Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sprawdź, co kryje się za kolejnymi drzwiami luksusowego domu!
Osiedle Pogodne – poznaj jego tajemnice
Dla Judyty utrzymanie pozorów jest ważniejsze od szczęścia. Udaje więc, że jej rodzina jest idealna, a swoje smutki topi w coraz głębszym kieliszku. Ale nie jest jedyną osobą w tej rodzinie, która kłamie. Dominik od lat ukrywa, że jest gejem. Ich córka udaje, że nic nie wie o rodzinnych problemach.
Czy ta rodzina już zawsze będzie żyć w kłamstwie.
Co musi się wydarzyć, żeby zaczęli mówić prawdę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Autor: Magdalena Majcher
Redakcja: Agnieszka Pietrzak
Korekta: Zuzanna Wierus
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: Izabela Kruźlak
Zdjęcia na okładce: shutterstock/Aris Suwanmalee; Getty Images/Vincent Besnault; Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Magdalena Majcher
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2020
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-648-1
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
Małgorzacie Gilewskiej
Kiedy Judyta wychodziła za Dominika, padał ulewny deszcz. Matka szepnęła jej wtedy do ucha, że najwyraźniej wszystkie zakochane w panu młodym kobiety go opłakują. Ona, chociaż utrzymywała, że nie wierzy w zabobony, poczuła się naprawdę wyjątkowo. W końcu Dominik wybrał właśnie ją. W piętnastą rocznicę ślubu słowa mamy wciąż rozbrzmiewały w głowie Judyty. Ciągle chciała w nie wierzyć.
Jolanta skrupulatnie pilnowała tego, żeby córka miała życie szczęśliwsze niż ona sama. Nie pozwoliła, aby ślub odbył się w maju, bo wiadomo, że maj i listopad to najgorsze miesiące na składanie przysięgi małżeńskiej, namówiła córkę i przyszłego zięcia, żeby pobrali się w kościele, w którym Judyta została ochrzczona, bo to dobrze wróży na przyszłość, i zadbała o to, żeby świadkami byli panna i kawaler. Na ślubie Jolanty świadkowały dwie kobiety, i nic dobrego z tego nie wyszło. Jolanta wprawdzie doskonale wiedziała, dlaczego jej małżeństwo się rozpadło, ale uważała, że gdyby posłuchała swojej matki i w dniu własnego ślubu dopilnowała pewnych spraw, miałaby większe szanse na powodzenie. Wierzyła w pecha, fatum i niesprzyjające okoliczności.
Judyta podeszła do okna i oparła głowę o szybę. Kiedy planowali sprzedaż czteropokojowego mieszkania na jednym z bielskich blokowisk i zaczynali szukać domu, postawiła tylko jeden warunek. Kuchnia ma być widna i przestronna. W zasadzie nic innego jej nie obchodziło. To Dominik narzekał na lokalizację, cenę, metraż czy dojazd. Ona po prostu chciała mieć kuchnię z dużymi oknami wychodzącymi na wschód. Udało się. Od razu pokochała ten dom. Czasem jest tak, że po przeprowadzce człowiek długo nie może się odnaleźć w nowym miejscu. Judyta nawet przez sekundę nie czuła się obco w nieznanych wnętrzach. Pierwszego wieczoru rozsiadła się wygodnie na kanapie i orzekła, że jest u siebie.
Stojąc przy kuchennym oknie i lustrując okolicę, Judyta złapała się na myśli, że powinna czuć się spełniona. Miała wszystko, co wydaje się niezbędne do szczęścia. Rodzinę – tego samego męża od piętnastu lat i dwoje fajnych dzieciaków, wspierającą mamę, przyjaciółkę, dom, o jakim wielu może tylko pomarzyć, zdrowie, pracę, pieniądze. Piętnaście lat wcześniej, wychodząc za Dominika, wyobrażała sobie, że będzie dokładnie w tym miejscu, w którym się znajdowała. A jednak coś było nie tak.
Słońce świeciło wysoko. Temperatura dobijała do trzydziestej kreski powyżej zera. Pogoda zupełnie nie przypominała tej sprzed piętnastu lat. Tamten czerwiec był wyjątkowo chłodny. Nie była na to przygotowana. Zamówiła suknię ślubną z dużym dekoltem i odkrytymi ramionami. W kościele trzęsła się z zimna.
Z miejsca, w którym stała, widziała salon, który pełnił również funkcję jadalni. Na pięknie nakrytym stole stały półmiski z daniami. Część przygotowała sama, pozostałe zamówiła z cateringu. Prawdę mówiąc, wolałaby zorganizować przyjęcie w restauracji, ale wiedziała, że to zostałoby źle przyjęte przez rodzinę męża. Jej członków obejmowała niepisana zasada, że rodzinne uroczystości odbywają się w domach. Judyta nie była entuzjastką tego zwyczaju, ale go kultywowała, bo odkąd tylko sięgała pamięcią, marzyła o tym, żeby stać się częścią dużej, wielopokoleniowej rodziny. Ona miała tylko mamę. Dziadkowie zmarli, kiedy Judyta była mała, a ojciec nigdy się nią nie interesował. W Wigilię siadywały więc przy stole we dwie. Judyta bardzo kochała swoją matkę, ale nawet najlepsza mama nie mogła zastąpić dziecku ojca, rodzeństwa i dziadków. Judyta często więc fantazjowała. Uciekała w świat dziecięcych marzeń i znajdowała w nim schronienie.
Kiedy poznała Dominika, a kilka miesięcy później jego rodzinę, zachłysnęła się tym tradycjonalizmem, ale teraz coraz częściej czuła się nim zmęczona. Naprawdę wolałaby spędzić rocznicę ślubu tylko z mężem, zamiast organizować huczne przyjęcie dla kilkunastu osób.
Oderwała wzrok od samochodu stojącego na podjeździe sąsiadów. Wygładziła sukienkę i podeszła do szafki. Wyjęła z niej kieliszek. Postawiła go na blacie i wyciągnęła z lodówki butelkę wina. Nalała sobie alkoholu i pociągnęła z kieliszka solidny łyk. Cierpki smak rozszedł się po podniebieniu.
– Nie pij. – Dominik nagle zmaterializował się przy jej boku. – Wiesz, że moja matka tego nie lubi.
– To tylko wino. – Judyta wzruszyła ramionami. – Boli mnie głowa.
– To weź tabletkę, zamiast pić.
Dominik wyszedł z kuchni. Minął się w drzwiach z Julką, która zbiegła ze schodów z naburmuszoną miną.
– Mamo, naprawdę muszę tu z wami siedzieć? Nie mogę pójść do Zuzki?
Judyta westchnęła ostentacyjnie i posłała córce karcące spojrzenie. Julka wykazywała coraz mniejsze zainteresowanie rodzinnymi spotkaniami i w głębi duszy Judyta ją rozumiała. Dziewczyna miała czternaście lat. W tym wieku spotkania z koleżankami wydają się atrakcyjniejsze od rodzinnych spędów, ale nie mogła przyznać jej racji.
– Nie mam nic przeciwko twojej znajomości z Zuzią, ale w taki dzień jak dziś powinnaś być ze swoją rodziną – powiedziała, odstawiając kieliszek na blat. – To nasza rocznica ślubu!
– Taka sama, jaka była rok temu, i taka sama, jak będzie za rok. – Nastolatka przewróciła oczami. – No, mamo… Wrócę, zanim goście wyjdą.
– W takim razie twoich urodzin też już nie będziemy obchodzić, bo przecież świętowaliśmy je rok temu i będziemy świętować za rok.
Julka zacisnęła ze złością pięści i obróciła się na pięcie.
– Przebierz się! – krzyknęła za nastolatką matka.
Kiedy Julka była mała, Judycie wydawało się, że gdy córka podrośnie, życie stanie się łatwiejsze. Nie trzeba będzie wstawać w nocy, zmieniać pampersów, usypiać, karmić na żądanie. Teraz oddałaby wszystko, żeby zawrócić dziewczynę do etapu niemowlęctwa i ją w nim pozostawić. Julka dorastała, miała swoje zdanie, zwykle zgoła odmienne od zdania rodziców, upierała się przy swoim i wykłócała. Za nic w świecie nie chciała się dopasować do rodziny. Wiecznie musiała iść pod prąd.
Antek urodził się jakby na osłodę dla matki zmęczonej fochami dorastającej dziewczyny. Był zupełnie inny niż Julka. Elastyczniejszy, bardziej ugodowy i rozkoszny. Judyta – jak zresztą każda matka – nigdy nie przyznałby się do tego głośno, ale miała swoje ulubione dziecko. Nic nie mogła poradzić na to, że to właśnie szczery uśmiech czterolatka rozmiękczał jej serce.
Włożyła kieliszek do zmywarki i poszła do salonu, gdzie Antek oglądał bajkę. Starała się ograniczać czas, który dziecko spędzało przed telewizorem, ale tego dnia miała tyle na głowie, że najlepszym wyjściem wydawało jej się włączenie kreskówki. Dominik kręcił się nerwowo po pomieszczeniu, próbując zawiązać krawat.
– Daj to – powiedziała do męża.
Posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie.
– Dzięki. Mam czterdzieści lat, a nadal nie nauczyłem się wiązać krawata.
Kąciki ust Judyty uniosły się o kilka milimetrów.
– Podobno na naukę nigdy nie jest za późno! – podsumowała z uśmiechem, poprawiając mężowski krawat. – Poszedłbyś na górę sprawdzić, czy Julka się przebrała?
– Czasem wydaje mi się, że to ona, a nie Antek, ma cztery lata. – Dominik pokręcił głową z dezaprobatą. – Ciągle jej trzeba pilnować!
Mężczyzna udał się na górę, a Judyta zobaczyła przez okno, że na ich podjeździe zatrzymał się samochód. Wcześniej uprzedziła ochroniarza, że tego dnia będą mieć gości, i podała numery rejestracyjne pojazdów. Czasami denerwowały ją te wszystkie środki bezpieczeństwa, ale z drugiej strony dzięki temu mogła się czuć pewnie.
Uśmiechnęła się, widząc przyjaciółkę pomagającą jej matce wysiąść z auta. Judyta i Malwina poznały się w podstawówce. Pierwszego dnia szkoły usiadły razem w ławce i od tamtej pory były nierozłączne. Malwina była częstym gościem w rodzinnym domu koleżanki. Jolanta bardzo polubiła przyjaciółkę córki i utrzymywały stały kontakt. Judyta cieszyła się, że dwie tak bliskie jej kobiety znalazły wspólny język i dobrze się czuły w swoim towarzystwie. Czasem nawet wychodziły we trójkę do kina czy teatru. Mama i przyjaciółka były dla Judyty podporą, kiedy straciła drugą ciążę. To one wyciągnęły ją z dołka i przywróciły wiarę w życie. Dominik dużo wtedy pracował. To był lipiec, szczyt sezonu wakacyjnego. Turyści eksplorowali najróżniejsze zakątki Starego Kontynentu. Judyta roniła ciążę, a Dominik był nad Rzymem, Londynem, a może nad Palermo. O wszystkim dowiedział się po wylądowaniu, kiedy Judyta już wypłakiwała się Jolancie i Malwinie. Przyjaciółka potem pojechała odebrać Julkę ze szkoły, a matka z nią została. Judyta była tak rozżalona nieobecnością męża, że już tylko chwila dzieliła ją od wyznania mamie prawdy. Ale tego nie zrobiła. Dopóki nie wypowiedziała swoich przypuszczeń na głos, mogła jeszcze udawać, że to tylko projekcja jej zmęczonego codzienną rutyną umysłu. Wciąż istniał cień szansy, że sobie to wszystko wymyśliła.
Szybkim krokiem podeszła do drzwi, aby je otworzyć. Dźwięk silnika samochodu oderwał Antka od bajki. Chłopczyk plątał się teraz niecierpliwie przy jej nogach, aby przywitać się z babcią i ulubioną ciocią. Jakiś czas temu Dominik zwrócił jej uwagę, że ciociami dla dzieci są jego siostry, a nie obca osoba, ale Judyta uciszyła go, przypominając, że Malwina jest jej bliska jak siostra.
– Babcia! Ciocia! – ekscytowało się dziecko.
Jolanta czule pogłaskała wnuczka po policzku, po czym przywitała się z córką. Malwina potarmosiła włosy malca i czule uściskała przyjaciółkę.
– Piętnaście lat, kto by pomyślał! – powiedziała, przekazując na jej ręce prezent zawinięty w srebrny papier. – Nie mam najmniejszych szans na pobicie twojego rekordu!
Zamieszanie skłoniło Julkę, która na szczęście się przebrała, i Dominika do zejścia na dół. Stosunki panujące między Malwiną a Dominikiem można było określić jako poprawne. Nigdy nie zapałali do siebie szczególną sympatią, nad czym ubolewała Judyta. Julka natomiast szalała za przyjaciółką matki, co nie do końca odpowiadało Dominikowi. Wolałby, żeby jego córka znalazła sobie inną idolkę. Malwina była w porządku, ale totalnie nieprzewidywalna. Nie znała pojęcia stałości.
– Przecież sama mówiłaś, że małżeństwo to przeżytek – zwróciła Malwinie uwagę Julka.
– Szkoda, że nie słuchasz moich innych wypowiedzi. – Malwina konspiracyjnie mrugnęła do nastolatki. – Na przykład o tym, że fizyka do czegoś ci się jednak przyda w życiu!
Julka przewróciła oczami i podeszła do babci. Judyta obserwowała je na przestrzeni lat z coraz większym niedowierzaniem. Dziewczyna nie miała w sobie nic z matki ani ojca. Z każdym rokiem stawała się bardziej podobna do babki. Zarówno Jolanta, jak i Julia były niskie, a przy tym dość korpulentne, co stanowiło przyczynę kompleksów nastolatki. Judyta uważała, że niepotrzebnie, bo krągłości dodają jej uroku, ale dorastająca dziewczyna miała problem z zaakceptowaniem swojej figury.
– Nasza fizyczka jest straszna – podsumowała Julka, zamykając drażliwy dla siebie temat.
Malwina była z wykształcenia fizykiem. Wykładała na Uniwersytecie Śląskim i Uniwersytecie Jagiellońskim, a w tak zwanym międzyczasie angażowała się w projekty badawcze. Brakowało jej czasu na to, żeby po prostu żyć. Może dlatego wszystkie jej związki spotykał ten sam los? Rozpadały się po kilkunastu miesiącach, czasem kilku latach. Była w trakcie trzeciego rozwodu. Powtarzała, że nauka wymaga poświęceń.
– Wciąż nie tracę nadziei na to, że zostaniesz czwartą w historii laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki! – roześmiała się Malwina.
– Chyba piątą, po tobie – powiedziała Judyta, gestem zachęcając matkę i przyjaciółkę, aby weszły do salonu.
Zaproponowała gościom kawę, ale spotkała się z odmową. W tak gorący dzień nikt nie miał ochoty na ciepłe napoje. Podała więc wodę i usiadła naprzeciwko Julki, która już zdążyła wyciągnąć z kieszeni swój smartfon i pogrążyć się w wirtualnym świecie. Przez długi czas Judyta starała się trzymać dzieci z dala od elektroniki, ale technologia weszła do życia ich rodziny zupełnie niepostrzeżenie. Nawet koledzy Antka z przedszkola doskonale radzili sobie z obsługą tabletu czy smartfona. Julka wierciła rodzicom dziurę w brzuchu o telefon tak długo, aż w końcu skapitulowali.
– Julko, mamy gości – Judyta dyskretnie upomniała córkę, która z niezadowoloną miną schowała smartfon z powrotem do kieszeni.
Judyta była zmęczona rolą złego policjanta, która zawsze przypadała jej. To ona, a nie Dominik, była od ustalania zasad i ich egzekwowania. On pochodził z tradycyjnej rodziny, w której to kobieta była od wychowywania dzieci. Judyta miała wrażenie, że najczęściej wypowiadanymi przez jej męża słowami są: „Zapytaj mamę, czy możesz”. Sam był od rozpieszczania i zabawy. Judyta uważała, że to niesprawiedliwe, bo przez to ona była tą złą, a on kochanym tatusiem, który pozwala dzieciom na wszystko.
– Nic się nie dzieje – zapewniła córkę Jolanta. – Niech sobie odpisze.
– Problem polega na tym, że ona cały czas tylko odpisuje – westchnęła Judyta.
– Nie moja wina, że nie pozwoliłaś mi pójść do Zuzki!
– Wystarczy – wtrącił się Dominik. – Zaraz przyjdą moi rodzice. Julko, zachowuj się, dobrze?
Nie widział żadnego problemu w tym, że dzieci rozrabiają przy matce Judyty, ale kiedy na horyzoncie pojawiali się jego rodzice, wymagał absolutnego posłuszeństwa. Wszystko musiało być na tip-top: mieszkanie wysprzątane, stół suto zastawiony, żona uśmiechnięta, a dzieci posłuszne i zadowolone. Judyta skrycie współczuła tego mężowi. Jego ojciec był człowiekiem autorytarnym i stanowczym. Wzbudzał respekt nie tylko u swojego syna, który zresztą sprawiał wrażenie, jakby się go bał. Przypuszczała, że właśnie z powodu trudnych relacji z ojcem Dominik był wobec dzieci zbyt łagodny. Nie chciał, aby powtórzył się scenariusz znany mu doskonale z rodzinnego domu.
Judyta nawet się nie łudziła, że przy rodzinie męża uda jej się swobodnie porozmawiać z matką i przyjaciółką. Teściowie, a zwłaszcza teść, wprowadzali dziwną atmosferę. Kiedy na horyzoncie pojawiał się Franciszek, powietrze gęstniało. Dla Judyty nawiązanie z nim relacji było trudne, bo sama wychowywała się bez ojca, nie miała więc pojęcia, jaka powinna wyglądać rola mężczyzny w rodzinie. Nawet ona wiedziała jednak, że teść jest zbyt wymagający i ostry.
Matka Dominika była totalnym przeciwieństwem swojego męża. Łagodna, współczująca, zaangażowana i ciepła. Judyta czasem łapała się na tym, że zastanawia się, jak taka kobieta jak Elżbieta przeżyła tyle lat z człowiekiem o tak silnym i trudnym charakterze. Może przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągają?
Zadzwonił dzwonek. Judyta przeprosiła i wstała od stołu, kątem oka obserwując, jak Dominik sztywnieje. Z dwojga złego lepiej, żeby ojciec był nieobecny, tak jak jej tata, niż żeby dorosłe dzieci tak na niego reagowały.
Franciszek uwielbiał sprawować kontrolę, nie tylko nad własnym życiem. Nigdy nie udzielał rad, przynajmniej nie w taki sposób, jak większość ludzi. Nie mówił: „Ja na twoim miejscu…”, czy: „Uważam, że powinieneś zrobić tak…”. Nie. On po prostu wydawał polecenia. „Tego nie rób”, „przyjmij tę pracę”, „idź na studia”. Judyta przypuszczała, że zaplanował życie swojemu synowi, jeszcze zanim on przyszedł na świat. Co ciekawe, wobec Emilii i Mileny nie był aż tak krytyczny. Owszem, wtrącał się do ich życia, ale robił to mniej inwazyjnie. Elżbieta często żartowała, że gdyby Dominik nie przyszedł na świat jako trzecie dziecko w rodzinie, prawdopodobnie próbowaliby aż do skutku, bo marzeniem Franciszka było spłodzić syna i przekazać dalej swoje nazwisko. Córki kochał swoją dziwną miłością, ale to były tylko kobiety. Nie miały takich możliwości jak mężczyzna. Franciszek czekał więc coraz bardziej niecierpliwie na męskiego potomka, a kiedy w końcu pojawił się upragniony syn, postanowił go ukształtować na swoje podobieństwo.
Niestety, Dominik był bardziej podobny do matki, przez co jego uroda wydawała się taka… kobieca. Długie rzęsy, delikatna skóra, pełne usta i wąskie ramiona. Od małego był chorowity. Co chwilę łapał mniej i bardziej poważne choroby. I w ogóle był jakiś taki mało męski ten jedyny syn Franciszka. Ojciec głęboko wierzył w to, że Dominik pójdzie w jego ślady i zostanie prokuratorem, jednak jemu zamarzyło się latanie. Franciszek, dla którego całym światem były paragrafy i ustępy, nie rozumiał tej fascynacji syna. Przez cały czas próbował przekonać go do swoich racji, ale Dominik jakby się zaciął. Latanie i latanie – tylko to mu było w głowie. Postanowił, że zostanie pilotem. Niby zawód nie taki zły, ale co prokurator, to prokurator. Na honorze Franciszka pojawiła się skaza, kiedy po latach żona uświadomiła mu, że syn zarabia o wiele więcej od niego, ale i tak uważał, że Dominik źle wybrał swoją życiową drogę.
Judyta wiedziała, jak bardzo mąż przeżywa brak akceptacji ze strony ojca, dlatego na każdym kroku próbowała go dowartościować. W tym czterdziestoletnim mężczyźnie wciąż widziała małego chłopca, który próbuje sprostać wymaganiom taty. Żal jej było męża. Nie zasłużył sobie na taki los, nawet jeśli ją okłamywał.
Otworzyła drzwi. Do domu wparowała najstarsza z rodzeństwa Milena ze swoim mężem i trójką dzieci w wieku nastoletnim. Siedemnaście, piętnaście i czternaście lat – syn i córki szwagierki przyszli na świat niemal rok po roku. Judyta skrycie podziwiała siostrę Dominika. Pamiętała, jak to wyglądało, kiedy jej dzieci były małe. Nie spała po nocach, miała wrażenie, że doba jest stanowczo zbyt krótka. Nie wyobrażała sobie, jak poradziła sobie Milena, pomiędzy dziećmi której była tak mała różnica wieku.
– Cześć, ciociu. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu – wyrzuciła z siebie Karolina, najmłodsza, i już pobiegła do salonu, żeby przywitać się z Julią.
Judyta liczyła, że obecność kuzynostwa poprawi córce humor.
– Są już rodzice? – zapytała Milena, rzucając nerwowe spojrzenie w stronę pokoju, w którym zebrali się już goście.
– Przecież na podjeździe nie ma ich samochodu – powiedział Kamil, jej mąż. – Cześć, Judytko! – Ucałował gospodynię w policzek. – Wszystkiego dobrego!
Dominik nieśmiało wychylił się z pokoju i przywitał z siostrą i szwagrem. Kiedy Judyta poznała rodzinę swojego – wtedy jeszcze przyszłego – męża, miała wrażenie, że oto trafiła na plan amerykańskiego serialu, w którym wszyscy się kochają i są wobec siebie serdeczni. Z biegiem lat zaczęła jednak dostrzegać pojedyncze pęknięcia na tym idealnym wizerunku. Wszyscy żyli ze sobą blisko, bo tego wymagał ojciec, ale ich kontakty były naznaczone swego rodzaju sztucznością.
– No, chodź do mnie! – Milena wyciągnęła ręce w stronę brata, żeby go uściskać. – Piękna rocznica, gratuluję wam!
Dzwonek zadzwonił po raz kolejny. Franciszek tradycyjnie nie czekał na to, aż ktoś otworzy mu drzwi, tylko nacisnął klamkę i bez pardonu wtargnął do środka. Elżbieta szła za nim, jak zawsze lekko zakłopotana bezpośredniością męża. Judycie przyszło do głowy, że całe życie teściowej sprowadza się do zacierania wrażenia, które sprawiał Franciszek.
– Dzień dobry. Mamo, tato, zapraszamy do środka! – Judyta sprawnie weszła w wyuczoną rolę. Długo miała problem ze zwracaniem się per „mamo” i „tato” do w gruncie rzeczy obcych ludzi, ale teraz te słowa już gładko przechodziły jej przez gardło.
W przedpokoju zrobiło się małe zamieszanie. Milena popchnęła Wojtka i Weronikę, swoje starsze dzieci, w stronę salonu, aby zrobili miejsce dla dziadków. Judyta po minie nastolatków wnioskowała, że są równie zadowoleni z konieczności spędzenia popołudnia w rodzinnym gronie co Julka.
Antek właśnie ciągnął dziadka za rękaw, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Judyta chciała go odciągnąć, ale Franciszek zaprotestował. Kiedy Judyta była w ciąży, trochę obawiała się tego, jak teść będzie traktował wnuka. Wprawdzie miała już jakieś spostrzeżenia, bo Antek miał być czwartym wnukiem Franciszka, ale żaden z chłopców nie był synem Dominika. A to właśnie Dominik był tym, który najbardziej rozczarowywał ojca. Jej obawy okazały się bezpodstawne. Antek z marszu zdobył serce dziadka. Gołym okiem było widać, że faworyzuje najmłodsze z wnucząt. Kiedy brał małego na ręce albo czytał mu bajkę, Dominik przypatrywał się tym scenom z napięciem i smutkiem. O czym wtedy myślał? Czy właśnie o tym, czego sam nie otrzymał od ojca?
Franciszek wziął Antka na ręce i mocno go do siebie przytulił.
– Dziadku, a pobawimy się tym zestawem żołnierzyków, który ostatnio od ciebie dostałem?
– Nie dzisiaj.
– Ale dlaczego? – zapytał zawiedziony malec.
– Bo mamy ważną rodzinną uroczystość. Twoi rodzice pobrali się dokładnie piętnaście lat temu – wytłumaczył cierpliwie Franciszek. – Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem? Rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu, prawda? Trzeba spędzać ze sobą jak najwięcej czasu.
Antek ze smutną miną potwierdził skinieniem głowy.
Prawdę mówiąc, Judycie nie podobało się, że teść angażuje Antka w zabawy w wojnę. Kiedy dziadek sprezentował chłopcu zestaw żołnierzyków, postanowiła delikatnie zwrócić mu uwagę. Wysłuchała wtedy całej tyrady na temat korzyści z obowiązkowej służby wojskowej, więc dała sobie spokój. Nie dostrzegała najmniejszego związku między jednym a drugim, ale nauczyła się, że czasem lepiej odpuścić.
Judyta usadziła gości przy stole. Każdego roku wydawało jej się, że organizacja przyjęcia dla dziesięciu dorosłych osób i siedmiorga dzieci przekracza jej możliwości logistyczne, a jednak znów stanęła na wysokości zadania. W życiu by się nie przyznała, że część dań, które zamierzała zaserwować, pochodzi z cateringu. Równie dobrze mogłaby wprost oznajmić, że sobie nie radzi. Jedynie Malwina i Jolanta wiedziały, jak wielkim stresem dla Judyty jest każda rodzinna uroczystość. I tylko one zostawały po przyjęciu, żeby pomóc jej posprzątać. Nikt z rodziny męża nawet nie wpadłby na to, że Judyta może potrzebować pomocy. U nich każdy radził sobie sam, a nawet jeśli sobie nie radził, nigdy nie mówił o tym na głos.
– Nie ma jeszcze Emilii? – Franciszek sapnął z niezadowoleniem. – Oni zawsze muszą się spóźnić.
– Spokojnie, jest jeszcze czas – zainterweniowała Judyta. – Mają dziesięć minut. Kto się napije kawy albo herbaty?
Zebrała zamówienia i szybkim krokiem poszła do kuchni. Dopiero tam pozwoliła sobie na głośne westchnienie. Jej serce wybijało niespokojny rytm. Nie znosiła, po prostu nienawidziła takich spędów. To nie był jej świat. Kiedyś marzyła o tym, żeby stać się częścią takiej rodziny. Teraz oddałaby wszystko, żeby zaszyć się w dwupokojowym, zaniedbanym mieszkaniu na osiedlu Wojska Polskiego, zdjąć tę niewygodną sukienkę, w której czuła się jak idiotka, włożyć kapcie i położyć się na kanapie, która lata świetności ma już zdecydowanie za sobą. Pozory – czy wszystkie rodziny z wyższych sfer właśnie nimi żyją?
Obróciła się i dyskretnie zerknęła, czy nikt jej się nie przypatruje. Nie. Franciszek siedział u szczytu stołu i opowiadał jakiś mało zabawny dowcip. W odpowiednim momencie wszyscy, nawet Malwina i Jolanta, wybuchnęli śmiechem. Co ten mężczyzna miał w sobie, że w każdym budził respekt? Ludzie tańczyli, jak im zagrał. To było niesamowite. Przerażające, ale na swój sposób niesamowite.
Judyta włączyła ekspres do kawy i wstawiła wodę na herbatę. Bezszelestnie podeszła do szafki i wyjęła z niej kieliszek. Zamierzała postawić wino na stole, ale zanim to zrobi, chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pociągnęła solidny łyk. Nalała sobie alkoholu. W kilka sekund opróżniła cały kieliszek. Nie miała czasu na delektowanie się, goście czekali, musiała wracać do stołu.
Zamarła, kiedy usłyszała za sobą jakiś ruch. Przekonana, że została przyłapana na gorącym uczynku, powoli się odwróciła, ale ku swojej ogromnej uldze zobaczyła, że to tylko Wojtek, syn Mileny.
– Eeee, ciociu… – bąknął zakłopotany nastolatek. – Dziadek prosił, żeby cię zapytać, czy nie masz czegoś mocniejszego.
Miała. Oczywiście, że miała. Mogła nie mieć w domu jajek, wędliny czy ziemniaków, ale nie alkoholu.
– Zaraz przyniosę. – Uśmiechnęła się do chłopaka, myśląc, że ma go już z głowy, ale on ani drgnął. – Coś jeszcze? – zapytała tonem, który nawet jej samej wydał się zbyt napastliwy.
– Nie, nic, tylko…
– Tak?
– Moglibyśmy pójść z Julką, Karoliną i Weroniką na górę i pograć na konsoli?
– Wykluczone! Wracaj do salonu, zaraz przyjdę i przyniosę dziadkowi coś do picia.
Wojtek wzruszył ramionami, obrócił się na pięcie i już go nie było.
Judyta otworzyła szafkę, w której trzymała alkohol. Do wyboru, do koloru. Wino, whisky, gin, koniak, brandy, wódka… Wydęła usta, zastanawiając się, czym uraczyć teścia. Przekonała się już wiele razy, że cokolwiek mu poda, on najpewniej będzie niezadowolony. Kiedyś się tym przejmowała, teraz już nie. Złapała pierwszą z brzegu butelkę i zaniosła ją do salonu.
– Planowałam podać wino do obiadu, a później… – zaczęła, stawiając przed teściem butelkę brandy, ale nie pozwolił jej dokończyć.
– Lubię sobie wypić kieliszek przed jedzeniem. Nie masz koniaku?
– Mam. – Judyta zmusiła się do uśmiechu. – Zaraz ci przyniosę.
Przypuszczała, że gdyby przyniosła koniak, Franciszek poprosiłby o brandy. Jak Elżbieta z nim wytrzymywała?
Za każdym razem, kiedy zamykała drzwi za teściami, oddychała z ulgą i zaczynała doceniać swojego męża. Dominik nie był wcale taki zły. Gdyby zestawić go z jego ojcem, okazałoby się, że jest idealny. Człowiek bez skazy. No, może z jedną. Kompletnie nie interesował się własną żoną.
Dzwonek zadzwonił, kiedy wychodziła z kuchni z butelką koniaku w ręce. Zawahała się, ale uznała, że nic się nie stanie, jeśli teść jeszcze chwilę poczeka. Otworzyła drzwi. Gdy Emilia wchodziła do środka wraz z rodziną, w przedpokoju pojawił się Dominik, aby przywitać się z siostrą. Judyta szybko się ulotniła i wróciła do Franciszka. Postawiła przed nim butelkę koniaku, nie patrząc mu w oczy.
– A mogłaś kazać im czekać przed drzwiami! – sapnął z oburzeniem teść. – Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi!
Judyta zatrzymała wzrok na teściowej, która ze wstydem spuściła głowę. Tak, to nie będzie łatwe popołudnie.
Jako ostatnie z przyjęcia wyszły Jolanta i Malwina, chwilę po Milenie i Kamilu z dziećmi. Pomogły Judycie uprzątnąć rozgardiasz. Antek przysypiał na kanapie, Julka zaszyła się w swoim pokoju, a Judyta nie mogła się doczekać, aż wszyscy pójdą i dadzą jej święty spokój. Piętnaście lat temu Judyta nie spodziewała się, że właśnie tak będzie wyglądać jej życie. Patrzyła w przyszłość z optymizmem. Dominik był jej pierwszym mężczyzną, a ona jego pierwszą kobietą. Tak jej przynajmniej powiedział. Malwina i inne koleżanki z większą lub mniejszą skutecznością umawiały się na randki z różnymi facetami, a ona była szczęśliwa, bo od razu dobrze trafiła. Związek z Dominikiem zapewniał jej stabilizację, którą bardzo sobie ceniła. Od początku między nimi było jakoś tak… spokojnie. Żadnych fajerwerków, wybuchów, miłosnych uniesień. Judyta nic sobie z tego jednak nie robiła. Tłumaczyła, że romantyzm jest dobry w scenariuszach hollywoodzkich produkcji albo na kartach powieści. W życiu ważniejszy był pragmatyzm. Malwina wprawdzie sugerowała jej, że Dominik jest dziwny, ale Judyta tłumaczyła to jego łagodnym charakterem. Owszem, był jakiś taki miękki, ale czy to źle?
Przy gościach piła niewiele. Potrafiła się pohamować, dlatego wierzyła, że nie ma problemu. Nie chciała robić z siebie pośmiewiska. Wiedziała, jak ludzie patrzą na pijaną kobietę. Judyta nigdy nie upijała się do nieprzytomności. Po prostu wieczorami wypijała lampkę wina, czasem dwie. Codziennie czekała na moment, kiedy dzieci w końcu pójdą spać, a ona będzie mogła się napić. Jej myśli krążyły wokół alkoholu od rana, ale wciąż towarzyszyło jej złudzenie kontroli. Potrafiła być bardzo cierpliwa w swoim niepiciu. Nie chciała dawać sygnałów ostrzegawczych ani sobie, ani otoczeniu. Dlatego dopiero kiedy zamknęła drzwi za ostatnimi gośćmi i upewniła się, że Dominik poszedł na górę położyć Antka, nalała sobie pełen kieliszek i z ulgą oddała się jedynej czynności, która ją uspokajała.
Usiadła przy blacie w kuchni i przez dłuższą chwilę wpatrywała się tępo w kieliszek, celebrując chwilę spokoju i ciszy. Pewnie gdyby spojrzała na siebie z zewnątrz, dostrzegłaby, jak żałosny był ten obrazek. Ale mogła być spokojna. Nikt jej nie zauważy, nikt nie oceni. Dominikowi jej picie przeszkadzało tylko wtedy, gdy w pobliżu była jego rodzina. Kiedy drzwi zamykały się za jego rodzicami czy siostrami, Judyta na powrót stawała się transparentna. Kilka razy na końcu języka miała pytanie, po co on właściwie się z nią ożenił. Nie zapytała, mimo że po alkoholu stawała się odważniejsza, zaczepniejsza. Na to jednak nigdy nie starczyło jej śmiałości. Nie przypuszczała, że Dominik mógłby się zdobyć na akt odwagi i odpowiedzieć jej szczerze, ale co, jeśli to zrobi? Czy będzie potrafiła zaakceptować prawdę, odnaleźć się w rzeczywistości, w której była tylko narzędziem w grze, której reguł nie pojmowała?
Dzieci. Musi kierować się przede wszystkim ich dobrem. Z tą myślą nalała sobie kolejny kieliszek i wypiła go jednym haustem. Najgorsze było to, że wino jej po prostu smakowało. Piła je jak sok, colę czy inny bezalkoholowy napój. Zresztą już dawno uodporniła się na jego działanie. Wino przestało zagłuszać myśli.
Usłyszała kroki na schodach, a po chwili w kuchni pojawił się Dominik. Minął ją obojętnie i podszedł do lodówki, z której wyciągnął małą butelkę wody niegazowanej. Judyta przypatrywała mu się w skupieniu. Obserwowała usta, których od tak dawna nie dotykała, poruszający się miarowo przełyk i to wznoszącą się, to opadającą klatkę piersiową. Mąż był dla niej w zasadzie obcym człowiekiem. Nigdy tak naprawdę go nie poznała.
O czym myślał, czego pragnął, za czym tęsknił, kogo kochał?
– Nie poświętujesz ze mną? – zapytała bardziej napastliwie, niż planowała.
Dominik spojrzał na nią ze zdziwieniem, zupełnie jakby dopiero teraz dostrzegł jej obecność. Zatrzymał wzrok na opróżnionej do połowy butelce wina. Nieodłącznym atrybucie jego żony.
– Wiesz, że muszę wstać wcześnie – powiedział, podchodząc do niej niepewnie.
Judyta poklepała krzesło obok siebie, zachęcając męża, aby z nią usiadł. Dominik zawahał się, ale posłusznie wykonał to niewypowiedziane polecenie.
– To gdzie jutro będziesz? W Paryżu, Barcelonie, Amsterdamie?
Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że Dominik nawet nie postawi stopy na francuskiej, hiszpańskiej czy holenderskiej ziemi. Nie będzie miał ku temu okazji. To już nie były te czasy, kiedy załoga po wylądowaniu opuszczała pokład i wracała do kraju następnego dnia. Teraz linie lotnicze, nastawione na zysk, dbały o to, żeby w jak najkrótszym czasie obsłużyć jak największą liczbę pasażerów. W ciągu jednego dnia Dominik miał dwa albo cztery loty. Na przykład z Krakowa do Rzymu, z Rzymu do Krakowa, z Krakowa do Londynu i z Londynu do Krakowa, jak ostatnio. Te dni były dla pilotów szczególnie trudne, bo musieli przygotować cztery starty, lądowania i plany lotów podczas dwudziestopięciominutowych tranzytów.
– W Dortmundzie – odpowiedział Dominik, zgniatając w dłoni pustą butelkę.
– Tylko?
– Tak, jutro lecę tylko do Dortmundu i wracam.
Judyta zatrzymała wzrok na jego zmęczonej twarzy. Miała ochotę go przytulić, ale się powstrzymała. Nie wiedziała, czy to efekt wypitego alkoholu, czy potrzeba bliskości drugiego człowieka. A jeśli to drugie, czy chodziło jej właśnie o Dominika, czy też mógłby to być ktokolwiek? Czy jeszcze tliły się w niej resztki uczucia? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy za niego wychodziła, kochała go. Była tego pewna. Nie wiedziała jednak, ile z tej miłości pozostało.
– Fajnie – wymamrotała pod nosem, bo nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć.
Zapadła cisza. Dominik wyglądał na zmieszanego, jakby i jego krępowała ta rozmowa-nierozmowa.
– A ty masz jakieś plany na jutro? – zapytał w końcu.
Judytę bolało, że nikt z rodziny nie uważał jej zajęcia za normalną pracę. Nawet jej matka sądziła, że to tylko kaprys znudzonej pani domu. Jolanta nigdy nie powiedziałaby tego głośno, ale Judyta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że matka spodziewała się, iż córka szybko straci zapał i zrezygnuje. Ku zdumieniu wszystkich, Judyta zajmowała się organizacją ślubów już od prawie dziesięciu lat, i szło jej to całkiem nieźle. Potrafiła na jednej takiej imprezie zarobić nawet osiem tysięcy złotych, nikt jednak nie nazywał jej zajęcia pracą, bo przecież nie wychodziła codziennie rano do biura i brała zlecenia, jeśli miała na to ochotę.
– Mam spotkanie z jedną z klientek. – Judyta dolała sobie wina i ze zdziwieniem odkryła, że wypiła już prawie całą butelkę. – Ale jeszcze nie wiem, czy podejmę się tej współpracy.
– Dlaczego?
– Mam dziwne wrażenie, że ta dziewczyna wcale nie chce ślubu i szuka nie tyle organizatorki wesela, ile raczej kogoś, kto utwierdzi ją w przekonaniu, że podejmuje słuszną decyzję – wyznała Judyta z rozbrajającą szczerością.
Zaskoczyły ją własne słowa. Zazwyczaj zachowywała tego typu uwagi dla siebie.
– To po co się zgodziła?
Judyta nie była do końca przekonana, czy atmosfera rzeczywiście zgęstniała, czy to tylko projekcja jej zmęczonego umysłu.
– Dobre pytanie. Wiesz, to jest młoda dziewczyna z bogatego domu, spodziewa się dziecka…
Dominik skinął głową na znak, że rozumie, i już wstawał z krzesła, ale Judyta go zatrzymała.
– Kiedy byliśmy gdzieś razem tylko we dwoje, bez dzieci? Kiedy poszliśmy do kina, na kolację? Mamy piętnastą rocznicę, powinniśmy świętować, a nie siedzieć w kuchni przy kiepskiej jakości winie i udawać, że rozmawiamy.
– To ty pijesz kiepskiej jakości wino – poprawił ją Dominik. – Judyto, wiesz przecież, że dla mnie i dla mojej rodziny ważne jest, aby takie okazje obchodzić w większym gronie.
– Dla ciebie to też jest ważne, czy tylko dla nich? – Judyta wycelowała palcem w stronę drzwi, za którymi przed kilkudziesięcioma minutami zniknęli ostatni goście.
– Daj spokój, nie mamy po dwadzieścia lat, żeby rozbijać się po knajpach.
– Czyli uważasz, że w wieku czterdziestu lat powinno się już tylko wegetować? – Judyta poderwała się z krzesła i zachwiała się, co ją samą zaniepokoiło.
Najwyraźniej wypiła więcej, niż zamierzała.
– Nie wiem, o co ci chodzi. – Dominik udał, że nie zauważa, w jakim żona jest stanie. – Było miło, przyjemnie, a ty jak zwykle musisz dopatrywać się we wszystkim drugiego dna.
– Miło i przyjemnie z twoim ojcem? Czy ty siebie słyszysz?
Kiedy dotarł do niej sens wypowiedzianych właśnie słów, natychmiast ich pożałowała, ale było już za późno. Temat trudnych relacji Dominika z Franciszkiem był tabu. Znajdował się na samym szczycie listy spraw, o których w tej rodzinie się po prostu nie rozmawiało. Każdy wiedział, jaki jest Franciszek, ale nikt tego nie komentował. Jeśli Judyta czegoś się nauczyła przez tych piętnaście lat małżeństwa, to tego, że czasem warto udawać, iż nie dostrzega się niewygodnej prawdy. Dopóki nie uwiera aż tak bardzo, po co cokolwiek zmieniać? Każda zmiana to przecież niepewność. Nigdy nie wiadomo, czy sprawy przybiorą lepszy, czy gorszy obrót.
– Idę spać, a ty już nie pij, skoro jutro masz spotkanie z klientką – oznajmił Dominik, po czym, nie zaszczyciwszy Judyty nawet spojrzeniem, wyszedł z kuchni, zostawiając ją oszołomioną winem i słowami, które niespodziewanie padły tego wieczoru.
Czy aż tak chciała zwrócić na siebie uwagę, że musiała posuwać się do najtańszych zagrań? Skuliła się i schowała twarz w dłoniach. Zapłakała żałośnie nad sobą i swoim małżeństwem. W piętnastą rocznicę ślubu czuła się dojmująco samotna, nierozumiana i, co najgorsze, niekochana.
Tamtego wieczoru Dominik nie mógł zasnąć z podekscytowania. Kiedy Judyta chwiejnym krokiem weszła do sypialni, udał, że śpi, ale w rzeczywistości myślał o nadchodzącym dniu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wspólna zmiana to nie to samo co intymne spotkanie stęsknionych kochanków, ale cieszył się z tego, że go zobaczy. Poznali się w pracy, ale rzadko razem latali. Grafiki były układane w taki sposób, aby żadne romanse czy przyjaźnie nie uśpiły czujności załogi samolotu. Nie mieli więc zbyt wiele okazji, żeby widywać się na pokładzie. Zresztą tam, na górze, każdy był zajęty swoimi sprawami. Jednak sama świadomość, że on będzie tak blisko, sprawiała, iż nadchodzący dzień wydał się Dominikowi mniej koszmarny od wszystkich pozostałych.
Kiedy Judyta już spała, utulona do snu odpowiednią dawką alkoholu, on wpatrywał się w ciemność i wyławiał z zakamarków pamięci obraz jego twarzy. Jasne, starannie ułożone włosy, opalona skóra, delikatny zarost i oczy, ach, te oczy, błękitne w taki przeszywający sposób. Zanim Dominik poznał Kacpra, nigdy nie przypuszczał, że można mieć aż tak niebieskie oczy. Marny byłby z niego poeta: nie nasuwały mu się żadne konkretne porównania, ale jedno wiedział na pewno – te oczy były bardziej błękitne niż niebo, nawet w zupełnie bezchmurny dzień. Kiedy Kacper lustrował go tym swoim spojrzeniem, Dominik był w stanie obiecać mu wszystko. Nie potrafił mu niczego odmówić. Młodszy kochanek zawrócił mu w głowie, sprawił, że w Dominiku obudziły się uczucia, o których istnieniu dawno już zapomniał. Wcześniej udawało mu się żyć po prostu bieżącą chwilą. Płynął z prądem, nie zastanawiał się, czego chce. Każdego dnia wypełniał swoje obowiązki, grzecznie odgrywał rolę, którą podjął, nie poświęcając najmniejszej uwagi swoim emocjom i pragnieniom. Włączył tryb automatyczny i szedł przed siebie, nie rozglądając się na boki.
Teraz już wiedział, że jego życie można by podzielić na dwa etapy – wszystko to, co było przed Kacprem, i to, co wydarzyło się później, kiedy już go poznał. Wiele razy obiecywał sobie, że to koniec, że po prostu wróci do rodziny i o nim zapomni, ale nie potrafił. Kochanek powracał do niego na jawie i we śnie. Nie było dnia, żeby Dominik o nim nie myślał. Rozsądek, świadomość, że jest odpowiedzialny za żonę i dzieci, składane samemu sobie obietnice – to nic nie dało. Za każdym razem wracał spragniony w ramiona ukochanego, licząc, że ten mu wybaczy. A Kacper przyjmował go i dawał mu to, czego nie mogła dać mu Judyta. Partner nie ukrywał przed nim, że w międzyczasie miał też innych kochanków. Ile mógł czekać? Dominik zwodził go od tak dawna.
Takie wyznania sprawiały, że Dominik szalał z wściekłości. Chciał być jedyny. Myśl, że inny mężczyzna dotyka ciała jego ukochanego, gładzi je, penetruje, była dla niego najgorszą męczarnią. Przechodził katusze za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie, że to wszystko, co przeżył w niewielkiej kawalerce Kacpra, było udziałem również innych mężczyzn. Starał się o tym nie myśleć. Nie miał prawa być zazdrosny. To on miał rodzinę: dzieci, żonę. To on dzielił łóżko z kimś innym. Nie powinien więc zbyt wiele wymagać. A jednak wymagał. Wymagał i oczekiwał wzajemności.
Kacper był już doświadczonym stewardem. Latał od niemal dekady i wcześniej współpracował z dwiema innymi liniami lotniczymi. Dominik lubił z nim pracować, jeszcze zanim zbliżyli się do siebie. Kacper miał w sobie coś takiego, że zarażał innych swoim spokojem, i nawet jeśli pojawiały się problemy, na pokładzie nie wybuchała panika. Jeśli ktokolwiek był stworzony do tej pracy, to właśnie on. Był więc najwyżej w hierarchii * i pełnił funkcję szefa kabiny, który jako jedyny spośród stewardes i stewardów był uprawniony do wchodzenia do kokpitu. Dominika szczerze cieszył każdy taki kontakt. Starał się jednak zachować profesjonalizm, nie tylko ze względu na bezpieczeństwo pasażerów. Wolał uniknąć niepotrzebnych plotek, zwłaszcza że Kacper nie krył się ze swoją orientacją. Dominik zazdrościł mu swobody, z jaką mówił o swoich preferencjach.
*Na pokładzie podczas lotów średniodystansowych, którymi są rejsy po Europie, są obecni dwaj kapitanowie i stewardzi/stewardesy: tak zwani number one, number two, number three i number four. Numberone jest najbardziej doświadczony i ma pod swoją opieką number four, czyli stewardesę bądź stewarda z najkrótszym stażem. W każdej bazie zatrudnionych jest kilkanaścioro, kilkadziesięcioro, a nawet kilkaset (w zależności od potrzeb) stewardów i stewardes. Każdy z pracowników ma przypisany numer w hierarchii. Spośród pracowników z przypisanym numerem wybiera się członków załogi w taki sposób, aby podczas lotu na pokładzie znajdowali się stewardzi i stewardesy przypisani do każdego numeru. Number one i number four są z przodu, number two i number three z tyłu. Do kokpitu wchodzi tylko number one.
Drogę z Bielska-Białej do Balic pokonał w godzinę i dziesięć minut. Kiedy przyjmował się do pracy, sugerowano mu przeprowadzkę bliżej lotniska, bo pilot w dni dyżurowe musi być do dyspozycji w ciągu godziny. On jednak bronił się przed tym, bo nie chciał zmieniać Julce szkoły i środowiska. Zdarzało się już więc, że gnał z Bielska na złamanie karku, aby zgłosić się do bazy. Tego dnia również znacząco przekraczał dozwoloną prędkość, nie mogąc się doczekać kolejnego spotkania.
Kacper zgrywał obojętnego. Dominik wiedział, że robi to dla jego dobra, w końcu sam go poprosił, żeby nie obnosił się z ich zażyłością, a jednak za każdym razem, kiedy kochanek mijał go bez słowa, czuł, że ciasna pętla na jego gardle zaciska się coraz bardziej. Miał wrażenie, że zwariował, że dostał rozdwojenia jaźni. Kiedy był z Judytą i dziećmi, uważał, że właśnie tam jest jego miejsce. Nie chciał rozbijać rodziny, fundować traumy Julce i Antkowi. Ale kiedy był z Kacprem, nic innego się nie liczyło. Chciał zostać przy nim i czuł, naprawdę czuł, że jest w stanie zrobić wszystko, aby byli razem. Nie udawał. Później wracał do domu i wszystko zaczynało się od nowa. Czasem łapał się na myśli, że dobrze by się stało, gdyby Judyta się zorientowała. Był zmęczony ukrywaniem się.
– Jak leci? – zapytał Kacpra, kiedy cała załoga wchodziła na pokład samolotu.
Starał się brzmieć neutralnie, a wcześniej przeprowadził niezobowiązującą pogawędkę z drugim z pilotów, ale i tak miał wrażenie, że wszyscy wiedzą. Nie akceptował swojej prawdziwej natury, stąd ta obsesja.
– W porządku, a u ciebie? Co u żony i dzieciaków? – Kacper odbił piłeczkę, a Dominik w mig zrozumiał, że kochanek wciąż gniewa się o to, że ostatnio nie przyjechał, chociaż obiecał, że znajdzie czas.
– Dziękuję, wszystko dobrze – odpowiedział Dominik, przyspieszając kroku.
Zrozumiał, że w ten sposób niczego nie osiągnie. Będzie musiał czekać na bardziej sprzyjające okoliczności do rozmowy. Chciał wyjaśnić Kacprowi, dlaczego nie mógł się z nim spotkać. Klientka Judyty zmieniła termin spotkania, a on musiał odebrać dzieci z przedszkola i szkoły. Antek był zakatarzony. Nauczycielka w przedszkolu spojrzała na niego krzywo, kiedy przyjechał po syna, i zasugerowała, że chore dzieci powinny siedzieć w domu. Na nic zdało się tłumaczenie, że to tylko katar. Wieczorem chłopiec dostał gorączki. Dominik nie mógł przecież zostawić przeziębionego dziecka, żeby pognać do kochanka. Miał swoje zobowiązania i Kacper musiał to zrozumieć.
Lot był spokojny i przebiegł bez większych zakłóceń. Słońce świeciło wysoko, kiedy Dominik lądował w Dortmundzie. Latanie dawało mu satysfakcję, jakiej nigdy nie czuł na ziemi. Pamiętał swój pierwszy lot w roli pierwszego oficera. Leciał wtedy do Girony. Mimo że odbył setki godzin szkoleń i wydawało mu się, że jest przygotowany absolutnie na wszystko, kiedy usiadł za sterami, przytłoczyła go odpowiedzialność za życie ponad stu osób znajdujących się na pokładzie samolotu. To chyba wtedy po raz pierwszy tak na poważnie pomyślał, że przecież ci ludzie powierzyli mu swój los. Czy będzie potrafił udźwignąć tę odpowiedzialność? A jeśli coś pójdzie nie tak? Czy jest właściwą osobą na właściwym miejscu? Nie chciał zawieść tych wszystkich przypadkowych ludzi, siebie, a przede wszystkim ojca. Bał się, że jeśli coś pójdzie nie tak, Franciszek będzie miał satysfakcję, że nie pomylił się co do syna.
Lata praktyki i doświadczenie sprawiły, że początkowe obawy się rozmyły, jednak Dominik nigdy nie podchodził do swojej pracy rutynowo. Wiedział, że to by go zgubiło, a nie chciał sprowadzać niebezpieczeństwa ani na siebie, ani na pasażerów. Zawsze maksymalnie skupiony, w pełni zaangażowany. Za drzwiami kokpitu zostawiał wszystko to, co liczyło się na lądzie. Już kilka razy ocaliło mu to skórę, jak wtedy, gdy jeden z silników przestał działać i Dominik musiał podjąć błyskawiczną decyzję o lądowaniu awaryjnym. Na pokładzie miał prawie sto dwadzieścia osób. Później pasażerowie opowiadali dziennikarzom, że wysyłali SMS-y do bliskich, chociaż na pokładzie nie było zasięgu, modlili się i płakali. Dominik został obwołany bohaterem. To była najpoważniejsza z usterek i najtrudniejsza w jego życiu decyzja. Zdarzało się też, że już na pasie startowym urządzenia pokładowe wykrywały awarię albo po starcie okazywało się, że nie wsunęło się podwozie. W każdej z tych sytuacji zachowywał jednak zimną krew. Po wszystkim wyobrażał sobie minę ojca, kiedy ten dowie się, że jego syn uratował sytuację i ocalił ludziom życie. Franciszek raz tylko powiedział mu: „Dobra robota”. Niby niewiele, ale Dominik doskonale zdawał sobie sprawę, z jakim trudem przyszło ojcu wypowiedzenie tych słów. Franciszek uważał, że za złe czyny trzeba karać, a dobre lepiej przemilczeć. Na tym właśnie polegała według niego dyscyplina.
Trwało wypakowywanie bagaży pasażerów, kiedy Dominik został sam w kokpicie. Wyjrzał na zewnątrz, żeby namierzyć Kacpra, i gestem zachęcił go, żeby do niego przyszedł. Nie mieli zbyt dużo czasu. Pierwszy oficer mógł zaraz wrócić, a stewardesy przez cały czas kręciły się w pobliżu.
– Słuchaj, wiem, że jesteś na mnie zły, ale… – zaczął Dominik, na co Kacper parsknął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Nie, no co ty! Który to już raz mnie wystawiłeś? Posłuchaj, jestem zmęczony całą tą sytuacją. Nie chcesz odejść od żony, w porządku, ale mnie do tego nie mieszaj.
– Antek się rozchorował, a Judyty nie było w domu. Nie miałem wyjścia, musiałem z nim zostać – wyjaśnił Dominik. – Proszę, zrozum mnie… Mam do stracenia o wiele więcej niż ty.
– Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? – Kacper nieznacznie podniósł głos. – Nie zamierzam spędzić całego życia na czekaniu, aż w końcu podejmiesz jakąś decyzję!
– Ja… – Dominik podrapał się z zakłopotaniem po głowie. – Nie wiem, naprawdę nie wiem, co powinienem zrobić. Proszę cię, spotkajmy się. Tym razem nie nawalę, obiecuję.
Kacper milczał przez dłuższą chwilę. Już dawno powinien był zakończyć tę znajomość, ale podobnie jak Dominik, nie potrafił. Za bardzo mu zależało. Zaangażował się, mimo że dotychczas raczej unikał stałych związków. Stabilizacja nie należała do jego priorytetów. Z Dominikiem jednak było inaczej. Po raz pierwszy czuł, że trafił na człowieka, przy którym mógłby zakotwiczyć na dłużej. Jak na złość, Dominik był po uszy uwikłany w małżeństwo i życie rodzinne.
– Kiedy? – Kacper skapitulował.
– Dzisiaj po pracy. Wymyślę coś, żebym mógł zostać dłużej. Spotkamy się?
Kacper odwrócił wzrok. Źle się czuł ze świadomością, że wraca do punktu wyjścia. Wiedział, że ten związek nie ma żadnej przyszłości. Już dawno stracił nadzieję na to, że Dominik odejdzie od żony.
– Dobrze. Spotkajmy się u mnie.
Dominik i Kacper robili wszystko to, co inne pary. Razem gotowali, oglądali telewizję, słuchali muzyki, rozmawiali, kochali się, przytulali… z tą jednak różnicą, że nie byli jak inne pary, z czego obaj doskonale zdawali sobie sprawę. Kilka spędzonych wspólnie chwil stanowiło tylko urywek codzienności. Dominikowi doskwierała świadomość, że niedługo będzie musiał wracać do domu, a Kacper nie potrafił przestać myśleć o tym, że za kilka godzin jego kochanek położy się spać w łóżku, które dzielił z żoną. Raz czy dwa razy Kacper nawet widział Judytę. Przyjechała z dziećmi na lotnisko, bo ich synek chciał pooglądać starty i lądowania samolotów. Przy okazji poznała współpracowników męża. Miała twarz zapadającą w pamięć. Ani ładną, ani brzydką. Po prostu charakterystyczną. Kacper, mimo swojej orientacji, potrafił docenić kobiece piękno. Judyta plasowała się gdzieś w połowie. Gołym okiem było widać, że powinna zrzucić kilka kilogramów, które osadziły się przede wszystkim w okolicach brzucha i bioder. Rude włosy zwracały uwagę, ale Kacper nie potrafił ocenić, czy są naturalne, czy też farbowane, chociaż piegi na jej twarzy sugerowały raczej to pierwsze. Jej oczy były kompletnie bez wyrazu, toteż Kacper nie potrafił przywołać w pamięci ich koloru. Zdziwił się, kiedy ją zobaczył. Spodziewał się, że takiemu mężczyźnie jak Dominik będzie towarzyszyć posągowa piękność. Wtedy jeszcze Kacper nie był pewien orientacji kapitana, ale miał swoje podejrzenia. Śmiał się, że posiada fabrycznie zamontowany radar na gejów. To się czuje, kiedy drugi mężczyzna po prostu traktuje cię jak kumpla, a kiedy próbuje – nawet nieświadomie – z tobą flirtować.
– Twój syn już wyzdrowiał? – zapytał Kacper, kiedy leżeli zmęczeni w łóżku.
Dominik coraz bardziej nerwowo zerkał na zegarek. Żałował, że dzień wcześniej powiedział Judycie o tym Dortmundzie. Gdyby skłamał, że ma tego dnia zaplanowane cztery loty, miałby więcej czasu dla kochanka. Z drugiej strony, skąd mógł wiedzieć, że Kacper zgodzi się na spotkanie?
– Tak, już wszystko w porządku – powiedział Dominik, nie ciągnąc tematu.
Nie lubił rozmawiać z Kacprem o swojej rodzinie. Wiedział, że ten temat jest zbyt bolesny dla nich obu.
– Co mu było? – Kacper najwyraźniej wykazywał pewne skłonności masochistyczne.
– Zwykłe przeziębienie, nic takiego. – Dominik wzruszył ramionami.
Rozejrzał się wokół siebie. Lubił to mieszkanie. W niewielkiej kawalerce Kacpra przeżył najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Tam mógł być prawdziwy, nie musiał udawać. Swoboda, którą czuł przy kochanku, zaskoczyła go. Seks wydawał mu się dotychczas przykrym obowiązkiem. Bliskość budziła w nim lęk. Na samą myśl o tym, że ma przytulić Judytę, pocałować ją czy pójść z nią do łóżka, sztywniał z przerażenia. Z Kacprem to wyglądało inaczej. Ich relacja była prawdziwa, a seks był tylko dodatkiem. Przyjemnym, ale nie stanowił istoty ich związku, o ile w ogóle można było nazwać to związkiem. Dominik za każdym razem wychodził z mieszkania Kacpra jednocześnie lżejszy i cięższy. Lżejszy, bo za drzwiami kawalerki zrzucał swoją maskę, a uczucia przybierały inny, pełniejszy wymiar. Cięższy, bo miał już dość udawania, kłamstw. Wiedział, że rani wszystkich wokół: Judytę, dzieci, Kacpra, jednak zabrnął tak daleko, że nie miał pojęcia, jak mógłby się wycofać. Nie potrafił zrezygnować ani z rodziny, ani z Kacpra, chociaż z zupełnie różnych przyczyn. Był odpowiedzialny za rodzinę, ale Kacpra kochał.
Kacper podążył za rozbieganym spojrzeniem Dominika.
– Rozmawiałem z właścicielką mieszkania, czy nie chciałaby go sprzedać. Mam już dość wynajmowania – oznajmił nagle. – Jeśli się nie zgodzi, poszukam czegoś innego.
– Naprawdę? Nic o tym nie wspominałeś – zdziwił się Dominik.
Poczuł się dziwnie ze świadomością, że miałby się spotykać z Kacprem w innym miejscu. W tej kawalerce czuł się jak u siebie.
– Jestem już po trzydziestce, a wynajmowanie jest dobre dla studentów. Chciałbym mieć coś własnego. Nie ukrywam, że wolałbym zostać tutaj, bo po prostu lubię to mieszkanie, a poza tym mam niedaleko do pracy, ale jeśli właścicielka się nie zgodzi…
– No, a co ona na to wszystko?
Kacper wstał z łóżka, podszedł do okna i podciągnął rolety. Nie lubił, kiedy w mieszkaniu było ciemno. Opuszczał je tylko wtedy, kiedy kochał się z Dominikiem.
– Zastanawia się. Wiesz, ona ma dzieci, początkowo planowała zostawić tę kawalerkę któremuś z nich, ale z drugiej strony pieniądze też by jej się przydały.
– Chcesz kupić za gotówkę?
– Mam trochę oszczędności, ale będę musiał dobrać kredyt – przyznał Kacper, podnosząc spodnie z podłogi.
– Może potrzebujesz pomocy? – zapytał Dominik, ale widząc minę kochanka, od razu tego pożałował.
– Dzięki, nie potrzebuję sponsora.
– To nie tak – zmieszał się Dominik. – Mógłbym ci pożyczyć. Nie musiałbyś płacić odsetek.
– Poradzę sobie – zapewnił Kacper, wkładając koszulkę. Jego włosy zmierzwiły się, a Dominik sam nie wiedział już, w jakiej wersji Kacper mu się bardziej podoba. – Poza tym twoja żona mogłaby się zdziwić, gdyby z konta nagle zniknęło kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Dominik przygryzł wargę. Wydawało mu się, że Kacper świadomie i z premedytacją wspomina co chwilę o Judycie i dzieciach.
– Mamy osobne konta. – Dominik niechętnie podniósł się z wygodnego łóżka.
Kacper uniósł wysoko brwi.
– Judyta nie ma dostępu do twojego konta?
– Ma, ale…
– No widzisz. Koniec tematu! – Kacper bardzo chciał rzucić Dominikowi obojętne spojrzenie, ale mu nie wyszło.
Dominik dostrzegł w jego oczach ogromne pokłady smutku. Tak, on też nie znosił tych momentów, kiedy musieli się rozstać, zwłaszcza że nie wiedzieli, kiedy spotkają się po raz kolejny.
– Słuchaj, spróbuję coś wymyślić w najbliższym czasie i zadzwonię do ciebie, dobrze? – zapytał Dominik, unikając kontaktu wzrokowego.
Zapiął pasek od spodni i zaczął się rozglądać za koszulą.
– Pod łóżkiem – powiedział Kacper. – Nie obiecuj, jeśli nie będziesz mógł dotrzymać obietnicy.
Dominik skinął tylko głową i spojrzał żałośnie na kochanka. Chciał podejść do niego, przytulić go, dotknąć, ale Kacper schował się już w swoim pancerzu.
– Zadzwonię – powtórzył Dominik.
– Lepiej już idź, żona zacznie się o ciebie martwić.
Dominik schylił się i wyciągnął spod łóżka swoją koszulę. Bez słowa wyszedł z pokoju, obiecawszy sobie, że następnym razem będzie inaczej.
Kiedy zamknął za sobą drzwi do mieszkania Kacpra, już wiedział, że nie dotrzyma tej obietnicy.
Judyta siedziała nad terminarzem i rozłożonymi notatkami ze spotkania z klientką. Mogła skorzystać z gabinetu na piętrze, ale rzadko się na to decydowała. Wolała pracować w kuchni, bo uważała to miejsce za serce domu. Tak nauczyła ją matka. Wszystkie spotkania w rodzinnym domu Judyty odbywały się właśnie w kuchni. To tam odrabiała lekcje, uczyła się do matury i egzaminów. Całe mieszkanie było niewielkie, a jej pokój – wręcz mikroskopijny. Jej sytuacja lokalowa już jakiś czas temu uległa diametralnej zmianie zmianie, a mimo to wciąż najlepiej pracowało jej się w kuchni. Poza tym miała stamtąd widok na Antka, który ostentacyjnie lekceważył istnienie własnego pokoju i bawił się głównie w salonie. Rozłożyła więc papiery na blacie i usiadła na wysokim krześle. Rozbolała ją głowa. W pierwszym odruchu miała ochotę nalać sobie kieliszek wina na obniżenie ciśnienia, ale złamałaby wtedy swoją zasadę, że poza weekendami pije tylko wieczorem.
Odłożyła na chwilę długopis i rozmasowała palcami skronie. Z miejsca, w którym siedziała, widziała fragment osiedlowej drogi i podjazd przed ich domem. Dominik już dawno powinien być w domu. Jakiś czas temu sprawdziła w sieci, czy nie wydarzyła się żadna katastrofa z udziałem samolotu linii lotniczej, w której pracował jej mąż. Ten odruch był bezwarunkowy. Wypracowała go przez lata małżeństwa. Dominik się spóźniał, pewnie coś się stało. Kiedy jednak upewniała się, że mąż jest bezpieczny, powracały inne wątpliwości. Mogła zadzwonić i sprawdzić, dlaczego Dominik jeszcze nie wrócił, ale nigdy tego nie robiła. Nie chciała być jedną z tych żon, które kontrolują każdy ruch męża. Poza tym… bała się tego, co mogłaby usłyszeć. Dominik miał swoje sekrety, a ona sama nie wiedziała, czy jest gotowa, aby je poznać. Nieświadomość miała swoje plusy.
Judyta usłyszała, jak córka zbiega po schodach, a po chwili Julka pojawiła się w kuchni. Zatrzymała wzrok na leżących przed matką kartkach, po czym podeszła do lodówki. Otworzyła ją, podrapała się po głowie i zamknęła.
– Jest coś do jedzenia? – zapytała matkę.
– A nie widziałaś? – Judyta odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Pełna lodówka.
Nastolatka się zawahała.
– Zrobisz mi kanapki?
– O nie, moja panno!
– Dobra, nie jestem głodna – burknęła Julka. – Taty jeszcze nie ma?
– Nie. Najwyraźniej mu coś wypadło.
– Mogę pooglądać telewizję?
Judyta wzruszyła ramionami.
– A odrobiłaś lekcje?
– Tak, mamo. Pytałaś mnie o to pięć razy.
– Wolę się upewnić. Dobrze, włącz coś, ale bez żadnych drastycznych scen, bo potem Antek nie będzie mógł spać.
Julka bez słowa wyszła z kuchni. Judyta była pewna, że za najwyżej pięć minut z salonu rozlegną się odgłosy walki, bo kiedy Antek zobaczy, że jego siostra dostała pozwolenie na oglądanie telewizji, tajemniczym zbiegiem okoliczności zorientuje się, że właśnie jest nadawana jego ulubiona bajka. Wprawdzie Judyta słyszała od koleżanek, że między rodzeństwem co chwilę wybuchają głośne awantury, ale miała nadzieję, że jej uda się tego uniknąć. Między Julką a Antkiem było dziesięć lat różnicy. Judycie wydawało się więc, że nie będą wchodzić sobie w paradę. Nic bardziej mylnego.
Wróciła do studiowania notatek ze spotkania. Umówiła już wizytę w salonie sukien ślubnych i obdzwoniła sprawdzone restauracje, w których wcześniej organizowała wesela i miała pewność co do wysokiej jakości obsługi. Zastanawiała się nad zaproszeniami ślubnymi i karteczkami na stół z nazwiskami gości. Panna młoda zasugerowała, że chciałaby coś zabawnego, jej matka upierała się natomiast przy klasyce. Co ciekawe, Judyta nie wiedziała, jakie zdanie ma ten temat przyszły mąż, bo go nie poznała. Życzyła swoim klientkom jak najlepiej, ale podejrzewała, że akurat to małżeństwo nie będzie udane, skoro pan młody kompletnie nie angażował się w przygotowania, a jego narzeczona sama nie wiedziała, czy w ogóle tego ślubu chce.
Judyta włączyła laptop. Fryzjerka, z którą dotychczas współpracowała, poszła na urlop macierzyński. Judyta będzie musiała znaleźć kogoś innego. Zamierzała przewertować w tym celu opinie zamieszczone w sieci. Czytała właśnie recenzje jednego ze znajdujących się w centrum Bielska-Białej studiów fryzjerskich, kiedy na podjeździe przed domem zatrzymał się samochód Dominika. Judyta nie oderwała się jednak od komputera. Zamierzała pokazać mężowi, że nic a nic nie obchodzi jej, że wrócił do domu tak późno, chociaż w rzeczywistości aż gotowała się ze złości.
– Cześć – rzucił Dominik, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony żony i dzieci, wbiegł po schodach na górę.
Po chwili do Judyty dotarł szum wody spod prysznica i poczuła bolesny skurcz w żołądku. Dominik nigdy nie kąpał się od razu po powrocie z pracy. Najpierw rozmawiał z dziećmi, pytał, jak im minął dzień, co w szkole, w przedszkolu. Czasem zamienił też dwa czy trzy zdania z żoną. Jadł obiad, a dopiero później ewentualnie szedł pod prysznic. Każde odchylenie od normy stanowiło dla Judyty dowód jej przypuszczeń, ale wolała udawać, że nie dostrzega głupkowatego uśmiechu na jego twarzy, że nie czuje zapachu obcych perfum.
Judyta spojrzała przez łzy na swoje notatki. Miała ochotę zadzwonić do klientki i błagać ją, żeby tego nie robiła. Żeby nie popełniała największego błędu w swoim życiu. Ta dziewczyna mogła się wycofać, póki jeszcze nie było za późno. Młodość wiąże się ze swego rodzaju bezkompromisowością. Potem jest trudniej. Dochodzą przyzwyczajenia, konwenanse, obowiązki. Brnie się w nieszczęśliwe małżeństwo, bo przecież dzieci, dom, rodzina, przeżyte wspólnie lata…
Dominik zszedł z góry i bezszelestnie przemknął obok Judyty. Zatrzymał się przed lodówką, jak przed kwadransem Julka, i podobnie jak ona podrapał się po głowie i po chwili zrezygnował. Jaki ojciec, jaka córka.
– Robiłaś może coś na obiad? – zapytał, jakby dopiero teraz dostrzegł Judytę.
Nie dziwiło jej to. Zazwyczaj przypominał sobie o niej, kiedy był głodny albo kiedy nie mógł sam odwieźć Antka do przedszkola.
– W lodówce jest zupa, wystarczy odgrzać – rzuciła lekko, nie odrywając wzroku od notatek.
– Dziękuję.
Judyta po raz czwarty czytała to samo zdanie, ale wciąż nie pojmowała jego sensu. Zrozumiała, że to na nic, więc ze złością zatrzasnęła terminarz i wyłączyła komputer. Zaczęła porządkować notatki, ale nie wytrzymała.
– Dlaczego nie zadzwoniłeś? Nie pomyślałeś, że możemy się martwić? – Obróciła się na pięcie, stając z mężem twarzą w twarz.
Dominik zbladł. Judyta czerpała jakąś dziwną przyjemność z przypatrywania mu się, podczas gdy on tak się wił i próbował jakoś wytłumaczyć swoje spóźnienie.
– Wylecieliśmy z Dortmundu z opóźnieniem – powiedział, nie patrząc jej w oczy. – Nie miałem jak cię powiadomić, a potem zapomniałem włączyć telefon.
– Chyba spore było to opóźnienie – zauważyła Judyta. – Stało się coś?
– Nie, nie – zaprzeczył nieszczerze Dominik. – Po prostu długo czekaliśmy na pozwolenie na start. Była kolejka i… – Urwał gwałtownie. – No, a potem był wypadek na autostradzie i musiałem jechać przez Zator. O co ci tak właściwie chodzi?
– Mnie? – Judyta udała zaskoczenie. – O nic, zupełnie o nic. Uważaj, żeby zupa się nie zagotowała, bo dodałam do niej śmietany.
Zebrała z blatu swoje notatki, po czym wyszła z kuchni, zostawiając Dominika samego z jego wyrzutami sumienia.
Pomysł narodził się w głowie Judyty spontanicznie. Czuła, że się dusi zamknięta w czterech ścianach, a poza tym doszła do wniosku, że Dominikowi dobrze zrobi, jeśli trochę zajmie się dziećmi. Tak dawno nigdzie nie wychodziła. W liceum i na studiach była duszą towarzystwa. Wprawdzie nigdy nie zabiegała o atencję kolegów i koleżanek, nie należała też do najpopularniejszej paczki, a mimo to ludzie do niej lgnęli. Może dlatego, że była dobrą słuchaczką? Doskonale zdawała sobie sprawę, że to rzadki dar. Większość ludzi lubi opowiadać o sobie, a słuchanie średnio im wychodzi. Judyta miała tę umiejętność. Ona po prostu lubiła ludzi. Potrzebowała kontaktu z drugim człowiekiem jak tlenu. Kiedy jednak wyszła za mąż, a kilkanaście miesięcy później urodziła Julkę, odcięła się od dawnego towarzystwa i całkowicie poświęciła się życiu rodzinnemu. Z dawnych znajomych pozostała jej tylko Malwina. Czasem Judyta natykała się na mieście na którąś z koleżanek. Padały sobie wówczas w ramiona, opowiadały pokrótce, co się u nich zmieniło od poprzedniego spotkania, solennie zapewniały, że zdzwonią się w najbliższym czasie, i na tym kontakt się urywał.
Judyta piętnaście lat temu zrezygnowała ze swojego życia całkiem świadomie. Pragnęła tego, czego nigdy nie miała – pełnej, dużej rodziny. Opieka najpierw nad Julką, a potem Antkiem sprawiała jej ogromną przyjemność. Zdarzały się lepsze i gorsze chwile, ale lubiła być matką. To właśnie dla dzieci porzuciła pełnoetatową pracę. Chciała spędzać z nimi jak najwięcej czasu. I choć Antek nadal był mały i potrzebował matki, to Julka dorastała, a Judyta coraz częściej łapała się na myśli, że przecież któregoś dnia dzieci wyfruną z gniazda, a ona zostanie z poczuciem zmarnowanego życia.
Zadzwoniła do Malwiny i zaproponowała jej spotkanie. Umówiły się w modnym pubie Dog’s na Rynku. Musiała w tej kwestii zaufać przyjaciółce, bo ona sama od kilkunastu lat nie miała pojęcia, co dzieje się w mieście.
Długo przygotowywała się do wyjścia. Nie zamierzała z nikim flirtować, ale chciała znów choć na chwilę przyciągnąć męskie spojrzenia. Miała ochotę znów poczuć się dobrze w swojej skórze, odnaleźć w sobie utraconą kobietę. Dominik już dawno przestał patrzeć na nią z pożądaniem. Zresztą, gdyby się tak zastanowić, nigdy nie dostrzegała w jego spojrzeniu podziwu. Od początku była żoną, nawet kiedy jeszcze nią nie była. Judyta miała własną teorię na temat tego, kim jest żona. A właściwie kim nie jest. Żona nie jest kochanką. Jej się nie uwodzi, nie zabiega o nią. Żona ma określone funkcje. Matki, powierniczki, pielęgniarki, kucharki, sprzątaczki, specjalistki do spraw logistyki, gospodyni. Może być przyjaciółką, ale nie kochanką. Judyta właśnie od początku była taką żoną.
Dominik nigdy się o nią nie starał. Poznali ich ze sobą wspólni znajomi. Byli razem na kilku imprezach, na którejś z nich zaczęli ze sobą rozmawiać, potem Dominik odprowadził ją do domu, ale nie poprosił o numer telefonu i nie zaproponował kolejnego spotkania. Znów wpadli na siebie przypadkiem na czyichś urodzinach, Judyta nawet nie pamiętała, kto był wtedy solenizantem. Kilka tygodni później spotkali się w centrum, wypili razem kawę i właściwie od tej kawy się zaczęło, ale ze strony Dominika nie było mowy o żadnej adoracji. Spotykali się na stopie koleżeńskiej przez pół roku. Judyta w końcu nie wytrzymała rosnącego napięcia i sama pierwsza go pocałowała. Od tamtej pory byli parą, ale ich związek zupełnie odbiegał od wyobrażeń Judyty. Malwina z wypiekami na twarzy opowiadała jej o szalonych nocach, głośnych awanturach i jeszcze głośniejszych powrotach, namiętności i pożądaniu. Judyta wysłuchiwała tych historii z niedowierzaniem, ale w końcu doszła do wniosku, że stabilizacja jest dla niej ważniejsza. Nie miała nieziemskiego seksu, o którym Malwina mówiła z tajemniczym błyskiem w oku, ale Dominik ją szanował i nigdy się nie kłócili. To przeważyło. Zresztą spodziewała się, że kiedy już zamieszkają razem, wszystko się zmieni. Dominik na pewno czuł się skrępowany obecnością rodziców za ścianą. Znajdowała wytłumaczenie dla każdego jego uniku. Najważniejsze, że ją kochał – tak przecież mówił – i chciał założyć z nią rodzinę. Podczas gdy jego rówieśnicy bawili się w modnych klubach i zmieniali dziewczyny jak rękawiczki, on chciał się ożenić i mieć dzieci.
Judyta coraz częściej była zła na tamtą naiwną dziewczynę, którą była piętnaście lat temu. Nie pożegnała się ze złudzeniami z dnia na dzień. Nie potrafiła. Wciąż miała nadzieję na zmianę, choć po ślubie było jeszcze gorzej niż przed nim. Wspólne mieszkanie nie sprawiło, że Dominik zbliżył się do Judyty. Codziennie kładł się obok niej, ale nigdy jej nie dotykał, nie całował, nie pieścił. Judyta cierpiała po cichu. Nigdy się nie skarżyła. Bała się tego, co Dominik mógłby o niej pomyśleć. Nie wychodziła z roli, którą przypisało jej – jako kobiecie – społeczeństwo. Ona miała być tą, którą się oddawała, kiedy mąż miał na to ochotę. A że mąż ochoty nie miewał, próbowała zagłuszyć potrzeby, wyciszyć swoją kobiecość. W dniu ślubu była młodą, dwudziestotrzyletnią kobietą i miała pewne wyobrażenia, jak powinno wyglądać jej życie seksualne. Znali się z Dominikiem od czterech lat, ale wciąż mogła określić swoje doświadczenie jako niewielkie. W zasadzie niewiele się od tamtego czasu zmieniło. Zbliżające się czterdzieste urodziny w połączeniu z brakiem zainteresowania ze strony mężczyzny, który przecież miał jej pożądać, sprawiły, że nie akceptowała siebie i swojego ciała. Dlatego dbała o siebie czasem wręcz przesadnie. Regularnie odwiedzała kosmetyczkę i fryzjerkę, kupowała markowe ubrania i dodatki, a ostatnio zdecydowała się nawet na botoks. Tylko z figurą nie mogła sobie poradzić. Dwie ciąże sprawiły, że zaokrągliła się tu i ówdzie. Poza tym nade wszystko kochała słodycze. Osładzała sobie życie, czego rezultaty były widoczne gołym okiem.