Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ania i Kornel muszą zweryfikować swoje wyobrażenia, zawodowe plany i marzenia o wspólnej przyszłości. A nieprzemyślana decyzja Słomkowskiej, by na siłę wciągnąć Falickiego w realizację ambitnego, lecz niszowego filmu, wywróci jej życie do góry nogami i pociągnie za sobą wiele nieprzewidzianych konsekwencji. Miłość kreowana przez komedie romantyczne ma niewiele wspólnego ze zwyczajną miłością, nawet jeśli przeżywa się ją z najbardziej rozpoznawalnym i uwielbianym aktorem amantem.
Ani i Kornelowi towarzyszyć będą intrygi zawistnych osób z branży filmowej, zmyślone historie ich życia opisywane w brukowcach i oczywiście nieodłączny chwytliwy dziennikarz, słynny paparazzi Superkiewicz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 260
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział pierwszy
W którym jesteśmy na premierze najnowszego filmu Kornela Falickiego, a pani Katarzyna Słomkowska czeka na Wielką Katastrofę.
„Uśmiechaj się, pamiętaj, uśmiechaj się. Udawaj, że to cię całkiem nieźle bawi. On siedzi obok i na pewno cię obserwuje. Musi myśleć, że ten film ci się podoba. To jego najnowsza premiera, szansa na powrót na top, powinnaś go wspierać. No dobrze, nie musisz być zachwycona, ale musisz przynajmniej choć trochę aprobować to, co on robi. Niech nie myśli, że go potępiasz, że po raz kolejny zagrał w głupiej komedii romantycznej, na którą pewnie nie przyjdzie pies z kulawą nogą, bo znów ktoś zapomniał napisać do niej scenariusz... Boże, co za szmira!”.
Ania Słomkowska z najwyższym trudem powstrzymała się, aby swojej ostatniej myśli nie wypowiedzieć na głos. Zrobiłaby tym przykrość nie tylko siedzącemu obok niej narzeczonemu, Kornelowi Falickiemu, gwiazdorowi komedii romantycznych, ale i całej ekipie, która wraz z rodzinami i zaproszonymi, ściśle wyselekcjonowanymi gośćmi, oglądała na sali premierę kontynuacji kinowego hitu z zeszłego roku. Ta nowa część nosiła tytuł Miłość w promocji. Nieoczekiwana zmiana ról.
„Tak, pewnie, że nieoczekiwana – prychnęła w myślach Ania. – Przecież nic tu z niczego nie wynika i nic nie trzyma się kupy. No i po co on się słucha tych wszystkich głupich rad?! A tego dziadka, to bym najchętniej zamordowała! I ci wszyscy ludzie na premierze. Czy im się to naprawdę podoba? Nie mają za grosz smaku? A może udają? A Kornel? Nie, nie spojrzę na niego, bo mógłby się domyślić, że ten film mi się nie podoba. Ale on też pewnie nie jest nim zachwycony. – Zerknęła dyskretnie kątem oka, żeby Falicki nie zobaczył jej ruchu głowy. – No tak, uśmiecha się. Ale nie ma wyjścia. Musi się uśmiechać. Jest aktorem, dla niego to żaden problem uśmiechać się i płakać na zawołanie... Ale ja nie dam rady! Nie wytrzymam tutaj!”.
Ania podniosła się z krzesła, lecz przez chwilę nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Najkrótsza droga do wyjścia prowadziła obok siedzącego Kornela. Z kolei naokoło, aby pozostać niezauważoną, musiałaby się czołgać po podłodze. Choć z drugiej strony liczenie na to, że nikt nie zauważy jej wyjścia, było dużą naiwnością, szczególnie że Ani wydawało się, że mimo wszystko nie tylko ona jest zażenowana tym, co dzieje się na ekranie, i niektórzy oglądają czubki swoich butów. Zatem sporo osób dostrzegłoby jej przyziemną ucieczkę.
– Coś się stało? – Usłyszała szept Falickiego.
– Niedobrze mi... To znaczy zaszkodziło mi coś z obiadu.
– Wyjść z tobą? – zapytał Kornel, a Ania odniosła wrażenie, że w jego tonie było coś z błagania. I nawet może ulitowałaby się nad nim, gdyby nie to, że po wyjściu z sali musiałaby albo konsekwentnie udawać nudności, albo powiedzieć mu wprost, co myśli o tej Nieoczekiwanej zmianie ról.
– Nie, nie, zostań. Dam sobie radę.
Słomkowska pospiesznie opuściła salę, pozbawiając się możliwości obejrzenia ciągu dalszego owej komedii romantycznej. Być może, gdyby tego nie zrobiła i zobaczyła, co się potem stało, cała historia potoczyłaby się zupełnie inaczej... Ale nie uprzedzajmy faktów. Na razie bowiem nasza bohaterka wyszła na korytarz, zostawiając na swoim miejscu nieszczęśliwego Falickiego. Usprawiedliwiała się przed sobą w duchu, że naprawdę zrobiło jej się niedobrze i gdy tylko wyszła do niemal zupełnie pustego foyer, zaczerpnęła pospiesznie powietrze, oddychając po chwili z ulgą. Potem przez moment stała, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Sądząc po rozwoju akcji, do końca filmu pozostało jakieś pięć, góra dziesięć minut. Choć z drugiej strony po takim gniocie równie dobrze można było oczekiwać jakiejś półgodzinnej dłużyzny na koniec. Może więc powinna spokojnie pójść do toalety, spędzić tam jakiś kwadrans i wyjść, jak już całe foyer ponownie się wypełni lub przynajmniej będzie na to szansa?
– Pani też uważa, że ten film to szmira? – Usłyszała nagle głos z boku. Przyjrzała się rozmówcy. Jego twarz nic jej nie mówiła. Ale nie musiała mówić, bo mimo tego, że była zaręczona z filmowym gwiazdorem, to od branży trzymała się raczej z daleka, pojawiając się na imprezach absolutnie wyjątkowo.
– Skąd pan wie?
– Widzę na pani twarzy wyraźny niesmak... Może ja się przedstawię. Łączyński jestem. W napisach na końcu filmu będę jako drugi reżyser. Ale tak naprawdę nie mam nic wspólnego z tym gniotem. Siedziałem w biurze, koordynowałem, co się działo na planie, i mówiłem wszystkim, że to będzie szmira nad szmirami, która nigdy nie powinna trafić do produkcji... Pani mam nadzieję nie ma nic wspólnego ze scenarzystą? – Drugi reżyser spojrzał zaniepokojony na Anię.
– Nic a nic – odpowiedziała rozbawiona rozmówcą.
– Zresztą Bogiem a prawdą ten scenarzysta też niewiele winien. Początkowo to nawet nie było takie najgorsze, choć parę poprawek by się przydało. Ale wzięła się za to Tatiana Bizun, pani wie, ta producentka Nieoczekiwanej zmiany ról. I kompletnie już popsuła tekst. Jak zresztą chyba cały ten film.
– Nie lubi jej pan?
– Nie cierpię babsztyla – wyznał z rozbrajającą szczerością Łączyński. – I mogę to pani powiedzieć wprost, bo akurat nie interesuje mnie, co ona o mnie pomyśli. Wiem, że trzeba się od niej trzymać z daleka, bo robienie z nią filmu nie ma najmniejszego sensu. I żeby mi nie wiem jakie pieniądze dawali, to więcej nie popełnię tego błędu. I nawet jeśli ją pani zna, może jej to pani powtórzyć.
– Coś o niej słyszałam, ale nie poznałam jej. – Wyciągnęła do reżysera dłoń. – Ania Słomkowska. Jestem narzeczoną Kornela Falickiego.
– Ach, kojarzę, on panią wygrał w jakiejś promocji czy coś? – Łączyński zrobił tak zabawną minę, lustrując Anię, że nie była w stanie obrazić się na niego.
– Wydawało mi się, że to ja go wygrałam na promocji, ale nie będę się spierać – odpowiedziała z uśmiechem. – Ale skoro pan wiedział, że to taka szmira, to czemu brał pan w tym udział?
– Z czegoś trzeba żyć. No i jakoś dotrwać do zrobienia własnego filmu. Na szczęście to już niedługo. Udało mi się poskładać budżet na mój debiut. Jako reżyser i scenarzysta. Pewnie będą mnie grali tylko na festiwalach i w kinach studyjnych, ale przynajmniej nie będę się musiał wstydzić tego, co zrobiłem. Pani wie, że oni wszyscy – pokazał gestem głowy na salę kinową – myśleli, że ja tak dla żartu mówię, że to szmira? Oni nawet, jak widzieli już prawie zmontowane sceny, śmiali się do rozpuku. O, i jeszcze cały czas udają, że ten film jest zabawny. – Usłyszeli śmiech dobiegający z sali. – To pewnie ta scena, jak on się oświadcza w trakcie leczenia kanałowego. Żenada.
– A o czym jest pana film?
– Dramat psychologiczny. Trudna relacja między mężczyzną a kobietą. Ona zaczyna zarabiać więcej od niego i robi się problem, bo on nie potrafi tego zaakceptować. Ma tytuł Gorszy gatunek mężczyzny. Moja adaptacja sztuki takiego mało znanego dramaturga, Getnera.
– Ale on chyba pisze głównie takie romantyczne komedie kryminalne?
– Też. Ale ten tekst jest inny, a po moich poprawkach, to w ogóle będzie super...
– A nie znalazłaby się tam rola dla Kornela?
– Pani jest jego agentką? – Łączyński spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– Nie, ale chciałabym, żeby w końcu zagrał w czymś, co da się oglądać.
– On aktorem chyba faktycznie jest niezłym. No i od dawna podobno nie pije, a to dla mnie ważne, bo ja nie toleruję żadnego grania pod wpływem alkoholu czy czegokolwiek innego. A to, powiem pani, prawdziwa zmora na planach. – Drugi reżyser podrapał się w głowę. – Tylko ja nie mam na niego budżetu, u mnie to generalnie za grosze będzie się grało.
– To nieważne... – Ania chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w tej chwili drzwi sali kinowej otworzyły się i zaczęli się przez nie wysypywać widzowie.
– Jakby faktycznie nie chciał za dużo kasy, to tu są moje namiary. – Łączyński podał Słomkowskiej swoją wizytówkę. – Najlepiej mnie łapać telefonicznie, ale w tygodniu bardzo często bywam też pod tym adresem. – Pokazał na wizytówkę. – To spływam. Na szczęście zdążyłem się najeść, ale jakbym musiał trochę dłużej poprzebywać wśród tych zadowolonych gęb, to obawiam się, że wszystko bym zwrócił prosto na stół.
Ania zazdrościła reżyserowi, bo sama również miała ochotę stąd jak najszybciej zniknąć. Ludzie wychodzący z sali byli mocno rozbawieni i cały czas przerzucali się różnymi cytatami z filmu albo opisami konkretnych scen, które w ich opinii miałyby być niewiarygodnie zabawne. Zdaniem Słomkowskiej były zaś po prostu żenujące. Dlatego schowała się za filarem i obserwowała ekipę filmową, gości i ich rodziny zachwycone Nieoczekiwaną zmianą ról. Po chwili zobaczyła też Kornela, który rozglądał się, wyraźnie szukając jej wzrokiem. Co i raz ktoś go jednak mijał, uśmiechał się, chyba nawet gratulował mu kolejnej roli, dlatego choćby z grzeczności musiał przerywać poszukiwania.
Słomkowska zastanawiała się, czy nie przemknąć w kierunku toalety i dopiero po kilku minutach wyjść stamtąd ze zbolałą miną. Ale uznała, że nie ma siły na robienie przedstawienia i po prostu ruszyła w stronę narzeczonego. Szło jej się tak, jakby niosła na plecach przynajmniej pięćdziesiąt kilogramów. Uznała jednak, że to efekt tego, iż boi się spotkania z Kornelem i powiedzenia mu prawdy o filmie. Była w tym na pewno część prawdy. Ale druga jej część kryła się za plecami Ani. Nazywała się Tatiana Bizun, a jej ciężki wzrok spoczywał na plecach Słomkowskiej, czyniąc kolejne kroki Ani bardzo trudnymi.
„Jak on mógł się związać z kimś takim? – prychnęła z pogardą. – Ani to ładne, ani mądre. I nawet jej się nie chciało z grzeczności wytrzymać na sali do końca projekcji, żeby oklaskiwać swojego mężczyznę. Kornel zdecydowanie zasługuje na kogoś lepszego, kto lepiej zrozumie potrzeby rozwoju jego kariery!”.
Pani Katarzyna Słomkowska czekała na katastrofę... Przepraszam, na KATASTROFĘ! Była absolutnie pewna, że nadejdzie. Zaś każdy dzień, który ją rozczarowywał pod tym względem, przynosił również dodatkową dawkę niepokoju. Bo skoro katastrofa nie nadchodziła, to trzeba się było liczyć z tym, że kiedy w końcu jednak przyjdzie, będzie wprost katastrofalna. Będzie katastroficznie katastrofalną katastrofą. O ile nie nawet megakatastroficznie megakatastrofalną megakatastrofą. I to dopiero byłaby nieodwracalna katastrofa. Dlatego pani Katarzyna uważała, że najlepiej byłoby, gdyby owa katastrofa nadeszła niedługo, bo wtedy mogłaby przyjąć rozmiary akceptowalne, w granicach rozsądku i niezagrażające życiu jej bliskich.
Bo w jej nieuchronność nie sposób było wątpić! Słomkowska była o tym przekonana od samego początku znajomości jej córki z Kornelem Falickim. To prawda, była tym związkiem absolutnie zachwycona i sama się do niego mocno przyczyniła. Uważała poprzedniego narzeczonego Ani, będącego księgowym, za skończonego nudziarza, przez którego jej córka nigdy nie zazna romantycznej miłości, niezbędnej każdej kobiecie. A Falicki na tego typu uczucie nadawał się idealnie! Etatowy bohater komedii romantycznych, obiekt westchnień milionów Polek. W takim, to się tylko zakochać, przy odrobinie szczęścia spędzić kilka wspólnych miesięcy, a potem wspominać po kres dni romantyczne chwile, spuszczając zasłonę milczenia na porzucenie.
No ale czyż można mieć pretensje o porzucenie do kogoś takiego jak Falicki? To przecież absolutnie i zupełnie zrozumiałe. Ktoś, do kogo wzdychają te miliony, nie może się ograniczać do tej jednej, jedynej. On ma wręcz obowiązek być niestałym w uczuciach, żeby nie pozbawiać nadziei tych rzesz kobiet spragnionych romantycznego uczucia ze swoim idolem.
Tymczasem jednak związek córki pani Słomkowskiej z aktorem trwał już niemal rok i nic nie zapowiadało jego końca. Amant właściwie zniknął z tabloidów, nie było słychać o żadnych jego romansach czy skandalach. Kilka razy pojawiały się ledwie wzmianki, że wciąż pozostaje w szczęśliwym związku z nikomu nieznaną nauczycielką języka polskiego. Bo kogo mogło interesować czyjeś życie pozbawione dramatycznych momentów, a będące nieprzyzwoitą sielanką? Owszem, przy świętach takie materiały dobrze by się sprzedawały, ale wymagałyby dodatkowych sesji zdjęciowych. A pani Katarzyna wiedziała, że córka zawsze odsyłała z kwitkiem ewentualnie zainteresowane redakcje.
– Kiedy to się skończy? – mruczała pod nosem, przerzucając strony kolorowych czasopism zajmujących się dogłębnymi badaniami znanych i lubianych. Informowały one o wielu rozstaniach i powrotach. Czasami zresztą w numerach ukazujących się w tym samym momencie jedna i ta sama para wyznawała sobie miłość oraz informowała o rozstaniu. Gazety te uparcie jednak milczały na temat tego, jak mają się sprawy między jej córką a ukochanym, co niezmiernie złościło panią Katarzynę. – Przecież Kornel na pewno kogoś poznał na planie Nieoczekiwanej zmiany ról. Ci paparazzi dzisiaj tacy leniwi, nic nie wywęszyli.
Pani Katarzyna odłożyła ze złością gazetę i zerknęła łakomie w stronę kredensu. Były w nim schowane talie kart, w przeszłości używane przez nią do przewidywania przyszłości. Jednak od czasu, gdy zaczęła się regularnie spowiadać u księdza Władysława, nie mogła z nich skorzystać w tym celu, bo każdą taką próbę musiała solidnie odpokutować.
Ale ile można żyć w niepewności co do dalszych losów uczucia własnej córki?!
– Przecież muszę być przygotowana na to, co się zdarzy – tłumaczyła się sama przed sobą, zbliżając się coraz bardziej do kredensu. – To tak łatwo zakazać wróżenia, że to niby jest grzech. Jakby jeszcze ksiądz mi chciał powiedzieć, co się z nią stanie. Ale on tylko mówi, że jeden Bóg to raczy wiedzieć. A przecież te wróżby tylko zaglądają w to, co Bóg już wie. – Otworzyła szufladę kredensu i tęsknie spojrzała na talię kart, która od dawna służyła co najwyżej do brydża ze znajomymi. – A jak nie zagląda, to co Bogu szkodzi, że człowiek się trochę pobawi kartami i powyobraża sobie, jak ta przyszłość mogłaby wyglądać? Ot, rozłożę sobie karty i... – Chwyciła jedną z talii, ale w tym samym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Opakowanie z kartami wypadło z dłoni pani Katarzyny. – A kogo tam licho niesie?! Chyba to nie on znowu? Ileż można nachodzić obcych ludzi?!
Kobieta stała przez chwilę bez ruchu, w nadziei, że to ktoś tylko przypadkiem zadzwonił do jej drzwi. Niestety dzwonek się powtórzył, a po chwili przeszedł w natarczywe pukanie. Słomkowska, marudząc pod nosem, poszła w kierunku korytarza. Wyjrzała przez wizjer i najchętniej dalej by udawała, że jej nie ma w domu, ale wiedziała, że to nierealne.
– Pani Katarzyno, jest tam pani? – Usłyszała głos sąsiada z góry, dentysty Kąkolika.
– Nie ma mnie – odpowiedziała natychmiast.
– Ale pani jak zwykle dowcipna.
„A pan jak zwykle nudny – pomyślała Słomkowska. – A jaki dziś rozmowny. Tyle słów to chyba nie słyszałam od niego od samego początku, jak go znam. Zawsze zapomina języka w gębie na mój widok, coś tam duka, że się nie mogę powstrzymać, żeby mu nie dogadać. Ano tak, pewnie dlatego, że rozmawiamy przez drzwi, to tyle mówi. Ale co go napadło, żeby znowu do mnie przyłazić? Już się nie mam jak go pozbyć. Od czasu, kiedy się wprowadził pół roku temu, to puka do mnie pięć razy w tygodniu. A to cukru dla mamusi chce pożyczyć, a to soli jej potrzeba. Nie mógłby od kogo innego pożyczać? Tylko mi czas nie wiadomo po co zabiera. Żeby on nie był dentystą, to może jeszcze jakoś bym go strawiła. Ale ja od dziecka nie lubię dentystów!”.
– Otworzy mi pani? Ja tylko na chwilkę.
Pani Katarzyna niechętnie odsunęła zasuwkę i otworzyła drzwi. Minę miała raczej marsową, co spowodowało, że uśmiech zamarł na ustach pana Kąkolika. Słomkowska czekała, aż sąsiad się odezwie, ale ten milczał jak zaklęty.
– No słucham pana. Co tym razem?
– Co to ja tego... chciałem tego... właśnie tego...
– Tego to ja właśnie nie wiem. Nie jestem jasnowidzką.
– To ja... może mamy mojej zapytam...
– A ona jest jasnowidzką? – zapytała z kpiną w głosie pani Katarzyna.
– Znaczy tego... trochę tak... – odpowiedział na wpół automatycznie sąsiad.
– Naprawdę? – zdziwiła się Słomkowska, a Kąkolik po raz pierwszy poczuł zainteresowanie w jej głosie. I choć matka kiedyś mu powiedziała, że przewidziała odejście jego ojca i parę innych rzeczy, to wiedział doskonale, że z jasnowidztwem nie ma nic wspólnego. Mimo to, niemal wbrew sobie, powiedział:
– Tak.
– Chiromantka?
– Że co proszę?
– No czy z ręki wróży? – dopytywała się pani Katarzyna.
– Nie... Raczej nie...
– To co? Karty? – Kąkolik pokręcił przecząco głową. – Nie? Szklana kula? Też nie? Gwiazdy? Nawet gwiazdy nie? To co?
– Mama ma... swoje sposoby... – powiedział wymijająco Kąkolik.
– Fusy?
– To jest... taka jej tajemnica.
– A, rozumiem. – Pokiwała głową pani Katarzyna. – Nie wnikam, rozumiem, tajemnica zawodowa. W sumie nieważne jak, ważne, żeby skutecznie. A właśnie, jaką skuteczność ma mamusia?
– Z tego, co się orientuję..., stuprocentową.
– To fantastycznie! To ja bym miała jedną taką małą prośbę do pana. Jeśli mogę?
– Oczywiście! – zapewnił z entuzjazmem Kąkolik.
– Moja córka jest od roku związana z tym aktorem, Kornelem Falickim.
– A tak, chyba ich tu nawet widziałem.
– No właśnie. I jestem ciekawa, kiedy on ją rzuci.
– A... dlaczego miałby ją rzucić? Wyglądał na zakochanego.
– Długo by to tłumaczyć – powiedziała wymijająco. – Dowie się pan tego od mamusi? Będę zobowiązana.
– Postaram się.
– To świetnie. Proszę mnie koniecznie odwiedzić, jak będzie pan już wiedział coś konkretnego.
Słomkowska zamknęła drzwi przed nosem sąsiada. Kąkolik stał przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu odwrócił się i ruszył schodami na górę, powtarzając wciąż w myślach:
„Ale wpadłem. Jak śliwka w kompot. Co mnie podkusiło z tą jasnowidzką? Teraz to już na pewno nigdy się z nią nie umówię. Zresztą i tak byłem bez szans. Będę samotny do końca życia”.