Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet - Grupińska Hanka - ebook + audiobook

Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet ebook i audiobook

Grupińska Hanka

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Obowiązkowa lektura dla widzów Unorthodox i Shtisel. Ale nie tylko.

Świat izraelskich chasydek, najbardziej ortodoksyjnych spośród religijnych Żydówek, jest hermetyczny i nieufny. Hance Grupińskiej udała się rzecz trudna – przekonała kobiety do rozmawiania, pozyskała ich zaufanie i serdeczność.

Szczelnie zamknięte przez tradycję i mężczyzn, kształcone tak, by wiedziały, że wiedzieć nie muszą, wypełniają swój los według schematu obowiązującego od wieków. Bo tak postępują skromne, milczące i pracowite. A jednak – dokonując indywidualnych wyborów w ramach wytyczonych granic, wiodą własne życie. Ich codzienność wpisana jest tu w opowieści o polskich, ukraińskich, rumuńskich czy węgierskich dworach chasydzkich. Różnorodny i przenikliwy, choć nigdy kompletny, obraz kultury chasydzkiej zapisany został na tle współczesnego Izraela.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 460

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 42 min

Lektor: Hanka Grupińska
Oceny
4,1 (149 ocen)
56
66
20
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
OMNIEM

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakujący dla mnie wgląd w inny wymiar egzystencji kobiet we współczesnym świecie. Trudna lektura ale zarazem fascynująca. Dziękuję autorce za przybliżenie świata, który kiedyś był częścią naszej polskiej rzeczywistości
00
NandiH

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa i szczegółowa książka dotycząca chasydów - ich życia, tradycji, spojrzenia na świat. Interesujące wywiady z kobietami - autorka bardzo dociekliwa - dużo informacji historycznych.
00
Rillka

Nie oderwiesz się od lektury

Super, że autorka czyta swoją książkę. Słucha się jak dobrej znajomej, która o czymś opowiada. No i autorka czasem na bieżąco pewne rzeczy tłumaczy lub dopowiada - zupełnie inne wrażenie, niż gdy lektor czyta przypis z dołu strony.
00
pieczynska

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka. Oswaja świat niedostępny. Nie ocenia. Wrażliwe przygląda się i słucha. . Wspaniale czytana przez autorkę. Bardzo polecam w formie audiobooka. Znajomość hebrajskiego i prawidłowa artykulacja wielu opcji brzmiących słów Niezwykle podnosi Komfort odbioru książki.
00

Popularność




WSTĘP DO CZWARTEGO WYDANIA

.

Kilka zdań do nowego wydania tej książki. Pisałam ją w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ukazała się w 1999, w 2000 roku i w 2008. Nie wiem, w ilu tysiącach egzemplarzy się sprzedała... Od kilku lat jest niedostępna w księgarniach – ani tych z ladą, ani tych z adresem internetowym. Słyszałam wielokrotnie, że jest poszukiwana. Mam nadzieję więc, że jej czwarte wydanie ucieszy Czytelników.

Bohaterkami tej książki są chasydki – chasydzkie kobiety, żony izraelskich chasydów. Kiedy w rozmowach prowadzonych po hebrajsku nazywam je chasidot, mężczyźni kpią ze słowa, z jego znaczenia, uśmiechają się z pobłażaniem dla moich feministycznych fanaberii. – Przecież nie ma chasidot, są tylko chasidim, chasydzi. A chasidot to bociany po hebrajsku. Są żony, matki i córki chasydów – napominali mnie wielokrotnie mężczyźni.

Świat tradycji, zasad, świat przeszłości jest uporczywie zachowywany w teraźniejszości. Szczegół, detal codzienności, który ma więcej niż trzysta lat, opisuje ciągle dzieje społeczności chasydzkich. Wydawać by się mogło, że świat zamknięty w religii i religijnej drodze życia tkwi tam na dobre i w nieskończoność. Zawsze jednak istniał margines między światami ortodoksyjnym i świeckim. I jeśli przyjąć, że margines jest metaforą dla tych, którzy zatrzymują się gdzieś w drodze między jednym a drugim światem, to można rzec, że margines roku 2020 jest o wiele szerszy niż ten opisywany w roku 1999. Posługując się obrazem muru dzielącego dwa światy, można powiedzieć, że mur jest dziś mniej szczelny niż dawniej, że więcej w nim furtek – czasem nawet i dozwolonych. O tym, jak zmienił się świat ultraortodoksji izraelskiej po dziesięciu latach, jak wpisuje się, choć z trudem, to jednak z sukcesem, do nowej globalnej przestrzeni, opowiadam w rozdziale Marginesy. Nie napisałam żadnego rozdziału po dziesięciu latach... Niechaj Czytelnik przyjmie, że nawet jeśli margines poszerzył się o kolejną przestrzeń, to ultraortodoksja schowana w wysokich murach nie mięknie, nie topnieje, nie przemienia się – w istocie rzeczy.

I jeszcze kilka objaśnień porządkujących poniższy tekst. Uaktualniając poprzednią wersję książki, zmieniłam istotne dane, ale nie ingerowałam w opowieści wysłuchane w latach dziewięćdziesiątych. Więc kiedy rebecyn Belz mówi, że chasydzi ślą do rebego faksy, nie uwspółcześniam tekstu i nie piszę, że wysyłają mejle. Kilku objaśnień wymaga także język tej książki. Świat tu przedstawiony jest światem izraelskiej teraźniejszości z jej pamięcią przeszłości. Język polski, w jakim książka została napisana, próbuje pomieścić wielobarwność dawnej i obecnej rzeczywistości z jej językami hebrajskim i żydowskim, nie narażając jednak, mam nadzieję, Czytelnika na zbyt męczącą różnorodność lingwistyczną.

Występowanie wyrazów pochodzenia obcego czasem jest zamierzone, a czasem niemożliwe do uniknięcia. Niektóre z nich weszły już do słownika języka polskiego (cheder, chupa, jesziwa) i są odmieniane wedle zasad polskiej gramatyki, inne znane są polskiemu Czytelnikowi przedmiotu (litwak, sztibl). Pojawiają się również kolejne hebraizmy i jidyszyzmy (charedim, jidyszkajt, kojlel[*]) wytłumaczone w tekście lub przypisach oraz neologizmy (rebustwo, chasydztwo), które łatwo daje się wpisać w słownik języka polskiego.

Słowa obce w polszczyźnie wyróżnione są w tekście kursywą. Hebraizmy zostały zapisane fonetycznie.

Imiona zapisywane są tak, jak dziś używane przez chasydów. Dla przykładu: I rebe dynastii Karlin nazywany jest Aronem Wielkim, a nie na przykład biblijną wersją imienia – Aharonem, natomiast rebe z Kaliw miał na imię Ajzyk, I rebe dynastii Gur nazywany był Icie (Majer), ale już jeden z bohaterów książki nazywa się Icchak, bo taka jest hebrajska wersja tego imienia.

Nazwy dynastii, choć najczęściej pochodzą od nazw miast, które często mają swe odpowiedniki w języku polskim, zostały zapisane tak, jak są dziś przez chasydów używane. Tak więc jest dynastia Wyżnic, a nie Wisznica; Gur, a nie Góra Kalwaria; Belz, a nie Bełz (chyba że mowa o dynastii w przeszłości); Aleksander, a nie Aleksandrów. Przyczyna po temu jest prosta: nazwy dynastii są nazwami własnymi, a nie nazwami miejscowości.

Nazwy miast zapisane zostały (tam, gdzie to możliwe) w ich polskiej wersji. Rebe Icie Majer mieszkał w Górze Kalwarii, a rebe Szalom Rokeach pochodził z Bełza.

Nazwy szkół, pozornie niekonsekwentnie zapisywane, są cytatem używanych w Izraelu nazw własnych. I tak, mówimy o Beit Jaakow, szkole z wykładowym językiem hebrajskim, a z drugiej strony o Beis Ruchel, bo tak swoją szkołę z wykładowym żydowskim nazywają po żydowsku chasydzi Satmer.

Tablice genealogiczne zostały oparte na źródłach pisanych oraz na informacjach ustnych pochodzących od chasydów i rebes. W literaturze często podawane są różne daty tego samego wydarzenia. Wybierałam wówczas datę najczęściej występującą lub tę podawaną przez potomka danego rebe.

WPROWADZENIE

.

W latach sześćdziesiątych socjolodzy, antropolodzy i historycy badający współczesny chasydyzm formułowali podstawowe dla ich rozważań pytania. Czy chasydzi będą w stanie w kolejnym pokoleniu zachować swoją odrębność? Czy otoczeni coraz bardziej ekspansywnym światem sekularnym zdołają przetrwać w swojej inności, czy też bałamutne materialne i duchowe pokusy oderwą ich od starych wartości? Dziś takich pytań nikt już nie stawia. Dziś wiadomo, że ujawniły one ówczesną fascynację laickich naukowców nowym stechnologizowanym światem, a nie ich rzeczywiste rozumienie religii żydowskiej. Chasydzi nigdy takich pytań nie zadawali. I wtedy, i teraz ich społeczności żyły w przeświadczeniu o prawdzie dziedziczonej drogi życiowej, o nakazie życia według zasad sformułowanych na przestrzeni wielu setek lat.

Pisana historia chasydyzmu jest dość niekompletna. A przyczyn po temu kilka. Osiemnasto- i dziewiętnastowieczni historycy nie zajmowali się rzetelnie historią chasydów. Najpierw lekceważyli ciągle jeszcze nowe zjawisko w dziejach ortodoksji żydowskiej, a potem, najczęściej przez swoją obojętność, wyrażali pobłażanie dla ruchu. Zwolennicy haskali[1] byli zdeklarowanymi wrogami zarówno chasydyzmu, jak i rabinizmu, czyli tradycyjnej ortodoksji. Pierwsze ataki na antyintelektualizm i zabobonną mentalność chasydów pojawiły się jeszcze pod koniec XVIII wieku, kolejne nastąpiły później[2]. Kiedy dostrzeżono siłę destrukcyjną haskali wobec żydowskiego życia, niektórzy historycy przełomu wieków nieco przychylniej przyjrzeli się wartościom chasydyzmu. Około 1930 roku powstała filozoficzna wersja chasydyzmu wypracowana przede wszystkim przez Martina Bubera. Chasydzcy historycy amatorzy twierdzą, że wszyscy opisujący ich ruch z zewnątrz nieumiejętnie o nim opowiadają. Opis hermetycznego świata chasydów czyniony z perspektywy obserwatora z konieczności musi być dość powierzchowny. Pojawia się kontrargument: analiza czyniona „od wewnątrz”, czyli przez uczestnika ruchu (czasem rozmiłowanego w dziejach chasydyzmu, ale nieposiadającego warsztatu profesjonalisty), nie może uniknąć niebezpiecznego subiektywizowania tematu.

