Negocjatorka - Małgorzata Łatka - ebook + audiobook + książka

Negocjatorka ebook i audiobook

Małgorzata Łatka

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zdarzają się sprawy, w których nic nie jest oczywiste,a na każdy krok do przodu przypadają dwa kroki wstecz…

 

Kraków, upalne popołudnie. Komisarz Marta Sułecka, policyjna negocjatorka, przyjmuje wezwanie do manifestowanej próby samobójczej. Nie spodziewa się, że ta decyzja w istotny sposób wpłynie na jej życie. Gdy negocjacje kończą się tragiczną śmiercią młodej kobiety, Sułecka wraz ze swoim nowym partnerem, Szymonem Kmitą, stara się ustalić, czy w tym przypadku nie doszło do podżegania do samobójstwa. Równocześnie kontynuuje prywatne śledztwo dotyczące tajemniczej śmierci swojej przyrodniej siostry, której ciało znaleziono dwa miesiące wcześniej na obrzeżach Puszczy Niepołomickiej.

 

W toku prowadzonych śledztw wyjdą na jaw nowe szczegóły, które zmuszą policjantkę do konfrontacji z własną przeszłością i wyznawanymi wartościami.

 

 

 

Czy Kmita jest osobą, której można zaufać? Komu najbardziej zależy na tym, by prawda nigdy nie ujrzała światła dziennego? Czy Sułecka rozwiąże dwie najtrudniejsze sprawy, nad jakimi dotąd przyszło jej pracować?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 16 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,6 (195 ocen)
142
39
10
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Annaza

Nie oderwiesz się od lektury

Mega mega mega koniecznie trzeba przeczytać
20
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny kryminał,przeczytane jednym tchem! Polecam i czekam na cd!
10
MO-H15

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
ewewoku

Nie oderwiesz się od lektury

momentami irytująca, ale ogólnie ciekawa
10
Hipokryzja49

Nie oderwiesz się od lektury

Następną książkę,którą przeczytałam z przyjemnością, stopniowo budowana akcja,ciekawe wątki obyczajowe,dobrze się czyta . Akcja w Krakowie i okolicach, Krakusowi dobrze się czyta nieoczekiwany zwrot akcji pod koniec ,czekam na następną część, Polecam !
10

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2023

© Copyright by Małgorzata Łatka, 2023

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Małgorzata Piotrowicz

Korekta: Bogusława Brzezińska

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Grzegorz Araszewski/garasz.pl

Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: domena publiczna

Zdjęcie autorki: Rafał Mąka

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-67915-25-0 (EPUB); 978-83-67915-26-7 (MOBI)

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla W. i P.

„Po pierwsze człowiek” – motto polskich negocjatorów

PROLOG

Kobieta ściągnęła z ramienia prostą, czarną torebkę, powiesiła ją na oparciu krzesła, po czym zajęła miejsce przy barze. W powietrzu unosił się cytrynowy zapach odświeżacza powietrza. Intensywny i sztuczny. Drażnił ją, ale wydarzenia dzisiejszego dnia sprawiły, że nie miała wygórowanych wymagań. Niespełna pół godziny temu odwiozła matkę do szpitala psychiatrycznego i potrzebowała się napić.

Z tą myślą oparła łokcie na podniszczonym blacie, który wyglądał, jakby najlepsze lata miał za sobą, a następnie skinęła głową w stronę starszego mężczyzny stojącego po drugiej stronie kontuaru. Zamówiła piwo, po czym podniosła wzrok na zawieszony nad barem telewizor. Dwóch mężczyzn w niebieskich koszulkach i białych marynarkach siedziało w studiu i dyskutowało o zbliżającym się meczu pomiędzy FC Barceloną a Bayernem Monachium. Nie mając lepszego zajęcia, słuchała jednym uchem o szansach, ostatnich rozgrywkach i przewidywaniach co do wyniku. Do czasu. Dwadzieścia minut później przy barze usiadł mężczyzna. Był blisko, zaledwie dwa krzesła dalej. Dobrze zbudowany, z dłuższymi jasnymi włosami i kilkudniowym zarostem na twarzy, wyglądał na niewiele starszego od niej. Na szyi nieznajomego dostrzegła fragment tatuażu, którego resztę skrywała czarna bluza z kapturem – przyciągał jej wzrok, podobnie jak masywny sygnet na palcu wskazującym prawej dłoni.

Nie musiała się wysilać, by usłyszeć jego rozmowę z barmanem. Podobnie jak modowi bliźniacy w studiu, oni również dyskutowali o nadchodzącym meczu, próbując przewidzieć wynik.

– Dwa do jednego dla FC Barcelony – odezwała się, gdy starszy mężczyzna podszedł do kolejnego klienta. Do knajpy schodziło się coraz więcej osób. – Gdy będzie taki wynik, postawisz mi drinka – dodała, po czym odwróciła się w jego stronę.

Nieznajomy spojrzał na kobietę. Niebieskie oczy omiotły jej twarz. Spodobało mu się to, co zobaczył.

– A jeśli będzie inny? – spytał zaciekawiony. Miał lekko zachrypnięty głos.

Wzruszyła ramionami.

– Twoja strata – odparła bez wahania i przeniosła wzrok na telewizor.

Sama nie wiedziała, dlaczego rozpoczęła tę rozmowę. Może dlatego, że miała za sobą trudny dzień? Sytuacja z matką i przytłaczająca atmosfera panująca w szpitalu psychiatrycznym sprawiły, że bardziej niż zwykle odczuwała ciężar wydarzeń sprzed czterech tygodni. Ale było coś jeszcze, co wpływało na jej stan. Alkohol. Picie w samotności nie było już tak przyjemne jak jeszcze pół godziny temu.

W międzyczasie zamówiła drugie piwo. Wiedziała, że swoją propozycją przykuła uwagę mężczyzny. Świadczyły o tym spojrzenia, jakie od czasu do czasu kierował w jej stronę.

Mecz należał do umiarkowanie emocjonujących. Lewandowski strzelił pierwszego gola w osiemdziesiątej piątej minucie, potem kolejnego, co sprawiło, że kilkanaście minut później Bayern Monachium wygrało trzy do zera. Kiedy już planowała zamówić taksówkę, barman postawił przed nią kieliszek ozdobiony kolorową parasolką.

Odwróciła się w stronę nieznajomego.

– To dla mnie?

Mężczyzna uśmiechnął się, unosząc wyżej jeden kącik ust.

– Najlepsze, co barman potrafi przygotować.

Ostrożnie podniosła kieliszek i powąchała alkohol. Przyjemny pomarańczowy zapach łączył się z czymś, czego nie potrafiła rozpoznać. Spróbowała, po czym oblizała wargi z cukru pokrywającego brzeg kieliszka.

– Bardzo dobre. Jak się nazywa?

– Mieszkam niedaleko – rzucił, obserwując jej reakcję.

Uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia. A zaraz potem przyszło zaskoczenie, kiedy poczuła jak przez jej ciało przechodzi przyjemny dreszcz podniecenia. Było to coś, czego nie doświadczyła od prawie trzech lat. Odkąd została sama.

Nieznajomy wykorzystał moment i usiadł bliżej. Rękę położył na oparciu jej krzesła.

Kobieta nie planowała skorzystać z jego propozycji. Po krótkim namyśle zdecydowała, że jeszcze jeden drink i wróci do domu. Z takim postanowieniem wyciągnęła dłoń w jego stronę.

– Marta.

– Paweł.

ROZDZIAŁ 1
CZTERY TYGODNIE PÓŹNIEJ

Dochodziła czwarta, kiedy komisarz Marta Sułecka zaparkowała samochód wzdłuż ulicy prowadzącej w stronę Cmentarza Podgórskiego, nieopodal stoiska, w którym kupiła kilka zniczy i pudełko zapałek.

To był kolejny upalny dzień. Jeszcze nie nadeszły zapowiadane od kilku dni intensywne opady deszczu, choć na zmianę pogody zanosiło się już od samego rana.

Przekroczyła bramę, pod sznurowanymi traperami zachrzęścił żwir. Prosty nagrobek Aleksandry Brzozowskiej znajdował się w zachodniej części cmentarza.

Kiedy dotarła na miejsce usunęła z niego drobne gałązki i liście, po czym do plastikowego wazonu włożyła kolorowe frezje, które kupiła niedaleko Komendy Wojewódzkiej. Na koniec zapaliła znicze i ustawiła je na marmurowej płycie. Gdyby była osobą wierzącą, zapewne uznałaby, że to odpowiedni moment na modlitwę. Zamiast tego zacisnęła pięści. Czuła tę samą pierwotną emocję, która nie opuszczała jej od pewnego czasu. Złość. I chęć wzięcia odwetu za to, co spotkało jej młodszą siostrę. Dokładnie dwa miesiące temu Aleksandra Brzozowska została zamordowana. Za każdym razem, gdy Marta stawała nad jej grobem, z trudem docierało do niej, że tam spoczywa Ola. Ta sama dziewczynka, której zmieniała pieluchy i którą łaskotała po małych stópkach, by usłyszeć najpiękniejszy dziecięcy śmiech. Marta miała trzynaście lat, jej brat szesnaście, gdy ich rodzice wzięli rozwód. Niedługo po tym matka ponownie wyszła za mąż, a rok później na świecie pojawiła się Aleksandra. Miesiąc po dwudziestych trzecich urodzinach ktoś odebrał jej życie.

Marta mogła pochwalić się bogatym doświadczeniem zawodowym. Zresztą nie tylko tym. Życie prywatne także jej nie oszczędzało i mimo że na co dzień miała do czynienia z przemocą, śmiercią, ludzką tragedią, to obcowanie z takimi sytuacjami w żadnym stopniu nie przygotowało jej na cios, gdy zbrodnia dotknęła ją osobiście. Na śmierć kogoś bliskiego nigdy nie ma odpowiedniego momentu.

Dałaby wiele, by móc cofnąć czas, sprawić, by jej relacje z siostrą wyglądały inaczej. Może wtedy, podczas ich ostatniej rozmowy, która odbyła się na dwa dni przed jej śmiercią, Ola powiedziałaby coś więcej o swoim życiu, pracy, nowym zleceniu, dzięki któremu jej kariera nabierała rozpędu, i o mężczyźnie, z którym spotykała się od pewnego czasu. Zrobiłaby to wszystko, nie spodziewając się słów krytyki.

Może wtedy Sułeckiej udałoby się trafić na tego, kto ją zabił.

Może.

– Przepraszam za spóźnienie.

Wyprostowała się gwałtownie na dźwięk znajomego głosu. W jej stronę zmierzał wysoki szatyn z krótko obciętymi włosami. Tomasz Sułecki w przeciwieństwie do Marty, która miała na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawem i jeansy w tym samym kolorze, założył coś bardziej odpowiedniego do panujących warunków – przewiewne lniane spodnie i jasną koszulę. W dłoni trzymał foliową siatkę, a znicze, które były w środku, postukiwały o siebie w rytm jego kroków. Brat Marty był chirurgiem w szpitalu Narutowicza. Z powodu zmęczenia, widocznego na jego pociągłej twarzy, wyglądał dużo poważniej niż na czterdzieści lat. Jakby wszystkie nieprzespane noce zostawiły po sobie trwały ślad...

– Przedłużyła mi się operacja – powiedział i pocałował siostrę w policzek.

– Sama niedawno przyszłam. Jak pacjent?

– Przeżył, ale niewiele brakowało. – Tomasz przykucnął, wyciągnął znicze, a siatkę schował do kieszeni. Zapalił wszystkie jedną zapałką i ustawił w równym rzędzie. Gdy skończył, odwrócił się w stronę Marty. – Pojawiło się coś nowego w sprawie Aleksandry? – spytał, głównie z przyzwyczajenia.

Pokręciła głową. Widząc reakcję na twarzy brata, sama nie wiedziała, co było gorsze. Zobojętnienie, w które popadli po śmierci Oli, czy też stopniowe godzenie się z tym, że nie dowiedzą się tego, kto to zrobił. I dlaczego.

Marta próbowała znaleźć odpowiedzi na te pytania. Prowadziła prywatne śledztwo, szukała jakiegokolwiek śladu. Punktu zaczepienia. Podczas ostatniej rozmowy Aleksandra wspomniała coś o jakimś mężczyźnie. Niestety żaden z jej znajomych nic o nim nie słyszał. Mężczyzna bez twarzy i bez nazwiska. Marta znała tylko jego ksywę. Dysponowała także DNA sprawcy, który pobrano z naskórka znalezionego na szyi Oli. Ta wiedza na niewiele się jednak przydała, bo mimo licznych prób nie udało się ustalić jego tożsamości. Zarówno ona, jak i jej koledzy z wydziału dochodzeniowo-śledczego, prowadzący oficjalne śledztwo, szybko dotarli do ściany, której nie udało się sforsować. Ciało Oli zostało porzucone na skraju Puszczy Niepołomickiej w połowie marca. Opustoszałe miejsce, do najbliższych zabudowań było niecałe trzysta metrów. Nikt nic nie widział.

Od pogrzebu Oli rodzeństwo spotykało się w tym miejscu co tydzień. Czasami rozmawiali, czasami chodziło tylko o to, by pobyć razem.

Z rozmyślań wyrwał ją głos brata.

– Widziałaś się ostatnio z mamą?

– W zeszłym tygodniu. Wybieram się do niej w środę. A co?

– Byłem u niej wczoraj i... zauważyłem poprawę. Jak tak dalej pójdzie, niedługo ją wypiszą.

Martę ucieszyła ta wiadomość, ale podchodziła do niej z większą dozą sceptycyzmu.

– Mam nadzieję.

Tomasz posłał jej spojrzenie, które znała, odkąd była dzieckiem.

– No co? – Rozłożyła ręce z niedowierzaniem. – Sam wiesz, jak zakończyło się to ostatnim razem.

Brat nie odpowiedział, tylko odwrócił głowę i powiódł wzrokiem po sąsiednich nagrobkach. Tragedia, która dotknęła Aleksandrę, zniszczyła także inne życie. Matka załamała się po śmierci córki. Ze względu na zły stan zdrowia nadal przebywała w szpitalu psychiatrycznym. W ciągu tych dwóch miesięcy zdarzały się jej lepsze momenty, ale więcej było tych gorszych, jakby pewnych rzeczy nie dało się jednak uleczyć. Pęknięcia pozostawały na zawsze. Ojciec Oli pogrążył się w pracy. Przez pewien czas Marta także próbowała tego sposobu, lecz nie przyniósł jej ukojenia. Wręcz przeciwnie. Czuła, że zaczyna brakować jej powietrza. Za dużo tragedii spłynęło na nią w krótkim czasie. Sprawa z jej mężem tylko ją pokiereszowała, natomiast śmierć Aleksandry zaprowadziła Martę do miejsca, w którym nie chciała dłużej przebywać.

– Mówiła coś o Oli? – Przerwała milczenie.

– Nadal unika tego tematu.

Przez chwilę wydawało się, że Tomasz chce coś dodać, ale najwyraźniej zmienił zdanie. Spojrzał na nagrobek siostry i przeżegnał się. Marta obserwowała, jak jego usta poruszają się w trakcie wypowiadanej pod nosem modlitwy.

Gdy zadzwonił telefon, wyciągnęła go z torebki i sprawdziła numer. Należał do dyżurnego Komendy Wojewódzkiej.

Zawahała się z palcem zawieszonym nad aparatem. Istniał tylko jeden powód, dlaczego próbował się z nią skontaktować, mimo że na dzisiaj zakończyła już pracę.

Czując na sobie wzrok brata, odebrała połączenie.

– Komisarz Sułecka.

– Mówi Bogusz. Wpłynęło zgłoszenie. Manifestowanie próby samobójczej. Możesz podjąć czynność?

Oprócz tego, że pracowała w wydziale dochodzeniowo-śledczym, Marta była również negocjatorką. Pomagała w rozwiązywaniu trudnych sytuacji, przeważnie poza godzinami pracy. I dlatego jej udział w negocjacjach był dobrowolny.

– Nie tym razem – odparła. Miała już plany. Poza tym samo myślenie o Oli i jej sprawie wytrącało ją z równowagi. – Zadzwoń do Gruszki.

Paweł Gruszczyński był jej kolegą i jednym z bardziej doświadczonych negocjatorów na terenie Krakowa, z jakim miała okazję współpracować.

– Próbowałem, ale nie da rady. Jego żona właśnie rodzi.

– Sprawdzałeś Józefowicza?

– Jest na urlopie.

Marta odwróciła wzrok od brata i spojrzała w stronę pobliskich kasztanowców, których rozłożyste gałęzie zapewniały przyjemny cień.

– Wiem, że trzy dni temu brałaś udział w akcji – kontynuował Bogusz. – Dzwoniłem jeszcze do kilku osób, ale dzisiaj trudno zebrać ludzi.

Na każde wezwanie przyjeżdżał cały zespół. Negocjacje zawsze były pracą zbiorową. Optymalnie, jeśli uczestniczyli w niej czterej negocjatorzy i dowódca. Komentarz Bogusza sugerował, że trudno było mu zebrać nawet trzyosobową grupę, jaka mogła być dopuszczona do wykonania zadania.

Marta przygryzła wewnętrzną stronę policzka. Powoli zaczynała się wahać.

– Gdzie?

– Na Wielickiej, niedaleko dworca Płaszów.

Gdy padły te słowa, poczuła, że traci kolejny argument. Znajdowała się niespełna dwa kilometry od tego miejsca.

– A kogo już masz?

– Iwonę Kotecką i Jacka Malika, który dzisiaj będzie dowódcą.

Policjantka była świeżą negocjatorką. Niecały tydzień temu ukończyła kurs w Legionowie. Sułecka wiedziała o tym, bo sama ją szkoliła. W przeciwieństwie do Koteckiej Malik był negocjatorem z dłuższym stażem, ale jako dowódca miał zajmować się również innymi rzeczami. Głównie koordynowaniem zadań i współpracą z pozostałymi służbami.

– Brakuje jeszcze jednej osoby – odezwała się po chwili.

– Przydałby się ktoś z doświadczeniem. – Bogusz wypowiedział to, o czym Marta intensywnie myślała.

Odruchowo przesunęła palcami po niewielkim pinie, który nosiła przypięty do klapy torebki. Otrzymała go sześć lat temu, po ukończeniu kursu na negocjatorkę, i mimo że od tego momentu wiele zmieniło się w jej życiu, doskonale pamiętała, co znajduje się na niebieskim tle. Motto polskich negocjatorów.

– Dobrze, podejmę czynności. – Kątem oka dostrzegła, jak jej brat kręci głową.

Natomiast Bogusz tylko czekał na te słowa.

– Dokąd wysłać radiowóz?

– Nie trzeba. Jestem niedaleko Wielickiej. Dotarcie na miejsce zajmie mi kilka minut. Podaj numer bloku.

Gdy skończyła rozmowę, schowała telefon do torebki i spojrzała na Tomasza. Wiedziała, że akurat ze strony brata mogła liczyć na zrozumienie.

– Musisz jechać – stwierdził.

Przytaknęła, po czym cmoknęła brata w szorstki policzek.

– Odezwę się, jeśli negocjacje skończą się szybko.

Miała nadzieję, że dzisiejsza sytuacja kryzysowa nie będzie należała do najdłuższych w jej życiu. Najkrótsza trwała niespełna piętnaście minut i zdarzyła się na początku jej pracy jako negocjatorki. Z doświadczenia wiedziała, że takie należały do rzadkości, o czym przekonała się podczas kolejnego wezwania. Jej rekord wynosił czternaście godzin i dzisiaj nie chciałaby go pobić.

Na miejsce dotarła po ośmiu minutach. Znała to osiedle z czasów, zanim jeszcze ponure bloki w kolorze brudnej szarości ocieplono i pomalowano na kolor żółty tudzież oliwkowy, a dworzec płaszowski w niewielkim stopniu przypominał wyglądem obecny. Otoczenie również sprawiało teraz lepsze wrażenie, może za sprawą nowoczesnej infrastruktury, na którą w ostatnich latach wydano znaczne sumy pieniędzy.

Wjechała na teren osiedla i zatrzymała się na parkingu od strony balkonów. Zaciągnęła ręczny i wysiadła z klimatyzowanej mazdy. Powietrze było lepkie i gorące. Poprawiła okulary przeciwsłoneczne i rozejrzała się wokół. Przed blokiem czekał już zastęp straży pożarnej. Ich zadaniem było zabezpieczenie miejsca ewentualnego skoku. Nieco dalej stały dwie grupki osób, przypadkowych przechodniów. Nie zabrakło też zaciekawionych sąsiadów. Większość z nich schowała się w cieniu drzewa.

Marta najchętniej zrobiłaby to samo. Po jej skroni spłynęła kolejna kropla potu, a koszulka już zaczynała się nieprzyjemnie kleić do pleców. Rozejrzała się za Malikiem. Zauważyła go od razu. Niski mężczyzna z siwymi włosami i brodą w takim samym kolorze właśnie skończył rozmawiać z jednym ze strażaków i ruszył w stronę Koteckiej. Policjantka stała na krawężniku i patrzyła gdzieś wysoko, robiąc sobie daszek z dłoni, by osłonić wzrok przed mocnym słońcem.

Sułecka podążyła za jej spojrzeniem. Kobietę, która planowała popełnić samobójstwo, dostrzegła na balkonie czwartego piętra. Barierka sięgała jej zaledwie do wysokości kolan. Dwoma rękami trzymała się za sznurek od prania, który ciągnął się tuż pod sufitem. Zamiary kobiety nie budziły żadnych wątpliwości. Samobójstwo było często wybieranym sposobem na odebranie sobie życia, szczególnie u osób chorych psychicznie. Ale byli również tacy, którzy decydowali się na taki krok z powodu długów, problemów z uzależnieniem od hazardu czy też zdrady partnera. Dla Sułeckiej manifestowane próby samobójcze były wołaniem o pomoc.

W tym momencie Martę martwiły dwie rzeczy. Pierwszą był balkon. Położenie od strony południowej było zapewne korzystne dla mieszkańców, ale teraz, kiedy słońce prażyło na całą ścianę bloku, nastręczało więcej problemów. Nie wiadomo, jak długo kobieta będzie w stanie wytrzymać w takiej pozycji, zanim uda się ją namówić do powrotu do mieszkania.

Drugą były dwie żółte koparki rozstawione pod blokiem. Robotnicy już zakończyli pracę. Wymiana rur kanalizacyjnych musiała być początkiem większego remontu, bo kilka metrów dalej stał kontener pracowniczy i przenośna toaleta.

Ruszyła w stronę swojego zespołu. Malik wyszedł jej naprzeciw.

– Co wiemy? – spytała mężczyznę. Jego twarz była okrągła jak naleśnik.

– Julia Bonar, dwadzieścia sześć lat – wymieniał dowódca. – Zabarykadowała się w mieszkaniu.

– Sama?

– Tak.

Chociaż tyle, pomyślała Sułecka. Sytuacje kryzysowe, które miały miejsce w domach, przeważnie bywały dla policjantów łatwiejsze, chociażby dlatego, że zwykle znana była tożsamość osoby, której mieli pomóc. Reszta przypadków to czysta loteria.

– Wrzuciłeś ją na bęben?

Jacek skinął głową. Po jego minie poznała, że to ślepy zaułek.

– Harcerka. Nie ma nawet mandatu.

– Wiadomo, jak długo tam stoi? – Marta spojrzała na kobietę, która dołączyła do niej i Malika.

– Zgłoszenie wpłynęło pół godziny temu. – Kotecka włączyła się do rozmowy. To była jej pierwsza akcja i czuła się podekscytowana czekającym zadaniem. – Sąsiad, którego balkon jest obok balkonu Bonar, udostępnił nam mieszkanie.

Marta odwróciła wzrok od młodszej koleżanki i spojrzała w stronę koparek.

– Da się coś z tym zrobić?

Malik pokręcił głową.

– Zbyt duże ryzyko. Gdyby skoczyła akurat wtedy, kiedy ktoś stałby na dole... – Samo wyobrażenie sobie tej sytuacji sprawiło, że ponownie pokręcił głową. – Nie będę narażać innych.

Marta musiała przyznać Malikowi rację. Na usta cisnęło się jej jeszcze jedno pytanie, chociaż podejrzewała, jaka będzie odpowiedź.

– Czy strażakom uda się chociaż rozłożyć skokochron?

– Nie przy tym sprzęcie – odparł, kończąc ten wątek. – Dobra, bierzmy się do roboty. Marta, będziesz negocjatorem prowadzącym, a ty, Iwona, zajmiesz się notowaniem. Jak jesteście gotowe, to zaczynamy.

Policjantki przytaknęły. Kotecka, nie zwlekając, wyciągnęła z plecaka notes i długopis. Jej główne zadanie polegało na zapisywaniu każdej informacji, jaką uzyskają od Julii Bonar. Na Marcie spoczywała odpowiedzialność za prowadzenie rozmowy.

Nie odzywając się już do siebie, ruszyli w stronę budynku. Obchodząc go z prawej strony, minęli po drodze kilka wychudzonych kotów buszujących w pobliżu koszy na śmieci i starszą panią ściskającą w dłoniach dwa ciężkie worki.

Drzwi prowadzące na klatkę schodową były otwarte. Ktoś zablokował je kamieniem. Marta ściągnęła okulary przeciwsłoneczne i wsunęła jeden z zauszników za koszulkę. Weszli do chłodniejszej o kilka stopni klatki schodowej i szybko pokonali cztery piętra. Sąsiad, krępy mężczyzna o nieco dłuższych włosach, które teraz z powodu upału przykleiły mu się do spoconego czoła, już na nich czekał na wycieraczce. Twarz Henryka Magiery wyrażała niepokój. W dłoniach ściskał ściereczkę kuchenną.

Malik przedstawił wszystkich, a potem jedno po drugim przekroczyli próg mieszkania. Niewielki metraż sprawiał, że mimo otwartych okien w środku panował okropny zaduch. Sytuacji nie poprawiał intensywny zapach niedawno przygotowanej potrawy z cukinii, papryki i kiełbasy.

– Matko Boska, wierzyć mi się nie chce. Taka młoda, taka ładna... – mówił sąsiad z przejęciem w głosie.

– Orientuje się pan, jak długo tu mieszka? – weszła mu w słowo Marta.

Starszy mężczyzna wzruszył ramionami.

– Będzie ze dwa lata.

– Jaką jest sąsiadką? – zainteresował się Malik.

– Grzeczną, spokojną, miłą.

Usłyszawszy te słowa, Marta z trudem powstrzymała się przed komentarzem. Czuła awersję do takich stwierdzeń, zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Zarówno miejsce, jak i czas nie były jednak odpowiednie na podjęcie tego tematu.

– Coś jeszcze? – Rozejrzała się po mieszkaniu.

Sąsiad przeskakiwał spojrzeniem z Malika na Sułecką i z powrotem, nie wiedząc, na kim dłużej zatrzymać wzrok.

– Zawsze się przywitała, nie to, co niektórzy młodzi.

– Czyli nie sprawiała żadnych problemów? – uściśliła Kotecka. – Kłótnie zza ściany, zakłócanie ciszy nocnej?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nic z tych rzeczy.

Marta straciła zainteresowanie sąsiadem. Nie spodziewała się, że usłyszą coś istotnego. Zajrzała do salonu, z którego wychodziło się na balkon.

– Dziękujemy za udostępnienie mieszkania. – Malik zwrócił się do mężczyzny. – Na czas negocjacji muszę pana prosić o jego opuszczenie.

Magiera zgodził się, choć niechętnie. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Sądząc po jego reakcji, chciał znajdować się w centrum wydarzeń, a przynajmniej na tyle blisko, by być na bieżąco.

Marta podeszła do stołu i powiesiła torebkę na oparciu krzesła, po czym otworzyła drzwi balkonowe i wyszła na zewnątrz. Tak jak podejrzewała, żar dosłownie lał się z nieba. Nie istniały idealne warunki pogodowe do prowadzenia negocjacji, ale z całą pewnością były takie, które mogły je uprzykrzyć.

Kotecka i Malik dołączyli do niej. Marta nie oglądała się za siebie, wiedziała jednak, że Iwona zajęła stanowisko w pobliżu, najprawdopodobniej tuż za nią. Na tyle blisko, by wszystko słyszeć. Zadanie Marty polegało na nakłonieniu kobiety do rozmowy. Jedną z pierwszych przeszkód, jakie musiała pokonać, było znalezienie właściwego tematu, dzięki któremu nawiąże nić porozumienia, wyciągnie jak najwięcej przydatnych informacji. Rzadko kiedy bywało to proste. Zwłaszcza w przypadku osób, dla których rozmowa z kimś obcym była ostatnią rzeczą, na jaką miały ochotę. Marta musiała to zmienić.

Balkon był niewielki, mógł mieć z półtora metra na metr, a wydawał się jeszcze mniejszy z powodu dosuniętego do ściany stolika z dwoma niewielkimi krzesłami i kilku doniczek ustawionych na posadzce. Sąsiednie balkony zostały oddzielone ścianami.

Podeszła do balustrady i przytrzymała się barierki. Musiała się mocno wychylić, żeby zobaczyć Julię Bonar. Kobieta wyglądała na wyczerpaną. Jej skóra błyszczała od potu. Stała na stoliku. Na pierwszy rzut oka wyglądał stabilnie, ale to i tak nie zmniejszyło niepokoju negocjatorki. Moment nieuwagi czy zawrót głowy spowodowany upałem mogły doprowadzić do tragedii.

– Nazywam się Marta – odezwała się spokojnym głosem.

Bonar wzdrygnęła się, zaskoczona czyjąś obecnością. Odwróciła głowę. Kiedy zerknęła na Sułecką, ta dostrzegła niewielkie znamię na lewym policzku.

– Co pani tutaj robi? – spytała nerwowo.

– Chcę pomóc.

Kobieta odruchowo pokręciła głową.

– Na to już za późno. – Spojrzała przed siebie, potem przeniosła wzrok niżej, w stronę tłumu, który w ostatnich minutach znacząco się powiększył. – On nigdy nie pozwoli mi odejść – dodała cicho. Po jej twarzy spłynęły krople potu. – Nie mam innego wyjścia.

– Rozumiem, że jest ci ciężko.

Bonar przytaknęła. Ruch był delikatny, trwał zaledwie chwilę, ale Marcie to wystarczyło. Wiedziała, że przykuła uwagę kobiety. Nie chciała jej teraz stracić.

– Sama mam za sobą trudny czas. – Marta postawiła na szczerość. – Życie potrafi dać nieźle po dupie, ale wiem, że zawsze jest jakieś wyjście, nawet jeśli w tym momencie go nie widzisz. Potrzebujesz kogoś, kto ci pomoże.

Julia wyglądała, jakby chciała wierzyć w to, co właśnie usłyszała.

– Nie jesteś sama – mówiła dalej Sułecka. – Pomyśl, jak zareaguje twoja rodzina.

– Nie mam nikogo.

Marta przeklęła w myślach. To nie był najlepszy kierunek rozmowy i szybko się z niego wycofała.

– Nawet jeśli teraz sytuacja wydaje ci się beznadziejna, uwierz mi, będzie lepiej. Nie rób tego z powodu jakiegoś faceta.

– On nie pozwoli mi odejść. – Bonar powtórzyła słowa sprzed chwili.

– Kto taki?

Tym razem nie odpowiedziała od razu. Spojrzała przed siebie, a jej zaciśnięte mocno usta przypominały wąską linię.

– Powiedział, że tylko w taki sposób mogę się od niego uwolnić. – Po jej twarzy popłynęły łzy. – Tak się boję.

– Słyszę cię. Cokolwiek się stało, w jakąkolwiek historię się wplątałaś, pomogę ci. Nie zostaniesz z tym sama.

Kobieta zagryzła wargi.

– I w jaki sposób to zrobisz?

– Jestem policjantką.

Gdy tylko padły te słowa, delikatna nić porozumienia, która nawiązała się między nimi, została przerwana. Marta nie wiedziała dlaczego.

– Gówno mi pomożesz! – krzyknęła zdenerwowana Bonar. – Nie mam innego wyjścia. Muszę to zrobić – dodała z determinacją i ponownie zerknęła w dół.

Pewność w jej głosie zaalarmowała Martę. A dokładnie – sposób, w jaki to powiedziała. Nie było w nim cienia wahania, wątpliwości. Kobieta podjęła już decyzję.

– Julia – zawołała Marta. – Proszę, popatrz na mnie. Julia?!

Kobieta roześmiała się szyderczo.

– Nikt mi nie pomoże, a na pewno nie ty – rzuciła, kiedy w końcu spojrzała w jej stronę.

A potem stało się coś, czego Marta obawiała się podczas każdych negocjacji – że rozmowa okaże się niewystarczająca. W tym momencie liczyła się każda sekunda. Gdy Bonar opuściła jedną rękę, Sułecka chwyciła za drążek od prania przymocowany do bocznej ścianki i postawiła nogę na doniczce z pelargonią. Słyszała, jak za jej plecami odzywa się Kotecka, ale cała jej uwaga była skupiona wyłącznie na młodej kobiecie.

Udało jej się znaleźć po drugiej stronie coś, za co mogła się złapać i chciała spróbować przedostać się na sąsiedni balkon, lecz było już za późno. Julia opuściła drugą rękę, postawiła nogę na balustradzie i skoczyła.

– Nie!

Marta przytrzymała się barierki i spojrzała w dół. Zobaczyła, jak kobieta odbija się od koparki, czemu towarzyszyło nieprzyjemne mlaśnięcie, a potem spada na ziemię. Julia leżała na plecach, rozrzucone na boki ręce i nogi przywodziły skojarzenie, jakby zastygła podczas tworzenia aniołka na śniegu. Z oddali doszedł Martę gniewny pomruk nadchodzącej burzy. Po kilku sekundach dotarły także inne dźwięki. Pokrzykiwania strażaków, głos Malika dobiegający zza jej pleców.

– Kurwa! – szepnęła pod nosem. Ściskała poręcz tak mocno, aż pobielały jej palce.

Iwona stanęła obok Marty. Malik zatrzymał się tuż za nią, położył jej dłoń na ramieniu.

– Dlaczego? Jak to...? – Kolejne pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi. – Co się stało?

Cały zespół był w szoku. Dzisiaj nic nie potoczyło się po ich myśli.

– Nie mam pojęcia. – Marta obserwowała, jak do Bonar podchodzi strażak. Sprawdził, czy jest puls, a następnie spojrzał w ich stronę i pokręcił głową.

Julia Bonar była pierwszą osobą, której Sułecka nie zdołała pomóc podczas negocjacji. Pierwszą, która obciąży jej sumienie.

Opuściła mieszkanie i zeszła na parter. Gdy stanęła przed blokiem, podszedł do niej Malik i podał jej butelkę wody, a potem odsunął się na bok i zaczął rozmawiać z kimś przez telefon. Serce nadal dudniło jej w piersiach, tak mocno, że czuła te uderzenia aż w gardle. Wiedziała, że gdy opadnie adrenalina, nadejdzie osłabienie. Na razie jedyne, co mogła zrobić, to czekać, aż poczuje się lepiej. Chwilę później usiadła na pobliskiej ławce i skupiła się na popijaniu wody małymi łykami.

Kotecką zauważyła dopiero, gdy ta spoczęła obok niej. Policjantka nieustannie mruczała coś pod nosem.

Kiedy Marta ponownie zerknęła w stronę Malika, właśnie skończył rozmowę i ruszył w ich stronę.

– Psycholog policyjny czeka na nas w firmie – powiedział, zatrzymując się naprzeciwko nich.

– Nie potrzebuję teraz z nim rozmawiać – odparła Sułecka.

– Marta! – Na bladych dotąd policzkach Malika pojawiły się rumieńce. – To nie było pytanie. Zwłaszcza ty powinnaś to zrobić. Byłaś dzisiaj jedynką, brałaś bezpośredni udział w negocjacjach. Potrzebujesz wsparcia. – Gdy Marta nadal nie wyglądała na przekonaną, dodał: – Poza tym znasz zasady.

To prawda. Znała je, dlatego skinęła głową i dopiła resztkę wody, która została na dnie.

– Porozmawiam tylko ze strażakami i zbieramy się na komendę – dodał jeszcze.

Kilka minut później Marta podniosła się z ławki i obeszła blok. Gdy znalazła się blisko miejsca zdarzenia, zobaczyła, że policjanci odgrodzili już teren wokół ciała samobójczyni. Bonar była piękną kobietą, ale potężne uderzenie zmasakrowało jej twarz. Na samo wspomnienie upadku Sułecka poczuła, jak żółć podchodzi jej do gardła.

Stanęła z boku i obserwowała wszystkie podejmowane czynności. Dzisiaj przyjechała tutaj jako negocjatorka. Przy samobójstwie obowiązywały takie same procedury, jak przy zabójstwie. Wzywany był technik do zebrania próbek, prokurator i ktoś z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Marta podejrzewała, że niebawem pojawią się na miejscu.

Gdy Malik gestem pokazał jej, by zbierała się do drogi, po raz ostatni spojrzała na Bonar i skierowała się do swojego auta. Chciała już to mieć za sobą. Wsiadła do mazdy. W tym samym momencie po niebie przeszedł kolejny złowieszczy pomruk nadciągającej burzy.

ROZDZIAŁ 2

Rozmowa z psychologiem miała pomóc zespołowi negocjatorów – zdjąć z nich przynajmniej część ciężaru wydarzeń, aby mogli uporać się z tym, co się stało. Takie było założenie. Rozpoczęła się w firmie, a pół godziny później przeniosła się do knajpy, która z powodu dogodnej lokalizacji – blisko komendy – była częstym miejscem spotkań.

– Napijesz się? – spytał Malik po raz kolejny tego wieczoru.

– Nie – odparła, bynajmniej nie dlatego, że nie chciała. Zrobi to, gdy wróci do domu. I będzie to coś mocniejszego. Teraz czuła, że musi zachować jasność umysłu.

Tymczasem sięgnęła po szklankę i dopiła resztkę soku pomarańczowego.

– Ja pierdolę – odezwała się Kotecka, która nie marnowała czasu, odkąd przekroczyli próg knajpy. Puste kieliszki po wódce stały przed nią w równym rzędzie. – Kto by pomyślał, że tak to się skończy.

Marta spojrzała w jej szkliste oczy. To było pierwsze zadanie Koteckiej. Z czasem nauczy się radzić sobie w inny sposób niż poprzez alkohol. Każdy potrzebował odreagować. Marta jednak nie czuła się teraz na siłach, by robić młodej kobiecie wykład. Zresztą sama nie uważała siebie za ekspertkę w tym temacie.

– Ryzyko jest zawsze – powiedziała jedynie.

– Dlatego tak ważne jest przepracowanie tych emocji, żeby móc ruszyć dalej – wtrącił się do rozmowy policyjny psycholog.

Marta lubiła Piątkowskiego. Facet znał się na swojej pracy, szanowała go, ale – chociaż wiedziała, że chce im pomóc – dzisiaj miała go już po prostu dosyć. Zwłaszcza, że za każdym razem, gdy zaczynał pogadankę, przed oczami stawały jej ostatnie sekundy życia Julii Bonar.

Wzdrygnęła się mimowolnie.

– Będę się zbierać. – Podniosła się z krzesła. Zrobiła już to, czego od niej wymagano.

– Ej, no co ty, zostań – wybełkotała Kotecka.

– Jestem zmęczona.

Malik odstawił kufel z piwem na stół.

– Jutro będzie briefing – zaczął. – Krok po kroku omówimy, co się dzisiaj stało, i zastanowimy się, co można było zrobić inaczej. Wyciągniemy wnioski, a potem przejdziemy nad tym dalej. – Ostatnie słowa wypowiedział wolno i wyraźnie.

Marta miała wrażenie, że zwraca się głównie do niej.

Spotkanie z psychologiem nie poprawiło jej samopoczucia. Na uporanie się z tym, co się wydarzyło, potrzebowała więcej czasu, a nie dwóch godzin. Wiedziała, że historia będzie do niej wracać, czy tego chce, czy nie.

Pożegnała się szybko i wyszła z knajpy. Burza, która od kilku godzin krążyła wokół Krakowa, jeszcze nie nadeszła, ale zdawało się, że to tylko kwestia minut. Czując na twarzy mocne podmuchy wiatru, wsiadła do auta, uruchomiła silnik i wrzuciła jałowy bieg. Przez chwilę siedziała nieruchomo, czekając, aż wnętrze wypełni się chłodnym powietrzem. Powtarzała sobie, co powiedział Malik. Trzeba przejść nad tym dalej. Marta nie była pewna, czy to się jej uda. Zwłaszcza gdy myślała o tym, co planowała zrobić.

Kilka minut po dziewiętnastej wjechała na Wielicką. W międzyczasie zaczął padać deszcz, który chwilę później przemienił się w ulewę. Wycieraczki z trudem radziły sobie ze ściąganiem wody. W końcu nadeszła burza, na którą zanosiło się od samego rana. Kiedy granatowe niebo nad jej głową przecięła błyskawica, odruchowo zaczęła odliczać. Nie minęło pięć sekund, gdy ciszę przeciął dźwięk, jakby gdzieś niedaleko rozwarła się ziemia.

Zatrzymała się w tym samym miejscu, co wcześniej. Nie było już zastępu straży pożarnej. Zniknęli także przechodnie. Nad ciałem Bonar rozstawiono biały namiot. W środku uwijał się technik. W pośpiechu pobierał próbki, by zdążyć, zanim burza uniemożliwi mu dalsze prace. Marta wiedziała, że namiot długo nie wytrzyma w starciu z silnym wiatrem, już teraz podmuchy niebezpiecznie targały nim na różne strony.

Wysiadła, a następnie przebiegła na tył samochodu i otworzyła bagażnik. Z walizki, którą zawsze woziła ze sobą, wyciągnęła kurtkę przeciwdeszczową. Oprócz niej były tam rzeczy na zmianę, akcesoria higieniczne. Wszystko to, co mogło się jej przydać podczas długich negocjacji.

Ubrała się szybko, nasunęła kaptur na głowę, ale nawet tych kilka sekund wystarczyło, by przemokła. Krzywiąc się, zamknęła bagażnik.

Mietka Starszewskiego dostrzegła od razu. Zwalista sylwetka, której nie pomagał narzucony na ramiona obszerny prochowiec, rzucała się w oczy. Był starszym kolegą z jej wydziału i tego dnia musiał pełnić na komendzie dyżur. Doświadczony policjant. Tego akurat nie można mu było odmówić. W wieku pięćdziesięciu lat na swoim koncie miał rozwiązanych wiele trudnych spraw. Ale Starszewski był także przykładem, co wypalenie zawodowe robi z człowiekiem.

Marta obiecała sobie, że kiedy sama zbliży się do takiego stanu, poszuka dla siebie nowego zajęcia.

– Co tu robisz? – odezwał się na jej widok.

– Brałam udział w negocjacjach. Przyjechałam sprawdzić, jak wam idzie.

– Zaraz kończymy.

Rozejrzała się, szukając wzrokiem jeszcze jednej osoby.

– Gdzie prokurator? – spytała. Ciekawiło ją, kto zajmie się tą sprawą. – Już skończył czynności?

– Nie przyjedzie do samobójstwa. Ma ważniejsze sprawy na głowie. – Ostatnie zdanie wziął w cudzysłów.

Marta zacisnęła usta. Kiedyś dziwiło ją takie postępowanie, ale już dawno przestało. Lata pracy nauczyły ją, że wyobrażenia i rzeczywistość rzadko kiedy się pokrywają. Skupiła uwagę na Starszewskim.

– Po tym, co powiedziała Bonar, myślę, że mamy tutaj podżeganie do samobójstwa.

Policjant wzruszył ramionami. Podczas tego ruchu kaptur opadł mu nieco na plecy i deszcz uderzył go prosto w twarz. Nasunął go z powrotem, a potem spróbował pozbyć się kropli z policzków. Robienie tego mokrym rękawem mijało się z celem. Szybko się poddał.

– Mnie to wygląda na samobójstwo – odparł stanowczo. Jego zadanie się skończyło i nie miał zamiaru tkwić w tym miejscu dłużej niż to było konieczne.

Zmełła przekleństwo w ustach. Odkąd zobaczyła Starszewskiego, czuła, że tak będzie. W postawie policjanta widoczne było znużenie, nawet jego pomięte ubranie współgrało z wyglądem.

Poczuła, jak narasta w niej złość. Kolejna młoda kobieta poniosła śmierć. Wyglądało na to, że w przeciwieństwie do jej siostry Julia zadecydowała, kiedy i w jaki sposób odbierze sobie życie. Marta była jednak przekonana, że choć Bonar zrobiła to sama, za jej decyzją krył się mężczyzna. Doprowadził ją do takiego stanu, w którym odebranie sobie życia wydawało się jedynym słusznym wyborem.

Przypomniała sobie, że Julia Bonar była zdeterminowana, ale także zrozpaczona tym, co zamierzała zrobić. Marta jako jedyna miała okazję obserwować zachowanie kobiety i towarzyszącą jej ekspresję. Poza tym instynkt podpowiadał Sułeckiej, że za tą sprawą kryje się coś jeszcze. Zrozumiała, że to był powód, dla którego nie wróciła dotąd do domu. Zrozumiała także, co powinna zrobić.

Odeszła na bok i wyciągnęła komórkę. Wsłuchując się w długie sygnały, spojrzała w stronę balkonu, na którym nie tak dawno rozegrał się dramat. Potem przeniosła spojrzenie na czarny samochód, który skręcił na parking i po przejechaniu kilkunastu metrów zatrzymał się obok niej. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn w kurtkach przeciwdeszczowych, nasunięte na głowy kaptury zasłaniały całe twarze. Marta rozpoznała karawan jednego z krakowskich zakładów pogrzebowych, który współpracował z Zakładem Medycyny Sądowej. Gdy technik skończy swoje zadanie, zabiorą ciało Bonar, a jak dobrze pójdzie, jutro lub pojutrze odbędzie się sekcja.

Naliczyła osiem sygnałów i już chciała się rozłączyć, by spróbować ponownie za chwilę, gdy w końcu usłyszała przytłumiony męski głos. Należał do naczelnika. Odebrał, mimo że było już po godzinach jego pracy. W ważnych sprawach pora dnia nie grała większej roli.

– O co chodzi? – spytał Arkadiusz Więckiewicz, przełknąwszy kawałek kurczaka, który jego żona przygotowała na kolację.

– Szefie, mam sprawę. – Szybko zrelacjonowała wydarzenia ostatnich godzin, krótką rozmowę z Julią Bonar. Zakończyła tymi samymi słowami, które wcześniej wypowiedziała do Mietka: – Podejrzewam, że doszło tutaj do podżegania do samobójstwa.

Więckiewicza interesowało jednak coś innego.

– Rozmawiałaś już z kimś od nas?

Marta przestąpiła z nogi na nogę.

– Tak – odparła, powstrzymując zniecierpliwienie. Wiedziała, że pewnych rzeczy nie przyspieszy. – Malik zorganizował spotkanie z psychologiem. Właśnie z niego wróciłam.

– Jak się czujesz?

– Dobrze.

Po jej słowach zapadła cisza, którą przerwało głośne westchnienie naczelnika. Nie do końca uwierzył w jej zapewnienia.

– Kto od nas otrzymał wezwanie? – spytał mimo to.

– Starszewski.

– Powiedz mu o tym. Niech przyjrzy się sprawie.

– Sama chcę się tym zająć.

Marta usłyszała odgłos przełykanej wody, a potem szelest, gdy naczelnik przesunął dłonią po zaroście.

– Dlaczego?

– Byłam na miejscu, rozmawiałam z dziewczyną. Poza tym... – Zawahała się na chwilę, a następnie dodała już ciszej: – Potrzebuję tego.

Więckiewicz nie odpowiedział od razu. W pierwszym odruchu chciał odrzucić propozycję Sułeckiej. Ktoś inny mógł ustalić, czy w sprawie tej samobójczyni doszło do podżegania do śmierci. Ale znał tragiczną historię, która dotknęła Martę i jej rodzinę. Nadal nie udało się znaleźć zabójcy Brzozowskiej i jak na razie wszystko wskazywało na to, że szybko to się nie zmieni. Dlatego po krótkim zastanowieniu zmienił zdanie. Jeśli doprowadzenie do końca sprawy, w której zginęła inna kobieta, pomoże Sułeckiej choć w pewnym stopniu uporać się z własnym dramatem, nie będzie jej tego utrudniał. Wręcz przeciwnie.

– Może być twoja – odparł w końcu. – Starszewski na pewno się ucieszy. Weź sobie do pomocy tego nowego.

Chodziło o Szymona Kmitę, jej nowego partnera, z którym od tygodnia dzieliła pokój. Marta nie znała go jeszcze dobrze. Wiedziała tylko, że wcześniej pracował na komisariacie w Nowej Hucie, a kilka ostatnich lat spędził w powiatowym wydziale kryminalnym.

– Ale... – spróbowała zaprotestować. – Zajmę się tym sama.

Naczelnik jednak nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję. Dla niego sprawa była już załatwiona.

– Dam mu znać. Jak coś, to dzwoń. – Przerwał połączenie.

Marta skrzywiła się, po czym schowała telefon do kieszeni kurtki. Nie do końca chodziło jej o takie załatwienie sprawy. Kmitą postanowiła zająć się jutro. Gdy niebo nad jej głową przecięła błyskawica, poprawiła kaptur, ale na niewiele się to zdało. Smagane wiatrem krople wpadały jej prosto do oczu, osadzały się na twarzy.

O tak, Starszewski na pewno się ucieszy, pomyślała i ruszyła w jego stronę.

Piętnaście minut później technik skończył pobieranie próbek, a ciało Julii Bonar zostało zabrane do Zakładu Medycyny Sądowej. Marta obserwowała, jak za zakrętem znika czarny samochód, ale nie ruszyła się z miejsca od razu, potrzebowała chwili przed tym, co czekało ją jeszcze tego wieczoru. Niedawno otrzymała informację, że do domu wrócił chłopak zmarłej. Gdy w końcu ruszyła w stronę bloku, krople deszczu bębniły głucho o jej kurtkę. Ulewa jeszcze nie odpuściła, ale powoli przesuwała się dalej. Marta była przemoczona i zziębnięta, kiedy weszła do klatki schodowej. Wokół jej butów od razu utworzyły się niewielkie kałuże.

– Gdzie jest ten chłopak? – spytała policjantkę, która niedawno poinformowała ją o partnerze Bonar.

– W mieszkaniu sąsiada z czwartego piętra. Już wie, co się stało.

– Jak się nazywa? – Marta przez moment próbowała przetrzeć twarz, ale szybko się poddała.

Kobieta wyciągnęła z kieszeni niewielki notes i przewertowała ostatnie strony.

– Adam Sypuła – odparła, gdy w końcu znalazła to, czego szukała.

– Masz spisane jego dane?

– Tak. – Na odręcznej notatce obok imienia i nazwiska widniał PESEL i adres zameldowania.

Policjantka wręczyła kartkę Sułeckiej.

– Dzięki. – Złożyła ją na pół i wsunęła do kieszonki na piersi. – Rozmawiałaś już z pozostałymi sąsiadami?

– Tak, ale nie dowiedziałam się niczego nowego. Julia Bonar była spokojną, cichą dziewczyną, idealną sąsiadką. Nie sprawiała kłopotów, a w razie czego pożyczała mąkę czy mleko.

– No dobrze, zobaczymy, co powie jej chłopak.

To powiedziawszy, wspięła się po schodach na czwarte piętro, zapukała w uchylone drzwi i weszła do środka. Młody mężczyzna siedział na sofie w salonie. Z miejsca, w którym stała, nie widziała jego twarzy. Z łokciami opartymi na kolanach pochylał się mocno do przodu. Przycięte do ucha falowane włosy były mokre. Krople skapywały mu na ubranie, moczyły szarą koszulkę, ale mężczyzna w ogóle nie zwracał na to uwagi. Kolorowe conversy wyglądały na mocno zużyte.

– Komisarz Marta Sułecka z Komendy Wojewódzkiej – przedstawiła się, stając przed nim. – Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia.

Sypuła podniósł głowę. Był blady. Z całą pewnością doznał szoku. Błądził wzrokiem po twarzy policjantki, jakby nie do końca wiedział, co się wokół niego dzieje. Gdyby nie znała jego PESEL-u, oceniłaby wiek mężczyzny na mniej więcej trzydzieści lat. Wyglądał dojrzalej niż na swoje dwadzieścia sześć, może dlatego, że część jego twarzy pokrywały siniaki. Jedno oko miał mocno podbiegnięte krwią.

– Co się panu stało? – Wskazała palcem na jego twarz.

– A to... – Ręką dotknął obolałego policzka. – Małe nieporozumienie.

Marta była innego zdania. Przez chwilę wahała się, czy nie pociągnąć tego wątku, ale ostatecznie skupiła się na zmarłej kobiecie.

– Chciałabym porozmawiać o Julii. Czy...

Sypuła wszedł jej w słowo.

– Po co? – W tym pytaniu kryło się wiele emocji. Rozpacz, gniew, smutek.

– Jestem negocjatorką i rozmawiałam z Julią niedługo przed... jej śmiercią. – Zajęła miejsce w fotelu stojącym po drugiej stronie ławy. – Chciałabym ustalić, co sprawiło, że zdecydowała się na taki krok.

Podniósł się z sofy i wyciągnął z kieszeni zmiętą paczkę papierosów. Spojrzał pytająco na sąsiada, a gdy ten skinął głową, zapalił. Opakowanie wrzucił do plecaka.

Mimo otwartego na oścież okna pokój szybko wypełnił się duszącym dymem. Magiera postawił przed chłopakiem pusty słoik po ogórkach.

– Będę w drugim pokoju – mruknął.

– Proszę pytać, choć nie wiem, co to zmieni. – Sypuła poczekał, aż mężczyzna zniknie za drzwiami, po czym mocno zaciągnął się papierosem.

– Zanim zaczniemy... Czy później możemy rozejrzeć się po waszym mieszkaniu?

Wzruszył ramionami. W tym momencie było mu wszystko jedno.

– Jest otwarte? – upewniła się.

– Nie byłem tam jeszcze. – Sypuła wyciągnął z kieszeni pęk kluczy spiętych pojedynczym kółeczkiem i wręczył je Marcie.

– Czy Julia cierpiała na jakieś choroby? Choroby psychiczne? – spytała, a kiedy Sypuła, który przez cały czas wpatrywał się w podłogę, pokręcił głową, dodała: – Zażywała jakieś lekarstwa?

Podobna reakcja.

– Czy w ostatnim czasie miała jakieś trudne sytuacje w życiu osobistym, w pracy?

Przez chwilę Adam zwlekał z odpowiedzią. Marta nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie przyglądała mu się uważnie.

– Nie – odparł w końcu, wypuszczając przed siebie kłęby dymu.

– Na pewno?

– Tak. – Ponownie zaciągnął się papierosem.

– Może ktoś źle jej życzył? – Marta spróbowała podejść go od innej strony.

– Ona każdemu chciała pomóc. Nie znam... nie znałem – poprawił się – drugiej takiej osoby, która byłaby tak dobra.

– Gdzie pracowała?

– W Zyguła Investment na Ruczaju.

– Była zadowolona z pracy?

– Tak. Płacili nieźle.

Marta zapisała sobie te informacje. Na razie niewiele dowiedziała się o ofierze. Postanowiła skupić się na życiu osobistym kobiety.

– Jak długo byliście parą?

– Osiem lat.

To nie lada osiągnięcie, pomyślała. W młodym wieku tak długo trwające związki należały do rzadkości. Nawet dla starszych były dużym wyzwaniem.

– Proszę opowiedzieć, jak wyglądały wasze ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

Tym go zaskoczyła. Choć pytanie wydawało się niepozorne, mogło dostarczyć wielu informacji. Dosyć często zdarza się, że osoby planujące samobójstwo przygotowują przed śmiercią pożegnanie z bliskimi. Czy to za sprawą uroczystego obiadu, wyjątkowego wieczoru, który początkowo nie budzi niepokoju najbliższych, wręcz przeciwnie – sprawia im przyjemność. Gdy w końcu prawdziwe motywy stają się jasne, jest już za późno.

– Dzień jak co dzień – zaczął Sypuła.

– A dokładnie?

Oparł się wygodniej na sofie.

– Julia wróciła z pracy po szóstej i zabrała się za przygotowanie kolacji.

– Zawsze wracała o takiej godzinie?

– Zależy. Czasami wcześniej, czasami później.

Wróciła do poprzedniego wątku.

– Pamięta pan, co to było? Na kolację – przypomniała, widząc, że nie zrozumiał pytania.

– Mrożona pizza. Mieliśmy pustą lodówkę i nikomu nie chciało się iść do sklepu.

– A później?

Sypuła zgasił peta o brzeg słoika.

– Obejrzeliśmy w łóżku kilka odcinków Homeland. Julia była zmęczona i zasnęła przed dziesiątą. Następnego dnia wyszła z domu, kiedy brałem prysznic. Wtedy widziałem ją po raz ostatni – dodał, a głos mu zadrżał. Zaciśniętą pięść przycisnął do ust.

Marta wiedziała, że Sypuła zbliża się do granicy, po przekroczeniu której kontakt z nim będzie utrudniony.

– Czy dobrze się między wami układało? – Starała się, by jej głos brzmiał łagodnie.

Pierwszą odpowiedzią było wzruszenie ramion.

– Raz lepiej, raz gorzej. Jak to w związku, ale byliśmy szczęśliwi – powiedział w końcu, po czym otworzył plecak i zaczął w nim czegoś szukać.

Spodziewała się, że sięgnie po kolejnego papierosa, ale była w błędzie. Gdy Sypuła położył na stoliku atłasowe pudełeczko, wiedziała już, co znajduje się w środku.

– Dzisiaj go kupiłem. Nie mogę przestać myśleć, że gdyby nie to, byłbym w domu i Julia nie skoczyłaby z balkonu. Nadal by żyła – dodał łamiącym się głosem i schował twarz w dłoniach.

Kiedy w pokoju rozległ się jego szloch, Marta zamknęła notes i zatknęła długopis o okładkę. Do szklanki, która stała przed chłopakiem, nalała wodę, po czym zostawiwszy w mieszkaniu policjantkę, wyszła na klatkę schodową. Przystanęła dopiero na półpiętrze. Gdzieś z dołu dochodził dźwięk włączonego telewizora. Mieszał się z wybuchami śmiechu dobiegającymi z innego lokalu. Życie toczyło się dalej.

Oparła się plecami o ścianę i zadzwoniła po technika, by przyszedł do mieszkania Bonar. Wiedziała, że na pewno jej za to nie podziękuje. Czekając na mężczyznę, wybrała numer dyżurnego i poprosiła go o sprawdzenie Adama Sypuły.

***

Do swojego domu dotarła po dwudziestej drugiej. Mieszkała na osiedlu Kurdwanów, w jednym ze starych bloków zbudowanych z dużej płyty. Budynek został ocieplony, odnowiony, ale zapach na klatce schodowej pozostał taki sam jak jeszcze dziesięć lat temu.

Gdy tylko przekroczyła próg swojego mieszkania, na powitanie przybiegł maine coon, który od razu zaczął ocierać się o jej nogi. Należał do jej matki, ale dopóki ta przebywała w szpitalu psychiatrycznym, zajmowała się nim Marta.

Przytłoczona wydarzeniami ostatnich godzin wzięła kotkę na ręce i przycisnęła twarz do miękkiego futra. W głowie nieustannie odtwarzała scenę tuż przed skokiem Julii, próbując zrozumieć, dlaczego kobieta zareagowała w taki sposób. Pytań było wiele, ale szczególnie jedno wybrzmiewało najgłośniej – czy gdyby negocjatorem prowadzącym był mężczyzna, to zakończenie mogłoby być zupełnie inne?

Przeszukanie mieszkania nie wniosło wiele do sprawy. Technik zarekwirował telefon i laptop kobiety. Razem z próbkami miały trafić do analizy. Przed wyjściem Marta po raz ostatni spróbowała porozmawiać z Adamem Sypułą. Dopytać go o rodzinę zmarłej, uzyskać namiary na inne osoby, z którymi Bonar utrzymywała bliższe kontakty. Niestety mężczyzna zupełnie się rozkleił. Środki uspokajające, które otrzymał, pomogły tylko pozornie. Sypuła był w takim stanie, że jakakolwiek próba nawiązania z nim kontaktu nie miała sensu. Tę noc miał spędzić w mieszkaniu swojej siostry. Marta umówiła się z nim na jutro, na drugą. Może to, że tym razem rozmowa odbędzie się na komendzie, pomoże w uzyskaniu nowych informacji.

Zrzuciła buty, przeszła do niewielkiej kuchni i postawiła kotkę na krześle. Gdy do pustej miski nałożyła świeżą karmę, Mia rzuciła się na jedzenie. Marta także była głodna. Szybko przygotowała dla siebie dwie kanapki z żółtym serem i zjadła je, stojąc przy oknie, ze wzrokiem wbitym w jakiś odległy punkt. Gdy skończyła, otworzyła butelkę wina i z pełnym kieliszkiem ruszyła do łazienki.

Po drodze napiła się kilka łyków, a potem odstawiła wino na brzeg umywalki i weszła pod prysznic. Po burzy, która przeszła nad miastem, temperatura w mieście spadła o dobre dziesięć stopni. Marta ustawiła ciepły strumień wody i stała nieruchomo, dopóki nie poczuła, jak jej mięśnie zaczynają się rozluźniać.

Piętnaście minut później owinęła się ręcznikiem. Jej samopoczucie było już znacznie lepsze, ale wiedziała, że potrzebuje czegoś jeszcze. Napiła się wina, po czym z szafki znajdującej się pod lustrem wyciągnęła kilka rzeczy.

ROZDZIAŁ 3

Ulewa przeszła dalej na wschód. Pozostawiła po sobie mokre ulice, przepełnione studzienki kanalizacyjne i bezchmurne niebo, na którym pobłyskiwały gwiazdy. Powietrze było chłodne i pachniało wilgocią. Co jakiś czas docierały jeszcze z daleka niskie pomruki burzy, ale w porównaniu do tego, co niedawno rozgrywało się nad miastem, przypominały teraz warczenie niegroźnego kociaka.

Gdy otworzyły się drzwi wejściowe, uruchomiła się lampa zamontowana nad bramą garażową i betonowy podjazd zalało jasne światło. Z domu wyszła nastolatka. Mogła mieć z piętnaście lat. Rozpuszczone jasne włosy opadały jej na twarz, lecz nie miała wolnej ręki, by je odsunąć. Całą uwagę skupiła na ciągnięciu za sobą ciężkiej walizki i utrzymaniu na ramieniu plecaka, który ostatecznie zsunął się jej z ramienia kilka metrów dalej.

Z ulgą zatrzymała się przy otwartym bagażniku SUV-a. Już przymierzała się, by włożyć bagaże do środka, gdy usłyszała za sobą kroki ojca.

– Poczekaj, pomogę ci. – Radosław Tur podszedł do córki.

Zapakował rzeczy, po czym spojrzał na Małgosię – wzrostem sięgała mu już do ramienia. Nie mógł uwierzyć, jak szybko urosła. Jeszcze nie tak dawno temu nosił ją na plecach i sprawdzał przed snem, czy w jej pokoju nie czai się jakiś potwór. A teraz jego córeczka była nastolatką. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, będzie miał okazję obserwować, jak staje się kobietą. A może kiedyś i matką.

Na samą myśl poczuł ściskanie w gardle, a oczy niebezpiecznie mu zwilgotniały.

– Tato? – Mocny makijaż nie zdołał ukryć niepokoju córki. Żadna nastolatka nie chciała oglądać płaczącego ojca.

Odchrząknął, uśmiechem próbując zatuszować niepokój, który opuścił go na moment, by po chwili zaatakować ze zdwojoną siłą. Przez ostatnie tygodnie robił to nieustannie i powoli zaczynało wchodzić mu to w nawyk.

– To przez klimatyzację, przeziębiłem się – wyjaśnił i poczochrał jej włosy.

Córka wzruszyła ramionami i ponownie przybrała pozę, która w jej ocenie miała zniechęcić ojca do dalszej rozmowy. Była obrażona na cały świat. Z powodu niespodziewanego wyjazdu ominie ją impreza, na którą czekała od miesiąca. Poza tym czas, kiedy wspólny wypad z rodzicami był atrakcyjny, minął jakieś dwa lata temu.

Na podjeździe zaterkotały kółka walizki. Radosław odwrócił się w stronę żony, która zmierzała w ich stronę. Katarzyna Tur zatrzymała się obok samochodu. Z rękami założonymi na piersi obserwowała męża, jak pakuje jej rzeczy do auta.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego nie pojedziesz z nami?

– Dokończę jeszcze kilka spraw i przylecę następnym samolotem. – Radosław wyprostował się i zamknął bagażnik. – Wy w tym czasie zdążycie się już rozgościć na miejscu.

Na twarzy kobiety na myśl o ciepłym morzu, leżaku i drinkach pojawił się uśmiech. Jeszcze nigdy nie była w Meksyku i nie mogła się doczekać.

– Dziękuję ci za tę niespodziankę, wszystkim nam się przyda odpoczynek – powiedziała i objęła męża w pasie. Zwróciła uwagę, że ostatnio stracił nieco na wadze.

– Na pewno – rzuciła z przekąsem Gośka.

Rodzice nie zwrócili uwagi na jej komentarz.

– Poza tym za kilka dni wypada nasza rocznica ślubu i chcę ją uczcić w jakimś ciekawym miejscu. – Radosław mocno przytulił żonę i córkę, która, o dziwo, się nie opierała. – Jedźcie już, bo się spóźnicie.

Mężczyzna wsunął dłonie do kieszeni spodni i obserwował, jak samochód opuszcza podjazd. Pomachał im na pożegnanie, a gdy tylko jego żona i córka zniknęły mu z pola widzenia, wrócił do domu. Miał jeszcze dużo rzeczy do przygotowania. A czasu było coraz mniej. Następny samolot do Cancún odlatywał jutro, o jedenastej.

Odkąd znalazł rozwiązanie swoich problemów, niepokój, który zżerał go od pewnego czasu, zmalał znacząco, ale teraz, gdy brakowało tylko kilkunastu godzin, żeby był bezpieczny, ożył w nim na nowo. Próbując się uspokoić, zrobił kilka głębszych oddechów. Jednak drżenie rąk nie ustawało. Postanowił, że dzisiejszą noc spędzi w hotelu nieopodal lotniska.

Żwawym krokiem wbiegł po schodach, wszedł do sypialni i w ciągu kilku minut dokończył pakowanie rzeczy. Żona i córka nie znały całego planu. Na to było jeszcze za wcześnie. O wszystkim opowie im na miejscu. Spodziewał się, że na początku nie będzie im łatwo, ale z czasem zrozumieją. Nawet Małgosia, która – jak podejrzewał – będzie protestować najgłośniej. Radosław nie miał innego wyjścia, a to oznaczało, że konsekwencje dotyczą ich wszystkich.

Tur nigdy nie podejrzewał, że sam doprowadzi do takiej sytuacji. Z pozoru niewinny nawyk, o którym myślał, że ma go pod kontrolą, sprawił, że kilkanaście tygodni temu stracił sporą część majątku i musiał zastawić dom. Było tylko kwestią czasu, kiedy komornik zacznie pukać do jego drzwi. Nie mógł do tego dopuścić – wtedy jeszcze wierzył, że to chwilowe potknięcie, dlatego skorzystał z oferty pomocy, którą polecił mu jeden z jego znajomych. Mimo że oprocentowanie pożyczki należało do horrendalnie wysokich, uznał ją za dobre rozwiązanie. Liczył, że szybko odbije się od dna. Czas pokazał, że było zupełnie inaczej. Teraz był winien jeszcze większą kwotę, której nie miał jak zwrócić, a jego sytuacja przedstawiała się fatalnie.

Zaniósł walizkę do salonu, potem wrócił do sypialni i wyciągnął z szafy podręczny bagaż. Na sam koniec zostawił sobie opróżnienie sejfu i spakowanie pieniędzy, które uzyskał ze sprzedaży biżuterii żony. Nie było tego dużo, ale na jakiś czas musiało wystarczyć. Zamyślony ruszył do gabinetu. Chwilę później stanął w progu i odhaczając w głowie z listy punkt po punkcie, przesuwał po omacku dłonią, szukając włącznika światła. Gdy w gabinecie zrobiło się jasno, Radosław zamarł z dłonią uniesioną w powietrzu. W pokoju oprócz niego było dwóch mężczyzn. W tej jednej sekundzie przez głowę przeleciało mu kilka myśli, ale najmocniej wybrzmiała tylko jedna: „Nie udało się”.

Potrzebował kolejnej sekundy, by rzucić się do ucieczki. Spanikowany zbiegał po schodach, a jego stopy ślizgały się po lakierowanym parkiecie. W kieszeni miał klucze do samochodu. Musiał tylko do niego dotrzeć.

Usłyszał za sobą hałas i odwrócił się na jedną chwilę, by zobaczyć, jak niższy z mężczyzn, ten z tatuażem, rusza za nim w pogoń. Nagły ruch wystarczył, by stracił równowagę i wyrżnął głową w ostatni stopień schodów. Poderwał się szybko, ale zamroczony zatoczył się i upadł kilka metrów dalej. Po policzku spływało mu coś ciepłego. W miejscu, gdzie się uderzył, czuł pulsujący ból. Jednak strach dodawał mu sił. Zacisnął zęby i zaczął czołgać się w stronę drzwi. Zbyt powoli, wiedział o tym, ale nie mógł przestać.

Paweł Waszkiewicz oparł but o kark Tura i przygwoździł go do podłogi. Radosław poczuł w ustach żółć. Wiedział, dlaczego mężczyźni pojawili się w jego domu. Wiedział także, do czego są zdolni. Serce waliło mu w piersi. Był postawnym mężczyzną, podobnie jak żona dbał o kondycję fizyczną, ale w tym momencie nie mógł się ruszyć, a panika sprawiała, że coraz trudniej przychodziło mu zapanować nad pęcherzem.

– Przestań! Proszę... – Chciał krzyknąć, gdy ciężki but zaczął wrzynać mu się w policzek, lecz jego głos przypominał żałosny jęk.

– Posadź go – powiedział Maciej Strzelecki, który właśnie zszedł po schodach.

Waszkiewicz poderwał mężczyznę i pchnął go w stronę krzesła. Radosław analizował swoją sytuację. Była zła. Ale zdawał sobie także sprawę, że gdyby chcieli go zabić, już dawno by to zrobili. Ta myśl napełniła go nadzieją. Wyglądało na to, że ma jeszcze jakieś szanse.

– Dokądś się wybierałeś? – spytał mężczyzna z tatuażem.

– Rodzinny wyjazd.

Różne rzeczy można było powiedzieć o Waszkiewiczu, ale na pewno nie to, że jest naiwny. Zmierzył bankiera wzrokiem, a potem odszedł na bok i zaczął przetrząsać jego rzeczy. Nie zajęło mu dużo czasu, by znaleźć to, czego szukał.

Kiedy odwrócił się do Radosława, w ręce trzymał bilet lotniczy wyciągnięty z czarnej walizki Samsonite. Gwizdnął przez zęby, gdy odczytał destynację.

– Meksyk – rzucił do kolegi.

Tur przeskakiwał spojrzeniem od jednego mężczyzny do drugiego, nie mogąc się zdecydować, z której strony grozi mu większe niebezpieczeństwo. W końcu zatrzymał wzrok na tym z kręconymi włosami. To właśnie Strzelecki postawił przed Radosławem krzesło i usiadł na nim okrakiem. Tur widział z bliska jego twarz naznaczoną bliznami po trądziku młodzieńczym. Z trudem przełknął ślinę. Gardło miał wysuszone na wiór.

– Powiem to tak – zaczął mężczyzna, podwijając mankiety białej koszuli. Robił to starannie, by zbytnio nie pognieść materiału. – Mamy problem.

Bankier energicznie potrząsnął głową.

– Nie...

– Chyba jednak tak – przerwał mu Strzelecki, po czym zwrócił się do kolegi: – A ty co o tym sądzisz?

Waszkiewicz przytaknął i zrobił krok w stronę Tura. Pierwsze uderzenie trafiło bankiera prosto w nos. Rozległ się głośny chrzęst, po którym nastąpiło wycie. Ucichło kilka sekund później, w momencie, gdy kolejny cios trafił go w brzuch. Powietrze uciekło z jego płuc jak z przebitego balonu.

Tur osunął się na podłogę i objął rękami w pasie. Z jego ust wydobywały się dźwięki, do których nigdy by się nie przyznał.

– Stul pysk! – ryknął Strzelecki.

Radosław posłuchał i zamknął oczy. Łupało go w głowie, nadal musiał walczyć o każdy oddech.

Waszkiewicz poderwał go z ziemi z taką łatwością, jakby Tur nie ważył wcale osiemdziesięciu kilogramów, tylko trzydzieści. Popchnął go z powrotem na krzesło, następnie przycisnął jego ręce i taśmą umocował je do oparcia.

Strzelecki uśmiechnął się. Źrenice miał rozszerzone, a na ustach błąkał się uśmiech, który odsłaniał zbyt ostro zakończone zęby. Oglądanie cierpiącego bankiera sprawiło mu przyjemność.

– Na czym to skończyliśmy... – odezwał się po chwili, stając przed Turem. – Aha, mamy problem. – Głos miał spokojny, ale Radosław dostrzegł w jego oczach coś, co sprawiło, że zaczął wątpić, czy wyjdzie z tego spotkania żywy. – Szef podejrzewał, że będziesz próbował spierdolić. Nie mylił się.

– Mam czas do niedzieli – zająknął się. – Zwrócę wszystkie pieniądze co do złotówki – mówił szybko, a kropelki śliny spadały mu na brodę.

Zapewnienia Tura nie przekonały nikogo.

– Możliwe, ale to – Waszkiewicz wskazał na bilety – nie stawia cię w dobrym świetle.

Bankier chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Strzelecki uderzył go w ucho.

– Kurwa! – Porażony bólem, szarpnął głową, co tylko rozśmieszyło wyższego mężczyznę.

Tego już dla Radosława było za dużo. Zadziałał instynktownie. Wyciągnął nogę i kopnął Strzeleckiego prosto w kolano. Włożył w to całą swoją siłę i przez chwilę rozkoszował się, że krzyk, który rozległ się w pomieszczeniu, nie należy do niego.

Instynkt jednak mnie zawiódł, pomyślał Tur parę sekund później, gdy spadła na niego kolejna seria ciosów.

Po chwili Strzelecki przestał, ale nie dlatego, że sam o tym zdecydował. Waszkiewicz, który przyglądał się tej scenie z boku, uznał, że już wystarczy, i złapał kolegę za ramię.

– Jeszcze trochę i do niczego nam się nie przyda – rzucił, gdy ten wyszarpnął się z jego uchwytu i chciał dokończyć to, co mu przerwano.

To nie był pierwszy raz, kiedy Strzelecki stracił nad sobą kontrolę. Klatka piersiowa unosiła mu się szybko, na dłoniach widniały otarcia, a na twarzy osiadły liczne krople krwi. Kiedy w końcu opuścił pięści i odszedł na bok, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę, Waszkiewicz pochylił się nad Turem i sprawdził jego stan. Bankier był mocno poturbowany, ale nie na tyle, by coś zagrażało jego życiu. Klepnął go w policzek, a kiedy to nie podziałało, wziął ze stołu butelkę wody i wylał zawartość na głowę ogłuszonego mężczyzny.

Tur szarpnął się na krześle, łapczywie łapiąc powietrze.

– Do niedzieli masz czas na zwrot pieniędzy – odezwał się Waszkiewicz. Zauważył powiększającą się plamę na spodniach mężczyzny.

Bankier przytaknął, a przynajmniej tak mu się wydawało. Już kilka minut temu stracił kontrolę nad swoim ciałem.

– Zrobię to. Obiecuję! – wybełkotał w końcu.

– Potraktuj to jako ostatnie ostrzeżenie.

Waszkiewicz uwolnił jego ręce, a następnie wraz ze Strzeleckim skierowali się do wyjścia. Radosław poczuł odrobinę satysfakcji, widząc, jak facet, którego uderzył w kolano, mocno utyka. Ale uczucie to szybko zniknęło, gdy zdał sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji.

Splunął krwią. Gdy za mężczyznami zamknęły się drzwi, osunął się na podłogę i zaczął płakać.

– Jak twoja noga? – odezwał się Waszkiewicz, obserwując kolegę, który krzywił się przy każdym kroku.

– Coś mi, kurwa, przetrącił. Zajebię gościa!

– Poczekaj z tym do niedzieli.

Przyjechali dzisiaj do bankiera, bo wiedzieli, że zaczyna coś kombinować. Zbliżał się termin spłaty. Była to duża kwota, dlatego Waszkiewicz obserwował go od kilku dni. Dzięki temu zorientowali się, że Tur coś planuje.

Podjechali akurat wtedy, kiedy mężczyzna żegnał się czule z rodziną. Zaparkowali od drugiej strony, nieopodal lasu, który stanowił dobrą kryjówkę. Do domu weszli przez ogród, wykorzystując sytuację, że wszyscy domownicy znajdowali się na podjeździe.

Teraz musieli obejść działkę. Strzelecki starał się odciążać prawą nogę, która – gdy na niej przez chwilę stawał – nie była w stanie utrzymać ciężaru ciała. Nie wylądował na ziemi tylko dlatego, że w ostatniej chwili znalazł podparcie. Podejrzewał, że nie jest to zwykła kontuzja, a miał ich wiele w swoim czterdziestoczteroletnim życiu.

Z westchnieniem ulgi wsiadł do samochodu. W tym samym momencie zadzwoniła jego komórka. Odebrał połączenie. Głównie słuchał, tylko od czasu do czasu rzucał zdawkowe odpowiedzi.

– Jedziemy do szefa na Kazimierz – powiedział po skończonej rozmowie.

Waszkiewicz skinął głową i uruchomił silnik. Przejechał osiemset metrów i skręcił w ulicę Brożka. O tej porze miasto sprawiało wrażenie opustoszałego. Zapewne z powodu nawałnicy, która kilka godzin temu przeszła nad Krakowem. Gdzieniegdzie leżały połamane gałęzie. Śmieci, które wypadły z poprzewracanych przez wiatr koszy, zostały rozrzucone po pobliskich chodnikach.

Dochodziła dwudziesta druga, gdy Waszkiewicz zaparkował mercedesa coupé w wyznaczonym miejscu na jednej z ulic Kazimierza, na wprost wejścia do klubu Heaven. Przestało padać i na chodnikach znowu tłoczyli się ludzie. Część wyszła, by kupić coś w pobliskich budkach, inni – by zapalić.

Waszkiewicz poczekał, aż Strzelecki wysiądzie z samochodu, i po chwili ruszył za nim. Przeszli trzydzieści metrów i zatrzymali się przed masywnymi drewnianymi drzwiami. Po wprowadzeniu kodu weszli do środka. Miejsce było doskonale wyciszone. Mimo że obok grała głośna muzyka, przez ścianę nie docierał żaden dźwięk.

Pokonali wysokie schody. Na piętrze, gdzie każdą ze ścian wyłożono marmurem, znajdowały się dwa mieszkania. Jedno należało do notariusza, który urządził sobie w tym miejscu biuro. Drugie było własnością Tadeusza Zyguły.

Waszkiewicz ponownie wpisał kod i pchnął drzwi, które otworzyły się bezszelestnie. Pierwszy do środka wszedł Strzelecki. Pomieszczenie sprawiało wrażenie większego, niż było w rzeczywistości, głównie za sprawą bardzo wysokiego sufitu i przestronnie urządzonego wnętrza. Duże, sięgające podłogi okna o tej porze zasłaniały drewniane żaluzje. Centralną część apartamentu zajmowały ustawione naprzeciw siebie skórzane sofy z masywnymi zagłówkami. Między nimi znajdował się niski, szklany stolik, a nieco dalej, pod samą ścianą, minibarek. Stojący obok niego Tadeusz Zyguła przygotowywał sobie drinka. Zaliczał się do wysokich mężczyzn. Jego śniadą cerę podkreślał doskonale dopasowany garnitur w kolorze grafitu i czarna koszula. Rozpięte dwa górne guziki odsłaniały fragment torsu pokryty gęstymi włosami.

Nie był sam. Kilka metrów od niego siedział jego syn, Witold Kieszkowski. Podobieństwo między mężczyznami było uderzające.

Odwrócili się do nowo przybyłych.

– Jak poszło z bankierem? – spytał Zyguła i podniósł szklankę do ust.

– Miał szef rację, szykował już sobie wycieczkę – odezwał się Strzelecki. – Zaproponowałem mu ponowne przemyślenie takiego rozwiązania.

Zyguła skinął głową i obserwował, jak jego zaufany pracownik zmierza w kierunku sofy. A raczej przesuwa się w pokraczny sposób.

– A tobie co się stało?

Strzelecki zawahał się. Cokolwiek by nie wymyślił i tak nie zmieniłoby to jego sytuacji.

– Tur jebnął mi w kolano.

Zyguła roześmiał się. A jego syn mu zawtórował.

– Ten Tur? Jesteś tego pewien? – Witek stanął przed Strzeleckim i śmiał mu się prosto w twarz.

Maciej poczerwieniał. Wkurwiał go sam fakt, że dał się zaskoczyć jakiemuś wymoczkowi. Sytuacji nie poprawiało, że ktoś się z niego naigrywał. Na tym punkcie był szczególnie wrażliwy. Od zawsze. Z trudem powstrzymał się przed przemodelowaniem facjaty Kieszkowskiemu.

– Ten sam – powiedział, zaciskając pięści.

– A to chuj! – dodał Witek, który kojarzył mężczyznę, po czym wrócił na sofę. – Tego się po nim nie spodziewałem.

Tadeusz Zyguła nie spuszczał wzroku ze Strzeleckiego.

– Zajmij się tym – polecił, wskazując palcem na jego kolano. – W takim stanie do niczego mi się nie przydasz.

– Ale...

Jednak Zyguła już go nie słuchał. Przeniósł wzrok na mężczyznę stojącego nieco z boku. Do tej pory Strzelecki był pierwszą osobą, o której myślał, kiedy potrzebował coś załatwić. Jeśli chodziło o Waszkiewicza, ten pracował u niego już od pewnego czasu i jak dotąd sprawdzał się przy sprawach mniejszego kalibru.

– Ty – zwrócił się do niego. – Zajmiesz teraz miejsce Strzeleckiego.

Paweł skinął głową, czując na sobie wzrok kolegi. Wiedział, co wiązało się z tą zmianą. Odzyskanie przez Strzeleckiego dawnej pozycji nie będzie już takie proste.

Zyguła przeszedł przez całą długość pomieszczenia i zatrzymał się dopiero przy biurku stojącym obok regału. Zajął miejsce w wygodnym fotelu i zamyślony obracał w dłoniach ciężką szklankę, obserwując, jak alkohol porusza się po jej ściankach.

– Zadbasz o to, by wszystko szło zgodnie z planem – odezwał się. – Nadchodzący tydzień jest dla mnie bardzo ważny.

– Dopilnuję tego. – Paweł był zaznajomiony ze sprawą. On także pracował nad tym od półtora miesiąca.

Zyguła nie spodziewał się usłyszeć innej odpowiedzi.

– Jutro o ósmej przyjedź po mnie do domu – dodał, a potem gestem dłoni dał do zrozumienia, że to koniec spotkania.

Waszkiewicz przytaknął i ruszył w stronę wyjścia. Słyszał za sobą kuśtykanie kolegi, ale tym razem to on szedł pierwszy. Pół godziny później, po odwiezieniu Strzeleckiego do jego mieszkania, wrócił do siebie. Zrzucił buty, klucze położył na blacie drewnianego stolika stojącego tuż obok wejścia i przeszedł prosto do kuchni połączonej z salonem. Z lodówki wyciągnął jedno z kilku zimnych piw, które starał się mieć zawsze pod ręką. Zrobił to odruchowo. W myślach analizował niespodziewaną zamianę miejsc. Zaskakujący obrót wydarzeń sprawił, że w końcu znalazł się tam, gdzie chciał być od samego początku. Nie zamierzał zmarnować takiej okazji, jaką dawała bliska współpraca z Tadeuszem Zygułą.