Po tamtej stronie lustra - Magdalena Majcher - ebook + książka

Po tamtej stronie lustra ebook

Magdalena Majcher

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis


Nic nie zapowiadało tragedii. Agata i Rafał tworzyli udany związek, doczekali się narodzin upragnionego dziecka. Nagła śmierć ich ukochanej córeczki zmienia wszystko. Agata z dnia na dzień wpada w coraz większy obłęd, Rafał początkowo próbuje wspierać żonę, ale w końcu ucieka w pracę. Małżonkowie coraz bardziej się od siebie oddalają.

Czy istnieje dla nich ratunek? Czy rodzina po ogromnej tragedii nadal może być całością?

Po tamtej stronie lustra to wiwisekcja rozpadającego się małżeństwa i próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy warto za wszelką cenę walczyć o związek? A może po prostu niektórych małżeństw nie da się uratować i najlepszym rozwiązaniem jest rozstanie, które będzie początkiem nowego życia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 264

Oceny
4,3 (38 ocen)
23
8
3
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erik2004

Z braku laku…

Totalna deprecha!
00
Theri

Dobrze spędzony czas

Przejmująca,trudna ale warta przeczytania!
00
jellyincup

Nie oderwiesz się od lektury

Emocjonujący dramat o młodym małżeństwie, które straciło dwumiesięczne dziecko. Mała Aurelia odeszła we śnie, niepostrzeżenie... Agata, matka Aurelki przeżywa ogromne załamanie. Wg niej tylko Ona ma prawo cierpieć. To dla niej świat się zatrzymał, bo bez swojej córki nie ma prawa żyć dalej. Coraz bardziej oddała się od męża. Rafał, ojciec dziecka, stara się być silny zarówno dla siebie jak i dla żony.. To on od początku dba o wszystko. To on wezwał pogotowie. To on zorganizował pogrzeb. To on musiał się podnieść i wrócić do pracy. To on od początku wspierał żonę i nie okazywał słabości. "–Dzi­ęku­ję... za szcze­ro­ść, za od­wa­gę, by mi to wszyst­ko wy­znać. Je­steś wspa­nia­łą ko­bie­tą. Śmie­rć za­bra­ła mi nie tyl­ko cór­kę, ale i żonę. Nie za­słu­ży­li­śmy na to. Mie­li­śmy tyle pla­nów na przy­szło­ść… tylu rze­czy nie zdąży­li­śmy zro­bić..." Czy po stracie dziecka można wrócić do normalnego życia? Czy przestaną się obwiniać o śmierć córki? Czy istnieje dla nich ratunek...
00
tshirt94

Nie polecam

Nie podobała mi się,historia mnie nie urzekła.
00
madzia935

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca i smutna.
00

Popularność




Autor: Magdalena Majcher

Redakcja: Zuzanna Wierus

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska KB.design

eBook: Atelier Du Châteaux

Zdjęcia na okładce: Susan Fox/Trevillion Images; Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Magdalena Majcher

Copyright for this edition © Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2023

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-191-3

Prolog

– Wo­je­wódz­kie Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­we­go w Ka­to­wi­cach, ope­ra­tor nu­mer osiem­dzie­si­ąt pięć. W czym mogę po­móc? – W słu­chaw­ce roz­le­gł się spo­koj­ny ni­ski głos, z całą pew­no­ścią na­le­żący do mężczy­zny.

Ra­fał Do­bro­wol­ski nie od­zy­wał się przez dłu­ższą chwi­lę. Trud­no mu było ze­brać my­śli. Ner­wo­wo prze­cze­sał lewą dło­nią prze­rze­dzo­ne wło­sy, a z jego gar­dła wy­do­był się jak­by zdu­szo­ny jęk. Stał przy drzwiach po­ko­ju dzie­ci­ęce­go, kur­czo­wo za­ci­ska­jąc pra­wą dłoń na no­wiut­kim smart­fo­nie, ale miał wra­że­nie, jak­by uno­sił się nad zie­mią i ob­ser­wo­wał całą sy­tu­ację z góry. Aga­ta klęcza­ła przy łó­żecz­ku Au­rel­ki, wy­jąc ni­czym zra­nio­ne zwie­rzę. Wy­da­wa­ła z sie­bie prze­ra­źli­we od­gło­sy – Ra­fał na­wet nie przy­pusz­czał, że ta­kie dźwi­ęki mogą się wy­do­być z ludz­kie­go gar­dła. Klęcza­ła, ki­wa­jąc się to w przód, to w tył, a w jej ra­mio­nach spo­czy­wa­ło nie­ru­cho­me cia­łko dziec­ka. Ra­fał na chwi­lę przy­mknął oczy, aby od­ci­ąć się od tego wi­do­ku, jed­nak oba­wiał się, że zo­sta­nie on z nim na za­wsze, na­wet je­śli to wszyst­ko do­brze się sko­ńczy. Ucze­pił się tej my­śli jak ostat­niej de­ski ra­tun­ku. Mu­siał dzia­łać, je­śli ta cała hi­sto­ria mia­ła po­zo­stać tyl­ko aneg­do­tą opo­wia­da­ną pod­czas ro­dzin­nych spo­tkań, kie­dy Au­rel­ka pod­ro­śnie.

Ni­g­dy się tak nie ba­li­śmy – będą re­la­cjo­no­wać. Po­de­szli­śmy do łó­żecz­ka, a ona się nie ru­sza­ła, na­wet jej klat­ka pier­sio­wa po­zo­sta­wa­ła nie­ru­cho­ma. Gdy­by nie szyb­ka in­ter­wen­cja i przy­jazd po­go­to­wia… na­wet nie chce­my my­śleć, jak mo­gło­by się to sko­ńczyć.

– Na­sza có­recz­ka nie od­dy­cha. – Ra­fa­ło­wi w ko­ńcu uda­ło się wy­ksztu­sić do słu­chaw­ki tych kil­ka słów.

– Czy dziec­ko po­łk­nęło ja­kiś przed­miot, za­chły­snęło się? – za­py­tał mężczy­zna po dru­giej stro­nie. – Czy to mo­żli­we, że w dro­gach od­de­cho­wych dziec­ka utknął ja­kiś przed­miot? – po­na­glił Ra­fa­ła.

Ja­kiś przed­miot. Jaki, do cho­le­ry, przed­miot?! Nie ro­zu­miał, o co cho­dzi temu fa­ce­to­wi.

– Au­rel­ka nie ma jesz­cze na­wet dwóch mie­si­ęcy – wy­ja­śnił. – Spa­li­śmy, a ona… – Od­wró­cił się do żony, bo tyl­ko w ten spo­sób mógł się sku­pić na roz­mo­wie. Aga­ta nie prze­sta­wa­ła wyć. – Ona też spa­ła. Żona po­szła spraw­dzić, czy wszyst­ko w po­rząd­ku, i wte­dy zo­rien­to­wa­ła się, że dziec­ko nie... – Głos Ra­fa­ła po­now­nie za­drżał. – Nie obu­dzi­ło się na kar­mie­nie.

– Pro­szę po­dać ad­res – za­ko­men­de­ro­wał ope­ra­tor, nie za­da­jąc do­dat­ko­wych py­tań.

Ra­fał nie mógł, nie po­tra­fił znie­ść prze­ra­źli­we­go wy­cia Aga­ty. Wie­dział, że po­wi­nien być te­raz z żoną i wspie­rać ją pod­czas ocze­ki­wa­nia na ka­ret­kę, ale po pro­stu wy­sze­dł z po­ko­ju i za­mknął za sobą drzwi. Wów­czas jesz­cze nie wie­dział, że po cza­sie będzie to je­den z naj­wi­ęk­szych wy­rzu­tów su­mie­nia, pierw­sza rysa, od któ­rej wszyst­ko się za­cznie. Dla­cze­go ucie­kł? Dla­cze­go nie przy­stąpił do re­ani­ma­cji? Dla­cze­go zo­sta­wił Aga­tę samą, prze­ra­żo­ną, roz­pa­cza­jącą nad nie­ru­cho­mym cia­łem cór­ki? Dla­cze­go po­zwo­lił, aby strach wzi­ął nad nim górę?

Wdech. Wy­dech. Aga­ta hi­ste­ry­zo­wa­ła za za­mkni­ęty­mi drzwia­mi, a prze­ra­że­nie za­ci­ska­ło na gar­dle Ra­fa­ła co­raz cia­śniej­szą pętlę.

Po­dał ope­ra­to­ro­wi do­kład­ny ad­res, a ten po­in­for­mo­wał go, żeby po­zo­stał na li­nii.

– Łączę z po­go­to­wiem.

Ra­fał wzi­ął głębo­ki od­dech. Gdzieś z od­mętów świa­do­mo­ści nad­pły­nęła myśl o tym, że będzie mu­siał za­dzwo­nić do sze­fa i po­pro­sić o wol­ne. Szyb­ko jed­nak od­rzu­cił ją od sie­bie. Za­wa­hał się przed za­mkni­ęty­mi drzwia­mi po­ko­ju. Po­wi­nien tam wró­cić, być z Aga­tą, jak wte­dy, kie­dy wi­ta­li na świe­cie swo­ją uko­cha­ną, wy­cze­ka­ną cór­kę, ale nie na­ci­snął na klam­kę. Stał w przed­po­ko­ju i cze­kał na nie­unik­nio­ne. Jesz­cze miał na­dzie­ję, jesz­cze wie­rzył w cud, choć czuł pod pal­ca­mi lo­do­wa­te zim­no skó­ry Au­rel­ki, któ­rej do­tknął, gdy wsze­dł do po­ko­ju za­alar­mo­wa­ny krzy­kiem Aga­ty. Może wła­śnie dla­te­go wy­sze­dł, może wła­śnie dla­te­go nie pró­bo­wał ra­to­wać swo­je­go dziec­ka?

Bo wie­dział, że to już się wy­da­rzy­ło?

Po­moc była w dro­dze. Nic wi­ęcej nie mógł już zro­bić: ani dla żony, ani dla cór­ki.

Rozdział 1

9 czerw­ca 2015 roku

 

Ju­tro będzie TEN dzień. Dzień, w któ­rym świat po­wi­nien się za­trzy­mać, a jed­nak je­stem dziw­nie prze­ko­na­na, że tak się nie sta­nie, bo miał się za­trzy­mać już dzie­si­ęć mie­si­ęcy temu, ale wci­ąż pędzi, jak­by nic się nie wy­da­rzy­ło, jak­by nic się nie zmie­ni­ło.

Ju­tro Au­rel­ka sko­ńczy­ła­by rok. Pierw­sze uro­dzi­ny dziec­ka to wa­żne wy­da­rze­nie w ży­ciu ka­żdej ro­dzi­ny, przy­naj­mniej ka­żdej nor­mal­nej ro­dzi­ny, a za taką mia­łam na­szą jesz­cze dzie­si­ęć mie­si­ęcy temu. Pew­nie za­pro­si­li­by­śmy na­szych bli­skich, zna­jo­mych, za­mó­wi­ła­bym tort, świecz­ki, ba­lo­ny… Za­sta­na­wiam się, jak w swo­je pierw­sze uro­dzi­ny wy­gląda­ła­by moja có­recz­ka. Wy­obra­ża­nie so­bie, w co ubra­ła­bym ją na tę uro­czy­sto­ść, spra­wia mi dzi­ką przy­jem­no­ść, ale też za­da­je do­dat­ko­wy ból. Czy umia­ła­by już cho­dzić? Ja­kie pierw­sze sło­wo by wy­po­wie­dzia­ła? Ja­kie do­sta­ła­by pre­zen­ty? Cała moja co­dzien­no­ść spro­wa­dza się do tej krót­kiej par­ty­ku­ły: „by”. Co by było, gdy­by tam­to się nie wy­da­rzy­ło?

Kie­dy by­łam w ci­ąży, prze­gląda­łam stro­ny skle­pów in­ter­ne­to­wych i po­dzi­wia­łam bo­ga­ty asor­ty­ment dzie­ci­ęcy. Pod­czas jed­nej z ru­ty­no­wych wi­zyt u le­ka­rza oka­za­ło się, że szyj­ka ma­ci­cy za­czy­na się nie­bez­piecz­nie skra­cać, a do pla­no­wa­ne­go ter­mi­nu po­ro­du zo­sta­ło wów­czas jesz­cze po­nad dzie­si­ęć ty­go­dni. Gi­ne­ko­log za­le­cił mi przyj­mo­wa­nie ma­gne­zu i pre­pa­ra­tów roz­kur­czo­wych oraz od­po­czy­nek, któ­ry po­dob­no jest naj­lep­szym le­kar­stwem w po­ło­żnic­twie. Więc od­po­czy­wa­łam. Po­szłam na zwol­nie­nie le­kar­skie i ca­ły­mi dnia­mi po­le­gi­wa­łam na ka­na­pie. Aby od­wró­cić swo­je my­śli od tej prze­klętej szyj­ki ma­ci­cy, czy­ta­łam ksi­ążki, ogląda­łam se­ria­le. Z nu­dów przej­rza­łam chy­ba cały in­ter­net. Wła­śnie wte­dy zna­la­złam w ja­ki­mś skle­pie in­ter­ne­to­wym drew­nia­ny edu­ka­cyj­ny pchacz. Nie żad­ne ga­da­jące i śpie­wa­jące ba­dzie­wie, tyl­ko cie­ka­wą za­baw­kę, któ­ra roz­wi­ja­ła spraw­no­ść ma­łych rączek dzi­ęki za­mon­to­wa­ne­mu z przo­du pa­ne­lo­wi i ase­ku­ro­wa­ła dziec­ko pod­czas sta­wia­nia pierw­szych, nie­pew­nych kro­ków. Po­my­śla­łam wte­dy, że to będzie świet­ny pre­zent na ro­czek. Tak, tak. Cier­pię na ró­żne­go ro­dza­ju na­tręc­twa, a jed­nym z nich jest uci­ążli­wa ko­niecz­no­ść pla­no­wa­nia ab­so­lut­nie wszyst­kie­go na kil­ka lat do przo­du. To ta­kie ty­po­we dla mnie, że będąc w ci­ąży, za­sta­na­wia­łam się, co ku­pi­my na­szej có­recz­ce na pierw­sze uro­dzi­ny.

Może dla­te­go ni­g­dy nie przyj­dzie nam świ­ęto­wać tych pierw­szych uro­dzin? Może los po­sta­no­wił ze mnie za­kpić i ze­mścić się za to ci­ągłe pla­no­wa­nie? Już nie wiem sama, co my­śleć. W jed­nej chwi­li ob­wi­niam sie­bie, w na­stęp­nej – Ra­fa­ła, pó­źniej zło­rze­czę ca­łe­mu świa­tu, aby znów ude­rzyć z całą mocą w sie­bie, bo prze­cież czu­łam, że coś jest nie tak, moje pier­si były pe­łne mle­ka, a mimo to nie wsta­łam, aby spraw­dzić, co się wy­da­rzy­ło. Po­my­śla­łam, że ma­lut­ka chy­ba za­czy­na prze­sy­piać noce, prze­wró­ci­łam się na dru­gi bok i po­now­nie za­snęłam. W mi­ędzy­cza­sie wście­kam się na Ra­fa­ła, w na­stęp­nej chwi­li – na ra­tow­ni­ków me­dycz­nych, że przy­je­cha­li za pó­źno. I tak w kó­łko. Ko­lej­ne dni mi­ja­ją mi na ne­go­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści i szu­ka­niu od­po­wie­dzi na py­ta­nie „dla­cze­go?”.

Na­sza có­recz­ka ni­g­dy nie będzie cho­dzić, nie do­sta­nie pcha­cza na pierw­sze uro­dzi­ny, nie za­pro­szę go­ści, nie za­mó­wię tor­tu, świe­czek ani ba­lo­ni­ków.

Sio­stra wy­mo­gła na mnie obiet­ni­cę, że pój­dę na te­ra­pię. Mu­szę iść do przo­du, naj­wa­żniej­sze to zro­bić ten pierw­szy krok i po­pro­sić o po­moc, kie­dyś jesz­cze będę szczęśli­wa, ble, ble ble – przy­naj­mniej tak twier­dzi Ma­ria. Ale ja uwa­żam, że nic nie mu­szę, a już na pew­no nie iść do przo­du. Bo wte­dy zo­sta­wię za sobą moją có­recz­kę, a ta myśl spra­wia, że w mo­jej klat­ce pier­sio­wej czu­ję ogrom­ny ci­ężar i na chwi­lę za­po­mi­nam, jak od­dy­chać. Nie chcę, nie po­tra­fię, nie po­win­nam i nie mogę za­po­mnieć Au­rel­ki. Je­stem jej mat­ką, moje miej­sce jest przy niej. Już raz za­wa­li­łam, już raz jej nie do­pil­no­wa­łam, już raz nie wsta­łam do niej, kie­dy ona roz­pacz­li­wie wal­czy­ła o od­dech i cze­ka­ła na moją po­moc – a przy­naj­mniej ja tak wi­dzia­łam jej ostat­nie chwi­le. Ka­tu­ję się tą świa­do­mo­ścią i po pro­stu nie mogę pó­jść da­lej. Stra­ci­ła­bym Au­rel­kę po raz dru­gi.

Nie po­zwo­li­łam ni­ko­mu ni­cze­go ru­szyć w jej po­ko­iku. Wszyst­ko wy­gląda tak, jak wte­dy – w ko­mo­dzie po­se­gre­go­wa­ne ko­lo­ra­mi ubran­ka w roz­mia­rze sze­śćdzie­si­ąt dwa, otwar­ta pacz­ka pam­per­sów dwó­jek, łóżecz­ko w ko­lo­rze bia­łym, be­żo­wa po­ściel, pa­ste­lo­wa ka­ru­ze­la z mi­sia­mi, za drzwia­mi zło­żo­na mata edu­ka­cyj­na, a koło prze­wi­ja­ka – ol­brzy­mi plu­szo­wy miś, któ­re­go moja sio­stra przy­wio­zła do szpi­ta­la, gdy uro­dzi­ła się Au­rel­ka.

Wszyst­ko na swo­im miej­scu.

Tyl­ko jej nie ma.

Dzi­siaj zno­wu ogląda­łam jej zdjęcia. Któ­re­jś bez­sen­nej nocy po­li­czy­łam te fo­to­gra­fie – już nie wie­dzia­łam, co ze sobą zro­bić, a sen nie nad­cho­dził. Trzy­sta dwa­na­ście zdjęć z pi­ęćdzie­si­ęciu pi­ęciu dni jej ży­cia. Jak przez mgłę pa­mi­ęta­łam, że często wy­sy­ła­łam Ra­fa­ło­wi zdjęcia Au­rel­ki, kie­dy był w pra­cy. „Cze­ść, tato, dzi­siaj mama ubra­ła mnie w Hel­lo Kit­ty, ra­tun­ku!”, „Ta­tu­siu, czyż nie je­stem Two­ją naj­słod­szą ksi­ężnicz­ką?”, „Tato, uśmiech­nij się! W domu cze­ka na Cie­bie Two­ja la­lecz­ka”, i tak da­lej. Cie­ka­we, czy Ra­fał na­dal je miał, czy może wszyst­kie ska­so­wał? Pew­nie to dru­gie. Do­słow­nie chwi­lę po po­grze­bie Au­rel­ki chciał od­dać wszyst­kie jej rze­czy do domu dziec­ka. Nie ro­zu­miał, dla­cze­go chcę je za­trzy­mać.

Dziś nikt nie cze­ka na nie­go w domu. Roz­glądam się po pu­stych ścia­nach. Sama nie wiem, dla­cze­go wci­ąż tu­taj je­stem. Tkwię w za­wie­sze­niu po­mi­ędzy ży­ciem a śmier­cią. Ka­żdy dzień jest taki sam. Szu­kam od­po­wie­dzi, ukry­te­go sen­su, cze­goś, co po­zwo­li zro­zu­mieć, za­ak­cep­to­wać… Nie po­tra­fię ni­cze­go zna­le­źć. Czym­kol­wiek mia­ło­by to być, nie umiem tego od­kryć.

Dla­te­go zgo­dzi­łam się na te­ra­pię, po­mi­ja­jąc oczy­wi­ście fakt, że sio­stra chy­ba wy­wier­ci­ła­by mi dziu­rę w brzu­chu, gdy­bym w ko­ńcu się nie zgo­dzi­ła… Może podświa­do­mie wie­rzę, że jest jesz­cze dla mnie ra­tu­nek? Po­dob­no ka­żdy czło­wiek ma w so­bie nie­wia­ry­god­ną siłę prze­trwa­nia, coś, co nie po­zwa­la mu się pod­dać, coś, dzi­ęki cze­mu wal­czy. Czło­wiek to dziw­ne stwo­rze­nie, po­wi­nien prze­cież wie­dzieć, kie­dy zo­stał po­ko­na­ny. Ja niby wiem, a jed­nak gdzieś tli się na­dzie­ja, że może jesz­cze po­tra­fię się od­ro­dzić, ni­czym fe­niks po­wstać z po­pio­łów. Bo wła­śnie tym je­stem – bez mo­jej Au­rel­ki je­stem po­ko­na­nym, mar­nym stwo­rze­niem. Je­stem nie­pe­łna.

Te­ra­peut­ka za­su­ge­ro­wa­ła, że­bym pro­wa­dzi­ła dzien­nik. Mam w nim spi­sy­wać swo­je prze­my­śle­nia, prze­ży­cia. Po­dob­no ma mi to po­móc. I tak nie mam nic in­ne­go do ro­bo­ty, ku­pi­łam więc ten ze­szyt w osie­dlo­wym skle­pie i pi­szę.

Więc ju­tro jest TEN dzień. W zwi­ąz­ku z TYM dniem za­dzwo­ni­ła do mnie sio­stra i za­pro­si­ła do sie­bie, su­ge­ru­jąc, że nie po­win­nam sie­dzieć sama, ale jej od­mó­wi­łam, bo ostat­nie, cze­go po­trze­bu­ję, to li­to­ść. Wiem, że to właś­nie wspó­łczu­cie ka­za­ło jej wy­brać mój nu­mer i może na­wet w in­nych oko­licz­no­ściach po­tra­fi­ła­bym to do­ce­nić. Nie mogę jed­nak pa­trzeć na jej dzie­ci, męża i cie­szyć się jej szczęściem. Przy­kro mi, ale nie umiem do­ce­nić tego, że Ma­ria jest spe­łnio­na. Nie, wróć, wca­le nie jest mi przy­kro, bo mam to to­tal­nie w du­pie. Cza­sem jesz­cze zdo­będę się na pró­bę za­cho­wa­nia po­zo­rów, bo chcę mieć świ­ęty spo­kój, ale tu, na kar­tach tego dzien­ni­ka, nie mu­szę przed ni­kim uda­wać. Mogę być szcze­ra: za­zdrosz­czę jej. W tej chwi­li teo­re­tycz­nie jest naj­bli­ższą mi oso­bą, a ja nie po­tra­fię spoj­rzeć na jej sy­nów bez ukłu­cia żalu. I wła­śnie dla­te­go jej uni­kam.

TEN dzień jest do­pie­ro wstępem. W sierp­niu ko­lej­ny z TYCH dni. Sama nie wiem, któ­ry z nich na­pa­wa mnie wi­ęk­szym lękiem. Wstać, prze­żyć, iść spać. Kie­dyś śmia­li­śmy się z Ra­fa­łem z ta­kich me­mów. Dzi­siaj do­sko­na­le je ro­zu­miem. Bo taki jest mój plan na ka­żdy ko­lej­ny dzień. A już zwłasz­cza na TE dni.

Je­śli ktoś jesz­cze raz sko­men­tu­je któ­ryś z mo­ich wpi­sów na Fa­ce­bo­oku tek­stem w sty­lu: „Tyl­ko czas może uśmie­rzyć Twój ból”, przy­si­ęgam, usu­nę swo­je kon­to. Ra­fał ni­g­dy nie ro­zu­miał mo­jej zło­ści. Sko­ro dzie­lę się swo­imi pry­wat­ny­mi spra­wa­mi, dla­cze­go de­ner­wu­ję się, że ktoś to ko­men­tu­je? Prze­cież tak to dzia­ła. On nie po­chwa­lał mo­je­go pu­blicz­ne­go ob­na­ża­nia się. Co­dzien­nie py­tał, dla­cze­go to ro­bię, po co do­da­ję zdjęcia na­szej zma­rłej có­recz­ki, co zy­skam, kie­dy po raz ko­lej­ny za­miesz­czę link do ko­ły­san­ki, któ­rą śpie­wa­łam Au­rel­ce na do­bra­noc? Nie ro­zu­miał, kie­dy od­po­wia­da­łam, że to moja te­ra­pia, że tak po­zby­wam się ne­ga­tyw­nych emo­cji. „Te­ra­pia na Fa­ce­bo­oku. To już le­piej za­pi­sa­ła­byś się do praw­dzi­we­go te­ra­peu­ty. Ko­goś, kto rze­czy­wi­ście wie­dzia­łby, jak ci po­móc”. Ra­fał ni­g­dy nie za­ło­żył kon­ta na por­ta­lu, tym bar­dziej ni­g­dy nie za­mie­ści­łby tam zdjęcia swo­je­go dziec­ka, tłu­ma­cząc, że wszyst­ko, co za­mieści się w in­ter­ne­cie, zo­sta­je w nim na za­wsze. A już zwłasz­cza nie do­da­łby zdjęcia zma­rłe­go dziec­ka... Prze­cież to nie­smacz­ne! Tak się nie robi. Au­rel­kę mam mieć w ser­cu, a nie na swo­jej ta­bli­cy na Fa­ce­bo­oku. Szcze­rze? To ko­lej­ny pod­punkt, któ­ry mogę wpi­sać na li­stę rze­czy, któ­re mam w du­pie: to, co ko­muś wy­da­je się smacz­ne bądź też nie.

