46,00 zł
Zamordowana kobieta, uprowadzone niemowlę i ojciec pragnący zemsty za śmierć córki. Pewnego chłodnego dnia z wózka zostawionego na tarasie luksusowej willi w Rejkiawiku znika śpiące niemowlę. Gdy później morze wyrzuca kocyk dziewczynki oraz zwłoki jej biologicznej matki, dziecko zostaje uznane za zmarłe. Jedenaście lat później policja otrzymuje zgłoszenie o porzuconym na jednym z osiedli w Rejkiawiku samochodzie. W bagażniku detektywi Huldar i Erla odkrywają rozczłonkowane bezgłowe zwłoki kobiety. Do zespołu śledczego dołącza psycholożka dziecięca Freyja, która z izby dziecka przeszła do policji. Niebawem Freyja zostaje oskarżona o poważne naruszenie policyjnego protokołu. Czy Huldar będzie w stanie jej pomóc? Tymczasem śledztwo w sprawie zidentyfikowania zmasakrowanych zwłok prowadzi funkcjonariuszy do zagadek z przeszłości i ponownego zbadania ukrywanych całymi latami przestępstw, które połączyły trzy różne rodziny. „Najlepsza nordycka autorka kryminałów.” Adresseavisen „Yrsa tworzy genialne miejsce zbrodni, z wiedzą eksperta. Relacja między policjantem Huldarem a psychologiem Freyją osiąga nowy wymiar." Morgunblaðinu „Powieść nie tylko wciąga i intryguje, ale porusza również kwestie społeczne, o których warto pomyśleć”. Fréttablaðinu „Yrsa jest królową islandzkiego kryminału”. Guardian „Dzieło Yrsy dorównuje najlepszym współczesnym kryminałom.” Times Literary Supplement „Yrsa staje się coraz lepsza”. Publishers Weekly
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 512
Tytuł oryginału islandzkiego:Þögn
Tytuł oryginału angielskiego:The Fallout
Copyright © Yrsa Sigurðardóttir 2019
Published by agreement with Salomonsson Agency
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Paweł Cichawa
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Książkę przełożono z języka angielskiego.
Z języka islandzkiego na angielski przełożyła Victoria Cribb.
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz/artnovo.pl
Zdjęcia użyte na okładce: © Daniel Turbasa/Shutterstock, © faestock/Shutterstock
Zdjęcie autorki: © Lilja Birgisdóttir
Redakcja: Marta Mizuro
Korekta: Magdalena Mierzejewska, Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz
Ta książka została opublikowana przy finansowym wsparciu Icelandic Literature Center
ISBN: 978-83-8230-588-3
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.soniadraga.pl
www.postfactum.com.pl
www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2023
Woda była zdecydowanie za gorąca. A Númi należał do ludzi, którzy wolą unikać ekstremów: nie lubił zbyt pikantnych potraw, pływania w morzu, głośnej muzyki, crossfitu, jaskrawych kolorów, tequili zmieszanej z napojami gazowanymi ani niczego, co wykraczało poza jego strefę komfortu. W tym kłótni. Tych wręcz nienawidził.
Ale ukrop lejący się ze słuchawki prysznica nie był pomyłką. Tym razem Númi podkręcił termostat prawie do granicy bezpieczeństwa. Woda się podgrzewała, a on zdejmował ubranie i rzucał gdzie popadnie, jakby znów miał piętnaście lat. Gdy stanął nagi na zimnych płytkach, zdawało mu się, że za chwilę dobiegnie go z przeszłości głos matki, która zacznie się wydzierać, żeby pozbierał swoje rzeczy z podłogi.
Kłęby pary w kabinie zapowiadały, co go czeka. Númi zebrał się w sobie i wskoczył pod parzący strumień. Pewne rzeczy lepiej załatwić szybko, zresztą i tak nie miał wiele czasu. Początkowo ukrop był wręcz nieznośny. Skóra natychmiast spurpurowiała i piekła boleśnie, ale Númi to przetrzymał i dyskomfort szybko minął. Gdy ból ustąpił, poczucie gorąca okazało się przyjemne. Tego potrzebował.
Númi oparł dłonie na pokrytej kafelkami ścianie i pochylił się do przodu, żeby woda masowała jego zmęczone ramiona. Dawniej mięśnie bolały go od ćwiczeń fizycznych, ale teraz bieganie i treningi na siłowni poszły w odstawkę – podobnie jak wiele innych rzeczy, które były częścią jego życia przed Míą. Wraz z pojawieniem się córki jego starą i nową egzystencję rozdzieliła przepaść i tak wiele zostało po tamtej stronie: sport, beztroskie życie, nadgodziny, nieprzerwany sen, ubrania prosto z pralni chemicznej, maratony filmowe przed telewizorem oraz mnóstwo innych zajęć, z których co dzień rezygnował, choć nie bez konieczności powtarzania sobie, że przecież potrafi się bez nich obejść. Bo życie po tej stronie, życie z Míą, było znacznie lepsze od tego, które dla niej porzucił.
Tej myśli musiał się trzymać. Choć czasami wydawało mu się, że wdepnął w niezłe gówno, to w sumie nie miał na co narzekać. Cały ten chaos był tylko przejściowy, a on i Stebbi nie mieli przecież w życiu źle: nowy dom, nowe dziecko, nowy etap małżeństwa. Każda z tych nowości wymagała wysiłku, ale w końcu nie ma nic za darmo. Poświęcenia dla Míi na dłuższą metę wyjdą im na dobre, a Stebbi ciągle powtarzał, że najgorszy etap szybko minie. W każdym razie na pewno mieli z głowy remont, bo wreszcie się skończył i robotnicy zbierali swój ekwipunek – miesiące po planowanym terminie, ale i tak był to powód do świętowania. Stebbi zapewniał też, że niedługo dogadają się z wykonawcą co do zapłaty, tu jednak Númi miał pewne wątpliwości, choć starał się odpychać je od siebie. Czasem dobrze jest podsycać nierealistyczne nadzieje, zwłaszcza gdy ma się inne powody do zmartwień, a tych mu nie brakowało. Szef zrzędził na urlop tacierzyński, bo jego termin zbiegł się z załamaniem na rynkach, no i teraz jeszcze te awantury.
Stebbi uważał, że drama nie potrwa długo. Númi był innego zdania, ale wolał oszukiwać samego siebie. Ostatnio bardziej niż jego własny pesymizm odpowiadała mu przebojowość męża, bo w głębi serca nie wierzył, że to się kiedykolwiek skończy. Oczywiście z przedsiębiorstwem budowlanym jakoś się w końcu dogadają, ale wszystko wskazywało na to, że awantura o Míę będzie trwała jeszcze długie lata.
Nie mogli na to pozwolić. On i Stebbi zasługiwali na szansę, żeby wychowywać Míę samodzielnie, opiekować się nią bez czyjejkolwiek ingerencji. Byli do tego naprawdę dobrze przygotowani.
Dzięki temu, czego nauczyli się z internetu, niewiele ich zaskoczyło. Nikt nie mógłby im zarzucić, że zaniedbali przygotowania na przybycie córki. W miesiącach poprzedzających jej narodziny poświęcili się lekturze wszystkiego, co tylko wpadło im w ręce na temat rodzicielstwa. Koncentrowali się na relacjach i radach rodziców w podobnej sytuacji – dwóch mężczyzn wychowujących dziecko oraz par korzystających z surogatki legalnie albo nielegalnie. Zdobyta wiedza bardzo im pomogła.
Nadal jednak czuli niedosyt, sięgali więc po najróżniejsze teksty, od publikacji naukowych po źle napisane i zawierające niewiele informacji blogi, w których świeżo upieczeni rodzice albo tryskali absurdalnym optymizmem, albo sypali pełnymi przesady anegdotami, albo siali panikę.
Stebbi i on zapamiętywali wszystko, nawet informacje całkiem bezużyteczne. Ich wiedza stała się tak encyklopedyczna, że przed przyjściem na świat córki byli przygotowani na każdą ewentualność: alergię na mleko, zęby u noworodka, najróżniejsze wady płodu i choroby genetyczne, głuchotę, zaburzenia snu, żółtaczkę, wcześniactwo, chroniczną czkawkę, nadwrażliwą skórę, refluks… Znali podstawowe porady we wszystkich tych i niezliczonych innych przypadkach.
Ale zebrać informacje na temat możliwych problemów to jedno, a stawić im czoła w codziennym życiu to zupełnie co innego, o czym się przekonywali od czterech miesięcy. Nie żyli już w ciągłym strachu, że stracą córeczkę albo niechcący zrobią coś, co jej zaszkodzi, ale nadal się uczyli. Mía zmieniała się z tygodnia na tydzień, a oni zyskali już pewność, jak z nią postępować – przynajmniej na razie, bo kto wiedział, co przyniesie jutro? Tymczasem dziewczynka rosła, przybierała na wadze, krócej spała i z radością odkrywała siebie samą, ich dwóch oraz wszystko wokół. Zaczynała świadomie postrzegać świat. Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zda sobie sprawę, że znalazła się w sytuacji innej niż większość dzieci, ale teraz wszystko było dla niej tak samo nowe i ciekawe. Oby dane jej było pozostać w tym stanie jak najdłużej, najlepiej na zawsze.
Númi wyprostował plecy, otarł wodę z oczu, potem sięgnął po mydło i zaczął się myć. Woda natychmiast spłukała pianę, namydlił się więc ponownie, a potem dla pewności jeszcze raz. Musiał się naprawdę porządnie wyszorować. Cały śmierdział, bo Mía miała biegunkę i wymioty, a on znalazł się akurat na linii strzału. Internetowi guru zapomnieli wyjaśnić, jak skutecznie unikać płynnych pocisków.
Na szczęście dolegliwości żołądkowe ustąpiły i teraz Mía spała spokojnie w swoim wózku przed domem. Númi skorzystał z okazji, żeby wskoczyć pod prysznic. Chciał to zrobić natychmiast, gdy tylko córeczka zasnęła, zamiast tego jednak musiał toczyć kolejny spór z robotnikami budowlanymi, mając na twarzy wymiociny i nie tylko. Jak zawsze starał się okazać zrozumienie i współczucie, ale szybko stracił panowanie nad sobą. Nie ma szans na kompromis, gdy jedna ze stron sporu – on i Stebbi – nie chce ustąpić ani o krok. Ale przecież racja była po ich stronie.
