Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
ndrew Peterson jest poetą i mistrzem opowiadania Sally Lloyd-Jones
NIEBEZPIECZEŃSTWA. PRZYGODY. ZAGINIONE KLEJNOTY.
I PRZERAŻAJĄCE, ZĘBATE KROWY Z KRAINY SKREE.
Andrew Peterson opowiada niesamowicie wciągającą historię dla czytelników w każdym wieku.
Trójka rodzeństwa, Janner, Tink i Leeli, oraz ich wierny pies, Nugget, uciekają przed podłymi Fangami z ziemi Dang, którzy poszukują zaginionych klejnotów Anniery.
Oryginalne postacie i ich zadziwiający świat – od brzegów Morza Ciemności, przez przerażający las Glipwood i jeszcze dalej – stanowią tło wydarzeń dla ich bohaterskich przygód, w których pojawią się także:
Powieść testowana na nastolatkach.
Badania wykazały:
*Co ciekawe słuch powracał do normy po skończeniu lektury...
PS W czasie badań nie ucierpiał żaden nastolatek. Ucierpiały jedynie niewykonane obowiązki domowe.
Andrew Peterson to ceniony muzyk i autor tekstów oraz autor wielokrotnie nagradzanej Sagi rodu Wingfeatherów. Jest także założycielem The Rabbit Room, organizacji, która wspiera lokalną społeczność poprzez organizowanie zajęć z pisania opowiadań, sztuki i muzyki. Mieszka w Nashville, USA, wraz z żoną Jamie i trójką dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Uwielbiam te wszystkie przygody i szaloną pomysłowość, ale przede wszystkim pasję, jaką Andrew włożył w swe książki. Jest poetą i mistrzem opowiadania. Chcę przeczytać wszystko, co napisze”.
„Tego doświadczenia wasza rodzina nigdy nie zapomni! Polecam te książki z całego serca!”
– Sarah MacKenzie, autorka The Read-Aloud Family, założycielka i gospodyni podcastów Read-Aloud Revival
„Saga rodu Wingfeatherówjest dowcipna oraz pełna pasji i wyobraźni. Polecam ją gorąco młodszym nastolatkom, którzy przeczytali już wszystkie części Narniii szukają kolejnej wspaniałej serii”.
– Anne Bogel, założycielka bloga Modern Mrs Darcy i gospodyni podcastu What Should I Read Next?
„Niesamowicie pomysłowa i cudownie zuchwała epopeja, błyszcząca dowcipem i mądrością – zawiera rewelacyjne porady, jak radzić sobie z pluskaczami, Fangami, a nawet z zębatą krową”.
– Allan Heinberg, twórca i producent współwykonawczy serialu stacji ABCChirurdzyi współtwórca komiksu Marvela Young Avengers
„Głęboko inteligentna!”
– Phil Vischer, twórca VeggieTale
Mojemu bratu
Jak głosi legenda, gdy pierwszy człowiek obudził się pierwszego ranka w świecie, w którym toczy się nasza opowieść, ziewnął, przeciągnął się i rzekł do pierwszej rzeczy, jaką zobaczył: „Oto jesteśmy”1. Miał na imię Dwayne, a pierwszą rzeczą, jaką ujrzał, była skała. Obok niej zaś leżała kobieta, Gladys, z którą później nauczył się świetnie dogadywać. W kolejnych stuleciach to właśnie zdanie przekazywano dzieciom, dzieciom ich dzieci, kuzynom rodziców ich dzieci i tak dalej, aż –zupełnie przez przypadek – wszelkie istoty umiejące mówić zaczęły nazywać otaczający ich świat „Aerwiar”.
Aerwiar leżał na dwóch kontynentach, rozdzielonych przez ocean zwany Morzem Ciemności. Pod koniec Czwartej Epoki ziemie na wschód od morza zaczęto nazywać Dang, co nie ma związku z naszą opowieścią (no chyba że chodzi o Wielkie Zło, które się tam zagnieździło i toczyło Wielką Wojnę praktycznie ze wszystkimi).
To Zło nie miało imienia, więc zaczęto go nazywać się Gnag Bezimienny. Władał on ze szczytów gór Killridge z zamku Throg. Głęboko gardził wszystkimi, którzy zamieszkiwali Aerwiar, a najbardziej nienawidził Wielkiego Króla Wingfeathera z wyspy Anniera. Z nikomu nieznanych powodów Gnag i jego podłe hordy przemaszerowali na zachód i zajęli Świetlistą Wyspę – Annierę, na której polegli dobry król, jego ród i jego dostojnicy.
Nienasycony Bezimienny Zły zbudował flotę, która przetransportowała jego potworną armię na zachód poprzez Morze Ciemności aż na kontynent Skree. Gnag pustoszył bezkresne ziemie Skree przez dziewięć długich lat, aż do momentu, w którym zaczyna się nasza historia.
Cała kraina Skree była płaska i zielona – z wyjątkiem Gór Kamiennych na północy, które nie były płaskie ani trochę. Ani zielone. Były raczej białe od pokrywającego je śniegu, choć pewnie gdyby się roztopił, to coś zielonego może by na nich wyrosło.
Idźmy dalej na południe. Pozostałe ziemie krainy Skree pokrywały falujące (i zdecydowanie zielone) pastwiska równiny Palen Jabh-J. Z wyjątkiem – ma się rozumieć – lasu Glipwood. Na południe od równin ostatnim punktem na wszelkich mapach były lasy Linnard – no chyba że były to mapy mieszkańców tamtych odległych, lesistych krain.
Ludzie, osiedleni na równinach, na skraju lasu, wysoko w górach i nad wielką rzeką Blapp, cieszyli się powszechnym i trwałym pokojem – poza okresem wspomnianej Wielkiej Wojny, którą dość żałośnie przegrali i która całkowicie zrujnowała ich dotychczasowe życie.
Dziewięć lat po tym, jak król Skree i wszyscy jego możni – tak naprawdę to wszyscy z prawem do tronu – zostali wybici do nogi, lud Skree nauczył się żyć pod okupacją Fangów z ziemi Dang. Fangowie poruszali się jak istoty ludzkie i nawet wyglądali dokładnie jak ludzie, z tą różnicą, że ich ciała pokrywały zielonkawe łuski, a z ich warczących jaszczurzych paszcz wystawały dwa długie, jadowite kły. Mieli także ogony. Odkąd Gnag Bezimienny podbił wolną krainę Skree, Fangowie okupowali wszystkie miasta, ściągali podatki i uprzykrzali życie wolnych Skreańczyków. Mieszkańcy Skree, owszem, cieszyli się wolnością, ale pod warunkiem, że byli w domu przed północą, nie nosili broni i nie narzekali, gdy innych Skreańczyków wywożono za morze i słuch o nich przepadał. Poza okrucieństwem Fangów i ciągłym widmem śmierci i tortur w Skree natomiast nie było się czego obawiać. W Górach Kamiennych włochate nublorożce z długimi zębami i głodnymi brzuchami pełzały po ziemi i po zamarzniętych wodach Lodowych Prerii. Na preriach nieliczni mieszkańcy codziennie walczyli z sępołowami. Dalej na południe równiny Palen Jabh-J były piękne i bezpieczne, jeżeli nie liczyć borszczurów, prześlizgujących się wśród wysokich traw (rolnik z Torrboro Południowego twierdził, że widział jednego wielkości młodego miauka; te rozmiarem dorównują dorodnym czaplinom, a znów one są przecież równie okazałe jak wiotczaki).
