Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Polscy policjanci
Jacy są, kiedy zdejmują mundur, czego się boją, o czym rozmawiają po pracy i jaką cenę płacą za codzienną służbę oni i ich rodziny? Czy kiedykolwiek odpoczywają, czy może tkwią głową w pracy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? Czy przynoszą problemy do domu? Czy przemoc jest powszechnym zjawiskiem w ich formacji? I czy sami potrafiliby szczerze odpowiedzieć na te pytania?
Magdalena Majcher, prywatnie żona policjanta, zadała je najbliższym policjantów. Zaprosiła do szczerych i bezkompromisowych rozmów jedenaście kobiet i jednego mężczyznę – żony, partnerki, córkę, teściową, męża. Z przeprowadzonych rozmów wyłania się wielowymiarowy – z pewnością nie czarno-biały – obraz ludzi, którzy wcale nie są ze stali.
Ludzie, którzy stoją na straży prawa, niejednokrotnie ryzykując własne życie, mają swoje rodziny, żony, partnerki. To one są bohaterkami tej książki. Żony mundurowych to opowieść o ich życiu, strachu, codzienności, pokazana z ich punktu widzenia.
Marek Stelar
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 215
Autorka: Magdalena Majcher
Redakcja: Klaudia Opozda
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
eBook: Atelier Du Châteaux
Zdjęcia na okładce: Shutterstock: Jacob Kielty, teh_z1b, artphotoclub, Jorge Casais, Mechanic3D; Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Magdalena Majcher
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2024
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-299-6
Podobno każdy człowiek nosi w sobie chociaż jedną książkę. Często na spotkaniach autorskich słyszę od czytelników: „Moje życie to gotowy materiał na powieść” i pewnie tak właśnie jest, bo wielokrotnie przekonałam się, że najlepsze, a zarazem najbardziej niewiarygodne historie pisze samo życie.
Dlaczego najbardziej niewiarygodne? Cóż, my, powieściopisarze, staramy się, aby opowiadane przez nas historie, nawet jeśli są w pełni fikcyjne, były prawdopodobne, a opisywane sytuacje – mogły wydarzyć się w rzeczywistości. Robimy wszystko, aby czytelnik uwierzył w przedstawianą przez nas wizję świata, uznał ją za realną, logiczną. Tymczasem kiedy zaczęłam pisać książki oparte na faktach, przekonałam się, że życie nie bawi się w logiczne układanki, zaskakuje brakiem realizmu w realistycznych sytuacjach i kieruje się motywami, które nie przeszłyby w fikcyjnej powieści, bo czytelnik by w nie po prostu nie uwierzył.
Wierzę więc w to, że każdy z nas ma gotowy materiał na chociażby jedną książkę, a jednak najtrudniej pisze się o sobie.
Listopad 2021 roku. Zapewne większość z nas śledziła doniesienia z polsko-białoruskiej granicy, gdzie dochodziło do licznych i niebezpiecznych starć imigrantów z policją. Zostawmy na chwilę nasze poglądy na temat tego humanitarnego kryzysu, bo jest to jeden z tych tematów z najnowszej historii naszego kraju, który nas, Polaków, najbardziej dzieli. To właśnie wtedy, kiedy media relacjonowały przebieg wydarzeń, informując o rannych, narodziła się pierwsza myśl – jeszcze nawet nie pomysł – która zaowocowała powstaniem tej książki.
Mój mąż jest policjantem i wielokrotnie bałam się o jego życie i zdrowie. Wtedy, oglądając doniesienia z granicy, myślałam nie o tym „czy”, ale „kiedy”. Społeczeństwo widziało tylko białe kaski i tarcze, a my – żony, partnerki, matki, córki, siostry, przyjaciółki policjantów – dostrzegałyśmy w tych chłopakach najbliższe nam osoby, nawet jeśli fizycznie nie było ich tam, na miejscu. Pomyślałam wtedy, że dobrze byłoby napisać książkę o policyjnych rodzinach, bo większość ludzi nie ma świadomości istnienia nawet połowy problemów, z którymi codziennie się mierzymy. Doszłam jednak do wniosku, że chyba nie potrafiłabym tego zrobić, bo, no właśnie, najtrudniej pisze się o sobie.
Były takie sytuacje, takie interwencje, że mojego męża od tragedii dzielił ułamek sekundy. Były momenty, w których potrafił myśleć o tym, że bardzo chce wrócić do domu. Potem do tego domu wracał i mi o tym opowiadał, a życie toczyło się dalej. Zastanawiałam się, czy będę potrafiła okiełznać swój strach, jeśli dostanie ten rozkaz. Szybko jednak uświadomiłam sobie, że znów będzie tak, jak zawsze: pójdę zaprowadzić dziecko do przedszkola, w drodze powrotnej wstąpię do sklepu po chleb, wyprowadzę psa, sprawdzę synowi lekcje. To nie byłby pierwszy raz. Takie sytuacje, kiedy boimy się o życie naszych najbliższych, mamy wpisane w akt ślubu. Tak po prostu wygląda życie z policjantem i na co dzień raczej nie myśli się o tym, co może się stać, po prostu żyje się dniem bieżącym.
Koniec końców, mąż nie pojechał do Kuźnicy, a ja odetchnęłam z ulgą i zaczęłam coraz intensywniej myśleć o tej książce. Wiedziałam, że pisanie o własnych doświadczeniach nie wchodzi w grę, nie tylko dlatego, że o wielu rzeczach pod swoim nazwiskiem mówić nie mogę. Napisałam trzydzieści książek, w pracy dokumentalnej mierzyłam się z takimi rzeczami jak fotografie szczątków noworodka, opisywałam sceny śmierci, gwałtu, ludobójstwa, a jednak podskórnie czułam, że nie będę umiała pisać o sobie. Wiedziałam zresztą, że to nie ten czas i nie to miejsce, a temat wydawał mi się bardzo ważny.
Postanowiłam więc zaprosić do rozmowy dziewięć żon lub partnerek policjantów, córkę byłego milicjanta, udało mi się również namówić na wywiad mężczyznę pozostającego w stałym związku z policjantką. Ostatni rozdział poświęcony jest zamordowanej przez męża-policjanta Annie Garskiej. Oddałam głos moim rozmówcom, wsłuchałam się w ich nadzieje, lęki, radości i smutki. W niniejszej publikacji znajdziecie Państwo dwanaście wywiadów i dwanaście historii policyjnych rodzin. Zdecydowana większość owych wywiadów jest anonimowa, bo o to prosili moi rozmówcy. Tylko dwie osoby wystąpiły w tej książce pod własnym nazwiskiem: Hanna Greń, pisarka, oraz Michalina Kaczyńska, mama Anny Garskiej. Na prośbę rozmówców zmieniłam szczegóły opowiadanych mi przez nich sytuacji czy interwencji, informacje o stanie ich rodzin, pochodzeniu i tak dalej oraz dane pozwalające na identyfikację.
Zapytacie zapewne: dlaczego? Czego się wstydzą? Tutaj nie chodzi o wstyd. Policjanci w swojej codziennej służbie mają do czynienia z różnymi ludźmi, również bardzo niebezpiecznymi. Zmiana imion i wrażliwych danych ma zapewnić im poczucie bezpieczeństwa. Poza tym moi rozmówcy zdają sobie sprawę, że społeczeństwo różnie na policję reaguje. Są tu też rozmowy o hejcie czy kryzysie wizerunkowym. Wreszcie – bohaterki i bohater mojej książki z różnych powodów nie chcieli, aby otoczenie rozpoznało ich na kartach tej publikacji.
Dlaczego zaprosiłam do rozmowy członków rodzin policjantów, a nie ich samych? Cóż, po pierwsze, widzę po moim mężu i jego kolegach, że – co by się nie działo – na pytanie: „Jak jest?”, odpowiadają: „Wszystko okej”. Taki jest zresztą tytuł jednego z rozdziałów. Inny nosi tytuł Ludzie ze stali. Ludzie ze stali niechętnie rozprawiają o swoich słabościach, lękach i obawach. Ponadto uznałam, że na rynku ukazały się już książki z wywiadami z samymi policjantami. Zaproszenie do rozmowy ludzi, którzy codziennie są obok nich, którzy patrzą na nich z boku, wydawało mi się ciekawym doświadczeniem.
W tej książce znajdziecie Państwo historie o dobrych i złych policjantach. Nie wybierałam rozmówców pod kątem ocieplenia wizerunku policji. Najogólniej mówiąc, w tej formacji, jak w całym społeczeństwie, znajdą się również złe jednostki, które nigdy nie powinny przejść selekcji i dostać się do służb mundurowych, ale nie po raz pierwszy okazuje się, że system jest dziurawy. Opisując różne historie, chciałam pokazać, jaką krzywdę robi się całej grupie społecznej, w tym przypadku policjantom, oceniając człowieka nie indywidualnie, a jako element pewnej zbiorowości.
Życie składa się ze skrajności, dlatego znajdziecie je Państwo również na kartach tej książki.
Magdalena Majcher
Justyna znała swojego męża właściwie od zawsze. Dorastali w jednym, niedużym mieście, chodzili do tej samej szkoły, kilka razy byli na tych samych imprezach, choć nigdy nie w swoim towarzystwie. „Nie rozpatrywałam go w ogóle w takich kategoriach”, przyznaje ze śmiechem Justyna – atrakcyjna trzydziestopięciolatka. Ktoś powiedział jej, że Piotrek krótko po maturze złożył papiery do policji, ale nie przywiązała do tej informacji większej uwagi. Miała wtedy chłopaka, z którym planowała przyszłość. Była zakochana, dziś sama przyznaje – ślepo zakochana. Nie widziała, a może nie chciała widzieć, że jej chłopak częściej niż z nią spędza czas z kolegami na imprezach i że wcale nie jest jedyną dziewczyną w jego życiu. Ta relacja rozpadła się po kilkunastu miesiącach.
Nie planowała kolejnego związku, chciała dać sobie czas na wylizanie ran. Mężczyzn traktowała raczej jako kumpli. Pewnego dnia założyła konto w aplikacji randkowej, jak sama przyznaje, bardziej dla zabicia czasu niż z rzeczywistej chęci nawiązania nowej relacji. Zdziwiła się, widząc znajomą twarz. Od szkoły średniej nie mieli ze sobą kontaktu. Od razu do niego napisała, nie mając żadnych oczekiwań. Po prostu zapytała, co słychać. Pisali ze sobą do późnej nocy, a może raczej do wczesnego ranka. Następnego dnia Piotrek zaprosił ją na kawę. Pomyślała: „Właściwie… dlaczego nie? Przecież to tylko kawa”.
Osiem miesięcy później razem zamieszkali, a rok po pierwszym spotkaniu Justyna była w ciąży. Wzięli ślub, kiedy ich córeczka miała pół roku. Nie było romantycznych oświadczyn w trakcie kolacji przy świecach. Podczas wspólnego gotowania Piotrek po prostu zapytał: „A może byśmy się hajtnęli?”, co stanowiło dla Justyny ostateczne potwierdzenie, że to mężczyzna dla niej. Śmieje się, że chyba spaliłaby się ze wstydu, gdyby klęknął przed nią w eleganckiej restauracji pełnej ludzi i poprosił ją o rękę. „To nie mój świat”, zaznacza. „Dla mnie ważniejsza od romantycznych oświadczyn i wesela na sto osób była pewność, że to jest człowiek, przy którym chcę się zestarzeć”. W końcu już raz się sparzyła.
Następnego dnia byli w urzędzie stanu cywilnego, gdzie ustalili datę ślubu. Za dwa miesiące. Zaprosili tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół, w tym najlepszego kumpla Piotrka, z którym połączyły go szkoła policji i lata służby.
Niedawno świętowali ósmą rocznicę ślubu.
***
Umówiłam się z Justyną w kawiarni w dużym centrum handlowym, obleganym przez klientów w związku z sezonowymi wyprzedażami. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, rozmawiałyśmy ze sobą tylko przez telefon, a mimo to, kiedy tylko ją zobaczyłam, z jakiegoś powodu od razu wiedziałam, że to właśnie ona. Już podczas pierwszego telefonicznego kontaktu Justyna zrobiła na mnie wrażenie kobiety przebojowej i pewnej siebie. I właśnie takim krokiem weszła do kawiarni. Rozejrzała się, a kiedy do niej pomachałam, uśmiechnęła się szeroko. Rzuciła torebkę na wolne krzesło i zaczęła paplać: „Ile ludzi, normalnie istny szał, powinnam się rozejrzeć za prezentem dla Piotrka, niedługo ma urodziny, ale jak widzę te tłumy, to się odechciewa, pewnie zamówię coś przez neta. No, ale powiedz sama, co kupić facetowi, który ma wszystko, co najlepsze?”.
Justyna pracuje w mediach, tylko tyle chce o sobie powiedzieć. Prosi, aby nie podawać zbyt wielu szczegółów i zmienić personalia jej i męża. „Kiedyś, jak on odejdzie na emeryturę, będę mogła to wszystko opowiedzieć pod własnym nazwiskiem”, wyjaśnia. Piotrek miał w pracy do czynienia z różnymi ludźmi, dlatego ona nie chwali się na prawo i lewo tym, gdzie pracuje jej mąż. „Po co kusić los?”, pyta. „Ci, co mają wiedzieć, wiedzą”.
Piotrek od piętnastu lat pełni służbę w oddziale prewencji. Nie spędził za biurkiem ani jednego dnia, cały czas pracuje na ulicy. Teoretycznie mógłby już odejść na emeryturę, ale Justyna wie, że tego nie zrobi, i wcale tego od niego nie oczekuje. Bo Piotrek poszedł do policji nie dlatego, że nie miał na siebie innego pomysłu. On marzył o tej robocie. „Ta praca jest jego pasją. Piotrek ma nadzieję, że będzie mógł jak najdłużej pracować na ulicy. Nie zależy mu na stanowisku czy stopniach. On ma misję i realizuje ją na co dzień”, wyjaśnia.
Włączam dyktafon, przyglądając się dyskretnie swojej rozmówczyni. Jest wysoka, szczupła, elegancko ubrana. Zerkam na logo marki umieszczone na jej torebce. „To nie z policyjnej pensji”, rzuca ze śmiechem. „Chociaż standard życia funkcjonariuszy i ich rodzin ostatnio nieco się polepszył. Wywalczyli sobie podwyżki, a policjanci pracujący w oddziałach prewencji dostali dodatek w wysokości pięciuset złotych. Piotrek śmieje się, że dostali te pieniądze, bo nikt nie chciał pracować w prewencji i kto mógł, szybko stamtąd uciekał. Bo oni są na pierwszej linii ognia, zawsze tam, gdzie coś się dzieje. To niewdzięczna robota i, cóż tu ukrywać, chyba najbardziej zaangażowana w politykę. To właśnie chłopaków z prewencji wysyła się teraz na granicę, oni zabezpieczają mecze, strajki, manifestacje. A w policji rozkaz to rzecz święta”. Widać po niej, że ten temat jest dla niej szczególnie drażliwy, dlatego nic nie mówię, licząc, że sama go pociągnie. Mam rację. „Jak czytam te wszystkie mądrości w internecie, to krew mnie zalewa. Ludzie nie mają pojęcia, o czym mówią. Owszem, zdarzają się nadużycia, ale gdzie ich nie ma? Boli mnie to, że pojedyncze incydenty psują wizerunek całej formacji. Nie mówi się o tym, jak wiele dobrego zrobiła policja, podkreśla się tylko to, co złe, a ja naprawdę jak nikt inny wiem, jak ogromną cenę za codzienną służbę płacą ci faceci i ich rodziny. Święta w pracy, wielka niewiadoma, kiedy wrócą do domu z jakiegoś zabezpieczenia, strach o życie i zdrowie, kiedy w ich stronę lecą kamienie i kostka brukowa, dźwiganie na swoich barkach problemów innych ludzi, odcinanie sznura, na którym wisi samobójca, człowiek umierający na ich rękach…”, wylicza Justyna. Coś zmienia się w jej spojrzeniu. „A potem jeden z drugim napiszą mu w internecie, że jest chujem i przynosi wstyd swojej rodzinie”.
Porozmawiajmy o strachu.
O strachu? Ale to chyba z moim mężem powinnaś na ten temat porozmawiać. To on jest na pierwszej linii frontu.
Ty się nie boisz?
(dłuższa cisza) To nie tak, że się nie boję. Boję się, oczywiście, że się boję, ale chowam głęboko ten strach. Zresztą, ten lęk nie towarzyszy mi bezustannie, każdego dnia. Po prostu są takie momenty, mam tutaj na myśli oczywiście najbardziej niebezpieczne interwencje, kiedy strach chwyta mnie za gardło i utrudnia normalne funkcjonowanie, ale nigdy nie okazuję tego strachu mojemu mężowi. Pewnie jak to przeczyta, będzie zdziwiony, bo jak tak teraz o tym myślę, to nie było w naszym domu takiej rozmowy.
Kiedy najbardziej się bałaś?
Jedenastego listopada, ale nie pamiętam, który to był rok. Chyba dwa tysiące czternasty albo dwa tysiące piętnasty. W ogóle Święto Niepodległości to jest u nas trudny temat. Zawsze już pod koniec października zaczyna się nerwówka: pojedzie czy nie pojedzie, będą burdy czy ich nie będzie? W policji właściwie nic nie jest pewne do samego końca. Czasem dzień przed wyjazdem okazuje się, że Piotrek, chociaż nie było go na liście wyjazdowej, musi zjawić się w pracy spakowany na kilka dni, bo chyba jednak pojedzie. Chyba. No i on się pakuje, bierze walizkę do pracy, a potem się okazuje, że nie jedzie, a ja wtedy oddycham z ulgą, bo tym razem mu się upiekło.
Jeśli jedzie, to włączam program informacyjny i przez cały czas trwania marszu siedzę przed telewizorem i śledzę, co się dzieje w Warszawie. Wtedy było szczególnie niebezpiecznie, w stronę policji poszła kostka brukowa, płyty chodnikowe, znaki drogowe. Na pasku pojawiły się informacje o kolejnych rannych, również po stronie policji. Nie mogłam tak po prostu zadzwonić do Piotrka, bo wiedziałam, że on jest w samym środku tego galimatiasu i ostatnim, na co mógł sobie pozwolić, było odebranie telefonu od spanikowanej żony. Próbowałam myśleć racjonalnie, że przecież tam jest tylu policjantów i, statystycznie rzecz biorąc, szansa na to, że ranny został właśnie mój mąż, jest minimalna, ale każda z nas wtedy sobie tak wmawiała, a przecież to byli mąż, ojciec, brat, syn którejś z nas. O tym się nie myśli na co dzień, bo to byłaby prosta droga do szaleństwa, ale w takich chwilach, kiedy ktoś z naszych zostaje ranny albo, co gorsza, ginie na służbie, nie sposób wyrzucić tego z głowy. Przecież to mógł być on.
Pamiętam pogrzeb antyterrorysty zastrzelonego podczas interwencji w Wiszni Małej. Na pewno o tym słyszałaś, to była głośna sprawa, włamanie do bankomatu. Piotrek podesłał mi link do wzruszającej przemowy kolegi zmarłego, z tej samej jednostki, który na pogrzebie zwrócił się do jego żony i dzieci: „Iwonko, dzieciaki, twój mąż i wasz tata był bohaterem! On wziął na siebie kulę, by inni mogli wykonać zadanie”. Nawet teraz mam łzy w oczach. (dłuższa cisza) I w takich chwilach, kiedy uświadomisz sobie, że to przecież mógł być twój mąż… Współczujesz tej kobiecie, ale gdzieś z tyłu głowy jest myśl: „Boże, jak dobrze, że to nie był Piotrek”. Albo ta tragiczna historia z Raciborza. W dniu pogrzebu zastrzelonego policjanta o dwunastej w południe zawyły syreny. Chyba każda z nas myślała wtedy o tym samym, że na jego miejscu mógł być najbliższy nam człowiek. Oczywiście, tak jak mówię, nie myśli się o tym przez cały czas, bo by człowiek zwariował, ale kiedy ginie jakiś policjant, pojawiają się czarne myśli. Przytłaczająca jest świadomość, jak niebezpieczna jest ta praca.
Dlaczego więc nigdy nie rozmawiałaś o tym strachu ze swoim mężem?
Bo on tam, na ulicy, musi dźwigać swój strach. Nie chcę, żeby brał na siebie również mój. Były takie interwencje, podczas których potrafił myśleć tylko o tym, że chce wrócić do domu, i musiał zrobić wszystko, aby wyjść z tego cało razem ze swoim kolegą. Kiedyś pojechał na zdarzenie, które zapowiadało się całkiem niewinnie, a skończyło się prawdziwym koszmarem, jednym trupem i jednym rannym w poważnym stanie. Mąż opowiadał mi potem, że kiedy spojrzał w oczy tamtemu człowiekowi, zobaczył w nich czyste zło, szaleństwo, diabła – sam nie wiedział, jak to nazwać. Pomyślał wówczas, że tam ktoś zginie, i tak się rzeczywiście stało. Sytuacja była dynamiczna i tamten facet stracił życie podczas próby ucieczki. To był nieszczęśliwy wypadek, bo gość wybrał najgorszą z możliwych dróg – przez okno. Oczywiście Biuro Spraw Wewnętrznych przeprowadziło dochodzenie i nie wykazało żadnych uchybień, ale to był dodatkowy stres. Kiedy czekali na prokuratora, Piotrek zadzwonił do mnie: „Słuchaj, będę naprawdę późno, mamy tutaj trupa, gruba akcja, było naprawdę groźnie, idź spać”. I ja rzeczywiście poszłam spać, bo co by mi to dało, gdybym siedziała i się zamartwiała, skoro było już po wszystkim? Rano znalazłam w lodówce na pół opróżnioną butelkę wódkę. Pomyślałam, że rzeczywiście musiało być grubo. Mój mąż nie pije jakoś często, na imprezach, wiadomo, napije się, czasem wieczorem strzeli sobie jakiegoś browara, ale nie ma problemu z alkoholem. Wtedy musiał się napić, żeby w ogóle zasnąć, i ja absolutnie nie miałam do niego o to pretensji. Rozumiałam go. O tej interwencji pisały media, nie tylko te lokalne. Ja znałam ją z relacji męża, bo kiedy się obudził, opowiedział mi wszystko ze szczegółami. W mediach przedstawiono to inaczej, z doniesień wynikało, że policjanci byli nieudolni, bo podejrzany odebrał sobie życie. Ludzie w komentarzach pytali, co robili policjanci, kiedy to się wydarzyło. Co robili? Udzielali pierwszej pomocy rannemu. Nie mogli go zostawić, bo by się wykrwawił i umarł, a gdyby jeden z nich został z nim, a drugi poszedł za sprawcą, pewnie zginęłoby więcej osób, a ja byłabym wdową. Musieli czekać na wsparcie. No, ale internauci wiedzą lepiej…
Jak z tą sytuacją poradził sobie twój mąż?
Jak? Tak, jak radzi się sobie z takimi sprawami w policji – czarnym humorem. Miał propozycję wyjazdu na taki specjalny turnus relaksacyjny dla policjantów, ale koniec końców nic z tego nie wyszło. W sumie nawet nie wiem dlaczego, temat umarł śmiercią naturalną. Teoretycznie do dyspozycji policjantów cały czas jest psycholog, ale umówmy się: kto w takim zmaskulinizowanym środowisku wyrwie się przed szereg innych samców alfa i sam poprosi o pomoc? Według mnie takie wizyty u psychologa powinny być obowiązkowe i regularne, a nie dobrowolne.
O co chodzi z tym czarnym humorem?
Oni zabijają stres śmiechem. Mnie też już trochę ten czarny humor się udzielił, choć są żarty, których nadal, mimo upływu lat, nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem. Potrafią sobie dowcipkować nawet z najtragiczniejszych zdarzeń. Pewnie w taki sposób wypierają to, co przeżyli, umniejszają temu.
Policjantem się jest czy się bywa?
Zdecydowanie się jest. Teraz, po tylu latach małżeństwa z policjantem, potrafię wyłowić ich wśród tłumu na ulicy, nawet kiedy nie mają na sobie mundurów. Jest coś charakterystycznego w sposobie ich zachowania, chodzenia, lustrowania otoczenia. A z tym lustrowaniem… Boże. Czasem wściekam się na mojego Piotrka, bo jesteśmy w sklepie, a on wciąż wodzi wzrokiem po twarzach innych ludzi, obserwuje, co robią, czy nie zachowują się w jakiś sposób podejrzanie. A kiedy już ktoś, zazwyczaj jest to jakiś wysoki, barczysty, łysy facet (śmiech), ten jego wzrok podłapie, to Piotrek absolutnie nie ucieka spojrzeniem, tylko wytrzymuje, dopóki tamten nie zmięknie. Jest to irytujące, ale przyzwyczaiłam się do tego. Albo ostatnio jechaliśmy gdzieś z dzieckiem i nagle Piotrek wypala: „Widziałaś tych pięciu gości w golfie? Na pewno coś ze sobą mają”. Coś, czyli narkotyki. Ja nawet nie zauważyłam, że przejeżdżał jakiś golf, a on odnotował, że w środku było pięciu młodych, podejrzanie wyglądających chłopaków.
Nie każdy policjant tak się zachowuje, bo, umówmy się, nie każdy, kto służy w tej formacji, się do tego nadaje. Niektórzy przyjmują się, bo nie mają na siebie innego pomysłu. Oni po prostu pracują od–do, dają z siebie absolutne minimum, nie mają tego instynktu. Ale mój Piotrek jest psem z krwi i kości. On naprawdę jest do tego stworzony, dlatego będę go wspierać do dnia, w którym sam stwierdzi, że już mu wystarczy. Absolutnie nie zamierzam wpływać na jego decyzję. Odejdzie wtedy, kiedy będzie na to gotów. Nasza rodzina płaci wysoką cenę za jego służbę, ale z drugiej strony, gdyby nie był tym, kim jest, to nie byłoby moje życie, to nie byłoby moje małżeństwo.
Zatrzymał kiedyś kogoś poza godzinami pracy, w twojej obecności?
Nie, ale jechał za taksówkarzem, który nie ustąpił pierwszeństwa rodzinie przechodzącej przez pasy i gdyby oni się nie zatrzymali, prawdopodobnie by ich potrącił. Kiedy Piotrek to zobaczył, ruszył z piskiem opon za tamtą taksówką. Zajechał jej drogę i solidnie opieprzył kierowcę. Chyba nigdy nie widziałam go tak poruszonego.
Wyciągnął legitymację?
Nie, nie (śmiech). Piotrek raczej nie nosi ze sobą cały czas legitymacji, a już na pewno nie macha nią ludziom przed oczami. Po prostu powiedział taksówkarzowi, co o nim myśli, i zapytał, czy ma świadomość, że zabrakło sekund, aby zamordował rodzinę z dzieckiem. Jak się tak nad tym zastanowić, to właśnie sprawy z udziałem dzieci poruszają go najbardziej. Trudno jest patrzeć na krzywdę najmłodszych, już abstrahując od tej sytuacji. To jest właściwie jedyna rzecz w tej pracy, z którą Piotrek sobie nie poradził, i wiem, że to raczej nie nastąpi.
Utrzymujecie kontakt z innymi policjantami i ich partnerkami? Spotykacie się prywatnie?
Tak, czasem tak. Ja w ogóle jestem pełna podziwu dla solidarności, jaka panuje w policyjnym środowisku. Ta słynna niebieska linia naprawdę istnieje, jeden za drugim stoi murem. To zaufanie jest potrzebne, bo kiedy wyjeżdża się razem na służbę, twoje życie zależy nie tylko od ciebie, ale też od twoich kolegów. Ale to widać też poza pracą. Jakiś czas temu była organizowana zbiórka na leczenie dla dziecka policjanta i policjantki. W kilka dni udało się zebrać całą wymaganą kwotę, w środowisku była ogromna mobilizacja. Kiedyś jednemu chłopakowi z pracy mojego męża powinęła się noga i miał problemy finansowe, a Piotrek z kolegami zorganizowali dla niego zbiórkę.
Kilka razy byli u nas kolega Piotrka z żoną, innym razem my ich odwiedziliśmy. Panowie zawsze w końcu schodzą na tematy związane z pracą, a my przewracamy oczami, bo ile można rozmawiać o policji? (śmiech) Na pewno wiemy o służbie w policji więcej niż przeciętny obywatel, ale my nadal jesteśmy cywilami. Poprzez małżeństwo z mundurowym jedną nogą tkwimy w służbie, ale jednak jesteśmy poza nią. Pewnych spraw nadal nie rozumiemy i nigdy nie zrozumiemy.
Czyli jakich?
Mnie długo zajęło zrozumienie tego, że to jest służba, a nie praca. Na początku zdarzało mi się złościć, bo na przykład mój brat miał przyjechać ze swoją narzeczoną zaprosić nas na ślub, a Piotrek nagle dzwoni, że pięć minut przed zakończeniem służby podjęli interwencję i musimy to przełożyć. Trudno się przyzwyczaić do tej nieprzewidywalności.
Albo kwestie rozkazów i ich wypełniania. Poglądy czy opinie policjanta są ostatnią rzeczą, jaką ten powinien brać pod uwagę podczas wypełniania rozkazów. Kiedyś mu powiedziałam, że jak pojedzie pacyfikować kobiety na Strajku Kobiet, to nie będzie miał dokąd wracać. Na szczęście nie dostał takiego rozkazu. Wiem, że gdyby wysłano go na takie zabezpieczenie, czułby się rozdarty, bo on popiera te postulaty o dostępie do aborcji, tylko… no właśnie. Policja jest upolitycznioną jednostką i to jest najpotężniejszy minus tej pracy. Dlatego właśnie formacji w ostatnich latach tak bardzo się dostało: ściganie ludzi za brak maseczek, strajki kobiet, obstawianie willi na Żoliborzu. Na tej podstawie wszyscy policjanci stracili wizerunkowo, a przecież to jest ułamek ich pracy.
Czy twój mąż przynosi pracę do domu?
Nie, raczej nie, choć na początku związku bywały między nami zgrzyty. W ogóle wydaje mi się, że młodym policjantom włącza się coś, co ja nazywam syndromem szeryfa. Dostają odznakę, pistolet i władzę i mają zaprowadzić porządek na ulicy. To może dawać złudne poczucie wyższości. Piotrek swego czasu miał problemy z kontrolą. Nie potrafił oddzielić pracy od życia prywatnego. Wydawało mu się, że skoro na ulicy każdy na jego wezwanie musi okazać dokumenty, to ma też prawo do tego, żeby przejrzeć mi telefon. Jasno postawiłam granice, powiedziałam mu, że sobie tego nie życzę, dużo na ten temat rozmawialiśmy i rzeczywiście zrozumiał, przestał tak robić.
O policjantach krążą różne opowieści. Wiesz, na przykład takie, że do najwierniejszych małżonków to oni nie należą…
Umówmy się: ludzie od zawsze się zdradzali, zdradzają i zdradzać będą. Myślę, że to nie zależy od wykonywanego zawodu, a od wartości, jakimi w życiu kieruje się dany człowiek. Rozmawiamy z Piotrkiem absolutnie o wszystkim. Ja nawet wiem, który z jego kolegów miał romans i jak się ten romans skończył. Znam ich żony, ale w życiu bym im o tym nie powiedziała, bo utraciłabym zaufanie mojego męża, a poza tym ja ludziom nie zaglądam do łóżek. To nie moja sprawa, kto z kim śpi. Żal mi tych żon, ale świata i ludzkich słabości nie zmienię. Jasne, że policjanci zdradzają, tak jak zdradzają bankowcy, kierowcy, aktorzy, nauczyciele czy budowlańcy. W każdym z tych środowisk znajdą się ludzie, którzy za nic mają takie wartości jak rodzina czy małżeństwo, ale też tacy, którzy pozostają wierni swoim partnerom. Uważam, że nie można generalizować. Nie jestem z tych, które mówią: „Mój mąż nigdy by tak nie zrobił”, bo nie możemy przewidzieć, jak w konkretnej sytuacji zachowałby się dany człowiek. Prawda jest taka, że nawet samych siebie do końca nie poznaliśmy, a co dopiero mówić o drugim człowieku, ale na ten moment jestem pewna mojego męża. Wiem, że jest mi wierny, więc to nie tak, że każdy policjant zdradza swoją żonę. Jasne, może mają ku temu więcej okazji, no bo jednak „za mundurem panny sznurem”, a oni nie pracują od–do, czasem się zdarza, że służba trwa osiem godzin, innym razem dziesięć, a jeszcze innym dwanaście albo i więcej, więc łatwiej ten romans ukryć, ale nie każdy z tej możliwości ochoczo korzysta. Mój mąż kiedyś dostał propozycję od dziewczyny, którą zatrzymywali w jej mieszkaniu. „Panowie, zrobię wam dobrze i zapomnimy o całej sprawie”, powiedziała. Oczywiście nie zgodzili się, a kiedy Piotrek wrócił do domu, o wszystkim mi opowiedział. Doceniam tę jego szczerość. Bo nie każdy by się na nią zdobył.
A są rzeczy, o których ci nie mówi?
Jasne, że tak. Nie mówi mi o sprawach, o których zwyczajnie nie może mi powiedzieć, takich, od których zależy bezpieczeństwo publiczne. Nie opowiada mi ze szczegółami, kogo i za co zatrzymywał, gdzie był i komu się naraził. Nigdy nie podaje mi żadnych danych, mówi raczej ogólnikami, a ja nie dociekam. Zdarza się tak, że o pewnych rzeczach mówi mi dopiero po długich miesiącach, a nawet latach, zwłaszcza o tych dla niego najtrudniejszych. Najpierw sam musi je sobie przepracować.
Co jest dla niego najtrudniejsze w tej pracy?
Chyba zachowywanie spokoju, panowanie nad emocjami, które w szczególnych sytuacjach aż w nim buzują. Kiedyś dyżurny wysłał go na interwencję do przemocy domowej. Sąsiedzi zadzwonili pod sto dwanaście i zgłosili, że w mieszkaniu obok jest awantura. Piotrek pojechał tam z kolegą, na miejscu okazało się, że mężczyzna pobił do nieprzytomności swoją żonę, a jeszcze dostało się ich trzyletniemu synkowi. Piotrek potem opowiadał mi, że kiedy zobaczył tego przerażonego, zapłakanego chłopczyka, poczuł chęć, by samemu wymierzyć sprawiedliwość, ale oczywiście nie mógł tego zrobić. Ten facet znęcał się nad swoją rodziną, wyzywał też policjantów, którzy przyjechali na miejsce, a Piotrek musiał z nim kulturalnie rozmawiać, przedstawić mu jego prawa i doprowadzić go całego i zdrowego do PdOZ-u [Pomieszczenie dla Osób Zatrzymanych].
Była jeszcze inna interwencja, o której teraz sobie przypomniałam, a która odbiła się na naszym codziennym funkcjonowaniu, bo wtedy w ruch poszła broń, a w policji wiadome jest, że jak już używa się ostrej amunicji, to ma się przejebane na całej linii. Dużo przeklinam, prawda? To chyba też efekt uboczny małżeństwa z policjantem. To akurat jest prawda – oni naprawdę często używają wulgaryzmów. Nie znam policjanta, który by tego nie robił. Nie wiem w sumie, z czego to wynika. Może w jakiś sposób przejmują cechy tych, z którymi mają na co dzień do czynienia? Nieważne.
Wracając do tej interwencji, w policji jest tak, że pistoletu używa się w ostateczności, nie tylko dlatego, że można zabić. To znaczy, dlatego też, ale niestety policjanci w sytuacjach zagrożenia życia boją się sięgnąć po broń, bo mają z tyłu głowy tę myśl, że zaraz wyleje się szambo, będzie nagonka, dochodzenie, prokurator, sto tysięcy pytań: a czy na pewno była taka konieczność?, i tak dalej. To jest przerażające, bo oni tam, na miejscu, mają ułamek sekundy na podjęcie decyzji, która może zaważyć na całym im życiu. Facet leci w ich kierunku z nożem, jest już kilka metrów przed nimi, a oni zamiast strzelać, zastanawiają się, czy prokurator nie będzie robił problemów. Mój mąż był kiedyś właśnie w takiej sytuacji. Strzelił, ale sprawa ciągnęła się długimi miesiącami. On był pewien, że zrobił wszystko tak, jak należy. Tamten człowiek na szczęście nie zginął, w szpitalu wyjęli mu kulę i go pozszywali, a prokuratura i Biuro Spraw Wewnętrznych nie dopatrzyli się żadnych uchybień, ale stres był ogromny, no bo właśnie przez to, że Piotrek pracuje tam, gdzie pracuje, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że sprawiedliwość nie zawsze wygrywa, a sądy w naszym kraju działają, jak działają. Wobec osób, których wina jest ewidentna, orzeka się uniewinnienie od stawianych zarzutów, a w więzieniach siedzą ludzie, którzy nie popełnili czynów, o jakie zostali oskarżeni. A wobec medialnej nagonki na policję zdarza się, niestety, tak, że rzuca się jednostkę na pożarcie… Ogromnym wsparciem dla Piotrka w tamtym kryzysie byli jego przełożeni, bo stanęli za nim murem, ale niestety, nie każdy policjant w podobnej sytuacji może liczyć na taką pomoc.
Czyli życie żony policjanta nie jest łatwe.
Nie jest łatwe, ale kto z nas nie ma problemów? Teraz akurat mam okazję opowiedzieć o wszystkich żalach, które uzbierały się we mnie przez te wszystkie lata, ale to nie tak, że jest tylko źle. Było ledwie kilka takich sytuacji przez ponad dziewięć lat naszej znajomości. Zwykle jest normalnie, spokojnie. Piotrek wyjeżdża na służbę, patroluje miasto, gania się z kibicami (śmiech), znajduje zbuntowaną nastolatkę, która uciekła z domu, za co zostaje wyściskany przez jej matkę, ratuje życie topiącemu się mężczyźnie, zatrzymuje w obławie pedofila, łapie na gorącym uczynku mężczyznę, który chciał obrabować staruszkę z oszczędności jej życia, a potem wraca do domu i na moje: „Jak było?”, odpowiada, że „normalnie”.
Tak, to takie nasze zwykłe, normalne życie.
Gdybyś dziesięć lat temu miała tę wiedzę co dziś, wybrałabyś tak samo?
Oczywiście, że tak! Mój mąż jest bohaterem, nie tylko moim, ale nie jestem zazdrosna, bo najpierw ślubował policji, a dopiero później mnie. (śmiech)
Hanna Greń jest autorką poczytnych kryminałów, dotychczas wydała kilkanaście bardzo dobrze przyjętych przez czytelników powieści. Jak sama przyznaje, istotne jest dla niej to, aby w swoich książkach wiernie oddać realia pracy policji i prowadzenia śledztwa. Wielu autorów powieści kryminalnych konsultuje się z mundurowymi, więc Hania nie jest w tej materii wyjątkiem. Wyjątkowy jest natomiast charakter jej konsultanta, ponieważ jest nim jej mąż.
Spotykamy się u Hani w domu, na obrzeżach Bielska-Białej. Okna salonu wychodzą na położone nieopodal szczyty Beskidu Śląskiego. Hania przyznaje, że często zawisa nad nimi mgła. Idealne miejsce do pisania kryminałów. Ale tego dnia świeci słońce, przedwiośnie nieśmiało ustępuje miejsca wiośnie, tu i ówdzie pojawia się zieleń. Hania siedzi w fotelu, pali papierosa i wymienia z mężem poglądy na temat ostatnio przeczytanej powieści – obydwoje dużo czytają. Mają w domu aż sześć i pół tysiąca książek! Na każdej ścianie znajduje się półka z książkami. Hania zaznacza, że wszystkie stoją w jednym rzędzie, żeby tym, które byłyby z tyłu, nie było smutno.
Obserwuję Greniów i…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej