Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Coraz powszechniejsze staje się poczucie zmierzchu pewnego ładu instytucjonalnego, spajającego nas jako społeczeństwo i podtrzymującego wspólne imaginarium niezbędne w życiu każdej wspólnoty. Obecnie świat jawi się jako zbyt skomplikowany, żeby potrafiły go uporządkować ramy – również instytucjonalne – starych koncepcji, a jednocześnie dopiero po omacku wykuwamy w ich miejsce nowe idee. Tkwimy w międzyepoce, w swoistym interregnum – w tym numerze „Więzi” podejmujemy niełatwą próbę opowiedzenia tego stanu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kwartalnik, Warszawa Więź wiosna 2021
Choć od momentu ogłoszenia przez Jean-François Lyotarda tezy o upadku wielkich narracji organizujących życie społeczne minęło już ponad 40 lat, to my, ludzie Zachodu, długo nie przyjmowaliśmy tej idei do wiadomości. Całkiem niedawno jeszcze wierzyliśmy w „koniec historii” i zwycięską drogę postępu ku świetlanej przyszłości.
Dziś już coraz powszechniejsze staje się poczucie zmierzchu pewnego ładu instytucjonalnego, spajającego nas jako społeczeństwo i podtrzymującego wspólne imaginarium niezbędne w życiu każdej wspólnoty. Obecnie świat jawi się jako zbyt skomplikowany, żeby potrafiły go uporządkować ramy – również instytucjonalne – starych koncepcji, a jednocześnie dopiero po omacku wykuwamy w ich miejsce nowe idee. Tkwimy w międzyepoce, w swoistym interregnum, które za prof. Tomaszem Szlendakiem możemy określić jako „moment anomijny, gdy nawet nie wiemy, jakie powinniśmy sobie stawiać cele i po jakie narzędzia sięgać do ich realizacji”. W tym numerze „Więzi” podejmujemy niełatwą próbę opowiedzenia sobie tego stanu, zdiagnozowania podstawowych wyzwań i naszkicowania kierunków zmian.
Zmiany bowiem są niezbędne, ponieważ w wielu obszarach katastrofa czai się tuż za rogiem. Jednym z głównych wyzwań będzie niewątpliwie walka z ociepleniem klimatu, bo – jak tłumaczy dr Magdalena Budziszewska – już dziś są na świecie społeczności, głównie w państwach wyspiarskich, dla których jest to kwestia przetrwania. W tym kontekście dalsze podgrzewanie klimatu bywa już nawet nazywane „cichym ludobójstwem”.
Jednak zmiany muszą się dokonać także w wielu innych obszarach, również w Kościele. I nie mogą to być jedynie drobne poprawki, skoro sam papież Franciszek powtarza, że żyjemy nie tyle w epoce zmian, ile w okresie zmiany epoki. Sebastian Duda przekonuje w tym numerze, że chcąc wydobyć naszą wspólnotę wiary z kryzysu, powinniśmy zejść na poziom doktrynalny, sięgnąć do samej istoty wiary i dotknąć tego, co dla chrześcijaństwa kluczowe. Tylko czy wystarczy nam do tego odwagi?
Ewa Buczek
Podziękowania dla Przyjaciół
Społeczeństwo
Świat w czasie interregnum
Obecny system organizujący życie społeczeństw nie radzi sobie z ich poziomem złożoności i staje się coraz bardziej niewydolny. Chwieją się znaczenia fundamentalnych pojęć społecznych, zanika wspólne imaginarium. Czy w tej sytuacji potrafimy zdiagnozować największe wyzwania przyszłości?
Jak śpiewać chórem w polifonicznym świecie
Dyskutują: Edwin Bendyk, Marek Migalski, Monika Rudaś-Grodzka oraz Sebastian Duda („Więź”)
Dlaczego powinniśmy tęsknić za błotem?
Magdalena Budziszewska w rozmowie z Ewą Buczek
Czy leci z nami pilot, czyli komu wierzyć?
Alicja Chwieduk
Agnieszka Dziewolska
Twoje ciało○Nigdzie○*** [Nie odszedłeś na zawsze]
Czytanie świata
Człowiek w klatce
Dalia Mikulska
Z drugiej strony Bugu
Pandemia a wschodnioeuropejskie przyspieszenie
Natalia Bryżko-Zapór
Historia
Fakty, opinie i propagandaWybuch wojny domowej w Hiszpanii w 1936 r. na łamach „Robotnika”
Ewa Pejaś
Trzy po trzy
Wolność, Równość, Braterstwo... albo śmierć!
Jakub Wygnański
wiara
Co z wiarą w międzyepoce?
Współczesny kryzys Kościoła łączy się ze zmianą epoki kulturowej. Antidotum na tę sytuację nie może być tylko reforma struktur kościelnej władzy ani wyłącznie odnowa duchowa czy wymiana personalna. Trzeba zejść do istoty wiary i poważnie na nowo zająć się doktryną chrześcijańską.
Drugi Sobór Trydencki niezbędnie potrzebny
Sebastian Duda
Inkluzywizm, błogosławiona niejasność i chwalebna otwartość
Piotr Gutowski
Dzieci Abrahama
Obłaskawienie słowiańszczyzną, udręczenie tatarskością Wspomnienie o Macieju Konopackim
Rafał Berger
Dziedziniec dialogu
Formy współczesnej bezreligijności
José Casanova
Jakotakość
Balkon Mieczyka
Michał Zioło OCSO
kultura
Archipelag mikrokultur
Skończył się czas kultury hierarchicznej, która wyznaczała obowiązujące wzorce. Mamy dziś do czynienia z równoległymi i niezależnymi od siebie obiegami kultury. Tylko czy wokół nich da się zbudować wspólnotę kulturową?
WieloświatyPraktyki kulturowe Polaków
Tomasz Szlendak w rozmowie z Ewą Buczek
Wolność ma cenę w języku
Dorota Zdunkiewicz-Jedynak
Trzeci kryzys fikcji
Jerzy Sosnowski
Maciej Papierski
Smutne czasy○Getsemani○*** [Mówił jej: nie płacz]
Książki
Słowo Boże czyta poetę
Marek Kita
Jesteśmy erupcją
Wojciech Szot
Kto ma rację: ojciec Kupczak czy papież?
Ks. Mirosław Tykfer
W poszukiwaniu bardziej świadomej historiografii
Andrzej Krawczyk
W galerii „Więzi”
Wojciech Drzyżdżyk
Na progu
Czy słyszysz głosy?
Jerzy Sosnowski
Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom i Patronom „Więzi”! Państwa życzliwość jest dla nas niezwykle ważna. Dzięki niej „Więź” może nie tylko trwać, ale też się rozwijać. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:
Maciej Achremowicz ○ Elżbieta i Kazimierz Adamiakowie ○ Izabela Alenowicz ○ Jacek Ambroziak ○ Tomasz Arabski ○ Radosław Baran ○ Tomasz Barczak ○ Iwona D. Bartczak ○ Paweł Batory ○ Maciej Beck ○ Agnieszka Bednorz ○ Łukasz Bestry ○ Monika Białkowska ○ Grzegorz Bibik ○ Ewa Bielecka ○ Przemysław Bielicki ○ Anna Binczarowska ○ Łukasz Blachnik ○ Zygmunt Bluj ○ Krzysztof Błażejewski ○ Andrzej Bobrow ○ Stefan Bołt ○ Kamil Brożyna CR ○ Marcin Bruszewski ○ Tomasz Brzostek ○ Michał Buczek ○ Joanna Budzicka ○ Aleksander Bujko ○ Michał Całka ○ Maria Chantry ○ Marianna Chlebowska ○ Mirosław Chmiel ○ Dominika Chmielewska ○ Kuba Choiński ○ Alicja Chwieduk ○ Andrzej Chyrowicz ○ Marta i Andrzej Ciastoniowie ○ Mariola Ciemny ○ Wojciech Cierpiał ○ Łukasz Cieszyński ○ Monika Cichocka ○ Joanna Cutts ○ Marcin Czajkowski ○ Jolanta Czapczyk ○ Maria Czaplińska ○ Teresa Czarnomska ○ Katarzyna Czerwińska Koral ○ Maciej Dąbrowski ○ Andrzej Dec ○ Ewa Deskur-Śmielecka ○ Ola Dębniak ○ Dom Pisarzy ○ Justyna Domagała ○ Daniel Dramowicz ○ Magdalena Drewing ○ Aniela Dylus ○ Rafał Dziedzic ○ Krystyna Engelking ○ Przemyslaw Fenrych ○ Agnieszka Fiedor ○ Jerzy Fleszar ○ Katarzyna Foster ○ Jarosław Fudecki ○ Jakub Gałęziowski ○ Małgorzata Aleksandra Gądek ○ Aneta Gądek-Moszczak ○ Piotr Gerlach ○ Paweł Gieryński ○ Teresa Gierzyńska ○ Grzegorz Gil ○ Piotr Głogowski ○ Barbara Gołębiowska ○ Aldona Gowin ○ Zbigniew Górniak ○ Edwin Górnicki ○ Justyna Górnowicz ○ Dominik Górski ○ Leszek Górski ○ Michał Górski ○ Tomasz Górski ○ Magdalena Grabowska ○ Filip Grochowina ○ Kazimierz Grych ○ Krzysztof Grygier ○ Piotr Hachuła ○ Paulina Halamska ○ Magdalena Hałasz ○ Marián Hamada ○ Jacek Haman ○ Ewa Hanusiak ○ Mirosława Hanusiewicz-Lavallee ○ Marta Horabik ○ Tomasz Horbowski ○ Agáta Stanislava Hrkľová ○ Marek Ilczyszyn ○ Wojciech Jajdelski ○ Karol Janas ○ Krzysztof Jankowiak ○ Marek Jankowski ○ Agnieszka Jarosz Zielińska ○ Marcin Jarząbek ○ Arkadiusz Jasiński ○ Ewa Jasionek ○ Krzysztof Jedliński ○ Piotr Jelinowski ○ Piotr Jędorowicz ○ Jarek Jurasz ○ Marcin Jurkiewicz ○ Paweł Kaczorowski ○ Katarzyna Kądziela ○ Katarzyna Kajzar ○ Barbara Kalfas ○ Michał Kałuziak ○ Artur Kamiński ○ Robert Kamiński ○ Jan Kamiński ○ Joanna Kapturczak ○ Adam Karkowski ○ Michał Kasperczak ○ Adam Kasprzyk ○ Kazimierz Kasprzyk ○ Wojciech Kaźmierczak ○ Jacek Kempa ○ Jakub Kiersnowski ○ Karen Kirsten ○ Jacek Kłodziński ○ Monika Kłosińska ○ Mateusz Kobak ○ Joanna Kociszewska ○ Jan Kofman ○ Wiesław Kolasa ○ Andrzej Kolasiński ○ Zofia Kolenda Parakiel ○ Magdalena Komorowska ○ Zofia Komorowska ○ Marcin Komosa ○ Konrad Konczewski ○ Cezary Korenc ○ Tomasz Koselski ○ Michał Kosmulski ○ Wiesław Koszlajda-Mańczak ○ Aleksandra Kowalczyk ○ Mirosław Kowalczyk ○ Michał Kowalewski ○ Elżbieta Kozak ○ Nina Kozłowska ○ Robert Krajewski ○ Maria Krawczyk ○ Michał Królikowski ○ Wojciech Kruk ○ Monika Krukowska ○ Lesław Krzewski ○ Maciej Kubiak ○ Jakub Kubica ○ Edward Kudrewicz ○ Łukasz Kulaga ○ Artur Kulesza ○ Anna Kulesza-Jeleń ○ Marcin Kulwas ○ Małgorzata Kundys ○ Jarosław Kustoń ○ Roman Kuźniarz ○ Jacek Kwiatek ○ Krzysztof Kwieciński ○ Krzysztof Kwiotek ○ Alicja Landyszkowska ○ Ireneusz Lara ○ Paweł Lemańczyk ○ Ludwik Lenkiewicz ○ Maciej Lesiak ○ Stanisława Lewandowska ○ Grzegorz Linkowski ○ Dagmara Lis ○ Urszula Lisek ○ Asia Lisiecka ○ Marcin Listwan ○ Mirabella Luszawska ○ Katarzyna Ładnowska-Wańkowicz ○ Roman Łazarski ○ Dariusz Łysak ○ Wojciech Maciążek ○ Andrzej Mackiewicz ○ Marek Madej ○ Grzegorz Madejski ○ Cezary Maj ○ Roman Majcher ○ Tadeusz Makulski ○ Jacek Malinowski ○ Jarosław Malinowski ○ Krzysztof Maliszewski ○ Jacek Małyszko ○ Maciej Manikowski ○ Leszek Mańczak ○ Piotr Marciniak ○ Małgorzata Markant ○ Stanisław Matczak ○ Jerzy Matejko ○ Piotr Materny ○ Jan Meissner ○ Elżbieta Mędziło ○ Grzegorz Michalik ○ Piotr Michna ○ Andrzej Mierzejewski ○ Magdalena Mikulska ○ Karolina Milewska ○ Lech Miłaczewski ○ Anna Mirkowska ○ Andrzej Miszk ○ Włodzimierz Miziołek ○ Anna Młot ○ Małgorzata Mochoń ○ Andrzej Moskalik ○ Paweł Mostek ○ Iza Mrzygłód ○ Roman Murawski ○ Jan Muszyński ○ Marek Muszyński ○ Aleksandra Nagórko ○ Michał Napierała ○ Maciej Napiórkowski ○ Bogna Neumann ○ Krystyna Nędziak ○ Aleksandra Nowak ○ Anna Nowak ○ Anna Nowakowska ○ Ewa Nowakowska ○ Sebastian Oduliński ○ Radosław Oniszczuk ○ Magdalena Pachecka ○ Wojciech Pająk ○ Dima Panto ○ Maciej Papierski ○ Katarzyna Pasek ○ Andrzej Paszewski ○ ks. Krzysztof Patejuk ○ Andrzej Perzyński ○ Andrzej Pęcherzewski ○ Ewelina Piechaczek ○ Jarema Piekutowski ○ Jacek Pieśniewski ○ Sławomir Pietuszko ○ Michał Piętosa ○ Agnieszka Piskozub-Piwosz ○ Katarzyna Pliszczyńska ○ Agnieszka Ploch ○ Sławomir Płaczkowski ○ Anna Pobiedzińska ○ Leszek Polakiewicz ○ Maria Poniewierska ○ Jacek Poniewierski ○ Michał Poszwa ○ Maciej Próchniak ○ Michał Przeperski ○ Jacek Przybyło ○ Krzysztof Ptaszyński ○ Dorota Puk ○ Tomasz Pułtuski ○ Magdalena Raczak ○ Rafał Ratajczak ○ Anna Rębkowska ○ Aga Robakowska ○ Justyna Rochon ○ Ryszard Rogoziński ○ Agata Romaniszyn ○ Tomasz Romaniuk ○ Mieczysław Ronkowski ○ Leszek Ropelewski ○ Paweł Rost ○ Jerzy Rostworowski ○ Joanna Rózga ○ Mateusz Józef Różański ○ Jerzy Rutkowski CM ○ Małgorzata Rybicka ○ Hanna Rzadkosz-Florkowska ○ Ks. Piotr Rytel ○ Wojciech Samoliński ○ Paweł Sawicki ○ Iwona Semeniuk ○ Krzysztof Seroka ○ Anna i Michał Siciarkowie ○ Adam Sielatycki ○ Rafał Siemianowski ○ Anna Sieprawska ○ Magdalena Sildatke-Bauer ○ Wojciech Skibicki ○ Marcin Składanowski ○ Zbigniew Skowroński ○ Magdalena Skrzyńska ○ Honorata Skrzypczak-Rajewski ○ Krzysztof Słapczyński ○ Renata Słoka ○ Jan Słowik ○ Agnieszka Smoleń ○ Paweł Smoleń ○ Krzysztof Sobusiak ○ Benedykt Soczowka ○ Paweł Sosnowski ○ Sławomir Sosnowski ○ Renata Soszyńska ○ Agnieszka Sowińska ○ Beata Spieralska-Kasprzyk ○ Anna Spilaszek ○ Aleksandra Springer ○ Maciej Stachowicz ○ Krystyna Starachowicz ○ Joanna Stawiarska ○ Krystyna Stefaniak ○ Alicja Stolarczyk ○ Krzysztof Strachalski ○ Ewa Smuk Stratenwerth ○ Maria Strzelecka ○ Piotr Strzykała ○ Marcin Sumowski ○ Wojciech Szabunio ○ Wiesław Szczepiński ○ Piotr Szczepkowski ○ Elżbieta Szczypek ○ Jarosław Szczypiński ○ Ewa Szpunar-Huk ○ Tomasz Sztybel ○ Jerzy Szymański ○ Bogdan Szyszko ○ Barbara Śpiewak ○ Paweł Średziński ○ Joanna Święcicka ○ Magda Święcicka ○ Aleksandra Tabor ○ Tomasz Taff ○ Krzysztof Tańczuk ○ Weronika Tarka ○ Renata Teluk-Kwapisz ○ Tomasz Tędziagolski ○ Aneta Tomkiel ○ Dominika Treit ○ Maciej Trochimiuk ○ Monika Turała ○ Andrzej Tyc ○ Anna Urbaniak ○ Anna Vannini ○ Dariusz Wacławek ○ Rafał Walasiak ○ Radosław Walczuk ○ Krzysztof Weglewski ○ Maciej Weksej ○ Borys Welz ○ Urszula Wencka ○ Piotr Werner ○ Maciej Wewior ○ Karolina Wichowska ○ Karolina Wigura ○ Agnieszka Willenberg ○ Dorota Wiślicka ○ Edyta Wiśniewska ○ Przemysław Włodarczyk ○ Ewa Wojciechowska ○ Kamil Wołos ○ Dominik Wosiek ○ Joanna Woźniak ○ Henryk Woźniakowski ○ Jan Woźniakowski ○ Zofia Woźniak ○ Jacek Woźny ○ Michał Wójcik ○ Bartosz Wrzosek ○ Bartłomiej Wutke ○ Jan Wyrowiński ○ Jerzy Wysocki ○ Damian Wyżkiewicz CM ○ Cezary Zagórski ○ Zbigniew Zaleski ○ Antonina Zalewska ○ Artur Zalewski ○ Karol Zalewski ○ Teresa Zańko ○ Agnieszka Zawiejska ○ Lidia Zielińska ○ Małgorzata Zielińska ○ Krzysztof Ziołkowski ○ Paweł Zygmański ○ Leszek Zygmunt ○ Krystyna Żmuda-Trzebiatowska ○ Marcin Żółtek ○ Piotr Żuliczoraz osoby, które pragną pozostać anonimowe.
Możliwe formy wsparcia „Więzi” – zob.tutaj
Obecny system organizujący życie społeczeństw nie radzi sobie z ich poziomem złożoności i staje się coraz bardziej niewydolny. Chwieją się znaczenia fundamentalnych pojęć społecznych, zanika wspólne imaginarium. Czy w tej sytuacji potrafimy zdiagnozować największe wyzwania przyszłości?
Alicja Chwieduk
Współczesna sfera medialna, chociaż bywa poddawana surowej ocenie i teoretycznie ograniczona umową społeczną, jest niezwykle elastyczna, beztrosko gościnna, bezgranicznie chłonna. Dzięki internetowi osiągnęła poziom idealnie demokratyczny, pozwalając mediom na swobodne dryfowanie.
Otacza nas uciążliwy nadmiar dyskursów medialnych – ta teza nie wydaje się ani specjalnie oryginalna, ani kontrowersyjna. Lepiej od razu przejść do dużo ważniejszego zagadnienia, czyli poszukać odpowiedzi na pytanie: dokąd zmierzamy w tym chaosie?
Wszak „chaos” zdaje się słowem idealnym na miarę doświadczanego dziś przez nas dysonansu poznawczego. Krążymy w pajęczej sieci wielkich pojęć: koniec historii, zderzenie cywilizacji, kryzys interregnum, koniec świata społecznego, socjologiczna próżnia. Do poglądów dobrze ugruntowanych w socjologii dochodzą rozproszone w polu medialnym ciężkie westchnięcia nad kryzysem instytucji, wyczerpaniem cywilizacyjnego modelu, nastaniem kultury postchrześcijańskiej, zanurzeniem w epoce postprawdy. Wydarzenia minionego roku jeszcze bardziej zasnuły nasz horyzont, mnożąc pojęcia polaryzujące i napędzając machinę teorii spiskowych. Z punktu widzenia dyskusji toczących się w międzynarodowej sferze publicznej ostatnie 12 miesięcy wydało się na tyle niezwykłe i intensywne, że Oxford Languages, po raz pierwszy od 16 lat, nie był w stanie wyłonić słowa roku*. W związku z pandemią SARS-CoV-2 medialny słownik zaroił się od anti-vaxxer (antyszczepionkowiec), mask-shaming, plandemic (planned epidemic – zaplanowana epidemia), sheeple (połączenie sheep i people, którego znaczenie oddaje polski „leming”).Spoza tematu COVID-19 w grę weszły cancel culture, black life matter, a w polskim kontekście znów wybrzmiały pro-life, pro-birth, pro-/anti-choice. O wiele z tych pojęć toczą się światopoglądowe przepychanki, chociaż słowa te można by wypełnić dowolnym sensem.
*Jak czytamy na oficjalnej stronie, słowo roku powinno „odzwierciedlać etos, nastrój lub zainteresowania minionego roku i posiadać trwały potencjał kulturowy”, https://languages.oup.com/word-of-the-year/ [dostęp: 6.02.2021].
Jak jednak znaleźć mądrą drogę do wyjścia z chaosu bez zrozumienia, na czym on właściwie polega? Wróćmy zatem do początku – teza o uciążliwym nadmiarze dyskursów nie może być oczywista. W przeciwnym razie stałaby się jednym z tych opisów-wytrychów, których atrakcyjne brzmienie nie idzie w parze z twórczym przekazem; których poziom ogólności męczy i przytłacza. Więziłaby nas ostatecznie w zamkniętym kole, prowokując dokładnie to samo zniechęcenie, które stara się opisać.
W internecie pojawił się mikroreportaż o pewnej 79-letniej kobiecie, która żyje samotnie w skromnej chacie gdzieś nad brzegiem Bajkału. Jest to codzienność surowa i trudna, ale nawet po śmierci męża bohaterka nie chce opuścić swojego małego gospodarstwa. Kocha magię dziewiczej Syberii, kocha swoją wolność i codzienne przejażdżki na łyżwach, które zrobił dla niej jej ojciec jeszcze w latach 40. ubiegłego wieku. Patrząc na imponujący krajobraz i pogodną twarz krzepkiej staruszki, nietrudno uwierzyć, że mieszka w najpiękniejszym zakątku na Ziemi; że jego uwodząca dzikość i przestrzeń warte są poświęcenia każdej wygody. W ciszy i spokoju skutego lodem Bajkałukryzys interregnum, koniec społeczeństwa i epoka postprawdy brzmią jakoś żałośliwie. Zdają się neurotycznym zawołaniem, zupełnie nie na miejscu.
Oczywiście, przywołanie tej sceny można uznać za dowód, że dałam się wpuścić w maliny, zawierzyłam uproszczonemu przekazowi medialnemu. Ale jednocześnie nie tak trudno wyobrazić sobie, że faktycznie gdzieś na świecie, a może nawet znacznie bliżej, tuż za ścianą, jest ktoś, kogo nie dręczą dyskursywny chaos, socjologiczna próżnia czy lęk przed najróżniejszymi końcami.
Przywołanie minihistorii znad Bajkału jest o tyle wdzięczne, że unaocznia dwa tropy, którymi podążymy. Po pierwsze, informacyjny zgiełk i widmo wielkich cywilizacyjnych zmian niekoniecznie są powszechnie podzielaną rzeczywistością, którą można by arbitralnie uznać za jedyną prawdziwą. To raczej poczucie, i to – zaryzykowałabym – dręczące tych co bardziej czułych, tych dających sobie przyzwolenie na konfrontację z różnymi poglądami czy po prostu tych cieszących się swobodnym dostępem do informacji.
Po drugie, powołanie się na „pewną anegdotę z internetu” prowadzi nas do refleksji nad „prawdą” w mediach. Czytelnik niniejszego artykułu nie wie, czy autorka faktycznie widziała ów mikroreportaż ani czy historia w nim opowiedziana rzeczywiście miała miejsce. Być może jednak od pytania: „czy ktoś kłamał?” dużo owocniejsze okaże się postawienie kwestii w inny sposób: „czy to ma jakieś znaczenie?”.
Przyjmujemy zatem dwa założenia – dyskursywny chaos i „widmo końca” są subiektywnymi odczuciami, a „prawda” w sferze medialnej ma nieco chwiejny status. Założenia te wyznaczają kierunek rozważań, w których toku spróbujemy zrozumieć: skąd wrażenie informacyjnego przesytu i zagubienia w medialnej kakofonii, skąd przyzwolenie na fake newsy, skąd tyle diagnoz zapowiadających schyłek znanych porządków? Oczywiście zabraknie jasnych odpowiedzi. W przypadku tak obszernych zagadnień jak zwykle jesteśmy zdani na szkice, sprawdzanie i (twórcze) komplikowanie prostych pytań.
Nawet dość pobieżny spacer przez portale internetowe i drukowaną prasę pokazuje, że coś jest nie tak. Trafiamy na publikacje, nie tylko stricte naukowe, poświęcone postprawdzie, fake newsom, informacyjnemu przeładowaniu; na rozważania filozoficzno-socjologiczne opisujące stan społecznego kryzysu (zresztą pytanie o kryzys trawiło chyba wszystkich intelektualistów mierzących się z opisem nowoczesności jeszcze na długo przed ekspansją internetu); na statystyki potwierdzające coraz większy brak zaufania do instytucji publicznych (problem dotyka nie tylko Polski); wreszcie na zawieszone gdzieś w sferze publicznej stare, dobrze wszystkim znane pytanie: „komu wierzyć?”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że poczucie niepokoju i zatroskanie kondycją współczesnego świata są w pewnym stopniu prowokowane i napędzane przez medialne informacje – to wielkie kłębowisko myśli, zgiełk relacji, analiz, dyskusji, ciasno splecione dyskursy (medialne, polityczne, naukowe...) skupiające się obecnie głównie w przestrzeni wirtualnej.
Żeby nieco rozjaśnić stawiane pytania, trzeba by zacząć od przyjrzenia się mechanizmom sfery medialnej, a więc dynamice relacji: instytucja (ukonkretniona w osobie dziennikarza lub eksperta czy też w postaci danego kanału informacyjnego) – odbiorca. Co z niej wynika i co szwankuje skoro – pomimo wolności słowa i pluralizmu mediów – przyjęło się uważać, że Zachód wkroczył w erę postprawdy?
Przyjęcie informacji z mediów jest włączeniem się w grę. Kiedy mówimy, że z mediów „dowiadujemy się o świecie”, myślimy tak naprawdę o specyficznym doświadczeniu rzeczywistości. Specyficznym, bo zapośredniczonym. Mamy do czynienia nie tyle ze światem, co ze spreparowanym produktem. Co ciekawe, dane wydarzenie medialne właściwie nie jest nam dostępne jako takie, zanim nie zostanie przez media nazwane. Laura Calabrese wyczula nas na tę „areferencyjność” wydarzeń, na ich „subiektywną ontologię” (chociaż chcą być postrzegane zawsze jako obiektywne)1. Każda informacja-produkt to owoc określonego procesu obwarowanego regułami, oczekiwaniami i celami. W kontekście naszych rozważań szczególnie ważny jest pakt, który jako odbiorcy zawieramy z mediami: dajemy dziennikarzom „prawo do nazywania”, wierząc, że rzetelnie zidentyfikują, wybiorą i opiszą zjawiska, których doświadczyli. Socjolożka Laurence Kaufmann określa ten mechanizm jako déférence épistémique (fr. déférence – oddelegowanie, przekazanie). Przy czym to nie jedyna umowa kształtująca działanie sfery medialnej.
Kiedy mówimy, że z mediów „dowiadujemy się o świecie”, myślimy o specyficznym doświadczeniu rzeczywistości, bo mamy do czynienia nie tyle ze światem, co ze spreparowanym produktem.
Można, za językoznawcą Patrickiem Charaudeau, wymienić cztery cele regulujące pracę dziennikarzy2: symboliczny (przekazywanie informacji w imię wartości demokratycznych), pragmatyczny (dotarcie do jak największej liczby odbiorców), etyczny (pozyskiwanie i przekazywanie informacji w sposób jak najbardziej uczciwy i wiarygodny), komercyjny (atrakcyjne przedstawienie informacji, które uwiedzie odbiorców). Cele te nierzadko wchodzą w konflikt, chociaż nadal ideał demokratycznych mediów zakłada utrzymanie równowagi między rzetelną służbą odbiorcy i troską o zrównoważoną debatę publiczną a potrzebą generowania finansowych zysków.
Współczesna sfera medialna, chociaż bywa poddawana surowej ocenie i teoretycznie ograniczona umową społeczną, zdaje się ową równowagą nie zawracać sobie głowy. Jest niezwykle elastyczna, beztrosko gościnna, bezgranicznie chłonna. Można by powiedzieć z przymrużeniem oka, że właściwie dzięki internetowi osiągnęła poziom idealnie demokratyczny, pozwalając mediom na swobodne dryfowanie w kierunku obranego celu.
Information overload (informacyjne przeciążenie) dręczyło już futurologa Alvina Tofflera w latach 70. XX wieku. A było to blisko 30 lat przed premierą pierwszej strony www. Dzisiaj mamy dostęp do 1,3 mld domen (dane agencji Netcraft z 2019 r.), w samej Europie w 2018 r. wydanych zostało 610 tys. nowych książek (dane od International Publishers Agency), a tylko w Polsce Kolpolter ma dostęp do 1600 tytułów prasowych (dane z 2016 r.). Poszukiwania „ostatniego człowieka, który wiedział wszystko” brzmią już nieco anegdotycznie, ale dobrze pokazują, od jak dawna wiedza o świecie, nawet tym najbardziej współczesnym, jest nie do ogarnięcia przez pojedynczy umysł.
W mnogości przekazów pytanie: „komu wierzyć?” wybrzmiewa więc bardzo dobitnie. Jest tęsknotą nie tylko za godnym zaufania autorytetem, który wywiązywałby się z warunków społecznego paktu, ale i za kryteriami definiującymi prawdziwość medialnych doniesień.
Słowem 2016 r., najlepiej oddającym ówczesne społeczne nastroje i zainteresowania, Oxford Languages ogłosił post-truth (postprawdę). Chociaż popularność terminu miała związek z kampanią wyborczą Donalda Trumpa i brytyjskim referendum dotyczącym Brexitu, z upływem lat jego kariera wcale nie zwolniła tempa.
Oksfordzki słownik definiuje postprawdę jako „takie okoliczności, w których obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań”3. Prefiks post-w tym przypadku nie ma związku z chronologią. Wskazuje raczej na stan, w którym dany koncept (w tym przypadku „prawda”) przestaje być ważny i znaczący. Tak rozumiana postprawda doskonale współbrzmi z fake newsem (czyli kłamstwem bardzo precyzyjnie spreparowanym, informacją celowo przeinaczoną, sfałszowaną, wprowadzającą w błąd), stając się idealnym środowiskiem dla konstruowania nowych lub wskrzeszania tych nieco zapomnianych teorii spiskowych.
Zwodzenie, mącenie, igranie z emocjami nie są niczym nowym w obszarach mediów i polityki. Prawdopodobnie obylibyśmy się bez „postprawdy” i „fake newsów”, zostając ze starą, dobrą „manipulacją” i „kłamstwem”. Jednak w dobie internetu, a więc błyskawicznego przekazu, każda manipulacja nabiera wyrazistszych barw. Dociera do nas w niespotykanym wcześniej tempie. Właściwie widzimy ją in statu nascendi. Pytanie o to, czy przypadkiem mówienie o „erze postprawdy” nie jest tylko eleganckim retorycznym zabiegiem, który więcej mąci, niż tłumaczy, wydaje się ciekawe, ale zostawmy je na boku. To bowiem, co szczególnie interesujące w karierze tych pojęć, to ich stosunek do prawdy.
Definicja postprawdy podpowiada nam, że ów tryb działania prawdy w całości nie odrzuca. Jest mu ona raczej obojętna, ponieważ za cel stawia sobie skuteczne osiągnięcie wybranego efektu. W tej logice zorientowanej na precyzyjny medialny i/lub polityczny rezultat mieści się także fake news. Do obu terminów ciekawie podchodzi Harry Frankfurt, zastępując je swojskim bullshitem, czyli wciskaniem kitu:
Nie można kłamać, nie sądząc, że zna się prawdę. Wciskanie kitu nie nakłada żadnych tego rodzaju ograniczeń. Ktoś, kto kłamie, tym samym odnosi się do prawdy i, do pewnego stopnia, odnosi się do niej z szacunkiem. Mówca uczciwy mówi tylko to, co jego zdaniem pokrywa się z prawdą. [...] Wciskającego kit nie ograniczają żadne reguły; on nie stoi ani po stronie prawdy, ani po stronie nieprawdy. W ogóle nie sugeruje się faktami [...]; no, może tylko o tyle, o ile wpłynie to na jego szanse na sukces. Nie obchodzi go, czy to, co mówi, właściwie opisuje rzeczywistość. Dobiera to albo wymyśla tak, by służyło jego własnym celom4.
A zatem, obserwując ruch we współczesnej sferze medialnej – mam tu na myśli strategie konstruowania i przekazywania wiadomości – można dostrzec dwie tendencje. Dla pierwszej horyzontem jest prawda. Takie budowanie przekazu, aby sprostać dwóm celom: symbolicznemu i etycznemu (sięgając po klasyfikację Charaudeau) oraz wywiązać się z niepisanego, ale społecznie przyjętego, paktu o zaufaniu. Czasem może nieudolnie, jakoś topornie, ale jednak w duchu dążenia ku ideałowi medialnej komunikacji. Druga z kolei tendencja nie stawia sobie pytania o prawdę w ogóle. Energię skupia na wyławianiu z powierzchni rzeczywistości jedynie tego, co najlepiej wpasuje się w zaplanowany efekt.
Nasuwa się jednak pytanie: dlaczego mówić o „tendencjach” w przekazie medialnym, a nie po prostu o prawdzie i kłamstwie? Francuski literaturoznawca Pierre Bayard, znany polskiemu czytelnikowi z eseju Jak rozmawiać o książkach, których się nie przeczytało?, z niezwykłą swadą krzyżuje nam drogi i rozsadza gładkie myślenie o „prawdziwości”. W swoim najnowszym tekście Comment parler des faits qui ne se sont pas produits? [Jak opowiadać o wydarzeniach, które nie miały miejsca?]stawia na szali dwie prawdy: prawdę weryfikowalnych faktów, która jednak nie wyczerpuje przekazu o świecie, oraz prawdę literacką, która operuje fikcją, ale dociera do istoty rzeczy.Bayard mnoży przykłady autorów ze świata nauki i mediów, którzy mniej lub bardziej świadomie zrezygnowali z logiki twardych danych, aby dotknąć prawdy zupełnie nieuchwytnej. Opowiada między innymi o niemieckim dziennikarzu Claasie Relotiusie. Został on zwolniony z redakcji tygodnika „Der Spiegel”po tym, jak udowodniono, że jego reportaż o wyborcach Trumpa z Fergus Falls jest właściwie fikcją. Relotius pozmieniał życiorysy swoich bohaterów, wymyślił niektóre zdarzenia, zmodyfikował nawet krajobraz miasteczka. Z punktu widzenia przyjętej dziennikarskiej rzetelności – zasłużył na karę. Ale czy, jak zauważa Bayard, pewna doza fikcji nie umożliwia wspięcia się na poziom jeszcze intensywniejszej rzeczywistości? Problem z reportażem Relotiusa był taki, że choć oparty na literackich chwytach, doskonale tłumaczył fenomen popularności amerykańskiego prezydenta.
Fake newsy i teorie spiskowe da się obalić, rzeczywistość postprawdy – demaskować. Owa żmudna misja niekoniecznie nawet spoczywa na barkach „przeciętnego odbiorcy”, ponieważ z odsieczą przychodzą fact-checkerzy**. Można uznać ich za kolejną medialną instancję, wprzęgniętą we wspomniany mechanizm „oddelegowania” (déférence épistémique). Pogromcy manipulacji próbują reperować złamany pakt zawiązany niegdyś między mediami a odbiorcą. Działanie instytucji zawodowo zajmujących się fact-checkingiem wcale jednak nie gwarantuje równowagi w polu medialnym, nie wpływa na uporządkowanie dyskursów, na skuteczne oddzielenie ziarna od plew. Teorie spiskowe dalej pączkują w alternatywnej rzeczywistości, która wykształciła mechanizmy legitymizacji własnych ekspertów i własnych przestrzeni dyskusji. Do snutych wątków dodajmy więc kolejny – dlaczego rzetelna argumentacja fact-checkerów czy, szeroko pojętych, uznanych środowisk naukowych nie przemawia do wszystkich? Na myśl przychodzi wyświechtany komentarz o rzeszach „ograniczonych, niewykształconych”, które łakną prostych rozwiązań. Poprzestanie na takiej odpowiedzi jest jednak mało sycące.
**Idea fact-checkingu zrodziła się w USA. Jeden z pierwszych portali zajmujących się w zorganizowany sposób weryfikacją medialnych przekazów powstał w 2003 r. (FactCheck.org). Za najpopularniejszy tego typu serwis uznaje się PolitiFact (założony w 2007 r.), który otrzymał w 2008 r. nagrodę Pulitzera. W Polsce pierwszą instytucją fact-checkingową było Stowarzyszenie Demagog (działa od 2010 r.). W 2017 r. na świecie działało 114 tego typu agencji, z czego 50 w samym USA.
Śledząc odkrycia językoznawców i kognitywistów, można odnieść wrażenie, że właściwie każde wzajemne zrozumienie się jest małym cudem.
Zacznijmy od szerokiej perspektywy. Jedno z ciekawszych spojrzeń na nowoczesność proponuje Hartmut Rosa, niemiecki socjolog i politolog. Dostrzega w niej ambicję uczynienia świata dostępnym na wyciągnięcie ręki. Nowoczesność pragnie świat kontrolować przy pomocy narzędzi naukowych, technologicznych, politycznych. Im jednak precyzyjniej staramy się nazywać, porządkować i rozdzielać, tym bardziej ów świat się nam wymyka. Rosa i Touraine spotykają się w jednym punkcie. Oto doświadczamy jako mieszkańcy Zachodu rozdźwięku między niepojętym, niekontrolowanym globalnym systemem gospodarczym a życiem prywatnym5; między działaniem wielkich instytucji, na które nie mamy bezpośredniego wpływu, a najbliższą codziennością. Sytuacja pandemii SARS-CoV-2 tylko uwydatnia nasz brak kontroli nad rzeczywistością, która miała być przecież obliczalna, przewidywalna, plastyczna.
Idąc tokiem myślenia Rosy i Touraine’a, można powiedzieć, że konfrontujemy się z wielkim milczeniem świata. Zawierzanie teoriom spiskowym byłoby rozpaczliwym przypuszczaniem szturmu na niewzruszoną rzeczywistość, której mechanizmów nie ogarniamy. Próbą odzyskania poczucia sprawczości, choćby za cenę akceptacji przekłamań. Drugą stroną tego samego medalu byłyby zarówno przestrogi aktywistów ekologicznych, którzy dostrzegli, że „płonie nasz dom” (G. Thunberg), jak i krzyk intelektualistów: „świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy” (O. Tokarczuk), „zbliżamy się do klifu Seneki” (U. Bardi)...
Upominamy się więc o niezapośredniczoną, pełnokrwistą relację ze światem, a jednocześnie o prawdę, w którą uwierzyliśmy. Wszystkie te głosy bez wyjątku odbijają się jednak w sferze medialnej ledwo słyszalnym echem. Padają ofiarą tego samego dyskursywnego chaosu, z którego starają się wyrwać i który, paradoksalnie, dał im szansę w ogóle wybrzmieć. Na tym być może polega największa tragedia nowoczesności – w imię perfekcyjnego ujarzmiania tajemnicy życia udziela wszystkim głosu.
Czym jest adekwatny obraz świata, który leży u źródeł większości (a może i wszystkich?) sporów toczonych w sferze publicznej? To ścisła odpowiedniość między przekonaniami, które uznajemy za pewne, a takimi, które znajdują potwierdzenie w doświadczanej rzeczywistości6. Przy czym wydarzenia z rzeczywistości docierają do nas w takim stopniu, w jakim jesteśmy je w stanie sobie uzmysłowić i zaakceptować jako prawdziwe lub przynajmniej prawdopodobne. Aby jeszcze nieco skomplikować proces poznawania, dodam, że z kognitywnego punktu widzenia błędne przesłanki są nie do odróżnienia od rzeczywistej wiedzy, podobnie jak złudzenie optyczne od prawdziwego obrazu. Teoria relewancji potwierdza to, co w większości przeczuwamy – człowiek jest z natury leniwy. W procesie komunikacji i poznawania nasz umysł dąży do utrzymania równowagi między wysiłkiem potrzebnym do przetworzenia danych a efektem kognitywnym. Śledząc odkrycia językoznawców i kognitywistów, można odnieść wrażenie, że właściwie każde wzajemne zrozumienie się jest małym cudem. Wola wyjścia poza własne otoczenie poznawcze, wzięcia w nawias dotychczasowych przekonań, to dla ludzkiego umysłu wręcz nadnaturalny wysiłek. A jednak decydujemy się na ten brawurowy akt. To, skąd w nas gotowość do podjęcia takiego ryzyka, pozostaje nadal, na szczęście, tajemnicą.
Dla leniwego umysłu świat po prostu pozostanie wyzwaniem, bez względu na to, czy uznamy go za milczący, niedostępny, zagłuszony dyskursywnym zgiełkiem czy na wyczerpaniu. Mnogość dyskursów nie jest alarmująca, ale tylko pod dwoma warunkami. Dopóki jesteśmy w stanie operować takimi pojęciami jak fake news i postprawda, a więc poruszamy się ciągle w odniesieniu do prawdy. I dopóki w ogóle chcemy konfrontować ze sobą nasze złudzenia optyczne. ■
Alicja Chwieduk – ur. 1991, doktorantka na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Université Paris Nanterre. W swojej pracy najchętniej przygląda się mechanizmom funkcjonowania współczesnej literatury przez pryzmat antropologii. Szykuje rozprawę na temat recepcji twórczości Michela Houellebecqa w Polsce i we Francji.
1Zob. L. Calabrese, L’acte de nommer: Nouvelles perspectives pour le discours médiatique, „Langage et Société”, 2012, t. 140, https://www.researchgate.net/publication/281023396_L'acte_de_nommer_Nouvelles_perspectives_pour_le_discours_mediatique [dostęp: 6.02.2021]. [dostęp: 6.02.2021].
2Zob. P. Charaudeau, Une éthique du discours médiatique est-elle possible?, http://www.patrick-charaudeau.com/Une-ethique-du-discours-mediatique.html [dostęp: 6.02.2021]. [dostęp: 6.02.2021].
3Zob. https://languages.oup.com/word-of-the-year/2016/ [dostęp: 6.02.20021]. [dostęp: 6.02.20021].
4H. Frankfurt, O wciskaniu kitu, tłum. H. Pustuła, Warszawa 2005, s. 65–66.
5Zob. A. Touraine, Po kryzysie, tłum. M. Frybes, Warszawa 2013.
6Zob. D. Sperber, D. Wilson, Relewancja. Komunikacja i poznanie, tłum. zbior., Kraków 2011.
Nowość
Józef Czapski
RozproszoneTeksty z lat 1923–1988
Notatki Czapskiego, swoiste silva rerum, to rodzaj autobiografii intelektualnej wybitnego malarza i pisarza. Spektrum zagadnień, które fascynowały autora Na nieludzkiej ziemi, jest bardzo szerokie. Książka ukazuje inny wymiar twórczości Czapskiego – nie tylko jako wybitnego malarza, którego teksty uzupełniają i komentują jego obrazy, ale przede wszystkim jako jednego z najważniejszych emigracyjnych intelektualistów.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
t. 1: 368 s., t. 2: 368 s., cena 69 zł
W naszej księgarni internetowej 20% taniej!
tel./fax (22) 828 18 08 www.wiez.pl
Michał Zioło OCSO
Diabeł, który zestarzał się ze mną, kpi dziś z moich wspomnień. Przecież Mieczyk – mówi – wychodził sobie od czasu do czasu na zwykłego dymka, a ty uwierzyłeś, że ten mały czerwony punkcik papierosa to latarnia nadziei na wzburzonym morzu twojej niepewności, he he.
Mieczyk był moim ojcem i nauczył mnie chodzić. Mówić też mnie nauczył, sadzając przy odbiorniku radiowym z adapterem marki Sonata. Robił to, żeby odurzyć mnie mieszaniną eteru i mowy warszawskiej, na pohybel tej galicyjskiej, która kazała wychodzić na pole, a nie na dwór, prosiła w cukierni o cwibak i kupowała jarzyny na placu. Sam też się uczył – łażąc po pokoju i wychodząc do kuchni po herbatę, przechodził przyspieszony kurs ludzkiego języka dla początkujących: to jest stół, na stole leży chleb, nóż służy do krajania chleba. Wiadomo, ocalał, przeżył wojnę.
Może z tym radiem to lekko przesadził, bo pewnego dnia przyłapał mnie na wtykaniu chlebowych kulek w dziurki tekturowej osłony odbiornika – dla pana, który tam mieszka. Pedagogiem był jednak zawołanym, chociaż w pewnych kwestiach były między nim i matką protokoły rozbieżności. Wiedział, jak pokonać mój lęk przed spotkaniem z klepkami podłogi, bo zderzenia z podłogą bałem się panicznie. Doskonale chodziłem po tapczanie, ale postawiony na parkiecie opadałem od razu na cztery łapy. Oszukał mnie, rozciągając narzutę z tapczanu na podłodze. Zachęcony jego głosem, pobiegłem, przekroczyłem zaczarowaną granicę niby-tapczanu i znalazłem się przy piecu. Dla małego człowieka były to krańce świata. Rozpisuję się o tym, bo bez tych dwóch umiejętności nie byłoby trzeciej, najważniejszej.
Mieczyk pozował na Camusa. Chodził w czarnym garniturze, białej koszuli, do której zakładał wąski krawat. Buty jego były czarne i w szpic, z podkuwką na obcasach, bo ścierał je niemiłosiernie po zewnętrznej stronie. Spodnie wąskie w kostce, opadające wełniane skarpetki. Tak go widzę. Zresztą widzę go oczyma wyobraźni wszędzie, rzucam w snopie światła jego sylwetkę na zliszajowane mury, piwne ogródki, witryny, bo z biegiem lat moja pamięć stała się jak ten rozregulowany aparat fotograficzny w sztuce Cocteau Młodzi małżonkowie z wieży Eiffla, który przekształcił się w projektor.
Ekranem uprzywilejowanym dla tych epifanii jest kamienny balkon zwisający nad ulicą Mickiewicza. To kamienne jaskółcze gniazdo przyklejone było pod wysokim oknem Mieczykowego biura, które zajmował w neobarokowym, objedzonym przez czas budynku austriackiej jeszcze poczty.
Byłem przez niego specjalnie traktowany, bo skąd opiekunka dla mnie? Ale wszystkie fory mają swoje granice, zwłaszcza gdy są nimi rodzicielskie pensje. Pewnego wiosennego dnia wziął mnie ojciec i postawił na kuchennym taborecie:
– Odprawiliśmy twoją pannę – powiedział, patrząc gdzieś w bok na słoik z kawą i drugi, większy, z solą. – Jutro pomaszerujesz dzielnie do przedszkola.
– Jutro wyjdę na pole bez beretu, zaziębię się i umrę – ripostowałem dzielnie, gdy tylko odzyskałem oddech.
Mieczyk przestał sumować ziarenka kawy z ziarenkami soli i skamieniał. Ale to nie dziecięcy szantaż ze śmiercią w tle zamienił go na chwilę w żonę Lota. Zrozumiał, że pracowite obrządki związane z odpalaniem lampowej nargili marki Sonata, dymiącej drobinami kurzu i poprawną polszczyzną, zakładanie skomplikowanej uprzęży na wiercącego się na wysokim krześle źrebaczka nie dały nic: chłopiec wierny duchom prowincji, jak gdyby nigdy nic, dalej wychodził na pole.
Długo się szło tym polem do przedszkola. Przez biedne centrum, wzdłuż fasad kamieniczek dawnego getta, żeby pchnąć zardzewiałą furtkę i znaleźć się na ganku malowniczego dworku, w którym mieściło się przedszkole, miejsce mojego wygnania. Okna tylnych, przechodnich pokoi wychodziły na plac zabaw zapełniony koślawo pospawanymi huśtawkami i przypominającymi skocznie narciarskie zjeżdżalniami. Okna frontowe, chronione szpadami wschodzących irysów, otwierały się na o wiele ciekawszy świat ulicy Mickiewicza. Ostrożnie i zawsze blisko muru przemykał się nią wygnany ze Lwowa pan Rączkowski, wyrafinowany cukiernik pur-sang. Kłusował obwieszony brezentowymi ładownicami zawsze spóźniony pan Kłos, zapalony Nemrod. Snuła się, pchając swój żółty śmieciarski wózek, Zosia Bombowa, dawna pacjentka Kulparkowa z rozpoznaniem delirium onirycznego.
Drżenie szyb zwiastowało coś o wiele bardziej pasjonującego niż ocknięcie się Etny – to nadciągał wyładowany węglem do poziomu drugiego piętra, zaprzężony w dwa jabłkowite perszerony wóz Gurazdy. Oczywiście, że do moich medytacji wybrałem te frontowe. Również dlatego, że pojawiające się w ich kadrze wyraziście nakreślone przez historię postaci miały za tło fasadę austriackiej poczty. Wystarczyło podnieść nieco oczy i już ukazywał się balkon i biuro pozującego na Camusa Mieczyka. Założę się jednak, że pochylony nad papierkami nie zadręczał się dylematem z Upadku – czy miałby dość odwagi, zważywszy, że wciąż jeszcze nie umie latać, żeby wyskoczyć z balkonu na ratunek swojemu synowi? Gdyby oczywiście działa mu się jakaś niepojęta i niewybaczalna krzywda.
Nie musiał skakać, gdyż powierzył mnie osobom, którym ufał bezgranicznie. Nie można było ufać inaczej przedszkolankom, w których wszyscy domyślali się na wyrost nieodłowionych wciąż jeszcze przez służby „akaczek”, czyli pań z AK. Długie spódnice, brak pończoch, za to pięknie wywinięte na sfatygowane pionierki białe niczym spadochron Sosabowskiego skarpetki kazały się wiele domyslać.
A jednak coś między nami nie stykało. Siedziałem w oknie, nie jadłem, nie leżakowałem, nie dałem się im tknąć, za to bez końca powtarzałem przykazania Mieczyka-Mojżesza. Pierwsze: nie będziesz miał bogów cudzych przed „akaczkami”. Drugie: nie będziesz z płaczem wzywał imienia Mieczyka na daremno, bo Mieczyk ciężko jak Syzyf pracuje na chleb i odnajduje w tym sens. Trzecie: nie będziesz się dziwił złośliwości rówieśników, bo zawsze w grupie znajdą się tacy, którzy będą cię prześladować bez powodu. Czwarte: unikaj wszelkiej przemocy, nie myśl, że jak kiedyś cierpiałeś, to możesz teraz uderzyć. Piąte: nie zabijaj ludzi dżumą swoich kaprysów. Szóste: nie upokarzaj siebie, myśląc, że ktoś może cię upokorzyć.
Takie oto były pospieszne mądrości Mieczyka, tak pospieszne, że nie zdążył objawić dalszej części swojego dekalogu. Ale trudno mieć do niego pretensje o to, że nie wyłuszczył choćby zasad małżeńskiego pożycia i właśności prywatnej, skoro od 1945 r. wszystko było wspólne, choć państwowe. Zresztą co można wymyślić o 6.30, kiedy przypaliło się mleko i trzeba wychodzić na głodnego do pracy i przedszkola.
A jednak Mieczyk był zawołanym pedagogiem, nie pokpił sprawy i wyciągnął mnie powoli z przedszkolnego autyzmu. Bo twarde prawa Mieczyka prawami, dekalog dekalogiem, ale bez gwarancji prawodawcy na nic prośby i groźby.
A czym jest ta gwarancja? Jest nią bliskość. Bliskość zaś to przeświadczenie, że ten drugi skoczy nam na ratunek. – Muszę wiedzieć, że skoczysz – mówiłem. – Głupoty – krótko zrecenzował moje oczekiwania Mieczyk. Ale wziął je sobie do serca. I później działo się tak. Ja siedziałem w oknie, „akaczki” coś knuły i wołały mnie na kisiel, one wołały, ja wypatrywałem. Czy stanie się, jak zapowiedział. A powiedział, że już nigdy nie zostawi mnie samego. Że będzie wychodzić od czasu do czasu ze swojego biura na balkon, żebym mógł go zobaczyć i żeby dowiedzieć się, czy ma skakać. Pal sześć robotę Syzyfa, kiedy pod balkonem rośnie potencjalny Obcy.
Otwierają się więc duże balkonowe okna, Mieczyk wychodzi w czarnym garniturze, a jego cienki krawat zaraz zaczyna kręcić młynka na wietrze. Sięga po paczkę papierosów, potem zapałka w małym domku dłoni i wreszcie dym. Widzi mnie. A ja daję mu dyskretne znaki, że jest w porządku, choć przecież nie jest, i żeby nie skakał. Wiedziałem, że nie umie latać. I tak każdego dnia, po wiele razy ocalaliśmy sobie wzajemnie życie.
Diabeł, który zestarzał się ze mną, kpi dziś z moich wspomnień. Przecież Mieczyk – mówi – wychodził sobie od czasu do czasu na zwykłego dymka, a ty uwierzyłeś, że ten mały czerwony punkcik papierosa to latarnia nadziei na wzburzonym morzu twojej niepewności, he he.
Nie dyskutuję z nim, bo ma rozdęte ego, tak rozdęte, że nie ma już miejsca na żadne wspomnienia. Z kimś, kto nikomu i nigdy nie ocalił życia. A ja, dzięki balkonowi Mieczyka i jego papieroskom, nabyłem trzeciej rzadkiej umiejętności obok chodzenia i mówienia: podziwu. Podziwu dla dyskretnego, małego gestu, który potrafi ocalić wszystko. ■
Skończył się czas kultury hierarchicznej, która wyznaczała obowiązujące wzorce. Mamy dziś do czynienia z równoległymi i niezależnymi od siebie obiegami kultury. Tylko czy wokół nich da się zbudować wspólnotę kulturową?
Tomasz Szlendak w rozmowie z Ewą Buczek
Obecnie każdy, kto potrafi przygotowywać treści kulturowe i przywiązać do siebie ludzi za pomocą maszyn sieciowych, sam decyduje, jaki jest kanon wewnątrz społeczności, którą zbudował. W związku z tym terminy „piękne”, „eleganckie”, „dobre” nie mają już dziś wspólnego desygnatu.
Ewa Buczek Zacznę od pytania, które z perspektywy naszych odbiorców, czyli czytelników, może być istotne. Coroczny raport Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa nie pozostawia złudzeń. Mniej niż 40% Polaków czyta jakiekolwiek dłuższe teksty. Co to o nas mówi? A jeszcze precyzyjniej: jakie znaczenie ma czytanie dla kultury danej wspólnoty narodowej?
Tomasz Szlendak Oczywiście do tej pory miało gigantyczne, ponieważ to właśnie za pomocą czytania dana kultura czy kanon kulturowy się kształtowały. I choć badania z zastosowaniem innej metodologii niż ta przyjęta przez Bibliotekę Narodową przynoszą ciut bardziej optymistyczne dane o częstotliwości kontaktu Polaków ze słowem pisanym, to i tak wyłania się z nich obraz, w którym pewna ustabilizowana kategoria ludzi w Polsce czyta bardzo dużo, i to bardzo zróżnicowanych rzeczy, a zdecydowana większość nie czyta w ogóle dłuższych przekazów. I to rodzi oczywiście pytanie o przyczyny takiej sytuacji.
Buczek A jakie one mogą być?
Szlendak To w dużym stopniu wynika z przyjętych obecnie modeli socjalizacyjnych. Młodzi ludzie wrastają w kulturę przez kontakt z urządzeniami elektronicznymi, głównie smartfonem. A zatem czytanie trzystustronicowych książek jest dla większej części z nich, niezależnie od stopnia inteligencji, „technicznie”, poznawczo trudniejsze niż dla starszych pokoleń. A skoro nie czytamy już tych samych książek, to nie tworzymy wspólnej kultury, tylko każdy buduje własną mikrokulturkę. Sposób, w jaki dziś doświadczamy kultury, nie scala już wspólnego świata, tylko kreuje wieloświaty. Doświadczam tego w trakcie zajęć ze studentami na kursie socjologii kultury. Siedzi przede mną kilka grup ludzi, z których każda jest zatopiona w innym świecie – jedni są fanami Star Treka, drudzy Wiedźmina, trzeci Cyberpunka. Próba operowania w rozmowie z nimi jakimiś kanonicznymimetaforami to – nomen omen – syzyfowa praca (uwierzy Pani, że studenci nie zawsze rozumieją nawet tę metaforę?). Tylko to nie jest efekt nieczytania w ogóle, ale nieczytania tego samego.
Buczek Czy możemy zatem powiedzieć, że nie istnieje już wspólny kanon kulturowy? Czy jednak mamy jeszcze zakodowane w naszych wyobrażeniach o polskiej rzeczywistości wspólne imaginarium społeczne?
Szlendak Pyta Pani o kulturę narodową, a tymczasem obecnie nic takiego już nie istnieje. To, co mogło zostać zaprojektowane w dziewiętnastowiecznym reżimie, nie ma szansy dziś przetrwać. Lista wyobrażeń kulturowych dotyczących polskości – wynikających z lektur i innych form doświadczania kultury – mojej siedemnastoletniej córki i moich jest radykalnie inna. Ją raczej interesuje Sylvia Plath, a nie Pan Tadeusz.
Nasze polskie imaginaria się kompletnie rozczłonkowały, rozparcelowały. Są do tego stopnia od siebie oddalone, tak obmurowane wewnętrzną symboliką, że już przestajemy umieć ze sobą rozmawiać. Jeszcze do niedawna społeczna symbolika wynikała ze słowa pisanego. Dziś jest coraz więcej ludzi, których doświadczenia kulturowe biorą się niemal wyłącznie z obrazów. I tym światom coraz trudniej się spotkać.
Przypomnijmy, że w przeszłości to dzięki słowu pisanemu wielu ludzi zaczynało czuć się Polakami. To widać chociażby na przykładzie walki z analfabetyzmem w dwudziestoleciu międzywojennym. Wówczas wśród robotników, chłopów czy bezrobotnych ogłaszano konkursy na najlepszy pamiętnik, chcąc zmobilizować ludzi do tego, by uczyli się czytać i pisać. I ten pomysł działał! Konsekwentna walka o wyplenienie analfabetyzmu sprawiała, że coraz więcej osób utożsamiało się z tym, co dziś byśmy nazwali kanonem narodowym, ale także polskim społeczeństwem jako całością.
W świecie mikrozbiorowych tożsamości utrudniających porozumienie i permanentnego szumu informacyjnego krytyka źródeł to podstawowe narzędzie, w które powinni być wyposażeni użytkownicy internetu.
Dziś nie dość, że nie czytamy tego samego, to jeszcze nie wypracowaliśmy żadnego ekwiwalentu dla czytania, żadnej wspólnej praktyki kulturowej, która by nas łączyła. Żyjemy w swoich kokonach, co świetnie widać na przykładzie mediów społecznościowych, gdzie każdy z nas funkcjonuje we własnej bańce informacyjnej. Na dobrą sprawę właściwie przestajemy być społeczeństwem. Narodem na pewno już nie jesteśmy, bo członkowie narodu muszą podzielać imaginarium dotyczące przeszłości i przyszłości: kim jesteśmy, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy. A na tym polu już od dawna jesteśmy podzieleni. A teraz rozpadamy się też jako społeczeństwo i czytanie, a właściwie nieczytanie, ma w tym ogromny udział.
Inna rzecz, że młodych ludzi od dziesięcioleci z całych sił zniechęca się do czytania przez ładowanie do kanonu lektur pozycji, które są dla nich dziś zupełnie niezrozumiałe i nic im nie mówią o nich samych.
Buczek I tak dochodzimy do tematu rzeki, jakim jest polska szkoła. W teorii ona powinna wprowadzić młodych ludzi w świat symboli, którymi operujemy w życiu społecznym, które stanowią DNA naszej tożsamości. W praktyce jednak są to ciągle te same, zapętlające się figury romantyczne czy pozytywistyczne. Czy ten system w ogóle działa?
Szlendak On nie działa już od dawna. Polska szkoła została skonstruowana na sposób pruski jako struktura służąca dyscyplinowaniu. Po stu pięćdziesięciu latach funkcjonowania w tym modelu nie ma już uczniom nic ciekawego do zaoferowania. Powinna zupełnie zmienić cele, które przed sobą stawia. Na jakie? Przede wszystkim powinna w nas wdrukowywać chęć kreatywności na poziomie społecznym. Inaczej mówiąc, nie uzyskamy – przepraszam za ekonomizowanie języka – przewag konkurencyjnych nad Szwedami, Duńczykami czy Brytyjczykami, jeśli szkoła nie będzie nas zachęcać do twórczości. A do tego nadal potrzebne jest czytanie, ponieważ ono uruchamia wyobraźnię, tak samo jak chodzenie do teatru czy opery, czyli doświadczenie zbiorowego nastrajania się na niecodzienne doświadczenie, oderwane od tego, co znane.
Do takiego uruchamiania wyobraźni raczej nie zachęca się dzieci w domach, nie zdoła też tego zrobić jedna duża akcja społeczna, choćby tak zasłużona jak kampania „Cała Polska Czyta Dzieciom”, która wprowadziła pod strzechy mnóstwo książek dla dzieci, ale to się automatycznie nie przekłada na kreatywność w wymiarze społecznym. Jedynym skutecznym narzędziem, jakim dysponujemy, jest szkoła, ponieważ ona jest zorganizowana. Musimy tylko zmienić myślenie o tym, czemu ona ma służyć. Na pewno nie dyscyplinowaniu czy oddzielaniu tych utalentowanych od tych nieutalentowanych. Jej nadrzędnym celem dziś powinno być uczenie pracy wspólnej. Pokazywanie, że można zrobić coś z niczego. Zachęcanie do czytania, ale za pomocą tekstów, które z powodów kulturowych, cywilizacyjnych, momentu historycznego, będą dla młodzieży interesujące. No niestety nie są to Dziady, które trafiają głównie do dziadów po czterdziestce [śmiech]. Młodzi ich kompletnie nie rozumieją. To jest dopiero wyzwanie, a właściwie dwa: po pierwsze, jak ich wciągnąć do wspólnego imaginarium, żebyśmy mogli się ze sobą porozumieć i żeby nam się wspólnota zupełnie nie rozsypała, a po drugie, jak ich zmobilizować do działania, żeby nie zasilali tych 90% Polek i Polaków, którzy nie parają się żadną twórczością.
Buczek Istnieją badania, które podają takie dane? Ciężko w nie uwierzyć.
Szlendak Oczywiście, choćby badania kompetencji, które są niezbędne do działań twórczych. Z badań praktyk kulturowych Polek i Polaków z 2014 r. wynika, że – na przykład – ponad 90% nie uprawia żadnego rzemiosła artystycznego. Ledwie 5% zajmuje się, bo potrafi, dekupażem, introligatorstwem czy odnawianiem mebli. 90% nie potrafi grać na żadnym instrumencie, tyle samo nie komponuje. 80% nie śpiewa albo śpiewa słabo. Około 3% tworzy filmy, choreografię czy przedstawienia, choćby kabaretowe.
Buczek Ale jednak kreatywność w tym badaniu oznacza wyłącznie działanie w obszarach tradycyjnie związanych z twórczością – takich jak literatura, malarstwo, kino, teatr. A co z aktywnością pani Krysi, która opracuje nowy, genialny przepis na ciasto albo zaplanuje olśniewającą rabatę w ogródku? Czy to nie jest też twórczość?
Szlendak Niektórzy zwolennicy starego podziału na kulturę wysoką i niską powiedzą, że sadzenie kwiatków to żadna twórczość, ale ja się z tym nie zgadzam. Widzę wartość w zachęcaniu do każdej formy kreatywności, zwłaszcza na poziomie społecznym. Indywidualnie Polacy potrafią być bardzo twórczy i w sposób zaskakująco pomysłowy reagują na problemy, z którymi się stykają. Natomiast niezwykle trudno nam wykorzystywać tę kreatywność do współpracy, budowania czegoś razem. I to jest jeden z powodów, dla których rozpadamy się jako społeczeństwo. Nie chodzi tu tylko o brak Kultury Narodowej (przez duże K i N), ale też o tę nieumiejętność praktycznej kooperacji.
Zresztą jeśli mówimy o bieżącej wspólnej symbolice, to jak moglibyśmy ją zbudować, gdy od kilku lat odgórnie karmi się nas obcymi imaginariami. My, w olbrzymiej większości postchłopi i postchłopki, otoczeni jesteśmy obrazami przedwojennych dżentelmenów, żołnierzy wyklętych czy sięgając głębiej – średniowiecznych rycerzy. I odwołujemy się do tych utopijnych wzorców, z których wywodzi się jakiś nikły procent naszego społeczeństwa. Na tym nie da się zbudować uniwersalnej symboliki!
Buczek A jednak niezwykła popularność chociażby żołnierzy wyklętych to chyba dowód na to, że można z sukcesem kształtować odgórnie wyobraźnię społeczną?
Szlendak Owszem, ale jedynie do pewnego stopnia. Ciągle jeszcze istnieją przecież całe grupy osób, którym ta symbolika nie odpowiada zarówno na poziomie haseł, jak i estetyki. Podobnie było z próbą uczynienia narodowych herosów z Roberta Lewandowskiego czy Adama Małysza. To się nie mogło udać. Nawet przy bardzo sprawnej aparaturze propagandowej nie da się w 100% zawładnąć społecznymi wyobrażeniami. Nie tak dawny tego dowód mieliśmy w PRL, gdy władza usiłowała na miejsce imaginarium katolickiego wepchnąć swoje własne. Wszyscy wiemy, z jakim skutkiem. Taki zespół przekonań musi się wytworzyć oddolnie. Niestety obecnie ten proces zamarł. To jest w pewnym sensie moment anomijny, gdy nawet nie wiemy, jakie powinniśmy sobie stawiać cele i po jakie narzędzia sięgać do ich realizacji. Zasklepiliśmy się w swoich światach, skąd nie widzimy, w jakiej jesteśmy rozsypce.
Buczek Tylko czy – pomijając ciągle jeszcze dość silnie obecne w wyobraźni społecznej imaginarium katolickie – kiedykolwiek mieliśmy w 100% wspólne kody kulturowe? Jak sam Pan wspomniał, długo byliśmy społeczeństwem chłopskim, czyli nieczytającym, a kultura była przywilejem klasowym, będącym niedostępnym luksusem dla drobnego rolnika spod Radomia.
Szlendak Tylko że nawet wówczas funkcjonowały wspólne wzorce aspiracyjne. Chociażby w systemie edukacyjnym PRL były one intensywnie wpuszczane do struktury społecznej. Nawet jeśli nie istniał jeden model kulturowy, to przekonywano, że jest on czymś wartym przyjęcia. Że to z nim wiąże się awans społeczny. Takiej homogenicznej wspólnoty symbolicznej, o którą Pani pyta, oczywiście nigdy nie było. Istniała tylko w wyobraźni elit, które ten wzorzec kształtowały. Dziś jest już jasne, że duża część społeczeństwa to elitarne wyobrażenie o świecie otwarcie odrzuca.
Buczek Ale czy nie ulegamy tu pokusie pewnego cukrowania przeszłości? Lubimy oczywiście przywoływać Kabaret starszych panów albo cotygodniowy Teatr telewizji, tylko czy w istocie w PRL przeciętny Polak uczestniczył w kulturze w sposób bardziej intensywny lub ambitniejszy niż dziś?
Szlendak Tak rzeczywiście było i wynikało to z pewnego rodzaju przemocy symbolicznej stosowanej przez elity. Wtedy istniał tylko jeden przekaz informacyjny, czyli jedna droga kreowania wzorców kulturowych. Technicznie na większą skalę nie można było uzyskać naturalnego dla nas już dziś pluralizmu środków przekazu. Media w PRL przypominały początki kultury masowej w połowie lat 50. w Stanach Zjednoczonych: wąskie elity nadawały do szerokich mas, przez co uruchamiały w nich wzorce aspiracyjne. Dlatego mógł istnieć podział na kulturę wysoką i niską, że wolność definiowania czy decydowania, co jest piękne i wartościowe, a co jest brzydkie i szkodliwe, przynajmniej do lat 80., była w gestii garstki ludzi, którzy nadawali ton nielicznym mediom o bardzo szerokim zasięgu oddziaływania.
Dziś natomiast mamy szereg niezależnych obiegów kultury, które są dla siebie nawzajem nieczytelne lub w ogóle niewidoczne. Twórcy nie muszą się już spowiadać przed żadną elitą, sami są dla siebie wyrocznią w swoim zamkniętym obiegu. Każdy, kto potrafi przygotowywać treści kulturowe i przywiązać do siebie ludzi za pomocą maszyn sieciowych, których używa, jednocześnie sam decyduje, jaki jest kanon wewnątrz społeczności, którą zbudował. W związku z tym terminy „ładne”, „piękne”, „eleganckie”, „dobre” nie mają już dziś wspólnego desygnatu.
Nasze polskie imaginaria się kompletnie rozczłonkowały, rozparcelowały. Są do tego stopnia od siebie oddalone, tak obmurowane wewnętrzną symboliką, że już przestajemy umieć ze sobą rozmawiać.
Nikogo chyba nie zaskoczy fakt, że nie ma już świata z przełomu XIX i XX wieku, kiedy to klasa ludowa starała się naśladować panów, burżujów czy przemysłowców. Dziś właściwie każdy może stać się wzorem do naśladowania dla wąskiej grupy odbiorców poruszających się wewnątrz danej społeczności.
Co ciekawe, o ile w dalszym ciągu opłaca się zdobywać wyższe wykształcenie, ponieważ w jakimś stopniu przekłada się ono na większe zarobki, o tyle z wyższym wykształceniem przestała iść w parze zmiana standardów estetycznych, jak jeszcze było całkiem niedawno. Dziś wśród osób o wyższych aspiracjach zawodowych i finansowych, sytuujących się np. w klasie średniej, można zetknąć się z otwartą afirmacją twórczości np. Zenka Martyniuka. Taka sytuacja jeszcze 30 lat temu byłaby trudna do wyobrażenia – wyższe wykształcenie łączyło się z przyjęciem pewnego kanonu estetycznego. Obecnie w Polsce to się kompletnie rozparcelowało.
Buczek Przysłuchując się tej naszej rozmowie, można pomyśleć, że żyjemy w spełnionej przepowiedni Ortegi y Gasseta...
Szlendak Nie, nie, nie! On nie miał racji! Nie mógł jej mieć, bo nie potrafił przewidzieć wynalezienia internetu, a to właśnie to narzędzie nas tak mocno kawałkuje jako wspólnotę kulturową. Masy niczego nie narzucają elitom, tak samo jak elity coraz bardziej odrywają się od mas. To są całkowicie nieprzystające do siebie i nawet sobą niezainteresowane obiegi.
Buczek Czy to jest trend, z którym da się jeszcze walczyć? Czy jesteśmy skazani na życie w coraz mniejszych segmentach, na własnych socjowysepkach?
Szlendak Żeby walczyć, trzeba wiedzieć po co. Musimy sobie postawić cel. Moim zdaniem on jest – pardon! – geopolityczny i wiąże się po prostu ze wzrostem gospodarczym i konkurencją z innymi społeczeństwami. Dobra wiadomość jest taka, że ten wzrost silnie jest związany z rozwojem kulturowym i z kreatywnością na poziomie społecznym. Zatem jeśli tak sobie zdefiniujemy cel, to oczywiście warto w niego inwestować. Ale znowu: nie w jednakową dla wszystkich wspólnotę symboliczną, bo to jest urawniłowka, a ponadto działanie kontrskuteczne przy tak określonych założeniach.
Nawet przy bardzo sprawnej aparaturze propagandowej nie da się w 100% zawładnąć społecznymi wyobrażeniami. Dowód mieliśmy w PRL, gdy władza usiłowała na miejsce imaginarium katolickiego wepchnąć swoje własne.
Proszę zwrócić uwagę, że w ostatnich stuleciach jako społeczeństwo mieliśmy cele zgoła odmienne. Ciągle musieliśmy się wyzwalać z jakiejś okupacji – bezpośredniej lub, jak za PRL, pośredniej. Nie ma żadnego powodu, żeby wracać do tej wyobrażonej wspólnoty narodowej czy kulturowej sprzed lat. Kiedy przyglądam się polskiemu społeczeństwu, to widzę, że zmierzamy w stronę anarchiczną. Nie do końca wiadomo, jakie normy i wartości obowiązują, więc zaczynamy wymyślać własne. To jest moment interregnum, ale proszę zwrócić uwagę, że ludzie nie znoszą takich momentów. Lubimy świat jasnych wartości, klarownych norm i przejrzystych sposobów realizacji tych wartości. Myślę, że nieprzypadkowa jest obecnie ta epidemia depresji, ta rosnąca częstotliwość sięgania po używki – to wszystko jest skorelowane z sytuacją, w której się wszyscy znajdujemy. Z czasem rozpadu znajomego, oswojonego świata.
Buczek Nawet jeśli nie jesteśmy już narodem, a za chwilę nie będziemy społeczeństwem, to nadal jesteśmy ludźmi, którzy żyją obok siebie i czasami muszą kooperować, żeby osiągnąć większe cele. Czy ten neoplemienny charakter naszej wspólnoty pozwoli nam razem mierzyć się z wyzwaniami?
Szlendak I tu wracamy do kwestii edukacji. Skoro mamy ustabilizowaną maszynę edukacyjną, to musimy przesterować ją na kooperację, na rozmowę, na próbę zrozumienia innych światów. Trzeba odnaleźć takie systemy, które pozwolą nam wspólnie funkcjonować na jednym terytorium. Tylko znowu podkreślę: musimy wiedzieć, po co to robimy. Zdefiniować od nowa nasze cele. To jest szczególnie istotne, gdy mówimy o polskiej szkole. Trzeba wlać wiarę w samych nauczycieli i nauczycielki, że ich praca ma sens i służy dobru całej wspólnoty. Na razie to oni ciągle nie wiedzą, po co właściwie w tej szkole są. Żeby to się zmieniło, musimy znaleźć odpowiedź na podstawowe pytanie, dokąd jako społeczność zmierzamy.
Buczek Rozmawiamy o rozpadzie pewnych starych wyobrażeń o świecie, ale przecież przyroda nie lubi próżni. W miejsce jednych praktyk kulturowych pojawiły się już inne, do niedawna jeszcze zupełnie nieznane, jak chociażby ruch rekonstrukcji historycznej, który w Polsce ma charakter masowy.
Szlendak Owszem, tylko moim zdaniem celem nowych praktyk kulturowych jest przede wszystkim socjalizowanie się, szukanie okazji do spotkania, do bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Widać w tym wyraźną tęsknotę za drugim człowiekiem. Możemy powiedzieć, że w tych praktykach mniej chodzi o meritum, a bardziej o bycie razem, po prostu o dobrą zabawę. To rzuca się w oczy w trakcie pandemii, gdy wzdychamy za czasami, kiedy można było iść ze znajomymi na koncert. I jeśli ta tęsknota w nas jest, to znaczy, że jesteśmy do uratowania jako społeczeństwo.
Buczek Na razie wymieniliśmy tylko jedną nową formę masowego uczestnictwa w kulturze, ale na pewno jest ich więcej.
Szlendak Ważne jest oczywiście zjawisko przez niechętnych ochrzczone „festiwalozą”, a wynikające z chęci kumulacji wielu doznań w stosunkowo krótkim czasie. Stąd wysyp tych wszystkich dni miast, festynów, festiwali, jarmarków itp. Współczesne masowe praktyki, również grupy rekonstrukcyjne, drgają w rytm takich wydarzeń.
Proszę zwrócić uwagę na motywacje młodych osób, które uczestniczyły w protestach związanych z ogłoszeniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Wiem, że to, co zaraz powiem, będzie dla niektórych obrazoburcze, ale część z tych młodych ludzi traktowała to doświadczenie jako ekwiwalent dla innych form spotkań z rówieśnikami, które z racji pandemii są teraz niemożliwe. Nareszcie mogli poprzeżywać coś razem.
Innym wyraźnym trendem jest gromadzenie się ludzi wokół różnych uspołeczniających maszyn w internecie. Badaliśmy ostatnio społeczność bloga zajmującego się męską elegancją w stylu retro, która liczy kilkaset tysięcy mężczyzn. A przecież tu nie chodzi tylko o lekturę tekstów i rozmowy w komentarzach. Za tym idzie prężne zaplecze eventowe, spotkania na żywo, wspólne inicjatywy. To jest zresztą kolejny przykład tego, że szukamy możliwości, żeby przełamać tę autonomię, którą na co dzień pogłębia internet, zamykając nas w szczelnych kokonach.
Buczek Zauważyłam, że gdy tylko w naszej rozmowie pojawia się wątek internetu, ton staje się minorowy. Obarczamy go winą za oddalanie ludzi od siebie i zwiększanie atomizacji społecznej. Ale jak sam Pan przed chwilą wskazał, internet to też szansa na mobilizację ludzi do aktywności, a także do własnej twórczości. Dla wielu z nich w świecie tradycyjnych mediów nie byłoby to możliwe.
Szlendak Ależ oczywiście, tylko pamiętajmy o zakresie tego zjawiska. Teraz zdecydowanie łatwiej znaleźć odbiorców dla swojej twórczości niż jeszcze trzydzieści lat temu, gdy jakieś gremium decydowało, co się ukaże w prasie lub zawiśnie w galerii. Ale to nie znaczy, że skoro pojawiło się łatwe narzędzie do publikacji, to wszyscy dziś tworzą. Ba, nawet nie wszyscy odbierają. W bardzo szeroko zakrojonych badaniach segmentacyjnych warszawskiej publiczności kulturalnej, które ostatnio współprowadziłem, okazało się, że 22% mieszkańców i mieszkanek Warszawy to tzw. tradycyjni nieuczestnicy, którzy przyznają, że ich jedyną formą aktywności kulturalnej jest oglądanie telewizji. Nie ma w wypadku tych ludzi, i jeszcze kilku kolejnych segmentów, mowy o jakiejkolwiek kreatywności. Dlatego utopijne jest myślenie, że dziś oto każdemu dajemy narzędzia do twórczego działania. W tym względzie zostało po staremu: dajemy wybranym, najczęściej właśnie tym, którzy i tak w tej kulturze, niegdyś elitarnej, funkcjonują. I w ten sposób cały czas powielamy nierówności.
To jest bardzo niepokojący trend. Takie oddolne zamykanie się we własnych światach nie sprzyja polepszaniu jakości życia, bo często utrudnia dostęp do rzetelnej wiedzy. Nawet korzystanie z Wikipedii wiąże się z pewnym kapitałem kulturowym – po prostu nie każdemu ona się wśród wyników w wyszukiwarce wyświetla. Pojawia się za to na przykład Twitter. I wiele osób tym dość przypadkowym źródłom ślepo wierzy, bo nikt nas nie nauczył solidnej krytyki źródeł. A to właśnie umiejętność weryfikacji informacji jest w dzisiejszych czasach kluczowa. W świecie mikrozbiorowych tożsamości utrudniających porozumienie i permanentnego szumu informacyjnego krytyka źródeł to podstawowe narzędzie, w które powinni być wyposażeni użytkownicy internetu. I to zadanie powinno wziąć na siebie państwo, bo bez tego nie mamy szansy być sprawnym społeczeństwem.
Buczek A gdybyśmy chcieli pobawić się na koniec w gdybologię, to czy pokusiłby się Pan o próbę nakreślenia, jak będzie wyglądać uczestnictwo w kulturze np. za 10 lat? Trwająca pandemia niemal wyzerowała dotychczasowe formy partycypacji i musimy budować je od nowa. Co z tego doświadczenia zostanie z nami na dłużej?
Szlendak Podejrzewam, że powszechniejsza stanie się kultura performance’u, czyli przyzwyczaimy się do tego, że musimy w określony sposób się prezentować przy użyciu narzędzi cyfrowych. I to może mieć pozytywne skutki w postaci uruchomienia na szerszą skalę jakichś form mikrotwórczości. Dotychczas taki rodzaj aktywności kojarzono głównie z nastolatkami, ale po pandemii zapewne dużo więcej osób – z różnych kategorii wiekowych – oswoi te narzędzia i podejmie możliwości, które one dają. Jestem przekonany, że dostępność tych zasobów, a do tego pewien przymus ich wykorzystania – zgodnie z socjologiczną teorią mobilizacji zasobów – wygeneruje spore zmiany w życiu społecznym.
Zakładam też, że bardzo wyraźnie wzmocni się trend, który przerwała pandemia, czyli dążenie do socjalizacji, kontaktu z ludźmi poprzez kulturę. I ta wydarzeniowość kultury, na którą narzekaliśmy przed pandemią, wcale nie zginie, co najwyżej może się wyspecjalizować. U części uczestników kultury pojawi się też dawno niewidziana umiejętność koncentracji. W minionym roku mieliśmy przecież mnóstwo najróżniejszych wydarzeń online i, co istotne, ich odbiór wymaga od uczestników jakiejś formy skupienia (o którą wcale niełatwo w domach, gdzie ciągle jest coś do zrobienia, dziecko krzyczy, koty miauczą), więc to też będzie pewna nowa umiejętność.
Oczywiście nie unikniemy negatywnych konsekwencji bieżącej sytuacji. Zapewne kryzys kina jako formy wspólnej celebracji sztuki nasili się po tych latach intensywnego obcowania z łatwo dostępnymi filmami na platformach streamingowych. Jeśli kino nie wymyśli czegoś unikalnego, czego doświadcza się wyłącznie w sali kinowej, nie zaproponuje jakiejś zupełnie innej magii, z jego kondycją może być naprawdę kiepsko.
Jednak całościowo w kulturze przewiduję zwrot w stronę jeszcze większej różnorodności form, częściowo właśnie dzięki tej technicznej biegłości, której w tej chwili nabywamy. Poprzez analogię do biologii ewolucyjnej, która uczy, że po każdej katastrofie, w efekcie której ginie niemal całe życie na planecie, następuje jeszcze większy rozkwit gatunków, zaryzykuję stwierdzenie, że czeka nas wielki rozkwit rozmaitych form czy przejawów kultury. Słusznie narzekamy, że kultura w dobie pandemii skarlała i nie ma właściwie wsparcia ze strony państwa, ale wydaje mi się, że gdy wreszcie wyjdziemy z obecnej katastrofy, będziemy świadkami jej wielkiej erupcji.
Buczek Czyli jednak jest dla nas nadzieja?
Szlendak Na pewno tak. Dlatego warto bacznie obserwować, co się będzie z kulturą działo, jakie sposoby wyrazu będzie wybierała, jak będzie szukała kontaktu z odbiorcą. Nie mam wątpliwości, że nastąpi tu prawdziwa eksplozja. ■
Tomasz Szlendak – ur. 1974. Socjolog, prof. dr hab. na Wydziale Filozofii i Nauk Społecznych UMK, dyrektor Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych, wiceprzewodniczący Komitetu Socjologii PAN. Autor i współautor wielu publikacji naukowych, ostatnio wydał: Nowe praktyki kulturowe Polaków: megaceremoniały i subświaty (z Krzysztofem Olechnickim), Napięcia, starcia, rozładowania: samotna gra w kręgle w obszarze kultury (z Arkadiuszem Karwackim). Mieszka w Toruniu.
Pakiet druk + cyfra
W cenie 106,92 zł otrzymujesz:
■4 drukowane numery kwartalnika „Więź” za rok 2021 (koszty wysyłki ponosi redakcja),
■te same numery w formatach epub, mobi, pdf,
■dostęp do treści kwartalnika na portalu Więź.pl do końca roku 2021.
Jeśli mieszkasz za granicą Polski, napisz do nas: [email protected]. Zamówisz prenumeratę w cenie zależnej od kosztów wysyłki zagranicznej.
Pakiet cyfrowy
Otrzymujesz:
■dostęp do treści kwartalnika na portalu Więź.pl przez kwartał (22,14 zł) lub cały rok (88,56 zł)
■oraz kwartalnik „Więź” w formatach epub, mobi, pdf przez kwartał lub rok.
Płatności przyjmujemy
■na stronie www.prenumerata.wiez.pl
■lub na konto bankowe:
Towarzystwo „Więź”, Warszawa, ul. Trębacka 3