Nasz mąż nie żyje - Jacek Getner - ebook + książka

Nasz mąż nie żyje ebook

Jacek Getner

3,3

Opis

Trzy ambitne Ewy łączy jedno: każda z nich myśli, że jest szczęśliwą kobietą, której mąż zostawia czas na samorealizację. Problem pojawia się wtedy, gdy Ewy dowiadują się, że mają tego samego Adama… I gdy one robią karierę, on zapełnia pustkę poszukiwaniem kolejnej żony. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, nie będą potrafiły mu tego wybaczyć. Pragnienie krwawej zemsty połączy je, nieco wbrew ich woli, po wsze czasy.

 

Najnowsza książka Jacka Getnera to przewrotna czarna komedia kryminalna, gdzie trup nie chce słać się gęsto! A nawet myśli o odwecie…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (98 ocen)
19
24
29
18
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatrineXXX

Całkiem niezła

Hmm, sama nie wiem. Co do dialogów, dowcipu i aspektu humorystycznego - mucha nie siada. Książka jest zabawna i dopracowana. Zawiera jednak w sobie pewne elementy - hmm - metafizyczne, nadnaturalne - a to nie do końca moja bajka. Jednak na tym nadnaturalnym tle, fajnie pokazane emocje, zwłaszcza kobiece dramy, uprzedzenia, złośliwości. No i zakończenie, bardzo przewrotne 😉 Zabawna lektura na lato 😉 Mimo wątków metafizycznych, polecam 😉
20
Sylwia2706

Z braku laku…

osobiście dla mnie ani śmieszna, ani wciągająca
10
Sylwiucha

Całkiem niezła

Cóż.. Jedno jest pewne takiej historii jeszcze nie czytałam. Czy było warto? Sami musicie się przekonać. Jeden Mąż i trzy Żony, to nie mogło się udać :-)
00
Dembolka

Dobrze spędzony czas

„Nasz mąż nie żyje’’ to tytuł najnowszej książki Jacka Getnera. Jest to – jak napisano na okładce – „Zabójczo śmieszna komedia kryminalna. Przewrotna czarna komedia kryminalna, gdzie trup nie chce słać się gęsto! A nawet myśli o odwecie.” Ale czy tak jest faktycznie? W utworze tym znajdujemy trzy Ewy, jednego Adama, morderstwo, duchy, próbę odwetu, wścibskich sąsiadów. Wszystko to daje mieszankę wybuchową. Pełną humoru sytuacyjnego, bardzo zabawnych zdarzeń. Trzy Ewy Skotnickie, gdy dowiadują się, że są żonami jednego mężczyzny, planują go zamordować. Po realizacji śmiertelnego zadania dochodzi do niewielkich komplikacji – a mianowicie ciało Adama znika, a każda z jego małżonek widzi jego ducha w różnych częściach domu. Kobiety próbują odnaleźć ciało wspólnego męża i się go pozbyć. Akcja w książce przedstawiona jest w dwóch formach. W jednej śledzimy kolejne wydarzenia z domu Skotnickich w Warszawie – knucie spisku przeciw mężowi, zabójstwo Adama, poszukiwanie jego ciała, poznajemy g...
00
Danielko7

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe, gotowy scenariusz filmowy na oldskulową komedię z totalnie zaskakującym zakończeniem
00

Popularność




WARSZAWA 2023

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2023

© Copyright by Jacek Getner, 2023

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Magdalena Białek

Korekta: Magdalena Białek, Barbara Kaszubowska

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: © solrus, © pretoperola,

© anna42f, © oculo/123rf

Zdjęcie autora: © Maciej Zienkiewicz Photography

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-67654-74-6 (EPUB); 978-83-67654-75-3 (MOBI)

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

ROZDZIAŁ PIERWSZYMiałam tą jedyną być, teraz już jesteśmy trzy...

Anna Drygała, właścicielka trzech pomorskich pensjonatów, z dumą pokazywała wieloletniej przyjaciółce, Emilii, najnowszą ozdobę swojego palca. Ta patrzyła na nią z niedowierzaniem i w końcu zapytała:

– Oświadczył ci się?

– Tak. A co w tym dziwnego?

– Nie no, nic. Tylko że to już czwarty, który ci się oświadczył, ale pierwszy, którego przyjęłaś.

– Po prostu czekałam na niego całe życie. Adam to ten właściwy mężczyzna.

– Przecież nie znasz go zbyt długo – dziwiła się wciąż Emilia. – Co ty o nim wiesz?

– Ma składy budowlane w Warszawie, Krakowie i Poznaniu i teraz chce otworzyć filię w Gdańsku. A tak w ogóle to jest Kaszubem...

– To czemu zaczynał gdzie indziej?

– Studiował w Krakowie i tam zaczynał. – Ania spojrzała baczniej na przyjaciółkę. – Dlaczego jesteś taka podejrzliwa?

– Po prostu nie chciałabym, żebyś się wpakowała w niewłaściwy związek.

„Akurat – pomyślała właścicielka trzech pensjonatów. – Po prostu mi zazdrościsz. Też byś chciała spotkać takiego faceta jak Adam. Każda by chciała...”

– Możesz być o mnie spokojna – powiedziała z uśmiechem Ania. – Jestem dorosłą kobietą i wiem, czego chcę.

– Właśnie dlatego, że jesteś dorosła, boję się o ciebie.

– Jak to?

– Możesz myśleć, że czas już ucieka i że to jakaś ostatnia szansa...

– Nic z tych rzeczy. Dzieci nie planuję mieć nawet z Adamem, dlatego nie jest to żadna desperacka decyzja. Po prostu to jest ktoś, z kim chciałabym spędzić resztę życia, bo czuję, że do siebie idealnie pasujemy. Wyobraź sobie, że oboje marzymy o podróżach samochodem po bezkresach Stanów i Kanady.

– No okej, ale naprawdę jest ci ktoś taki potrzebny? – drążyła Emilia. – Przecież ty jesteś kobietą sukcesu, nawet ja mam problem, żeby się z tobą umówić.

– Adam też jest zapracowany, więc nie będzie narzekał.

– To faktycznie, jak dla ciebie ideał. – Przyjaciółka uśmiechnęła się ironicznie.

– Odnoszę wrażenie, że ty go już nie lubisz, a nawet go nie poznałaś.

– Widzisz, w odróżnieniu od ciebie mam za sobą trzy nieudane małżeństwa. Owszem, nie żałuję ich, bo zostało mi po nich sporo dobrego. A przede wszystkim wiedza, że jak facet się nie ożenił do trzydziestki, to znaczy, że z jakichś powodów nie nadaje się do małżeństwa i to błyskawicznie wyjdzie po ślubie – wyjaśniała z przekonaniem. – Albo ma mamusię, która się będzie we wszystko wtrącać, albo taką masę starokawalerskich nawyków, że głowa będzie od nich boleć.

– Zapewniam cię, że nie ma żadnych. Spędziłam z nim wystarczająco dużo czasu, żeby się o tym przekonać.

– To może on jednak kiedyś miał żonę? – dociekała Emilia.

– Nie. Dał mi słowo honoru, że nie jest rozwodnikiem. I w ogóle uprzedził, że powinnam się dobrze zastanowić, zanim za niego wyjdę, bo on żadnych rozwodów nie uznaje.

– Jeśli nie jest rozwodnikiem, to może jest wdowcem?

– Emilia, przestań. – Drygała pokiwała głową zniesmaczona. – Adam to superfacet, który nie miał szczęścia spotkać wcześniej swojej drugiej połówki. Szykuj się na ślub na wiosnę w przyszłym roku, bo chciałabym, żebyś została moją świadkową. A teraz ciesz się, że koniec lata jest tak piękny, i podziwiaj okolicę.

Właścicielka pensjonatów pokazała przyjaciółce wspaniały widok na kaszubskie wzgórza, jaki rozciągał się z tarasu jednego z nich. Sama przez chwilę syciła się słońcem, ale czuła, że Emilia spogląda na nią wyczekująco.

– Co znowu? – zapytała przyszła pani Skotnicka.

– Wybacz, ale ja nie wierzę w istnienie faceta, który nie ma wad – wyznała Emilia. – Zresztą taki ktoś na pewno by ci się nie spodobał.

– Małe wady ma. Ale to nasza sprawa jakie – zastrzegła.

– I nie zdradzisz mi żadnej?

Właścicielka pensjonatów westchnęła z rezygnacją.

– No dobrze, o jednej ci powiem. Mówi do mnie Ewa.

– Ewa?

– Tak, Ewa.

– Może ma kochankę o tym imieniu?

– Może kiedyś miał, ale nie obchodzi mnie to. Zresztą on się nie myli, tylko twierdzi, że to było jego marzenie, żeby mieć żonę o tym imieniu. Może zresztą dlatego do tej pory odpowiedniej nie znalazł, bo szukał wyłącznie wśród Ew?

*

Ewa Skotnicka dobiegała już wprawdzie czterdziestki, ale gdyby ktoś powiedział, że wygląda najwyżej na trzydzieści lat, nie byłby przesadnie uprzejmy. Mała, szczupła, wręcz krucha kobieta, z dziewczęcą kitką rudych włosów, zdawała się często niemal frunąć nad ziemią, unoszona przepełniającą ją kosmiczną energią. Zawsze pogodna i pozytywnie nastawiona do świata, zarażała innych swoim perlistym śmiechem.

Od kilku dni jednak nie mogła się pozbyć wewnętrznego niepokoju. Czuła, że jakieś złe fluidy zaczynają przepływać przez jej dom. Gotowa była nawet wezwać różdżkarza, żeby dokładnie zbadał, czy podstępne cieki wodne nie pojawiły się pod jej elegancką willą, zlokalizowaną na warszawskim Wilanowie. Po głębszym zastanowieniu stwierdziła jednak, że to musi być coś innego. Niepokój nie znikał również wtedy, gdy chodziła na spacer nad pobliską Wisłę. Nawet kiedy zasiadała na plaży i zastygała w pozycji lotosu, coś dziwnego działo się w jej wnętrzu.

Potem doszła do wniosku, że jednak owe cieki mogły ją wręcz wabić do swojej matki, królowej polskich rzek i wyzwań karmicznych dla ludzi pogrążonych – jak ona – w duchowości. To dlatego, przemieszczając się po Warszawie, wciąż odczuwała ten niepokój, choć czasem przygaszony. W końcu cała stolica położona jest w szeroko pojętej dolinie wiślanej i ten prześladowca może za nią chodzić pod warszawskimi ulicami.

Żeby sprawdzić tę teorię, pojechała do Łodzi. Niestety, wewnętrzne napięcie odbyło tę podróż z nią. Zaczęła się więc zastanawiać, czy ktoś czasem nie rzucił na nią uroku. W końcu naokoło niej mieszkało mnóstwo życzliwych, codziennie uśmiechniętych ludzi, którzy czasem chętnie utopiliby swoich sąsiadów w łyżce wody. A ponieważ Świątynia Opatrzności Bożej, znajdująca się w centrum Wilanowa, była dla nich wyłącznie kłopotliwą i wątpliwą atrakcją turystyczną, to chętnie korzystali z usług wróżek, tarocistów, joginów, horoskopiarzy oraz innych magów, którzy potrafili zaszkodzić bliźniemu.

– Tak, to może być urok. – Skotnicka pokiwała głową. – Tylko kto go rzucił? Wiem! – zawołała po namyśle. – Pewnie Dębkowscy!

Tak mieli na nazwisko sąsiadujący przez płot ze Skotnickimi ludzie, z którymi czasem darli koty o różne rzeczy. Głównie o głośno zachowujących się gości, bo Ewa miała wielu znajomych, których lubiła zaprosić do siebie na party, żeby pochwalić się tym, jaki piękny dom wybudował dla niej jej mąż, Adam, prężny biznesmen. Na tych imprezach również bywali celebryci, chociaż raczej ci niższego rzędu. Zawsze jednak można się było pochwalić tym, że bawiło się wspólnie z tym „facetem, co to wiesz, tę laskę, na tej wiesz, wyspie zakochanych, ten tego przy kamerach”. Fakt tak bliskiego spotkania trzeciego stopnia ze światowymi sławami nieodmiennie robił dobre wrażenie na mieszkańcach miasteczka.

Lecz kiedy Skotnicka stawiała tarota, starając się dowieść winy Dębkowskich, wyłożyła Wisielca i Śmierć.

– O Buddo, co to może oznaczać?! – zapytała się na głos. – To znaczy wiem, co znaczą te karty... Tylko o co w nich teraz chodzi?! – A potem odkryła kartę Kochanków. – O Buddo, to Adam! Z nim musi dziać się coś złego.

Nie namyślając się długo, wybrała numer do męża, hurtownika materiałów budowlanych, których składy miał rozsiane po całej Polsce, dlatego przez cztery, pięć dni w tygodniu przebywał poza domem.

Odebrał po dłuższej chwili.

– No cześć, Ewuniu, stało się coś?

– Na razie nie, ale pewnie niedługo się stanie – oświadczyła zdecydowanie.

– Rozumiem, pytałaś znów tarota...

– No a kogo miałam pytać? Nie mam chwilowo zaufania do wróżek po tym, jak mi jedna wywróżyła, że w ciągu roku zrobię wielką karierę muzyczną, i nic takiego się nie stało. A tarot się nigdy nie myli. I zobaczył śmierć Kochanków koło Wisielca. Ty wiesz, co to znaczy? – zapytała przejęta.

– Na pewno coś bardzo okropnego – domyślił się pan Skotnicki.

– Dokładnie tak! Ja ci mówię, to pewnie Dębkowscy postanowili rzucić na nas jakiś urok. Koniecznie musimy zamówić kogoś, żeby go odczynił. Zaraz się porozumiem z takim jednym guru...

– Musisz mi o tym koniecznie opowiedzieć, jak przyjadę za dwa dni do domu – wszedł jej w słowo mąż. – Ale zaraz mam ważne biznesowe spotkanie. Pa, Ewuś.

Adam się rozłączył, zostawiając swoją Ewę sam na sam z ponurymi myślami.

Ta samotność nie trwała jednak długo. Bo kiedy wyszła do ogrodu zobaczyła ją. Stała po drugiej stronie ogrodzenia przed ich willą i wpatrywała się w Ewę z ledwie skrywaną nienawiścią. Była bardzo chuda, ale nie szczupła. Lewą stronę czaszki miała wygoloną do zera, a na prawą stronę przerzuciła długie, zafarbowane na czarno włosy – nosiła fryzurę, którą wybierały najbardziej radykalne feministki (z którymi Skotnicka czasem stykała się na ustawieniach hellingerowskich). Na nosie miała wielkie okulary w rogowej oprawie, znamionujące intelektualne zacięcie właścicielki.

Ewa od razu wiedziała, że tamta nie patrzy na nią przypadkiem, co po chwili stało się jeszcze bardziej oczywiste.

– Musimy pogadać – wysyczała właścicielka wielkich, rogowych okularów.

– Nie znam pani.

Ewa wprawdzie nie miała nic przeciwko pogawędkom z nieznajomymi, ale ta kobieta napawała ją strachem. Kto wie, czy to nie jakaś szeptucha wynajęta przez Dębkowskich dla rzucenia uroku. Wprawdzie nie wyglądała na starą, pomarszczoną kobietę z Podlasia, ale w dzisiejszych czasach przecież nawet szeptuchy mogą wyglądać nowocześnie.

– To najwyższy czas, żebyś mnie poznała – oznajmiła tamta złowieszczo.

– Jesteś szeptuchą?! – zapytała przerażona Ewa.

– Kim?!

– Szeptuchą. Chcesz na mnie rzucić urok!

– Szeptuchy służą do odczyniania tak zwanych uroków – wytłumaczyła pogardliwie Ewie właścicielka feministycznej fryzury. – A ja w takie bzdury nie wierzę. No i chyba nie wyglądam jak wiejska, podlaska baba?!

Skotnicka wzruszyła ramionami.

– Nie mam czasu. Jestem zajęta!

– Zajęta czym? Nicnierobieniem? – prychnęła kobieta o fryzurze radykalnej feministki.

– Co pani o mnie może wiedzieć? – oburzyła się Ewa.

– Bardzo dużo. Obserwuję cię od dłuższego czasu...

– Od miesiąca?!

– Mniej więcej. Zauważyłaś mnie?

– Nie. Ale czułam złą energię.

– Takie bzdury możesz zostawić dla takich jak ty, teraz nie pora na dyskusje.

Chudzina w rogowych okularach ruszyła w stronę furtki. Ewa była tam jeszcze przed nią i zdecydowanie oświadczyła:

– Furtka jest zamknięta, a ja nie mam zamiaru pani wpuszczać. I jeśli pani stąd jak najszybciej nie zniknie, wezwę policję! Co pani robi...?

Nieznajoma wyjęła z torebki pęk kluczy, włożyła jeden z nich do zamka furtki i przekręciła. Ewa oparła się o metalowe pręty furtki, jednocześnie wrzeszcząc:

– Ratunku, to jakaś wariatka!

Kobieta o fryzurze radykalnej feministki wbrew obawom Ewy nie napierała na furtkę. Lecz już po chwili, ku przerażeniu Skotnickiej, brama wjazdowa dla samochodów, znajdująca się obok, uruchomiona pilotem zaczęła się otwierać. Stanęła w niej pulchna i apetyczna czterdziestolatka, ubrana w elegancki, dwuczęściowy żakiet ze spodniami. Blond włosy miała wymodelowane jak typowa kobieta na wysokim stanowisku w biznesie. Tworzyły one ciekawą, choć niezbyt skomplikowaną rzeźbę wokół jej twarzy, okraszonej pieprzykiem w stylu Marilyn Monroe.

– Co pani... Nie, to musi być jakiś sen! – Skotnicka odkleiła się od furtki, z czego ochoczo skorzystała właścicielka rogowych okularów i po chwili znalazła się na posesji. – To jakiś koszmar! Zaraz się obudzę! – wołała Ewa.

– Przestań się wydzierać – zażądała kobieta o fryzurze radykalnej feministki. – I spróbuj pomyśleć, dlaczego dwie kobiety, które widzisz pierwszy raz w życiu, mają klucze do twojej furtki i pilota do twojej bramy.

– To musi być sen! – upierała się Skotnicka.

– Mogę ją walnąć – zaproponowała konkretnie blondynka.

– Wystarczy uszczypnąć – zadecydowała feministka.

– Nie dotykajcie mnie! I wyjaśnijcie, o co tu chodzi! – zażądała Ewa.

– To może ja się przedstawię – powiedziała blondynka. – Nazywam się Ewa Skotnicka. Ta druga pani to też Ewa Skotnicka.

– Zupełnie jak ja. – Żona Adama odetchnęła z ulgą. – Zakładacie klub Ew Skotnickich? – zapytała naiwnie, a dwie pozostałe wybuchły śmiechem.

– Można tak powiedzieć – zgodziła się łaskawie właścicielka radykalnie feministycznej fryzury. – A konkretnie zakładamy klub żon Adama Skotnickiego. Bo my nie przypadkiem nazywamy się tak jak ty.

– Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że jesteście byłymi żonami Adama? To niemożliwe, powiedziałby mi, że był już kiedyś żonaty...

– Nie powiedział ci, bo my wciąż jesteśmy jego żonami. I właśnie dlatego musimy porozmawiać.

*

Adam Skotnicki miał za sobą naprawdę ciężki dzień w firmie, a do tego daleką, zakończoną korkami na wjeździe do Warszawy, drogę z Poznania, gdzie znajdowała się jedna z filii. Dlatego z ogromną ulgą wracał do domu i cieszył się, że nie zastanie tam absolutnie nikogo. Będzie mógł włączyć ulubioną jazzową płytę, wypić szklaneczkę whisky i zapalić wonne cygaro, zanim Ewa wróci ze swoich zajęć.

Eleganckim mercedesem zjechał z Powsińskiej w Vogla, później sunął nowymi uliczkami, przy których stały niedawno postawione wille, by skręcić wreszcie w Proeuropejską, na której znajdował się jego dom. Podjechał pod bramę, nie przestając przy tym rozmawiać przez telefon:

– Oczywiście, Ewuniu, pamiętam. Pojutrze będę w Gdańsku... Przecież wiesz, że mam filie w całym kraju i muszę w nich regularnie bywać.

Zajęty rozmową nie zauważył, że za jedną z tuj w ogrodzie pojawiła się twarz, która wpatrywała się w niego nieprzyjaźnie. Na dodatek była to twarz, której nie spodziewał się ujrzeć w tym miejscu, zamieszkiwanym przez niego wspólnie z wielbicielką wschodniej duchowości. Oto bowiem do tui przyklejały się włosy, należące do fryzury radykalnej feministki, która powinna znajdować się jakieś trzysta kilometrów na południe, w Krakowie. A obok włosów błyszczał nóż. Błyszczał zresztą tylko przez chwilę, żeby zaraz zniknąć za krzewem, tak jak i kobieta.

„Gadaj sobie, gadaj – pomyślała chudzina w rogowych okularach. – To twoja ostatnia rozmowa w życiu, draniu. Już cię ta twoja czwarta Ewa z Gdańska nie zobaczy...”

– Dzisiaj jestem w Warszawie – poinformował swoją rozmówczynię Skotnicki, gdy wysiadł z samochodu.

Wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi. Odłożył pęk kluczy na szafeczkę pod wieszakiem i ruszył w kierunku schodów. A ponieważ był pochłonięty rozmową, nie spostrzegł, że z salonu na dole wyłoniła się na moment postać w eleganckim, białym kostiumie, z pięknie ułożonymi blond włosami. Nie była mężczyźnie obca, lecz przecież powinna znajdować się w okolicy Poznania, z którego właśnie przyjechał. Nóż trzymany przez nią w ręku był bliźniaczo podobny do tego, który błysnął kilka chwil wcześniej w oknie na pierwszym piętrze.

„Uwielbiam, jak się porusza – pomyślała blondynka. – Dobrze, że wczoraj był u mnie, mogłam się ostatni raz nim nacieszyć. Trochę szkoda, że już nigdy nie spędzimy wspólnej nocy... Ale należy mu się to, należy absolutnie! Dawałam mu wszystko, co mogłam, a on mnie tak załatwił!”

– Oczywiście, że cię kocham i tęsknię – zapewnił Adam, wchodząc do gabinetu, gdzie czekał na niego przy biurku wielki, wygodny, skórzany fotel z wysokim oparciem.

Tak wysokim, że nie widać było zza niego drobnej i kruchej istotki. Ona była wprawdzie jak najbardziej na swoim miejscu, za to mógł niepokoić nóż, który ściskała kurczowo w dłoniach.

„O Buddo, zaraz mnie zobaczy i wszystkiego się domyśli – pomyślała z przerażeniem rudowłosa. – Po co ja się w to wszystko dałam wkręcić? To znaczy, Adam bez dwóch zdań musi ponieść karę za to, że mi nie powiedział, że ma już dwie żony. No i cały czas mnie oszukiwał. A ja się tak dla niego poświęcałam!”

Krucha istotka była gotowa wbić nóż w tył fotela. Powstrzymała się jednak, bo po pierwsze: nie dałoby to żadnego efektu, a po drugie: mogło zdradzić cały plan. Dlatego wstrzymała dłoń i wściekała się dalej na męża w głębi ducha:

„Przez prawie dwa wieczory w tygodniu byłam wyłącznie dla niego. Przecież mógł się rozwieść z tymi dwiema i przez pięć dni się realizować. Albo zarabiać pieniądze, żebym ja mogła spokojnie wyznaczać ścieżkę naszego wspólnego duchowego rozwoju. Ale widać dla niego jedna żona to za mało. Dostanie za swoje – pomyślała mściwie, ale zaraz też naszły ją wątpliwości. – A jeśli się nie uda? Wszystkie trzy skończymy w więzieniu. Mam tylko nadzieję, że on będzie siedział gdzieś obok, za podwójną bigamię. Żebyśmy się mogli czasem duchowo łączyć”.

Gdzieś z głębi domu do uszu Adama dobiegło dziwnie niepokojące skrzypnięcie. Skotnicki spojrzał w tamtą stronę, bardziej zdziwiony niż przestraszony, i rzucił do słuchawki:

– Muszę kończyć, Ewuś. Zadzwonię później.

Rozłączył się i wyszedł z gabinetu. Nasłuchiwał przez chwilę i wprawdzie skrzypienia ponownie nie usłyszał, ale za to dotarło do niego jakieś dziwne stukanie. Zszedł po schodach, podszedł w kierunku wejścia do salonu i zajrzał do wnętrza. Było puste, rozświetlone jedynie mdłym światłem delikatnego oświetlenia ogrodowego i gwiazd na niebie. Pozbawionych w tej chwili wsparcia księżyca, ale mających za to odrobinę ułatwione zadanie w postaci uchylonych drzwi na taras. Kiedy Skotnicki zaglądał do środka, równocześnie z nim wpadł z zewnątrz wiatr, poruszył zasłonami, a zaraz po nich pchnął też drzwi na taras, które znów zaskrzypiały złowieszczo. Adam odetchnął z ulgą i zamknął je, mrucząc pod nosem:

– Ta jej potrzeba wiecznego wietrzenia... – Urwał, bo nagle za jego plecami rozbłysło światło z korytarza.

Odwrócił się i zobaczył w drzwiach kruchą postać – choć teraz wydawała się większa niż zwykle i groźniejsza czy może raczej złowieszcza.

– Ewa... Myślałem, że jesteś jeszcze na zajęciach z tantrycznego seksu. Po co ci ten nóż?

– A jak myślisz... poligamisto?!

– Ale... co ty mówisz, Ewuniu...

Krucha postać nie powiedziała już nic więcej, tylko ruszyła w stronę Adama. Ten na wszelki wypadek postanowił uciec drugimi drzwiami do sąsiedniego pokoju. Ledwie zrobił dwa kroki, ukazała się w nich apetyczna blondynka w eleganckim kostiumie.

– Ewa...? – wyjąkał. – Co ty tu...

Ponieważ jednak i ta Ewa miała w ręku wielki kuchenny nóż, nie czas było się zastanawiać, co kobieta tu dokładnie robi. Adam odwrócił się w stronę dopiero co zamkniętych drzwi na taras i otworzył je z powrotem. Wtedy drogę zastąpiła mu posiadaczka rogowych okularów.

– Ewa... – wyszeptał pobladłymi ze strachu wargami. Po chwili spojrzał na dwie pozostałe kobiety i cofając się w stronę ściany, zaczął mówić drżącym głosem: – Posłuchajcie mnie... To nie jest tak, jak myślicie. Ja wam wszystko wytłumaczę! Możemy się jeszcze dogadać. Źle wam ze mną było? Dziewczyny, dajcie spokój, nie wygłupiajcie się! To się przecież nie może tak skończyć.

Niestety, jego trzy żony nie miały zamiaru go słuchać. Otoczyły Adama zwartym kręgiem, wzięły zamach i na ich twarze po chwili trysnęła krew. To jakby tylko spotęgowało ich wściekłość i z jeszcze większą zapalczywością wbijały swoje noże we wstrętne ciało, które spowodowało tyle ich cierpienia.

ROZDZIAŁ DRUGIMiałeś całkiem martwy być, naostrzyłam dobrze nóż...

To z pewnością nie był lokal dla grzecznych dziewczynek. Nikt tu chyba nie słyszał o zakazie palenia w zamkniętych pomieszczeniach, dlatego gęste i duszne powietrze kojarzyło się z podłymi spelunkami z okresu prohibicji w USA. Również klientela, która się tu zgromadziła, niewiele różniła się od amerykańskiej mafii z lat dwudziestych. Wszyscy mieli tu sporo na sumieniu i gdyby nie pewne zbiegi okoliczności, zaludnialiby więzienne cele. W tym miejscu mieli jednak pewność, że nie wpadnie nagle prokurator i ich nie przesłucha. Mogli spokojnie pogadać, pośmiać się, pochwalić ostatnio popełnionym przestępstwem. Chociaż nie wszystkim się tu podobało, niektórzy woleliby być gdzie indziej – ale nie mieli wyjścia. Dostali propozycje nie do odrzucenia i musieli tu oklaskiwać ulubienice właściciela tego miejsca: Szefa Wszystkich Szefów dla tych, którzy prawo uznawali tylko wtedy, gdy żądali widzenia z adwokatem.

– Rany, jakie to wszystko pretensjonalne – mruknął facet z białym kołnierzykiem, wchodząc do środka. – Jak o gościu mówią „don Diablo”, to od razu musiał nazwać swój lokal Piekiełko. Mam nadzieję, że zamiast stolików nie poustawiali kotłów ze smołą.

Obawy białego kołnierzyka okazały się płonne. Sale wypełniały normalne stoliki z krzesłami. Było też kilka bardziej luksusowych miejsc z pluszowymi kanapami, których obicia były nieco wytarte. Te zajmowali ci, których życie nie oszczędzało, zanim się tu znaleźli, i potrzebowali wygodniej się rozsiąść.

Biały kołnierzyk rozglądał się chwilę po sali, szukając najlepszego dla siebie kąta. Nim jednak się zdecydował, w którą stronę ruszyć, podszedł do niego elegancko ubrany kelner, pasujący do lokalu lepszej klasy, i uśmiechając się czarująco, wskazał mu ręką właściwy kierunek.

– Pana miejsce jest tam.

– A to tak z góry wiadomo? – zapytał zdziwiony biały kołnierzyk.

– Raczej z dołu. – Kelner spojrzał na podłogę. – Don Diablo, zanim tu kogoś zaprosi, przydziela mu miejsce. Będzie pan miał stamtąd doskonały widok na scenę – zapewnił.

Biały kołnierzyk wzruszył tylko ramionami i poszedł w kierunku wskazanym przez kelnera. Usiadł i zerknął na innych przy stoliku. Wyglądali raczej na eleganckich przestępców, którzy nie używają niepotrzebnie siły, żeby móc zarobić nieuczciwie na życie. O towarzystwie przy pozostałych stolikach nie dało się już tego powiedzieć. Tak naprawdę łączyło ich wszystkich tylko jedno: czekali na występ, który miał być clou tego wieczoru.

Niewielka scena znajdowała się naprzeciw baru. Stały na niej trzy wysokie hokery, a przed każdym z nich – mikrofon na statywie.

– No dawajcie je wreszcie! – krzyknął ktoś ze zniecierpliwionej publiki.

– Zaraz je zobaczycie – odpowiedział mu niewidoczny dla gości konferansjer. – Dzisiaj na scenie naszego Piekiełka wystąpią trzy wspaniałe kobiety o imieniu Ewa! Połączyło je wspólne szczęście lub jak kto woli: nieszczęście. Specjalnie dla was opowiedzą swoją historię! Powitajcie je gorącymi brawami!

Rozległy się oklaski i gwizdy aprobaty, a głos zawołał:

– Oto Jedynka!

Na scenie pojawiła się właścicielka feministycznej fryzury. W ręku trzymała gitarę i patrzyła niechętnie w stronę publiczności. Oślepiona światłem reflektora nie widziała nikogo, ale zdawała sobie sprawę z tego, czyje oczy są w nią wlepione. I nie była z tego powodu szczęśliwa. Ale cóż, nie bardzo miała wyjście. Po tym, co zaszło w domu trzeciej żony jej męża, nie mogła kontynuować uniwersyteckiej kariery i musiała przyjąć tę propozycję. Mogła tylko liczyć na to, że szef tego miejsca dotrzyma umowy i nie będzie musiała robić tego wiecznie. Ukłoniła się i dość niezgrabnie zajęła miejsce na wysokim stołku.

– A to Dwójka! – ryknął niewidoczny konferansjer.

Przed publicznością stanęła apetyczna blondynka w eleganckim kostiumie. Również miała w ręku gitarę, ale w przeciwieństwie do poprzedniczki patrzyła przed siebie z zainteresowaniem. Była ciekawa tych gości, którzy przed nią siedzieli. Nie miała wątpliwości, że są nawet bardziej brutalni i pozbawieni skrupułów od tych, których spotkała w trakcie pracy w bankowości. To ją trochę przerażało, ale o wiele bardziej fascynowało. Nie, oczywiście w tej sytuacji nie myślała o tym, że naciągnie któregokolwiek z nich na kredyt. Zresztą była pewna, że niejeden tutaj zajmuje się lichwą i nie pozwoliłby jej na konkurencyjne działania. Natomiast na pewno mogliby się z nią podzielić swoim doświadczeniem w jakimś spokojnym i mało krępującym wnętrzu.

– A to Trójka! – przedstawił ostatnią z pań konferansjer.

Krucha istotka jako jedyna z pań czuła się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Zawsze wiedziała, że jej powołaniem jest bycie artystką i tylko różne niekorzystne zbiegi okoliczności nie pozwoliły jej dotąd odpowiednio rozwinąć talentu. Teraz mogła stać się podziwianą przez tysiące mężczyzn, będąc przy okazji obiektem zazdrości jeszcze większej rzeszy kobiet. Ten występ to był przecież jej pomysł. Po tym, co zaszło tej nocy w jej domu, pozostałe i tak nie miały zbyt wielkiego wyboru. Gdy już zakończą to tournée, będzie mogła się oddać bardziej duchowym przyjemnościom. I co najwyżej występować sporadycznie, w przerwie między wędrówkami po świecie.

– A teraz oddajmy im głos! – zakrzyknął konferansjer.

Panie, wszystkie już siedzące na wysokich stołkach z gitarami na kolanach, spojrzały na siebie. Jedynka kiwnęła głową na znak, że mogą zaczynać. Rozbrzmiały pierwsze takty melodii, do złudzenia przypominającej piosenkę Bang, bang Nancy Sinatry. A potem po sali rozeszły się jak fale słowa, śpiewane po kolei przez każdą z nich.

– Miałam tą jedyną być – rozpoczęła Jedynka.

– Teraz już jesteśmy trzy – dopowiedziała Dwójka.

– Żeby znowu zacząć żyć – dołączyła Trójka.

– Twego życia przetnę nić.

– Rach-ciach.

– Stracisz członki swe.

– Rach-ciach.

– Tryśnie zaraz krew.

– Rach-ciach.

– Przetnę żyły twe.

– Rach-ciach.

– Wszystko dzisiaj skończy się.

*

Drzwi z salonu na taras wciąż skrzypiały, poruszane wiatrem. Usłyszał to nawet jeden z sąsiadów wyprowadzających swojego pupila na wieczorny spacer nieopodal Wisły. Zerknął w tamtą stronę i jego uszu dobiegły niepokojące odgłosy jakby upadających ciał, zmieszane z czyimś jękiem. Próbował przeniknąć wzrokiem gęste krzaki, które oddzielały ostatni rząd domów od drogi pod wiślanym wałem. Może zdecydowałby się podejść bliżej, ale pies pociągnął go zdecydowanie, uznawszy, że dosyć już marznięcia i czas najwyższy ogrzać się w przytulnym domu dwie ulice dalej.

Dlatego też sąsiad nie mógł zobaczyć, jak drzwi w sąsiedniej willi uchyliły się szerzej, a na taras wychynęły trzy zakrwawione postacie z nożami w rękach. Upojone tym, co stało się przed chwilą, nie przejmowały się zbytnio, że ktoś może je usłyszeć albo dojrzeć.

– Nareszcie wolne! – wycharczała z radością Jedynka.

– Dostał to, na co zasłużył – dodała nie bez satysfakcji Dwójka.

– Kłamał do samego końca. – Właścicielka feministycznej fryzury pokręciła głową z niedowierzaniem.

– To nie jest tak, jak myślicie, wszystko wam zaraz wytłumaczę – przedrzeźniała byłego męża posiadaczka białego niegdyś kostiumu, który obecnie przybrał barwy bardziej narodowe.

Cisnęła nożem, który wbił się w ziemię obok ostrza posiadaczki rogowych okularów.

– I nie okazał nawet cienia skruchy... – Jedynka wciąż była zbulwersowana zachowaniem Adama.

Nie przeszkodziło jej to jednak wyjąć z ziemi nóż Dwójki i umieścić go tam ponownie, tym razem jednak w sposób symetryczny względem własnego narzędzi zbrodni.

– A teraz idzie w stronę światła – wtrąciła się do rozmowy milcząca dotąd Trójka.

W jej głosie nie było mściwej satysfakcji, którą można było usłyszeć w wypowiedziach jej współmałżonek.

– Jakiego światła? – prychnęła pogardliwie Jedynka.

– Po śmierci podobno ludzie widzą jakieś światło i idą w jego kierunku – wytłumaczyła krucha istotka, sięgając do małego barku znajdującego się na tarasie.

– No to mam nadzieję, że zmierza tam już z prędkością światła – powiedziała Dwójka.

– Zapewniam was, że tam nie idzie – oświadczyła właścicielka feministycznej fryzury.

Jej słowa wywołały lekką konsternację. Trójka, która przed chwilą nalała drżącymi dłońmi szklaneczkę dobrego rumu, teraz nie dała rady podnieść jej do ust. Dwójka, zdejmująca właśnie pobrudzoną marynarkę, przypatrywała się posiadaczce rogowych okularów z nutą podejrzliwości.

– Uważasz, że przeżył? – zapytała po chwili milczenia Trójka.

– Chyba żartujesz. – Właścicielka białej niegdyś marynarki rzuciła ją niedbale na deski tarasu. – Nie miał prawa. Dostał z pięćdziesiąt ciosów.

– No to o czym ona mówi? – dopytywała Trójka.

– Chodzi mi tylko o to, że po śmierci nie ma nic – wyjaśniła Jedynka. – Ani Boga, ani światła, które oświetla drogę na drugą stronę. Jest po prostu definitywny koniec, i już. – Wyjęła z kieszeni chusteczkę i sięgnęła po wbity w ziemię nóż. Przyjrzała mu się krytycznie i zaczęła go czyścić.

„Co ten Adam w niej widział? – zastanawiała się krucha istotka. – Przecież on był fanem wszelkiej duchowości i ezoteryzmu. A to takie skrzywione i niesympatyczne. I najwyraźniej nie wierzy w życie pozagrobowe. No tak, pewnie dlatego szukał dalej. Tylko czemu się z nią po prostu nie rozwiódł? Nie rozumiem”.

– Oho, pani profesor zaraz da nam wykład z religii. – Dwójka uśmiechnęła się kpiąco i zaczęła wykonywać pompki na tarasie.

Uwielbiała wszelki wysiłek fizyczny, bo pozwalał jej rozładować stres. No i umożliwiał utrzymanie odpowiedniej kondycji fizycznej, która przydawała się, gdy mąż przyjeżdżał do niej na dwa, trzy dni w tygodniu do Poznania.

– Pani profesor wykłada tylko dla swoich studentów.

– Kiedyś też chciałam studiować, ale wszędzie chcieli maturę – stwierdziła z żalem Trójka.

– Dobrze, że nie żądali świadectwa ukończenia przedszkola – roześmiała się blondynka.

Właścicielka feministycznej fryzury uśmiechnęła się półgębkiem, sprawdzając w bladym świetle gwiazd, czy jej nóż jest już odpowiednio wyczyszczony. Wprawdzie z panią bankowiec łączył ją materializm poglądów, ale ona, profesorka, była raczej fanką jego dialektycznej odmiany, podczas gdy Dwójka stawiała na tę pragmatyczną. Dlatego nie mogła pominąć okazji i nie dogryźć współmałżonce:

– Ja bym się tak nie obnosiła z tą Wyższą Szkołą Bankowości i czegoś tam – dorzuciła od niechcenia.

– Nie chciałam tracić czasu na uniwersytet – skwitowała zaczepkę Dwójka. – Czas to pieniądz.

– Ale warto wiedzieć, że na świecie jest coś więcej poza suchymi cyferkami na koncie.

– Właśnie dlatego zaczęłam studiować mądrości Wschodu – oświadczyła z dumą Trójka. – Duchowość jest najważniejsza w życiu człowieka – dodała z przekonaniem, wypijając resztkę alkoholu.

„Rany, co on w niej widział? – zastanawiała się blondynka. – Ani to nie ma ciała, ani rozumu. A on był zawsze taki konkretny i zdecydowany. To chucherko nie dość, że niestabilne emocjonalne, to jeszcze zwariowane na punkcie ezoteryki. A skoro Adam miał nas dwie, to po co jeszcze znalazł sobie trzecią? Dodatkowy kłopot na głowie. Nic z tego nie rozumiem”.

– Najważniejsza jest wiedza o tym, że żadnej duchowości nie ma – oświadczyła Jedynka.

– Teraz najważniejsze to jak najszybciej zakopać ciało i noże – mruknęła Dwójka.

Podniosła się z desek i założyła z powrotem marynarkę, bo wieczór był na tyle chłodny, że nawet mimo rozgrzewki jej gorąca krew nie była w stanie jej rozgrzać.

Rudowłosa wzruszyła ramionami i poszła w stronę składziku na narzędzia, znajdującego się na tyłach garażu. Obok drzwi do niego stała oparta duża łopata. Chwyciła za trzonek i wróciła pod taras. Bez słowa podała łopatę Dwójce. Ta chciała w pierwszej chwili zaprotestować, ale pomyślała, że i tak nie zdąży dzisiaj do fitness clubu, a te kilkanaście pompek to zdecydowanie za mało. Chwyciła więc narzędzie i zaczęła kopać dół.

„No nie, co on w niej widział? – Jedynka skrzywiła się z niesmakiem, biorąc do ręki nóż Trójki, żeby wyczyścić go z krwi. – Przecież to w gruncie rzeczy chłopka i prostaczka. W poprzednim systemie ustrojowym pewnie by prowadziła traktor, a teraz dostała kierownicze stanowisko w banku. Miejsce w sam raz dla niej, piastują je prymitywni ludzie, którzy myślą tylko o pieniądzach zamiast o ideach. Przecież Adam lubił zawsze podyskutować o książkach Marcuse’a, głębiej wniknąć w świat ludzi, którym nie zależało na dobrach materialnych. A tu taka... No przecież na pewno nie chodziło mu o pieniądze, zarabiał dużo lepiej od niej. To po co?! Ja mu dawałam wszystko, czego potrzebował. Nic z tego nie rozumiem”.

– Swoją drogą, to dziwię ci się, że chcesz mieć jego grób w ogrodzie. – Dwójka stała już w głębokim po kostki wykopie, długim na dwa metry i szerokim na metr. – Mogłybyśmy go zakopać gdzie indziej.

– Byłby kłopot z przenoszeniem ciała – zauważyła Jedynka.

– Nie machaj tak mocno, bo mi zniszczysz kwiaty. – Trójka z przerażeniem spostrzegła, że ziemia zasypuje jej rabaty z bratkami.

– Zamiast krytykować, wzięłabyś się lepiej do roboty. Chyba wystarczy, że musiałam zabić Adama praktycznie sama. – Blondynka wyszła z płytkiego dołu i wbiła łopatę pod stopami rudowłosej.

Ta jednak nie miała zamiaru chwytać narzędzia. Pogardliwie odpowiedziała:

– Chyba żartujesz. Stałaś z tyłu i tylko machałaś tym nożem. Nawet mnie trochę popchnęłaś. Dobrze, że złapałam równowagę, bo jakbym ja go nie pchnęła, toby nic z tego nie było.

– Popchnęłam cię, bo mi zagradzałaś drogę do niego. A tego twojego dziobnięcia to pewnie wcale nie poczuł. Nawet go nie połaskotało.

Oburzona Trójka podeszła do Jedynki, którą zaczęła bawić kłótnia współmałżonek. Zabrała jej nóż i podetknęła go pod nos Dwójce, cedząc wściekle:

– Nawet go nie połaskotało? Tak? To skąd tu jest tyle krwi?!

Dwójka wzruszyła ramionami i schyliła się po swoje narzędzie zbrodni, wciąż wbite w podłoże. Wyjęła ostrze, otrzepała z resztek ziemi i pokazała je z bliska rudowłosej.

– Na moim nożu jest więcej krwi, bo zanurzyłam go aż po samą rękojeść.

– Bo ona mi go oczyściła... – zaczęła tłumaczyć rudowłosa Skotnicka.

– Akurat wiele tą chusteczką zmyła – prychnęła Dwójka.

– A ty nie mogłaś zadać mu decydującego ciosu, bo stałaś najdalej – upierała się Trójka.

– Chcesz sprawdzić, jak go pchnęłam? – Dwójka się nastroszyła. – Mam ci go włożyć między żebra, jak Adamowi?

– Nie zrobisz tego. – Trójka dla bezpieczeństwa odsunęła się o dwa kroki.

– Już raz dzisiaj to zrobiłam. – Blondynka postąpiła w stronę rudowłosej. – Dlaczego miałabym mieć dla ciebie więcej litości niż dla mojego męża?

– Dla naszego męża! – Trójka wyciągnęła nóż przed siebie.

– Dziewczyny, spokój. – Jedynka uznała, że chociaż sprzeczka ją bawi, musi przerwać rodzący się konflikt. – Nie możemy się teraz kłócić o to, która go bardziej zabiła. Najważniejsze, że wreszcie to zrobiłyśmy i nasz mąż nie żyje. – Spojrzała znacząco na Trójkę.

– No co tak na mnie patrzysz? – zapytała hardo rudowłosa. – Przecież w końcu zgodziłam się go zabić.

– Ale nie było cię łatwo przekonać.

– Zawsze miałam problem z podejmowaniem decyzji. A widok zwłok Adama u naszych stóp będzie mnie prześladował do końca życia.

*

Radny Stefan Dębkowski niechętnie spojrzał na żonę, która – przyklejona do szyby – wpatrywała się w sąsiednią posesję, należącą do państwa Skotnickich. Sam tak nieraz robił, co nie znaczy, że akceptował takie zachowania u żony. On bowiem wypatrywał u sąsiadów czegoś, co mogłoby stać się pretekstem do zawiadomienia odpowiednich służb o działaniach niezgodnych z prawem. Małżonka z pewnością miała inny cel.

– I co, wrócił już ten twój? – zapytał zgryźliwie.

– Jaki mój? O co ci chodzi? – oburzyła się Gabriela Dębkowska.

– Ty dobrze wiesz, o kogo mi chodzi. Przecież widzę, że tam zaglądasz i czekasz, aż on zjedzie na dwa, trzy dni.

– Patrzę, bo mi kazałeś obserwować, czy się tam nic dziwnego nie dzieje – broniła się kobieta.

– I co, dzieje się? – zapytał ironicznie.

– Tak. Dzisiaj jakieś dwie dziwne do niej przyjechały. Już je widziałam jakieś trzy tygodnie temu.

– A co w tym dziwnego? – Dębkowski wzruszył ramionami. – Koleżanki ją odwiedziły, i tyle.

– Nie – upierała się przy swoim żona. – Chodziły po domu i ogrodzie, jakby szukały kryjówek.

– Może się w chowanego bawiły? – roześmiał się pan Stefan.

– Pytasz, to mówię, jak nie chcesz, mogę nie opowiadać – odpowiedziała obrażona pani Gabriela.

– Ja to nie chcę, żebyś się tam gapiła, jak on przyjeżdża. A widziałem, jak podjeżdżał.

– Ja też. Ale potem już go nie widziałam. Za to słyszałam jakieś krzyki.

– Może babki urządziły urodziny i krzyczały: „Niespodzianka!”. U nas też już tak robią, głupki. Niespodzianka! – wrzasnął pan Stefan, aż pani Gabriela się wzdrygnęła. – Widzisz, tylko się można przestraszyć i umrzeć na zawał. I tak zabiły Skotnickiego, a teraz tylko szukają miejsca, gdzie go zakopać – roześmiał się głośno, zadowolony ze swojego dowcipu.

– Żartuj sobie, żartuj. A ja uważam, że powinniśmy wezwać policję.

– Nie będę z siebie robił idioty – zaperzył się mąż.

– Tak? A kto wezwał straż miejską, jak Skotnicki zaparkował przy naszym płocie, bo mu się brama automatyczna zacięła? – zakpiła pani Gabriela.

– Mógł parkować przy swoim płocie. I jak będzie trzeba, to wezwę straż kolejny raz. – Dębkowski spojrzał na sąsiednią posesję. – Faktycznie jakoś tam cicho i spokojnie, zważywszy na to, że tam trzy baby i on – powiedział z niechęcią.

– To co, dzwonimy?

– Nie. Trzeba się będzie lepiej przyjrzeć. Może on je tam pozabijał?

– Co ty gadasz?! Po co miałby to robić?

– Bo ja wiem? Skoro widziałaś je trzy tygodnie temu i teraz zjawiły się znowu, to kto wie? Może to kochanki odnalazły żonę i postanowiły zdemaskować niewiernego? A on się zdenerwował i je pozabijał – wymyślił na poczekaniu.

– Ty chyba na głowę upadłeś. Skotnicki to dusza człowiek, który by muchy nie skrzywdził – oburzyła się pani Gabriela.

– A skąd ty go tak dobrze znasz, co? Miałem rację, że coś was łączy?

– Nic nas nie łączy. Czasem z nim przez płot porozmawiałam. I wiem, że on w żonie szaleńczo zakochany jest – oświadczyła pani Gabriela, trudem ukrywając rozczarowanie tym faktem.

Jednak Dębkowski dostrzegł je bez trudu.

– Wolałabyś, żeby nie był?

– Jest mi to obojętne. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu uważam, że ona tego nie docenia i w ogóle nie dba o męża. On cały tydzień ciężko haruje, jeżdżąc po Polsce, a ona sama nawet domu nie posprząta, tylko Ukrainkę wynajmuje. I przez cały tydzień spotyka się z jakimiś dziwakami, z których większość jest pomalowana w te tatuaże – dodała z pogardą.

– To on raczej o nią nie dba – oburzył się Dębkowski. – Taka ładna kobitka, a on ją na pięć nocy w tygodniu zostawia. No jak tak można?! Powinna go zdradzać na prawo i lewo, miałaby do tego pełne prawo – wygłosił swój postulat.

– No tak, wiedziałam, że na nią lecisz!

– Na nikogo nie lecę, mówię, jak jest... A ty gdzie idziesz? – zapytał, widząc, że żona ruszyła do wyjścia.

– Do płotu. Jak nie chcesz dzwonić na policję, to idę zobaczyć, co się tam dokładnie dzieje. I jak zauważę coś podejrzanego, to sama zadzwonię. A ty dokąd? – zapytała, spostrzegając, że mąż zakłada płaszcz.

– Wolę cię mieć na oku.

Dębkowska ubrała się bez słowa i po chwili oboje wyszli na dwór. Noc była gwieździsta, a ich posesja oświetlona maleńkimi lampkami wbitymi w ziemię wzdłuż alejek, co pozwoliło im spokojnie dotrzeć do ogrodzenia bez konieczności zapalania dodatkowych lamp na dworze.

Ogrodzenie między domami Skotnickich i Dębkowskich było wykonane z metalowych prętów. Prześwity między nimi umożliwiały swobodną obserwację sąsiadów, ale zostały zasłonięte tujami i innymi krzewami, w tej chwili już bardzo gęstymi. Ich wysokość nie pozwalała także na patrzenie z góry bez krzesła lub drabinki. Jedynym wyjściem było w tej chwili położenie się przy ziemi i szukanie prześwitów od dołu, nad podmurowaniem ogrodzenia.

– No i co, widzisz coś? – zapytał pan Stefan, gdy żona rozpłaszczyła się na trawie pod żywopłotem.

– Nic. Może z drugiej strony, tam, gdzie mają taras... – wystękała pani Gabriela.

– Ale od nas tamtego miejsca nie widać.

– Przecież wiem. Będziemy musieli podejść od strony Wisły.

– Jeszcze nie oszalałem, żeby się pałętać po nocy nad rzeką. Mówię ci, nikt tam nikogo nie zabił. Wracamy do domu – zarządził stanowczo radny.

ROZDZIAŁ TRZECIA ty chcesz uparcie żyć, zamiast zdechnąć wreszcie już

Ciało Adama Skotnickiego leżało obok kanapy. Postronny obserwator nie miałby wątpliwości, że biznesmen z branży budowlanej jest absolutnie martwy. Cały we krwi, w nienaturalnej pozie, z pewnością nie mógł już należeć do świata żywych. Zapewne śmiertelnie by się przeraził, gdyby zobaczył, że nagle lewa powieka mężczyzny drgnęła. Po chwili ostrożnie się uniosła, żeby zaraz zacisnąć się z przerażenia na widok ogromnej ilości krwi. Drżała niespokojnie przez kilkanaście sekund, by ponownie pozwolić oku ujrzeć świat na zewnątrz.

Biznesmen próbował podnieść również prawą powiekę, ale była sklejona krwią i należało sobie pomóc palcem. Gdy się w końcu udało, Adam Skotnicki nie mógł już mieć wątpliwości, co tutaj zaszło.

Spróbował się podnieść, ale ledwo uniósł się odrobinę, znów opadł na podłogę, przygnieciony ciężarem zdarzeń. Nie poddawał się jednak i cicho pojękując, starał się chociaż usiąść. Udało mu się to po dłuższej chwili i wielkim wysiłkiem. Wtedy jeszcze raz zerknął na wszechobecną krew i wyszeptał słabym głosem:

– Dziewczyny... Co wyście zrobiły...!

*

Na widzach Piekiełka morderstwo nie robiło większego wrażenia. W końcu większość z obecnych mniej lub bardziej bezpośrednio miała je na swoim sumieniu. Nawet ci, którzy dokonywali wyłącznie przestępstw finansowych, zdawali sobie sprawę, że ich ofiary, pozbawione wszystkich oszczędności, kończą życie w sposób dość gwałtowny. Nie żeby się tym przejmowali; nagłe i nieprzypadkowe zgony nie robiły na nich wrażenia.

Nieliczni na widowni, którzy byli przekonani, że nie robią nic złego, dorabiając się na cudzym nieszczęściu, mogli wprawdzie czuć się zniesmaczeni, lecz jeśli znaleźli się w tym miejscu, to przecież święci nie byli – nawet jeśli sami się za takich uważali. Ich hipokryzja jednak nie wnosi nic nowego do treści, dlatego nie będziemy się nimi zajmować.

Z powodów wyłuszczonych w poprzednich akapitach można się domyślać, że widownia, poza nielicznymi wyjątkami, dość spokojnie przyjęła początek historii współmałżonek i myślała, że don Diablo kazał jej słuchać ze względu na urodę jej głównych bohaterek, które chciał w ten sposób wypromować. Ale zwrot akcji niewątpliwie przykuł ich uwagę, choć nie wszystkich zachwycił.

– Amatorki! – prychnął mężczyzna obdarzony niezwykle głębokim basem i zwrócił się do sąsiada po swojej prawej ręce: – Im się wydaje, że jak nożami w kuchni pomachają, to od razu mogą się we trzy na jednego faceta zasadzić i sukces murowany. A dźgnąć klienta to trzeba umieć, to nie jest, panie szanowny, takie hop-siup. Tego się trzeba nauczyć jak wszystkiego, bo inaczej cudów nie ma.

– Aha – mruknął sąsiad.

– Miałem takiego jednego znajomego, Zygmunt mu było, co mu się wydawało, że jak jakiś prosty zamek otworzył, to już kasy w bankach może otwierać – ciągnął głęboki bas. – Najgorzej, że inni też mu uwierzyli, a jak poszli zrobić jakiegoś jubilera, to Zygmunt nawet nie potrafił otworzyć im drzwi. Że o kasie nie wspomnę. Policja ich złapała i poszli siedzieć na dwa lata.

– Aha.

Wbrew pozorom użytkownik oszczędnych wykrzykników był naprawdę zainteresowany opowieścią sąsiada, a jego reakcje brały się z wrodzonej małomówności, o którą największe pretensje miała żona.

– Wszyscy myśleli, że Zyga po tym numerze dojdzie trochę rozumu i będzie wiedział, że się z motyką na słońce nie ma co porywać. Ale on nie, cały czas twierdził, że to pech sprawił, że tego zamka nie potrafił otworzyć, bo tak w ogóle to jest fachurą nie z tej ziemi. Że jest lepszy od samego Kaktusa... Pan słyszał o Kaktusie?

– Aha – przytaknął niemal ze zdziwieniem sąsiad.