Czas nie po­ma­ga. Mi­nęło po­nad dzie­si­ęć mie­si­ęcy, a wci­ąż boli tak samo. Nie chcę się uczyć żyć z tym bó­lem, bo to będzie ozna­czało, że po­go­dzi­łam się ze śmier­cią Au­rel­ki. A ja nie chcę się z tym go­dzić. Ni­g­dy! Nie mo­żna tak bu­rzyć po­rząd­ku ży­cia. Ni­g­dy nie prze­sta­nę tęsk­nić za mamą, ale w mo­jej ża­ło­bie po­mo­gła mi świa­do­mo­ść, że mia­ła wspa­nia­łe ży­cie, do­ży­ła sta­ro­ści i… no cóż, taki jest na­tu­ral­ny po­rządek ży­cia. Tra­gicz­ne, ale praw­dzi­we. To nor­mal­ne, że mat­ka czy oj­ciec umie­ra­ją. To, że umie­ra nie­spe­łna dwu­mie­si­ęcz­ne dziec­ko, nor­mal­ne nie jest.

Żyję w za­wie­sze­niu. Cza­sem sta­ję przed lu­strem i dłu­go przy­glądam się tej ko­bie­cie, któ­rą wi­dzę w od­bi­ciu. Po­dob­no kie­dyś by­łam atrak­cyj­na, a przy­naj­mniej tak po­strze­ga­li mnie mężczy­źni. Mia­łam dłu­gie ciem­ne wło­sy, brązo­we oczy oto­czo­ne gęsty­mi rzęsa­mi i pe­łne usta. Dziś cała je­stem sza­ra, choć w lu­strze wci­ąż wi­dzę tam­tą ko­bie­tę. Nie mam po­jęcia, jak to mo­żli­we – prze­cież ja już nią nie je­stem, a ona wci­ąż tam tkwi. Po tam­tej stro­nie lu­stra wci­ąż je­stem szczęśli­wą, spe­łnio­ną mamą, żoną, pro­wa­dzę uda­ne ży­cie to­wa­rzy­skie i za­wo­do­we.

SIDS. Ja­sne, że o tym sły­sza­łam. Swe­go cza­su w me­diach było o tym gło­śno, chy­ba na­wet w któ­ry­mś z pro­gra­mów śnia­da­nio­wych eks­per­ci wy­po­wia­da­li się na ten te­mat. Nikt tak do ko­ńca nie wie, co jest przy­czy­ną na­głej śmier­ci łó­żecz­ko­wej. Dziec­ko po pro­stu za­po­mi­na o od­dy­cha­niu. Praw­do­po­do­bie­ństwo wy­stąpie­nia tego syn­dro­mu dra­stycz­nie zwi­ęk­sza się, kie­dy w łó­żecz­ku nie­mow­lęcia znaj­du­ją się licz­ne przed­mio­ty, ta­kie jak przy­tu­lan­ka, ko­łder­ka, po­dusz­ka, ochra­niacz na szcze­bel­ki. Le­piej, by nie­mow­lę spa­ło w tym sa­mym po­miesz­cze­niu co ro­dzi­ce, bo na­tu­ral­ne od­gło­sy wy­da­wa­ne przez mat­kę i ojca pod­czas snu po­ma­ga­ją dziec­ku się prze­bu­dzić, kie­dy „za­po­mni” o od­dy­cha­niu. Te­raz już to wiem, ale kie­dy by­łam w ci­ąży, wo­la­łam się zaj­mo­wać bła­host­ka­mi i prze­ko­pa­łam cały in­ter­net w po­szu­ki­wa­niu le­żacz­ków, pcha­czy, mat edu­ka­cyj­nych i in­nych ga­dże­tów. Dla­cze­go nie za­in­te­re­so­wa­łam się SIDS? Czy gdy­by Au­rel­ka spa­ła w tym sa­mym po­ko­ju co my, dzi­siaj by­ła­by cała i zdro­wa?

Moje my­śli bie­gną dwu­to­ro­wo, żyję w dwóch świa­tach: wy­obra­żeń i wspo­mnień. Fan­ta­zju­ję o tym, jak wy­gląda­ła­by moja có­recz­ka, jaki mia­ła­by cha­rak­ter, jak by się za­cho­wy­wa­ła. Kie­dy się uro­dzi­ła, była bar­dzo po­dob­na do swo­je­go ojca, moja sio­stra na jej wi­dok stwier­dzi­ła, że to skó­ra zdjęta z Ra­fa­ła. I mia­ła ra­cję, ja też to wi­dzia­łam – po ta­cie mia­ła wy­so­kie czo­ło, mały no­sek, wąskie usta i kszta­łt­ne, przy­le­ga­jące do gło­wy uszy. Moim kom­plek­sem z dzie­ci­ństwa były od­sta­jące uszy, więc cie­szy­łam się, że Au­re­lia wła­śnie tę część cia­ła odzie­dzi­czy­ła po ojcu. Czy dziś na­dal wy­gląda­ła­by ni­czym mniej­sza, dziew­częca wer­sja Ra­fa­ła? A może z cza­sem z jej bu­źki za­częły­by się wy­ła­niać moje rysy twa­rzy? A cha­rak­te­rek – po kim by go odzie­dzi­czy­ła? Czy by­ła­by upar­ta i prze­wi­du­jąca jak ja, czy może ra­czej ży­ła­by tu i te­raz jak jej tata? Jest tyle py­tań, na któ­re ni­g­dy nie po­znam od­po­wie­dzi.

Jed­no­cze­śnie przy­po­mi­nam so­bie jej pierw­szy uśmiech w wie­ku pi­ęciu ty­go­dni. Kie­dy moja si­łacz­ka sko­ńczy­ła szó­sty ty­dzień, po­tra­fi­ła przez kil­ka se­kund utrzy­mać unie­sio­ną głów­kę, le­żąc na brzusz­ku. A gdy się uro­dzi­ła, mia­ła naj­dłu­ższe wło­sy na od­dzia­le. Kru­czo­czar­ne! Była na­praw­dę ślicz­nym, uro­czym dziec­kiem i wca­le nie mó­wię tego dla­te­go, że je­stem jej mat­ką. By­łam? Jak dziś wy­gląda mój sta­tus w spo­łe­cze­ństwie? Jest była żona, były mąż, ale była mat­ka? By­łam mat­ką i… co? Już nią nie je­stem? Czy mam pra­wo za­bie­rać głos pod­czas dys­ku­sji na te­mat ku­pek czy kar­mie­nia nie­mow­ląt? O ile, oczy­wi­ście, kto­kol­wiek od­wa­ży się przy mnie jesz­cze wy­po­wie­dzieć na głos sło­wo „nie­mow­lę”.

Mia­ła ak­sa­mit­ną skór­kę. Kąpa­li­śmy ją w emo­lien­tach, po ka­żdej kąpie­li do­kład­nie wcie­ra­łam w jej cia­ło mlecz­ko. Była… taka mi­lut­ka i mi­ęciut­ka. Ide­al­na. Nie wie­rzę w to, że jesz­cze kie­dyś ją spo­tkam, bo po pro­stu uwa­żam, że po śmie­ci nie ma już nic. Nie ist­nie­je żad­ne ży­cie po­za­gro­bo­we. Może gdy­bym wie­rzy­ła, by­ło­by mi ła­twiej?

Chcia­ła­bym wie­rzyć, że tam gdzieś jest moja có­recz­ka. Ni­g­dy nie po­tra­fi­łam od­kryć w so­bie wia­ry, a te­raz, po śmier­ci Au­rel­ki, jest mi jesz­cze trud­niej. Z jed­nej stro­ny nie ro­zu­miem lu­dzi, któ­rzy w ta­kich sy­tu­acjach szu­ka­ją Boga, wie­rzą w ja­kiś głęb­szy sens swo­je­go cier­pie­nia. Z dru­giej jed­nak – po­dzi­wiam ich, że im się chce, że nie usta­ją w swo­ich po­szu­ki­wa­niach, że się nie pod­da­ją.

Jesz­cze nie wiem, czy rze­czy­wi­ście będę pro­wa­dzić ten dzien­nik, bo dziś po­pchnął mnie do tego im­puls. Co dzi­siaj zro­bi­łam? Wsta­łam, wy­pa­li­łam pacz­kę pa­pie­ro­sów, wy­pi­łam trzy kawy, ode­bra­łam te­le­fon od sio­stry, za­dzwo­ni­łam do psy­chia­try w spra­wie przedłu­że­nia L4, ale tu spo­tka­ło mnie roz­cza­ro­wa­nie – po­dob­no nie do­sta­nę już ko­lej­ne­go zwol­nie­nia. Trud­no, będę bez­ro­bot­na, aku­rat pra­ca nie znaj­du­je się wśród mo­ich za­in­te­re­so­wań. Może bez środ­ków do ży­cia szyb­ciej zej­dę z tego świa­ta.

Chcia­ła­bym cof­nąć czas, obu­dzić się wte­dy wcze­śniej, po­win­nam wie­dzieć, że coś jest nie tak. Moja có­recz­ka umie­ra­ła w po­ko­ju za ścia­ną, a ja spa­łam w naj­lep­sze. Mat­ka za­wsze po­win­na być obok, kie­dy dziec­ko jej po­trze­bu­je!

Rozdział 2

Aga­ta od kil­ku dni nie wy­po­wie­dzia­ła ani jed­ne­go sło­wa. Kie­dy ktoś z jej bli­skich, czy to mąż, sio­stra, czy oj­ciec, wy­ka­zy­wał chęć na­wi­ąza­nia z nią kon­tak­tu, jej oczy spra­wia­ły wra­że­nie, jak­by ro­zu­mia­ła, co się do niej mówi, ale jed­nak nie od­po­wia­da­ła. Ra­fał kil­ka­krot­nie był już prze­ko­na­ny, że żona się w ko­ńcu do nie­go ode­zwie, bo już otwie­ra­ła usta, a jed­nak nie wy­do­by­wał się z nich ża­den dźwi­ęk. W jego uszach wci­ąż roz­brzmie­wał prze­ra­źli­wy sko­wyt Aga­ty, któ­ry tam­te­go ran­ka wnik­nął głębo­ko w jego gło­wę i nie chciał z niej wy­jść. Może gdy­by żona coś po­wie­dzia­ła, może gdy­by znów przy­po­mniał so­bie, jak brzmi jej głos, by­ło­by mu ła­twiej?

To on za­ła­twił wszyst­kie for­mal­no­ści zwi­ąza­ne z po­grze­bem. Na­wet nie pró­bo­wał an­ga­żo­wać w nie Aga­ty, wi­dział prze­cież, w ja­kim jest sta­nie. Oczy­wi­ście, in­for­mo­wał ją o tym, co po­sta­no­wił, ale ona upo­rczy­wie mil­cza­ła.

Ze względu na na­gły cha­rak­ter zgo­nu mu­sie­li po­cze­kać kil­ka dni na sek­cję zwłok. Po­grzeb od­był się do­kład­nie dzie­si­ąte­go sierp­nia, czy­li w dniu, w któ­rym Au­rel­ka mia­ła sko­ńczyć dwa mie­si­ące. Ra­fał, zna­jąc za­mi­ło­wa­nie żony do dat i zwi­ąza­nej z nimi sym­bo­li­ki, oba­wiał się, że to nie jest naj­lep­szy po­my­sł, jed­nak mat­ka prze­ko­na­ła go, że war­to zor­ga­ni­zo­wać po­grzeb w naj­bli­ższym mo­żli­wym ter­mi­nie, by nie zwle­kać z nim dłu­żej, niż to ko­niecz­ne. Mu­szą mieć już to za sobą, niech ten kosz­mar się sko­ńczy. Kie­dy po­cho­wa­ją Au­rel­kę, będą mo­gli w spo­ko­ju prze­ży­wać ża­ło­bę.

Ra­fał nie do ko­ńca wie­dział, co mat­ka mia­ła na my­śli, mó­wi­ąc, że będą prze­ży­wać ża­ło­bę w spo­ko­ju, ale zgo­dził się z Anną, któ­ra sta­no­wi­ła dla nie­go je­dy­ne wspar­cie w tych tra­gicz­nych dniach, bo prze­cież z Aga­tą nie było żad­ne­go kon­tak­tu.

Ra­fał set­ki razy ana­li­zo­wał w my­ślach tam­te dni. Kie­dy po wie­lu go­dzi­nach ocze­ki­wa­nia w szpi­ta­lu i po­da­niu Aga­cie do­żyl­nie środ­ków uspo­ka­ja­jących wró­ci­li do domu, wy­kąpa­ła się i bez sło­wa po­szła spać. Prze­spa­ła cały dzień, całą noc i pół dnia. Ra­fał co ja­kiś czas pod­cho­dził na pal­cach do łó­żka, aby spraw­dzić, czy ona w ogó­le od­dy­cha, bo wy­da­wa­ło mu się fi­zycz­ną nie­mo­żli­wo­ścią, żeby tak dłu­go spać, ale kie­dy upew­niał się, że jej klat­ka pier­sio­wa uno­si się mia­ro­wo, od­cho­dził rów­nie ci­cho, jak przy­sze­dł.

Gdy w ko­ńcu wsta­ła z łó­żka, włączy­ła te­le­wi­zor i przez pięć go­dzin tępo pa­trzy­ła w ekran, Ra­fał z nie­cier­pli­wo­ścią zer­kał na ze­ga­rek, cze­ka­jąc na naj­gor­sze. Spo­dzie­wał się hi­ste­rii, rzu­ca­nia ta­le­rza­mi o podło­gę, my­śli sa­mo­bój­czych i nie­ko­ńczące­go się stru­mie­nia łez. Nic ta­kie­go się jed­nak nie wy­da­rzy­ło. Aga­ta po pro­stu była, ale jak­by nie ist­nia­ła. Nie pła­ka­ła, nie krzy­cza­ła, nie zło­rze­czy­ła, nie bła­ga­ła. Ra­fał od­no­sił wra­że­nie, że żona była my­śla­mi gdzieś bar­dzo, bar­dzo da­le­ko. Kie­dy jed­nak pa­trzył jej w oczy, jego od­czu­cia roz­my­wa­ły się. Mia­ła do bólu przy­tom­ny wzrok. Dla­cze­go więc wci­ąż się nie od­zy­wa­ła, nie pła­ka­ła, nie krzy­cza­ła, nie wście­ka­ła się? Za­cho­wa­nie Aga­ty co­raz bar­dziej go prze­ra­ża­ło. Tyl­ko raz uda­ło mu się do niej do­trzeć, choć „do­trzeć” to chy­ba zbyt szum­ne okre­śle­nie w sto­sun­ku do tego, co się wła­ści­wie wy­da­rzy­ło.

– Tak so­bie po­my­śla­łem – za­czął, prze­ko­na­ny, że nie do­cze­ka się żad­nej re­ak­cji ze stro­ny żony – że może za­wió­złbym rze­czy Au­rel­ki do domu dziec­ka. Tam na pew­no się przy­da­dzą.

Tego, do cze­go do­szło do­słow­nie chwi­lę pó­źniej, nie był w sta­nie w ża­den spo­sób prze­wi­dzieć. Aga­ta na­gle ze­rwa­ła się z ka­na­py, na któ­rej po­le­gi­wa­ła, bez­my­śl­nie prze­łącza­jąc ko­lej­ne ka­na­ły w te­le­wi­zo­rze, i wpa­dła jak bu­rza do po­ko­iku dzie­ci­ęce­go, do któ­re­go nie wcho­dzi­ła, od kie­dy zna­la­zła có­recz­kę mar­twą w łó­żecz­ku. Ra­fał nie­pew­nym kro­kiem ru­szył za żoną, py­ta­jąc, co robi, ale nie uzy­skał od­po­wie­dzi. Aga­ta otwie­ra­ła ko­lej­ne szu­fla­dy ko­mo­dy. Przez jego gło­wę prze­to­czy­ła się myśl, że może po­sta­no­wi­ła od razu za­mie­nić jego po­my­sł w czyn, jed­nak nie wy­ci­ąga­ła ubra­nek ich có­recz­ki. Otwie­ra­ła i prze­ko­py­wa­ła szu­fla­dy, naj­wy­ra­źniej cze­goś szu­ka­jąc. W ko­ńcu zna­la­zła i wy­do­by­ła z ko­mo­dy klucz, któ­rym za­mknęła drzwi po­ko­ju i któ­ry scho­wa­ła w kie­sze­ni swo­ich dżin­sów. Ta re­ak­cja utwier­dzi­ła Ra­fa­ła w prze­ko­na­niu, że Aga­ta do­sko­na­le zda­je so­bie spra­wę z tego, co się dzie­je wo­kół, ale po pro­stu prze­sta­ła się od­zy­wać. Prze­ra­zi­ło go to. Chy­ba jed­nak wo­la­łby, żeby po­stra­da­ła zmy­sły, bo za­pro­wa­dzi­łby ją siłą do le­ka­rza i bła­gał o po­moc, ale naj­wy­ra­źniej ona nie była cho­ra.

Mi­ja­ły dni, pod­czas któ­rych Ra­fał za­ła­twiał for­mal­no­ści. Po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać za­le­gły urlop z ubie­głe­go roku i cały przy­słu­gu­jący mu za rok obec­ny. Czuł, że po­wi­nien być przy żo­nie. Chciał wspie­rać ją w tej tra­ge­dii. Aga­ta jed­nak spra­wia­ła wra­że­nie, jak­by nie po­trze­bo­wa­ła jego wspar­cia. Ra­fał cze­kał na roz­mo­wę z żoną, jej łzy, któ­re mia­ły oczy­ścić ich obo­je, ale nic ta­kie­go jed­nak nie na­de­szło.

Cier­piał po ci­chu. Wszy­scy wo­kół po­wta­rza­li: „Taka tra­ge­dia, co też ta mat­ka musi czuć, to strasz­ne: no­sisz dziec­ko pod ser­cem przez dzie­wi­ęć mie­si­ęcy, ro­dzisz w bó­lach, kar­misz, opie­ku­jesz się nim, a ono umie­ra, cóż za tra­ge­dia, cóż za tra­ge­dia…”. To Aga­ta stra­ci­ła dziec­ko, bo to ona była mat­ką, więc mia­ła wi­ęk­sze pra­wo do cier­pie­nia. Ra­fał do­sko­na­le zda­wał so­bie spra­wę z tego, że spo­łe­cze­ństwo w ta­kiej sy­tu­acji wi­ęk­sze przy­zwo­le­nie na roz­pacz daje ko­bie­cie, więc cier­piał w za­ci­szu czte­rech ścian. Kie­dy czuł, że nie daje rady, sze­dł pod prysz­nic, aby woda za­głu­szy­ła jego szloch. Wie­dział, jaka jest jego rola. Mu­siał wspie­rać żonę w jej cier­pie­niu.

Dzień po­grze­bu był sło­necz­ny, wręcz bez­chmur­ny. Wdzie­ra­jące się do sy­pial­ni przez nie do ko­ńca opusz­czo­ne ro­le­ty pro­mie­nie sło­ńca obu­dzi­ły Ra­fa­ła, na­pe­łnia­jąc go zdu­mie­niem, bo taki dzień prze­cież nie mógł być pi­ęk­ny. Po­win­no lać jak z ce­bra, ga­łęzie drzew ugi­nać się pod na­po­rem wi­chu­ry, a tym­cza­sem roz­po­czy­nał się ko­lej­ny go­rący sierp­nio­wy i, no cóż, ide­al­ny po­ra­nek.

Ra­fał obu­dził Aga­tę, bo w prze­ciw­nym ra­zie pew­nie spa­ła­by do po­łud­nia. Za­uwa­żył, że role w ich ma­łże­ństwie ule­gły zmia­nie – to za­wsze ona zry­wa­ła się z łó­żka sko­ro świt, a on lu­bił dłu­żej po­spać. Od śmier­ci Au­rel­ki sen da­jący chwi­lo­we uko­je­nie nad­cho­dził jed­nak sta­now­czo zbyt rzad­ko. Je­śli Ra­fa­ło­wi uda­ło się prze­spać trzy, czte­ry go­dzi­ny, mógł mó­wić o praw­dzi­wym suk­ce­sie. Tym­cza­sem Aga­ta spa­ła po dwa­na­ście go­dzin na dobę. I na­dal nie uro­ni­ła ani jed­nej łzy! Coś złe­go dzia­ło się z jego żoną. To zna­czy, oczy­wi­ście, Ra­fał ro­zu­miał, że Aga­ta wła­śnie prze­cho­dzi ksi­ążko­we pierw­sze sta­dium ża­ło­by, czy­li szok i otępie­nie, i da­wał jej dużo swo­bo­dy w prze­ży­wa­niu stra­ty w ten spo­sób, ale i tak co­raz bar­dziej się o nią mar­twił.

– Ko­cha­nie, mu­si­my się zbie­rać. – De­li­kat­nie do­tknął jej przed­ra­mie­nia. – Spó­źni­my się, a chy­ba nie po­win­ni­śmy… – Głos mu się za­ła­mał.

Nie do­ko­ńczył. Na­gle to, co za­mie­rzał po­wie­dzieć, wy­da­ło mu się idio­tycz­ne. Nie po­win­ni­śmy się spó­źnić na po­grzeb wła­sne­go dziec­ka?

Roz­bu­dze­nie się za­jęło Aga­cie kil­ka se­kund. Przez chwi­lę wy­gląda­ła jak daw­na ona – zre­lak­so­wa­na, spo­koj­na, za­do­wo­lo­na. Ra­fał zła­pał się na­dziei, że to jest wła­śnie ta chwi­la, kie­dy jego żona w ko­ńcu się ode­zwie, po­wie coś w sty­lu: „Cze­ść, jak ci się spa­ło”, ale chwi­lę pó­źniej ucie­kła wzro­kiem, a jej twarz znów wy­krzy­wi­ła się w bólu. Aga­ta bez sło­wa strąci­ła ze swo­je­go przed­ra­mie­nia dłoń Ra­fa­ła, wsta­ła z łó­żka i po­szła do ła­zien­ki. W tym cza­sie Ra­fał przy­go­to­wał śnia­da­nie, choć w taki dzień, jak ten ta czyn­no­ść wy­da­wa­ła mu się z ja­kie­goś po­wo­du nie­sto­sow­na. Ale prze­cież mu­szą coś jeść! Zro­bił ka­nap­ki z wędli­ną i żó­łtym se­rem, nie po­tra­fił zdo­być się na coś bar­dziej wy­szu­ka­ne­go, prze­ra­sta­ło go na­wet przy­go­to­wa­nie ja­jecz­ni­cy. Wci­ąż czuł w gar­dle ogrom­ną gulę. Nie miał po­jęcia, jak prze­trwa ten dzień. Świa­do­mo­ść, że za kil­ka­dzie­si­ąt mi­nut sta­nie nad trum­ną, w któ­rej jest jego có­recz­ka, jego dziec­ko, krew z jego krwi… Gło­śno prze­łk­nął śli­nę. Łzy ci­snęły mu się do oczu, ale uznał, że to nie czas na nie, że pó­źniej so­bie po­pła­cze, w sa­mot­no­ści, jak przez ostat­nie dni.

Drzwi do ła­zien­ki otwo­rzy­ły się gwa­łtow­nie. Aga­ta wy­szła w sa­mej bie­li­źnie i skie­ro­wa­ła się w stro­nę po­ko­ju Au­rel­ki. Wy­ci­ągnęła dłoń i na­gle jej źre­ni­ce się roz­sze­rzy­ły, a ręka za­wi­sła kil­ka cen­ty­me­trów nad klam­ką. Po­kręci­ła z nie­do­wie­rza­niem gło­wą i zdez­o­rien­to­wa­na ro­zej­rza­ła się wo­kół. Nie­spo­dzie­wa­nie wy­bu­chła pła­czem. Kie­dy do uszu Ra­fa­ła do­ta­rł jej szloch, gło­śno ode­tchnął z ulgą. W ko­ńcu za­częła pła­kać! Wy­sze­dł więc z kuch­ni, ale Aga­ta z po­wro­tem zdąży­ła się już za­mknąć w ła­zien­ce.

Pod­sze­dł przed drzwi ła­zien­ki i de­li­kat­nie w nie za­pu­kał.

– Aga­ta, pro­szę cię, wyj­dź, po­roz­ma­wiaj­my. Zro­bi­łem śnia­da­nie. Zjesz coś przed wy­jściem? Wiem, że ci trud­no – mó­wił przez za­mkni­ęte drzwi. Ze środ­ka nie do­by­wał się ża­den dźwi­ęk, ale był prze­ko­na­ny, że żona go słu­cha. – Ja też so­bie nie ra­dzę i uwa­żam za ku­rew­sko nie­spra­wie­dli­we to, że na­sza cór­ka…

Nie po­tra­fił tego wy­po­wie­dzieć. Nie po­tra­fił wy­po­wie­dzieć na głos, że Au­rel­ka nie żyje. To był fakt, a mimo to nie umiał go zwer­ba­li­zo­wać. Czym więc ró­żnił się od Aga­ty? Ona nie od­zy­wa­ła się wca­le, on wpraw­dzie mó­wił, ale o ni­czym kon­kret­nym. Same pu­ste fra­ze­sy. A prze­cież mu­szą w ko­ńcu po­roz­ma­wiać o tym, co się wy­da­rzy­ło, mu­szą usta­lić ja­kiś wspól­ny kie­ru­nek, mu­szą być w tym ra­zem!

Za­czerp­nął gło­śno po­wie­trza. Mu­siał prze­jść przez to pie­kło i prze­pro­wa­dzić przez nie Aga­tę. Mu­siał. Kur­wa mać, zno­wu coś mu­siał! Od kil­ku dni nie ro­bił nic in­ne­go, tyl­ko mu­siał. Mu­siał za­dzwo­nić pod sto dwa­na­ście, mu­siał od­ci­ągnąć żonę od cia­ła có­recz­ki, mu­siał za­cho­wać przy­tom­no­ść umy­słu, aby do­wie­źć ich ca­łych i zdro­wych do szpi­ta­la, mu­siał się za­opie­ko­wać Aga­tą, mu­siał za­ła­twić wszyst­kie for­mal­no­ści, mu­siał wspie­rać uko­cha­ną, mu­siał… Mi­nęło za­le­d­wie kil­ka dni, a Ra­fał już zdążył mieć wszyst­kie­go dość. Czy kie­dyś miał na­de­jść taki dzień, kie­dy nie będzie mu­siał i będzie mógł w spo­ko­ju, będąc sa­me­mu z wła­sny­mi my­śla­mi, po­że­gnać się z Au­rel­ką? To była ta­kże jego cór­ka. Może nie no­sił jej przez dzie­wi­ęć mie­si­ęcy pod ser­cem, może nie ro­dził w bó­lach przez kil­ka go­dzin, ale kie­dy tyl­ko zo­ba­czył to małe, po­marsz­czo­ne stwo­rze­nie… Jego ser­ce eks­plo­do­wa­ło z mi­ło­ści. Prze­pa­dł na do­bre. Nie po­wie­dzia­łby tego gło­śno, bo prze­cież o ta­kich rze­czach się nie wspo­mi­na, ale w tej sa­mej chwi­li zro­zu­miał, że ko­cha tę kru­szy­nę naj­bar­dziej na świe­cie. Bar­dziej niż Aga­tę. A wy­da­wa­ło mu się, że nie mo­żna już bar­dziej ko­chać.

– Aga­ta – spró­bo­wał jesz­cze raz. – Ja... po­cze­kam przed do­mem. Pro­szę, po­spiesz się. Bądź go­to­wa za pięć mi­nut.

Nie zja­dł żad­nej z ka­na­pek, któ­re przy­go­to­wał na śnia­da­nie. Za­ło­żył buty i bez­sze­lest­nie za­mknął za sobą drzwi.

Aga­ta od­cze­ka­ła jesz­cze chwi­lę i wy­szła z ła­zien­ki do­pie­ro, kie­dy upew­ni­ła się, że Ra­fał rze­czy­wi­ście wy­sze­dł z domu. Był taki męczący z tym swo­im „mu­si­my po­roz­ma­wiać”. Czy tak trud­no było zro­zu­mieć, że ona nie mia­ła na to naj­mniej­szej ocho­ty?. Omi­ja­jąc wzro­kiem drzwi do po­ko­ju Au­rel­ki, we­szła do sy­pial­ni i otwo­rzy­ła sza­fę. Za­ło­ży­ła ku­pio­ną wczo­raj przez Ra­fa­ła czar­ną su­kien­kę. Pa­so­wa­ła ide­al­nie, ale mo­gła się tego spo­dzie­wać, bo Ra­fał prze­cież do­sko­na­le znał jej roz­miar. Był… no cóż, naj­lep­szym mężem, ja­kie­go tyl­ko mo­gła mieć. Go­to­wał, od­kąd tyl­ko za­miesz­ka­li ra­zem, re­gu­lar­nie sprzątał, często z wła­snej woli na­sta­wiał i roz­wie­szał pra­nie, uwiel­biał za­ku­py i często to­wa­rzy­szył żo­nie pod­czas wy­praw do ga­le­rii han­dlo­wych.

Aga­ta spoj­rza­ła w lu­stro i po­sta­no­wi­ła za­ło­żyć kol­czy­ki. Te z per­ła­mi, któ­re do­sta­ła od Ra­fa­ła na rocz­ni­cę ślu­bu. Sama nie wie­dzia­ła, dla­cze­go na­gle wpa­dła na ten po­my­sł, ale z ja­kie­goś po­wo­du do­szła do wnio­sku, że musi je zna­le­źć. Zer­k­nęła na ze­ga­rek i zde­cy­do­wa­ła, że ma jesz­cze chwi­lę.

Szyb­ko zna­la­zła kol­czy­ki w szka­tu­łce w sa­lo­nie. Za­ło­ży­ła je­den, kie­dy na­gle prze­szła jej przez gło­wę myśl, że per­ły to płacz i nie­szczęście. Nie chcia­ła wi­ęcej nie­szczęścia. Już to, co przy­nio­sło jej ży­cie, oka­za­ło się po­nad jej siły. Aga­ta wście­kła ci­snęła kol­czy­kiem o podło­gę, chwy­ci­ła czar­ną to­reb­kę i wy­szła, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi. W jed­nym kol­czy­ku z per­łą.

Mo­ment, kie­dy zo­ba­czy­ła ma­le­ńką trum­nę, oka­zał się prze­ło­mo­wy, bo wła­śnie w tam­tej chwi­li z ca­łym mocą do­ta­rła do niej osta­tecz­no­ść sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­zła. Au­rel­ka nie do­ro­śnie, ni­g­dy nie po­wie do niej „mamo”, nie pój­dzie do pierw­szej kla­sy, nie przy­nie­sie do domu uwa­gi, nie uciek­nie z ko­le­żan­ka­mi ze szko­ły, nie przed­sta­wi jej chło­pa­ka. Z gar­dła Aga­ty wy­do­był się szloch, tłu­mio­ny przez ostat­nie, pe­łne nie­zro­zu­mie­nia i wy­pie­ra­nia dni. Zgi­ęła się wpół i za­krztu­si­ła pod­cho­dzący­mi jej do gar­dła wy­mio­ci­na­mi. Jej oj­ciec dał Ra­fa­ło­wi do zro­zu­mie­nia, że on się nią zaj­mie. Cho­ciaż jed­no z ro­dzi­ców po­win­no po­że­gnać Au­rel­kę, sko­ro Aga­ta wpa­dła w taką hi­ste­rię. Wy­pro­wa­dził cór­kę z ko­ścio­ła i trzy­mał jej wło­sy, prze­ły­ka­jąc łzy, kie­dy wy­mio­to­wa­ła za za­byt­ko­wą świ­ąty­nią. Od­da­łby wła­sne ży­cie za to, żeby Aga­ta nie mu­sia­ła prze­ży­wać ta­kiej tra­ge­dii. Od­kąd Ra­fał do nie­go za­dzwo­nił, wci­ąż za­da­wał so­bie jed­no py­ta­nie: dla­cze­go? Prze­cież jego cór­ka i zięć to tacy do­brzy lu­dzie. Dba­li o małą, byli w nią wpa­trze­ni jak w ob­raz. Dla­cze­go tra­ge­dia do­tknęła wła­śnie tę ro­dzi­nę, a nie jed­ną z tych pa­to­lo­gicz­nych, w któ­rych al­ko­hol leje się stru­mie­nia­mi, a ko­lej­ne dzie­ci wy­cho­wu­ją się same na uli­cy? Sta­ni­sław nie przy­zna­łby się gło­śno do tej my­śli, bo uwa­żał, że ni­ko­mu nie po­win­no się źle ży­czyć, ale wie­rzył, że spra­wie­dli­wiej by­ło­by, gdy­by coś ta­kie­go wy­da­rzy­ło się w jed­nym z ta­kich do­mów.

Gła­skał sku­lo­ną pod zim­nym mu­rem cór­kę po gło­wie, nie będąc w sta­nie ni­cze­go po­wie­dzieć. Zresz­tą sło­wa nie mia­ły tu­taj żad­nej mocy.

Aga­ta nie wró­ci­ła do ko­ścio­ła. Wraz z oj­cem cze­ka­ła na za­ko­ńcze­nie mszy na ław­ce przed bu­dyn­kiem. W ci­szy do­łączy­ła do męża do­pie­ro w or­sza­ku ża­łob­nym, by to­wa­rzy­szyć mu w tej ostat­niej pod­ró­ży ich ma­lut­kiej có­recz­ki. Wy­mie­ni­li spoj­rze­nia, na­wi­ązu­jąc w ten spo­sób nić po­ro­zu­mie­nia – Ra­fał moc­no zła­pał ją za rękę, a ona od­wza­jem­ni­ła uścisk: na po­cząt­ku dość opor­nie, a po chwi­li pew­niej. Dro­ga na cmen­tarz, mimo że nie na­le­ża­ła do naj­krót­szych, upły­nęła im bły­ska­wicz­nie. Cały po­grzeb już po cza­sie ja­wił się w ich pa­mi­ęci w nie­ja­snych bar­wach: ani Ra­fał, ani Aga­ta nie pa­mi­ęta­li wie­le z uro­czy­sto­ści. Żad­ne z nich nie mia­ło świa­do­mo­ści, ile cza­su trwa­ły, kto przy­sze­dł, kto skła­dał im kon­do­len­cje, a kto tyl­ko przy­pa­try­wał im się z da­le­ka, wy­mie­nia­jąc plot­ki i po­gło­ski.

Aga­ta ock­nęła się z le­tar­gu, kie­dy trum­na z cia­łem jej ma­le­ńkiej có­recz­ki zna­la­zła się w zie­mi. To wła­śnie w tam­tym mo­men­cie rze­czy­wi­sto­ść znów bo­le­śnie dała o so­bie znać. Aga­ta po­czu­ła, jak jej ko­la­na się ugi­na­ją, zu­pe­łnie, jak­by nie mia­ła nad nimi kon­tro­li. Zro­zu­mia­ła, że nie może po­zwo­lić, aby przy­sy­pa­no trum­nę pia­chem. Nie mo­gła dać przy­zwo­le­nia, aby tak bru­tal­nie od­dzie­lo­no ją od có­recz­ki, z któ­rą prze­cież jesz­cze nie­co po­nad dwa mie­si­ące temu two­rzy­ły jed­no­ść. Jed­no cia­ło. Dziś chcie­li jej ode­brać Au­rel­kę! Kie­dy pierw­sza war­stwa pia­chu z hu­kiem wy­lądo­wa­ła na wie­ku trum­ny, Aga­ta za­wy­ła. Ra­fał już znał ten sko­wyt zra­nio­ne­go zwie­rzęcia. Ten od­głos obu­dził go tam­te­go strasz­li­we­go po­ran­ka, kie­dy to wszyst­ko się za­częło. A ra­czej sko­ńczy­ło. Ra­fał nie zdążył się jesz­cze prze­bu­dzić, a już wie­dział, że sta­ło się coś okrop­ne­go. Rze­czy­wi­sto­ść prze­ro­sła jego naj­gor­sze wy­obra­że­nia – nie spo­dzie­wał się, że sta­ło się coś aż tak po­twor­ne­go.

Tym ra­zem to Ra­fał był obo­jęt­ny. Spoj­rzał na żonę, kie­dy ta wy­ry­wa­ła się w stro­nę jesz­cze nie­za­ko­pa­nej trum­ny z cia­łem Au­rel­ki. Nie zro­bił jed­nak nic, aby za­trzy­mać żonę. Znów miał to wra­że­nie, że uno­si się nad zie­mią i ob­ser­wu­je całą sy­tu­ację z góry, ni­czym nie­my widz. To Sta­ni­sław zła­pał cór­kę z ca­łych sił i trzy­mał moc­no, kie­dy ta szar­pa­ła się w stro­nę có­recz­ki.

Czy to za­dzia­łał in­stynkt, czy może Aga­ta, sto­jąc nad gro­bem cór­ki, w ko­ńcu zro­zu­mia­ła, z pe­łną bru­tal­no­ścią tej przej­mu­jącej sce­ny, w czym wła­śnie uczest­ni­czy?

Ra­fał ski­nął gło­wą gra­ba­rzom, aby kon­ty­nu­owa­li swo­ją pra­cę.

– Nie po­zwól mi jej za­brać! Nie po­zwól mi jej za­brać! Nie po­zwól im! – wrzesz­cza­ła obok Aga­ta przy­trzy­my­wa­na przez szlo­cha­jące­go Sta­ni­sła­wa.

Po­śród ga­piów roz­le­gł się przej­mu­jący szept. Jesz­cze nie uczest­ni­czy­li w ta­kim… strasz­nym po­grze­bie. Ka­żdy naj­mniej­szy włos na cie­le je­żył się, kie­dy roz­hi­ste­ry­zo­wa­na ko­bie­ta pró­bo­wa­ła się wy­rwać w stro­nę przy­sy­py­wa­nej pia­chem trum­ny.

Do Aga­ty i Sta­ni­sła­wa po­de­szła Ma­ria. Moc­no wtu­li­ła się w szlo­cha­jącą sio­strę, przej­mu­jąc jej ci­ężar od ojca.

Ra­fał stał z boku zu­pe­łnie sam i w ci­szy ob­ser­wo­wał, jak mała tru­mien­ka gi­nie pod war­stwą pia­chu.

***

Do­cho­dzi­ła osiem­na­sta. Sło­ńce ze­szło już nie­co ni­żej, w ko­ńcu był sier­pień, a dni się skra­ca­ły. W tam­tej chwi­li ośle­pia­ło Ra­fa­ła, któ­ry pro­wa­dził sa­mo­chód, pod­czas gdy Aga­ta upar­cie mil­cza­ła, wpa­tru­jąc się w kra­jo­braz za oknem. Mężczy­zna co ja­kiś czas kątem oka zer­kał na żonę, za­sta­na­wia­jąc się, co ona, u li­cha, tam wi­dzi.

Na­gle Ra­fał gwa­łtow­nie skręcił w pra­wo.

– Gdzie je­dziesz? – za­py­ta­ła Aga­ta za­chryp­ni­ętym gło­sem, czym za­sko­czy­ła chy­ba na­wet samą sie­bie, bo jej źre­ni­ce się roz­sze­rzy­ły, a war­gi roz­chy­li­ły na do­brych kil­ka­dzie­si­ąt mi­li­me­trów.

To były pierw­sze sło­wa, ja­kie wy­po­wie­dzia­ła do męża po śmier­ci cór­ki, nie li­cząc jej krzy­ku na cmen­ta­rzu.

Ra­fał po­trze­bo­wał dłu­ższej chwi­li, aby od­po­wie­dzieć w spo­sób, któ­ry nie ura­zi Aga­ty. Ko­tło­wa­ła się w nim na­gro­ma­dzo­na zło­ść. Może było to nie­co dzie­cin­ne z jego stro­ny, zwłasz­cza w tej sy­tu­acji, ale chciał, aby żona choć przez chwi­lę po­czu­ła się tak samo jak on, kie­dy upar­cie od­ma­wia­ła kon­tak­tu. Niech te­raz ona za­sta­na­wia się, co jest z nim nie tak! Niech za­sta­na­wia się, jak to jest, kie­dy za­miast uko­cha­ne­go czło­wie­ka masz przed sobą nie­mą lal­kę, któ­ra po­tra­fi tyl­ko prze­wra­cać ocza­mi! Na­tych­miast jed­nak tego po­ża­ło­wał. Nie mógł tego zro­zu­mieć. Mie­li prze­cież prze­jść przez to ra­zem, a niby jak to zro­bią, je­śli nie będą się do sie­bie od­zy­wać?

Ra­fał obie­cał so­bie w my­ślach, że wie­czo­rem za­pa­rzy Aga­cie ulu­bio­ną her­ba­tę, usi­ądzie z żoną w sa­lo­nie i po­roz­ma­wia­ją, tak po pro­stu. Wie­dział, że nie po­ra­dzą so­bie ze śmier­cią Au­rel­ki, je­śli nie będą ze sobą roz­ma­wiać. Z dru­giej stro­ny… To z tym w ogó­le mo­żna so­bie w ja­kiś spo­sób po­ra­dzić? Wąt­pił w to, ale trze­ba spró­bo­wać. W ko­ńcu przy­si­ęgał Aga­cie, że będą ra­zem na do­bre i na złe. Ich ma­łże­ństwo wła­śnie zo­sta­ło wy­sta­wio­ne na naj­gor­szą z mo­żli­wych prób. Mu­szą prze­jść do po­rząd­ku dzien­ne­go po śmier­ci dziec­ka.

Ra­fał wes­tchnął gło­śno. Mu­siał się na­pić, do­słow­nie jed­ne­go drin­ka. Za­klął szpet­nie, kie­dy zo­rien­to­wał się, że wła­śnie mi­nął skręt do mo­no­po­lo­we­go. Za­wró­cił na po­dwój­nej ci­ągłej.

***

Ra­fał re­ali­zo­wał swój plan krok po kro­ku. Wła­śnie na tym za­mie­rzał się te­raz sku­pić: na wy­zna­cza­niu so­bie ko­lej­nych ce­lów i wpro­wa­dza­niu ich w ży­cie. Wie­dział, że w tak pa­to­wej sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­le­źli z Aga­tą, nie ma in­nej mo­żli­wo­ści: trze­ba się sku­pić na tym, co naj­bli­żej, nie wy­bie­gać my­śla­mi zbyt da­le­ko w przy­szło­ść, nie za­sta­na­wiać się, jak będą wy­gląda­ły ich ko­lej­ne dni, ty­go­dnie, mie­si­ące, lata, więc po pro­stu za­pa­rzył żo­nie her­ba­tę, a so­bie przy­go­to­wał drin­ka. Za­pu­kał do sy­pial­ni, po czym bez­sze­lest­nie otwo­rzył drzwi. Te­raz wy­star­czy­ło tyl­ko za­chęcić Aga­tę, żeby do nie­go do­łączy­ła. Tyl­ko.

– Śpisz? – za­py­tał, za­gląda­jąc do środ­ka.

Jego żona le­ża­ła sku­lo­na na łó­żku i bez sło­wa od­wró­ci­ła się w jego stro­nę.

– Cho­dź, po­roz­ma­wia­my – za­chęcił ją Ra­fał. – Usi­ądzie­my so­bie w sa­lo­nie, zro­bi­łem ci her­ba­tę. Taką, jak lu­bisz.

Ku jego ogrom­ne­mu zdzi­wie­niu od razu…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej