Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
`Niemirów, 1992 rok
Spokojnym dotąd miasteczkiem na południu Polski wstrząsa tragedia: uprowadzone zostają dwie dziewczynki, mają zaledwie siedem i osiem lat. Tylko jednej udaje się przeżyć. Brutalność sprawcy poraża nawet policjantów.
Niemirów, trzydzieści lat później
Julia Lenarczyk, znana krakowska prokuratorka, wraca do domu rodzinnego. Oskarżenie skorumpowanego policjanta, Leszka Maksymiuka wiele ją kosztowało. Julia jest twarda, ale potrzebuje czasu by dojść do siebie.
Spokój zaburza nieoczekiwany przyjazd jej sióstr. Trudne dzieciństwo naznaczone tragedią i wręcz wojskowe wychowanie łączą, ale nigdy nie skłaniały do sentymentalnych wspomnień. Od lat nie są ze sobą blisko. Wszystko zmienia szokująca wiadomość o ucieczce Maksymiuka i realne zagrożenie dla osób powiązanych z jego procesem.
Czy siostry zostawią przeszłość za sobą?
Do czego będą musiały się posunąć, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo najbliższych?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 418
Projekt okładki i ilustracja na okładce: Mariusz Banachowicz
Redaktor prowadząca: Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne: Elżbieta Derelkowska
Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech
© 2024 by Małgorzata Łatka
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-056-1
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Mojej Siostrze
Szesnasty lipca 1992 roku
Ostatniej nocy podkomisarz Sylwia Bednarek przespała łącznie trzy godziny, ale czuła się, jakby zamknęła oczy na zaledwie kilka minut. Była zmęczona, a opuchnięte powieki piekły ją jak wtedy, gdy podczas zeszłorocznych wakacji nad morzem jakieś dziecko sypnęło jej piaskiem prosto w twarz. Samopoczuciu Sylwii nie pomagało także nieprzyjemne drapanie w gardle, zwiastujące przeziębienie. To były jednak niewielkie niedogodności. Nic nie znaczyły w porównaniu z tym, przez co zapewne przechodziły rodziny dwóch dziewczynek, które ubiegłego wieczoru nie wróciły do domów.
Trwające przez całą noc poszukiwania siedmio- i ośmiolatki nie przyniosły żadnych rezultatów. Dziewczynki zniknęły, jakby zapadły się pod ziemię. Jedną z zaginionych Sylwia znała tylko z widzenia. Z drugą rozmawiała wielokrotnie, gdy mijały się na ulicy albo wtedy, kiedy dziewczynka przychodziła w odwiedziny do jej syna, z którym była w jednej klasie.
Sylwia mocno zacisnęła usta na samo wspomnienie ostatniego wybryku Mariusza, z powodu którego w poniedziałek została wezwana do szkoły, by po raz kolejny odbyć tę samą mało przyjemną rozmowę z dyrektorem. Syn rozrabiał, a przez te swoje żarty, których nie szczędził nawet nauczycielom, zasłynął na całe Niemirowo.
Potarła powieki i wyjrzała przez okno na znajomy krajobraz, mając nadzieję, że choć dzisiaj Mariusz będzie się zachowywał, jak należy. Czuła, że na odwiedzenie szkoły tego dnia nie będzie miała czasu ani siły. Niespełna kilka minut temu Sylwia i jej partner, Leszek Sitarski, otrzymali informację od Brzdękały i Krasickiego, innych policjantów biorących udział w poszukiwaniu dziewczynek, że w lesie znaleziono ciało jednej z nich. Natknął się na nie nauczyciel biologii podczas spaceru po niemirowskich lasach.
Gdy minęli skrzyżowanie, odwróciła głowę od ulic pokrytych lipcowym kurzem i spojrzała na siedzącego obok niej mężczyznę. Komisarz Leszek Sitarski, pierwszy skory do opowiadania żartów, milczał, ze wzrokiem utkwionym w przedniej szybie. Był przysadzistym mężczyzną o sympatycznej twarzy, która nieraz myliła zatrzymanych; teraz był jednak poważny. Podobnie jak Sylwia. Oboje mieli świadomość tego, co zastaną na miejscu. A przynajmniej pewne o tym wyobrażenie.
W ciszy pokonali ostatnie kilometry. Kilka minut później Leszek skręcił w prawo i zaparkował obok stojącego na końcu drogi radiowozu. Tuż za nim zaczynała się leśna ścieżka. Wysokie na pół metra pokrzywy porastały pobocze z każdej strony, ciągnąc się aż do linii drzew. Sitarski, próbując dostrzec to, co działo się kilkadziesiąt metrów dalej, nie zauważył, że wjechał zbyt głęboko i gałązki rosnącego obok krzewu zadrapały maskę.
Sylwia nie czekała, aż wyłączy silnik, i wysiadła z auta. Urodziła się w Niemirowie, tu się wychowała, a potem zaczęła pracę. Pomijając jeden epizod, kiedy to dostała się na AGH i przez rok mieszkała w Krakowie, można uznać, że w tym małym miasteczku na południu Polski spędziła całe życie. I znała ten teren. Razem z Mariuszem i mężem przyjeżdżali tutaj na wycieczki rowerowe, organizowali pikniki.