Źródlanoczysta rzeka Blapp płynęła szerokim i spokojnym nurtem i spadała z głośnym rykiem do wodospadu Fingap. Pływające w niej ryby były pyszne w smaku i łagodne, oprócz tych licznych gatunków, które były trujące w dotyku, czy sztyletników znanych z tego, że wskakiwały do łodzi i przebijały na wylot ciało nawet najpotężniejszego rybaka.
Nieopodal miasteczka Glipwood, na krawędzi klifu biegnącego nad Morzem Ciemności, znajdowała się mała chatka, zamieszkana przez rodzinę Igibych. Chata była raczej prosta, lecz bardzo wygodna, ładnie zbudowana i zaskakująco schludna, jak na dom zamieszkany przez trójkę dzieci. Od chaty Igibych biło światło miłości niczym blask kominka z ich okien wieczorową porą.
A sami mieszkańcy?
Przesiadywali do późna przy palenisku, gdzie opowiadali sobie historie, śpiewali w ogrodzie w czasie zbiorów, a dziadek Podo Helmer zasiadał na ganku z fajką i wydmuchiwał kółka z dymu. Mimo tych wszystkich ciepłych rzeczy, które wypełniały ich dni niczym kufel cydru w zimowy wieczór, byli jednak dość nieszczęśliwi. Naprawdę nieszczęśliwi w krainie, w której grasowali Fangowie z ziemi Dang.
Janner Igiby leżał w łóżku z zaciśniętymi powiekami i z drżeniem wsłuchiwał się w przerażający turkot Czarnego Powozu, który przejeżdżał po drodze w bladym świetle księżyca. Jego młodszy brat Tink chrapał nad nim na łóżku piętrowym, a sądząc po oddechu, jego młodsza siostra Leeli również spała. W przypływie odwagi Janner otworzył oczy i spojrzał na księżyc, blady niczym trupia czaszka szczerząca się zza okna. Chociaż Janner bardzo starał się o tym nie myśleć, w jego głowie rozbrzmiewał wierszyk z dzieciństwa, którym od lat straszono dzieci w krainie Skree. Leżąc w sinej poświacie księżyca, Janner cicho szeptał pod nosem jego strofy:
Powóz przekracza rzekę Blapp
Mrokiem wypełnia się ulica
To Czarny Powóz – wiezie strach
Ciemny prowadzi go woźnica
Dziecię, gdy powóz zbliża się
Słyszysz pod domem tętent koni
Módl się, by Stwórca dał ci sen
Co przed porwaniem cię uchroni
Inaczej powóz cię wywiezie,
Będziesz rozpaczał w swej niedoli
Za morzem, gdzie lodowa twierdza
Gnag Bezimienny cię zniewoli
Na zamku Throg, w głębokim lochu
Daleko od najbliższych twoich
Nikt nie usłyszy twego szlochu
Nikt twej rozpaczy nie ukoi
Powóz przekracza rzekę Blapp
Mroczne obłoki mkną po niebie
To Czarny Powóz – wiezie strach
Módl się, by dziś nie zabrał ciebie.
Nic dziwnego, że Janner nie mógł zasnąć, odkąd tylko usłyszał nadbiegający z oddali cichy tętent kopyt i brzęk łańcuchów. W wyobraźni zobaczył wrony krążące nad powozem i siadające na jego dachu; słyszał ich krakanie i trzepot czarnych skrzydeł. Wmawiał sobie, że te dźwięki to tylko jego złudzenie, ale wiedział, że tej nocy gdzieś w miasteczku Czarny Powóz zatrzyma się przed domem jakiegoś nieszczęśnika i na zawsze zabierze jego dzieci.
Zaledwie tydzień wcześniej przypadkiem podsłuchał, jak matka z płaczem opowiadała o porwaniu pewnej dziewczynki z Torrboro. Sara Cobbler była w wieku Jannera. Spotkał ją tylko raz, gdy jej
rodzina przejeżdżała przez Glipwood. Teraz odeszła na zawsze. Pewnej nocy leżała w łóżku, tak jak on w tym momencie. Pewnie pocałowała rodziców na dobranoc, zmówiła wieczorną modlitwę i przyjechał po nią Czarny Powóz.
Czy była wtedy przytomna?
Czy słyszała parskanie czarnych rumaków zza okna? Czy widziała kłęby pary buchające z ich nozdrzy?
Czy Fangowie z Dang ją związali?
Czy wyrywała się, kiedy zanosili ją do powozu i wrzucali do jego wnętrza, niczym pokarm do paszczy potwora?
Cokolwiek by robiła, i tak by jej to nie pomogło. Została wydarta rodzinie i to był koniec. Rodzice Sary zorganizowali po jej utracie czuwanie pogrzebowe, gdyż porwanie przez Czarny Powóz oznaczało tyle, co śmierć. Mogło przydarzyć się każdemu, w każdej chwili, i nijak nie można było się przed nim uchronić. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że gdy powóz pojawi się na czyjejś ulicy, to minie jego dom i pojedzie dalej.
Metaliczny tętent kopyt roznosił się echem w ciemnościach. Czy Czarny Powóz się zbliża? Czy skręci w ścieżkę do chaty Igibych? Janner modlił się do Stwórcy, by tak się nie stało.
Nugget, pies Leeli, śpiący przy jej łóżku, uniósł głowę i zawarczał w kierunku ciemnego okna. Janner ujrzał na tle księżyca wronę siedzącą na nagiej gałęzi. Zadrżał i mocniej podciągnął kołdrę pod brodę. Ptak przekrzywił głowę i chłopak odniósł wrażenie, że wpatruje się prosto w jego okno i śmieje się szyderczo z chłopca, w którego szeroko otwartych oczach odbija się światło księżyca. Janner leżał w przerażeniu i marzył o tym, by zapaść się w łóżko tak głęboko, by wronie oczy nie zdołały go dojrzeć, lecz ta zerwała się i odleciała z łopotem skrzydeł. Księżyc zakryły chmury, a tętent kopyt i stukot powozu milkły coraz bardziej. W końcu zapadła cisza.
Janner zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymuje oddech, więc powoli wypuścił powietrze. Usłyszał, jak Nugget uderza ogonem o ścianę, i poczuł się mniej samotny, wiedząc, że piesek czuwa tak jak on. Wkrótce zapadł w głęboki sen, zakłócany przez niespokojne koszmary.
Z nastaniem poranka sny odpłynęły.
Słońce świeciło, a poranny chłód powoli przemieniał się w gorący, letni żar. Janner wyobrażał sobie, że umie latać. Obserwował unoszące się nad pastwiskiem ważki i próbował wczuć się w ich umysły, widzieć i odczuwać to samo co one. Wyobrażał sobie, jak dzięki delikatnym ruchom skrzydeł przesuwa się nad łąką, jak szybuje w lewo i w prawo, jak unosi się z wiatrem nad wierzchołkami drzew i opada za urwiskiem, prosto nad Morze Ciemności. Pomyślał, że gdyby był ważką, to uśmiechałby się w locie (chociaż nie był pewien, czy one potrafią się uśmiechać), gdyż nie musiałby się obawiać, że potknie się, chodząc po ziemi. W ciągu ostatnich kilku miesięcy Janner miał wrażenie, że zupełnie stracił kontrolę nad swoimi kończynami – jego palce się wydłużyły, stopy urosły, a matka niedawno powiedziała mu, że jest patykowaty.
Chłopak rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nikt nie patrzy, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej złożoną kartkę. W jego żołądku coś zatrzepotało, zupełnie jak wtedy, gdy tydzień wcześniej znalazł ją, zamiatając sypialnię matki. Rozłożył ją i uważnie przyglądał się rysunkowi chłopca stojącego na dziobie niewielkiej żaglówki. Chłopiec, ze swoimi ciemnymi włosami i patykowatą sylwetką, był uderzająco podobny do Jannera. Na niebie nad nim jaśniały ogromne, kłębiaste chmury, a mokre fale rozbijające się z szerokim rozbryzgiem o kadłub wyglądały tak realistycznie, że Janner bał się dotknąć rysunku, by go nie rozmazać. Poniżej widniał napis: „Moje dwunaste urodziny. Dwie godziny samotności na otwartym morzu. Jak dotąd najlepszy dzień mojego życia”.
Na dziele nie było żadnego imienia, ale w głębi serca Janner był pewien, że tym chłopcem był jego ojciec.
Nikt nigdy nie wspominał o nim – ani matka, ani dziadek. Janner wiedział o nim bardzo niewiele. Patrząc na rysunek, czuł, że gdzieś na dnie jego duszy otwiera się jakieś ciemne miejsce i umacnia go w podejrzeniu, że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko o to, by żyć i umrzeć w miasteczku Glipwood. Janner nigdy nie widział z bliska żadnej łodzi. Obserwował je tylko z klifów, małe punkciki przecinające powierzchnię fal leniwymi wstęgami, kierowane przez załogę w podróż ku przygodom lub innym celom. Wyobrażał sobie, jak stoi na pokładzie własnego statku i że tak jak chłopca z rysunku, owiewa go wiatr i zrasza kropelkami morskiej wody…
Wyrwany gwałtownie ze swoich marzeń, Janner zdał sobie sprawę, że stoi po kolana w szorstkim sianie i opiera się o widły. I że zamiast oceanicznej bryzy w jego twarz buchają tumany kurzu i plew, wzbijane w powietrze przez konia. Danny, ich koń pociągowy, stał zaprzęgnięty do wozu wypełnionego do połowy sianem i czekał niecierpliwie, aż zwiezie je z pola do stodoły. Janner pracował od wschodu słońca, zwiózł już trzy pełne wozy i nie mógł się doczekać końca tej roboty.
Tego dnia wypadał festyn z okazji Święta Smoków. Był to jedyny dzień w roku, gdy Janner cieszył się, że mieszka w cichym miasteczku Glipwood.
Ich wioska cały rok czekała na Święto Smoków. Cała kraina Skree ściągała wówczas do Glipwood na różne rozgrywki, zabawy i biesiady. Z dalekich miast przyjeżdżali dziwni przybysze, a z Morza Ciemności wyłaniały się smoki.
Jak sięgał pamięcią, w ciągu dwunastu lat swego życia Janner nigdy nie wyjechał z Glipwood. Festyn był więc dla niego jedyną okazją, by zobaczyć kawałek innego świata – i dobrym powodem, by szybko uporać się ze zwózką siana. Otarł pot z czoła, rzucił tęskne spojrzenie odlatującej ważce, po czym burcząc pod nosem, wbił widły w siano i zarzucił je na wóz. W tym momencie jego stopa poślizgnęła się na ukrytym kamieniu. Runął do przodu i zanurzył się twarzą w stercie świeżutkich bryłek końskiego łajna.
Zerwał się na równe nogi, plując i wycierając twarz garściami siana. Danny spojrzał na niego, parsknął i ugryzł kępę trawy, a Janner poleciał prędko, niczym ważka, do koryta z wodą, by obmyć twarz.
Na drugim krańcu pola, za płotem, brat Jannera Tink (który miał na imię Kalmar) siedział okrakiem na dachu chaty z dwoma gwoździami w zębach i młotkiem w ręku. Próbował przybić obluzowany gont, ale szło mu opornie, gdyż trząsł się jak osika. Kiedy był młodszy, już samo noszenie w ramionach dziadka wzbudzało w nim strach, i chociaż się śmiał, to w oczach zawsze miał przerażenie, dopóki nie postawiono go bezpiecznie na ziemi.
Jego dziadek Podo zawsze wyznaczał go do naprawy dachu, bo uważał, że dobrze będzie, jak zmierzy się ze swoim strachem. Tink, już jedenastoletni, bał się jednak tak samo jak zawsze. Drżąc jak liść na wietrze, wyjął gwóźdź spomiędzy zębów i zaczął przybijać go do dachu tak strachliwie, jakby walił młotkiem we własną twarz. Spojrzał w dal przez pole, zobaczył, jak Janner nurkuje głową w korycie z wodą, i zamarzył o tym, by skończyć swoją robotę i zagrać w zebzę2 ze starszym bratem na festynie z okazji Święta Smoków.
Tink na dachu był do niczego, za to na twardej ziemi potrafił biegać jak rączy rumak.
Już przy pierwszym uderzeniu młotkiem gwóźdź wypadł Tinkowi z rąk. Próbował go złapać, lecz nie zdążył i zamiast tego przywarł płasko do rozgrzanego dachu, trzymając się go obiema rękami. Gwóźdź i młotek zsunęły się z szelestem w przeciwnych kierunkach i spadły na ziemię. Tink jęknął, gdyż zrozumiał, że będzie musiał powolutku zjechać do krawędzi dachu i zejść po drabinie, a to oznaczało jeszcze więcej czasu przy robocie, zanim pojadą do miasteczka na festyn.
– Nie zgubiłeś czegoś?
Strach Tinka przerodził się w burczenie.
– Po prostu rzuć mi go z powrotem, dobrze?
Chłopak usłyszał śmiech i zobaczył, jak jego młotek leci do góry, robi salto w powietrzu i ląduje metr od niego. Zebrał się na odwagę, sięgnął ku krawędzi dachu i chwycił go drżącą ręką, zanim ten zdążył spaść z powrotem.
– Dzięki, Leeli! – zawołał nieco spokojniejszym tonem.
Dziewczyna usiadła z powrotem na tylnych schodach chaty i obierała ziemniadory, nucąc pod nosem. Nugget położył się w wygodnym cieniu u jej stóp, machał ogonem i dyszał. Po jakimś czasie Leeli wstała, oparła się o małą, drewnianą kulę, strzepała obierki z sukienki i pokuśtykała z wiadrem do domu, a pies podążył za nią.
Jej prawa noga tuż pod kolanem skręcała się do wewnątrz pod nienaturalnym kątem, a palcami chorej stopy szurała delikatnie po drewnianej podłodze. Gdy była jeszcze mała, nauczyła się chodzić z niewielką kulą pod pachą i co roku dziadek sprawiał jej większą. Każda kolejna była solidniejsza i bardziej ozdobna od poprzedniej. Tę obecną wykonał z drewna cisowego i na całej długości ozdobił fioletowymi kwiatuszkami.
Leeli postawiła na stole z chlupotem wiadro obranych ziemniadorów. Nia, jej matka, siedziała odwrócona do niej plecami i wrzucała składniki do wielkiego kotła z gulaszem.
– Dzięki, skarbie. – Nia wytarła ręce w fartuch i zawinęła niesforne kosmyki za ucho. Była wysoka i zgrabna; Leeli uważała, że jej matka jest tak piękna, iż jej prosta sukienka leży na niej jak królewska szata. Ręce Nii były krzepkie i pełne odcisków od wielu lat ciężkiej pracy, ale też wystarczająco łagodne, by zaplatać włosy córki czy głaskać buzie synów, gdy całowała ich na dobranoc.
– Przyprowadzisz mi dziadka do domu? – spytała. – Od godziny zrywa zioła w ogrodzie, co oznacza tylko jedno.
Leeli się roześmiała.
– Znowu pluskacze?
– Obawiam się, że tak – odparła Nia, odwracając się z powrotem do kotła.
Nad głową usłyszała kolejny brzęk. Podążając za dźwiękiem, przesunęła wzrokiem po suficie aż do okna, gdzie ona i Leeli ujrzały, jak młotek Tinka spada na trawę. Z dachu dało się słyszeć zduszony jęk.
– Podniosę mu go. – Leeli wyszła, utykając, przez tylne drzwi i ponownie odrzuciła Tinkowi młotek.
Janner wpadł dzikim susem do chaty, przemoczony do suchej nitki od pasa w górę. Wniósł ze sobą obrzydliwy smród i chmarę tłustych, zielonkawych much brzęczących mu wokół głowy.
Idąc do ogrodu po dziadka, Leeli słyszała, jak matka wrzeszczy przeraźliwie i wygania Jannera z domu i jak po chwili spada mu na głowę młotek.
1 Ang. Here we are – stąd brzmiąca podobnie nazwa krainy „Aerwiar” – przyp. tłum.
2 Zebza zyskała wielką popularność w kranie Skree w 356 roku w Trzeciej Epoce. To gra boiskowa, rozgrywana za pomocą ogromnych rzutek (wyrzucanych wysoko w powietrze przez drużynę atakującą), kija (w kształcie płaskiej deski z rączką) i trzech kamieni. Niestety, kontuzje były tak liczne, że ze względu na oburzenie społeczne gra została zakazana. W 372 roku odkryto, że można grać w bezpieczniejszą wersję gry, zastępując gigan-
tyczne rzutki miotłami. Pełne zasady i głębsze wejrzenie w fascynującą i krwawą historię zebzy można znaleźć w artykule Gra, Krewi Pot autorstwa Vintcha Trizbecka (Wydawnictwo Trzy Widelce, Valberg, 3 / 423).
3 Bip Thwainbly, Chrupanie skunka (data i wydawca nieznane).
4„Z Legendy o Górach Zatopionych”, klasycznego, skreańskiego wiersza. Późniejsza wersja tej opowieści została wydrukowana w książce Eezaka Fenchera Wielka historia najsmutniejszych pieśni. Patrz strona 335 w załącznikach.
5 Glipwood przez lata bardzo się rozwinęło i obecnie stanowiło nieco większe skupisko domków, częściowo dzięki turystyce napędzanej przez festyn z okazji Święta Smoków. Willibur Smalls, To wydarzyło się w Skree (Torrboro, Skree: Wydawnictwo Rzeka Blapp, 3 /402).
6 Graniobieżcy to samotnicza rasa, zamieszkująca głównie góry Dang. Mają ogromną słabość do wszelkiego rodzaju owoców, w dowolnej postaci, czy to zerwanych z drzewa, czy zapiekanych w chrupiącym cieście. Z tego powodu są głównymi wrogami mieszkańców Zielonych Dolin, którzy uprawiają różnego rodzaju owoce. Każdego roku roje graniobieżców schodzą z północnych zboczy gór Killridge i kradną je z Dolin. Mówi się, że dopóki nie jesteś owocem, graniobieżca cię nie zje. Ponieważ w Wielkiej Wojnie nie pojawiała się bezpośrednio kwestia owoców, graniobieżcy oczywiście zachowali neutralność. Padovan A’Mally, Plaga Dolin (Ban Rona, Zielone Doliny: Grupa Iphreny, 3 /111).
7 Aby móc pielić ogród motyką, Podo musiał wypełnić Formularz Pozwolenia na Pielenie Ogrodu, a następnie Formularz Pozwolenia na Użycie Motyki. Gdyby narzędzie nie zostało zwrócone do zachodu słońca, to kara byłaby zbyt surowa, by wspominać o niejw tej radosnej części opowieści. Patrz strona 337 i 338 w załącznikach.
8 Zachwycający sport, w którym każda drużyna próbuje przejąć piłkę i strzelić gola, nie używając w żaden sposób stóp – nawet do poruszania się. B’funerous Hwerq, Gotowi, na miejsca, szub! Życie pośród rozgrywek (Trzy Widelce, Skree: Wydawnictwo Vanntz-Delue, 3 /400).
9 Obowiązki Blaggusa jako burmistrza obejmowały między innymi wydawanie lokalnej prasy, która obecnie drukowała różnorakie formularze komendanta Gnorma na pozwolenie korzystania z narzędzi. Jako że Blaggus miał obsesję na punkcie papierkowej roboty i utrzymywania porządku, to bardzo mu to pasowało. Ustalał także, którzy mieszkańcy Glipwood mają przygotowywać posiłki dla Fangów w danym tygodniu, kto ma sprzątać baraki i składać oficjalne podania do komendanta Gnorma w imieniu tych mieszkańców, którzy chcą podróżować do Torrboro. Sześć lat wcześniej najmłodsza córka Blaggusa została porwana przez Czarny Powóz i Gnorm zmuszał go do pracy, grożąc mu odebraniem pozostałych dwóch synów. Wiedząc o tym, mieszkańcy Glipwood nie przypisywali burmistrzowi złych intencji.
10 Wielu Skreańczyków wątpiło w to, czy legendarna wyspa Anniera w ogóle istniała. Smutna to prawda, że niektórzy ludzie wierzą w coś jedynie wtedy, gdy ujrzą to na własne oczy. Przykładowo pewnego wieczoru w tawernie Shaggy’ego Bandy Impstead przez wiele godzin przekonywał, że nie istnieje coś takiego jak wiatr, ponieważ on go nie widział. Tej samej zimy wiatr zerwał dach z jego chaty. Mimo to Bandy zdania nie zmienił.
11Legendy Aerwiar to zbiór opowiadań o Twórcy i Początkach Rzeczy. Na przykład te o pierwszym zdaniu Dwayne’a do Gladys czy o Pierwszych Ludziach są dobrze znane we wszystkich krainach Aerwiar. Wśród tych legend znajdują się także tragedie o Willu i Zaginionej Recepturze, Głębi Holoré (o uzdrawiających kamieniach, które Stwórca zakopał w ziemi) i wczesna wersja Upadku Yurgena. Te legendy znajdowały się niegdyś w starych księgach, które wedle podań zostały spisane przez samego Stwórcę i przekazane Dwayne’owi na przechowanie, ale te stare księgi – razem z kamieniami Holoré, słynną recepturą Willa na krem z kury i górami Yurgena – zaginęły.
12 Nie wiadomo dokładnie, jakie są początki fletoharfy. Każda kultura w Aerwiar twierdzi, że wynalazła ten instrument i każda posiada sporo dowodów na poparcie swoich twierdzeń. Opisy dźwięków fletoharfy pojawiają się już w pismach Hzyknacha z końca Pierwszej Epoki.
13 Według Wielkiej historii najsmutniejszych pieśni Eezaka Fenchera (Torrboro, Skree: Wydawnictwo Rzeka Blapp, 3 /113) Lanric i Rube byli sobie bliscy niczym bracia, ale obydwaj zakochali się w tej samej dziewczynie, pannie imieniem Illia. Armulyn śpiewał o tym, z jaką zaciekłą wrogością walczyli ze sobą o to, kto poprosi ją o rękę, aż wreszcie postanowili pojechać do jej domu na zielonych wzgórzach i poprosić, by sama wybrała, za którego z nich pragnie wyjść. Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że już wyszła za mąż za ich kuzyna Douga, i bracia odjechali, rozpaczając nad swoją głupotą.
14 Szlak Płetwinów istniał, jeszcze zanim Podo przyszedł na świat. Jego rodzice, Edd i Yamsa Helmerowie, planowali wykorzystać fakt, że ich chata leży tak blisko morza, i łowić z klifów ryby. Edd wyciął w zaroślach ścieżkę, kupił skrzynkę żyłki wędkarskiej od kupca z Lamendron (którego nazwę zmieniono później na Fort Lamendron), przymocował na haczyku przerażonego robaka i opuścił żyłkę do Morza Ciemności. Już samo opuszczanie haczyka do wody zajęło mu sporą część poranka, a oczywiście Edd nie mógł widzieć ze swojej wysokości, czy haczyk z przynętą zanurzył się już w wodzie, czy nie. O zmierzchu Edd poczuł napięcie na żyłce i zaczął kręcić kołowrotkiem, by wyciągnąć swoją zdobycz. Tuż po północy wyciągnął niewielkiego płetwina. Yamsa nie była szczęśliwa, że w środku nocy Edd obudził ją okrzykami zwycięstwa ani że czyścił, przyrządzał i jadł swoją rybkę. Następnego dnia stwierdził, że skoro podjął się tak dużego wysiłku dla jednej rybki, to równie dobrze może złowić kilka. Kupił zatem szpulę linki od tego samego kupca z Lamendron, przywiązał ją do sieci i ponownie spędził cały ranek, opuszczając sieć do morza. Tym razem przyczepił linkę do pary wołów i zaprzągł je do wyciągania połowu. O zachodzie słońca woły były wycieńczone, a złowione ryby znajdowały się dopiero w połowie wysokości klifu. Edd uwiązał linę i pozwolił sieci zwisać przez całą noc. Następnego dnia rano znowu zaprzągł woły do pracy. W południe udało mu się wyciągnąć nad krawędź klifu i ułożyć na twardej ziemi sieć pełną płetwinów, małych rekinów, szczypników i kałamarnic. Nawet Yamsa musiała przyznać, że to był dobry połów. Przez kolejne trzy tygodnie jedli wyłącznie ryby – z ciastkami na śniadanie, kanapki rybne na drugie śniadanie i smażoną rybę na obiad. Zjedli tyle ryb, że obydwoje się pochorowali i potem zawsze na widok ryby zbierało im się na mdłości. Edd już nigdy nie łowił z klifów, ale ścieżka, po której jego woły wciągały ciężką sieć, jest tam do dzisiaj.
15 Burmistrz Blaggus złamał swoją przysięgę w drodze powrotnej do miasteczka.
16 To nie jest pewne, ale większość badaczy jest zgodnych, że tak brzmiała pieśń, którą Leeli Igiby zaśpiewała na klifach tamtego wieczoru. Holoré to pradawny wyraz mający kilka znaczeń. Najczęściej znaczy „zapomnieć coś zrobić, nie wiedząc, co to miało być”. Na przykład: Przez całą podróż Fooma ogarniało holoré, ale gdy wrócił do domu i jego żona cały czas czekała na frontowych schodach, zrozumiał, o czym zapomniał. Słowa holoré używa się, opisując zapach spalonych ciasteczek czy jakąś początkowo dobrą rzecz, która niespodziewanie skwaśniała, na przykład: Kiedy Foom zdał sobie sprawę, że zapomniał zabrać żony ze sobą, jego trzydniowy wyjazd stał sięholoré. Pradawne znaczenie tego wyrazu, które najprawdopodobniej pojawia się w pieśni, oznacza kamienie umieszczone głęboko w ziemi przez Stwórcę w momencie stwarzania Aerwiar. Według Legend Aerwiar moc tych kamieni utrzymuje na świecie życie i rozwój. Zakłada się, że działają w ten sam sposób, co Woda z Pierwszej Studni. Znaczenie holoél jest niepewne, ale najprawdopodobniej też ma związek z ciasteczkami.
17 Kiedy mieszkańcy miasteczka łamali prawo lub bez powodu bywali aresztowani przez Fangów, to trafiali do więzienia, gdzie byli bici przez Gnorma i jego żołnierzy. W takim przypadku mieszkańcy Glipwood uważali to za wielką przychylność losu, a po wypuszczeniu więźnia (o ile był przytomny) jego rodzina i przyjaciele gratulowali mu i zachowywali się, jakby wygrał jakąś nagrodę. Jeśli ktoś nie miał tyle szczęścia, by w jego przypadku skończyło się tylko na więzieniu i torturach, Gnorm wysyłał kruka po Czarny Powóz.
18 Statki i rekiny to gra podwórkowa, której Skreańczycy nauczyli się od kupców z Zielonych Dolin. Zwyczajowo dzieci grają rolę statków, a dorośli – rekinów. Gra zaczyna się, kiedy rekin mówi do statków: „Rrrraaaa!”, co przyjmuje się za dźwięk rekina, jaki wydałby, gdyby nie był morskim stworzeniem. Wtedy statki uciekają przed nim jak szalone. Jeżeli jeden z nich zostanie złapany, to zostaje wytarzany w piachu i siłą wyłaskotany. Ta brutalna prostota jest typowa dla gier wymyślonych przez mieszkańców Dolin. Inna popularna gra nazywa się po prostu „łomot”.
19 Kobiety w Skree miały podobną słabość do biżuterii, ale były mniej skłonne do zabijania, aby ją zdobyć.
20Z tych Baimingtonów z Torrboro, którzy szczycili się, że jeden z ich przodków ukuł powiedzenie: „zwinny jak dwutonowe ciasto torfowe”. Baimingtonowie skrupulatnie używali tego powiedzonka w każdej rozmowie, w jakiej brali udział.
21TWP – Trzy Wielkie Przedmioty: Słowo, Forma i Pieśń. Niektórzy niezbyt mądrzy ludzie uważają, że istnieje także czwarty Wielki Przedmiot, ale ci matematycy tkwią w godnym pożałowania błędzie.
22 Jej autorem jest Jonathid Choonch Brownman, odkrywca, który jako pierwszy znalazł szlak przez dżunglę Plontsta. Chociaż nikt nie podważał sukcesu samej wyprawy, to wielu kwestionowało prawdziwość twierdzeń Brownmana dotyczących jego odkryć. Gdy w 421 roku wydano jego pamiętniki z podróży, czytelnicy uznali, że większość z nich jest zmyślona. Częściowo dlatego, że Brownman twierdził, iż podczas pobytu w dżungli przez jakiś czas mieszkał w społeczności wiotczaków, które były łagodne i pokojowe, w przeciwieństwie do mięsożernych wiotczaków w krainie Skree. Oburzeni czytelnicy rzucili mu wyzwanie, by przywiózł z dżungli Plontsta jednego z tych „pokojowych” wiotczaków, i Brownman się zgodził. To był ostatni raz, kiedy widziano Jonathida Chooncha Brownmana. Do dzisiaj niektórych wciąż bawi dźwięk jego drugiego imienia.
23 Za pomocą łopaty, którą Podo bladym świtem wypożyczył od burmistrza Blaggusa, po wypełnieniu Formularza Pozwolenia na Przerzucanie Świńskich Bobków. Patrz strona 339 w załącznikach.
24 Wosk glutowy jest zbyt obrzydliwy, by objaśniać go w przypisach.
25 Według Plagi Dolin Padovana A’Mally’ego (Ban Rona, Zielone Doliny: Grupa Iphreny, 3 /111) „Graniobieżcy mają szczególne upodobanie do pomysłowych wierszy, mimo że ich tematem są niemal wyłącznie owoce. Pewnego razu graniobieżca, wolnomyśliciel imieniem Tizrak Rzt, wywołał skandal w tamtejszej kulturze, ponieważ napisał wiersz pod tytułem «Miłość, miłość, miłość nie ma zakończenia» i nawet nie wspomniał w nim o owocach”.
26 Patrz załączniki, strona 340, aby zobaczyć próbkę doniosłego dzieła Pembricka.Bahbert Pembrick, Kreaturopedia Pembricka (Ban Rona, Zielone Doliny: Wydawnictwo Graff, 3 /221).
27 Czapliny to wielkie ptaki nieloty, żyjące głównie w zimnym klimacie. W osadzie Kimera na terenie Lodowych Prerii znajduje się słynne ranczo czaplinów, na którym te wielkie ptaki można siodłać, zakładać im uzdy i tresować je tak, by zachowywały się jak konie w południowym Skree. Błoniaste nogi czaplinów są wyposażone w wysuwane pazury, które pomagają ptakom utrzymać się na lodzie i poruszać się w głębokim śniegu. Niekiedy samce rodzą się z dużymi skrzydłami, które pozwalają im na krótkie loty, ale jazda na latającym czaplinie nie jest zbyt rozsądna.
28 Patrz: Prawdopodobnie niedokładna mapa Oskara, strona 341 w załącznikach.
29 Janner zapewne ma na myśli książkę Randolta Mynerqui pod tytułem Pomiędzy rzeką Blapp a zatoką: miasteczko zwane Glipwood (Dugtown, Skree: Wydawnictwo Brook Water, 3 /404). Była to popularna lektura w miasteczku Glipwood częściowo dlatego, że miała tylko siedemnaście stron.
30 Thorn Torr, wojowniczy król, który zbudował ten pałac na początku Trzeciej Epoki, uwielbiał małe kotki. W każdej iglicy pałacu Torr znajdowały się posążki kociąt w różnych pozycjach. Ze skarpy na północnym brzegu rzeki Blapp można było zobaczyć, że pałac został tak zbudowany, by kształtem przypominał szczęśliwego siedzącego kotka. Najwyższa iglica przypominała ogon, spuszczana krata w bramie – zęby, a zwodzony most był ewidentnie podobny do języka. Przez wieki dynastia Torrów pielęgnowała to niepokojące upodobanie do wszystkiego, co ma związek z kociętami. Potem wybuchła Wielka Wojna i kiedy Fangowie pojmali króla Olimana Torra, zmusili go, by patrzył, jak wszystkie posążki kociąt zostają zburzone i roztrzaskane, jeden za drugim. Kiedy wszystkie kocięta w królestwie zostały umieszczone na tratwie i spuszczone rzeką Blapp, zrozpaczony Oliman Torr upadł na ziemię i umarł. Dla obywateli Torrboro była to jedyna dobra rzecz, jaką Fangowie w życiu zrobili.
31 Yakev Brrz nienawidził wszelkiego znęcania się nad zwierzętami, a przede wszystkim nazywania zwierząt domowych „dziećmi” i przypisywania im ludzkich cech. Pierwsza żona Yakeva, Zaga, tak bardzo ceniła swoje dwa beckitt teriery, że nalegała, by podczas kolacji siedziały z nimi przy stole, a w nocy spały z nimi w nogach łóżka. Yakev, którego umiejętności komunikowania się ze wszelkimi gatunkami zwierząt nie miały sobie równych, nie zdołał przekonać Zagi, że jej „dzieci” nienawidzą ludzkich sposobów odżywiania się i że zdecydowanie wolałyby nie spać w ich łóżku w lawendowych, koronkowych piżamkach. Pewnej feralnej nocy, kiedy Zaga mocno zasnęła, Yakev podszedł na palcach do ich łóżka, ostrożnie wziął Schpoontzy’ego i Kiki w ramiona, wyniósł je na zewnątrz, dobył z rękawa ostry nóż i położył kres ich udręce. To znaczy pociął lawendowe, koronkowe piżamki, zdjął je z uciśnionych psów i wypuścił je na wolność w świetle księżyca. Psy nigdy nie wróciły. Powiadano, że kiedy wieść o wyzwoleniu ich z rąk potężnego Yakeva Brrza rozniosła się wśród psiego rodu, wszędzie, gdzie Yakiew się udał, psy wszelkich ras wyły i z szacunkiem padały na grzbiety. O Zadze nic nie wiadomo.
32 Według książki Szeroki bezkres Stawburna: „Morze Ciemności nie było ciemniejsze od innych oceanów, po których żeglowałem. Nie jestem więc pewien, skąd wzięła się jego nazwa, może z powodu uczucia, które pojawia się, gdy płynie się jego środkiem – uczucia, że można zostać pożartym przez któreś z ogromnych stworzeń żyjących pod wodą. Mogło też wziąć swoją nazwę od wszystkich sztormów, które się na nim zrywają i kopią żeglarza i jego statek jak dziecko piłkę. Każdej nocy pojawia się mgła, która zakrywa gwiazdy i sprawia, że trzeba żeglować w ciemnościach po omacku. Człowiek odnosi wrażenie, że już nigdy nie wróci do domu i że nawet najlepsi kumple na statku tak naprawdę go nie znają ani nie chcą go znać. Może nawet nie zauważyliby, gdyby przechylił się przez burtę i wypadł do wody. Jak tak o tym pomyśleć, to może rzeczywiście jego wody były ciemniejsze niż zwykle”.
33Obecność szczurogonów jaskiniowych w lesie Glipwood może być zaskoczeniem dla uważnego czytelnika, ponieważ w porządnym lesie zwyczajnie nie ma jaskiń. Szczurogony jaskiniowe zostały tak nazwane, ponieważ ich wielkie szare oczy i wydatne poliki są tak szpetne dla oka, że często na widok jednego z nich ludzie myślą sobie: Wolałbym, żeby ten szczurak schował się w jakiejś jaskini, żebym nie musiał na niego patrzeć.
34 Skreańczycy nie wiedzieli, dlaczego żołnierze Fangów byli regularnie przenoszeni z miasta do miasta i co roku każdy regiment wracał statkiem z Fortu Lamendron na kilka tygodni do Dang. Po powrocie do Skree Fangowie chełpili się, że „wspaniale wypoczęli” i przez pierwszych kilka miesięcy byli bardziej wredni niż zwykle.
35 Przepis na glutowsiankę, według źródeł z Dugtown, jest prosty: dwie szklanki mąki, łyżeczka pokruszonej bazylii i cztery litry lepkiego śluzu z nosa dowolnego zwierzęcia. Gotować na małym ogniu, aż zgęstnieje, od czasu do czasu mieszając (lecz jak zebrać wspomniany wcześniej śluz – nie wiadomo).
36 Dougan dol Rona z Zielonych Dolin. Mieszkańcy Dolin znani są przede wszystkim z dwóch rzeczy: owoców i walk. Zielone Doliny to kraina falujących dolin i winnic, uprawianych z miłością przez ich mieszkańców. Owoce z Dolin są dorodniejsze, bardziej soczyste i smaczniejsze niż z pozostałych regionów Aerwiar, częściowo dlatego, że ich gleba jest tak żyzna, a częściowo dlatego, że od tysięcy lat stosują skuteczne metody uprawiania owoców, znane tylko im. Zielone Doliny są również znane z dorocznego festiwalu walk i rozgrywek, zwanego Fynneg Durga. Mężczyźni z Dolin są zawsze porywczy i żywiołowi i równie chętnie się biją, co śmieją. Uważają konkurs na ciosy za rozrywkę na najwyższym poziomie, zwłaszcza jeśli oznacza to utratę zęba lub złamany nos. Kobiety z Dolin słyną z urody i mądrości, co tłumaczyłoby pradawną kulturę walki pośród mężczyzn. Każdy przybysz, który chciałby poślubić kobietę z Zielonych Dolin, jest narażony na okrutne (choć dobroduszne) wyśmiewanie i ma obowiązek wziąć udział w szczególnie brutalnej wersji rozgrywek, Banick Durga, aby zdobyć rękę wybranki. Niezależnie od tego, czy uczestnik pomyślnie przechodzi przez próbę, czy nie, jest nagradzony wielkim owocem. Dougan dol Rona poprosił o rękę Meirabel Lannerty z Dolin i został zmuszony do rywalizacji w Banick Durga o jej rękę. O dziwo, pokonał mężczyzn z Dolin we wszystkich dziesięciu walkach, ale zupełnie przypadkiem zabił brata Meirabel w meczu bokserskim, zadając mu źle wymierzony cios w skroń. Utwór Kołowrót Dougana (kompozytor nieznany) oddaje w piosence zarówno smutek Dougana, że nigdy nie poślubi Meirabel, jak i szybkość, z jaką uciekał przed mężczyznami z Dolin, by ratować życie.
37Poskramianie straszliwego lasu Rumpole’a Bloge’a (Torrboro, Skree: Wydawnictwo Phute & Phute & Co., 3 /112), porywająca autobiografia opisująca lata jego wędrówki po lesie Glipwood na początku Trzeciej Epoki. Bloge opisuje w niej te krowy jako „kanciaste z sylwetki, z wilgotnym pyskiem i oczami, które na początku wydają się mętne jak miska błota. Biada jednak temu, który zlekceważy śmiercionośny potencjał ukryty w tym bydlęcym tupocie czy żółtawych sztyletach wystających z pyska!O, jak żałuję, że moja najdroższa Molly odrzuciła ostrzeżenia przed przebiegłością zębatej krowy i że ta szablozęba okrutnica ją pożarła!”. Patrz strona 340 w załącznikach.
38W Drugiej Epoce w Zielonych Dolinach wódz Ban Rona imieniem Tombilly zachorował na coś, na co lekarze z Dolin nie mogli znaleźć lekarstwa. Ich wódz nikł w oczach i nie mógł nic jeść, chociaż żona codziennie gotowała mu nowy posiłek. Mędrcy przeszukali krainę w poszukiwaniu potrawy, która wyleczyłaby jego chorobę. Kiedy stara Ma Vorba, zbieraczka nasion, zasugerowała, by zrobić potrawkę z jeżokłapa, wyśmiano ją za głupotę. Mimo to ugotowała ją z dodatkiem zielobuli i ziemniadorów i podała wodzowi Tombilly’emu pod nieobecność żony. Wódz wrócił do zdrowia. Przez lata uważano, że jeżokłapy mają moc uzdrawiania, dopóki nie odkryto, że nieszczęsna żona wodza była najgorszą kucharką, jaką znało Aerwiar, a Tombilly wolał się zagłodzić niż zjeść jej kolejną potrawę. Do dzisiaj podróżnik jedzący wyśmienity posiłek w Zielonych Dolinach może słyszeć, jak ktoś wykrzykuje: „Na Ma Vorbę, smaczne to było!”.
39Ropuchonor chropawy znany jest z tego, że atakuje ludzi, ale nie śmiertelnie. Ofiary jego ataków narzekają na „gąbczaste, śliskie wrażenie”, kiedy jego lepki jęzor gwałtownie się do nich przyklei. Jako że ropuchonor chropawy jest bezzębny, mówi się, że jego ugryzienia są dla ofiary „kleiste jak klusek w ustach staruszka”.
40 Borszczur jest niebezpieczny nie tylko z powodu swoich długich pazurów, wyszczerbionych zębów czy zadziornego usposobienia. Największą bronią borszczura są jego śmierdzące wzdęcia.
41 To akurat prawda. Przed Wielką Wojną Skreańczycy słyszeli plotki o Gnagu Bezimiennym i o tym, że wężowate stworzenia, trolle i inne zmyślone potwory z dziecięcych koszmarków podbiły zamorskie ziemie Dang, ale nie mogły uwierzyć, że samej krainie Skree grozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo. W 442 roku Trzeciej Epoki tysiąc statków, pełnych takich stworzeń, przypłynęło Morze Ciemności do wybrzeży Skree. Powiadano, że okrzyk wojenny Fangów najeźdźców dało się słyszeć w głębi lądu aż do Torrboro. Z nielicznymi wyjątkami Skreańczycy poddali się bez walki.
42 Lodowe Prerie leżą na północ od Gór Kamiennych. Niewielu się tam osiedliło, a nawet jeśli są tam jakieś wioski, to dotarcie do nich jest bardzo trudne, ponieważ nie ma tam dróg. Niektórzy mieszkańcy Lodowych Prerii wyjeżdżali w ciepłe klimaty południowego Skree na wakacje i po powrocie nie byli w stanie odnaleźć swoich domów.
43 Droga do Torrboro była bardzo uczęszczana, zarówno przez ludzi, jak i Fangów. Oddziały Fangów, podróżujące do Fortu Lamendron i z powrotem, maszerowały na północ i zachód od wybrzeża, przez Glipwood i drogą wzdłuż lasu aż do rzeki Blapp. Zakaz wychodzenia po zmroku był surowo przestrzegany, więc Fangowie z rzadka patrolowali tę drogę w nocy. Mieszkańcy podróżujący nocą do Torrboro nie mieli się o co martwić, dopóki nie dotarli do samego miasta, a do tego czasu i tak nadchodził ranek, więc nie wzbudzali podejrzeń. Oczywiście, sąsiedztwo drogi z lasem samo w sobie powodowało trudności, a na niektórych podróżników prawdopodobnie napadły nocne stworzenia Skree.
44 Według Upadku Pierwszej Epoki Frobentine’a Mumna Pierwsza Studnia była ukryta w pobliżu nieotoczonego murami miasta Ulambria, gdzie Dwayne i Gladys rządzili swoim ludem w pokoju, mądrości i obfitości kiepskich potraw. Frobentine uważa, że Ulambria znajdowała się gdzieś na północny wschód od gór Killridge, w samym sercu obecnego lasu Byg’oal. Inne źródła nie zgadzają się z tym twierdzeniem i podają, że Ulambria leżała w dżunglach Plontsta, w królestwie trolli. Wszyscy uczeni są jednak zgodni co do tego, że nazwa miasta Ulambria brzmi ładnie.
Tytuł: On the Edge of the Dark Sea Of Darkness.
Wszelkie postacie i wydarzenia w tej książce są fikcyjne, a ich podobieństwo do rzeczy-wistych osób lub wydarzeń – przypadkowe.
Autor: Andrew Peterson
Tłumaczenie: Karolina Siupa
Redakcja: Tomasz Powyszyński
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Bartosz Szpojda
Projekt graficzny okładki dostosowała z oryginału: Sylwia Cupek
Polish Translation Copyright © 2021 by Szaron Grzegorz Przeliorz
This translation published by arrangement with WaterBrook,
an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC
Copyright © 2008 Andrew Peterson
Mapa Oskara Copyright © 2008 by Andrew Peterson
Rysunek zębatej krowy Copyright © 2020 by Aedan Peterson
Wszystkie inne ilustracje wnętrz Copyright © 2020 by Joe Sutphin
Rysunek na okładce autorstwa Nicholasa Kole’a
Projekt okładki: Brannon McAllister
Do dystrybucji na terenie całego świata:
Wydawnictwo Szaron, ul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustroń
tel.: 797 802 444, e-mail: [email protected]
wydawnictwo.szaron.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej książki nie może być kopiowana ani przesyłana w jakiejkolwiek formie ani żadnymi środkami, elektronicznymi lub mechanicznymi, w tym kserokopiami i nagraniami, ani jakimkolwiek systemem przechowywania i wyszukiwania informacji bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I, Ustroń 2021
ISBN 978-83-8247-030-7
Książkę można nabyć:
Księgarnia i hurtownia Szaron
43-450 Ustroń, ul. 3 Maja 49a
tel.: 503 792 766,
e-mail: [email protected]
szaron.pl