Milestones - Magdalena Szponar - ebook + książka
BESTSELLER

Milestones ebook

Magdalena Szponar

4,5

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwudziestosześcioletnia Veronica Hale po śmierci ojca ma przejąć jego obowiązki prezesa w wydawnictwie Callan & Hale. Vera jest młoda i ambitna, a do tego zadania, będącego jej największym marzeniem, przygotowywała się przez całe życie.
Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie podzielony na części testament, w którym jej tata określił konkretne warunki. Tylko ich spełnienie sprawi, że Veronica zdobędzie tak odpowiedzialną pozycję w firmie.
Przede wszystkim musi przejść szkolenie pod okiem drugiego prezesa wydawnictwa – Kane’a Callana. Mężczyzna jest od niej starszy o dziesięć lat i był najlepszym przyjacielem jej ojca, więc wypełnia jego wolę z zaskakującą skrupulatnością. To nie wszystko – wkrótce w firmie pojawia się także nowy dyrektor finansowy, Sydney Hawkins, który na każdym kroku stara się oczarować Veronicę.
Kiedy prawnik odkrywa przed kobietą kolejne fragmenty testamentu, jej życie coraz bardziej się komplikuje.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 527

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1750 ocen)
1120
398
158
55
19
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ftstrtmoh

Całkiem niezła

Nie mam pojęcia od czego właściwie zacząć. Z pewnością nie jest to najgorsza z książek jakie czytałam, aczkolwiek jest kilka mankamentów, przez które ta pozycja w mojej ocenie mocno traci. Po pierwsze nie wiem kiedy ostatnio czytałam równie głupią „intrygę”, jak ta, która opowiedziana została w tej historii. Nie lubię takich komplikacji i podchodów ze strony bohaterów, którą kreują autorzy i zdecydowanie tutaj mi to wadzi. Sami bohaterowie również pozostawiają wiele do życzenia - mam wrażenie, że czytając tę książkę wcale ich dobrze nie poznałam, w szczególności głównego bohatera. Kreacja głównej bohaterki też ma dla mnie wiele niedociągnięć - autorka praktycznie cały czas podkreśla w dialogach bohaterów jaka z głównej postaci jest temperamenta kobieta, a ja tego właściwie nigdzie nie widzę, poza ciągłym podkreślaniem, że taka jest. Odnoszę też wrażenie, że lekturę czyta się ciężko, jest coś co nie podoba mi się w stylu pisania autorki, ale nie jestem w stanie niestety nawet stwierdzić...
Wiola7310

Z braku laku…

Dobrnęłam do połowy, niestety dla mnie książka okropnie nudna. Bardzo przewidywalna, infantylna głowna bohaterka, natomiast postać męska głównie warczy, ma mroczne spojrzenie i nic nie mówi. Emocje jak na grzybach🙂
194
ewasadel

Całkiem niezła

Przebranelam.. Naprawdę było ciężko. Udało mi się skończyć dzięki glownemu bohaterowi którego polubiłam od początku :). Dla mnie poprostu za długo wszystko trwało..
151
agk85

Nie oderwiesz się od lektury

Boże, ale to jest dobre! Age gap, slow burn, zakazane uczucie... A ta końcówka!!!? Dla mnie rewelacja. Będzie w moich top 2023 Gorąco polecam
122
K0lorowa92
(edytowany)

Nie polecam

Podziwiam tych co twierdzą że to dobre, mecze to od tygodnia, nie mogę się wciągnąć.. co przeczytam kilka stron to odkładam.. zazwyczaj kończę książki więc może się uda.. na razie daje jedna gwiazdkę..
60

Popularność




Copyright © 2023

Magdalena Szponar

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Katarzyna Chybińska

Katarzyna Olchowy

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-120-3

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Znamienne.

Słyszę tuż obok siebie głos Callana i, no cóż, nie mogę się z nim kłócić. Stać mnie jedynie na lekki, wymuszony uśmiech i przelotne ściśnięcie dłoni, którą opiera na swoim udzie. Dziwnie się z tym czuję, ale mam wrażenie, że tak wypada. Okazuję mu w ten sposób nieme pocieszenie, choć wiem, że tego nie potrzebuje. Jest skałą. Nigdy nie widziałam, by dał się ponieść emocjom.

Wydaje mi się, że czas się zatrzymał. Albo świat. Nigdzie się nie spieszę. Nie robiłabym tego, nawet gdybym mogła, nawet gdyby blokowały nas zakorkowane ulice Nowego Jorku. Po raz pierwszy od dawna niczym się nie denerwuję, nie muszę o nic zadbać. I nie muszę pędzić tak, jak robiłam to przez ostatnie lata. Przecież mój ojciec nie będzie już bardziej martwy, prawda? Czas nie ma już znaczenia.

Lucas Hale był mężczyzną, który przez całe swoje życie planował wszystko z niebywałą precyzją i wręcz niepokojącą doskonałością. Nic nie pozostawiał przypadkowi, nawet własnej śmierci. Kiedy dowiedział się, że zostały mu trzy miesiące życia, po prostu wziął się za organizację własnego pogrzebu. Szczegóły zdradził jedynie swojemu przyjacielowi, który teraz siedział tuż obok mnie, i to na jego barki nałożył ciężar dopilnowania, by cała ceremonia przebiegła zgodnie z zamysłem.

Ojciec zdecydował o wszystkim. Przygotował listę gości, dobrał odpowiedni strój oraz trumnę. Zadbał o wystrój, kwiaty, a nawet o to, by nie odbyła się żadna stypa. Kanye wspominał też o oprawie muzycznej, ale nie wnikałam w szczegóły. Ostatecznie tata wybrał nawet trasę, którą w tym szczególnym dniu miał przejechać karawan, a tuż za nim my – w białej limuzynie, wypożyczonej specjalnie na tę okazję. I wyznaczył trasę tak dobrze, że sobie tylko znanymi sposobami uniknął wszelkich korków, jakimi na co dzień szczycił się Nowy Jork.

Dlatego tak, określenie „znamienne” bardzo dobrze oddawało atmosferę dzisiejszego dnia. To wszystko było takie typowe dla taty. Tak doskonale odzwierciedlało jego naturę. Zawsze wszystko kontrolował.

A przy tym był najwspanialszym ojcem na świecie.

– Pamiętasz? – słyszę nagle niski głos tuż przy uchu.

Głos, który zawsze kojarzył mi się z bezwzględnością i posłuszeństwem. Słuchałam go, odkąd byłam dzieckiem, a jego właściciel pilnował, bym nie rozniosła świata swoją energią. Drgam zaskoczona i kiedy odwracam głowę, dostrzegam wpatrzone we mnie prawie czarne tęczówki.

– Zero łez. Tego chciał – dodaje Kanye, ścierając mi jednocześnie zabłąkaną kroplę z policzka.

Kiwam głową, biorę głęboki wdech i silę się na kolejny wymuszony uśmiech.

Pamiętałam obietnicę, jaką złożyłam tacie. Zero łez.

Na tydzień przed śmiercią, kiedy widziałam przecież, w jak złym stanie już był, tato zorganizował wieczór filmowy. Takie maratony stanowiły naszą małą tradycję, odkąd zmarła mama. Gdy odeszła, miałam dziesięć lat i wydawało mi się, że świat zawalił mi się na głowę. To właśnie wtedy tata zaczął odwracać moją uwagę wspólnymi wieczorami. Ostatni zapamiętam do końca życia i wiem, że to wspomnienie będę pielęgnować w sercu jak największy skarb. Wówczas ojciec kazał przetransportować siebie z łóżkiem i całą aparaturą do pokoju kinowego. Projektor wyświetlał na ścianie kolejne części Avengersów, a ja leżałam wtulona w wątły tors, słuchałam słabego, nierównego bicia jego serca i udawałam, że wcale nie mam ochoty krzyczeć z bólu. W tamtej chwili pozwolił mi się wypłakać. Wylałam z siebie żal, bezsilność, cierpienie i poczucie osamotnienia. Potem tata kazał mi obiecać, że nie zapłaczę nad nim nigdy więcej. Dobrze wiedziałam, dlaczego to zrobił.

Teraz, gdy przesuwamy się ulicami miasta, które nigdy nie śpi, dostrzegam to jeszcze wyraźniej. Z tego samego powodu zorganizował własny pogrzeb. Rozumiał, że nie dam rady zrobić tego sama. Chciał uwolnić mnie od ciężaru podejmowania tak nieistotnych decyzji, jak te dotyczące wyboru kwiatów, które mam dzisiaj złożyć na jego grobie.

Zawsze o mnie dbał. Po prostu.

W końcu docieramy na cmentarz. Nawet nie wiem, kiedy Kanye wysiada z limuzyny. Po chwili jednak otwierają się drzwi po mojej lewej, a pierwszym, co widzę, jest dłoń mężczyzny towarzyszącego mi od lat. Traktowałam go jak starszego brata i chyba równie mocno nie cierpiałam, co szanowałam.

Podaję mu rękę i pozwalam, by pomógł mi wysiąść. Nie zauważam chwili, kiedy dłonią oplatam jego ramię. Po chwili dociera do mnie jedynie widok przygotowanego grobu, kilkunastu ludzi wokół i pracowników firmy pogrzebowej, którzy zajmują się… wszystkim.

Kanye prowadzi mnie do pierwszego rzędu krzesełek. Nie jestem w stanie skupić się na poszczególnych wydarzeniach. Mam wrażenie, że ceremonia dzieje się obok mnie, gdzieś… poza mną. Zauważam twarze najbliższej rodziny i przyjaciół, ale nie słyszę wypowiadanych przez nich słów. Dopiero kiedy ktoś wywołuje moje imię, dociera do mnie, że wciąż trzymam ramię przyjaciela mojego ojca. Kanye nie pozwala mi jednak ruszyć samej do mównicy. Idzie ze mną, pozwalając, bym się na nim oparła. W końcu zatrzymuję się przed mikrofonem i już wiem, że nie będę w stanie wypowiedzieć tych wszystkich słów, które sobie przygotowałam. Które przygotowałam razem z tatą na krótko przed jego śmiercią. Tak, nawet ten szczegół musiał doprecyzować.

Podnoszę wzrok i widzę spojrzenia tych wszystkich ludzi. Współczucie i oczekiwania. Tylko tyle rozpoznaję, gdy nagle czuję na swojej dłoni lekki uścisk. Zaskoczona spoglądam na Callana i w jego ciemnych oczach widzę tylko jedną wiadomość: dasz radę.

Dam.

Biorę głęboki wdech i już wiem, jakie słowa chcę wypowiedzieć, które będą najważniejsze.

– Ja ciebie bardziej, tato – mówię i uśmiecham się przez łzy do zdjęcia mężczyzny będącego całym moim światem.

Kiedy schodzę z mównicy, znów nie jestem sama. Dobrze wiem, czyje silne ramię pomaga mi dojść do krzesła. A kiedy siadam, słyszę ostre riffy rozpoczynające Highway to Hell. Parskam śmiechem i patrzę na towarzyszącego mi ponuraka. Jego twarz przypomina wykutą z kamienia, ale z oczu wyziera jakaś czułość.

– Uwierz mi, próbowałem wybić mu to z głowy – mówi.

Och, tato, myślę i kręcę głową. W końcu biorę pierwszy spokojny wdech i prawie mam nadzieję, że wszystko może się jeszcze poukłada. Że będzie dobrze. Strzepuję niewidzialny pyłek z różowej sukienki, którą również wybierałam razem z tatą. To chyba jedyny raz, kiedy bez marudzenia oglądał ze mną setki stron internetowych, by wybrać odpowiednią (według niego) kreację na pogrzeb. Zażyczył sobie, by nikt nie ubrał się na czarno. Nikt, poza Callanem – w końcu ten mężczyzna nie uznaje innego koloru.

– Był wspaniałym ojcem – mówię po chwili, kiedy wybrzmiewają już ostatnie akordy utworu. Nawet nie chcę myśleć o tym, co musiał zrobić Kanye, by ściągnąć tutaj jednego z najlepszych gitarzystów na świecie.

– I przyjacielem – słyszę.

Znów kiwam głową, bo nie sposób się z tym kłócić.

Kanye Callan był współwłaścicielem wydawnictwa, które założyli nasi ojcowie. Ten zawsze zachowujący powagę facet, starszy ode mnie o dziesięć lat, szybko odnalazł się w roli wiceprezesa. Jego tata, Noah Callan, odszedł na emeryturę już kilka lat wcześniej i wówczas oddał stery w ręce syna, czyniąc go prezesem. Teraz Noah wraz z żoną spędzali kolejny miesiąc swojej rocznej podróży dookoła świata. Wciąż pamiętam, jak mój tato kłócił się przez telefon z wujem (jak od zawsze nazywałam Callana seniora), by pod żadnym pozorem nie przerywali swojej planowanej od lat wycieczki. Nawet ze względu na pogrzeb. A Kanye? Cóż, zawsze był bardziej dojrzały, bardziej poważny… w zasadzie cały był „bardziej”. Szybko i łatwo wpasował się nie tylko w rolę współpracownika taty, ale i jego najlepszego przyjaciela. Rozumieli się aż nazbyt dobrze. Obaj chcieli kontrolować cały świat, pozostawali profesjonalistami w każdym calu i nie wyobrażali sobie życia bez pracy. Tym samym Kanye zawsze wydawał mi się lepiej pasować do ojca niż ja. A ja naprawdę dobrze czułam się w domu jego rodziców – lekko zakręconych, zawsze uśmiechniętych, w chaosie odnajdujących szczęście. Dlatego też Noah zrezygnował z funkcji prezesa wydawnictwa, kiedy tylko mógł to zrobić. Mówił, że nie chce zmarnować życia, siedząc w biurze, skoro nie daje mu to radości.

Czasami żałowałam, że ojciec nie zrezygnował z pracy wcześniej. Może wtedy mielibyśmy więcej czasu dla siebie. Może, może… Tata nie cierpiał mojego gdybania i snucia miliona alternatywnych wizji. Chciał, bym brała to, co przynosi rzeczywistość. Wciąż wtłaczał mi filozofię Sartre’a, który był jego ulubionym myślicielem. Jeżeli podjęło się jakąś decyzję, należało po prostu żyć dalej. Bez zadręczania się wyrzutami sumienia czy wątpliwościami. A ja obiecałam mu, że postaram się wprowadzić tę zasadę w życie.

Teraz będę miała po temu kilka dobrych okazji.

Już niebawem mam zasiąść za biurkiem ojca i zająć jego miejsce na stanowisku drugiego prezesa Callan & Hale Publishers.

Poradzę sobie, tato, składam w myślach jeszcze jedną obietnicę, wpatrując się w przystojną twarz mężczyzny z kolorowej fotografii. Mężczyzny, który mnie wychował, który się mną opiekował i który był najważniejszą osobą w moim życiu.

Obiecuję, dodaję, uśmiechając się do jego roześmianych, błękitnych oczu.

Ceremonia kończy się dość szybko, bo tata nie lubił czczej gadaniny. Zawsze był konkretny i władczy, więc i tym razem, zupełnie naturalnie, wszyscy dostosowali się do jego woli.

– Ronnie – słyszę Leah, której obecność czułam od początku.

Po chwili moją szyję oplatają jej drobne ramiona. Role się odwracają i tym razem to ja muszę pocieszać moją przyjaciółkę. Leah kochała mojego tatę bardziej niż własnego. Już wczoraj mówiła mi, że podczas pogrzebu usiądzie gdzieś z tyłu. Nienawidzi, gdy ludzie widzą, jak cierpi, więc jestem w stanie ją zrozumieć. Cieszę się jednak, że jest tu ze mną. Potrzebowałam tego, nawet jeśli to ja mam szeptać do jej ucha ciche słowa pocieszenia.

W końcu Leah się odsuwa, ociera łzy, szepcze, że spotkamy się później, i kieruje się do zdjęcia taty. Kątem oka widzę, że przysiada na ziemi, a jej usta zaczynają się poruszać. Nawet teraz nie potrafi przestać z nim rozmawiać. Czasami śmiałam się, że częściej przychodziła do naszego domu dla wielogodzinnych debat z tatą niż dla mnie.

Odwracam się w stronę resztki rozchodzących się już gości, by pożegnać się z nieliczną rodziną i kilkorgiem najbliższych przyjaciół taty. Nie chciał stypy. Wymusił na mnie jedynie obietnicę, że reszty tego dnia nie spędzę sama. Dlatego umówiłam się z Leah.

Widzę, że na końcu tej kolejki kondolencji i wsparcia czeka David Myron, prawnik Callan & Hale, a przy okazji i prawnik naszych familii. Nawet nie zauważam momentu, gdy tuż obok mnie pojawia się niewzruszony Kanye, lecz znam go na tyle, by móc rozpoznać, co dzieje się w jego głowie. Pochmurnym wzrokiem obserwuje Davida, jakby ostrzegał go, że to nie jest odpowiedni moment na… no właśnie, na co?

Chcąc to jak najszybciej rozwiązać, sama do niego podchodzę. Nie zwracam uwagi na protesty Kanyego. Przestałam słuchać jego rozkazów jakieś cztery lata temu. Uznałam, że jeśli w końcu mogę pić alkohol bez ponoszenia konsekwencji prawnych, to i nie muszę być posłuszna mężczyźnie, który ostatecznie nie miał nade mną żadnej władzy. Choć chwilami próbował ją sprawować, wcielając się tym samym w rolę starszego i upierdliwego brata.

– Davidzie – witam się ze starszym mężczyzną, a ten lekko się do mnie uśmiecha. Przyjaźnił się z moim ojcem, więc i w jego spojrzeniu dostrzegam cień smutku. Ukrywa go jednak równie dobrze co ja.

– Wyrazy współczucia – odpowiada formułką, która przecież nic nie znaczy. I oboje o tym wiemy.

Mimo wszystko kiwam głową i silę się na kolejny uśmiech.

– Czy możemy pomówić? – pyta, zerkając niepewnie na Kanyego, który nie musi nawet nic mówić, a i tak wszyscy się z nim liczą.

Tata opowiadał mi, że stosunki między Callanem a Myronem były dość napięte, ale… w końcu Callan wszystkich trzymał na dystans, więc nie mogłam się temu dziwić. Dziwiłam się raczej, że dzisiaj okazuje mi tyle ludzkich uczuć.

– Zaczekaj w aucie – prawie warczy, zwracając się do mnie, i wyraźnie rejestruję zmianę tonu.

Wiem już, że obok mnie nie stoi Kanye, z którym się bawiłam, będąc dzieckiem, lecz pan Callan, prezes jednego z największych wydawnictw na świecie.

Zanim jednak oburzenie ustępuje na tyle, bym mogła się odezwać, David przemawia pierwszy:

– W zasadzie to… nie – mówi, nie tracąc rezonu. W końcu jest prawnikiem od jakichś stu lat i z niejednego pieca chleb jadł. – Muszę porozmawiać z… wami – dodaje, podkreślając ostatnie słowo.

Zerkam na mojego dzisiejszego towarzysza i wiem, że jest wściekły. Nie rozumiem powodu, ale nie potrafię oprzeć się myśli, że właśnie ta mina pasuje do niego o wiele lepiej niż lekki smutek podszyty współczuciem, który prezentował mi od rana.

– Spotkajmy się w biurze – decyduje Callan, a ja jedynie kiwam głową.

Później patrzę, jak obaj kierują się w stronę samochodów. Rozmawiają, a raczej to Kanye mówi, na co David jedynie kręci głową.

Każdego innego dnia nie pozwoliłabym im tak się potraktować. Kazałabym Davidowi wyjaśnić wszystko tu i teraz, a Kanyego posłałabym do diabła razem z tą jego palącą potrzebą sprawowania kontroli. Dzisiaj jednak nie mam siły, by wchodzić w profesjonalny tryb. Dzisiaj mogę pozwolić, by ktoś decydował za mnie.

Ruszam samotnie w stronę limuzyny, nie oglądając się za siebie. I od razu czuję… osamotnienie. Choć Kanye był kiepskim towarzyszem, lepszy taki niż żaden. Ojciec miał rację, gdy mówił, że dzisiaj nie powinnam zostawać sama.

Kiedy kierowca otwiera przede mną drzwi, zerkam jeszcze w stronę dalszej części parkingu. Zauważam Callana, który ewidentnie czeka, aż wsiądę do samochodu. Wciąż na posterunku, myślę, posyłając mu krzywy grymas, który w moim zamyśle miał być uśmiechem. Kanye kiwa głową, po czym zajmuje miejsce po stronie pasażera. Wyraźnie czuję zmianę w jego postawie. Zniknął gdzieś współczujący facet, który przywiózł mnie na tę ceremonię. Cóż, byłam pewna, że to się w końcu stanie. Ba, w zasadzie nie liczyłam na jakiekolwiek wsparcie z jego strony. Wiedziałam, że się tu pojawi, że wszystkiego dopilnuje. Ale nie oczekiwałam, że… zajmie się mną.

W drodze do biura nie mam już tyle szczęścia. Całe miasto jest zakorkowane, lecz tym razem w żadnym stopniu się tym nie denerwuję. Czerpię siłę z tych kilku chwil wytchnienia, bo czuję, że to, co ma nam do powiedzenia David, nie przypadnie mi do gustu. I sądząc po reakcji Kanyego, wiem, że nie jestem w tych przypuszczeniach sama.

Przesuwamy się w ślimaczym tempie po Moście Brooklińskim, a ja obserwuję przez okna limuzyny moje miasto. Zawsze tak myślałam o Nowym Jorku. Jest mój, cały mój. Kocham jego klimat, kocham te zatłoczone ulice i wciąż gdzieś spieszących się ludzi. Pasuję tutaj. Tak samo jak pasuję do Callan & Hale Publishers. Wydawnictwo to mój drugi dom. Choć dopiero co skończyłam studia, mam wrażenie, że to właśnie w biurze spędziłam więcej czasu niż na uczelni. Tata wprowadzał mnie w tajniki swojej pracy, odkąd tylko zaczęłam mówić, a potem czytać. To był nasz świat, miejsce, w którym rozumieliśmy się bez słów.

Jestem zupełnym przeciwieństwem taty. Wciąż w biegu, wiecznie roztrzepana, niezmiennie zakręcona i zapominalska – oto cała ja. Ognik, tak nazywał mnie ojciec. On, nieugięty Lucas Hale, a przynajmniej tak nazywano go w środowisku, stanowił synonim ciężkiej pracy i bezkompromisowości. Zawsze podziwiałam jego charakter, a w szczególności to, jak potrafił zapanować nie tylko nad planem wydawniczym (co w gruncie rzeczy wcale nie należało do jego obowiązków, po prostu uwielbiał trzymać rękę na pulsie), a także nad dowodzeniem korporacją zatrudniającą tysiące osób na całym świecie. W końcu Callan & Hale było największym wydawnictwem w Stanach. Wydawaliśmy zarówno klasykę, jak i Agathę Christie, Tolkiena, Dickensa, a także współczesnych bestsellerowych autorów. Nie dalej jak miesiąc temu jadłam lunch z Tess Gerritsen i jej agentką, a podczas tego spotkania rozpisywałyśmy kalendarz premier na najbliższe dwa lata. Jednym słowem – nie mieliśmy sobie równych.

Wiem, że na moich barkach spoczywa ogromny ciężar, jakim jest przejęcie stanowiska po ojcu. Jestem jednak na to gotowa. Zdecydowanie bardziej niż na jego śmierć, która zaskoczyła mnie zbyt szybko.

Broadway wita mnie swoim zwykłym zgiełkiem, lecz dzisiaj nie potrafię się tym cieszyć. Serce bije mi niespokojnie, trochę zbyt szybko. Martwię się tym, co ma nam do powiedzenia David, bo znam go na tyle, by bez trudu rozpoznać, że coś go trapi. W końcu jednak udaje nam się dotrzeć na Fulton Street i wiem, że nie mam żadnego wyjścia. Muszę wejść do tego budynku, który tak bardzo wyróżnia się na tle wielkich wieżowców. Choć z zewnątrz przypomina klasyczną nowojorską kamienicę z ozdobnymi gzymsami, to w środku potrafi zaskoczyć. Ojcu bardzo zależało, by tym miejscem oddać ducha wydawnictwa nie tylko sięgającego do korzeni, lecz także żyjącego w zgodzie ze współczesnością. Dlatego kiedy wchodzę do środka, wita mnie ogromna przestrzeń z przeszklonymi ściankami oddzielającymi małą salę konferencyjną oraz minibar od loftu z recepcją.

– Dzień dobry, pani Veronico – słyszę głos Jane, która uśmiecha się do mnie lekko zza lady.

Odpłacam się podobnym przywitaniem i podchodzę bliżej, by zapytać, czy wydarzyło się coś ważnego. Po krótkim sprawozdaniu wyraźnie zaskoczonej moją obecnością recepcjonistki pytam o to, co interesuje mnie najbardziej:

– Czy pan Callan już przyjechał?

– Tak, jakiś kwadrans temu. Wraz z panem Myronem pojechali na górę – informuje mnie Jane, co potwierdza moje przypuszczenia.

Zawsze jest pierwszy, pieprzony Kanye.

Wiem, że moja złość jest w tej chwili kompletnie irracjonalna i niepotrzebna. Tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia, kto z nas przyjechał pierwszy. A jednak drażni mnie to, a raczej sam fakt, że Callan pojechał z Davidem. Dzięki temu mieli okazję wszystko przegadać. Beze mnie, co ważniejsze.

Ruszam więc do wind, a stukot moich obcasów niesie się po lofcie, choć wypełnia go z tuzin osób próbujących załatwić swoje sprawy. Cieszę się, że nikt mnie nie zaczepia. Dzisiaj nie jestem w nastroju do znoszenia obecności kogokolwiek. Nawet początkujących autorów, do których jako jedyna mam tutaj cierpliwość. Może i jestem ukochaną córeczką miliardera, lecz zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy miał w życiu tyle szczęścia. Niektórzy muszą od początku walczyć o swoje miejsce na świecie, a ja dostałam je w prezencie od losu. Co nie znaczyło, że nie będę się starać, by odegrać moją rolę jak najlepiej.

Winda dociera na samą górę, a ja od razu kieruję się do biura taty, jakby podświadomie wyczuwając, że właśnie tam ich spotkam. Na ostatnim piętrze mieszczą się zresztą jedynie trzy gabinety. Taty, Kanyego oraz dyrektora finansowego, którego… musimy jak najszybciej zatrudnić. Poprzedni, a właściwie poprzednia odeszła kilka tygodni temu, wybierając życie rodzinne z dala od zgiełku miasta, a jej obowiązki chwilowo przejął Callan. Wiedziałam jednak, że ta sytuacja nie może trwać wiecznie. Ba, gdyby nie… śmierć taty (Boże, wciąż trudno jest mi nawet o tym myśleć) to już ktoś zająłby to miejsce.

Teraz trzeba będzie przyspieszyć cały proces. Kanye ma dość pracy w fotelu prezesa, a ja muszę przejąć obowiązki taty. Zarząd nie poczeka, aż przeżyję swoją żałobę. Nawet w obliczu śmierci machina musi kręcić się dalej. I wiem, że sprostam wszelkim zadaniom.

Bo jestem na to gotowa.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Nie jest na to gotowa – słyszę, kiedy bez zawracania sobie głowy pukaniem wchodzę do gabinetu ojca.

Hannah próbowała mnie zatrzymać, mówiąc coś o pilnych dokumentach, ale zbyłam ją machnięciem dłoni, gdy tylko przez przeszkloną ścianę zauważyłam Callana i Myrona… najwyraźniej kłócących się o coś. Zaabsorbowało mnie to na tyle, bym zignorowała wieloletnią asystentkę ojca, która po prostu musiała odpuścić. Nie dałam jej wyboru.

– Kto nie jest gotowy i na co? – pytam, a wówczas obaj odwracają się w moją stronę.

Jestem pewna, że z ust Callana pada szeptem kilka soczystych przekleństw zanim rusza przed siebie i… cholera, czy on właśnie zajmuje miejsce za biurkiem taty?!

– Usiądźmy i miejmy to za sobą – mówi, patrząc wściekle na Davida, którego zaczerwienione policzki sugerują mi, że nie jest przyzwyczajony do tak jawnej impertynencji.

Przełykam gorzki smak porażki, spowodowanej widokiem obcego człowieka na fotelu, który ma należeć do mnie, i kieruję swoje kroki do jednego z dwóch czarnych krzeseł stojących przed biurkiem. David z głośnym westchnieniem siada obok mnie. Dopiero teraz widzę, że w dłoniach dzierży czarną, skórzaną teczkę. Teczkę, którą już widziałam. Należała do taty, a na dowód swoich przypuszczeń zauważam tłoczony złoty napis na jej froncie, dumnie głoszący nasze rodowe nazwisko.

Wiem, co jest w środku. I zdecydowanie nie chcę tego dzisiaj oglądać.

– Rozumiem, że miałeś na myśli mnie – zwracam się do Kanyego, który przesuwa palcem po dolnej wardze. Nie patrzy mi w oczy,a jedynie zaciska zęby tak mocno, że aż czuję satysfakcję na myśl, jak bardzo niszczy sobie szkliwo. Jest wściekły, tylko jeszcze nie rozumiem dlaczego. Sam jego stan jednak w żaden sposób mnie nie dziwi. Callan potrafi być albo zły, albo obojętny. Przy czym ta druga strona jego emocjonalności jest raczej pewną stałą. Gdy w grę wchodzi furia, zazwyczaj potrafię znaleźć jej powód. Niemal zawsze, ale nie teraz.

– Może wszystko wyjaśnię… – wtrąca się David.

Chwilowo postanawiam go zignorować, choć wiem, że to niegrzeczne i że tata nie tak mnie wychował. Mam jednak wrażenie, że tuż przed moim nosem dzieje się coś istotnego. Coś, czego nie rozumiem. A bardzo nie lubię sytuacji, w których ktoś wyprzedza mnie o krok. W przypadku Kanyego wydaje mi się, że to wcale nie krok, a setki mil. W ostatnich tygodniach skupiałam się na tacie. Na tym, by spędzić z nim jak najwięcej czasu. Nigdy nie prosiłam Callana o przejęcie moich obowiązków (wówczas nielicznych, ale zawsze jakichś), lecz byłam pewna, że po prostu to zrobił. Zajął się firmą i jestem mu za to wdzięczna. Wciąż jednak wierzę, że nie zrobił niczego, przez co zechciałabym go… nie wiem, na przykład udusić?

– Najpierw odpowiedz – warczę. – To ja nie jestem gotowa? Niby na co? I od kiedy to masz prawo decydować o tym, co jestem w stanie znieść, a czego nie?

Wiem, że unoszę się kompletnie bez sensu. Jestem jednym wielkim bałaganem. Powoli przestaję panować nad uczuciami, co powoduje, że mogę wybuchnąć w każdej chwili. I przy okazji narobić sporych szkód.

– Uspokój się, Płomyczku – rzuca Kanye, mierząc mnie spojrzeniem czarnych oczu. Spojrzeniem, które wyraża dezaprobatę, a wręcz naganę.

No tak, nie spodziewał się ataku z mojej strony. Callan, pieprzony stoik, w całej okazałości. Przy okazji przekręca pieszczotliwe określenie nadane mi przez tatę, a to powoduje, że naprawdę zaczynam nabierać ochoty, by zrobić mu krzywdę. Nie cierpię, gdy traktuje mnie tak protekcjonalnie. Nie cierpię, kiedy w jego oczach widzę swoje odbicie, które w ogóle nie przypomina mnie, a raczej rozwydrzone, piszczące dziecko. Nagle, w ułamku sekundy, wracają do mnie wszystkie wspomnienia i coraz mocniej ugruntowuję się w przekonaniu, że dzisiejszy pokaz współczucia z jego strony był jedynie wymuszoną grą pozorów na potrzeby chwili.

Dupek.

Unoszę brodę i nie odpowiadam. Samym spojrzeniem przekazuję mu, że nie podejmę tej rękawicy, rzuconej mi jedynie na pokaz i po to, by mnie upokorzyć. Chciał mnie sprowokować, a ja lata temu obiecałam sobie, że nigdy mu na to nie pozwolę. I choć widzę w jego czarnych oczach błysk dumy, ignoruję każdą emocję, jaka wlewa się do mojego serca. Mam zamiar udowodnić mu, że też potrafię zachować spokój. I choć nie wiem, co miał na myśli, zrobię wszystko, by udławił się własnymi słowami.

Bo dam radę.

Nazywam się Veronica Hale i żaden Callan nie będzie mi mówił, że nie jestem na coś gotowa.

– Vera – zwraca się do mnie David, więc przenoszę spojrzenie na jego twarz pokrytą zmarszczkami wskazującymi na częste uśmiechy, jakimi na co dzień obdarowuje świat. Jednak nie dziś. Dziś jest poważny i… zatroskany. I bardzo mi się to nie podoba.

– Jestem gotowa – mówię na przekór słowom Callana.

– Kanye nie chciał, bym zrobił to dzisiaj, jednak Luca… – waha się lekko i widzę, że i jemu jest trudno.

Mimowolnie łapię drżący wdech, z całej siły próbując się po prostu nie rozkleić. Wiem, że ta chwila nastąpi prędzej czy później, ale nie może to stać się teraz. Muszę być gotowa. Cokolwiek mam usłyszeć.

– Twój ojciec – kontynuuje David – rozpisał mi szczegółowy plan odczytywania jego testamentu.

No tak. Nawet mnie to nie dziwi.

– To znaczy? – dopytuję, a na twarzy Myrona pojawia się pierwszy szczery uśmiech.

– Znasz… to znaczy: znałaś go. Wiesz, jak bardzo kochał wszystko kontrolować. Dlatego też w tej teczce – zerkam na nią, słysząc, że David stuka w skórzaną oprawę paznokciem – znajduje się kilka kopert. Na każdej z nich widnieje data i informacje o okoliczności odczytania danego fragmentu.

– To jakiś nonsens – mówię, choć serce podpowiada mi, że wcale nie. Że to całkowicie podobne do taty i w ogóle nie powinno mnie dziwić.

– Czyżby… – rzuca Kanye, jakby usłyszał moje myśli.

A może po prostu oboje dobrze znaliśmy mojego ojca. Mimo wszystko go ignoruję. Nie zasłużył na uwagę.

Tymczasem David otwiera kopertę i wyjmuje z niej pojedynczą kartkę. Poznaję papeterię taty. Uwielbiał ten lekko beżowy odcień, a także złote zdobienia na marginesach. Pewnie gdybym się postarała, dostrzegłabym wydrukowane czarnym tuszem słowa, lecz nie chcę tego robić. Wiem, że ojciec pragnąłby, aby wszystko odbyło się jak należy.

Przymykam powieki, wsłuchując się w słowa taty padające z ust jego prawnika. Dziwnie jest odbierać je w ten sposób. W każdym słyszę głos mojego ojca, w każdym przebrzmiewa jego natura i charakter. Nawet nie dostrzegam, że z moich oczu płyną łzy, dopóki do monotonnego głosu Davida nie dołącza odgłos kroków. Mecenas nadal czyta standardowe formułki prawne, a ja otwieram oczy, by tuż przed sobą dostrzec Callana. W dłoni trzyma jedwabną chusteczkę, którą przyjmuję tylko z lekkim grymasem na twarzy. Kiedy Kanye wraca za biurko, jestem niemal pewna, że przewraca oczami.

No tak, żałoba jest czymś, czego ten człowiek nigdy by nie zrozumiał.

Zanim jednak zagłębiam się w meandrach własnej niechęci do mężczyzny, który, chcąc nie chcąc, ma się stać moim współpracownikiem, słyszę słowa, jakich kompletnie się nie spodziewam.

– W związku z przeżywaną żałobą, a także niewątpliwie potrzebnym okresem przygotowawczym, moją wolą jest, by przez najbliższe trzy miesiące niepodzielną władzę w wydawnictwie sprawował Kanye Noah Callan… – mówi David, a ja czuję, że cała krew odpływa z mojej twarzy.

– Słucham? – warczę, zwracając się całym ciałem w stronę prawnika, który nie jest w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu, gdy niespodziewanie wyrywam mu dokument z dłoni.

– Vera… – strofuje mnie, lecz postanawiam go zignorować.

W związku z przeżywaną żałobą, a także niewątpliwie potrzebnym okresem przygotowawczym, moją wolą jest, by przez najbliższe trzy miesiące niepodzielną władzę w wydawnictwie sprawował Kanye Noah Callan. Następnie funkcję drugiego prezesa ma przejąć Veronica Maria Hale, moja córka, o ile pierwszy prezes Callan & Hale nie wniesie zastrzeżeń.

Raz po razie odczytuję słowa z pewnością spisane przez tatę. Nie ma mowy o fałszerstwie czy choćby ponurym żarcie. Poznaję jego pismo, bo dokument został sporządzony ręcznie. Piórem, które sama mu podarowałam.

Chryste.

Dla pewności spoglądam na koniec pisma, gdzie widnieją dwa podpisy. Davida jako prawnika, i… Kanyego pieprzonego Callana jako świadka sporządzania testamentu.

– To… – Mój głos drży, przez co zaczynam nienawidzić samą siebie. A miałam zachować spokój, miałam udowodnić, że jestem gotowa. Okazuje się jednak, że mój własny ojciec w to nie wierzył. Nie wierzył, że udźwignę ten ciężar, że sprostam wymaganiom.

To boli.

Boli bardziej, niż jestem w stanie przyznać.

– Vera, to nic nie znaczy. Luca chciał dobrze – próbuje tłumaczyć David, lecz żadne argumenty nie są w stanie dotrzeć do mnie w tej chwili. – Jesteś młoda, musisz nabrać doświadczenia.

– Nabierałam doświadczenia przez całe moje życie – szepczę. – Tata przygotowywał mnie do tej roli przez całe moje życie – poprawiam się i unoszę wzrok znad dokumentu, w którego dalszej części ojciec rozdysponował większą część swojego majątku, prawie wszystko zapisując właśnie mnie. Prawie, bo część przeznaczył na cele dobroczynne.

Myron wpatruje się we mnie z mieszanką zrozumienia i współczucia. Przełykam ślinę i oddaję mu kartkę. Dopiero po chwili kieruję spojrzenie na Callana. A on… nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie jestem jednak w stanie określić, co ukrywają jego ciemne oczy.

Może jest dumny z siebie, może jest mu mnie żal.

To bez znaczenia.

Wiem jedynie, że człowiek, który nie skrzywdził mnie przez całe życie, dbał o mnie i kochał mnie najmocniej na świecie, jednocześnie zranił mnie tuż po swojej śmierci. Jakby sam jej fakt nie bolał mnie w wystarczający sposób.

Nie jestem w stanie zrozumieć decyzji taty, a żal w sercu zagłusza głos rozsądku. Gdzieś głęboko przecież wiem, że musiał mieć jakieś powody, skoro postąpił właśnie w ten sposób. Teraz jednak nie czuję się gotowa, by choćby to rozważać.

Dlatego jak ostatnia idiotka łapię się ostatniej nadziei.

– To w ogóle jest zgodne z prawem? – pytam.

– Tak… – zaczyna David, ale zaraz wchodzę mu w słowo:

– A zarząd?

– Zarząd przyklasnął tej decyzji na ostatnim spotkaniu – słyszę głos Kanyego.

Przymykam oczy, bo dociera do mnie cała prawda.

Ostatnie spotkanie odbyło się, kiedy tata żył. Był na nim. Ogłosił swoją decyzję. Zrobił to wszystko za moimi plecami, a w dodatku… zrobił to w porozumieniu z Callanem.

I nie wiem już, co boli mnie bardziej.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Zdecydowanie potrzebujesz alkoholu.

Wzdycham chyba po raz setny, zerkając na Leah, która krąży po ogrodzie jak dziki kot zamknięty nagle w klatce. Podczas gdy ja przetrawiłam już złość i wpadłam w stagnację oraz bezgłośne cierpienie, ona pała furią. Furią skierowaną w jedną osobę – Kanyego Callana. Dupka, który mógłby być moim starszym bratem, z pewnością przez lata był kimś na kształt kuzyna, a teraz… stał się szefem?

Chryste.

Jakim cudem doszłam do takiego momentu? Nie mam pojęcia.

Gdy wyszłam z biura, miałam wrażenie, że nie docierają do mnie żadne odgłosy świata zewnętrznego. Słyszałam jedynie monotonny pisk w uszach i przez chwilę bałam się, że dostanę wylewu. Udało mi się doczłapać do limuzyny, która ‒ o dziwo ‒ nadal na mnie czekała. Wówczas przypomniałam sobie, że po prostu nie kazałam Patrickowi, mojemu kierowcy, by oddał do wypożyczalni to białe cacko i wrócił do domu. Teraz poczułam wdzięczność wobec samej siebie. Poprosiłam, by odwiózł mnie na Upper East Side najszybciej, jak tylko da radę.

Nawet nie do końca pamiętałam chwilę, w której znalazłam się u siebie. Parę lat temu tata zrobił mi prezent, kupując Townhouse. Marzyłam o tym od lat i nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zamieszkam w tym miejscu. Piękna kamienica z wyróżniającą się, grabioną fasadą z wapienia i czerwonej cegły, o przestrzennych i klimatycznych pomieszczeniach została zbudowana w drugiej połowie dziewiętnastego wieku przez wybitnego architekta Johna G. Prauge’a. I tak, miałam lekkiego bzika na punkcie tego miejsca. Zawsze ciągnęło mnie bardziej do klasyki niż do nowoczesności, więc ta kamienica była spełnieniem moich marzeń. Dlatego nigdy nie pytałam, ile tata musiał zapłacić za budynek, w którym mieściło się aż pięć sypialni i pięć łazienek. Bałam się, że dostanę zawału, bo choć w życiu opływałam w dostatki, nie lubiłam bezsensownych wydatków. Jeśli jednak chodzi o kamienicę, no, powiedzmy, że dałam sobie małą dyspensę od wyrzutów sumienia. I zdecydowanie wpływ na tę decyzję miało aż osiem działających kominków, piwnica z winiarnią o kontrolowanej temperaturze oraz ogród na dachu. Jedyną wadą tego miejsca było Stowarzyszenie Blokowe, a właściwie jego członkinie – zamożne panie w średnim wieku mieszkające w innych kamienicach na tej ulicy, których jedyną rozrywką było uprzykrzanie sobie nawzajem życia. W tym i mnie.

Teraz siedziałyśmy z Leah na dachu, w towarzystwie przepięknej roślinności. Otaczał nas ceglany mur, który dobrze chronił to miejsce od zgiełku ulicy i wścibskich oczu. Zapadł już zmrok, lecz żadna z nas nie kłopotała się zapaleniem latarenek. Za chwilę i tak miałyśmy zamiar przenieść się do środka, bo Nowy Jork o tej porze roku żegnał mieszkańców wieczornym chłodem.

– Skarbie – zwracam się do przyjaciółki – nie mogę zapijać wszystkich problemów w swoim życiu.

– Dlaczego nie? – prycha, autentycznie zdziwiona.

No tak. Czasami zapominam, że Leah jest artystką i wciąż uparcie wierzy, że z tego powodu wszystko jej wolno. W rzadkich chwilach słabości, takich jak na przykład właśnie ta, zaczynam jej odrobinę zazdrościć.

Patrzę, jak w końcu z lekką zadyszką siada na jednym z metalowych krzesełek ustawionych w centrum tarasu. Piwne oczy Leah wciąż błyszczą wściekłością, ale wyraźnie zauważam drobną zmianę w jej nastawieniu.

Mhm, myślę, czyli przechodzimy do etapu planowania zemsty.

– Musisz dać mu popalić – wyrokuje, a ja przewracam oczami, ale tylko mentalnie.

Nie chcę narażać się na jej gniew, kiedy jest w takim stanie.

– Muszę wykazać się profesjonalizmem i jak najszybciej objąć należne mi miejsce – odpowiadam, na co Leah kiwa głową, lecz wiem, że wcale mnie nie słucha. Trybiki w jej mózgu przestawiły się już na nowe tory i zapewne lada chwila zaleje mnie jakąś setką pomysłów na to, jak uprzykrzyć Callanowi życie.

– Wiesz… zawsze możesz go poderwać, a potem oskarżyć o napastowanie – wypala, a ja aż unoszę brwi ze zdziwienia.

– Wiesz… chyba powinnaś skończyć z tymi swoimi romansami – odpieram, na co tylko kręci głową. Zanim zdąży dodać coś równie bezsensownego, mówię: – Leah, przestań. Nie mam zamiaru bawić się w żadne gierki. Ostatecznie wydawnictwo jest moim domem. Zależy mi, by działało dobrze, by się rozwijało. Po prostu muszę udowodnić im wszystkim, że jestem godna miana prezesa. Przecież i tak będę chyba najmłodszą prezeską w historii świata!

– No cóż…

Zauważam, że moje słowa powoli do niej docierają.

– W sumie masz rację. Jesteś jeszcze młoda. Może to i dobry pomysł. Jest tylko jedno „ale”.

– To znaczy?

– Callan to nadal dupek, który wiedział o tym wszystkim i nie pisnął ci ani słówka.

Wzdycham głośno, bo przecież ma rację. Swoją drogą, nie myślałam, że w dniu pogrzebu taty będę wariować z powodu mojego współpracownika. Raczej nastawiałam się na wylewanie łez. Cóż, dzięki, tato…

– I za to musisz dać mu popalić – dodaje Leah, uśmiechając się jak Joker.

W chwilach takich jak ta dziękuję Bogu, że mam ją po swojej stronie.

Poniedziałek.

Kiedyś kochałam ten dzień, dzisiaj nienawidzę. A dokładniej od chwili, gdy przeczytałam wiadomość od kogoś, kogo nazwałam: „Kutas Zdradziecki”.

Wydarzenia z niedzieli pamiętam jak przez mgłę. Co prawda, wytrwałam w postanowieniu: i w piątek, i w sobotę nie dałam się namówić Leah na żaden alkohol. Moja silna wola okazała się jednak dość słaba w niedzielę. Pozwoliłam zaprowadzić się do węgierskiej knajpki niedaleko mojej kamienicy. Przyznam, że chyba zbyt często spędzałyśmy wieczory w Le Botaniste, ale nie mogłam nic poradzić na swoją słabość do tokaju.

Jednak tym razem musiałyśmy nieźle zaszaleć, skoro nie pamiętam, że zmieniłam nazwę kontaktu Callana.

Weź urlop. Zaczynasz za tydzień.

K.

Świetna wiadomość. Tak idealnie pasująca do człowieka ze skłonnościami socjopatycznymi. I jeszcze ten inicjał. Cholera. Lepiej pasowałoby „L” jak „Lucyfer”. Albo „D” – zgrałoby się z nową nazwą kontaktu. Zawsze uważałam, że ludzie podpisujący się w SMS-ach samym inicjałem mają odrobinę zbyt wysokie mniemanie o sobie.

Od razu z grubej rury. Nie, żebym oczekiwała jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą, ale… serio? Dopiero co umarł mi ojciec, który przy okazji był jego przyjacielem. Mógł chociaż zapytać, czy wszystko okej.

Ale dobra, nie będę tego analizować.

I nawet nie mam zamiaru mu odpisywać.

A tym bardziej go posłuchać.

Kanye może się bawić w mojego szefa, ale ja nie muszę być jego posłuszną asystentką. Pojawię się dzisiaj w biurze i zacznę wypełnianie swoich obowiązków. Jeśli nie po to, by jeszcze szybciej nauczyć się wszystkiego, co powinnam wiedzieć, to choćby dlatego, żeby zrobić Callanowi na złość. A to jest warte wszelkich wyrzeczeń.

Dlatego też dzwonię po Patricka, który nadal mieszka w rezydencji taty (a ja nadal nie mam pojęcia, co z nią zrobić). W międzyczasie przygotowuję się do pierwszego dnia pracy. Choć obiecałam tacie, że nie będę trwać w żałobie, wybieram czerń. Nie dla niego czy dla ludzi. Dla siebie. Jest mi smutno i nie czułabym się dobrze w żadnym innym kolorze.

Złamałam już jedną obietnicę dotyczącą łez, które mimowolnie popłynęły mi z oczu jeszcze w piątek, więc i tę kolejną mogę zignorować, prawda? W końcu sam ojciec nie był fair w stosunku do mnie i… Nie, nie zamierzam nawet o tym myśleć. Mimo wszystko chcę się skupić na pozytywnych wspomnieniach, a ostatnią decyzję taty może kiedyś zrozumiem. Może kiedyś dotrze do mnie jej sens.

Dwie godziny później stoję już w windzie, która pędzi na samą górę biura. Serce bije mi odrobinę zbyt szybko i mam wrażenie, że nie mogę nabrać głębiej powietrza. Denerwuję się, bo nie wiem, co mnie czeka. Z pewnością nie zostanę powitana z otwartymi ramionami przez Kanyego. Tym bardziej gdy oznajmię mu, że ma spadać z mojego gabinetu, o ile właśnie tam postanowił zostać. Jakby nie miał swojego, cholera jasna…

Po chwili wchodzę do przestronnego lobby i zaraz kieruję się do biurka Hannah, która wita mnie uśmiechem. Tym razem nie dziwi jej moja obecność, więc przybijam sobie mentalną piątkę, bo czuję, że właśnie tutaj powinnam teraz się znaleźć. Właśnie tego chciałby ode mnie tata.

– Dzień dobry, panno Hale – odzywa się tym samym określeniem, które przylgnęło do mnie w jej ustach, kiedy byłam jeszcze dzieckiem.

Hannah pracowała z tatą od samego początku i wiedziałam, że lada dzień odejdzie na emeryturę. Obiecała jednak, że zostanie ze mną tak długo, jak będę jej potrzebowała. I jestem za to cholernie wdzięczna. Dobrze mieć przy sobie choć jedną życzliwą osobę. Bo coś czułam, że Callan skończył już ze wszelkimi ludzkimi odruchami skierowanymi w moją stronę.

– Dzień dobry – odpowiadam, uśmiechając się lekko.

Hannah obrzuca mnie uważnym spojrzeniem i po prostu widzę, że chce coś powiedzieć.

– No dalej, co się stało? – pytam.

– Po pierwsze muszę przyznać, że choć okoliczności są przykre, czerń bardzo do ciebie pasuje. Idealnie kontrastuje z tym ognistym kolorem włosów – mówi, a ja kompletnie nie wiem, jak zareagować na te słowa. Komplement podszyty jest dozą smutku wyraźnie widoczną w jasnych oczach już mojej asystentki, więc po prostu milczę, czekając na dalszą część.

– A po drugie… pan Callan…

Jak oficjalnie, myślę

– …poinformował mnie, że nie będzie panienki do końca tygodnia i…

Jest wyraźnie zmieszana. Nie wie, po której stronie stanąć, a przecież dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że Hannah zawsze mnie wspierała.

– Jeśli stało się coś, o czym powinnam wiedzieć… – zaczynam, ale ta unosi lekko dłoń i kręci głową.

– Nie stało się nic złego.

– To o co chodzi?

– Pan Callan zaplanował na dzisiaj spotkania z kandydatami na stanowisko CFO2 i pomyślałam, że powinnaś o tym przecież wiedzieć.

Przez chwilę nie wiem, jak zareagować na te słowa.

– Czy pan Callan jest u siebie? – cedzę, widząc, że Hannah cofa się o krok i przełyka gwałtownie ślinę. Cóż, nie poznała mnie jeszcze w takiej odsłonie i jestem prawie pewna, że lekko ją wystraszyłam.

Ale tak, ktoś powinien się tutaj bać. I ten ktoś zaraz popamięta mnie do końca życia.

Hannah w końcu kiwa głową, a ja nie czekam dłużej, tylko kieruję się w stronę gabinetu tego palanta. Jestem pewna, że furia dosłownie wypływa ze mnie falami, i gdybym tylko mogła, rozniosłabym w pył wszystkie ściany dzielące mnie od zrównania z błotem Callana.

Oby miał dobrą wymówkę. Bo jak na razie widzę, że ktoś ewidentnie chciał się mnie pozbyć podczas podejmowania jednej z najważniejszych decyzji dla naszego wydawnictwa.

Kanye chyba nie do końca wie, z kim zadziera.

W końcu nazywam się Hale i dobrze odebrałam wszystkie lekcje mojego ojca. Też potrafię być nieugięta. I jestem całkiem pewna, że dam radę być także bezlitosna.

Im bliżej gabinetu Callana jestem, tym mocniej mam ochotę zrobić mu krzywdę. Cholera, wychowywaliśmy się razem, a właściwie mogę powiedzieć, że bardzo duży wpływ na moje wychowanie miał właśnie on. Nie jestem w stanie zliczyć, ile wakacji spędzał w moim domu, albo ja w posiadłości jego rodziców. Przynajmniej dopóki nie stałam się upierdliwą nastolatką, która przez bardzo krótką chwilę wzdychała do młodszej wersji Kanyego. Na szczęście to zauroczenie szybko się skończyło, a dokładniej w chwili,, kiedy dotarło do mnie, ile dziewczyn przewija się przez jego życie.

A teraz ten dupek próbuje odsunąć mnie od czegoś, co zawsze było dla mnie ważne. Nie dam rady uwierzyć w żadne jego wymówki, nie jestem naiwna. A on gorzko pożałuje tego, jak mnie potraktował.

Bez pukania wdzieram się do jego gabinetu. Nie zważam na to, że właśnie rozmawia przez telefon. Wystarczy mi jedno szybkie spojrzenie na jego irytująco doskonałą twarz i wiem już, że nie spodziewał się mojej wizyty. Ha, myślał pewnie, że po prostu go posłucham.

Niedoczekanie.

– Jasne, Sidney, widzimy się niebawem – rzuca do słuchawki, a ja mam ochotę go udusić.

W dodatku umawia się na randki w godzinach pracy! Uch!

Dobra, może nie jestem do końca obiektywna i sprawiedliwa, ale obawiam się, że aktualnie drażni mnie wszystko, co związane z Kanyem Callanem.

– Co ty tu robisz?

– Jak mogłeś? – odzywamy się jednocześnie.

– Hannah, zostaw nas samych. – Kanye zwraca się do asystentki, której obecności nawet nie zauważam, tak bardzo jestem zdenerwowana. – Usiądź – mówi po chwili, kiedy już drzwi za nami zatrzaskują się z cichym odgłosem.

Nie mam zamiaru siadać.

– Dlaczego mnie odsuwasz? – pytam, podchodząc bliżej. Opieram dłonie o blat biurka, bo boję się, że za chwilę go uderzę. Mam na to wielką ochotę.

Kanye obrzuca mnie powolnym i bardzo uważnym spojrzeniem. W zasadzie przesuwa nim po całym moim ciele, a jego twarz nie wyraża kompletnie nic. Cholerna maska. Odkąd skończył osiemnaście lat, ani razu nie zauważyłam, by przeżywał jakieś głębsze emocje. Pieprzony robot.

– Odsuwam? – powtarza, unosząc brew.

Niby taki mądry, a jednak taki głupi, myślę.

– A jak inaczej mam nazwać przymusowy urlop, na który mnie wysyłasz?

– Przymusowy…

– I to w dodatku wówczas, gdy mamy podjąć najważniejszą decyzję dla wydawnictwa?! – ciągnę, nie dając mu dojść do głosu.

– Mamy? – prycha z niedowierzaniem.

Kretyn. Dupek. Pieprzony Kutas.

– Mam prawo wybrać CFO. Mam prawo brać udział w rozmowach – warczę.

Kanye jak zwykle zachowuje całkowity spokój. Odnoszę wrażenie, że nikt nie potrafiłby go zmącić. I odbieram to jako wyzwanie. Choćbym miała skonać, choć raz wyprowadzę tego emocjonalnego impotenta z równowagi.

– Nie rozumiem, skąd te przypuszczenia, że chcę cię od czegokolwiek odsunąć – odzywa się w końcu spokojnym, wyważonym tonem, który doprowadza mnie do szału. – A wybór CFO nie ma tutaj nic do rzeczy. Decyzja jest już podjęta.

– Słucham?

– Mówię niewyraźnie?

Jak Boga kocham, skrzywdzę tego człowieka. Będzie to bolesna, długotrwała i powolna śmierć w cierpieniach, o jakich nie śniło się nawet najbrutalniejszym mordercom.

– Kiedy? – syczę, ledwie rozwierając usta, tak mocno zaciskam szczęki.

– Dziś rano. Podczas spotkania z zarządem przedstawiłem kandydata, który został zaaprobowany.

– A ja? Moje zdanie się nie liczy?

Kanye na chwilę odwraca spojrzenie. Wyraźnie bije się z myślami, a ja mam ochotę rzucić się na niego i rozerwać mu ten idealnie dopasowany garnitur, zapewne od dobrego projektanta, tylko po to, by dorwać się do jego tętnic i wszystkie poprzegryzać.

– Płomyczku… – zaczyna, a ja po prostu widzę już świat na czerwono.

– Nie nazywaj mnie tak.

– Dlaczego? – Jest szczerze zdziwiony.

To, że nazywał mnie w ten sposób przez całe życie, niczego nie zmienia.

– Bo to… nieprofesjonalne. – Prawie krztuszę się własnymi słowami. Tym, że w ogóle muszę mu to tłumaczyć.

Kanye patrzy na mnie jak na jakieś zupełnie obce zjawisko. Nie rozumie mnie. On naprawdę nie pojmuje, o co mam do niego pretensje.

– Słuchaj… – zaczynam, czując nagłe zmęczenie, choć nie ma jeszcze jedenastej. – Po prostu chcę, żebyś traktował mnie jak równą sobie. Też mam coś do powiedzenia w tej firmie. Tata chciał, żebym została COO3.

– Zanim do tego dojdzie – przerywa mi – musisz się nauczyć, jak być szefem, dziecko.

Znów ten protekcjonalny ton. Kiedyś uduszę Kanyego tylko za to, w jaki sposób się do mnie zwraca.

– Nie jesteś moim ojcem – znów podnoszę głos – więc nie odzywaj się do mnie w ten sposób!

– Uwierz mi, Płomyczku, nie chciałbym być twoim ojcem – syczy, a ja odbieram to jak potwarz.

Co za dupek!

W reakcji na jego słowa zapowietrzam się niczym ryba wyciągnięta z wody. Mam dość. Chcę go udusić, a najlepiej wypchnąć przez okno, żeby zderzył się tą piękną buźką z betonowym chodnikiem.

– Skoro nie chcesz, żebym zwracał się do ciebie w ten sposób, nie zachowuj się jak dziecko. Rozkapryszone, dodajmy – kontynuuje, nie zważając na to, że za chwilę dostanę wylewu ze złości.

Nie jestem w stanie odpowiedzieć, po prostu stoję tam jak ostatnia idiotka. Policzki palą mnie żywym ogniem, a płuca nie nadążają z dostarczaniem tlenu. Zaraz wybuchnę i naprawdę niewiele dzieli nas obojga od całkowitego zniszczenia.

– Naprawdę przydałby ci się urlop, Veronico – kończy, patrząc na mnie z lekką obawą i rezerwą.

– Nie będziesz mi mówił, czego potrzebuję, a czego nie. Sama potrafię o siebie zadbać.

– O to właśnie proszę. Zadbaj o siebie i wróć tutaj, kiedy będziesz gotowa.

– Jestem gotowa! Rozumiesz?! – wybucham i od razu wiem, że tego pożałuję. Kiedy tylko kolejne słowa opuszczają moje usta, zaczynam nienawidzić samą siebie za słabość, jaką mu okazuję. – To – zataczam ręką wokół – to wszystko, co mam. Wszystko, co zostało mi po tacie. Wszystko, rozumiesz? – Głos zaczyna mi się łamać i nawet nie reaguję, kiedy widzę Kanyego, który mija biurko i podchodzi do mnie. – Nie potrafię żyć bez firmy. Nie potrafię… – Pierwszy szloch wydostaje się z mojego gardła. – Nie potrafię żyć bez niego – kończę. – Jestem sama, zrozum – szepczę w jego tors, gdy nagle oplata mnie ramionami, w których kompletnie irracjonalnie czuję się całkowicie bezpieczna. – Zostało mi tylko to miejsce.

– Cśś… – Próbuje mnie uspokoić, a ja nie mogę znieść myśli o tym, jak szybko się rozkleiłam. I to w dodatku przed nim. – Nie jesteś sama, Ronnie – zwraca się do mnie tak, jak nazywał mnie tata. – Nigdy nie będziesz sama.

Chcę mu wierzyć. Naprawdę chcę. Wiem jednak, że zarówno dla mnie, jak i dla niego najważniejsze jest wydawnictwo. I to ono zawsze będzie na pierwszym miejscu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kiedy już pozbierałam resztki dumy i wyszłam z gabinetu Callana, mimo wszystko robi mi się lżej. Chyba potrzebowałam nazwać problem po imieniu. Brakuje mi taty, po prostu. Nikt nie może mnie winić, prawda?

To dlaczego czuję, że w spojrzeniu, jakie posłał mi w progu Kanye, widziałam dezaprobatę i lekkie rozczarowanie? Próbuję sobie wmówić, że tylko mi się wydawało. A może zwyczajnie się mylę? W końcu nie znamy się aż tak dobrze, co zakrawa na ponury żart, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że znamy się całe życie.

Wzdycham ciężko, wpatrując się w swoje odbicie. Po tej żenującej scenie pełnej łez udałam się do łazienki, by choć odrobinę poprawić wygląd. Cóż, z makijażem, który rozmazał mi się aż na policzki, idzie łatwo. Nic nie mogę jednak poradzić na zaczerwienione i podpuchnięte oczy. Tego nie zakryje nawet najlepszy tusz ani podkład. Liczę, że nie spotkam nikogo po drodze do mojego biura. Jedyne, o czym marzę, to zaszyć się w gabinecie i zająć myśli czymkolwiek. A mam czym, ojciec zlecił mi ważne zadanie już w ubiegłym roku i teraz pozostaje mi tylko dopiąć ostatnie szczegóły. Szczerze mówiąc, czuję się tak, jakbym wydawała na świat własne dziecko.

Niestety, dość szybko się okazuje, że nie dopisuje mi dzisiaj szczęście. Kiedy tylko opuszczam łazienkę i wychodzę zza pierwszego zakrętu, wprost na korytarz biegnący od wind do biurka Hannah, zderzam się z czymś twardym, przez co klnę pod nosem. Na szczęście udaje mi się utrzymać równowagę, na co niebagatelny wpływ ma jakiś mężczyzna, który łapie mnie za ramiona i dosłownie stawia na podłodze.

– Przepraszam, nie zauważyłem pani – dobiega mnie lekko rozbawiony głos.

Unoszę spojrzenie i szybko studiuję przybysza, licząc, że nie jest to żaden z naszych dyrektorów ani, co gorsza, żaden autor, przed którym mogłabym popisać się tak rynsztokowym słownictwem. Tym razem los się do mnie uśmiecha, chyba. Nie znam mężczyzny, który pojawił się przede mną niczym zwalone drzewo na drodze, kiedy wychodzę motocyklem z ostrego zakrętu.

Wysoki, prawdopodobnie umięśniony, bo jego szarobłękitny garnitur leży na nim zdecydowanie zbyt dobrze, z kilkudniowym, acz zadbanym zarostem, burzą blond kędziorów sterczących we wszystkie strony świata… Przyjemny widok, decyduję, choć nie czuję osławionych przez Leah motylków w brzuchu.

Nieznajomy zerka na mnie niebieskimi oczami i unosi brew. Najwyraźniej czeka na odpowiedź.

– Cóż… to ja przepraszam. Nie powinnam była tak pędzić – mówię w końcu, decydując się na lekko przymilny ton, bo w końcu nie wiem, z kim mam do czynienia.

– Tym bardziej w tak niesłychanie wysokich butach – mruczy, uśmiechając się kącikiem ust, przez co w jego policzku pojawia się malutki dołeczek, który chyba nie jest aż tak mały, skoro dostrzegam go mimo gęstego zarostu.

Zerkam w dół na swoje szpilki i wzruszam ramionami. Czasami mam wrażenie, że urodziłam się w takich butach. Czuję się w nich stabilnie i pewnie, a podobny efekt dają mi jedynie nomady4.

– Mogłabym w nich tańczyć na linie – odpowiadam lekko i nie mogę nic poradzić na uśmiech wykwitający na moich ustach.

– Nad rozżarzonymi węglami, zapewne?

– Oczywiście.

Teraz już uśmiecham się pełną gęba. Nieznajomy na ułamek sekundy opuszcza wzrok z moich oczu i ledwie zauważalnie muska nim wargi, a ja mam ochotę je zwilżyć. Jedynie resztkami silnej woli powstrzymuję się przed tym gestem.

Dopiero teraz to czuję, lekkie mrowienie gdzieś pod mostkiem. Palą mnie policzki i jestem tak zaskoczona, że ledwie rejestruję drobną zmianę w zachowaniu stojącego przede mną mężczyzny. Gdzieś znika jego zawadiacki uśmiech, lekko prostuje plecy i spogląda za mnie. Czyli w kierunku gabinetów, zauważam…

– Tu jesteś – słyszę nagle za sobą niski głos Callana i wznoszę oczy ku niebiosom.

Znów klnę cicho pod nosem, na co nieznajomy parska śmiechem.

– Nie dość, że się spóźniasz, to jeszcze bałamucisz moją Ronnie.

Chwila, moment.

Moją?

Ronnie?!

Odwracam się do Kanyego z wyraźnym ostrzeżeniem w spojrzeniu. Kiedy słyszę taką protekcjonalność w jego tonie, mam ochotę obedrzeć go ze skóry. Najwyraźniej nie dotarło do niego, że, na Boga, nie jestem jego córką!

– Zdecydowanie nie jest mi przykro – odpowiada nieznajomy i znów przybiera ten lekki, rozbawiony ton, który sugeruje, że całe życie jest dla tego mężczyzny jedynie igraszką.

Cofam się o krok, by nie stać między nimi jak jakiś plasterek szynki między połówkami bułki. Uśmiecham się niepewnie, łypiąc na jednego i drugiego, gdy wymieniają serdeczny uścisk dłoni i klepią się bo barkach, jakby… dobrze się znali. Rzeczywiście, kiedy teraz na nich patrzę, zauważam, że mogą być w podobnym wieku, choć nieznajomemu jego luz i uśmiech odbierają kilka lat. Z kolei Kanye, z tą całą swoją powagą i chłodem, sprawia wrażenie… no cóż, powinnam przyznać się do pierwszej myśli. Sprawia więc wrażenie odpowiedniego człowieka na odpowiednim stanowisku.

– Nie przedstawisz mnie? – warczę prawie na Callana, który ignoruje mnie, jakbym była jego siostrzenicą przybyłą na wakacje. Przysięgam, budzi się we mnie bestia.

– Oczywiście. – Dupek w końcu raczy zwrócić na mnie uwagę. – To Ronnie, moja…

Nie mam zamiaru pozwolić mu dokończyć.

– Veronica Hale – wchodzę mu w słowo i wyciągam dłoń do nieznajomego. – Bardzo mi miło poznać… – Uśmiecham się lekko, czekając, aż mężczyzna się przedstawi.

– Sydney Hawkins – mówi.

Sydney… To zapewne z nim Callan rozmawiał wcześniej w gabinecie.

– Ciekawy dobór imienia – stwierdzam, ponownie obrzucając go spojrzeniem.

– Moja matka ma specyficzne poczucie humoru, dlatego też kiedy tylko uświadomiłem sobie, jak się nazywam, zacząłem mocno pracować nad moją męskością – rzuca, znów lekko się uśmiechając i… pochylając w moją stronę.

– Nie wątpię… – sapię.

W chwili, kiedy zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że jesteśmy odrobinę zbyt blisko siebie i odrobinę za długo trzymamy swoje dłonie, z gardła Callana wydobywa się jakieś dzikie warknięcie, a zaraz po tym wtrąca się ostrym głosem:

– Ronnie…

1 1. kamień ustawiony przy drodze, aby zaznaczyć odległość w milach do określonego miejsca; 2. znaczący etap lub wydarzenie w rozwoju czegoś; 3. kluczowy punkt projektu, często jednocześnie długofalowy cel dla pracowników (ang.) (przyp. aut.).

2 CFO – Chief Financial Officer, szef finansów (przyp. aut.).

3 COO – Chief Operating Officer, dyrektor operacyjny (przyp. aut.).

4 Nomad Rebelhorn – damskie buty motocyklowe, które dobrze spełniają też funkcję obuwia casualowego (przyp. aut.).