Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszyscy dowiedzą się, czego nie mówi jej mąż…
Jade i Cam Lasky są szczęśliwym małżeństwem. Mają dwójkę dzieci oraz prosperujący biznes w branży restauratorskiej. Jednak ich świat wywraca się do góry nogami, gdy Jade zastaje w domu zamaskowanego napastnika. Gdy Cam walczy, by zebrać pieniądze na okup, Jade zaczyna się zastanawiać jakie jeszcze sekrety ukrywa przed nią mąż.
Cam może być dobrym ojcem, znanym szefem kuchni oraz idealnym mężem, ale ma też drugą stronę. I to właśnie przez to jego rodzina znajduje się w niebezpieczeństwie. Napastnik obserwował ich, a teraz zamierza upublicznić ich rodzinne sekrety.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z miłością dla Fransa i Saskii.
Mam nadzieję, że wkrótce będziecie mogli przeczytać tę książkę po niemiecku.
Wywiad
JUANITAMOORE: Panie Lasky, dziękuję za to, że zgodził się pan ze mną dzisiaj porozmawiać i podzielić swoją historią z Channel 7 Action News. Wiem, że opowiadanie o tym, co przydarzyło się pańskiej rodzinie, musi być trudne.
CAMLASKY: [mruży oczy] Czy możemy wyłączyć te światła?
JUANITA: Te światła są niezbędne, żeby nasi widzowie mogli pana widzieć, mocno tego się domagali. Nie rozmawiał pan z mediami od miesięcy, a wszyscy ci, którzy śledzili pana historię, nie mogą się doczekać, by usłyszeć prosto ze źródła o tym, co się stało i jak pan funkcjonował przez ostatnie miesiące. Stał się pan niemal celebrytą…
CAM: Jeśli się nie mylę, obecnie w mediach krąży określenie dupkowaty celebryta. Mogę używać tego słowa w telewizji – dupkowaty? Nie jesteśmy na żywo, prawda?
JUANITA: Nie, nie jesteśmy na żywo. Montażyści to wytną, ale byłabym wdzięczna za używanie wyrażeń, których nie trzeba cenzurować, to bardzo ułatwi nam pracę.
CAM: [nie odpowiada]
JUANITA: Jak już mówiłam, zgodnie z narracją, którą słyszymy od dnia wtargnięcia do domu, nie jest pan przedstawiany w tej historii jako bohater. Jest pan agresorem, oszustem, żądnym pieniędzy złoczyńcą.
CAM: Szkoda, że nie mam wąsów, bo bym je podkręcił.
JUANITA: Przedstawię kilka historii na pana temat, które krążą wśród ludzi: że jest pan częścią mafii, głową satanistycznej sekty, że pańskie lokale służyły za miejsce tajnych spotkań członków organizacji zajmujących się handlem dziećmi…
CAM: To ostatnie jest niedorzeczne. I nieprawdziwe. Wszystkie te historie są nieprawdziwe.
JUANITA: Ale ludzie o nich mówią. Słysząc te wszystkie fałszywe historie o panu, które krążą po sieci, musi się pan czuć…
CAM: Jakby odebrano mi prywatność. Jakby pakowano się do mojego życia z buciorami. Jest to irytujące. Ludzie uwielbiają zmyślać, prawda?
JUANITA: Chodziło mi o krytykę.
CAM: [wzrusza ramionami] Przywykłem.
JUANITA: BBC zrobiło serial o największych amerykańskich oszustach i pokazano tam pana jako klasyczny przykład amerykańskiego biznesmena, który nie cofnie się przed niczym, żeby odnieść sukces. Netflix prowadzi wstępne rozmowy o wznowieniu programu American Greed, a pańska historia dominuje w pierwszych trzech odcinkach. Z sondażu, który zrobiono w zeszłym miesiącu na Facebooku, wynika, że jest pan najbardziej znienawidzonym człowiekiem w Ameryce, zaraz za Martinem Shkreli z Pharma Bro.
CAM: Cóż, skoro sondaż zrobiono na Facebooku, to musi być prawda.
JUANITA: A jednak od miesięcy odmawiał pan rozmów z mediami. Wiele naszych telefonów i maili pozostawało bez odpowiedzi. Groził pan nawet pozwem sądowym, jeśli nie zostawimy pana w spokoju.
CAM: To prawda.
JUANITA: Aż do wczoraj, gdy nagle skontaktował się pan ze mną i poprosił o wywiad. Dosyć mocno pan nalegał. Czy mogę zapytać, dlaczego?
CAM: Cóż, uznałem, że nadszedł czas, żeby wyjaśnić wszelkie nieporozumienia.
Jade
14:51
Wjeżdżam na parking Akademii Muzycznej Westmore i właśnie wtedy go zauważam. Mężczyznę, opierającego się o rzeźbioną tabliczkę przytwierdzoną do ceglanego budynku. Twarz pokryta bliznami po ospie. Okulary z czarnymi oprawkami. Szczupłe ramiona zgarbione w ochronie przed deszczem. Atlanta znalazła się w zasięgu burzy tropikalnej, która zaatakowała zatokę, a wywołane przez nią fale upałów docierają aż do Tennessee, mimo to on ma na sobie zniszczony skórzany płaszcz, jakby był styczeń, nie późny sierpień, a ręce wciska głęboko w kieszenie, jakby chronił je przed zimnem.
Wjeżdżam pod górę tak gwałtownie, że opony aż piszczą, i wciskam przycisk na kierownicy.
