Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Polsce toczą się obecnie coraz gwałtowniejsze spory o polskość i rozumienie patriotyzmu. Odżywają też spory o „obcych” – postrzeganych niestety znów jako zagrożenie i będących w Polsce coraz częściej ofiarami agresji. Jak myśleć o patriotyzmie i „obcych” po chrześcijańsku?
Badania pokazują, że na Zachodzie coraz mniej wiernych przystępuje do sakramentu pokuty, jednocześnie przyjmując Eucharystię za każdym razem, gdy pojawiają się w kościołach. Czy to początek końca spowiedzi w tym kształcie, który znamy w Polsce?
Książki kryminalne od lat nie schodzą z list bestsellerów. Razem z pisarzami i badaczami kultury zastanawiamy się, czy stoi za tym tylko atrakcyjna fabuła z trupem w tle? A może przyjemność płynąca z lektury kryminału wynika z odnajdywania w świecie porządku?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 421
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kwartalnik Warszawa rok LX nr 4 [670]
Gdy chodziłem do PRL-owskiej szkoły podstawowej, propaganda – na zewnątrz internacjonalistyczna, ale do wewnątrz legitymizująca się nacjonalizmem – sączyła mi do głowy przekonanie, że wszelka różnorodność to zagrożenie. Ma być: jeden naród – jedno państwo! Dużo musiałem się potem nauczyć o historii Polski, żeby zrozumieć, na jak wielkim kłamstwie o przeszłości Polaków zbudowany był ten przekaz.
Do niektórych jednak takie spojrzenie na patriotyzm wciąż trafia. Bo też ma ono swoją tradycję. W tym numerze „Więzi” pod piórem Aleksandry Domańskiej ożywają XVIII-wieczne spory o polskość. Autorka wczytuje się w literaturę towarzyszącą konfederacji barskiej. Kością niezgody była wtedy kwestia równouprawnienia innowierców. „Dysydenci” stali się symbolem tego, co obce. „Samaś Polsko jest krzywdą, sama sobie szkodą, / żeś lutrom przez tyle czas stała się wygodą”. „Naszość” niezbędnie potrzebowała obcości, żeby uzasadnić samą siebie.
Podobne, coraz gwałtowniejsze, spory o polskość i rozumienie patriotyzmu toczą się również współcześnie – w nas samych i za naszymi oknami. Odżywają też spory o „obcych” – postrzeganych niestety znów jako zagrożenie i będących w Polsce coraz częściej ofiarami agresji wręcz fizycznej (to nie hipoteza wynikająca z sympatii ideowych, lecz informacja z danych Prokuratury Krajowej!).
Patronem „zdrowego nacjonalizmu” stał się dla niektórych nawet kard. Stefan Wyszyński. Biskupi przypominają, co prawda, o „chrześcijańskim kształcie patriotyzmu”, przywołując św. Jana Pawła II – lecz „świadomi chrześcijańscy nacjonaliści” lekce sobie to ważą.
Z etnicznym i nacjonalistycznym rozumieniem patriotyzmu „Więź” nigdy się nie zgodzi. Dlatego w tym numerze naszego pisma szukamy punktów orientacyjnych: jak myśleć o patriotyzmie i „obcych” po chrześcijańsku?
Zbigniew Nosowski
Serdecznie dziękujemy Darczyńcom i Patronom „Więzi”! W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:
Maciej Achremowicz,
Barbara Augustyniak,
Iwona D. Bartczak.
Mateusz Bednarkiewicz,
Michał Całka.
Kazimierz Czapliński,
Anna G. Daniszewska.
Tomasz Doliński.
Jan Jabłoński,
Urszula Jarosińska.
Krzysztof Jedliński,
Agata Jenta.
Łukasz Kaczyński,
Michał Kasperczak,
Magdalena Krasuska,
Maria Krawczyk,
Artur Kulesza,
Marcin Kulwas,
Marcin Listwan,
Marek Madej,
Kamil Markiewicz,
Andrzej Mierzejewski,
Pawel Mostek,
Sebastian Oduliński,
Joanna Petry Mroczkowska,
Agnieszka Piskozub-Piwosz,
Katarzyna Pliszczyńska,
Michał Przeperski,
Daniel Przygoda,
Jerzy Rostworowski,
Joanna Rózga,
Michał Rusiecki,
Paweł Sawicki,
Anna i Michał Siciarek,
Grzegorz Sikora,
Renata Soszyńska,
Aleksandra Springer,
Romain Su,
Marta Tondera,
Jan Alfred Trammer,
Andrzej Tyc,
Jan Wyrowiński,
Maria Wyszyńska,
Agnieszka Zawiejska,
Michał Zioło OCSO,
Rafał Żytyniec
oraz osoby, które pragną pozostać anonimowe.
Zachęcamy Państwa do budowania „Więzi” razem z nami. Umożliwiliśmy zadeklarowanie stałych wpłat na rzecz „Więzi” poprzez serwis Patronite. To bezpieczny sposób na regularne wspieranie naszej działalności. Zachęcamy do wypróbowania tego mechanizmu. Ci z Państwa, którzy zostaną Patronami „Więzi”, w zależności od wysokości wsparcia, otrzymają od nas nagrody. Szczegóły na: www.patronite.pl/wiez.
Oprócz tego mogą Państwo przekazywać wpłaty bezpośrednio na rzecz statutowej działalności Towarzystwa „Więź” – zarówno jednorazowe, jak i regularne (np. w formie stałego zlecenia bankowego). Mogą one być odliczane od dochodu jako darowizny. Prosimy o przekazywanie wpłat, także dewizowych, na konto:
Towarzystwo „Więź”, 00–074 Warszawa, ul. Trębacka 3 PKO BP S.A. XV O/Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866 z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź”
Nazwiska Patronów i Darczyńców będziemy publikować w kolejnych numerach „Więzi”.
Zachęcamy Państwa również do prenumeraty redakcyjnej naszego pisma oraz polecania prenumeraty „Więzi” swoim Bliskim i Przyjaciołom. Warunki prenumeraty – zob. s. 255.
Zbigniew Nosowski
Kardynał Stefan Wyszyński nie ma ostatnio szczęścia do obecności w bieżącej polskiej debacie publicznej. Jeśli już pojawiają się jakieś odwołania do jego nauczania, to prawie zawsze są one skierowane przeciwko komuś. Zazwyczaj są to zresztą jedynie wyrwane z kontekstu cytaty mające potwierdzać ideologiczne przekonania wypowiadających się1. Na dodatek owe przekonania najczęściej są rozbieżne z wystąpieniami obecnego papieża czy polskiego Episkopatu. Tym sposobem historyczne wypowiedzi prymasa Wyszyńskiego stają się narzędziem polemiki ze współczesnymi przywódcami Kościoła – a w szczególności z obecnym prymasem Polski.
Nie podejrzewam, żeby taka rola odpowiadała samemu prymasowi tysiąclecia. Nie przypuszczam też, że popierałby on dzisiaj radykalnych działaczy narodowych, którzy uczynili zeń w ostatnich miesiącach patrona „zdrowego nacjonalizmu” – w ich wydaniu oczywiście.
Od roku 2015 najczęściej przywoływanym w mediach społecznościowych cytatem z nauczania kard. Wyszyńskiego są jego słowa z wigilijnego przemówienia do kapłanów w roku 1976:
Nie oglądajmy się na wszystkie strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. [...] Chciejmy pomagać naszym braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie – aby nie ulec pokusie „zbawiania świata” kosztem własnej ojczyzny.
Zdania te zrobiły prawdziwą furorę w internetowych dyskusjach i pseudodyskusjach. Powielane w niezliczonych memach, są stale cytowane w polskich sporach wokół migrantów i uchodźców – rzecz jasna, jako argument na rzecz ich nieprzyjmowania. Postulat otwartości na uchodźców jawi się cytującym wielkiego prymasa jako przejaw pięknoduchowskiego dążenia do „zbawiania świata” kosztem najbliższych, wręcz lekceważenia obowiązków wobec własnej ojczyzny.
Kard. Wyszyński stał się narzędziem dla tych, którzy – pod pretekstem pomocy „swoim” – szukają argumentu na rzecz nieudzielania jej „obcym”.
Tytułem przykładu: „Co o imigrantach powiedziałby Prymas Wyszyński? Już to przewidział!” – nawołuje portal Pra- wy.pl, nie siląc się na żadne dodatkowe argumenty poza cytatem. Portal Nacjonalista.pl przekonuje: „Gdy «postępowcy» krzyczą o otwartości, choć nie chcą przyjąć przybyszów do swoich domów, wielki kapłan i Polak przypomina o właściwej hierarchii celów i dążeń”. I znów nie trzeba tam więcej refleksji, bo za argument ma służyć sam cytat sprzed 40 lat. W tej wersji nieżyjący od wielu lat kardynał staje się narzędziem w rękach rodaków, którzy – pod pretekstem pomocy „swoim” – szukają argumentu uzasadniającego nieudzielanie pomocy potrzebującym jej „obcym”.
Na nic zdały się tu zapewnienia przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, np. 30 czerwca 2016 r., przy okazji podpisania ekumenicznego przesłania Kościołów w Polsce w sprawie uchodźców: „Nawet gdyby 60 czy 80 procent społeczeństwa było przeciwne uchodźcom, Kościół nie może powiedzieć jak politycy: Ludzie tego nie chcą, więc tego nie zrobimy”. Abp Stanisław Gądecki (o czym się zazwyczaj nie pamięta) postulował przyjmowanie uchodźców do każdej parafii, zanim jeszcze podobny apel wystosował papież Franciszek. „Trzeba przygotować się, jak pomóc w cierpieniu. Trzeba, żeby każda parafia przygotowała miejsce dla tych ludzi, którzy są prześladowani, którzy przyjadą tutaj, oczekując pomocnej ręki i tego braterstwa, którego gdzie indziej nie znajdują” – mówił w Chełmie 5 września 2015 r.
Ulubionym celem ataku nacjonalistów stał się jednak prymas Polski, abp Wojciech Polak, który już 3 września 2015 r. zaapelował na Twitterze: „Jesteśmy wezwani, by rozpoznać twarz Chrystusa w uchodźcach, bo byłem przybyszem – mówił – a przyjęliście Mnie”. Metropolita gnieźnieński zna dobrze tę tematykę, gdyż jest członkiem Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących. Szybko stał się on obiektem internetowego hejtu i apeli, aby raczej brał przykład z wielkiego poprzednika. Wśród komentarzy nacjonalistycznych publicystów i krzykliwych internautów stwierdzenia typu „Czy prymas Polak listę zagrożeń dla Kościoła otrzymuje z ośrodków mieszczących się przy ulicach Czerskiej i Wiertniczej w Warszawie?” należą do bardziej delikatnych i nadających się do cytowania. Tego typu ataki wobec prymasa Polaka trwają niezmiennie już od ponad dwóch lat i wzmagają się po każdej jego wypowiedzi na ten temat (a wypowiedzi te są przecież bardzo wyważone, co można stwierdzić obok, w wywiadzie dla „Więzi”).
Niestety jednak nie tylko skrajne ruchy nacjonalistyczne i internetowi trolle wzięli sobie na sztandary specyficznie rozumianą aktualizację nauczania prymasa Wyszyńskiego. Momentem kluczowym była tu debata w Sejmie RP 16 września 2015 r., jeszcze przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński przywołał wówczas z mównicy sejmowej zasadę ordo caritatis (porządku miłowania), uznając, że „w ramach tej zasady: najpierw są najbliżsi, rodzina, później naród, później inni”.
Bardzo szybko pojawiły się w kręgach katolickich sympatyzujących z PiS uzasadnienia, że takie rozumienie zasady ordo caritatis zgodne jest z myślą kard. Wyszyńskiego. Zasada ta stała się zaś – rzecz jasna, w interpretacji prezesa Kaczyńskiego – wręcz obowiązującą „doktryną” niektórych mediów i organizacji kościelnych. Przykładem niech będą słowa ks. Rafała Cyfki ze stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Niedziela” kilkanaście dni po owej sejmowej debacie. W reakcji na przytoczone przez dziennikarkę słowa kard. Wyszyńskiego – połączone z informacją o tym, że sejmowa komisja finansów chciała przekazać dla uchodźców pieniądze przeznaczone na pomoc polskim repatriantom – przedstawiciel PKWP odpowiedział:
Obowiązuje pewien porządek miłości. Najpierw pomagamy najbliższym, potem społeczeństwu, a dopiero potem innym. Jeśli nasi rodacy potrzebują pomocy – najpierw pomóżmy im. Jeśli polskie pieniądze przeznaczone na pomoc dla repatriantów miałyby być przekazane na pomoc uchodźcom, stanowiłoby to kradzież dokonującą się wobec Polaków na Wschodzie. To byłoby nieludzkie, nieetyczne i niechrześcijańskie. My nie zapraszaliśmy uchodźców do siebie, w przeciwieństwie do Niemiec, które nie radzą sobie teraz z tym problemem i cynicznie wysługują się innymi państwami. Możemy dołożyć się do finansowania tworzonych na Zachodzie obozów dla uchodźców, ale nie kosztem możliwości powrotu do ojczyzny Polaków – często także żyjących w czasie wojny.
Warto na marginesie przypomnieć, że Pomoc Kościołowi w Potrzebie to organizacja, która chlubi się, że jest stowarzyszeniem papieskim. Trudno jednak dostrzec w działaniach PKWP w Polsce odwołania do gorących apeli papieża Franciszka o przyjmowanie uchodźców przez Europejczyków. Dyrektor polskiej sekcji PKWP, ks. Waldemar Cisło, ręka w rękę z rządem Beaty Szydło, na wspólnej konferencji prasowej, wręcz torpedował i wyśmiewał inicjatywę korytarzy humanitarnych dla najbardziej potrzebujących uchodźców, której realizację Konferencja Episkopatu Polski powierzyła innej organizacji kościelnej – Caritas Polska. Na skutek niemożności przebicia się przez rządowy mur projekt utworzenia korytarzy humanitarnych zresztą w praktyce upadł.
Słowa prymasa Wyszyńskiego z 1976 r. wciąż wracają w polskiej debacie publicznej. Uczyniła je elementem swego programowego edytorialu w czerwcu 2017 r. redaktor naczelna „Niedzieli” Lidia Dudkiewicz: „W związku z dyskusjami na temat przyjmowania imigrantów do Europy warto przypomnieć słowa kard. Stefana Wyszyńskiego sprzed 40 lat, dotyczące właściwej hierarchii celów i dążeń oraz porządku miłości...”.
Sam prymas tysiąclecia bronić się nie może. Podjęli się więc tego zadania inni. Na łamach „Więzi” już w 2015 r. tak komentował manipulacyjne posługiwanie się słowami kard. Wyszyńskiego bp Krzysztof Zadarko, przewodniczący Rady KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek:
Kariera tego cytatu była, moim zdaniem, efektem poszukiwania argumentu, który by uzasadnił własną niechęć do przyjęcia uchodźców. Można było odnieść wrażenie, jakby ludzie nie chcieli słuchać obecnego prymasa Polski, ale za to wciąż cytowali wypowiedź prymasa sprzed 40 lat, powstałą w zupełnie innym kontekście. Odpowiadałem nawet emocjonalnie, że kard. Wyszyński nie jest księgą natchnioną, której prawdy obowiązują nieomylnie, ponadczasowo i wszędzie.
Przecież on przedstawiał zasadę ordo caritatis w opozycji do ówczesnego prymatu ordo oeconomicus. Socjalizm rościł sobie pretensje poddawania człowieka pod dyktat praw materialistycznie urządzonego świata. Drenaż polskiej gospodarki na rzecz innych krajów socjalistycznych, w tym przede wszystkim ZSRR, pustoszył nasze życie. Jak to się ma do dzisiejszego spieszenia z pomocą, nawet w naszej biedzie, ludziom uciekającym przed wojną i śmiercią?
Bp Zadarko jako pierwszy tak wyraźnie przypomniał, że słowa kard. Wyszyńskiego zostały całkowicie wyrwane z kontekstu. Prymasowi tysiąclecia chodziło wszak wówczas o dobro Polski pogrążonej w głębokim kryzysie ekonomicznym – nie zaś o rezygnację ze wsparcia dla ludzi spoza kraju bezpośrednio potrzebujących pomocy. Jego komentarz został wypowiedziany w ramach podsumowania roku 1976, kiedy to miała miejsce w Polsce potężna fala strajków i protestów. Dlatego właśnie pod adresem władz PRL – lekceważących obowiązki wobec własnego narodu – kierował prymas swoje słowa. Wyraźnie na ten gospodarczy kontekst i krytykę komunistycznego internacjonalizmu wskazują zresztą kolejne zdania kardynała:
Niestety, u nas dzieje się trochę inaczej – „zbawia” się cały świat, kosztem Polski. To jest zakłócenie ładu społecznego, które musi być co tchu naprawione, jeżeli nasza Ojczyzna ma przetrwać w pokoju, w zgodnym współżyciu i współpracy, jeżeli ma osiągać upragniony ład gospodarczy[podkr. – Z. N.].
Historyczny kontekst słynnego już przemówienia do kapłanów z 1976 r. był jednak nieistotny dla tych, którzy cytatami z prymasa tysiąclecia zaczęli się posługiwać jak mieczem. Podobnie jak zasadnicza różnica między ówczesną a dzisiejszą sytuacją gospodarczą Polski. Dziś nie jesteśmy już krajem Drugiego Świata, lecz – przy wszystkich zaniedbaniach i problemach – należymy do zamożniejszej części globu. A kardynał mówił 40 lat temu również: „jeżeli nasze dzieci będą otoczone opieką, należycie odżywione i wychowane – nie mówię już o dobrobycie, ale przynajmniejo tym, co jest konieczne–to naród polski nie odmówiswojej pomocy innym potrzebującym ludom” [podkr. Z. N.]. Któż by jednak szukał całego tekstu wystąpienia, skoro można przyłożyć cytatem...
Największym ekspertem od ordo caritatis okazał się Jarosław Kaczyński – to jego interpretacja stała się dominująca w katointernecie.
W podobnym tonie o obowiązku pomagania innym narodom mówił prymas Wyszyński już wcześniej w drugim kazaniu świętokrzyskim, w styczniu 1974 r., i to powołując się właśnie na zasadę ordocaritatis. Podkreślał, żewymaga ona od polityka, aby „w miarę zaspokajania i nasycania najpilniejszych, podstawowychpotrzeb własnych obywateli, rozszerzał dążenie do niesienia pomocy na inne ludy i narody, na całą rodzinę ludzką” [podkr. – Z. N.]. Dość karkołomne byłoby dowodzenie, że w porównaniu ze współczesnymi ofiarami wojen czy głodu Polacy mają niezaspokojone potrzeby podstawowe. W PRL było oczywiście inaczej – ale skoro cytat o „imigrantach” jest taki poręczny...
Bp Zadarko podkreślał również, że kard. Wyszyńskiego cytowano najczęściej bez świadomości współczesnego oficjalnego nauczania Kościoła, które w kwestii pomocy uchodźcom jest jednoznaczne. W tym kontekście przywołał fragment dokumentu Problem uchodźców, wyzwanie dla solidarności, wydanego w 2013 r. przez dwie Rady Papieskie: Cor Unum oraz ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżnych. Kluczowa myśl tego dokumentu to zasada, że w podejmowaniu problemu uchodźców „najważniejszym punktem odniesienia nie może być interes państwa czy bezpieczeństwo narodowe, lecz jedynie człowiek”. Tę myśl szef „migracyjnej” komisji polskiego Episkopatu uznał za dzisiejszą odpowiedź Kościoła na manipulacje dawnym cytatem z nauczania kard. Wyszyńskiego.
Gruntowną polemikę z zawężającym rozumieniem zasady ordo caritatis podejmowało wiele innych osób, m.in. o. Maciej Zięba na łamach „Rzeczpospolitej” w marcu 2017 r. Dominikanin, znawca społecznego nauczania Kościoła, podkreślał, że ten termin, zaczerpnięty z teologii moralnej św. Tomasza z Akwinu, oznacza coś wręcz odwrotnego, niż dziś się zazwyczaj twierdzi: „nie pozwala się zasklepiać na swoich najbliższych, ale nakazuje troszczyć się o wszystkich”, poczynając od najbardziej potrzebujących. Według Zięby, jeśli chodzi o pomaganie bliźnim, zasada ordo caritatis oznacza:
1) Przede wszystkim musimy pomagać bliźnim, którym grozi potępienie lub śmierć, a sami nie mogą sobie pomóc. 2) Potem: bliźnim w podobnie dramatycznej sytuacji, ale którzy mogą sobie pomóc za cenę heroicznego wysiłku. 3) Dopiero potem jest czas na zwykłe potrzeby naszych bliźnich, którzy mogą im zaradzić bez nadzwyczajnych wysiłków i okoliczności.
Bez wątpienia uchodźcy – w porządku pomagania – należą do grupy najbardziej i najpilniej oczekujących pomocy. Zarówno Ewangelia, jak tradycja i nauczanie Kościoła nie pozostawiają w tej materii wątpliwości.
Rzecz jasna, wszelkie wyjaśnienia, polemiki i wskazywanie oryginalnych kontekstów zdały się na nic. Największym ekspertem od ordo caritatis okazał się Jarosław Kaczyński – i to jego interpretacja stała się dominująca w katointernecie. Wciąż można też być pewnym, że w niemal każdej dyskusji chrześcijan o sposobach niesienia pomocy uchodźcom pojawi się cytat z prymasa Wyszyńskiego sprzed 40 lat. I najczęściej będzie to próba przeciwstawiania mądrego polskiego kardynała, który znał właściwą hierarchię celów i dążeń, naiwnemu argentyńskiemu papieżowi.
Co gorsza, pojawił się również pierwszy – o ile mi wiadomo – przypadek, że polski biskup przytoczył słowa kard. Wyszyńskiego z 1976 r. bez krytycznego odniesienia się do czynionego z nich obecnie użytku. Uczynił to abp Sławoj Leszek Głódź 31 sierpnia 2017 r., podczas Mszy św. z okazji 37. rocznicy strajków w 1980 r. i powstania NSZZ „Solidarność”. Jak skwapliwie odnotował prorządowy portal wPolityce.pl: „Po tych słowach arcybiskup otrzymał brawa”.
Smutnym komentarzem do wykluczającego i manipulacyjnego używania cytatu z prymasa Wyszyńskiego o ordo caritatis mogą być słowa ks. Mirosława Tykfera, redaktora naczelnego poznańskiego „Przewodnika Katolickiego”. Pisał on w ramach internetowego cyklu „(k)Rok Miłosierdzia” przygotowywanego przez Laboratorium „Więzi” i Deon.pl:
Ciekawe, że nikt nie odważył się jeszcze powiedzieć ze „śmieszną powagą” o „chrześcijańskiej nienawiści”... A przecież w praktyce owa wykluczająca „miłość” do tego się sprowadza. To nic, że nie przejawia się silnym uczuciem odrzucenia. Może właśnie dlatego, że jest tak okropnie zimna, racjonalnie wykalkulowana, wyreżyserowana w teatrze pozorów chrześcijańskiej otwartości, i w końcu wyliczona miarami cedzonej miłości według okropnie zniekształconego znaczenia zasady ordo caritatis – owa zamknięta na innych „miłość” staje się źródłem przerażającej pogardy.
Pod koniec kwietnia 2017 r. – natychmiast po ukazaniu się dokumentu Konferencji Episkopatu Polski Chrześcijański kształt patriotyzmu – furorę zaczęła w internecie robić inna wypowiedź kard. Wyszyńskiego: „Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu! Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania narodu i służby jemu”.
Prymas Wyszyński nie nadaje się na patrona nacjonalistów. Miał świadomość, jak wielkie nieszczęścia ściągnął nacjonalizm i na zaczadzone własną wielkością narody, i na cały świat.
Liderzy organizacji narodowych powołali się na te słowa prymasa tysiąclecia w swoim krytycznym komentarzu do stanowiska biskupów. Uznali, że nie dotyczy ich ostra krytyka nacjonalizmu, jaką przeprowadziła KEP. Z wdzięcznością przywoływali zaś słowa sprzed 40 lat: te zacytowane przed chwilą i te o ordo caritatis. „W takim właśnie duchu, w duchu nauki Prymasa Wyszyńskiego i całej, wielkiej tradycji polskiej, chrześcijańskiej myśli narodowej, pragniemy odczytywać oraz wcielać w życie zalecenia Konferencji Episkopatu Polski” – stwierdzili, przedstawiający się jako „świadomi chrześcijańscy nacjonaliści”, prezes Ruchu Narodowego, prezes Zarządu Głównego Młodzieży Wszechpolskiej i kierownik główny Obozu Narodowo-Radykalnego.
Przeciwko jednoznacznemu potępianiu nacjonalizmu przez polskich biskupów wypowiedział się także prof. Jan Żaryn, senator PiS. Nie ukrywał on rozczarowania pewnymi fragmentami dokumentu KEP, m.in. o polityce historycznej. Jego zdaniem, „niektórym wskazanym przez biskupów zagrożeniom nie można udzielić akceptacji”. Żaryn przekonywał natomiast, że w polskiej tradycji ideowej „nacjonalizm, nawet jeśli dzisiaj jest nieakceptowalny przez nauczanie Kościoła, to nie ma nic wspólnego z nienawiścią”.
Sęk w tym, że nauczanie Kościoła w tej kwestii wyostrzyło się nieprzypadkowo. Wiek XX przyniósł wystarczająco wiele zbrodni i tragedii dokonanych w imię (zawsze przecież „zdrowego”) nacjonalizmu. Jak widać, wciąż jednak są ludzie uważający się za katolików, którzy myślą inaczej. Czy mają prawo powoływać się w swoich interpretacjach na kard. Stefana Wyszyńskiego? Częściowo odpowiedzi udzielają w publikowanej obok dyskusji o patriotyzmie ks. Piotr Burgoński, Andrzej Friszke i Paweł Kowal. Warto tu podkreślić zwłaszcza wyeksponowany przez Kowala wątek świadomego odpierania przez samego prymasa i jego otoczenie zarzutów o endeckość.
Co jednak z cytowanymi słowami Wyszyńskiego o „zdrowym nacjonalizmie”? Wszak weszły one już do kanonu polskiego nacjonalisty! Swoim znakiem rozpoznawczym na Twitterze uczynił je ks. Roman Kneblewski z Bydgoszczy – kilkakrotnie już bezskutecznie upominany przez swojego biskupa duchowny o skrajnie narodowych przekonaniach, jeszcze niedawno publicznie wspierający (ówczesnego księdza, dziś już tylko wiecowego krzykacza) Jacka Międlara, uważający polski nacjonalizm za nie tylko zdrowy, ale i święty.
Jak się okazuje (gdy poszpera się w bibliotece), również w przypadku słów o „zdrowym nacjonalizmie” mamy do czynienia z nadużyciem ze strony współczesnych ideologów. Otóż „przypominane” przez nich – jakże dziś popularne – dwa zdania nie są cytatem z żadnej publicznej wypowiedzi prymasa, lecz pochodzą z zapisków... Janusza Zabłockiego. 28 maja 1968 r. odwiedził on kardynała wraz z innymi posłami Koła „Znak”. Zabłocki był już wtedy skonfliktowany z Tadeuszem Mazowieckim. Wieczorem tego dnia zanotował m.in.:
Żegnając nas, [kard. Wyszyński – Z. N.] mówi na zakończenie słowa, które odbieram jako wsparcie dla mnie, dla postawy, jaką w tym gronie reprezentuję, choć wsparcie to – muszę przyznać – nie jest wyrażone zbyt zręcznie. „Działajcie – mówi ksiądz Prymas – w duchu zdrowego nacjonalizmu. Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania narodu i służby jemu”.
W Dziennikach Zabłockiego opublikowanych przez Instytut Pamięci Narodowej (z przedmową Jana Żaryna) umieszczony jest przy tej notatce przypis wydawcy, informujący m.in., że „w dziennikach Wyszyńskiego [...] brak takiego stwierdzenia”.
Skąd zatem wzięła się tak wielka kariera tych dwóch zdań? Otóż dzisiejsi polscy nacjonaliści poznali je za pośrednictwem Ewy K. Czaczkowskiej, która przytacza je w swojej – zasłużenie popularnej – biografii prymasa Wyszyńskiego. Tyle że autorka zaraz potem pisze, iż kardynał wcale nie wspierał bezkrytycznie linii Zabłockiego, np. bez entuzjazmu przyjmował rewelacje swego rozmówcy, pełnego nadziei, że „Gomułka steruje ku unarodowieniu komunizmu”. Czaczkowska podsumowuje: „Prymas – jak widać – «politykę narodową» pojmował nie jako realizację doktryn nacjonalistycznych, ale jako działania podejmowane dla rzeczywistego dobra narodu, respektującego prawa i wolności rodaków”.
Nawet jeśli Zabłocki nie przekręcił słów kardynała, to jednak trzeba dostrzec, że nieprzypadkowo Wyszyński nie używał takich sformułowań publicznie. Mało tego, znane są i były uprzednio cytowane w literaturze dotyczącej tego tematu przestrogi młodego ks. Stefana Wyszyńskiego przed „pogańskim nacjonalizmem”. W książce Miłość i sprawiedliwość społeczna, napisanej podczas II wojny światowej, stanowczo twierdził, że „żadnego narodu ani jego dziejów nie można bezkarnie wynosić ponad inne narody”. Z bólem stwierdzał:
Chrześcijaństwo ma przedziwną zdolność łączenia narodów. Współcześnie, w miarę jak narody poganieją, zdobywa sobie wpływy nacjonalizm, który jest siłą odśrodkową, rozbijającą resztki dawnej chrześcijańskiej rodziny ludów. Pogański nacjonalizm wynosi naród ponad człowieka[podkr. – Z. N.]. Powoduje to przecenianie się i samouwielbienie, kult i bałwochwalstwo samego siebie, a wreszcie dyktaturę egoizmu narodowego [...]. Wszystkim wiadomo, jak wielkie nieszczęścia ściągnął nacjonalizm nie tylko na zaczadzone własną wielkością narody, ale i na świat cały. To wielkie zło współczesnego świata zwalczyć można i trzeba!
Nie miejsce tu na całościowy opis teologii narodu w ujęciu kard. Wyszyńskiego. Z pewnością można jednak powiedzieć, że tak wypowiadający się chrześcijański myśliciel i katolicki hierarcha na patrona nacjonalistów się po prostu nie nadaje. Jedynym zabiegiem, który umożliwia radykałom wpisywanie sobie kard. Wyszyńskiego na sztandary, jest uznanie każdej wzmianki o narodzie, jego prawach i tożsamości czy o interesie narodowym za przejaw nacjonalizmu.
Niestety, to wszystko nie świadczy jednak dobrze o dojrzałości polskiego katolicyzmu. Oto bowiem dla wielu środowisk powołujących się na związki z Kościołem internetowy mem z cytatem przypisanym prymasowi Wyszyńskiemu przed 40 laty staje się argumentem na rzecz innego stosunku do nacjonalizmu niż ten zalecany przez Magisterium Kościoła, wyrażany w nauczaniu św. Jana Pawła II, zawarty w dokumencie przyjętym przez Konferencję Episkopatu Polski.
Miłośnikom „zdrowego nacjonalizmu” pozostaje więc powiedzieć: albo zweryfikujcie swoje teorie w świetle Ewangelii, albo zostawcie w spokoju chrześcijaństwo i Kościół katolicki! Wiara w Jezusa jest uniwersalistyczna i nie da się jej uczynić ani fundamentem, ani sercem, ani istotą partykularnej ideologii, jaką jest i będzie nacjonalizm.
Panie nacjonalistki i panowie nacjonaliści! Jeśli chcecie, żeby wasze myślenie nie spoganiało doszczętnie – słuchajcie uważniej kardynała Stefana Wyszyńskiego! Porzućcie jednak wyrwane z kontekstu cytaty, poczytajcie go w całości! Posłuchajcie go:
Istnieje też hierarchia w miłości. Miłość, która nie dopuszcza nic wyższego ponad Ojczyznę, jest bezużyteczna dla samej Ojczyzny. [...] Człowiek musi zawsze pamiętać, że jest czymś więcej niźli patriotą i obywatelem – jest dziecięciem Bożym i współbratem w Chrystusie.
Prymas tysiąclecia miałby też pouczającą anegdotę do opowiedzenia (byłemu już) rzecznikowi Młodzieży Wszechpolskiej, który niedawno uznał, że Murzyn nie może być Polakiem. Tak oto ks. Wyszyński wspominał swoje studia w Rzymie w 1930 r.:
Na Angelicum, na wykładach ojca Gillet było sześciu Murzynów i reszta jak z wieży Babel: Anglicy, Francuzi, Holendrzy i inni. Czterdzieści osób z trzydziestu narodów. Murzyni siedzieli na samym końcu. Obok nich było wolne miejsce, bo nikt nie chciał przy nich usiąść. Wreszcie ja usiadłem. Przychodzili do mnie ci i owi z zapytaniem: Co ty robisz, po co tam siedzisz? Mówię: Bo nikt nie chce tam siedzieć! – Słaby motyw – powiada jakiś Francuz. [...] Ojciec Gillet mówił strasznie mądre rzeczy. Kiedyś na korytarzu powiedziałem mu: Ojcze, niech Ojciec tak przemówi do swoich słuchaczy, aby wszyscy zechcieli usiąść przy tych Murzynach. Na to ojciec Gillet, który trochę umiał po polsku: – Polaki zawsze walczą za naszą wolność i waszą. Pojechałem stamtąd do Paryża, a Murzyni zostali sami.
Zbigniew Nosowski
Zbigniew Nosowski – ur. 1961, absolwent socjologii i teologii. Od 1989 r. redaktor „Więzi”, od 2001 r. – redaktor naczelny. Autor książek Parami do nieba. Małżeńska droga świętości, Szare a piękne. Rekolekcje o codzienności, Polski rachunek sumienia z Jana Pawła II, Krytyczna wierność. Jakiego katolicyzmu Polacy potrzebują. W latach 2001 i 2005 był świeckim audytorem Synodu Biskupów w Watykanie. W latach 2002–2008 konsultor Papieskiej Rady ds. Świeckich. Chrześcijański współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów w latach 2007–2009 i ponownie od 2017 r. Dyrektor programowy Laboratorium „Więzi”. Mieszka w Otwocku.
1 Zrezygnowałem całkowicie w tym tekście z zamieszczania przypisów ze względu na ich dużą liczbę. Liczne linki do publikacji internetowych zostaną umieszczone w elektronicznej wersji artykułu.
Jacek Prusak SJ
Badania pokazują, że w miarę, jak ludzie dojrzewają, w końcu większość z nas osiąga taki moment, w którym chcemy zachowywać się odpowiedzialnie i uważać siebie za osobę moralną – oraz chcemy, by inni nas tak postrzegali. Moralność zaś bywa utożsamiana ze zdolnością (1) rozróżniania dobra od zła, (2) działania według tego rozróżnienia i (3) doświadczania dumy po zrobieniu dobrej rzeczy oraz winy lub wstydu po zrobieniu czegoś niezgodnego z przyjętymi zasadami.
Towarzyszy temu przekonanie, że (4) moralnie dojrzałe osoby to takie, które postępują zgodnie z zasadami uznanymi w danym społeczeństwie nie z powodu wymiernych nagród czy obaw przed karą, lecz dlatego że przyswoiły sobie zasady moralne, których się nauczyły, i postępują w zgodzie z tymi ideałami, nawet kiedy nie ma nikogo, kto by to egzekwował1. Mówiąc jednym zdaniem – są ludźmi sumienia, gdyż sumienie jest samoświadomością moralną podmiotu.
Kościół w Katechizmie Kościoła Katolickiego (1782) twierdzi:
Człowiek ma prawo działać zgodnie z sumieniem i wolnością, by osobiście podejmować decyzje moralne. „Nie wolno więc go zmuszać, aby postępował wbrew swojemu sumieniu. Ale nie wolno mu też przeszkadzać w postępowaniu zgodnie z własnym sumieniem, zwłaszcza w dziedzinie religijnej” (Sobór Watykański II, deklaracja Dignitatis humanae 3).
Jednocześnie Katechizm dodaje:
jeśli ignorancja jest niepokonalna lub sąd błędny bez odpowiedzialności podmiotu moralnego, to zło popełnione przez osobę nie może być jej przypisane. Mimo to pozostaje ono złem, brakiem, nieporządkiem. Konieczna jest więc praca nad poprawieniem błędów sumienia (1793).
W obu tych stwierdzeniach pobrzmiewa nauczanie św. Tomasza z Akwinu, który nie tylko zdefiniował naukę kościelną o prymacie i nienaruszalności sumienia, ale poszedł jeszcze dalej i podkreślał, że nawet błędne sumienie zobowiązuje, bo działanie przeciw niemu jest niemoralne i grzeszne2.
Czy w takim razie spowiadać się z czynów, które w sumieniu – po rzetelnej i uczciwej analizie – uznaliśmy za dobre? Przecież wtedy nie spełniamy jednego z warunków spowiedzi. Czy jedyną odpowiedzią jest stwierdzenie, że mamy źle uformowane sumienie? A jeśli się z nich spowiadamy wbrew własnemu sumieniu, to czym wtedy się staje nasze sumienie? Niezobowiązującym doradcą? Czy jest możliwe, żeby osąd naszego sumienia w konkretnym przypadku był trafniejszy niż reguły Kościoła? Czy jest rozwiązaniem wyznanie w czasie spowiedzi, że czynię coś, co według nauki Kościoła jest grzechem, ale w ocenie mojego sumienia jest inaczej? Czy jest to obowiązkiem duchowym penitenta? Jak w epoce rozbuchanego indywidualizmu i podążania za pragnieniami rozumieć i ukazywać autonomię sumienia, żeby nie stała się ona egoistyczną dowolnością? To tylko niektóre z dylematów i rozterek towarzyszących naszej wierze w poszukiwaniu dojrzałości moralnej.
Żeby mieć odwagę żyć w zgodzie z sumieniem, trzeba je odróżnić od superego3. Mylenie sumienia z superego prowadzi bowiem do zamieszania wokół tego, co nas zobowiązuje, z czego musimy się rozliczać i czyją wolność jako osoby odpowiedzialne moralnie musimy respektować. Jak podkreślił to Ronald Britton w studium Księgi Hioba pod kątem wyzwolenia od superego:
Musimy w tej części naszej osobowości, którą identyfikujemy jako niezależną od innych, odnaleźć miejsce, z którego możemy obserwować samych siebie, pozostając sobą. Nie możemy uniknąć posiadania sumienia, nie możemy też usunąć nad-ja (superego), ale musimy umieścić je we właściwym miejscu4.
Zacznijmy więc od tego, jakie wobec sumienia przyjmujemy postawy.
Badania prowadzone w ostatnich latach nad świadomością moralną Polaków pokazują, że jeśli wśród czynników, które powinny decydować o rozstrzyganiu problemów moralnych, wymienione jest w badaniach sumienie, zdecydowana większość respondentów wybiera je na pierwszym miejscu.
Jeśli jako alternatywę dla sumienia badacze podają np. „prawo Boże”, „przykazania Boże” czy „zasady moralne chrześcijaństwa”, to owa „hegemonia sumienia” nie jest już tak wysoka, niemniej nadal ono dominuje. Jeśli jednak ową alternatywą dla sumienia są np. „nauczanie Kościoła” czy „wskazania spowiednika”, to takie instancje moralne wybierane są nieraz z częstotliwością śladową5. Niektórzy badani podkreślali, że motywacja moralna wynikająca z internalizacji „zewnętrznej” normy nie ma tak autentycznego charakteru, jak motywacja podsuwana przez sumienie – utożsamiane z „głosem serca” – które potrafi buntować się przeciw nakazowi normy6.
Na podstawie owych badań wyodrębniono więc trzy kategorie osób, które różnią się pojmowaniem relacji pomiędzy własnym sumieniem a zewnętrznymi wobec nich normami (prawami moralnymi) oraz standardami wyznaczanymi przez Magisterium Kościoła. Do kategorii pierwszej – zdecydowanie najmniej licznej – należą, ci, którzy nie wyobrażają sobie, aby głos ich własnego sumienia mógł się rozmijać z prawdami głoszonymi przez Kościół7.
Na przeciwnym biegunie (kategoria druga) znajdują się osoby, które traktują własne sumienie jako instancję nadrzędną nie tylko wobec prawd głoszonych przez Kościół, ale także wobec jakichkolwiek zobiektyzowanych norm moralnych. Osoby te są przekonane, że człowiek dokonuje najwłaściwszych wyborów moralnych, jeśli kieruje się „wewnętrzną busolą”, w którą każdy jest wyposażony. Nie muszą jednak tych zewnętrznych norm ignorować, uważają jedynie, że w przypadku konfliktu pomiędzy którąś z nich a głosem sumienia – należy słuchać sumienia.
Trzecią kategorię stanowią ci, którzy nie absolutyzują własnego sumienia jako jedynej „busoli moralnej” i potrafią krytykować osobę, której sumienie rozmija się z oczywistymi, ich zdaniem, normami moralnymi, ale nie mają nieograniczonego zaufania do moralnej nieomylności Kościoła i jego autorytetów. Jak podkreśla prof. Krzysztof Kiciński,
łączy ich przede wszystkim ów brak zaufania, natomiast na naturę zewnętrznych wobec jednostki norm czy praw mogą mieć różne poglądy. Jedni pojmują je jako prawdy obiektywne, inni jako uniwersalia kulturowe, jeszcze inni jako standardy, które ukształtowały się w określonych warunkach społecznych, itd. Do kategorii tej należą m.in. ci katolicy, którzy w przytaczanych badaniach uznali, iż katolik w swych decyzjach powinien kierować się sumieniem i przykazaniami bożymi, a nie wybrali odpowiedzi, że – nauczaniem Kościoła katolickiego8.
Biorąc pod uwagę fakt, że brak zaufania do moralnej nieomylności Kościoła i jego autorytetów charakteryzuje również osoby z drugiej kategorii, i to w stopniu z reguły większym niż z grupy trzeciej – można powiedzieć, że obie te kategorie łącznie stanowią najliczniejszą część społeczeństwa polskiego. Prof. Kiciński podkreśla, że w przypadku ludzi młodych i wykształconych ich przewaga liczbowa nad kategorią pierwszą jest wręcz przytłaczająca. Dodaje, że
takie poglądy na rolę sumienia nie oznaczają jednak w przypadku większości osób kwestionowania jakiejkolwiek roli autorytetów moralnych lub niewiarę w istnienie oczywistych, ich zdaniem, norm moralnych (których przykładem najczęściej podawanym przez badanych są normy dekalogu). Chodzi raczej o przekonanie, że o wyborze przez jednostkę uznawanych przez nią autorytetów powinno decydować przede wszystkim jej własne sumienie oraz że jego głos należy uznać za ważniejszy niż nakaz zewnętrznej normy, gdyby doszło do takiego konfliktu9.
W badaniach przeprowadzonych przez CBOS w 2008 roku na grupie ogólnopolskiej zadano pytanie: „Jak Pana/Pani zdaniem powinien postąpić ktoś, kto ma moralny dylemat, bo nie jest pewny, co powinien zrobić?”. Odpowiedź, że w tej sytuacji „powinien zwrócić się do jakiegoś autorytetu moralnego – na przykład swojego spowiednika – i postąpić według jego wskazań”, wybrało zaledwie 20,7% respondentów. Odpowiedź, że „w przypadku wyborów moralnych powinien przede wszystkim słuchać głosu własnego sumienia, nawet jeśli autorytety podpowiadają mu coś innego”, wybrało aż 77,5%, a więc niemal czterokrotnie więcej osób. Owe proporcje jeszcze bardziej zmieniały się na korzyść wyboru sumienia w wypadku respondentów wykształconych i młodych; nawet osoby uczestniczące w praktykach religijnych kilka razy w tygodniu ponad dwa razy częściej wybierały głos sumienia, a nie wskazówki spowiednika lub innego autorytetu moralnego10.
Z badań socjologicznych wiemy, że tak wysoka ranga sumienia oznacza dla większości Polaków odrzucanie jakiegokolwiek paternalizmu moralnego, co przekłada się również na podejście do spowiedzi. Nie można na tej podstawie zakładać, że z definicji mamy tutaj do czynienia z „erozją sumienia”. Nie wystarczy jednak samo powołanie się na prawa sumienia, aby mieć rację.
Jako ludzie i chrześcijanie jesteśmy związani sumieniem, ponieważ życie moralne jest nierozdzielne od życia duchowego. Nie tylko jednak jesteśmy „skazani” na sumienie w szukaniu prawdy i podejmowaniu decyzji moralnych, ale też jego autorytet i nienaruszalność zobowiązuje nas do tego, abyśmy robili wszystko, co w naszej mocy, żeby było ono dobrze uformowane i nie było w błędzie.
Sumienia bowiem nie da się niczym zastąpić, ale – jak często podkreśla papież Franciszek – nie można go mylić ani z ego, które kieruje się własnymi zachciankami, ani z superego, kiedy duchowni zamiast pomagać sumieniom wiernych chcą je zastępować11. Powołując się na autorytet sumienia, musimy zdawać sobie sprawę z tego, czym ono jest. Sumienie to nie kwestia wyboru dobra albo zła. Gdyby tak było, to po pierwsze nie przeżywalibyśmy fenomenu „wyrzutów sumienia”; po drugie – potrzebowalibyśmy jeszcze jakiegoś nadrzędnego kryterium słuszności dokonanych przez nas wyborów12.
Nie ma życia moralnego bez sumienia – lecz życie moralne to coś więcej niż posłuszeństwo głosowi sumienia. Sumienie jest sądem, racją natury moralnej, która zdecydowanie przeważa wszelkie inne racje, stanowiąc podporządkowanie własnego działania regułom moralnego rozumowania13. Sumienie jednak nie funkcjonuje w „próżni aksjologicznej” i nie działa „samo”. Chociaż sumienie radykalnie indywidualizuje człowieka, podejmowanie decyzji w zgodzie z sumieniem nie jest procesem indywidualistycznym i w przypadku katolika dokonuje się w Kościele. Ponieważ sumienie może się mylić, nie można z góry zakładać, że życie zgodne z własnym sumieniem jest życiem dobrym ani że powoływanie się na sumienie jest już oznaką dojrzałości moralnej.
W sytuacji konfliktu sumienia z nauką Kościoła ważne jest nie tylko adekwatne zrozumienie sumienia14, ale również samego Kościoła. Inaczej ten konflikt i jego rozwiązanie wygląda, kiedy Kościół pojmuje się jako instytucję hierarchiczną, inaczej – gdy widzi się go jako „wspólnotę ludu Bożego” (tak czyni Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium). W pierwszym przypadku zakłada się, że sumienie ma obowiązek podporządkować się Kościołowi, w drugim – że Kościół jest w służbie sumienia, a nie vice versa.
Analizując postawy polskich katolików wobec sumienia, można powiedzieć, że większość z nich nie zgadza się na takie jego rozumienie, które sprowadza je ostatecznie do bycia posłusznym nauce Kościoła. W takim ujęciu poszukiwanie prawdy utożsamiane jest z posłuszeństwem instytucji, a wolność z możliwością bycia posłusznym – bo Kościół nie może się mylić, ale mylić się może człowiek. Wygląda na to, że Polacy preferują inne podejście do roli sumienia, które zgodne jest z etycznym sytuacjonizmem, zakładającym, iż stosunkowo często konkretna sytuacja sprawia, że osoba musi rozstrzygnąć, która norma jest dla niej w danym momencie ważniejsza.
Takie podejście nie oznacza jednak, że przyznanie sumieniu rangi najwyższej instancji moralnej musi pociągać za sobą negowanie roli norm moralnych stanowiących wobec jednostki rzeczywistość zewnętrzną. Prymat sumienia można tu rozumieć jako
program zmuszający jednostkę do nieustannego oceniania wagi poszczególnych norm, wśród których musi ona w konkretnej sytuacji dokonać wyboru tej normy, którą uzna za obowiązującą, a także wyboru tych norm, które uzna za bezwzględnie ją obowiązujące. Postulat autonomii sumienia zaangażowanego w owe wybory nie polega więc w tym przypadku na wyprowadzaniu jednostki poza świat istniejącej obiektywnie wobec tej jednostki aksjonormatywnej rzeczywistości moralnej, lecz na przyznaniu prawa do wyciśnięcia indywidualnego piętna na tej rzeczywistości15.
Chodzi tutaj o pełne uwzględnienie podwójnej funkcji sumienia: jurydycznej (oceniającej czyn dokonany i skierowanej na przeszłość) oraz rozeznającej – wyznaczającej standardy działania na przyszłość. Teologicznie można powiedzieć, że w tym podejściu do sumienia nauka Kościoła jest w służbie osób, kiedy używają sumienia w poszukiwaniu dobra, prawdy i poczucia spójności w tym, w co wierzą i jak myślą, z tym, jak żyją; a nie, że sumienie jest na usługach doktryny i władza kościelna może je zastąpić16.
Kierowanie się w życiu sumieniem oznacza coś więcej niż podejmowanie właściwych decyzji czy też postawienie na nie w sytuacji, w której błądzi osąd naszego rozumu czy formalnych autorytetów. W momencie konfliktu między głosem własnego sumienia a nauczaniem Kościoła sumienie pyta: „gdzie jest prawda, kto ma rację?” – superego zaś: „kto ma władzę?”, a w konsekwencji: „kogo bądź czego mam się bać?”, „kto i za co mnie ukarze?”. W przypadku kierowania się superego wymagania Kościoła są przeżywane jako wymagania Boga, a posłuszeństwo Kościołowi jest równoznaczne z posłuszeństwem Bogu. Sumienie zachowuje się inaczej. Jego dojrzałe funkcjonowanie uzależnione jest od samorefleksji i gotowości konfrontowania własnych sądów z innymi, wymaga nie tylko dobrej znajomości samego siebie, ale także uznania własnej grzeszności – po to jednak, aby móc być wolnym.
Najprostszym sposobem odróżniania superego od sumienia jest wskazanie na różnicę pomiędzy „powinieneś” bądź „musisz / nie wolno ci” a „chcę/pragnę” jako imperatywów naszego zachowania w poszukiwaniu i realizowaniu prawdy i dobra. „Powinieneś / musisz / nie wolno ci” to czyjeś komendy, pragnienia zaś przynależą do nas. Pomocne w dokonywaniu rozeznawania wyborów i decyzji w zgodzie z sumieniem mogą być następujące wskazówki17:
Superego
Sumienie
Motywacja: nakazuje działać ze względu na uzyskanie aprobaty albo z lęku przed utratą miłości. Ogólnie mówiąc, chodzi o lęk przed utratą przychylności autorytetu.
Odpowiada na pytanie „Co jest słuszne?”. Zachęca do działania w odniesieniu do wartości.
Introwersja: superego zwraca nas ku samym sobie – postawa skupiona na własnym poczuciu wartości.
Ekstrowersja: sumienie jest otwarte, uwzględnia innych oraz wartości, na które odpowiada.
Bywa statyczne, bo powtarza wcześniejszy nakaz: zamyka w świecie stereotypowych zachowań i reakcji emocjonalnych opornych wobec wszelkiej krytycznej refleksji. Niezdolne do uczenia się czy kreatywnego funkcjonowania w nowych okolicznościach – powiela jedynie nakazy.
Jest dynamiczne: podejmuje ryzyko wobec nieprzewidywanego rozwoju wydarzeń, kierując się hierarchią wartości.
Zorientowane głównie na autorytet: słuszne jest to, co nakazane, wymagające ślepego posłuszeństwa.
Zorientowane głównie na wartości: są one nadrzędne bez względu na to, czy są, czy nie są uznane przez autorytet.
Zwraca uwagę na czyny spełniane jednostkowo.
Zwraca uwagę na kontekst i uwarunkowania: istotny jest całokształt postawy osoby.
Jest zorientowane na przeszłość: chodzi głównie o przywrócenie „czystej kartoteki”.
Jest zorientowane na przyszłość: „Jaką osobą chcę się stać”.
Domaga się kary: by w ten sposób oczyścić się z popełnionych przewinień. Od jej surowości uzależnia pewność zadośćuczynienia (wina neurotyczna).
Zadośćuczynienie jest nową szansą: troska o lepszą przyszłość jest sposobem uczenia się na błędach (skrucha).
Wina moralna (sumienie) związana jest z wzięciem odpowiedzialności za swoje czyny, pokorą w ocenie siebie, a nie poniżaniem się. Motywuje do zadośćuczynienia, pomaga w zmianie złych zachowań, jest ukierunkowana na innych: zachęca do budowania więzi i rozwiązywania czy minimalizowania konfliktów w sposób realistyczny. Jest wspólniczką empatii i wspiera wgląd w siebie („czego mogę się nauczyć na swoich błędach?”).
Z kolei wina neurotyczna (superego) żyje przeszłością, prowadzi do deprecjonującego postrzegania siebie, wyolbrzymia odpowiedzialność za zło w świecie („najgorszy grzesznik”), podtrzymuje negatywizm i skupienie na sobie (ruminacje – ciągłe wątpliwości co do jakości i faktu wykonanych czynności). Wina neurotyczna współpracuje z mechanizmami obronnymi w nieadaptacyjny sposób i utrzymuje w postawie ofiary. Można wtedy osiągnąć fałszywy „spokój sumienia”, dopóki jednak nie nazwiemy fałszywego poczucia winy po imieniu – żyć będą lęki, które je wywołały. Jak twierdził amerykański psychoanalityk Mark Baker, „poczucie winy wypływające z miłości (troski) leczy rany; poczucie winy wypływające ze strachu jedynie sprytnie je maskuje”18.
Jak trafnie zauważył John Glaser: „Możemy płacić superego czynsz, lecz dom nigdy nie stanie się naszą własnością”19. Dlatego tak ważne jest wsłuchiwanie się w sumienie, o czym w rozważaniach przed modlitwą Anioł Pański przypomniał 30 czerwca 2013 r. papież Franciszek:
Tak jak Jezus podjął w swym sumieniu stanowczą decyzję, w duchu posłuszeństwa Ojcu, by pójść do Jerozolimy – również my powinniśmy nauczyć się wsłuchiwać w sumienie. [...] Sumienie jest wewnętrzną przestrzenią słuchania prawdy, dobra, wsłuchiwania się w głos Boga; jest to wewnętrzne miejsce mojej relacji z Tym, który przemawia do mojego serca i pomaga mi rozpoznawać i rozumieć drogę, na którą powinienem wejść, a po powzięciu decyzji kroczyć naprzód i pozostać wiernym20.
Jacek Prusak SJ
Jacek Prusak – ur. 1971, jezuita. Doktor psychologii, psychoterapeuta, teolog, publicysta. Prorektor Akademii „Ignatianum” w Krakowie, gdzie jest także adiunktem w Katedrze Psychopatologii i Psychoprofilaktyki Instytutu Psychologii. Konsultant w Zakładzie Terapii Rodzin Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki Poznaj siebie, spotkasz Boga. Współpracownik kwartalnika „Życie Duchowe” (były zastępca redaktora naczelnego) oraz miesięcznika „List”.
1 Zob. D. R. Schaffer, K. Kipp, Psychologia rozwoju. Od dziecka do dorosłości, Gdańsk 2015, s. 558.
2 Zob. np. S. Duda, Krótka historia sumienia, „Więź” 2017, nr 1.
3 Freud utożsamiał sumienie z superego. Sumienie nie jest jednak jedynie instancją wymagającą, strażnikiem i sędzią, u którego często występuje potrzeba karania, lecz instancją pozytywnie wzmacniającą. Istnieje bowiem nie tylko konflikt pomiędzy id, ego i superego, ale również pomiędzy sumieniem a superego. Zob. J. Prusak, Rozróżnienie sumienia od superego u osób religijnych w kontekście pracy z nerwicą eklezjogenną, „Psychoterapia”2016, nr 4, s. 33–44.
4 R. Britton, Wyzwolenie od nad-ja. Kliniczne studium Księgi Hioba. W: D. M. Black, Psychoanaliza i religia w XXI wieku. Współzawodnictwo czy współpraca?, Kraków 2009, s. 156.
5 W przeprowadzonych w 2003 roku badaniach na sumienie, jako najważniejszą instancję rozstrzygającą, wskazało ponad 65% respondentów, a na Kościół jedynie kilka procent. W badaniach przeprowadzonych w latach 1990–2006 w 12 diecezjach 67,3% respondentów i 80,2% katolików zadeklarowało, że kierują się w swych decyzjach sumieniem, a jedynie 2,8% i 10, 3%, że naukami Kościoła. Co prawda, w innych badaniach przeprowadzonych w 2004 roku owa „hegemonia sumienia” topniała: 95,7% katolików uznało, że katolicy w swych decyzjach powinni kierować się sumieniem, ale już 89,6% – a więc dużo – że przykazaniami Bożymi. Nieco mniej, bo 80,3%, że nauczaniem Kościoła katolickiego. Jednak w innych badaniach odsetki respondentów wybierających nauczanie Kościoła były z reguły znacznie mniejsze. Zob. również hasło „Sumienie”, w: Leksykon socjologii moralności. Podstawy – teorie – badania – perspektywy, red.J. Mariański, Kraków 2015, s. 809–810.
6 Hasło „Sumienie”, dz. cyt., s. 812.
7 Jak sugeruje prof. Krzysztof Kiciński, jeden z najważniejszych reprezentantów owych badań w Polsce, „w ich pojęciu, nieskażonym zapewne filozofowaniem, oznacza to prawdopodobnie utożsamienie tych prawd z obiektywnymi normami, a tym samym z nauczaniem moralnym Jezusa”. Zob. K. Kiciński, Sumienie jako instancja moralna w świetle teorii i badań, w: W poszukiwaniu sensu. O religii, moralności i społeczeństwie, red. J. Baniak, Kraków 2010, s. 169.
8 Tamże.
9 Hasło „Sumienie”, dz. cyt., s. 810.
10 K. Kiciński, Sumienie jako instancja moralna..., dz. cyt., s. 173.
11 Zob. np. przesłanie papieża Franciszka do biskupów włoskich zebranych na konferencji poświęconej adhortacji Amoris laetitia, 11 listopada 2017 r., http://en.radiovaticana.va/news/2017/11/11/pope__sends_vid_message_to_cei_conference_on_amoris_laetitia/1348299 [dostęp: 22.11.2017].
12 R. Spaemann, Osoby. O różnicy między czymś a kimś, Warszawa 2001, s. 203–204.
13 Tamże, s. 210–212.
14 A jak pokazują polskie badania, dla większości respondentów jest to pojęcie fasadowe – jest czymś, co stanowi o moralnej wartości człowieka, ale nie potrafią nic więcej powiedzieć o jego charakterystyce bądź ich odpowiedzi są zdawkowe. Zob. K. Kiciński, Sumienie jako instancja moralna..., dz. cyt., s. 174–175.
15 Hasło „Sumienie”, dz. cyt., s. 811.
16 Zob. M. G. Lawler, T. A. Salzman, Following Faithfully. The Catholic way to choose the good, „America” 2.02.2015, s. 17.
17 J. Prusak, Rozróżnienie sumienia od superego..., dz. cyt., s. 40. Por. J. W. Glaser, Conscience and superego: A key distinction, „Theological Studies” 1971, nr32, s. 38.
18 M. Baker, Największy psycholog wszech czasów. Jezus i mądrość duszy, Warszawa 2003, s. 90.
19 J. Glaser, Conscience and superego, dz. cyt., s. s. 44.
20 Zob. http://papiez.wiara.pl/doc/1613930.Franciszek-Wsluchujmy-sie-w-sumienie [dostęp: 22.11.2017].
Damian Jankowski
Recepcja Psów Władysława Pasikowskiego – czyli opowieści o byłych ubekach, którzy muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości – przeszła ciekawą ewolucję: dzieło buntownicze i kontrowersyjne stało się klasyką polskiego kina. Liczące sobie dziś ćwierć wieku Psy wciąż zyskują nowe grupy odbiorców, zaś ludzie urodzeni w roku ich premiery zdążyli już wejść w dorosłe życie (tak jak niżej podpisany).
Zacznijmy od początku. Jesienią 1992 roku, zaledwie dwa lata od „wojny na górze” i kilka miesięcy po odwołaniu rządu Jana Olszewskiego, film bierze udział w 17. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Ostatecznie dzieło Władysława Pasikowskiego nie triumfuje i nie zostaje nagrodzone Złotymi Lwami, zdobywa jednak pięć nagród: za najlepszą reżyserię, główną rolę męską, drugoplanową kreację kobiecą, montaż i muzykę. Psy wchodzą na ekrany kin w listopadzie, z miejsca stając się przebojem kasowym.
Od momentu premiery film zdumiewa zarówno aktualną treścią (akcja rozgrywa się w 1989 roku), jak też atrakcyjną formą. To pierwsza pozycja pokazująca ówczesną tajemnicę poliszynela – palenie dokumentów MSW. W jednej ze scen obserwujemy esbeków, którzy pakują akta operacyjne na plandekę ciężarówki, wywożą je z resortu i wrzucają do ogniska, zapewniając przy butelce wódki, że „teraz będzie tak samo, albo nawet lepiej”.
Psy nie były jednak dramatem społecznym lub filmem ściśle historycznym czy politycznym. Władysław Pasikowski – rozkochany w kinie Spielberga, Lucasa i Scorsesego – zdecydował się przenieść na polski grunt amerykański wzorzec gatunkowy. W efekcie powstała mieszanka wybuchowa – brutalne kino w stylu Peckinpaha i Boormana, ale okraszone rodzimym tu i teraz. Cytaty z zachodnich mistrzów sąsiadowały z nawiązaniami do Polskiej Szkoły Filmowej. Scenę rozmowy Ola z Franzem przy whisky można zestawić ze słynnym podpalaniem kieliszków z wódką w Popiele i diamencie Wajdy, zaś dramatyczny bieg Żwirskiego przez pola, po dokonaniu morderstwa, przypominał ostatnie chwile życia Maćka Chełmickiego.
Widownia otrzymała elementy dobrze znane z zagranicznych produkcji – obraz świetny warsztatowo, pełen dynamicznych scen i wartkiej akcji, dodatkowo zawierający cięte, wpadające w ucho dialogi. Znajome były także rekwizyty świata przedstawionego: ekranowy konflikt dotyczył walki między „dobrymi” a „złymi”, rozegrany natomiast został w otoczeniu luksusowych samochodów, pięknych kobiet, konwencjonalnych scenerii (opuszczona fabryka jako miejsce finałowe) i – co akurat stanowiło rodzimy koloryt – licznych wulgaryzmów (słowo na „k” padało w filmie 55 razy). Oczywiście, wszystko to w linii prostej nawiązywało do amerykańskiego kina akcji lat osiemdziesiątych. Główny bohater, biegający w dżinsach i kurtce à la Top Gun, do tego z kałasznikowem w ręce, przypominał postacie odgrywane wcześniej przez Willisa, Gibsona czy Stallone’a.
Jednymi z najważniejszych elementów filmu Pasikowskiego były jednak odwołania – widoczne w poszczególnym scenach i w samej konstrukcji postaci – nie tyle do niezbyt wyszukanej sensacji okresu wideo, ile do klasyki kina policyjnego zza oceanu.
Dla porządku przybliżmy gatunkowe źródła. Za pierwsze dwa amerykańskie filmy policyjne uchodzą Francuski łącznik Williama Friedkina i Brudny Harry Dona Siegela, oba z 1971 roku. Gatunek ten od początku zawierał w sobie określony społeczno-polityczny kontekst swego powstania. Według Elżbiety Durys pojawił się jako odpowiedź na obyczajowy chaos, który na przełomie lat 60. i 70. nękał społeczeństwo USA1. Wojna w Wietnamie, emancypacja mniejszości seksualnych, rozluźnienie moralne młodzieży i druga fala feminizmu zachwiały dotychczasowym status quo, stanowiły przy tym zapowiedź kryzysu męskości. Odpowiedzią na to miała być postać rogue cop (zacietrzewionego gliniarza), który mocną ręką zaprowadzi porządek i wymierzy sprawiedliwość.
Pasikowski świadomie skonstruował głównego bohatera Psów według powyższego wzorca. Franz Maurer jest pracownikiem Służby Bezpieczeństwa, który właśnie przechodzi weryfikację: wiek 37 lat, jedno dziecko, żonaty z córką wiceministra, 31 nagan i 18 pochwał. Mówi monosylabami, nie okazuje uczuć i nie unika stosowania przemocy, ale – gdy przyjdzie do starcia z bezwzględnymi handlarzami amfetaminy – okaże się jedynym gwarantem „zaprowadzenia ładu”.
Tak jak porucznik Callahan miał być lekiem na bolączki Ameryki lat 70., tak Franz stawał się idealnym bohaterem czasów polskiej transformacji. Jego zachowanie i zdecydowany styl działania trafiały bowiem na podatny grunt – przemiany ustrojowe pociągnęły za sobą znaczące niezadowolenie i narastające w społeczeństwie poczucie alienacji. Po chwilowym zachwycie przełomem roku 1989 nastąpiła szara codzienność. Bogusław Linda, odtwórca roli Maurera, tak zaraz po premierze filmu tłumaczył fenomen swojego bohatera: „Ludzie mają dość martyrologii, kombatanctwa, sprzedajności. Są wściekli na to, co dzieje się w kraju. Moja rola w Psach wzięła się właśnie z wściekłości i nienawiści do nowej rzeczywistości”2.
Małgorzata Radkiewicz pisała, że odbiorca podczas filmowej projekcji rzutuje własne doświadczenia na ekranowe postacie i identyfikuje się z nimi3. W tym wydaje się tkwić źródło popularności „sprawiedliwego ubeka” oraz jeden z powodów, dla których sam film obecnie uchodzi za kultowy.
Widz, przepełniony niepewnością jutra i sfrustrowany rzeczywistością, mógł czuć się usatysfakcjonowany bezceremonialnym zapewnieniem protagonisty Psów: „A zabiję ich wszystkich!”. Następnie z uznaniem obserwował, jak ekranowy bohater sprawnie chwytał za broń i wcielał w życie swoją zapowiedź. Rozczarowany polityką odbiorca był zapewne zadowolony, kiedy Franz zapewniał, że będzie stał na straży „odnowionej Rzeczypospolitej” do samego końca, swojego lub jej, albo kiedy oceniał, że „gdy odeszli czerwoni i pojawili się czarni, to cały ten burdel zamienili na cyrk z tresowanymi pieskami, biegającymi dookoła areny”.
Pasikowski skonstruował zresztą postać Maurera przewrotnie. Sprawił, że – wraz z rozwojem akcji – widownia kibicowała działaniom kogoś, kto w pozafilmowym świecie nie wzbudzałby sympatii. Bohater Psów był przedstawicielem znienawidzonego SB, w 1980 roku „odstrzelił łeb” koledze, który próbował w MSW założyć związki zawodowe, w dodatku robił interesy z przestępcami (sugeruje to krótka scena z Wolfem, granym przez Artura Żmijewskiego). Słynne „w imię zasad” także nie odnosi się do obrony moralności, lecz jest karą wymierzoną kumplowi za sypianie z cudzą dziewczyną.
Najsłynniejsza scena filmu, za którą na twórców posypały się gromy, przedstawia ubeków, którzy wynoszą ze stołówki pijanego kolegę, śpiewając: „Janek Wiśniewski padł”.
Andrzej Wajda wspominał, że seans Psów w 1992 roku nie tyle go oburzył, ile zadziwił. Gdy reżyser na ekranie oglądał wspomniany moment (co zresztą było odniesieniem do jego Człowieka z żelaza) i ze wstydu chciał zapaść się pod ziemię, zauważył, że sala pęka ze śmiechu4. Kilka miesięcy później twórca Popiołów wypowie słynne zdania: „Pasikowski, jako taki, specjalnie mnie nie interesuje. Natomiast interesuje mnie jego publiczność. Bo on coś wie o tej publiczności, czego ja nie tylko nie wiem, ale nawet nie chciałbym wiedzieć”5.
Według słów samego Pasikowskiego przywołana scena nie była wcale kpiną z człowieka zabitego na ulicy (Zbyszka Godlewskiego, zastrzelonego podczas strajków na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku), ale „z tych, co go bez ustanku noszą, od grudnia siedemdziesiątego roku, na barkach, jak sztandar, choć znaczna część z nich nie wiedziała wtedy, gdzie leży Gdańsk”6. Po kilku latach twórca dodawał, że scena ta miała w założeniu zupełnie odwrotny wydźwięk niż ten, który odczytano po premierze. Pierwotnie ostrze krytyki wymierzone było w ubecję, która w filmie nawet jednego ze swoich traktuje jak ofiarę opresji7. Ujęcia te miały zatem, w zamyśle reżysera, „zohydzić” SB widowni8.
Znajomość publiczności, którą Wajda prognozował u młodszego kolegi, sprowadzała się natomiast do odkrycia wyraźnego zmęczenia społeczeństwa etosem „Solidarności”. Pasikowski był pierwszym polskim filmowcem po 1989 roku, który zdał sobie sprawę z tego, że rodacy nie potrzebują kolejnego powielania symboli. Wykpienie zostało zastosowane jako przeciwwaga dla powszechnego wciąż jeszcze w naszej kulturze patosu (którego przykładem był m.in. nakręcony w tym samym czasie Pierścionek z orłem w koronie Wajdy). Gdy bohaterowie Psów wznosili toast: „Na pohybel czarnym i czerwonym, na pohybel wszystkim!”, w wydźwięku tej sceny odbijała się irytacja wobec udawanych autorytetów nowej rzeczywistości.
Pasikowski, mówiąc o zamyśle filmu, przyznawał, że powstał on jako próba refleksji na temat tego, co niesie ze sobą transformacja w wymiarze indywidualnym9. Pytanie postawione przez reżysera dotyczyło przyszłych losów ludzi, którzy swoje funkcjonowanie łączyli z dawnym ustrojem, a którzy teraz musieli odnaleźć się w nowej Polsce. Przejście na emeryturę było czymś oczywistym w przypadku ekranowych postaci takich jak podstarzały funkcjonariusz Dziadek (w tej roli Ryszard Fischbach). Mniej klarowną kwestią pozostawała przyszłość 30- i 40-letnich oficerów, takich jak Franz i Olo (grany przez Marka Kondrata).
Psy w warstwie fabularnej traktowały zatem o tym, co stanie się główną osią publicystycznych sporów późniejszych lat – o kwestii rozliczenia komunizmu, ale i konieczności życia dalej (sama partia w swoim schyłkowym okresie liczyła ok. 2 mln członków, zaś SB jeszcze w lipcu 1989 roku skupiała w swoich szeregach 24 300 funkcjonariuszy).
Gdy w maju bieżącego roku pisałem pracę magisterską o kinie Władysława Pasikowskiego, reżyser zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań. Przyznał wówczas, że w 1992 roku bliski był mu model „grubej kreski” premiera Mazowieckiego, rozumiany przez twórcę Reichu jako manewr polegający na tym, „żeby nie zamykać w obozach półtora miliona ludzi należących do PZPR i nie stawiać solidarnościowców na wieżyczkach”. Luźnym nawiązaniem do tej problematyki jest scena bójki Ola z Nowym (granym przez Cezarego Pazurę) na wysypisku śmieci. Bohater kreowany przez Marka Kondrata krzyczy w twarz młodemu idealiście, który wszystkich wrzuca do jednego worka:
Co chcesz zrobić: zagazować 50 tysięcy agentów i informatorów, tak? O to ci chodzi? Krwi ci potrzeba, gnoju jeden?! Jak dorośniesz, to zrozumiesz, że polityka to nie jest dziennik telewizyjny, polityka to jesteśmy my, tu, na tym wysypisku śmieci. Albo stąd uda nam się wyjść, albo tu zostaniemy na zawsze.
Psy mówiły o tym, że rzeczywistość nie jest już czarno-biała, ale pełna szarości. Filmowi dawni opozycjoniści to niezbyt rozgarnięci posłowie Chrześcijańskiej Unii Jedności (ironia już w samym brzmieniu skrótu). Starzy zwierzchnicy resortu są obrotni i cwani, nowi zajmują się wypisywaniem raportów. Przed dawnymi esbekami otwierają się indywidualne perspektywy typowe dla wolnego rynku: mogą szukać zysku, wejść w romans z polityką, rozpocząć działalność przestępczą lub po prostu spróbować być uczciwymi gliniarzami.
Warto dziś zadać pytanie, czym po 25 latach okazały się Psy. Powiedzenie, że były tylko doskonale zrytmizowanym kinem sensacyjnym (do tego bazującym na społecznym rozczarowaniu), nie wyczerpuje znaczeń jednego z najważniejszych, obok Długu Krzysztofa Krauzego, polskich filmów lat dziewięćdziesiątych.
Dobrochna Dabert, monografistka kina moralnego niepokoju, widziała w sukcesie Psów jedynie wyczerpanie formuły słynnego nurtu i ostentacyjne przekreślenie rozważanych w nim wartości10. Trudno zgodzić się z takim podejściem. Myślę, że kino Pasikowskiego nie zaprzeczyło przesłaniu społecznie zaangażowanych filmów polskich lat 1976–1981. Stanowiło jednak wyraźny sygnał, że rzeczywistość społeczna i polityczna kraju zmieniła się bezpowrotnie, stając się znacznie bardziej skomplikowaną.
Zastosowane w filmie rozwiązania obsadowe i konstrukcje niektórych scen można zaś odczytywać jako nie tyle radykalne zerwanie z tradycją, ile dialog z nią. Postać wykreowana przez Bogusława Lindę nie jest wcale zaprzepaszczeniem jego wcześniejszych, „półkownikowych” ról. Według Wojciecha Orlińskiego był to bohater „mądrzejszy o dekadę spędzoną na konfrontowaniu idealizmu z twardą rzeczywistością”11.
Dodatkowo, pokazany w filmie pojedynek postaw między idealistycznym Franzem a pragnącym łatwego zarobku Olem jest przecież dominantą dramaturgiczną typową dla kina moralnego niepokoju. Co więcej, scena, w której Maurer składa przed komisją odznakę i w milczeniu opuszcza salę przesłuchań, odsyła nie tylko do zakończenia Brudnego Harry’ego, ale także nawiązuje do analogicznego ujęcia z Bez znieczulenia Wajdy (grający w nim główną rolę Zbigniew Zapasiewicz u Pasikowskiego wciela się w słynnego senatora, który zasiada w resortowych komisjach niezależnie od zmian ustrojowych).
Jedną ze scen najistotniejszych dla wymowy Psów jest masakra w hotelu Max. Podczas policyjnej akcji, prowadzonej z żałosnym brakiem profesjonalizmu, zabójca strzela do funkcjonariuszy jak do tarcz na strzelnicy. Pasikowski w tych sekwencjach zapowiadał coś, co dla ówczesnej widowni stanowiło szok, a co później okazało się ponurą rzeczywistością: obok zachłyśnięcia się dobrobytem do życia społeczno-politycznego po cichu powracała zasada „człowiek człowiekowi wilkiem”. Według reżysera Polską lat dziewięćdziesiątych zaczęła rządzić przemoc. A na to nie byli przygotowani nawet filmowi esbecy, którzy nagle utracili monopol na brutalność.
Jest w Psach jeszcze jeden poziom znaczeniowy, który był raczej trudno uchwytny zaraz po ich premierze. Najważniejszy przekaz filmu Pasikowskiego polegał – jak pisał Andrzej Leder – na „rozpoznaniu i projektowaniu istotnej specyfiki rodzącego się w Polsce na nowo świata mieszczańskiego”12. Psy – twierdzi Leder – traktowały zatem o tym:
że wicher wolności błyskawicznie, w zadziwiającym tempie, zrywa kostiumy historycznego dramatu. Że w świetle moralności indywidualistycznej, moralności opartej na rzeczywistej swobodzie wyboru, ludzkie postawy podlegają całkowicie nowej weryfikacji. [...] Że świat, w którym odruchy wspólnotowe chroniły nas przed indywidualną odpowiedzialnością, skończył się nieodwracalnie13.
Maurer mógł być z góry oceniany negatywnie (jako funkcjonariusz SB) w poprzednim modelu społeczeństwa, teraz natomiast – w kapitalizmie – każdy żyje, decyduje i umiera na własny rachunek.
Dzieło Pasikowskiego stało się czymś na kształt moralitetu o kilku prostych zasadach i o tym, że w życiu za wszystko trzeba płacić. Franz, jako pozbawiony złudzeń indywidualista, uchodził nie tylko za silny symbol czasów przełomu, ale miał także rys tragiczny. Niczym bohater kina Jeana-Pierre’a Melville’a był samotnym mężczyzną, który został zdradzony przez wszystkich – państwo, zwierzchników i kochaną kobietę.
W postawie Maurera widoczna była inspiracja Conradowską „wiernością samemu sobie”. Ta elementarna przyzwoitość zakładała, jak wyjaśniał Zdzisław Najder, że:
zarówno honor, jak i wierność są ideałami, które nie opierają się na pragmatycznych zobowiązaniach i wyliczeniach. Są wartościami kodeksowymi, nie pragmatycznymi [...]. Wierności i honoru trzymamy się [...] dla zasady, nie ze względu na przewidywaną nagrodę14.
Franz to przecież człowiek, który nie sprzedaje swoich ideałów, mimo że kilkakrotnie dostaje taką ofertę. Wie, że jego powinnością jest ściganie morderców swoich kolegów – a jeśliby tego nie zrobił, byłby materiałem odpadowym, przeznaczonym na śmietnik historii. Jak mówi przyjacielowi: „Jeśli nie będziemy policjantami, to będziemy nikim”. Podobnie jak protagonistom kina Martina Scorsesego nie udaje mu się osiągnąć świętości i zmienić świata, ale próbuje choćby wpłynąć na niewielki odcinek rzeczywistości wokół siebie. Podejściu temu tylko pozornie blisko do nihilizmu.
Władysław Pasikowski wcale nie marzył o tym, by nakręcić społecznie ważny film. Chciał jedynie stworzyć polską wersję historii policyjnej w stylu serialu Policjanci z Miami. Los opowieści o Franciszku Maurerze i jego kolegach potoczył się inaczej – Psy idealnie wpisały się w swój czas, stając się mimowolnie diagnozą współczesnej Polski, która coraz bardziej stawała się przestrzenią pozbawioną norm.
Potrzeba było lat, by odbiorcy uświadomili sobie, że w filmie tym wyraził się „szok wolności”15 i klimat czasu transformacji. Jak po latach przyznawał Tadeusz Sobolewski – to nie kino, lecz rzeczywistość stawała się bandycka16. A zakochany w amerykańskim kinie młody łódzki filmowiec jedynie o tym widzom przypomniał.
Damian Jankowski
Damian Jankowski – ur. 1992, absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Był redaktorem studenckiego portalu kulturalnego „Niewinni Czarodzieje”. Publikuje w Laboratorium „Więzi”, wcześniej także w magazynie „Dywiz” i na blogowni portalu Stacja7.pl. Mieszka w Warszawie.
1 Zob. E. Durys, Amerykańskie popularne kino policyjne w latach 1970–2000, Łódź 2013, s. 62–129.
2 Zob. wypowiedź B. Lindy podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni, cyt. za: B. Gruszka-Zych, Ostatnia krew Pasikowskiego. Śmiech nad zabijaniem, „Gość Niedzielny” 1995, nr 1.
3 Zob. M. Radkiewicz, „Młode wilki” polskiego kina. Kategoria gender a debiuty lat 90., Kraków 2006, s. 33.
4 Zob. Czytam, szukam, tropię, z A. Wajdą rozmawiają K. Janowska i P. Mucharski, wyborcza.pl/magazyn/1,124059,3314001.html [dostęp: 13.11.2017].
5 Zob. Pojedynek z dniem dzisiejszym, z A. Wajdą rozmawia T. Sobolewski, „Kino” 1993, nr 4, s. 6.
6 Zob. Piekła nie ma, z W. Pasikowskim rozmawia M. Pawlicki, „Film” 1993, nr 3, s. 19.
7 Zob. Opowiadać ciekawe historie, z W. Pasikowskim rozmawia P. Gzyl, „Dziennik Polski”, 9 lutego 2001 r.
8 Zob. Najpierw napisałem scenariusz pod tytułem „Policjanci z Warszawy”, z W. Pasikowskim rozmawia D. Subbotko, wyborcza.pl/piatekekstra/1,129155,16059659,Najpierw_napisalem_scenariusz_pod_tytulem__Policjanci.html [dostęp: 13.11.2017].
9 Zob. Spotkanie z Władysławem Pasikowskim i Bogusławem Lindą po filmie „Psy” prowadzi prof. M. Przylipiak,youtube.com/watch? v=tretNBuqzl4 [dostęp: 13.11.2017].
10 Zob. D. Dabert, Kino moralnego niepokoju: wokół wybranych problemów poetyki i etyki, Poznań 2003, s. 270.
11 Zob. W. Orliński, Humphrey Linda, wyborcza.pl/1,75410,3838917.html [dostęp: 13.11.2017].
12 A. Leder, Lata 90.: Co symbolizowały „Psy”,http://www.dwutygodnik.com/artykul/2273-lata-90-co-symbolizowaly-psy.html [dostęp: 13.11.2017].
13 Tamże.
14 Z. Najder, Przesłanie Josepha Conrada, „Znak” 2001, nr 2, s. 13.
15 Zob. B. Janicka, 1992: Lista Macierewicza, „Kino” 2002, nr 7–8, s. 12.
16 Zob. T. Sobolewski, Za duży blask. O kinie współczesnym, Kraków 2004, s. 13.