Nie pozwól jej zostać - Nicola Sanders - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Nie pozwól jej zostać ebook i audiobook

Sanders Nicola

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

23 osoby interesują się tą książką

Opis

Gdy bezpieczny dom staje się śmiertelną pułapką…

Joanne jest szczęśliwą żoną i matką. Razem z Richardem i malutką Evie mieszkają w pięknym domu, prowadząc dobre, spokojne życie.

Tę idyllę przerywa pojawienie się dwudziestoletniej córki Richarda. Chloe nie kontaktowała się z ojcem od dwóch lat, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że nie akceptuje jego nowego związku. Teraz jednak wyciąga rękę na zgodę. Wprowadza się i proponuje pomoc w opiece nad przyrodnią siostrą.

Urocza Chloe pokazuje zupełnie inne oblicze, gdy tylko Richarda nie ma w pobliżu. Joanne żyje w coraz większym strachu, ale nikt inny nie zauważa zagrożenia. Czyżby Jo traciła zmysły? A może popełniła straszliwy błąd, pozwalając pasierbicy z nią zamieszkać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 35 min

Lektor: Wiesław Marcysiak
Oceny
4,5 (249 ocen)
162
57
22
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Nie pozwól jej zostać" Nicoli Sanders to thriller w klimacie domestic noir, który wywołał we mnie skrajne emocje. Początek wydawał się bardzo schematyczny, do tego stopnia, że sprawdzałam, czy nie czytałam już wcześniej tej książki. Okazało się jednak, że to nowość, więc nie miałam wcześniej takiej okazji. Zapewne i wy spotkaliście się już z tak popularnym motywem fabularnym: wdowiec, który zakłada nową rodzinę, kupuje dom i cieszy się narodzinami dziecka. Niespodziewanie na progu jego domu pojawia się dwudziestoletnia córka z poprzedniego małżeństwa, tzw. ukochana córeczka tatusia, i wywraca życie swojej macochy do góry nogami. Brzmi znajomo, prawda? Mimo to postanowiłam kontynuować lekturę i w drugiej połowie książki akcja zaczęła nabierać tempa, a ja nie mogłam się połapać, kto jest czarnym charakterem. Prawdziwy rollercoaster i tornado w jednym. Historia zaczęła przyspieszać, a wszystkie informacje zaczęły układać się w spójną całość. Ale czy na pewno? Po przeczytaniu ostatniego...
40
Menhit

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka od początku bardzo wciaga. Główna bohaterka co prawda nie jest najbystrzejsza, ale mimo to książkę bardzo dobrze się czyta, a wręcz nie idzie się od niej oderwać. Polecam.
10
SowiDwor

Z braku laku…

Główna bohaterka za długo narzeka, zbyt późno działa. przewidywalna akcja. Dwie gwiazdki z litości.
10
Olga12201986

Całkiem niezła

Wielkie.. rozczarowanie Książka ma potencjał, dobrze się słucha, ale nie spójność i naiwność bohaterów zepsuły całość wrażenia. Jednakże za zgrabnie opowiedzianą historie mocne trzy gwiazdki .
10
Gonia889

Nie oderwiesz się od lektury

po prostu rewelacja!
10

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Don’t Let Her Stay

Copyright © Nicola Sanders, 2023

Copyright © for the Polish translation by

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Redaktorka inicjująca: Paulina Surniak

Redaktorka prowadząca: Anna Rychlicka-Karbowska

Marketing i promocja: Marta Kujawa

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

Projekt okładki: Magda Bloch

Fotografie na okładce: © timnewman | iStock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68158-74-8

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

Prolog

 

 

 

– Tylko się nie obudź. Proszę, nie budź się.

Błaganie mojej czteromiesięcznej córeczki, aby zasnęła albo spała dłużej, nigdy wcześniej się nie sprawdziło. Bóg wie, że próbowałam. Nie wiem, dlaczego spodziewam się, że tym razem będzie inaczej. Ale pozostało mi tylko błaganie.

Trzymam ją tak blisko piersi, że muszę ciągle sprawdzać, czy nie robię jej krzywdy. Czuję jednak, jak się porusza, a to niechybny znak, że zaraz się obudzi. Jak się obudzi, będzie płakać, bo zawsze płacze. A jak będzie płakać, to zginiemy.

Robię wszystko, co w mojej mocy, abyśmy wydostały się stąd żywe. I jestem tak blisko. Staję przy drzwiach wejściowych. Otwieram je i wymykam się tak cicho i szybko, jak to tylko możliwe.

Na zewnątrz jest ciemno. I cicho tak, że nawet chrzęst żwiru pod stopami zdradza moją obecność. Ale nie mogę teraz zwolnić. Mamy tylko kilka sekund. Podbiegam do range rovera i kucam obok tylnego koła, szukam dłonią zapasowego kluczyka, który przyczepiłam do nadkola. Kiedy naciskam kluczyk, samochód miga światłami i wydaje dźwięk, głośny niczym trąba. Zatrzymuję się z walącym sercem i nasłuchuję. Nic. W samochodzie zapala się lampka, kiedy otwieram drzwi. Gwałtownie sięgam, aby ją wyłączyć. Z trudem wkładam Evie do fotelika. Zupełnie jak lalka, Evie otwiera nagle oczy. Potem usta. Szeroko.

– Evie, proszę, nie płacz. Kochanie, proszę, nie płacz. – Wstrzymuję oddech.

Evie ziewa.

Delikatnie zamykam drzwi, ale trzęsę się tak bardzo, że kluczyk wypada mi z ręki. Przykucam i szukam go w ciemności.

Proszę, nie płacz. Proszę, nie płacz. Trafiam palcami na plastikowy kwadrat.

Dzięki Bogu. Mam go. Wstaję w momencie, gdy okno na piętrze rozświetla się, rzucając blask na samochód.

Nic na to nie poradzę. Odwracam się i patrzę na dom, chociaż tracę cenną sekundę. To okno pokoju dziecięcego. To jedyne włączone światło w domu.

Zasłaniam dłonią usta, gdy ona pojawia się w oknie i uderza dłońmi płasko o szybę, a za nią unosi się ciemny dym.

Nasze spojrzenia się spotykają.

Odwracam się, zamykam w samochodzie i odjeżdżam.

 

Rozdział pierwszy

 

 

 

Trzy tygodnie wcześniej

 

Oscar leniwie szczeka, gdy słyszę, jak furgonetka wjeżdża na żwir. To szczeknięcie jest tylko na pokaz. Oboje wiemy, że pozwoliłby intruzowi wejść do środka, merdając ogonem na złodzieja i kładąc łapy na jego klatce piersiowej. To stary czekoladowy labrador, który kocha wszystkich i wszystko, nawet kota sąsiada.

Odchodzę od łóżeczka do okna. To listonosz. Wchodzi po schodach do frontowych drzwi i kilka sekund później słyszę brzęk klapki. Przy bramie jest skrzynka na listy, ale kiedy jestem sama w domu – a tak jest przez większość dni – lubię zostawiać bramę szeroko otwartą. Wtedy czuję się mniej samotna, bo wiem, że każdy może podjechać pod sam dom bez konieczności dzwonienia domofonem. Richard się z tym nie zgadza. Mówi, że to nie jest bezpieczne, a ja wtedy przewracam oczami. Wioska jest urocza, ale raczej senna, a ten wspaniały wiejski dom jest jak forteca. Kiedy wprowadziliśmy się tu, Richard był tak zaniepokojony tym, że Evie i ja jesteśmy tu całkiem same, że kazał założyć zamki we wszystkich oknach.

Patrzę na Evie śpiącą w łóżeczku, rozłożyła rączki i nóżki jak rozgwiazda. Naciągam na nią koc i całuję jej miękki, różowy policzek. Nawet nie drgnęła. Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że nadejście poczty to najbardziej ekscytujące wydarzenie w ciągu całego dnia, roześmiałabym się. Ale teraz, kiedy zbiegam po schodach, czuję lekki dreszczyk emocji, że może być coś dla mnie wśród listów i rachunków zaadresowanych do Richarda. Może jakiś magazyn? Najnowszy numer „Domu i Ogrodu”? To kolejna rzecz, z której jeszcze rok temu bym się zaśmiała. Teraz już nie. Mogłabym spędzić dobrą godzinę, może nawet dwie w bujanym fotelu w pokoju dziecięcym, przeglądając modne łazienki, wiejskie oranżerie – może powinniśmy w następnej kolejności, po remoncie kuchni, taką kupić. Tylko nie zrobiłam nic w sprawie remontu kuchni. Wycięte z magazynów zdjęcia wciąż wiszą z zawiniętymi rogami na tablicy magnetycznej w moim gabinecie, gdzie chciałam projektować. Richard ma swój gabinet na dole, przestronny pokój z dużym dębowym biurkiem, biblioteczką na całej tylnej ścianie i balkonowymi drzwiami otwierającymi się na patio. Jednak rzadko korzysta z tego gabinetu. Nie lubi przynosić pracy do domu.

Moje biuro jest mniej okazałe, to po prostu pokój z biurkiem i szafką na moje prywatne dokumenty. Położyłam w nim ładną tapetę i poprosiłam Simona, naszego ogrodnika, aby powiesił dużą tablicę magnetyczną na ścianie, ponieważ Richard nie wie, którym końcem młotka wbija się gwoździe.

Miałam wtedy wielkie plany związane z tym domem. Byłam w ciąży, przeszłam etap mdłości, a hormony we mnie sprawiały, że byłam nieprzytomnie szczęśliwa. Wciąż naiwnie wierzyłam, że będę miała energię, aby to wszystko zrobić, i że posiadanie dziecka będzie niczym spacerek po parku, tyle że moje piękne dziecko nie chce spać. To znaczy, śpi. Chyba pięćdziesiąt milionów razy drzemie w nocy, a między drzemkami budzi się i płacze, dopóki nie zostanie nakarmione. Obecnie brutalna rzeczywistość jest taka, że czasami rano jestem zbyt zmęczona, by umyć włosy.

Pochylam się, aby podnieść pocztę, z Oscarem u boku i wzdycham, przeglądając stos listów. Chyba będę musiała znaleźć coś innego na zabicie czasu, bo dzisiaj nie ma dla mnie poczty.

Kładę pakiet listów na stoliku, wszystkie starannie uporządkowane według rozmiaru – „Kronika Inwestorska” na dole, rachunki i mniejsze koperty na górze. Jest też duży list z Amsterdamu, który, jak zakładam, jest związany z konferencją, na którą Richard jedzie za trzy tygodnie. Wrzucam go na sam dół. Jeden list ześlizguje się na podłogę. Podnoszę go i odwracam w dłoni. Jak wszystkie inne, jest zaadresowany do Richarda, ale ten jest napisany odręcznie, a pismo najwyraźniej wygląda na kobiece. Odwracam go, ale nie ma adresu zwrotnego, żadnego wskazania, od kogo jest. Natychmiast do głowy przychodzi mi Isabella, piękna Isabella, była narzeczona Richarda. Wiem, że są w kontakcie, chociaż jest dla mnie tajemnicą, dlaczego wysłałaby mu odręcznie napisany list. Może to zaproszenie na jakieś wydarzenie. Specjalne zaproszenie. Specjalne wydarzenie. Tylko dla niego. Żadnej osoby towarzyszącej.

Nagle bardzo chcę się dowiedzieć. Obracam list między palcami. Rozważam starą sztuczkę z parą, aby go otworzyć, choć podejrzewam, że to już nie działa.

Podmuch zimnego powietrza sprawia, że pod­skakuję.

– Cześć, pani A.

– Roxanne! – Śmieję się, przyciskając kopertę do piersi. – Przestraszyłaś mnie. Czy to już ta godzina?

Roxanne opiera rower o ścianę na zewnątrz i wchodzi, zamykając drzwi frontowe.

– Przepraszam, że panią przestraszyłam – mówi, odsuwając kaptur. – Powinnam była zadzwonić do drzwi. Myślałam, że będzie pani na górze z Evie.

Macham lekceważąco ręką.

– Evie szybko zasnęła. Już minęło co najmniej piętnaście minut. To chyba rekord. Sprawdzałam pocztę.

– Dobrze, w takim razie zacznę, pani A.

Prosiłam Roxanne pięćdziesiąt razy, żeby mówiła do mnie Joanne, ale ona nigdy tego nie robi. Zawsze jestem panią A, chociaż ona musi mieć około dwudziestu pięciu, może dwudziestu ośmiu lat, co czyni mnie starszą od niej o jakieś pięć lat.

Wiesza kurtkę w małym pomieszczeniu przyległym do korytarza, gdzie trzymamy parasole, płaszcze przeciwdeszczowe, kalosze… Przechodzi prosto przez podwójne drzwi do dużej kuchni po wózek ze środkami czyszczącymi ze spiżarni-pomieszczenia gospodarczego. Jestem tuż za nią.

– Napijesz się herbaty, zanim zaczniesz? – Pytam o to za każdym razem, a ona najczęściej odmawia. Musi myśleć, że mam problemy z pamięcią. Albo że niedosłyszę.

– Nie, dziękuję – odpowiada. – Biorę się do pracy.

– Planuję kupno roweru – rzucam, zanim zdąży odejść. To nieprawda. Co miałabym z nim zrobić? Przyczepić łóżeczko do tylnego koła? Ale bardzo chcę z kimś porozmawiać. Czuję się, jakbym nie rozmawiała z nikim od dawna, chociaż to nie do końca prawda. Rozmawiam z Simonem, chociaż wciąż jest zima, więc teraz nie spędza tu zbyt wiele czasu. Przychodzi tylko raz lub dwa razy w tygodniu, głównie po to, aby uporządkować teren, i przygotowuje rzeczy na wiosnę. Rozmawiam z Richardem, oczywiście, każdego wieczoru, ale Richard pracuje długo i ostatnio nawet nie wraca do domu w porze kolacji. Jest właścicielem niewielkiego banku inwestycyjnego i wraz z partnerem zarządzającym pracują nad nowym produktem, jakimś dużym portfelem finansowym. Próbował mi to wyjaśnić, ale nie zrozumiałam ani słowa. Zrzuciłam winę na amnezję ciążową.

– Jak myślisz, jaki powinnam kupić? – pytam Roxanne.

Dziewczyna wzrusza ramionami.

– W Chertsey jest sklep rowerowy. Można ich zapytać.

Kiwam głową. Tak, dobry pomysł. Nasłuchuję Evie i upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, podnoszę czajnik i kieruję go w stronę Roxanne.

– Jesteś pewna?

– Jestem pewna – mówi.

– Dobrze! – Wrzucam torebkę miętowej herbaty do kubka i opieram się o blat. Patrzę, jak dziewczyna zbiera swoje rzeczy do sprzątania. Próbuję powiedzieć coś innego, ale mózg mam jak purée ziemniaczane.

Czasami zastanawiam się, o czym sobie myśleliśmy, przeprowadzając się do tak dużego domu daleko od miasta. Wiem, jakie mam szczęście, mieszkając w tym pięknym miejscu. Ma sześć sypialni, pięć łazienek, salon i pokój śniadaniowy, wspaniały widok z okien, piwnicę, w której Richard przechowuje swoje najcenniejsze wina, ale grozi, że zamieni ją w kino domowe, oraz ogromną kuchnię i spiżarnię większą od mojego mieszkania w Londynie. A ja chcę tylko siedzieć w kuchni z Evie na kolanach, pić herbatę i rozmawiać z Roxanne. Czasami zdarza mi się, że drepczę za nią po domu, nosząc Evie na rękach, tylko po to, by mieć z kim porozmawiać.

Roxanne wkłada słuchawki do uszu i dotyka ekranu telefonu. Hamuję westchnienie. Rozumiem.

– To nie będę ci przeszkadzać w pracy – mówię, mimo że mnie nie słyszy. Zalewam torebkę herbaty wrzątkiem i wracam z kubkiem na korytarz.

 

Rozdział drugi

 

 

 

Richard i ja mieszkamy w tym domu, odkąd zaszłam w ciążę z Evie. To nasz dom na zawsze. Wtedy już przezwyciężyłam swoją niechęć do pieniędzy Richarda, przynajmniej jeśli chodzi o kupno domu. Na początku naszych poszukiwań za każdym razem, gdy zabierał mnie na oglądanie nieruchomości, dziwiłam się cenie. Sama nie miałam żadnych dochodów, które pozwoliłyby mi na zaciągnięcie takiego kredytu hipotecznego, o jakim myślał. A tamte domy nie były nawet tak okazałe jak ten, który ostatecznie kupiliśmy.

– Joanne, nie martw się o pieniądze. Znajdziemy dla nas odpowiedni dom. Niech to będzie mój prezent dla ciebie – mówił, całując mnie w czubek głowy.

 

 

Wciąż pamiętam pierwszy raz, kiedy oglądaliśmy tę nieruchomość. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Richard absolutnie zakochał się w tym domu. Czy on naprawdę mógł być nasz? Zaglądając do każdego pokoju, patrząc na każde zdobienie, w każde okno, próbowałam wyobrazić sobie, jak będziemy tu żyć. Rozmawialiśmy o przyjęciach, które będziemy wydawać, podziwialiśmy pięknie utrzymany ogród, wyobrażaliśmy sobie nasze dzieci – i labradora – jak bawią się na trawniku. Natychmiast zgodziliśmy się, że pokój na piętrze z widokiem na ogród różany idealnie pasuje dla dziecka. Kuchnia była trochę przestarzała, i podekscytowana powiedziałam Richardowi, że mogę ją ulepszyć. To mógłby być mój osobisty projekt, powiedziałam.

Tylko że nie idzie tak, jak się spodziewałam. Nie potrafię podjąć prostej decyzji dotyczącej blatów robo­czych lub wykończenia szafek, chociaż można by pomyśleć, że znam się na tych rzeczach, skoro byłam agentem nieruchomości. Widziałam wiele, wiele kuchni i wiem, jaki układ się sprawdza, co się sprzedaje, co wygląda dobrze.

A przynajmniej kiedyś wiedziałam. Teraz zadaję pytania Roxanne typu: „Myślisz, że ten piekarnik jest dobry?”. Albo: „Jakie kuchnie są teraz modne? Polerowany beton? A może drewniane? A może takie? Białe na wysoki połysk. Podoba ci się taka biel?”. A ona patrzy na mnie, lekko unosząc brwi, i mówi:

– Nie wiem, pani A. To zależy od pani.

Tak było, zanim zaczęła przynosić swoje słuchawki, oczywiście.

 

 

Richarda poznałam, kiedy przyszedł z Isabellą do agencji nieruchomości w Chelmsford, gdzie pracowałam. Przeprowadziłam się tam kilka lat wcześniej z moim ówczesnym chłopakiem Markiem, po tym jak dostał możliwość zarządzania firmą zajmującą się sprzętem komputerowym. Kiedy Mark i ja rozstaliśmy się, on przeprowadził się z powrotem do Londynu, a ja zostałam w okolicy, głównie z powodu marazmu.

Richard i Isabella interesowali się georgiańskim domem w naszej ofercie. Nie prowadziłam tej nieruchomości. Przydzielona była mojemu koledze Anthony’emu – trochę podkochiwałam się w Anthonym, ale to już inna sprawa – a skoro Anthony był tego dnia nieobecny, zaproponowałam, że ja pokażę im dom.

Dom był wspaniały, z proporcjonalnymi pokojami i dużymi otwartymi kominkami, wysokimi sufitami; stał na dwóch akrach ziemi z własnym jeziorem. To miał być ich dom na zawsze. Jego i Isabelli.

Pamiętam ją dobrze. Po czterdziestce, piękna i wysoka, kręcone ciemne włosy okalające cudowną twarz. Miły uśmiech. Minęło kilka dni, aż zadzwonił Richard. Chciał jeszcze raz obejrzeć dom. Umówiliśmy się na wizytę, ale tego dnia Isabella się spóźniała, więc powtórzyłam prezentację z Richardem. Poprosił o obejrzenie piwnicy. Nie lubię piwnic ani ciemnych miejsc, co może być problemem w mojej profesji. Lecz była to moja praca, więc wzięłam się w garść i zgodziłam się. Zeszliśmy tam, a podmuch wiatru zatrzasnął drzwi. Richard wrócił, żeby je otworzyć, ale się zacięły. Cała się trzęsłam. Nogi miałam jak z galarety.

– Wszystko w porządku, Joanne?

– Tak – skłamałam i oparłam się dłonią o wilgotną ścianę.

– Nie martw się. Zaraz stąd wyjdziemy. – Wyciągnął telefon komórkowy, ale oczywiście nie było tam zasięgu.

Mój oddech gwałtownie przyspieszył.

– Nie martw się o nic, Joanne. Wszystko w porządku? Widzisz tamto okno? Wyjdę przez nie, obejdę dom i otworzę drzwi.

– To okno? – Odetchnęłam. To nawet nie było okno, tylko dziura w ścianie. Kilka brakujących cegieł. Na pewno się tam nie zmieści.

– Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.

– Dobrze – szepnęłam z pewnym trudem.

Richard zdjął marynarkę i ostrożnie złożył ją na pustej skrzynce. Podwinął rękawy koszuli, poluzował krawat i przeczesał palcami włosy. I chociaż byłam bliska ataku paniki, jego widok, w lekko przekrzywionych okularach w grubych oprawkach, z ciemnymi włosami w nieładzie, z przekrzywionym krawatem, sprawił, że się uśmiechnęłam. Wyglądał jak Clark Kent. Albo jak Clark Kent wyglądałby, gdyby dożył pięćdziesiątki.

Richard wziął jeszcze trzy puste skrzynki – dzięki Bogu, że w ogóle tu były – i ustawił je w coś w rodzaju schodów.

– Mogę położyć ci rękę na ramieniu? Żeby się podeprzeć? – zapytał.

– Tak, przepraszam.

Stanęłam obok niego, ale musiałam oprzeć się jedną ręką o ścianę, aby utrzymać pionową pozycję. Czarne kropki tańczyły mi przed oczami, podczas gdy on jakoś wspinał się po skrzyniach.

Wyglądało to tak nieporadnie, gdy próbował prześlizgnąć się przez dziurę. Gdybym nie była tak przerażona, uznałabym to za zabawne. Ale zamiast tego zastanawiałam się, co by było, gdyby utknął. Gdyby tam umarł, zakleszczony w tym małym otworze okiennym? Wtedy jego nogi zniknęły, co wywołało u mnie nowy przypływ paniki.

– Chyba nie zostawisz mnie tu i nie uciekniesz? – krzyknęłam nerwowo.

Z powrotem wsunął głowę.

– Żadną siłą mnie stąd nie odciągną – wysapał. – Zaraz wracam.

A potem już go nie było.

Przykucnęłam i opuściłam głowę między kolana. Zastanawiałam się, co zrobię, jeśli nie wróci. Zdałam sobie sprawę, że nic nie mogę zrobić. Zupełnie nic. Po prostu umarłabym, pozostawszy sama. Zamieniłabym się w rozsypujący szkielet w piwnicy.

Wtedy drzwi otworzyły się szeroko, a on zbiegł po schodach i pomógł mi wstać.

– Czuję się jak głupia – powiedziałam, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz.

– Wcale nie. Skąd mogłaś wiedzieć, że drzwi same się zamkną.

– Chodzi mi o to, że się boję.

– Już po wszystkim. Nie ma już czego się bać. – Wziął mnie w ramiona, a ja zaczęłam płakać. Czułam się głupio, szlochając na jego ładnej koszuli, ale prawda była taka, że nie chciałam się uwolnić z jego uścisku. Już długo nie czułam się tak bezpiecznie w niczyich ramionach.

Trwaliśmy tak przez kilka chwil; on głaskał mnie po głowie, a ja trzęsłam się jak dziecko, aż się odsunęłam i wytarłam nos rękawem.

– Przepraszam. Pobrudziłam ci koszulę. I zostawiłeś na dole marynarkę.

– Pójdę po nią. – Podał mi chusteczkę, zapewniając, że jest czysta, gdy przed nami zatrzymał się samochód.

Przyjechała Isabella.

 

 

W następnym tygodniu Richard przyszedł do agencji i powiedział mi, że nie zamierza kupować domu, ponieważ on i Isabella się rozstali.

– Tak mi przykro – powiedziałam, gdy jego oczy zaszły łzami.

Była piąta po południu, więc zabrałam go do The Ship za rogiem na drinka. Powiedział mi, że Isabella zostawiła go dla innego mężczyzny. Miała romans od miesięcy i kiedy planowali kupić dom, już wiedziała, że się do niego nie wprowadzi.

– Po prostu nie wiedziała, jak mi powiedzieć.

Sama miałam doświadczenia ze zdradami w związkach. Opowiedziałam mu o Marku, dla którego się tu przeprowadziłam. Mark i ja byliśmy razem trzy lata. Mark nie chciał mieć dzieci. „Byłbym okropnym ojcem”, mawiał. Pewnego dnia Mark ogłosił przy śniadaniu, że odchodzi. Miał romans z Olive z działu kadr i ona zaszła w ciążę.

– Mają teraz małego chłopca imieniem George, a kolejne dziecko jest w drodze.

Richard pokręcił głową.

– To straszne.

Wzruszyłam ramionami.

– To było już jakiś czas temu – powiedziałam, jakbym nie czuła urazy za każdym razem, gdy o tym myślałam.

Porozmawialiśmy jeszcze trochę, a potem nagle okazało się, że już zamykają bar. Dawno nie czułam się z kimś tak komfortowo.

– Dziękuję za wysłuchanie – powiedział, zamykając za mną drzwi taksówki.

Dwa miesiące później zaprosił mnie na kolację. Osiem miesięcy później byliśmy małżeństwem.

 

Rozdział trzeci

 

 

 

Zabieram ze sobą kubek gorącej herbaty. Kiedy wchodzę do holu w drodze na górę do pokoju dziecinnego, ponownie zerkam na tajemniczy list na stoliku. Podnoszę go i próbuję sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałam pismo Isabelli, ale jeśli tak, to go nie pamiętam. Chciałabym nie czuć tej niepewności, lecz kilka miesięcy temu Richard powiedział mi, że Isabella skontaktowała się z nim i powiedziała, że jej związek się nie sprawdził. Znów była wolna.

– Myślisz, że chce do ciebie wrócić? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Wcale nie. Po prostu byliśmy razem przez wiele lat. Myślę, że chce porozmawiać z kimś, kto ją dobrze zna. Żeby mogła wypłakać się mu na ramieniu.

Jeśli Richard chciał mnie pocieszyć, to nie zadziałało. W końcu to na moim ramieniu się wypłakał i wiemy, dokąd nas to zaprowadziło. Chociaż wtedy byłam szczupła i pełna energii, zajmowała mnie praca i miałam czyste włosy. A teraz? Teraz czuję się taka nudna, że mogę zasnąć, rozmawiając sama ze sobą.

Powinnam bardziej się postarać. To właśnie powinnam zrobić. Powinnam ugotować mu pyszny domowy obiad. Nie, niech to będzie kolacja przy świecach. Nie uprawialiśmy seksu od tygodni i to moja wina. Założę coś seksownego. Czy mam coś seksownego do ubrania? Coś, co wciąż na mnie pasuje? Coś, w czym nie będę wyglądać jak salami owinięte sznurkiem?

Już mam iść na górę, kiedy dzwoni telefon. Telefon stacjonarny. Mamy telefony w prawie każdym pokoju w tym domu, ponieważ zasięg telefonii komórkowej jest tu w najlepszym razie słaby, chociaż Richard twierdzi, że to po to, żebym nie musiała biegać w kółko, szukając mojej komórki na wypadek, gdybym akurat zajmowała się Evie. Z jakiegoś powodu wszyscy martwią się, że się przemęczam opieką nad dzieckiem.

– Joanne, kochanie. Jak ci mija dzień?

– Naprawdę dobrze! – mówię radośnie. – I cieszę się, że dzwonisz, bo myślałam, że ugotuję coś specjalnego dzisiaj na kolację. O której będziesz w domu? – I dodaję: – Mam niespodziankę.

Richard śmieje się.

– Jaką niespodziankę?

Obracam list w palcach.

– Cóż, jeśli ci powiem, to nie będzie niespodzianka. Ale nieważne. Skoro pytasz, pomyślałam, że zrobię romantyczną kolację dla dwojga… I może, no, wiesz… deser?

Świetnie. Teraz pewnie myśli o galaretce z kremem.

– Kochanie, przykro mi. To brzmi cudownie, ale dzwonię, bo będę pracował do późna. Musimy przygotować prospekt do poniedziałku. Geoff wezwał wszystkich do biura na dzisiejszy wieczór.

A niech szlag trafi Geoffa.

– W porządku. – Staram się powiedzieć to optymistycznie, ale nie udaje mi się. – Innym razem. – Słyszę, jak Evie rusza się na górze. – Powinnam już iść. Czas na karmienie Evie. Zadzwonisz do mnie później?

– Oczywiście, kochanie.

Wiem, że to przez te głupie hormony, ale i tak łzy mi lecą. I nie mogę przestać się zastanawiać, czy go nie tracę, czy nie uważa mnie za tak nudną, że woli spędzać wieczory z kolegami w biurze.

Wracam na górę i sprawdzam, czy Evie się obudziła. Leży na plecach, wpatrując się w karuzelę ze zwierzętami leśnymi nad łóżeczkiem. Patrzy na mnie, gdy się zbliżam, i zaczyna płakać, aż czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Podnoszę ją i całuję jej miękkie włosy. Uspokaja się i wtula nos w moją szyję. Śmieję się. Znika cała moja niepewność. Serce mam pełne miłości i szczęścia, kiedy jestem z moim dzieckiem.

Wyjmuję butelkę z małej lodówki w rogu i wkładam do podgrzewacza, a następnie chodzę po pokoju, czekając na dzwonek maszynki. Chciałabym móc karmić piersią, ale niestety nie mam wystarczającej ilości mleka.

Dzwoni mój telefon komórkowy. To moja przyjaciółka i była koleżanka z pracy, Shelley. Wciskam telefon w zgięcie szyi i opieram Evie na biodrze.

– Shelley! Cześć! Jak się masz? Poczekaj, nie słyszę cię. Wyjdę na zewnątrz. Sekundę.

Idę do sypialni i staję przed drzwiami balkonu. Tu zawsze jest dobry sygnał.

– Słyszysz mnie teraz?

– Hej, mamuśka! No, jesteś!

Słyszę telefony dzwoniące w tle i czuję ukłucie nostalgii.

– Najwyraźniej jesteś zajęta – mówię.

– Zawsze. Wiesz, jak to jest. Co u ciebie?

– Też jestem zajęta! Nie mam ani chwili dla siebie!

– Przepraszam, Jo. Nie zatrzymuję cię, tylko szybkie pytanie.

– Nie, proszę, zostań, możesz mówić ze mną cały dzień, jeśli chcesz.

Shelley śmieje się.

– Na pewno nie jest aż tak źle. Słuchaj, poważnie, mam pełno roboty, ale pamiętasz Berry House, dom, który wycenialiśmy, a potem klient zdecydował, że jednak go nie sprzedaje?

– Tak, pamiętam.

– Człowiek zmienił zdanie i chce zobaczyć oryginalną wycenę. Nie mogę znaleźć teczki. Szukaliśmy i szukaliśmy, a mamy spotkanie za pięć minut.

Huśtam Evie delikatnie na biodrze.

– Jest w szafce na dokumenty, gdzie trzymamy teczki z napisem „Oddzwonić za pół roku”.

– O mój Boże, Jo, jesteś niesamowita. Zupełnie zapomniałam, ale masz rację.

Słyszę skrzypienie odsuwanego krzesła, dźwięk otwieranej szuflady, a potem głośnym, triumfalnym tonem Shelley krzyczy:

– Mamy to!

Musi trzymać telefon w górze, bo słyszę „łuu-łuu”! Kilka osób klaszcze, a ja czuję przypływ dumy, jakbym uratowała całą agencję przed natychmiastowym bankructwem.

– Jesteś gwiazdą. Naprawdę – mówi. – Muszę lecieć, ale dzięki, Jo. Próbuję ogarnąć trzy rzeczy naraz. Wiesz, jak to tutaj wygląda. Mamy tak wiele najmów, że musimy otworzyć nowy oddział, żeby się tym zająć, a straciliśmy Terry’ego i Kimberley.

– Co się z nimi stało? Zrezygnowali?

– Najwyraźniej. Pobrali się. Nie wiedziałaś?

– Nie! Hm, to wspaniała wiadomość, prawda? To znaczy, może nie dla ciebie. – Przychodzi mi do głowy myśl. – Czekaj, pomyślałam, czy nie przydałaby ci się dodatkowa pomoc? Mogłabym pracować z domu dzień lub dwa w tygodniu, gdyby to się na coś zdało. – Mówię teraz szybko, wyrzucając to z siebie, gdy pomysł nabiera kształtu w mojej głowie. – Wszystkie dokumenty są w chmurze. Nie będę w stanie pokazać nieruchomości potencjalnym nabywcom, ale może mogłabym połączyć siły z Jacklyn? Albo mogłabym pomagać przy wynajmie, organizować naprawy, inspekcje, tego typu rzeczy?

Nie trzeba dodawać, że szanse na to, że Shelley da mi pracę, jakąkolwiek pracę, są tak duże, jak wygrana na loterii. Mieszkam czterdzieści kilometrów od biura. Nie postawiłam stopy w agencji od ponad roku. Od tak dawna nawet nigdzie nie pracowałam. Co mogę wiedzieć o ich aktualnych ofertach? Czy oni w ogóle nadal używają tych samych systemów?

Shelley milczy. Lada chwila powie „nie, dziękuję” i odeśle mnie z kwitkiem.

– Wiesz co – mówi w końcu – przydałaby się nam pomoc, dopóki nie znajdę więcej pracowników, ale to może nie być najciekawsza praca, tylko ciężka harówka, wiesz?

– Uwielbiam harówkę! To moje ulubione zajęcie w życiu!

Shelley śmieje się i umawiamy się na kolejną rozmowę za dzień lub dwa, kiedy znajdzie czas, aby to przemyśleć i porozmawiać z zespołem.

Kiedy się rozłączam, jestem wniebowzięta.

– Mama może wrócić do pracy – gaworzę do Evie. – Czy to nie wspaniałe? A ty będziesz siedzieć mi na kolanach i pomagać. Chciałabyś?

Nie wiem dlaczego, ale nagle mam wrażenie, że jestem obserwowana. Odwracam się, a w drzwiach pojawia się cień.

– Roxanne? – Wychylam głowę i widzę, jak pospiesznie odchodzi korytarzem. – Roxanne? – wołam. – Potrzebujesz czegoś? – Ale ona odchodzi, nie odwracając się.

Wracam do pokoju dziecięcego i siadam z Evie w fotelu. Czyżby Roxanne mnie śledziła? Oczywiście, że nie. Dlaczego Roxanne miałoby obchodzić, co robię? Coś sobie wyobraziłam. Prawdopodobnie po prostu przechodziła obok i zerknęła po drodze, to wszystko. I oczywiście mnie nie usłyszała. Przecież nosi słuchawki.

Wzruszam ramionami, by pozbyć się dziwnego uczucia.

– Najwyższy czas, żeby mama znalazła sobie jakieś zajęcie, nie sądzisz? – szepczę do Evie. Kolejne dziwactwo, którego się ostatnio nabawiłam, mówienie do siebie, udając, że rozmawiam z dzieckiem. – W przeciwnym razie mamie może całkowicie odbić.

 

Rozdział czwarty

 

 

 

Przysnęłam z Evie na piersi, ale już się obudziłam. Coś mnie obudziło. Roxanne? Nie, to nie mogła być ona. Wyszła kilka godzin temu.

– Joanne? To ja!

– Richard? – Wstaję, kładę śpiącą Evie z powrotem do łóżeczka. – Wróciłeś! – Zbiegam do niego po schodach. – Myślałam, że pracujesz dziś do późna?

Richard rozpina płaszcz.

– Powiedziałem Geoffreyowi, że może to zrobić sam, jak zechce, a ja wracam do domu. Za bardzo tęsknię za moimi dziewczynkami. – Kładzie teczkę na podłodze i rozkłada ramiona.

– Jesteś tak wcześnie! – mówię, przytulając się do niego.

– Wziąłem sobie wolne na resztę dnia. – Całuje mnie w czubek głowy. – Przepraszam – mówi cicho.

– Za co?

– Chciałaś zrobić dziś dla nas coś specjalnego, a ja jestem nudnym starcem. Za często zostawiam cię samą. Nie zasługuję na ciebie – mówi.

– Szkoda, że nie zadzwoniłeś. Uczesałabym się!

Richard przesuwa dłonią po mojej głowie.

– Masz idealne włosy.

Odsuwam się, spoglądam na siebie.

– Przecież wyglądam okropnie. – Mam na sobie starą, rozciągniętą bluzę i parę workowatych spodni do jogi. – Cała jestem w smarkach Evie.

– A ja uważam, że wyglądasz pięknie. Chodź, otworzymy wino.

To jedna z zalet braku możliwości karmienia piersią. Mogę wypić kieliszek wina wieczorem.

– Nic nie ugotowałam – mówię.

– Zamówmy coś z Piccolino. – Bierze mnie za rękę.

– O, zróbmy tak – mówię. – Mogłabym zabić za pizzę.

 

 

Później siadamy w kuchni przy dużym drewnianym stole, z elektroniczną nianią między nami. Richard nawija spaghetti na widelec. Włosy opadają mu na czoło. Powinnam go ostrzyc. Często zastanawiam się, jak ktoś taki jak Richard, tak inteligentny i odnoszący sukcesy, może prezentować się jako taka oferma. Czasami muszę go zatrzymać przed wyjściem z domu, aby poprawić mu koszulę, bo nie zapiął guzika. Albo założy skarpetki, które prawie są do pary, ale nie do końca. Albo spędza pół godziny, szukając okularów, które przecież ma na głowie. Wysłałam go raz do optyka, żeby sprawdzić, czy nie traci wzroku. Ale nie, ma doskonały wzrok. Nie musiał nawet zmieniać okularów. Taki już jest i nie chciałabym, żeby było inaczej. Jest moim własnym przystojniakiem, siwiejącym Clarkiem Kentem, i rozpływam się na sam jego widok.

– Wyglądasz na zmęczoną, kochanie.

Próbuję się uśmiechnąć.

– Zeszłej nocy mała zasnęła dopiero o drugiej.

– Powinnaś mnie obudzić.

– Nie! Ty musisz iść do pracy. To nie byłoby sprawiedliwe.

– Mogłem pomóc. Jak tam mały potwór dzisiaj się sprawował?

– Oczywiście spała cały dzień. Jak aniołek. – Biorę kęs pizzy, wycieram usta serwetką. – W każdym razie zmieńmy temat, mam nowiny.

– Och?

– Rozmawiałam dziś z Shelley.

Richard nalewa nam obojgu po kieliszku wina.

– Shelley…

– Z agencji nieruchomości, w której kiedyś pracowałam.

– Shelley. Oczywiście. Co u Shelley?

– Świetnie! Ale szczerze mówiąc, są tam bardzo zajęci. Shelley ledwo łapie oddech. – Zaczynam bawić się serwetką, składając ją i rozkładając. – W każdym razie – kontynuuję – zapytała, czy mogłabym pomagać dwa dni w tygodniu. Oczywiście pracując z domu – dodaję szybko, na wypadek gdyby pomyślał, że co drugi dzień będę jeździć do Chelmsford.

Spogląda na mnie znad brzegu kieliszka, marszcząc brwi.

– Ale kochanie, czy tego właśnie chcesz?

Nakładam dwa centymetry masła na kawałek chleba, zapominając o moim wcześniejszym postanowieniu szybkiego powrotu do formy. – Hm… Ona potrzebuje mojej pomocy, więc…

– Ale czego ty chcesz? – Sięga po moją dłoń. – Jesteś szczęśliwa, prawda? Czasami się o ciebie martwię. Czy nie pospieszyliśmy się z tym? Wiem, że chciałaś mieszkać tutaj, w tym domu, z dala od miasta… Ale czy postąpiliśmy źle?

Dlatego właśnie musiałam znaleźć niewinne kłamstwo. Shelley nie poprosiła mnie, abym wróciła do pracy. To ja wyrzuciłam to z siebie i prawie błagałam ją, żeby mnie przyjęła. Ale, jak Richard mi przypomina, ten dom, to życie, to wszystko, czego chciałam. Chciałam mieć dużo dzieci i dom, którym mogłabym się zajmować. Chciałam mieć dużą kuchnię z garnkami i patelniami zwisającymi z sufitu. Chciałam gotować pyszne posiłki co wieczór dla mojej rodziny. Pragnęłam tych wszystkich rzeczy i to ja od miesięcy lirycznie opowiadałam o tym, jak to nie mogę doczekać się macierzyństwa na pełen etat, i o tym, jak bardzo chcę wypełnić ten dom dziećmi, przyjaciółmi i śmiechem, i jak bardzo będę zajęta, i jak fantastyczne będzie to życie z dala od zgiełku pracy. Richard zgadza się na wszystko, o ile mnie to uszczęśliwi. Mocno wierzę, że Richarda nie obchodzi, czy zmieniłam zdanie, czy chcę pracować na pół etatu, czy nie. To nie on jest mną rozczarowany. To ja jestem.

– Myślę, że może być fajnie. Brakuje mi tej krzątaniny w biurze.

Richard popija łyk wina.

– Będziesz pracować z Anthonym w tym zatłoczonym biurze? A co z naszym dzieckiem? Co z nią będzie?

Kładę dłoń na jego dłoni.

– Po pierwsze, pracowałabym z domu. Ta biurowa krzątanina to metafora. Po drugie, nie wiem nawet, czy Anthony nadal tam pracuje.

Skłamałam. Anthony nadal tam pracuje. Od czasu do czasu pisze do mnie, żeby zapytać, jak się mam. On jest kwestią sporną między nami. Pocałowaliśmy się raz, kilka tygodni przed tym, jak poznałam Richarda. To było po imprezie świątecznej w agencji, kiedy odprowadził mnie do domu. Potem flirtowaliśmy w pracy i miałam nadzieję, że zaprosi mnie na randkę, ale żadne z nas nie posunęło się dalej. A potem poznałam Richarda. Jednak popełniłam błąd, mówiąc o nim Richardowi. Chyba chciałam, żeby poczuł, że jestem atrakcyjna, że mężczyźni ustawiają się w kolejce, by się ze mną umówić.

– Jest taki facet w pracy, doprowadza mnie do szału. Ciągle ze mną flirtuje. To bardzo słodkie, ale wiesz, on po prostu nie rozumie aluzji – powiedziałam kiedyś. Byliśmy w bardzo drogiej restauracji w Mayfair. Na tę okazję kupiłam nawet nową sukienkę, która kosztowała połowę mojej miesięcznej pensji.

Richardowi żyła pulsowała na skroni.

– Dlaczego miałby to robić? Wie, że jesteś związana, prawda?

– Oczywiście, że wie. Po prostu… – Nie powinnam była tego mówić. Z jego tonu powinnam zrozumieć, że rozmowa nie toczy się tak, jak się spodziewałam, ale sama się w to zaplątałam. – Raz się pocałowaliśmy. – Machnęłam ręką w powietrzu. – Byłam pijana. Impreza gwiazdkowa. Muszę mówić więcej? W każdym razie… – westchnęłam teatralnie. – Chyba jest we mnie trochę zakochany.

Bardzo powoli odstawił kieliszek.

– I robisz to często? Upijasz się i pieprzysz z innymi facetami?

Gwałtownie i głośno wciągnęłam powietrze. On przywołał kelnera.

– Rachunek, proszę.

– Co ty wyprawiasz, Richard? Dopiero co usiedliśmy!

– Nie chcę odrywać cię od kochanka. Jeśli wolisz spędzić z nim noc, powinnaś to zrobić.

Tłumaczyłam mu, wyjaśniałam, że powiedziałam to tylko po to, żeby był trochę zazdrosny, ponieważ jestem głupia i nigdy, przenigdy nawet nie rozważałam bycia z kimś innym. Ale on miał twarz czerwoną ze złości, a dłonie zaciskał w pięści. Nigdy wcześniej takim go nie widziałam i nie mogłam uwierzyć w jego reakcję. Próbowałam go przekonać, że to nic nie znaczyło. To był jedynie pocałunek. Anthony nic dla mnie nie znaczył. Tylko Richard. Mówiłam tak dalej, ale on nie słuchał. Normalnie zostałabym u niego, w Kensington, ale on wsadził mnie do taksówki i odszedł. Wróciłam do domu, szlochając przez całą drogę w mojej eleganckiej nowej sukience.

Następnego dnia przysłał mi tuzin czerwonych róż z liścikiem.

„Jestem tylko głupim starcem, który jest w tobie niesamowicie zakochany. Proszę, wybaczysz mi?”

Oczywiście, że wybaczyłam. Ale potem byłam ostrożna, ponieważ mój nieco ofermowaty, nieco głupkowaty, szpakowaty Clark Kent również miał temperament. Tylko raz widziałam, jak stracił panowanie nad sobą z powodu czegoś, co wydarzyło się w jego biurze. Byliśmy w domu, rozmowa odbyła się przez telefon. Wbił pięść w okno. Cóż, nie w okno, bo szyba nie pękła. Ale musiało go zaboleć.

– Przecież nie będę pierwszą osobą, która pracuje z domu – mówię teraz. – W biurze kilka osób pracuje w takim trybie jeden lub dwa dni w tygodniu. To bardzo powszechne w dzisiejszych czasach.

– A co z Evie? – pyta.

Richard jest bardzo opiekuńczy w stosunku do Evie i to właśnie najbardziej w nim kocham. Od chwili jej narodzin martwił się o nią, chronił ją. Był zachwycony, kiedy powiedziałam, że chcę wziąć długi urlop macierzyński, przynajmniej na pierwsze dwa lata. Czasami czuję, że jest nawet bardziej opiekuńczy niż ja, a to już coś mówi. Włożył tyle wysiłku w wybór odpowiedniej niańki elektronicznej – dość banalnego przedmiotu, jak sądzę – jakby szukał dla naszej córki szkoły.

– Oczywiście znajdę pomoc. Niania będzie tu przychodzić i opiekować się Evie w te dni, kiedy będę pracować.

– Ale skąd będziesz wiedzieć, że możesz jej zaufać? Co, jeśli będzie chciała Evie dla siebie? Co, jeśli ukradnie nasze dziecko?

Wiem, że nie mówi poważnie.

– Richard! Są profesjonalne nianie. Skontaktuję się z renomowaną agencją. Oni oferują tylko sprawdzone osoby, które mają pierwszorzędne referencje, nie wezmę nikogo z ulicy. Obiecuję. – Uśmiecham się, a on odwzajemnia uśmiech.

– Joanne, kochanie, jeśli tego właśnie chcesz, to myślę, że to wspaniale. Gratulacje! – Podnosi swój kieliszek, a ja robię to samo.

– Dziękuję. To wiele znaczy.

Rozmawiamy o jego dniu, a potem pyta:

– Więc co jeszcze robiłaś dzisiaj?

Siedziałam z Evie cały ranek, odebrałam pocztę, którą położyłam na stoliku, a ty ją ledwo przejrzałeś, więc jeszcze nie zauważyłeś listu od Isabelli. Potem próbowałam pogadać z Roxanne, ale nie chciała słuchać. Później zasnęłam z Evie, aż wróciłeś do domu.

– Miałam naprawdę pracowity dzień – mówię. – Myślę o kupnie roweru.

 

Rozdział piąty

 

 

 

Dopiero później, gdy siedzimy w salonie, Richard otwiera pocztę. Podsycam ogień – to jedna z rzeczy, w których jestem dobra, rozpalanie ognia. Staram się nie okazywać zainteresowania jego pocztą. Poklepuję Oscara, czekam tak długo, jak to możliwe, czyli całe pięć minut, a następnie wracam na swoje miejsce na sofie, chowam nogi pod siebie i pochylam się, jakbym dopiero co zauważyła, że czyta list od Isabelli.

– Od kogo to? – pytam, niewinna jak baranek.

– Nie uwierzysz.

– Dlaczego? Kto to napisał?

– To od Chloe.

Opieram się na sofie.

– Od Chloe?

Richard trzyma list w powietrzu, na jego przystojnej twarzy pojawia się uśmiech. Kręci powoli głową, oszołomiony i jednocześnie szczęśliwy.

– Chce nas odwiedzić.

– Twoja córka Chloe?

– Tak! – Odwraca kartkę i czyta dalej, a jego uśmiech jest tak szeroki, że na jego prawym policzku pojawia się dołek. Pisze, żebyśmy już się nie gniewali. Posłuchaj tego: „Tęsknię tak bardzo, tatusiu. Przepraszam za wszystko i naprawdę chcę poznać moją siostrzyczkę. Mam niedługo przerwę semestralną. Mogę przyjechać i zostać z tobą, jeśli to Ci odpowiada”. – Richard podnosi wzrok. – Możesz w to uwierzyć?

Niemal pytam, czy wspomniała o mnie i czy chciałaby mnie poznać, ale pewnie nie. W końcu to przeze mnie się pokłócili. Nie wiem dlaczego, bo nie widziałam jej na oczy. Lecz była tak zirytowana, kiedy jej ojciec ożenił się ponownie, że nie zjawiła się na naszym ślubie. Od tamtej pory nie odezwała się do ojca pomimo jego wielu prób, a minęło już osiemnaście miesięcy.

– Kiedy powiedziałeś Chloe o Evie? – pytam. Cieszy mnie, że rozmawiali, ale jestem też zaskoczona, bo ciągle to odkładał. Zrobiliśmy sobie rodzinne portrety po narodzinach Evie i pomyślałam, że byłoby idealnie, gdyby wysłał jedno zdjęcie Chloe z miłym listem. Ale on chciał jej powiedzieć w cztery oczy, co, biorąc pod uwagę, że nawet nie odbierała jego telefonów, brzmiało dla mnie jak pobożne życzenie.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – pytam.

Evie zaczyna płakać. Oboje spoglądamy na monitor, próbując ocenić, czy uspokoi się sama, czy nie.

– To najwspanialsza wiadomość – mówię i nie mam na myśli nawet tego, że to list nie od Isabelli. Płacz Evie ucichł. Oboje odetchnęliśmy.

– Więc kiedy zamierza przyjechać?

Richard śmieje się.

– W piątek.

– W ten piątek? To znaczy, za trzy dni?

– Tak! – Richard wstaje. – Zadzwonię teraz do niej.

Wychodzi z pokoju. Oscar, który spał przy kominku, podnosi głowę i patrzy w stronę drzwi; prawdopodobnie zastanawia się, czy iść za Richardem, po czym uznaje, że lepiej nie. Drapię go między uszami, a on opuszcza głowę, jęcząc z zadowoleniem.

– Chloe przyjedzie poznać swoją młodszą siostrę! – szepczę.

Świetnie. Teraz mówię zarówno do psa, jak i do córki.