– Zadzwoń do Cama.
Gdy czekam na połączenie, zerkam w boczne lusterko, starając się go dostrzec między drzewami i krzewami.
Sklep spożywczy. Salon kosmetyczny, studio jogi. Wczoraj w Starbucksie podał mi saszetkę stewii, zanim o nią poprosiłam, co sprawia, że zastanawiam się, jak często mnie tam widział, gdy mieszałam kokosową latte.
W głośnikach samochodowych rozlega się głęboki głos Cama.
– Jestem teraz zajęty. Czy mogę do ciebie zadzwonić za trzydzieści minut?
Mój mąż zawsze odbiera, nawet gdy jest zajęty. Zwłaszcza wtedy. Stało się to naszą niezłomną zasadą, odkąd nasza starsza córka, Beatrix, w wieku czterech lat przewróciła się na placu zabaw i złamała rękę w trzech miejscach. Cam był w tym czasie zajęty remontem restauracji w Inman Park, cały pokryty kurzem, i kłócił się z wykonawcami, którzy często używali słowa przekroczony. Przekroczony termin, przekroczony budżet. Tamtego dnia zadzwoniłam do niego trzydzieści razy, spanikowana, podrygując na tylnym siedzeniu karetki, pocieszając przestraszone dziecko i jednocześnie uspokajając marudnego niemowlaka, którego trzymałam na kolanach. Cam nie czuł wibracji telefonu w kieszeni, nie widział, jak ekran rozbłyskiwał co chwilę, gdy nagrywałam mu na skrzynkę kolejne wiadomości.
Ostatnią wiadomość nagrałam mu, gdy Beatrix została zabrana na oddział dziecięcy.
– Twoja córka jest w szpitalu, Cam. Mógłbyś czasami odbierać telefon.
Wiem, że było to niemiłe, ale nigdy nie czułam się tak wściekła. Albo zdenerwowana. Ani dogłębnie przerażona.
Beatrix nie stało się nic poważnego. Jednak oboje z Camem postarzeliśmy się wtedy o jakieś pięć lat.
Teraz mówię do niego:
– On tu jest.
– Kto?
– Ten facet. Ten paskudny. Mówiłam ci o nim, w okularach i z kucykiem. Jest tu, przy Westmore.
– Cóż, może ma utalentowane muzycznie dziecko.
Przewracam oczami i unoszę ręce nad kierownicą.
– Jasne. A przy okazji chodzi na tę samą siłownię i robi zakupy w Whole Foods zawsze wtedy, kiedy ja.
Baxter wychyla się z fotelika na tyle, na ile pozwalają mu pasy.
– Cześć, tato!
– Cześć, kolego. Dotrzymujesz mamie towarzystwa?
Poza falowanymi włosami w kolorze średniego blondu nasz syn to wierna kopia Cama. Baxter kiwa entuzjastycznie głową.
– Mama zabrała mnie do Bruster’s i namówiła mnie na mrożonego banana.
Wciąż się o to trochę złości, nieważne ile razy tłumaczę mu, że barwniki w jedzeniu są niezdrowe dla jego sześcioletniego ciałka i że gałka lodów „fioletowy dinozaur” ma w sobie więcej barwnika niż lodów. Banan w czekoladzie to nasz bardzo ciężko wypracowany kompromis.
Odwracam się na fotelu i przykładam palec do ust. Zwracam się do Cama.
– Oczywiście, że nie ma żadnego utalentowanego muzycznie dziecka. Mówię ci, Cam. Ten facet mnie śledzi. Naprawdę.
– Kto? – mówi Baxter, wyglądając przez tylną szybę samochodu. – Kto, mamo?
Ignoruję go i sprawdzam wszystkie lusterka, ale mężczyzna zniknął. Nie ma go nigdzie między zaparkowanymi samochodami ani w okolicach wzgórza, koło ulicy, nigdzie. Choć z miejsca, w którym się znajduję, widzę tabliczkę z nazwą szkoły, na tym odcinku jest wiele osób, biegaczy i spacerowiczów, pracowników pobliskich sklepów, ludzi siedzących na ławkach. Nawet jeśli nadal tam jest, nietrudno o wmieszanie się w tłum.
A jednak zrobił wszystko, żebym go zauważyła, wjeżdżając na parking, prawda? Był ubrany cały na czarno, jak jakiś włamywacz. Wyprostował ramiona i podniósł głowę, gdy zobaczył mój samochód, i patrzył prosto na mnie, jakby chciał, żebym go widziała. Jakby chciał, żebym się bała. Może dlatego od kilku dni mnie śledzi.
Sapię, gdy coś do mnie dociera.
– O mój Boże, Cam. Co, jeśli to nie chodzi o mnie, a o D-Z-I-E-C-I? Co, jeśli to dlatego mnie wszędzie śledzi, żeby je dorwać?
– Dlaczego chciałby dorwać nasze dzieci?
Krzywię się, gdy słyszę jego pytanie, i już wyobrażam sobie rozmowę, którą będę musiała przeprowadzić z Baxterem.
– Nie wiem. Dla okupu. Żeby zrobić różne rzeczy, o których nie chcę mówić teraz na głos, bo jesteś na głośniku. Poza tym nie chcę tego na nas ściągnąć.
