Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przestrzeń bardziej wspólna | Skandal jako oczyszczenie | Jak żyć ze zdradą?
Polskie miasta to chaos przestrzenny i wszechobecna „płotoza”. Jak mądrze budować dobro wspólne, jakim jest przestrzeń publiczna?
Jakie wnioski trzeba wyciągnąć z tragedii wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży oraz ukrywania przestępstw przez przełożonych? Przede wszystkim: jak słuchać ofiar?
Zdrada w swej istocie to znacznie więcej niż tylko brak lojalności. Jej materia jest niepokojąco ciężka. Jak żyć ze zdradą? Jakie są jej koszty?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 420
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
kwartalnik, warszawa więź zima 2018
Było to doświadczenie równie ważne, co trudne. Gdy zasiadaliśmy z Kasią Jabłońską przy redakcyjnym stole, aby nagrać dyskusję z udziałem Agaty Baranieckiej-Kłos, Justyny Kopińskiej i o. Adama Żaka, mieliśmy świadomość, że udało się nam zaprosić do „Więzi” osoby niezwykłe.
A dlaczego było to niełatwe? Nie chodzi bynajmniej o problem ze znalezieniem wspólnego terminu spotkania dla ludzi ciężko zapracowanych. Ani o potencjalnie wybuchowe zderzenie między autorką najbardziej wstrząsających reportaży w polskiej prasie o wykorzystywaniu dzieci przez osoby zakonne (chrystusowca i boromeuszki) a jezuitą-koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży z ramienia Konferencji Episkopatu Polski. Wiedzieliśmy przecież, że i Justyna Kopińska, i o. Adam Żak skoncentrowani są na tym samym: na trosce o małoletnie ofiary przemocy seksualnej. A tym bardziej Agata Baraniecka-Kłos – ofiara pedofila i założycielka fundacji Stop Przedawnieniu.
Trudność tego spotkania polegała na tym, że ci niezwykli ludzie noszą w sobie ciężar niewymownego zła, którego doświadczyli osobiście bądź z którym mieli bezpośredni kontakt. Chcieliśmy z nimi rozmawiać właśnie o bólu i doświadczeniu ofiar wykorzystania seksualnego. To są tragedie, które poruszają najgłębsze pokłady ludzkiej duszy.
W „Więzi” zajmujemy się tym zagadnieniem od 2001 r., kiedy to po raz pierwszy – piórem Jacka Borkowicza – pisaliśmy o parafii w Tylawie. Tamten tekst nosił jakże wciąż aktualny tytuł Dobro dzieci to dobro Kościoła. Obecnie wracamy do tego tematu, gdy kryzys ma już charakter globalny, aby zastanowić się, w jaki sposób skandale mogą stać się wezwaniem do oczyszczenia, a jeszcze bardziej – do prawdziwego nawrócenia Kościoła.
Najważniejszy wniosek jest taki: dopiero spojrzenie bezpośrednio w oczy ofiarom pozwala zrozumieć głębię traumy wykorzystywania seksualnego w Kościele. Bo – jak pisze James Hanvey SJ – „Duch przemawia przez tych, którzy cierpią”.
Zbigniew Nosowski
Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom i Patronom „Więzi”! Państwa życzliwość jest dla nas niezwykle ważna. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:
Maciej Achremowicz ○ Elżbieta i Kazimierz Adamiak ○ Jacek Ambroziak ○ Katarzyna Andree-Łapińska ○ Anna Barczyk ○ Paweł Batory ○ Danuta Bednarska-Hajduk ○ Zygmunt Bluj ○ Agnieszka Boroń-Przybyło ○ Agnieszka Bortniczuk ○ Dariusz Bruncz ○ Michał Buczek ○ Jędrzej Bukowski ○ Mateusz Burzyk ○ Piotr Butlewski ○ Michał Całka ○ Joanna Chodkowska ○ Jakub Choiński ○ Władysław Cholewa ○ Anna Chwalba ○ Piotr Ciompa ○ Marcin Czajkowski ○ Zbigniew Derdziuk ○ Tomasz Doliński ○ Marta Drobnik ○ Małgorzata Dutka ○ Jakub Ekier ○ Przemysław Fenrych ○ Agnieszka Fiedor ○ Piotr Głogowski ○ Joanna Gomułka ○ Dominik Górski ○ Dariusz Grochola ○ Jarosław Hirny-Budka ○ Szymon Hołownia ○ Jan Jabłoński ○ Anna Janiszewska ○ Marek Jankowski ○ Natalia Jarska ○ Ewa Jasionek ○ Krzysztof Jedliński ○ Łukasz Kaczyński ○ ks. Piotr Karpiński ○ Natalia Kanty ○ Kasper Kaproń OFM ○ Michał Kasperczak ○ Jakub Kiersnowski ○ Wiesław Klisiewicz ○ Joanna M. Kociszewska ○ Bartek Kowalczyk ○ Maria Krawczyk ○ Alicja M. Kubiak ○ Jakub Kubica ○ Edward Kudrewicz ○ Artur Kulesza ○ Marcin Kulwas ○ Marcin Listwan ○ Kamil Markiewicz ○ Michał Meller ○ Andrzej Mierzejewski ○ Lech Miłaczewski ○ Anna Mirkowska ○ Włodzimierz Miziołek ○ Małgorzata i Andrzej Mochoń ○ Paweł Mostek ○ Bogna Neumann ○ Anna Nowak ○ Sebastian Oduliński ○ Dima Panto ○ Katarzyna Pasek ○ Krzysztof Patejuk ○ Ewelina Piechaczek ○ Jarema Piekutowski ○ Sławomir Pietuszko ○ Agnieszka Piskozub-Piwosz ○ Katarzyna Pliszczyńska ○ Anna Pobiedzińska-Solicka ○ Andrzej Polkowski ○ Michał Przeperski ○ Leszek Ropelewski ○ Paweł Rost ○ Jerzy Rostworowski ○ Joanna Rózga ○ Mateusz Józef Różański ○ Michał Rusiecki ○ ks. Piotr Rytel ○ Jan Sawicki ○ Paweł Sawicki ○ Anna i Michał Siciarek ○ Grzegorz Sikora ○ Marcin Składanowski ○ Joanna Skurzak ○ Anna Sobótka ○ Renata Soszyńska ○ Agnieszka Sowińska ○ Aleksandra Springer ○ Wojciech Surówka OP ○ Joanna Stawiarska ○ Ryszard Struzik ○ Romain Su ○ Wojciech Szabunio ○ ks. Tomasz Szałanda ○ Elżbieta Szczypek ○ Krzysztof Szczyrba ○ Joanna Święcicka ○ Marta Tondera ○ Jan Alfred Trammer ○ Jakub Troszok ○ Andrzej Tyc ○ ks. Mirosław Tykfer ○ Anna Urbaniak ○ Andrzej Walczyk ○ Paweł Wąsik ○ Marek Wesołowski ○ Krzysztof Węglewski ○ Krzysztof Wieliński ○ Maciej Wewiór ○ Bożena Maria Winch ○ Tomasz Wiśniewski ○ Anna Katarzyna Wojciechowska ○ Ewa Wojciechowska ○ Justyna Wołkowycka ○ Jan Wyrowiński ○ Kalina Wyszyńska ○ Maria Wyszyńska ○ Agnieszka Zawiejska ○ Małgorzata Zielińska ○ Michał Zioło OCSO ○ Mieczysław Żak ○ Krystyna Żmuda Trzebiatowska ○ oraz osoby, które pragną pozostać anonimowe.
1 stałe transparentne wsparcie poprzez serwis Patronite; szczegóły: www.patronite.pl/wiez,
2 prenumerata redakcyjna kwartalnika „Więź” oraz polecanie jej swoim Bliskim; warunki prenumeraty i numer konta bankowego – zob. s. 255,
3 bezpośrednie darowizny dla „Więzi”, odliczane od dochodu w rozliczeniu podatkowym; nr konta bankowego – jak dla prenumeraty, z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź”,
4 zakup naszych książek bezpośrednio u wydawcy – wydawnictwo.wiez.pl.
Polskie miasta to chaos przestrzenny i wszechobecna „płotoza”. Jak mądrze budować dobro wspólne, jakim jest przestrzeń publiczna? Jak tworzyć miasto, które jednoczy mieszkańców? Czy przestrzenią można zarządzać bardziej wspólnotowo?
Jarema Piekutowski
Podobno Polacy umieją współpracować, gdy muszą walczyć, ale gdy trzeba budować, nie potrafią stanąć na wysokości zadania. W przypadku Jazdowa jest inaczej. Walka o zachowanie dzielnicy była organicznie spleciona z realizacją marzenia o społecznościowym zarządzaniu.
Stołeczny harmider: hałasują silniki, słychać gwar spacerowiczów. Setki samochodów i autobusów przemieszczają się Trasą Łazienkowską w stronę placu Na Rozdrożu, gdzie z przejść podziemnych wylewają się kolejne fale pieszych. Trąbią klaksony, spaliny unoszą się w niebo. Nieopodal toczą się gorące dyskusje: w Sejmie na Wiejskiej podejmowane są decyzje kluczowe dla losów Polski.
Sto pięćdziesiąt metrów dalej, niemal w sercu miasta: mały raj. Tymi słowami w 2011 r. Jerzy Majewski1 nazwał osiedle Jazdów. Na tyłach parku Ujazdowskiego znajduje się 27 zatopionych w zieleni drewnianych domków. Przybyły do Polski długą drogę – pochodzą z fińskich reparacji wojennych dla Związku Radzieckiego.
Dziś, gdy idę przez osiedle, widzę, jak alejkami spacerują pojedyncze osoby. Słyszę, jak śpiewają ptaki, wiewiórka upuszcza szyszkę, przeskakuje z płotu na werandę. Oaza ciszy i spokoju.
– I to jest wielki wstyd2 – powie w 2011 r. ówczesny burmistrz dzielnicy Śródmieście, Wojciech Bartelski. A serwis TVN Warszawa poinformuje swoich czytelników, że „około 30 rodzin mieszkających na osiedlu Jazdów dostało zaproszenia na czwartkowe spotkanie z burmistrzem Śródmieścia, na którym usłyszą o planowanej rozbiórce domków fińskich. Ma to związek z przygotowywanym miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego, który przewiduje tam inne funkcje”3. Decyzja zapada – nadchodzi koniec małego raju na Jazdowie.
Dlaczego właśnie społecznościowe zarządzanie? Siedzę w ogrodzie jednego z jazdowskich domków z „Dudkiem” – Andrzejem Górzem. Wysoki, przypomina zaangażowanego studenta. Lider. Na osiedlu Jazdów mieszka od urodzenia. To on zwoływał społeczność, organizował kolejne akcje. Skąd wziął się ten pierwszy impuls? „Dudek” nie ma wątpliwości – była nim decyzja o wyburzeniu domków.
– „Tak zwane osiedle Jazdów”, problem „tak zwanych domków fińskich” – tych określeń używano w dokumentach miejskich – mówi Górz. – Taki sposób pisania miał odbierać domkom znaczenie i podmiotowość, pozwalał traktować je jak baraki niegodne zachowania, nienadające się do mieszkania.
Przyzwyczajeni jesteśmy do modelu, w którym administracja jest od mieszkańców niezależna i najwyżej pozwala im na udział w zarządzaniu w niewielkim zakresie. Nie musi tak być.
Paradoksalnie próby odbierania mieszkańcom podmiotowości tylko tę podmiotowość wzbudziły. Już trzydzieści lat temu chcieli zrzeszyć się i współpracować*. Jazdów jest nietypowym miejscem, osiedlem o dużym kapitale społecznym. Mieszkańcom chce się działać, znają się, pomagają sobie nawzajem. Otwarta formuła osiedla pełnego małych ogródków sprzyja spotkaniom. Jazdowiacy odczuwają odrębność swojego osiedla – fińskich domków zagubionych między wielkimi kamienicami. Jednak wtedy, trzydzieści lat temu, zostało zorganizowane tylko jedno spotkanie i na tym się skończyło. Dopiero w 2011 r., gdy mieszkańcy poczuli się zagrożeni, zebrali się znów i założyli organizację – Stowarzyszenie Mieszkańców Domków Fińskich Jazdów.
* Tekst w części historycznej oparty jest w dużej mierze na studium przypadku przygotowanym przeze mnie we współpracy z Fundacją Pole Dialogu na potrzeby publikacji pt. Pomysłowość miejska. Studium trajektorii realizacji oddolnych inicjatyw mieszkańców Warszawy. Projekt o tej samej nazwie, w ramach którego powstała publikacja, finansowało m.st. Warszawa. Ww. studium przypadku ostatecznie nie znalazło się w publikacji.
O niebezpieczeństwie wyburzenia Jazdowa zaczęło dowiadywać się coraz więcej mieszkańców Warszawy, instytucji, działaczy. – Rozgłaszaliśmy to głównie przez internet – mówi Górz. – Temat podchwyciły media, w tym „Gazeta Stołeczna”, która napisała kilka artykułów na temat Jazdowa. Naszym sojusznikiem stał się ambasador Finlandii.
Protesty przyjmowały różne formy. Któregoś dnia na przykład aktywiści poszli pod ratusz przebrani za fińskie domki. Ale stowarzyszenie nie tylko walczyło, także budowało. Coraz częściej organizowało imprezy kulturalne, które ściągały gości z całej Warszawy. Dość szybko wśród aktywistów pojawił się pomysł, by puste domki zostały przejęte choć na pewien czas przez organizacje pozarządowe – akcję nazwano „Otwarty Jazdów”. Koncepcja zyskała przychylność samorządu. W czasie intensywnego działania organizacji w pustych domkach zorganizowano wiele wydarzeń: koncerty, zajęcia (tj. joga, języki obce, pszczelarstwo, ogrodnictwo miejskie). Różnorodna oferta zdobyła serca mieszkańców Warszawy, jednak groźba wyburzenia nadal wisiała nad osiedlem.
Aktywiści nie próżnowali. Skorzystali ze zmiany przepisów i zebrali ponad 2000 podpisów, by zorganizować konsultacje społeczne na poziomie miejskim. Były to pierwsze konsultacje w Warszawie zainicjowane przez mieszkańców. Jak się okazało, warszawiakom zależało na zachowaniu domków. Ostatecznie w 2015 r. wyniki konsultacji zostały uznane za wiążące. Dzielnica wycofała się z decyzji o rozbiórce domków. Osiedle – przynajmniej na razie – jest trochę bezpieczniejsze.
Podobno Polacy umieją współpracować, gdy muszą walczyć, gdy mają wspólnego wroga, ale gdy trzeba budować, nie potrafią stanąć na wysokości zadania. W przypadku Jazdowa jest inaczej. Walka o zachowanie dzielnicy była organicznie spleciona z realizacją marzenia o społecznościowym zarządzaniu.
Wtedy jazdowscy działacze jeszcze nie używali tego określenia. Po prostu wspólnie myśleli nad tym, jaki ma być kształt dzielnicy, jak można wpływać na jej funkcjonowanie. Wcielali w życie kolejne inicjatywy – jeden domek oddany został miejskim pszczelarzom (są tam ule, odbywają się działania popularyzujące pszczelarstwo), stworzyli społecznościowe ogrody: Ogród Królowej Bony oraz Motykę i Słońce, Rotacyjny Dom Kultury (mogą z niego skorzystać organizacje, które chcą prowadzić działalność kulturalną lub przygotować jednorazowe wydarzenie), zorganizowali wystawę archiwalnych zdjęć Jazdów oczami mieszkańców. – Duży nacisk kładliśmy na myślenie o zrównoważonym rozwoju tego miejsca – mówi Górz. – Chcieliśmy, żeby ono się rozwijało w sposób organiczny, oddolny, społeczny i ekologiczny, zgodny z ideą slow life.
W ich dyskusjach coraz częściej przewijała się propozycja, by o zarządzaniu terenem decydowali przede wszystkim wszyscy mieszkańcy i użytkownicy domków. Ustalono wówczas, że powinna powstać Rada Jazdowa, która będzie wytyczać kierunki działania. Stworzono partnerstwo różnych organizacji, dialogujące z zarządcą terenu.
Taki sposób zarządzania jest na polskim gruncie nowością. Przyzwyczajeni jesteśmy do modelu, w którym administracja jest od mieszkańców niezależna i najwyżej pozwala im na udział w zarządzaniu w niewielkim zakresie, np. konsultując z mieszkańcami różne pomysły. Tymczasem na świecie społecznościowe zarządzanie ma już swoją tradycję. Partnerzy działający na rzecz Jazdowa, wspierani przez architekta Dariusza Śmiechowskiego**, przeanalizowali ponad 100 przypadków miejsc lub mechanizmów odpowiadających poszukiwanemu modelowi. Wśród nich znajdują się sposoby działania zarówno Rodzinnych Ogrodów Działkowych, spółdzielni, kooperatyw mieszkaniowych, wybranych miejskich autonomii, jak i programów publicznych.
** Rozmowę Ewy Buczek z Dariuszem Śmiechowskim Przestrzeń aktywnych obywateli publikujemy w tym numerze „Więzi” s. 30–36.
W Polsce największą barierą jest prawo, kompletnie niedostosowane do myślenia o mieszkańcach jako gospodarzach terenu. Nie musi tak być. Oprócz włoskiej Bolonii, w której wprowadzono specjalną regulację ułatwiającą takie działania***, w całej Europie jest coraz więcej przestrzeni zarządzanych kolektywnie przez mieszkańców. Choćby, opisany w publikacji Otwarty Jazdów, berliński kompleks ExRotaprint o powierzchni 10 tysięcy metrów, w którym swoje miejsce mają drobni przedsiębiorcy, artyści i organizacje pozarządowe. Jak piszą autorzy: „Każdy z najemców tworzy część kolektywu dysponującego wspólnymi funduszami pochodzącymi z najmu i współdecyduje o ich wykorzystaniu. Wszyscy mają również prawo głosu przy wyborze nowych najemców”. A zatem można – wystarczy tylko trochę zaangażowania.
*** Więcej o tym w ww. rozmowie z Dariuszem Śmiechowskim.
Współautorem publikacji jest Wojciech Matejko, z którym spotykam się w jednym z jazdowskich domków. Pytam go, co udało się zrobić na Jazdowie, jak daleko doszli mieszkańcy w drodze do społecznościowego zarządzania? – Mamy minimum zapewniające ochronę osiedla – układ urbanistyczny został wpisany do gminnej ewidencji zabytków. Powstaje też plan zagospodarowania przestrzennego, ale dzieje się to w sposób nietypowy: w jego przygotowaniu uczestniczą aktywni mieszkańcy i organizacje pozarządowe. Udało się stworzyć program dla osiedla Jazdów, który jasno nakreśla charakter tego miejsca, cele jego funkcjonowania, wyznacza jego obszar i mówi o ideach współzarządzania. – Ale czy ten program faktycznie jest realizowany? Czy został przyjęty, na przykład uchwałą rady miasta? – pytam. – Niestety – rozkłada ręce Matejko. – W najbardziej ambitnej wersji taka uchwała miała wskazywać nam partnera po stronie miejskiej, źródła finansowania... Ale nie udało nam się sprawić, by została przyjęta. Miasto nazywa nas „anarchistami”, a urzędnicy zwyczajnie boją się tego nowego modelu zarządzania.
Jednak jazdowscy aktywiści nie składają broni. Wywalczyli sobie przyczółek – miejskie instytucje konsultują z mieszkańcami najważniejsze decyzje, także konkurs na wynajem pustych domków był organizowany wspólnie z jazdowiakami. Co jeszcze ważniejsze, przez wspólne działanie tworzą się coraz silniejsze więzi między mieszkańcami, jedni drugich zarażają dobrą energią. Co roku organizowane są kolejne imprezy kulturalne. – Mieliśmy ponad tysiąc czterysta wydarzeń w ubiegłym roku – uśmiecha się Matejko. – Marzymy o tym, że powstanie Komitet Sterujący pod auspicjami sekretarza miasta, złożony z mieszkańców, aktywistów i przedstawicieli urzędu. To byłby krok milowy.
Opuszczam powoli mały raj na Jazdowie. Zachodzi słońce, wiewiórka wspina się w stronę korony drzewa. Marzenie o społecznościowym zarządzaniu wciąż czeka na swą realizację. ■
Jarema Piekutowski – ur. 1978. Socjolog, członek zespołu i główny ekspert ds. społecznych thinkzine’u „Nowa Konfederacja”. Kierownik projektów badawczych, społecznych i kulturalnych. Właściciel firmy Liber, wspólnik przedsiębiorstwa społecznego CRSG sp. z o.o., współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, PSDB i innych firm badawczych. Członek Zespołu Laboratorium „Więzi”. Autor fabularyzowanej biografii Gilberta Keitha Chestertona G.K.Chesterton. Geniusz ortodoksji. Pochodzi ze Szczecina.
1 J. Majewski, Mały raj w centrum miasta. Szkoda domków fińskich, „Gazeta Wyborcza” 7.12.2011, www.warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,54420,10772056.html [dostęp: 30.11.2016].
2 G. Szymanik, Fińskie domki to jest wstyd?, „Gazeta Wyborcza” 29.01.2014, www.wyborcza.pl/duzyformat/1,127290,15351883.html [dostęp: 30.11.2016].
3Domki fińskie do wyburzenia, www.tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,domki-finskie-do-wyburzenia,33129.html [dostęp: 30.11.2016].
Czy globalny kryzys wiarygodności może być drogą do nawrócenia Kościoła? Jakie wnioski trzeba wyciągnąć z tragedii wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży oraz ukrywania przestępstw przez przełożonych? Przede wszystkim: jak słuchać ofiar?
Ewa Kusz w rozmowie z Joanną Kociszewską
O sytuacji w Polsce trzeba mówić jak o elemencie większej całości. Kryzys w Kościele dotyczący wykorzystywania seksualnego nieletnich nabrał charakteru globalnego. Problemem okazały się nie tylko przestępstwa niektórych duchownych, lecz także reakcje kościelnych przełożonych.
Joanna Kociszewska Kryzys w związku z falą ujawnień wykorzystywania seksualnego małoletnich wybuchł w Kościele amerykańskim w roku 2002. Nie spowodował jednak chyba refleksji u innych. Na przykład w Kościele niemieckim, choć dyskutowano o sprawie, nie podjęto żadnych działań poza wydaniem wytycznych. Dlaczego?
Ewa Kusz W Stanach Zjednoczonych kryzys nie wybuchł w 2002 r. Wtedy trwający od początku lat 80. kryzys wszedł w pierwszą ostrą fazę. Jeśli zaś chodzi o Niemcy, to nie jest prawdą, że Kościół w tym kraju poza wytycznymi nic więcej nie zrobił. Zaraz po motu proprio Jana Pawła II z 2001 r. biskupi niemieccy zaczęli u siebie tworzyć zręby systemu odpowiedzi na ewentualność poważniejszego kryzysu. Już w roku 2002 Niemiecka Konferencja Biskupów, niezależnie od sytuacji w USA, była gotowa do przyjęcia własnych wytycznych. Biskupi niemieccy w każdej diecezji stworzyli struktury ułatwiające zgłoszenia, powołali osoby odpowiedzialne za prewencję. Podobnie postąpiły zakony. Nie mieli wtedy fali oskarżeń, a jedynie pojedyncze zgłoszenia bieżących przypadków.
Kociszewska Gdy kard. Marx w 2002 r. apelował o zgłaszanie się ofiar, pojawiło się ich zaledwie kilka. W roku 2010 założone dwie infolinie przyjęły zgłoszenia łącznie od ponad tysiąca ofiar. Dlaczego nagle pojawiło się ich tak wiele?
Kusz Ujawnianie przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich przez duchownych toczyło się przez osiem lat bez przesileń. Zmieniło się to nagle na początku 2010 r., gdy po kilku zgłoszeniach przełożeni jezuickiego Canisius-Kolleg w Berlinie – podejrzewając, że ofiar może być więcej – skierowali apel do absolwentów z lat 70., by ewentualni poszkodowani zgłosili swoją krzywdę. To wezwanie, w połączeniu z licznymi faktycznymi zgłoszeniami byłych uczniów, odbiło się bardzo głośnym echem i uruchomiło falę ujawnień w całym kraju.
Najtrudniej było pierwszym zgłaszającym się osobom – z powodu zainteresowania mediów i ryzyka, że zostaną zidentyfikowane. Większość ofiar chce pozostać anonimowa. Jeżeli w jakimś momencie więcej ludzi decyduje się na ujawnienie, to pojedynczym osobom łatwiej jest zachować anonimowość.
Decyzja o ujawnianiu zbrodni wykorzystywania seksualnego zależy od wielu czynników. W Kościele amerykańskim proces ten miał miejsce już przed rokiem 2002, równolegle ze wzrastającym zainteresowaniem społecznym i z postępem badań. W 2002 r. publikacje dziennika „Boston Globe” w krótkim czasie spowodowały ogromną falę ujawnień. Niedawny raport Wielkiej Ławy Przysięgłych z Pensylwanii otworzył tu nowy rozdział. Tym razem już nie tyle nowych przypadków wykorzystania seksualnego, ile – dotąd skrzętnie ukrywanych – zawstydzających błędów przełożonych kościelnych.
Kociszewska Pierwsza faza kryzysu w USA to zatem czas od lat 80. XX wieku do roku 2002. Na czym ona polegała?
Kusz Na fali rosnącego społecznego zainteresowania tematem wykorzystywania seksualnego małoletnich pojawiały się pierwsze ujawnienia w mediach i zgłoszenia wewnątrzkościelne, na które, niestety, reagowano nie z myślą o ochronie ofiar, lecz ochronie instytucji kościelnych.
Na początku lat 80. episkopat amerykański – widząc, że kryzys fermentuje – zlecił opracowanie pierwszego poufnego raportu, który, niestety, nie wywołał wspólnej reakcji biskupów. Trzeba było na nią czekać jeszcze niemal 20 lat, mimo że pod koniec 1992 r. zalecono wspólne zasady działania, niecały rok później powołano komisję do opracowania spójnej, proaktywnej odpowiedzi na problem, a w roku 1994 Watykan zatwierdził politykę „zero tolerancji” wobec zbrodni seksualnych duchownych. Komisja w 1996 r. wydała tym razem publiczny raport z wieloma sensownymi wnioskami i zaleceniami. Niestety, przejęli się nim tylko niektórzy biskupi, inni wciąż twierdzili, że problemu nie ma. Moim zdaniem, w Polsce jesteśmy dziś na tym właśnie etapie.
Kociszewska Można porównać te ówczesne normy z USA do naszych wytycznych episkopatu?
Kusz Tylko w przybliżeniu. Polskie wytyczne powstawały inaczej – w oparciu o wskazania Watykanu, gdzie wyciągano wnioski z kryzysu. Amerykanie nie mieli wzorców. Gdyby nie było doświadczeń amerykańskich i z innych krajów anglosaskich, prawdopodobnie proces uczenia się odbywałby się znacznie wolniej. Teraz jednak musimy się uczyć w dużym przyspieszeniu, przechodząc różne fazy kryzysu niemal równocześnie.
Kociszewska Podsumowując: mówimy o etapie, na którym dochodziło do ujawnień, powstały już jakieś standardy, ale różnie się do tego stosowano. Ten etap trwał do...?
Kusz Do początku 2002 r., kiedy to seria publikacji dziennika „Boston Globe” wywołała falę ujawnień i wymusiła jedność w działaniu biskupów. Ordynariusz Bostonu, kard. Bernard Law, był jednym z tych biskupów, którzy działali po swojemu. Co więcej, przyjmował do swojej diecezji księży sprawców przestępstw na szkodę małoletnich, których to księży chętnie się pozbywali inni biskupi. Dlatego w archidiecezji bostońskiej problem urósł do niebywałych rozmiarów.
Kociszewska Wtedy rozpoczyna się faza druga, czyli...?
Kusz Pojawia się fala masowych ujawnień i zdecydowanych działań amerykańskiego episkopatu w dwóch kierunkach: naukowego rozpoznania skali i natury zjawiska wykorzystywania seksualnego małoletnich w Stanach Zjednoczonych oraz budowania skutecznego systemu prewencji. Owocem pierwszego kierunku działań była publikacja wyników szczegółowych badań, którymi objęto okres od 1950 do 2002 r. i 97% jednostek kościelnych na terenie kraju. Dzięki drugiemu kierunkowi działań – przytoczę tu opinię Davida Finkelhora, jednego z czołowych niezależnych badaczy zjawiska wykorzystania seksualnego małoletnich – Kościół katolicki jest obecnie najbezpieczniejszą dla dzieci i młodzieży instytucją w USA.
W roku 2002 zabrakło jednak jeszcze jednego kierunku działań – rozliczenia przełożonych kościelnych z ich odpowiedzialności za rażące błędy w podejściu do kryzysu. Zdaniem papieży – od Jana Pawła II do Franciszka – polegały one na ochronie instytucji kosztem godności ofiar. Raport z Pensylwanii pokazał to w sposób bardzo dosadny i zawstydzający.
Kociszewska I to jest faza trzecia: gdy mówi się także o personalnej odpowiedzialności biskupów?
Kusz Tak. Jak dotąd tylko w Irlandii ordynariusze z czasu największego kryzysu ponieśli konsekwencje. Tam wymieniono cały episkopat, zostało zaledwie kilku biskupów pomocniczych. W pozostałych krajach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, nic takiego się nie dokonało – i dlatego obecna faza kryzysu jest tak ostra.
Kociszewska Mamy kryzys w Chile, w Au-stralii...
Kusz W Chile wszystko zaczęto porządkować teraz, po wizycie Franciszka i po raporcie abp. Scicluny. Jak dotąd pięciu biskupów straciło urząd, a dwóch emerytów zostało wydalonych ze stanu duchownego.
Kociszewska Na jakim etapie znajduje się obecnie Kościół w Polsce?
Kusz Jeśli szukać analogii, to jesteśmy na etapie USA sprzed fali ujawnień w 2002 r. Jaki będzie dalszy rozwój wydarzeń u nas? Trudno powiedzieć, choć po wydarzeniach w Chile i po raporcie z Pensylwanii nie możemy się spodziewać jakiegoś prostego scenariusza, a z pewnością nie takiego, który z góry wykluczałby odpowiedzialność przełożonych kościelnych za tuszowanie przestępstw. W każdym razie przed nami ogromne zadania związane z zadbaniem o przejrzystość, odpowiedzialność i prewencję.
Kociszewska Pewnie nie będziemy mieli wielu lat na sprostanie tym zadaniom?
Kusz W Polsce czynnikiem przyspieszającym zmiany będzie ogromne oczekiwanie wiernych na ujawnianie prawdy i pragnienie zagwarantowania, że dzieci i młodzież będą w Kościele bezpieczne. Moim zdaniem dziś w Kościele nie da się już gasić pożarów jedynie w poszczególnych krajach. Od około roku kryzys w Kościele nabrał charakteru globalnego. Globalne okazały się nie tylko przestępcze fakty wykorzystania seksualnego przez niektórych duchownych, lecz także i to, o czym powiedział Jan Paweł II do kardynałów z USA 23 kwietnia 2002 r.: „wielu czuje się zranionych tym, jak działali przełożeni kościelni”.
W Australii abp Philip Wilson został skazany na 12 miesięcy aresztu domowego za niezgłoszenie do organów ścigania wykorzystania seksualnego, o którym wiedział, gdy w latach 80. był wikarym w Newcastle. W Stanach Zjednoczonych toczy się postępowanie kanoniczne przeciw byłemu już kard. Theodore’owi McCarrickowi, emerytowanemu arcybiskupowi Waszyngtonu, oskarżonemu o molestowanie seksualne małoletnich oraz wykorzystywanie seminarzystów i młodych księży. Jest on zagrożony karą wydalenia ze stanu duchownego. Inna znacząca postać amerykańskiego episkopatu, kard. Donald Wuerl, arcybiskup Waszyngtonu i były ordynariusz Pittsburga w Pensylwanii, podał się do dymisji z powodu nieodpowiedniego podejścia do przypadków wykorzystywania seksualnego małoletnich, ujawnionego niedawno w raporcie Wielkiej Ławy Przysięgłych. Dymisja została przyjęta. O decyzjach Franciszka dotyczących biskupów w Chile już wspomniałam. Episkopat USA zwrócił się do Watykanu z prośbą o wizytację apostolską. Na luty 2019 roku papież Franciszek zwołał do Watykanu przewodniczących konferencji episkopatów z całego świata. Również ofiary wykorzystywania seksualnego przez niektórych duchownych stworzyły w czerwcu 2018 r. w Genewie światową organizację ofiar – ECA (Ending Clergy Abuse), zrzeszającą aktywistów z 15 krajów, m.in. z Polski – i przygotowują się do różnych akcji w Rzymie.
Kociszewska Czyli o kryzysie w Polsce należy mówić jako o elemencie większej całości?
Kusz Tak – i dlatego na tym etapie trudno już powtarzać, że mamy się teraz czegoś uczyć. Mogliśmy się czegoś nauczyć wcześniej – choćby z jasnych diagnoz kryzysu dokonanych przez Benedykta XVI, który w liście do katolików w Irlandii napisał, że reakcja władz kościelnych na przestępstwa „często była nieodpowiednia”. Polegało to na tym, że na pierwszym miejscu stawiano ochronę dobrego imienia Kościoła, nie stosowano kar kanonicznych i nie chroniono godności ofiar. Pod wpływem zła popełnionego przez niektórych duchownych odwróceniu uległa hierarchia wartości pasterzy.
Kociszewska A jeśli chodzi o sposób reagowania – czy doświadczenia innych krajów mogą nam coś podpowiedzieć?
Kusz Tym, co jeszcze dziś można zrobić, jest faktyczne przyjęcie odpowiedzialności.
Kociszewska Jak by to miało wyglądać?
KUSZ Myślę na gorąco... Trzeba spojrzeć na doświadczenie Kościoła w ostatnich dziesięcioleciach i na diagnozę papieży, zmierzyć się z tym wszystkim w klimacie rachunku sumienia oraz zacząć w tym duchu komunikować się z ofiarami i z wiernymi, zapowiadając rozliczenie przeszłości tak, by nie było pytań, czy za kilka lub kilkanaście lat (jak obecnie w USA) nie wypłyną jakieś zaniedbania czy wręcz karygodne zachowania. Poza tym trzeba potraktować jako priorytet podjęte i ogłoszone zobowiązanie budowania systemu prewencji i pomóc księżom w odnalezieniu się w tym kryzysie jako uczniom Jezusa, którzy w Jego duchu dźwigają skutki własnych grzechów i przestępstw niektórych współbraci.
Trzeba większego zaangażowania katolików świeckich. To okazja do wzięcia odpowiedzialności za Kościół bez czekania na to, aż biskupi będą jednomyślni, przeszkolą się i podejmą decyzje.
Kociszewska Amerykanie rozróżniają kilka etapów świadomości społecznej i debaty publicznej w odniesieniu do wykorzystywania seksualnego. Pierwszy etap to „zaprzeczanie”. Drugi: „legitymizacja”, czyli stopniowe uznawanie, że problem faktycznie istnieje. Trzeci: „epidemia” – fala ujawnień ze strony ofiar. Po niej zwykle pojawia się „kontrreakcja”, która pomniejsza problem lub wręcz neguje jego istnienie. A kończy się to „instytucjonalizacją”, czyli wprowadzaniem solidnych mechanizmów zapobiegania i postępowania. W pierwszej fazie kryzysu w Kościele amerykańskim – dziś my jesteśmy w tym punkcie – społeczeństwo było w fazie „epidemii”. Jak to wygląda u nas?
Kusz U nas te etapy się mieszają. Pod względem podejścia do tematyki wykorzystania seksualnego i jako społeczeństwo, i jako Kościół mamy spory poślizg w stosunku do USA i szeregu innych krajów. Mierzenie się z tym kryzysem najtrudniej przychodzi zresztą krajom o większości katolickiej. Jesteśmy gdzieś w pobliżu etapu „epidemii”. Ciągle jednak jeszcze pojawia się zaprzeczanie i jednocześnie już jest kontrreakcja, zazwyczaj występująca po „epidemii”. Część ludzi już ma serdecznie dosyć dreptania w miejscu.
Kociszewska Czy przebieg tych faz da się przyspieszyć?
Kusz Przyspieszenie właśnie już się dokonuje na naszych oczach. Skuteczna instytucjonalizacja zależy nie tylko od Kościoła albo od organizacji pozarządowych. To również państwo ma obowiązek działać w duchu zasady pomocniczości, stwarzając ramowe warunki dla ochrony dzieci przed przemocą. Na razie nic nie wskazuje, by polski rząd miał zamiar zrobić coś więcej dla ochrony małoletnich niż zaostrzanie prawa karnego. Historia postulatu rzecznika praw dziecka, by przystąpić do tworzenia narodowej strategii ochrony dzieci przed przemocą, jest bardzo pouczająca.
Kociszewska Istotnie, rzecznik praw dziecka Marek Michalak dwukrotnie występował z wnioskiem do premiera o podjęcie działań w kierunku opracowania takiej strategii i dwukrotnie otrzymał odpowiedź, że aktualnie nie zachodzi taka konieczność...
Kusz Jest jedna rzecz, którą jesteśmy obecnie w stanie zrobić, nie czekając na odgórne rozporządzenia. Trzeba, żeby katolicy świeccy zaangażowali się wyraźnie w tej dziedzinie. Papież Franciszek zdecydowanie odwołuje się do całego Ludu Bożego, a nie tylko do samych biskupów i księży. Jest to więc okazja do wzięcia odpowiedzialności za Kościół bez czekania na to, aż biskupi będą jednomyślni, aż się przeszkolą i będą mądrzejsi przed szkodą, a nie po niej.
Kociszewska Co mogliby zrobić świeccy w Polsce?
Kusz Możemy np. ułatwić zgłaszanie przestępstw przez towarzyszenie przy zgłaszaniu. Możemy wspierać osoby pokrzywdzone, tworząc środowiskową przychylność dla zgłaszania krzywd dawniejszych. Ustawa o prawnym obowiązku zgłaszania podejrzenia o popełnieniu przestępstwa wykorzystania seksualnego osoby małoletniej, która weszła w życie w lipcu 2017 r., jest szansą, ale też budzi wiele obaw wśród części ofiar. Jest to wyzwanie dla środowisk katolickich. Zgłoszenie przestępstwa wykorzystania seksualnego Kościołowi też jest związane z wieloma barierami. Trzeba więc uruchomić „wyobraźnię miłosierdzia”.
Kolejny ważny element to grupy wsparcia. Nie chodzi o terapię, lecz o miejsca, w których można porozmawiać. W jednej z parafii w Gdyni od wielu lat funkcjonuje grupa wsparcia dla ofiar wykorzystania seksualnego skrzywdzonych w różnych środowiskach.
Można też zainteresować się, jak wygląda profilaktyka w szkole, do której uczęszczają dzieci, albo w parafii – i czy w ogóle jest tam jakaś profilaktyka.
Kociszewska W tekście Wołanie o głos rozsądku opublikowanym przez Centrum Ochrony Dziecka pisała Pani, że nie zrobiliśmy skutecznego rozeznania skali zjawiska, więc nie jesteśmy w stanie przeprowadzić analizy czynników ryzyka, co utrudnia budowanie systemu prewencji. Czyżbyśmy więc musieli w Polsce zaczynać od zera?
Kusz I tak, i nie. Część prewencji możemy budować w oparciu o ogólne zasady. Nie mamy natomiast takiej analizy, która by nam powiedziała, że w naszej formacji seminaryjnej, naszych parafiach czy grupach brakuje konkretnych elementów. Jeśli będziemy budować system prewencji w diecezjach, to tam trzeba będzie podjąć taką analizę czynników ryzyka. Nie zrobimy jej generalnie, ale lokalnie.
Kociszewska Czyli składową systemu prewencji są rozwiązania ogólne, sprawdzone, które przynajmniej częściowo możemy przejąć?
Kusz System prewencji w pedagogice czy resocjalizacji ma już swoje struktury i można na tym się opierać. Nie stwarzamy czegoś z niczego.
Kociszewska Co zatem warto przenieść z innych Kościołów lokalnych?
Kusz Częściowo przenoszone są już kodeksy zachowań. Niektóre diecezje czy zakony już je wprowadzają. Dalej: jasno określone procedury zatrudniania i posyłania do pracy z dziećmi. Warto przenieść np. nawyk, że każda osoba albo grupa pracująca z dziećmi i młodzieżą powinna zostać odpowiednio przeszkolona. Dotyczy to także angażowania wolontariuszy.
W Polsce pierwszy raz robiliśmy to przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie. Został przygotowany i opublikowany na stronach ŚDM dokument motywacyjny oraz drugi, wyjaśniający, jakie czynniki ryzyka należy wziąć pod uwagę i jaka powinna być procedura interwencji. Zarysowaliśmy pewien system. Około 1500 osób posługujących podczas ŚDM zapoznało się z kodeksem zachowań i zobowiązało się go przestrzegać. To, że taki zarys systemu powstał, zawdzięczamy wielu osobom odpowiedzialnym w swoich krajach za organizację ŚDM, które domagały się jasnej polityki w tym względzie, dzieliły się rozpoznanymi zagrożeniami na wcześniejszych Światowych Dniach Młodzieży oraz doświadczeniami w budowaniu bezpiecznych środowisk w swoich Kościołach lokalnych.
Systemu prewencji nie buduje się na zasadzie kalki. Trzeba dostosować istniejące wzory do własnych potrzeb i warunków. Pierwsza grupa, z którą pracowałam nad prewencją, to były osoby z ordynariatu polowego. Przyjęliśmy koncepcję podobną do tej, jaką zastosowała niemiecka diecezja Eichstätt. Nie ma tam systemu narzuconego z góry, ale budujemy go oddolnie. Biskup ma wyznaczyć do pracy zespół złożony z przedstawicieli różnych środowisk, od duszpasterstwa rodzin, poprzez parafie, ruchy młodzieżowe, edukację, Caritas. Te osoby uczą się wspólnie, jak uruchomić proces budowania prewencji w swoim środowisku.
Kociszewska Wspólnie opracowują sposoby działania?
Kusz Zastanawiają się na przykład, jak pomagać rodzinom, żeby tworzyć bezpieczne środowiska, i jak rodzice mają uczyć swoje dzieci, by umiały chronić granice własnej intymności. Wiadomo, że na początku będzie to dotyczyło głównie rodzin, które są zaangażowane w grupach katolickich. Ale w tle tej pracy od początku będzie chodziło o bezpieczeństwo dzieci w każdej rodzinie. Podobnie jest z prewencją w ośrodkach Caritas – doświadczenie uczy, niestety, że znaczna liczba osób niepełnosprawnych, głównie umysłowo, jest wykorzystywana seksualnie.
Zaproponowana metoda pracy bardzo szybko uświadamia uczestnikom, że nie chodzi tylko o napisanie kodeksu zachowań, który miałby chronić dzieci przed księdzem albo określać, jak księża czy inne osoby pracujące w Kościele mają się poprawnie zachowywać. Chodzi o budowanie świadomości troski o dzieci i młodzież oraz o takie im towarzyszenie w Kościele, żeby miały pewność, że w wypadku jakiejkolwiek formy przemocy właśnie tu, w Kościele, mogą szukać pomocy i znajdą ją.
Kociszewska Jak dotrzeć do dzieci?
Kusz To praca głównie z rodzicami i innymi osobami znaczącymi dla dzieci, aby umiały nauczyć je ochrony własnych granic. Na różnych etapach rozwojowych pracuje się inaczej. Właśnie kończymy tłumaczenie programu prewencji Circle of Grace, który powstał w archidiecezji Omaha i jest stosowany w 43 diecezjach Stanów Zjednoczonych i w Kanadzie. Program obejmuje okres od przedszkola do matury. Jest to program do wykorzystania głównie na lekcjach religii.
Kociszewska A w jakich punktach możemy spodziewać się w Polsce różnic w tej dziedzinie, jakiejś naszej szczególnej wrażliwości czy braków?
Kusz W porównaniu z krajami anglosaskimi, ale także z Niemcami całość naszego duszpasterstwa jest słabo zinstytucjonalizowana, w związku z tym jest więcej czynników ryzyka. W czasach komunistycznych duszpasterstwo dzieci i młodzieży przetrwało, a nawet się rozwinęło dzięki temu, że nie było zinstytucjonalizowane. Dlatego dziś w naszej mentalności jest w miarę naturalne, że np. ksiądz czy świecki zbiera grupę młodych ludzi i z nią wyjeżdża. Mniejsza instytucjonalizacja na pewno daje dynamikę, ale stwarza też większe zagrożenia, które płyną nie tylko od tego, kto grupę zebrał, lecz także od rówieśników.
Kociszewska Opiekun nie będzie umiał zapobiec krzywdzie?
Kusz Nie tylko nie będzie umiał zapobiec, ale może mu po prostu nie przyjść do głowy, że w jego grupie mogą mieć miejsce zachowania krzywdzące. Dla tak ukształtowanej polskiej mentalności trudna jest akceptacja reguł i struktur zapewniających instytucjonalizację nawet na niskim poziomie.
Kociszewska Kolejny temat to formacja seminaryjna. Czy tu możemy się czegoś nauczyć od innych?
Kusz W Stanach Zjednoczonych już od lat 80., zwłaszcza po adhortacji Jana Pawła IIPastores dabo vobis z 1992 r., wprowadzono wiele elementów formacji ludzkiej. Jej fundamentem jest dobre poznanie siebie, bez którego duchowe rozeznawanie powołania jest zawieszone w próżni. Temu służy porządne badanie kandydatów, tak aby oni sami i ich formatorzy wiedzieli, nad czym powinni pracować. Ta praca jest później weryfikowana powtórnym badaniem.
U nas badania psychologiczne są dość powszechne, ale standardy opiniowania i sposoby wykorzystania opinii oraz weryfikowania postępów w dojrzewaniu są różne. Poza tym w Polsce zaczął się spadek liczby kandydatów do kapłaństwa, a za tym idzie pokusa obniżenia kryteriów selekcji. Inne kraje zapłaciły za uleganie jej bardzo wysoką cenę. Dobra formacja ludzka to również formacja do dojrzałego przeżywania celibatu. W tej materii wciąż zdaje się przeważać naiwne podejście, że pobożność wyrówna braki ludzkiej dojrzałości. Nie korzysta się też z wiedzy o zarządzaniu zasobami ludzkimi, przez co księża są często pozostawieni samym sobie i niezauważenie przestają się rozwijać.
Przy tak głębokich i szybkich przemianach świata zewnętrznego młody mężczyzna, który wychodzi z seminarium, zastaje w parafii inny sposób patrzenia na księdza niż ten, jaki mu wpajano wcześniej i utrwalano podczas formacji seminaryjnej. On wychodzi z miejsca, w którym podkreśla się szczególną wartość kapłaństwa, i jest kierowany na parafię, gdzie niewielu docenia go za to, że jest, tylko musi się bardzo starać, żeby zdobyć autorytet. Nie zawsze jest do tego przygotowany. Jeśli jeszcze trafi do miejsca, które nie jest dobrym środowiskiem wzrostu, i musi pełnić zadania, które są dla niego źródłem stresu, to – pozbawiony wsparcia – może zacząć szukać sposobu odreagowania. Jednym z takich sposobów może być szukanie bliskości w relacjach.
Kociszewska Również z nastolatkami?
Kusz Niestety, również z nastolatkami. Między innymi tu widać potrzebę pracy z księżmi po święceniach. Z jednej strony trzeba dopasowania zadań do potencjału, jakim dysponują młodzi duchowni, a z drugiej niezbędne jest, żeby mieli możliwość rozmowy z kimś bardziej doświadczonym, żeby mogli zapytać: „Mam taki problem, jak do niego podejść, jak go rozwiązać?”. Oni powinni mieć możliwość systematycznej rozmowy i miejsce, do którego mogą się zwrócić z problemem czy kryzysem. To musi być nawyk wynoszony z seminarium, bo przecież nie chodzi o to, by robić co miesiąc spotkania formacyjne.
W wielu krajach raz na rok lub co dwa lata organizuje się jedno- czy dwudniowe obowiązkowe szkolenie dla wszystkich osób pracujących z dziećmi i młodzieżą. Ale to nie jest tak, że podczas tych szkoleń podejmuje się wciąż ten sam wątek. Można zaproponować np. temat upomnienia braterskiego i przećwiczyć, jak to robić.
Kociszewska A jakie są tu polskie specyficzne czynniki ryzyka?
Kusz To, o czym powiem, nie jest specyfiką formacji seminaryjnej jako takiej, tylko krajów postkomunistycznych. Chodzi mi o to, że u nas z zasady o wielu istotnych rzeczach nie informuje się przełożonych albo robi się to dopiero, gdy już nie można inaczej. Informowanie przełożonych kojarzy się bowiem z donosicielstwem. Mamy też problem ze zwracaniem komuś uwagi.
Jeżeli głównym mechanizmem zachowania sprawców jest uwodzenie, to mało prawdopodobne jest, by nikt nic nie dostrzegał. Raczej nikt na czas nie powiedział o tym przełożonemu. W naszym społeczeństwie bardzo mocno zakorzeniony jest brak zaufania do instytucji i do jakiejkolwiek władzy. Krycie przestępstw może być po części związane z kulturą i mentalnością klerykalną, ale w naszej części Europy jest ono potężnie wzmocnione przez mentalność postkomunistyczną. To dodatkowy poważny czynnik ryzyka w Polsce. ■
Ewa Kusz – psycholog, seksuolog, terapeutka. Wicedyrektor Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie. Absolwentka studiów na SGH w zakresie zarządzania zasobami ludzkimi. Dwukrotnie uczestniczyła jako audytorka w Synodzie Biskupów (2008 i 2012). W latach 2004–2008 i 2011–2012 była przewodniczącą Światowej Konferencji Instytutów Świeckich. Należy do Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich i Zespołu Laboratorium „Więzi”. Prowadzi gabinet psychologiczny w Katowicach. Jest biegłym sądowym sądu okręgowego w Gliwicach. Mieszka w Tarnowskich Górach.
Zdrada w swej istocie to znacznie więcej niż tylko brak lojalności. To przecież zerwanie zaufania. Mimo dzisiejszej powszechności zdrady jej materia jest niepokojąco ciężka. Jak żyć ze zdradą? Jakie koszty ponoszą zdradzony i zdradzający?
Damian Jankowski
Jak dalej żyć z kimś, kto miał być skałą, a okazał się trzciną? Skoro zawiódł w jednym momencie, czy będzie wierny w innych? Z tymi pytaniami muszą mierzyć się bohaterki w Najsamotniejszej z planet Julii Loktev oraz Turyście Rubena Östlunda.
Kino i kultura popularna stosunkowo dobrze przyswoiły sobie temat zdrady. Swoją misję zdradził przecież Anakin Skywalker w Gwiezdnych wojnach (po latach podobną, choć znacznie mniej jednoznaczną drogą poszedł zresztą jego wnuk, Kylo Ren). Zdrajcą okazał się czarodziej Saruman w trylogii Władca pierścieni. O zdradzie opowiadają Chłopcy z ferajny i Infiltracja (oba filmy Martina Scorsesego), Dawno temu w Ameryce oraz Dobry, zły i brzydki (Sergio Leone), Psy mafii Johna Hillcoata czy Miasto złodziei Bena Afflecka. Na polskim gruncie na zdradę ideałów decyduje się choćby tytułowy wodzirej ze słynnego dzieła Feliksa Falka, a także Olo z Psów Władysława Pasikowskiego. Klasycznych zdrad małżeńskich dotyczą z kolei takie filmy, jak Co się wydarzyło w Madison County Clinta Eastwooda, Ciche światło Carlosa Reygadasa, Bliżej Mike’a Nicholsa, Niewierna Adriana Lyne’a czy Dekalog IX Krzysztofa Kieślowskiego.
Tutaj interesują mnie dwie mniej znane opowieści spod znaku kina europejskiego: Najsamotniejsza z planet Julii Loktev oraz Turysta Rubena Östlunda. Podchodzą one bowiem do kwestii zdrady w sposób oryginalny, wieloznaczny i niewygodny dla widza. W sposób subtelny i ascetyczny przypominają, że zdrady można dopuścić się niekoniecznie świadomie, nie zawsze poprzez wybór płaszcza Konrada Wallenroda czy srebrników Judasza.
Bohaterami niszowego dzieła Loktev są Alex (Gael García Bernal) i Nica (Hani Furstenberg) – para trzydziestolatków, która podróżują po świecie na własną rękę za niewielkie pieniądze. Nie lubią przetartych szlaków, uwielbiają za to dzikość natury i kontakt z lokalnymi mieszkańcami. Podczas wędrówki po Gruzji dochodzi do absurdalnej sprzeczki z jednym z nich. Mężczyzna kieruje w stronę Alexa lufę strzelby, ten zaś w automatycznym pierwszym odruchu zasłania się Nicą.
Gdy szansa na bohaterstwo zostaje zmarnowana, druga może się już nie powtórzyć. Relacje i uczucia już nie będą takie same jak wcześniej. Zarówno w kinie, jak i w życiu.
Z kolei w Turyście obserwujemy kilka dni urlopu Tomasa (Johannes Bah Kuhnke), Ebby (Lisa Loven Kongsli) i dwójki ich dzieci. Rodzina jeździ na nartach, a potem wypoczywa w luksusowym alpejskim kurorcie. Podczas posiłku na rozległym tarasie widokowym bohaterowie obserwują – jak myślą – odległą lawinę. Kiedy potężne zwały śniegu nagle zbliżają się do nich, kobieta próbuje ratować dzieci, mężczyzna zaś ucieka. Wraca po chwili, gdy okazuje się, że wszystko skończyło się na strachu i obsypaniu śnieżnym puchem.
W obu filmach męscy bohaterowie nieco inaczej reagują na swoje zachowanie w sytuacji ekstremalnej. Podczas gdy Alex od razu doznaje szoku i „wyobcowuje się” w kontaktach z narzeczoną, Tomas długo próbuje tworzyć przed samym sobą, żoną i przyjaciółmi wersję alternatywną – mówi o tym, że każdy inaczej zapamiętał zamieszanie wokół lawiny. Wypiera to, co zrobił, a właściwie czego nie zrobił. Dopiero konfrontacja z nagraniem z telefonu powoduje w nim pęknięcie.
Zarówno u Loktev, jak i u Östlunda sytuacje graniczne – mimo że trwały zaledwie chwilę (Alex po kilku sekundach koryguje swój błąd i osłania ukochaną) – stają się katalizatorami głębokich zmian, przede wszystkim w relacjach między bohaterami. Pryska namiętność, która dotychczas cechowała parę młodych protagonistów Najsamotniejszej z planet. Rodzinna harmonia bohaterów Turysty – już od pierwszych scen sugerowana przez piękne, wspólne zdjęcia wykonane na stoku – okazuje się zaś tylko pozorem, iluzją, spełnieniem prośby profesjonalnego fotografa i marzeniem o sobie samych.
Oba te filmy wyraźnie igrają z określonymi społecznie rolami. Bohaterowie eksponują stereotypowe atrybuty męskości – Alex nosi brodę, zaś Tomas chętnie pojawia się na ekranie z odsłoniętym torsem. Finalnie jednak zachowanie ich obu nie zgadza się z powszechnie przyjętym wzorcem, w którym mężczyzna powinien stanowić dla kobiety oparcie. A marzenie – które nosi w sobie chyba każdy chłopiec (a potem mężczyzna) – aby uratować wybrankę przed niebezpieczeństwem, zostaje zburzone. Rycerz okazuje się tchórzem. Zdradza bliskich i samego siebie. To niezwykle bolesna i trudna do przyjęcia prawda, zwłaszcza gdy zawód nie jest wspólnym doświadczeniem – ukochana z wyzwania wychodzi z twarzą.
Jeszcze ciekawsze w tym dramacie zdrady są właśnie postaci kobiet i ich reakcje na – szokujące dla nich – zachowania partnerów. Bohaterki obu filmów, choć są samodzielne i niezależne, stają się ofiarami. Muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: jak dalej żyć z kimś, kto miał być skałą, a okazał się trzciną? Skoro zawiódł w jednym momencie, czy będzie wierny w innych? Nagła próba nie spowodowała widzialnej, natychmiastowej katastrofy. Nica wciąż manifestuje fizyczną sprawność, niosąc podczas wędrówki wielki plecak. Ebba do końca jest bardziej sprawcza od męża, ostatecznie to ona zdecyduje o zatrzymaniu autobusu z niepewnym kierowcą, kiedy zjeżdżają z górskich serpentyn. A jednak tchórzostwo mężczyzn znajduje odbicie w dalszym postępowaniu ich partnerek. Bohaterka Najsamotniejszej z planet w symbolicznej scenie potyka się na łatwej do przejścia drodze przez strumień. Z kolei Ebba wyraźnie manifestuje emocjonalne zagubienie. Obie ostatecznie tracą przecież oparcie w najbliższych osobach. Zaufanie zostaje istotnie nadszarpnięte.
Co ciekawe, wątki klasycznej zdrady dotyczącej kontaktów seksualnych pojawiają się w obu filmach, ale głównie w scenach bez udziału męskich bohaterów. Nica broni się przed zalotami gruzińskiego przewodnika, zaś Ebba dyskutuje o wierności małżeńskiej z rezolutną koleżanką. Nie ma wówczas obok nich partnerów. Ich zdrady – choćby na poziomie emocjonalnym – już się bowiem dokonały. Nie potrzeba dodatkowych materialnych oznak.
Scenerią obu dzieł są góry. Na ekranie podziwiamy francuską część Alp oraz malowniczy Kaukaz. Szczególnie drugi trop, zostawiony w dziele Loktev, wydaje się ciekawy. To przecież w tym masywie dokonał się mitologiczny finał poczynań Prometeusza – za kradzież olimpijskiego ognia i przekazanie go ludziom Zeus kazał przywiązać boga do skał i wystawić na pastwę sępów. Pierwsza zdrada została ukarana. Kolejna, znacznie mniej widowiskowa, rozegra się współcześnie.
Nieprzypadkowo sytuacja graniczna spotyka bohaterów z dala od centrum miast, czyli od miejsc i sytuacji dających poczucie bezpieczeństwa. Kontakt z naturą przypomina przecież o kruchości człowieka, o tym, że nie wszystko jest w jego mocy. Lawina, która staje się osią Turysty, początkowo wydaje się pozostawać pod kontrolą włodarzy kurortu. Oryginalny tytuł filmu brzmi zresztą Force majeure – „siła wyższa”, a więc przyczyna sprawcza, nad którą nikt z nas nie panuje.
Warto zatrzymać się jeszcze chwilę nad znaczeniem gór – czy szerzej: natury – w powszechnym wyobrażeniu. Ich majestat wyzwala człowieka z więzów, daje poczucie wolności, pozwala odpocząć. Piękno natury potrafi wzbudzić zachwyt oraz sprzyja poznawaniu siebie. To na górskich szczytach dawniej znajdowały się wyrocznie, klasztory, miejsca odosobnienia.
Tyle tylko, że poznanie siebie – inaczej mówiąc, zdjęcie noszonych na co dzień masek – spowodowane kontaktem z naturą nie musi być wcale przyjemne. Natura przypomina nam o instynktach, a te najczęściej nie są przejawem altruizmu i humanizmu. Oczywiście dzikie zwierzęta potrafią chronić swoje młode. Warto jednak pamiętać o podstawowym prawie przyrody: silniejszy triumfuje nad słabszym, słabszy osobnik jest zjadany przez silniejszego. To zaś, że w każdym z nas drzemie zwierzę, pokazał już przed laty docent Jakub Szelestowski w Barwach ochronnych Krzysztofa Zanussiego.
Być może bohaterowie Najsamotniejszej z planet i Turysty pozwolili po prostu swoim instynktom dojść do głosu i w efekcie chcieli ratować własne życie, zamiast chronić bliskich. Później zaś – kiedy przerażeni tym odruchem wrócili do świata kultury – sami stali się dla siebie autodestrukcyjnymi oskarżycielami. – Jestem cholerną ofiarą własnych instynktów! – przyznaje Tomas w poruszającej scenie spazmatycznego płaczu. Wyznaje przed żoną inne niemoralne zachowania (między innymi to, że nie był jej wierny), odsłania się, ma nadzieję na katharsis. Niepozorne zdarzenie i reakcja na nie zmuszają go do poważnej rewizji swojego życia.
A może deziluzja dokonuje się na jeszcze innym poziomie, który zresztą zdradza już sam tytuł dzieła Loktev. Ekstremalne warunki bezpardonowo burzą poczucie, że drugi człowiek ochroni nas przed pustką, wypełni ją sobą, że pozwolimy się całkowicie „oswoić”. To niestety tylko złudzenie. Katarzyna Jabłońska pisała kilka lat temu na łamach „Więzi”, że Najsamotniejsza z planet pokazuje, iż „największa nawet bliskość nie jest wolna nie tylko od samotności (niezbędnej i twórczej), ale i od niszczącego osamotnienia”1. Wszyscy jesteśmy ostatecznie w jakimś stopniu samotnymi planetami, które poruszają się po własnych orbitach.
Loktev i Östlund – choć zostawiają miejsce na niedomówienia i tajemnice – próbują nieśmiało pocieszać widza. W Najsamotniejszej z planet para w ostatnich ujęciach wspólnie zwija obozowisko. W Turyście Tomas ratuje żonę podczas śnieżycy, choć jest to raczej tylko teatrzyk zaaranżowany ku pokrzepieniu ich zdezorientowanych dzieci. Podskórnie czujemy, że wydarzyło się nieodwracalne. Gdy szansa na bohaterstwo zostaje zmarnowana, druga może się już nie powtórzyć. Relacje i uczucia już nie będą takie same jak wcześniej. Zarówno w kinie, jak i w życiu.
O tym, że opowiadane na ekranie historie pozostają bliskie pozafilmowej rzeczywistości, mogliśmy boleśnie się przekonać, choćby śledząc przebieg katastrofy statku „Costa Concordia”, który zatonął u wybrzeży Toskanii 13 stycznia 2012 r. Kiedy wycieczkowiec osiadł na mieliźnie, kapitan jednostki Francesco Schettino nie poinformował od razu służb ratunkowych i nie zapanował nad chaotyczną ewakuacją pasażerów, sam natomiast szybko wydostał się z tonącego statku, bo – jak tłumaczył potem – potknął się i... wpadł do szalupy. Zginęły 32 osoby, zaś kapitan stał się antybohaterem opinii publicznej i trafił do więzienia na 16 lat.
W dziele Östlunda załamanego Tomasa pociesza jego przyjaciel, Mats (świetny Kristofer Hivju). Mówi, że zostaliśmy wychowani w kulturze herosów, zaś nie wiadomo, jak każdy z nas zareaguje w sytuacji ekstremalnej. To prawda. W życiu spotkamy zapewne mniej bohaterów przypominających tych z serii o przygodach Avengers, a więcej postaci podobnych do męskich bohaterów Najsamotniejszej z planet i Turysty. Tyle że to marne pocieszenie. I żadne usprawiedliwienie. ■
Damian Jankowski – ur. 1992. Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Redaktor serwisu Więź.pl, członek Zespołu Laboratorium „Więzi”. Wcześniej redaktor portalu studencko-kulturalnego „Niewinni Czarodzieje”. Publikował też w magazynie „Dywiz” i na blogowni portalu Stacja7.pl. Mieszka w Warszawie.
1K. Jabłońska, ks. A. Luter, Samotna bliskość, „Więź” 2012, nr 7.
Prenumeratakrajowa
Prenumerata roczna w roku 2019 (4 numery) – 84 zł.Koszty wysyłki ponosi Redakcja.Wszystkim, którzy wykupią całoroczną prenumeratę „Więzi” na rok 2019 w wersji drukowanej, oferujemy przez cały rok stały rabat 40% na zakup książek naszego wydawnictwa(dostępny po zalogowaniu na stronie wydawnictwo.wiez.pl).
Wpłaty na prenumeratę przyjmujemy przez stronę prenumerata.wiez.pl oraz na konto:Towarzystwo „Więź”, 00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3PKOBP S. A. Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866.Prosimy o czytelne wpisanie danych: imię, nazwisko, dokładny adres prenumeratora oraz liczba zamawianych egzemplarzy i okres prenumeraty.
Prenumeratazagraniczna
Prenumerata roczna jednego egzemplarza wraz z wysyłką wynosi:
do Europy, Izraela, Rosji – 44 EUR – przesyłka ekonomiczna,do Europy, Izraela, Rosji – 52 EUR – priorytet,
do Ameryki Północnej, Afryki – 60 EUR – priorytet,do Ameryki Południowej, Środkowej i Azji – 68 EUR – priorytet,do Australii i Oceanii – 90 EUR – priorytet.
Płatność kartą kredytową przez system DotPay. Więcej informacji na stronie prenumerata.wiez.pl oraz w dziale prenumeraty ([email protected]).
Prenumeratę „Więzi” prowadzą również:RUCH, KOLPORTER, GARMOND
Prenumerataelektroniczna
Prenumerata e-booka (Mobi, ePub):cena za 1 egz. – 18,45 zł (w tym 23% VAT).Zamówienia przyjmujemy przez stronę prenumerata.wiez.pl
oraz
Wszelkich dodatkowych informacji udziela dział prenumeraty „Więzi”:00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3, tel. (+ 48 22) 827-96-08,e-mail: [email protected]
Możesz również zostać patronem „Więzi” – zob. patronite.pl/wiez
„Więź” ukazuje się od roku 1958
Redaktorami naczelnymi byli
† Tadeusz Mazowiecki (1958–1981), † Wojciech Wieczorek (1981–1989), Stefan Frankiewicz (1989–1995), Cezary Gawryś (1995–2001)
Redakcja
Zbigniew Nosowski (redaktor naczelny), Grzegorz Pac (zastępca redaktora naczelnego), Ewa Buczek (sekretarz redakcji), Bartosz Bartosik, Bogumiła Berdychowska, ks. Andrzej Draguła, Sebastian Duda, Andrzej Friszke, Jakub Halcewicz-Pleskaczewski, Katarzyna Jabłońska, Anna Karoń-Ostrowska, Ewa Kiedio, Tomasz Kycia, ks. Andrzej Luter (asystent kościelny Towarzystwa „Więź”), Maria Rogaczewska, Konrad Sawicki, Agata Skowron-Nalborczyk, Jerzy Sosnowski
Stale współpracują
Elżbieta Adamiak, Jacek Borkowicz, Barbara Chyrowicz SSpS, ks. Rafał Dudała, Cezary Gawryś, Aleksander Hall, Paweł Kądziela, Agnieszka Magdziak-Miszewska, Józef Majewski, Sławomir Sowiński, ks. Grzegorz Strzelczyk, Monika Waluś, Tomasz Wiścicki, Maciej Zięba OP, Michał Zioło OCSO
Rada Redakcyjna
Wojciech Arkuszewski, Jacek Borkowicz, Jędrzej Bukowski, Stefan Frankiewicz, Andrzej Friszke, Cezary Gawryś, Katarzyna Jabłońska, Krzysztof Jedliński, Anna Karoń-Ostrowska, Paweł Kądziela, Bogumił Luft, Agnieszka Magdziak-Miszewska, Józef Majewski, Zbigniew Nosowski, Inka Słodkowska, Paweł Śpiewak, Jan Turnau, Andrzej Wielowieyski, Tomasz Wiścicki, Kazimierz Wóycicki, Marek Zieliński
Redakcja
00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3, tel./fax (22) 827-29-17, [email protected]
prenumerata
tel./fax (22) 827-96-08, [email protected]
reklama
tel./fax (22) 827-96-08, [email protected]
dział handlowy
tel./fax (22) 827-96-08, [email protected]
www
Serwis publicystyczny wiez.pl
Kwartalnik „Więź” czasopismo.wiez.pl
Wydawnictwo „Więź” i księgarnia internetowa wydawnictwo.wiez.pl
Think tank Laboratorium „Więzi” laboratorium.wiez.pl
Bieżące informacje z „Więzi” fb.com/wiez.info
Projekt okładki, opracowanie typograficzne i składMarcin Kiedio
Rysunek Don Kichota Jerzy Jaworowski
Druk i oprawa Drukarnia im. A. Półtawskiego, ul. Krakowska 62, Kielce
Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca.
Redakcja nie odpowiada za treść reklam.
ISSN 0511-9405
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury