Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poruszająca opowieść o rodzicielstwie, niespełnionej miłości i sile rodzinnych więzów.
Martyna jest młoda, samotna mama czteroletniej dziewczynki. Jej kolejne związki z mężczyznami kończą się porażka. Kobieta nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.
Nie potrafi, a może nie chce?
Jest ktoś, kto bardzo chciałby zbliżyć się do Martyny i wytłumaczyć, dlaczego w przeszłości ją opuścił, ale Martyna ma w sobie za dużo żalu i nie umie wybaczyć. Powoli jednak zaczyna dopuszczać do siebie myśl, ze może to właśnie w skomplikowanych relacjach z najważniejszym w jej życiu mężczyzna tkwi zródło wszystkich problemów i niepowodzeń.
Co wyniknie ze spotkania zagubionej kobiety, czteroletniego dziecka i mężczyzny, który wciąż nie potrafi zapomnieć o nieszczęśliwej miłości sprzed lat?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Autor: Magdalena Majcher
Redakcja: Zuzanna Wierus
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: Mariusz Kurkowski
Zdjęcia na okładce: Shutterstock/Komarova Julia, Creative Travel Projects; Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Magdalena Majcher
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2020
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-706-8
Przygotowanie e-Booka: Mariusz Kurkowski
–Chyba powinnaś już iść.
Jego słowa wyrwały mnie z półsnu. Byłam zmęczona, moje powieki opadały, jakby ściągała je w dół jakaś niewidzialna siła. Za oknami wciąż było ciemno, ale wiedziałam, że zaraz nadejdzie świt. Próbowałam otworzyć oczy, jednak tajemna moc okazała się silniejsza ode mnie. Poddałam się jej, gdy nagle poczułam szarpnięcie za prawe przedramię.
– Martyna, mówię serio. Idź już. Nie chcę, żeby zobaczyła cię moja mama. Pewnie zaraz wstanie – oznajmił obojętnym tonem.
Jakaś część mnie chciała zapytać, dlaczego właściwie jego mama nie może mnie zobaczyć, ale zrezygnowałam. Za bardzo bałam się tego, co mogłabym usłyszeć. Wolałam jeszcze przez chwilę żyć nadzieją, choć i ona zaczęła się ulatniać, kiedy spojrzałam na Łukasza i dostrzegłam na jego twarzy grymas niezadowolenia. To sprawiło, że skuliłam się w sobie. Poczułam się jak wymięta, rzucona w kąt ścierka, z której cały brud spłynął do wiadra wraz z wodą. Nie tego oczekiwałabym po wspólnie spędzonej nocy. Nocy. To chyba za dużo powiedziane.
Pokonałam zmęczenie i zmusiłam się, aby podnieść głowę z poduszki. Dość szybko namierzyłam sukienkę i biustonosz, ale nigdzie nie mogłam znaleźć majtek i rajstop. W końcu mi się udało: leżały splątane pod łóżkiem. Rozejrzałam się za łazienką. Byłam w mieszkaniu Łukasza po raz pierwszy, co nie oznaczało, że nigdy wcześniej ze sobą nie spaliśmy. Uprawialiśmy seks w różnych dziwnych miejscach. Trochę wstyd opowiadać, więc może pominę szczegóły. Myślałam, że teraz, kiedy w końcu zaprosił mnie do siebie, przejdziemy na inny poziom relacji, ale powoli żegnałam się ze złudzeniami. Wyrzucał mnie z domu dziesięć minut po tym, jak doszedł, wbijając mi boleśnie palce w biodra i wgniatając je w materac ciężarem swojego ciała.
– Szybciej – pospieszył mnie Łukasz.
Cała sytuacja była na tyle żenująca, że miałam ochotę się rozpłakać. Przygryzłam boleśnie dolną wargę i, stojąc tyłem do Łukasza, próbowałam zapiąć biustonosz. Wiedziałam, że mnie obserwuje, ale bałam się na niego spojrzeć. Co zobaczyłabym w jego oczach? Pożądanie czy obrzydzenie?
Zaklęłam, kiedy zorientowałam się, że rajstopy są dziurawe. Noc była zimna. Chwycił przymrozek, a mała czarna nie chroniła przed chłodem. Zachwiałam się, zakładając majtki. Poczułam się jeszcze bardziej żałosna. Wypiłam stanowczo za dużo, ale nie mogłam tłumaczyć swojej obecności w mieszkaniu Łukasza liczbą zamówionych drinków. Przyszłabym, nawet gdybym nie przyswoiła ani jednego. Taka już jestem. Nie, nie chodzi o seks. Prawdę mówiąc, rzadko miewam z niego przyjemność. Na palcach jednej ręki zliczyłabym, ile razy odczuwałam po stosunku pełną satysfakcję. Myślę, że to dlatego, iż nie potrafię rozmawiać o tym, co sprawia mi przyjemność. Nigdy nie powiedziałam żadnemu mężczyźnie: „zrób tak”, albo: „to mi się nie podoba”. Dlaczego? Nie wiem. Może po prostu wiedziałam, że tak naprawdę ich to nie obchodzi?
Wciągnęłam sukienkę przez głowę i wygładziłam na ciele materiał. Nie udało mi się zakryć dziury w rajstopach na udzie. Na szczęście tego wieczoru włożyłam długi płaszcz. Powinien choć częściowo ochronić mnie przed zimnem.
Wyczułam za sobą jakiś ruch. Odwróciłam się i kątem oka dostrzegłam, że Łukasz też się ubiera. W milczeniu czekałam na kolejny ruch. W końcu założył koszulkę i kiwnął głową w stronę drzwi wyjściowych.
Łukasz zajmuje piętro w dwukondygnacyjnym domu rodzinnym. Na parterze mieszkają jego rodzice. Kiedy wyszliśmy na klatkę schodową, położył palec wskazujący na ustach, nakazując mi tym samym, żebym zachowywała się cicho. Naciągnęłam na nogi kozaki, włożyłam czarny płaszcz i bezszelestnie zeszłam po schodach. Miałam ochotę głośno tupać nogami, ale oczywiście tego nie zrobiłam. Mijając drzwi prowadzące do mieszkania rodziców Łukasza, zatrzymałam na nich spojrzenie, ale Łukasz mnie pospieszył i po chwili byłam już na zewnątrz. On nie wyszedł. Stał w drzwiach z obojętnym wyrazem twarzy. Nawet nie próbował udawać zakłopotanego.
– Poradzisz sobie, prawda?
To nawet nie było pytanie. Wypowiadając te słowa, Łukasz prawdopodobnie usiłował przekonać sam siebie, że nie jest skurwielem i potrafi zadbać o kobietę, którą przed kwadransem miał na wszystkie możliwe sposoby.
Prawdę mówiąc, jego zachowanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Nie on pierwszy, nie ostatni. Spotykałam tylko takich mężczyzn. Byłam przekonana, że inni po prostu nie istnieją. Bo to niemożliwe ze statystycznego punktu widzenia. Gdyby gdzieś na świecie żyli jacyś przyzwoici faceci, w końcu musiałabym spotkać chociaż jednego z nich, prawda? Kilku ich już przerobiłam. Koniec końców, każdy z nich okazuje się taki sam. Różnią się tylko imionami i długością penisów.
Nie odpowiedziałam. To wyraz mojego małego buntu. Wiedziałam, że nawet się nie zastanowi, czy dotarłam bezpiecznie do domu, a po przebudzeniu o mojej obecności będzie mu przypominać wyłącznie mój zapach na poduszce. Potrzebowałam jednak krótkiej chwili triumfu.
Stojąc przed jego domem, wyciągnęłam z torebki telefon. Zamierzałam zamówić ubera, ale aplikacja się zawiesiła i musiałam poczekać. Przez cały ten czas Łukasz stał w progu i mnie obserwował. Wydawał się coraz bardziej zniecierpliwiony. Pewnie wściekał się, że nadal wystaję przed drzwiami jego domu. Nie chciał dopuścić do mojej konfrontacji z jego matką.
– Poradzisz sobie? – powtórzył pytanie, a ja przeniosłam znudzony wzrok z wyświetlacza telefonu na jego twarz.
– A czy kiedykolwiek sobie nie poradziłam? – Wzruszyłam ramionami.
Łukasz rozejrzał się niepewnie i po chwili wahania podjął decyzję. Zamknął za sobą drzwi i wyszedł na zewnątrz. W szarych spodniach od dresu, koszulce z krótkim rękawem i klapkach musiało mu być zimno, ale sprawiał wrażenie niezniszczalnego.
– Było miło – powiedział, choć chyba sam właściwie nie wiedział po co. – Jak zawsze.
– Tak – bąknęłam pod nosem.
Zawzięcie klikałam w ekran smartfona. Choć jeszcze przed kilkoma minutami chciałam zostać, teraz marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej zakończyć tę żenującą scenę i odjechać w swoją stronę. Aplikacja zapytała mnie, dokąd jedziemy. Zawahałam się. Nie chciałam być teraz sama. Miałam ogromną ochotę wtulić się w miękkie ciałko Amelki, zaciągnąć się zapachem jej włosów umytych szamponem dla dzieci i ją ucałować, ale była u ojca. Trudno. Przemek będzie z pewnością nieco zdziwiony moją wizytą o piątej pięćdziesiąt, ale wiedziałam, że pozwoli mi zostać. Cofam to, co powiedziałam o mężczyznach. Znam jednego przyzwoitego. Ojca mojej córki.
Wpisałam w aplikację adres domu, w którym sama niegdyś mieszkałam. Samochód miał przyjechać za osiem minut. Schowałam smartfon do kieszeni płaszcza i wypuściłam powietrze z płuc. Wokół moich ust utworzył się kłębek pary, a Łukasz wciąż dzielnie tkwił na mrozie w cienkiej koszulce i bez skarpetek. Nie wiem. Może to jakiś nowy przejaw współczesnego dżentelmeństwa.
– Nie wyganiałbym cię, gdybym mieszkał sam. Moja matka jest naprawdę… – Spojrzał za siebie, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie słyszy. – Od razu zaczęłaby mnie wypytywać o ciebie, opowiedziałaby o tobie całej rodzinie, a ja nie mam na to sił.
Wciąż nie miałam nic przeciwko temu, żeby poznać mamę Łukasza, ale widziałam, że dla niego to ogromny problem. Zastanawiałam się, z czego to wynika. Wydawało mi się, że dla Łukasza problemem jest Amelka. Nie chciał się ze mną wiązać na stałe, bo mam dziecko. I w pewnym stopniu go rozumiałam. Mieliśmy po dwadzieścia trzy lata. Gdybym to ja była na jego miejscu i spotkała mężczyznę z zobowiązaniami w postaci dziecka, poważnie zastanowiłabym się nad wejściem w tę relację. Prawdopodobnie bym się wycofała. Umówmy się. W wieku dwudziestu trzech lat nie myśli się o tym, żeby wziąć sobie na głowę taki obowiązek. A jednak musiał coś do mnie czuć, skoro konsekwentnie wracaliśmy do punktu wyjścia, prawda?
– Rozumiem – zapewniłam Łukasza, choć tak naprawdę nie rozumiałam.
Dla mnie życie jest zero-jedynkowe. Albo mi na kimś zależy i chcę z nim być, albo nie. Niestety, wydaje mi się, że jestem w tym myśleniu zupełnie sama.
– Zimno – odezwał się Łukasz, pocierając dłońmi ramiona.
– Wracaj do domu. Poradzę sobie – odparłam, nie patrząc mu w oczy.
Utkwiłam wzrok w jednym punkcie. Spoglądałam na ulicę, udając, że wypatruję ubera, ale tak naprawdę robiłam wszystko, żeby się nie rozpłakać. Łzy byłyby najbardziej upokarzającym zakończeniem tego wieczoru, który przeciągnął się do rana.
Amelka spędzała weekend u ojca. Miałam ochotę się rozerwać, dlatego umówiłam się ze znajomymi i poszłam na miasto. Nie dzwoniłam do Łukasza, ale skłamałabym, mówiąc, że nie miałam pojęcia, iż i on się zjawi. Obracaliśmy się w jednej grupie znajomych. Wiadomo, ja po zajściu w ciążę i narodzinach Melki miałam inne sprawy na głowie, a czasu na spotkania towarzyskie brakowało, ale niekiedy udawało mi się wyrwać. Po rozstaniu z Przemkiem nawet częściej niż czasem. Melka spędzała u taty co drugi weekend, a ja wolałam się spotykać z ludźmi, niż patrzeć w sufit i zastanawiać się, dlaczego właściwie nam się nie udało.
Kiedy więc Łukasz pojawił się w barze, nawet nie próbowałam udawać zdziwionej. Wciąż miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej, ale od początku dość otwarcie mnie lekceważył. Przykleił się do mnie dopiero, kiedy już wypił kilka drinków. Właściwie ten scenariusz był mi doskonale znany. Łukasz, dopóki był trzeźwy, utrzymywał pozory. Udawał, że nie łączy nas nic poza relacjami czysto koleżeńskimi, po czym upijał się i wychodził ze mną z imprezy. Na pewno każdy w towarzystwie wiedział, że ze sobą sypiamy, choć nikt nigdy nie dał mi tego odczuć.
Wydawało mi się, że w końcu poszliśmy o krok dalej. Zaprosił mnie do siebie. Pomyślałam sobie nawet, że wpuszcza mnie do swojego świata. Nie oczekiwałam konkretnych deklaracji, a choćby niewielkiego postępu.
– To na razie – pożegnał się ze mną zwyczajnie.
Zupełnie jakby przed kwadransem nasze ciała nie były jednością.
Jakbym była jedną z wielu.
Bo może byłam?
Agnieszka, moja przyjaciółka, była zdania, że do każdej nowej znajomości podchodzę zbyt poważnie. Najchętniej od razu założyłabym facetowi obrączkę na palec, zamknęła w domu i wiodła długie i szczęśliwe życie. Podobno właśnie przez to tak marnie kończyłam. Ale czy mogłam mieć sobie za złe, że dążę do stabilizacji? Miałam czteroletnią córkę. Melka potrzebowała normalnego domu, a nie zagubionej matki i kolejnych wujków. Zresztą, z tego powodu już dawno przestałam przyprowadzać facetów do siebie. Nie chciałam mieszać dziecku w głowie. Obiecałam sobie, że przedstawię jej kogoś dopiero wtedy, kiedy będę go absolutnie pewna. Ale czy to w ogóle nastąpi?
Agnieszka miała jeszcze jedną teorię. Uważała, że chcę za bardzo, ale z tym też nie mogłam się zgodzić. Wydawało mi się, że potrzeba kochania i bycia kochanym jest zakorzeniona w każdym człowieku. Nie słuchałam więc Agnieszki, kiedy sugerowała, że w moim przypadku ta potrzeba jest wręcz patologiczna i uniemożliwia mi trzeźwy osąd sytuacji.
– Cześć – powiedziałam, odprowadzając Łukasza wzrokiem.
Nawet się nie obejrzał. Wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi. Wyobrażałam sobie, że odetchnął z ulgą. Zachowywał się, jakby się pozbył problemu, a przecież sam mnie tutaj przyprowadził. Rozejrzałam się. Chłód przenikał moje ciało. Cienkie, dziurawe rajstopy nie chroniły mnie przed zimnem. Przestąpiłam z nogi na nogę, w duchu zaklinając kierowcę ubera, żeby się pospieszył. Wyjęłam telefon z kieszeni płaszcza. Mój transport powinien zaraz być. I rzeczywiście, po chwili zza zakrętu wyłoniła się czarna skoda. Szczękając zębami z zimna, otworzyłam drzwi i usiadłam na tylnej kanapie. Mężczyzna za kierownicą odwrócił się i zatrzymał wzrok na moich nogach. W pierwszej chwili się go przestraszyłam, ale szybko oderwał ode mnie spojrzenie i zajął się swoją pracą. Obserwowałam go przez chwilę. Miał na imię Witalij, o czym poinformowała mnie aplikacja. Podejrzewałam, że jest z Ukrainy, jak połowa kierowców ubera w Katowicach. Część z nich próbowała zabawiać klienta rozmową, inni całą trasę pokonywali w milczeniu. Witalij należał do tej drugiej grupy. Złapałam się na zastanawianiu się nad tym, dlaczego porzucił swoje życie i zaczął od nowa w Polsce. Musiał uciekać? Chciał dla siebie i swoich bliskich lepszej przyszłości? Ma kogoś? Żonę, dzieci? A jeśli tak, to gdzie oni teraz są? Na Ukrainie czy razem z nim? Miałam to pytanie na końcu języka, ale odwróciłam wzrok i wyjrzałam za okno. Akurat zatrzymaliśmy się na światłach. Rozglądałam się niepewnie, próbując ustalić, gdzie jestem. W Katowicach mieszkam od urodzenia, ale rzadko bywam w południowych dzielnicach. Mam wrażenie, że znają je tylko ich mieszkańcy. Dotychczas nie widziałam żadnego powodu, żeby zapuszczać się na Kostuchnę. Koniec świata.
Z każdym przebytym kilometrem wracaliśmy do cywilizacji. Z oddali majaczyły pojedyncze światła w oknach bloków na osiedlu Gwiazd. Oparłam głowę o szybę i na sekundę pozwoliłam powiekom opaść. Dosłownie po chwili poczułam delikatne klepanie po dłoni.
– Halo, proszę pani! – Witalij mówił ze wschodnim, śpiewnym akcentem. – Jesteśmy na miejscu!
Zatrzymałam smutne spojrzenie na jego twarzy. Wyglądał na zakłopotanego całą sytuacją. Obiecałam sobie w myślach, że zlecę w aplikacji pobranie z mojego konta napiwku dla kierowcy, uśmiechnęłam się do niego i położyłam dłoń na klamce.
– Dziękuję, dobranoc – powiedziałam, choć chyba powinnam była pożegnać się słowami „do widzenia”.
Noc ustępowała miejsca dniu. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po doskonale znanej mi okolicy. Właściwie od zawsze mieszkałam na Koszutce. Najpierw w bloku przy Okrzei, który pierwotnie miał być hotelem, ale to już inna historia, potem przy Sokolskiej, kilkaset metrów dalej. Później tam, przy Klonowej, w domu należącym do rodziców Przemka. Wygospodarowali dla nas piętro. Lubiłam to miejsce. Chyba nadal lubię. Tam czułam się bezpiecznie. Potem przeprowadziłam się z Melką do niskiego bloku przy Wyszyńskiego. Dość spokojna okolica, choć kilkadziesiąt metrów dalej przebiega główna ulica, aleja Korfantego. Wynajęłam to mieszkanie, bo do przedszkola mamy dwie minuty drogi. No i Przemek mieszka blisko, co nie pozostaje bez znaczenia.
Zastanowiłam się, co ja właściwie chcę zrobić. Nie mogłam przecież zadzwonić domofonem. Postawiłabym na nogi cały dom. Nie tylko Przemka, ale też jego rodziców i Melkę. Wyjęłam telefon z kieszeni płaszcza, modląc się w duchu o to, żeby Przemek wciąż nie wyciszał telefonu na noc. Kiedyś bardzo mnie to irytowało. Melka jako niemowlę często budziła się w nocy. Łapałam chwile snu pomiędzy jej drzemkami. A że nasi znajomi w tamtym czasie wciąż prowadzili bardzo rozrywkowy tryb życia, przypominali sobie o nas późnymi wieczorami i potrafili zadzwonić do Przemka o dwudziestej czwartej z pytaniem, czy nie wyrwie się z nimi na piwo. Przyznaję, bolało mnie to. Zostaliśmy rodzicami, kiedy obydwoje mieliśmy po dziewiętnaście lat. Tak, tak. Wiem. To nie jest wiek na rodzenie dzieci, a jednak przytrafiło nam się i oboje wskoczylibyśmy za Melką w ogień. Tylko że to ja zapłaciłam za przedwczesne rodzicielstwo znacznie wyższą cenę. Nagle stałam się transparentna dla większości naszych przyjaciół. Wiadomo, siedziałam z dzieckiem w domu, karmiłam piersią, nie wysypiałam się. Nie miałam czasu i możliwości, żeby podtrzymywać życie towarzyskie. Wymagałam od Przemka, żeby siedział w tym ze mną. Ale zarówno on, jak i nasi znajomi nie widzieli większego problemu, kiedy wychodził z nimi na miasto.
Wybrałam numer Przemka i odczekałam sześć sygnałów. Już miałam się rozłączyć i po prostu wrócić do domu – daleko nie miałam – kiedy usłyszałam zaspany głos Przemka.
– Co jest? – zapytał, a ja oczami wyobraźni zobaczyłam, jak przeciąga się w łóżku.
Czasem wciąż za nim tęskniłam. Właśnie tak. Czasem. Nie cyklicznie, stale, ciągle. Ta tęsknota zdarzała mi się przypadkiem, jak wtedy, kiedy usłyszałam jego głos i wyobraziłam sobie, jak się przeciąga. Kiedyś budził się przy mnie. Naprawdę myślałam, że tak będzie już zawsze.
– Stoję przed bramą. Otworzysz mi?
Kilka sekund wahania. Musiałam go zaskoczyć. Nie spodziewał się mnie o… właściwie, która była godzina? Spojrzałam na zegarek, który nosiłam na lewym nadgarstku. Szósta dwadzieścia sześć. Rzeczywiście, wieczór niebezpiecznie się przeciągnął.
– Czekaj, zaraz zejdę – rzucił do telefonu i się rozłączył.
Wcisnęłam dłonie do kieszeni płaszcza. Pożałowałam, że nie zabrałam z domu rękawiczek. Zawsze pierwsze marzły mi dłonie. Nawet w największe mrozy chodziłam bez czapki, bo nie była mi potrzebna, ale rękawiczki często ratowały mi życie.
Kiedy zobaczyłam Przemka w drzwiach, miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i wypłakać wszystkie swoje żale. Zmusiłam się jednak do nieszczerego uśmiechu i bez słowa weszłam do domu. Odwiesiłam płaszcz na wieszak, równo ustawiłam kozaki na półce na buty i spojrzałam na Przemka. Jego wzrok zatrzymał się na ogromnej dziurze w moich rajstopach. Poczułam, jak na mojej twarzy wykwitają rumieńce. Czasem przerażała mnie świadomość, jak wiele Przemek o mnie wie.
– Nie chciałam wracać do siebie – wyznałam z rozbrajającą szczerością. – Melka jeszcze śpi? – zapytałam, choć odpowiedź na to pytanie była oczywista.
Po pierwsze, gdyby zdążyła wstać do tej pory, już skakałaby wokół mnie, ciesząc się, że przyszłam. Po drugie, Melka to nietypowa czterolatka. Nie wstaje skoro świt. Lubi sobie pospać.
– Śpi – potwierdził Przemek.
– Chciałam się z nią położyć.
Przemek wzruszył ramionami, co miało służyć za całą odpowiedź.
– W łazience powinnaś znaleźć nieużywaną szczoteczkę. Umyj zęby, zanim do niej pójdziesz – powiedział, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Szczyciłam się tym, że udało nam się rozstać w cywilizowany sposób, chociaż, oczywiście, wolałabym nigdy nie znaleźć się w takiej sytuacji. W gruncie rzeczy musiałam przyznać, że Przemek okazał się wyjątkowo dojrzały jak na tych dwadzieścia parę lat i stanął na wysokości zadania. Od początku był dobrym ojcem, ale bałam się, że po naszym rozstaniu jego więzi z Melką się rozluźnią. Tymczasem miałam wrażenie, że on jeszcze bardziej się do niej zbliżył. Był lepszym ojcem na odległość, niż kiedy mieszkaliśmy razem. I w zasadzie nie powinnam się temu dziwić. Wtedy tracił wiele czasu i energii na kłótnie ze mną, których zresztą Melka była świadkiem. Dziecko nigdy nie powinno obserwować takich scen.
Weszłam do łazienki i otworzyłam szafkę, w której, jak mi się wydawało, znajdę szczoteczkę. Bingo. Wyjęłam ją z opakowania, nałożyłam pastę i delikatnie szarpnęłam kran do góry. Zatrzymałam spojrzenie na swoim lustrzanym odbiciu. Pokręciłam z dezaprobatą głową. Gdybym żyła w innej epoce, byłabym wzorcowym przykładem kobiety upadłej. Na szczęście w dwudziestym pierwszym wieku taki widok nikogo nie dziwił. Ideały roztrzaskały się o bruk.
Szybko umyłam zęby i zdjęłam potargane rajstopy. Położyłam szczoteczkę na umywalce, zwinęłam rajtuzy w kulkę i boso wyszłam z łazienki. Nogi same poniosły mnie do kuchni, która była jedynym oświetlonym pomieszczeniem w domu. Potrzebowałam kosza. Weszłam do kuchni i, ku swojemu zdumieniu, zobaczyłam Przemka opierającego się o blat. Spodziewałam się, że wróci do łóżka. Wyrzuciłam rajstopy i podniosłam na niego wzrok.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytałam takim tonem, jakby to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich lat, nie miało miejsca, a my nadal byliśmy szczęśliwą parą wychowującą razem dziecko.
– Nie zasnę już – odpowiedział, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
Zatrzymał wzrok na mojej nieco zbyt krótkiej sukience. Dopiero kiedy tak na mnie patrzył, uświadomiłam sobie, że rzeczywiście mogłaby być o kilka centymetrów dłuższa. Czułabym się pewniej.
– Przepraszam, że cię obudziłam. – Podeszłam bliżej niego.
Sama nie wiedziałam, dlaczego właściwie to robię.
Przemek spojrzał na moje usta. A może tylko mi się tak wydawało? Sama już nie wiem. Na wszelki wypadek odpowiedziałam na tę prowokację, nawet jeśli miałoby jej nie być. Wysunęłam koniuszek języka i zwilżyłam delikatnie wargi. Poruszył się niespokojnie, co dało mi pewnego rodzaju satysfakcję. Po tym, jak potraktował mnie Łukasz, potrzebowałam potwierdzenia, że nadal mogę być chciana, pożądana i kochana. Tak, kochana. Ta ostatnia potrzeba była najsilniejsza.
– Martyna… – Przemek chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle.
Wspięłam się na palce i złożyłam niepewny pocałunek na jego ustach. Nie miałam pojęcia, czy Przemek w ogóle na niego odpowie, ale moje wątpliwości rozwiały się, kiedy poczułam siłę, z jaką jego wargi przylgnęły do moich. Jego język prześlizgnął się po moich zębach, a ręce zaczęły błądzić po pośladkach. Nawet się nie zorientowałam, kiedy siedziałam na blacie, a palce Przemka ślizgały się po materiale moich majtek. Objęłam go nogami, a on przylgnął do mnie. Jęknęłam. Chyba właśnie to jęknięcie było czymś, co otrzeźwiło Przemka, bo oderwał się ode mnie i spojrzał z obłędem w oczach.
– Nie powinniśmy! To droga donikąd, a poza tym ty… ty jesteś pijana – dodał słabszym głosem.
Odnotowałam, nie bez satysfakcji, że nie wspomniał o tej całej Anicie, z którą spotykał się od jakiegoś czasu. Właściwie sama nie wiem, dlaczego byłam o nią zazdrosna. Nie wyszło mi z Przemkiem. Zdawałam sobie sprawę, że nie ma powrotu do tego, co było, a mimo to nie chciałam, żeby ułożył sobie życie.
– Przecież tego chcesz – powiedziałam, nie odrywając wzroku od jego twarzy, choć Przemek unikał mojego spojrzenia.
– Idź spać. Melka niedługo wstanie i będziesz kompletnie nieprzytomna. – Wyminął mnie i wyszedł z kuchni.
Odczekałam jeszcze chwilę, nasłuchując odgłosów domu, po czym nalałam sobie wody i ze szklanką w dłoni poszłam do pokoju, który od jakichś czterech lat był nazywany pokojem Melki. Jeszcze kiedy byłam w ciąży, wyposażyliśmy go, kupując do niego łóżeczko, przewijak, bujak i wszystkie niezbędne meble. Ale Melka miała swoje zdanie na temat tego, gdzie będzie spać. Z pokoju zaczęła korzystać dopiero, kiedy skończyła trzy lata, a dziadkowie znieśli do piwnicy wszystkie nieużywane meble i kupili nowe. Melka kochała ten pokój. Prawdopodobnie dlatego, że jej własny, w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu, był szaro-bury, bo wciąż brakowało mi pieniędzy i czasu na zagospodarowanie go, a ten u dziadków i taty był przygotowany specjalnie z myślą o małej fance Elsy. Ze skrzyni na zabawki uśmiechał się Olaf, a na łóżku znajdowały się wizerunki dwóch sióstr z Krainy lodu. Na ścianie rodzice Przemka umieścili nawet fototapetę z Frozen.
Postawiłam szklankę na parapecie. Wiedziałam, że kiedy się obudzę, będzie chciało mi się pić, i wolałam być przygotowana. Łóżko było niewielkie, ale ja nigdy nie grzeszyłam wzrostem, więc to akurat nie stanowiło dla mnie problemu. Delikatnie przesunęłam Melkę, która tradycyjnie spała w poprzek, i położyłam się obok niej. Wtuliłam się w drobne ciałko mojej córeczki i poczułam zalewającą mnie falę endorfin. Kiedy przytulałam do piersi moje dziecko, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Nic nie miało dla mnie znaczenia. Najważniejsza była ta mała istota, całkowicie zależna ode mnie, i jej bezpieczeństwo.
Wszyscy moi bliscy i znajomi, łącznie z Przemkiem, myślą, że pojawienie się Melki na tym świecie było dziełem przypadku. Tylko ja wiem, jaka jest prawda. Chciałam mieć kogoś, kto będzie mnie kochać i kogo będę kochać ja. Marzyłam o wielkiej, nieskończonej miłości. I choć kiedy zaszłam w ciążę, miałam niewiele ponad osiemnaście lat i nikłą wiedzę o świecie i życiu, rozumiałam już, że tylko jedna miłość trwa niezmiennie i nie ma kresu – miłość matki do dziecka i dziecka do matki. Byłam młoda, ale czułam silny instynkt macierzyński. Podjęłam więc decyzję za siebie i Przemka, choć nigdy nie przyznałabym się do tego głośno. To tajemnica, którą zabiorę ze sobą do grobu.
– Mamo? – Moja córeczka otworzyła oczy i zdziwiła się, widząc mnie obok.
– Cichutko, kochanie, śpij. – Ucałowałam Melkę w główkę.
– Ale co ty tu robisz?
– Przyszłam, bo bardzo za tobą tęskniłam. A teraz śpij.
Miałam nadzieję, że Amelka usłucha i zaśnie, bo nie wyobrażałam sobie, że po nieprzespanej nocy tak nagle miałabym zacząć dzień. I rzeczywiście, po krótkiej chwili usłyszałam, jak oddycha głęboko, i odpłynęłam do krainy niespokojnego snu.
Wcale nie czułam się wypoczęta, ale odgłosy dobiegające z wnętrza domu skłoniły mnie do tego, aby w końcu otworzyć oczy. Rozejrzałam się, przekonana, że zobaczę Melkę bawiącą się na dywanie zamkiem Elsy, który dostała od rodziców Przemka na urodziny. Swoją drogą, trochę za bardzo ją rozpieszczają. Rozumiem, że rodzice są od wychowywania, a dziadkowie od spełniania zachcianek, ale bez przesady. Melka wierciła mi dziurę w brzuchu o ten zamek od miesięcy. Z ciekawości sprawdziłam, ile kosztuje. Cztery stówy. W życiu nie wydałabym tyle pieniędzy na zabawkę, którą dziecko pobawi się przez chwilę i rzuci w kąt. Powiedziałam to rodzicom Przemka, ale Mela, jakby na złość swojej matce, nie znudziła się zamkiem i nie wyglądało na to, by zamierzała.
Melki nie było w pokoju, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinnam już wstać. Wprawdzie był to weekend Przemka, ale kiepsko się czułam ze świadomością, że moja córka rozrabia przy ojcu i dziadkach, a ja się wyleguję. Po prawdzie w ogóle nie powinno mnie tam być, ale skoro już podjęłam taką decyzję, powinnam wyjść z pokoju i zająć się swoim dzieckiem.
Wstałam powoli, walcząc z potężnym kacem. Wiedziałam, że tak się to skończy, a mimo to poprzedniego wieczoru nie miałam umiaru. Podeszłam do okna i wzięłam szklankę z parapetu. To był dobry pomysł. Przyssałam się do niej łapczywie i jednym haustem wypiłam całą wodę. Już miałam wychodzić z pokoju, kiedy nagle przypomniałam sobie wydarzenia sprzed kilku godzin i aż usiadłam na dywanie. Schowałam twarz w dłoniach. Naprawdę pocałowałam Przemka i dążyłam do czegoś więcej? Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Czułam, że z dnia na dzień pogrążam się coraz bardziej, ośmieszam w oczach swoich i świata.
Kiedy tak siedziałam na dywanie, dumając nad swoim życiem, drzwi się otworzyły i stanął w nich Przemek. Zamarł, widząc mnie na podłodze.
– Eeee… – bąknął. – Myślałem, że jeszcze śpisz.
– Przed chwilą wstałam – powiedziałam, zrywając się na równe nogi.
Zdawałam sobie sprawę, że rozpaczliwie potrzebuję prysznica i czystych ubrań. Coraz bardziej żałowałam, że nie wróciłam do domu. Nie musiałabym się teraz o nic martwić. Przemek odprowadziłby Amelkę wieczorem, a ja mogłabym się wyspać i oszczędziłabym sobie wstydu.
– Mela wysłała mnie po lalkę. Będziesz się jeszcze kłaść czy dołączysz do nas?
Podrapałam się po głowie, intensywnie zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie Przemka.
– Nie, już wstałam. – Podjęłam decyzję. – Ale chyba powinnam wracać do domu.
– Mela bardzo się ucieszyła, że przyszłaś.
– Naprawdę? – Nawet ja usłyszałam w swoim głosie nadzieję, choć doprawdy nie wiedziałam, w co jeszcze wierzę.
– Tak. Myślę, że byłoby jej przykro, gdybyś teraz poszła do siebie. Zostań. Moja mama zaprasza cię na obiad.
Skinęłam głową. Bałam się okazywać, jak wielką przyjemność sprawiła mi ta propozycja.
– Czyli twoi rodzice już wiedzą, że tu jestem?
– Tak. Mela od razu im wypaplała, że kiedy się obudziła, spałaś koło niej.
Kiedyś takie weekendowe poranki były normą. Melka biegła do dziadków, którzy mieszkali piętro wyżej, a my z Przemkiem wylegiwaliśmy się do południa, ciesząc się, że mamy chwilę dla siebie. W tygodniu to nie było możliwe. Ja zajmowałam się córką, Przemek szedł do pracy, tak jak i jego rodzice. Byłam naprawdę szczęśliwa. Wtedy. W tym domu. I nawet nie przeszkadzała mi obecność teściów za ścianą. Starsze koleżanki i siostra ostrzegały mnie, że mieszkanie w jednym domu z rodzicami Przemka wyjdzie mi bokiem, ale ja naprawdę miałam z nimi dobre relacje. Szczególnie z jego mamą.
Sama straciłam matkę jako jedenastoletnia dziewczynka. Basia, bo mama Przemka poprosiła mnie, żebym zwracała się do niej po imieniu, co początkowo mnie krępowało, ale koniec końców okazało się najlepszym rozwiązaniem, wprowadziła mnie do świata zarezerwowanego dla kobiet. Wprawdzie miałam babcię, ale ona była już dość wiekowa i wstydziła się rozmawiać ze mną o pewnych sprawach. Z Basią mogłam dyskutować o wszystkim. Jej obecność okazała się dla mnie niezbędna w tych pierwszych tygodniach życia Melki, kiedy z jednej strony cieszyłam się z narodzin córeczki, a z drugiej – intensywnie myślałam o mamie, która nie doczekała tej wyjątkowej chwili. Miałam tyle wątpliwości, pytań i obaw. W takiej sytuacji kobiety zwykle zwracają się o pomoc do własnej matki. Wyobrażam sobie, że macierzyństwo córki jeszcze bardziej je do siebie zbliża. Stają się bardziej otwarte i ufne, a matka często wspomina te chwile, kiedy sama wchodziła w nieznany świat młodych mam. Jestem przekonana, że tak by to właśnie wyglądało, gdyby tylko moja mama żyła. Niestety, rak zabrał mi ją zbyt szybko. O tyle rzeczy nie zdążyłam zapytać, tylu tematów nie poruszyłyśmy, tylu kwestii nie wyjaśniłyśmy. Wtedy byłam na to za mała. A teraz… Teraz jest już za późno.
Ale miałam Basię. Kiedy podjęliśmy z Przemkiem decyzję o rozstaniu, wydawało mi się, że najbardziej będzie mi brakować porannych spotkań przy kawie i wieczornych dyskusji przy kieliszku wina z jego mamą. Byłam wściekła na Przemka i starałam się wmówić samej sobie, że będę tęsknić za wszystkim i wszystkimi, tylko nie za nim. Oczywiście, szybko przekonałam się, że to nie tak. Przemek był ważną częścią mojego życia przez niemal cztery lata. Poznaliśmy się w drugiej klasie liceum. To znaczy, spotykaliśmy się wcześniej na szkolnym korytarzu, bo Przemek chodził do równoległego oddziału, ale nie rozmawialiśmy ze sobą. Zaczęliśmy chodzić ze sobą, kiedy mieliśmy po siedemnaście lat, i przez dłuższy czas byliśmy praktycznie nierozłączni. Czasem łapię się na tym, że zastanawiam się, czy gdyby nie całe to zamieszanie: najpierw z moją ciążą, potem z małym dzieckiem, mogłoby nam się udać. Wiecie, gdyby wszystko potoczyło się własnym, spokojnym rytmem.
A teraz miałam wyjść z pokoju i jak gdyby nigdy nic spojrzeć rodzicom Przemka w oczy. Oczywiście od czasu do czasu się widywaliśmy. Są przecież dziadkami mojej córki. Zawsze będą częścią naszego życia, tak jak Przemek. Czasem nawet bywałam w ich domu. To u nich organizowaliśmy urodziny Melki, bo moje wynajmowane mieszkanie było na to za małe. Nie powinnam więc czuć się nieswojo. A mimo to towarzyszyło mi wrażenie, że moja obecność jest czymś niewłaściwym. Wiedziałam, że rodzice Przemka chcieliby, abyśmy do siebie wrócili. Nie powinnam im dawać nadziei na coś, co nigdy się nie ziści.
– No tak. – Zaśmiałam się nerwowo. – Melka nigdy nie była mistrzynią w dochowywaniu tajemnic. W porządku, idę do łazienki i zaraz do was przyjdę.
Przemek skinął głową i obrócił się na pięcie. Już miał wychodzić, ale nagle się zawahał.
– Aha, Martyna – zaczął, a ja w mig przejrzałam jego zamiary.
– Tak?
– To, co się wydarzyło dzisiaj rano…
Machnęłam ręką.
– Nie przejmuj się!
– Chodzi mi o to, że to nie powinno było się stać.
– Jasne. Z mojej strony to się nie powtórzy. – Uśmiechnęłam się, żeby rozładować atmosferę, ale Przemek nie dał się nabrać.
Za dobrze mnie znał.
– Chcesz pogadać?
– O czym?
– Nie wiem. To ty przyszłaś do mnie w niedzielę o wpół do siódmej, więc pomyślałem, że potrzebujesz pomocy albo… – Nie dowiedziałam się jednak, czego, oprócz pomocy, mogłabym oczekiwać, bo Przemek urwał gwałtownie.
– Radzę sobie – zapewniłam.
Bo przecież sobie radziłam, prawda? Byłam młodą samotną matką z kiepsko płatną pracą, ale nie poddawałam się mimo przeciwności losu.
– Martyna… czy coś się stało? Ktoś zrobił ci krzywdę?
Nie wierzyłam w to, co słyszę, ale w sumie nie powinnam się dziwić. Zjawiłam się u niego o świcie, w opłakanym stanie. Jego wyobraźnia z pewnością zaczęła pracować.
– Chyba nie chcę rozmawiać o tym akurat z tobą – powiedziałam. – Jesteś ostatnią osobą, której mogłabym się zwierzyć ze swoich problemów.
– Dlaczego? Kiedyś byliśmy… – Spojrzał na mnie smutno. – Byliśmy sobie najbliżsi.
– I właśnie dlatego nie będę z tobą rozmawiać o moich niepowodzeniach.
– Chodzi o faceta, tak?
– Przemek!
Pokręcił głową, minął mnie i usiadł na łóżku. Zabawny widok. Wysoki, barczysty facet siedzący na łóżku przykrytym kołdrą z Elsą i Anną. Oparł ramiona o kolana i podtrzymał głowę dłonią.
– Staram się! Naprawdę się staram ze względu na Melkę. Chciałbym mieć z tobą normalne, przyjacielskie relacje, ale ty…
– Ale ja?
Prowokowałam go. Zresztą nie po raz pierwszy. Wiedziałam, że nie powinnam była tego robić. Przemek sobie na to nie zasłużył. Mówiłam już przecież, że to naprawdę uczciwy, porządny facet. A mimo to nie potrafiłam zaprzestać tej gry pozorów, którą prowadziłam z nim jeszcze na długo przed tym, jak wyprowadziłam się z tego domu.
– Nie nadążam. Zjawiasz się tu z samego rana z rozmazanym makijażem i potarganymi rajstopami, wyglądasz jakby… – Jego spojrzenia ciskały gromy. – Nieważne! Przychodzisz, prowokujesz mnie, całujesz, a potem…
Zacmokałam. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak to wszystko wygląda z jego perspektywy, ale nie miał racji.
– Po prostu nie chciałam być sama – wyjaśniłam. – Mówiłam ci już, że przyszłam ze względu na Melkę. Stęskniłam się za nią.
– Nie powinna cię oglądać w takim stanie!
– Szkoda, że ciebie musiała oglądać, kiedy wracałeś z imprez nad ranem kompletnie nawalony! – podniosłam głos, nie zważając na to, że odgłosy naszej kłótni mogą dotrzeć do rodziców Przemka.
– Mela była wtedy malutka. Ona nawet tego nie pamięta! Ale teraz… okej, Martyna, nie zrozum mnie źle. Ja cię doskonale rozumiem, naprawdę! Nie wyszalałaś się. Witaj w klubie – przemówił do mnie łagodnym tonem. – Miałaś wolny weekend. Niepotrzebnie tutaj przyszłaś. Nie mam nic przeciwko, jasne, wpadaj, kiedy chcesz, ale nie w takim stanie.
Przełknęłam łzy. Słowa Przemka zakłuły mnie w serce, choć nie dałam tego po sobie poznać. Byłam kompletnie zagubiona. Po raz pierwszy pożałowałam, że urodziłam Melkę. Nie, nie ze względu na siebie. Nie ja byłam teraz najważniejsza. Ale Melka zasługiwała na lepszą matkę.
– Zrozumiałam. Lepiej już pójdę – powiedziałam, ale nie ruszyłam się z miejsca.
Przyznaję, miałam nadzieję, że Przemek zacznie mnie zatrzymywać.
– Nie no, mówiłem przecież, żebyś została!
Spojrzałam na siebie krytycznie.
– Ale…
Przemek w mig przejrzał moje zamiary.
– Zapytam mamę, czy mogłaby ci coś pożyczyć.
– Byłoby miło. Wiem, że narobiłam już wystarczająco dużo kłopotu, ale naprawdę wolałabym się przebrać.
– Poczekaj na mnie.
Nie musiał mi tego powtarzać. Miał rację. Dziecko nie powinno mnie oglądać w takim stanie. Byli teściowie (no dobra, to taki skrót myślowy, bo przecież nigdy nie byliśmy z Przemkiem małżeństwem) tym bardziej. Co ja sobie właściwie myślałam?
Podeszłam do okna i zatrzymałam wzrok na oszronionym trawniku. Od kilku dni mieliśmy na południu nocne przymrozki. Zbliżająca się zima zabierała dla siebie łapczywie coraz więcej. Cieszyło mnie to. Jesień była najbardziej znienawidzoną przeze mnie porą roku. Nie mogłam znieść widoku ogołoconych z liści gałęzi, który kojarzył mi się z pustką. Zima swoim pojawieniem się zawsze budziła we mnie radość. Pamiętam te harce na śniegu z lat mojego dzieciństwa. Wygłupy, rzucanie śnieżkami, jazda na sankach… W gimnazjum tylko te najbardziej atrakcyjne dziewczyny mogły liczyć na smarowanie śniegiem po twarzy i choć sam zabieg nie należał do najprzyjemniejszych, to w dziwny sposób wyrażał sympatię sprawcy do ofiary. Już jako mama uwielbiałam obserwować szeroki uśmiech na twarzy mojej córeczki, kiedy po przebudzeniu odkrywała, że przez noc napadało sporo śniegu. Zachwycała się każdym płatkiem, każdym oszronionym drzewem i każdym soplem lodu. Odkąd w wieku dwóch lat obejrzała bajkę o przygodach Elsy i Anny, uparcie powtarzała, że jej marzeniem jest zamieszkać w krainie wiecznej zimy. Czasem łapałam się na tym, że chciałabym mieć w sobie tę utraconą radość dziecka. Melka potrafiła się cieszyć z małych, pozornie nieistotnych rzeczy.
Usłyszałam za sobą odgłos otwieranych drzwi, ale nie obejrzałam się. Po chwili wyłapałam cichutki szelest poprawianej kołdry i guzików uderzających o wezgłowie łóżka. Przemek stanął obok mnie i podążył spojrzeniem za moim wzrokiem.
– Melka była zachwycona, kiedy obudziła się i zobaczyła szron. Nie dała sobie wytłumaczyć, że to nie jest śnieg!
Roześmiałam się. Cała Mela.
– Właśnie o niej pomyślałam, kiedy wyjrzałam przez okno.
– Wiesz, że idziemy dziś na drugą część Krainy lodu?
– Faktycznie, już jest w kinach!
Nie mogłam uwierzyć, że o tym zapomniałam. Mela czekała na premierę tej bajki co najmniej od pół roku! Niemal codziennie pytała, ile jeszcze zostało dni. A mnie tak po prostu wyleciało to z głowy! Przecież obiecałam jej, że pójdziemy razem. Mało tego. Dałam słowo, że zorganizuję jej kostium Elsy.
– Chcesz iść z nami? – zaproponował Przemek.
– Ale strój… Melka chciała iść do kina w kostiumie Elsy!
– Zamówiłem go dwa tygodnie temu na Allegro.
Rozumiecie już, dlaczego powiedziałam, że Przemek jest jednym znanym mi porządnym mężczyzną? On zawsze pamiętał, zawsze dotrzymywał danego słowa i zawsze był obok, kiedy jego córka tego potrzebowała. Co jak co, ale ojca dla mojego dziecka wybrałam idealnie.
– Jesteś aniołem, wiesz o tym, prawda? Naprawdę mogę z wami pójść? Obiecałam Melce, że obejrzymy tę bajkę razem.
– Jasne. Seanse są co godzinę. Na którą kupić bilety?
– Może na piętnastą? – zaproponowałam, bo była to pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy.
– W porządku. Tutaj – wskazał na wezgłowie łóżka – masz getry i sweter. Moja mama mówi, że powinny pasować.
– A czy twoja nowa dziewczyna… – zawahałam się – no wiesz, czy ona nie będzie mieć nic przeciwko, jeśli pójdziemy razem do kina?
Przemek w jednej chwili spoważniał. Spojrzał mi w oczy. Moje ciało przeszedł dreszcz. Sama już się gubiłam w swoich uczuciach. Czasem wydawało mi się, że już przepracowałam ten temat i poszłam dalej. Innym razem towarzyszyło mi wrażenie, że jedną nogą wciąż tkwię w poprzednim życiu. Taki rozkrok nie służył niczemu dobremu.
– Będzie musiała to zrozumieć. Jesteś matką mojego dziecka. Zawsze będziesz obecna w moim życiu – powiedział, a mnie zrobiło się jakoś tak cieplej na sercu.
Prawdę mówiąc, niewiele obchodziło mnie, jak Anita zareaguje na nasze wspólne wyjście do kina. Spytałam z grzeczności, a może ze zwykłej ciekawości. Nie powinnam była tego robić, ale czasem podpytywałam Melkę o nową dziewczynę ojca. Z tym że od czterolatki nie mogłam się dowiedzieć zbyt wiele. Tylko tyle, że „jest fajna, chociaż nie lubi Elsy”.
Przemek wyszedł z pokoju, a ja chwyciłam ubrania i prześlizgnęłam się do łazienki, zanim ktokolwiek mógł mnie zobaczyć. Zdjęłam przez głowę sukienkę. Zatrzymałam wzrok na swoim lustrzanym odbiciu i zrozumiałam, co Przemek miał na myśli, mówiąc, że nie powinnam była zjawiać się „w takim stanie”. Długie, rozpuszczone ciemne włosy pozostawały w nieładzie, a nad ustami zauważyłam pozostałości szminki. Resztki makijażu sprawiały, że robiłam upiorne wrażenie, ale to i tak nie było najgorsze. Na obojczykach, przedramionach, piersiach i udach miałam siniaki, które dość jednoznacznie sygnalizowały, jak spędziłam noc.
Otworzyłam szafkę z kosmetykami. Może nie powinnam była, ale przecież kiedyś tu mieszkałam, a Basię traktowałam jak bratnią duszę. Pożyczyłam więc od niej płyn do demakijażu i kilka płatków kosmetycznych. Rozprawiłam się z pozostałościami wczorajszego makijażu, umyłam zęby i związałam włosy w ciasną kitkę. Wycisnęłam z buteleczki odrobinę podkładu, aby ukryć ślady nocnej zabawy. Przemek przyniósł mi sweter z długim rękawem, który bezpiecznie wszystko zakrywał, ale dostrzegłam jedno zadrapanie na szyi. Nałożyłam też trochę podkładu na twarz i dopiero wtedy doszłam do wniosku, że wyglądam na tyle dobrze, aby pokazać się Melce i rodzicom Przemka. Odłożyłam wszystkie kosmetyki na miejsce i wyszłam z łazienki. Zwiniętą sukienkę wcisnęłam do torebki, którą znalazłam w przedpokoju i skierowałam się do salonu, z którego dobiegały odgłosy najlepszej zabawy. Z tego, co się zdążyłam zorientować, dziadek dostał rolę złego smoka, który strzeże księżniczki, a tata był rycerzem, który musi ją uratować. Chyba nie muszę dodawać, komu przypadło odgrywanie postaci księżniczki.
– Mama! – Mela porzuciła zabawę, kiedy tylko zobaczyła mnie w drzwiach. – W końcu wstałaś! Nie mogłam się doczekać!
Rozłożyłam ramiona, bo złapać w nie biegnącą w moją stronę córkę. Podniosłam Melkę i mocno przytuliłam ją do siebie. Dałam jej całusa i pogłaskałam po lśniących, jedwabiście gładkich włosach. Ona roześmiała się głośno, jak zawsze, kiedy odrywałam ją od ziemi, i zaplotła ręce wokół mojej szyi. Oderwałam od niej wzrok i zatrzymałam spojrzenie na Basi, która krzątała się w oddzielonym od salonu blatem aneksie kuchennym. W domu wyczuwalna była zdecydowana woń pyrkającego na małym ogniu rosołu. Idylla, racja? Szkoda, że już nie byłam częścią tego świata.
– Tata powiedział mi, że pójdziesz z nami do kina. To prawda? – upewniła się Melka, a kiedy potwierdziłam skinieniem głowy, pisnęła z radości. – Ale fajnie! Może przebierzesz się za Annę? Ja mam strój Elsy, gdybyś ty miała kostium Anny, to…
– Kochanie, obawiam się, że nie zdobędę dziś kostiumu Anny – weszłam jej w słowo.
Postawiłam córkę na ziemi. Gabaryty odziedziczyła zdecydowanie nie po mnie, a po ojcu. Nie była grubą, a po prostu dużą dziewczynką. Przewyższała niemal o głowę wszystkich kolegów i koleżanki z przedszkolnej grupy. Czasy, kiedy mogłam ją długo nosić na rękach, odeszły w niepamięć.
– No trudno. – Melka wyraźnie się zasmuciła, ale już po sekundzie jej humor się poprawił. – Ale kupimy popcorn?
– Kupimy, oczywiście, że kupimy – powiedziałam dla świętego spokoju.
Mela potrafiła być uparta. Mogłam mieć tylko nadzieję, że minie jej to z wiekiem, bo jej zawziętość często utrudniała codzienne życie. Nie dalej niż dwa dni wcześniej spóźniłam się do pracy, bo musiałam suszyć suszarką jej ulubioną bluzkę, którą wyprałam poprzedniego wieczoru, a która nie zdążyła przez noc wyschnąć.
Nie byłam sfiksowana na punkcie zdrowego żywienia. Moja córka doskonale wiedziała, co to gluten czy cukier, ale starałam się zachowywać umiar. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, ile soli i tłuszczu znajduje się w jednej porcji popcornu.
Podeszłam do Basi i cmoknęłam ją w lewy policzek. Zlustrowałam całe pomieszczenie. Przemek siedział na kanapie przed telewizorem i przełączał kanały. Nie zauważyłam nigdzie jego ojca. Mela usiadła obok swojego taty i wtuliła się w niego. Na ten widok poczułam, jak niewidzialna pętla zaciska mi się na szyi.
– Co u ciebie słychać? – zapytałam, przenosząc wzrok z powrotem na byłą teściową.
– Bez zmian. Wiesz, że u mnie raczej niewiele się dzieje. Gotuję rosół. Zjecie przed wyjściem do kina, prawda? – upewniła się. Nie czekając na moją odpowiedź, ciągnęła dalej: – No, ale ty pewnie jesteś głodna już teraz! Może zrobię ci jajecznicę?
Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu.
– Spokojnie, poczekam na obiad – powiedziałam, choć organizm sam mnie zdradził.
– Siadaj przy stole. Zaraz przygotuję śniadanie – postanowiła Basia, nic sobie nie robiąc z moich protestów.
Wykonałam jej polecenie. Odruchowo zajęłam miejsce, na którym zawsze siadałam, kiedy jeszcze mieszkałam w tym domu.
– A gdzie… – zawahałam się.
Po rozstaniu z Przemkiem miałam zdecydowanie lepsze relacje z jego mamą niż z tatą. Zresztą, tak było właściwie od zawsze. Basia okazywała mi sympatię, Grzegorz pozostawał wycofany. Odpowiadał na moje „dzień dobry”, ale nigdy nie nawiązał ze mną dłuższej konwersacji. To się zmieniło tylko na chwilę, kiedy zaszłam w ciążę. Matka Przemka była wściekła. Nie można jej się dziwić. Obydwoje byliśmy przed maturą. Dla matki ciąża dziewczyny syna będącego w ostatniej klasie liceum mogła oznaczać tylko jedno – zmarnowane życie. Tata Przemka nie rozpaczał jak ona. Niemal od razu zaprezentował postawę pod tytułem „zdarzyło się, trudno, żyje się dalej”. Basi przechodziło stopniowo, ale tak naprawdę wybaczyła nam dopiero, kiedy Melka pojawiła się na świecie.
Ojciec Przemka, w przeciwieństwie do jego matki, nigdy nie zaproponował mi, abyśmy przeszli na ty. Nie wyobrażałam sobie też, żebym miała do niego mówić „tato”. To słowo nie przeszłoby mi przez gardło. Początkowo był więc panem, potem, kiedy urodziła się Mela, stał się dziadkiem. Ale teraz nie miałam pojęcia, jak powinnam do niego i o nim mówić.
– Grzegorz? – Basia w mig zrozumiała, kogo mam na myśli. – Jest na górze. Zaczęliśmy remont piętra i spędza tam każdą wolną chwilę. Widzisz, nawet w niedzielę tam znika!
– Robicie remont? – pociągnęłam temat, bardziej z grzeczności niż z rzeczywistego zainteresowania.
Basia rozbiła jajo nożykiem i wrzuciła zawartość skorupki na patelnię.
– W sumie nic wielkiego. Odświeżamy pokoje. Znudziła mi się poprzednia kolorystyka.
Zapadła cisza, przerywana odgłosami dobiegającymi z telewizora. Przemek oglądał jakiś program motoryzacyjny i wyglądało na to, że i Melę zainteresował ten temat.
– A jak na studiach? – zapytała Basia.
Miałam wrażenie, że rozmowa toczy się wokół spraw zupełnie nieistotnych, bo w ten sposób mogłyśmy sobie zapewnić złudne poczucie bezpieczeństwa. Nie wchodziłyśmy na niestabilny grunt, nie groziło nam więc ugrzęźnięcie.
To Basia namówiła mnie, żebym nie rezygnowała z planów i marzeń, które miałam, zanim pojawiła się Melka. Urodziłam córkę dwa miesiące po maturze, miałam więc małe szanse na to, aby kontynuować naukę bez przerwy. Nie porzuciłam swoich aspiracji. One po prostu zeszły na dalszy plan. W pewnym momencie poczułam, że się pogubiłam. Chciałam jednocześnie być kimś, kim nigdy wcześniej nie byłam, i zostać tamtą dziewczyną, która zniknęła wraz z urodzeniem Meli. Pragnęłam spędzać z córką każdą minutę jej życia, być na każde jej zawołanie, ale zamierzałam też pójść na studia i zdobyć wykształcenie. Frustracja narastała we mnie z dnia na dzień. Basia widziała, jak się miotam, i pewnego dnia wysłała Przemka na spacer z Amelką, żebyśmy mogły w spokoju porozmawiać, posadziła mnie na kanapie, stanęła nade mną i powiedziała:
– Słuchaj, nie ma idealnych matek. Ktoś taki w ogóle nie istnieje! Mela potrzebuje szczęśliwej, spełnionej mamy! Idź na te studia. Damy sobie radę!
Chyba właśnie tego potrzebowałam – żeby ktoś podjął tę decyzję za mnie. I teraz, z perspektywy czasu, jestem wdzięczna Basi, że mocno mną wtedy potrząsnęła. Mela miała dopiero cztery lata, a już zaczynała wypracowywać sobie przestrzeń tylko dla siebie. Koleżanki z przedszkola, sekrety z babcią, czas spędzony z ojcem. Wiedziałam, że ten obszar z roku na rok będzie się powiększał. Za piętnaście, dwadzieścia lat zostałabym bez perspektyw, bez wykształcenia, bez zawodu, sama, bo przecież Melka kiedyś wyfrunie z rodzinnego gniazda. Taka kolej rzeczy, a jeśli czegoś nauczyłam się przez te dwadzieścia trzy lata, to właśnie tego, że wszyscy odchodzą.
W październiku zaczęłam trzeci rok zaocznych studiów na kierunku pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna. Od zawsze chciałam pracować z dziećmi. Bardziej z tymi młodszymi niż starszymi, więc wybór studiów wydał się oczywisty. Ale zaczynałam żałować, że postawiłam na ten kierunek. Naprawdę chciałam pracować za marne grosze w jednym z najbardziej znienawidzonych przez Polaków zawodzie? Było już jednak za późno na zmianę. Mogłam tylko mieć nadzieję, że mój zapał nie minie, kiedy zmierzę się z rzeczywistością, a ideały pozwolą mi przetrwać od pierwszego do pierwszego.
Zresztą, w tym ostatnim miałam spore doświadczenie. Od dwóch lat pracowałam w kwiaciarni. Szukałam jakiejkolwiek pracy i dlatego zgodziłam się przyjąć ten etat. Początkowo podchodziłam do nowego zajęcia z dużą dozą niepewności i niechęci. Aż nagle odkryłam, że tworzenie finezyjnych bukietów, poszukiwanie nietypowych rozwiązań i realizowanie oczekiwań klientów sprawia mi prawdziwą przyjemność. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie jest to praca odpowiadająca wyobrażeniom społeczeństwa o szeroko pojętej ambicji, ale czy naprawdę wszyscy muszą robić kariery w prestiżowych branżach i brać udział w wyścigu szczurów? Kwiaciarki też są potrzebne, ot, choćby po to, aby sprawiać komuś radość. Nie wiedziałam więc, co będę robić po studiach, ale postanowiłam je skończyć, bo dobrze jest mieć wybór.
– W porządku – odpowiedziałam na pytanie Basi. – W tym semestrze mamy mniej zjazdów. Powoli przygotowuję się do napisania pracy licencjackiej.
– Wybrałaś już temat?
– Tak. Edukacja plastyczna dzieci w klasach I–III. Może mało ambitnie, ale…
– Dlaczego mało ambitnie? – Basia postawiła przede mną talerz z jajecznicą ze szczypiorkiem i dwiema kromkami chleba grubo posmarowanymi masłem. – Skoro wybrałaś sobie taki temat, musi cię interesować.
Nie odpowiedziałam, bo zajęłam się apetycznie wyglądającą i tak samo smakującą jajecznicą. W międzyczasie Melka zdążyła zniechęcić się do oglądanego programu i zaczęła jęczeć Przemkowi, że jej się nudzi. Standardowo. Mela nie potrafi się niczym zająć na czas dłuższy niż pięć minut.
– Może porysujemy? – skapitulował Przemek i wyłączył telewizor.
Melka ochoczo przystała na jego propozycję i po chwili obydwoje zniknęli w dziecięcym pokoju, a ja zostałam sama z Basią. Dziwnie się czułam. Nie rozmawiałyśmy na osobności od… od dawna. Od czasu, kiedy wyprowadziłam się z tego domu. Od tamtej pory wszystkie nasze rozmowy przypominały służbową wymianę informacji. Łącząca nas niegdyś bliskość zniknęła. Wiadomo, stanęłyśmy po przeciwnych stronach barykady. I choć nigdy wcześniej Basia się nie wtrącała i nawet nie komentowała wybuchających coraz częściej między mną a Przemkiem kłótni, w obliczu naszego rozstania musiała stanąć po stronie syna. Z perspektywy czasu żałowałam, że w ogóle były jakieś strony.
Basia usiadła naprzeciwko mnie. Przez chwilę przyglądała mi się w ciszy, czym mnie zawstydziła. Mówiłam już przecież, że czasy zażyłości miałyśmy już dawno za sobą.
– Cieszę się, że jesteś – odezwała się ni stąd, ni zowąd.
Przełknęłam kęs chleba. Poczułam się w obowiązku wytłumaczyć jej, że moja obecność właściwie niczego nie zmienia.
– To nie tak. Ja tylko…
– Wiem. Przemek już mi to wytłumaczył. Nie powiem, że nie żałuję, bo strasznie mi przykro, ale i tak dobrze cię widzieć! Myślę, że to ważne też dla Meli. Wiesz, jak się ucieszyła, kiedy Przemek jej powiedział, że pójdziecie do kina razem, wszyscy troje?
Przypuszczam, że jej słowa miały mi poprawić humor, ale stało się zupełnie odwrotnie. Poczułam wściekłość na samą siebie. Miało być inaczej. Melka miała mieć pełną rodzinę. I co? Nie odezwałam się ani słowem, bo nie wiedziałam, co mogłabym dodać w tej sytuacji. Spuściłam wzrok. Jajecznica nagle przestała mi smakować.
– Naprawdę nic nie da się zrobić? – zapytała Basia, a ja poczułam, jak po moim policzku spływa samotna łza.
Świetnie. Jeszcze tego brakowało, żebym się rozkleiła przy matce Przemka.
– Ja…
– Przepraszam. Obiecałam sobie, że nie będę się wtrącać, ale musiałam cię o to zapytać. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że się dogadacie, że to tylko przejściowe problemy. Ale minęło już tyle czasu, a teraz do Przemka zaczęła przychodzić ta… ta cała Anita. – Nie trudno było zgadnąć, jakie uczucia żywi Basia do nowej dziewczyny syna. – Co się stało? Byliście taką dobraną parą!
Pokręciłam zdecydowanie głową. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zamierzałam ciągnąć tego tematu. Nie wtedy, nie z nią, nie w domu pełnym pięknych, ale i bolesnych wspomnień.
– Myślę, że powinnaś porozmawiać z Przemkiem.
– Próbowałam, ale on jakby się zaciął.
– Po prostu… chyba nie dojrzeliśmy jeszcze do założenia rodziny.
– I tylko tyle? – Basia nie chciała uwierzyć w moje lakoniczne tłumaczenie.
– Nie ten czas, nie to miejsce – podsumowałam filozoficznie i wstałam od stołu.
Posprzątałam po sobie i wyminęłam Basię. Włożyłam talerz i widelec do zmywarki.
– Pójdę do Melki i Przemka – powiedziałam, nie patrząc na nią.
Śnieg, który spadł w nocy, dawno już zdążył stopnieć. Ciągnęłam za sobą sanki, które grzęzły w szarej brei, ale wiedziałam, że łatwiej pójdzie mi pokonanie w ten sposób tych kilkuset metrów, które dzieliły przedszkole od mieszkania, niż wytłumaczenie Melce, że nie wrócimy na sankach do domu, bo leżący jeszcze rano na chodnikach śnieg zamienił się w błoto. Mela siedziała oparta wygodnie o metalowy stelaż i powtarzała dialogi z Krainy lodu. Odkąd Przemek poprzedniego dnia po kinie odwiózł nas do domu, nie mówiła o niczym innym. I choć ja uważałam, że druga część bajki była zbyt skomplikowana jak na możliwości czterolatki, Melka nic nie robiła sobie z tego, że połowy filmu po prostu nie zrozumiała. Już dziesięć razy zdążyła zmienić zdanie na temat bożonarodzeniowego prezentu. Po projekcji była zdecydowana na magicznego konia Elsy, Nokka, ale potem obejrzałyśmy w sieci gadżety i zabawki z bajki. Nie wiedzieć czemu Melę zafascynowały perfumy z Elsą. Tłumaczyłam jej, że jest jeszcze za mała, aby ich używać, ale ona się uparła, a ja w duchu przeklinałam człowieka, który postanowił zarobić pieniądze na, litości!, perfumach z Elsą. W najbliższej przyszłości na sklepowych półkach spodziewałam się papieru toaletowego z licencją z Krainy lodu.
Musiałam przyznać, że niedzielne popołudnie było zaskakująco miłe. Właściwie wyszliśmy we trójkę pierwszy raz od czasu, kiedy rozstałam się z Przemkiem. Owszem, ze względu na Melę spędzaliśmy razem czas – sporadycznie Przemek zamiast zabierać naszą córkę do siebie, odwiedzał ją, a wtedy bawiliśmy się razem czy graliśmy w planszówki – ale nie wychodziliśmy z domu. Atrakcje w stylu kina, zoo czy wycieczki miała dzielone pomiędzy dwoje rodziców.
– Tak sobie pomyślałem – zaczął Przemek, kiedy zjeżdżaliśmy windą na parking podziemny – że może moglibyśmy to kiedyś powtórzyć?
– Może moglibyśmy. – Uśmiechnęłam się do niego, na co Mela aż podskoczyła z radości.
– Tak, chodźmy jeszcze raz na Krainę lodu!
Właściwie wszystko przebiegłoby idealnie, gdyby w drodze powrotnej Przemek nie odebrał telefonu od Anity. Siedziałam obok niego, a w samochodzie panowała idealna cisza, siłą rzeczy słyszałam więc te wszystkie wrzaski. Groziła rozstaniem, jeśli Przemek jeszcze raz wyłączy telefon, kiedy będzie ze mną. Próbował jej tłumaczyć, że był w kinie, więc musiał to zrobić, ale nie trafiało do niej żadne tłumaczenie.
– Jest zazdrosna – powiedziałam, kiedy wzburzony Przemek zakończył rozmowę i cisnął telefon na deskę rozdzielczą.
– Przesadza. Wiele razy tłumaczyłem jej, że ty i Mela zawsze będziecie częścią mojego życia, ale widać nie potrafi tego zrozumieć.
Odwróciłam się, aby zerknąć na Melkę. Spała w najlepsze w foteliku. Podróż samochodem od zawsze działała na nią usypiająco.
– Może ma szósty zmysł i wyczuła, co wydarzyło się dzisiejszego poranka?
Sama nie wiem, dlaczego do tego nawiązałam. Obserwowanie, jak Przemek wije się i kręci, nie sprawiało mi przyjemności. Chyba podświadomie dążyłam do tego, aby potwierdził, że to, do czego między nami doszło, było ważne. Nie, taka deklaracja niczego nie zmieniłaby między nami. Dla mnie i Przemka było już za późno. Wydaje mi się, że kierowałam się próżnością. Po prostu chciałam poczuć się lepiej.
– Nic się nie wydarzyło. – Przemek zacisnął szczęki. – Byłaś pijana.
– Ja – tak, ale ty…
– Mieliśmy już do tego nie wracać!
– Przepraszam – wymamrotałam i odwróciłam wzrok.
Nie podejmowałam już tego tematu, ale kiedy Przemek zatrzymał się przed klatką schodową bloku, w którym mieszkałyśmy z Melą, powiedział coś dziwnego. Coś, co zapadło mi w pamięć i sprawiło, że następnego dnia nie mogłam przestać o tym myśleć.
– Ona po prostu wie, że nigdy nie będzie tobą.
Nie musiał dodawać, kim jest owa „ona”. Przekaz był jasny, przynajmniej w tamtym momencie.
Ale kiedy wieczorem położyłam Melę spać, zaczęłam się zastanawiać, co właściwie Przemek miał na myśli. Czy chodziło mu tylko o to, że jestem mamą jego córki, co z automatu stawia mnie na odmiennej pozycji niż każdą inną kobietę w jego życiu? A może miał na myśli, że to, co się między nami wydarzyło, było niepowtarzalne i już nigdy z nikim tego nie przeżyjemy?
Dumałam nad tym również w drodze powrotnej z przedszkola do domu. To, co mówiła Melka, docierało do mnie piąte przez dziesiąte, ale jakimś cudem udawało mi się zgadywać, które postacie z bajki cytuje, i tylko raz się pomyliłam.
Pokonanie drogi, której przejście zwykle zajmowało dwie minuty, tym razem zabrało nam kwadrans. Zatrzymałam się przed klatką schodową zziajana. Tylko rodzic czterolatka wie, jak trudne jest przeciągnięcie sanek z dzieckiem przez chodnik pokryty błotem. Melka zeszła z sanek, a ja oceniłam ich stan. Płozy były całe zdarte.
– A wiesz, że żadna z dziewczynek nie była jeszcze na Krainie lodu? – zagadnęła Mela.
– Czyli byłaś pierwsza – skomentowałam, bo wiedziałam, jak bardzo moja córka lubi być pierwsza.
Wbiłam kod do domofonu i po chwili rozległo się charakterystyczne trzaśnięcie, informujące o tym, że wprowadziłam prawidłową sekwencję cyfr. Przytrzymałam drzwi, żeby Melka mogła wejść do środka, po czym wtarabaniłam się za nią z sankami. Mieszkamy na pierwszym piętrze, więc nie musiałam długo ich dźwigać. Postawiłam sanki przed drzwiami, postanowiwszy, że wniosę je do mieszkania, kiedy wyschną. Wsunęłam klucz do zamka i otworzyłam drzwi.
Lubiłam to mieszkanie, choć miałam świadomość, że jest tylko tymczasowe. Właśnie w tym widziałam największy minus wczesnego macierzyństwa – moja córka od początku przyzwyczajała się do tej przejściowości, która w naszym życiu była już właściwie stanem permanentnym. A ja nade wszystko chciałam dla niej czegoś stałego. Dla niej i dla siebie, bo poza tym czasem, kiedy żyła moja mama, i tymi dwoma latami, przez które mieszkałam z Przemkiem w domu jego rodziców, nie znałam pojęcia stałości.
Kiedy już się rozebrałyśmy i umyłyśmy ręce, Melka zażyczyła sobie banana. Oczywiście, miałam w domu wszystkie owoce – jabłka, mandarynki, pomarańcze, kiwi i czego tylko dusza zapragnie – ale brakowało akurat bananów. Ryk. Moje tłumaczenie. Płacz. Bo ona chce banana, i koniec.
– Kurwa mać – szepnęłam na tyle cicho, że byłam pewna, iż Melka nie mogła mnie usłyszeć, ale pozbawiła matkę resztek złudzeń, oznajmiając tryumfalnie:
– Słyszałam!
W końcu udało mi się zapanować nad sytuacją. Zadzwoniłam do siostry, prosząc, aby po drodze do mnie kupiła banany, bo bez nich dziecko mi się zapłacze, i zajęłam Melę kolorowanką. Miałam dla siebie jakieś pięć minut.
– Kochanie, muszę szybko posprzątać mieszkanie, bo niedługo będzie u nas ciocia Małgosia. Pamiętasz, mówiłam ci, że ma do nas przyjechać? Przywiezie ci banany.
Mela wręcz uwielbiała moją siostrę. Z wzajemnością. Małgosia obraziła się na mnie na śmierć i życie, kiedy dowiedziała się, że w wieku osiemnastu lat zaszłam w ciążę, ale – podobnie jak matka Przemka – oszalała na punkcie Melki, kiedy tylko ją zobaczyła. Wszystkie moje winy poszły w niepamięć. Zawdzięczałam córce tę dyspensę, choć Małgosi wciąż zdarzało się przypominać mi, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym była bardziej odpowiedzialna. Wpuszczałam te uwagi jednym uchem, a drugim wypuszczałam. Taka już była rola starszej siostry: starać się chronić tę młodszą przed błędami.
Był taki czas, kiedy oddaliłyśmy się z Małgosią od siebie, dlatego cieszyło mnie to, że ponownie udało nam się znaleźć do siebie drogę. Dzieliło nas coś więcej niż tylko różnica wieku. Przez tych kilka najtrudniejszych lat w ogóle nie utrzymywałyśmy ze sobą kontaktu. Ja byłam jeszcze za młoda, aby stanowić o sobie, a ona… Sama nie wiem. Może po prostu potrzebowała czasu, może i ona się buntowała przeciwko temu, co nas spotkało?
Kiedy odezwała się po latach, byłam na nią wściekła. Wydawało mi się, że już nigdy nie odbudujemy tej siostrzanej relacji. Małgosia była dla mnie obcą osobą. A jednak więzy krwi okazały się silniejsze: niedługo później mogłam już powiedzieć, że siostra jest moją najlepszą przyjaciółką. Mama na pewno patrzyła na nas z góry i uśmiechała się, widząc, jak bliskie się sobie stałyśmy. Spotykałyśmy się regularnie. Nasze córki dorastały razem. Między Melą a Julką i Zuzą – bliźniaczkami – były tylko dwa lata różnicy. W weekendy zjazdowe często zawoziłam córkę do Małgosi. Ja też czasem zostawałam z bliźniaczkami, kiedy moja siostra z mężem chcieli spędzić czas tylko we dwoje. Było tak, jak w każdej innej rodzinie. Ale my miałyśmy jeszcze swoją małą tradycję.
Choćby skały się waliły, a mury pękały, musiałyśmy się spotkać drugiego grudnia, w rocznicę urodzin naszej mamy. Tak, urodzin, nie śmierci. Od sześciu lat spędzałyśmy ją w taki sam sposób – oglądając zdjęcia, wspominając mamę, śmiejąc się, płacząc, pijąc wino i wyobrażając sobie, jak wyglądałby ten dzień, gdyby ona była z nami. Nie tylko zresztą ten jeden dzień. Lubiłyśmy dyskutować o tym, jak wyglądałoby całe nasze życie. Z pewnością zupełnie inaczej. Bo od śmierci mamy właściwie wszystko się zaczęło, choć może powinnam raczej powiedzieć: skończyło.
***
Małgosia przyniosła butelkę białego półsłodkiego wina, które musiało poczekać, aż Melka pójdzie spać. Robert, mój szwagier, został z dziewczynkami, nie musiałyśmy się więc spieszyć. Miałyśmy przed sobą całą noc. Wprawdzie o dziewiątej otwierałam kwiaciarnię, a wcześniej musiałam zaprowadzić Melę do przedszkola, ale nie potrzebowałam dużo snu. Perspektywa wieczoru spędzonego z siostrą naprawdę mnie cieszyła i kiedy tylko parę minut po dwudziestej Melka zamknęła oczy, popędziłyśmy do kuchni po kieliszki i korkociąg.
– Otwórz. – Wyjęłam z lodówki schłodzoną butelkę i podałam ją Małgosi. – Czyń honory starszej siostry!
– Mogłabyś się nauczyć otwierać wino! – Moja siostra przewróciła oczami.
To prawda. Uwierzycie, że nie potrafię używać korkociągu? Podobno to nic skomplikowanego, ale mnie ta czynność przerasta. Kiedyś próbowałam i poraniłam sobie szkłem dłoń, dlatego już więcej nie zdobyłam się na odwagę.
Z kuchni przeniosłyśmy się na kanapę do dużego pokoju. Małgosia rozlała wino do lampek, a ja znalazłam jakąś komedię romantyczną na Netfliksie. Wiedziałam, że i tak jej nie obejrzymy, ale lubię, kiedy coś leci w tle. Siostra podała mi kieliszek i rozsiadła się wygodnie obok mnie.
– To co, zdrowie? – Ostrożnie podniosła wypełnioną aż po brzegi lampkę.
W swoim towarzystwie mogłyśmy zrezygnować z zasad savoir-vivre'u i napełnić cały kieliszek.
– Za mamę!
– Za mamę!
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20