– Mówienie o czymś na głos… – Coś w tle spada, metal uderza o metal. Cam czeka, aż dźwięk ucichnie. – Powiedzenie o czymś na głos nie sprawi, że to się stanie, wiesz to równie dobrze jak ja. I dlaczego chciałby dorwać akurat nasze dzieci, skoro w mieście są setki innych rodzin z lepszymi samochodami i większymi domami niż nasze? Rozejrzyj się, dookoła jest o wiele więcej lepszych kąsków dla takich ludzi.
– Tak, ale to twoja twarz widnieje na okładce „Atlanta Magazine”. – Kiedy Cam gdzieś wchodzi, wszystko skupia się na nim. Ludzie patrzą na niego, obracają się w jego stronę i się w niego wpatrują. Pójście do restauracji z Królem Steków Atlanty jest jak jedzenie z gwiazdą rocka. Kelnerzy, szef kuchni, inni goście – wszyscy podchodzą, by grzać się w blasku Cama.
Cam wie, że jest widoczny, nawet gdy nie ma na sobie stroju szefa kuchni. Gęste czarne włosy, kwadratowa szczęka, proste białe zęby, które często pokazuje. Mój mąż jest przystojny, a to w połączeniu ze wzrostem sprawia, że staje się widoczny. Śródziemnomorska uroda i ponad metr dziewięćdziesiąt.
– Pójdź do budynku ochrony, porozmawiaj z nimi. Po to tam są.
– I co mam powiedzieć? Że na chodniku stał jakiś nieznajomy? To publiczna droga.
– Tak, ale jestem pewien, że ochrona będzie chciała wiedzieć, że jeden z ich klientów jest śledzony. Przynajmniej podaj im opis tego mężczyzny.
Drżę, gdy dociera do mnie realność tej rozmowy. Może się mylę. Atlanta to wielkie miasto, w którym można czuć się jak w małym miasteczku. Wszędzie spotykam ludzi, których znam. Może to po prostu jakiś dziwny zbieg okoliczności.
Przypominam sobie, gdy pierwszy raz go zauważyłam. Stało się to kilka dni temu, dostrzegłam go przez okno w Kale Me Crazy. Siedziałam przy barze z telefonem. Popijałam smoothie, którego w ogóle nie chciałam, zabijając czas, przeglądając Pinterest. Byłam smutna i zamyślona, wspominając wszystkie te biura i butiki, których wnętrza projektowałam, zanim poznałam Cama. To było, zanim jego nazwisko stało się znane w całej Atlancie, zanim zaprojektowałam wnętrze jego restauracji, gdzie połączyłam gładki kamień z metalem, co stało się znakiem rozpoznawczym jego marki, zanim na przestrzeni trzech lat urodziłam dwójkę dzieci i zamknęłam swój biznes. Wtedy podniosłam wzrok i zobaczyłam go, mrużącego oczy w słońcu i patrzącego na mnie.
Uznałam, że to dziwak, ale kompletnie przypadkowy – dopóki nie zauważyłam go potem w pralni chemicznej, w delikatesach naprzeciwko studia jogi, do którego chodzę, w Starbucksie, a potem w alejce w sklepie, w którym robiłam zakupy.
A teraz, dzisiaj, jest tutaj.
Przy szkole muzycznej mojego dziecka.
Skóra mi cierpnie.
– Jestem pewien, że to nic takiego, ale jeśli znowu go zobaczysz, wyceluj w niego telefonem i powiedz, że nagrywasz to na żywo na Twittera. Jeśli się nie wystraszy, przynajmniej będziesz mogła pokazać to ochronie.
Jego głos niknie pośród huków, po których rozlega się trzask i kilka osób zaczyna krzyczeć. Dociera do mnie, że tak jest od samego początku, że w tle ciągle panuje chaos.
– Kochanie, dlaczego to brzmi, jakbyś był w klubie sportów walki?
– Jestem w Bolling Way. Mieliśmy tu pożar.
Żołądek mi się zaciska. Bolling Way to główna restauracja Cama, położona w Buckhead. To miejsce jest zapełnione od południa aż do północy.
– Jest bardzo źle?
– W skali od jeden do dziesięciu? Czterysta pięćdziesiąt siedem. – Wzdycha, a ja zdaję sobie sprawę, że zmartwienie, które usłyszałam w jego głosie, było wywołane nie moim telefonem, a katastrofą, do której doszło w jego najbardziej dochodowej restauracji. Spłonięcie lokalu w Buckhead oznacza ogromne uszczuplenie naszego dochodu. – Jestem tu z Flaviem. Omawiamy, co możemy zrobić.
Flavio to główny manager obiektu, najlepiej opłacany pracownik Cama.
Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, gdy zauważam, że jest minuta po piętnastej. Jestem spóźniona pełną minutę, a mam odebrać dziecko, które wpada w szał na każdą najmniejszą obsuwę w planie dnia.
– Cholera, muszę kończyć. Zadzwoń później.
Rozłączam się, sięgam po torbę, biorę Baxa na ręce i pędzę w stronę dwuskrzydłowych szklanych drzwi budynku, przez całą drogę oglądając się co chwilę za siebie.
Po odebraniu córki szukam go. Zamiast skręcić w lewo, w stronę domu, skręcam w prawo, przejeżdżając obok miejsca, gdzie ostatni raz go widziałam, opierającego się o tabliczkę. Zatrzymuję się cztery razy, żeby rozejrzeć się za nim w tłumie, dwukrotnie skręcam w złą stronę, a potem przejeżdżam koło budynku szkoły muzycznej jeszcze dwa razy. Przyciskam iPhone’a do szyby i toczę się po ulicy tak wolno, że paru niecierpliwych kierowców zaczyna na mnie trąbić.
Ale nie ma go tam. Nie stoi koło tabliczki. Facet z kucykiem zniknął.
Baxter podnosi się w foteliku, żeby wyjrzeć przez okno.
– Mamusiu, dokąd jedziemy?
– Do domu. – Tym razem pojechałam w dobrym kierunku, ale ociągałam się tak bardzo, że utknęliśmy w korku.
– Więc dlaczego tyle razy zawracałaś?
– I dlaczego jedziesz tak wolno? – dodaje Beatrix, zanim mogę wyjaśnić. Przeciąga mokrym palcem po szybie, wskazując na dwie szybko idące kobiety. – Jesteś pewna, że się nie cofamy?
Beatrix wie, że się nie cofamy, ale lubi się wymądrzać. Jest za mądra jak na dziewięciolatkę. Jest też zbyt pyskata i energiczna, i tak wrażliwa jak struny w jej skrzypcach DZ Strad – przynajmniej tak twierdzą jej nauczyciele.
I choć kocham moją córkę, nie mylą się. Beatrix była absorbująca od dnia, kiedy przyszła na świat, cała czerwona od krwi i wręcz wściekła. Kolki. Problemy ze snem. Silna, nielubiąca opatulania w kocyk. Pediatra nazwał ją dzieckiem z dużymi potrzebami, poklepał mnie po ramieniu i obiecał, że większość dzieci z tego wyrasta.
Z Beatrix tak się nie stało.
Moja córka to muzyczny geniusz, co odkryłam kompletnie przypadkowo, gdy jako czterolatka po szybkiej rundzie po Fresh Market bezbłędnie zanuciła zapamiętaną stamtąd melodię. Kilka tygodni później w alejce z zabawkami w Target wystukała dwoma pulchnymi paluszkami melodię na małych organach, ale to o kupno różowych zabawkowych skrzypiec mnie prosiła. Po kilku miesiącach udało mi się znaleźć nauczycielkę, która zgodziła się dawać lekcje tak młodej uczennicy. Starsza kobieta, w stylu surowej babci, wyszła z sali po ich pierwszej lekcji z zaróżowionymi policzkami, powtarzając: geniusz.
Moja Beatrix jest wyjątkowa. Dzięki przypadkowi i genom nigdy nie wyrośnie na „normalne” dziecko, tak jak to mówił pediatra. Ma wyjątkowy dar, który przypada jeden na milion. Jest w stanie wyłapać każdy zły dźwięk. Jest perfekcjonistką z ogromnymi wymaganiami wobec samej siebie, która szybko się frustruje i denerwuje, gdy jej palce nie chcą współpracować.
Lecz gdy się jej udaje, tworzy magię.
Wyciągam ze schowka dwa opakowania krakersów Goldfish i podaję je dzieciakom na tylnym siedzeniu. Znajdujemy się kilkanaście kilometrów od domu, ale nauczyłam się być zawsze przygotowana. Soki, przekąski, iPad z każdym możliwym filmem, jaki może im przyjść do głowy. Nie mam nic przeciwko metodom bazującym na przekierowaniu uwagi dzieci.
– Pomóż Baxowi otworzyć paczkę, dobrze? – proszę Beatrix, ale jest za późno. Przeciągają opakowanie krakersów między sobą.
– Daj mi to. Sam mogę otworzyć. – Bax kopie w tył mojego fotela.
– Nie możesz tego zrobić sam – mówi stanowczo Beatrix. – Jesteś za mały.
– Nie jestem za mały! Dawaj mi to. – Baxter szarpie opakowanie, ale jego starsza siostra jest dla niego za silna. Nie może wyrwać krakersów z rąk Beatrix. – Mamo, Beatrix nie chce mi dać krakersów. Powiedz jej, żeby mi je dała!
To się dzieje kilkanaście razy dziennie, takie awantury przy każdej najmniejszej okazji, z powodu tak naprawdę niczego.
Biorę głęboki oddech i staram się nie zmiażdżyć kierownicy w rękach. Jak to możliwe? Jak to jest, że tęsknię za nimi całymi dniami, wyobrażając sobie ich urocze buzie, ich słodkie uśmiechy, to, jak mnie przytulają, a potem spędzam z nimi dziesięć minut w samochodzie i odliczam sekundy do tego, aż pójdą spać?
– Pani Juliet mówi, że pracujesz nad nowym utworem. – Wypowiadam te słowa z ogromnym entuzjazmem i zerkam w tylne lusterko, starając się złapać spojrzenie Beatrix pośród tych nieokiełznanych blond loków, które otaczają jej głowę niczym chmura powstała z miliona sprężynek.
Moja taktyka działa. Beatrix wzdycha i puszcza krakersy.
– Tak.
– To świetnie. Co to za utwór?
– Fantazję-Impromptu. Ale chyba chcę grać na fortepianie.
Nie mogę się powstrzymać: wybucham śmiechem. Szkoła zaczyna się za dwa tygodnie, a dzięki niepodlegającemu negocjacjom harmonogramowi ustalonemu przez panią Juliet, w którym Beatrix musi ćwiczyć przynajmniej trzy godziny dziennie, jej plan zajęć jest naprawdę wypełniony po brzegi. Biorąc pod uwagę wybitny słuch mojej córki, byłaby w stanie szybko nauczyć się grać ten utwór na nowym instrumencie. Tyle że to nic nie zmienia.
– Kiedy miałabyś czas na to, żeby jednocześnie grać na pianinie?
– Nie „jednocześnie”. Chcę grać na pianinie zamiast na skrzypcach.
Zatrzymuję się na skrzyżowaniu, ale zbyt gwałtownie wciskam hamulec. Szarpie mną tak gwałtownie, że aż blokuję pas bezpieczeństwa. Odwracam się w stronę dzieci.
– Nie bądź śmieszna. Nie możesz przestać grać na skrzypcach.
Beatrix słyszy przerażenie w moim głosie. Wszyscy je słyszymy. Nawet Baxter przestaje szamotać się z paczką krakersów i czeka na odpowiedź siostry.
– Dlaczego nie?
– Wiesz, dlaczego. – Rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie. O tym, że tak wielki dar wiąże się z wielką odpowiedzialnością. – Nie możesz wyrzucić w błoto całej tej ciężkiej pracy. Po prostu nie możesz.
– Kto tak twierdzi?
– Ja. Twój tata i pani Juliet. Jesteś geniuszem w grze na skrzypcach.
Marszczy brwi i wygląda przez okno.
– Nienawidzę tego słowa. Wolałabym, żeby ludzie przestali tak mówić.
Wpatruję się w profil mojej córki, starając się dostrzec, czy jest coś, co może popychać ją do tej nagłej zmiany, czy chce mnie tylko zaszokować. Od tego dnia w alejce z zabawkami w Target muzykalność Beatrix była jednocześnie pełna radości i powagi. Ten ogromny talent oznacza, że jedną z najważniejszych dla mojej córki rzeczy jest instrument, na którym gra. Bardzo pilnowałam tego, żeby nie brakowało w jej życiu chwil na przyjaciół, szkołę i normalność, na bycie dziewięciolatką, walczyłam z czasem, by nie utknąć w korkach i dowieźć ją na spotkania z przyjaciółmi i na przyjęcia urodzinowe, choć właściwie wciąż powinna ćwiczyć, ale zrezygnować? Odłożyć skrzypce i zmarnować taki talent i całą tę ciężką pracę?
Po moim trupie. To się nie stanie.
Samochód za mną trąbi, a ja z powrotem skupiam się na jeździe.
– Mamo, co się dzieje, gdy kangur skacze na trampolinie? – mówi nagle Baxter, bez związku z czymkolwiek. Głos ma lekki i radosny. Jego niewinność sprawia, że mięknie mi serce.
– Nie wiem, skarbie. Pewnie skacze jeszcze wyżej.
Beatrix wciąż jest w bojowym nastroju.
– Wcale nie.
– Wcale tak.
– Wcale nie. Mamo.
Wciąż zastanawiam się nad tym, jak poradzić sobie z małą bombą, jaką zrzuciła na mnie Beatrix, gdy zwalniam przed podjazdem do ceglano-kamiennego domu porośniętego bluszczem, zbudowanego na szczycie wzgórza, i wyciągam listy ze skrzynki. Ciągle nękam Cama, żeby założył na skrzynce kłódkę, bo w ten sposób nieznajomi nie grzebaliby w naszej poczcie, ale nie znalazł na to czasu.
Po co się tym przejmować?, zapytał, gdy mu o tym przypomniałam. Wszystko, co ważne, znajduje się w wersji cyfrowej.
Przeglądam stos ulotek, pośród których znajduje się koperta z banku. Nie żeby znajdowało się w niej wiele: to wyciąg z karty, który przysyłają nam co miesiąc. Ale chodzi o to, że nie wszystko, co ważne, dostajemy w wersji cyfrowej. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, ile pieniędzy mamy na którymkolwiek z naszych kont, wystarczyłoby przegrzebać naszą skrzynkę.
Wrzucam wszystko do torby, ruszam podjazdem i otwieram pilotem drzwi do garażu. W tym samym czasie sytuacja na tylnym siedzeniu eskaluje. Baxter uderza Beatrix. Beatrix ciągnie Baxtera za włosy. Oboje wrzeszczą i płaczą.
Zatrzymuję się w garażu na tyłach domu, gaszę silnik i wciskam przycisk zamykający drzwi.
Później wielokrotnie będę wracać do tego momentu, gdy znajdowałam się w naszym garażu bez okien, z zaledwie jednym źródłem światła pochodzącym z lampki zamontowanej na opadających drzwiach garażu i pogłębiającym półmrokiem. Będę wracać do zapachu brudu i oleju, i czegoś nieznanego, co nie pasowało do tego pomieszczenia, a co zrzuciłam na zapach przyniesiony z wiatrem. Będę wracać do panującego wtedy chaosu, gdy starałam się nie stracić cierpliwości, wyciągając dwójkę wierzgających dzieci z samochodu, zbierając soczki i krakersy, i puste opakowania, gdy podawałam im ich plecaki i ich rzeczy, bo są dużymi dziećmi i mama nie powinna wszystkiego dźwigać sama.
Będę wracać do tego, że byłam zbyt zajęta i rozkojarzona, żeby dostrzec czającą się w kącie sylwetkę.
Do tego, że nie usłyszałam, jak gumowe podeszwy jego butów zapiszczały na betonowej podłodze, że nie zauważyłam rzucanego przez niego cienia, gdy wyszedł z ukrycia.
Że nie zauważyłam tego wszystkiego, aż było za późno.
Jade
15:18
Widzę czającą się w cieniu postać, a pierwsze, o czym myślę, to dzieci. Strach o nie uderza we mnie niczym rozpędzony pociąg. To jest właśnie rodzicielstwo w pigułce: przerażenie związane z troską o ich dobrostan. Kiedy staraliśmy się z Camem o to, żebym zaszła w ciążę, w ogóle tego nie przemyśleliśmy – tej przytłaczającej niepewności, gdy lekarz po raz pierwszy dał nam na ręce nasze dzieci, zmartwienia, które nam towarzyszy, gdy nie ma ich obok. W chwili, gdy dostrzegam ruch w garażu, instynktownie i bez wahania wyciągam ręce do moich dzieci. Mój mózg identyfikuje osobę, która z postury wydaje się mężczyzną, osobę, której nie powinno tu być, dlatego wpycham ich drobne ciałka za siebie.
Czający się w moim garażu mężczyzna. Oddychający tym samym powietrzem.
Nie ruszam się. Nie mogę. Nie walczę. Nie uciekam. Po prostu stoję jak wryta.
Myślę o telefonie, który znajduje się pod stertą śmieci w mojej torebce. Myślę o przycisku alarmowym na panelu znajdującym się w wiacie, za zamkniętymi drzwiami. Myślę o kluczach, które leżą w torebce, razem z telefonem. Nawet jeśli uda mi się wyprowadzić nas z garażu, dokąd pójdziemy? Nigdy nie uda nam się schronić w domu, a tył posesji ogrodzony jest płotem, bramę otwiera się z pomocą pilota albo po odblokowaniu skomplikowanego zamka z zabezpieczeniami dla dzieci. Nie mamy dokąd uciec.
– Nie ruszajcie się. Nie mówicie ani słowa, to was nie skrzywdzę.
Jego głos dobiega z tak bliska. Jest zachrypnięty, unosi się w gorącym powietrzu przepełnionym moim strachem. Nie wierzę w ani jedno jego słowo. Zwłaszcza gdy podchodzi bliżej, a ja mogę mu się lepiej przyjrzeć. Mężczyzna ma na twarzy maskę. W ręce trzyma pistolet. Ubrany jest cały na czarno, ma nawet rękawiczki. Żeby nie zostawić odcisków palców.
Biegnij. Krzyczę na siebie w myślach, popychając się do działania. Zabieraj dzieci i uciekaj.
Teraz.
Po moim kręgosłupie przebiega dreszcz. Włosy na całym ciele stają mi dęba.
Ten mężczyzna jest tutaj, żeby mnie skrzywdzić. Żeby nas skrzywdzić.
A ja wciąż nie jestem w stanie się ruszyć.
Więc tak to właśnie jest. Tak moje ciało reaguje na niebezpieczeństwo, zalewają je fale gorąca i przerażenia – tak samo jak wtedy, gdy wyczuwasz guzek pod pachą i twój świat wywraca się do góry nogami. Niektórzy uciekają. Inni krzyczą. A ja stoję jak wryta, milcząc z przerażenia.
Dzieci także stoją w bezruchu. Wpatrują się w niego pełnymi przerażenia oczami. Czuję, jak mała rączka chwyta nogawkę moich spodni.
– Proszę – udaje mi się wykrztusić, ale nie jestem w stanie dokończyć tego, co chciałam powiedzieć. Proszę, nie krzywdź moich dzieci. Proszę, nie strzelaj do nas. Te słowa są zbyt przerażające, by wypowiedzieć je na głos.
Podchodzi bliżej. Porusza się gładko, ale jest coś złowrogiego w tym, jak stawia kroki na betonowej podłodze. Wygląda jak zwierz na polowaniu, napięty, gotowy do skoku. Cała ta złowroga energia gromadzi się tuż pod powierzchnią.
– Weź mój samochód. – Wyciągam w jego stronę torebkę, obrzydliwie drogą, od projektanta, kupioną kilka lat temu. – W środku są kluczyki i mój portfel. Ja…
– Nie chcę twojej torebki. I nie chcę twojego samochodu. – Głos ma głęboki i szorstki, przypomina głos nałogowego palacza.
Czuję, jak żołądek mi się zaciska. Szukam czegoś w jego oczach i ustach – bo tylko tę część jego twarzy widzę – ale nic nie dostrzegam. Szukam jakiejś cząstki ludzkości, ale nic tam nie ma. To tak, jakby chcieć zobaczyć splot na zapakowanym płótnie.
Mimo to staram się zapamiętać każdy możliwy szczegół. Niecałe metr osiemdziesiąt wzrostu, średnia budowa ciała, szerokie ramiona. Biały, rasy kaukaskiej. Widzę to po jego zielonych oczach nakrapianych bursztynowymi plamkami i skrawku różowej skóry dookoła jego twarzy. Zęby ma białe i równe, wyglądają na sztuczne.
– Chcesz pieniądze? Nie mam gotówki, ale mam kartę. Pin to 4–3–0–8.
– Jade. Ćśś.
Gdy wypowiada moje imię, czuję przypływ paniki i w końcu cofam się, zwiększając dystans między nami. Przez cały czas trzymam dzieci za sobą i popycham je w stronę drzwi garażu.
Zachowaj spokój.
Nie panikuj.
Cokolwiek się wydarzy, nie wpuszczaj go do domu. W ten sposób giną ludzie. W ten sposób całe rodziny kończą w kałuży krwi. W chwili, w której wpuszczasz uzbrojonego człowieka do swojego domu, nie żyjesz.
Wyciągam w jego stronę lewą rękę, oferując mu obrączkę i starego rolexa.
– Mam biżuterię. W sejfie są pieniądze. Mnóstwo elektroniki. Idź do środka i weź wszystko…
– Cisza. Zrobimy tak. We czwórkę wyjdziemy na zewnątrz i powoli pójdziemy w stronę tylnych drzwi, gdzie poczekamy w ciszy, aż wyjmiesz klucze z torebki i wpuścisz nas do środka. Żadnego uciekania. Żadnego wołania o pomoc do sąsiadów. A gdy wejdziemy do środka, na twoim miejscu zastanowiłbym się bardzo poważnie, zanim wprowadzisz kod, który wezwie pomoc. – Przenosi spojrzenie na dzieci, a jedno z nich, chyba Baxter, piszczy ze strachu. – Byłoby strasznie szkoda, gdyby przyjechała policja, prawda, mamo?
Sekretny kod! Cichy alarm, który przekazuje informacje o tym, że ktoś włamał się do domu. Człowiek, który instalował alarm, wprowadził prosty kod, a my mieliśmy go zmienić, bo każdy kryminalista zna sztuczkę z 2–5-8–0. Ale czy go zmieniliśmy? Jeśli tak, to na jaki? Z przerażenia mam taki mętlik w głowie, że nie potrafię sobie przypomnieć.
– Czego chcesz?
– Już ci powiedziałem. Chcę, żebyśmy wszyscy weszli cicho do domu. Chcę, żebyś wyłączyła alarm, nie zmuszając mnie przy okazji do użycia tego. – Podnosi broń na wysokość głowy i potrząsa lekko ręką. – Nie chcę skrzywdzić twoich dzieci, Jade, ale to zrobię. To, co się od teraz będzie działo, zależy tylko od ciebie.
Szybko myślę o tym, jakie mam opcje, będąc na celowniku i mając przy boku dwójkę dzieci. Jeśli będę walczyć, zastrzeli jedno z nas. Jeśli zaczniemy biec, strzeli nam w plecy. Zastanawiam się, czy może powinnam rzucić się na broń, żeby poświęcić się dla dzieci, ale co by się wtedy stało z Beatrix i Baxterem? Nie wiem nic na temat broni. Nie mam pojęcia, ile kul mieści magazynek tej konkretnej. Ale na pewno wystarczająco, by strzelić do każdego z nas więcej niż raz.
– Dam ci, cokolwiek zechcesz. Tylko proszę, proszę, wypuść moje dzieci. – Głos mi się załamuje na ostatnich słowach. Stojący za mną Baxter zaczyna płakać.
Mężczyzna nagle wypuszcza z siebie oddech, jakby ciężko wzdychał.
– Jeszcze dobrze nie zaczęliśmy, a ty już wszystko utrudniasz. Powiem ci wszystko, co musisz wiedzieć, gdy już wejdziemy do środka.
Kolejne machnięcie dłonią, w której trzyma pistolet, sprawia, że cofam się, co jest trudne, bo dzieci uczepiły się moich nóg jak małpki. Szuram butami po podłodze, żeby nie nadepnąć im na palce. Nie odwracam się. Nawet o tym nie myślę. Obserwuję wycelowaną we mnie broń i cofam się, aż nie mam dokąd iść. Stoję z dziećmi, przyparta do drzwi garażu.
Mężczyzna unosi brew.
– Będziesz je musiała otworzyć, wiesz?
I wtedy co – zacznę krzyczeć? Nasi sąsiedzi po obu stronach zajmują wysokie stanowiska, zarządzając oddziałami w firmach znajdujących się w topie pięciuset amerykańskich spółek. The Home Depot, Coca-Cola, Delta. Wyjeżdżają przed świtem i wracają, gdy jest już ciemno, ale okolica jest przyjazna rodzinom, więc w domach jest pełno dzieci, niań i mam zajmujących się domem. Jeśli zacznę krzyczeć wystarczająco głośno, ktoś na pewno, na pewno mnie usłyszy.
Ale najpierw muszę wydostać się na zewnątrz.
Sięgam za siebie ręką, szukając rączki, która wbija mi się w biodro. Najpierw muszę odsunąć dzieci, więc przepycham je w kierunku ściany najbardziej oddalonej od mężczyzny, między drzwiami a trójkołowym rowerkiem Baxtera, którego przednie koło styka się z wielkim niebieskim wiadrem, pełnym sprzętu sportowego. Dookoła jest ciasno, więc kopię rowerek, żeby przesunąć go z drogi, ale ani drgnie. Wiadro jest za ciężkie. Nie ma tam wystarczająco miejsca dla całej naszej trójki. Wyciągam wolną rękę – w drugiej wciąż trzymam torebkę – i przesuwam Beatrix w bok. Jej pokrowiec na skrzypce uderza o ścianę, a wściekłe brzęknięcie sprawia, że się wzdryga.
Migająca lampka na drzwiach garażowych gaśnie, zapada ciemność. Dzieci krzyczą. Puszczam Beatrix, żeby wymacać włącznik światła, w tym czasie robi się zamieszanie. Dzieci zaczynają się przemieszczać. Czuję dookoła siebie poruszenie. Torba ciągnie moje ramię w dół.
Odnajduję przełącznik i zapalam światło, które od razu zalewa pomieszczenie. Mrugam, oślepiona i…
W moim gardle narasta krzyk.
Mężczyzna ma Beatrix. Przyciska ją do piersi jednym ramieniem. Beatrix wisi pół metra nad ziemią jak szmaciana lalka. W całym tym zamieszaniu zgubiła skrzypce. Jedna ze sznurówek się rozwiązała i wisi nad podłogą, brudna na końcach. To wszystko jest jednak nieistotne, bo w gąszczu jej loków znika lufa pistoletu. Przytknięta do skroni.
Wyciągam drżące ręce w jej stronę, ale powstrzymuje mnie spojrzenie mężczyzny. Kręci głową, a ja nieruchomieję.
– Proszę. Zrobię wszystko. Tylko… proszę.
Beatrix wpatruje się we mnie z przerażeniem, po jej twarzy spływają łzy.
Mężczyzna wskazuje głową na drzwi.
– Wprowadź nas do środka, bez krzyku, bez próby ucieczki, a… – Zerka w dół, na Beatrix. – Jak masz na imię, młoda damo?
Beatrix posyła mi błagalne spojrzenie, od którego pęka mi serce.
– Beatrix – mówię. – Ma na imię Beatrix.
– Okej, Beatrix. Wszystko zależy od twojej mamy. Powiedz jej, żeby była grzeczna, a ja cię puszczę, gdy tylko wejdziemy do środka.
Jego groźba, moja córka w jego ramionach, broń przyciśnięta do jej skroni – czuję, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Wyciągam klucze z torebki, zarzucam ją na ramię, biorę Baxtera na ręce i pędzę do drzwi.
Wiata jest krótka, ma co najwyżej osiem, może dziewięć metrów, a ja nie zerkam nawet kątem oka w stronę sąsiadów. Gdy wprowadziliśmy się tutaj rok temu, Cam obsadził posesję roślinnością, żeby zapewnić nam prywatność. Żywopłoty są gęste i wiecznie zielone, a według naszego ogrodnika nadają się bardziej do lasu niż na podwórko. Nawet gdyby po drugiej stronie był dom, którego zapewne nie ma, nikt nie byłby w stanie mnie zobaczyć, biegnącej w stronę drzwi z podążającym za mną zamaskowanym mężczyzną. Nie mam też odwagi wołać o pomoc – nie, kiedy do skroni mojej córki jest przyciśnięta broń. Nie ma opcji, żebym spróbowała.
Baxter tuli się do mnie i chowa twarz w moim ramieniu. Jego ciężar i moje drżące ręce utrudniają sprawę. Próbuję trafić kluczem w zamek, ale kilka razy trafiam w klamkę. Dopiero przy którejś z kolei próbie udaje mi się go wsunąć w otwór. Przekręcam nadgarstek i dociskam klamkę biodrem, a zamek puszcza. Drzwi są otwarte.
Wpycha nas do przedpokoju i zamyka za nami drzwi. Z panelu alarmu dobiega podłużny pisk. Zsuwam Baxtera na podłogę, a on biegnie za mną, gdy podchodzę, by wpisać kod dezaktywujący alarm – prawdziwy, ten, który naprawdę dezaktywuje system. Po wszystkim słyszę trzy piknięcia, światełko na panelu zmienia się z czerwonego na zielone, a potem… zapada cisza.
Mężczyzna przekręca zasuwę w tylnych drzwiach i wskazuje na alarm.
– Dobra dziewczynka. A teraz zabezpiecz alarm jeszcze raz.
– Co? – Słyszę jego słowa, docierają do mnie, ale jestem w stanie myśleć jedynie o mojej córce, która płacze cicho, przyciśnięta do jego piersi. Wyciągam rękę, a on stawia Beatrix na podłogę, która pędzi do swojego brata i chowa się za moimi plecami. Oboje używają mojego ciała jak tarczy.
– Zabezpiecz alarm na pobyt w domu – mówi. – W ten sposób będę wiedział, jeśli ktoś spróbuje uciec.
Cholera. Jeśli to zrobię, zostaną nam dwa wyjścia. Drzwi frontowe i drzwi do wiaty, bo tylko one nie uruchomią alarmu od razu. Mogę zapomnieć o wymykaniu się przed okno albo przez boczne wyjście. Skończyłoby się wyjącym alarmem i wystrzelonymi w naszą stronę kulami. Cholera.
Rzucam torbę na wbudowane obok szafki na buty siedzisko, ocieram łzy, żeby kupić sobie trochę czasu. Staram się przypomnieć sobie, czy zmienialiśmy kod uruchamiający cichy alarm. Cam powiedział, że potrzebuje do tego instrukcji obsługi, a ja zapytałam go, czy wyglądam jak Google. Zaśmiał się i odparł, że jestem najseksowniejszą przeglądarką, jaką kiedykolwiek widział, ale czy to zrobił? Czy zmienił ten cholerny kod?
Pojęcia, kurwa, nie mam.
– Na twoim miejscu nawet bym nie próbował – mówi mężczyzna, jakby czytał mi w myślach. Patrzy na mnie, a potem na panel. – Ten sam kod, co przed chwilą. 2–9-2–1. Jeśli w ciągu najbliższych kilku minut pojawi się policja, najpierw zabiję dzieciaki, potem ciebie.
Tłumię w sobie szloch i wpisuję rozdrganymi palcami kod, po czym wciskam trójkę, żeby zabezpieczyć alarm. Światełko znowu zmienia się na czerwone, a mnie zalewa fala zimna.
Jesteśmy uwięzieni w domu z uzbrojonym mężczyzną.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: My Darling Husband
Copyright © 2021 by Kimberly S. Belle Books, LLC
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Zdjęcie na okładce: © Mark Fearan / Arcangel
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-971-1
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61–615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl