozumienia, by zastanowił się nad znalezieniem własnego kąta, bo pod ich dachem nie jest mile widziany.
– Nie zostawię Marylki. Ani dziecka! – odrzekł stanowczo.
– Ona nie chce cię widzieć – z satysfakcją powiedziała teściowa.
Szybko wydało się dlaczego. Banaszkiewicz wyjawił córce prawdę o zdradach Andrzeja. Zszokowana młoda kobieta nie od razu mu uwierzyła, bo wciąż bezgranicznie kochała męża. Dopiero słowa matki, która jakiś czas temu spotkała zięcia wychodzącego z hotelu ze swoją flamą, przekonały zdruzgotaną Marylkę.
Przed młodymi stanęło widmo rozwodu. Ostatkiem sił Andrzej przekonał żonę, by nie podejmowała pochopnej decyzji pod wpływem emocji. Marylka znajdowała się między młotem a kowadłem. Rodzice wmawiali jej, że zasługuje na kogoś lepszego i po rozstaniu znajdzie właściwą partię. Zapomnieli o jednym. Ich córka należała do romantyczek, które nie rezygnują z prawdziwej miłości. Zdumiona własną odwagą, postawiła się matce i ojcu.
– Za mąż wychodzi się tylko raz w życiu.
– Chyba mu nie wybaczysz? – Banaszkiewiczowa się przeraziła.
Maryla nie znała odpowiedzi. Za swój obowiązek uważała ratowanie małżeństwa, lecz świadomość bycia tą drugą hamowała wszelki entuzjazm. W trudnej rozmowie z Andrzejem uznała za konieczną chwilową separację.
– Wiem, zachowałem się wobec ciebie jak ostatni gnojek – mówił żałosnym głosem. – Ale zmieniłem się, naprawdę… Ona nic dla mnie nie znaczy.
Wyobrażał sobie, jak to brzmiało. Każdy wiarołomny małżonek obiecuje poprawę, przyrzeka i błaga o kolejną szansę. Niektóre żony dawały nabrać się na gładkie słówka i aż do następnego razu wierzyły ukochanemu. Inne natychmiast wystawiały walizki za drzwi albo zabierały dzieci i wracały do matek.
– Nie zdołam ci wybaczyć, nie teraz. – Marylka załkała.
Andrzejowi zrobiło się jej żal. Podczas leczenia uzmysłowił sobie, jak bardzo skrzywdził dziewczynę. Ożenił się z nią z wyrachowania, za nic mając jej uczucia. Ona szczerze go kochała. Dowiedziawszy się o Amelii, przeżywała katusze, ale nie znajdowała siły, by na zawsze przekreślić ich małżeństwo.
– Daj mi czas. Tyle, ile potrzebuję.
Zgodził się. Pewnie zbyt późno zaczęło mu zależeć na związku z Marylką. W końcu szeroko otworzył oczy i zobaczył co jest dla niego najważniejsze. Zerwał kontakt z Amelią, wyprowadził się do Zygmunta i Ireny, po raz wtóry cofając się na życiowy start.
Nie opuścił żony. Dążył do kontaktu, interesował się przebiegiem ciąży, po porodzie zaś zapowiedział, że nie zrezygnuje z uczestnictwa w życiu córki. Teściowie chcieli go pogonić, utrudniali wizyty u Emilki, ale skoro na akcie urodzenia widniał jako ojciec, nie mogli zabronić mu odwiedzin.
Andrzej regularnie zabierał dziecko do siebie. Dbał o Emilkę jak o największy skarb, czym zyskiwał przychylność Marylki. Widząc troskę, z jaką zajmował się małą, wyraźnie miękła. Mimo to wciąż pamiętała o jego podłym zachowaniu w pierwszym okresie ich znajomości. Bolała ją nie tylko zdrada, ale jego kłamstwa i oszustwa. Dlatego nadal prosiła go o czas na przemyślenie ich przyszłości.
– Chodź, maleńka. Pójdziemy na obiad do cioci Zosi – powiedział Andrzej do rozbawionej Emilki.
– Jesce nie – powtórzyła.
– Ciocia na pewno przygotowała deser i upiekła ciasto. Twoje ulubione.
– Sernicek? – spytała zainteresowana dziewczynka.
– Tak, sernik.
Nie musiał tego drugi raz powtarzać. Emilka wyciągnęła rączki, każąc wyciągnąć się z huśtawki. Stanęła na nóżkach i podała tacie dłoń.
– A mamusia też z nami zje? – zapytała. Nie mogła zrozumieć, czemu rodzice nigdy nie zajmują się nią razem. Marzyła, żeby mieć ich oboje obok siebie, ale gdy jednemu bądź drugiemu zadawała niewygodne pytania, nabierali wody w usta.
Andrzej nie wiedział, jak wytłumaczyć trzylatce skomplikowane relacje między mamą i tatą. Jeśli powie, że rodzicom bardzo na sobie zależy, ale błędy z przeszłości przeszkadzają im się porozumieć, Emilka niczego nie zrozumie.
On pojmował niewiele więcej. Owszem, skrzywdził żonę i zasługiwał na wymierzoną mu karę. Nie wiedział jednak, jak długo jeszcze miała potrwać. Maryla nie potrafiła zdecydować czy trwać w małżeństwie, czy zakończyć je raz na zawsze. Tkwili więc w dziwnym układzie i z każdym mijającym dniem odsuwali się od siebie coraz bardziej.
A straconych chwil nigdy nie odzyskają.
Późnym wieczorem Zbyszek wracał do domu rodziców. Ku zgrozie matki, zaczynał być w nim gościem. Znacznie częściej bywał w mieszkaniu na Chłapowskiego, w którym dorobił się już własnej półki na ubrania, a w łazience szczoteczki do zębów. Nic dziwnego, skoro nosił się z zamiarem poproszenia Zosi o rękę.
Stanowczo zbyt długo zwlekał z oświadczynami. Ojciec wiercił mu dziurę w brzuchu, namawiając do rychłego ustatkowania, bo ksiądz z ich parafii krzywo spoglądał na pary żyjące w konkubinacie. A jak zdarzy im się wpadka i Zośka zajdzie w ciążę? Bez ślubu to nie przystoi.
– Zachowaj się wreszcie jak mężczyzna i zrób, co do ciebie należy – nakazywał Jackiewicz.
Matka nie przestawała za to odwodzić jedynaka od pomysłu wiązania się z Andriejukową świętym węzłem małżeńskim. Nie widziała w Zosi kandydatki na synową. Wciąż podsuwała Zbyszkowi niezamężne córki koleżanek, na co krzywił się z niesmakiem i odprawiał nieszczęsne panny liczące na dobrą partię.
Zosia zaśmiewała się do łez, słysząc o pomysłach jego rodzicielki. Podpuszczała go:
– Kto wie, może któraś ci się w końcu spodoba.
– Wiesz, że to niemożliwe – odpowiadał, po czym udowadniał jej siłę swojego uczucia.
Zbyszek chciał się żenić. Nie spieszył się z padnięciem na kolana i wręczeniem pierścionka zaręczynowego ze względu na jedną osobę, która nadal nie mogła pogodzić się z wyborami Zosi.
Jan Mielewski był niczym cień pojawiający się w najmniej spodziewanych momentach. Nic sobie nie robił z niechęci Nastki, która opowiedziała matce o zachowaniu ubeka w dniu robotniczego strajku sprzed czterech lat. Zosia nie chciała widzieć dawnego przyjaciela na oczy. Nie pojmowała, dlaczego Jan odmówił pomocy jej córce, a potem groził dziewczynie bronią. Skreśliła go ze swojego życia.
Ale Mielewski ani myślał się odsunąć. Jak zapowiedział, nie zostawił Zbyszka w spokoju. Regularnie nasyłał na Jackiewiczów swoich kolegów, którzy przewracali dom do góry nogami. Szukali broni, nielegalnej prasy, powiązań z gnębioną opozycją. Nigdy niczego nie znajdowali, ale nie przeszkadzało im to regularnie wracać pod ten sam adres.
Rodzice ciężko przeżywali każde odwiedziny bezpieki. Nie dość, że po rewizji musieli doprowadzać mieszkanie do porządku, to drżeli na myśl o kolejnym aresztowaniu Zbyszka.
Mężczyznę zatrzymywano pod byle zarzutami. Chociaż nie znajdowano dowodów na jego przestępczą działalność, poddawano go przesłuchaniom, fundowano ścieżkę zdrowia, uprzykrzano codzienne życie w pracy, nieraz doprowadzając do jego zwolnienia z zakładu.
Zbyszek doskonale wiedział, komu to wszystko zawdzięczał. Był jednak bezradny, bo co mógł zwykły obywatel w starciu z człowiekiem mającym za sobą machinę służby bezpieczeństwa? Czekał więc cierpliwie, aż Jan w końcu zrozumie, że nie ma u Zosi szans. Nie chciał bowiem narażać ukochanej na to, co przeżywali jego rodzice. Zasłaniał się chorobą, byle nie dowiedziała się o aresztowaniach, nie opowiadał o przeszukaniach, które odbijały się na zdrowiu rodziców, oszczędzał historii związanych z trudnościami w znalezieniu pracy, kiedy w poprzedniej otrzymywał wilczy bilet.
Od kilku miesięcy miał spokój, co z jednej strony pozwoliło mu odetchnąć, a z drugiej kazało zastanowić się, czy Jan czegoś nie kombinuje, by ostatecznie pogrążyć rywala. A może wreszcie się od nas odczepi? – myślał z nadzieją.
Przestał być czujny i skupił się na przygotowaniu zaręczyn.
Zosia niczego się nie spodziewała. Zbyszek wtajemniczył w swoje plany Nastkę oraz Wandę. Nastia przyklasnęła jego pomysłowi, szczerze ciesząc się przyszłym szczęściem matki.
– Coś mi się wydaje, że tobie zależy, by Zosia odczepiła się od ciebie i Michała. – Wanda prowokowała siostrzenicę.
– Jeśli nawet… – Nastka wzruszyła ramionami. – Mama zasłużyła na lepsze życie. Przez lata zajmowała się mną i Luśką. Zapominała o sobie. Dobrze, że pojawił się ktoś, kto teraz zaopiekuje się nią.
Odkąd Zbyszek uratował ją przez Mielewskim, Nastka pozbyła się uprzedzeń w stosunku do niego. Zmieniła nastawienie do Jackiewicza o sto osiemdziesiąt stopni. Zobaczyła, jakim jest człowiekiem i zrozumiała, że była niesprawiedliwa, traktując go niczym zło konieczne.
– Znajdowałaś się pod wpływem Jana – tłumaczył Zbyszek, gdy dziewczyna przyznała się rodzinie, że już jako dziecko spotykała się z Mielewskim i przekazywała mu informacje o bliskich.
– Och, nie szukaj dla mnie usprawiedliwień. Zachowywałam się okropnie.
– W porę przejrzałaś na oczy. – Zosia westchnęła, zszokowana wyznaniem córki. Po raz kolejny przekonała się, że Janowi nie można ufać. Pomyślała wtedy, że nigdy nie wybaczy mu wykorzystywania dziecka dla zdobycia jej przychylności.
Zbyszek zatrzymał się przed rodzinną kamienicą. Wyglądała tak samo jak przed jego wyjściem, ale nieokreślony niepokój zatrzymał go na moment przed drzwiami.
Przełknął głośno ślinę, po czym nacisnął klamkę. Przeskakując co drugi schodek, szybko wspiął się na drugie piętro. Włączył światło na klatce i sparaliżowany zatrzymał się w pół kroku.
Drzwi do mieszkania były otwarte. Rodzice przesadnie dbali o bezpieczeństwo. Zamontowali nawet drugi zamek, byle nikt niepowołany nie dostał się do domu. Wprawdzie próżno było szukać u nich drogocennych rzeczy, niemniej za punkt honoru poczytywali sobie, by nie wpuszczać w swoje progi intruzów.
– Co tu się stało? – spytał sam siebie. Na myśl o napaści na matkę i ojca serce podeszło mu do gardła.
Wszedł do korytarza. Zawołał, lecz nikt mu nie odpowiedział. Z duszą na ramieniu wkroczył do pokoju dziennego, gdzie starsze małżeństwo zwykło spędzać dzień. W wyobraźni widział już leżące na podłodze ciała, natychmiast więc odgonił makabryczną wizję.
Włączył światło i oniemiał przerażony. Pomieszczenie przypominało pobojowisko. Zawartość szaf leżała na dywanie. Większość rzeczy została porwana i nie nadawała się do użytku. Kwiaty, o które mama dbała jak o dzieci, leżały połamane. Ziemia z doniczek zaścieliła podłogę. Stół niebezpiecznie się chybotał, krzesła przewrócono, książki wygarnięto z półek. Ramka ze ślubną fotografią rodziców została stłuczona, a zdjęcie z pierwszej komunii Zbyszka zniszczono.
– Co tu się stało?
Zbyszek rzucił się do pozostałych pomieszczeń. Kuchni i łazienki również nie oszczędzono. Doprowadzanie całego mieszkania do ładu zajmie długie godziny, o ile nie kilka dni. Wiele zniszczonych rzeczy trzeba będzie wyrzucić, pomyślał, po czym wszedł do swojego pokoju.
Chociaż spodziewał się podobnego widoku, ugięły się pod nim nogi. Przełamane na pół łóżko, przewrócona szafa, z której wypadły wszystkie ubrania, i zgromadzone w szufladach papiery, zbita szyba w oknie. Zbyszek ostrożnie przechadzał się po pokoju, zastanawiając się, kto stoi za zniszczeniami.
Okolica, w której mieszkał z rodzicami, nie należała do najbezpieczniejszych. Częściej niż o napadach słyszało się o włamaniach dokonywanych pod nieobecność lokatorów. Mama i ojciec rzadko wychodzili z domu. Z biegiem lat wspinanie się po stromych schodach stawało się dla nich kłopotliwe. Dwa, trzy razy w tygodniu wybierali się na skromne zakupy, w niedzielę zaś do kościoła.
Jeśli byli w domu, kiedy przestępcy dostali się do środka, gdzie znajdowali się teraz?
– Panie Zbyszku, jak dobrze, że pan już wrócił! – Z korytarza dobiegał kobiecy głos. – O mój Boże, co oni tu narobili!
Zbyszek wyszedł do przedpokoju. Natknął się na załamującą ręce panią Kopczyńską, sąsiadkę z naprzeciwka. Staruszka rozglądała się z zaciekawieniem dokoła, najpewniej chcąc zapamiętać jak najwięcej, by jeszcze dziś rozpowiedzieć w kamienicy do czego doszło u Jackiewiczów.
– Pani Mirko, widziała pani, co się stało? – spytał zaaferowany.
– No nie, przecie mnie nie pozwoliliby wejść do środka – odparła Kopczyńska.
– Ale kto? O kim pani mówi?
– Jak to o kim? O esbekach. Chyba z pięciu. Wparowali bez pukania, wrzeszcząc, jakby walił się świat. To musiało być straszne dla pana rodziców, w końcu ze zdrowiem u nich krucho…
Esbecy? Zbyszkowi zawirowało przed oczami. Mielewski znów dał o sobie znać. Wykorzystał nieobecność rywala i najpewniej zastraszył matkę i ojca. Ojciec narzekał ostatnio na serce i wizytę służb mógł przypłacić poważnymi problemami. Mama nerwowo reagowała na każdy dźwięk dzwonka u drzwi. Jeśli koledzy Jana jak burza wpadli do mieszkania, i ją musieli przyprawić o palpitacje.
– Gdzie oni są? Gdzie rodzice? – pytał nieprzytomnie.
– Będzie z dwie godziny, jak zabrano ich do szpitala – odparła Kopczyńska. – Niech lepiej jedzie, bo nie wiadomo, czy wszystko z nimi w porządku.
Zbyszek zostawił sąsiadkę w mieszkaniu, wyrzucił z głowy myśli o konieczności posprzątania bałaganu, po czym dobiegł do przystanku i wsiadł w pierwszy tramwaj jadący w stronę szpitala. Chociaż o tej godzinie większość miejsc siedzących była pusta, nie spoczął nawet na sekundę. Ponaglał pod nosem motorniczego, niecierpliwie przebierał nogami, czym zwrócił na siebie uwagę pozostałych pasażerów. Niektórzy odsunęli się od niego, inni spoglądali przez okna, byle nie patrzeć w jego stronę, a reszta postanowiła go zignorować.
Zbyszek wbiegł do szpitala. Dopadł do recepcji, żądając informacji o Jackiewiczach. Przestraszona pielęgniarka szybko wertowała książkę przyjęć. Jedno spojrzenie na Zbyszka wystarczyło, by zorientowała się, że może sprawiać problemy. A że była nowa, wolała nie narażać się na skargi, bo siostra oddziałowa jeszcze gotowa zdrowo ją ofuknąć.
– Zostali przyjęci na oddział kardiologiczny – oznajmiła po chwili. Zbyszek już zmierzał we wskazane miejsce, gdy krzyknęła: – Proszę się zatrzymać, nie może pan tam wchodzić!
Jackiewicz już tego nie słyszał. Ze strachu o rodziców nie myślał racjonalnie. W końcu to przez jego uczucia do Zosi Mielewski mścił się na całej rodzinie. Dawał mu wyraźny sygnał do odpuszczenia walki o kobietę, bo według niego Zbyszek nie miał najmniejszych szans w konfrontacji z machiną, w której Jan zajmował wysokie stanowisko.
Zbyszek łudził się, że mężczyzna w końcu zrezygnuje ze związku z Andriejukową. Zosia nie chciała już mieć z Janem nic wspólnego, zwłaszcza po tym, jak potraktował jej córkę. Ale Mielewski najwyraźniej nie pogodził się z porażką. Utrudniał życie Zbyszkowi, prowokował go, niszczył jego codzienność. Wykorzystywał pozycję w strukturach Służby Bezpieczeństwa, byle się go pozbyć. Skoro w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, doprowadzał Zbyszka na skraj wytrzymałości. Krzywdził jego rodziców, a to nie zasługiwało na wybaczenie.
A jeszcze godzinę wcześniej Zbyszek siedział w domu Zosi i czuł niewysłowione szczęście, mogąc trzymać ukochaną za rękę.
Zauważył matkę z daleka. Siedziała na twardym metalowym krześle i ukrywała twarz w dłoniach. Raz po raz wstrząsał nią spazm płaczu. Pełen najgorszych przeczuć Zbyszek zrobił krok do przodu. Nogi miał jak z waty. Cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że stało się coś strasznego. Coś, co na zawsze go zmieni.
– Mamo – powiedział delikatnie, kucając przy rodzicielce. Ostrożnie dotknął jej dłoni. Wzdrygnęła się, położyła ręce na podołku i spojrzała na syna. Jej przepełniony bólem wzrok odebrał Zbyszkowi dech. – Gdzie jest ojciec? – spytał ochrypłym głosem.
Nie odpowiedziała. Z jej oczu popłynęły łzy, które paliły mężczyznę żywym ogniem. To jego wina. On odpowiadał za cierpienie rodziców. Gdyby nie związał się z Zosią, staruszkowie żyliby w spokoju.
Zwiesił głowę. Ojciec nie mógł odejść. Może i chorował, ale przecież nie nadszedł jeszcze jego czas. Wciąż czekał na ślub jedynaka, na wnuki, które chciałby rozpieszczać razem z żoną. Na przyszłość bez komunistów. Na spokój, którego w ostatnich latach mu brakowało.
– Jego serce nie wytrzymało – rzekła szeptem matka. – Nie mógł patrzeć, co robią z naszym mieszkaniem. Grozili nam, mówili, że za wszystko zapłacisz… i poślą cię do piachu, a my nigdy nie dowiemy się, gdzie wyrzucili twoje ciało.
Zbyszek ścisnął dłonie w pięści.
– Wiesz, przebolelibyśmy zniszczenia, bo nie nachodzili nas pierwszy raz, tylko… – Mama pogłaskała go czule po policzku. – Gdyby cokolwiek ci się stało…
– To moja wina. – Zbyszek oddychał coraz szybciej. Do jego oczu cisnęły się łzy. – Umarł przeze mnie.
– Nie mów tak – nakazała stanowczo. – I nie obciążaj swojego sumienia.
– Ale… – zaczął, jednak mama szybko mu przerwała.
– Może gdybyś nie związał się z Zosią, nigdy by do tego nie doszło – powiedziała cicho, głaszcząc dłoń syna. – Ona jest źródłem nieszczęścia w naszej rodzinie. Lepiej będzie dla ciebie i dla mnie, jeśli ją zostawisz.
Zbyszek zacisnął zęby. Kochał Zosię. Była jego największą miłością, jedyną kobietą, która go dopełniała. Nie wyobrażał sobie przyszłości bez niej. Tak samo nie wiedział, jak on i matka przetrwają bez ojca. Wciąż nie docierało do niego, że ojciec odszedł i już nigdy nie porozmawiają o codziennych sprawach, meczach polskiej reprezentacji piłki nożnej czy błahostkach składających się na ich proste życie.
Kłębiło się w nim mnóstwo emocji. Dojmująca pustka, poczucie straty, wszechogarniająca niesprawiedliwość. Ojciec nie zasługiwał na śmierć w podobnych okolicznościach. Zastraszony przez esbeków zamartwiał się przyszłością jedynego syna, aż z żalu pękło mu serce.
I teraz przyszło Jackiewiczowi wybierać między rodzicami a Zosią. Nic już nie zwróci życia tacie, ale wciąż musiał troszczyć się o matkę. W ostatnich tygodniach nie była okazem zdrowia. Śmierć męża tylko dodawała jej zmartwień, powinien więc czuwać, by się nie załamała. Czekał ich oboje trudny czas, lecz wspólnymi siłami zdołają go przetrwać.
Zbyszek spoglądał na pogrążoną w rozpaczy rodzicielkę. Postanowił nie dopuścić, aby i ją spotkało zło ze strony esbeków. Chociaż przychodziło mu to z trudem, podjął decyzję o rozstaniu z Zosią. Może wówczas Mielewski mu odpuści i zajmie się dręczeniem innych obywateli. Jackiewicz już im współczuł, jednak gdy miał wybierać między mamą a anonimowymi biedakami, nie wahał się ani chwili.
Rozmowa z Zosią nie będzie należała do łatwych. Ta kobieta była światłem prowadzącym go ku spełnieniu. Nienawidził siebie, że je zgasi…
Wanda z energią włączyła się w przygotowania do oświadczyn Zbyszka. Dzięki niemu spychała na boczny tor myśli coraz bardziej przygniatające ją do ziemi.
Trzy lata temu wyszła za mąż za Witka Leszczaka, lecz nie zaznała w małżeństwie ani grama szczęścia. Pomimo złożonej w kościele przysięgi, nadal traktowała go jak przyjaciela. Nie potrafiła skrócić dzielącego ich dystansu. Udawała serdeczność, przywiązanie i, co najgorsze, miłość.
Wypełniała ślubne obowiązki z zaciśniętymi zębami. Szła z Witkiem do łóżka, bo tego wymagało się od żony. Niestety nie czuła do niego pociągu. Odnosiła wrażenie, jakby całowała się z bratem. Wzdragała się na myśl o kolejnych zbliżeniach i pilnowała się, żeby w kontaktach z Witkiem nie pokazać mu, jak bardzo brzydzi się fizycznego kontaktu.
Nie chciała sprawiać mu przykrości. Nie zasługiwał na odrzucenie, więc starała się ze wszystkich sił okazywać uczucia. Nawet jeśli stwarzała jedynie pozory łączącej ich namiętności.
Do tej pory Leszczak nie zorientował się, że ich związek należy do nieudanych. Żył w ułudzie, oszukiwany przez znakomitą grę aktorską Wandy. Zresztą jakże miałby nabrać wątpliwości, skoro żona z uśmiechem na ustach czekała na niego z domowym obiadem, spędzała wspólnie popołudnia i bez wymówek kochała się zawsze, gdy nabierał na to ochoty.
A ona z utęsknieniem czekała, aż zajdzie w ciążę, byle powitać na świecie istotkę, którą pokocha bezwarunkowo, jak Andrzej małą Emilkę. W urodzeniu dziecka upatrywała szansy na spokój i zadowolenie z życia. Dotąd każdy dzień wydawał się utrapieniem. Rozczarowana małżeństwem nie znajdowała pociechy w żadnym aspekcie swojej nudnej i przewidywalnej codzienności. Noworodek zmieniłby jej postrzeganie świata. Wreszcie miałaby kogoś, komu mogłaby bez reszty się poświęcić i oddać w całości.
Cóż jednak poradzić, kiedy jej plany rozwiewały się w pył. Pomimo starań Wanda regularnie doświadczała comiesięcznej przypadłości. Widząc krwawe ślady na bieliźnie, doznawała ogromnego rozczarowania. Początkowo nie przejmowała się brakiem rezultatów. Dopiero docierali się z Witkiem i nie należało stresować się niepowodzeniami, lecz zła passa nie chciała się skończyć.
Sfrustrowana trudnościami w poczęciu dziecka Wanda popłakiwała w samotności. Jedynie Zosi zwierzyła się z cierpienia. Wstydziła się przed pozostałymi, że nie została jeszcze matką. Żadne z rodzeństwa nie borykało się z podobnym problemem. Nawet nieżyjący Jurek doczekał się potomka. Jedynie jej natura pokazywała czerwone światło, jakby dawała znak do zaprzestania kolejnych prób.
Witek nie poruszał tematu na głos, ale i jemu ciążyła kłopotliwa sytuacja. Koledzy bez ustanku dopytywali, kiedy doczeka się syna albo córki, naśmiewając się, że najwyraźniej strzela ślepakami, skoro nadal nie zmajstrował żonce malucha.
Atmosfera w domu Leszczaków była ciężka i nieznośna. Witek uważał Wandę za winną ich bezdzietności, pojedynczymi słówkami dając do zrozumienia, by wreszcie coś ze sobą zrobiła, bo ludzie nie dają mu żyć.
Życzliwe sąsiadki popatrywały na brzuch młodej żony, niby z troski dopytywały, kiedy rodzina się powiększy, a za plecami Wandy zastanawiały się, co z nią nie tak, skoro nadal jest pusta.
Wanda traciła pewność siebie, uważała się za wybrakowaną i gorszą. Spoglądała na ciężarne z zazdrością, nie mogąc zrozumieć, dlaczego akurat ją los poddawał bolesnej próbie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej