Kruchość serca - Konefał Andrzej - ebook + audiobook + książka

Kruchość serca ebook

Konefał Andrzej

4,1

Opis

Emocjonalny thriller o sile ojcowskiej miłości...

Mateusz Szafirski ma wszystko co potrzebne mu do szczęścia: kochającą rodzinę, piękny dom i satysfakcjonującą pracę. Jednak sielanka kończy się wraz ze śmiercią ukochanej żony, Elżbiety.

W rodzinny dramat wkradają się kolejne, traumatyczne zdarzenia, które nie dają wytchnienia Mateuszowi. Sześcioletnia córka zostaje porwana, policja podejmuje mało skuteczne działania celem odnalezienia dziewczynki, nastoletni syn obwinia ojca o niepowodzenia, a życie zmarłej żony okazuje się pełne tajemnic.

Przytłoczony mężczyzna stara się na własną rękę prowadzić śledztwo odkrywając coraz to więcej mrocznych zakamarków życia.

Czy odnajdzie córkę? Co ukrywała przed nim żona? Jaki związek z całym dramatem ma najlepsza przyjaciółka Elżbiety, Karolina Motyl?

 

Andrzej Konefał

Urodzony w 1982 roku we Wrocławiu. Zapalony czytelnik literatury, który rozsmakowuje się w różnych jej gatunkach jako pisarz, i jako czytelnik. Lubi sięgać po teksty z dreszczykiem, stąd fascynacja prozą Deana R. Koontza.

Na co dzień zwykły mieszkaniec miasteczka Jelcz – Laskowice, gdzie z oddaniem dba o swą rodzinę. Pisaniem zajmuje się od lat.

W listopadzie 2020 roku ukazała się jego debiutancka powieść „Nimfa”, w maju 2022 jego opowiadanie zasiliło antologię pt. „NieOCZYwista”, poświęcona kobietom. Październik 2022 roku jest miesiącem premiery kolejnej antologii „Mikołowski kalejdoskop”.

Andrzej Konefał kieruje się w życiu i pisaniu empatią, lubi pomagać innym, a zdrowe emocje dodają smaku każdemu dniu. Lubi gotować i czynnie spędzać czas z rodziną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (38 ocen)
20
8
5
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adella60

Z braku laku…

Bez polotu. Napisana na siłę. Nudna. Ani wątek kryminalny, ani obyczjowy nie mają głębi
10
mk8815

Z braku laku…

Rozczarowanie... Przede wszystkim wg mnie to żaden thriller na który liczyłam tylko dramat obyczajowy. Poza tym historia mało wciagająca,nudna i przewidywalna.
11
Jolania

Nie oderwiesz się od lektury

ciepła,miła i warta przeczytania
00
qasi19

Nie polecam

Nie wiem skąd pozytyne oceny.
00
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Bez wątpienia rodzina jest najważniejszą wartością w życiu większości z nas. I to właśnie o rodzinie sobie dziś porozmawiamy. Jednak spojrzymy na nią z perspektywy mężczyzny. W naszym społeczeństwie, a także w przeświadczeniu wielu mężów i tatusiów ich rolą jest to, aby zrobić wszystko, by osobom, które kochają najbardziej na świecie, niczego w życiu nie brakowało. Poświęcają się pracy, aby zapewnić swoim najbliższym jak najlepsze warunki bytowe. Jednak, czy rzeczywiście to jest najważniejsze? Otóż nie, bowiem wystarczy zatrzymać się w pędzie codzienności, aby zrozumieć, że starając się zadbać o ten materialny aspekt życia rodzinnego, tracimy coś bardzo ważnego, a mianowicie możliwość bycia z bliskimi i dla bliskich. Nie znajdujemy chwili na to, aby dopuścić do siebie myśl, że nawet jeśli teraz jesteśmy szczęśliwi i mamy obok siebie wszystkich, którzy są całym naszym życie, i stanowią jego sens, to nic w życiu nie jest nam dane na zawsze. Wystarczy chwila, aby los odebrał nam wszystko,...
00

Popularność




Copyright © Takimslovem & Andrzej Konefał, Szczecin 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone!

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Takimslovem Sp. z o.o. lub Autora.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Szczecin 2023

Redakcja: Ida Wiśniewska

Korekta: Julia Diduch-Stachura

Skład i łamanie: GroupMedia

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: Justyna Prabucka

ISBN 978-83-963492-5-5

www.takimslovem.pl

e-mail: [email protected]

Dla Hanny

Jesteś najwspanialszą przygodą,

I choć nigdy…

nie zawrócisz dla mnie rzeki

nie sprostujesz krętych dróg

nie ułożysz w głowie marzeń

nie zabierzesz strasznych snów.

Sprawiasz, że mam w sercu lato

Nawet w te pochmurne dni

Weźmy wiosła, kompas, mapę

Ruszmy w drogę

– ja i Ty1.

1 Dominika Caddick – I choć nigdy,

[w:] Życiem pisane, Kettering 2021.

Prolog

___________ 26 grudnia 2021 roku ___________

Jestem szczęśliwa, tak po prostu. Czego więcej mogłabym chcieć, gdy każdego dnia widziałam uśmiech na twarzy bliskich? To, czego od zawsze pragnęłam, otrzymałam dwukrotnie, a nawet trzykrotnie.

Mateusz, mój mąż i jednocześnie najlepszy przyjaciel, siedział na podłodze i pomagał Ani, naszej córeczce, z prezentem. Wytaszczył go spod wysokiej, pachnącej choinki i razem rozrywali kolorowy papier. Ich szczery śmiech dawał mi mnóstwo radości. Wesoły zachwyt córki, piski oraz niepohamowana dziecięca chęć odkrywania nowych rzeczy.

Ania, sześcioletnia blondyneczka o długich włosach i przepięknych brązowych oczach, krzyknęła, gdy odkryła, co było sercem zapakowanego podarunku.

– To kość! – Uśmiech zniknął z jej twarzy, a na ustach odmalowało się obrzydzenie. Wytarła dłonie w różową sukienkę, marszcząc nosek.

– Kochanie, będą ślady – powiedziałam spokojnie.

– Co to za prezent? – obruszył się Karol, dziesięciolatek, nasz syn.

– Faktycznie, niefortunny wybór. – Mateusz sięgnął po kolejny zapakowany kartonik.

– A teraz będą flaki! – krzyknął Karol, strasząc Annę.

– Wcale nie! – odparła oburzona córeczka. – Prawda, tatusiu?

– Prawda.

Święta Bożego Narodzenia były dla nas szczególnym okresem, zresztą jak w większości polskich domów. Rodziny zbierały się w komplecie i odżywały stare kontakty. Wiele lat temu, jeszcze przed poznaniem Mateusza, byłam pewna, że nic dobrego w życiu mnie nie czeka. Podobnie jak mojego kochanego brata, którego los nie oszczędził. Brata alkoholika. Odszedł od nas trzy dni przed moim ślubem. Do tej pory słyszę w głowie jego ostatnie słowa: leżąc w łóżku, obiecywał wyjść z nałogu.

– Poprawię się… Zobaczysz.

Umarł, patrząc mi w oczy. Być może wierzył, że będę jego ostatnią deską ratunku. Nigdy nie zapomnę tych zmęczonych oczu oraz uchodzącego z nich życia. Dosłownie widziałam ostatni oddech, który wypuścił z ust. Jego wątroba, a raczej jej brak, oraz inne przykre konsekwencje związane z nałogiem namnożyły się. Było tego stanowczo zbyt wiele dla osłabionego ciała. Kochałam go i wciąż miło wspominałam nasze beztroskie dzieciństwo, gdy byliśmy nierozłączni. Ciepłe wspomnienia, w których mój braciszek tryskał pogodą ducha, nigdy się nie zatarły, nawet w obliczu jego problemów. Wspólne wypady za miasto na ryby zazwyczaj kończyły się tak, że wracaliśmy pokąsani przez komary, bez ryb, ale szczęśliwi. Henryk zawsze mnie bronił przed chłopakami ze starszych klas, wspierał, gdy niepowodzenia podcinały mi skrzydła i milczał, kiedy tego potrzebowałam. Którejś nocy, gdy oglądaliśmy razem rozgwieżdżone niebo, obiecaliśmy sobie, że będziemy szczęśliwi. Wtedy jeszcze nic nie niszczyło jego organizmu. To był nasz ostatni wieczór przed jego wyjazdem do wojska. Potem zmieniło się wszystko. Z utęsknieniem czekałam na przepustki, które pozwalały mu wyrwać się ze szponów armii, lecz zazwyczaj kończyło się to pijaństwem i gromadzeniem w sercu rodziców zmartwień.

W świętach uwielbiałam spokój, gdy dzieci bawiły się w swoich pokojach, a ja z Mateuszem po prostu byliśmy razem. Mój mąż zawsze otaczał nas opieką, której nie było ani za dużo, ani za mało. Nagromadzoną miłość do naszej trójki rozdzielał niczym wytrawny cukiernik kawałki tortu. Każdy dostawał tyle samo.

Bardzo lubiłam na niego patrzeć, kiedy razem z dziećmi bawił się w domu bądź na dworze. Nigdy nie okazywał zniecierpliwienia. Nawet wtedy, gdy zmęczenie dawało mu się we znaki. Bardzo często pracował po godzinach, nie dosypiał. Posada w agencji nieruchomości wchodzącej dopiero na polski rynek wiązała się z wieloma trudami i wyrzeczeniami. Nie była to praca jego marzeń – często mówił, że chciałby czegoś więcej. Wspierałam go całym swoim sercem, gdy miał dosyć całego świata, bo nawet silny mężczyzna miewał chwile słabości czy zwątpienia. Wtedy byłam dla niego. Tak powinna robić każda żona. Trwać przy swoim mężczyźnie i kochać go nieustannie, aż do ostatnich chwil. Zawsze i wszędzie.

– Boję się tam zajrzeć. – Ania odsunęła się od kolejnego prezentu, który rozpakował Karol.

– Wyskoczy na ciebie pająk. Taki włochaty!

– Mamo! – krzyknęła, zrywając się.

– Otoczy cię pajęczyną i zje! Kawałek po kawałku. – Karol pognał za siostrą.

– Maamo!

– Niam, niam, niam! – mlaskał syn.

Córeczka wskoczyła na moje kolana i bardzo mocno się przytuliła. Jej rozpuszczone włosy zasłoniły mi twarz. Kiedy ją przytuliłam, poczułam, jak jej bliskość dodaje mi energii do życia i siły do walki z nieuchronnym końcem.

Pocałowałam ją w głowę, a potem spojrzałam na synka śmiejącego się do rozpuku.

– Tam nie ma żadnego pająka – obiecałam. – Karolu, mógłbyś przestać straszyć siostrę?

– O Jezu…

– Na pewno nie ma pająka? – dopytała Anna.

Poprawiła koc, który zsunął się z moich kolan i powolutku podeszła do zamkniętego pudełka. Karol w tym czasie pobiegł do stołu po coś do przegryzienia, więc Ania zrobiła się odważniejsza.

– Zobacz, co jest w środku – zachęcił ją Mateusz.

Mała była otwarta i mimo swojego wieku zawsze odstawała od grupy rówieśników. Bardzo szybko nauczyła się czytać oraz pisać. Działania matematycznie nie były dla niej problemem. Żądna przygód i nowych doświadczeń, w końcu zajrzała do kartonika, by wyjąć z niego saszetkę psiej karmy.

– Mam to zjeść? – zapytała, marszcząc nosek.

– Nie, skarbie – uspokoił ją Mateusz ze śmiechem. – To jedzenie dla pieska.

– My nie mamy psa. – Karol podszedł do nich z nadgryzionym ciasteczkiem w dłoni.

Dzieci spojrzały najpierw na mnie, potem na ojca i znów na mnie, robiąc przy tym wielkie oczy. Pierwsza krzyknęła Ania i rzuciła się mężowi na szyję. Karol upuścił ciasteczko i zaczął tańczyć niczym szaman, który usiłuje przywołać deszcz.

– Będziemy mieć pieska?! – zawołali niemal jednocześnie.

– Tatusiu, to prawda!? – chciała wiedzieć Ania.

– Nasz mały piesek!? – Syn nadal nie dowierzał.

– Tak. – Mateusz roześmiał się. – Chodźcie ze mną.

Wyszli z salonu, a ja zostałam sama. Patrzyłam na porozrzucane papiery, ustrojoną choinkę oraz miły ogień w kominku. Czułam jego ciepło na twarzy i zaczęłam robić się senna. Chciałam wytrwać, aby ujrzeć szczęśliwe twarze dzieci na widok upragnionego przez nie zwierzaka. Jednak ogień był taki ciepły. Taki miły…

– Mamo! Popatrz! – Do pokoju wpadła córeczka ze szczeniakiem przytulonym do brzuszka. Nagle stanęła, jakby napotkała jakąś niewidzialną przeszkodę. Dziwnie się na nią patrzyło tak z góry. Moja mała, słodka Ania. Usłyszałam jej krzyk, a szczeniaczek upadł na ziemię. Mateusz podbiegł do mnie, ale ciało leżało na ziemi, a ja… Ja byłam już daleko od nich.

– Ela! Ela!

Wypełniało mnie szczęście. Wciąż widziałam ich uśmiechnięte twarze. Naprawdę byłam szczęśliwa, że ich miałam…

– Ela! – Głos Mateusza zatarł się w ciemności.

Rozdział 1

___________ 30 grudnia 2021 roku ___________

Pogrążony w żalu i rozpaczy, stałem nad otwartym grobem. Spoglądałem w ciemną otchłań wiecznego spoczynku. Nie mogłem płakać, nie wolno mi było tego robić. Dzieci były obok i potrzebowały ojcowskiego wsparcia, silnych ramion oraz miłości. Mnóstwa miłości.

Przy prawym boku miałem Karola. Dzielnie się trzymał. Widziałem, jak łzy spływają mu po policzkach, ale starał się być twardy, choć nie musiał. Mógł płakać, rozmawiałem z nim o tym.

Po drugiej stronie, wtulona w mój bok, stała Ania. Trzymała ukochaną zabawkę, misia zrobionego na szydełku przez Elę. Pociągała noskiem, miała zapłakane oczy, lecz nie rozpaczała. Brakowało jej już na to sił. Pogłaskałem ją po główce, chociaż miałem przemożną ochotę wtulić się w jej delikatnie ciałko.

Trumna w kolorze ciemnego orzechu zniknęła z oczu żałobników. Znalazła się na samym dnie głębokiego dołu. Serce biło mi coraz mocniej. Ostatnia szansa, aby pożegnać żonę.

– Zmarła Elżbieta Szafirska żegna męża Mateusza, córkę Annę, syna Karola, matkę Leokadię, kolegów z pracy, sąsiadów i krewnych. – Kapelan zwrócił się ku mnie i dał znać, że mogę powiedzieć kilka słów.

Podniosłem wzrok na osoby zebrane przy grobie, ale byłem jak z kamienia. Wszyscy czekali. Patrzyli na mnie wyczekująco, jakbym mógł sprawić, że Ela zmartwychwstanie. Nie miałem takiej mocy, chociaż bardzo bym chciał.

Po upływie kilku sekund, które zdawały się trwać wieczność, udało mi się wreszcie ruszyć. Coś mnie jednak trzymało. To Ania nie chciała puścić mojej nogi. Zaczęła płakać, bojąc się, że także odejdę i już nie wrócę. Wziąłem ją na ręce, żeby była spokojniejsza. Przytuliła się do mnie, trzymając kurczowo małymi piąstkami za gruby materiał płaszcza.

Nie mogłem wyobrazić sobie reszty życia bez Elżbiety. Była moim światem. Jedyną miłością, na którą czekałem, jedyną przyjaciółką, która mnie wspierała.

Ksiądz odsunął się na bok, a ja zająłem jego miejsce. Córeczka wciąż się mnie trzymała i nie miała zamiaru puścić. Wyjąwszy z kieszeni kawałek kartki, rozwinąłem go i rzuciłem okiem na tekst. Tylko tyle zdołałem napisać? Tylko na tyle było mnie stać? Zrobiło mi się okropnie głupio, że nie dałem rady wykrzesać z siebie kilku słów pełnych miłości na taką okazję. Co ze mnie za mąż?

– Chciałbym podziękować Eli za wspólne życie. Za wszystkie szczęśliwe chwile, za przeżywane troski w trudnych momentach i wiele radości. Trwałaś wiernie przy moim boku i pozostałaś przy mnie aż do…

Rozkleiłem się. Było tego za dużo, pękłem i nie dałem rady zebrać w sobie wystarczającej siły. Zgniotłem w garści kartkę i włożyłem ją z powrotem do kieszeni płaszcza.

Zaczął padać śnieg. Spojrzałem w górę, moje łzy zamarzały na policzkach w niewielkich powiewach mroźnego wiatru.

– Ela uwielbiała śnieg. – Nie wiem, jak to się stało, ale słowa same zaczęły ze mnie wypływać. – Co roku lepiliśmy trzy minibałwanki w ogrodzie. Ela robiła piękne i okrągłe kule ze śniegu. Wychodziły jej doskonałe, podczas gdy ja walczyłem, żeby nie zrobić kwadratowych. Każdy szczegół odzwierciedlała idealnie, by upodobnić swojego bałwanka do Olafa z Krainy lodu. Kochała tę bajkę. Miała moc, tę cholerną moc, aby każdy dzień był piękniejszy. – Zamilkłem. – Byłaś moim drogowskazem i drogą wytyczającą kierunek, w którym szedłem, Elu. Bez ciebie jestem zagubiony i nagi. – Nie mogłem już dłużej mówić. – Kocham cię.

Po zakończonej ceremonii teściowa zabrała dzieci do samochodu, a ja zostałem. Musiałem być przy zakopaniu trumny. Panowie z zakładu pogrzebowego prosili, bym poszedł, jednak musiałem przy tym być. Jak mogłem tak po prostu odwrócić się i odejść? Nie potrafiłem, nie teraz. Chciałem, by Ela czuła, że jestem obok. Pragnąłem, aby wiedziała, że cały czas mi na niej zależy.

Łopata za łopatą, moje serce pękało na nowo. Chciałem ich powstrzymać. Chciałem na nich krzyczeć, jednak krzyk słychać było tylko w mojej głowie. Co wy robicie? Tam jest moja żona! Przestańcie, do diabła! Zakopujecie miłość mojego życia!

Poszło im znacznie szybciej, niż przypuszczałem. Sprawne ręce trzech mężczyzn szybko poradziły sobie z zasypaniem dołu. Przykryli ziemię zielonym, ciężkim materiałem i zdemontowali rusztowanie potrzebne do spuszczenia trumny w dół. Kiedy skończyli, jeden z nich, młody mężczyzna z kozią bródką, podszedł do mnie i złożył kondolencje. Byłem mu za to wdzięczny, w końcu nie musiał tego robić. Zazwyczaj grabarze byli znieczuleni po obcowaniu ze śmiercią każdego dnia. Jego gest był mi potrzebny, wzmocnił mnie.

Zostałem sam przy jej grobie. Zostałem sam.

***

Leżałem razem z Anią w jej łóżku. Milczeliśmy w obawie, że słowa mogą wywołać łzy. Mlecznobiała lampka w kształcie serduszka przyjemnie koiła nerwy. Pokój córeczki zdawał się być magicznym miejscem, w którym można uśmierzyć ból, lecz tylko w całkowitej ciszy.

Diagnoza, która przewróciła nasz świat do góry nogami, została postawiona pół roku temu. Niestety, glejak rozrastał się bardzo szybko – został za późno zdiagnozowany. Okazało się, że Ela miała najgorszy z możliwych typ glejaka wielopostaciowego czwartego stopnia. Pomimo strasznego rozpoznania Ela wciąż tryskała dobrym humorem, nie łamała się. Uważała, że jeśli będzie żyć normalnie i cieszyć się z tego, co ma, to choroba minie.

Nie minęła.

Powiedziała mi o tym zaraz po odebraniu wyników rezonansu. Kilka dni później zaczęła się źle czuć. Częste bóle głowy, omdlenia, wymioty oraz brak energii obierały jej radość życia. Z dnia na dzień było coraz gorzej, a ja nie potrafiłem jej w żaden sposób pomóc. Potem była chemia, złe wyniki, ponowne utraty świadomości i zaniki pamięci.

Jak wytłumaczyć dziecku, że jego mama jest bardzo chora i go nie pamięta? Ela często odsuwała się od Karola i Ani. To bolało, zwłaszcza Karola, który wiele rozumiał, lecz nie akceptował tego, że własna matka separuje się od swojego dziecka.

Gdy chemia nie skutkowała i niszczyła w zastraszającym tempie jej ciało, lekarz prowadzący zaproponował, abym zabrał ją do domu. Zbliżały się święta i najlepiej, by spędziła ten czas w domowej atmosferze.

Nasze ostatnie święta.

– Tatusiu?

– Słucham – mruknąłem cicho.

– Kiedy mamusia wróci? – Jej pytanie ścisnęło moje serce.

– Skarbie. – Zdławiłem łzy. – Mówiłem, że mamusia jest z nami, ale tu, w serduszku.

– Chcę dać jej buziaczka.

– Nie możesz.

Przytuliłem ją tak mocno, że przestraszyłem się, że mogłem zgnieść jej drobne ciałko. Nie wiedziałem, co jeszcze zrobić i powiedzieć, by zrozumiała konsekwencje śmierci. Była bardzo mądrą, małą dziewczynką, lecz ten temat okazał się dla niej zbyt ciężki.

– Wiesz… – szepnąłem jej do ucha – mamusia bawi się z nami w chowanego.

– Naprawdę? – Na chwilę powstrzymałem jej rozpacz. Zaciekawiłem ją.

– Tak. Nie możesz jej przytulić, ale kiedykolwiek przypomnisz sobie jej twarz lub kiedy usłyszysz w domu śmiech mamusi, zacznij jej szukać. Ona jest w każdym kąciku, w każdym pokoju. Musisz uważnie się rozglądać, a wtedy zobaczy ją twoje serduszko.

– W misiu też się schowała?

– W misiu, w lalce, we wszystkim, Aniu – odpowiedziałem jej cicho, a ona westchnęła.

– Kocham cię, tatusiu.

– A ja ciebie, skarbie.

Usnęła szybciej, niż się spodziewałem. Jeszcze przez chwilę pozostałem przy niej, by nie zerwać cieniutkiej niteczki trzymającej ją we śnie. Zamknąłem na moment oczy. Zapach jej włosów umytych szamponem brzoskwiniowym był przyjemny. Poczułem się senny.

***

Obudziłem się godzinę później, gdy pies zaczął hałasować na korytarzu. Powinien spać u Karola, lecz od czasu pogrzebu syn nie chciał widzieć go na oczy. Być może uważał, że w jakimś stopniu Atlas zastąpił Elżbietę w naszym domu. Próbowałem z nim porozmawiać, ale buntował się, irytował i odtrącał każdy mój gest. Miał dziesięć lat, nadal był dzieckiem, które nie mogło pogodzić się ze śmiercią matki. Ela rozmawiała z nim wiele razy. Uważała, że był na tyle dojrzały, by zrozumieć stan, w jakim się znajdowała. Być może rozumiał, ale tęsknota stała się miażdżąca i dawała we znaki każdemu w rodzinie, zwłaszcza dzieciom.

Wstałem powoli, przykryłem moją małą księżniczkę i wyszedłem na korytarz. Atlas rozrabiał na swojej poduszce przy zamkniętych drzwiach pokoju Karola. Uspokoiłem go nieco i uchyliłem drzwi. Syn spał zwinięty w kulkę, a kołdra spoczywała na ziemi. Podniosłem ją i opatuliłem Karola. Lampka nocna, rzucająca światło na jego prawy policzek, ukazywała zaschłe łzy. Pocałowałem go w czoło.

– Nie jestem mały… – wymamrotał przez sen.

Karol to wesoły chłopak. Rozwijał się tak samo jak jego rówieśnicy. Był szczupły, wysoki i uwielbiał grać w kosza. Trenował ten sport, więc razem z Elą uznaliśmy, że jeśli lubi koszykówkę, powinniśmy mu pomoc rozwijać się w tym kierunku. Na ścianie w pokoju wisiały plakaty różnych gwiazd NBA. Ubrania, buty, plecak oraz telefon komórkowy – wszystko musiało być związane z gwiazdami koszykówki. Cieszyłem się, że jego pasja dodawała mu skrzydeł. Miał swój cel, do którego dążył.

Gdy powtórzył przez sen, że nie jest mały, wyszedłem z pokoju i zabrałem ze sobą baraszkującego szczeniaka. Wiercił się i kręcił, liżąc mnie po twarzy. Domagał się pieszczot oraz zabawy. Zszedłem na parter i zajrzałem do salonu, w którym świeciła się choinka. Zawsze wyłączałem ją przed snem.

Mama siedziała przy stole i dekorowała pierniczki, których nie zdążyła przyozdobić Elżbieta. Moja żona zawsze robiła to z Anią. Był to ich świąteczny rytuał. Zadaniem moim oraz Karola było przywieszanie światełek na zewnątrz domu. Każdy w tej rodzinie miał swoje miejsce, każde z nas było szczęśliwe, żyjąc w tym małym świecie. I przede wszystkim każdy akceptował swoje obowiązki.

– Co robisz? Już po północy.

– Nie mogę spać. – Spojrzała na mnie spod grubych okularów.

Usiadłem obok niej, a mama wróciła do pracy. Jej dłonie, nadal zgrabne, z delikatnie uwydatnionymi żyłami, tworzyły przepiękne wzory i kształty na pierniczkach.

Leokadia była teściową. Od samego początku, gdy Ela przyprowadziła mnie do domu rodziców, przypadłem jej matce do gustu. Nigdy nie poznałem jej męża, wyprowadził się od nich, gdy Ela miała trzy latka. Moi rodzice zmarli dawno temu. Nie miałem rodzeństwa, chociaż na łożu śmierci ojciec wspominał coś o nieślubnym dziecku. Szkoda, że wyznał to dopiero przed śmiercią. Możliwe, że znał adres mojego brata lub siostry, ale zabrał swoją tajemnicę do grobu. Cóż, takie jest życie i nie mogłem nic zmienić. Chociaż miałem jeszcze nadzieję, że może kiedyś w progu mojego domu pojawi się mój brat lub siostra.

– Przepraszam, że nie przyjechałam na Wigilię. – Matka pierwsza zabrała głos, nie odrywając oczu od pierników.

– Nie masz za co przepraszać. – Pies podskoczył mi na kolanach i dotknął mokrym nosem mojego policzka.

– Marianka i Bożenka zostały same na święta. Nie mogłam ich opuścić. Gdybym wiedziała, co się stanie…

– Nikt nie mógł tego przewidzieć, mamo.

Marianna oraz Bożena Stasiak były siostrami. Mieszkały w specjalnie przystosowanym mieszkaniu, w Oleśnicy. Teściowa bardzo często do nich jeździła, aby pomóc w codziennych czynnościach. Obie kobiety poruszały się na wózkach inwalidzkich, były sparaliżowane od urodzenia. Niestety, starość ich nie oszczędziła, co zaważyło na tym, że opieka społeczna chciała je zabrać do ośrodka. Siostry jednak nie zgodziły się na ubezwłasnowolnienie, zważywszy na to, że miały się jeszcze dobrze, a pomoc urzędników państwowych traktowały jak nękanie.

Bożenka, starsza siostra, złożyła odpowiednie pismo do burmistrza miasta o przydział na osobę, która mogłaby od czasu do czasu pomóc w codziennych obowiązkach. Na prywatną pomoc nie mogły sobie pozwolić ze względu na astronomiczne opłaty. I tak wiązały koniec z końcem dzięki ofiarności ich przyszywanej kuzynki, która mieszkała na stałe w Ameryce i co miesiąc przelewała im na konto pieniądze potrzebne na wydatki. Siostry oprócz tych sum dostawały emerytury, które starczały na życie i lekarstwa. Moja teściowa dowiedziała się o problemach sióstr Stasiak przypadkiem, ale jako wolontariuszka zadeklarowała się, że będzie im pomagać każdego dnia. Znała wszystkie procedury tego typu placówek. Przez trzydzieści pięć lat sprawowała funkcję dyrektorską ośrodka takiego jak ten, do którego chciano je wysłać, więc wiedziała, co w trawie piszczy.

– Pomożesz mi? – Wyraźnie chciała zmienić temat, aby się nie rozkleić.

– Położę się. Jestem zmęczony.

– Oczywiście. – Spojrzała na mnie z troską. – Idź. To był ciężki dzień.

Wyszedłem z salonu i udałem się do pustej sypialni. Zamknąłem drzwi. Pogrążony w ciemności, szukałem ostatnich resztek zapachu żony, który dało się jeszcze gdzieniegdzie wyczuć w pomieszczeniu. Atlas przestał kręcić się na moich rękach, jakby wiedział, że w tym pokoju musi być cicho. Zapiszczał dwa razy i zastygł w bezruchu, lustrując otoczenie.

Nie miałem ochoty na kąpiel. Zmęczenie fizyczne oraz psychiczne wycisnęło ze mnie wszystkie soki, wszelką moc, jaką jeszcze w sobie miałem. Usiadłem, wsłuchując się w wiszący na ścianie zegar.

Tik, tak, tik, tak… Odmierzał upływający czas, nasz czas na tym padole. Nie wyobrażałem sobie poranka, kiedy Ania ponownie zapyta o matkę, a Karol będzie zły na cały świat. To mnie przytłaczało.

Atlas podreptał w stronę mojej poduszki, zrobił kilka okrążeń, by wygnieść sobie miejsce do spania. Zazdrościłem mu nieświadomości poniesionej straty. Nic go nie obchodziło, był tylko psem, który dołączył do naszej rodziny w dniu, w którym opuściła ją Ela.

Zdjąłem buty i położyłem głowę na poduszce żony. Jej zapach był jeszcze wyczuwalny między innymi na niej. Wtuliłem się mocniej i zamknąłem oczy. Myślałem, że zaraz usnę, ale zamiast tego poczułem pierwsze łzy pod powiekami. Nie mogłem ich powstrzymać.

Czekałem na to z trwogą cały dzień. Bałem się, że puszczą mi nerwy w nieodpowiednim miejscu i czasie. Obawiałem się, iż dzieci zobaczą takiego ojca, bez sił, bez uśmiechu. Bez niczego. Chciałem oszczędzić im zawodu, musiałem być silny przede wszystkim dla nich. Ale teraz mogłem sobie pozwolić na słabość. Łzy mnie wzmocnią. Po nich przyjdzie upragnione ukojenie. Mam nadzieję, że przyjdzie, bo jeśli nie, przepadnę.

Widziałem jej uśmiech, jej twarz, kiedy codziennie rano budziła mnie do pracy. Pragnąłem tego zawsze. Marzyłem, aby te straszne dni okazały się złym snem. Zasługiwałem na szczęście. Nigdy nie zrobiłem nikomu nic złego, więc dlaczego? Dlaczego straszny los zabrał najwspanialszą osobę na świecie? Dlaczego tak się stało?

Rozpaczałem w ciszy, krzyczałem w poduszkę, a pies lizał mnie po twarzy. Czuł mój smutek, chciał mi pomóc, ulżyć w cierpieniu. Położył łeb na mojej szyi i cicho piszczał, dodając otuchy. Kochana psina. Miał tylko kilka miesięcy, a rozpoznawał rozpacz.

– Grzeczny piesek.

Rozdział 2

___________ 31 grudnia 2021 roku ___________

Poranek ostatniego dnia roku przywitał mnie płaczem Anny. Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony. Ścierając z twarzy resztki snu, wybiegłem na korytarz i w pośpiechu przeskakując co drugi stopień, dostałem się na piętro. Córka stała przy drzwiach swojego pokoju, nadal płacząc. Podbiegłem do niej i mocno przytuliłem. Przez ułamek sekundy myślałem, że za chwilę zdarzy się coś, co mi ją zabierze i nie odda. Dręczyłem się w myślach, przeklinałem siebie, że nie zostałem z nią tej nocy.

– Już jestem, kochanie.

– Przepraszam… – Cichutko płakała.

– Nie masz za co, skarbie.

– Mam. – Uwolniła się z objęć i wskazała na mokrą piżamę. – Przepraszam, tatusiu.

– Nic się nie stało. To nic takiego.

– Przestań wyć! – Nagły krzyk sprawił, że już całkiem zapomniałem o śnie.

Ze swojego pokoju wyszedł Karol i, wciąż nieco zaspany, przecierał oczy. Kiedy zobaczył, że jego młodsza siostra jest mokra, zaczął się śmiać. Nie spodobało mi się to. Byłem na niego rozgniewany, chociaż nie powinienem. Odesłałem go szybko do pokoju, nie obyło się jednak bez protestów z jego strony.

– To nie twoja wina, Aniu.

– Śniła mi się mamusia. Była ze mną w sklepie.

– To bardzo piękny sen. – Uśmiechnąłem się do niej.

– Ale ona zaczęła bardzo szybko ode mnie uciekać. Nie mogłam jej dogonić.

Współczułem jej koszmaru, sam przecież przeżywałem udrękę, więc wiedziałem, co mogła czuć. Przytuliłem ją, dając tyle ciepła i miłości, ile w tej chwili potrafiłem wykrzesać. Kiedy tak siedziała skulona, bezbronna w moich ramionach, przestraszyłem się jej kruchością. Była tylko małą dziewczynką, która tęskniła za mamą.

Wdychałem jej smutek, próbowałem odebrać najgorsze, najczarniejsze sny, jakie straszyły ją w nocy, ale nie byłem w stanie. Przez myśl mi przeszła wizyta u specjalisty, który pomógłby przezwyciężyć bądź zrozumieć rozterki i smutek, zagnieżdżone w małym serduszku. Może rozmowa z kimś odpowiednio przygotowanym zniweluje gorzki smak utraty? Ale… czy Ania kiedykolwiek zapomni? Jest mała, dużo nie rozumie, lecz brak matki z pewnością odciśnie piętno na jej psychice. Nie mogłem czekać z założonymi rękami. Musiałem działać. Poszedłem z nią do pokoju. Rozebrała się i wskoczyła pod ciepły koc, który uprzednio położyłem na kaloryferze, by się ogrzał. Zebrałem z łóżka mokre prześcieradło i kołdrę.

– Tatusiu, a kiedy mamusia wróci to nie będzie zła, że zmoczyłam łóżko?

Spojrzałem na nią z czułością. Mogłem dać jej wszystko, czego pragnęła, oprócz tej jednej rzeczy. Nadal wypierała z podświadomości, że jej mama odeszła. Wciąż łudziła się, że Ela wróci i będzie jak kilka dni temu. Co mogłem zrobić? Ponownie tłumaczyć czy też okłamać w dobrej wierze, a dopiero potem, gdy dorośnie, powiedzieć prawdę? Każdy kolejny dzień będzie gorszy od poprzedniego i równie ciężki, by zaakceptować ten straszny fakt.

Rzuciłem mokre rzeczy na ziemię i poszedłem po suche ubranie. Wyjąłem żółtą koszulkę z myszką Minnie oraz czerwone spodnie w kratę. Wziąłem też z szuflady majtki i skarpety.

– Ubierz się, a ja pójdę włączyć pranie. Babcia pewnie czeka ze śniadaniem.

– Tatusiu. – Zatrzymała mnie w drzwiach. – Ale nie powiesz babci o tym, co zrobiłam?

– Jasne, że nie. Nasz sekrecik. – Przystawiłem palec wskazujący do ust.

– Sekrecik na całe życie?

– I jeden dzień dłużej – odparłem zmienionym, śmiesznym głosem.

Karol grał na konsoli. Miał słuchawki na uszach, mówił coś do siebie i nerwowo tupał lewą nogą. Zawsze tak robił, gdy był wzburzony, a zdarzało mu się to dosyć często. Położyłem dłoń na jego ramieniu, aby wiedział, że jestem. Nie zareagował, nie przywitał się, wpatrzony w ten głupi ekran.

– Chciałbyś pogadać? – zapytałem.

Nie interesowała go rozmowa ze starym wapniakiem, jak kiedyś usłyszałem, gdy rozmawiał ze swoimi kolegami. Nie miałem mu tego za złe. W jego wieku także denerwowałem się o byle co. Jego świat składał się teraz z wybuchów złości przeplatanych z euforią. Taki okres, takie lata.

– Karol – powtórzyłem, ale bez skutku.

Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo jest mi ciężko. W jego głowie nie było miejsca na troskę o całą rodzinę, którą ja musiałem się opiekować. Śmierć matki wywołała u niego złość, której nie był w stanie okiełznać. Nie mogłem przecież mieć o to pretensji, jakżebym mógł? Karol na swój sposób radził sobie z utratą Eli. Wiedziałem, że pod tym twardym pancerzem kryje się mój mały syn, który jeszcze nie tak dawno temu często przychodził się przytulić i powiedzieć cicho „kocham cię, tatusiu”.

– Synku?

– Zostaw mnie!

Gwałtownie zerwał się z miejsca. Ściągnął z głowy słuchawki i cisnął nimi o podłogę. To samo zrobił z nowym padem, którego dostał pod choinkę. Był wściekły, oddychał ciężko i głośno.

– To twoja wina! Twoja i tego durnego psa!

– Uspokój się. Proszę. – Nie mogłem się na niego gniewać. Był zdruzgotany utratą matki. Tak odreagowywał. – To nieprawda, przecież o tym wiesz.

– Nie! Gówno prawda! – Wymachiwał rękoma, nadal ciężko dysząc.

Swoją drogą, byłem zdziwiony, że użył brzydkiego słowa. Razem z Elą staraliśmy się wychowywać dzieci bez używania wulgaryzmów i za wszelką cenę chcieliśmy im oszczędzić stresów, które mogłyby mieć negatywny wpływ na rozwój. W razie jakichś zgrzytów zazwyczaj pomagała szczera rozmowa. Byłem pewny, że te wszystkie złe słowa Karol wyniósł ze szkoły, od kolegów z klasy.

– Wiem, że ci ciężko. Wszyscy jesteśmy smutni i wszyscy przechodzimy przez trudny okres, ale przeklinanie w niczym ci nie pomoże.

– A bo co?! Skoro ty tak nie mówisz, to ja też nie mogę?! Wiesz, co mówią o tobie moi koledzy?! Że jesteś pizdą! Jak moim ojcem może być taka ciota?!

Wybuchnął płaczem i przestał w końcu miotać się po pokoju. Nie obchodziło mnie, co mówią inni. Żyłem według swoich zasad i tego się trzymałem. Jeśli koledzy Karola byli wychowywani inaczej lub też w ogóle, to nie byłem w stanie temu zaradzić. Reguły ustalone wraz z Elą stały się bardzo ważnym elementem współżycia rodzinnego. Nigdy nie wychodziliśmy na tym źle i tego zamierzałem się trzymać. Słowa Karola dźgnęły mnie w serce, lecz byłem pewny, że wcale tak nie uważał.

– Synku, chciałbym, żebyś najpierw ochłonął. Wtedy porozmawiamy, dobrze?

– Wynoś się! I zabierz z domu tego durnego psa!

W tej chwili dalsza rozmowa nie miała sensu. Karol był zbyt mocno rozdrażniony i zrozpaczony, a moja obecność wcale nie pomagała. Może później, gdy nerwy już opadną, zastanowi się nad swoją reakcją. Wyszedłem z pokoju.

– Jestem gotowa! – Przybiegła do mnie Ania.

– Ślicznie. – Uśmiechnąłem się do niej. – Pójdę włączyć pranie, a ty idź do babci. Jest w kuchni.

Pralnia znajdowała się tuż za kuchnią w pokoju o powierzchni dziewięciu metrów kwadratowych. Podczas planowania z architektem poszczególnych pomieszczeń wygospodarowaliśmy miejsce, by zrobić tu pracownię dla Eli. Nie bez znaczenia było także duże okno, dzięki któremu żona miała idealne światło do pracy. Była malarką i brak własnego gabinetu bardzo jej doskwierał. Jednakże narodziny Karola pokrzyżowały nam nieco szyki. Malutka pralka w kuchni nie nadążała z praniem ciuszków, więc zgodnie uznaliśmy, że pracownia będzie musiała poczekać. Zresztą przez cały czas, kiedy synek był malutki, Ela pracowała nad obrazami w jego pokoju, w którym i tak nie przebywał. Łóżeczko stało w naszej sypialni. Tak było łatwiej.

Uśmiechnąłem się na to wspomnienie i otworzyłem pralkę. Wrzuciłem kapsułkę do bębna i ustawiłem godzinny program, po czym poszedłem do kuchni.

Ania oraz Leokadia siedziały przy stole i jadły zarumienione tosty. Usiadłem przy córce, całując ją w głowę.

– Smacznego.

– Tatusiu, a pójdziemy ulepić bałwanki?

– Jasne. – Ugryzłem chrupkie pieczywo, a ser zaczął ciągnąć się z ust do kanapki.

– Fuj! – zareagowała córeczka.

– A może zabiorę cię do kina? – zaproponowała teściowa. – Tatuś ma kilka spraw do załatwienia. – Szepnęła coś jeszcze Ani do ucha.

– Tak!

Byłem jej wdzięczny, że mi pomagała w tych trudnych chwilach. Wiedziałem, że także cierpiała, w końcu straciła córkę. Nie wyobrażałem sobie nawet jej cierpienia. Rodzice nie powinni chować swoich dzieci. To nie było normalne.

– Dzwoniła Karolina Motyl, znasz ją? – zapytała Leokadia.

– Koleżanka Eli. Pracuje w galerii.

– Mówiła coś o rzeczach do zabrania. – Kobieta posmarowała tost dżemem i podała wnuczce.

– Podjadę po nie dzisiaj – odparłem. – Zabiorę Karola. Wydaje mi się, że potrzebuje spokoju i…

– I rozmowy? – dokończyła myśl, uśmiechając się nieznacznie, choć w jej oczach krył się smutek.

– No tak – odparłem krótko.

Galeria, z którą współpracowała Ela, zajmowała się głównie sprzedażą obrazów oraz organizacją wernisaży. Moją żonę fascynowało ludzkie spojrzenie i oczy, które dominowały w jej pracach. Kiedyś, podczas naszych pierwszych randek, zapytałem ją, dlaczego malowała oczy. Odpowiedziała mi wtedy: „Są zwierciadłem ludzkiej duszy. Można z nich odczytać emocje, zamiary, humor, a nawet zobaczyć inny świat. Oko wychwytuje więcej, niż widzimy i przetwarzamy. Wierzę w to, że tuż obok nas istnieje inna rzeczywistość, widziana tylko naszymi oczami, lecz nasz umysł tego nie dostrzega”.

Obrazy mojej żony bardzo dobrze przyjęły się podczas pierwszego wernisażu, przez co Ela podpisała długoterminową umowę z galerią. Tam także poznała Karolinę Motyl, młodą artystkę, która dopiero zaczynała obracać się w kręgach artystycznych. Zaprzyjaźniły się i wspierały, co sprawiło, że stały się sobie bardzo bliskie, na dobre i złe.

Przez pół godziny czekaliśmy na Karola, który i tak nie pojawił się w kuchni. Zrobiłem mu kilka tostów, nalałem soku wiśniowego i poszedłem z tym wszystkim na górę. Syn siedział na swoim łóżku i wpatrywał się w zdjęcie, na którym był z matką. Najwidoczniej przemyślał swoje zachowanie. Emocje opadły, a on sam zapomniał o wybuchu agresji. Kiedy zamknąłem drzwi, wstał i przytulił się do mnie, jakby poranna kłótnia się nie wydarzyła.

– Przepraszam, tato.

– Nie ma o czym mówić.

– Ja wcale tak nie myślę. – Spojrzał na mnie. – Po prostu za nią tęsknię.

– Synku, ja też. – Chciało mi się płakać na widok jego smutnej twarzy.

– To niesprawiedliwe, że już jej nie ma. Tak okrutnie niesprawiedliwe – łkał.

Odstawiłem talerzyk ze śniadaniem i obaj usiedliśmy na łóżku. Karol pokazał mi zdjęcie, które zrobiliśmy podczas zeszłorocznych wakacji w Egipcie. Na fotografii była Ela siedząca na wielbłądzie, a obok niej stał Karol i trzymał wodze zwierzęcia. Syn zrobił śmieszną minę, gdy wielbłąd obrócił głowę w jego kierunku. Potem, gdy wywołaliśmy wszystkie zdjęcia, zgodnie uznaliśmy, że to najlepsza fotka ze wszystkich zrobionych na wczasach.

– Pamiętasz, jak mama płakała po zejściu z tego wielbłąda? – zapytałem.

– Bolała ją pupa. – Karol się uśmiechnął.

– I jak śmiesznie chodziła? – Zmiana tematu na weselszy przydała się nam obu.

– Pamiętam. – Zaśmiał się radośnie. – Tato…

– Słucham?

– Przepraszam za wszystko. Moi koledzy to barany. Nie chciałem ci tego mówić.

– Nie przepraszaj. Wiem, że przez jakiś czas będzie nam ciężko. Musimy spróbować zaakceptować to, że mamy nie ma. Pomożesz mi?

Przez chwilę milczał, myśląc nad odpowiedzią. Może nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób miałby pogodzić się z tak straszną rzeczą. W końcu nie uzyskałem od niego odpowiedzi. Poprzytulaliśmy się jeszcze trochę, a na odchodne zaproponowałem mu wycieczkę do miasta. Zgodził się, bo lubił jeździć ze mną sam na sam. Być może nawet mu ulżyło, kiedy powiedziałem, że babcia zabiera Anię do kina. Na pewno chciał mieć mnie tylko dla siebie. Rozumiałem to.

– Za pół godziny jedziemy. Ubierz się ciepło.

– Dobra. – Podszedł do komody z ciuchami.

Wczorajszy pogrzeb nadal siedział w mojej głowie, ale musiałem żyć dalej. Będzie to trudne do zrealizowania, ale dla dzieci musiałem stanąć na wysokości zadania. Żal, który krył się w sercu, musiał poczekać.

***

Galeria artystyczna Rosa Clara należała do wybitnej polskiej malarki, Honoraty Strzeleckiej-Mazurek. Mieściła się na ulicy Legnickiej. Często przyjeżdżałem tu z Elą, aby dostarczyć obrazy. Honorata była bardzo ciepłą osobą, lecz wykazywała się oryginalnym podejściem do ludzi. Już na pierwszy rzut oka potrafiła stwierdzić, czy kogoś lubi czy nie. Elę pokochała, jakby ta była jej córką.

Zaparkowałem moją mazdę na tyłach galerii i razem z Karolem wyszliśmy na chłód. Założywszy czapki, udaliśmy się główną ulicą do drzwi galerii. Syn całą drogę milczał – być może wstydził się za swoje zachowanie. Weszliśmy do ciepłego wnętrza, gdzie od razu przywitała nas Karolina.

Miała około dwudziestu pięciu lat. Tego dnia, być może przez wzgląd na pogrzeb lub dyspozycje Strzeleckiej, ubrała się w czerń. Rozkloszowane spodnie prasowane w kant, delikatna satynowa koszula z długim rękawem i czarne buty na obcasie. Jedynym odznaczającym się elementem była czerwona broszka przy kołnierzyku. Karolina odgarnęła z czoła długie, kasztanowe włosy i przywitała się najpierw z Karolem, a potem ze mną.

– Przepraszam, że musiałeś tu przyjeżdżać. – Jej smutne, zielone oczy błyszczały niczym szmaragdy.

– To nic. – Wysiliłem się na uśmiech.

– Dla ciebie mam gorącą czekoladę. Chcesz? – zapytała Karola i zaprowadziła go do malutkiego pomieszczenia.

Zostałem sam.

Wnętrze galerii nie było duże, dzieliło się na dwie części. Pierwsza była pełna obrazów. Wśród nich rozpoznałem kilkanaście prac Elżbiety. Podszedłem do jednej z nich, na której kryła się twarz w profilu wśród liści. Doskonale pamiętałem, kiedy została namalowana. Ela walczyła z nią ponad dwa miesiące. Dobór kolorów i kształt oczu były znakami rozpoznawczymi mojej żony.

– Mateuszu, mój drogi i kochany Mateuszu!

Zanim zdążyłem się przywitać, Honorata wpadła w moje ramiona, a raczej ja wpadłem w jej. Bardzo lubiłem tę kobietę, pod każdym względem, lecz irytowała mnie nieodłączna lufka z cienkim papierosem. Gdy tak trwaliśmy w uścisku, czułem odór tytoniu oraz metaliczny smród z jej ust.

– Jak się trzymacie? – W końcu mnie wypuściła.

– Jak widać na załączonym obrazku. – Rozłożyłem ręce na boki i wzruszyłem ramionami.

Najwidoczniej nie zrozumiała mojego cierpkiego humoru. Zaciągnęła się i odwróciła, dając znak, żebym poszedł za nią.

– Karolina mówiła o moim pomyśle? – zapytała szybko.

– Wspominała coś o rzeczach Eli.

– Na Boga! – Zatrzymała się gwałtownie. O mało na nią nie wpadłem. – Jakie rzeczy, mój drogi Mateuszu?!

– Rzeczy Elżbiety… – powtórzyłem zbity z tropu.

– Kochany mój, chcę zrobić wernisaż na cześć Elżbiety! Ona na to zasłużyła, bez dwóch zdań. Chciałam cię zapytać, czy zgadzasz się na wystawienie jej wszystkich dzieł. Dobrze wiem, że przez ostatnie pół roku mało pracowała, ale jej kolekcja jest cudowna i powinna być pokazywana.

– Nie mam nic przeciwko temu. – Nie chciałem i nie mogłem się nie zgodzić. Ela włożyła za dużo serca w każdy z tych obrazów. To była jej ciężka praca, którą pragnęła pokazywać światu. Teraz, gdy już jej nie było, pomysł Honoraty wydał mi się wspaniały.

– Cudownie. – Klasnęła w dłonie.

Bordowa suknia, którą miała na sobie, wyglądała na niej jak worek. Honorata była strasznie chuda, wręcz wysuszona, lecz nie brakowało jej animuszu. Mimo skończonej sześćdziesiątki wciąż tryskała młodzieńczą energią. Nawet ja zazdrościłem jej świetnego zdrowia.

– Ale nie w najbliższym czasie, dobrze? – Musiałem nieco zgasić jej entuzjazm.

– Kochany, to trochę potrwa. Muszę uruchomić swoje bezcenne kontakty. Myślę, że na wiosnę będzie dobrze. Prawda? Bez dwóch zdań na wiosnę!

– Zgoda.

– Niczym się nie przejmuj. Obrazy, które zostaną, choć wydaje mi się, że sprzedam wszystkie, wrócą w twoje ręce. Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś rozważył, żeby zostały pod moimi skrzydłami.

– Nie chciałbym teraz o tym mówić. Możemy wrócić do rozmowy w przyszłym roku?

– Bez dwóch zdań! Zaraz sprawdzę notes.

Miałem nadzieję zakończyć tę rozmowę. Być może współczuła mi straty, ale najważniejszy był dla niej zysk ze sprzedanych dzieł. Pomyślałem, że straciła kurę znoszącą złote jaja.

– Tato, widziałem obrazy mamy!

Z drugiego pomieszczenia wyszedł Karol w towarzystwie Karoliny. Nie wiem, co mu zrobiła, ale syn uśmiechał się od ucha do ucha. Być może gorąca czekolada miała w tym swój udział?

– Już wszystko wiesz? – zapytała Karolina. – Przepraszam za tę intrygę, ale w przeciwnym razie nie przyjechałbyś za szybko.

– Nic się nie stało.

– Mam wolny termin dwudziestego dziewiątego stycznia… Nie, moment. – Kaszlnęła, kartkując kalendarz.

W Karolinie było coś, co sprawiało, że chciało się jej słuchać i patrzeć prosto w oczy. Emanowała przedziwnym magnetyzmem, którego nigdy wcześniej nie czułem podczas jej dość częstych wizyt u nas.

– Pani Honorata nalegała – powiedziała z żalem młoda kobieta.

– Czternastego lutego! Zapisane! Nie ma to oczywiście żadnego związku z tym beznadziejnym świętem – wrzasnęła Strzelecka. – Twoja mama jest prawdziwym skarbem, mój drogi. – Pochyliła się nad Karolem i zmierzwiła mu włosy.

– Mojej mamy nie ma i nie będzie. – Z twarzy Karola natychmiast znikł promienny uśmiech.

– Nonsens! – krzyknęła Honorata tak, że aż się wzdrygnąłem. – Spójrz na swojego tatę, na obrazy, na siebie! Twoja matka jest tutaj z nami. Jest skarbem w naszych sercach i żyje nadal w pracach, które wykonała. Nigdy o tym nie zapominaj. Nigdy, przenigdy!

Karol patrzył na nią, jakby w ogóle niczego nie zrozumiał. Chciałem mu pomóc, ale stało się coś, co prawie zwaliło mnie z nóg. Syn podszedł do jednego z obrazów Eli i dotknął opuszkami płótna. Zerknąłem na Honoratę, która nie życzyła sobie dotykania prac, dopóki ktoś ich nie kupił. W tym wypadku najwyraźniej zrobiła dla Karola wyjątek. Przez moment nawet wydawało mi się, że zobaczyłem błysk łez w jej oczach.

– Ma pani rację. Mama tu jest. – Karol spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.

– Mądre dziecko. – Honorata znów klasnęła w dłonie.