Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lira Publishing Sp. z o.o.
Warszawa 2022Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-67084-47-5
Basia Kotula nie miała cienia wątpliwości: bez dwóch zdań zaraz kogoś zabije. Nie była jeszcze tylko pewna kogo. Ale czuła, że mordercze instynkty wzrastają w niej z każdą sekundą i muszą w końcu znaleźć ujście na jakimś realnym ciele. Kwestią sporną było wyłącznie to, kto zginie jako pierwszy.
Kandydatem numer jeden był jej obecny narzeczony, podkomisarz Rafał Martuś, który od rana nie odbierał od niej telefonów. Tak, wiedziała, że jako policjant na służbie mógł wykonywać właśnie bardzo ważną misję. Ale po piętnastu nieodebranych połączeniach mógłby się domyślić, że ma mu coś bardzo ważnego do powiedzenia i należy oddzwonić! Albo choćby wysłać uspokajającego SMS-a: „Kochanie, jadę dwieście pięćdziesiąt na godzinę za mordercą. Jak go złapię, to oddzwonię”. Wtedy wiedziałaby, na czym stoi, i nie martwiłaby się niepotrzebnie.
Kandydatem numer dwa był dyrektor personalny koncernu Subfood, Paweł Nikodemski. On, dla odmiany, dobijał się do niej od rana, nie rozumiejąc, że pani dyrektor ma na głowie tysiąc ważniejszych spraw niż zatwierdzenie listy zwolnień! To prawda, wolała sama odwlekać chwilę spotkania z nim, nawet bez istotnych powodów, bo decydowanie o wypowiedzeniu dla kogokolwiek nie było niczym przyjemnym. Nie miała jednak wyjścia. Londyńska centrala nie była zadowolona z wyników sprzedaży i stało się jasne, że ktoś musi polecieć. Pewnie ze dwie osoby z marketingu, ze dwie z handlowego, no i ze dwie z działu kadr, bo ktoś powinien odpowiedzieć za źle zrekrutowanych pracowników.
Istniała jeszcze dodatkowa okoliczność, która odstręczała ją od spotkania z dyrektorem personalnym. Bo najgorsze ze wszystkiego było to, że Nikodemski zapewne, jak zwykle przy zwalnianiu, założył ten swój idiotyczny fiołkowy krawat w różowe słonie. Gdy go w nim widziała, miała ochotę go nim udusić. I to bez względu na swój nastrój. Dlatego dla personalnego byłoby lepiej, gdyby ubrał się dziś inaczej! No chyba że Basia najpierw zabije kogoś innego i zdążą ją aresztować przed spotkaniem z Nikodemskim.
Kandydat numer trzy do zamordowania siedział przed nią z żałosną miną w jej dyrektorskim gabinecie i trzymał w ręku kartkę z wierszem, który dla niej napisał. Był nim Bazyli Jacak, jej eksnarzeczony. Z zawodu copywriter, autor poematów reklamowych o papierze toaletowym, majtkach i silnikach samochodowych. Naznaczony wiecznym pechem, który powodował, że od dzieciństwa był o coś wiecznie podejrzewany. To sprawiło, że przed niespełna pół rokiem wplątał się w sprawę morderstwa pewnego prezesa, a Basia, chcąc dowieść jego niewinności, poznała przystojnego podkomisarza. Zatem Bazylego można było uznać za przeszłość, ale najwyraźniej on sam chciał być wciąż teraźniejszością, a nawet przyszłością pani dyrektor i tym samym doprowadzał Kotulę do szewskiej pasji. Może i nawet byłoby jej miło, że dawna miłość wciąż darzy ją uczuciem, bo to przecież sympatyczna rzecz. Tylko dla zdrowia i życia eksnarzeczonego byłoby lepiej, gdyby wybrał inną chwilę na jego wyrażenie!
— Bazyli, ja już nie jestem twoim podmiotem lirycznym i zabraniam ci pisać dla mnie wiersze! — denerwowała się pani dyrektor Subfoodu.
— Nie możesz być podmiotem lirycznym, bo w tym wierszu to my nim jesteśmy — odpowiedział Jacak, tym samym automatycznie awansując na pierwsze miejsce w kolejce do bycia denatem. Kotuli nawet zdawało się, że usłyszała przeraźliwy wrzask i zaczęła się zastanawiać, czy to nie był krzyk zabijanego w jej wyobraźni Bazylego. A wyobraźnia ta była tak bogata, że zmieściłyby się w niej nawet trzy morderstwa naraz.
— Nie wkurzaj mnie, wszystko mi się plącze!
— Pewnie dlatego, że już nie jesteśmy razem. — Bardziej wyraził nadzieję, niż wydedukował copywriter.
— Tak, to właśnie dlatego — zaśmiała się gorzko Basia, ale w serce Bazylego wlało to nutkę optymizmu.
— To może warto to zmienić?
— Nie warto! — Kotula warknęła tak groźnie, że Jacak odruchowo odsunął się ze swoim krzesłem. Kątem oka zobaczyła, że na ekranie jej laptopa wyświetlił się mail od Nikodemskiego z informacją, że muszą się natychmiast zobaczyć. To sprawiło, że personalny ponownie wskoczył na pierwsze miejsce listy potencjalnych kandydatów do zamordowania, ocalając tym samym chwilowo życie copywriterowi.
— Ale dlaczego?
— Bo ja jestem szczęśliwa! — Czyniąc to rozpaczliwie brzmiące wyznanie, korporatka po raz szesnasty wybrała numer do policjanta. Miała nadzieję, że gdy zacznie pełną okazywania uczuć rozmowę z ukochanym, jej były narzeczony zrozumie, że nie ma najmniejszej ochoty na dalszą dyskusję. Ba, nie miała tej ochoty od samego początku i była zła na swoją sekretarkę, Kamilę Nowak, że wpuściła tu Bazylego. Pewnie tamtej zrobiło się żal na widok nieszczęśliwej miny copywritera albo też przekonał ją jakimś łzawym tekstem, do których tworzenia miał talent. Dlatego Basia nie winiła jej i nie umieszczała na swojej liście osób do eksterminacji. Przynajmniej chwilowo, ale sytuacja była dynamiczna. — I ty na pewno też jesteś szczęśliwy! — dokończyła.
— No ja nieszczególnie — przyznał eksnarzeczony. — Dzisiaj myślę, że to był duży błąd, że pozwoliłaś mi odejść.
— Nie miałam chyba wyjścia, widząc cię zadowolonego w łóżku z panią doktor Smyk.
— Nie przesadzałbym z tym zadowoleniem. Do dziś dnia zastanawiam się, jak to się właściwie stało i nie jestem do końca pewien. — Copywriter autentycznie zrobił zamyśloną minę, jakby faktycznie próbował odtwarzać w głowie minione wydarzenia. — Ale to chyba przez zbyt dużą dawkę leków przeciwbólowych, które wtedy brałem. I pomyśleć, że gdybym się nie zdenerwował na Brzózkę i nie nadział na tę jego szablę…
— Nieważne przez co, ważne, że się stało. I się nie odstanie. — Martuś po raz kolejny nie odebrał telefonu od Kotuli, dlatego błyskawicznie wrócił na pierwsze miejsce kandydatów do zamordowania, ratując życie personalnemu.
— Naprawdę szkoda — westchnął Bazyli. — To może chociaż pomożesz mi uwolnić się od Agnieszki?
— Bazyli, mam dość swoich problemów, żeby jeszcze wplątywać się w twoje! A jak nie chcesz być z panią Smyk, po prostu wyprowadź się do mamy. Na pewno się ucieszy z twojego powrotu.
— To nie takie łatwe. Agnieszka mnie osaczyła. Nawet już przewiozła praktycznie wszystkie moje rzeczy od mamy. Odcięła mi drogę powrotu.
— Z tego, co pamiętam, nie masz dużo rzeczy. Spakujesz się w pół godziny i wrócisz do domu.
— Nic z tego. Mama wymieniła zamki. To znaczy Agnieszka jej wymieniła. Powiedziała jej, że stare się do niczego nie nadają, a na dodatek drzwi słabo tłumią hałas. Dlatego kupiła jej nowe, antywłamaniowe. I przekonała ją, że nie powinna mi pod żadnym pozorem dawać kluczy, bo ja wszystko gubię, więc złodzieje mogliby łatwo je dorobić.
„Konkretna babka. I zapobiegawcza. Już raz jej się Bazyli wyrwał z rąk i teraz nie chce powtórzyć tego błędu. Faktycznie można się jej bać. Ale to przecież nie jest moja wina, że z nią jest. Nie będę się mieszać w jego sprawy. Dosyć mam własnych kłopotów, a ten dzień jest wprost szalony” — pomyślała Kotula, jak wiele osób nie docenia niespodzianek od losu i tego, co jeszcze przed nami.
— Na pewno zrobiła to z troski o twoją mamę — powiedziała Basia, nie wierząc wprawdzie w swoje słowa, ale trzymając się konsekwentnie planu niemieszania się w życie Bazylego.
— Może i tak, ale to zamyka mi drogę powrotu…
— Mama na pewno cię przyjmie.
— Nie sądzę. Agnieszka ją kompletnie omotała swoją wizją mnie, a mama się z nią zgadza.
— O czym ty mówisz? — spytała Basia.
— O tym, że ona ma bardzo silną osobowość. Nie potrafię się jej oprzeć i odmówić. Chociaż bardzo bym chciał. — Copywriter zrobił tak smutną i żałosną minę, że korporatce prawie zrobiło się go żal. Ale tylko prawie, bo wściekłość na niego wciąż w jej uczuciach przeważała.
— A czegóż takiego ona od ciebie żąda?
— Koniecznie chce, żebym był poetą.
— Poetą? — upewniła się Basia, jakby nigdy nie przyszło jej do głowy uznać Bazylego za poetę.
— Tak. Wiem, tobie się to może wydać śmieszne, ale ja naprawdę nie chcę być poetą. Owszem, czasem jakiś wiersz chętnie napiszę dla rozrywki. Albo krótkie opowiadanie. A czasem może też coś dłuższego. Ale kocham swój zawód. Uwielbiam wymyślać reklamy, patrzeć, jak ludzie na nie reagują, jak hasła stają się niekiedy częścią codziennego języka. Po prostu chcę być copywriterem. A Agnieszka się uparła, żeby zrobić ze mnie poetę. No i wiesz, mojej mamie to się podoba. Sama jest malarką i ma takich lekko nienormalnych znajomych, dla których ktoś, kto pisze reklamy, sprzedał się komercji albo ma za mało talentu. A teraz mama mówi, że będzie ze mnie dumna, jak już będę tym poetą i się nawet znajomym zaczęła tym chwalić. Razem zresztą z Agnieszką.
— Bazyli, proszę cię. — Basia z najwyższym trudem powstrzymywała złość. — Jesteś dorosły. Możesz zarabiać tyle, żeby wynająć sobie mieszkanie i żyć samodzielne.
— Kilka miesięcy temu pewnie miałabyś rację, ale Agnieszka zabrania mi przyjmowania zleceń na reklamy! Paru osobom odmówiłem, ktoś się już na mnie obraził. Pamiętasz, że większość zleceń miałem od Chachuły, a on mi już nigdy nic nie da…
— Zaraz, to ty teraz jesteś na utrzymaniu doktor Smyk?
— Nie do końca. Agnieszka wyznaczyła mi pensję za to, żebym nie wymyślał reklam, tylko pisał wiersze. Mówi, że w ten sposób inwestuje w narodową kulturę…
— To bardzo interesujące, Bazyli, ale teraz…
— Teraz to szykuje się do naszego ślubu. Za niecałe dwa miesiące, w listopadzie. Wtedy kończą się zlecenia z NFZ-etu dla jej kliniki, ma sporo luzu, i potem mamy jechać w miesięczną podróż poślubną.
— Współczuję ci, ale… — Basia próbowała się za wszelką cenę opanować, choć było właściwie pewne, że jej były narzeczony nie tyle jest na pierwszym miejscu listy kandydatów do zamordowania, co już zaraz padnie martwy, gdy dobrze wyceluje w niego swoim laptopem. — Ale teraz…
— Teraz to jeszcze postanowiła wydać tom moich wierszy. Wiesz, to nie jest trudne i nawet nie takie drogie. Ale ona chce zainwestować w promocję, prowadza mnie po różnych przyjęciach, poznaje z ważnymi ludźmi. W tej jej klinice leczą się osoby ze świecznika, już mi nawet proponują dobre recenzje…
— Naprawdę ci współczuję, Bazyli, ale nie mogę ci pomóc! — wrzasnęła zrozpaczona Basia. Eks znów oddalił się o dobre pół metra od jej biurka.
— No rozumiem, nie musisz na mnie od razu krzyczeć.
— Muszę, bo inaczej nie zrozumiesz… Co znowu?! — Ostatnie słowa nie były skierowane do byłego narzeczonego, lecz do sekretarki Kamili, która niespodziewanie weszła do gabinetu.
— Nikodemski…
— Powiedz mu, że jak jeszcze raz mi dzisiaj zawróci tyłek, to go zamorduję!
— Już nie musisz. Właśnie znaleźli go martwego. Ktoś go udusił jego fiołkowym krawatem w różowe słonie.
Komisarz Henryk Gąsior patrzył z zaniepokojeniem na swojego młodszego kolegę, podkomisarza Rafała Martusia. Pracowali ze sobą zbyt długo, żeby doświadczony policjant nie wiedział, że partner ma przed sobą poważne życiowe dylematy. Choć Gąsior zupełnie nie pojmował dlaczego. Przecież Martuś miał fantastyczną kobietę, która była w nim zakochana, a na dodatek zarabiała świetne pieniądze. Mógł porzucić wynajmowaną od dawna klitkę i przenieść się do jej wygodnego mieszkania, by wieść sielskie i spokojne życie, jeżdżąc regularnie na ryby. Praktycznie każdy facet o czymś takim marzył. A tymczasem…
— Czemu nie odbierasz od niej telefonów? — zapytał w końcu Gąsior.
Siedzieli w nieoznakowanym radiowozie, którym patrolowali warszawskie ulice. W tej akurat chwili zaparkowali niedaleko śródmiejskiego fast foodu, gdzie zakupili niezdrowe policyjne żarcie i zajadali się nim, czekając na ewentualne wezwanie z centrali i chroniąc się przed kroplami siąpiącego od rana deszczu.
— Nie twoja sprawa — odburknął podkomisarz.
— Moja, Rafałku. Twoje wewnętrzne nieszczęścia sprawiają, że nasz zespół śledczy traci połowę swojej mocy. A to ja nim dowodzę, więc się martwię.
— To się nie martw, Heniu. Wtedy nasz zespół śledczy będzie miał całą moc. Potrafię oddzielić życie prywatne od służbowego — zapewnił Martuś i wbił zęby w hamburgera.
— No chyba nie bardzo. Gdybyś potrafił, tobyś odebrał, porozmawiał chwilę i wrócił do roboty. A ty za każdym razem patrzysz na telefon, krzywisz się coraz bardziej, jakbyś nie był z najsłodszą babką świata, tylko z jakąś niedojrzałą cytrynką.
— Jak chcesz, sam sobie odbierz i porozmawiaj z nią chwilę. Ja tak nie potrafię.
— Dlaczego? — zapytał Gąsior.
— Z nią się nie da chwilę porozmawiać, bo zaraz ma sto spraw do omówienia naraz.
— Chwilowo nam się nigdzie nie spieszy. Na szczęście nie wezwali nas do tej chińskiej jatki pod Warszawą, która wyrobiła normę zabójstw na najbliższy miesiąc. Tak że możesz gadać do woli, a jak nie chcesz przy mnie, mogę rozprostować kości i pospacerować sobie po okolicy. — Wyjrzał na ulicę. — Chyba już przestało padać.
— Oddzwonię po pracy. Teraz jestem na służbie.
— I co, ścigasz tego ogórka, który ci zaraz wypadnie z hamburgera? — zakpił Gąsior. Martuś nic nie odpowiedział, tylko poprawił wysuwający się z kanapki plasterek kiszeniaka. — Świetnie go złapałeś, przedstawię cię do odznaczenia.
— Zejdź ze mnie, Heniu, jeśli nie chcesz, żebym poprosił o zmianę partnera.
— Jest aż tak źle?
— Tak. Od jakiegoś czasu mnie tylko wkurzasz i nie ma z ciebie żadnego pożytku.
— Czyli chyba jest gorzej, niż myślałem — westchnął Gąsior i na poparcie swojej tezy dodał: — Po raz pierwszy, od kiedy z nią jesteś, powiedziałeś o niej coś złego.
— Nic bym nie powiedział, gdybyś mnie nie ciągnął za język. A ja nie mam czasu w robocie na plotkowanie. Ani z nią, ani o niej.
Komisarz Gąsior nie miał już cienia wątpliwości, że sprawa jest poważniejsza, niż mu się początkowo wydawało. Zresztą już od jakiegoś czasu wiedział, że nie jest dobrze, ale miał nadzieję, że to minie i wkrótce odzyska swojego partnera takiego, jakiego zawsze go lubił. Pewnego siebie, bystrego, czasem nawet trochę bezczelnego. Wprawdzie niemającego do tej pory szczęścia w związkach z kobietami, ale to też się przecież zmieniło. Wszystko przynajmniej na to do niedawna wskazywało.
A tymczasem obecnie było wprost przeciwnie. Frustracja i zły humor Martusia pogłębiały się z każdym dniem. Dlatego nie wolno było tracić ani chwili i działać, zanim będzie za późno.
— No dobra, masz na dzisiaj wolne.
— Nie rozumiem. — Martuś zamrugał ze zdziwienia.
— Koniec roboty.
— Mam wracać do domu?
— Co to to nie. — Uśmiechnął się chytrze komisarz. — Masz wyjść z pracy i spotkać się od razu ze swoim kumplem Gąsiorem, żeby pogadać o życiu. Najlepiej jedząc podłe „macżarcie”.
— Przestań się wygłupiać.
— Mówię serio. Jak wyjeżdżałeś dwa miesiące temu na urlop z Baśką, to jeszcze cały byłeś w skowronkach. A jak wróciłeś, to z każdym dniem robisz się coraz bardziej nie do zniesienia. No a ty tam sukces odniosłeś, jakąś sprawę rozwiązałeś.
— Co ty gadasz? — zdziwił się Martuś.
— Przyszła do ciebie od razu pochwała z Agencji Wywiadu.
— Nic nie mówiłeś.
— Bo liczyłem, że sam pochwalisz się w końcu tym sukcesem staremu kumplowi. A ty nabrałeś wody w usta i nawet nie powiedziałeś, że się tam z Agatką Całus spotkałeś. — Gąsior uśmiechnął się na wspomnienie pięknej pani prokurator, z którą kiedyś był związany Martuś.
— O tym też napisali w tej pochwale?
— Nie, to mi inne wróbelki wyćwierkały. I jestem rozczarowany. Dawniej nie miałeś przede mną tajemnic, a teraz jedna za drugą.
— Nie jesteś moim spowiednikiem.
— Dawniej też nie byłem, a mówiłeś mi chyba więcej niż spowiednikowi.
— Teraz nie mówię. Nie wolno mi? — zapytał buńczucznie Martuś.
— Wolno, wolno, ale myślę, że ci ulży, jak mi powiesz. Co? Wróciło uczucie do pani prokurator Całus?
— Nie, nic z tych rzeczy — powiedział szczerze podkomisarz. — To byłoby nawet miłe spotkanie, gdyby nie to, że przez to Baśka uparła się rozwiązać sprawę morderstwa.
— Znowu?!
— Niestety. I w dodatku to zrobiła — powiedział ze smutkiem i dodał gorzko: — My z Agatą byliśmy bezradni, a jej się udało. Tak że ta pochwała z Agencji Wywiadu powinna trafić pod jej adres. No, ale formalnie nie mogła, bo agent przecież nie powinien mieszać cywili w swoje sprawy. I dlatego pewnie pośrednio przeze mnie chcieli ją pochwalić.
— Niesamowita babka. — Pokręcił z niedowierzaniem głową Gąsior.
— To się rozwiedź i z nią ożeń!
— Nie kuś mnie, gówniarzu — burknął już trochę zły komisarz. — I gadaj, w czym rzecz, bez ogródek.
Martuś miał jeszcze ochotę burknąć coś na odczepnego. Tylko co by to dało? Znał Gąsiora. Jak się do czegoś przyczepił, nie było opcji, żeby zrezygnował. No i z drugiej strony warto było, żeby o tym z kimś porozmawiał. Z Baśką przecież nie mógł. Gdyby jej powiedział, o co chodzi, chyba by go zamordowała, więc już lepiej z przyjacielem. Chociaż on też może go zabić za słowa, które usłyszy. Dlatego Rafał przez dłuższą chwilę bił się z myślami, od czego zacząć. Było tyle spraw, które coraz bardziej go w Basi irytowały. Tak naprawdę mógłby je wymieniać bez końca. Chociaż właściwie wszystkie sprowadzały się do jednej rzeczy.
— No, bo wiesz… — zaczął i urwał.
— Nie wiem.
— No, bo ona musi być we wszystkim najlepsza — wykrztusił wreszcie po kolejnej dłuższej chwili milczenia.
— Ciągle się boisz, że zarabia dziesięć razy tyle, co ty?
— Żeby to tylko o jej pracę chodziło. Ale ona i mordercę musi dopaść przede mną. I ryby większe musi złapać niż ja — zakończył żałośnie Martuś. — Ty wiesz, że wygrała ostatnie zawody w moim kole wędkarskim?
— A ty zamiast się cieszyć, że znalazłeś kobietę, która nie suszy ci głowy, że na ryby jeździsz, zamiast z nią robić coś innego, to się martwisz. Powinieneś być dumny, a tylko jojczysz i jojczysz jak baba.
— Pewnie! I ty mnie dobij. Wiedziałem, że nie powinienem ci nic mówić, bo nie weźmiesz tego serio. Zresztą pewnie masz rację. Jeszcze pół roku temu wiedziałem, że jestem facetem. Teraz to już jestem faktycznie babą. I mam tego dość.
— Chyba nie chcesz powiedzieć, że masz zamiar się z nią rozstać? — zapytał przestraszony Gąsior.
— To nie tak, że chcę, ale…
— Ale co?
— Ale nie wiem, czy będę miał wyjście — wyznał smutno podkomisarz.
— Rafał, sorry, ale tobie kompletnie odbiło. Nawet gdybyś przestał ją nagle kochać, to i tak powinieneś się jej trzymać, dopóki nie znajdziesz kogoś, kogo byś chciał i kto by chciał ciebie. Chyba nie jesteś tak głupi, żeby nie rozumieć, że taka kobieta to skarb?
— Tylko nie wiem, czy dam radę unieść ten skarb. Tak, wiem, ona jest najlepszą rzeczą, jaka mi się mogła przytrafić. Nawet Agata mi powiedziała, że jak coś schrzanię w tym związku, to się będę smażył w piekle dla starych kawalerów…
— No i tego się trzymaj. Agata to bardzo mądra kobieta jest.
— Wiem. Ale nie wiem, czy dam radę. Basia jest jak Madonna…
— Jaka Madonna?! — Gąsior miał ochotę przywołać swojego partnera do porządku w krótkich żołnierskich słowach, ale w tej chwili odezwało się ich policyjne radio:
„Do wszystkich radiowozów operujących w Śródmieściu. Morderstwo w biurowcu przy Dworcu Centralnym. Denat został uduszony własnym krawatem w różowe słoniki. Podejrzaną jest niejaka Barbara Kotula”.
Bazyli Jacak pomyślał, że to musi być jakiś znak. No bo przecież do tej pory, kiedy w promieniu co najmniej kilometra od miejsca jego pobytu stało się coś, co mogłoby uchodzić za przestępstwo, podejrzanym zawsze był on! A tu proszę, nie dość, że zamordowali faceta parę pokoi dalej, to jeszcze nie tylko nikt nie twierdzi, że to on mógł zrobić, ale podejrzaną jest jego była narzeczona, z którą chwilowo siedzi zamknięty w jej gabinecie, oczekując na przybycie policji! No tak, to musi być znak! Tego dnia copywriter nie przyszedł tu nadaremnie, bo są sobie z Basią pisani.
Co do tego zresztą od dawna nie miał wątpliwości. Tylko nie wiedział, jak sprowadzić przeznaczenie z powrotem na właściwe tory. Wyglądało jednak na to, że teraz trafia się niepowtarzalna okazja. I pod żadnym pozorem nie wolno jej przegapić, bo może się już nigdy nie powtórzyć. Trzeba jedynie rzecz odpowiednio rozegrać i sprawić, że z Basią do siebie wrócą, tak jak to już bywało wiele razy. W końcu byli ze sobą dziesięć lat i każda przerwa w ich związku zawsze się szczęśliwie kończyła.
— Nie martw się, Baśka, wszystko się na pewno wyjaśni.
— Wiem, że się wyjaśni! — warknęła Kotula, ale nie wyglądała na uspokojoną tą myślą.
— Jakby co, zawsze możesz liczyć na moją pomoc — oświadczył mężnie copywriter. — Chciałbym się jakoś odwdzięczyć za to, że mnie w maju ratowałaś przed bzdurnymi podejrzeniami o morderstwo Brzózki.
— Bazyli, nie potrzebuję twojej pomocy!
— Ja wiem, Baśka, ty zawsze byś wszystko sama chciała zrobić. — Jacak ze zdziwieniem obserwował, jak Kotula od jakiegoś czasu składa na czworo czyste kartki wyjęte z drukarki. — Ale tak się nie da. I nie wolno odrzucać przyjacielskiej propozycji.
— Ja jej nie odrzucam, po prostu wiem, że nie będzie mi potrzebna. Nie zabiłam go! — Spojrzała na Bazylego tak groźnie, że ten w tej chwili naprawdę nie był pewny, czy nie jest zdolna do morderstwa. Może nawet faktycznie zabiła Nikodemskiego i dlatego była taka wściekła. W sumie nie byłoby to takie złe. Gdyby rzeczywiście była podejrzaną, zdecydowanie bardziej potrzebowałaby jego niż tego policjanta, będącego częścią ścigającego ją aparatu represji. Dlatego zapewnił pospiesznie:
— Tak, tak, to oczywiste, Basiu. Tylko wiesz, zanim udowodnisz swoją niewinność, może spotkać cię wiele przykrości. Wiem, co mówię, przecież od dziecka jestem o wszystko podejrzany na wieki wieków. I uwierz, to nie jest łatwe. Wszystko zdaje się sprzysięgać przeciw tobie, dowody są jednoznaczne, tylko ty wiesz, że na pewno tego nie zrobiłaś. To znaczy ja to też wiem, ale…
— Gdybym chciała, uwolniłabym się od podejrzeń w jednej sekundzie! — zapewniła buńczucznie, trzymając w ręku nożyk do cięcia papieru.
— Tak się tylko mówi.
— Ja to wiem — powiedziała z pełnym przekonaniem, które zastanowiło Bazylego.
— To dlaczego tego nie zrobisz?
— Bo nie! A jak nie przestaniesz gadać, to cię stąd wywalę!
— No, ale… przecież dyspozytorka powiedziała, żebyśmy wszyscy zostali na swoich miejscach, aż przyjedzie policja.
— Lepiej, żebym nie była podejrzana o dwa morderstwa. — Basia przy pomocy nożyka do papieru zaczęła rozcinać złożone wcześniej na czworo kartki. Robiła to tak energicznie, że wkrótce z dziesięciu dużych stron zrobiło się czterdzieści miniaturek. Prawie tyle, ile osób z korporacji Subfood pracowało na tym piętrze biurowca.
Copywriter spojrzał na byłą narzeczoną z mieszaniną strachu i zdziwienia. Nie poznawał jej. Tak, to prawda, zawsze była stanowcza i energiczna, ale nigdy nie widział u niej morderczych instynktów. Od lat była miłośniczką książkowych romansów i lubiła wyłącznie dobre, bezkrwawe zakończenia. Mimo tego, że potrafiła twardą ręką prowadzić firmę, w życiu postrzegała świat przez pryzmat uczuć. Tymczasem od samego początku dzisiejszej wizyty miał wrażenie, jakby chciała go zabić. A może… Tak, to możliwe. I co najważniejsze dające nadzieję!
Pewnie w jej związku z tym policjantem nie dzieje się najlepiej, stąd zdenerwowanie na byłego narzeczonego! Ona na pewno też żałuje ich rozstania. Przecież idealnie do siebie pasowali i kochała go bez cienia wątpliwości. Gdyby nie to jego głupie zapomnienie się z Agnieszką… A Basia z rozpaczy rzuciła się wtedy na pierwszego lepszego, który się nawinął. Czyli wszystko da się odwrócić!
— Basia, ja wiem…
— Bazyli, jeśli się nie zamkniesz natychmiast, wyrzucam cię za drzwi i nic mnie nie obchodzi, co powiedziała pani z policji. Zresztą możesz posiedzieć na krzesełku przy recepcji i na nich poczekać! — krzyknęła, a Jacak stwierdził, że proces odwrotu niefortunnych skutków ich rozstania musi jeszcze chwilę poczekać.
„Chociaż właściwie teraz nie da się tego zatrzymać — pomyślał copywriter. — To już tylko kwestia czasu, kiedy do siebie wrócimy. Oczywiste, że jest wściekła na swojego policjanta. Pewnie wypisuje na tych karteczkach wszystkie powody, przez które powinna się z nim rozstać. Sporo ich zrobiła, widać między nimi musi się naprawdę źle dziać. Tym lepiej, muszę się jedynie uzbroić w cierpliwość”.
Tymczasem Kotula podpisała niemal wszystkie z czterdziestu karteczek. Na niektórych widniały tylko imiona i ewentualnie pierwsza litera nazwiska, bo pełnego brzmienia nie była w stanie sobie przypomnieć. Gdy rozłożyła kartki na biurku i na nie popatrzyła, stwierdziła, że może nawet nie wszystkich podejrzanych tu umieściła. Na swoje usprawiedliwienie miała to, że tych osób było całkiem sporo. Taka większa klasa w szkole, przy czym z większością nie miała styczności. Ani w pracy, ani poza nią. Nie była fanką integracyjnych imprez firmowych i miała wrażenie, że wielu pracowników ceni ją również za to, że nie zmusza nikogo do udziału w tego typu spotkaniach. To jednak w tej chwili powodowało, że brakowało jej wiedzy o tych ludziach, która bardzo by się jej przydała.
„Czterdziestu podejrzanych, niezła gromadka — pomyślała. — No dobrze, Kamilę mogę od razu wykluczyć. Przecież cały czas siedziała w sekretariacie. — Chciała podrzeć kartkę podpisaną imieniem i nazwiskiem sekretarki, ale w ostatniej chwili powstrzymała dłoń. — No nie, nie cały czas, przecież nawet nie może mi dać alibi. Czy ona mogła mieć romans z Nikodemskim? Chyba nie. Facet był dość obleśny. — Basia wykorzystała fakt, że wprawdzie o umarłych nie można mówić źle, ale już pomyśleć to i owszem. Czemu nie? — Nie, Nikodemski nie był w typie Kamili. Chociaż co ja o niej wiem? W sumie i tak stosunkowo dużo w odróżnieniu od innych. Za to ona może się orientować lepiej od wszystkich, kto z kim kręci. Tylko ona wie, że Rafał to mój chłopak, a reszta to co najwyżej orientuje się, że kogoś mam. Tak, przydałaby mi się jej wiedza, ale najpierw muszę ją wykluczyć z podejrzanych… A właściwie po co ja się tym zajmuję?! Wystarczyłoby kilka moich słów i byłoby jasne, że nie musiałam się bać zwolnienia. Nawet jeśli takie polecenie przysłała centrala Subfoodu z Londynu. Winnego niech sobie szuka policja! Tylko nie wiadomo, kiedy oni go znajdą, a ja z pewnością nie mogę trafić do aresztu”.
Kotula spojrzała na Jacaka, który siedział teraz potulnie na krzesełku i milczał. Może nawet dla zabicia czasu wymyślał kolejną reklamę, na którą wziął zlecenie w tajemnicy przed swoją obecną narzeczoną. Basi było trochę żal Bazylego, ale jednocześnie była na niego wściekła, że pojawił się akurat dzisiaj. W dniu, kiedy zamordowano dyrektora do spraw personalnych w jej firmie! Kotula nie miała wprawdzie wątpliwości co do tego, że to nie Jacak zabił Nikodemskiego, lecz miała przeczucie, że swoją zdolnością przyciągania pechowych zdarzeń metafizycznie sprokurował to morderstwo.
„No dobra, czas się zastanowić, kto to zrobił. Im szybciej rozwiążę sprawę bez zdradzania swojego alibi, tym lepiej. To oczywiste, że za tą śmiercią musi stać jakieś uczucie. W końcu kryminał to taki romans, tyle że z trupem w tle. Tylko głupiec mógłby pomyśleć, że Nikodemskiego zabili, bo chciał kogoś zwolnić. — Prychnęła pod nosem. — Chociaż z drugiej strony ten jego fiołkowy krawat w różowe słoniki był kuszący. Idiota! Zawsze go zakładał, jak miał zwalniać ludzi. Wmówili mu na jakimś szkoleniu, że takie coś powoduje rozluźnienie zwalnianego. Że jak go wywali z pracy facet ubrany w śmieszny krawat, to wywalany będzie miał lepszy humor. A przecież jak tylko ludzie widzieli te jego różowe słoniki, od razu sztywnieli ze strachu. No, ale z powodu przypuszczeń nikt go raczej nie zabił. Jeśli już, to ten ktoś musiał mieć pewność, że będzie zwolniony. W salce konferencyjnej, gdzie znaleźli ciało, było sześć papierowych kartonów do spakowania zwalnianych pracowników. Czyli nawet gdyby chciano zwolnić mnie, pracę miało stracić jeszcze pięć osób. Kto to mógł być? Najłatwiej byłoby wyciągnąć tę informację od kogoś z działu personalnego. Piotrek Kaszlikowski pewnie jest w szoku po znalezieniu trupa. Najlepsza byłaby Hanka Smolarczyk. Ona chyba w ogóle nie ma uczuć. Podobno kiedyś otruła psa sąsiada, bo jej robił na wycieraczkę”.
— Przepraszam…
— Bazyli! — wrzasnęła Kotula, nie odrywając wzroku od kartek.
— Przecież ja nic nie mówię — bronił się copywriter.
— To ja, pani dyrektor. — Usłyszała głos Kamili. — Przyszli… — Zawahała się, jak ma określić gości. — Przyszła policja.
— To poproś ich.
Kotula wstała od biurka, żeby przywitać policjantów, ale gdy weszli, nie wiedziała kompletnie, jak ma zareagować. W drzwiach stał blady podkomisarz Rafał Martuś, a obok niego zakłopotany komisarz Gąsior. Nie mniej zdziwiony był copywriter, który wprawdzie dwa razy widział przelotnie obecnego chłopaka swojej byłej narzeczonej, ale bez problemu go rozpoznał, bo miał fotograficzną pamięć.
— Podkomisarz Martuś i komisarz Gąsior — wydukał niepewnie Rafał, a Basia z największym trudem powstrzymywała się od tego, żeby na niego nie nakrzyczeć. Pół dnia do niego wydzwania, a ten idiota staje sobie w jej drzwiach jak gdyby nigdy nic i się jeszcze przedstawia! Tak, zdecydowanie powinna go „obsobaczyć”, ale była zbyt zdziwiona, by to zrobić. A może po prostu bardziej zaskoczona powitaniem niż samym widokiem swojego chłopaka. Dlatego odpowiedziała na wpół automatycznie:
— W czym mogę panom pomóc?
— Przyszliśmy tu… w sprawie morderstwa… — dukał Martuś. Początkowe zakłopotanie jego partnera zamieniło się w rozbawienie, za to nie do śmiechu było samej Basi, choć w jej słowach nie sposób było nie dostrzec gryzącej ironii.
— Zatem proszę rozpocząć czynności i mnie przesłuchać. Zapewne dotarło już do pana podkomisarza, że to ja jestem główną podejrzaną, bo jedynie o mnie wiadomo, że miałam zostać zwolniona za pośrednictwem denata.
— Tak, dostałem takie zawiadomienie. Dlatego muszę panią przesłuchać…
— Już nie trzeba. — Jacak podniósł się z fotela i oświadczył mężnie: — To ja zabiłem tego faceta.
— Co?! — wyrwało się niemal równocześnie z czterech ust, bo wprawdzie sekretarka teoretycznie opuściła pokój, ale stała przy drzwiach z przyklejonym uchem.
— Mówię, że to ja go zabiłem — powtórzył copywriter. — Przechodziłem akurat obok jego pokoju, gdy usłyszałem, jak mówi do kogoś przez telefon, że Basia ma zostać zwolniona. Nie namyślając się ani chwili, wszedłem tam i udusiłem go jego krawatem w różowe słonie.
— A potem przyszedłeś tu do mnie poplotkować?! Przestań opowiadać głupoty! — zdenerwowała się Kotula.
— Mówię zupełnie serio. — Jacak podszedł do Martusia i wyciągnął w jego stronę ręce, jakby przekazując je do skucia kajdankami. — Panie podkomisarzu, proszę mnie aresztować i dać spokój Basi!
Komisarz Gąsior, gdy usłyszał od swojego partnera, że odpowiadają na wezwanie i jadą do biurowca Kotuli, w pierwszej chwili pomyślał, że ma jakieś omamy słuchowe. Albo że Martuś nie zrozumiał, co mówiła dyspozytorka. Ewentualnie, że Rafał chce zobaczyć, czy coś się przy okazji nie stało Basi. Lub że jedzie tam zasłonić ją własną piersią, by bronić jej przed kolegami z policji.
Ale tego, że jego partner ma zamiar prowadzić śledztwo, w którym główną podejrzaną jest jego narzeczona, absolutnie nie był w stanie przewidzieć. Ba, właściwie do momentu, w którym przekroczyli próg gabinetu Kotuli, Gąsior cały czas myślał, że Martuś żartuje. Dlatego nawet nie tracił czasu na odwodzenie go od tego niedorzecznego pomysłu. Kiedy jednak usłyszał, jak Rafał przedstawia się Basi, nie miał już wątpliwości: jego partner kompletnie zwariował!
Tylko co on, Gąsior, ma z tą wiedzą zrobić? Okoliczności sprawiły, że znajdowali się najbliżej miejsca zbrodni. Na dodatek pod Warszawą odbyły się krwawe porachunki chińskiej mafii i większość policjantów oraz techników miała zajęcie na najbliższe kilka godzin. Ale i tak na dobrą sprawę powinien powiedzieć: „Zabezpieczamy ślady i czekamy na przybycie innej grupy, która nie jest związana z główną podejrzaną”. Bo jak sprawa się rypnie, zanim zdążą złapać winnego, polecą obaj. Ba, nawet jak to się wyda dopiero wtedy, kiedy podejrzany zasiądzie na ławie oskarżonych, to jego adwokat może wywalczyć uniewinnienie, udowadniając, że prowadzący śledztwo policjanci byli stronniczy. Zatem pomysł, żeby to oni zajmowali się tą sprawą, zakrawał na szaleństwo.
Ale Gąsior zbyt dobrze znał Martusia, żeby podejrzewać go o jakiekolwiek szalone pomysły. Przynajmniej tak mu się do dzisiaj wydawało. Bo teraz już nie miał takiej pewności.
— Rafałku, naprawdę mam nadzieję, że wiesz, co robisz — powiedział do swojego partnera, który stał obok niego i wpatrywał się w denata, siedzącego sztywno na krześle, a szczególnie w jego krawat w różowe słonie.
Byli w salce konferencyjnej zwanej Wielką. Rozmiarów była rzeczywiście słusznych, w odróżnieniu od Małej, za to wyposażenie miała ubogie. Oprócz krzeseł i wielkiej czarnej szafy, w której goście Subfoodu wieszali płaszcze, stały tam jeszcze tablica magnetyczna i stół. A na nim było sześć kompletnie pustych i otwartych pudeł kartonowych. Martuś, kiedy już przestał się przyglądać Nikodemskiemu, który miał wciąż zdziwioną minę, zajrzał do tych specyficznych jednorazowych walizek, do których miał być spakowany cały dobytek zwalnianych osób, po czym odpowiedział Gąsiorowi:
— Oczywiście, że wiem.
— To czy byłbyś tak miły i mi to wyjaśnił? Bo wybacz, ale nie łapię. A jestem starszy stopniem…
— A czego nie rozumiesz? Prowadzimy śledztwo.
— Aha. Prowadzimy śledztwo. No to ciekawe. Nawet bardzo ciekawe. I rozumiem, że nie widzisz w okolicznościach sprawy niczego niewłaściwego, co utrudniałoby ci prowadzenie tego śledztwa?
— Nie widzę — odpowiedział Martuś bez przekonania, za to z zaciętą miną.
— Więc może ja ci to wyjaśnię…
— Daruj sobie. Wiem, co chcesz powiedzieć.
— Za to ja nie wiem, po co to robisz. I jeśli mi tego nie wytłumaczysz…
— Musisz mi zaufać. — Martuś spojrzał na Gąsiora błagalnie. — Nigdy cię o to nie prosiłem, ale tym razem to robię. Czy chociaż raz zrobiłem coś, czego musiałbyś się obawiać?
Komisarz popatrzył sceptycznie na młodszego partnera. To prawda, Martuś nigdy nie zrobił niczego takiego. Ale już sam fakt, że nie chciał się wyłączyć ze śledztwa, mimo że był związany z podejrzaną, był bardzo niepokojący i niezgodny z prawem. I trudno było przypuszczać, żeby ten stan miał się w jakiś cudowny sposób zmienić.
— Jest dwunasta zero zero — powiedział Gąsior, patrząc na zegarek. — Masz czas do szesnastej, wtedy powinni już pozbierać tych Chińczyków i zabezpieczyć, co się da. Jeśli przez cztery godziny nie znajdziesz mordercy, oddajemy tę sprawę na komendę.
— Cztery godziny mi wystarczą — powiedział zdecydowanym tonem podkomisarz, ale potem dodał już mniej pewnie: — Muszą mi wystarczyć.
— I zdajesz sobie sprawę, że nie będziemy mieli żadnych odcisków palców ani innych śladów, bo nie ma nam kto tego zabezpieczyć i zbadać? — zapytał na wszelki wypadek Gąsior, choć wiedział, że Martuś musi to brać pod uwagę. Dlatego nie czekał na odpowiedź, tylko zakomenderował: — No to bierzemy się do roboty. Pogadamy najpierw z tym gościem, który znalazł ciało.
Wicedyrektor działu ds. personalnych Piotr Kaszlikowski siedział w gabinecie, który dzielił ze swoim zwierzchnikiem. Nie było to przesadnie duże pomieszczenie, podobnie jak sam dział, a właściwie ta jego cześć, która znajdowała się w tym biurowcu. Oprócz nich pracowały tu jeszcze dwie kobiety, Hanna Smolarczyk i Weronika Cikacz, siedzące w pokoju po drugiej stronie korytarza.
Biurko denata znajdowało się pod oknem, za to jego zastępca miał miejsce bliżej drzwi. Dlatego, gdy policjanci weszli, od razu zobaczyli, jak Kaszlikowski tępo wpatruje się w przestrzeń przed sobą. Prawie nie zareagował na ich wejście, choć zdawał sobie sprawę, że nie jest już sam. Gąsior pomyślał nawet, że powinni chwilę poczekać z jego przesłuchaniem, aż szok kadrowego minie. Ale Martuś zapytał:
— Możemy porozmawiać?