Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wzruszająca opowieść o szukaniu własnej drogi przez życie.
Adrianna wierzy, że szczęście w końcu się do niej uśmiechnęło – po trwającej ponad rok separacji udaje jej się porozumieć z mężem i Radek wraca do domu. Niestety, idylla nie trwa długo, a los brutalnie odbiera kobiecie to, co jej podarował.
Gdy Adrianna znów zostaje sama, czuje, że musi zostawić swoje dawne życie, bo wszystko w nim przypomina jej o Radku. Spontanicznie podejmuje decyzję o zakupie podupadającego domu na Półwyspie Helskim. Szybko wsiąka w lokalną społeczność, zaprzyjaźnia się z małżeństwem z sąsiedztwa i starym rybakiem. Wydaje się jej, że w sercu nie ma już miejsca dla żadnego mężczyzny. Ale czy na pewno?
Czy w życiu prawdziwie kocha się tylko raz?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Autor: Magdalena Majcher
Redakcja: Agnieszka Pietrzak
Korekta: Zuzanna Wierus
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład i przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
Zdjęcie na okładce: © CoffeeAndMilk/E+/Getty Images; Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Magdalena Majcher
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2020
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl, www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-670-2
Nie spała już od dobrych dziesięciu minut, a jednak bała się otworzyć oczy. Zaciskała powieki, licząc po cichu, że Radek zrozumie, iż cała sytuacja jest dla niej bardzo krępująca, i po prostu zniknie. Tak byłoby najlepiej. Gdyby wyszedł, bezszelestnie zamknął za sobą drzwi. Obydwoje mogliby udawać, że nic się nie zmieniło i nadal znajdują się w tym samym położeniu, co jeszcze kilkanaście godzin wcześniej. Adrianna potrzebowała teraz chwili samotności. Musiała zebrać myśli i chociaż spróbować zrozumieć to, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. A wydarzyło się niemało.
Poszła do łóżka ze swoim mężem. W porządku. Osoba postronna zapewne nie dostrzegłaby w całym akcie niczego dziwnego czy niewłaściwego. W końcu małżonkowie uprawiają ze sobą seks. Z reguły. Jeśli jednak wziąć pod uwagę, że Adrianna i Radek się rozstali, każde z nich poszło w swoją stronę, prowadzili osobne życia, gospodarstwa, i tak dalej. Pozew rozwodowy nadal nie wpłynął do sądu właściwie tylko z czystego lenistwa obojga. Teraz jeszcze wylądowali razem w łóżku… sytuacja mocno się komplikowała. A Adrianna wyjątkowo nie lubiła, kiedy sprawy przybierały nieoczekiwany obrót. Nie to, żeby żałowała. Seks był dobry, jak zawsze. Poza tym tak na dobrą sprawę nigdy nie przestała kochać męża. Nie rozstali się dlatego, że coś się skończyło. Zrobili to, bo nie mogli dojść do porozumienia. Nie podjęli tej decyzji w trakcie karczemnej awantury. Wcześniej długo rozmawiali. Nie wyszło. Najwyraźniej tak miało być. Jednak żadne z nich dotychczas nie złożyło tego cholernego pozwu. Nawet Adrianna, która nie tolerowała półśrodków. A teraz spędzili ze sobą noc.
– Porozmawiamy? – Radek najwyraźniej się zorientował, że Ada już nie śpi. – Nie chcę wychodzić bez słowa.
Adrianna aż się wzdrygnęła na dźwięk głosu męża. Przypuszczała, że przypatrywał jej się od dłuższej chwili. Zawsze tak robił. Wstawał przed nią, kładł się na boku, czasem siadał w fotelu i bezczelnie ją obserwował. Irytowało ją to. Wydawało jej się, że kiedy śpi, wygląda idiotycznie. Z otwartą buzią, nieświeżym oddechem, posapująca i wydająca bliżej niezidentyfikowane dźwięki.
Powoli otworzyła powieki. Zamrugała, żeby przyzwyczaić oczy do światła. Odwróciła się niespiesznie. Radek siedział w szarym fotelu z Ikei, który dostała od niego na urodziny (dąsała się o to przez tydzień, bo jaki facet kupuje swojej żonie na urodziny mebel?!), i patrzył prosto na nią. Zdążył się ubrać, co sprawiło, że odetchnęła z ulgą. Cała ta sytuacja i tak była dla niej wyjątkowo niezręczna.
– Jak spałaś? – zapytał Radek, jakby nie było nic niezwykłego w tym, że obudził się obok żony.
Adrianna bardzo chciałaby zrzucić całą tę dziwaczną sytuację na karb wypitego alkoholu, ale nie mogła tego zrobić. Przygotowując się do kolacji z Radkiem, wprawdzie kupiła wino, ale nawet go nie otworzyła. Nie zdążyła. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie! Bóg jej świadkiem, że w żaden sposób nie przewidziała takiego przebiegu wydarzeń. Kupiła to wino, bo chciała, żeby było miło. Umówiła się ze swoim byłym, no dobra, wciąż obecnym mężem, żeby porozmawiać o córce. Byli partnerzy spotykają się przecież czasem przy kolacji! Może nie wszyscy, ale niektórzy mimo rozstania potrafią utrzymywać normalne, zdrowe kontakty. A ona martwiła się o Malwinę, dlatego poprosiła Radka o spotkanie. Przygotowała kolację, kupiła wino. Skąd mogła wiedzieć, że ten wieczór tak się skończy?
– W porządku. – Wzruszyła ramionami, konsekwentnie unikając wzroku męża. – Powinnam gdzieś tu mieć nieużywaną szczoteczkę do zębów… – mruknęła, owinęła się szczelnie kołdrą i zaczęła się podnosić z łóżka, ale Radek powstrzymał ją gestem.
– Szczoteczka nie jest w tym momencie najważniejsza – zauważył. – Nie uważasz, że to, do czego wczoraj doszło… nie zdarzyło się przypadkiem?
– Cóż. – Adrianna z zakłopotaniem podrapała się po głowie. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak źle wygląda z rozmazanym pod oczami tuszem do rzęs i rozczochranymi włosami. – Nie planowałam tego.
Najchętniej podszedłby do niej, przyciągnął ją do siebie i nie wypuścił jej z ramion. Ale po kolei. Już wczoraj powinien był wyczuć, co się święci, i zacząć od szczerej rozmowy. Nie zrobił tego, dał się ponieść chwili. Mógł to jednak wytłumaczyć chwilową słabością, wpływem księżyca, samotnością, tak boleśnie odczuwalną właśnie wieczorami, czy innymi czynnikami. Nocą ludzie często podejmują nieprzemyślane decyzje pod wpływem chwili. Ale nadszedł dzień, a on za bardzo szanował Adriannę, aby nie wyjaśnić jej, jak ważne jest dla niego to, co się między nimi wydarzyło.
– Za pół godziny będę musiał wyjść do pracy, ale chciałbym wrócić – oznajmił pewnym siebie głosem.
Adrianna zadrżała. Patrzyła na niego wielkimi, zdziwionymi oczami. Była taka piękna mimo upływu lat! To właśnie na jej ogromne zielone oczy Radek zwrócił uwagę w pierwszej kolejności. Czas okazał się dla niej łaskawy. Zresztą ona nigdy z nim nie walczyła, chociaż miała możliwości i drugiego stopnia chirurgii ogólnej i certyfikowanego lekarza medycyny estetycznej za męża. Nie była jednak kobietą, która potrzebowała zabiegów. Radosław nigdy nie powiedziałby tego swoim pacjentkom, ale prywatnie uważał, że piękno płynie z wewnątrz. I właśnie taka była Ada. Piękna wewnętrznie.
Zatrzymał wzrok na jej mocno zarysowanych obojczykach, delikatnej, upstrzonej piegami skórze na ramionach i okrytych białą tkaniną małych piersiach.
– Chciałbyś wrócić – powtórzyła nieprzytomnie jego słowa, mrugając szybko.
– Do domu. Do ciebie – doprecyzował.
– To nie jest takie proste – wycofała się.
Otuliła się szczelniej kołdrą, chowając pod nią coś więcej niż swoją nagość. Próbowała ukryć swoje lęki, ale to na nic, bo przecież jej strach był i jego strachem. Tylko Radek wydawał się jakby bardziej zdeterminowany. Adrianna bardzo przeżyła rozstanie i wyprowadzkę męża. Mieli być razem na zawsze, a to „zawsze” trwało tylko dwie dekady. Skoro już raz im się nie udało, jaką mogła mieć gwarancję, że znów nie będzie cierpieć?
– Owszem, to jest bardzo proste! – Radek nie dał się zbyć. – Powiedz mi po prostu, czy tego chcesz. Jeśli nie, zrozumiem. Nie będę się narzucał. Ale jeśli istnieje choć cień szansy, że moglibyśmy chociaż spróbować…
Ada wsunęła opadający na twarz kosmyk włosów za ucho. Przed kilkoma tygodniami zdecydowała się na krótkie cięcie i już tego żałowała. Musiała czekać, aż włosy jej odrosną, żeby móc je spiąć, a osuwające się luźno pukle doprowadzały ją do szału.
– Nie wyszło nam – przypomniała mu. – Dlaczego więc tym razem miałoby się udać?
– Może dlatego, że Malwina w końcu poznała prawdę, a my moglibyśmy zacząć od nowa, bez kłamstw?
Adrianna zacmokała z niezadowoleniem. Jeszcze się nie zgodziła na jego powrót, a już ją denerwował. I po co miałaby do niego wracać? Żeby dalej się kłócić?
– Uważasz, że to był nasz jedyny problem?
– Nie jedyny, ale od tego wszystko się zaczęło. – Radosław upierał się przy swoim. – Wzajemne oskarżanie się, uciekanie od problemów, unikanie szczerych rozmów, zamiatanie spraw pod dywan – wyliczał. – Oboje popełniliśmy błąd! Wiele błędów – dodał po chwili.
Adrianna nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdyż odezwał się domofon. Spojrzała ze strachem na Radka i zawinięta w kołdrę, zerwała się z łóżka. Miała mocno ograniczone ruchy, ale dotarła do przedpokoju, zanim tajemniczy gość odpuścił. Kiedy w słuchawce usłyszała głos córki, zamarła. Malwina nie mogła ich teraz nakryć! Spanikowana spojrzała na zegarek. Nie miała pojęcia, że już jest tak późno! Zapomniała, że umówiła się z córką. Wpadła jak burza do sypialni i nie zważając na obecność Radka, pozbyła się krępującej ruchy kołdry i w panice zaczęła wkładać znalezione na podłodze majtki. Mężczyzna przypatrywał się całej scenie z uśmiechem.
– Malwina zaraz tu będzie! Schowaj się! – Adrianna posłała mu błagalne spojrzenie.
– Mam wejść do szafy? Nie uważasz, że to idiotyczne? – Najwyraźniej całkiem nieźle się bawił. – Nie mamy po piętnaście lat, a i Malwina jest dorosła, powinna zrozumieć…
Adrianna nie dowiedziała się, co jej córka powinna zrozumieć. Malwina zdecydowanie zapukała do drzwi. Ada zastygła w bezruchu. Miała na sobie majtki i włożoną na gołe ciało koszulkę. Syknęła i wyciągnęła z szafy getry. Pukanie się powtórzyło.
– Już idę! – zawołała.
Radek ani drgnął. Nadal siedział w fotelu, śledząc rozwój sytuacji z widocznym zadowoleniem. Niech to szlag!
Adrianna wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Zatrzymała się przed lustrem w przedpokoju. Przetarła palcem skórę pod oczami, próbując usunąć resztki nałożonego poprzedniego wieczora tuszu do rzęs, i poprawiła dłonią włosy. Uznała, że lepiej nie będzie, i otworzyła córce drzwi.
Malwina – tradycyjnie już – wpatrywała się w matkę z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia na twarzy. Jakiś czas temu, ku przerażeniu Adrianny, postanowiła zmienić swój wizerunek. Zaczęła od włosów, które przefarbowała na kruczoczarny kolor. W połączeniu z bladą cerą sprawiało to, że wyglądała jak klon Morticii Addams. Absurdalnego wizerunku dopełniły brwi.
– Po co wyrywać sobie brwi, żeby potem namalować sztuczne? – zapytała wtedy Ada, ale to był jedyny komentarz, na jaki sobie pozwoliła.
Jej stosunki z córką od dawna były skomplikowane, dlatego wolała się nie wtrącać i nie krytykować Malwiny. Bała się, że ją straci, co w sumie nie było takie irracjonalne, gdyż dziewczyna, kiedy już poznała prawdę, wykrzyczała rodzicom, że nie zamierza mieć z nimi nic wspólnego. Chciała koniecznie poznać swoją biologiczną rodzinę. Uważała, że całemu złu tego świata są winni jej adopcyjni rodzice.
W każdym razie narysowane czarną kredką, wygięte w ostry łuk brwi nadawały twarzy Malwiny wyraz nieustannego zdumienia. Przez głowę Adrianny przemknęła myśl, że powiedzenie: „Umrę zdziwiona”, które powtarzała jej koleżanka z pracy, nabrało całkiem nowego znaczenia.
Adrianna wpuściła córkę do mieszkania i delikatnie zasugerowała zajęcie miejsca w salonie. Radek wciąż siedział w sypialni, nie dając znaku życia. Ada pomyślała, że gdyby udało się szybko załatwić sprawę z Malwiną albo w jakiś sposób nakłonić córkę, żeby wyszła z nią z domu… Cóż, Radek wprawdzie wspominał, że spieszy się do pracy, ale w imię wyższego dobra mógł się przecież spóźnić. Zamknęłaby go w mieszkaniu, a potem pod byle pretekstem wróciła do domu i uwolniła męża. Tak, to miało szansę się udać!
– Słuchaj, jest taka ładna pogoda, może pójdziemy na spacer – bąknęła.
Co jakiś czas zerkała w panice w stronę sypialni. Wiedziała, że to może ją zdradzić, ale nie mogła się powstrzymać.
Malwina z wyrazem zdziwienia przyklejonym do twarzy, spojrzała na matkę. Adrianna wciąż nie mogła się przyzwyczaić do nowego image’u córki i w głębi duszy żywiła nadzieję, że Malwinie w końcu znudzi się ten bunt.
– Wyglądałaś dziś przez okno? Od co najmniej godziny pada ulewny deszcz.
– O! Rzeczywiście… To może usiądziemy w tej kawiarni, którą niedawno otworzyli na dole?
Malwina zatrzymała wzrok na stole. Ada spojrzała w tamtą stronę i zrozumiała, że popełniła błąd. Poprzedniego wieczoru nie posprzątała po kolacji, a i tego ranka nie zdążyła tego zrobić.
– Masz gościa? – zrozumiała córka. – Mogłaś powiedzieć, przecież bym ci się nie narzucała!
– Nie mam! Miałam, ale już nie mam, wszystko jest w porządku! – zapewniała Ada, ignorując świdrujące spojrzenie Malwiny i rumieńce, które pojawiły się na jej własnej twarzy. – Zamieniam się w słuch, podobno miałaś do mnie jakąś sprawę…
– Ale to może poczekać – odparła beznamiętnie Malwina.
Adrianna była rozdarta. Z jednej strony chciała, żeby córka jak najszybciej wyszła, bo bała się, że dziewczyna może się zorientować, kto przebywa za ścianą, ale z drugiej… Malwina tak rzadko prosiła ją o pomoc. Dokładała wszelkich starań, aby sprawiać wrażenie doskonale radzącej sobie ze swoimi problemami.
– Nic się nie dzieje. Powiedz, co cię do mnie sprowadza. – W Adriannie w końcu zwyciężyła troska o córkę.
– Właściwie to… – Malwina się zawahała. Zmarszczyła nos. – Chciałabym cię prosić o drobną pożyczkę.
Adrianna westchnęła z rezygnacją. Mogła się tego spodziewać. Od jakiegoś czasu Malwina zgłaszała się do niej tylko po wsparcie finansowe. Między innymi o tym mieli rozmawiać z Radkiem poprzedniego wieczoru.
– Ile potrzebujesz? – Przełknęła głośno ślinę.
Nie chciała dać córce odczuć, jak bardzo zabolała ją jej prośba. Liczyła, że Malwina porozmawia z nią o swoich sprawach, problemach. Zupełnie tak, jak kiedyś. Najwyraźniej jednak córka nadal jej nie wybaczyła.
– Tysiąc pięćset złotych – powiedziała Malwina bez mrugnięcia okiem. – Wiesz, planuję się zapisać na taki kurs wakacyjny… Zawsze chciałam nauczyć się włoskiego!
– O ile się orientuję, lekcje odbywają się w tygodniu, a ty przecież pracujesz. – Spojrzała na córkę uważnie. – Jak więc zamierzasz pogodzić pracę z zajęciami?
– Nie pracuję od rana do wieczora – podsumowała Malwina, nie patrząc matce w oczy.
Temat zawisł jednak w próżni. Adrianna zamarła, kiedy usłyszała głośne kichnięcie. Malwina uniosła brwi jeszcze wyżej, o ile w ogóle było to możliwe. Powoli przeniosła wzrok z matki, której zastygła twarz była pozbawiona wyrazu, na zamknięte drzwi prowadzące do sypialni.
– Pytałam, czy masz gościa, i odpowiedziałaś, że nie! – odezwała się z wyrzutem w głosie Malwina.
Drzwi szybko się otwarły i pojawił się w nich Radek, posyłając skonsternowanej córce nieśmiały uśmiech. W ciszy wyszedł z sypialni, dołączył do córki i żony, po czym, jakby w jego nagłym pojawieniu się nie było niczego niezwykłego, przywitał się z Malwiną.
– Tata? Co ty tutaj robisz? – Dziewczyna nie wiedziała, co ją bardziej zdziwiło: nieoczekiwane zmaterializowanie się ojca czy fakt, że matka tak bardzo chciała ukryć jego obecność.
– Ojciec przyjechał ze mną porozmawiać – wtrąciła Adrianna, telepatycznie przekazując Radkowi wiadomość, że najbezpieczniej będzie dla niego, jeśli zamilknie.
– Ale dlaczego zrobiłaś z tego taką wielką tajemnicę? – dociekała Malwina. – Mamo, oboje z tatą jesteście dorośli i jeśli utrzymujecie ze sobą intymne kontakty, nie musicie się z tego przede mną spowiadać, ale…
– Dobrze, już dobrze! – weszła jej w słowo Ada. – Zrozumiałam!
Zapadła cisza. Adrianna była wściekła na samą siebie i na Radka, że w ogóle doszło do tej dziwacznej sytuacji. Malwina czuła się skrępowana na myśl, że jej rodzice uprawiają seks, a Radek… Cóż. Radek był chyba najbardziej rozbawiony z całego towarzystwa.
– Za niedługo idę do pracy, ale może zdążymy jeszcze zjeść razem śniadanie? – zaproponował, za nic sobie mając ciężką atmosferę panującą w mieszkaniu.
Zanim Adrianna zdążyła zareagować, Malwina zrobiła krok w tył.
– Ja nie mogę, w gruncie rzeczy już jestem spóźniona, wpadłam tylko na chwilę, żeby…
– Żeby poprosić matkę o pieniądze – dokończył za nią Radek.
Malwina, której na co dzień raczej obce było uczucie zażenowania, zawstydziła się i opuściła głowę.
– Nie było tematu – żachnęła się i już zaczęła zbierać się do wyjścia, ale Adrianna ją zatrzymała.
– W porządku, dziecko, cieszę się, że chcesz iść na kurs językowy! – Złapała córkę za rękę. – Przeleję ci dzisiaj te pieniądze, w porządku?
Dziewczyna natychmiast się rozchmurzyła.
– Naprawdę? Dzięki, mamo! – Cmoknęła matkę w policzek. – Nawet nie wiesz, jaka jestem ci wdzięczna! Będę czekać na przelew, a teraz już naprawdę muszę lecieć! – Uśmiechnęła się. – To cześć, tato! – Ruszyła do przedpokoju, a Adrianna podążyła za nią. – Trzymaj się, mamo, zadzwonię do ciebie w tym tygodniu. – Zawahała się. – Aha, tato? – krzyknęła.
Radek wychylił głowę z salonu.
– Tak?
– Krzywo zapiąłeś guziki w koszuli. To na razie! – Machnęła ręką i wyszła z mieszkania.
Radosław zaklął pod nosem, stanął przed lustrem i zaczął rozpinać koszulę. Zawsze drażniło go to, że do koszul doszywane są tak małe guziki! Jak taki wielki facet jak on miałby je niby zapiąć? Kiedyś Adrianna robiła to za niego, bo guziczki wyślizgiwały się z jego dużych palców. Od jakiegoś czasu musiał radzić sobie sam. Posłał błagalne spojrzenie w stronę żony, ale je zignorowała.
– Faktycznie… – mruknął, siłując się z guzikami. – W pracy mieliby ze mnie używanie. Nie dość, że już drugi dzień jestem w tej samej koszuli, to jeszcze źle ją zapiąłem!
Adrianna z jękiem opadła na kanapę.
– Przyłapała nas – wymamrotała, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nagle zachichotała. – Boże, czuję się jak nastolatka, z tym że z chłopakiem przyłapała mnie nie matka, a córka!
Kąciki ust Radka nieznacznie drgnęły.
– Cóż, nie miałbym nic przeciwko, żeby Malwina częściej nas nakrywała… A swoją drogą – zmarszczył brwi – nie wiem, czy powinnaś jej ot tak dawać pieniądze na ten kurs. Uważam, że ona nie zachowuje się wobec nas całkiem w porządku.
Adrianna delikatnie ścisnęła skronie dłońmi. Niby wczorajszego wieczoru nawet nie otworzyła wina, a jednak od samego rana dokuczał jej ból głowy.
– Masz rację, ale myślę, że kurs językowy akurat nie jest głupią zachcianką. Poza tym nie jesteśmy bez winy. – Wycofała się. – Dobrze wiesz, że nie traktuje nas tak całkiem bez powodu…
Radek westchnął znacząco. Jeszcze raz spojrzał na siebie w lustrze. To, co zobaczył, wcale mu się nie podobało. Owszem, czas był łaskawy dla Adrianny, ale nie dla niego. Jego skronie pokryła siwizna, a powiększający się brzuch coraz częściej przeszkadzał mu w codziennych czynnościach, takich jak zawiązywanie butów czy wkładanie skarpet.
– Naprawdę muszę już iść do pracy, a ty nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie – powiedział, spoglądając na nią wyczekująco. – Po pracy mógłbym wstąpić do siebie po ubrania i bieliznę na zmianę. No, i po tę nieszczęsną szczoteczkę… A potem przyjechać tutaj.
– Mówiłam ci już przecież, że szczoteczka powinna się znaleźć – odezwała się Adrianna po dłuższej ciszy.
Na razie tyle musiało mu wystarczyć. Wiedział, że nie wyciągnie z niej więcej. Była skryta. Niewiele mówiła, zawsze wolała działać. Znał Adę od ponad dwudziestu lat. Przez dwie dekady zdążył się nauczyć na pamięć jej gestów, zachowań, reakcji. Kiedy się wyprowadził, najbardziej brakowało mu właśnie tego. I jej obecności. Często łapał się na tym, że jadąc do domu, zastanawiał się, co Adrianna przygotowała dla niego na obiad, gdy nagle uświadamiał sobie, że ona już nie czeka na jego powrót z pracy. Że tego dnia, tak jak następnego i jeszcze kolejnego, nikt nie będzie go wyglądał. Przygotowywane pospiesznie posiłki były zimne, zimna była też druga strona podwójnego łóżka w wynajmowanym mieszkaniu. Z tym kojarzyło mu się rozstanie. Z zimnem.
Musiał się nauczyć żyć na nowo. Funkcjonować jak dwudziestokilkuletni kawaler, chociaż kalendarz każdego dnia boleśnie przypominał mu, że udaje. Jego miejsce było przy Adriannie, zawsze to czuł, a jednak ich drogi się rozeszły. Łączyła ich Malwina, siłą rzeczy musieli się więc widywać. Może gdyby zakończył ten etap jednym cięciem, byłoby łatwiej, ale widok Ady wciąż sprawiał mu ból. Świadomość, że ona jest tak blisko, a jednak on nie może jej dotknąć, przytulić, pocałować, była torturą nie do zniesienia. Kochał ją. Wciąż beznadziejnie ją kochał. I teraz zupełnie niespodziewanie los podsuwał mu ją pod sam nos. Poprzedniego wieczoru jej dotykał, przytulał ją i całował. Mógł o wiele, wiele więcej. Wziął wszystko, tak zachłannie, jakby kochali się pierwszy raz w życiu, jakby była dla niego zupełną nowością. Nie wyobrażał sobie, że teraz miałby wrócić do swojego kawalerskiego życia i pustego mieszkania. Wspomnienia jej pocałunków, jej miłości były zbyt żywe. Kiedy odchodził, tak naprawdę nie byli ze sobą od wielu tygodni. Oddalali się od siebie stopniowo. Ból rozstania został podzielony na długie godziny i dni. Ale po tym, co zaszło poprzedniego wieczoru, nie mógłby tak po prostu zapomnieć.
– Przyjadę od razu po pracy, dobrze? – upewnił się, że dobrze zrozumiał jej słowa. – Zrobić po drodze jakieś zakupy?
Adrianna poczuła, że szybciej bije jej serce. Pytał, czy zrobić jakieś zakupy. Normalność. Tak bardzo za nią tęskniła! Za każdym razem, kiedy reklamówki boleśnie wżynały jej się w dłonie, kiedy z czterdziestostopniową gorączką szła do apteki, myślała, że brakuje w jej życiu kogoś, kto w takich chwilach wziąłby od niej te przeklęte siatki albo powiedział: „Zostań w łóżku, pójdę po leki”. Tęskniła za bliskością i obecnością Radka, ale nie potrafiła zapomnieć tych słów, które padły, wybaczyć tej obojętności, która ich podzieliła. Potrzebowała czasu. I teraz, patrząc w jego oczy, zrozumiała, że jest wolna, że wszystko, co złe, odeszło w niepamięć. Poprzednia noc nie była wynikiem przypadkiem odnalezionej namiętności, zwykłych potrzeb i instynktów. Stała się aktem wybaczenia.
– Przyjedź do domu – powiedziała i oboje wiedzieli, że nie chodzi tylko o powrót z pracy.
Adrianna nie mogła pozbyć się wrażenia, że cofnęła się w czasie o dobrych dwadzieścia lat. Nie podejrzewałaby swojej czterdziestopięcioletniej wersji o tak ogromne pokłady szaleństwa i namiętności. Jej znajomość z Radkiem zatoczyła koło. Znów znajdowali się na etapie wzajemnej fascynacji i wiecznego nienasycenia. Nie mogli się sobą nacieszyć. Każdego ranka po przebudzeniu przecierała oczy i ze zdumieniem odkrywała, że jej mąż pochrapuje tuż obok. Nie spodziewała się, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, jeszcze kiedykolwiek obudzi się przy jego boku, a jednak udało się pokonać przeciwności losu i z pojedynczych puzzli na nowo poskładać wspólne życie.
Cieszyła się, że tego wieczoru wyjdą na miasto. Mimo że Radek wrócił do domu dobrych kilka dni wcześniej, nadal nie mieli chwili na poważną rozmowę. Kiedy tylko zostawali sami, rzucali się na siebie jak nastolatki, podczas gdy najbardziej palące kwestie nadal nie zostały przez nich omówione. Wiedziała, że pośród ludzi będą bezpieczni, że w końcu uda im się porozmawiać. Bo to, co ich podzieliło, wciąż uwierało. Wybaczyli, postanowili iść dalej razem, ale musieli pomówić o tym, co się stało, aby wynieść z tego lekcję na przyszłość.
Zanim jednak to miało nastąpić, Adę czekał długi dzień w pracy. Od kilkunastu minut krążyła po ulicy Warszawskiej, próbując zaparkować samochód, co o dziewiątej piętnaście graniczyło z cudem. W końcu dostrzegła srebrnego forda z wrzuconym kierunkiem do wyjazdu i ustawiła się za nim, czekając, aż auto zwolni miejsce parkingowe. Niemal natychmiast przed maską jej toyoty pojawił się samozwańczy parkingowy, machając przyjaźnie ręką i prezentując liczne braki w uzębieniu. Adrianna kojarzyła wszystkich miejscowych pijaczków, którzy zbierali na piwo, kręcąc się po centrum. Kiedy zaparkowała auto i wyszła na ponad trzydziestostopniowy upał, dała mężczyźnie dwa złote bardziej z obawy, że jej toyota może zostać zarysowana, niż z chęci dorzucenia mu się do alkoholu.
– Kierowniczko, dziękuję! – Mężczyzna szybko zamknął w dłoni dwuzłotówkę i pochuchał na nią. – Kierowniczka jak zawsze bardzo szczodra!
Adrianna minęła grupkę młodych dziewcząt czekających na tramwaj. Ze skrawków rozmowy wywnioskowała, że powtarzają materiał do kolokwium czy egzaminu. Uśmiechnęła się do siebie, wspominając czasy, kiedy sama była studentką. Skręciła w prawo i weszła na Rynek, zaraz jednak opuściła plac i schowała się przed upałem w gmachu teatru. W budynku zawsze panowała przyjemna temperatura – latem było tam chłodno, a zimą ciepło. Adrianna wbiegła po schodach, przywitała się z portierem i ruszyła w stronę garderoby. Cieszyła się jak dziecko, że reżyser postanowił sięgnąć do greckiej klasyki. I chociaż zamierzał wystawić uwspółcześnioną wersję sztuki, chór został w niezmienionej wersji. To ona, właśnie ona, była odpowiedzialna za kostiumy! W pracy zawsze dawała z siebie sto procent, ale miała wrażenie, że przy tym projekcie udało jej się wykrzesać z siebie sto pięćdziesiąt.
Adrianna pracowała przy kilku głośnych polskich filmach, co zapewniło jej uznanie w środowisku, ale gdyby miała wybrać, co będzie robić przez resztę życia, postawiłaby na teatr. W teatrze praca wygląda zupełnie inaczej, bo tam zawód kostiumografa jest traktowany z szacunkiem. W filmie, no cóż, w filmie jest tylko „tą babą z garderoby”, chociaż z drugiej strony – na ekranie szczegółowo widać efekty jej pracy. Adrianna była perfekcjonistką, potrafiła się spierać z reżyserem nawet o guzik, chociaż widz w drugim czy trzecim rzędzie nie widzi takich szczegółów. Cieszyła się więc, że nie musi wybierać, że ma stały etat w teatrze i od czasu do czasu robi filmy.
Projekt, nad którym pracowała, był dla niej szczególny, bo nieczęsto miała okazję przygotowywać kostiumy do sztuki klasycznej. A przecież kształciła się właśnie w tym kierunku. Po prostu w pewnym momencie narodziła się w niej pasja do filmu i teatru, poznała odpowiednich ludzi i tak się złożyło, że została kostiumografką, chociaż w tak zwanym międzyczasie robiła to, do czego przygotowywała się na studiach, i każdego roku brała kilka godzin tygodniowo na uniwersytecie.
Jej fascynacja kulturą starożytną zaczęła się jeszcze w liceum. Wprawdzie wiele jej koleżanek uważało czasy Greków i Rzymian za wyjątkowo nudne, ona jednak uparcie twierdziła, że starożytnym bliżej do ludzi współczesnych niż, dajmy na to, żyjących w epoce średniowiecza czy renesansu.
– Obyczajowość, normy zachowania, kultura… – wyliczała, próbując przekonać znajome do swojego zdania. – Starożytni lubili się bawić, stawiali na uciechy cielesne! Czy wiecie, że to właśnie w starożytnych zabawach można się doszukiwać genezy karnawału? A w średniowieczu nic, tylko się modlili…
Adrianna nigdy nie miała pamięci do dat. Interesowały ją kultura, język. Kolejne wojny i traktaty pokojowe nie zaprzątały jej uwagi, dlatego wiedziała, że studia w Instytucie Historii nie są dla niej. Poza tym nie miała najmniejszej ochoty zgłębiać mroków średniowiecza, a jak wiadomo, historii nie można studiować wybiórczo. Zapragnęła więc dogłębnie poznać i szerzyć wiedzę na temat języka najwybitniejszego starożytnego narodu. Kompletnie nie rozumiała powszechnej niechęci do łaciny. W końcu była ona matką wszystkich języków! O ile tych z polonistyki mogła chociaż próbować tłumaczyć, o tyle uważała, że studenci filologii obcych powinni sami dążyć do poznawania łaciny, która była przecież bardzo pomocna w nauce innych języków. Owszem, łacina wymarła dawno temu, jednak wykształcony człowiek powinien znać chociaż jej podstawy! Natomiast jej studenci… cóż, delikatnie mówiąc, mieli zupełnie inne zdanie na temat tego języka. Najwyraźniej uważali, że jego znajomość do niczego im się w życiu nie przyda. I oni mieli zostać elitą intelektualną tego kraju!
Studenci Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Śląskiego w trakcie dwóch pierwszych semestrów mieli obowiązkowe ćwiczenia z łaciny zakończone egzaminem. Najpierw jednak musieli zostać do tego egzaminu dopuszczeni. Gdyby ktoś zapytał Adriannę o zdanie, nie dopuściłaby do sesji żadnego z pierwszoroczniaków, przynajmniej nie w pierwszym terminie, ale dziekan najwyraźniej nie podzielał jej poglądów.
– Pani Adrianno, sama pani rozumie, przedmiot dodatkowy, absolwenci tych studiów mają być przygotowani do nauczania języka polskiego, pracy w wydawnictwie czy w mediach, łacina nie jest im, ekhm… – Widząc minę Kolskiej, stracił pewność siebie. – To znaczy tak, oczywiście, zgadzam się z panią w pełni, łacina jest matką wielu języków i każdy filolog musi znać choćby jej podstawy, ale proszę nas zrozumieć, jest duża konkurencja… Te prywatne uczelnie rosną jak grzyby po deszczu, a studenci się skarżą!
– Studenci się skarżą – powtórzyła Adrianna, wpatrując się z niedowierzaniem w dziekana. – Panie dziekanie, studia filologiczne zobowiązują! – prychnęła ze złością. – Nie możemy obniżać poziomu tylko dlatego, że zalewają nas prywatne uczelnie, w których płaci się za uzyskanie dyplomu! Czy pan się kiedykolwiek zastanawiał, co się stanie, kiedy my przejdziemy na emeryturę? W czyje ręce oddamy naukę? Chyba zdaje pan sobie sprawę, że zastąpią nas właśnie obecni studenci i tylko od nas zależy, co będą sobą reprezentować!
– Oczywiście, tak, tak, ja rozumiem, a jednak prosiłbym – głośno przełknął ślinę – żeby była pani mniej wymagająca wobec swoich studentów. Odrobinę! Oni po prostu nie mają czasu na inne przedmioty, bo uczą się łaciny…
Adrianna na końcu języka miała uwagę, że na imprezowanie wciąż starcza im czasu, ale machnęła tylko ręką i poszła w swoją stronę.
Cieszyła się, że ma ten teatr, bo tam pracowała z ludźmi, którym zależało. Co roku obiecywała sobie, że zrezygnuje z pracy na uczelni, ale zawsze dawała się przekonać i zostawała, bo brakowało wykładowców. Poza tym Adrianna po prostu lubiła czuć się potrzebna. Schlebiało jej to, że dziekan, mimo pewnych zastrzeżeń do jej podejścia, uważa ją za niezastąpioną. Bardzo tego potrzebowała, zwłaszcza wtedy, gdy odwróciła się od niej Malwina. Adrianna zawsze uciekała przed problemami w pracę. Znajomi często ją pytali, jak w ogóle daje radę. Nigdy nie nawalała, zawsze wywiązywała się z obowiązków. Sekretem Adrianny były umiejętność planowania i dobra organizacja. Ot, tylko tyle i aż tyle.
Weszła do swojej pracowni, którą w myślach zwykła nazywać świątynią, i zamknęła za sobą drzwi. Ach, czegóż tam nie było! Teatr miał jeszcze jedną przewagę nad planem filmowym – doskonale wyposażoną garderobę. Słyszała opowieści starszych kostiumografów, którzy pracowali w latach PRL-u. Wtedy kostiumy z filmów trafiały do telewizyjnych magazynów, teraz prywatni producenci najczęściej je zabierali i ślad po nich ginął, przez co praca ludzi takich jak Adrianna była mocno utrudniona. W teatrze miała do dyspozycji mniejsze sumy, ale mogła gromadzić kostiumy i dodatki, przez co często udawało jej się wyczarować coś wyjątkowego bez uszczuplania i tak skromnego budżetu.
Powiesiła torebkę na wieszaku i sięgnęła po projekty, które naszkicowała przed dwoma dniami. Próbowała się na nich skupić, ale jej myśli wciąż krążyły wokół studentów pierwszego roku polonistyki, z którymi miała zajęcia poprzedniego dnia.
Kiedy tylko pojawiła się w sali, zapadła absolutna cisza. Dwadzieścia jeden par oczu śledziło każdy jej ruch. Ada nie rozumiała, dlaczego ma opinię najbardziej wymagającego nauczyciela akademickiego. Nigdy nie oczekiwała od studentów wiadomości wykraczających poza materiał. Po prostu realizowała program.
– No dobrze. – Zatrzymała wzrok na studentach siedzących w pierwszych ławkach. Na tych z tyłu wolała nawet nie patrzeć. – Teraz zbiorę od was listy ulubionych sentencji wraz z tłumaczeniami, a potem zacznę odpytywać z wiersza… – powiedziała z niesmakiem.
Uważała, że przygotowanie listy sentencji łacińskich i wykucie na pamięć wiersza po łacinie nie wykracza poza możliwości studentów pierwszego roku polonistyki, ale najwyraźniej się myliła. Miała w planach trzecie kolokwium, ale po rozmowie z dziekanem postanowiła nieco przystopować. Zdążyła przerobić z nimi wszystkie cztery koniugacje i odmianę rzeczownika przez przypadki. Potrafili przetłumaczyć krótki tekst, co uważała za ogromny sukces. Prawdę mówiąc, powoli zaczynała dopuszczać do siebie myśl, że trafiła jej się wyjątkowo pojętna grupa, ale przeglądając ich referaty, straciła resztki nadziei.
– Powariowali, do reszty powariowali! – Kręciła z niedowierzaniem głową. – Rozumiem, że korzystaliście państwo z tej samej strony internetowej? Mogliście sobie zadać chociaż odrobinę trudu i uzgodnić, kto ściąga sentencje z Wikipedii, a kto z forum Imperium Romanum… A może mam to rozumieć inaczej? Sugerujecie państwo, że jesteście aż tak jednomyślni, że numerem jeden na absolutnie wszystkich listach jest Homo homini lupus est?
Zapadła cisza. Żaden ze zgromadzonych na sali studentów nawet nie drgnął. Wszyscy wpatrywali się w Adriannę z mieszaniną strachu i nadziei. Od niej zależał teraz ich los. Ech, filolodzy cholerni, przyszłość narodu. Akurat!
W końcu przemówił Bartek, który najwyraźniej był na tyle odważny albo na tyle głupi, żeby przerwać przedłużającą się ciszę.
– Myślę, że po prostu wszyscy poszliśmy w klasykę – oznajmił nieśmiało. Z każdym słowem brzmiał jednak pewniej, bardziej zdecydowanie. – No, bo ja na przykład uważam, że ci Rzymianie wiedzieli, co mówią, twierdząc, że człowiek człowiekowi wilkiem jest! Najwyraźniej nie zmieniło się to od tysięcy lat, wciąż nietrudno dostać od przyjaciela kosą w plecy, dlatego chyba wszyscy doszliśmy do wniosku, że to najważniejsza spośród tych… ekhm, tych łacińskich mądrości!
– Nietrudno dostać kosą w plecy od przyjaciela – powtórzyła po nim Adrianna. – Nie miał pan przypadkiem na myśli noża?
– No, przecież mówię!
„I ten człowiek może uczyć polskiego moje wnuki. O ile oczywiście doczekam wnuków” – pomyślała Adrianna i przeniosła wzrok z czerwonego ze zdenerwowania studenta na kolejną kartkę z sentencjami.
Amor vincit omnia; Carpe diem; Dum spiro, spero; Dura lex, sed lex; Et tu, Brute, contra me?
Cóż, nie wysilili się. Jak to dziekan powiedział? Ma być mniej wymagająca dla studentów. Odrobinę! Czyli że co, ma ich doceniać za to, że zainwestowali w papier do drukarki?
– W porządku, przejdźmy do wiersza – westchnęła ostentacyjnie.
W rezultacie dopuściła do egzaminu wszystkich studentów: nie tylko z tej grupy, ale też z dwóch kolejnych. Uznała, że najbliższa przyszłość i tak zweryfikuje ich wiedzę. Egzamin polegał na przetłumaczeniu fragmentu tekstu. Zresztą studenci mogli mieć ze sobą słowniki, co znacząco ułatwiało sprawę. Adrianna uważała, że trzeba być wyjątkowo „zdolnym”, żeby nie zaliczyć tego testu, a jednak w pierwszym terminie zdawała mniej niż połowa studentów.
Nie zrezygnowała chyba tylko dlatego, że mimo oporu, z jakim spotykała się na co dzień ze strony młodzieży, lubiła to zajęcie i nie traktowała go jako stricte dochodowego. Robiła to, co kochała, to, czym zawsze chciała się zajmować, mogła się więc uważać za szczęściarę. I chociaż łacina nie należała do języków chętnie poznawanych przez kolejne roczniki studentów, zdarzały się momenty, które wynagradzały cały jej trud. Jakże wielką czuła satysfakcję, kiedy okazało się, że jedna z jej byłych studentek podążyła jej śladem! Obecnie Anna była kimś w rodzaju przyjaciółki Adrianny, chociaż Ada, osoba z natury raczej skryta, niewiele opowiadała jej o sobie. Razem działały w Polskim Towarzystwie Filologicznym, ściśle współpracowały z Kołem Młodych Klasyków i to właśnie sprawy zawodowe były tym, o czym rozmawiały najczęściej, chociaż nie zawsze. Ania czasem odwiedzała Adriannę w teatrze i właśnie na ten dzień zapowiedziała swoją wizytę. Chciała zobaczyć te klasyczne greckie kostiumy, o których przyjaciółka opowiadała jej od kilku tygodni.
Ania zastała Adriannę pochyloną nad projektami, w których kreśliła zawzięcie, co chwila zmieniając koncepcję. Wciąż nie mogła się zdecydować, jak powinien wyglądać współczesny Kreon, a reżyser wcale jej nie pomagał, bo nie miał jasno sprecyzowanej wizji.
– Cześć! – Ania wsunęła się niepewnie do garderoby. – Chyba ci przeszkadzam?
Adrianna machnęła ręką, dając jej do zrozumienia, że nie robi nic ważnego, choć w istocie tak właśnie było. Stęskniła się jednak za przyjaciółką, bo ostatnio spotykały się wyłącznie w biegu między zajęciami na korytarzach budynku Wydziału Filologicznego albo w niewielkim gabinecie, który dzieliły z innymi pracownikami. Nie miały czasu ani możliwości, aby ze sobą pomówić, a Adrianna czuła, że właśnie rozmowa z przyjaciółką jest tym, co pomoże jej rozwiać wątpliwości.
– Masz już recenzje do tej najnowszej publikacji? – zapytała Adrianna, wstawiając wodę na kawę.
Przez otwarte okno do pomieszczenia dostawały się gorące powietrze i dym tytoniowy. Pewnie pracownik jednego z banków, których przy przecinającej się z Rynkiem ulicy Warszawskiej Adrianna naliczyła kilkanaście, wyszedł właśnie na papierosa. Z ulicy dobiegały odgłosy prowadzonych podniesionymi głosami rozmów i dudnienie tramwaju.
– Tak, wszystko jest gotowe, jutro Piotrek wyśle tekst do druku – potwierdziła Anna.
– Robię kawę. Napijesz się ze mną?
– Chętnie. Od rana kiepsko się czuję, kawa powinna mnie postawić na nogi, chociaż nie przepadam za gorącymi napojami w taki upał. Aż żal spędzać tak piękny dzień w mieście – oznajmiła przyjaciółka, patrząc tęsknie w stronę okna.
– W tym spojrzeniu dostrzegam tęsknotę za placem Sejmu Śląskiego! – Roześmiała się Adrianna. – Mówiłam ci, że Radek wrócił do domu? – wspomniała niby mimochodem, zalewając wrzątkiem kawę.
Anna zastygła w bezruchu.
– Naprawdę? I dopiero teraz mi o tym mówisz?! Opowiadaj!
Adrianna uśmiechnęła się, podając koleżance kubek z kawą.
– Bez cukru, z mlekiem, taka jak lubisz! – Usiadła wygodnie na krześle obrotowym i pociągnęła niewielki łyk. – Naprawdę myślałam, że już wszystko skończone, a tymczasem znów jest tak, jak na początku… – odezwała się nieśmiało.
– Ale jak? Dlaczego? Nie wspominałaś, że chcesz do niego wrócić! – zdziwiła się Anna.
– Prawdę mówiąc, nie planowałam tego – przyznała Ada, strzepując z ramienia niewidoczny pyłek. – Umówiliśmy się z Radkiem na kolację, chcieliśmy porozmawiać o Malwinie i… – Urwała znacząco. – Nie porozmawialiśmy, a Radek został na noc. Rano nie wiedziałam, jak się zachować, nie miałam pojęcia, jak on postrzega to, do czego między nami doszło.
– Ale został już na stałe? – domyśliła się Anna.
Adrianna przytaknęła.
– Na to wygląda! Chyba oboje potrzebowaliśmy przerwy, aby wszystko przemyśleć i zrozumieć, jak dużo dla siebie znaczymy. – Promieniała, a Anna pomyślała, że nawet gdyby starsza koleżanka jej się nie zwierzyła, ona i tak wiedziałaby, że musiała zajść w jej życiu jakaś zmiana. Duża zmiana. – Żałuję tylko, że straciliśmy tak dużo czasu.
– Koniec końców, wyszło wam to na dobre – podsumowała Anna. – A jak z Malwiną?
– Żadnej poprawy – westchnęła Adrianna i odstawiła niedopitą kawę na biurko. Szybko zmieniła temat. – Dzisiaj muszę wyjść z pracy trochę wcześniej, bo, uwaga, idziemy z Radkiem na randkę! Nie wiem, co on wymyślił, ale obiecał mnie zaskoczyć.
Anna za śmiechem pokręciła głową.
– Co za historia!
Adrianna spojrzała na przyjaciółkę niepewnie.
– Nie wiem sama, czy dobrze robię… – Przygryzła wargę. – Co o tym myślisz?
– Co ja o tym myślę? – zdziwiła się Anna. – Przecież od początku mówiłam ci, że w ogóle nie powinniście się rozstawać!
– Niby tak – Adrianna odrobinę niechętnie przyznała jej rację – ale skoro się rozstaliśmy, nie bez powodu przecież, to może tylko się wygłupimy i znów…
– Ciii! – przerwała jej ze zniecierpliwieniem Anna. – Nawet tak nie myśl! Bardzo się cieszę twoim szczęściem. Pokażesz mi te kostiumy? Nie chcę ci zajmować zbyt wiele czasu, skoro macie dzisiaj randkę!
* * *
Adrianna umówiła się z Radkiem w domu. Uznali, że tak będzie rozsądniej, niż potem wracać dwoma samochodami. Kiedy wyszła z budynku teatru, uderzyła ją fala gorąca.
Lato w mieście zaczęło się od naprawdę mocnego akcentu. Lokalne lodziarnie przeżywały prawdziwe oblężenie, a dzieci ochoczo korzystały z postawionej na Rynku kurtyny wodnej. Adrianna dziękowała Bogu za sprawną klimatyzację w samochodzie. Dość szybko przedostała się na drugą stronę centrum i nawet znalazła wolne miejsce parkingowe w odległości stu metrów od wejścia do klatki schodowej, co wcale nie było takie oczywiste. Wjechała windą na ósme piętro. Radka nie było jeszcze w domu. Adrianna wzięła szybki prysznic, przebrała się i podeszła do okna.
Mieszkanie przy ulicy Korfantego, która była jedną z najdłuższych w mieście – zaczynała się przy Rynku, a kończyła na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich – miało swoje niewątpliwe plusy. Choćby widoki. Adrianna zdawała sobie sprawę, że większość ludzi postawiłaby na wiejski krajobraz, ale ona lubiła wyglądać przez okno na Spodek, rondo i, nieco w oddali, Rynek. Obserwowała samochody, tramwaje, przechodniów, zastanawiając się, dokąd się spieszą. Kto czeka na nich w domu, kim są, czym się zajmują? Czasem łapała się na tym, że tworzyła w swojej głowie całe historie. O, ta kobieta z dwojgiem dzieci z całą pewnością wraca z przedszkola, dokąd po drodze z pracy wstąpiła, by je odebrać. Jest zdenerwowana, bo nauczycielka żaliła się, że młodszy z chłopców znowu uderzył kolegę z grupy. A tamten mężczyzna jedzie do domu, aby powiedzieć żonie, że to koniec, że poznał inną, że się zakochał…
Otrząsnęła się, kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Radek wrócił do mieszkania. Jego obecność nie zdążyła jej spowszednieć. Każdy wspólnie spędzony dzień celebrowali jak najważniejsze święto. Adrianna chciała, aby tak zostało już na zawsze, ale wiedziała, że to nie takie proste. Później dochodzi proza życia, obecność drugiego człowieka staje się czymś zwyczajnym. Już raz tak było…
– Jesteś gotowa? – zapytał, kiedy się przywitali. – Dasz mi pięć minut? Wezmę tylko szybki prysznic.
W stronę centrum poszli pieszo, szukając schronienia w cieniu drzew i budynków. Niestety, tych drugich było zdecydowanie więcej, co wciąż martwiło Adriannę. W ostatnich wyborach samorządowych głosowała na kandydata, dla którego sprawy zmian klimatu były istotne, ale niestety nie przeszedł nawet do drugiej tury. Problem był szczególnie ważny i odczuwalny na Śląsku, który od października do kwietnia dusił się w smogu. Ale tamtego dnia Adrianna była taka szczęśliwa, że zmiany klimatyczne były ostatnim, o czym myślała. Sądziła, że zakochanie już jej nie grozi. Miała czterdzieści pięć lat. To nie jest wiek na motyle w brzuchu, czyż nie? A właśnie guzik prawda! Adrianna właśnie przekonywała się, że każdy wiek jest odpowiedni na miłość. Można się zakochać, mając piętnaście, dwadzieścia, czterdzieści czy osiemdziesiąt lat. Ba, można się nawet zakochać po raz drugi w tym samym człowieku, czego sama była najlepszym przykładem.
– Dlaczego się śmiejesz? – zdziwił się Radek.
– Śmieję? – Teraz z kolei Adrianna była zdumiona. – Po prostu się cieszę!
Radek mocniej ścisnął jej dłoń. Jak on ją rozumiał! Kiedy Adrianna pozwoliła mu wrócić, poczuł, że może wszystko. Przeciwności losu nie były mu już straszne. Skoro znów ze sobą byli – a oboje dawno stracili nadzieję na to, że uda im się osiągnąć porozumienie – tak naprawdę nie istniały już żadne przeszkody do pokonania. Żadne!
Zaprosił ją do Bar a Boo. Wcześniej zasięgnął języka u znajomych i dowiedział się, że to właśnie tam warto się wybrać. Niewielka restauracja na samym końcu ulicy Mariackiej, tuż przed kościołem, przyciągała podobno rzesze miłośników włoskiej kuchni.
– Tylko nie zapomnij zarezerwować stolika! – poradził mu kolega, Paweł. – Ja ostatnio czekałem trzydzieści minut, aż się coś zwolni.
Radek zatrzymał się przed białymi drzwiami i spojrzał w górę na szyld.
– To chyba tutaj.
– Nigdy tu nie byłam – stwierdziła Adrianna, która rzadko wychodziła na miasto.
Nie miała z kim. Dawniej, jeszcze kiedy łączyły ją z Malwiną serdeczniejsze stosunki, córka czasem zabierała ją do którejś z modnych katowickich knajp, aby matka spróbowała nowego rodzaju sushi czy kuchni meksykańskiej. Ale Malwina już od dłuższego czasu nigdzie z Adrianną nie wychodziła.
– Ja też nie, ale kilka osób polecało mi to miejsce.
Zeszli schodkami w dół i rozejrzeli się wokół. Mimo surowego wystroju wnętrze sprawiało wrażenie przytulnego. Czerwona cegła nieźle się prezentowała w połączeniu z białymi stolikami i krzesłami oraz wiszącymi żyrandolami. Kelnerka wskazała im stolik, po czym zniknęła, zajęta obsługą innych gości.
– Na co masz ochotę? – zapytał Radek.
Adrianna pochyliła się nad kartą i zmarszczyła nos. Mąż przyglądał jej się w milczeniu. Wiedział, że upstrzony piegami, zadarty, mały nos jest źródłem jej kompleksów, nic jednak nie mógł poradzić na to, że uważał, iż jest uroczy.
– Znów się na mnie gapisz – wymamrotała Adrianna, czując na sobie wzrok Radka.
– Bo lubię.
– Dla mnie będzie sałatka z kozim serem.
– Naprawdę tak się starałem tylko po to, żebyś zamówiła sałatkę?
Adrianna parsknęła śmiechem.
– Masz rację. Poproszę krem z pomidorów i papardelle z polędwiczką wieprzową, podgrzybkami, suszonymi pomidorami, cebulą, czosnkiem i sosem winno-maślanym.
Radek spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem, na co ona przewróciła oczami. Po co pytał, skoro nigdy nie mógł zapamiętać?
– Dziewiąta pozycja w menu.
Twarz mężczyzny się rozchmurzyła.
– W porządku. Wygląda na to, że zamawia się przy barze. Poczekaj na mnie chwilę, proszę.
– A ty co wybrałeś?
– Pizzę z sosem śmietanowym, boczkiem i porem. – Radek wskazał palcem wybraną pozycję w menu.
– Nieźle, to może być ciekawe!
– Może ty też zjesz pizzę?
Kiedyś, w poprzednim życiu, Adriannę bardzo irytowało to, że mąż stara się ją uszczęśliwiać na siłę. Teraz jednak nie zwracała na to większej uwagi. Nie ma sensu się kłócić. Przekonała się już przecież, jak wygląda rzeczywistość bez niego, i okazało się, że wcale nie jest lepsza.
– Nie, dziękuję, weź mi ten makaron i krem z pomidorów, tak jak prosiłam.
Radek zniknął przy barze, a Adrianna mimowolnie się rozejrzała. Za każdym razem, kiedy wychodziła z domu, obawiała się, że spotka któregoś ze studentów i nie będzie wiedziała, jak się zachować. Z tego powodu zresztą jedna z wykładowczyń nigdy nie zamawiała alkoholu w miejscach publicznych. Adrianna uważała to za przesadę, ale sama czuła się nieswojo. Tym razem lustracja przebiegła pomyślnie. Nie dostrzegła nikogo znajomego.
– Już jestem. – Radek usiadł naprzeciwko Adrianny. – Nasze zamówienie będzie gotowe za jakieś piętnaście minut. A ty szukasz swoich studentów? – Roześmiał się, widząc rozbiegany wzrok żony.
– To ode mnie silniejsze – przyznała.
– Jesteś pewna, że nadal chcesz ciągnąć te wykłady i ćwiczenia ze studentami? Wiesz, że nie musisz tego robić… – zaczął ostrożnie Radek.
Nie chciał zostać źle odebrany, ale uważał, że Adrianna się przepracowuje.
– Wiem, ale nie chcę rezygnować. Teatr jest na pierwszym miejscu, ale w końcu kiedyś z jakiegoś powodu wybrałam filologię klasyczną!
– Bo jeśli chodzi o finanse…
– Nie chodzi o finanse, a o… – Adrianna się zamyśliła. – Chyba o ideę. Zdaję sobie sprawę, że większość studentów ma głęboko w dupie łacinę i moje starania, żeby czegoś ich nauczyć, ale przecież trafiają się tacy jak Ania.
– Ile takich Ań spotkałaś przez ostatnich dwadzieścia lat?
Adrianna uśmiechnęła się smutno.
– Ona jest jedyna i niepowtarzalna. Zrezygnuję, jeśli będę czuła, że nie dam rady, albo pojawi się wypalenie, ale na razie jest w porządku. To tylko kilka godzin w tygodniu, a w teatrze też nie pracuję przecież od ósmej do szesnastej! W gruncie rzeczy mam sporo wolnego czasu. Ostatnio nawet dostałam pewną propozycję… – zaczęła tajemniczo.
– Naprawdę? Zdradzisz coś więcej?
Kelnerka postawiła na stoliku butelkę lemoniady i dwie szklanki.
– Na razie tylko tyle, że pracowałabym z tymi samymi ludźmi, co przy Paniach Dulskich.
– Z Bajonem? To fantastyczna wiadomość! – rozemocjonował się Radek.
– To nic pewnego. Musiałabym znów na jakiś czas wyjechać, a bardzo zależy mi na tej sztuce, nad którą teraz pracujemy – powiedziała Adrianna, obdarzając szerokim uśmiechem kelnerkę, która właśnie podała jej talerz z kremem z pomidorów.
– Zawsze cię podziwiałem. Mogłabyś zrobić karierę w filmie, a ty od lat na pierwszym miejscu stawiasz teatr.
– Nie zależy mi na rozgłosie – rzuciła lekko Adrianna. – Poza tym… naprawdę uważasz, że kostiumograf może zrobić karierę? W Hollywood, owszem, ale w Polsce?
Radek uciekł wzrokiem. Nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Czasem łapał się na myśli, że w ogóle do siebie nie pasują. On – lekarz, ścisłowiec, pragmatyk. I ona – po trosze artystka, po trosze filolożka, zakotwiczona w świecie kultury i sztuki. Coś jednak kiedyś między nimi zaiskrzyło, a ogień płonął od wielu lat.
– Słuchaj… Czy Malwina się ostatnio z tobą kontaktowała? – zapytał, delikatnie głaszcząc jej lewą dłoń, która spoczywała na stole.
Adrianna pomyślała, że nie pamięta, kiedy po raz ostatni zdecydował się na taki gest. Gdzieś w podświadomości towarzyszył jej lęk, że szczęście nie zostało jej dane raz na zawsze. Doskonale wiedziała, jak łatwo można się pogubić, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie teraz.
– Nie. Pewnie zadzwoni, jak będzie czegoś potrzebowała – powiedziała.
Radek pokręcił głową z niezadowoleniem.
– Wiesz, że tak nie powinno być. Może powinniśmy ją odciąć od źródła gotówki, wtedy sama przyjdzie… – zasugerował.
Adrianna błyskawicznie zaprotestowała.
– Byliśmy o krok od jej utraty. Boję się, że jeśli teraz się od niej odwrócimy… – przełknęła głośno ślinę – to stracimy ją na dobre.
– Malwina przechodzi teraz trudny okres. Zresztą to nie był łatwy czas dla nas wszystkich – skomentował Radek, poruszając się niespokojnie.
– Myślisz, że ona… że ona będzie chciała odnaleźć swoich biologicznych rodziców? – wyrzuciła z siebie Adrianna.
Myślała o tym od dawna, ale dotychczas nigdy nie odważyła się wyrazić swoich obaw na głos.
– Zapytaj ją o to. Waszych relacji nie można nazwać idealnymi, ale i tak masz z nią lepszy kontakt niż ja – przyznał ze smutkiem.
Adrianna odsunęła od siebie talerz po zupie.
– Gdybyśmy tylko nie robili z adopcji takiej wielkiej tajemnicy…
– Kojarzysz Ewelinę ode mnie z pracy? – Radek zupełnie niespodziewanie zmienił temat.
– Chyba tak. – Ada się zawahała, cmokając przy tym z dezaprobatą. Nie podobało jej się, że mąż unikał rozmów o Malwinie. – Ale co ona ma z tym wszystkim wspólnego?
– Ewelina i jej mąż niedawno adoptowali dziecko – wyjaśnił, a ona w jednej sekundzie zrozumiała, do czego dąży Radek. – Obserwuję ich i tak bardzo im zazdroszczę tej odwagi i pewności siebie w rozmowach o adopcji! My nie potrafiliśmy o tym mówić, było w tym dla nas coś wstydliwego, wydawało nam się, że adopcja robi z nas gorszych rodziców…
Adrianna wstrzymała oddech.
– Nadal masz do mnie żal, prawda? Obwiniasz mnie, bo to ja nie chciałam powiedzieć Malwinie prawdy?
Przy stoliku zapadła cisza, bo pojawiła się przy nim kelnerka z pozostałymi daniami. Adrianna podziękowała, kiedy młoda dziewczyna postawiła przed nią talerz z makaronem, ale Radek ani drgnął, kiedy stanęła przed nim pizza.
– Nie – oznajmił z szaloną powagą, kiedy kelnerka już odeszła. – I przepraszam za wszystko to, co powiedziałem… – Opuścił ze wstydem głowę. – Jesteśmy w takim samym stopniu odpowiedzialni za to, co się stało!
– Co ta kobieta w ogóle sobie myślała, opowiadając o wszystkim Malwinie?! Kto dał jej takie prawo? – prychnęła cichutko Adrianna.
Malwina poznała prawdę w najgorszy z możliwych sposobów. Choć wówczas wydawało im się, że każdy jest tym najgorszym. Nie wyobrażali sobie, że córka mogłaby się dowiedzieć, że jest adoptowana. Najpierw utrzymywali, że powiedzą jej, kiedy dorośnie, ale potem… cóż. Potem wydawało im się, że żaden moment nie jest odpowiedni. Najpierw Malwina była za mała, potem zbyt zagubiona, jeszcze później – zbyt negatywnie nastawiona do świata. Przeżywała bunt wieku dojrzewania o wiele intensywniej niż jej koleżanki, jakby czuła, że nie wszystko jest na swoim miejscu, że coś jej w tej układance nie pasuje. Wciąż szukała odpowiedzi, głupio ryzykowała, narażała siebie i bliskich, zadając się z podejrzanym towarzystwem. Eksperymentowała z alkoholem, kilka razy znaleźli u niej marihuanę. Adrianna szalała z niepokoju, ale Radek przekonywał ją, że to minie.
– Sam w jej wieku czasem popalałem trawkę, a wyszedłem na ludzi! – uspokajał żonę.
Kwestia pochodzenia Malwiny została zepchnięta na dalszy tor. Wprawdzie Radek od czasu do czasu przebąkiwał, że muszą z nią porozmawiać, ale Adrianna nawet nie chciała o tym słyszeć.
– Nie teraz, ona jest taka zagubiona! – rozpaczała.
Miała cichą nadzieję, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. Kłamała dla dobra Malwiny. I nawet sama przed sobą nie chciała przyznać, że to niejedyny powód, dla którego nie chce powiedzieć córce, iż jest adoptowana. Była zazdrosna o pierwszą matkę dziewczyny. Bała się, że jeśli Malwina pozna prawdę, wybierze swoją biologiczną rodzinę, a tego Adrianna by nie przeżyła. Koniec końców jakoś poradziła sobie z odejściem Radka, ale nie podźwignęłaby się po utracie córki.
Malwina dowiedziała się od matki swojego kolegi. Nikt z rodziny się nie wygadał. Milczeli też bliżsi i dalsi znajomi. Wszyscy szanowali decyzję Ady i Radka, chociaż po cichu pewnie się z nią nie zgadzali. Dziewczyna poznała prawdę od przypadkowej osoby, która kiedyś coś od kogoś usłyszała i dośpiewała sobie resztę.
To był czas, kiedy Malwinie imponowali starsi koledzy. Radek czuł, że przestaje mieć kontrolę nad tym, co robi córka, dlatego zdecydowanie zabronił jej spotykać się z podejrzanym towarzystwem, ale ona roześmiała mu się w twarz.
– Jestem dorosła! – wykrzykiwała, za nic mając to, że jest środek nocy i swoim kolejnym późnym powrotem obudziła domowników i sąsiadów. – Skończyłam osiemnaście lat, nie możesz mi już wybierać znajomych!
– Owszem, mogę! Jesteś na moim utrzymaniu, mieszkasz pod moim dachem i musisz dopasować się do panujących w tym domu reguł! Nigdy nie pozwolę ci się zadawać z taką patologią!
Najchętniej przełożyłby tę gówniarę przez kolano i zlał porządnie po tyłku! Ale oczywiście tego nie zrobił. Mimo że doprowadzała go do ostateczności, potrafił się powstrzymać.
– Myślisz, że jesteś lepszy od nich, bo jeździsz nową rav czwórką? – Malwina ze złością zmrużyła oczy. – Bo pracujesz w jakiejś prywatnej klinice dla bogaczy, a matka bawi się w teatr i w ramach hobby wykłada na uniwerku, podczas gdy w gruncie rzeczy nie musiałaby robić nic? To sprawia, że jesteście lepsi od innych?
– O czym ty mówisz?! Zawsze z powtarzaliśmy ci z mamą, że nie wolno oceniać ludzi przez pryzmat ich portfela, i nigdy tego nie robimy. Nie chodzi o to, że ci ludzie nie mają pieniędzy, tylko o to, że są zwyczajnie niebezpieczni! – Radek krzyczał coraz głośniej. Do tej dziewuchy nie trafiały żadne argumenty!
– Nawet ich nie znasz, osądzasz ich po pozorach!
Radek bardzo chciałby się mylić. Naprawdę. A jednak nowi koledzy Malwiny byli dobrze znani policji i sąsiadom. To byli ludzie, na których widok bezpieczniej jest przejść na drugą stronę ulicy. A jego córka się z nimi prowadzała! Jak do tego w ogóle doszło?!
Podczas wizyty Malwiny u jednego z kolegów jego matka pod wpływem alkoholu wygarnęła jej, że jest adoptowana. Wcześniej wywołała awanturę, żądając, by syn dał jej pieniądze, a kiedy chłopak się postawił, zemściła się na jego koleżance.
– Czy to prawda? – zapytała dziewczyna, kiedy wróciła do domu.
Adrianna na jej widok zasłoniła dłonią usta. Malwina wyglądała strasznie. Była przemoczona do suchej nitki – najwyraźniej wracała do domu pieszo w ulewnym deszczu. Makijaż spłynął jej wraz z deszczem, a może ze łzami? Najgorsze jednak pozostawały jej oczy. Nie wyrażały kompletnie nic. Zero bólu, zaskoczenia, strachu czy rozczarowania. Adrianna zobaczyła w nich tylko pustkę.
– Co masz na myśli? – Zadrżała.
Wiedziała, kiedy tylko Malwina weszła do mieszkania, ale chciała przedłużyć tę chwilę, odłożyć moment, kiedy będzie musiała wyznać córce prawdę.
Radek wyszedł z pokoju i zastygł w bezruchu. Chyba i on bezbłędnie wyczuł sytuację.
– Czy jestem adoptowana?
Adrianna szukała ratunku u Radka, Radek szukał ratunku u Adrianny. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Wiele razy rozpisywali sobie w głowie scenariusz tej rozmowy, ale żadne nawet nie pomyślało, że ta scena będzie wyglądać właśnie tak. Że Malwina weźmie ich z zaskoczenia.
– Proszę cię, porozmawiajmy… – Adrianna próbowała ratować sytuację, ale Malwina nie pozwoliła jej się zbliżyć.
– Okłamywaliście mnie przez tyle lat, chociaż raz powiedzcie mi prawdę! – załkała.
Radek głośno westchnął.
– Tak, skarbie, jesteś adoptowana, ale to w żaden sposób nie zmienia naszych uczuć do ciebie. Jesteś dla nas wszystkim i…
Ale Malwina nie pozwoliła mu skończyć. Wykrzykiwała straszne rzeczy – że ich nienawidzi, że nie chce ich znać i że w gruncie rzeczy zawsze to czuła.
– Nigdy do was nie pasowałam! Nigdy! – Schowała twarz w dłoniach i głośno zaszlochała.
Adrianna chciała do niej podejść i ją przytulić, ale ona na to nie pozwoliła.
– Zostaw mnie! Jesteś dla mnie kompletnie obcą osobą!
To zabolało Adę najbardziej. Skuliła się i instynktownie przygotowała na kolejny cios, który nadszedł, ale żadne z nich nie spodziewało się, że nastąpi właśnie z tej strony.
– Wyprowadzam się do babci – oznajmiła następnego dnia Malwina.
Adrianna natychmiast złapała za telefon i zadzwoniła do swojej matki.
– Jak mogłaś mi to zrobić? – zaczęła od wyrzutu. – Przez ciebie stracę córkę!
Sabina jako jedyna z całej rodziny potrafiła powściągnąć emocje i spojrzeć na całą sprawę z dystansem.
– Wolisz, żeby pomieszkiwała kątem u którejś z koleżanek albo, nie daj Boże, jakiegoś kolegi? – Matka Ady jak zawsze była do bólu pragmatyczna. – Mnie też nie podoba się ta cała sytuacja, ale uważam, że z dwojga złego lepiej, żeby zatrzymała się u mnie!
Adrianna nie mogła odmówić matce racji, ale i tak bardzo bolało ją, że córka wolała mieszkać z babcią niż z rodzicami.
– Mamo, błagam cię, zrób wszystko, co w twojej mocy, żeby ona wróciła do domu…
Ale Malwinie nie w głowie był powrót. Zamieszkała z babcią, kilka miesięcy później zdała maturę. Dzięki Bogu zerwała kontakty z podejrzanym towarzystwem, a Sabina relacjonowała Adzie, że wnuczce nie zdarza się wracać do domu pijanej. Może więc babcia rzeczywiście miała na dziewczynę dobry wpływ?
– Pewnie wypije sobie piwo czy dwa, w końcu kiedy ma szaleć, jak nie teraz, za młodu? Ale nie mam z nią większych problemów.
Z jednej strony Adrianna się cieszyła, z drugiej – czuła wychowawczą niemoc. Pod jej dachem córka zachowywała się przecież o wiele gorzej!
Malwina dostała się na studia zaoczne, poszła do pracy i wyprowadziła się od babci. Nie wróciła jednak do rodziców. Wynajęła z koleżankami mieszkanie, tym samym nieświadomie zadając matce kolejny potężny cios.
Odkąd Malwina się wyprowadziła, niemal każdego dnia w mieszkaniu Kolskich wybuchały awantury. Atmosfera stawała się nie do zniesienia. Adrianna i Radek obwiniali siebie nawzajem o wyprowadzkę córki. On twierdził, że Adrianna była wobec Malwiny nadmiernie pobłażliwa, ona z kolei, że Radek zachowywał się wobec niej zbyt surowo. Podczas każdej kłótni wypływał temat adopcji. Radek dość otwarcie atakował żonę, przypominał jej, że przecież to ona od początku nalegała, żeby wszystko utrzymać w tajemnicy. A potem zrobił coś niewybaczalnego. Coś, czego już w następnej sekundzie żałował. Nie miał pojęcia, co go podkusiło. Przecież tak nie myślał. To oczywiste, że tak nie myślał!
– Gdyby nie ty i te przeklęte choroby w twojej rodzinie… – Nawet nie dokończył. Wiedział już, jak potężny popełnił błąd.
W ich małżeństwie panowała niepisana reguła, że nie rozmawiają o przyczynach adopcji. Po prostu nie mieli biologicznych dzieci. Koniec.
– Wynoś się stąd. – Adrianna nie krzyknęła. Nie. Oznajmiła to spokojnym, zdecydowanym głosem.
Dopiero teraz, prawie półtora roku po tym, jak Radek bezgłośnie zamknął ze sobą drzwi, mogli już bez emocji porozmawiać o tamtych najkrytyczniejszych dla ich rodziny chwilach.
– Nigdy cię nie obwiniałem – zadeklarował z pełnym przekonaniem Radek. – Nawet przez chwilę nie żałowałem, że Malwina nie jest naszą biologiczną córką. W pełni akceptowałem ją i ciebie, tylko… – Zatrzymał się, gdyż kelnerka właśnie mijała ich stolik. Nie chciał, aby choćby fragment tej rozmowy trafił do uszu osoby postronnej. – Emocje związane z Malwiną i okolicznościami jej wyprowadzki, nasze codzienne kłótnie… To wszystko przytłoczyło mnie do tego stopnia, że nie myślałem racjonalnie!
Adrianna pokiwała ze zrozumieniem głową, nawijając makaron na widelec i pomagając sobie łyżką.
– Dzisiaj nie żałuję, że Malwina poznała prawdę. Szkoda tylko, że to nie my jej o wszystkim powiedzieliśmy.
Radek zamyślił się, wpatrując się w niewielkie okno. Restauracja mieściła się w podziemiu, widział więc tylko nogi przechodniów. Przez Mariacką, słusznie uważaną za najbardziej imprezową ulicę w mieście, sunęły rzesze młodych ludzi. Latem każdy z ogródków piwnych był przepełniony, nawet w środku tygodnia. W weekendy ta okolica przeżywała prawdziwe oblężenie, a Radek po cichu współczuł mieszkańcom tutejszych kamienic.
– Chciałbym, żeby znów było normalnie. Tak po prostu! Nie wymagam wielkich rzeczy ani od ciebie, ani od siebie. Po tej ogromnej zawierusze marzę już tylko o normalności…
Adrianna rzuciła mężowi zawadiackie spojrzenie.
– Cóż, jeśli tych kilka ostatnich nocy możemy nazwać normalnymi, to ja się z chęcią oddam takiej normalności…
Gwizdnął z podziwem.
– Hej, na starość robisz się rozwiązła! – zażartował.
Adrianna uniosła wysoko brwi, przełykając podgrzybka. Swoją drogą, makaron smakował naprawdę wyśmienicie.
– Na starość? – Spojrzała na niego oskarżycielsko, chociaż miała ochotę się roześmiać. – To ty nie wiesz, że kobieta jest jak wino? Im starsza, tym lepsza? A tak à propos wina…
Radek w mig przejrzał jej zamiary.
– Masz rację! Pójdę domówić coś mocniejszego!
Lipiec przyniósł kilkudniowe pogorszenie pogody, ale już druga dekada miesiąca przywitała mieszkańców południowych województw słońcem i wysokimi, ponaddwudziestopięciostopniowymi temperaturami. Adrianna miała wolne na uczelni do pierwszego września, kiedy rozpoczynała się sesja poprawkowa semestru letniego. Do teatru zaglądała dwa, trzy razy w tygodniu, żeby przygotować kostiumy na jesienną premierę, ale nie miała zbyt wiele pracy. Miasto opustoszało, ludzie mieli inne rozrywki niż chodzenie do teatru. Wiedziała, że wrócą pod koniec września, może w październiku, jeśli pierwsze tygodnie jesieni będą słoneczne i pogodne.
Radek starał się planować mniej zabiegów, aby więcej czasu spędzać z żoną. Gorący okres wakacyjny można było zresztą śmiało uznać za martwy także w medycynie estetycznej. Wielu zabiegów nie można było wówczas wykonywać ze względu na silne promieniowanie słoneczne. Drugą gałęzią medycyny, którą zajmował się Radek, była chirurgia, i tu wypadały mu głównie nieplanowane operacje. Nikt o zdrowych zmysłach nie umawia się na zabieg w lipcu czy w sierpniu, a Radek od jakiegoś czasu nie brał dyżurów w szpitalu. Poświęcił się pracy w prywatnych placówkach bardziej z wygody niż z chęci zysku, chociaż zarobki rzeczywiście były nawet kilkakrotnie wyższe. Mieli więc dla siebie tego lata sporo czasu i postanowili wykorzystać go jak najlepiej.
Adrianna z nostalgią wspominała lata, kiedy wyjeżdżali na wakacje we troje, a ich jedynym zmartwieniem było to, czy pojechać nad Bałtyk, czy może jednak spędzić urlop w Chorwacji. Zawsze jednak zwyciężała miłość do polskiego morza, chociaż było ich stać na bardziej egzotyczne wakacje. Malwina mogła godzinami siedzieć w lodowatej wodzie i ani myślała z niej wychodzić, nawet kiedy jej wargi były już sine i szczękała z zimna zębami. Wieczorami zazwyczaj chodzili do którejś z nadmorskich knajpek z muzyką na żywo. Malwina od dziecka uwielbiała tańczyć, miała to we krwi. Kiedy tylko wychodziła na parkiet, przyciągała wzrok wszystkich zgromadzonych. Adrianna i Radek sączyli piwo, podczas gdy ich córka zjednywała sobie serca widowni. Przypatrywali się małej z nieukrywaną dumą. Wszystko było wtedy takie proste…
A teraz? Malwina od dłuższego czasu nie odbierała telefonu. Kilka dni wcześniej napisała tylko do matki enigmatycznego esemesa o treści: Nie mogę rozmawiać, niedługo się odezwę. Ale co miało oznaczać to „niedługo”? Jutro, za tydzień, za miesiąc, w przyszłym roku? Adriannie brakowało córki, ale wiedziała, że nie powinna naciskać. Malwina potrzebowała czasu, więc Ada postanowiła poczekać. Nigdzie jej się przecież nie spieszyło.
Tymczasem Adrianna przeżywała swoją drugą młodość. Kilka razy już słyszała o tym zjawisku od koleżanek, ale nie przypuszczała, że tę drugą młodość można przeżyć z tym samym partnerem, co pierwszą. Znajome zazwyczaj opowiadały, że odżyły dopiero, kiedy odeszły od męża i poznały kogoś innego. Ona natomiast narodziła się na nowo, gdy do męża wróciła. Nie zastanawiała się nad tym, jakie to wszystko jest pokręcone. Czerpała radość z każdej wspólnie spędzonej chwili, każdej rozmowy, każdego pocałunku, jakby chciała się nasycić obecnością Radka, a wciąż było jej mało i mało.
– Hej, spokojnie, jeszcze zdążysz się mną znudzić! – śmiał się Radek, kiedy żona stanowczo protestowała przeciwko jego wyjściu do pracy.
Pojechali do Kazimierza Dolnego, aby w cieniu przepięknych zabytkowych kamieniczek rozkoszować się urokami lata. Jedli lody, pili zimne piwo i wylegiwali się przy hotelowym basenie. Późnymi popołudniami, kiedy upał dawał krótką chwilę wytchnienia, wybierali się na spacery brzegiem Wisły.