Włosy też nie uniknęły ostrzału. Númi odłożył mydło i sięgnął po szampon. Nie zostało mu wiele czasu. Długie kąpiele należały do rzeczy, z którymi się pożegnał wraz z porzuceniem dawnego stylu życia.
Wierzchem dłoni zahaczył o wodoodporne radio stojące obok szamponu. Ostatnio nie słuchał już piosenek i nie nucił sobie podczas kąpieli. Zamiast nieśpiesznie się relaksować, w stresującym pośpiechu nasłuchiwał ciszy z głośnika niani elektronicznej.
Nadajnik leżał w wózku Míi. Númi mógł się czuć względnie spokojnie, dopóki niczego nie słyszał. Pierwsze dźwięki zwiastowały, że córeczka zaczyna się budzić i Númi ma niecałe dwie minuty, żeby się wytrzeć, ubrać, zbiec na dół i wyjść na taras. Jeśli po tym czasie nie wziął jej na ręce, Mía zaczynała płakać. Natężenie dźwięku, który mogły wyprodukować jej malutkie płuca, było zaskakujące. Niósł się po całej okolicy. Dziewczynka miała przed sobą wielką przyszłość jako śpiewaczka operowa – albo syrena przeciwlotnicza.
Númi wycisnął z butelki ostatnie krople szamponu i namydlił włosy. Zaczął masować skórę głowy i ściekająca piana zatkała jego uszy, ale nie całkiem, bo dobiegły do nich ciche dźwięki. Przerwał mycie, przesunął ręką po twarzy, żeby usunąć pianę z powiek, wytarł uszy i słuchał.
Oddech zamarł mu w piersi.
Dźwięk dobiegający z trzeszczącego głośnika niani elektronicznej nie był płaczem Míi. Jakiś głos uciszał jego córeczkę. Czy to możliwe, że się obudziła i któryś z sąsiadów przeskoczył przez niskie ogrodzenie, żeby jej doglądnąć? A może budowlańcy wrócili? Albo listonosz przeszedł na tył domu? Númi celowo pominął najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie.
Córeczka mruknęła z niezadowoleniem, jakby protestowała. Potem nic. Żadnego uciszania, płaczu ani trzasków. Albo bateria padła, albo osoba stojąca przy wózku wyłączyła nadajnik.
Z namydlonymi włosami Númi wyskoczył spod prysznica. Spanikowany poślizgnął się na mokrych płytkach i omal nie upadł. Wciągnął szlafrok na mokre ciało i zbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Dopadł do szklanych drzwi prowadzących na taras.
W pośpiechu zapomniał o okularach, które leżały na szafce w łazience, ale i bez nich widział, że pokrowiec zwisa z boku wózka, trzymając się tylko na jednym zatrzasku. Spojrzał na białą kołderkę wewnątrz gondoli i odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł pod nią zarys maleńkiej sylwetki, a wyżej równie małą czapeczkę.
Szok ustąpił miejsca wściekłości. Znowu te głupie dzieciaki! Co one sobie myślą, do jasnej cholery? Otworzył drzwi na taras. Chłód natychmiast wpełzł na mokre nogi. Númi ciaśniej owinął się szlafrokiem i zlustrował ogród, ale żadnych dzieci nie dostrzegł.
Kurwa, kurwa, kurwa! Chyba jednak nie powinien zostawiać na zewnątrz wózka ze śpiącym dzieckiem, chociaż to w Islandii powszechne. Najważniejsze jest jednak bezpieczeństwo. Tyle że wtedy będzie miał jeszcze mniej czasu na inne sprawy w ciągu dnia, bo Mía o wiele lepiej spała na świeżym powietrzu niż w swoim pokoju.
Potem Númi zauważył, że ktoś majstrował przy nadajniku. Urządzenie leżało wciśnięte między kołderkę a bok wózka, nie tam je przecież zostawił. Wziął je do ręki. Było wyłączone.
Númi zadrżał. Nie wiedział, czy powodem dreszczy był chłód, czy świadomość, że ktoś dotykał jego córeczki. Zapewne i jedno, i drugie. Postanowił zabrać Míę do środka, chociaż wiedział, że się obudzi, jeśli tylko ją dotknie.
Delikatnie odsunął kołderkę na bok, mając nadzieję, że może jednak uda się przenieść dziecko do środka, nie przerywając mu snu.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co widzi. Niemowlę miało poszarzałą twarz, spieczone wargi, a oczy otwarte i puste. W wózku leżały zwłoki.
Ale to nie była Mía.
Małą białą trumnę ledwie było widać zza kwiatów. Wieńce i wiązanki mieniły się kolorami: różowe, czerwone, białe, żółte, jeden prawie cały zielony. Żałobnicy nie mieli szansy wybrać bukietów w ulubionym kolorze jego córki, bo jej życie trwało zbyt krótko, żeby zdążyła wyrobić sobie opinię na takie tematy, zwłaszcza że większą część tego życia spędziła w szpitalu. Miała ulubioną potrawę – pizzę – ulubiony deser – lody – i ulubione zwierzę – pandę. Miała też sześć ulubionych piosenek. Umieścił je dla niej na playliście, której nigdy nie poszerzył. Ale dla niej to nie miało znaczenia. Najwyraźniej zadowalało ją słuchanie w kółko tych samych piosenek przez różowe słuchawki z przytwierdzonymi do pałąka kocimi uszami, które dostała od dziadków na gwiazdkę.
Oprócz tego Íris nie posiadała wielu rzeczy, które uznałaby za cenne. Najważniejszą z nich była przytulanka i tę rzadko wypuszczała z rąk. Teraz pingwinek leżał razem z nią w trumnie.
Siedząca obok Rögnvaldura jego żona, Aldís, cicho płakała, a łzy z jej bladych policzków skapywały na piersi. Mokre plamy zajmowały coraz większą powierzchnię kolorowej bluzki, którą miała na sobie, chociaż wszyscy pozostali, z nim włącznie, ubrali się na czarno. Gdy przed wyjściem do kościoła znalazł ją siedzącą na łóżku w sypialni, zapytał, czy zamierza się przebrać w czarną sukienkę leżącą obok niej. W odpowiedzi jednak tylko pokręciła głową, patrząc przed siebie. Wzruszył więc ramionami i zgodził się, żeby poszła w rzeczach, które nosiła w noc śmierci ich córki. Po powrocie do domu zdjęła wtedy z siebie bluzkę, włożyła do torby foliowej i schowała do szafy. Nie zadawał żadnych pytań, bo uznał, że chciała w ten sposób zachować zapach Íris, która leżała w jej ramionach, gdy wydawała ostatnie tchnienie. Tyle że jego zdaniem po dwóch tygodniach hospitalizacji niewiele zostało ze słodkiego, niewinnego zapachu ich córki. Przesiąkła szpitalem: smrodem leków, środków dezynfekujących i opatrunkowych. Piętnem nieuchronnie zbliżającej się śmierci.
Ksiądz zapowiedział jakąś pieśń, po czym odwrócił się do ołtarza i coś tam robił.
Rögnvaldur poczuł nagłą ochotę, żeby wstać z miejsca i wrzasnąć. Uciszyć chór i przepędzić żałobników. Chociaż większość zgromadzonych szczerze przeżywała śmierć Íris, ich smutek nie mógł się równać z tym, przez co przechodzili rodzice. On i Aldís funkcjonowali jak zombie. Poruszali się, oddychali i jedli, chociaż nie czuli takiej potrzeby. Regularnie dostawali posiłki od rodziny i znajomych, poza tym jednak o jedzeniu nie myśleli. Rögnvaldur podejrzewał, że on i żona zmarnieją z głodu, gdy te poczęstunki się skończą. To przecież nieuniknione, że ludzie przestaną ich wspierać. Ani on, ani Aldís nie byli teraz dobrym towarzystwem. Odpowiadali, gdy o coś ich pytano, ale sami do rozmowy nie wnosili nic. Bo nie mieli nic do powiedzenia. Ani wczoraj, ani dzisiaj, ani jutro. Prawdopodobnie już nigdy nie będą mieli.
Pieśń się zakończyła i duchowny znów stanął twarzą do wiernych. W kościele zapanowała cisza, jeśli nie liczyć sporadycznego szlochania. On i Aldís mieli już za sobą etap tłumienia płaczu. Jemu łzy się skończyły, ale ona płakała otwarcie, nie przejmując się otoczeniem.
Ksiądz zaczął mówić o życiu Íris. Wcześniej odwiedził ich w domu, żeby omówić szczegóły związane z przebiegiem uroczystości i zebrać informacje do mowy pogrzebowej, ale nie przekazali mu wielu wskazówek, bo ich córka miała zaledwie dziesięć lat. Nie mogli wyliczyć jej osiągnięć sportowych, przynależności do klubów, różnych miejsc zamieszkania ani zdanych egzaminów. W swoim życiu Íris nie zdążyła wstąpić do żadnego klubu, nie uprawiała sportów ani nie zaliczyła żadnych ważnych egzaminów. Nie osiągnęła wieku, w którym mogłaby zdawać na prawo jazdy. Jedynym, co zdołali z siebie wykrztusić, była informacja, że w wieku siedmiu lat zdiagnozowano u niej białaczkę i od tamtej pory większość życia spędzała w szpitalu. Stan jej zdrowia był stabilny, dopóki osłabiony system odpornościowy nie zetknął się z wirusem odry. Przeszczep szpiku kostnego sprawił, że straciła odporność nabytą po szczepionkach, które przyjęła we wczesnym dzieciństwie, dlatego wirus potrzebował zaledwie dwóch tygodni, żeby pokonać jej schorowane ciało.
Oczywiście mogliby powiedzieć o niej wiele innych rzeczy, które jako rodzice uznawali za ważne. Pobyty w szpitalu nie definiowały ich córki. Ale żadne z nich nie chciało dzielić się z kimkolwiek swoimi wspomnieniami. Jej pierwsze kroki, pierwsze słowa i pierwszy uśmiech nie były niczyją sprawą. Ani wzruszające momenty, do których wracali w pierwszych chwilach po jej śmierci, przypominając je sobie nawzajem przez łzy.
Ksiądz o żadnym z tych momentów nie usłyszał. Wyliczywszy podstawowe fakty z życia Íris, obydwoje siedzieli w milczeniu. Na szczęście w rozmowie uczestniczyła też wtedy teściowa Rögnvaldura, więc mogła uzupełnić ich zwięzłe i oschłe wypowiedzi.
Kątem oka Rögnvaldur zauważył, że Aldís spuściła głowę. Odwrócił twarz ku niej i patrzył na przedziałek przebiegający przez tłuste włosy. Rögnvaldur był w równie opłakanym stanie. Chociaż włożył czarny garnitur, który rodzice kupili mu specjalnie na tę okazję, to nie miał dość siły, żeby przed pogrzebem wziąć prysznic, ogolić się czy umyć głowę. Własny wygląd i opinie innych ludzi na jego temat przestały mieć znaczenie. Myślał tylko o jednym. I nie były to grzeczne myśli. Prawdopodobnie zostałby wyrzucony z kościoła, gdyby powiedział o nich księdzu. I oczywiście by się nie przejął, gdyby do tego doszło. Było mu wszystko jedno.
Kapłan skończył mówić i znów śpiewał chór. Kolejna standardowa pieśń żałobna, którą chórzystki i chórzyści niewątpliwie odśpiewaliby wspak, gdyby im kazano. Wcześniej padła sugestia, żeby on i Aldís wybrali muzykę, na przykład ulubione melodie Íris, ale Rögnvaldur natychmiast odmówił i kazał się zamknąć teściowej, gdy wspomniała o playliście. Tych sześciu piosenek nie napisano na pogrzeb. Powstały po to, żeby ludzie śpiewali je z uśmiechem. Poza tym nie był pewien, jak zareagowałby na ulubione utwory córki grane nad jej trumną. Kategorycznie odrzucił też pomysł, żeby w kościele odczytać wiersz, za który Íris została nagrodzona. Znalazła się wśród czworga laureatów konkursu poezji ogłoszonego przez Bibliotekę Miejską Rejkiawiku, o czym w rozmowie z księdzem nie omieszkała wspomnieć teściowa. Wiersz powstał po przeszczepie szpiku, gdy wszystko wydawało się iść ku lepszemu. Íris wyliczała w nim wszystkie rzeczy, które zamierzała zrobić, gdy odzyska siły. Trudno o bardziej nieodpowiedni tekst na pogrzebie. Aldís była tego samego zdania, chociaż nie wyraziła tego słowami, tylko wybuchnęła płaczem. Wciąż zalewała się łzami, aż wikary w końcu uznał, że zebrał dość materiału, i się pożegnał.
Teraz ramiona Aldís drżały tak samo jak wtedy. Szloch wstrząsał jej tłustymi włosami. Ten widok przeszywał mu serce, zacisnął więc zęby, żeby powstrzymać krzyk, który rozpaczliwie szukał ujścia. Rögnvaldur nie hamował się przez wzgląd na żałobników. Po prostu się bał, że jeśli zacznie krzyczeć, to już nie zamilknie.
Zamknął oczy i dwie ciężkie łzy spłynęły po jego policzkach. Ale nie poddał się rozpaczy przepełniającej jego serce. Zrobił głęboki wdech i wyprostował ramiona. Nie mógł się załamać. Musiał wspierać Aldís. Chciał podać jej ramię, gdy będą opuszczać kościół tuż za skąpaną w kwiatach trumną, a nie byłby w stanie jej pomóc, gdyby sam potrzebował wsparcia. Musiał być silny i dzisiaj, i jutro. Życie pędziło naprzód jak niszczycielska siła nierobiąca sobie nic z tego, że ci, których pociągnęła za sobą, bo stanęli na jej drodze, są bardziej martwi niż żywi. Jak on i jego żona.
Od śmierci Íris próbował rozproszyć żal, obsesyjnie dociekając, kto mógł zarazić ich córkę. Żadne inne myśli nie walczyły z cierpieniem tak skutecznie. Odwrócił głowę i omiótł wzrokiem zatłoczony kościół. Ci, na których patrzył, najczęściej spuszczali wzrok. Członkowie rodziny bliższej i dalszej, przyjaciele, znajomi, kilku kolegów z pracy, paru pracowników szpitala, sąsiedzi oraz garstka osób, których twarze rozpoznawał, ale nie kojarzył skąd. Zakładał, że ludzie stojący jeszcze dalej, których twarzy nie widział, mieli podobny przekrój. Niewykluczone, że winowajca czai się wśród obecnych w kościele. Choć oczywiście jego córka nie miała kontaktu z tak dużą grupą.
Aldís pociągnęła nosem i Rögnvaldur znów się odwrócił twarzą do ołtarza. Był pewien, że ludzie za jego plecami odetchnęli z ulgą. Nikt nie chciał patrzeć w oczy ojcu, który właśnie stracił dziecko. Nosiciel choroby zapewne wypuścił powietrze z płuc najgłośniej, jeśli znajdował się wśród żałobników. Albo może nosicielka.
W szpitalu nie dało się uzyskać żadnych informacji. Rögnvaldur zadawał to samo pytanie różnym przedstawicielom personelu medycznego, gdy jego córka trafiła na oddział z rozpoznaniem odry. Wszystkie odpowiedzi były identyczne. Obecnie w kraju nie zarejestrowano żadnego innego przypadku tej choroby. Instytut Zdrowia Publicznego otrzymał tylko jedno zgłoszenie, ale nadeszło z zagranicy i nie zostało uznane za wiarygodne. Chodziło o wypłatę zasiłku chorobowego dla obcokrajowca będącego już poza granicami kraju. Mężczyzna twierdził, że zachorował na odrę, gdy pracował w Islandii. Lekarz, który o tym wspomniał, był pewien, że zgłoszenie zostało odrzucone jako próba wyłudzenia pieniędzy od państwa.
W Instytucie Zdrowia Publicznego Rögnvaldur napotkał mur nie do przebicia. Powiedziano mu, że zakażenie jego córki zostanie zbadane, ale nawet jeśli odkryją jego źródło, nie zostanie o nim poinformowany. Ani jemu, ani jego żonie żadna komisja nie przekaże nazwiska osoby, która zaraziła i zabiła ich córkę. Ta zapowiedź się potwierdziła, gdy przedstawiciel instytutu przyszedł zebrać wywiad od niego i Aldís. Wymiana informacji przebiegała tylko w jedną stronę: urzędnik pytał, a oni mieli odpowiadać.
Gdy Íris zmarła, Rögnvaldur usiadł do swojego komputera. Nie potrzebował wiele czasu, żeby znaleźć interesujące go informacje. Odrę powoduje szczególnie zaraźliwy, przenoszony drogą kropelkową wirus, który zagnieżdża się w jamie nosowej i gardle. Po każdym kichnięciu lub kaszlnięciu wydostaje się na zewnątrz, gdzie może przetrwać do dwóch godzin na powierzchniach skażonych wydzielinami, a w pomieszczeniach zamkniętych także w kroplach aerozolu unoszących się w powietrzu. U osób nieuodpornionych choroba rozwija się od tygodnia do dwóch po zakażeniu. Trzy do pięciu dni potem pojawia się wysypka, a chory może zarażać otoczenie łącznie przez osiem dni.
Stało się jasne, dlaczego przedstawiciel Instytutu Zdrowia Publicznego pytał niemal wyłącznie o ten okres. Dokąd zabierali córkę i z kim się spotykała przez dwa tygodnie przed zachorowaniem? Po namyśle przekazali mu wszystko, co zdołali sobie przypomnieć, choć nie było tego wiele, bo Íris musiała się chronić przed kontaktem z obcymi. Widziała się z kuzynką w tym samym wieku, ale nikt w tamtej rodzinie nie chorował. Zabrali ją na krótki spacer nad morze, ale po drodze nie spotkali nikogo, kto by kichał albo wyglądał na osłabionego. Wyszli na pobliski plac zabaw, ale bawiła się tam sama, bo o tej porze inne dzieci były w szkole albo przedszkolu. Dwa razy zawieźli ją do szpitala na kontrolę, tam jednak przebywała oddzielona od innych pacjentów. Oprócz tego kilka razy wybrali się na wycieczkę samochodową, po drodze kupując lody i napawając się widokiem morza albo gór. Nie pamiętali żadnych innych wyjść, bo życie Íris po przeszczepie polegało przede wszystkim na ostrożności i unikaniu wysiłku. Ich córka nie chodziła z nimi do sklepu, kina, teatru, na basen ani na mecze. Ponieważ jej system odpornościowy został osłabiony, musieli ją chronić, jak tylko się dało.
Nic z tego, co zdołali sobie przypomnieć, nie wyjaśniało, jak się zaraziła. W każdym razie jeszcze nie. Niewykluczone, że nigdy nie poznają prawdy. Może nosiciel był turystą, który wyjechał z kraju, zanim pojawiły się objawy choroby. Tylko że oni nie mieli jakichkolwiek kontaktów z turystami. Ani z obcokrajowcami, którzy przyjechali do pracy. W ich bloku ani w żadnym innym miejscu odwiedzanym przez Íris nie prowadzono robót budowlanych.
Wikary recytował Ojcze nasz, ale Rögnvaldur go nie słyszał. Myślał o narodzinach Íris. Wspominał moment, w którym położono ją na ręce wyczerpanej porodem matki. Była lepka i zakrwawiona, owinięta w coś białego, miała zaciśnięte piąstki, otwarte usta i zamknięte oczy. On i Aldís płakali, ale tamte łzy różniły się od łez, które ronili teraz.
Pamiętał uczucie ogarniającej go odpowiedzialności i złożoną sobie obietnicę, że dopóki on żyje, nic złego się nie stanie matce ani córce. Upragnione dziecko przyszło na świat po kilku latach starań. Był gotów zrobić wszystko, żeby zapewnić córce bezpieczne życie. I co? Zawiódł ją w najważniejszym momencie.
Kolejna pieśń. Potem znów duchowny. Recytował standardową formułkę opisującą koniec i nowy początek. Dla niewierzących były to ponure słowa, a on nie wierzył w trzeci wers.
Prochem jesteś
I w proch się obrócisz,
Ale Pan cię wskrzesi.
Rögnvaldur nie poddawał się rozpaczy, ale czuł, jak wokół jego serca niczym pięść zaciska się niepohamowana wściekłość. Nie mógł tego tak zostawić. Pragnął zemsty. Tylko ona się teraz liczyła. I nie dbał o to, co się z nim stanie, gdy pomści śmierć córki.
Rozdęty jak balon brzuch Erli walnął w krawędź blatu biurka tak silnie, że na powierzchni ostygłej kawy w kubku Huldara pojawiły się zmarszczki, a ołówek potoczył się aż do klawiatury. Nie pierwszy raz zderzyła się z meblem na terenie wydziału, chyba więc nie potrafiła przywyknąć do przejściowej zmiany kształtu ciała. Na wysokości jej pępka wszystko było w niebezpieczeństwie: biurka, framugi drzwi, drukarki, półki, oparcia krzeseł – każdemu z tych sprzętów zagrażała jej ciąża. Ale Huldar i jego koledzy z wydziału dochodzeniowo-śledczego taktownie udawali, że nic nie zauważają, chociaż nie dało się przeoczyć poprzedzającego Erlę brzucha, ilekroć wychodziła zza rogu. Oprócz tego jednak nie miała żadnych cech wspólnych z innymi ciężarnymi, które Huldar poznał. Jego pięć sióstr miało szeroką oponę wokół talii, jakby utknęły w piłce lekarskiej. Erla wyglądała tak, jakby co rano wkładała pod sweter stopniowo rosnącą piłkę – najpierw do wielkości piłki ręcznej, potem nożnej, a teraz plażowej. Z tyłu miała figurę taką jak wcześniej. W sumie jeśli nie liczyć brzucha, nadal mogła się pochwalić szczupłą sylwetką biegaczki – w każdym razie mogłaby, gdyby nałożyć jej torbę na głowę.
Bo zdradzała ją twarz. Z powodu sinych, opuchniętych obwódek jej oczy wyglądały tak, jakby się bujały w dwóch hamakach. Na całej twarzy miała plamy, a jej krótkie, przesuszone i przyklapnięte włosy przylegały do skóry głowy. Jedne kobiety rozkwitają podczas ciąży, a inne nie.
Huldar nie miał pojęcia, w którym miesiącu jest Erla, ale zakładał, że urodzi lada moment. Kilka razy ją o to pytał, zawsze jednak odpowiadała wymijająco, potem zaś przestał się interesować, bo naskoczyła na niego, że tylko czatuje na jej stołek. Prawda była taka, że wykazywał zerowe zainteresowanie objęciem stanowiska szefa wydziału, które kiedyś piastował, i akurat ona powinna o tym wiedzieć.
Nie wiedział też, kto jest ojcem. Pytał o to dwukrotnie i za każdym razem otrzymywał tę samą odpowiedź: „I tak go nie znasz”. Oczywiście udzielała jej tonem zniechęcającym do kontynuowania tematu. Zdaje się, że ktoś u niej pomieszkiwał, ale gdyby Huldar miał się założyć, toby obstawiał, że Erla zostanie samodzielną matką. Nie odbierała żadnych telefonów, gdy pracowali do późna – w odróżnieniu od tych, którzy byli z kimś w związku – a niedawno przyszła do pracy z kawałkiem papieru toaletowego ciągnącym się za nogawką spodni. Nie ma mowy, żeby facet nie zauważył czegoś takiego i nie powiedział jej o tym, zanim wyszła. Gdyby mieszkał z nią na stałe.
– Jesteś wolny? – Huldar pomyślał, że napięcie w jej głosie to skutek wyczerpania i nieprzespanych nocy. Jego siostry często narzekały na takie dolegliwości: brak snu, ciągłe zmęczenie, zatrzymywanie wody w organizmie i niekończące się wycieczki do ubikacji. Wydanie dziecka na ten świat zaczyna się od chwili przyjemności, ale potem już tak przyjemnie nie jest. Przyszło mu na myśl, że ptaki wypracowały lepszy system. Gdyby Erla mogła złożyć jajo i przez dziewięć miesięcy wygrzewać je w kuchence mikrofalowej na małej mocy, stałaby teraz przed nim równie radosna jak w dniu, w którym to dziecko zostało poczęte.
Huldar tak bardzo chciał się oderwać od swojego komputera, że odepchnął się od biurka nieco zbyt mocno i krzesło wjechało w półki za jego plecami. – Jestem wolny. Jak ptak. – Miał nadzieję, że pytanie wiąże się z wyjściem na świeże powietrze. Od wpatrywania się w monitor bolały go oczy, a kiepskie oświetlenie wnętrza nie pomagało. W ramach nowej polityki środowiskowej w budynku komendy policji zamontowano inteligentne lampy. Miały same się regulować, ale jakimś cudem wykonawcy udało się sprawić, że poziom oświetlenia był zawsze nieodpowiedni. Starsi funkcjonariusze wydziału przynieśli z domów lampki, żeby w ogóle widzieć, nad czym pracują. W rezultacie oszczędność prądu okazała się mniejsza, niż zakładano, i globalne ocieplenie rączo pomykało naprzód.
Erla zerknęła na puste biurko obok stanowiska pracy Huldara.
– Gdzie Gudlaugur?
– Zaprosili go na szkolenie. Wrażliwość kulturowa albo coś podobnego. – Huldar przygotował się na stek przekleństw.
Szefowa jednak tylko skinęła głową i przeszła do rzeczy.
– Właśnie odebrałam telefon, który powinien trafić do dyżurnego, ale przez pomyłkę centrala przełączyła do mnie. Nic wielkiego, ale wkurwia mnie już siedzenie w tym zaduchu, więc uznałam, że chętnie się przewietrzę, a to niezły pretekst. Może byś się przejechał razem ze mną? Przekonamy się, czy coś jest na rzeczy, czy tylko znów zawracają nam dupę.
Ciąża w żaden sposób nie złagodziła języka jego szefowej, choć Erla nie skorzystała z okazji, żeby rzucić jakimś bluzgiem, dowiedziawszy się o kursie, na który zaproszono Gudlaugura. Huldar wcale by się nie zdziwił, gdyby zaraz po opuszczeniu jej łona noworodek zaklął jak szewc.
– Piszę się – zadeklarował. – Co to za zgłoszenie?
– Porzucony samochód. Jakaś kobieta zgłosiła, że blokuje jej podjazd. Domaga się, żeby go odholować, bo stoi tam od soboty w nocy.
– To dlaczego nie zadzwoniła po holownik?
– Bo jej zdaniem samochód może mieć związek z przestępczością zorganizowaną. Pierdoliła głupoty i upierała się, że to sprawa dla policji.
– Niby jak to ustaliła?
– Zajrzała przez szybę. W samochodzie są różne śmieci. Ponoć wśród nich dostrzegła strzykawkę i ta strzykawka zrodziła w niej podejrzenie, że samochód może mieć związek z działalnością przestępczą. Takie tam sranie w uszy. Wykorzystała to jako pretekst, żeby wezwać policję, bo się boi, że potem przyślą jej rachunek za holowanie.
– Podała numer rejestracyjny?
– Tak. Samochód jest zarejestrowany na Bríet Hannesdóttir. Kobieta pracuje jako technik laboratoryjny i nic nie wskazuje na to, żeby miała kierować międzynarodową grupą przestępczą. – Erla przestępowała z nogi na nogę wyraźnie zniecierpliwiona. – Dzwoniłam na jej komórkę, ale ma wyłączoną. Idziesz czy nie?
– Pewnie, że idę. Już się zbieram.
Szefowa zostawiła Huldara i poszła do siebie po kluczyki i kurtkę. Nie zadała sobie trudu, żeby się postarać o nowe, obszerniejsze ubrania, dlatego nadal chodziła w swojej starej policyjnej kurtce. Oczywiście nie mogła jej zapiąć, przez co wielki brzuch wyglądał na wydatniejszy, choć zdawałoby się, że większy już być nie może.
Huldar sięgnął po swoją kurtkę i spotkali się przy drzwiach. Razem zeszli po schodach na parking, chociaż Huldar uważał, że dla Erli rozsądniejszą opcją byłaby winda. Ale ona chodziła po schodach, odkąd wstąpiła do policji, a wrodzona zawziętość nie pozwalała jej zmienić nawyków choćby tymczasowo. Inna sprawa, że to nie było takie głupie, bo zmiana sposobu działania mogłaby nie wyjść jej na dobre. Nawet najdrobniejsza. Kto wie, czy gdyby Erla zaczęła ułatwiać sobie życie, nie odkryłaby, jakie to przyjemne, i straciłaby dotychczasową ikrę, dzięki której zawsze pracowała na najwyższych obrotach.
– Chcesz, żebym prowadził? – Huldar wyciągnął rękę po kluczyki, bo szczerze wątpił, czy w takim stanie Erla dosięgnie rękami do kierownicy. W zamian kobieta rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
– Doskonale sobie radzę z prowadzeniem samochodu, Huldar. Jestem ciężarna, nie chora czy upośledzona. – Spiorunowała go wzrokiem nad dachem nieoznakowanego radiowozu. – Jak twoim zdaniem co rano dojeżdżam do pracy? Na skuterze?
Huldar wsiadł do samochodu i zamknął drzwi. Jeśli się nie ma ciętej riposty na końcu języka, lepiej trzymać go za zębami. W kontaktach z Erlą każda inna taktyka oznaczała kłopoty, a wciąż istniała szansa, że wspólna wycieczka przebiegnie w stosunkowo miłej atmosferze.
Musiała odsunąć siedzenie do tyłu, zanim się wcisnęła za kierownicę. Gdy walczyła z mechanizmem fotela, Huldar dyplomatycznie wyglądał przez okno od swojej strony. Dzięki temu Erla zachowała spokój i napięcie nieco opadło. Ich późniejsza rozmowa w żadnym razie nie dotyczyła tego, co naprawdę interesowało Huldara: na kiedy ma wyznaczony termin porodu, kto jest ojcem i kto ją zastąpi podczas urlopu macierzyńskiego. Zamiast tego gawędzili o pogodzie i polityce. Ale i tak przeszło jej dopiero po pewnym czasie.
Na miejsce nie jechali długo. Jeśli nie liczyć nastolatka, który przechodził przez ulicę wpatrzony w swój smartfon, i zwężenia jezdni z powodu robót drogowych, trasę pokonali bez przeszkód. Korki jeszcze się nie zaczęły, a cel ich podróży znajdował się na powojennym osiedlu mieszkaniowym położonym niedaleko. Kierowcy napotkani po drodze raczej się nie śpieszyli i dodawali gazu tylko po to, żeby złapać zielone światło na następnym skrzyżowaniu. Huldar wiedział, że w drodze powrotnej to się zmieni, bo trafią na godziny szczytu. Nie szkodzi, że będą wracać w rejony miasta, które zdecydowana większość samochodów zacznie opuszczać, kierując się na przedmieścia. Dlatego pomyślał, że ruch uliczny w Rejkiawiku zachowuje się jak morze: rano narasta przypływ do centrum, a osiem godzin później następuje odpływ.
– No i jest. – Erla wskazała na białą skodę, ewidentnie źle zaparkowaną. Gdyby nie ta jedna aberracja, można by pomyśleć, że na ulicy mieszkają sami instruktorzy jazdy. Wszystkie inne samochody stały idealnie równolegle do krawężnika i tuż przy nim. Żaden z nich nie zastawiał hydrantu, a parkujący kierowcy zachowali odpowiednią odległość między pojazdami. Tylko mała biała skoda stała za blisko, bo między jej zderzak a poprzedzające auto ledwie dałoby się wcisnąć palec. Ignorując wyznaczone miejsca parkingowe, kierowca zostawił ją tak, że nie tylko utrudniała wyjazd z posesji, ale też częściowo blokowała jezdnię. Huldar analizował skutki drogowej niefrasobliwości.
– Założę się, o co chcesz, że facet, który tak zaparkował, był pijany.
– Kobieta, nie facet. Samochód jest zarejestrowany na kobietę, pamiętasz? – Erla umiejętnie wcisnęła się na wolne miejsce po drugiej stronie zablokowanego podjazdu. – Ale się z tobą zgadzam. To prawdopodobnie tłumaczy, dlaczego nie wróciła po swój samochód. Może nie pamiętać, gdzie go zostawiła.
Huldar wysiadł z radiowozu, napełnił płuca świeżym zimowym powietrzem i natychmiast zachciało mu się palić. Postanowił ignorować głód nikotynowy ze względu na ciężarną koleżankę. Nawet jeśli próbował wydmuchiwać dym w drugą stronę, ten niezmiennie wędrował do niepalącego, który stał najbliżej. Nawet pod wiatr. Zamiast więc sięgnąć po papierosa, zanim Erla wygramoliła się z auta, rozejrzał się po okolicy.
Omiótł wzrokiem dom kobiety, która zgłosiła samochód. Budynek był mały, kryty blachą falistą, miał poddasze i wyglądał identycznie jak reszta domków na osiedlu. Stał wciśnięty między dwa inne, od których oddzielały go niewielkie ogródki. Za nimi, pomiędzy nagimi gałęziami brzóz wyznaczających granicę działek, prześwitywały domy na sąsiedniej ulicy.
Huldar zawsze lubił to osiedle, znane jako dzielnica domków jednorodzinnych. Po wojnie, gdy powstawało, brak mieszkań był tak samo dokuczliwy jak obecnie, rozdzielono więc między ludzi nieduże działki, na których mieli się wybudować. Władze dostarczyły plany architektoniczne, doprowadziły drogi i miejskie media, a potem już tylko przekazały łopatę nowym właścicielom. Huldar zawsze był zdania, że przekonanie tak wielu rodzin, żeby w wolnym czasie budowały sobie dach nad głową, to wręcz genialny pomysł. Żałował tylko, że dla zażegnania kryzysu mieszkaniowego podobnych działań nie podejmuje się teraz. Gdyby rząd ponownie chciał to zrobić, Huldar jako pierwszy chwyciłby za narzędzia i zameldował się na budowie. Niekoniecznie po to, żeby postawić dom dla siebie. Chciałby komuś pomóc. Wbijać gwoździe w deski, kopać rowy, pchać taczki z materiałami budowlanymi. Ciężka praca fizyczna w szczytnym celu – nie ma nic lepszego.
Erla nie traciła czasu na poznawanie otoczenia ani refleksję nad jego historią. Pomaszerowała prosto do białego samochodu i schyliła się, żeby przez boczną szybę zajrzeć do środka.
– Faktycznie pełno rupieci. Przynajmniej tego kobieta nie zmyślała. Ale strzykawki nie widzę.
Huldar dołączył do niej i obejrzał kabinę przez szybę, najpierw z przodu, a potem z tyłu. Powstrzymał się od głośnych rozważań na temat kobiet i bałaganu. Jego zdaniem prawie wszystkie babki mają bałaganiarską naturę, czego najlepszym dowodem są ich samochody i łazienki. Wnętrze białej skody nie wyglądało gorzej od kabin samochodów, którymi jeździły kobiety jego życia, chociaż po namyśle doszedł do wniosku, że jednak czymś się różniło. Nie chodziło tylko o poniewierające się wszędzie plastikowe reklamówki, podarte kartki kolorowych czasopism, gumki do włosów i butelki po coli.
– Czy to nie torebka? – Przeszedł na drugą stronę samochodu, żeby lepiej widzieć. – Tu na podłodze. Od strony pasażera.
Erla podeszła do niego i zajrzała do środka.
– Pewnie, że torebka. Dziwne, że rzuciła ją na podłogę między te śmiecie. Może nie chciała zostawiać jej na widoku. Albo była zbyt pijana, żeby trafić w fotel pasażera, gdy ją odkładała.
Huldar nie kończył oględzin. Zauważył, że lusterko wsteczne jest przekrzywione. Możliwe, że kobieta chciała w nie zerknąć, zanim wysiadła. On sam, jeśli samochód nie miał lusterka w osłonie przeciwsłonecznej, przeglądał się właśnie we wstecznym, ale zawsze bez wyjątku ustawiał je potem w pozycji do jazdy. No i szkło było wyjątkowo brudne. Ktokolwiek chciałby się w nim przejrzeć, nie zauważyłby nawet podbitego oka czy braku przednich zębów. Lusterko wyglądało tak, jakby ktoś przetarł je brudną szmatą. Huldar otaksował wnętrze dokładniej i stwierdził, że tą samą szmatą zostały pomazane inne powierzchnie. Deskę rozdzielczą pokrywały takie same smugi. Właścicielka samochodu musiała być półślepa, skoro uznała, że w ten sposób polepsza wygląd swojego auta. Albo użyła niewłaściwego płynu do czyszczenia i tylko pogorszyła sytuację.
Po chwili Huldar zauważył jeszcze jedną anomalię.
– Zdaje się, że samochód jest otwarty. Kluczyki zostały w stacyjce. – Cofnął się o krok. Podobnie jak wszystkie inne pojazdy w mieście skodę pokrywały śnieżna breja i piasek, czego zimą nie dawało się uniknąć, ale ani na klamce, ani na lakierze wokół niej brudu nie było. Huldar okrążył auto i zauważył, że tak samo wyglądają drzwi od strony pasażera oraz bagażnik, a klamki w obojgu drzwiach z tyłu pozostały brudne.
Erla szybko się zorientowała, co Huldar ogląda.
– Czy to nie dowód na jazdę po pijanemu? Kluczyki zostawiła w stacyjce, a torebkę na podłodze. Pijani nie myślą logicznie. Może doszła do wniosku, że odciski palców ją zdradzą, i wytarła klamki? Kierownicę też. Musiała być nawalona jak stodoła, skoro zrobiła coś takiego, zwłaszcza że jej odciski i tak są pewnie w całym samochodzie.
– Chcesz powiedzieć, że jednak nie ma powiązania z międzynarodową grupą przestępczą? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Niedobrze.
Zignorowała go. Wyjęła telefon, informując, że jeszcze raz spróbuje złapać właścicielkę pojazdu. W tej samej chwili w drzwiach frontowych pojawiła kobieta. Przywitała ich bez uśmiechu, ale też się nie krzywiła. Była drobna i miała młodą twarz, ale z pewnością dobiegała wieku emerytalnego. Zdradzały ją gruzły żył na rękach i wyraźnie rzednące farbowane włosy. Jak wiele kobiet w podobnej sytuacji niedostatki fryzury usiłowała zatuszować tapirowaniem, mimo że nikt się na to nie nabierał. Skrzyżowała ramiona na piersi, chroniąc się przed lodowatym wiatrem.
– Co się dzieje? Nie zamierzacie go odholować?
Po tych dwóch pytaniach nastąpiła litania narzekań: że w dni powszednie wykonawca robót kanalizacyjnych blokuje miejsca parkingowe na całej ulicy, że władze miasta nie potrafią dopilnować, żeby porządnie usunięto śnieg z jezdni, a bezpłatne gazetki, z których już dawno zrezygnowała, ciągle trafiają pod jej adres. Najwyraźniej święcie wierzyła, że policja potrafi ulżyć jej w całej tej niedoli.
Huldar uprzejmie poprosił, żeby na czas oględzin wróciła do domu, i obiecał, że zajrzą do niej, zanim odjadą. Wydawała się nieprzekonana, bo dosłownie chwilę po powrocie do domu stanęła w oknie wychodzącym na podjazd, tak więc i bez jego obietnicy nie zdołaliby się wymknąć, choć oczywiście nie mieli takiego zamiaru. W każdym razie on nie miał, bo za swoją szefową ręczyć nie mógł.
Ponieważ Erla wciąż rozmawiała przez telefon, Huldar postanowił zapalić. Odszedł kilka kroków na bok, starając się trzymać w odpowiedniej odległości od niej i poza zasięgiem czujnych oczu kobiety w oknie. Domyślał się, że byłaby zniesmaczona jego zachowaniem.
Rozkoszując się dymem papierosowym, próbował odtworzyć sekwencję wydarzeń, które doprowadziły do porzucenia białego auta. Trudno mu było pogodzić starannie wytarte klamki z założeniem o pijanym kierowcy. Potrafił zrozumieć, że torebka i kluczyki zostały w samochodzie, ale nie umiał sobie wyobrazić, dlaczego kompletnie pijana kobieta miałaby wycierać klamki, zwłaszcza tę od bagażnika. Nawet jeśli przyjąć, że w pijanym widzie postanowiła ukryć dowody prowadzenia w stanie nietrzeźwym, to jak się miał do tego bagażnik?
Gdy gasił papierosa, wciąż nie miał odpowiedzi na to pytanie.
Erla wsuwała telefon do kieszeni, gdy stanął obok niej. Właścicielka skody nie odbierała telefonu stacjonarnego, a komórkowego nadal nie włączyła. Z policyjnej bazy danych wynikało, że nigdy nie wystawiono jej mandatu drogowego, nie była też zatrzymywana za zakłócanie porządku publicznego w stanie nietrzeźwym. Ale nawet szacownym obywatelom zdarza się zrobić coś głupiego po pijanemu.
– Chyba powinniśmy zrobić kilka zdjęć samochodu, bo możemy potrzebować ich później – zasugerował. – Potem go przestawię, zabierzemy ze sobą kluczyki i wszyscy będą zadowoleni. Może oprócz właścicielki, bo będzie musiała odebrać je z komendy. – Wskazał na puste miejsce przed samochodem, do którego przytuliła się biała skoda. – Nie udowodnimy jej oczywiście, że prowadziła po pijaku, ale tłumaczenie się przed nami będzie wystarczającą karą.
Erla się skrzywiła.
– Tak, to chyba najlepszy pomysł. Gdybyśmy kazali go odprowadzić, musielibyśmy czekać na holownik, potem zaś wypełniać tonę papierów. A właścicielka na pewno zaskarżyłaby koszty oraz odmówiła zapłaty. I bez tego nie brakuje mi kwitów. Ponadto musiałabym się nieźle nagimnastykować, żeby wyjaśnić, dlaczego zajęłam się tym osobiście. W moim zakresie obowiązków nie ma nawet słowa o źle zaparkowanych samochodach.
Huldar nie tracił więcej czasu. On też nie miał ochoty znaleźć się w trybach systemu rozpatrywania skarg i zażaleń. Otworzył drzwi skody i usiadł za kierownicą, po czym odsunął fotel do tyłu. Nie zdziwiło go to. Był wysoki, a samochód należał do kobiety i to ona jeździła nim ostatnio.
Zamknął drzwi i sięgnął do kluczyka, żeby uruchomić silnik.
Ale gdy tylko dopływ świeżego powietrza został odcięty, poczuł znajomy zapach: metaliczny smród krwi, której musiało być dużo więcej niż po rozkwaszeniu nosa albo drobnym skaleczeniu. Natychmiast cofnął ręce od kierownicy i kluczyka, po czym sięgnął do klamki, ale dotknął jej przez opuszczony rękaw kurtki. Zanim ponownie zamknął drzwi, wyłowił z kieszeni lateksowe rękawiczki i dopiero gdy je włożył, pociągnął rączkę pod deską rozdzielczą, żeby odblokować zamek bagażnika. Pod czujnym nadzorem dwojga oczu w oknie nachylił się do ucha Erli.
Jej rysy stężały, gdy skinieniem głowy potwierdziła, że zrozumiała. Przeszli za samochód i Huldar otworzył bagażnik, uwalniając z niego ostry zapach krwi. Obawiał się, że znajdzie w nim zwłoki albo poważnie rannego człowieka, zamiast tego jednak zobaczył kilka czarnych worków na śmiecie. Były za małe, żeby pomieścić ludzkie zwłoki. I on, i Erla odetchnęli z ulgą.
Mechanizm otwierania drzwi był uszkodzony, więc Huldar musiał je podtrzymywać, by nie opadły. Przyglądał się plastikowym workom.
– Obstawiam, że to upolowana zwierzyna.
– Albo rzeczy z lodówki, która się zepsuła. Jezu, jak śmierdzi. Też czujesz wymiociny? – Erla cofnęła się o krok, z obrzydzeniem wydychając powietrze. – Wyobraź sobie, jaki byłby z tego smród w środku lata. – Włożyła lateksowe rękawiczki, pochyliła się nad bagażnikiem, wypatrzyła otwarty worek i zajrzała do środka. Nie zobaczyła ani zwierzyny łownej, ani żywności z zepsutej lodówki.
Gdy tylko zabrała rękę i cofnęła się od auta, Huldar opuścił drzwi bagażnika.
Erla westchnęła.
– Zadzwonię to zgłosić.
Stali obok siebie oparci o płot ogradzający posesję kobiety, która zgłosiła źle zaparkowane auto, i czekali na wsparcie.
– Co powiesz, kiedy zapytają o powody interwencji? – Huldar wiedział, że to Erla musi wziąć problem na klatę, nie on. W końcu była jego przełożoną.
– Mam nadzieję, że nikt nie zapyta. Są ważniejsze sprawy do wyjaśnienia. Ale jeśli ktoś będzie chciał wiedzieć, powiem, że musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. To prawda, no i wątpię, czy ze względu na okoliczności rozmówca odważy się skomentować. – Erla zamilkła. Słońce, które stało już nisko na niebie, gdy dotarli na miejsce, teraz zniknęło za pobliskimi budynkami i zmierzch nieco zamaskował jej podkrążone oczy. Minę miała taką, jakby się pogodziła ze swoim losem.
Przez chwilę obydwoje patrzyli na samochód. Pospolita biała skoda z niepospolitym ładunkiem w bagażniku. Znając już jego zawartość, Huldar nie mógł spokojnie mu się przyglądać i przeniósł wzrok na rzędy domów wzdłuż ulicy. Ze względu na małe rozmiary stało ich więcej niż zwykle. Detektywi sporo się nachodzą, pukając do wszystkich tych drzwi. Ale jeśli sądzić po liczbie samochodów parkujących tutaj w godzinach pracy, większość mieszkańców to emeryci, którzy zapewne nie wychodzili na miasto w sobotni wieczór, na swoje nietypowe miejsce parkingowe biała skoda mogła więc trafić niepostrzeżenie.
Erla przerwała kojącą ciszę.
– Powiedz mi, Huldar, masz czasem ochotę rzucić to wszystko w cholerę i znaleźć sobie inną robotę?
Z ogrodzenia, za którym robotnicy kopali rów pod rury kanalizacyjne na końcu ulicy, Huldar przeniósł wzrok na stojący przy krawędzi wykopu podniszczony barak i zaparkowane przy nim żółte maszyny do robót ziemnych. Nie mógł zaprzeczyć, że bardzo chętnie zakasałby rękawy i wrócił do dawnego zajęcia. Wiedział jednak, że podziałała na niego fala nostalgii, której uległ podczas rozważań nad historią tego osiedla. Dobrze sobie pomarzyć, ale z realizacją tych marzeń bywa różnie. Gdyby znów zaczął pracować jako stolarz, szybko zatęskniłby za pracą w dochodzeniówce.
– Czasem myślę, żeby wrócić do stolarstwa, ale nie na cały etat. Może jako zajęcie dodatkowe. – Zerknął na Erlę i uśmiechnął się szeroko. – A ty?
Skrzyżowała ręce, opierając je na wielkim brzuchu.
– Ja? Co innego miałabym robić? Dekorować torty?
Tego Huldar nie umiał sobie wyobrazić. W każdym razie nie mogły to być torty na tradycyjne okazje. Może na wieczory panieńskie albo kawalerskie, ale z całą pewnością nie na chrzciny, bierzmowania ani wesela.
– Umiem tylko być gliną. I nie chcę robić niczego innego.
– I dobrze. Powinnaś się cieszyć, że masz taką pracę, jaka ci odpowiada. – Huldar odwrócił się do niej i natychmiast stwierdził, że się nie cieszyła. Pohamował impuls, żeby dać jej przyjacielskiego kuksańca. Erla obawiała się, że służby w policji nie da się pogodzić z obowiązkami samodzielnej matki. Nienormowany czas pracy, częste nadgodziny, duży stres. Nie pochodziła z Rejkiawiku, nie mogła więc liczyć, że na miejscu wesprze ją rodzina.
Zanim przyszło mu do głowy, jak mógłby dodać jej otuchy, nadjechały policyjne radiowozy.
Poniedziałek wieczorem
Sypialnia była tak typowa, że mogłaby służyć za ilustrację w katalogu wnętrz dla singli. Ciemne kolory, słabe oświetlenie, duże łóżko z twardym materacem, pokryta błyszczącym lakierem mała jaskrawoczerwona lodówka prawdopodobnie przeznaczona na piwo, duży fotel z ciemnobrązowej skóry, którą fabrycznie postarzono tak, żeby wyglądała jak przywieziona prosto z domku myśliwskiego w górach Szkocji. Na ścianach wisiały oprawione w ramki zdjęcia ze świata sportu, a obok nich czaszka z imponującym porożem przytwierdzona do kawałka deski. Łowieckie trofeum miało zapewne korespondować z fotelem. I jeśliby komuś takie urządzenie wnętrza wydało się nie dość pretensjonalne, w rogu stały dwa drewniane wiosła, choć właściciel mieszkania nie był obywatelem Wenecji, po której musiałby podróżować gondolą.
Tyle że akurat w jego przypadku o żadnych podróżach nie mogło być mowy, przynajmniej na razie, bo siedział zamknięty w celi więziennej. Na czas, przez który pozostawał wyłączony z obiegu, Freyja wynajmowała jego mieszkanie wraz z całą zawartością, to zaś oznaczało także zwierzę domowe: grubego pytona w brązowe cętki, które idealnie współgrały z barwami wnętrza. Niewykluczone, że osoba odpowiedzialna za jego wystrój wybrała pytona pod kolor.
Ciężkie wezgłowie olbrzymiego łóżka rytmicznie waliło w ścianę. Deski pochodziły z odzysku i niewątpliwie kosztowały fortunę, nie połączono ich jednak wystarczająco solidnie, śruby się poluzowały i całość zaczęła się rozchodzić. Następnym razem Huldar będzie musiał przynieść swoją skrzynkę z narzędziami. Nie wypadało rozwalić łóżka komuś, kto przebywał w więzieniu. Huldar nie umiał sobie wyobrazić, jak Freyja wyjaśnia okoliczności tego zniszczenia właścicielowi mieszkania. Z natury była pruderyjna, ale na szczęście tę cechę charakteru zostawiała za drzwiami sypialni.
Te myśli na chwilę go rozproszyły, dzięki czemu trochę zwolnił szaleńcze tempo. Ponieważ to nie był pierwszy raz, wiedział już, co się stanie, i próbował się powstrzymywać, ale gdy Freyja zaczęła jęczeć, stracił kontrolę. Jego umysł się wyłączył i przez kilka krótkich sekund czuł się znacznie lepiej, niż na to zasługiwał. Błogi uśmiech Freyi sugerował, że było jej tak samo dobrze.
Huldar leżał na niej nieruchomo, próbując złapać oddech. Potem przekręcił się na plecy, choć była to ostatnia rzecz, którą chciał zrobić. Nie miał wyboru. Jego ciało mogło lada chwila opaść bez siły i bał się, że ją przygniecie – nie żeby wyglądała na przerażoną jego ciężarem do tej chwili.
Z Freyją widywał się często, zwykle jednak ich spotkania miały charakter znacznie bardziej niewinny. Wspólnie doszli do wniosku, że lepiej się ze sobą dogadują jako przyjaciele niż jako para, i tego się trzymali. Przeważnie. Tak było lepiej. On lubił futbol i wyprawy pod namiot, ona wolała sale koncertowe i hotele. Freyja namówiła go nawet, żeby założył konto na Tinderze, po czym obśmiewała metodę poszukiwań, którą tam przyjął. Jej wesołość budził fakt, że brał pod uwagę każdą kobietę w swojej grupie wiekowej spełniającą jeden podstawowy warunek: jej profil nie zawierał ani jednej wzmianki o globalnym ociepleniu, religii oraz poezji. Poza tym nie widział powodów, dla których on i potencjalna wybranka mieliby do siebie nie pasować. Oczywiście jeśli nie liczyć tego, że wolałby mieć obok siebie Freyję. Brak takiej samej chęci po jej stronie nie sprawiał, że jego tęsknota za nią stawała się mniejsza.
Wpadł do niej po pracy, gdy koledzy przejęli zadania na osiedlu domków jednorodzinnych. Chociaż nie powiedział ani słowa na temat śledztwa, chyba wyczuła, że coś się stało. Ale nie zadawała żadnych pytań, za co był jej wdzięczny. Celem odwiedzin miało być oderwanie się od tego, co zobaczył w bagażniku białej skody, a nie przywoływanie tych obrazów poprzez opowiadanie o nich. Nie spodziewał się, że będzie miała ochotę na seks, ale nie narzekał, gdy sprawy tak się potoczyły.
Freyja otworzyła oczy. Leżała na poduszce, wokół głowy mając aureolę potarganych włosów, jakby przed chwilą poraził ją prąd.
– Jezu! – Podniosła się i oparła na łokciu, patrząc na niego z przerażeniem. – Ani słowa o tym. Nikomu. Przede wszystkim w pracy. Ale nigdzie indziej też nie. Nie wolno ci nawet mruknąć o tym pod nosem.
Ponieważ nie miał w zwyczaju rozmawiać z kolegami o swoim życiu prywatnym, nie musiała o to prosić. Zdążył przywyknąć do milczenia na temat ich przyjaźni. Mimo to postanowił ją uspokoić:
– Oczywiście. Nikomu.
Konspiracja miała swoje powody. Huldar nie był pewien, czy są mocne albo chociaż dobre. Grunt, że Freyja uznawała je za istotne.
Przyjęła propozycję pracy w charakterze konsultanta policyjnego. Było to nowe stanowisko utworzone z myślą o polepszeniu relacji policji z Agencją Ochrony Dzieci. Przez wiele lat komunikacja między obydwiema instytucjami pozostawiała wiele do życzenia. Zatrudniając psychologa dziecięcego, dowództwo chciało uniknąć gaf w śledztwach dotyczących dzieci. Na stanowisku łącznika Freyja miała tego dopilnować.
Pożegnała się z pracą w izbie dziecka, uprzątnęła swój dotychczasowy gabinet i pojawiła się w budynku komendy policji z dwoma kartonowymi pudłami pełnymi rzeczy. Rozpakowała je w niewielkim pokoju pod wieloma względami przypominającym klitkę, do której została przeniesiona, gdy w izbie dziecka wypadła z łask.
Huldar ucieszył się z tej zmiany. Miał nadzieję, że bliższa współpraca pozwoli im widywać się częściej niż dotychczasowy raz w tygodniu. Liczył, że czasem zjedzą razem lunch i będzie mógł wpadać do niej z kawą na pogaduchy. Nic takiego nie nastąpiło. Okazało się, że Freyja nie chce, żeby rozmawiali ze sobą w pracy, chyba że chodziło o sprawy służbowe, na terenie komendy więc ich ścieżki rzadko się przecinały. Mówili sobie „cześć”, mijając się na korytarzu, i witali skinieniem głowy podczas odpraw i zebrań. W nowym miejscu pracy chciała dać się poznać raczej dzięki swoim osiągnięciom, niż być oceniana przez pryzmat znajomości z nim. Nie protestował. Miała rację. Gdyby wyszło na jaw, co ich łączy, zaczęto by podejrzewać, że dostała pracę dzięki niemu, nawet jeśli nie było to prawdopodobne. Szczerze mówiąc, gdyby udzielił jej rekomendacji albo próbował wpływać na decyzję o jej zatrudnieniu, wywołałby odwrotny skutek. Ale plotki rzadko pozwalają, żeby coś takiego jak prawda popsuło dobrą historię.
Ponieważ to z jego winy Freyja straciła swoją wymarzoną posadę dyrektorki izby dziecka, Huldar musiał uszanować jej decyzję. Gdyby to się powtórzyło w nowej pracy, jego szanse na poważny związek spadłyby do zera. Na szczęście, chociaż świat jest mały, żaden inny pracownik policji nie mieszkał w ekskluzywnym apartamentowcu na półwyspie Seltjarnarnes, gdzie wynajmowała mieszkanie, co znaczyło, że może ją tam bezpiecznie odwiedzać. Gdy zadeklarował, że będzie karmił węża, którego wynajęła razem z mieszkaniem, stał się nawet mile widzianym gościem.
Możliwe, że właśnie przez pytona tak często miał wrażenie, jakby grali z Freyją w Węże i drabiny. Docierał do pola z dolnym szczeblem i natychmiast się wspinał do góry, tyle że zaraz potem zawsze następowało pole z wężem i spadał na sam dół. W tej chwili znajdował się na szczycie najdłuższej drabiny na świecie.
Zamknął oczy. Zawsze łatwo zasypiał, a seks działał na niego jak środek usypiający. Gdyby zaczął liczyć, nie dotarłby do siedmiu. Nawet z otwartymi oczami i szczypiąc się w ramię.
– Ej! – Freyja ścisnęła jego ramię i mocno nim potrząsnęła. – Nie zasypiaj. Baldur przyprowadza dzisiaj Sagę i musisz iść.
Huldar wylądował na polu z wężem. Podniósł głowę. Na drodze do jego związku z Freyją stała nie tylko praca. Jej brat, Baldur, miał kartotekę policyjną szeroką jak rzeka, dlatego nie mógł znieść gliniarzy ani sędziów, przynajmniej tak twierdziła ona. W rzeczywistości sędziami pogardzał bardziej niż policjantami. Wcale jednak mu nie przeszkadzało, że jego własna siostra zaczęła pracować dla jego arcywroga. Prawdopodobnie gdy chodziło o rodzinę, Baldur, jak wielu innych ludzi, dopisywał wyjątki do życiowych reguł, którym hołdował.
Z kolei jego mała córeczka Saga wręcz ubóstwiała Huldara. Ponieważ była bardzo wybredna, jej uwielbienie zapewne odegrało wielką rolę w cementowaniu jego znajomości z Freyją. W końcu jeśli Saga go lubiła, nie mógł być aż taki zły.
– Mam czas na prysznic?
Freyja sięgnęła po swój smartfon.
– Używasz odżywki do włosów?
– Nie.
– To powinieneś zdążyć. Ale musisz się śpieszyć.
Do łazienki przechodziło się z sypialni. Ponieważ nie było drzwi, miał nadzieję, że Freyja pójdzie za nim i wślizgnie się do wystarczająco obszernej kabiny prysznicowej. Ale nie dopisało mu szczęście. Gdy wrócił do pokoju, miała na sobie szlafrok i siedziała na krawędzi łóżka, raz po raz zerkając na wyświetlacz swojego smartfonu. Zaczął więc pośpiesznie wciągać na siebie ubranie, choć wciąż był mokry po kąpieli.
Ze zdziwieniem pomyślał, że jeszcze niedawno uznałby taki układ za idealny: seks bez zobowiązań. Ale teraz, gdy mógł z niego korzystać, nie dawał mu tak wielkiej przyjemności, jak oczekiwał. On też chciałby otulić się szlafrokiem, zrobić kawę dla nich obojga czy zapalić sobie na balkonie. Chciałby zasypiać obok Freyi, budzić się obok Freyi i spędzać czas z Freyją, nie robiąc niczego specjalnego. Nie tracił nadziei, że kiedyś tak będzie.
Ale wiedział, że ten dzień nie nastąpi szybko.
Przed wyjściem zajrzał do węża. Jak zwykle gad leżał zwinięty w kłębek na dnie olbrzymiego terrarium, ale i tak było widać, jak bardzo jest pulchny i nażarty. Przekarmił go podczas częstych wizyt. Układ wydawał się prosty: żywienie węża w zamian za płatność w naturze.
Gad uniósł płaską głowę i rozpoznawszy obecność człowieka, wysunął rozdwojony język. Huldar wiedział, że pytony wyczuwają zapachy, wysuwając język, a następnie poruszając nim tam i z powrotem. Czytał o tym, bo musiał się trochę poduczyć, gdy przejął opiekę nad zwierzęciem. Nie z ciekawości, ale żeby poznać ewentualne zagrożenia, które okazały się całkiem poważne. Zamykając drzwi, Huldar zauważył, że pyton mrugnął i się oblizał.
Przed pożegnaniem z Freyją zastanawiał się, czy powinien rzucić jakąś dowcipną uwagę na temat intymnych kontaktów w przyszłości, ale ten moment już minął i lepiej było nic nie mówić.
Ledwie opuścił budynek, a jego myślami znów zawładnęła praca, gdy pamięć podsunęła mu wszystko to, co zostawił przy skrzynkach na listy, gdy wchodził do klatki.
Wrócił obraz, który on i Erla mieli przed oczami, stojąc przy otwartym bagażniku białej skody. Czarny plastikowy worek na odpady, do którego zajrzała jego szefowa, zawierał uciętą przy kolanie ludzką nogę przytwierdzoną do stopy z pomalowanymi czerwonym lakierem paznokciami. Pod nią widać było kolejną odpiłowaną kończynę, prawdopodobnie rękę. Nozdrza Huldara wypełniły się tym samym mdlącym metalicznym zapachem krwi, który wcześniej wzbudził jego podejrzenia. W jego fachu ta woń nigdy nie wróżyła dobrze, nie można więc powiedzieć, że doznał nagłego olśnienia. Zresztą chyba w żadnej pracy zapach krwi nie zapowiadał niczego dobrego, może z wyjątkiem rzeźni.
Huldar wsiadł do samochodu i spróbował zająć myśli spóźnioną kolacją. Miał trzy możliwości: fast food na mieście, chociaż tego rodzaju knajpki już go tak nie pociągały, hot dog na stacji benzynowej albo zupkę błyskawiczną z makaronem i tosty w domu. Żadna z nich nie była na tyle kusząca, żeby oderwać jego umysł od bagażnika białej skody. Musiał jednak coś zjeść, padło więc na stację benzynową.
Stojąc przy plastikowym stoliku z dozownikiem papierowych serwetek, otoczony regałami z olejem silnikowym i płynem do spryskiwaczy, czuł, jak dopada go nuda. Przełknął ostatni kęs hot doga, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer Erli. Skoro i tak nie potrafił przestać myśleć o częściach ciała zapakowanych w czarny plastik, równie dobrze mógł się dowiedzieć, co nowego w sprawie. Wiele mogło się wydarzyć, odkąd skończył zmianę. Wtedy samochód został zabrany do hangaru na lotnisku krajowym, gdzie technicy śledczy mieli zabezpieczyć ślady, zebrać próbki i wykonać dokumentację fotograficzną. Gdy go odholowywano, w bagażniku nadal leżały plastikowe worki z ludzkimi szczątkami, ale technicy na pewno już je wyjęli i być może udało im się ustalić, kim była ofiara.
Erla odebrała natychmiast.
– Co jest?
– Chciałem tylko usłyszeć najświeższe wiadomości. Wiesz, kto był w bagażniku?
– Odpowiedzi jeszcze nie znamy, ale najbardziej prawdopodobna jest wersja, że to zwłoki Bríet Hannesdóttir, właścicielki samochodu. Nie możemy się z nią skontaktować, a wiemy, że części ciała należały do kobiety. Sekcja odbędzie się jutro rano i powinna przynieść więcej informacji. To będzie ciekawa sekcja i prawdopodobnie potrwa dłużej niż zwykle ze względu na… sam wiesz co.
Huldar aż się wzdrygnął. Spojrzał na drugiego hot doga, który leżał w plastikowym pojemniku. Nagle nie wyglądał już tak apetycznie. Kaszlnął.
– Tak, to prawda. – Spróbował skierować rozmowę na jakiś mniej makabryczny temat. Wciąż był głodny i miał nadzieję dokończyć posiłek bez mdłości. – Czy Bríet mieszkała sama?
– Jest samodzielną matką. Ma dziesięcioletnią córkę, którą obecnie opiekuje się ojciec w ramach przedłużonego weekendu. Ostatni raz widział Bríet w czwartek, gdy odbierał dziewczynkę. Potem już nie było z nią kontaktu. Wiem, bo się do niego dodzwoniłam.
– Ciekawe, że brak kontaktu nie wydał mu się dziwny. Jak to działa, kiedy rodzice opiekują się dzieckiem na przemian?
– Dlaczego pytasz o to mnie? Gówno wiem na ten temat. – Wybuch złości sugerował, że w jego pytaniu Erla dopatrzyła się treści, których Huldar nie miał na myśli.
– Pytałem ogólnie. Chodziło mi tylko o to, czy jej milczenie nie wydało mu się dziwne. Nic więcej.
Erla milczała przez chwilę, a potem jej ton brzmiał przyjaźniej, chyba więc mu uwierzyła.
– Powiedział, że nie oczekiwał wiadomości od niej. Oczywiście był bardzo ciekaw, dlaczego dzwonię, ale wyjaśniłam tylko, że to ma związek z jej samochodem. Nie wiem, czy to kupił, zwłaszcza po moim pytaniu, czy miała tatuaże, blizny i implanty piersi.
– A miała?
– Nie. Żadnych tatuaży, żadnych blizn, żadnych implantów. W każdym razie nie przed rozwodem. Potem skontaktowałam się z jej rodzicami. Im też powiedziałam, że chodzi o samochód. Nie mieli kontaktu z córką od piątku, ale ich to nie dziwiło, bo córka studiuje i pracuje na część etatu. Domyślali się, że jest na uniwersytecie, więc wyłączyła telefon. Wspominała, że weekend bez dziecka chce wykorzystać na naukę. W odróżnieniu od byłego męża chyba kupili historyjkę o samochodzie.
– Co to za praca?
– Jest zatrudniona jako laborantka w Szpitalu Narodowym i kobieta, z którą tam rozmawiałam, dobrze się o niej wyrażała. Powiedziała mi, że Bríet jest solidna i uczynna, dlatego wszyscy ją lubią. Odkąd tam pracuje, nie pomyliła się ani razu ani nie otrzymała żadnej nagany. Poza tym Bríet miała pracować w nocy z soboty na niedzielę, ale nie przyszła, obawiam się więc, że to jednak ona. Ale dla naszych szefów to za mało, żebyśmy mogli przekazać złą wiadomość najbliższej rodzinie. Mamy się wstrzymać. Przynajmniej do jutra.
– Pewnie mają rację. No wiesz, może to nie jest Bríet. Może to ktoś, kto nadepnął jej na odcisk, a ona się ukrywa, bo… No wiesz, te torby… – Huldar odstąpił na bok, żeby przepuścić klienta, który chciał podejść do półek za jego plecami, po czym odwrócił się do niego tyłem, jakby to miało mu zapewnić większą prywatność. Oby tylko facet wiedział, co chce kupić, i nie zaczął studiować naklejek na wszystkich butelkach.
– Jest tam ktoś oprócz ciebie?
– Tak. Jestem na stacji benzynowej.
– Dlaczego dzwonisz do mnie ze stacji benzynowej?
– Nudziło mi się.
Erla westchnęła.
– Ja wciąż siedzę w pracy. To nie mój problem, że ci się nudzi. Nie możesz jechać do domu i obejrzeć czegoś na Netfliksie jak normalny człowiek? Jezu!
Huldar odpowiedział tylko, że rano zaraz po przyjściu do pracy zajrzy do jej gabinetu, czuł jednak, że musi zadać jeszcze jedno pytanie, zanim Erla rzuci słuchawką. Nie mógł spędzić reszty wieczoru, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Ile było części ciała?
– Siedem.
Podczas gdy Huldar starał się wyobrazić sobie pocięte zwłoki, Erla dodała:
– Ale jednej brakowało.
– Tak?
– Górnej. W bagażniku nie było głowy.
Erla rozłączyła się bez pożegnania, ale musiał przyznać, że radosne „To cześć!” nie wydawałoby się właściwe zaraz po informacji, którą właśnie mu przekazała.
Huldar wsunął telefon z powrotem do kieszeni. Wziął hot doga i przy wyjściu wyrzucił go do kosza.
Wtorek
Rano Freyja wybrała spódnicę, która jej zdaniem bardziej pasowała do pracy niż na przyjęcie, naprawdę elegancką, i buty na niewielkich obcasach. Po chwili namysłu zdecydowała się też na duże złote koła w uszach. Poprzedniego wieczoru odebrała wezwanie od szefa i chciała zrobić na nim dobre wrażenie. Mail, który przyszedł po wyjściu Baldura, miał w temacie jedno słowo – „zebranie” – a w treści podawał czas i miejsce, ale nic o celu planowanego spotkania ani jego uczestnikach w nim nie było. Freyja uznała, że chodzi o ocenę jej pracy. Gdyby wiedziała, że tematem będzie morderstwo, a wśród obecnych znajdzie się Erla z detektywami ze swojego wydziału, nigdy by się tak nie wystroiła, i teraz nie miałaby wrażenia, że pasuje jak wół do karety, bo odsetek osób ubranych w bluzy z polaru dziwiłby nawet w firmie inżynierskiej.