Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pokolenie lęku?
Kryzys zdrowia psychicznego ludzi młodych w krajach rozwiniętych jest faktem. Amerykański psycholog Jonathan Haidt łączy go wprost z rozpowszechnieniem się smartfonów i social mediów. Czy rzeczywiście mamy do czynienia ze wzrostem lęku warunkowanego przez technologie czy to tylko niepotrzebna panika moralna?
Kościelna praca u podstaw
Kościół ma twarz osobistych przyjaźni. Jego przyszłość rozstrzyga się przede wszystkim „na dole” – w dotykalnej wspólnocie – a nie na hierarchicznej górze. Czego mogą nauczyć Polaków latynoamerykańskie wspólnoty podstawowe? Jak tworzyć Kościół sąsiedzki, a jednocześnie powszechny – nawet gdy brakuje księży?
Zmieniam się, więc jestem wierny sobie
Żyjemy w płynnych, dynamicznych czasach. Zmienia się wszystko, również my sami. Na czym zatem polega wierność samemu
sobie? Czy poglądy są częścią człowieka? A historycznie: skąd się wzięło wśród intelektualistów XX wieku uwiedzenie marksizmem? I dlaczego tak trudno wybaczyć komuś zmianę poglądów?
WIĘŹ 3/2024
(jesień 2024, nr 697)
Edytorial
Podziękowania dla Przyjaciół
SPOŁECZEŃSTWO
POKOLENIE LĘKU?
MARIA ROGACZEWSKA
Rodzina o dobrym zasięgu. Dlaczego książka Haidta wywołała burzę w USA?
KONRAD CIESIOŁKIEWICZ
Wielkie przeprogramowanie. Czy smartfony zabiorą nam dzieciństwo?
ALEKSANDRA DASZKOWSKA-KAMIŃSKA w rozmowie z EWĄ BUCZEK
Zdigitalizowani. Jak młodzi są okradani z uwagi
---
AGATA KADENACY
Nieznajowa; Dla Rabindranatha Tagore; Bliźniaki
Czytanie świata
KATARZYNA JABŁOŃSKA
Ta obca
Z drugiej strony Bugu
JEWHEN MAHDA
Polska–Ukraina: jak wyjść z impasu?
Historia
KAZIMIERZ MICHAŁ UJAZDOWSKI
Przeciw statyczności myślenia. Oryginalność Adolfa Bocheńskiego
JAKUB WYGNAŃSKI
Trzy po trzy: Po trzykroć głupi! Lekcje z „Pana Tadeusza”
WIARA
KOŚCIELNA PRACA U PODSTAW
KRZYSZTOF ROGULA
Kościół jak cebula. Latynoamerykańskie wspólnoty podstawowe
MAREK KITA
Sąsiedzki Kościół powszechny
MAGDALENA KUDEŁKA-LWOWSKA
Europejskie sposoby (re)animacji parafii
KS. JACEK KEMPA
Parafia bez księdza? Okiem teologa
---
DAMIAN JANKOWSKI
*** [wiesz najlepiej…], Jazzowa noc, *** [nie musisz zamawiać], Zanim się to stanie
TOŚKA SZEWCZYK
Opowieści z przedsionka: Bóg stworzył mnie transpłciowym po to tylko, żeby mnie potępić?
Popołudnie wiary
JANUSZ DOBIESZEWSKI W ROZMOWIE Z KAROLEM GRABIASEM
Odminować granicę między rozumem a wiarą
MICHAŁ ZIOŁO OCSO
Jakotakość: Stetoskop brata Luca
KULTURA
ZMIENIAM SIĘ, WIĘC JESTEM WIERNY SOBIE
TOMASZ STAWISZYŃSKI W ROZMOWIE Z DAMIANEM JANKOWSKIM
Człowiek siebie odkrywa, a nie stwarza
MAGDALENA FIJOŁEK
Dlaczego tak trudno wybaczyć zmianę poglądów. Casus Tomasza Terlikowskiego
PAWEŁ STACHOWIAK
Między opętaniem a ketmanem. Polscy twórcy w dobie stalinizmu
---
TOMASZ ŁUBIEŃSKI
Michał Jagiełło, Nokturn, Nawalny
RADOSŁAW ROMANIUK
Ćwiczenie z ocalenia. O wierszach Tomasza Łubieńskiego
Nad książkami
AGNIESZKA BUDNIK
Moje autofikcje
Galeria „Więzi”: DOROTA STOLARSKA-KULTYS
JERZY SOSNOWSKI
Na progu: Pieczęć. O miłości i zachwycie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
kwartalnik, warszawa więź jesień 2024
Kościół ma twarz osobistych przyjaźni – przypomina w tym numerze kwartalnika „Więź” Marek Kita. Kościelną wspólnotą podstawową może się stać po prostu kilkoro wierzących przyjaciół.
A jakie są moje najważniejsze wspólnoty podstawowe? Mam to szczęście, że jest ich sporo. Przede wszystkim to otwocka wspólnota wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną, którą współtworzę już ponad 40 lat. To także Inicjatywa „Zranieni w Kościele”, która stała się dla mnie wręcz archetypem procesu brania Kościoła we własne ręce. Marta Titaniec nazwała to przekształcaniem narzekania w działanie. Prościej nie da się tego powiedzieć.
Moje doświadczenie duchowej (już nie tylko kościelnej) wspólnoty podstawowej to również Polska Rada Chrześcijan i Żydów, w której – choć tyle jest do zrobienia – każde spotkanie zaczynamy od „marnowania czasu” na wspólną modlitewną lekturę psalmów i dzielenie się swoim rozumieniem tych słów. To oczywiście także wspólnota budowana wokół „Więzi” z osobami, dla których ważny jest nasz wysiłek wkładany w poszukiwanie drogowskazów w drodze przez noc ciemną Kościoła.
A jak opowiedzieć innym, o co w tym wszystkim chodzi – zwłaszcza: czym jest Kościół – żeby nie przesłodzić, ale i nie zbagatelizować? Może potrzeba dobrych analogii? Ciekawe pomysły padają w tym numerze z ust latynoskich rozmówców Krzysztofa Roguli. Jedna osoba porównuje Kościół do pudła rezonansowego, bo chodzi w nim przede wszystkim o podwójne słuchanie: Boga i drugiego człowieka. Inna mówi, że Kościół jest jak cebula, w której każda warstwa ma swoje miejsce.
Podobną myślą podzielił się ze mną niedawno ks.Adam Świeżyński. Mówiąc o niszach dla kościelnych „dysydentów”, powiedział, że to tworzenie „Kościoła w Kościele”. Wyraziłem wątpliwość, czy to trafne określenie. Adam odparł: – Ale przecież Kościół jest trochę jak rosyjska matrioszka. Nawet Kościoły lokalne są Kościołami w Kościele. A w szerokim sensie każda wspólnota jest Kościołem w Kościele jako jego część.
To prawda. Przecież „Ekklēsia zaczyna się tam, gdzie dwoje lub troje połamańców jest razem w imię Jezusa, głoszącego Dobrą Wiadomość Boga” (Marek Kita, Zostać w Kościele / Zostać Kościołem). I dlatego właśnie religijnym tematem tego numeru naszego pisma są kościelne wspólnoty podstawowe. Zachęcamy do lektury i do tworzenia takich wspólnot.
Zbigniew Nosowski
Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom i Patronom „Więzi”! Państwa życzliwość jest dla nas niezwykle ważna. Dzięki niej „Więź” może nie tylko trwać, ale też się rozwijać. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:
Maciej Achremowicz ○ Elżbieta i Kazimierz Adamiakowie ○ Katarzyna Adamska-Dutkiewicz ○ Izabela Alenowicz ○ Bogumiła Antczak ○ Tomasz Arabski ○ Agnieszka Babska ○ Grażyna Baczyńska-Maziarz ○ Ewelina Bancarzewska ○ Iwona D.Bartczak ○ Agnieszka Batejko ○ Barbara Batis ○ Paweł Batory ○ Bartłomiej Benisz ○ Łukasz Bestry ○ Monika Białkowska ○ Paweł Biedziak ○ Aleksandra Bielaczyc ○ Magdalena Bigaj ○ Jan Bisaga ○ Grzegorz Biziel ○ Zygmunt Bluj ○ Andrzej Błażejewski ○ Ewa Bochenek ○ Zdzisław Bolanowski ○ Paweł Borek ○ Magdalena Borowiec ○ Barbara i Dawid Borowikowie ○ Anna Borowska-Cichy ○ Wioletta Bratoszewska ○ Maria Brodzik ○ Anna Broszkiewicz ○ Piotr Brząkalik ○ Michał Buczek ○ Anna Cepeniuk ○ Maria Chantry ○ Kamil Charkiewicz ○ Elżbieta Chlebowska ○ Marianna Chlebowska ○ Agnieszka Chodarcewicz ○ Paweł Chodarcewicz ○ Katarzyna Cholewa ○ Karina Cierocka ○ Wojciech Cierpiał ○ Jarosław Cieślak ○ Hanna Cynarska-Gaj ○ Marcin Czajkowski ○ Monika Czub ○ Anna Czubieniak ○ Anna Daniecka ○ Andrzej Dec ○ Paweł Deyk ○ Anna Dębska ○ Katarzyna Dobosz ○ Daniel Dramowicz ○ Kasper Drążewski ○ Bożena Drewicz ○ Michał Drobczyński ○ Arkadiusz Drzazga ○ Katarzyna Duda-Kaprut ○ Jerzy Dulak ○ Rafał Dziedzic ○ Zofia Eichmann ○ Agnieszka Fiedor ○ Ela Firsiuk ○ Mikołaj Foks ○ Bogna Foss-Nieradko ○ Jan Franiel ○ Teresa Gala ○ Paweł Gieryński ○ Dobroniega Głębocka ○ Piotr Głogowski ○ Aleksandra Gługiewicz-Olmińska ○ Jacek Głuszkiewicz ○ Paweł Goldstein ○ Dobrochna Gorlińska ○ Aldona Gowin ○ Justyna Górnowicz ○ Dominik Górski ○ Tomasz Górski ○ Magda Grabowska ○ Jerzy Grączewski ○ Filip Grochowina ○ Agnieszka Grodzicka ○ Krzysztof Grygier ○ Krzysztof Grzegorczyk ○ Przemysław Grzegorzewski ○ Piotr Hachuła ○ Katarzyna Hagmajer-Kwiatek ○ Daniel Halat ○ Magdalena Hałasz ○ Jan Hałubiec ○ Michał Jackowski ○ Wojciech Jajdelski ○ Mirosław Jamrozik ○ Karol Janas ○ Tomasz Janas ○ Kamil Jankielewicz ○ Krzysztof Jankowiak ○ Jadwiga Janus ○ Janusz Januszkiewicz ○ Ewa Jasionek ○ Krzysztof Marek Jedliński ○ Agata Jenta ○ Piotr Jędorowicz ○ Grzegorz Kaczmarek ○ Olek Kaczmarek ○ Katarzyna Kądziela ○ Katarzyna Kajzar ○ Michał Kałuziak ○ Monika Kapa-Cichocka ○ Anna Karpińska ○ Michał Kasperczak ○ Kazimierz Kasprzyk ○ Jacek Kempa ○ Bogusław Kędzior ○ Grażyna Kida-Purpurowicz ○ Daria Kiedrzyńska ○ Jacek Kiljański ○ Karen Kirsten ○ Ewa Klasińska ○ Dorota Klaszczyk ○ Dorota Kłos ○ Jarosław Kłos ○ Mateusz Kobak ○ Danuta Kocon ○ Wiesław Kolasa ○ Tadeusz Kołodziej ○ Magdalena Komorowska ○ Zofia Komorowska ○ Marcin Komosa ○ Konrad Konczewski ○ Michał Konopka ○ Adam Korona ○ Michał Kosmulski ○ Adam Kostecki ○ Łukasz Kostrzewa ○ Małgorzata Kościukiewicz ○ Adam Kotfasiński ○ Michał Kowalewski ○ Anna Klara Kowalska ○ Elżbieta Kozak ○ Leontyna Kozakowska ○ Anna Kozupa ○ Robert Krajewski ○ Jakub Krakowski ○ Mirosław Krassowski ○ Marek Krobicki ○ Dorota Król ○ Michał Królikowski ○ Maciej Krzemieniecki ○ Lesław Krzewski ○ Przemysław Krzywy ○ Urszula Kubicka ○ Joanna Kucharska ○ Dorota Kuchta ○ Edward Stanisław Kudrewicz ○ Agata Kulczycka ○ Anna Kulesza-Jeleń ○ Marcin Kulwas ○ Małgorzata Kundys ○ Hanna Kurzempa ○ Jarosław Kustoń ○ Anna Kuzynin ○ Anna Kwiatek ○ Tomasz Kwietniewski ○ Krzysztof Lalko ○ Ireneusz Lara ○ Władysław Lasocki ○ Marcin Listwan ○ Karolina Lossman-Bołdok ○ Mirabella Luszawska ○ Arek Luszczak ○ Adam Loba ○ Aleksandra Łapińska ○ Joanna Łasecka-Zadrożna ○ Roman Łazarski ○ Justyna Łobaszewska ○ Grażyna Machnik ○ Aleksandra Maciejewska ○ Andrzej Mackiewicz ○ Grzegorz Madejski ○ Elżbieta Majewska ○ Tadeusz Makulski ○ Jacek Malinowski ○ Krzysztof Maliszewski ○ Maciej Manikowski ○ Rafał Mańczak ○ Alicja Marciniak ○ Piotr Marciniak ○ Stanisław Matczak ○ Jerzy Matejko ○ Piotr Materny ○ Ewa Matuszczyk ○ Andrzej Mazur ○ Jan Meissner ○ Paweł Meissner ○ Grzegorz Mendakiewicz ○ Agnieszka Michalak ○ Sławek Michalak ○ Grzegorz Michalik ○ Piotr Michna ○ Karolina Milewska ○ Lech Miłaczewski ○ Izabela Misiewicz Santos ○ Michał Misior ○ Małgorzata Mochoń ○ Tadeusz Mojsa ○ Elżbieta Morawska ○ Barbara Morgaś ○ Andrzej Moskalik ○ Ewa Murawska ○ Tomasz Nadolny ○ Aleksandra Nagórko ○ Maciej Napiórkowski ○ Kasia Kuba Narzeczeni ○ Bogna Tatiana Neumann ○ Paweł Niedbalski ○ Dorota Niedźwiedź ○ Damian Niwiński ○ Olek Nobis ○ Anna Nowak ○ Grzegorz Nowak ○ Sebastian Oduliński ○ Malwina Okrzesik ○ Katarzyna Otczyk ○ Magdalena Pachecka ○ Dmitriy Panto ○ Kazimierz Pasierb ○ Marcin Pastorczak ○ Stanisław Pawlicki ○ Katarzyna Pawłowska ○ Piotr Penkala ○ Andrzej Perzyński ○ Katarzyna Piasecka ○ Jarosław Pidek ○ Lucyna Piechota ○ Jarema Piekutowski ○ Julita Piotrowska ○ Małgorzata Piotrowska ○ Rafał Piotrowski ○ Zbigniew Piotrowski ○ Agnieszka Ploch ○ Sławomir Płaczkowski ○ Marta Połtowicz-Bobak ○ Maria Poniewierska ○ Tomasz Ponikło ○ Paweł Popielnicki ○ Alicja Poręba ○ Anna Potok ○ Michał Przeperski ○ Anna Przybyła ○ Jacek Przybyło ○ Tomasz Przybyszewski ○ Dorota Puk ○ Józef Puzyna ○ Maciej Radecki ○ Monika Ragalewska ○ Dorota Rasała ○ Barbara Reimschussel-Wąs ○ Weronika Reroń ○ Joanna Reszkowska ○ Justyna Rochoń ○ Danuta Rogacewicz ○ Joanna Rolińska ○ Agata Romaniszyn ○ Tomasz Romaniuk ○ Leszek Ropelewski ○ Arkadiusz Roszak ○ Tomasz Rożek ○ Joanna Rózga ○ Anna Rygielska ○ Karolina Ryzko ○ Jan Sar ○ Paweł Sawicki ○ Sławomir Siek ○ Rafał Siemianowski ○ Anna Sieńko ○ Anna Sieprawska ○ Bożena Sigismund ○ Włodzimierz Sikora ○ Wojciech Skibicki ○ Zbigniew Skowroński ○ Anna Skucińska ○ Marcin Słoka ○ Jan Słomka ○ Jan Słowik ○ Agnieszka Smoleń ○ Paweł Smoleń ○ Krzysztof Sobusiak ○ Lech Sokół ○ Jędrzej Soliński ○ Renata Soszyńska ○ Paulina i Łukasz Sporyszkiewiczowie ○ Aleksandra Spinger ○ Bogumił Stachowicz ○ Dorota Stachowicz ○ Anna Stawiarczyk ○ Joanna Stawiarska ○ Mateusz Stawiarski ○ Krystyna Stefaniak ○ Marcin Stencel ○ Krzysztof Stępniak ○ Danuta Stołecka-Wójcik ○ Józef Streżyński ○ Stanisław Suzynowicz ○ Michał Swół ○ Ewa Szczepaniak ○ Elżbieta Szczypek ○ Jarosław Szczypiński ○ Janina Anna Szef ○ Bartłomiej Szewczyk ○ Paweł Szewczyk ○ Kazimierz Szkodny ○ Igor Szloch ○ Monika Szlosek ○ Jolanta Irena Szostek ○ Ewa Sztuba ○ Marzena Szugiero ○ Maja Szwedzińska ○ Jerzy Szymański ○ Anita Szymborska ○ Joanna Maria Święcicka ○ Magda Święcicka ○ Piotr Trudnowski ○ Andrzej Tyc ○ Mirosław Tykfer ○ Radosław Walczuk ○ Marek Wałuszko ○ Katarzyna Warecka ○ Judyta Watoła ○ Anna Wawro ○ Natalia Wawrzos ○ Artur Ważny ○ Krzysztof Węglewski ○ Urszula Wencka ○ Piotr Werner ○ Artur Wesołowski ○ Dominika Wielowieyska ○ Tomasz Wikliński ○ Bożena Winch ○ Dorian Winter ○ Aleksandra Witschenbach ○ Przemysław Włodarczyk ○ Ewa Wojciechowska ○ Jacek Wojkowski ○ Joanna Woźniak ○ Henryk Jan Woźniakowski ○ Monika Wójcicka ○ Jan Wyrowiński ○ Hubert Zadrożny ○ Jacek Zając ○ Artur Zalewski ○ Wojciech Zamojski ○ Teresa Zańko ○ Agnieszka Zawiejska ○ Agnieszka Zdebiak ○ Mariusz Zięba ○ Anna Zug ○ Paweł Zygmański ○ Anna Żarnowiecka ○ Sylwia Żmijewska-Kwiręg ○ Piotr Żylicz ○ oraz osoby, które pragną pozostać anonimowe.
Kryzys zdrowia psychicznego ludzi młodych w krajach rozwiniętych jest faktem. Amerykański psycholog Jonathan Haidt łączy go wprost z rozpowszechnieniem się smartfonów i social mediów. Czy rzeczywiście mamy do czynienia ze wzrostem lęku warunkowanego przez technologie, czy to tylko niepotrzebna panika moralna?
Maria Rogaczewska
Haidt zdaje sobie sprawę, że problemy zdrowia psychicznego dzieci biorą się nie tylko ze smartfonów. Jeśli chcemy wiedzieć, dlaczego dzieci są zestresowane, nie pomogą nam żadne aplikacje parentingowe – musimy zapytać sami siebie, jaki świat tworzymy dla naszych dzieci.
„Świat stał się zbyt przerażającym miejscem, aby rodzić i wychowywać dzieci” – tak brzmi jeden z powodów podawanych przez osoby, które już w młodym wieku deklarują, że nigdy nie zdecydują się na potomstwo.
Do osób, które już są rodzicami (lub opiekunami czy wychowawcami), również dociera coraz więcej hiobowych wieści dotyczących przyszłości ich dzieci. Nagłówki prasowe i historie obecne w social mediach głoszą, że oto żyjemy w świecie zbliżającej się apokalipsy – klimatycznej albo związanej z niekontrolowanym rozwojem technologii, np.AI – w którym załamania psychiczne w następnym pokoleniu są nieuchronne. Aby oddalić to ryzyko, rodzice powinni zadbać o uczenie dzieci cnót, m.in.odwagi i rezyliencji, oraz umiejętności takich jak mindfulness, tolerancja złożoności i inne „umiejętności jutra” – mierzalne i oparte na dowodach naukowych.
I nawet jeśli uda się cudem uniknąć problemów, takich jak depresja, zaburzenia lękowe, uzależnienia czy zachowania autodestrukcyjne, to nie mamy pewności, czy to zapewni naszym pociechom szczęśliwe życie. Krocząc w ciemności – pozbawieni ciepła i światła ognisk, przy których kiedyś doradzali mądrzy przodkowie i plemię naszej „wioski” – podejmujemy wyzwanie, które już na samym początku wydaje się przerastać nasze siły.
Rodzicielstwo w coraz większym stopniu przypomina zaawansowany pilotaż skomplikowanej maszyny – z mnóstwem decyzji do podjęcia, z deficytem wsparcia i bez możliwości poprawiania błędów. To porównanie przyszło mi do głowy na początku nowego roku szkolnego w USA pod wpływem zmagań ze stosem dokumentów, które jako rodzic muszę podpisać i wypełnić, aby dziecko „zaistniało w systemie”. Regulaminy używania urządzeń cyfrowych w szkole, kwestie publikacji wizerunku, zarządzanie ryzykiem na zajęciach sportowych i pozalekcyjnych, liczne aplikacje on-line wspierające naukę liczb, czytania i pisania w domu i naukę zaliczania testów, formularze zapisów do rady rodzicielskiej, formularze zdrowotne etc.
Dzieci dopiero zaczynają szkołę i życie w społeczeństwie, ale „helikopterowy rodzic”, który ma nad nimi nieustannie czuwać, musi być od razu profesjonalistą, bez okresu próbnego.
Rodzicielstwo w coraz większym stopniu przypomina zaawansowany pilotaż skomplikowanej maszyny – z mnóstwem decyzji do podjęcia, z deficytem wsparcia i bez możliwości poprawiania błędów.
Pośrodku tego ciemnego lasu matkom i ojcom zagubionym w świecie sprzecznych rekomendacji, instytucji kontrolnych i instrumentów pomiarowych z pomocą przychodzi Jonathan Haidt, amerykański psycholog społeczny, profesor w Stern School of Business na Uniwersytecie Nowojorskim. Haidt to autor bestsellerowych książek dotyczących wielu ważnych tematów współczesności, takich jak polaryzacja polityczna i społeczna (Prawy umysł), zanik debaty publicznej, źródła populizmu w polityce, przemiany postaw moralnych pod wpływem kapitalizmu i nowych technologii (Hipoteza szczęścia).
Podobnie jak Hannah Arendt, Haidta interesuje pytanie, czy mądrość można wypracować w rozmowie i życiu publicznym poprzez zderzanie różnych poglądów bez taryfy ulgowej, bez cancel culture i bez „sejfityzmu” (czyli neurotycznej idei zabezpieczania siebie samego przed nieakceptowanymi ideami i chowania się w swojej bańce).
Haidt podkreśla na każdym kroku, że myślenie jest fundamentalną czynnością społeczną i ma skutki społeczne. Jako jednostki, pozostawione samym sobie, izolowane przed ekranami naszych urządzeń, jesteśmy bardzo podatni na zniekształcenia poznawcze i manipulację, więc ulegamy różnym irracjonalnym mechanizmom, jak na przykład mechanizmowi społecznego potwierdzenia, myśleniu czarno-białemu, filtrowaniu negatywnemu etc. Ratunkiem jest to samo, co w czasach Sokratesa, czyli poszukiwanie mądrości w prawdziwej rozmowie.
Co dla nas tutaj najważniejsze, Jonathan Haidt od co najmniej dekady, jako ojciec dwójki dzieci i wykładowca akademicki, podejmuje też temat wpływu tych wszystkich zjawisk na ciała i umysły młodego pokolenia, który to wpływ opisuje jako – na wielu poziomach – jednoznacznie negatywny.
W niniejszym tekście skupię się na zaangażowaniu Haidta w kwestię szczęśliwego dzieciństwa i mądrego wspierania młodych ludzi, co jest głównym tematem dwóch jego ostatnich książek (wydana w Penguin Press w 2024 r. The Anxious Generation. How the Great Rewiring of Childhood Is Causing an Epidemic of Mental Illness oraz napisany wraz z Gregiem Lukianoffem i przetłumaczony na polski przez Filipa Filipowskiego Rozpieszczony umysł – w oryginale The Coddling of the American Mind)1.
Kryzys zdrowia psychicznego ludzi młodych w krajach rozwiniętych – pokolenia Z, urodzonego po 1995 r., a także młodszych – jest niezbitym faktem potwierdzonym w wielu państwach i wielu badaniach. Mamy do dyspozycji twarde dane z pięciu krajów anglosaskich, krajów nordyckich oraz krajów UE dotyczące znacznego zwiększenia liczby hospitalizacji w placówkach zdrowia psychicznego, prób samobójczych, diagnoz depresji i zaburzeń lękowych. Do tego dochodzą niepokojące obserwacje z badań etnograficznych, związane z drastycznym spadkiem poczucia sensu życia i podejmowanych aktywności, poczucia przynależności, a także liczby przyjaciół oraz spędzonego z nimi czasu. Są też autorzy, którzy przypuszczają, że to właśnie głębokie zwątpienie w wartość samego życia i jego sens jest naczelną (choć sprytnie ukrytą pod argumentami ekonomicznymi, dotyczącymi finansów) przesłanką decyzji młodych ludzi o tym, by nigdy nie mieć własnych dzieci.
Haidt w pierwszej z dwóch książek dotyczących młodego pokolenia zatytułowanej Rozpieszczony umysł obszernie cytuje Jean Twenge, autorkę określenia IGen, która wskazuje na cechy tego pokolenia różniące go od generacji millenialsów. Są to młodzi, którzy w swym krótkim życiu spędzili rekordowo mało czasu na nieskrępowanej, wolnej zabawie, bez nadzoru rodziców. Mają za sobą bardzo mało dokonań świadczących o niezależności (prawo jazdy, pierwsze doświadczenia pracy), za to o wiele więcej konsultacji i pobytów w placówkach zdrowia psychicznego. To dzieci, które z urządzeń elektronicznych zaczęły korzystać już we wczesnym dzieciństwie, zaś w wieku nastoletnim spędzają przed ekranami kilka godzin dziennie. Ci młodzi cechują się kruchością (fragility), są nieodporni na wykluczenie, agresję w relacjach międzyludzkich, nieprzygotowani na wyzwania życia w złożonym, różnorodnym społeczeństwie. Depresja i stany lękowe rozpowszechnione w tym pokoleniu wywołują przy tym bardzo dalekosiężne skutki – wzmacniają tendencję do postrzegania świata jako miejsca niebezpiecznego i wrogiego w o wiele większym stopniu, niż jest on nim realnie.
Zdaniem Haidta najgorsza jednak ze wszystkiego jest arogancja starszych pokoleń, które wciąż ignorują te zjawiska lub też uważają je za zwyczajne „problemy wieku dojrzewania”. Tymczasem chodzi o coś zupełnie nowego. Profesor Uniwersytetu w Dartmouth David Blanchflower, na którego powołuje się Haidt, przez wiele lat badał „kryzys wieku średniego” w krajach rozwiniętych. Odkrył coś, co nazwał „krzywą złego samopoczucia w kształcie litery U” – poczucie szczęścia i zadowolenia z życia jest wysokie w dzieciństwie i młodości, potem drastycznie spada około połowy życia (na ten moment przypada wiele kryzysów, takich jak rozwody, załamania psychiczne etc.), by w wieku starszym ponownie relatywnie wzrosnąć.
Po analizie wielu danych Blanchflower odkrył, że „krzywa zadowolenia z życia w kształcie litery U” nagle zniknęła, ponieważ dziś młodzi dorośli (18–25 lat) radzą sobie znacznie gorzej. Dzieje się tak mniej więcej od połowy 2010 r. (zwłaszcza dotyczy to młodych kobiet). Wyjaśnił też, że sam – jako badacz – bardzo długo nie zauważał zmian wśród młodych ludzi, ponieważ był tak skoncentrowany na tradycyjnych grupach, które zmagały się z największymi problemami (takich jak biali mężczyźni w średnim wieku, mniejszości etniczne i rdzenni Amerykanie).
Gdy zobaczył, jak szybka zmiana zaszła w zdrowiu psychicznym młodych dorosłych (w przeciwieństwie do względnej stabilności dorosłych po 40. roku życia), jego uwaga skoncentrowała się właśnie na młodych. Opublikował całą serię artykułów na ten temat i wykazał coś zdumiewającego i mającego globalny zasięg: ogólny kontur szczęścia populacji w krajach rozwiniętych uległ drastycznej zmianie.
Haidt jednoznacznie odpowiada na pytanie, co można winić za ten stan rzeczy: to media społecznościowe i urządzenia cyfrowe, do których młodzi ludzie zaczęli mieć nielimitowany dostęp właśnie po 2010 r.
Mechanizmy „przeprogramowania” młodego mózgu, które zachodzą w efekcie nadmiernej ekspozycji na treści social mediów, to między innymi rozpraszanie uwagi, FOMO (fear of missing out) i uzależnienie od wyrzutów dopaminy związanych ze scrollowaniem. Te mechanizmy zostały, zdaniem Haidta, intencjonalnie zaplanowane przez twórców aplikacji po to, aby użytkownicy spędzali w nich jak najwięcej czasu. Dlatego też, podkreśla, znaczna grupa pracowników big-techów chroni swoje własne dzieci przed produktami, które rozwijają i sprzedają. W życiu prywatnym inwestują oni środki w edukację alternatywną, taką jak waldorfska, by dziecko mogło bawić się błotem, kamykami i patykami – zamiast korzystać z tabletów i elektronicznych kart pracy.
Według Haidta problem jest tak nabrzmiały, że potrzebne są rozwiązania radykalne. W książce postuluje równoczesne wprowadzenie czterech zasad – nie tylko lokalnie, na poziomie konkretnych społeczności i szkół, ale także, o ile to możliwe, ze wsparciem władz stanowych i federalnych.
Miałyby to być: 1. rezygnacja ze smartfona do końca szkoły podstawowej; 2. rezygnacja z konta w mediach społecznościowych do 16. roku życia; 3. wprowadzenie reguły, że kampusy szkolne są strefami wolnymi od smartfonów; 4. upowszechnienie praktyk swobodnego dzieciństwa (free-range childhood), czyli zmniejszenie kontroli rodziców nad czasem wolnym dzieci, przywrócenie im możliwości nieskrępowanej zabawy z elementami ryzyka.
Warto podkreślić, że wbrew opinii niektórych krytyków Haidt nie przeprowadza zamachu na wolność dzieci i rodziców ani nie ma obsesji zakazów. On raczej postuluje wprowadzenie równowagi między kontrolą a „przepływem” (flow) w rodzicielstwie. Jego zdaniem równowaga ta została zachwiana. W prawdziwym życiu dzieci z amerykańskiej rodziny klasy średniej prawie nie ma flow (swobodnej, dzikiej zabawy, spontaniczności, przyjemności z robienia rzeczy nowych i nieprzewidywalnych), za to jest tej swobody o wiele za dużo w relacji dziecka z urządzeniami.
Haidt w ostatnich latach stał się tak znanym intelektualistą, tak często cytowanym w social mediach, programach śniadaniowych i talk-showach, że – siłą rzeczy – pojawiło się wiele uproszczonych i popularnych wersji jego podejścia (choć ono jest coraz bardziej złożone i wielowarstwowe w każdej kolejnej książce).
Zarówno diagnozy Haidta, jak i jego recepty na poprawę sytuacji spotkały się z negatywnymi reakcjami. Krytycznie nastawieni recenzenci jego książki pytają, czy naprawdę fizyczne zabranie młodym Snapchata i Tik-Toka spowoduje, że ich wszystkie problemy się rozwiążą? Czy to sprawi, że znikną inne dręczące ich wyzwania, takie jak rosnące nierówności społeczne, przemoc w szkołach, coraz wyższe koszty usamodzielnienia się (nieosiągalne dla większości opłaty za studia i ceny domów)?
Krytycy wskazują też na to, że oto Haidt sam postępuje w taki sposób, przed jakim przestrzegał w swojej książce z 2007 r. (Prawy umysł). Jego rodzicielskie emocje są skierowane przeciwko mediom społecznościowym, jego intuicja podpowiada mu, że są one niezdrowe. I tym emocjom podporządkowuje swoją argumentację, dlatego wybór badań mających potwierdzać głoszoną tezę jest mocno stronniczy.
Krytyczni recenzenci Haidta wytykają mu, że nie tylko postępuje on nieodpowiedzialnie jako intelektualista, rozsiewając strach i panikę wśród mas rodziców, ale także myli się w sensie czysto naukowym. Upraszcza bowiem wielce złożony, wieloczynnikowy problem, jakim są zaburzenia zdrowia psychicznego młodych ludzi, sprowadzając go do jednej przyczyny (nadużywanie mediów cyfrowych). Tymczasem ukazujące się co jakiś czas metaanalizy badań z zakresu psychologii klinicznej (która – co podkreślają – nie jest specjalizacją Haidta) pokazują, że wpływ mediów społecznościowych na dzieci i młodzież może być negatywny, lecz raczej w stopniu umiarkowanym.
Haidt podkreśla, że myślenie jest fundamentalną czynnością społeczną i ma skutki społeczne. Jako jednostki, pozostawione samym sobie, izolowane przed ekranami naszych urządzeń, jesteśmy bardzo podatni na zniekształcenia poznawcze.
O wiele bardziej negatywny wpływ na ich kondycję psychiczną mają kwestie systemowe, takie jak archaiczne systemy edukacji (nie nauczyciele, lecz systemy), coraz więcej barier w dostępie do college’u, strzelaniny, nadmierne okrucieństwo i pornografia w kulturze popularnej, filmach i książkach, rodzice znoszący stres ekonomiczny, zagrożenie globalnym ociepleniem, erozja praw człowieka i praw obywatelskich, zanieczyszczenie środowiska i wiele innych zmiennych.
Tych systemowych problemów nie rozwiąże mechaniczne zabranie dzieciom Tik-Toka ani telefonu. W 2022 r. ukazał się w piśmie „Current Opinion in Psychology” systematyczny przegląd bardzo wielu badań (oraz metaanaliz tych badań) na temat wpływu nowych technologii na zdrowie psychiczne młodych ludzi2. Z tego opracowania wynika, że nie ma jednoznacznych dowodów naukowych na słuszność tezy Haidta, iż media cyfrowe wywołują aż tak wielką rewolucję w mózgach dzieci oraz stanowią najpotężniejszy czynnik kryzysu ich zdrowia psychicznego.
Są też głosy zwracające uwagę na klasowy charakter argumentacji Haidta. Zakłada on, że rodzice znajdą czas na krytyczną refleksję, na zmianę nawyków, że mają dostęp do alternatywnych sposobów edukacji i wychowania, co jest wszak domeną klasy średniej. Rodzice z klas ekonomicznie nieuprzywilejowanych tego typu zasobów nie posiadają, są skazani na „archaiczną” edukację publiczną i popularną rozrywkę, choć – z drugiej strony – Haidt przyznaje, że to właśnie dzieci z klas niższych często cieszą się większą swobodą życia i zabawy niż rówieśnicy spędzający całe życie w SUV-ie, transportowani z jednych zajęć na drugie.
Czy zatem zatroskani rodzice nie powinni jednak czytać Haidta i pozwalać mu na udzielanie rad, bo opiera on swoje argumenty na emocjach? Sam Haidt broni się stwierdzeniem, że badane przezeń zjawiska są wciąż relatywnie nowe, że odpowiednia liczba dowodów naukowych musi być dopiero zgromadzona, z pasją podkreśla też, że nie można czekać, aż to nastąpi. Trzeba działać już teraz.
Te działania można stopniowo zaobserwować w pewnych kręgach amerykańskiego społeczeństwa. Rosną w siłę ruchy samopomocowe rodziców, takie jak Screen Strong Families, do którego należy już blisko 50 tysięcy rodzin, a także wiele szkół (www.screenstrong.org) – Haidt jest dla nich patronem i mentorem. Ruch ma wiele sprawdzonych dobrych praktyk, w tym szkolenia i warsztaty dla dyrektorów szkół, nauczycieli, dzieci i rodziców, którzy chcą wprowadzać zasady higieny cyfrowej, rodzicielskie grupy samopomocy i wsparcia, platformy edukacyjne etc. W internecie powstaje coraz więcej grup wsparcia dla rodziców chcących wychowywać dzieci w higienie cyfrowej (np.Parenting in Tech World), także coraz więcej szkół decyduje się na usunięcie smartfonów z terenu kampusu szkolnego. Warto podkreślić, że bardzo podobną ofertę ma w Polsce Fundacja Dbam o Mój Zasięg (dbamomojzasieg.pl), która także proponuje wsparcie dla szkół, rodziców i lokalnych społeczności.
Uważna lektura Haidta pokazuje, że – wbrew zarzutom krytyków – zdaje on sobie doskonale sprawę, iż problemy zdrowia psychicznego dzieci biorą się nie tylko ze smartfonów, lecz odpowiadamy za nie w dużym stopniu my, dorośli. Jeśli chcemy wiedzieć, dlaczego dzieci są zestresowane, musimy przyjrzeć się sobie jako dorosłym, usiąść w kręgu z innymi rodzicami i zadać pytanie, jaki świat tworzymy dla naszych dzieci.
Kim jest zatem Jonathan Haidt? Wydaje się, że ma on ambicje wcielenia się w archetypową figurę przewodnika, która występuje już w Państwie Platona. To postać, która proponuje nam wyjście z jaskini cieni, choć niekoniecznie oferuje twardy grunt pod nogami tym, którzy z jaskini wyjdą. Posługując się zaś kodami popkultury, można powiedzieć, że Haidt jest niczym Morfeusz z filmu Matrix, który oferuje nam wybór między niebieską a czerwoną tabletką, czyli między bezpieczną, komfortową niewiedzą a niewygodną i bolesną prawdą.
Niebieska tabletka to opisywane przez niego „wielkie nieprawdy”, w które jest nam wygodnie wierzyć: iluzje, mechanizmy obronne (poczucie bezradności w rodzaju „Co ja mogę?”, pesymizm i brak nadziei są jednymi z najpotężniejszych), odmowa zmiany myślenia, strach przed zadawaniem się z ludźmi, którzy różnią się od nas poglądami. Te wszystkie mechanizmy autosabotażu ludzkości mają być jeszcze dogłębniej opisane w zapowiadanej na 2025 r. książce Haidta poświęconej rozpadowi komunikacji, o znamiennym tytule Life after Babel, czyli „Życie na gruzach wieży Babel”.
Czerwona tabletka natomiast to konkretne wskazówki, jak nawigować bardzo skomplikowaną maszynerią rodzicielstwa i jak zdecydować się na tej drodze na kilka najważniejszych ruchów, które mogą nam bardzo ułatwić życie. Po pierwsze, można po prostu wstać na chwilę zza sterów i przyjrzeć się własnym nawykom. Jest możliwa zmiana nawet tych bardzo utrwalonych – nie tylko osobistych, ale i całej rodziny. Po drugie, ogromną wartością jest aktywne szukanie innych rodziców, którzy myślą podobnie i nam pomogą. Temu służą oddolne ruchy rodzicielskie, w których rodzice uczą się narzędzi wpływu na szkoły ich dzieci i współpracy ze sobą i z innymi instytucjami. Po trzecie, istotne jest uznanie, że myślenie katastroficzne – choć stanowi wielką pokusę – samo w sobie jest pułapką i mechanizmem obronnym.
Katastroficzne myśli i postawy mają – jak zauważa wielu psychologów społecznych – bardzo niekorzystny wpływ na całe społeczeństwo. Tak powszechne używanie w mediach słowa „katastrofa” (klimatyczna, ekonomiczna, demograficzna etc.) – które oznacza, że czarny scenariusz jest nieuchronny, a jednostka nie ma na nic wpływu – wywołuje dwa syndromy: albo ogromny lęk, który powoduje, że młodsze pokolenia nie widzą dla siebie przyszłości (tak jak wprost wyrażają to przedstawiciele ruchu Ostatnie Pokolenie), albo wyparcie, czyli życie tak, jakby jutra miało nie być, rzucanie się w wir konsumowania rzeczy, mediów albo fast fashion etc.
Haidt ma podobną strategię w dziedzinie zagrożeń cyfrowych jak Per Espen Stoknes w obszarze klimatu. Stoknes to norweski ekonomista i psycholog, odpowiedzialny za projekt Earth4All, autor wydanej w 2015 r. książki What We Think About When We Try Not To Think About Global Warming: Toward a New Psychology of Climate Action, w której identyfikuje pięć głównych barier psychologicznych utrudniających działania na rzecz klimatu, ale także przedstawia pięć strategii dotyczących tego, jak mówić o globalnym ociepleniu w sposób, który tworzy działania i rozwiązania, a nie narastającą bezczynność i rozpacz.
Strategie te działają zgodnie z ludzką naturą, a nie przeciwko niej. Są społeczne, pozytywne i proste. Są one również oparte na pozytywnych opowieściach, aby pomóc tworzyć wartościowe działania i nowe relacje między ludźmi.
Haidt, podobnie jak autorzy zajmujący się kryzysem klimatycznym, doskonale zdaje sobie sprawę z mechanizmów autosabotażu i samooszukiwania, które są tak powszechne w naszych umysłach. Próbuje się z nami, przestraszonymi rodzicami, komunikować zadaniowo – jest problem, ale możemy go rozwiązać, jeśli wszyscy będziemy robili konkretne rzeczy. W efekcie pomaga nam odzyskać poczucie sprawczości i, być może, cień nadziei. I tu dochodzimy do finału, w którym warto mocno podkreślić wagę książek Jonathana Haidta dla społeczeństwa takiego jak polskie, które ma ze sprawczością – i nadzieją – ogromny problem.
Choć od upadku ustroju komunistycznego upłynęło już wiele dekad, postawa lękowa oraz sztywne mechanizmy obronne są w naszym społeczeństwie tak mocne i utrwalone, jak to tylko możliwe (zostało to opisane na kartach kilku ważnych opracowań, w tym Prześnionej rewolucji Andrzeja Ledera i ostatnio w Traumalandzie Michała Bilewicza). Ponadto mamy do czynienia z bardzo silnym konfliktem międzypokoleniowym, w którym młodzi słusznie zarzucają starszym brak namysłu nad sobą i bezrefleksyjne przerzucenie traumy (w tym wojennej) na kolejne pokolenia, zaś starsi także z ochotą uprawiają ten rodzaj blame game3, oskarżając młodych ludzi – zwłaszcza kobiety – o hedonizm, indywidualizm i wszelkiego rodzaju -izmy, tak jakby starsze pokolenia wcale nie brały udziału w budowaniu polskiego neoliberalnego i konsumpcyjnego „nowego świata”.
Drogą wyjścia z tego typu zapętlenia jest przede wszystkim słuchanie się nawzajem, rozmowy, refleksja i zwiększanie samoświadomości. Jonathan Haidt podpowiada na kartach swoich książek wiele konkretnych, pozytywnych praktyk, które można wdrożyć w małych społecznościach, szkołach, na kampusach, a które mogą być pomocne w działaniach na rzecz uzdrowienia debaty, zmniejszenia polaryzacji i deeskalacji emocji społecznych.
Wychowanie dzieci – w każdym wymiarze: rodzinnym, instytucjonalnym, towarzyskim, sąsiedzkim – może być przestrzenią wymyślania i testowania takich uzdrawiających całe społeczeństwo praktyk. Mogą one być więziotwórcze dla całej wspólnoty – jeśli tylko doceni ona rodziców i wychowawców, trenerów i nauczycieli, zamiast się z nich śmiać i kwestionować ich życiowe wybory.
Jeśli miałabym zareklamować rodzicielstwo niezdecydowanym, to powiedziałabym, że jest to jedyna w swoim rodzaju droga samopoznania. Jest to droga surowa i pełna dzikości, na której niechybnie spotkamy smoki i dzikie zwierzęta4. Nasze dzieci wyzwolą w nas zwierzęce instynkty, a i same zderzą się z brutalnością własnego ciała i umysłu (kto nie wierzy, niech obejrzy niedawno obecny na ekranach film Królestwo zwierząt o relacji ojca i syna w trudnych czasach pandemii).
Dzieci są przyczółkiem dzikiej natury w naszych domach, są w stanie przebić się – niczym zielone pędy przez beton – przez wszystkie mechanizmy obronne oraz cywilizacyjne i konsumpcyjne wygody, do jakich się przyzwyczailiśmy. Stanie się tak, o ile im pozwolimy być sobą, zamiast pacyfikować je urządzeniami elektronicznymi i wiecznym dozorem. Pisał już o tym przed laty Janusz Korczak:
Ile w zabawach dzieci jest gorzkiej świadomości o brakach rzeczywistego życia i bolesnej doń tęsknoty! Kijek nie jest dla dziecka koniem, ono w braku prawdziwego musi się pogodzić z drewnianym. Jeśli na przewróconym krześle płyną po pokoju, to nie jest przejażdżka łódką po stawie. Gdy dziecko ma w planie dnia kąpiel bez ograniczeń, las z jagodami, wędkę, gniazda ptaków na wysokich drzewach, gołębnik, kury, króliki, śliwki w cudzym sadzie, kwietnik przed domem – zabawa staje się zbędną lub zmienia gruntownie charakter.
Jak lubi powtarzać Haidt, nie jesteśmy w stanie sami przygotować całej drogi dla naszych dzieci. Możemy tylko przygotować je na „dziką” drogę, która się przed nimi dopiero odsłoni. Sam Haidt – choć wielu mu przypisuje tę rolę – nie chce chyba być żadnym rodzicielskim autorytetem czy intelektualnym guru, ale szczerym, pozbawionym złudzeń, niewolnym od emocji „rodzicem z sąsiedztwa”, mimo wszystko dającym nam odrobinę nadziei. ■
Maria Rogaczewska – żona i matka trójki dzieci. Doktor socjologii, w latach 2014–2017 kierowała Centrum Wyzwań Społecznych na Uniwersytecie Warszawskim. Specjalizuje się w badaniach dotyczących roli Kościoła i religii w sferze publicznej, a także w badaniach przeznaczonych dla instytucji polityki społecznej i trzeciego sektora w Polsce. Członkini Zespołu Laboratorium „Więzi”. Obecnie mieszka z rodziną w USA.
Adresy stron, na których można znaleźć ogrom materiałów źródłowych, badań, a także rekomendacji i dobrych praktyk dotyczących problemów poruszanych przez Haidta: www.jonathanhaidt.com, www.theanxiousgeneration.com, www.thecoddling.com, www.righteousmind.com, www.heterodoxacademy.org, www.screenstrong.org, www.afterbabel.com.
1 W Polsce ukazało się już kilka omówień The Anxious Generation. Warto np.polecić artykuł Aleksandry Daszkowskiej-Kamińskiej Przeprogramowane dojrzewanie – czyli czy na pewno nic nie możesz zrobić w sprawie ekranów? – https://kosmosdladziewczynek.pl/portal-wiedzy/ale-temat/przeprogramowane-dojrzewanie-czyli-czy-na-pewno-nic-nie-mozesz-zrobic-w-sprawie-ekranow [dostęp: 5.09.2024].
2 P.Valkenburg, A.Meier, I.Beyens, Social media use and its impact on adolescent mental health: an umbrella review of the evidence, „Current Opinion in Psychology”, April 2022, vol.44, p.58–68.
3 Pisał o tym ostatnio Marcin Kędzierski, zob.M.Kędzierski, Kultura psiecka, czyli jak dokopać młodym kobietom, „Plus Minus”, dodatek do „Rzeczpospolitej”, 23.08.2024.
4 Znakomita książka o rodzicielstwie Karoliny Lewestam nosi tytuł Pasterze smoków (Wołowiec 2022).
Kościół ma twarz osobistych przyjaźni. Jego przyszłość rozstrzyga się przede wszystkim „na dole” – w dotykalnej wspólnocie – a nie na hierarchicznej górze. Czego mogą nauczyć Polaków latynoamerykańskie wspólnoty podstawowe? Jak tworzyć Kościół sąsiedzki, a jednocześnie powszechny – także wtedy, gdy brakuje księży?
Krzysztof Rogula
Kościół Ameryki Łacińskiej i Karaibów świadomie wybrał opcję na rzecz ubogich. Czy doświadczenie latynoskich kościelnych wspólnot podstawowych może być ważne także we współczesnej Polsce? Czy da się je przeszczepić na grunt innej kultury, także innej kultury religijnej?
W pobliżu granicy między Panamą a Kostaryką w Río Sereno spotkała się grupa około 600 osób w różnym wieku z wielu krajów Ameryki Łacińskiej. Uczestniczą w Kontynentalnym Spotkaniu Animatorów Kościelnych Wspólnot Podstawowych (Comunidades Eclesiales de Base, CEB). Nawet na spotkaniu kontynentalnym nie tylko dyskutują, lecz także zajmują się tym, co wyróżnia CEB: podzieleni na mniejsze grupy, celebrują słowo Boże w okolicznych wioskach; spotykają się na Eucharystii; prowadzą zajęcia edukacyjne dla dzieci i osób starszych; odwiedzają chorych, niepełnosprawnych i samotnych; razem z lokalnymi mieszkańcami pracują na polach kawy i ryżu; wieczorami prezentują regionalne tańce, śpiewają, grają na instrumentach, wystawiają przedstawienia teatralne.
W ten sposób doświadczają jedności w wierze i wspólnoty życia. Doświadczają bycia Kościołem. Jednym z odpowiedzialnych za spotkanie jest pochodzący z Argentyny 36-letni Francisco Bosch. Pełni funkcję koordynatora kontynentalnego procesów formacyjnych CEB. Opowiada mi, że jako dziecko spotkał w leżącym nad Oceanem Atlantyckim mieście Mar del Plata, a właściwie na jego peryferiach, wspólnoty, które łączyły starania o lepsze życie ze swoją wiarą. Działała w nich prześladowana w okresie dyktatury i całkowicie oddana najuboższym siostra Marta. Jej praca była dla Francisca fascynująca.
– Poznając kolejne wspólnoty, zauważyłem, że są one sposobem przeżywania wiary w naszej rzeczywistości – opowiada dzisiejszy koordynator formacji CEB. – Zaintrygowany relacją między życiem a wiarą, rozeznałem potrzebę odbycia studiów teologicznych. Wyjechałem do Salwadoru, aby studiować na Universidad Centroamericana José Simeón Cañas. To uczelnia, na której w 1989 r. zamordowano 8 osób, w tym 6 jezuitów. Zobaczyłem, że wiara mobilizuje do zmiany i daje impuls do walki o lepsze, bardziej pełne życie.
Czym są dla niego wspólnoty podstawowe? – We wspólnotach lektura słowa Bożego prowadzi do tego, że staje się ono ciałem – wyjaśnia Francisco Bosch. – Wspólne czytanie Biblii wzywa do zaangażowania i nawrócenia. Źródłem CEB jest dla mnie podwójne słuchanie: słowa Bożego i słowa drugiego człowieka. Odpowiedzią na to słuchanie są wspólnoty podstawowe. Dlatego charakteryzuje je dbałość o godność życia każdego człowieka. Walczymy o bardziej godne życie i odpowiednie warunki do życia. Demaskujemy to, co urąga prawom człowieka. Opiekujemy się starszymi, chorymi i najsłabszymi. Budujemy relacje, choćby obchodząc wspomnienia świętych patronów czy po prostu starając się być lepszymi sąsiadami.
Francisco mówi, że taka wspólnota to nie projekt czy idea. – To jest nasza rzeczywistość. Nasz sposób życia. Nasz sposób bycia wspólnotą. To nasz sposób bycia Kościołem. To wspólnotowe przeżywanie codzienności w społeczeństwie, które niestety coraz bardziej się indywidualizuje.
W Ameryce Łacińskiej można spotkać CEB w bardzo różnych miejscach: na wsi, w mieście, na terenach podmiejskich, wśród ludności indiańskiej, afroamerykańskiej czy garifuna (ludność pochodząca ze związków afrykańskich niewolników i karaibskiej ludności rdzennej), w Andach, na granicach, na peryferiach, wśród migrantów, w USA, wśród rolników, młodzieży. Dlatego różne są wyzwania, z jakimi się mierzą wspólnoty, i różne są konkretne działania każdej z nich.
– Te działania – wyjaśnia mi Francisco – zależą od kontekstu społecznego, od rozpoznania sytuacji, a mówiąc biblijnie: od tego, co we wspólnocie zostanie odczytane jako jęk i krzyk ludu (por.Wj 2,23–24), który jest Ludem Bożym. Nie jesteśmy jakimś oddzielnym ruchem, stowarzyszeniem czy charyzmatem. Jesteśmy po prostu Kościołem. A bardziej precyzyjnie: pierwszym, fundamentalnym poziomem gromadzenia się wspólnoty Kościoła. Wspólnoty są określane jako podstawowe, bo są właśnie najbliżej ziemi, konkretu życia, dotykają tego, co jest bazą. To praca od podstaw.
Mój rozmówca podkreśla, że w tym opisie nie chodzi o podkreślanie różnic społecznych, bo wspólnoty są otwarte na wszystkich. Raczej chodzi o pierwsze i fundamentalne doświadczenie spotkania. – To w małej wspólnocie mogę poczuć się Kościołem, mogę poczuć, że jestem częścią wspólnoty. To w niej mogę doświadczyć, że w mojej wierze nie jestem sam, że idę razem z innymi, bo przecież wiarę otrzymałem od innych ludzi.
CEB posługują się metodą używaną w teologii latynoamerykańskiej, ale także w nauczaniu społecznym całego Kościoła: zobaczyć–rozsądzić–działać. Pierwszy etap dotyczy zmysłów, bo chodzi nie tylko o to, by widzieć, ale też, by usłyszeć. – W drugim kroku – mówi Francisco Bosch – Pismo Święte, Magisterium Kościoła, ale też mądrość naszych przodków prowadzą nas do refleksji nad rzeczywistością, w której żyjemy. Ostatnim etapem jest działanie, zaangażowanie, które ma na celu przekształcanie świata, tak aby Królestwo Boże było w nim coraz bardziej widoczne. Królestwo Boże jest centralnym projektem wprowadzonym przez Jezusa, który my – jako Jego uczniowie – mamy kontynuować.
We wspólnotach centrum działalności jest celebrowanie wiary. Mimo trudności, cierpienia i ucisków celebracja to czas radości. Dlatego tak istotne jest świętowanie np.wspomnień swoich patronów, chrztów, małżeństw, pożegnań. Oczywiście członkowie wspólnot starają się, żeby celebracja była wyrazem kultury danego ludu, ważna jest dla nich inkulturacja.
Pytam rozmówcę, czym jest dla niego Kościół. – Kościół to dla mnie zorganizowana wspólnota godnego życia – odpowiada Francisco Bosch. – To zgromadzenie, w którym nieustannie trwa podwójne słuchanie: Boga i drugiego człowieka. Dlatego porównałbym Kościół do pudła rezonansowego. We wspólnotach podstawowych słuchanie zazwyczaj przybiera formę dzielenia się w kręgu. Czasem może być bardziej rytualne, może wykorzystywać symbole czy angażować całe ciało. Jako wspólnota razem zastanawiamy się, jak sprawić, aby rzeczywistość, która nas otacza, coraz bardziej upodabniała się do projektu Boga.
Dla Francisca aktywność wspólnot to praca w trzech kierunkach: od dołu, od wewnątrz i od tego, co najbliżej. Tak prowadzone rozeznanie prowadzi do konkretnych wniosków, do podjęcia zobowiązań i do realnego zaangażowania. – W jednym miejscu będzie to reakcja na sytuacje, w których obecna jest przemoc (np.Guatemala, Honduras czy Salwador), narkotyki, pandillas (grupy przestępcze). Gdzie indziej będzie to praca na terenach wiejskich czy z ludnością rdzenną. Pomagamy w znalezieniu pracy i dachu nad głową w miastach, a zwłaszcza na ich peryferiach. Integralny rozwój ludzki (promoción humana) to część tego, co nam przyświeca. W konkretnych miejscach działania te mogą bardzo różnić się od siebie. Niektóre sprawy to troska o bardzo małe zmiany, wydawałoby się nic nieznaczące. A jednak...
Czy trwający obecnie w Kościele proces synodalny jest istotny dla CEB? Przecież nawet roboczy dokument na II sesję XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów kilka razy wymienia wspólnoty podstawowe. – CEB od samego początku były synodalne – mówi argentyński świecki teolog. – Idziemy razem, dyskutujemy. Podczas dzielenia słowem nie jest ważne, czy ktoś jest biskupem, księdzem czy świeckim. Przede wszystkim jesteś częścią kręgu, bratem lub siostrą. Oczywiście każdy ma swoje funkcje i zadania, różne są charyzmaty. Dopiero z tych zadań wynika pewna struktura.
Mój rozmówca używa też innego sugestywnego porównania. – Wyobraź sobie cebulę. Każda warstwa ma swoje miejsce. Cebula ma swoje centrum, serce, coś, co jest bazą. Tę część można porównać do wspólnoty podstawowej. To właśnie najbliższa, pierwsza w kontakcie wspólnota. Gdzieś dalej, wyżej istnieją inne warstwy, które są potrzebne, żeby cały organizm funkcjonował. W ten sposób opisałbym rolę CEB w Kościele.
Jego zdaniem w synodalności najważniejsze jest nawrócenie wspólnotowe. Aby móc iść razem, trzeba tworzyć wspólnotę. W końcu, jak mówi II Sobór Watykański, „spodobało się Bogu uświęcać i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wykluczeniem wszelkiej wzajemnej między nimi więzi, lecz uczynić z nich lud” (KK 9).
Mój kolejny rozmówca mieszka w Botucatu w stanie São Paulo w Brazylii. To urodzony w 1932 r. ks.José Marins. Z racji wieloletniego zaangażowania oraz podróży po Ameryce Łacińskiej i innych kontynentach nazywany jest niekiedy patriarchą wspólnot podstawowych. Uczestniczył w pamiętnych obradach episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów w Rio de Janeiro, w Medellín, w Puebla, w Santo Domingo i w Aparecidzie. Wcześniej towarzyszył biskupom w trakcie obrad II Soboru Watykańskiego. Uśmiechnięty starszy ksiądz opowiada po hiszpańsku, choć słychać silny akcent portugalski.
– W początkach chrześcijaństwa nie było parafii, budynków – mówi ks.Marins. – To znaczy, że choć są one wartościowe, nie zawiera się w nich istota chrześcijaństwa. A co było? Były małe wspólnoty, które spotykały się w domach. A to oczywiście oznaczało, że jednorazowo nie spotykało się zbyt dużo osób. Do tego doświadczenia nawiązujemy w CEB. Nie podążamy za jakąś konkretną duchowością czy tradycją. To po prostu bycie Kościołem katolickim, czyli powszechnym, uniwersalnym.
Sędziwy duchowny żartuje, że jeśli CEB ma być wspólnotą Kościoła, musi mieć przedstawicieli czterech płci, jakie mamy w Kościele. Tu zawiesza głos, by sprawdzić moją reakcję i zaraz wyjaśnia dowcip: – Chodzi mi o mężczyznę, kobietę, siostrę zakonną i księdza. Oczywiście w praktyce jest to trudne. Często ludzie odruchowo traktują księdza jako kogoś innego.
Jak przebiegają spotkania CEB? – Na pewno nie zaczynamy ich od sprawdzenia pobożności drugiego: Czy byłeś na mszy? Czy wasze małżeństwo jest sakramentalne? Czy odmówiłeś modlitwy? – wyjaśnia ks.Marins. – Nie zaczynamy też od wykładu czy pobożnej przemowy. Zaczynamy od życia. Od słuchania. Zaczynamy od człowieka. Czasami tym początkiem będzie pytanie o mecz piłki nożnej, zdrowie, pracę, szkołę dzieci. To tutaj zaczyna się wspólnotowość. Początkiem wspólnoty jest dzielenie się życiem, bo wierzymy, że to życie otrzymaliśmy od Stwórcy. A doświadczenie stworzenia to pierwsze, bazowe doświadczenie działania Boga i spotkania z Nim.
Jeśli chrześcijanin jest powołany do wspólnoty, to powinien móc jej doświadczać. Potrzebuje więc małej grupy osób, która pozwala na osobisty, braterski kontakt.
Co jest celem wspólnot podstawowych – pytam 92-letniego duchownego. – Nie jest nim tworzenie parafii ani nawet tworzenie Kościoła. Celem jest Królestwo Boże. Ono, jak mówił Jezus, nie zaczyna się po śmierci, lecz już jest obecne wśród nas. Królestwo Boże to sieć relacji zgodna z planem Stwórcy.
– W tym celu trzeba być otwartym na działanie Ducha Świętego także poza widzialnymi granicami Kościoła – podkreśla mój rozmówca. – Duch Święty nie jest na wakacjach ani na emeryturze. W każdej osobie obecne są zalążki Królestwa Bożego. Trzeba je odnaleźć, wzmocnić i uzupełnić to, czego brakuje.
Gdzie szukać tych śladów działania Ducha Świętego w naszych czasach? – Jego obecność i działanie poznaje się po owocach – podkreśla ks.Marins. – Wymienia je św.Paweł w Liście do Galatów: „Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22–23). Łatwo narzekać, widzieć to, co złe w społeczeństwie, polityce, naszym życiu, w Kościele. Ale są przecież także te dobre owoce Ducha!
Mój rozmówca przywołuje słowa soborowej konstytucji Lumen gentium, że wspólnota obecna w miejscowych zrzeszeniach wiernych, jeśli pozostaje w jedności ze swoim biskupem, jest prawdziwie Kościołem (por.KK 26). – Każda mała cząstka Kościoła jest całym Kościołem. To tak jak z Eucharystią: wierzymy, że każda najmniejsza kruszyna Ciała Chrystusa jest całym Chrystusem. Dlatego nasze wspólnoty są Kościołem Chrystusowym, a nie tylko częścią Kościoła. Jesteśmy w pełni Kościołem.
Kolejna rozmówczyni to zakonnica, sercanka, siostra Socorro. Niedaleko miasta Puebla w Meksyku zajmuje się edukacją ludową. Zaraz po II Soborze Watykańskim jako nowicjuszka spotkała biskupa diecezji Cuernavaca, Sergia Méndeza Arceo. Był on zafascynowany soborem. Zmiany wprowadził nie tylko w wystroju katedry, w liturgii, która stała się zrozumiała dla zwykłych ludzi, ale przede wszystkim stanął po stronie wyzyskiwanych robotników, walcząc o sprawiedliwość.
Siostra Socorro wspomina: – Już przed Konferencją Generalną Episkopatu Ameryki Łacińskiej (CELAM) w Medellín w 1968 r. powstawały małe wspólnoty szukające społecznej zmiany na lepsze. Część z nich była tworzona przez chrześcijan. Zdarzało się też tak, że początkowo w danej wspólnocie chodziło o zmiany społeczne, ale dzięki osobom wierzącym cała wspólnota stawała się wierząca. Także niektórzy księża zamieszkali razem z prostymi ludźmi, razem z nimi pracowali, dzielili się tym, co zarobili. Ogólnie był to czas odnowy w Kościele. Szukano nowych form duszpasterstwa.
Pierwsze takie wspólnoty powstały prawdopodobnie już w 1957 r. z inicjatywy abp.Angela Rossiego w Barra do Piraí, niedaleko Rio de Janeiro. Były to zalążki wspólnot, które później zyskały uznanie Kościoła, co zostało wyrażone przez episkopat Ameryki Łacińskiej w dokumencie końcowym z Medellín, zaakceptowanym przez papieża Pawła VI. Wychodzono z założenia, że jeśli chrześcijanin jest powołany do wspólnoty, to powinien móc jej doświadczać. Potrzeba więc takiej małej grupy osób, która pozwala na osobisty, braterski kontakt.
Meksykańska sercanka mówi mi, że dokument końcowy z Medellín (15,10) podkreśla, iż chrześcijańska wspólnota podstawowa jest fundamentalną jednostką Kościoła. Ma ona na swoim poziomie odpowiadać za rozwój wiary, a także za kult, który jest jej wyrazem. Jest komórką zaczątkową struktury kościelnej i ogniskiem zapalnym ewangelizacji, priorytetowym czynnikiem integralnego rozwoju.
Dokument z Medellín mówi o chrześcijańskich wspólnotach bazowych, z czasem jednak – z racji rozwoju posoborowej refleksji eklezjologicznej – zaczęto używać nazwy „wspólnoty kościelne”. Posługuje się nią Paweł VI w Evangelii nuntiandi. Wyjaśnia tam, czym „zaczątkowe wspólnoty kościelne” (takie pojęcie pojawia się w oficjalnym polskim przekładzie) różnią się od innych wspólnot oddolnych. Tym różnicującym kryterium jest jedność z Kościołem. Papież ostrzegał przed wspólnotami, które uznawały się za charyzmatyczne, wolne od struktur, za natchnione tylko Ewangelią, a które jednocześnie systematycznie kontestowały „instytucjonalność” Kościoła i Jego hierarchię (por.EN 58). Przestrzegał przed przeświadczeniem, że tylko my jesteśmy jedynym autentycznym Kościołem Chrystusa.
Pora na młodszą rozmówczynię. – Nazywam się Rosa Marisela Iraheta Marinero, ale wszyscy znają mnie jako Rossy. Mieszkam w Salwadorze, w wiosce nad rzeką Lempo. Okoliczne wioski powstały zasadniczo z ludności uciekającej przed wojną z krajów takich jak Nikaragua, Honduras, Panama. W okolicy są także wioski, gdzie zamieszkali członkowie guerilli (partyzanci), a nie tak daleko nich swoje domy budowali byli żołnierze. Wioski te powstały w latach 90.
35-letnia Rossy ukończyła psychologię na Uniwersytecie w Salwadorze. Obecnie zajmuje się prowadzeniem kursów biblijnych i teologicznych w wioskach plemienia Cacaopera w departamencie Morazan oraz szkoleniami dotyczącymi praw człowieka dla ofiar stanu wyjątkowego. W marcu 2022 r., po krwawych zamieszkach między pandillas (gangi), w których zginęło 87 osób, siły bezpieczeństwa uzyskały szczególne uprawnienia i zawieszone zostały prawa obywatelskie wynikające z konstytucji. Według oficjalnych danych aresztowano 80 tysięcy domniemanych pandilleros i ich współpracowników (żaden inny kraj nie ma tak dużego odsetka populacji w więzieniu). Wśród osadzonych ponad 240 osób zmarło, wiele z nich z powodu tortur lub braku opieki medycznej, choć często były to osoby młode i zdrowe przed aresztowaniem. W takim kontekście społecznym działa Rossy.
Czym się zajmuje? – Przez 40% czasu pracuję zarobkowo, a przez 60% angażuję się w animowanie podstawowych wspólnot kościelnych w regionie Bajo Lempa, a także na poziomie krajowym i kontynentalnym. Należę również do zespołu odpowiedzialnego za wirtualną szkołę teologii narracyjnej i wspieram stowarzyszenie edukacji ludowej, w którym sama się dokształcam, jednocześnie prowadząc szkolenia na temat przemocy strukturalnej wobec kobiet z powodu ich płci.
Rossy urodziła się w Tierra Blanca, na wschodzie Salwadoru. Ma pięcioro rodzeństwa. – Moja rodzina doświadczyła przemocy ze strony taty, który był alkoholikiem – wspomina. – Mieliśmy długi, a tata nie miał pracy. Moja mama sprzedawała mięso, chodząc od domu do domu ze skrzynką na głowie. Mój brat pracował w warsztacie mechanicznym od 10. roku życia, a ja pracowałam w sklepie od 6. roku życia. Po ośmiu latach właścicielka wyrzuciła mnie z tej pracy, bo była przekonana, że moja mama rzuciła urok na jej męża, co miało spowodować jego śmierć.
– Pierwszą Komunię przyjęłam dopiero w wieku 14 lat – mówi Rossy – ponieważ w kościele, do którego chodziliśmy, wymagano od nas zakupu białej sukienki i nowych butów, a moja rodzina nigdy nie miała na to pieniędzy. Pewnego dnia koleżanka ze szkoły zaproponowała mi, że jej babcia może mi pomóc. Prawdę mówiąc, zakładając te ubrania, czułam niesamowity wstyd.
Porównałbym Kościół do pudła rezonansowego. To zgromadzenie, w którym ma nieustannie trwać podwójne słuchanie: Boga i drugiego człowieka.
Siostra zakonna zaprosiła ją do grupy dzieci, które uczyły się grać na flecie. Poznała wtedy również życie abp.Óscara Romero. – Dostałam niebieską książkę z jego biografią, a widok jego leżącego na ziemi martwego ciała mocno mną wstrząsnął, ponieważ byłam mocno wrażliwa na przemoc fizyczną. Następnie zaproszono mnie do grupy tańca folklorystycznego. Bardzo podobało mi się uczestniczenie w tych grupach. Nie wiedziałam, że nazywały się one podstawowymi wspólnotami kościelnymi.
Pewnego dnia ks.Pedro Declercq poprosił Rossy o poprowadzenie katechezy w dość odległej wiosce. Gdy w domu zapytała o zgodę, mama była przestraszona, ponieważ mieszkały tam osoby związane z guerillą. A jej rodzina doświadczyła wojny, ojciec był więziony i torturowany, oskarżano go o pomoc partyzantom.
– Ksiądz namówił jednak moją mamę. Obiecał, że będzie mnie woził samochodem. Pamiętam, jak chodziłam od domu do domu, zapraszając dzieci. Moja pierwsza grupa składała się z 30 osób. Ksiądz przygotowywał materiały, które sama mogłam analizować, a później przekazywać moim podopiecznym. Przez około 6 lat towarzyszyłam tej społeczności. Prowadziłam tam grupę tańca, grupę katechetyczną, grupę flecistów. Wszystko kwitło. Jednocześnie ksiądz uczył nas historii Salwadoru, Kościoła i podstawowych wspólnot kościelnych.
Później Rossy poprowadziła kurs przygotowujący do bierzmowania. Angażowała się coraz bardziej. Z czasem zaczęła pomagać w tworzeniu materiałów szkoleniowych dla innych grup przygotowujących się do tego sakramentu. Książeczki te powstawały metodą warsztatową. Były owocem wspólnej refleksji. – Moim zadaniem było zbieranie tego, co mówiły poszczególne osoby, a następnie redagowanie tego na starym komputerze. To początek mojego zaangażowania w kościelne wspólnoty podstawowe. Z nimi związałam swoje życie. Bóg działa w historii. Bóg działa w moim życiu.
Pięć tysięcy kilometrów dalej na południe znajduje się Gran Chaco – region, który był przedmiotem sporów między Boliwią a Paragwajem. Dawniej spodziewano się, że odnalezione zostaną tam złoża ropy naftowej. Tamtejsza roślinność to połączenie stepu, kolczastych zarośli i suchego lasu.
Na północy Argentyny, ale w granicach Chaco, znajduje się miejscowość Juan José Castelli, zwana portal del impenetrable, co można przetłumaczyć jako „wrota nieprzemierzonego”. Tam działa 56-letnia Ana Belén Molina. Od 24 lat pracuje jako świecka nauczycielka historii i religii w szkole średniej prowadzonej przez zakonnice.
Przybyła tu jako świecka misjonarka wraz z grupą młodzieży. Już wtedy rozważała możliwość życia wśród prostego ludu. Po 6 latach misji w tej społeczności zdecydowała się tam pozostać. Początkowo siostry zapewniły jej dach nad głową i jedzenie. Z biegiem lat, aby osiągnąć niezależność, kupiła działkę i wybudowała własny dom w jednej z dzielnic, w której prowadziła wcześniej misje i gdzie zakładała CEB. Mówi mi, że jest szczęśliwa.
W Juan José Castelli jest 11 wspólnot podstawowych, każda z nich pod wezwaniem innego świętego. Pytam Anę, czym dla niej są podstawowe wspólnoty kościelne. – CEB to obecność Kościoła pośród ludu, a zwłaszcza wśród ludności ubogiej – odpowiada. – Tworzą je rodziny mieszkające w sąsiedztwie (od 5 do 10 rodzin), które spotykają się co tydzień w swoich domach wokół celebracji Słowa Bożego. W naszym mieście obecnie animatorkami wspólnot są same kobiety. Spotykają się one, aby formować siebie wzajemnie i omawiać ważne kwestie. Należymy też do Rady Parafialnej.
Jak wyglądają spotkania? Ana wyjaśnia: – Lektura słowa w CEB jest modlitewna, nienaukowa, wspólnotowa i wyzwalająca. W świetle słowa Bożego rozważamy, jak być uczniami Jezusa wiernymi wobec Jego projektu, którego częścią jest godne życie każdego człowieka. Analizujemy rzeczywistość, która nas otacza, i ustalamy działania mające na celu przekształcanie naszego otoczenia zgodnie z Ewangelią. To może być współpraca z ośrodkiem zdrowia czy komisją sąsiedzką (rodzaj oddolnego samorządu osiedlowego), edukacja dzieci, zapewnienie światła i wody pitnej w dzielnicy, pomoc rodzinom w potrzebie, wspieranie rodzin z osobami uzależnionymi.
– Kluczowa jest również współpraca z innymi organizacjami, instytucjami publicznymi (gmina, szpital, urząd stanu cywilnego), sądem rodzinnym, organizacjami praw człowieka i Kościołami protestanckimi, zwłaszcza w aspekcie obrony godności człowieka. Jako Kościół Jezusa jesteśmy odpowiedzialni za ewangelizację w każdej dzielnicy. W swoich dzielnicach realizujemy katechezy i akcje ewangelizacyjne, odwiedziny chorych i robimy wszystko, co wiąże się z byciem Kościołem.
Zapadają mi w pamięć jej słowa, że CEB to nie ruch w Kościele, ale raczej Kościół w ruchu. Dalej Ana wyjaśnia, że rzeczywistość wspólnot jest bardzo zróżnicowana w zależności od kraju. Istnieją jednak podstawowe elementy wspólne tożsamości CEB: preferencyjna opcja na rzecz ubogich i przeciwko biedzie, wspólnotowość, czytanie słowa Bożego, zaangażowanie prorockie, świadectwo męczenników i świadków Królestwa, metoda „zobaczyć–rozsądzić–działać”, wspólnota z pasterzami Kościoła.
Latynoska uważność na drugiego człowieka inspirowana jest słowami Biblii. Jeśli w drugim człowieku jest Chrystus, to uświadamiam sobie w następnym kroku, że Chrystus jest dziś krzyżowany w innych.
– Ten ostatni element jest bardzo delikatny – przyznaje Ana – ponieważ w niektórych krajach wspólnoty podstawowe są przez hierarchię deprecjonowane i nie ma tam wyraźnego wsparcia ze strony pasterzy. Ale w innych krajach biskupi są bardzo zaangażowani. W Argentynie od początku istnienia CEB towarzyszy nam i doradza dwóch biskupów wydelegowanych przez krajową konferencję episkopatu.
Pytam Anę o wyzwania stojące dziś przed kościelnymi wspólnotami podstawowymi. – Już samo życie we wspólnocie jest wymagające – mówi. – Mogę też wymienić: umacnianie więzów przyjaźni; podejmowanie służby zgodnie z lokalnymi potrzebami; wymianę pokoleń, tak aby młodzi mogli się rzeczywiście angażować; stałą formację i dokształcanie, które są konieczne, aby móc przekształcać rzeczywistość i być ewangelicznym zaczynem w społeczeństwie.
Codzienność życia wielu wspólnot podstawowych na całym kontynencie pokazuje, że Kościół Ameryki Łacińskiej i Karaibów świadomie wybrał opcję na rzecz ubogich. Czy doświadczenie CEB może być ważne także we współczesnej Polsce? Czy da się je przeszczepić na grunt innej kultury, także innej kultury religijnej? Jak w naszym kraju łączyć wspólnotowe zaangażowanie, kontekstualną lekturę słowa Bożego z zaangażowaniem na rzecz godnego życia sióstr i braci? Pytam o to osoby, które dobrze znają i Kościół w Ameryce Łacińskiej, i Kościół w Polsce.
– Myślę, że nie da się przeszczepić do Europy w dokładnie ten sam sposób takich wspólnot w ich zewnętrznej formie i w ich drodze przeżywania wiary, bo nasz kontekst kulturowy jest inny. W Polsce zupełnie inaczej budujemy relacje – diagnozuje s.Barbara Radzimińska ze wspólnoty sióstr Sług Ewangelii Miłosierdzia Bożego. Moja rozmówczyni ma doświadczenie pracy misyjnej w kilku krajach Ameryki Łacińskiej, a także w Hiszpanii i Ukrainie. Jest również rzeczniczką prasową Kongresu Katoliczek i Katolików.
– Mimo tych różnic myślę, że możemy dużo się nauczyć od latynoskich kościelnych wspólnot podstawowych. Kluczową sprawą, którą warto przenieść w polskie realia, są motywacje wewnętrzne, czyli serce tego doświadczenia. Zewnętrznie może się ono wyrazić w inny sposób. Potrzebujemy dziś w Polsce takiej świeżości, aby usiąść razem – świeccy, księża, biskupi – oraz rozważać słowo Boże i współczesne dokumenty Kościoła. Chodzi o wspólne poszukiwanie, w jaki sposób możemy żyć wiarą dzisiaj i jak przekazywać ją tym, którzy są coraz dalej od wspólnoty Kościoła, a także tym, którzy odchodzą czy „wiszą na skale i zaraz z niej odpadną”.
Według s.Radzimińskiej w Polsce mamy doświadczenie wiary bardzo nastawione na transcendencję i wymiar wertykalny: moja relacja z Bogiem, moja droga doskonalenia się, moje wzrastanie w wierze, moja czystość, kult, pobożność, modlitwa, adoracja, kierownictwo duchowe. Tylko ja i Bóg, który jest gdzieś poza moją zwykłą codziennością. Od latynoskich wspólnot podstawowych moglibyśmy nauczyć się dostrzegania wymiaru horyzontalnego, czyli relacji międzyludzkich. Chodzi o to, żeby z uważnością słuchać zarówno słowa Bożego, jak i słów drugiego człowieka, bo w nim jest obecny Chrystus.
Zgadza się z nią werbista Wojciech Mittelstaedt, duszpasterz, psycholog i terapeuta, od ponad ćwierć wieku pracujący w Brazylii z ludźmi uzależnionymi. – Jak reagujemy w Polsce, gdy ktoś zagaduje nas lub rozmawia w kościele? Prawdopodobnie zwracamy mu uwagę lub oburzamy się, że przeszkadza nam w modlitwie i skupieniu. W Ameryce Łacińskiej ten człowiek będzie postrzegany jako ktoś, kto prowadzi mnie do Boga. To dzięki rozmowie z nim spotykam Boga, bo Bóg objawia się w drugim człowieku.
– W Polsce powinniśmy mocniej podkreślać kwestie związane z miłością i relacjami z innymi – uważa ks.Mittelstaedt. – Nie możemy się zbawić bez drugiego człowieka. Jeżeli nie spotykamy drugiego, to nie spotykamy Boga. W Ameryce Łacińskiej mówi się, że poza wspólnotą nie ma zbawienia. Czasami krytykuje się takie podejście za antropocentryzm, ale miłość do drugiego to przecież najważniejszy element Ewangelii.
Zdaniem polskiego werbisty pracującego w Brazylii w takim ujęciu nikt nie traktuje Kościoła jako punktu usługowego, z którego się tylko korzysta i bierze to, co potrzebne. – Duchowni nie są w tym doświadczeniu personelem, który coś robi, a reszta tylko biernie czeka. Wiara to nie tylko teoria, ale przede wszystkim życie. To wspólne przeżywanie jej z drugim i wcielanie słowa w naszą codzienność.
Latynoska uważność na drugiego człowieka inspirowana jest słowami Biblii o krzyku ludu i posłaniu Mojżesza, o Samarytaninie, o sądzie ostatecznym – podkreśla s.Radzimińska. – Jeśli w drugim człowieku jest Chrystus, to uświadamiam sobie w następnym kroku, że Chrystus jest dziś krzyżowany: w tym biednym ludzie, w człowieku zranionym, opuszczonym, samotnym, niezrozumianym. Otwarcie na wymiar horyzontalny sprawia, że wiara staje się o wiele bardziej doświadczalna i konkretna. Bóg staje się bliższy i namacalny. Nie jest tylko odległą transcendencją, jest obecny tuż obok, w drugim człowieku.
Według s.Radzimińskiej wymiar horyzontalny i mocne nastawienie na relacje to przyszłość całego Kościoła. – Takie podejście powinniśmy wziąć szczególnie pod uwagę w Europie. Już teraz widzimy, że w ewangelizacji przestają działać plakaty czy ogłoszenia. Coraz częściej ewangelizacja oznacza osobiste spotkanie. Wydaje mi się, że aby Kościół mógł nie tylko trwać, ale i rozwijać się w zlaicyzowanym społeczeństwie, musi być Kościołem opartym na relacjach. Przecież nasz Bóg jest Trójcą, istnieje w relacji, jest Bogiem między nami.
Kolejnym aspektem działalności wspólnot podstawowych wartym przeszczepienia do Polski jest według s.Radzimińskiej ich akceptacja rzeczywistości takiej, jaką jest. – W Argentynie bardzo często w pracy duszpasterskiej słyszałam: „Przyjmij życie takie, jakie przychodzi”. Nie chodzi w tym haśle o rezygnację czy o przekonanie, że nic nie mogę zmienić. Chodzi o to, by nie negować tego, co jest, lecz zacząć z tym pracować.
– Wydaje mi się, że w Polsce wiara kojarzy się z czymś, co jest wymagające i uprzednio stawia warunki – mówi mi polska misjonarka. – To tak jakby Zacheusz musiał najpierw rozdać swoje bogactwo, żeby móc spotkać Jezusa. Czasami w Polsce widać model Kościoła, w którym jeśli chcesz spotkać Jezusa, musisz najpierw się nawrócić, przestać być taki albo inny, musisz zacząć żyć w narzucony przez nas sposób, musisz zmienić swoje życie moralne, np.przestać być LGBT. W Nowym Testamencie było inaczej. Tego też doświadczałam w latynoskich wspólnotach.
Wspólnoty podstawowe pokazują również znaczenie zaangażowania społecznego dla życia wiarą. – Prawdą jest, że nawrócenie należy zacząć od samego siebie. Ale hasło to może być źle interpretowane – przestrzega s.Radzimińska. – Bardzo często ucieczka w siebie, w osobistą doskonałość jest wymówką, żeby nie angażować się w świat dokoła. Niektórzy błędnie mówią: Ja muszę się nawrócić, nie interesuje mnie, co robią inni. Dlatego reagują obojętnością, gdy trzeba protestować przeciwko złu, które zdarza się wokół nas.
Według mojej rozmówczyni od latynoskich wspólnot podstawowych moglibyśmy się nauczyć, że wiara automatycznie angażuje w rzeczywistość, a zaangażowanie zaczyna przemieniać nasze życie. – Służba innym pomaga w pracy nad sobą, oczyszcza, nawraca, daje świadomość własnych słabości i niedoskonałości. To dzięki zaangażowaniu społecznemu możemy się rozwijać i stawać się lepszymi ludźmi oraz uczniami Chrystusa. ■
Krzysztof Rogula – ur.1992, doktorant teologii w Collegium Bobolanum Akademii Katolickiej w Warszawie. Przez dwa lata studiował teologię w Boliwii. Przygotowuje doktorat o latynoskiej teologii sakramentów. Nauczyciel religii i języka hiszpańskiego. Autor książki Inicjacja zwycięstwem nad śmiercią – analiza symboliki sakramentu chrztu. Mieszka w Warszawie.
polecamy
Zbigniew Nosowski
Szare, a piękneRekolekcje o codzienności
Żyjemy w codzienności, choć najchętniej byśmy od niej uciekli, zmuszeni do wykonywania czynności, na które często nie mamy ochoty. Byłaby to jednak ucieczka od samego siebie, od własnego człowieczeństwa i od dojrzałego chrześcijaństwa. Zbigniew Nosowski pokazuje, że właśnie w szarej codzienności można odnaleźć Boga, jeśli zmienimy nasze podejście. Łaska codzienna to radość z uważnie obranych ziemniaków, z dobrze zaparzonej herbaty, z porządnego wykonania swoich obowiązków. Kiedy się to odkryje, można zwyczajne życie przeżyć w nadzwyczajny sposób!
104 s., cena 39 zł
W naszej księgarni internetowej 20% taniej!
www.wydawnictwo.wiez.pl
Żyjemy w płynnych, dynamicznych czasach. Zmienia się wszystko, również my sami. Na czym zatem polega wierność samemu sobie? Czy poglądy są częścią człowieka? A historycznie: skąd się wzięło wśród intelektualistów XX wieku uwiedzenie marksizmem? I dlaczego tak trudno wybaczyć komuś zmianę poglądów?
Magdalena Fijołek
Choć sam Tomasz Terlikowski zarzeka się, że poglądów nie zmienił, a zmodyfikował jedynie sposób ich wyrażania, trudno nie dostrzec przemiany, jaka dokonała się w nim na przestrzeni ostatnich lat. Gdzie biją jej źródła? I skąd tak duża niechęć wobec Terlikowskiego ze strony jego dawnych kolegów?
Od katolickiego turboradykała nieprzebierającego w środkach w zwalczaniu „lewactwa” do progresywnego publicysty skwapliwie punktującego grzechy instytucji Kościoła w Polsce. Trwająca od kilku lat wolta światopoglądowa Tomasza Terlikowskiego wywołuje różne, czasami skrajne emocje. Może być rozpatrywana z co najmniej kilku perspektyw – teologicznej, kulturowej, społecznej i politycznej, dając nieskończenie wiele kombinacji, z których niekoniecznie da się ułożyć proste równanie wyjaśniające metamorfozę bohatera tego tekstu. Jednocześnie ta roszada z jednego środowiska do drugiego przywołuje powracające z uporem bumeranga pytanie o akceptowalne społecznie granice zmiany światopoglądu, a także jej konsekwencje – zarówno dla samego zmieniającego się, jak i dla obserwatorów tego procesu.
Żeby podjąć próbę zrozumienia casusu Tomasza Terlikowskiego, trzeba cofnąć się do czasów, w których nie tylko nic nie zwiastowało wizji choćby mierzonego w milimetrach ideologicznego zwrotu, ale za to wszystko wskazywało na coraz większe zacietrzewienie dziennikarza walczącego z tym, co mogło w jego rozumieniu zaszkodzić tzw.wartościom chrześcijańskim.
W tej podróży będą nam towarzyszyły głosy ekspertów analizujących przemianę Tomasza Terlikowskiego, a także wypowiedzi publicystów – zarówno tych, którzy tę ewolucję przyjmują entuzjastycznie, jak i tych, którzy obserwują ją z narastającym niepokojem.