W ostatnich latach, które minęły od czasu pierwszego wydania tej książki[3], świat ultraortodoksji zaczął być tematem nowych naukowych i paranaukowych obserwacji. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych Tamar El-Or pisała swój doktorat o edukacji dziewcząt we dworze Gur, była bodaj jedyną socjolożką badającą temat. Dziś badaczek i badaczy jest więcej. Na tyle dużo, że pojawiła się nowa profesja – niejeden historyk powie o sobie, że jest chasydologiem. Być może zasadnicza przyczyna, dla której akademicy zwrócili swe zainteresowanie w stronę chasydyzmu, tkwi w dość przyspieszonych zmianach dotykających izraelską ultraortodoksję. O tym piszę w rozdziale zamykającym książkę, rozdziale napisanym po dziesięciu latach od pierwszego wydania książki.

Chasydów jednak ciągle nie interesuje propagowanie ruchu przez jakikolwiek opis. Badanie chasydyzmu i dociekliwe oglądanie chasydzkiego życia przez historyków, socjologów i wszystkich innych „logów” zawsze wywołuje ich ogromną niechęć. Takie naukowe próby traktują jako ingerencję niechętnych obcych w świat ich wartości, których żaden badacz-obserwator nie może w pełni pojąć. Natomiast badacze-uczestnicy w zasadzie nie istnieją. Nie ma wykształconych historyków, socjologów, etnografów przynależących do społeczności ultraortodoksyjnej, bo takich szkoły religijne nie kształcą. Jest kilku domorosłych kronikarzy czy „opisywaczy”, których cząstkowe teksty (opisy uroczystości w rodzinie rebego[4], przypowieści o cadykach albo holokaustowa historia rodziny rebego) służą jedynie ich zamkniętemu światu i prawie nigdy nie trafiają do odbiorcy z innego kręgu kulturowego. Chasydzi nie lubią innym opowiadać o swoim życiu. Zawsze bronią swej intymności. Każda prywatność, która staje się przedmiotem naukowych rozważań, zamienia się w rzecz publiczną. A tego chasydzi sobie nie życzą. Nie chcą, by ich sposób przeżywania i myślenia był analizowany, oceniany, wreszcie krytykowany przez obcych. Nie potrzebują konfrontacji wartości i bronią się przed nią, sądząc, że w ten sposób najłatwiej unikną obcych wpływów i najwierniej zachowają wielowiekowe dziedzictwo.

– Judaizm jest dla nas istotny, a nie historia judaizmu – tłumaczy reb Awisz, chasyd rebego z Karlina, jeden z moich przewodników. – Judaizm czerpie od wieków sam z siebie i dla siebie i nie potrzebuje posiłkować się tym, co na zewnątrz. Przeciwnie: to, co na zewnątrz, zawsze może osłabić, zniekształcić, zdeformować nasz świat. Dlaczego ma nas interesować jakiś Buber czy Ploni Almoni, który nie był bogobojny?! Czego dobrego możemy się od kogoś takiego nauczyć?! Nasza historia chasydyzmu to słowa Tory głoszone przez mędrców. Tam szukamy odpowiedzi na ważne dla nas pytania i tylko tam możemy je znaleźć.

Ta wypowiedź reb Awisza przedstawia jedną z podstawowych zasad wyznawanych przez bodaj wszystkich charedim, ultraortodoksyjnych. Żyjąc w społecznościach zamkniętych coraz wyższym murem dzielącym ich od najgroźniejszego niebezpieczeństwa, jakim jest żydowski świat świecki ze swymi łatwo dostępnymi pokusami, są przekonani, że najmniejszy przepływ informacji na zewnątrz może spowodować pęknięcie w murze. Świat charedim to bez wątpienia świat hermetyczny, najstaranniej strzeżony przed każdym obcym. Z zasady.

Przedstawiane tu przeze mnie szkice o współczesnych chasydkach izraelskich i świecie, w którym żyją, mogą być wpisane do katalogu owych „nierzetelnych opracowań”. Przyczyn po temu jest kilka, a najważniejsza taka, że przywędrowałam do nich z daleka i dowiedziałam się niewiele więcej, niżby one sobie tego życzyły. A zatem opowiadam w tej książce – trochę swoimi, a trochę nie swoimi słowami – o świecie, którego nie podglądałam przez dziurkę, a raczej przypatrywałam mu się zachłannie przez małe szparki specjalnie dla mnie zostawione przez jego bohaterki.

Pierwszy klucz dostałam od Chawy, zaprzyjaźnionej pisarki, która kilkanaście lat wcześniej dokonała czynu najtrudniejszego: opuściła swój świat i odeszła do obcych. (O Chawie opowiadam w rozdziale Najtrudniej jest spotkać Lilit). Poznałam jej dawne przyjaciółki, nieliczne, które się od niej nie odwróciły. Zaczęłam być zapraszana na różne uroczystości rodzinne. Spotykałam kolejne kobiety: znajome znajomych, ich dzieci, czasem mężów. Bywałam w domach charedijot, kobiet ultraortodoksyjnych, w Mea Szearim, Bnei Brak, Giwat Szaul i w wielu innych religijnych dzielnicach miast izraelskich. Wieczorami chodziłam na wykłady dla chasydek, a po spotkaniach odpowiadałam na ich czasem nieśmiało formułowane, ale dociekliwe pytania: „Czy mieszkasz w okolicy? Czy jesteś chozeret betszuwa, powracająca do wiary? A jeśli nie, to co cię tu interesuje? Gdzie ta książka będzie wydana? Czy w Polsce jest wielu charedim? A jeśli nie, to kto ją będzie czytał? A cóż nasze sprawy mogą obchodzić gojów? A w ogóle dlaczego zajęłaś się tym tematem?”.

Często z takiego spotkania wychodziłam z następnymi numerami telefonów. Zdarzało się oczywiście, że dzwoniłam do przypadkowo poznanej kobiety albo do kolejnej znajomej mojej znajomej i prowadziłam długą rozmowę, przekonując o sensowności naszego spotkania. Nie zawsze moje argumenty i serdeczny ton kruszyły opór chasydki. Czasem nie było miejsca na żaden kompromis. W odpowiedzi na pierwsze kilka zdań słyszałam: „Ja nie jestem odpowiednią osobą dla ciebie” albo: „Ja się na takich sprawach nie znam, zadzwoń do kogoś innego”. Kiedy indziej kobieta proponowała: „Zadzwoń za kilka dni, ja muszę zapytać o zgodę mojego rabina”. Większość kobiet nie umawiała się na spotkanie ze mną bez uprzedniej zgody męża.

W świecie izraelskiej ultraortodoksji przyglądałam się głównie kobietom. Albo inaczej: przez kobiety poznawałam ten bardzo męski świat. Bo przecież żyją one w społecznościach wymyślonych, zorganizowanych i kierowanych przez mężczyzn. Miejsca im wyznaczone są niezmienne od setek lat. Każda innowacja jest jedynie konieczną konsekwencją pewnych zmian wprowadzonych przez mężczyzn. Dziewczęta z żydowskich domów religijnych w Polsce zostały po raz pierwszy wysłane do szkół świeckich, by nauczyć się trudnej roli pośredniczki między dwoma rzeczywistościami; mężczyzna mógł pozostać przy Książce. A dzisiejsze izraelskie religijne szkoły dla dziewcząt przygotowują je do wypełniania pierwszej roli: żony, matki i gospodyni, a także uczą zawodów, dzięki którym kobiety utrzymują swoje liczne rodziny. Studia religijne od zawsze stanowiły przywilej chłopców i mężczyzn.

Przyglądałam się charedijot, ultraortodoksyjnym, i chyba je tym swoim zainteresowaniem bardzo dziwiłam. Nieprzywykłe do znajdowania się w centrum uwagi pytały, co może interesować mnie i innych w ich skromnym życiu, w zwyczajności dni wypełnionych rutynowymi zajęciami. Poznawałam odgrywane przez nie role i, często za ich zgodą, odkrywałam ich intymności i tajemnice. Zazwyczaj byłam pierwszą osobą, która pytała o nie same, o ich sposób myślenia, odczuwania i przeżywania świata. Niektóre uciekały w bezpieczne odpowiedzi wypracowane od pokoleń. Inne, czasem zaskakująco skwapliwie, dzieliły się ze mną albo raczej wypowiadały przede mną myśli dotąd nienazwane. Dla jednych byłam zagrożeniem z zewnątrz, obcą, przed którą można się tylko bronić. Dla innych – przybyszem nierzeczywistym, obcą, która dzięki swej inności może pełnić funkcję doskonałego spowiednika.

