Kreta - Witold Supiński - ebook + książka

Kreta ebook

Supiński Witold

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Między grudniem 1940 a lutym 1941 roku generał Archibald Wavell przeprowadził operację „Compass” rozbijając wojska włoskie w Libii, a następnie zajął Włoską Afrykę Wschodnią. Dalszą ofensywę w Afryce Północnej powstrzymała w kwietniu 1941 niemiecka inwazja na Grecję. Wavell otrzymał rozkaz przerzucenia części oddziałów na ten teatr walki i poniósł tam spektakularną porażkę. W czasie operacji „Merkury” niemieckie wojska powietrznodesantowe zdołały opanować Kretę.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Odwrót

Nagłe hamo­wa­nie samo­chodu wyrwało Toma Hop­kinsa z nie­spo­koj­nego snu, po raz setny chyba tej nocy. Cicho klnąc prze­lazł przez kilku kole­gów leżą­cych mię­dzy skrzy­niami z amu­ni­cją, by wyj­rzeć spod plan­deki na drogę. God­dam! Tym razem utknęli chyba na dobre.

Szosa pro­wa­dząca z Tri­poli do Kala­maty była na całej swej sze­ro­ko­ści zapchana przez gęsto zbitą masę pojaz­dów, które w tej chwili stały nie­ru­chomo nie mogąc prze­drzeć się na przód. Mię­dzy wiel­kimi cię­ża­rów­kami obok cią­gni­ków arty­le­ryj­skich i car­rie­rów1 stały grupki żoł­nie­rzy, któ­rzy podob­nie jak Hop­kins chcieli zoba­czyć, co znów spo­wo­do­wało zakor­ko­wa­nie drogi. Z daleka dobie­gały jakieś krzyki i wymy­śla­nia. Hop­kins ruszył szyb­kim kro­kiem w tym kie­runku i po kilku minu­tach zna­lazł się na miej­scu zamie­sza­nia.

Wielki żółty auto­bus z tablicą „Ateny–Pireus” wpadł przed­nim swym kołem w rów, zatrzy­mu­jąc się w skos szosy bie­gną­cej tutaj wąskim prze­ko­pem. Jadąca za auto­busem cię­ża­rówka usi­ło­wała widocz­nie wymi­nąć prze­szkodę i wsu­nęła się do pra­wego rowu, blo­ku­jąc w ten spo­sób prze­jazd do reszty. Dwa tuziny rosłych Nowo­ze­land­czy­ków, łatwych do roz­po­zna­nia nawet w świe­tle księ­życa dzięki wiel­kim kape­lu­szom, usi­ło­wały wepchnąć cię­ża­rówkę z powro­tem na drogę. W pobliżu manew­ro­wał lekki czołg, któ­remu wyda­wał roz­kazy wysoki i chudy ofi­cer sto­jący na stoku.

– Na łań­cuch go, to żółte bydlę! Nie szu­kaj haka, ofermo, to prze­cież nie wóz woj­skowy. Przy­wiąż do zde­rzaka.

Hop­kins poznał ofi­cera. Porucz­nik Dick­son z jego pułku, 4 pułku huza­rów..

– Kapral Hop­kins mel­duje się posłusz­nie, sir.

– Ach to wy, Hop­kins! Gdzie się podzie­wa­li­ście, nie widzia­łem was od wie­czora?

– Panie porucz­niku, mój wóz nawa­lił zaraz po wyjeź­dzie. Samo­chód spa­li­łem zgod­nie z roz­ka­zem, a sam zabra­łem się z jaki­miś Nowo­ze­land­czy­kami.

– No dobra, teraz pokaż­cie temu ofer­mie, jak zacze­pić łań­cuch, i wsia­daj­cie do mojego łazika. Całe szczę­ście, że dojeż­dżamy już do Kala­maty i wkrótce będziemy daleko od tej… cho­ler­nej Gre­cji!

Trudno dzi­wić się, że porucz­nik Dick­son wyra­ził się tak brzydko o pięk­nej ziemi grec­kiej, gdyż Bry­tyj­ski Kor­pus Eks­pe­dy­cyjny dowo­dzony przez gene­rała Wil­sona, skła­da­jący się z angiel­skiej 1. Bry­gady Pan­cer­nej, w skład któ­rej wcho­dził wła­śnie 4. pułk huza­rów, 6. Dywi­zji Austra­lij­skiej i 2. Dywi­zji Nowo­ze­landz­kiej, doznał był samych nie­po­wo­dzeń w cza­sie krót­ko­trwa­łej kam­pa­nii roz­po­czę­tej dnia 6 kwiet­nia 1941 roku najaz­dem nie­miec­kim na Gre­cję i Jugo­sła­wię.

Już od pół roku słabo uzbro­jona armia grecka boha­ter­sko wal­czyła na fron­cie albań­skim z Wło­chami i nie mogła wysta­wić więk­szych sił prze­ciwko nowemu potęż­nemu wro­gowi, który ude­rzył z tery­to­rium Buł­ga­rii. Wej­ście do akcji bry­tyj­skiego kor­pusu posił­ko­wego, który jesz­cze w marcu przy­był z Egiptu, nie mogło wpły­nąć w poważ­niej­szym stop­niu na sytu­ację i było tylko poli­tycz­nym gestem mają­cym na celu zachę­ce­nie Gre­cji do sta­wia­nia dal­szego oporu wobec państw Osi.

Po trzech dniach ofen­sywy prze­wa­ża­jące siły nie­miec­kie zła­mały roz­pacz­liwy opór grecki i zajęły Salo­niki. W ten spo­sób woj­ska grec­kie znaj­du­jące się na wschód od tego mia­sta zostały odcięte, a Niemcy wkro­czyli na teren Gre­cji Środ­ko­wej, ata­ku­jąc front trzy­many tutaj przez kor­pus bry­tyj­ski. Wobec nie­ko­rzyst­nej ogól­nej sytu­acji stra­te­gicz­nej gene­rał Wil­son zarzą­dził w dniu 11 kwiet­nia odwrót na pozy­cje leżące po obu stro­nach góry Olimp, a w 4 dni póź­niej na histo­ryczne Ter­mo­pile. Wkrótce jed­nak po obsa­dze­niu tej ostat­niej pozy­cji główne siły grec­kie wal­czące na fron­cie prze­ciwko Wło­chom zostały odcięte od zaple­cza przez nie­miecki XL Kor­pus i oto­czone ze wszyst­kich stron ska­pi­tu­lo­wały w dniu 21 kwiet­nia. Krótko przed tym przy­był do Aten samo­lo­tem z Kairu bry­tyj­ski głów­no­do­wo­dzący na Bli­skim Wscho­dzie, gene­rał Wavell i prze­pro­wa­dził krótką naradę z gene­rałem Wil­sonem. Ogólne poło­że­nie było nie­we­sołe. Regu­larna armia jugo­sło­wiań­ska zło­żyła broń już 17 kwiet­nia, a obec­nie wyraźne oznaki zała­ma­nia zaczęły wystę­po­wać także w Gre­cji. Zacięty prze­ciw­nik Nie­miec, pre­mier Kory­zis, popeł­nił samo­bój­stwo, a głów­no­do­wo­dzący Papa­gos był cał­ko­wi­cie ogar­nięty defe­ty­zmem.

Pozy­cje w Ter­mo­pi­lach, gdzie górzy­sty pół­wy­sep miał nie­spełna 50 km sze­ro­ko­ści, były bar­dzo dogodne do obrony, lecz Wavell zde­cy­do­wał się na ewa­ku­ację swo­ich wojsk. Kor­pus eks­pe­dy­cyjny wyko­nał swoje zada­nie poli­tyczne i mógł być wyco­fany w kie­runku por­tów. W Ter­mo­pi­lach pozo­stały jedy­nie jed­nostki ubez­pie­cza­jące odwrót.

Więk­szość wojsk miała być zała­do­wana na statki w małych por­tach w oko­licy Aten, reszta została skie­ro­wana dro­gami wio­dą­cymi przez Pelo­po­nez do por­tów poło­żo­nych na samym połu­dniu Gre­cji, do Nauplia, Mone­mva­sia i Kala­mata.

– Spójrz­cie – zawo­łał porucz­nik Dick­son trą­ca­jąc łok­ciem Hop­kinsa – cze­kają już na nas.

Tom obu­dzony nagle z drzemki rozej­rzał się. Kolumna chwi­lowo zatrzy­mała się na szo­sie bie­gną­cej wzdłuż wyso­kiego brzegu, z któ­rego roz­ta­czał się widok na zatokę Kala­mata. W sre­brzy­stym świe­tle księ­życa wyraź­nie były widoczne ciemne syl­wetki kilku trans­por­tow­ców i okrę­tów wojen­nych. Hop­kins przy­glą­dał się uważ­nie.

– Coś mi się widzi, że oni już odpły­wają, sir.

Porucz­nik pod­niósł do oczu lor­netkę. Rze­czy­wi­ście, naj­więk­szy z trans­por­tow­ców był już w ruchu i odda­lał się od brzegu. Do dwóch pozo­sta­łych dobi­jały łodzie nała­do­wane ewa­ku­owa­nymi żoł­nie­rzami. Nie­które z nich wcią­gano już na pokład. Ciemną masę krą­żow­nika wid­nie­ją­cego w oddali roz­świe­tlało upo­rczywe migo­ta­nie lampy sygna­li­za­cyj­nej.

– No tak, macie rację. Oczy­wi­ście. Nie­długo już będzie świ­tać, a ewa­ku­acji nie można pro­wa­dzić w dzień, bo Niemcy panują cał­ko­wi­cie w powie­trzu. Całe szczę­ście, że nie nauczyli się jesz­cze bom­bar­do­wać w ciem­no­ściach. Przy­naj­mniej w nocy mamy spo­kój.

– Panie porucz­niku, ale co będzie z nami?

– Nie bój­cie się, na pewno Royal Navy nie zapo­mni o nas. Pamię­ta­cie chyba Dun­kierkę?

Hop­kins pamię­tał dosko­nale Dun­kierkę, choć jego wspo­mnie­nia z tego okresu nie nale­żały do naj­przy­jem­niej­szych.

Jako osiem­na­sto­letni chło­piec wstą­pił ochot­ni­czo do woj­ska na początku 1939 roku, nie kie­ru­jąc się wła­ści­wie żad­nymi istot­nymi moty­wami. Po pro­stu pew­nego dnia zwró­cił jego uwagę barwny pla­kat przed­sta­wia­jący dziar­skiego żoł­nie­rza na tle pięk­nych palm i rów­nie pięk­nych, egzo­tycz­nych dziew­cząt. Napis na pla­ka­cie gło­sił: „Chcesz poznać dale­kie kraje, wstąp do Armii”. Do tego wydru­ko­wane drob­niej­szym dru­kiem dane co do wyso­ko­ści żołdu i moż­li­wo­ści zdo­by­cia póź­niej także zawodu cywil­nego. Wszystko razem było dla chłopca z ubo­giego przed­mie­ścia lon­dyń­skiego bar­dzo inte­re­su­jące i zapro­wa­dziło go już następ­nego dnia do biura wer­bun­ko­wego. Gdy otrzy­mał przy­dział do pułku huza­rów, entu­zjazm jego doszedł do szczytu. Wyobra­żał już sobie, jak w pięk­nej, sza­me­ro­wa­nej, czer­wo­nej kurtce będzie dosia­dał bia­łego rumaka budząc na wszyst­kich para­dach zachwyt dziew­cząt.

Rze­czy­wi­stość oka­zała się jed­nak zupeł­nie odmienna od jego marzeń. Po przy­by­ciu do pułku sta­cjo­nu­ją­cego w środ­ko­wej Anglii dowie­dział się przede wszyst­kim, że wła­śnie nie­dawno huza­rzy oddali swe konie, otrzy­mu­jąc w zamian lek­kie czołgi i samo­chody tere­nowe. Roz­po­częły się dłu­gie, szare mie­siące nauki, bez­myśl­nej musz­try, ćwi­czeń i manew­rów. Hory­zont poli­tyczny chmu­rzył się coraz bar­dziej i nikt już nawet nie myślał o para­dach i galo­wych mun­du­rach.

Wresz­cie przy­szła wojna i nie­długo póź­niej pułk wyru­szył, i to nie do żad­nego egzo­tycz­nego kraju, lecz do pobli­skiej Fran­cji. Póź­niej zaczęła się ofen­sywa nie­miecka i odwrót. Długi odwrót pod nie­miec­kimi bom­bami… Wtedy też porucz­nik Dick­son zaczął dostrze­gać Toma, do czego przy­czy­niły się wspólne polo­wa­nia na żyw­ność, noc­legi pod samo­cho­dem w desz­czowe noce, a przede wszyst­kim łączące wszyst­kich nie­bez­pie­czeń­stwo. Doszło nawet do pew­nego spo­ufa­le­nia, oczy­wi­ście w roz­mia­rach dopusz­czal­nych mię­dzy przed­sta­wi­cie­lem wyż­szych sfer, który ukoń­czył Eton, a zwy­kłym sze­re­gow­cem. Wresz­cie Dun­kierka. Tom nie mógł zapo­mnieć tej chwili, gdy musiał wybie­rać mię­dzy ogniem sza­le­ją­cym na zbom­bar­do­wa­nym statku, a spie­nio­nymi falami morza. Wybrał to ostat­nie i w rezul­ta­cie jakaś lito­ściwa ręka wcią­gnęła go na łódź ratun­kową. Nie obyło się jed­nak bez połknię­cia kilku solid­nych łyków sło­nej wody.

Teraz w Gre­cji cała histo­ria zaczęła się powta­rzać w zupeł­nie podobny spo­sób i Tom nie mógł wstrzy­mać się od uwagi:

– Całe szczę­ście, że tutej­sze morze jest bar­dzo cie­płe. Sądzę, sir, że uprzy­jemni nam to ewa­ku­ację.

Dick­son skoń­czył się golić i wyszedł ze swej kwa­tery znaj­du­ją­cej się w małym domku poło­żo­nym na pół­noc­nym skraju Kala­maty. Prze­cią­gnął się i głę­boko zaczerp­nął w płuca orzeź­wia­ją­cego powie­trza. Dwie godziny snu to sta­now­czo za mało, ale słońce stoi już wysoko na nie­bie. Spoj­rzał w dół, gdzie nad błę­kitną zatoką sze­roko roz­ło­żyło się białe mia­sto. Kilka domów koń­czyło się dopa­lać po wczo­raj­szym bom­bar­do­wa­niu, naj­więk­sze chmury dymu wzno­siły się jed­nak bli­żej – obok głów­nej szosy. To pło­nęły setki samo­cho­dów pozo­sta­wio­nych przez 16. i 17. Bry­gady austra­lij­skie, które ostat­niej nocy zała­do­wały się na statki. Uwagę ofi­cera zwró­cił jed­nak nie­zwy­kły ruch na dro­dze prze­bie­ga­ją­cej w pobliżu domu. Szosę zapeł­niał teraz tłum ludzi idą­cych pie­szo, prze­ty­kany gęsto wozami zaprzę­żo­nymi w woły. Byli to żoł­nie­rze greccy upa­da­jący pra­wie ze zmę­cze­nia, czę­ściowo zmie­szani z chło­pami jadą­cymi na wozach zała­do­wa­nych dobyt­kiem, pędzą­cymi wychu­dłe krowy i stadka bara­nów. Zmo­to­ry­zo­wane oddziały bry­tyj­skie w ciągu nocy zdo­łały się ode­rwać od Niem­ców i fali uchodź­ców grec­kich, lecz fala ta dości­gała ich obec­nie. Dick­son zro­zu­miał, co to zna­czy.

– Sier­żan­cie Smith, Niemcy muszą już być bli­sko. Czy spraw­dza­li­ście wyko­na­nie moich roz­ka­zów?

Zagad­nięty zerwał się z ławki, na któ­rej bez­tro­sko drze­mał, i przy­tom­nie­jąc momen­tal­nie sta­nął na bacz­ność.

– Yes, sir. Ostatni czołg, który pozo­stał w naszym szwa­dro­nie, zajął sta­no­wi­sko tuż przy szo­sie w gaju oliw­nym. Działko prze­ciw­pan­cerne i 15 ludzi z dwoma bre­nami2 znaj­dują się po dru­giej stro­nie. Reszta szwa­dronu na kwa­te­rach.

Porucz­nik wyraź­nie jed­nak nie był w humo­rze. Spoj­rzał jesz­cze raz na drogę z nie­za­do­wo­le­niem.

– A czego ci się wła­ści­wie tu pchają? To czy­ste sza­leń­stwo. Wkrótce będą tu już samo­loty i zro­bią jatki. Czego tu zresztą szu­kają w por­cie? Czy myślą, że zabiorą ich nasze okręty? Nie wia­domo, czy nawet dla nas star­czy miej­sca.

Sier­żant nie bar­dzo wie­dział, co odpo­wie­dzieć.

– Każdy boi się Niem­ców, sir – bąk­nął nie­pew­nie.

– Co to zna­czy: „każdy”? A jak wy w ogóle wyglą­da­cie, sier­żan­cie? Czy tak powi­nien się pre­zen­to­wać huzar Jego Kró­lew­skiej Mości?

Biedny sier­żant wyglą­dał rze­czy­wi­ście dosyć żało­śnie. Jego bat­tle­dress był podarty i ubło­cony, nie goloną od kilku dni twarz pokry­wała gęsta ryża szcze­cina. Cóż, pod­ofi­ce­ro­wie nie mają ordy­nan­sów, któ­rzy by dbali o ich wygląd zewnętrzny…

Było to jed­nak wystar­cza­jąco nie­zgodne z regu­la­mi­nem, by ofi­cer wyła­do­wu­jący ma pod­wład­nym swój kiep­ski humor miał oka­zję do przy­czy­nie­nia sier­żan­towi nie byle jakich przy­kro­ści.

Wyba­wili Smi­tha z opre­sji ci, któ­rzy spo­wo­do­wali zarówno to jego zanie­dba­nie, jak i zły humor porucz­nika. Dał się bowiem sły­szeć nara­sta­jący szum sil­ni­ków i po chwili obaj huza­rzy, zgod­nie szu­ka­jący schro­nie­nia w pobli­skim rowie, zoba­czyli dzie­więć lecą­cych trój­kami bom­bow­ców. Samo­loty prze­le­ciały wysoko nad nimi, kie­ru­jąc się wprost na mia­sto,

– Prze­klęte szwaby, lecą nawet bez eskorty myśliw­skiej – zauwa­żył sier­żant.

– Nic dziw­nego – odparł porucz­nik. – Od kilku dni nie widać prze­cież żad­nego naszego samo­lotu.

Rze­czy­wi­ście angiel­skie lot­nic­two w Gre­cji – liczące począt­kowo 80 samo­lo­tów – nie mogło sta­no­wić prze­szkody w dzia­ła­niach nie­miec­kiej i wło­skiej floty powietrz­nej, posia­da­ją­cej prze­szło tysiąc maszyn. Wkrótce zresztą stop­niało do nie­licz­nej garstki, a ostat­nich 6 hur­ri­cane’ów3 zostało w dniu 24 kwiet­nia ode­słane na Kretę, dla unik­nię­cia ich znisz­cze­nia na usta­wicz­nie bom­bar­do­wa­nych lot­ni­skach.

Na spo­tka­nie nie­miec­kich bom­bow­ców wybie­gły tym­cza­sem sznury poci­sków smu­go­wych z paru dzia­łek Boforsa umiesz­czo­nych w pobliżu portu.

– Za wysoko lecą, nic im nie zro­bią – zauwa­żył Dick­son.

Samo­loty szły na wyso­ko­ści 3000 metrów, prze­kra­cza­ją­cej zasięg dzia­łek mało­ka­li­bro­wych, zato­czyły maje­sta­tyczny łuk i wkrótce mię­dzy bia­łymi domami mia­sta wyro­sły w górę czarne pió­ro­pu­sze wybu­chów.

– Ban­dyci – zawo­łał jeden z żoł­nie­rzy wygra­ża­jąc bom­bow­com w bez­sil­nej zło­ści. – Jak długo będzie im wolno bez­kar­nie zabi­jać ludzi?!

27 kwiet­nia 1941 roku nikt jesz­cze nie potra­fił odpo­wie­dzieć na to pyta­nie.

Ewakuacja z Kalamaty

– Nie­stety, dzi­siej­szej nocy nie będzie ewa­ku­acji – major Scott roz­ło­żył bez­rad­nie ręce – – nato­miast jutro wie­czór na pewno przy­będą okręty. Tak przy­naj­mniej twier­dzi bry­ga­dier Par­ring­ton.

– Czy to nie będzie za późno? – zapy­tał porucz­nik Dick­son.

– Niemcy są jesz­cze daleko, powstrzy­mują ich jakieś oddziałki grec­kie, no i znisz­cze­nie dróg i mostów doko­nane przez sape­rów. W każ­dym razie my, huza­rzy, bata­lion nowo­ze­landzki i pozo­stałe jesz­cze tutaj oddziały austra­lij­skie mamy bro­nić mia­sta i portu do chwili wzno­wie­nia ewa­ku­acji. W sumie jest nas nie­spełna 1500 ludzi, ale są to jedyne for­ma­cje liniowe zdolne jesz­cze do walki. Ponadto bry­ga­dier dys­po­nuje jesz­cze 6000 ludzi, lecz czwarta część tego to Jugo­sło­wia­nie, któ­rzy są zupeł­nie wyczer­pani odwro­tem przez całą Gre­cję i pra­wie bez broni, tro­chę Gre­ków w nie­lep­szym sta­nie i różne oddziały robo­cze, prze­waż­nie pale­styń­skie i cypryj­skie.

Mia­sto w isto­cie przy­po­mi­nało współ­cze­sną wer­sję biblij­nej wieży Babel. Wśród tłu­mów, które koczo­wały na uli­cach, pla­cach i w oko­li­cach mia­sta, można było dostrzec róż­no­rod­ność stro­jów, mun­du­rów, a także usły­szeć mie­szankę wielu języ­ków. Cała ta wie­lo­kul­tu­rowa zbie­ra­nina żyła w coraz więk­szym napię­ciu, które nie­ustan­nie rosło, pod­sy­cane zarówno przez nie­prze­rwane naloty, jak i przez jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­jącą groźbę zbli­ża­ją­cej się inwa­zji nie­miec­kich wojsk. Wszy­scy spo­dzie­wali się, że Niemcy nadejdą lada moment, jed­nak, ku zasko­cze­niu, nie poja­wili się ani tego dnia, ani następ­nego. Nie­ustę­pliwy i boha­ter­ski opór nie­wiel­kich oddzia­łów grec­kich żoł­nie­rzy, któ­rzy zacię­cie wal­czyli na górzy­stych tere­nach Pelo­po­nezu, zna­cząco opóź­nił marsz nie­przy­ja­ciela.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.Car­rier – lekki pojazd gąsie­ni­cowy. [wróć]

2. Bren – angiel­ski ręczny kara­bin maszy­nowy. [wróć]

3. Haw­ker Hur­ri­cane – angiel­ski samo­lot myśliw­ski. [wróć]