Zrobiła kilka kroków i usłyszała trzaśnięcie drzwi samochodowych dochodzące zza jej pleców. Nie odwróciła się, jej wzrok zatrzymał się na nauczycielu biologii, który stał obok trzeciego radiowozu. Stanisław Tkaczyk, trzydziestodwuletni mężczyzna w białej koszulce i uciętych tuż nad kolanami dżinsowych spodenkach, z których zwisały białe nitki, wyglądał inaczej niż zwykle. Opierał się o pień dębu i próbował odpowiadać na pytania zadawane przez aspiranta Krasickiego, ale rozmowę utrudniał ujadający przy jego nodze pies.
Wymieniła spojrzenia z kolegą i ruszyła wzdłuż leśnej ścieżki. Ciężkie kroki Sitarskiego dudniły za jej plecami, do czasu aż chwilę później zwolniły i w końcu się zatrzymały, gdy Leszek dostrzegł to, co leżało między drzewami. Potrzebował chwili, by zebrać się w sobie. Tak jak Sylwia, miał dziecko w podobnym wieku, co zmarła dziewczynka.
Choć zauważyła drobne ciało w tym samym momencie, co jej partner, odsunęła od siebie emocje i zmusiła się, by iść dalej. Po chwili jednak przystanęła. Nieruchome ciało Dagmary Piontek leżało na ziemi, a trawę wokół niej znaczyły liczne rdzawe plamy. Twarz dziewczynki zastygła w wyrazie bólu. Sylwia nie miała żadnych wątpliwości, że przed śmiercią Dagmara cierpiała. W zagłębieniu jej widocznych pod skórą obojczyków zebrało się sporo krwi.
Sylwia poczuła, jak niedawno wypita kawa podchodzi jej do gardła. Zacisnęła pięści i całą uwagę skupiła na powolnym oddychaniu. Ale wystarczyło tylko jedno spojrzenie w nieruchome oczy dziewczynki, by straciła nad sobą kontrolę. Odbiegła szybko w bok, kierując się głębiej w las, i zwymiotowała. Skurcze żołądka męczyły ją jeszcze przez kilka minut. Nawet nie zwróciła uwagi, że płacze, dopóki nie poczuła na policzkach łez. Choć wierzyła w Boga i co tydzień chodziła do kościoła, w tym momencie towarzyszyła jej pewność, że gdyby spotkała na swojej drodze mordercę, nie okazałaby mu litości.
Po raz ostatni splunęła na trawę, oparła dłonie na udach i po chwili spróbowała się wyprostować. Wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów, równocześnie rozglądając się wokół siebie. Był piękny letni dzień. Gdyby nie silny wiatr, którego podmuchy czuła na twarzy, upał stałby się nieznośny. Z daleka dochodziło rytmiczne stukanie dzięcioła. Życie toczyło się dalej.
Miała już wrócić do Sitarskiego, gdy kątem oka zobaczyła coś czerwonego. Leżało na ziemi, jakieś dwadzieścia metrów dalej, przysłonięte krzewami jeżyn.
– Leszek! – krzyknęła do kolegi i rzuciła się do przodu.
Słyszała za sobą kroki partnera, który podobnie jak ona z trudem przedzierał się przez kłujące krzaki. Mimo długich spodni, kolce boleśnie wbijały się w ciało Sylwii, ale nie zwracała na to uwagi, skupiona jedynie na tym, co widziała coraz wyraźniej. Drugą zaginioną dziewczynkę. Jej czerwona sukienka była zniszczona i rozerwana w wielu miejscach. Na nogach i rękach widniały liczne zadrapania. Duża plama na wysokości jej brzucha miała kolor o odcień ciemniejszy od reszty ubrania.
Sylwia padła na kolana obok dziewczynki. Koleżanka Mariusza miała zamknięte oczy. Wyglądała, jakby spała. Wcześniej włosy musiała mieć splecione w dwa warkocze, ale teraz tylko na jednym została różowa wstążka.
Odruchowo przytknęła palce do szczupłej szyi, szukając pulsu.
– Co za skurwiel to zrobił? – rzucił Leszek, zatrzymując się obok partnerki.
W jego głosie Sylwia słyszała te same emocje, od których piekł ją przełyk, a żołądek zacisnął się w supeł. Brakło słów, by choć spróbować wytłumaczyć tę tragedię.
– Ona jeszcze żyje – szepnęła z niedowierzaniem, gdy chwilę później poczuła tętno. Słabe, nierówne, ale było.
Sitarski zdawał się być w jeszcze większym szoku niż Sylwia.
– Co? – spytał z niedowierzaniem.
– Ona jeszcze żyje! – Gdy nie zareagował, złapała go za rękaw i potrząsnęła nim mocno. – Leszek, wezwij karetkę!
Nie czekając na reakcję Sitarskiego, puściła jego ramię i przycisnąwszy obie dłonie do brzucha dziewczynki, próbowała zatamować krwawienie.
– Trzymaj się, mała. Już nic ci nie grozi – powiedziała, choć nie była pewna, czy dziewczynka ją w ogóle słyszy.
Trzydzieści lat później
Aleksander Krajewski wyglądał młodo. Mógł być jeszcze przed czterdziestką albo tuż po. Przed umówieniem się na wizytę Julia Lenarczyk sprawdziła cały jego dorobek naukowy, lecz w przeciwieństwie do publikacji, których tytuły znała prawie na pamięć, nie mogła sobie przypomnieć, czy był on od niej młodszy, czy starszy. Ta niewiedza ją drażniła. Podobnie jak spokojny głos lekarza. Julia wolałaby usłyszeć w nim więcej emocji, które stanowiłyby choć ułamek tego, co właśnie przeżywała. Mimo to siedziała nieruchomo na twardym krześle i w milczeniu przyglądała się niebieskim oczom Krajewskiego, które miały ten sam odcień co wąski krawat zawiązany na jego białej koszuli.
– Przykro mi, ale nic więcej nie możemy zrobić – odezwał się cicho lekarz. Myślał nie tyle o sobie, co o możliwościach, jakie oferowała współczesna medycyna.
Julia opuściła wzrok na swoje dłonie, zastanawiając się, co dalej. Podanie w wątpliwość kompetencji lekarza miała już za sobą. Teraz przeszła do kolejnego etapu: niedowierzania i próby wyparcia. Należała do osób, którym wiedza daje poczucie bezpieczeństwa. Chociaż w tym jednym przypadku było odwrotnie. Julia powoli docierała do ściany i po prostu nie dopuszczała do siebie myśli, że kończyły się jej możliwości.
– Tak jak już wspomniałem – kontynuował, gdy cisza się przeciągała – zwiększę dawki leków, ale proszę pamiętać, że mogą nasilić się działania niepożądane.
Jedynym znakiem, że do Julii dotarło, co Krajewski powiedział, były jej mocno zaciśnięte usta. Na co dzień wydatne, ale teraz przypominały wąską linię.
– Nic więcej? – upewniła się, podnosząc wzrok.
Mężczyzna zawahał się przez kilka sekund. To wystarczyło, by Julia poczuła przypływ nadziei.
– Możemy pomyśleć jeszcze o włączeniu łagodnych środków antydepresyjnych. – Wzdrygnęła się, gdy głos lekarza szybko pozbawił ją złudzeń. – Mają także działanie uspokajające i…
– Jeszcze ich nie potrzebuję – weszła mu w słowo.
Nie o takie rozwiązanie jej chodziło. Specjalnie przyjechała do doktora Krajewskiego, bo liczyła, że on, w przeciwieństwie do innych, do których chodziła w ostatnim czasie, będzie mógł coś pomóc. Na razie nie dowiedziała się niczego nowego.
Lekarz przytaknął. W dłoniach obracał srebrny długopis z niewielkim logo, którego napisu nie była w stanie przeczytać.
– W takim razie proszę pamiętać o codziennym odpoczynku. Przy tej chorobie jest to szczególnie ważne. Z powodu nieprawidłowego wydzielania melatoniny i kortyzolu pani mózg przez cały czas znajduje się w fazie pobudzenia. Zalecam też unikanie stresu, nadmiernego wysiłku psychicznego, a także fizycznego.
– Innymi słowy życia – podsumowała i poczuła, jak powraca jej złość. Stara dobra znajoma, dzięki której dotychczas utrzymywała się na powierzchni. Gniew silniejszy od paraliżującego lęku.
Lekarz potraktował jej słowa poważnie.
– Jeśli nic pani nie zmieni, będzie tylko gorzej.
Tym razem Julia powstrzymała się od komentarza i skinęła jedynie głową. W ciszy obserwowała, jak mężczyzna wystawia receptę na kolejne środki przeciwbólowe.
– Chciałbym móc zrobić coś więcej... – dodał Krajewski po chwili, odsuwając się od biurka. – Czy informowała pani rodzinę o swojej chorobie?
Julia skrzywiła się. Zdążyła pożałować, że na początku wizyty wspomniała, że ma córkę.
– Jeszcze nie – ucięła temat, chowając zalecenia i kod recepty do torebki, po czym zapłaciwszy za wizytę, skierowała się w stronę wyjścia.
– Z doświadczenia wiem, że wsparcie bliskich jest bardzo pomocne. – Głos Krajewskiego zatrzymał ją przy drzwiach.
Pożegnała się i opuściła gabinet. Szybsze bicie serca nie było jedyną wskazówką, że lekarz poruszył newralgiczny temat. Ostatnie tygodnie spędziła na zastanawianiu się, co zrobić, a przede wszystkim jak. Bezskutecznie. Na samą myśl o rozmowie z córką do oczu Julii napływały łzy. Tak samo było i teraz. Otarła je ze złością, nie pozwalając sobie na okazywanie słabości. Robiła to tylko wtedy, kiedy była sama, w swoim pokoju, wciskając twarz tak głęboko w poduszkę, by nie usłyszała jej krzyku śpiąca za ścianą niespełna pięciolatka. Przez ostatnie dni Julia skupiała się na czekających ją urodzinach córeczki, próbując udawać przed sobą, że nie ma żadnych zmartwień, z którymi musi się zmierzyć.
Licząc, że uda jej się zrobić to i dzisiaj, spróbowała przekierować całą uwagę na zaplanowane na najbliższą sobotę przyjęcie, ale nie była w stanie. To rozkojarzenie nie wynikało z wizyty, która nie wniosła nic nowego, lecz z trwającej właśnie rozprawy Leszka Maksymiuka. Na samo wspomnienie tego mężczyzny Julia poczuła, jak jej ciało sztywnieje w nerwowej reakcji, a oddech staje się płytki.
Rozprawa odbywała się w krakowskim sądzie, nieopodal ronda Mogilskiego. Przez pewien czas Julia rozważała nawet, czy nie pojechać do sądu. Nikogo nie zdziwiłby jej widok, choć obecnie była na zwolnieniu lekarskim, bo to ona jako prokuratorka zgromadziła na Maksymiuka mocne dowody. Ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Maksymiuk kosztował ją już zbyt wiele, w tym utratę zdrowia. Zebranie dowodów zajęło Julii kilka długich i trudnych miesięcy. Maksymiuk nadal miał znajomości w różnych środowiskach, które wykorzystywał nawet wtedy, kiedy przebywał w areszcie. Świadkowie zmieniali nagle zeznania, a ci bardziej uparci znikali w tajemniczych okolicznościach. Julia także poczuła na własnej skórze, jak wygląda zastraszanie w wydaniu byłego policjanta. I mimo że w pracy zdarzało się jej otrzymywać pogróżki, tamtego dnia po raz pierwszy poczuła lęk, który nie opuszczał jej do teraz.
Julia miała nadzieję, że po skazaniu Maksymiuka to się zmieni. Dzięki przygotowanym przez nią materiałom prokurator Mikołajewski, któremu przekazała sprawę, dysponował mocnymi dowodami. W tym momencie chodziło jedynie o wysokość wyroku. Byłemu policjantowi groziło od dziesięciu do dwudziestu lat. Nie było szans, by wyszedł na wolność, przynajmniej nie wcześniej niż przed ukończeniem przez niego sześćdziesiątego roku życia.
Julia zrobiła to, co do niej należało, ale z powodów zdrowotnych nie doprowadziła sprawy do końca. Kilka dni po usłyszeniu diagnozy opuściła Kraków i przeniosła się do swojego domu rodzinnego w Niemirowie. Od tego momentu minął już miesiąc.
Wyszła z kamienicy mieszczącej się przy ulicy Krakowskiej, nieopodal mostu Józefa Piłsudskiego, i przystanęła, gdy oślepiło ją słońce. To był jeden z tych ładnych wrześniowych dni. Było dosyć ciepło. Julia założyła okulary przeciwsłoneczne, rozpięła kurtkę, a następnie kierowana ciekawością, sprawdziła wiadomości na telefonie. Szukała najświeższych informacji o Maksymiuku. Od jego aresztowania media żyły sprawą byłego policjanta, a ostatnio – z uwagi na zbliżającą się rozprawę sądową – na bieżąco odświeżały temat.
Szybko przebiegła wzrokiem po samych nagłówkach. Kilka artykułów przypominało o sprawie Maksymiuka, skupiając się głównie na zarzutach wobec niego, jeden nawiązywał do paru głośnych śledztw, które prowadził, pracując w wydziale narkotykowym w Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie. Nie było żadnej wzmianki o wyroku skazującym.
Gdy przekonała się, że rozprawa nadal trwa, ruszyła w stronę przejścia dla pieszych. Zanim do niego dotarła, wykorzystała nadarzającą się okazję, kiedy tramwaj, który nadjeżdżał z prawej strony, zwolnił, i przebiegła na drugą stronę ulicy. Szybkim krokiem przeszła sto metrów, a następnie skręciła w lewo. Nie miała zbyt dużo czasu. Musiała kupić kilka rzeczy, a potem jechać do domu, by odebrać córkę od znajomej, która zgodziła się zająć Tolą podczas jej nieobecności.
Niespełna trzy godziny później wjechała na parking przed barem U Krzycha i z trudem znalazła wolne miejsce. Ładna pogoda, która miała utrzymać się jeszcze przez kilka najbliższych dni, sprawiła, że Niemirowo, malowniczą miejscowość na południu Polski, odwiedziło sporo turystów.
Weszła do środka i zaraz po przekroczeniu progu dostrzegła córeczkę. Tola siedziała przy ostatnim stole w głębi sali i nie zwracała uwagi na otoczenie, całkowicie pochłonięta układaniem czegoś z nowego zestawu klocków Lego. Julia odwróciła od niej wzrok i pomachała ręką do wysokiej kobiety, która zbierała ze stołu brudne talerze, po czym ruszyła w jej stronę. Żona Krzycha, dla Julii i Toli po prostu Bunia, miała zaróżowione policzki. Ze spiętego na czubku głowy koka wysunęło się kilka siwych pasm włosów.
– Wszystko w porządku? – spytała Julię, gdy wróciła z zaplecza z pustą tacą.
Właścicielka baru była jedyną osobą, której Julia powiedziała o swojej chorobie.
– Bywało lepiej – odpowiedziała szczerze, opierając łokieć na barze. Zapachy dochodzące z kuchni podrażniły jej pusty żołądek. Julia przypomniała sobie, że nic nie jadła od śniadania. Przez chwilę chciała dodać coś jeszcze, ale szybko porzuciła ten temat, gdy dostrzegła, że w ich stronę podbiega córka. – Opowiem ci później.
Julia przytuliła Tolę, a ta wcisnęła nos w jej brzuch.
– Kupiłaś? – spytała, podnosząc głowę. Brązowe oczy w takim samym kolorze jak matki spoglądały na nią wyczekująco.
Julia przygładziła odstające kosmyki włosów. Za każdym razem, gdy przyjeżdżała do Krakowa, zatrzymywała się w ich ulubionej cukierni.
– Tak, drożdżówki czekają w samochodzie. Pozbieraj swoje rzeczy i jedziemy do domu.
Toli nie trzeba było dwa razy prosić. Szybko poupychała kolorowankę i kredki do plecaka. Nowo zbudowany zamek Pięknej i Bestii trzymała ostrożnie w obu dłoniach, zmierzając w stronę wyjścia.
– Widzimy się w sobotę. – Julia na pożegnanie cmoknęła Bunię w policzek.
Po chwili była już na zewnątrz. Gdy wsiadły do samochodu, Tola od razu sięgnęła po papierową torebkę i wyciągnęła z niej drożdżówkę z serem. Na widok dużej ilości kruszonki na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech.
– Włączysz Karlssona z dachu? – spytała Tola pomiędzy kęsami.
Julia przypięła córkę pasami i usiadła na miejscu kierowcy.
– Tak. Sprawdzę tylko jedną rzecz. – Julia włączyła radio, akurat by załapać się na końcówkę wiadomości. Zacisnęła dłonie na kierownicy, wsłuchując się w jednostajny głos redaktorki.
– Leszek Maksymiuk został skazany na karę piętnastu lat pozbawienia wolności. Obecnie jest transportowany do aresztu, w którym spędzi najbliższą noc.
Julia wypuściła powietrze, po czym włączyła płytę, o którą prosiła córka. Powoli ogarniał ją spokój. Sprawa Maksymiuka została nareszcie zamknięta, a wraz z tym także pewien rozdział w jej życiu. Z tą myślą dziesięć minut później zaparkowała przed niewielkim domem z podmurówką i z czerwonym strzelistym dachem. W oknach nadal wisiały firanki, które pięć lat temu wybrała jej mama.
Wysiadła z auta, otworzyła bagażnik i już miała wyciągnąć z niego zakupy, gdy jej uwagę przykuł przejeżdżający nieopodal samochód. Za kierownicą białego SUV-a siedział jakiś mężczyzna. Na głowie miał czapkę z daszkiem, która zasłaniała połowę jego twarzy. Nie był sam. Julia dostrzegła na tylnym siedzeniu dziewczynkę. Mogła być w wieku Toli albo niewiele młodsza. Po chwili auto zniknęło za drzewami, kierując się w stronę budynku stojącego na szczycie wzniesienia. Ich domy leżały na obrzeżach Niemirowa, nieopodal jeziora. Zdecydowana większość mieszkańców zasiedlała tereny w samym centrum, a także północną część miasteczka. Tę umowną granicę wyznaczał most kolejowy biegnący nad rzeką Czarną, której nazwa pochodziła od koloru kamieni pokrywających jej brzeg.
Julia wyciągnęła z bagażnika dwie siatki i skierowała się w stronę domu. Wieczorem, gdy Tola spała już za ścianą, przewracając się od czasu do czasu na drugi bok, o czym świadczyło głośne trzeszczenie łóżka, Julia wzięła szybki prysznic i przebrała się w piżamę. Gdy wróciła do pokoju, podeszła do okna, by zaciągnąć zasłony. Jej ręka zastygła na materiale, a Julia przez kilka sekund wpatrywała się w stojący na wzniesieniu dom. Na piętrze paliło się światło.
Była zmęczona po całym dniu, ale wiedziała, że szybko nie zaśnie. Od kilku miesięcy cierpiała na bezsenność. Mimo to weszła do łóżka, przykryła się kołdrą i sięgnęła po książkę, która uprzyjemniała jej ostatnie wieczory. Ten kryminał był naprawdę ciekawy. Julia lubiła takie powieści, choć nie czytała ich zbyt często, bo zwykle drażniły ją niedociągnięcia autora czy też policyjni bohaterowie, którzy mieli niewiele wspólnego z rzeczywistością. Tu jednak nie mogła się do niczego przyczepić.
Otworzyła książkę w zaznaczonym miejscu i z przyjemnością zagłębiła się w lekturze.
Sonia Lenarczyk włożyła koszulkę i spodnie, a potem, nie mając czasu na zrobienie innej fryzury, przeczesała tylko włosy i spięła je gumką na karku. Była już spóźniona. Kilka minut drzemki, na którą skusiła się, gdy zadzwonił budzik, przeciągnęło się do godziny. Dlatego na śniadanie musiało wystarczyć jabłko, które zgarnęła ze stołu, a potem szybko wyszła z mieszkania. Szukając w kieszeni kluczyka od zapięcia roweru, zbiegła na parter, omal nie zderzając się z wchodzącym na klatkę listonoszem.
– Dzień dobry – rzuciła, w ostatniej chwili przemykając obok mężczyzny.
Zatrzymała się przy rowerze i odpięła zabezpieczenie.
– Dzień dobry, pani spod dwudziestkitrójki? – spytał.
Sonia odwróciła się i przyjrzała uważniej pociągłej twarzy listonosza, którego od czasu do czasu widywała na swoim osiedlu.
– Tak.
– Mam dla pani list.
Przez chwilę czekała, aż mężczyzna wyszuka go w swojej przepastnej torbie. Gdy minęło kilkanaście sekund i już chciała mu powiedzieć, żeby wrzucił przesyłkę do skrzynki, listonosz podał jej kolorową kopertę. Sonia sprawdziła miejscowość nadania, otworzyła list i szybko przebiegła wzrokiem po urodzinowej kartce. Zmarszczyła brwi.
– Zła wiadomość? – domyślił się listonosz po jej reakcji.
W odpowiedzi mruknęła coś pod nosem i schowała kartkę do plecaka, wyciągnęła rower przed blok i po chwili mknęła już ulicą w stronę budynku Komendy Wojewódzkiej we Wrocławiu. Komisarz Sonia Lenarczyk pracowała w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Lubiła swoją pracę i ludzi, z którymi współpracowała. Wszystko zmieniło się dwa miesiące temu, gdy wyszła na jaw pewna sprawa. Znajoma policjantka, Katarzyna Białka, podzieliła się z Sonią informacją o nieprzyjemnym zajściu, do którego doszło na jednym z cotygodniowych spotkań w knajpie. Wiktor Kalicki był z innego wydziału, ale Sonia znała go bardzo dobrze. I wiedziała, że po alkoholu ma lepkie ręce. Sama miała okazję się o tym przekonać pewnego listopadowego wieczoru, ale zanim do czegoś doszło, szybko przypomniała Wiktorowi, że „nie” znaczy „nie”, a ciemny ślad pod jego okiem był tylko ostrzeżeniem, by nie próbował tego znowu. Niestety w stosunku do koleżanki mężczyzna pozwolił sobie na więcej. Po kilku dniach zrobił to samo, tym razem podczas pełnienia służby. Sonia namówiła policjantkę, by poszła z tą sprawą do naczelnika. Katarzyna z początku nie chciała tego robić, ale mając wsparcie w Soni, zmieniła zdanie. Lenarczyk towarzyszyła jej na każdym etapie, nawet później, wtedy, kiedy gówno wpadło w wiatrak. Niedługo po tym Kaśka szybko wycofała się z zeznań, udając, że doszło do nieporozumienia. I wtedy większość uwagi skupiła się na Soni, jakby to ona odpowiadała za całą tę sytuację. Nie pomagał też fakt, że jej relacje z Kalickim od początku były napięte. Niestety konsekwencje były dla niej bolesne. Jej koledzy, których dotąd uważała za dobrych znajomych, i była przekonana, że może na nich liczyć, powoli, ale w zauważalny sposób zaczęli się od niej odwracać. Solidaryzowali się z Wiktorem. Natomiast policjantki, które popierały nagłośnienie sprawy, nie mówiły o tym głośno.
Nie pomagała też Kaśka, która – gdy sytuacja zaczęła ją przerastać – wolała zrzucić odpowiedzialność na starszą stopniem koleżankę. To właśnie wtedy Sonia powoli przestała czerpać satysfakcję z pracy. Kiedyś czuła się częścią grupy, a teraz została outsiderką. Mimo to nie żałowała swojej decyzji. Uważała, że należy nagłaśniać takie sprawy.
Pół godziny później zatrzymała się przed wejściem do głównego budynku komendy, przypięła rower i weszła do środka. Zamiast jednak skierować się w stronę schodów, zniknęła za drzwiami toalety. Z ulgą przyjęła fakt, że jest sama. Przemyła twarz chłodną wodą i przyjrzała się sobie w lustrze. Zobaczyła piwne oczy, nos z niewielkim garbkiem, którego dorobiła się podczas pierwszego roku służby. Mocne światło jeszcze bardziej podkreślało drobne piegi.
Dźwięk otwieranych drzwi do toalety sprawił, że drgnęła. Szybko sięgnęła po ręcznik papierowy i ruszyła do wyjścia, po drodze witając się z policjantką, która właśnie weszła. Sonia zdążyła jeszcze złapać drzwi, zanim się zamknęły, gdy usłyszała swoje nazwisko. Na korytarzu toczyła się rozmowa na jej temat.
Zerknęła za siebie, żeby zobaczyć, jak młoda kobieta znika w kabinie, i uchyliła je nieco szerzej. Z miejsca, w którym stała, dostrzegła jedynie fragment szerokich pleców, mimo to bez problemu rozpoznała tego mężczyznę. Nie widziała jednak, z kim rozmawia. Wychyliła się odrobinę, ale drugi rozmówca nadal był poza zasięgiem jej wzroku.
– Przegięła Lenarczyk – odezwał się mężczyzna niskim głosem. – Razem z Kaśką mogły narobić mi niezłego syfu w papierach i to z powodu małego obściskiwania się.
– Kurwa, współczuję ci. Takie rzeczy załatwia się po cichu, a nie leci się z tym do starego. Dobrze, że wszystko rozeszło się po kościach.
Soni specjalnie nie zaskoczyło to, co usłyszała. Już nieraz docierały do niej komentarze, jedne bardziej wyszukane od innych. Coś innego sprawiło, że zacisnęła dłonie.
Dźwięk spuszczanej za jej plecami wody zagłuszył dalsze słowa. Sonia wiedziała, że nie może tkwić w tym miejscu, nie ściągając na siebie uwagi. Zdecydowanym krokiem wyszła na korytarz, by stwierdzić, że jest już pusto.
Gdy weszła do swojego pokoju, jej partnera nie było. Na biurku nadkomisarza Andrzeja Kowalika stał kubek, a w powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy.
Sonia rzuciła kask na biurko, włączyła komputer, a potem nastawiła czajnik. Nasypała do kubka dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej. Kilka minut później do pokoju wrócił Andrzej, a wraz z nim zapach dymu papierosowego. W przeciwieństwie do Soni wyglądał na zadowolonego. W ręce trzymał okulary przeciwsłoneczne.
– Jesteś już – odezwał się na jej widok. – Miałem do ciebie dzwonić.
– Zaspałam. – Sonia podniosła kubek do ust i mimo że kawa była gorąca, pociągnęła długi łyk.
– Za pół godziny jest zebranie grupy. Naczelnik chce podsumować sprawę, którą zamknęliśmy. Szykuj się na oklaski.
Sonia skinęła głową. Miała duży udział w tym, że śledztwo udało się doprowadzić do końca. Jednak czekająca ją pochwała teraz przestała być dla niej tak istotna.
Podeszła do biurka i usiadła ciężko na krześle, przebiegając wzrokiem po nagłówkach wiadomości.
– Masz teraz jedne z tych dni? – rzucił mimochodem Andrzej. Znaczący ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości, czego dotyczyło pytanie.
Sonia odwróciła się w jego stronę. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, partner już dawno padłby na ziemię.
– Nie mam! – Chciała dodać coś jeszcze, ale zrezygnowała.
Ponownie zaczęła wpatrywać się w ekran, nie mogąc się skupić. Kątem oka widziała, jak Andrzej zamyka drzwi i idzie w jej stronę.
Gdy niespodziewanie zatrzymał się za jej plecami i pocałował ją w kark, Sonia odsunęła się od niego. Jeszcze kilka tygodni temu zareagowałaby na tę pieszczotę w zupełnie inny sposób, ale nie dzisiaj. Miesiąc temu rozstała się z Andrzejem, a on i tak od czasu do czasu próbował wskrzesić to, co wcześniej ich łączyło. W przeciwieństwie do Soni, jego uczucia się nie zmieniły. Z powodu starań Andrzeja ich początkowo niezobowiązująca relacja zaczęła przemieniać się w coś więcej. Przestały mu wystarczać dwa wieczory w tygodniu czy sporadyczne weekendy, gdy jego żona wyjeżdżała z dzieckiem do swoich rodziców. W głowie Soni pojawiła się myśl, że pora to kończyć, gdy Andrzej zaczął rozważać rozwód.
– Co robisz? – spytała spokojnie, patrząc mu w oczy.
Andrzej uśmiechnął się i pochylił w jej stronę.
– Brakuje mi ciebie – powiedział, muskając ramię Soni. – Chcę wrócić do tego, co było wcześniej.
– To niemożliwe.
– Przecież wiesz, że zależy mi na tobie – dodał, jakby podobnej rozmowy nie prowadzili już wiele razy.
– Wiem, Andrzej, ale ja nie chcę formalnego związku. A tego właśnie oczekujesz.
– Nie mów mi, czego chcę!
Z trudem powstrzymała się przed kolejną ripostą. Nie chciała kontynuować tej rozmowy, zwłaszcza teraz, gdy tuż za ścianą siedziało kilku nieprzychylnych jej kolegów. Andrzej został partnerem Soni niespełna trzy lata wcześniej, a w ciągu ostatnich kilku miesięcy stał się kimś więcej. Nie spodziewała się, że kiedyś ich relacja zmieni się z zawodowej na osobistą, choć Kowalik idealnie wpasowywał się w typ mężczyzn, którzy zwracali jej uwagę, i bynajmniej nie chodziło nawet o jego wygląd. Sonia szukała partnerów, po których nie spodziewała się, że będą oczekiwać od niej czegoś więcej. Z tego też powodu przeważnie zadawała się z mężczyznami żonatymi albo takimi, którzy – mocno skupieni na karierze – nie mieli czasu na poważny związek. Nie chciała zakładać rodziny ani tym bardziej nie zamierzała mieć dzieci. Unikała zobowiązań. Możliwe, że powodem tego był głęboko skrywany lęk. Dlatego wiodła życie, w którym tylko od czasu do czasu musiała brać pod uwagę kogoś innego niż siebie.
Odetchnęła głęboko i pociągnęła długi łyk kawy.
– Przecież wiesz, że cię… – nie dokończył, milknąc w ostatnim momencie.
Andrzej wzbraniał się przed wypowiedzeniem tego słowa na głos. Wiedział, że po tym nie byłoby już odwrotu. Sonia, w przeciwieństwie do innych znanych mu kobiet, nie lubiła takich wyznań.
Gdy wciąż milczała, wykorzystał okazję i przysunął się jeszcze bliżej. Sonia czuła, jak gorąco rozchodzi się po jej ciele. Nie miało to jednak nic wspólnego z tym, co próbował powiedzieć Kowalik, czy z podnieceniem, które chciał w niej wzbudzić, gdy gładził ją po karku, tylko z trudno powstrzymywanym gniewem.
– Takie sprawy załatwia się po cichu, a nie leci prosto do starego – zacytowała wypowiedź Andrzeja sprzed kilkunastu minut.
Kowalik odsunął się, jakby dostał w twarz.
– Słyszałaś to? – spytał, a gdy Sonia skinęła głową, zawahał się. Szybko jednak się opanował. – Chlapnąłem – rzucił, siląc się na lekki ton. – Znasz przecież moje zdanie.
To prawda, pomyślała Lenarczyk. Rozmawiali o tym już wiele razy. Andrzejowi jako jedynemu wyjawiła, jak obecnie wyglądają jej relacje z resztą zespołu i jak źle się z tym czuje. Przytłaczająca atmosfera na komendzie też nie pomagała. Sonia stała się kozłem ofiarnym. Andrzej trzymał jej stronę. Uważał, że dobrze zrobiła, namawiając koleżankę. Był przy tym niezwykle przekonywający.
– Właśnie dowiedziałam się prawdy.
Wyprostował się nagle, a dłoń, którą jeszcze chwilę temu gładził ją po karku, zawisła w powietrzu.
– To nie tak.
– A jak?
– Wiktor mnie zaskoczył. Chlapnąłem i tyle.
Sonia może by mu uwierzyła, gdyby nie znała partnera tak dobrze i nie wiedziała, jak w różnych sytuacjach potrafił zachować zimną krew. Dlatego też uważała, że powiedział to, co naprawdę myślał o tej sprawie.
Przez chwilę Andrzej wyglądał, jakby chciał coś dodać, ale w końcu zmienił zdanie. Podniósł ręce do góry w geście poddania i wrócił do swojego biurka. Nie był zadowolony z przebiegu rozmowy. Jako partnerzy nieraz znajdowali się w sytuacjach, w których mieli odmienne zdanie. W sferze osobistej też czasami dochodziło między nimi do kłótni i bynajmniej nie dotyczyły one żony Andrzeja i jego życia, ale tym razem oboje zdawali sobie sprawę, że dotknęli czegoś, co burzyło ich wzajemne zaufanie.
Sonia sięgnęła po plecak, by wyciągnąć z niego komórkę. Po omacku wsunęła dłoń do środka i palcami zahaczyła o kopertę. Po chwili podniosła ją na wysokość oczu, a potem wyciągnęła z niej zabawną kartkę urodzinową, która przedstawiała misia trzymającego w łapce pięć kolorowych balonów. Ponownie przebiegła wzrokiem po załączonym tekście. W najbliższy weekend wypadały urodziny jej siostrzenicy. Samo zaproszenie było już dla Soni dużym zaskoczeniem. Ze swoją starszą siostrą, Julią, nie utrzymywała zbyt bliskich kontaktów. Zresztą z młodszą, Jaśminą, też nie było lepiej. Ich relacje były bardzo powierzchowne. Rozmawiały ze sobą kilka razy do roku, przez telefon składając sobie życzenia świąteczne i urodzinowe. Akurat dzisiaj poczuła z tego powodu smutek.
Przed oczami Soni stanęła jej starsza o rok siostra. Wysoka blondynka, z włosami spiętymi w elegancki kok, przypominała Soni posąg. Julia była znaną prokuratorką, jej twarz pojawiała się często w telewizji, zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Sonia śledziła sprawę Maksymiuka nie tylko dlatego, że jej siostra była głównym oskarżycielem, ale z czystej ciekawości.
Dzięki temu wiedziała, że cztery tygodnie temu Julia przekazała sprawę komuś innemu. Nie miała jednak pojęcia, że siostra wróciła do Niemirowa. Do miasteczka, w którym spędziły całe dzieciństwo, a także okres nastoletni.
Przyjęcie urodzinowe Toli wypadało za dwa dni. Sonia sprawdziła pieczątkę z datą nadania. Julia była drobiazgowa, już jako dziecko wolała pewne rzeczy robić zawczasu, co mocno kontrastowało z Sonią, lubiącą działać pod wpływem chwili.
Data nie pozostawiała jednak żadnych wątpliwości, że mimo iż list dotarł dopiero teraz, nadano go półtora tygodnia temu. Uśmiechnęła się, gdy znalazła dowody na poparcie swoich domysłów. Lata minęły, a jednak pewne rzeczy się nie zmieniły. Uśmiech jednak szybko zastygł na jej ustach, gdy przeniosła wzrok na partnera. Andrzej siedział na krześle i z urażoną miną wpatrywał się w swoją komórkę. Już po zerwaniu atmosfera między nimi daleka była od dobrej, mimo że Sonia starała się zachowywać profesjonalnie.
Odwróciła wzrok od partnera, czując, że nie ma już siły. Ta rozmowa była przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy. Sonia otworzyła dokument i chwilę później zaczęła wypełniać wniosek o urlop.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Fot. Rafał Mąka
Małgorzata Łatka – miłośniczka wciągających seriali i poruszających powieści, które zostają w pamięci na dłużej. Wcześniej domatorka, obecnie nie wyobraża sobie tygodnia bez kilku treningów. A wszystko zaczęło się od krav magi. Ma słabość do muzyki Nicka Cave’a. Nie zaznasz spokoju otwiera nową serię Efekt uboczny.