Matnia. Tom 2. Lena Zamojska - Małgorzata Łatka - ebook

Matnia. Tom 2. Lena Zamojska ebook

Małgorzata Łatka

4,6

Opis

Makabryczne odkrycie nad Wisłą mobilizuje całą krakowską policję i elektryzuje opinię publiczną. Zmasakrowane ciało uniemożliwia identyfikację. Komisarz Jakub Zagórski i jego partner jeszcze nie wiedzą, że to będzie jedna z trudniejszych spraw w ich karierze. Czy sięgną po nietypowe rozwiązanie i poproszą o pomoc specjalistkę od mowy ciała, Lenę Zamojską, która właśnie pojawiła się w Krakowie? Lena chce ułożyć sobie na nowo życie. Jej wiedza na temat mowy niewerbalnej już raz pomogła policji zidentyfikować zabójcę zwanego Kamforą, lecz kobieta od czasu spotkania z nim twarzą w twarz żyje w ciągłym strachu. Chcąc uporać się z demonami przeszłości, na własną rękę zaczyna zgłębiać sprawę sprzed lat, dotyczącą Kamfory i jego obsesji…

Małgorzata Łatka zadebiutowała w 2015 roku powieścią „Podpowiedź serca", która w organizowanym przez portal granice.pl konkursie, zdobyła nagrodę Jury w kategorii najlepsza powieść obyczajowa na lato. Od lat zafascynowana tematem mowy ciała, który stał się inspiracją do napisania książki o Leny Zamojskiej. Zapraszamy do wysłuchania pierwszej części w serii "Kamfora".

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (61 ocen)
40
17
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hipokryzja49

Nie oderwiesz się od lektury

Konieczna jest kontynuacją tzn najpierw pierwsza część czyli Kamfora,.Kamfora to wielowątkowa akcja wciągająca od pierwszych stron,super się czyta.Matnia skupia się wokół Leny Zamojskiej,jej traumy po przeżyciach w pierwszej części,pokazuje że bez pomocy psychiatry trudno sobie poradzić,nie są to typowe kryminały,ale połączenie z thrillerem psychologicznym to mistrzostwo.Zakończenie Matni sugerowałoby źe będzie następna część.Polecam!!!
00
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na dalszy ciąg, polecam
00
Isenor_Tarpanito

Dobrze spędzony czas

Druga część serii o Lenie Zamojskiej. Bardzo wyrazisty i charakterystyczny kryminał który trzyma napięcie do samego końca.
00
Moni_123

Dobrze spędzony czas

Dobry kryminał. Dobrze się czyta ale bez wielkiego wow.
00
AniaKicia

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Polecam i czekam na następną część
00

Popularność




Małgorzata Łatka

Matnia

Tom 2Lena Zamojska

LIND & CO

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Matnia

Tom 2 Lena Zamojska

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2023

Projekt okładki: Studio Karandasz

Grafiki na okładce:

Adobe Stock /autor: Настасья Паршина

Adobe Stock /autor: varut

Copyright © dla tej edycji: 

Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023

ISBN 978-83-67494-74-8

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Rodzicom

But what happens when an event that occurs that is so catastrophic that you just change?

You change from the known person to an unknown person.

So that when you look at yourself in a mirror, you recognize the person that you were, but the person inside the skin is a different person.

Nick Cave

Lena szarpnęła kierownicą w lewo, odruchowo próbując zapanować nad autem, ale było już za późno. Samochód obracał się wokół własnej osi, a koła ślizgały po oblodzonej drodze. Uderzenie w barierkę spowolniło jego prędkość, ale nie zatrzymało maszyny po bezpiecznej stronie jezdni i hyundai przebił się przez nią, jakby była nic nieznaczącą przeszkodą.

Gdy podniosła głowę, czuła ból w miejscu, którym uderzyła o kierownicę. Coś ciepłego spływało jej po czole. Nie zwróciła na to uwagi i rozejrzała się wokoło, by ocenić swoje położenie. Jej sytuacja była poważna, ale potrzebowała paru sekund, aby zrozumieć, jak bardzo. Znalazła się na zamarzniętym jeziorze, a na lodowej pokrywie pojawiały się wyraźne pęknięcia.

Musiała uciekać.

Czując pod palcami wibracje rozchodzące się po całym pojeździe, odpięła pas bezpieczeństwa. Nie zdążyła zrobić nic więcej, bo powietrze przeciął nagły trzask, samochód się zakołysał, a potem powoli przechylił do tyłu i zaczął zanurzać w wodzie.

Szarpnęła klamkę, lecz ta nawet nie drgnęła. Do środka zaczęła przedzierać się woda. Początkowo powoli, a potem coraz szybciej, ciągnąc auto pod lód.

Rzuciła się do drzwi od strony pasażera, lecz i te pozostały zablokowane. Lodowaty ucisk przesuwał się wyżej, aż do obojczyków. Lena nie wiedziała, że krzyczy, dopóki nie poczuła, jak do otwartych ust wpada jej woda. Panika napierała na nią z każdej strony.

Kiedy w pobliżu dostrzegła męską sylwetkę, uderzyła dłońmi o szybę, a gdy i to nie pomogło, ponownie otworzyła usta, ale tym razem nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nagle zrozumiała, że nie może liczyć na pomoc. Kamfora stał w bezpiecznym miejscu i z uśmiechem obserwował, jak Lenę pochłania woda.

Walcząc ze sobą, by zrobić coś przeciwnego, przepchnęła się pomiędzy siedzeniami na tylną część auta. Próbowała otworzyć drzwi. Bezskutecznie.

Woda sięgała jej już do brody, gdy wróciła na przód samochodu. Najmocniej, jak potrafiła, wyciągnęła szyję, by złapać ostatni haust powietrza, lecz nie zdążyła. Woda wlała jej się do ust i nosa.

Chciała krzyczeć – ale nie mogła.

Chciała żyć – ale na to było już za późno.

Lena krzyknęła i zerwała się z łóżka. To był tylko koszmar, pomyślała, zaciskając pięści. Nie pierwszy, który pojawił się, odkąd uszła z życiem z wypadku. Początek dokładnie oddawał to, co przeżyła miesiąc temu, zmieniało się tylko zakończenie – to nie Kamfora tonął, tylko ona. Odczytanie znaczenia snu nie było trudne. Wiedziała, że wraz z tamtym wydarzeniem pogrzebała część siebie. Nie była już tą samą osobą.

Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, w mocnej poświacie księżyca dostrzegając wyraźne kształty pobliskich budynków i charakterystyczne dla włoskiego pejzażu potężne cyprysy rosnące wzdłuż drogi. Zwykle ten widok ją uspokajał. Dziś było inaczej.

Objęła się ramionami, czekając, aż nadejdzie świt.

Pięć miesięcy później

Środa, 16 września

Rozdział 1

Lena Zamojska dodała odrobinę miodu do kawy, zamieszała w niej łyżeczką, a potem uniosła kubek do ust. Zanim jednak mogła się przekonać, czy smak jest równie dobry jak aromat, dobiegający zza jej pleców hałas sprawił, że postawiła naczynie z powrotem na blacie i wychyliła się na krześle, szukając jego źródła.

– Uwaga! – krzyknęła, nim mężczyzna staranował pudła zalegające w przejściu do salonu.

Ten przeklął pod nosem i w ostatnim momencie minął paczki zostawione przez jego kolegę. Zaraz potem bezpiecznie odłożył karton na podłogę.

Lena stłumiła jęk i cicho wypuściła powietrze. Choć od południa minęło już kilka godzin, miała wrażenie, że wskazówki zegara wcale nie oddawały prawdy. Z ekipą problemy były od samego początku. Spóźnili się kilka godzin – rzekome kłopoty z autem. Na dodatek postawny gość z firmy przewozowej zachowywał się jak słoń w składzie porcelany i co chwilę o coś zawadzał.

Odprowadzała mężczyznę wzrokiem, dopóki nie zniknął za drzwiami, a potem spojrzała na salon. Jeszcze godzinę temu niewielkie lokum sprawiało wrażenie pustego. Teraz wolna przestrzeń kurczyła się zastraszająco szybko.

Gdy do salonu wszedł kolejny robotnik, Lena dopijała resztkę kawy. Mężczyzna był po pięćdziesiątce i w odróżnieniu od młodszego kolegi nie miał problemów z koordynacją – z pakunkiem wetkniętym pod pachę wyglądał jednak, jakby cierpiał na poważne zaburzenia kardiologiczne. Najwyraźniej chwila przerwy byłaby nie tyle wskazana, ile niezbędna.

– Dużo tego jeszcze? – zapytała. To on dowodził ekipą.

Mężczyzna przesunął pudło na środek pokoju, a potem ściągnął czapkę z daszkiem i przetarł rękawem spoconą, zaczerwienioną od wysiłku twarz. Była już połowa września, ale temperatury nadal utrzymywały się na poziomie dwudziestu stopni. Od jutra wszystko miało ulec zmianie, dzisiaj można było cieszyć się pewnie ostatnim tak ciepłym dniem roku.

– Pani, już za połową! – krzyknął, jakby dzieliło ich kilkanaście metrów, a nie dwa kroki. – Uwiniemy się w godzinę, jeśli wcześniej nie wykończy nas brak windy. – Z powrotem nałożył czapkę. – W każdym razie… bliżej końca – powiedział już ciszej i ruszył w stronę wyjścia.

W bloku, w którym Lena wynajęła mieszkanie, rzeczywiście nie było windy i przez kilka pierwszych dni, nim sama przywykła do tej wysokości, wyjście na piąte piętro także dla niej kończyło się sporą zadyszką. Mieszkanie mieściło się na poddaszu i jeszcze nie tak dawno stanowiło całość z tym poniżej, ale zapewne z powodów czysto ekonomicznych zostało podzielone na dwa osobne. Lena mogła tylko podejrzewać, jak trudne było wynajęcie takiego lokum, zwłaszcza w Krakowie. Za swoje i tak już płaciła krocie. Było spore, jednak z powodu licznych skosów część użytkowa stanowiła co najwyżej połowę powierzchni. Jej to nie przeszkadzało, w końcu mieszkała sama. Centralną część stanowił przestronny salon z aneksem kuchennym.

– To już ostatnie – powiedział mężczyzna pół godziny później. Skończyli wcześniej, niż sam się spodziewał.

Choć trzymał w dłoniach tylko niewielką paczkę, był cały czerwony, a ulga malująca się na jego twarzy dorównywała tej słyszalnej w głosie. Jego kolega nie wyglądał lepiej, na dodatek kołysał się lekko na boki, z trudem utrzymując ogromne pudło.

Gdy ostatnie rzeczy znalazły się na podłodze, Lena wyjęła portfel z torebki i zapłaciła ustaloną kwotę, dorzuciwszy napiwek. Kilka minut później została sama. Wróciła do salonu i zatrzymała się w progu, dokładnie oglądając pomieszczenie. Zdecydowanie nie była minimalistką. Wiedziała, że przez te lata nazbierała mnóstwo rzeczy, ale nie spodziewała się, że będzie tego aż tyle.

Pierwotnie chciała ułożyć pudła tylko w korytarzu, szybko zrozumiała jednak, że to niewykonalne. Teraz między kartonami a ścianą istniały metrowe przerwy umożliwiające poruszanie się po pokoju niczym po wojennych okopach. Towarzyszyło jej coś na kształt zadowolenia, że rozpakowywanie musiało poczekać do jutra. Wieczór planowała spędzić zupełnie inaczej.

Z tą myślą zgarnęła klucze z parapetu i ponownie przecięła salon, przed wyjściem wrzuciwszy jeszcze do torby buty i dres. Gdy opuściła mieszkanie i zbiegła na dół, była osiemnasta dziesięć, do zachodu słońca brakowało mniej więcej pół godziny, a niebo powoli przyjmowało już barwę granatu. W tym momencie była to jedyna oznaka zbliżającej się jesieni.

Ruszyła wzdłuż Lea. Pół godziny później skręciła w wąską uliczkę. Już z tej odległości wznoszącej się po prawej stronie bryły nie można było pomylić z niczym innym. Typowy budynek szkoły podstawowej – szara elewacja, liczne duże okna na trzech poziomach, z boiskiem do koszykówki i mieszczącym się tuż za nim boiskiem do piłki nożnej. Wokół placówki ciągnęło się metalowe ogrodzenie. Od frontu prowadziły do niej szerokie drzwi.

Lena nie weszła do środka, tylko ruszyła wzdłuż budynku. Bez większych problemów zlokalizowała właściwe miejsce – sala gimnastyczna znajdowała się na parterze, do którego prowadziło osobne wejście od strony boiska. W środku unosił się charakterystyczny, doskonale rozpoznawalny zapach. Chociaż minęło wiele lat, odkąd była w takim miejscu po raz ostatni, to nie mogła go pomylić z żadnym innym. Wyglądało na to, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały.

Sala była duża, lecz teraz znajdowało się w niej około piętnastu osób w różnym wieku. Większą część grupy stanowili mężczyźni. Kilka kobiet stało pod oknem; każda z nich w tym momencie zajmowała się sobą.

Lena mruknęła coś na przywitanie i przeszła do szatni. Szybko wciągnęła na siebie spodnie i bawełnianą koszulkę, a potem wróciła do reszty. Jej wejście zbiegło się w czasie z pojawieniem się wysokiego, potężnie zbudowanego instruktora. Dłuższe na czubku głowy włosy zebrał w kucyk, natomiast reszta była wygolona. Zamojska słyszała, że odszedł ze służby wojskowej kilka lat temu i obecnie zajmował się głównie szkoleniami.

Kiedy wyszedł na środek, od razu skupił na sobie uwagę zgromadzonych. Ucichły rozmowy, wcześniejsze grupki się rozeszły, a samotnicy podeszli bliżej.

– Nazywam się Artur Kantor – powiedział instruktor. Stał w lekkim rozkroku, z dłońmi złączonymi za plecami. – I witam wszystkich na pierwszych zajęciach krav magi. Dla niektórych będzie to nowość, a dla innych kontynuacja i odświeżenie podstaw.

To był powód, dla którego Lena zapisała się akurat do tej grupy. Znała podstawy, ale nie czuła się aż tak pewnie, by od razu przejść na wyższy poziom. Zaczynanie od początku również nie było rozwiązaniem.

Pierwszy raz usłyszała o krav madze podczas pobytu we Włoszech, za sprawą córki właściciela wynajmowanego mieszkania. Zaczęły wspólnie ćwiczyć z różnych powodów: Lena miała dużo wolnego czasu, a tamta potrzebowała kogoś do treningów. I tak to się zaczęło. Krav maga spodobała jej się od samego początku, co dosyć ją zaskoczyło, zwłaszcza że nie było tam ani eleganckich ruchów, jak chociażby w tai chi, ani żadnej filozofii, która sprawiałaby, by kryło się tam coś więcej. Medytacja, uspokojenie umysłu… Nic z tych rzeczy. Krav maga miała inne zadanie – nauczyć walki, aby w razie zagrożenia nie pozostawać biernym.

Lena odsunęła na bok wspomnienia i skupiła się na prowadzącym.

– Jak zapewne większość z was wie – kontynuował Kantor – jest to system samoobrony i walki wręcz, a wszystko koncentruje się wokół maksymalnej skuteczności przy minimalnej liczbie ruchów. –Nawet jego głos oddawał drzemiącą w nim siłę. Był mocny, dźwięczny, a szybki sposób wymawiania słów upodabniał jego wypowiedź do rzucanej serii rozkazów. Świadomość, że był w stanie dać sobie radę w różnych sytuacjach, przekładała się na jego pewność siebie.

– Są różne powody nauki – mówił dalej – niektórzy chcą się poczuć bezpieczniej, inni po prostu traktują to jako formę aktywności ruchowej. Otrzymacie to wszystko. Zanim jednak przejdziemy do ćwiczeń, chciałbym na początku przypomnieć o pewnych zasadach krav magi. – Wyciągnął przed siebie dłoń i wyprostował palec wskazujący. – Pierwsza będzie oczywista dla większości. Chodzi o to, by unikać miejsc i sytuacji stwarzających zagrożenie.

Lena pokiwała głową. Wpajano jej to, odkąd była dzieckiem.

Kolejny palec wystrzelił w górę.

– Druga zasada: kiedy dojdzie do niebezpiecznej sytuacji, jeśli to tylko możliwe, należy jak najszybciej opuścić miejsce zagrożenia.

To również powtarzano w domu Zamojskich… I na tym podobieństwa się skończyły.

– Trzecia zasada: jeśli oddalenie się jest niemożliwe, należy walczyć z wykorzystaniem wszelkich dostępnych środków. Natomiast czwarta ma zastosowanie w sytuacjach bez wyjścia. – Kantor zawiesił głos i przesunął spojrzeniem po zgromadzonych. Dopiero gdy dotarł do ostatniego mężczyzny, dodał: – Jeśli zawodzą wszelkie wcześniejsze sposoby i nie możecie wykorzystać niczego, co znajduje się pod ręką, wtedy walczycie i… nie obowiązują żadne ograniczenia.

Po jego słowach zaległa cisza. Chyba nikt z zebranych nigdy nie chciałby się znaleźć w sytuacji, w której będzie musiał walczyć o życie.

– Każde spotkanie będziemy rozpoczynać intensywną rozgrzewką, a potem przejdziemy do ćwiczeń w parach. Zwykle łączymy się z osobami zbliżonymi poziomem umiejętności. – Trener klasnął w dłonie. – No, to zaczynamy! Dziesięć okrążeń wokół sali. Biegiem!

Półtorej godziny później Lena wiedziała, że potrzebowała właśnie tego: wysiłku, ale innego niż ten dotychczas. Ćwiczyła ze znacznie młodszą dziewczyną, mogła mieć koło dwudziestu lat. W tym przypadku wiek nie miał żadnego znaczenia. Liczyło się to, że tamta też ani nie była nowicjuszką, ani nie miała za sobą miesięcy praktyki.

Kiedy opuściła salę gimnastyczną, wciągnęła do płuc ciepłe wrześniowe powietrze, a następnie schowała dłonie do kieszeni i ruszyła w drogę powrotną.

Była już na Lea, gdy wyszedłszy na otwartą przestrzeń, poczuła niepokój. Rozejrzała się, mając nieprzyjemne wrażenie, że jest obserwowana, ale nie dostrzegła nikogo z wyjątkiem starszego mężczyzny wyprowadzającego na spacer labradora. Jednak był on tak skoncentrowany na prowadzonej przez telefon rozmowie, że nie zauważył nawet, iż pies załatwia się prosto na jego nogi.

To musiało być jedynie złudzenie, pomyślała. Mimo to przyspieszyła, chcąc jak najszybciej dostać się do mieszkania.

Rozdział 2

Jakub Zagórski obrócił się na plecy z głośnym westchnieniem i spojrzał w sufit. Serce tłukło mu się w piersi, a przyjemne uczucie zaspokojenia rozchodziło się po całym ciele.

– Nie wiedziałem, że uczyli was na studiach takich rzeczy – powiedział cicho. Mimo to miał pewność, że słowa dotarły do kobiety leżącej obok. Świadczył o tym śmiech, który tak lubił, niski, gardłowy. Na inne reakcje nie musiał długo czekać. Po chwili partnerka, wysunąwszy się spod kołdry, przełożyła nad nim nagie udo.

Jakub położył dłoń na jej biodrze i przesunął po nim ręką, czując pod palcami przyjemne zaokrąglenie i delikatną skórę. Dochodziła północ, na nogach był od ponad dwudziestu godzin, ale nie miał powodów do narzekań.

– Kochany, uczyli nas jeszcze innych rzeczy – odparła, kiedy w końcu mogła mówić. Ostatnie sekundy przypominały nierówną walkę o oddech. Mimo to przesunęła się nieco, po czym usiadła na nim okrakiem. Jej piersi zakołysały się, skupiając na sobie wzrok Jakuba.

Dagmara była cholernie zmęczona, ale zadowolona. Odkąd zaczęli się spotykać, takie momenty zdarzały się coraz częściej. Choć nie czuła się jeszcze w pełni szczęśliwa, ten dzień zbliżał się wielkimi krokami, z jednej strony budząc w niej lęk, a z drugiej oczekiwanie.

– Uczyli nas jeszcze tego… – Pochyliła się nad nim.

Kiedy wreszcie skończyli, zbliżała się pierwsza. Dagmara opadła na łóżko tuż obok Kuby i położyła głowę na jego piersi. Gdyby tylko miała siłę, zapewne zdobyłaby się na jakiś komentarz, ale potrzebowała jeszcze chwili na dojście do siebie.

Zagórski wyswobodził rękę i sięgnął po zegarek. W środku tygodnia żadne z nich nie mogło sobie pozwolić, by rano być tylko na pół gwizdka.

– Już późno, muszę się zbierać – rzucił ku jej niezadowoleniu. – Saburi pewnie przebiera łapami.

Saburi był psem rasy Rhodesian ridgeback, rzadko spotykanej w Polsce, co było dość dziwne, jeśli wziąć pod uwagę ich łagodny charakter i piękny wygląd. Z rosnącym w odwrotnym kierunku niż reszta paskiem sierści na grzbiecie wyróżniał się na tle innych psów. Kiedyś rhodesiany wykorzystywano podczas polowania na lwy i niektórzy doszukiwali się podobieństwa pomiędzy tymi zwierzętami. Do tej grupy należał Zagórski.

Nie zważając na ciche protesty, odsunął nogę Dagmary i zdecydowanym ruchem podniósł się z łóżka. Jeszcze parę minut spędzonych w takiej pozycji sprawiłoby, że zasnąłby i obudził się dopiero rano. A przecież miał obowiązki.

Kobieta usiadła i oparła się o zagłówek łóżka. Z powodu chłodu panującego w pokoju jej sutki stwardniały, lecz tym razem nie nakryła się kołdrą. Jej uwaga skupiała się na kochanku.

W słabym świetle, jakie rzucała stojąca przy łóżku lampka, przyglądała się ruchom Jakuba. Zastanawiała się, czy to był odpowiedni moment, by poruszyć temat, który nie dawał jej spokoju od pewnego czasu.

– Co byś powiedział na to, by się do mnie wprowadzić? – rzuciła szybko, zanim zdążyła zmienić zdanie, jak kilka razy wcześniej.

Jakub zajęty zbieraniem swoich rzeczy porozrzucanych po całym pokoju, zatrzymał się i spojrzał na nią. Na co dzień włosy upinała wysoko, by jej nie przeszkadzały; teraz rozpuszczone, wręcz potargane, dodawały jej uroku.

– Spotykamy się… Jak długo? – Wrócił do kompletowania skarpetek. – Niecałe trzy miesiące?

Dagmara przytaknęła. Pamiętał – to dobry znak. Niestety, wyczuwała także sceptycyzm zarówno w jego postawie, jak i głosie. Ten sam, który powstrzymywał ją przed wcześniejszym poruszeniem tematu. Teraz nie mogła się już jednak wycofać.

– Nie sądzisz, że to trochę za wcześnie?

Pokręciła głową.

– Jaka to różnica, czy to kilka tygodni, czy miesięcy? – odparła zdecydowanie. – Dobrze nam ze sobą i to się liczy. – Kiedy nie skomentował, mówiła dalej: – Pomyśl, jaka to byłaby wygoda! Jest ogród, z którego nie korzystam, więc Saburi miałby idealne warunki. Nie musielibyśmy się zrywać o nieludzkich porach. – Zaczęła od argumentów, które uważała za najmocniejsze. – No, chyba że jesteś tak przywiązany do własnego mieszkania… Wtedy ja mogę się przenieść do ciebie.

– Daga… – Jakub podszedł bliżej. – Od samego początku mówiłem, że nie jestem dobrym materiałem na męża ani na ojca, więc nie oczekuj tego ode mnie.

– A kto o tym mówi?! – Poderwała się z łóżka i podeszła do niego, kładąc ręce na biodrach w geście oczekiwania. – Męża już miałam i nie zamierzam wchodzić w to jeszcze raz. Jesteśmy dorośli, nie mamy zobowiązań oprócz tych związanych z pracą. Co szkodzi spróbować? Jak wyjdzie, to dobrze, jak nie, przejdziemy nad tym dalej.

Musiał przyznać, że jej argumenty były rozsądne. Męczyły go te nocne eskapady i zrywanie się skoro świt. Miał już swoje lata.

– Po prostu to przemyśl – dodała ciszej.

– Dobrze. – Jego odpowiedź zaskoczyła ich w równym stopniu. – Ale do tego czasu nie naciskaj.

Pokiwała głową i uśmiechnęła się zadowolona. To jeszcze nie przesądzało sprawy, ale nadawało jej dobry kierunek.

Pocałował ją na pożegnanie i wyszedł. Choć w sypialni było chłodno, nie wróciła do łóżka. Zamiast tego podeszła do okna – w samą porę, by zobaczyć, jak Jakub wsiada do samochodu. Poczekała, aż odjedzie i dopiero wtedy wsunęła się pod ciepłą kołdrę. Na poduszce wciąż utrzymywał się jego zapach. Przesunęła po niej dłonią, czując, jak na jej ustach pojawia się uśmiech. Tak, do pełni szczęścia trochę jej jeszcze brakowało, ale dzień, w którym wreszcie ją osiągnie, był zdecydowanie bliższy niż jeszcze tydzień temu.

Czwartek, 17 września

Rozdział 3

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji