Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść dla dzieci Luca, powstała na motywach filmu o tym samym tytule, przenosi nas do jednego z uroczych miasteczek Riwiery Włoskiej, które staje się scenerią niezapomnianych wydarzeń. Gwarne życie piazza, smakowite makarony, przejażdżki na skuterze, emocjonujące przygody i najlepszy przyjaciel u boku… Czegóż chcieć więcej? Dobrą zabawę może jednak popsuć głęboko skrywany sekret: tytułowy bohater jest morskim stworem, który kryje się pod powierzchnią wody. Jego pojawienie się, wraz z przyjacielem, w świecie ludzi musi rodzić nieporozumienia. Próba ich przezwyciężenia, konfrontacja z nieznanym, konieczność zmierzenia się z własną innością niesie cenną lekcję: tolerancji, otwartości, dojrzałości i prawdziwej przyjaźni. W efekcie Luca staje się powieścią o dorastaniu. Umieszczona w książce wkładka z ilustracjami pozwoli dłużej pozostać z bohaterami tej ekscytującej historii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 122
Prolog
Słuchaj, Tommaso… czy my naprawdę musimy łowić w pobliżu wyspy?
Giacomo przyglądał się starej mapie rozłożonej na stole w kabinie małego kutra rybackiego. Robiło się późno, a niebo było czarne jak smoła. Kuter wypływał coraz dalej w morze, a miasteczko Portorosso z każdą chwilą stawało się coraz mniejsze.
– E tam, za bardzo przeżywasz – odpowiedział Tommaso, prowadząc ich łódź w ciemną noc. Był dużo starszy od Giacoma i zdecydowanie mniej się przejmował. Panującą wokół ciszę zakłócały jedynie ich głosy oraz dźwięki popowych piosenek wydobywające się z przenośnego gramofonu.
Giacomo stał pochylony nad ilustrowaną mapą Morza Liguryjskiego i zachodnich Włoch i z napięciem wpatrywał się w rysunki morskich potworów i innych przerażających stworzeń. Był wśród nich złowieszczy kraken z plątaniną macek i zimnym, pustym spojrzeniem. Giacomo wskazał palcem punkt opisany ISOLA DEL MARE, przy którym olbrzymi morski wąż przebijał się przez kadłub starego okrętu, a syrena przyglądała się mu z omywanych falami skał.
– No nie wiem – powiedział Giacomo niepewnie. – A co, jeśli te wszystkie opowieści to prawda?
– Daj spokój! – żachnął się Tommaso. – Naprawdę wierzysz w morskie potwory?
Giacomo wzruszył ramionami.
– Sporo dziwnych rzeczy widywano w tych wodach… – zawiesił głos.
Tommaso zmarszczył czoło.
– To tylko bajki. Bujdy, które mają nas zniechęcić do zapuszczania się w rejony najlepszych łowisk – obstawał przy swoim.
– Ale… – zaczął znów Giacomo.
– Wszystko będzie dobrze. Non preoccupare ti1 – przerwał mu Tommaso.
Po tych słowach wyłączył silnik i kuter dryfował przez chwilę, aż w końcu zatrzymał się pośrodku ciemnych wód.
Szykując się do połowu, Tommaso zdjął z gramofonu płytę z ostatnimi przebojami i zastąpił ją nagraniami operowymi.
– No, od razu lepiej – mruknął.
Uwielbiał słuchać muzyki operowej – pełnych emocji arii i zawiłych instrumentacji. Tylko taka muzyka nadawała się na oprawę wieczoru spędzanego na otwartym morzu.
Kuter zbliżył się do podskakującej na falach boi, do której była przyczepiona sieć.
Jak się okazało, mężczyźni nie byli jedynymi istotami, które tego wieczoru znalazły się w tym miejscu.
Coś zwinnego i gibkiego bezgłośnie przemykało wśród fal, umykając ich wzrokowi.
W jednej chwili taflę wody przecięła płetwa i znów w mgnieniu oka zniknęła w czarnej toni.
Tommaso zasłuchał się w dźwięki swojej ulubionej opery i nie widział ciemnej ręki, która po drugiej stronie kutra wychynęła z głębin i przecięła linę, na której z burty zwisała inna boja. Po chwili ręka i boja zniknęły w morzu.
Mężczyźni, skupieni na sieci, nie zdawali sobie sprawy, że jakiś tajemniczy stwór sięga po kolejne przedmioty z ich łodzi: klucz francuski, szklankę, a nawet talię kart.
W pewnym momencie Giacomowi wydało się, że słyszy jakiś odgłos. Odwrócił głowę. Mógłby przysiąc, że w mrokach nocy dostrzegł morskiego potwora wynurzającego się spośród fal! A do tego potwór ów sięgał po… gramofon!
– AAAAAAA! – wrzasnął. – Co TO było?
– Och! Per mille sardine!2 – burknął Tommaso z poirytowaniem.
Skryta w ciemności postać zanurkowała z powrotem pod wodę i popłynęła prosto w stronę liny rybaków. Czymkolwiek była, zaplątała się w nią.
Mężczyźni spostrzegli to i zaczęli ciągnąć.
– Tira, tira!3 – wołał Tommaso.
Kuter przechylił się i nagle z wody wyłonił się morski potwór o błyszczących oczach. Giacomo i Tommaso wrzasnęli ze strachu.
Coś przecięło linę, a rybacy zatoczyli się, strącając gramofon za burtę, prosto do morza.
Drżącą ręką Giacomo sięgnął po harpun i cisnął nim w wodę.
– Spudłowałeś! – syknął Tommaso. – Płyńmy stąd, zanim po nas wróci!
– Mówiłem ci, że istnieją! – warknął Giacomo.
– Co za potwór – szepnął Tommaso, który poczuł, jakby dryfował w morzu własnego strachu. – Przerażający…
Siedzieli w milczeniu, patrząc, jak gramofon powoli znika w morskiej toni.
Rozdział pierwszy
Aaaaaaa!
Ten rozdzierający krzyk nie wyrwał się z piersi żadnego z przerażonych rybaków. Dochodził z morskich głębin. A konkretnie z ust dwunastoletniego morskiego potwora Luki Pagura.
Właśnie opadł na dno i wylądował u wrót podwodnej stajni. Były szeroko otwarte, a w środku żywego ducha.
Należące do jego rodziny stadko, które powinno znajdować się w zagrodzie, pływało dookoła, pożerając wszystko w zasięgu wzroku.
– Ryby uciekły! – zawołał Luca. – Ryby uciekły!
Jedna z nich prychnęła.
– Caterina! Poczekaj! – zawołał Luca.
Ale Caterina pędziła przed siebie. Potwór rzucił się w pogoń, mijając po drodze właściciela sąsiedniego gospodarstwa, który karmił swoje kraby.
– Dzień dobry, panie Branzino… – przywitał się Luca w pośpiechu.
– Ach! – zawołał pan Branzino, wyrwany z zamyślenia. – Cześć, Luca.
– … i przepraszam – dodał młodzieniec, mocując się ze swoją rybą. – Jak się miewa pani Branzino?
Caterina płynęła dalej i Luca pospieszył za nią, nie czekając na odpowiedź. Minął inną sąsiadkę, panią Gamberetto.
– Przepraszam – odezwał się uprzejmie. – Czy nie widziała pani przypa…
– Tak – przerwała mu pani Gamberetto chłodno i odwróciła głowę, wskazując Luce jego rybę podskubującą ją od tyłu.
Luca zachichotał nerwowo i szybko chwycił niesforne zwierzę.
Ale po chwili kolejna ryba poczuła zew wolności. Tym razem był to Giuseppe. Luca spostrzegł, jak pędzi na szczyt wzniesienia, kierując się ku powierzchni morza.
– Giuseppe! Wracaj tu! – zawołał.
Rzucił się na uciekiniera i złapał go, ale ten wyrwał mu się i pognał dalej. Luca jednak nie zamierzał się poddawać. Ścigał go i ścigał, aż w końcu udało mu się przyszpilić Giuseppe.
– Chcesz prysnąć jak twój kumpel Enrico? – spytał. – Lepiej to sobie przemyśl. Bo Enrico albo jest martwy, albo… pływa tam gdzieś. I odkrywa świat…
Luca zawiesił głos, wyobrażając sobie, jak mogłoby wyglądać takie odkrywanie świata.
Po chwili wyrwał się z zamyślenia.
– … ale stawiam na to, że jest martwy! – dokończył.
Z Giuseppe pod pachą dołączył do reszty stada i szybko przeliczył ryby.
– Uff, są wszystkie – westchnął.
Nagle spostrzegł, że jedna z nich uśmiecha się tajemniczo.
– Monalisa? Co to za uśmiech? – spytał.
Monalisa wpatrywała się w niego, a z jej pyska wypłynęła mniejsza ryba.
– Masz tam kogoś jeszcze? – spytał Luca.
Z pyska wypłynęło kilka kolejnych ryb.
Luca tak skupił się na Monalisie, że przez dobrą chwilę nie zauważył, jak Giuseppe ukradkiem oddala się od reszty stada.
– Giuseppe! – krzyknął w końcu z rozdrażnieniem. – O czym właśnie rozmawialiśmy? Giuseppe!
Ale ryba płynęła dalej.
– No dobrze – powiedział Luca, siląc się na entuzjazm. – W takim razie ruszamy!
W końcu udało mu się poprowadzić stadko drogą meandrującą między gospodarstwami. Jego sąsiedzi uwijali się na swoich polach.
– Dzień dobry, panie Gamberetto! – przywitał się Luca. Miał nadzieję, że pani Gamberetto nie opowiedziała mężowi o rybie, która próbowała ją podskubywać.
– Dzień dobry! – odpowiedział pan Gamberetto z uśmiechem.
Uff.
– Dzień dobry, pani Aragosta! – zawołał Luca kawałek dalej.
– Cześć, Luca!
– Dzień dobry, Luca – krzyknęła pani Merluzzo.
– Dobry, dobry – dodał pan Merluzzo.
Luca uśmiechnął się i pomachał do nich.
– Dzień dobry!
Młody potwór kierował się ku ogrodzonemu pastwisku należącemu do jego rodziny i zaganiał w jego stronę swoją trzódkę. Gdy dotarli przed furtkę, zatrzymał ryby i zajrzał do środka.
– W porządku, droga wolna – oświadczył, a stadko wpłynęło do zagrody. – Dajcie znać, gdybyście czegoś potrzebowały… Jakieś życzenia? – Ryby wpatrywały się w niego tępo. – Nie? No dobrze!
Luca zaryglował furtkę i rozsiadł się na pobliskiej skale. Wypuścił bańkę powietrza i patrzył, jak odpływa, lecz po chwili jego wzrok znowu przykuła jedna z ryb. Trącała coś.
– Giuseppe – rzucił ostrzegawczo Luca i zbliżył się, żeby sprawdzić, co zainteresowało jego podopiecznego. Nie miał pojęcia, że patrzy na budzik, który poprzedniej nocy wypadł z kutra rybaków. Widział przed sobą tylko tajemniczy okrągły przedmiot. Nagle przedmiot ów zaczął dzwonić, a Luca wpadł w panikę, nie mając pojęcia, co robić. Uspokoił się dopiero, gdy znów zapadła cisza.
– O rety! – mruknął. Jego spojrzenie ponownie powędrowało ku powierzchni. Przenikały przez nią jasne promienie rozświetlające ciepłym blaskiem całe wodne włości.
Luca opuścił wzrok i rozejrzał się po morskim dnie. W oddali dostrzegł unoszący się prostokąt z dziwnymi znaczkami. Była to jedna z kart z talii należącej do dwójki rybaków. Luca podniósł ją i przyjrzał się jej z zachwytem. Był podekscytowany.
Zaczął krążyć i wkrótce spostrzegł leżący nieopodal błyszczący klucz francuski. Ale zanim zdążył do niego podpłynąć, rozległo się dudnienie, a po powierzchni przemknął jakiś cień.
Luca aż krzyknął z przerażenia.
– Potwory lądowe! – zawołał, nerwowo rozglądając się za rybami. – Wszyscy pod skałę!
W pośpiechu zapędził swoich podopiecznych do niewielkiej groty. Przycupnęli tam strwożeni, czekając, aż intruzi znikną w oddali. Luca w milczeniu patrzył na przesuwający się w górze kształt. Przez moment zastanawiał się, jak by to było zaryzykować, wystawić głowę ponad taflę wody i wreszcie zobaczyć, jak wygląda świat lądowych potworów.
– Luca! – Z zamyślenia wyrwał go głos mamy. – Obiad gotowy!
– Już płynę! – zawołał Luca i wetknął dziwne znaleziska pod kamień. A potem chwycił laskę pasterską i zaczął prowadzić swoje stadko z powrotem do domu.
– No chodźcie – powiedział. – Czas wracać.
– Spóźniłeś się całe dwie minuty! – oświadczyła Daniela, mama Luki. Czekała na niego przed drzwiami. – Widziałeś łódź? Ukryłeś się?
– Tak, mamo – odpowiedział Luca tonem, który zdradzał, że wypowiadał te słowa już tysiące razy.
– Bo gdyby zobaczyli choćby koniuszek twojego ogona… Myślisz, że przypływają tu w poszukiwaniu nowych przyjaciół? Hm? Ściągają tu na pogaduszki? Nie! Zjawiają się tu, żeby mordować. Chcę tylko, żebyś zdawał sobie z tego sprawę. – Daniela wyrzuciła z siebie potok słów bez jednej przerwy na oddech.
– Dzięki, mamo – mruknął Luca.
Wpłynęli do domu, a Daniela nie przestawała mówić.
– Gdy byłam dzieckiem, niekiedy przez długie tygodnie nie pojawiała się ani jedna łódź – ciągnęła. – I wiedz jeszcze jedno – w tamtych czasach nie było mowy o silnikach! Zamiast tego był spocony potwór lądowy, który machał wiosłem!
Luca spojrzał na babcię siedzącą przy kuchennym stole. Daniela popłynęła, żeby dokończyć przygotowywanie obiadu.
– Cześć, babciu – przywitał się Luca.
– Cześć, bąbelku – odpowiedziała babcia.
Tymczasem tata Luki, Lorenzo, pochylał się nad swoimi ukochanymi krabami wystawowymi. Właśnie pucował nakrapiany pancerz jednego z nich.
– Luca! – zawołał. – Popatrz na Donnę Krabcię. Zrzuca pancerz. Czy nie jest cudowna? Takiej czempionki morze jeszcze nie widziało…
Luca zerknął na kraba.
– No, fajnie – odpowiedział, udając zainteresowanie. Spojrzał prosto w osadzone na czółkach oczy, a stworzenie natychmiast wystawiło szczypce i przybrało pozę, jakby szykowało się do ataku!
– Hej, hej, hej! – zawołał Lorenzo. – Nie patrz jej w oczy!
– Przepraszam – mruknął Luca.
– I nie przepraszaj! – dodał zaraz Lorenzo. – Ona świetnie wyczuwa każdą oznakę słabości.
Donna Krabcia uszczypnęła Lucę.
– Auć! – zawołał.
Mama uwolniła jego ucho od szczypiec i poprowadziła go do stołu.
– Chodź, zjedz coś – powiedziała, po czym zwróciła się do męża. – Lorenzo, lepiej, żebyśmy w tym roku pokonali tych Branzinów podczas pokazu. Wszyscy myślą, że Bianca Branzino jest taka wspaniała z tymi swoimi nagradzanymi krabami i talentem do naśladowania delfinów. Proszę was! Też mi talent! Każdy to potrafi.
Luca podniósł głowę znad talerza, gdy jego mama zaczęła parodiować Biancę Branzino i jej delfinie odgłosy:
– AAAKIKIKIKIKI! Łatwizna!
– Ja tam nie rozumiem, dlaczego delfiny w ogóle wydają takie dźwięki. No wiecie, mogłyby normalnie pogadać, nie? – odezwał się Lorenzo.
Podczas gdy Daniela i Lorenzo rozprawiali na temat Branzinów i delfinów, babcia zauważyła, że Luca jest wyjątkowo milczący.
– Luca, coś cię gryzie? – spytała.
– T-tak tylko myślałem – zająknął się Luca. – Tak się zastanawiałem… skąd biorą się łodzie?
Tata, który właśnie wziął do ust kęs jedzenia, zakrztusił się i wypluł je, aż poleciało na drugi kraniec stołu. Mama wytrzeszczyła oczy.
– Z miasta potworów lądowych – wyjaśniła babcia. – Tuż nad powierzchnią. Kiedyś ograłam tam jednego faceta w karty.
Tym razem to Luca wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
Daniela i Lorenzo zaczęli dawać babci gorączkowe znaki, bezgłośnie błagając ją, żeby skończyła temat, ale babcia albo tego nie widziała, albo miała ich w nosie.
– Mamo! Co robisz? – spytała Daniela przez zaciśnięte zęby.
– Jest już wystarczająco duży, żeby się o tym dowiedzieć – odparła babcia, wzruszając ramionami.
– Byłaś na powierzchni? – spytał Luca z niedowierzaniem. – I… przemieniłaś się?
– Nie! Nie. Dość tego! Temat skończony! – zawołała Daniela.
– Byłem tylko ciekawy…
– Tak, a ciekawość to otwarte zaproszenie do rybackiej sieci! – przerwała mu Daniela. – W tym domu nie wspominamy, nie rozważamy, nie omawiamy, nie kontemplujemy powierzchni i nigdy, przenigdy się do niej nie zbliżamy! Zrozumiano?
Luca chciał za wszelką cenę wysłuchać opowieści babci o mieście potworów lądowych, ale wiedział, że mama nie da się przekonać.
– Tak, mamo.
– Masz. – Daniela wręczyła mu przekąskę na deser. – A teraz wracamy do roboty.
Musiała jednak dostrzec w oczach syna błysk zawodu, bo dodała:
– Hej, spójrz na mnie! Wiesz, że cię kocham, prawda?
– Wiem, mamo – odpowiedział Luca i wypłynął z domu, rozmyślając o świecie nad powierzchnią morza.
Rozdział drugi
Luca popłynął z powrotem na pola z laską pasterską w dłoni. Lśniący klucz leżał w tym samym miejscu. Chłopak podniósł go i obejrzał, wzdychając głęboko. Nagle jego wzrok przykuł inny przedmiot migoczący nieopodal. Luca podpłynął bliżej i jego oczom ukazała się szklanka.
Chwycił ją, podniósł do twarzy i zaczął obracać. Odkrył, że jej spód powiększa rzeczy, które znajdują się w oddali.
I w ten sposób dostrzegł coś jeszcze! Zaintrygowany ruszył pędem w tamtym kierunku. Po chwili znalazł się tuż obok drewnianej skrzynki z wielkim metalowym kielichem. Potwory lądowe nazywają to coś gramofonem, ale Luca oczywiście o tym nie wiedział.
Zaaferowany znaleziskiem, nie zauważył, że coś go obserwuje.
Coś w skafandrze z harpunem w dłoni…
Nurek!
Nurek był już na odległość delfina, gdy Luca znienacka odwrócił się, dostrzegł go i wrzasnął.
Rzucił się do ucieczki, ale w panice wpadł na skałę i upuścił swoją laskę.
– Buu – odezwał się nurek i zdjął hełm. Luca nie posiadał się ze zdumienia – pod hełmem krył się zwykły potwór morski, chłopak mniej więcej w jego wieku. – Wszystko w porząsiu – powiedział. – Nie jestem lądowy.
– Och! – Luca odetchnął i zaśmiał się nerwowo. – Co za ulga.
– Trzymaj – chłopak wcisnął mu do ręki harpun.
– Ee… – Luca chwycił go niezgrabnie. Nie czuł się z nim komfortowo. Patrzył, jak nieznajomy z wysiłkiem zdejmuje z siebie skafander i zaczyna zbierać wszystkie ludzkie przedmioty porozrzucane po morskim dnie, w tym gramofon. – Mieszkasz gdzieś w okolicy?
– Znaczy się tutaj? O nie, nie, nie, nie, nie – odparł chłopak. – Przypłynąłem tu tylko po moje rzeczy.
Po czym podniósł laskę pasterską Luki i zaczął się oddalać.
– Hej! Czekaj! To moje! – zawołał Luca, ruszając za nim. – Przepraszam, zapomniałeś o swoim harpunie i…
– A tak, dzięki – mruknął chłopak i wziął od niego ostro zakończony drąg. A potem wyszedł z wody z naręczem rzeczy, wśród których była laska Luki.
Luca z wrażenia zaniemówił. Nie mógł uwierzyć, że ten potwór tak po prostu opuścił morze!
Nagle zakrzywiona laska przebiła powierzchnię wody i złapała Lucę za szyję. Próbował się wyrwać, ale po chwili siedział na gorącym piasku!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
wł. Nie martw się. [wróć]
wł. Na tysiąc sardynek! [wróć]
wł. Ciągnij, ciągnij! [wróć]