Kiedy zaczęłam rozumieć skomplikowanie i wewnętrzną różnorodność świata religijnego w Izraelu, doszłam do przekonania, że chcę zająć się jedynie jego fragmentem. Wyboru dokonałam z łatwością. Religijni nacjonaliści, inaczej nazywani narodowymi ortodoksami, nigdy nie budzili mojej sympatii. Ludzie, którzy posługują się przekonaniem o swojej racji religijnej dla toczenia fanatycznych walk społecznych czy politycznych, nie są mi bliscy w żadnych warunkach geospołecznych. Tym bardziej w Izraelu, gdzie tocząca się od roku 1948 wojna palestyńsko-żydowska, dla pozorów wojną nie nazywana, jest nieustannie zasilana po obu stronach przez ideologię owych religijnych narodowców. Wielu z nich, niezależnie od cechującego ich stopnia ortodoksji, to osadnicy (mitnachalim), którzy po aneksji terenów w roku 1967 stworzyli społeczność zamieszkującą sporny Zachodni Brzeg Jordanu. To ich ogląda w wiadomościach cały świat, kiedy przewracają arabskie stragany w Hebronie albo tańczą z Torą na arabskich rynkach, to oni stawiają swoje baraki na ziemi często należącej do rodzin palestyńskich. Oni wreszcie zbudowali pomnik niesławnemu Baruchowi Goldsteinowi[5], by przybywać do niego jak pielgrzymi do cadyka[6]. Nie mogą budzić sympatii żadnego obcego, potrafią jednak często rozpalać serca i umysły podobnych do siebie. Jednym z nich był z pewnością Igal Amir, zabójca premiera Icchaka Rabina[7].

Ograniczyłam się więc do rozmów z charedim, którzy – choć zazwyczaj mają sprecyzowane poglądy polityczne – żyją przede wszystkim w zamkniętym świecie religii i tradycji. Czasem jednak w rozmowie z nimi kusiła mnie potrzeba dotknięcia ich stosunku do kwestii żydowsko-arabskiej. Stosowałam wówczas ten sam papierek lakmusowy. Chcąc zbadać poziom nasycenia emocji, pytałam o sprawę Barucha Goldsteina, doktora Barucha Goldsteina, jak wielu o nim mówi, który w Grocie Patriarchów w Hebronie zdołał wymienić trzy magazynki w swoim karabinie maszynowym. Nie zdarzyło się, bym usłyszała wyrażone w sposób jednoznaczny potępienie jego czynu. Najpierw wysłuchiwałam opowieści o Arabach, terrorystach i mordercach; o potwornym napięciu, w jakim żyją osadnicy, i o tym, że doktor Goldstein tak naprawdę był bardzo prawym człowiekiem. A to, co zrobił w meczecie? Po prostu przestał panować nad sobą, bo doprowadziła go do tego dramatyczna sytuacja w kraju. Niektórzy charedim podkreślają, że czyn Goldsteina nie był zgodny z halachą[8], ale dodają, że to kwestia interpretacji Prawa. Baruch Goldstein uważał, że Żydzi są w stanie wojny z Arabami, a wówczas halacha zezwala na zabijanie gojów. A Arabowie? „Niespecjalnie mnie oni obchodzą”, powiadali moi rozmówcy. „Na pewno wśród nich było wielu takich, którzy nienawidzą Żydów i chętnie by ich mordowali”. Tak lub podobnie formułowana odpowiedź kończyła naszą krótką wyprawę w świat politycznej współczesności Izraela. Zdarza się, choć niezwykle rzadko, najczęściej między ultraortodoksami, postawa całkowitej obojętności wobec sprawy palestyńskiej. Przykładem może być wypowiedź rzecznika dynastii Belz, rabiego Eichlera: „Co naprawdę martwi mnie w Izraelu, to to, że Żydzi sprzedają wieprzowinę w Jerozolimie i nie przestrzegają soboty. A Arabowie? Oni mi nie przeszkadzają! Syjoniści są w pewnym sensie niebezpieczniejsi, bo chcą zniszczyć naszą duchowość, a Arabowie zagrażają tylko naszej fizyczności. Nie przeszkadza mi to, że Palestyńczycy będą mieli nowe osiedla w Jerozolimie. Tak długo, jak pozostają w swoim własnym świecie, nie stanowią ani dla mnie, ani dla mojej grupy żadnego problemu”.

Świat izraelskiej ultraortodoksji religijnej tworzą przede wszystkim chasydzi. Przynależy do niego również część litewskich mitnagedów[9] i niewielu sefardyjczyków[10], których religijność rzadko stroi się w szaty ortodoksji. Określenie charedim, bogobojni, potocznie nadawane jest więc chasydom. Tradycyjnie chasydzi, zajęci swoim życiem duchowym, stronią od polityki. Powiadam „tradycyjnie”, gdyż coraz częściej się zdarza, że ich przywódcy, liderzy wielkich dynastii chasydzkich, uczestniczą w przetargach przedwyborczych i formułują swe opinie, wierząc, że takie częściowe uczestnictwo w życiu publicznym jest konieczne. Jednak potrzeba aktywności politycznej jest ciągle przez nich samych poskramiana i z pewnością nie cechuje przeciętnych zwolenników tego czy innego rebego. Wielu z nich, może nawet większość, traktuje Izrael jako kolejną stację diasporową, wierząc, że ta właśnie będzie ostatnią i tam zawita do nich długo wyczekiwany Mesjasz.

Sekty chasydzkie można podzielić według rozmaitych zasad i kryteriów. Jeśli jako podstawowy wyznacznik przyjąć kwestię stosunku do państwa, wyróżnimy dwie grupy. Eida Charedit[11] jest instytucją skupiającą skrajnie ortodoksyjne sekty rezydujące głównie w jerozolimskiej dzielnicy Mea Szearim: Toldot Aharon, Satmer, Duszynski, Erloj. Zarówno założyciele, jak i ich zwolennicy przybyli z Węgier. Ci chasydzi odrzucają jakąkolwiek formę współpracy z państwem, uznając syjonizm polityczny za jedno z największych bluźnierstw przeciwko judaizmowi. Druga grupa obejmuje chasydów należących do dynastii Gur, Wyżnic, Belz, Braclaw, Aleksander i innych mniejszych dworów. Ich tradycyjne odrzucanie syjonizmu uległo pewnej pragmatycznej transformacji: dziś nie są oni już tak zawzięci w swoim negatywnym stosunku do państwa. Wszyscy korzystają z państwowych dotacji budżetowych na szkolnictwo religijne, większość bierze udział w wyborach, a niektórzy przywódcy dość chętnie pełnią funkcje w administracji państwowej.

Poszczególne dynastie chasydzkie, dwory, grupy czy sekty (wszystkie te określenia stosuje się w hebrajskim wymiennie) różnią się tradycją i zwyczajami, szczegółem garderoby niezauważalnym dla obcych, ale przede wszystkim, jak sami chasydzi powiadają – sposobem myślenia. Chasydzi Braclaw służą Imieniu[12] po swojemu – znani są z długich medytacji prowadzonych w odosobnieniu i radości wspólnie wyrażanej. Szkoła kocka podkreśla znaczenie prawdy, uczciwości i szczerości w życiu. Dom chasydzki Wyżnic, a w ślad za nim wiele węgierskich sekt, akcentuje miłość do narodu Izraela. Litewscy chabadnicy, będący najbliżej mitnagedów, z jednej strony podkreślają intelektualny aspekt studiów teologicznych, z drugiej zaś są chyba najbardziej oddanymi wyznawcami swego rebe.

Świadoma trudności spotkania świata religijnych mężczyzn i tak naprawdę mniej nimi zainteresowana, chciałam przyglądać się kobietom, którym – jak sądzę – niewielu dotychczas przyglądało się uważnie. Ciekawa podróży w czas miniony, zaczęłam krążyć wokół chasydów, których przeszłość jest do pewnego stopnia i moją przeszłością. Ich historia miesza się z moją historią, a miejsca, z których pochodzą, są miejscami, do których i mnie przypisano. Opowiadając o kobietach religijnych i ich losach, próbowałam wskazać na różnice między sektami chasydzkimi, a także przedstawić sąsiadujące światy religijne: mitnagedów, sefardyjczyków czy marginalnych ciągle w Izraelu członków Synagogi reformowanej[13].

Próbowałam tu pokazać różne kobiety, których sposób myślenia i życia uzależniony jest od kilku stałych elementów, jak: historia rodzinna, przynależność do sekty chasydzkiej, poziom wykształcenia i stopień zamożności. Rozmawiałam z około stu kobietami, z większością po hebrajsku, z niektórymi po angielsku i z kilkoma po polsku. Po jakimś czasie zauważyłam, że moje interlokutorki powielają pewne schematy, że ich opowiadania można posegregować wedle jednego klucza. Podejrzewałam siebie o zbyt powierzchowny odbiór, o krzywdzące uproszczenia postaci. Dziś jednak sądzę, że owe dające się z łatwością wyróżnić podobieństwa składające się na pewne typy są naturalną konsekwencją wychowania i życia w hermetycznym świecie o precyzyjnie określonych zasadach. Te kobiety muszą być do siebie podobne, muszą rozumować według tych samych lub minimalnie różnych wzorów, bo tak zostały wychowane i nauczone. Przecież nikt nie zachęcił ich do indywidualnego myślenia. Wszystkie moje bohaterki dostały gotowy wzorzec do naśladowania. Jeśli więc dziś różnią się jakoś ich postawy, to różnice mieszczą się w dozwolonych granicach. Próbowałam opowiedzieć o kobietach należących do najbardziej skrajnych spośród ultraortodoksyjnych grup, o przeciętnie wykształconych gospodyniach domowych, o rebecynach i ich specyficznej roli w dworze chasydzkim, o sabrowskich[14] chasydkach, jakimi najczęściej są kobiety dynastii Gur, o feminizujących chasydkach, które chyba nie przez przypadek pochodzą często z tak zwanych polskich domów, o kobietach religijnych, które przeżyły Holokaust w Polsce, o tych, które od religijnego żydostwa odeszły (chozrot beszeeila) o powracających do wiary (chozrot betszuwa) i o innych także.

GRANICE ORTODOKSJI

.

ULTRAORTODOKSJA

Wartości świata religijnego podlegają stałej radykalizacji, która, jak twierdzą charedim, jest jedyną formą obrony przed zakusami świata świeckiego. Córki z odrobiną protekcjonalnej tolerancji patrzą na matki, których peruki mają za długie włosy albo pończochy nie są wystarczająco ciemne. Zamykanie kolejnych pól, zawężanie skali zachowań, wytrwałe dążenie do minimalizowania indywidualnego uczestnictwa w świecie zewnętrznym – oto działania gwarantujące względne bezpieczeństwo. Niedawna ortodoksja, dziś nazywana ultraortodoksją, pozostawiła starą nazwę dla tych, którzy – zainfekowani wpływami świata laickiego – odstąpili od pewnych zasad albo też raczej nie zradykalizowali ich w ostatnim czasie. Encyklopedia tradycji i legend żydowskich Alana Untermana z roku 1991 nie wymienia terminu „ultraortodoksja”. W haśle „judaizm ortodoksyjny” wyróżnia ortodoksję nowoczesną, czyli neoortodoksję, i ortodoksję tradycyjną. Dziś te dwa pojęcia nie wystarczają już opisywaczom żydowskiego świata religijnego. Neoortodoksja stała się pewnym kanonem i zwana jest ortodoksją, a ortodoksja tradycyjna sięgnęła kolejnego progu i zyskała miano ultraortodoksji.

Niektórzy charedim uważają, że nazywanie ich ultraortodoksami jest poniżające, ponieważ zawiera w sobie intencję zmarginalizowania i zdyskredytowania społeczności religijnej. Człon „ultra” oznacza „krańcowy”, „nieumiarkowany”, a na te przymiotniki nie chcą się zgodzić, uważając, że są one stosowne dla takich grup jak na przykład terroryści czy neonaziści. „Społeczność charedim stanowi żydowską normalność w tych niemoralnych i asymilanckich czasach, bo to właśnie ortodoksi są wierni prawu żydowskiemu i żydowskim wartościom, są kwintesencją żydostwa – twierdzą. – Z socjologicznego punktu widzenia nie stanowimy głównego nurtu społeczeństwa izraelskiego, ale z pewnością jesteśmy nim w historycznym sensie. Granic ortodoksji nie wytycza ani nasz strój, ani zachowanie; one są tylko wyznacznikiem pewnej tradycji i zwyczajów przestrzeganych przez człowieka i grupę, do której on należy. Tym, co naprawdę czyni nas charedim, jest przestrzeganie Tory i wypełnianie nakazów (micwot) z najdrobniejszymi szczegółami; to nasza bojaźń wobec Imienia”. Religijni często mówią: „Nasze dzieci są bardziej pobożne niż my”.

– Co to znaczy być bardziej pobożnym? – pytałam.

– Przestrzegać więcej i jeszcze więcej zasad. Tych podanych w księgach i tych ustalonych przez naszą tradycję, naszych cadyków. Być uważnym na najmniejsze drobnostki. My nie mamy potrzeby zastanawiać się nad religijnością. Religijność, pobożność to nasz sposób życia, to nasza odwieczna tradycja, jedyna, która wyznacza drogę do Imienia.

Społeczność ultraortodoksyjna, choć już starannie wyróżniona z żydowskiego świata religijnego, nie jest oczywiście homogeniczna i znowu daje się podzielić na tych, którzy pośród ultraortodoksów są najbardziej liberalni, na tych, którzy stanowią pewną oś centralną, i tych, którzy przez pierwszych i drugich nazywani są skrajnymi fanatykami. Owi „ultraultraortodoksi” najczęściej należą do organizacji o nazwie Eida Charedit, która wyrokuje o wielu sprawach dotyczących życia wszystkich charedim, a nie tylko tych, którzy identyfikują się z jej ideologią. Popierają ją bezpośrednio członkowie sekt, które zdecydowanie nie uznają państwa: Satmer, Toldot Aharon, małe węgierskie chasydztwa: Duszynski i Erloj, oraz jeruszalmim[15]. Eida Charedit ma także swoich zwolenników wśród niewielkiej liczby rodzin chasydzkich należących do sekt uznających państwo. W sumie liczy nie więcej niż siedem tysięcy rodzin zamieszkałych głównie w Jerozolimie. Kiedy po utworzeniu państwa Izrael w 1948 roku Agudat Israel[16] wkroczyła na scenę polityczną, Eida Charedit wycofała swoje dla niej poparcie. Uznała, że „naprawianie zła od środka”, jak Aguda określa swoje polityczne zaangażowanie, jest zbyt ryzykowne. Jedyna skuteczna forma obrony to całkowita separacja od struktur państwowych. Eida jest przeciw wszystkim: przeciw Agudat Israel, litwakom[17], sefardyjczykom, a przede wszystkim przeciw pladze naszych czasów, największemu złu zagrażającemu Żydom: syjonizmowi świeckiemu.

Mimo niewielkiej liczby zwolenników Eida często spełnia funkcję katalizatora politycznych działań całej społeczności ultraortodoksyjnej. Każdą kampanię rozpoczyna od przygotowania ulicznych obwieszczeń drukowanych najgrubszą czcionką, z niezliczonymi wykrzyknikami w tekście, którego język jest wręcz apokaliptyczny. Wróg syjonistyczny jest tu porównywany do nazistów, KGB lub chrześcijańskich misjonarzy, których wspólnym celem była totalna zagłada religijnych Żydów. W praktyce przynależność do Eida, czy raczej identyfikowanie się z nią, polega na podzielaniu antysyjonistycznej ideologii, co oznacza między innymi bojkotowanie wyborów, wysyłanie dzieci do szkół niedofinansowywanych z budżetu państwa, odmawianie przyjęcia jakichkolwiek zasiłków rządowych. Najbardziej ekstremalni zwolennicy organizacji nie płacą również podatków. Należą do nich charedim, którzy utworzyli organizację Neturej Karta[18] prowadzoną przez długie lata przez rebego Mosze Hirsza, chozer betszuwa z Ameryki, a dziś przez rebego Arona Kacenelebogena. Neturej Karta została w latach osiemdziesiątych wykluczona z Eida za poparcie dla polityki Jasera Arafata; aż tak ekstremalna ideologia ma nielicznych adherentów.

Według statutu wybory do władz Eida powinny odbywać się co cztery lata, jednak zasada ta istnieje tylko na papierze. Od ponad sześćdziesięciu lat nie przeprowadzono głosowania, bo – jak mówią chasydzi – ci, którzy mają władzę, boją się ją stracić.

– Nie było wyborów. To nie jest instytucja demokratyczna i oni nie mają obowiązku wyborów. Karlin nie należy do Eida Charedit. My nie jesteśmy polityczni, ale jeśli już, to bliżej nam do Agudat Israel, tak jak chasydom Gur i Belz – mówi reb Awisz Szor, chasyd rebego Karlin.

Eida jest sponsorowana przez bogatych charedim, najczęściej amerykańskich Satmerów, którzy utrzymują ponad trzysta szkół (chedery, jesziwy, kojlele i szkoły żeńskie). Drugim źródłem finansowania działalności grupy są dochody pochodzące z nadzorowania koszerności[19]. Eida Charedit ma najbardziej surowe zasady koszerności. Zabrania na przykład używania żelatyny, ponieważ jej składnikiem jest szpik kostny, który mógłby pochodzić z niekoszerowanego zwierzęcia. Dlatego też dzieci chasydów Satmer czy Toldot Aharon nie mogą poznać przyjemności żucia gumy, a o tym, że jest trefna, są instruowane, zanim zasiądą w chederowej ławce. Stempel kaszer, koszerny, postawiony przez urzędnika Eida, jest dla wielu ultraortodoksów, niekoniecznie podzielających pozostałe zasady gminy, jedynym gwarantem stuprocentowej czystości produktu.

W 1981 rabi Josef Sheinberger, przywódca Eida Charedit, wydał dekret stanowiący, że dzieci nie mogą uczęszczać do szkół ani żadnych innych instytucji edukacyjnych, które przyjmują rządowe pieniądze. Jednak coraz więcej szkół należących do Eida daje się skusić dotacjami państwowymi. Kiedy w 1994 roku jesziwa Chajej Olam, kluczowa instytucja Eida Charedit, przyjęła subsydia rządowe i została decyzją sądu rabinicznego przy Eida wykluczona ze społeczności zelotów, tylko niewielu rodziców przeniosło swoich synów do innych jesziw. W styczniu 2007 zmarł rabi Josef Sheinberger, twórca i przywódca Eida Charedit. Wywodził się z rodziny chasydów Zanc. Rabi Sheinberger zbudował swoją instytucję ponad sześćdziesiąt lat temu i prowadził ją przez cały czas. Mimo sztandarowego antysyjonizmu umiał porozumiewać się z Agudat Israel, „potrafił chodzić między kroplami deszczu”, jak mówi o nim jego wnuk. Izraelska ultraortodoksja jest podzielona – zwolennicy partii Aguda uważani są za bardziej pragmatycznych i prosyjonistycznych (dwóch spośród jej liderów podpisało Izraelską Kartę Niepodległości, czyli uznało istnienie żydowskiego państwa świeckiego), a członkowie Eida Charedit ciągle postrzegają ustanowienie państwa Izrael jako czyn wymierzony przeciwko Bogu.

– Po śmierci rabiego Sheinbergera sytuacja polaryzuje się jeszcze bardziej, bo ekstremiści przejmują przewodzenie w Eida – mówi Jehuda Meszi Zachaw, wnuk zmarłego lidera.

Dalsze ignorowanie istnienia żydowskiego państwa świeckiego traci sens wobec sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie. Kolejne wybory do administracji izraelskiej potwierdziły radykalne zmiany zachodzące w społeczności ultraortodoksów. Strach przed procesem pokojowym, który był powszechnie uważany za plan zniszczenia tradycyjnego żydostwa, sprawił, że w 1996 roku charedim po raz pierwszy masowo głosowali na świeckiego kandydata na premiera, prawicowego Beniamina Netanjahu. Na naszych oczach dokonuje się więc zasadnicza transformacja ideowa w społecznościach ultraortodoksyjnych. Charedim rezygnują z postawy antysyjonistycznej na rzecz niesyjonistycznej, a niektórzy wręcz opowiadają się za poglądami skrajnej syjonistycznej prawicy. Najbardziej bezkompromisowi, zwolennicy Neturej Karta, uważający, że tylko Mesjasz może stworzyć żydowskie państwo, bo nawet teokratyczny system wprowadzony przez urzędników pozostaje bezprawny, stanowią dziś anachroniczną mniejszość.

Rodziny chasydzkie różnie oznaczają granice własnej ortodoksji. Z reguły żyją według zasad sformułowanych przez swojego rebego i przez społeczność, do której należą. Rut, żona chasyda karlińskiego, powiada, że nie identyfikuje się ani z żadnym rebe, ani tym bardziej z żadną grupą. Zdecydowanie podkreśla swój brak przynależności do grupy Karlin, szczyci się wręcz swym nieprzynależeniem w ogóle.

– Nie lubię tego, nie rozumiem, to do mnie nijak nie przemawia. Nigdzie nie należę i nigdzie nie chcę należeć! – Rut jest więc poniekąd skazana na samodzielne budowanie swojego terytorium, indywidualne wytyczanie granic dla całej rodziny. W tak zwanych typowych chasydzkich domach decyzje w sprawach istotnych i nieistotnych podejmuje mężczyzna, który często zwraca się z prośbą o opinię do swego rebego. Dom Rut i pod tym względem jest inny. Icchak, pochłonięty całkowicie pracą i studiowaniem Tory, nie przywiązuje wielkiej wagi do domowych drobiazgów. Jego oczekiwania są w pełni zaspokajane: dom jest prowadzony wedle zasad sformułowanych w Szulchan Aruch[20], on i żona przestrzegają wszystkich reguł, dzieci wychowywane są w zgodzie z nakazami religijnymi, w poszanowaniu dla tradycji i w skromności. Rut opowiada o tym, jak buduje swoje granice, co jest jej rodzinie dozwolone, a co nie; jakie pole wyznacza jej ortodoksja. Czyta „Maariw”[21], bo mówi, że „musi wiedzieć”. Ale gazetę trzyma z daleka od dzieci, „drukują tam przecież nieprzyzwoite zdjęcia”. Pozwala im natomiast czytać Juliusza Verne’a. Czasem słyszy od znajomych: „Po co wkładać im do głowy te wszystkie głupstwa, chłopcy powinni studiować Torę, a dziewczynkom w ogóle to niepotrzebne”.

Dawniej, kiedy była uczennicą Beit Jaakow[22], wymykała się czasem do kina na przedpołudniowy seans. Choć bardzo jej tego brakuje, od wielu już lat nie była w kinie, bo mąż uważa, że nie jest to odpowiednie miejsce dla skromnej żydowskiej kobiety. Telewizor w domu byłby zbyt dużą i niebezpieczną pokusą dla dzieci, a także dla niej samej. Inaczej niż wiele skromnych chasydek, Rut bardzo lubi jeździć własnym samochodem, starym subaru, który dostała od Icchaka kilka lat temu. W jej domu jada się jedynie produkty ze stemplem Badac Eida Charedit. Towary ze znakiem Komisji Rabinów przy Agudat Israel uznawane przez większość charedim nie są, według niej, dość koszerne. Nie spożywa się również produktów z licencją Badac Belz, ale w tym wypadku przyczyną jest spór ideologiczny między sektami. Sposób przykrywania włosów to kolejny wyznacznik skromności religijnej kobiety.

– Nigdy nie założyłabym peruki z ogonkiem! Zbyt to przypomina naturalne włosy. Nie noszę też długich peruk. Ale trochę maluję oczy kolorową kredką, no i moje siostry znowu kręcą głowami. – Rut odważnie i trochę kokieteryjnie przyznaje się do swoich pokus, jest świadoma ich wartości.

– Książki i filmy! Bardzo mi ich brakuje – podkreśla. – Czasem czytam, najchętniej poleconą mi przez Chawę literaturę hebrajską, ale mam wtedy ogromne wyrzuty sumienia, bo zdaję sobie sprawę, że robię to kosztem dzieci, że zaniedbuję swoje obowiązki.

Klasyfikowanie stopnia religijności to kwestia zawsze problematyczna: czy dom jest ortodoksyjny (dati), czy ultraortodoksyjny (charedi). Granice układane są przez religijnych, a także przez przyglądających się im świeckich. Wyznaczone przez nich linie często nie pokrywają się w ogóle. Rut mieszka w Giwat Mosze w Jerozolimie, dzielnicy charedim.

– Dla nas takim wskaźnikiem stopnia ortodoksji jest telewizor. W Giwat Mosze nikt nie ma telewizora, tu mieszkają tylko charedim – mówi. – Oczywiście są jeszcze inne różnice. Charedim posyłają dzieci do innych szkół niż ortodoksi, nasi chłopcy nie idą do wojska. Mężowie najczęściej siedzą w kojlelu. Kobiety nasze starannie przykrywają głowę.

Przynależność do zamkniętej grupy jest z reguły łatwiejsza niż samodzielne prowadzenie życia. Przynależność do społeczności chasydzkiej jest niezwykle łatwa. Jeśli jesteś jedną czy jednym z nich, twoja droga jest już wytyczona. Nie zastanawiasz się, do jakiej szkoły posłać dziewczynki, do której jesziwy pójdą chłopcy, wiesz dokładnie, jak ich ubrać, i w ogóle nie masz kłopotu z odpowiedzią na żadne pytanie – jeśli nie ktoś z twojej sekty, to na pewno rebe da ci odpowiedź. Rebe powie, gdzie masz mieszkać, gdzie pracować, jak się leczyć, rebe nada imię twojemu dziecku, rebe o wszystkim zdecyduje.

Problem indywidualnie poszukiwanych granic – mieszczących się naturalnie w polu oznaczonym przez innych – inaczej rozwiązuje pewna rodzina mitnagedów przynależąca, według ich własnej definicji, do świata ortodoksji religijnej.

Jestem w biurowcu jednej z dużych izraelskich firm państwowych. Niekończące się, wąskie i szare korytarze z ciasnymi pokojami po obu stronach. Na dużym, topornym biurku, obok telefonów i stosów papierów, tuż pod ręką, amerykańskie romansidło atakuje złotymi literami tytułu. Buciki na niskim obcasie, szeroka, ale dopasowana w talii dżinsowa spódnica, bluzka z niewielkim dekoltem i rękawem do łokcia. Modny w tym sezonie kapelusz, połączenie rafii z materiałem upstrzonym drobnymi plastikowymi kwiatkami, wydaje się raczej ozdobą niż oznaką skromności religijnej. Bracha ma czterdzieści cztery lata, jest absolwentką judaizmu i nauk społecznych Bar Ilan[23], jedynego w Kraju[24] uniwersytetu dla religijnych studentów. Wyszła za mąż za ortodoksyjnego jeke[25] z Chafec Chaim, jednego z trzech religijnych kibuców w Izraelu. Kiedyś rodzina męża nazywała się Szwarc. Jej rodzina nosi zhebraizowane nazwisko przodków – Szachor.

Bracha ma pewien problem z samookreśleniem religijnym, choć zdecydowanie identyfikuje się z ortodoksją.

– Mimo że nie noszę długich rękawów i pończoch, no i czasem maluję paznokcie jasnym lakierem, zapewniam moim dziewczynkom pełną edukację religijną. Oczywiście przestrzegam koszernego, szabatu i mykwy[26]. (Mój mąż wcale nie chodzi do mykwy, bo uważa, że to są chasydzkie bajki). A te kobiety ultraortodoksyjne z Mea Szearim?! One wcale nie są bardziej ortodoksyjne niż ja. Różnica polega na tym, że one budują wokół siebie coraz wyższy mur. Nie ma przecież w judaizmie takiego przykazania, by kobiety jeździły innymi autobusami niż mężczyźni. Chasydzi wszystko wymyślają, żeby unikać najmniejszej pokusy, boją się swojej słabości. Ale zasady i nakazy nasze i ich są takie same. Wszyscy mamy tę samą haloche, halachę. I tam jest powiedziane, dla przykładu, potrawy mięsne i niemięsne należy przyrządzać osobno. Są kobiety, które mają dwa komplety naczyń i sztućców, są takie, które mają dwa zlewy, i takie, które mają dwie kuchnie. Od nas samych zależy, jak ortodoksyjnie potraktujemy daną zasadę. Sami sobie i płoty, i furtki wymyślamy. Moja mama nie nosi peruki ani nawet kapelusza, ale to takie polskie: mężczyźni do jesziwy, a kobiety do kina. I ja też chodzę do kina. Halacha nie zabrania kina. Oczywiście nie na wszystkie filmy pójdę, mam swoje granice, których nie przekraczam. Ale tak naprawdę każdy robi pewne odstępstwa od nakazów Prawa. Czy to jest grzech? Ja nie wiem, każdy trochę grzeszy. A ja swoich grzechów tak bardzo nie liczę, ja nie jestem katoliczką i nie potrzebuję ani spowiadać się, ani dostawać od nikogo rozgrzeszenia. Za każdy grzech sama jestem odpowiedzialna. Ja nigdy o nic rabina nie pytałam. To tylko chasydzi biegają za swoim rebe jak nastolatki za ulubionym piosenkarzem. Podstawy prowadzenia domu przejęłam od matki, a jeśli czegoś nie jestem pewna, wiem, gdzie szukać. Szulchan Aruch zawiera każdą odpowiedź.

Wydaje się, że dawniej łatwiej było odnaleźć różnice między dwoma grupami: chasydami i mitnagedami. Najbardziej klarowny jest jednak sam początek. Beszt[27] opowiadał taką oto historię swoim uczniom. W tym samym domu żył gorliwy talmudysta i prosty Żyd. Obaj wstawali wcześnie rano. Talmudysta spieszył do domu modlitwy, a biedny Żyd do swojego warsztatu. Pierwszy spędzał cały dzień na studiowaniu, a drugi na ciężkiej pracy. Spotykali się obaj w drodze do domu. Talmudysta z wyższością i politowaniem spoglądał na sąsiada, biedak patrzył na uczonego z zazdrością i myślał: „Jak szczęśliwy musi być ten, kto całe dnie spędza na studiowaniu świętych tekstów, a nie na ciężkiej pracy”. Minęły lata. Zmarł talmudysta i wkrótce po nim odszedł z tego świata prosty Żyd. Obaj zostali wezwani przez Wielkiego Sędziego. Obaj zapytani, czego dokonali w swoim życiu. „Ja całe dnie poświęcałem na studiowanie Talmudu i modlitwę, przestrzegałem wszystkich praw w każdym ich szczególe”. „A ja ciężko pracowałem i nigdy nie miałem dość czasu na modlitwy”, powiada drugi. Wtrącił się Wielki Doradca: „Talmudysta pogardzał swoim sąsiadem, a prosty Żyd żałował, że żyć inaczej nie może”. Położono czyny i myśli obu na wadze. „Nie ma miejsca dla talmudysty w raju. Jego pogarda przeważyła naukę i modlitwy. Przyprowadźcie do nas prostego Żyda!”, zawyrokował Wielki Sędzia.

Historyczny spór między chasydami a mitnagedami dziś dotyczy najczęściej kwestii przywództwa w grupie religijnej. Przywódca chasydzki, cadyk czy rebe dynastii, był zazwyczaj bardzo przeciętnym znawcą Tory (ze swej nieznajomości ksiąg świętych słynął rebe Izrael z Różyna). Posiadał natomiast inne, wyjątkowe cechy, które czyniły go autorytetem grupy. Miał duszę mistyka, często nadprzyrodzone umiejętności odgadywania woli bożej, uzdrawiania swoich chasydów, rozwiązywania wszelkich ich problemów. Mitnagedzi, uważający się za znawców Prawa, pogardzają tymi, których jednoczy wiara w nadprzyrodzone moce niedouczonego lidera. Chasydzi, kontratakując, wypominają swoim tradycyjnym oponentom, że ci coraz częściej stroją swoich rabinów w niezwykłe przymioty ducha, i dumnie dodają, że chasydzcy rebes są najprzedniejszymi znawcami Gemary[28].

Pytani o różnice między chasydami a mitnagedami chasydzi odpowiadają żartobliwie: „Oni boją się Szulchan Aruch, a my – Boga. A poza tym – mówią – mamy tę samą Torę, ten sam Szulchan Aruch, tę samą halachę i wiele podobnych czy wręcz takich samych zwyczajów. Jedna grupa przejmowała zwyczaje drugiej przez wieki. Od początku konfliktu, czyli od drugiej połowy XVIII wieku, żyją obok siebie”. Czasem chasydzi skarżą się, że mitnagedzi ukradli im wiarę w cadyka, a ci zarzucają chasydom, że przywłaszczyli sobie „ich” Torę. Ci bardziej ugodowi się nie zgadzają: mitnagedzi zawsze wierzyli w swojego rabina, a chasydzi nigdy nie zarzucili studiowania. Przywołują przykład Gaona z Wilna, który był wielkim talmudystą i mistykiem, „prawie takim jak Baal Szem Tow”.

– Mitnagedzi też tańczyli, tylko nie tak jak chasydzi – mówi reb Awisz, chasyd dynastii Karlin. – Też zajmowali się mistyką, ale nie tak jak chasydzi. Żyli duchem, ale nie aż tak jak my. Historia czasem kłamie. Historia mówi, że chasydzi nie studiowali Tory. To nieprawda! Zawsze żyliśmy z Torą, było wielu chasydzkich mędrców Tory. Prawdą jest, że jesziwy to sprawa mitnagedów, to przede wszystkim oni je budowali, ale chasydzi często w nich studiowali!

Rzeczywiście, coraz trudniej wyróżnić obie grupy. Przypominam sobie spotkanie z synem rebego Hirsza, zagorzałym litwakiem, który wyglądał jak stuprocentowy chasyd. Pejsy miał zawinięte wokół ucha, a zamiast mitnagedzkiego płaszcza do kolan odziany był w długą, czarną kapotę. Jego aksamitny kapelusz z szerokim rondem bardziej przypominał kapelusz chasyda Belz niż klasyczny litwacki, który wygląda nowocześniej: małe, ufasonowane rondo i wysokie denko z załamaniem. Tradycyjnie chasydzkie płaszcze szyte są z czarnej gabardyny, satyny lub jedwabiu. Okrycia mitnagedów krojone są z tego samego materiału, z którego szyte są ich spodnie; tkanina, najczęściej czarna lub ciemnogranatowa, zdobiona jest często delikatnymi, nitkowymi paskami. Gartl, czyli pas, który wyznacza granicę między częścią duchową i fizyczną ciała, pozostaje często jedynym znakiem zewnętrznym wyróżniającym chasydów.

– Byłaś kiedy na ślubie u mitnagedów? Ich wesela są dziś tak samo huczne jak nasze – opowiada reb Awisz. – Młode kobiety i młodzi mężczyźni, naturalnie w osobnych kręgach, wirują w takt muzyki... chasydzkiej! Czasem nawet się zdarza, że bardziej ortodoksyjni mitnagedzi naśladują obyczaj chasydów i każą kobietom tańczyć w osobnej sali. Granice się zacierają. Czy wiesz, że niektórzy rabini mitnagedów przyjmują kwitelech[29] od swoich uczniów!? Więc jaka jest między nami różnica? Chyba już tylko mykwa i tisz[30] nas różnią, ale za jakiś czas i to zniknie – przepowiada. – Opowiem ci chasydzką anegdotę na ten temat. Otóż pewien zamożny Żyd szukał odpowiedniego męża dla swojej córki. Trafił się doskonały kandydat, który postawił tylko jeden warunek: „Ja jadam mięso trzy razy dziennie”. Warunek był łatwy do spełnienia dla puryca[31]. Wkrótce odbyło się wesele. Po roku ten sam Żyd wydawał drugą córkę za mąż. Kandydat na zięcia prosił o zagwarantowanie trzech mlecznych posiłków. I z tym nie było kłopotu. Dwaj zięciowie jadali przy dwóch osobnych stołach. Lata mijały, a bogaty Żyd ubożał. Z czasem obaj zięciowie, ciągle siedząc przy dwóch stołach, jedli to samo parwe[32].

JUDAIZM REFORMOWANY, CZYLI POSTĘPOWY

Najliczniejszą żydowską grupę wyznaniową w Ameryce Północnej stanowią Żydzi reformowani. Jest ich około miliona pięciuset tysięcy. Judaizm reformowany uznaje dzieci żydowskich ojców i nieżydowskich matek, akceptuje w swoich społecznościach homoseksualistów, lesbijki i małżeństwa mieszane. Kilkanaście lat temu reformiści zredagowali nowy modlitewnik, w którym Bóg jest ukryty za zaimkiem rodzaju nijakiego. Tworzą oni nowe zwyczaje, które między innymi powinny zapewnić kobiecie równoprawne miejsce w społeczności: celebrują brit banot[33], kształcą kobiety i mężczyzn według tego samego systemu, dopuszczają je do urzędu rabina. Wzorem amerykańskim powstały w 1963 roku Hebrew Union College w Jerozolimie, prestiżowy ośrodek edukacyjny związany z Synagogą reformowaną, przyjmuje na studia kobiety i prowadzi zajęcia z przedmiotów świeckich. Izraelskie Ministerstwo Religii, uważane powszechnie za gorliwego obrońcę ortodoksji, przez lata odmawiało finansowania uczelni. W 1995 roku po raz pierwszy otrzymała ona dotację państwową (213 tys. szekli) pokrywającą 2,6 procenta rocznego budżetu. Praktycznie nie można mówić o rządowym wsparciu dla ruchu reformowanego.

Izraelski Ruch Judaizmu Postępowego, czyli izraelska odmiana judaizmu reformowanego, istnieje od niedawna, a w ostatnich latach staje się coraz bardziej popularny. Prowadzi ponad dwadzieścia gmin, dwa kibuce, osiedle, organizację młodzieżową oraz wiele instytucji edukacyjnych. Telawiwscy yuppies jako pierwsi odkryli ruch reformowany. Dziś synagoga reformistów Beit Daniel w Tel Awiwie przyciąga nie tylko miejscowych młodych profesjonalnych, ale również wielu imigrantów z Ameryki i krajów byłego ZSRR i coraz więcej urodzonych w Izraelu. Modne stają się śluby zawierane przed rabinem Synagogi reformowanej, mimo że ciągle nie są one uznawane przez izraelski system prawny współpracujący wyłącznie z rabinatem ortodoksyjnym. (Zgodnie z prawem izraelskim tylko rabin ortodoksyjny ma prawo udzielania ślubów, rozwodów, konwersji i przyjmowania wracających do wiary). Każdy ślub zawarty w Izraelu przed rabinem reformowanym czy konserwatywnym musi być poparty ślubem zarejestrowanym w jakimkolwiek urzędzie stanu cywilnego poza granicami państwa, ponieważ tylko zagraniczne synagogi reformowane są uznawane przez izraelskie urzędy. Izraelczycy najczęściej jeżdżą na Cypr, czasem zawierają kontrakty małżeńskie przez biura adwokackie w Urugwaju lub innym egzotycznym państwie. Komisja prawna Knesetu[34] podaje dane świadczące o malejącej liczbie ślubów udzielanych przez rabinat ortodoksyjny. Reformiści przygotowują również chętnych do przyjęcia wiary. Najczęściej są to imigranci z dawnego Związku Radzieckiego i kolorowi gastarbeiterzy, którzy z jakiejś przyczyny chcą pozostać w Izraelu. I znowu, by ich przejście na judaizm mogło być oficjalnie zapisane w Ministerstwie Religii i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, kandydaci muszą pojechać do innego kraju (w tym przypadku najpopularniejsze są Anglia i Holandia) i tam dopełnić wszystkich formalności w kongregacji reformowanej.

Świeccy Izraelczycy do niedawna lekceważyli nieortodoksyjne ruchy, które – prowadzone zazwyczaj przez rabinów amerykańskich – wydawały się dalekie i obce rzeczywistości izraelskiej. Ponadto status quo ortodoksji uważane jest ciągle za niezmienne „prawo natury”. Pewien reformowany rabin z Jerozolimy tak tłumaczy to zjawisko:

– Izraelczycy są ciągle społeczeństwem plemiennym, w którym jednostka odgrywa drugorzędną rolę wobec zbiorowości, i dlatego większość Izraelczyków ma kłopot z zaakceptowaniem takiej formuły judaizmu, w której człowiek, a nie grupa, jest centralnym podmiotem. Sytuacja jednak podlega pewnej stałej transformacji. Reformowani rabini urodzeni w Izraelu zjednują sobie więcej sympatii społecznej, a obawa przed zagrażającą teokracją jest najsilniejszym argumentem tych, którzy zaczynają uznawać nieortodoksję za istotny fenomen. Budzi to, rzecz jasna, największe obawy w obozie ultraortodoksów odbierających nowe zjawisko jako kolejną plagę, śmiertelne zagrożenie dla żydostwa tradycyjnego. Emancypacja, Holokaust i syjonizm świecki uważane są przez charedim za trzy największe nieszczęścia, które dotknęły naród żydowski w ostatnich wiekach. Dziś, obok syjonizmu państwowego, straszą judaizm reformowany i konserwatywny[35]. Oba, według izraelskich charedim, zniszczyły żydostwo amerykańskie.

– Dlaczego one są takie niebezpieczne? – powtarza moje pytanie chasydka z dynastii Bobow. – Bo kiedy ci powiedzą półprawdę, łatwiej w nią uwierzysz niż w kłamstwo. I dlatego syjoniści polityczni są mniej groźni niż te farbowane lisy, reformowani. A w ogóle to jacy z nich Żydzi?! Nie przestrzegają zasad, halacha nic dla nich nie znaczy. Całe swoje żydostwo opierają na kawie, ciasteczkach i śpiewaniu jakichś głupich piosenek w tych swoich synagogach. Mają tyle z judaizmem wspólnego, ile ja z gojami. To stado ignorantów!

Około czterdziestu tysięcy Izraelczyków regularnie uczestniczy w działaniach proponowanych przez Synagogi postępową i konserwatywną. Liczba niewielka w porównaniu z kongregacją ortodoksyjną. Zważywszy jednak, że oba ruchy istnieją w Izraelu od zaledwie kilkunastu lat i każdego roku przybywa im nowych zwolenników, można wyobrazić sobie, że nie tylko ortodoksyjna część społeczeństwa izraelskiego, ale przede wszystkim państwo będzie musiało coraz poważniej liczyć się z proponowaną alternatywą religijną, która z pewnością domagać się będzie swoich praw. Już dziś, mimo zdecydowanego sprzeciwu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zdarzają się precedensy uznania przez Sąd Najwyższy powrotu do wiary lub przyjęcia judaizmu dokonanych w Synagodze postępowej (reformowanej) lub tradycyjnej (konserwatywnej) w Izraelu.

W judaizmie reformowanym manifestowanie wiary ogranicza się do ceremonii w świątyni, a formy jej wyznawania wynikają bardziej z intelektualno-duchowego niż tradycyjnego rozumienia. To tradycyjne rozumienie wiary, jak uważają reformiści, sprowadza się często do mechanicznego powtarzania obrzędów, wypełniania nakazów i przestrzegania zakazów sformułowanych w halasze. Wiele kongregacji szczyci się swym liberalizmem, co najczęściej oznacza przyzwolenie na dość dowolne interpretowanie tradycyjnie przyjętych zasad. Klasyczny przykład: reformowani, a nawet konserwatywni rabini pozwalają na jeżdżenie samochodem w sobotę, bo obawiają się, że w przeciwnym razie Żydzi mieszkający wiele kilometrów od najbliższej synagogi nie uczestniczyliby w obrzędach w ogóle. Ortodoksi nie uznają tego, jak i wszystkich innych argumentów przemawiających za liberalizacją rytuałów, twierdząc, że wierni – miast kupować nowe samochody co rok – mogliby wybudować więcej domów modlitwy. Radykalizm reformowanych polega czasem na rezygnacji z większości zwyczajów związanych z dietą, obrzezaniem, sobotą i świętami. Ortodoksi lubią wykazywać absurdalność założeń tego odłamu judaizmu, powtarzając taki żart o reformistach: Na drzwiach synagogi reformowanej wisi kartka: „Zamknięte z powodu żydowskiego święta”.

Bruria Barisz, przewodnicząca Kongregacji Reformowanej Beit Daniel, członkini Rady Religijnej przy Urzędzie Miasta Tel Awiw, jest pierwszą osobą reprezentującą ruch reformowany w Radzie Religijnej. Bruria i trzy inne kobiety zostały wybrane do rady w 1995 roku. Nie były jednak zapraszane na posiedzenia, ponieważ pozostali jej członkowie, rabini ortodoksyjni, uparcie lekceważyli wyniki wyborów. Pytam Brurię, jakimi sprawami chciałaby się zająć w radzie.

– Przede wszystkim życzyłabym sobie mieć wreszcie faktyczny dostęp do rady i dowiedzieć się, co ci panowie tak naprawdę robią. Bardzo niewiele o nich wiemy: że mają ogromny budżet i monopol na podstawowe obrządki naszego codziennego życia religijnego i społecznego; w ich gestii pozostają śluby, rozwody, pochówki i certyfikaty koszerności. Mamy obowiązek zrewidować nasze prawo świeckie, w którym brak jest przepisów dotyczących niektórych kwestii regulowanych tylko prawem religijnym. Czy wiesz, że w Izraelu roku 1995 zdarzają się rodziny z Jemenu, w których mężowie, zgodnie z prawem halachicznym, mają kilka żon?! Halacha znaczy „iść, zmieniać” i o tym pamięta judaizm reformowany.

Bruria pochodzi z Timişoary w Transylwanii, z węgierskiej rodziny ortodoksyjnej, zwolenników dynastii Wyżnic. Po wojnie odcięła się od swojej religijnej i tradycyjnej przeszłości, stała się izraelskim żołnierzem, członkiem Hagany[36].

– Tak było o wiele prościej – mówi. – Nawet mój ojciec, który był chasydem Wyżnic, stał się bardzo tolerancyjny po Auschwitz. Sure Bajle to było moje żydowskie imię. Ja wychowałam się w bardzo chasydzkim domu. Dla wielu z nas czasy ortodoksyjnego judaizmu skończyły się bezpowrotnie. Ja szanuję ortodoksję, ale cóż to znaczy, żeby młodzi ludzie, którzy decydują się pobrać, musieli wpuszczać rabinów ortodoksyjnych do swoich kiszek? Nie tak dawno sprawdzano nam naszą żydowskość. I wystarczy!

SEFARDYJCZYCY

Charedyzm między sefardyjczykami stał się niezwykle modny mniej więcej w ostatnich trzydziestu latach. Pierwsza mała i skromna jesziwa sefardyjska, Porat Josef w Jerozolimie, jeszcze trzydzieści kilka lat temu była jedyną w świecie. Dziś w samym Izraelu istnieje kilkaset jesziw sefardyjskich i jest stałe zapotrzebowanie na zakładanie nowych uczelni. Ciągle jednak jesziwy aszkenazyjskie (mitnagedów lub chasydów) cieszą się nieporównanie większą estymą i dla sefardyjczyków stanowią przykład najbardziej elitarnych uczelni, rzadko im dostępnych. Rabini sefardyjscy są przeważnie absolwentami słynnej litwackiej Poniewież Jesziwy, założonej w Bnei Brak w latach pięćdziesiątych. Charedi do niedawna znaczyło to samo co aszkenazi[37]. Sefardyjczycy byli tradycyjni (masortiim) lub religijni (datiim). Niewielki procent ich społeczności stanowią ludzie całkowicie świeccy. Większość przestrzega koszerności, szabatu i świąt. Jeśli więc sefardyjczyk staje się ortodoksą, nie mówi się o nim, że wrócił do wiary (lachzor betszuwa), ale że ją wzmocnił (lechazek betszuwa), podczas gdy aszkenazyjczycy muszą pokonywać długą drogę powrotu do religii.

W przeciwieństwie do religijnych aszkenazyjczyków religijni sefardyjczycy do niedawna nie wyróżniali się swoim ubiorem, zachowaniem czy szczególnym sposobem życia. Kobiety nie przykrywały głów, prowadziły samochód, a mężczyźni – z wyjątkiem nielicznych, starych Jemeńczyków – nigdy nie nosili pejsów. W nowym państwie, stworzonym i zarządzanym przez aszkenazyjczyków, sefardyjczycy zaczęli ich z czasem naśladować. Wśród religijnych modne stały się ciemne garnitury i kapelusze, kobiety zaczęły nakładać szerokie berety albo wiązać kolorowe chusty na głowie. Rodzice posyłali dziewczęta do aszkenazyjskich szkół religijnych, a chłopców do jesziw, częściej litwackich niż chasydzkich, bo te były dla nich zawsze bardziej otwarte. Całe to zjawisko znalazło swoje odbicie nawet we współczesnym języku hebrajskim. Pojawił się nowy czasownik lechisztaknez, czyli stać się aszkenazyjczykiem. Dziś sefardyjscy ortodoksi są na tyle liczni i silni – finansowo i wpływami politycznymi – że zakładają swoje własne przedszkola i szkoły, budują rozmaite instytucje religijne. W zasadzie są już samowystarczalni, choć ciągle nie wyleczeni z kompleksu niższości wobec aszkenazyjczyków. Powszechnie uważa się (także między sefardyjczykami), że poziom nauczania w szkołach sefardyjskich jest dużo niższy. Dlatego wielu sefardyjskich rodziców ma ambicje, by kształcić swoje dziecko w szkole aszkenazyjskiej, która z kolei niechętnie takich kandydatów przyjmuje, bo aszkenazyjscy rodzice przeciwstawiają się obniżaniu poziomu nauczania przez uczniów sefardyjskich.

Niereligijni aszkenazyjczycy i niereligijni sefardyjczycy tworzą dwa odrębne światy. Świecka społeczność sefardyjska zawsze była bardziej tradycyjna (masorti) niż świeccy aszkenazyjczycy. Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek sefardyjczyk zlekceważył święto Jom Kipur, podczas gdy aszkenazyjczyk pójdzie tego dnia z dziećmi na plażę albo pozwoli im jeździć na wrotkach czy rowerze po pustych ulicach[38]. Prawie każda sefardyjska dziewczyna ubrana w minispódnicę i krótki podkoszulek odsłaniający pępek, wchodząc do banku czy przychodni lekarskiej, wykona automatyczny ruch ręką i dotknie mezuzy[39]. Prawie każdy sefardyjski chłopak założy w sobotę kipę[40] na głowę ufryzowaną żelem i pójdzie z ojcem do synagogi. W domu matka prowadzi koszerną kuchnię, ale to nie przeszkadza mu wpadać czasem z kolegami na hamburgera do McDonalda.

Zmiany, jakie religijni sefardyjczycy wprowadzają w swoich społecznościach, są faktycznie stopniowym przejmowaniem modelu ortodoksji aszkenazyjskiej. I właściwie nikogo to nie dziwi, że taka transformacja raczej oddala, niż zbliża obie grupy. Sefardyjczycy zyskali tak wielu nowych zwolenników i opiekunów, że zaczęli stanowić niebezpieczną konkurencję, wzmacniając jedynie tradycyjne aszkenazyjskie uprzedzenie. (Bo jak tu potomkom sprzedawców dywanów czy handlarzy przyprawami równać się z europejskimi potomkami wielkich rabinów wychowanych w pobliżu obcej, ale jednak – wielkiej kultury europejskiej?!). Reb Awisz, chasyd rebego z Karlina, jak większość, nie pochwala faktu, że sefardyjczycy przyłączają się do sekt chasydzkich (głównie przyjmują ich chabadnicy i bracławianie) bądź kopiują ich obyczaje.

– Świadczy to o tym, że nie dość potrafią uszanować swoją kulturę i tradycję, nie dość są z niej dumni – powiada. – Popatrz, jak oni traktują rabiego Owadię Josefa[41], jak chasydzkiego rebe!

Najdotkliwiej jednak obie grupy różni polityka. Sefardyjczycy w zasadzie zbudowali siłę swojej społeczności na bazie religijnej partii politycznej Szas[42]. Natomiast chasydzi i mitnagedzi przez lata utrzymywali swój doktrynalnie pogardliwy stosunek do polityki i władzy, z czasem coraz widoczniej modyfikowany. Dawna ideologia na tyle jednak pokutuje, że polityka dla przeciętnego chasyda jest rzeczą trochę niesmaczną, a trochę wstydliwą, no bo przecież mędrcy Tory do pewnego stopnia w niej uczestniczą. Szas nigdy się polityki nie wstydził, co więcej – zawsze zabiegał o poparcie niereligijnych. Został założony przez ojca sefardyjskich ortodoksów, rabiego Owadię Josefa. Partia powstała w przeddzień wyborów do 11 Knesetu w 1984 roku, kiedy to sefardyjscy charedim uznali, że osiągną więcej wpływów politycznych, wyłamując się z aszkenazyjskiej partii religijnej Agudat Israel. Wówczas otrzymali cztery miejsca w Knesecie, podczas gdy Aguda dostała zaledwie dwa mandaty. Sądząc z wyników wyborów w 1996 roku, decyzja rabiego Owadii Josefa była słuszna – w Knesecie zasiadło dziesięciu przedstawicieli partii Szas obok trzynastu przedstawicieli innych partii religijnych. Przypuszcza się, że mniej więcej połowę mandatów Szas uzyskał dzięki głosom niereligijnych. (W 2003 roku Szas miał jedenaście, a w 2006 – dwanaście mandatów parlamentarnych. Jahadut Hatora, reprezentacja chasydów i litwaków, w 2003 miała pięciu, a w 2006 – sześciu posłów).

W 1996 roku bodaj po raz pierwszy wyborcy świeccy głosowali na partie religijne. Interpretatorzy tego zjawiska uważają, że było ono rezultatem powszechnej obawy o pokolenie młodych Izraelczyków, którzy coraz łatwiej odchodzą od tradycji judaistycznej. W przeciwieństwie do ultraortodoksji z Europy Wschodniej, Szas nigdy nie walczył z ruchem reformowanym, „nie dość” religijnymi czy obozem świeckich. Szas jest niezwykle aktywny i pomysłowy w wynajdywaniu sposobów przyciągania nowych sympatyków. Prawie darmowe przedszkola i szkoły dla chłopców i dziewcząt powstają w całym kraju. Rodzice zapraszani na agitacyjne wiece przekonywani są do życia w Torze przez najbardziej żarliwych mówców. Sefardyjska piracka stacja radiowa Głos Prawdy jest ulubioną stacją kierowców i taksówkarzy, choć celem jej indoktrynacji jest przede wszystkim młodzież świecka. Szasowcy ciągle marzą, by stać się największą partią w Izraelu. Dziś silni sefardyjczycy już nie tylko zabiegają o większy wpływ na życie społeczno-polityczne Izraela, ale aspirują do przekształcenia świeckiego państwa w państwo Tory.

Przywódcą duchowym szasowców jest wspomniany wyżej rabin Owadia Josef. Ich faktycznym liderem i genialnym organizatorem ruchu był marokański Żyd Arie Deri. Swoją karierę religijno-polityczną czy raczej polityczno-religijną rozpoczął w 1981 roku, kiedy to jako dwudziestodwuletni student jesziwy był instruktorem syna rabiego Owadii Josefa, wówczas głównego rabina sefardyjskiego w Izraelu. Szczególną sympatią obdarzyła ambitnego studenta rebecyn, żona rabiego Owadii Josefa. Już trzy lata później Deri został człowiekiem numer dwa w partii Szas, gorąco wówczas wspomaganej przez rabiego Eliezera Szacha, przywódcę litwaków. Popierając religijnych sefardyjczyków odrzuconych przez chasydów, rabin Szach wzmacniał swoją przeciw nim pozycję. Nie sądził jednak przywódca, że zaledwie kilka lat później słaba i lekceważona powszechnie grupa stanie się znaczącą partią polityczną reprezentowaną przez pewnego siebie, nieugiętego i – tu wszyscy się zgadzają – niezwykle inteligentnie przebiegłego przywódcę, jakim jest Arie Deri. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Deri nosi tekę ministra spraw wewnętrznych w kolejnych dwóch rządach. W 1994 oskarżony o defraudację znacznych sum, zmuszony jest zrezygnować z ministerialnego fotela, zachowuje jednak przywództwo partii i mandat parlamentarny. Postępowanie sądowe przeciwko Deriemu trwało pięć lat, podczas gdy on sam pozostawał jednym z najbardziej efektywnych polityków izraelskich. W 1999 roku sąd uznał go winnym defraudowania pieniędzy publicznych i przyjmowania łapówek. Dziś (rok 2007) Arie Deri pozostaje na uboczu swojej partii. Studiuje Torę w kojlelu i czasem coś sprytnie skomentuje w telewizji.

Ortodoksyjni sefardyjczycy są powszechnie uważani za bardziej tolerancyjnych i liberalnych niż ortodoksi aszkenazyjscy. Możliwe, że dzieje się tak dlatego, że rodziny sefardyjskie są prawie zawsze mieszane: obok ortodoksów przy jednym stole często zasiadają niereligijni, czy raczej tradycyjni, bo to chyba precyzyjniejsze określenie. Kiedy brat czy kuzyn, który tylko od wielkiego święta zakłada kipę, wydaje swoją córkę za mąż, na wesele przychodzi cała duża rodzina, z arabskiego nazywana chamula; ci ortodoksyjni również. I odwrotnie – domy ortodoksów sefardyjskich są zawsze otwarte dla nieortodoksyjnych krewnych. Oba światy żyją bliżej siebie i z pewnością w większej przyjaźni niż aszkenazyjczycy. Chasyd, który ma niereligijną ciotkę,  nie widział jej lata, nie przypomina sobie, jak ona się nazywa, i pewnie nigdy jej już nie spotka, bo i nie ma okazji po temu. Społeczności aszkenazyjskie: religijna i świecka żyją w absolutnej izolacji wzmocnionej obustronną niechęcią.

Z drugiej strony sefardyjczycy są bardziej podzieleni wewnętrznie niż aszkenazyjczycy. Poszczególne grupy pochodzenia geograficznego do niedawna żyły w prawie całkowitej separacji. Marokańczycy uważani byli przez innych sefardyjczyków za nożowników: „Zdenerwuj Marokańczyka, a nóż zaświszczy w powietrzu!”. Kiedy Gruzini przyjechali do Izraela, mówiono, że Marokańczycy oddali swoje noże Gruzinom. Persowie i Żydzi bucharscy żyją blisko siebie, żenią się ze sobą. Jemeńczycy ciągle stanowią osobny krąg kulturowy. Podobnie Etiopczycy, którzy jako ostatni przyjechali do Kraju[43] i trudno im znaleźć swoje miejsce wśród innych. Jednak mimo istniejących różnic etnicznych z czasem wszyscy stają się coraz bardziej sabrowscy, coraz bliżsi sobie.

Reb Awisz raz jeszcze ilustruje relacje sefardyjsko-aszkenazyjskie, tym razem żartem. Pewien Żyd zadał się z polską szikse[44]. Kiedy się trochę opamiętał, idzie nieszczęsny do swego rebego i lamentuje: – Oj, rebe, wiem, żem postąpił źle bardzo, ale ona taka piękna! Co robić, jak odpokutować za grzech straszny? – Daj dziesięć tysięcy szekli na rzecz gminy – powiada rebe. Biedny Żyd, przestraszony wielką sumą, biegnie po radę do rabina sefardyjskiego. Ten wzrusza obojętnie ramionami i mówi: – Zapłać pięćset szekli w mojej gminie. Wraca Żyd do swego rebego i pyta: – Jak to jest, rebe? Ty mówisz dziesięć tysięcy, a sefardyjczyk pięćset?! Lekko się rebe uśmiechnął i powiada: – Wos er, die frenk, fersztejt fon polnisze szikse?! A cóż on, ten prostak, może się znać na polskich gojkach?!

STARY I NOWY NARÓD,CZYLI O TYM,JAK RÓŻNIE MOŻNA BYĆ ŻYDEM

.

CHAREDIM I CHILONIM

Świat ultraortodoksów (charedim) oglądany jest przez świeckich Izraelczyków (chilonim