Niepokorne. Cena niewinności - Magdalena Wala - ebook

Niepokorne. Cena niewinności ebook

Magdalena Wala

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwszy tom dylogii o młodych kobietach, które muszą stawić czoło ludzkiej podłości w trudnych czasach Wielkiej Wojny

Jest wiosna 1914 roku. Mieszkająca w sztetlu Rachela z przerażeniem przygląda się przygotowaniom do ślubu starszej siostry, którą rodzice postanowili wydać za majętnego karczmarza. Wszyscy wiedzą, że bogaty stary Żyd po prostu kupuje sobie młodziutką żonę. Rachela nie wie, że mężczyzna obserwuje także ją…

Nieopodal w bogatym majątku ziemskim beztrosko spędza czas panienka Jadwiga. Kiedy tylko może, wymyka się guwernantce, aby poznać okolicę. Nie podejrzewa, że śledzi ją czyjeś uważne oko… Drogi dziewcząt przecinają się. Chociaż Rachelę i Jadwigę dzieli wszystko – wyznanie, pochodzenie i status społeczny, łączą je bolesne doświadczenia i głęboko skrywane tajemnice. Obie muszą walczyć o swoje miejsce w świecie, w którym kobiety są jedynie marionetkami w rękach mężczyzn.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 344

Oceny
4,5 (13 ocen)
9
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bogumari

Dobrze spędzony czas

Książka porusza trudne tematy ale warto ją przeczytać. Jak zwykle u Autorki widać też dbałość o realia historyczne. Jednym słowem, polecam!
00
Awa27

Nie oderwiesz się od lektury

chce wiedzieć co dalej....
00
MartaKaminski

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. Czekam na 2 tom.
00
AnnaGrzybowska

Dobrze spędzony czas

Z jednej strony straszna książka, z drugiej nie można się od niej oderwać. Zostanie we mnie na długo.
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki ANNA SLO­TORSZ/ART­NOVO.PL
Fo­to­gra­fie na okładce © Spen­cer/Adobe Stock © Ki­rill/Adobe Stock © Fe­odo­ra­_21/Adobe Stock © over­lays-te­xtu­res/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaALEK­SAN­DRA WIĘK-RUT­KOW­SKA
SkładLO­REM IP­SUM - RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Mag­da­lena Wala, Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6684-5
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

1

Ra­chela

Kwie­cień 1914

Ra­chela po­pra­wiła chwyt na worku z ziem­nia­kami, jed­no­cze­śnie usi­łu­jąc cia­śniej otu­lić się chustką. Jej stopy obute w trzy­ma­jące się na słowo ho­noru trze­wiki grzę­zły w bło­cie wy­mie­sza­nym z po­my­jami wy­le­wa­nymi do rynsz­toka przez miesz­kań­ców szte­tla[1]. Główna ulica mia­steczka po trwa­ją­cych kilka dni opa­dach desz­czu za­mie­niła się w grzą­skie ba­joro, w któ­rym nie­raz utknęły koła wo­zów cią­gnię­tych przez zmę­czone ko­nie. Drew­niane chod­niki po­ło­żone wprost na ziemi nieco tylko uła­twiały dziew­czynce marsz. Miała na­dzieję, że uda jej się wró­cić do domu, nie upusz­cza­jąc z tru­dem wy­bła­ga­nych u Fuksa ziem­nia­ków. Nie żeby bul­wom za­szko­dziło lą­do­wa­nie w mięk­kim błocku, oba­wiała się jed­nak, że nie uda jej się wy­zbie­rać wszyst­kich. Ukryta w za­uł­kach chłop­ska dzie­ciar­nia tylko cze­kała na ta­kie po­tknię­cia prze­chod­niów, aby czy­imś kosz­tem na­peł­nić brzu­chy wła­sne i ro­dzeń­stwa. Na przed­nówku w nędz­nych do­mach pa­no­wał głód i wszy­scy wy­pa­try­wali wio­sny.

W ta­kich chwi­lach ma­rzyła, aby oj­ciec na­resz­cie zna­lazł gdzieś za­trud­nie­nie i za­ro­bił cho­ciaż parę ru­bli. Jed­nak zimą w ich szte­tlu o ro­botę było trudno, więc człon­ko­wie ro­dziny pra­co­wali do­ryw­czo u co bo­gat­szych przed­sta­wi­cieli gminy. Po­śli­znęła się na bło­cie i przez mo­ment miała wra­że­nie, że za­raz upad­nie, ale cu­dem udało jej się ustać na no­gach. Na szczę­ście dom, w któ­rym miesz­kali, znaj­do­wał się nie­da­leko i miała na­dzieję, że bę­dzie mo­gła choć przez chwilę po­sie­dzieć przy piecu, nim po­bie­gnie na łąkę po krowy sta­rej Me­na­ke­ro­wej. Nie­śmiało li­czyła, że kiedy je opo­rzą­dzi, go­spo­dyni po­czę­stuje ją pajdą chleba. Ści­ska­nie w żo­łądku przy­po­mniało jej, że ostat­nio ja­dła wcze­snym ran­kiem. Dwa ru­ble, które mie­sięcz­nie przy­no­siła matce, nie­wiele zmie­niały w ich sy­tu­acji, ale cza­sem pani Sima ją na­kar­miła.

Chwy­ciła moc­niej wór z ziem­nia­kami i szarp­nęła za drzwi. Zna­la­zła się w odra­pa­nej sieni prze­siąk­nię­tej smro­dem ze­psu­tego je­dze­nia, wil­goci i bez­na­dziei. Cho­ciaż mia­steczko rów­nież nie było wolne od nie­przy­jem­nych za­pa­chów, za­zwy­czaj mi­jała dłuż­sza chwila, nim przy­zwy­cza­iła się do fe­toru pa­nu­ją­cego we­wnątrz nie­wiel­kiego domu. Wes­tchnęła, z tru­dem przy­trzy­mu­jąc wo­rek omdla­łymi z wy­siłku rę­kami. Jesz­cze tylko przej­dzie krót­kim ko­ry­ta­rzem w głąb ka­mie­nicy i po po­ko­na­niu kilku stopni w dół znaj­dzie się w su­te­re­nie, w któ­rej od kilku lat za­miesz­ki­wała jej ro­dzina. Po tym, jak oj­ciec uległ wy­pad­kowi w fa­bryce, a jedna z jego dłoni stała się nie­sprawna, ro­dzina zmie­niała miesz­ka­nia na co­raz lich­sze, aż w końcu utknęła w jed­nej izbie z nie­wiel­kim świe­tli­kiem miesz­czą­cym się pod su­fi­tem, która słu­żyła jed­no­cze­śnie za kuch­nię i po­kój sy­pialny. La­tem pa­no­wał tam za­duch, a zimą trudno było na­grzać po­miesz­cze­nie, na któ­rego lo­do­wa­tych ścia­nach skra­plała się woda. Po ostat­niej prze­pro­wadzce ro­dzice byli prze­ra­żeni pa­nu­ją­cymi w środku wa­run­kami i do­piero po pew­nym cza­sie prze­stali za­uwa­żać łusz­czącą się farbę, na któ­rej ro­snący grzyb two­rzył zie­lo­na­wo­bure za­cieki. Po­cząt­kowo matka z Le­ilą pro­wa­dziły wojnę skie­ro­waną prze­ciwko zie­lo­nemu na­jeźdźcy, szo­ru­jąc po­kryte na­lo­tem miej­sca, lecz wkrótce mu­siały dać za wy­graną. Grzyb wy­grał tę po­tyczkę, nic so­bie nie ro­biąc z cią­głego wy­siłku ko­biet i zaj­mu­jąc co­raz to nowe po­wierzch­nie, nie po­mi­ja­jąc na­wet sprzę­tów, które przy­wieźli ze sobą. Kiedy Ra­chela we­szła do środka, w jej noz­drza ude­rzył odór stę­chli­zny wy­mie­szany ze smro­dem go­tu­ją­cej się w garnku ka­pu­sty.

– Przy­nio­słam ziem­niaki – za­częła raźno, po czym rap­tow­nie urwała, wy­czu­wa­jąc pa­nu­jącą w izbie gro­bową at­mos­ferę.

Ro­dzina nie miała wielu po­wo­dów do oka­zy­wa­nia ra­do­ści, ale za­zwy­czaj w su­te­re­nie pa­no­wał gwar, a nie po­nure mil­cze­nie. Co się wy­da­rzyło pod­czas jej tro­chę po­nad­go­dzin­nej nie­obec­no­ści? Matka, ob­ró­cona ty­łem, ener­gicz­nie mie­szała w garnku, oj­ciec znad krza­cza­stych brwi słał groźne spoj­rze­nia w kie­runku sie­dzą­cej na zy­dlu Le­ili. Star­sza sio­stra za­sło­niła twarz dłońmi, a jej ra­miona i barki drżały w tłu­mio­nym szlo­chu. Szybki rzut oka w kie­runku łóżka uświa­do­mił Ra­cheli, że nie­do­ma­ga­jący od kilku ty­go­dni naj­młod­szy brat Ja­kub da­lej żyje. Opa­tu­lony aż pod brodę, drżał z zimna. Jego za­czer­wie­niona od go­rączki bu­zia od czasu do czasu wy­krzy­wiała się w wy­siłku, z ja­kim brał ko­lejny chra­pliwy od­dech. Na­raz mały za­niósł się moc­nym kasz­lem.

Ra­chela odło­żyła na po­lepę wo­rek z kar­to­flami, roz­tarła szyb­kimi ru­chami zmar­z­nięte ręce i po­śpie­szyła do stołu, na któ­rym stał gar­nu­szek z sy­ro­pem z ce­buli z odro­biną cu­kru. Spraw­nym ru­chem pod­nio­sła główkę brata i wlała w jego usta ły­żeczkę spe­cy­fiku. Miała na­dzieję, że cho­ciaż na chwilę przy­nie­sie mu ulgę. Za­sko­czyło ją, że ani matka, ani sio­stra w tej sy­tu­acji nie za­re­ago­wały. Na­prawdę działo się coś dziw­nego.

– Co się stało? – spy­tała, kiedy na jej wej­ście nie za­re­ago­wał nikt z ro­dziny.

– Przy­był szad­chan w spra­wie Le­ili – od­parł oj­ciec.

Swat? Ale... to prze­cież do­brze. Od ja­kie­goś roku ro­dzice za­mar­twiali się, że nie da­dzą rady wy­dać za mąż naj­star­szej córki, po­nie­waż nie mo­gli jej za­pew­nić żad­nego po­sagu. Mama sta­rała się od­kła­dać, ale uciu­łane z ta­kim tru­dem ru­ble za­zwy­czaj się roz­pły­wały, kiedy oj­ciec nie pra­co­wał na­wet do­ryw­czo. Chyba żeby za po­sag uznać pleśń, któ­rej mieli pod do­stat­kiem. Po­zo­sta­wała moż­li­wość, że szad­chan wszedł, ro­zej­rzał się po li­chej iz­debce i wy­szedł, uzna­jąc, że córka nę­dza­rza nie na­daje się na ni­czyją żonę. Zwłasz­cza sza­no­wa­nego Żyda. Z dru­giej strony ro­dzin ta­kich jak Ra­cheli nie bra­ko­wało w ich szte­tlu. Tak na­prawdę naj­więk­szą na­dzieją ojca po­zo­sta­wał Ja­kub, który był by­strym chłop­cem, chwa­lo­nym przez na­uczy­cieli. Je­śli zdo­bę­dzie do­bry za­wód, zaj­mie się star­szymi ro­dzi­cami. Tego dnia na­resz­cie prze­stało pa­dać i wy­szło słońce, ry­chło zrobi się cie­plej, a wtedy bra­ci­szek po­wi­nien wró­cić do zdro­wia.

– Nie zde­cy­do­wał się przed­sta­wić jej pro­po­zy­cji mał­żeń­stwa?

– Przed­sta­wił, a jakże! – Oj­ciec rzu­cił Le­ili ko­lejne gniewne spoj­rze­nie. – A twoja głu­pia sio­stra, za­miast ska­kać z ra­do­ści, gry­masi. Na­rze­czony jej się nie wi­dzi. A lata lecą i za nie­długo może być za stara, aby sku­sić ja­kie­go­kol­wiek kan­dy­data.

Le­ila od­sło­niła mo­krą od pła­czu twarz. Pod­puch­nięte, za­czer­wie­nione oczy i ciek­nący nos w tej chwili nie do­da­wały jej uroku.

– Oj­cze, chcę wyjść za mąż. Tylko nie za Cha­ima Mort­kego. Jest stary, gruby, cuch­nie od niego i był już dwu­krot­nie żo­naty. Prze­cież Etel jest w moim wieku.

– Cuch­nie? A u nas w domu to pach­nie kwia­tami, co? Ro­zej­rzyj się! Masz oka­zję uciec z tej nę­dzy i jesz­cze po­móc ro­dzi­nie. W ubie­głym roku Chaim do­brze wy­dał Etel za mąż i te­raz ona spo­dziewa się pierw­szego dziecka. Co do cie­bie, to nie wie­rzę, abym otrzy­mał inną, rów­nie do­brą ofertę. Jako żo­nie Cha­ima ni­czego ci nie za­brak­nie. A on do­brze się tobą za­opie­kuje. I twoim bra­tem.

Ra­chela za­drżała. Chaim Mortke był jed­nym z naj­star­szych i naj­bar­dziej sza­no­wa­nych miesz­kań­ców ich mia­steczka. Jed­nak we­dług niej bar­dziej pa­so­wał na dziadka niż na męża mło­dej dziew­czyny. Kiedy wraz z Le­ilą cza­sem na niego wpa­dały na ulicy, nie po­do­bało jej się, w jaki spo­sób wpa­try­wał się w jej sio­strę. Uśmie­szek, który po­ja­wiał się na jego wy­dat­nych war­gach, wy­da­wał jej się rów­nie obrzy­dliwy jak pleśń po­kry­wa­jąca ściany ich izby. Le­ila od­wra­cała wtedy głowę i przy­śpie­szała kroku. Na szczę­ście nie wi­działa tego, co Ra­chela: sta­rego męż­czy­zny ob­li­zu­ją­cego wargi, gła­dzą­cego tłu­stymi pal­cami na wpół siwą brodę i jed­no­cze­śnie mam­ro­czą­cego pod no­sem coś nie­zro­zu­mia­łego. Do­brze, że sto­so­wał się do za­sad i ni­gdy nie po­wa­żył się na nic wię­cej. Jej ulga po­ja­wiła się naj­wy­raź­niej przed­wcze­śnie, skoro zde­cy­do­wał się wy­słać swata. Wcale się nie dzi­wiła sprze­ci­wowi sio­stry. Jed­nak u Ży­dów wa­run­kiem ko­niecz­nym do za­war­cia związku była zgoda obojga przy­szłych mał­żon­ków. Ro­dzice nie mo­gli zde­cy­do­wać za swoje dzieci. Z dru­giej strony dys­po­no­wali sto­sow­nymi środ­kami, aby zła­mać na­wet naj­bar­dziej oporne.

– Pie­nią­dze to nie wszystko – oznaj­miła sta­now­czo Le­ila.

– Tak? – Oj­ciec wstał i się wy­pro­sto­wał. – Po­wiedz to jesz­cze raz głod­nej ma­mie i sio­strze. Po­wiedz bratu, który od ty­go­dni leży chory. Po­wiedz w końcu tej sio­strze, którą od­pro­wa­dzi­li­śmy na cmen­tarz w ubie­głą zimę. Twoje mał­żeń­stwo ozna­cza nie tylko twój do­bro­byt, ale rów­nież le­kar­stwa dla brata, opał na zimę i je­dze­nie dla nas wszyst­kich. Nie wiem, jak dasz radę spoj­rzeć matce w oczy, je­śli przez twój głupi upór cho­roba Ja­kuba bę­dzie da­lej po­stę­po­wać. Aż sta­nie się naj­gor­sze... Ta pro­po­zy­cja mał­żeń­stwa jest od­po­wie­dzią na mo­dli­twy moje i Szejmy. Bóg nas na­resz­cie wy­słu­chał.

W tym mo­men­cie Ja­kuba znów zmógł na­pad kaszlu, a Ra­chela po­kle­py­wała bra­ciszka po ple­cach, z co­raz więk­szym nie­po­ko­jem słu­cha­jąc, jak rzęzi.

– Oj­cze, pro­szę... nie zmu­szaj mnie... – bła­gała Le­ila. – Pójdę gdzieś na służbę i będę od­kła­dać wszystko, co za­ro­bię, dla Ja­kuba...

– Twój brat może nie do­żyć mo­mentu, kiedy znaj­dziesz ja­kąś ro­botę – zba­ga­te­li­zo­wał jej pro­po­zy­cję oj­ciec. – Je­steś młoda i silna, ale nie masz nic poza do­brymi chę­ciami. Nim za­czną ci do­brze pła­cić, mi­nie za wiele czasu.

Ra­chela spoj­rzała w stronę nie­wiel­kiego pieca. Matka ob­ró­ciła się ty­łem do niego i prze­stała uda­wać za­in­te­re­so­wa­nie go­tu­jącą się ka­pu­stą. Naj­wy­raź­niej do te­raz za­sta­na­wiała się nad pro­po­zy­cją mał­żeń­stwa i do­szła do wnio­sku, że naj­star­sza córka po­winna ją przy­jąć. Ra­chela nie wąt­piła, że Szejma Men­de­lo­wicz ko­chała wszyst­kie swoje dzieci, jed­nak ich bez­na­dziejne po­ło­że­nie wpły­nęło na pod­jętą przez nią de­cy­zję. Zde­cy­do­wała się po­przeć męża, a skoro tak, Le­ila nie mo­gła li­czyć na to, że sta­nie po jej stro­nie. Ra­chela po­smut­niała. W tej sy­tu­acji wy­ra­że­nie zgody przez sio­strę było tylko kwe­stią czasu. Le­ila za­wsze oka­zy­wała ro­dzi­com po­słu­szeń­stwo. To Ra­chela na­le­żała do bun­tow­ni­czek i cza­sem grze­szyła sa­mo­wolą.

– Mamo... – Głos Le­ili drżał, a w jej brą­zo­wych oczach cza­iła się roz­pacz.

– Prze­myśl to so­bie, a te­raz po­móż mi w przy­go­to­wa­niu po­siłku – po­le­ciła matka. – Two­jej sio­strze udało się zdo­być ziem­niaki.

Ra­chela wy­co­fała się z izby i z nie­chę­cią wró­ciła na za­bło­coną ulicę. Rzut oka na słońce upew­nił ją, że po­winna się po­śpie­szyć. Za ja­kąś go­dzinę za­cznie się ściem­niać, a ona wcze­śniej musi do­pro­wa­dzić krowy do obory i je wy­doić. Po­ma­so­wała ści­śnięty z głodu brzuch. Le­ila po ślu­bie nie za­zna już tego uczu­cia, ale Ra­chela uwa­żała, że sy­tość nie jest warta za­miesz­ka­nia pod jed­nym da­chem z Cha­imem. Gdyby to cho­dziło tylko o znaczną róż­nicę wieku. Mał­żeń­stwa doj­rza­łych męż­czyzn z młód­kami zda­rzały się nie­raz. W spoj­rze­niu Mort­kego, w jego wy­ra­zie twa­rzy czy ge­stach kryło się coś ta­kiego, co bar­dzo, ale to bar­dzo nie po­do­bało się Ra­cheli. Po­wo­do­wało, że go uni­kała, od kiedy jej kształty zro­biły się bar­dziej ko­biece. A te­raz praw­do­po­dob­nie zo­staną ro­dziną. Wzdry­gnęła się, ale jej dresz­cze tym ra­zem nie miały nic wspól­nego z chło­dem czy nie­przy­jem­nymi za­pa­chami.

Prze­cho­dziła wła­śnie koło karczmy, kiedy za­uwa­żyła zbli­ża­ją­cego się z na­prze­ciwka Cha­ima Mort­kego w to­wa­rzy­stwie Ma­jera Lan­daua, który w szte­tlu peł­nił funk­cję szad­chana. Obaj męż­czyźni z uśmie­chem wy­mie­niali ja­kieś uwagi. Naj­pew­niej kie­ro­wali się do karczmy, więc Ra­chela bły­ska­wicz­nie znik­nęła w naj­bliż­szym za­ułku, nie ma­jąc ochoty na spo­tka­nie. Przez krótką chwilę po otwar­ciu drzwi lo­kalu ulicę wy­peł­nił do­bie­ga­jący stam­tąd gwar. Od­cze­kała jesz­cze tro­chę, nim wy­su­nęła się zza rogu bu­dynku i pra­wie bie­giem ru­szyła w stronę le­żą­cych za mia­stecz­kiem łąk, na któ­rych pa­sły się krowy.

Ich sztetl le­żał nie­opo­dal spo­rego ma­jątku ziem­skiego Mo­rę­dowa. Kiedy wy­cho­dziła z kro­wami i sta­wała na łące, przy­pa­try­wała się ma­ja­czą­cym w od­dali za­bu­do­wa­niom fol­warku. Chci­wym spoj­rze­niem omia­tała więk­sze od ich domu bu­dynki go­spo­dar­cze, jed­nak spe­cjalne miej­sce w jej sercu zaj­mo­wał dwór. Roz­ło­żył się na nie­wiel­kim wznie­sie­niu i tym sa­mym gó­ro­wał nad po­zo­sta­łymi za­bu­do­wa­niami. Był tak piękny, że Ra­chela mo­głaby się w niego wpa­try­wać go­dzi­nami. Cały biały, z sza­rym da­chem czę­ściowo pod­par­tym wiel­kimi okrą­głymi słu­pami, które mama na­zy­wała ko­lum­nami. Kiedy dziew­czynka po raz pierw­szy o niego za­py­tała, matka ostrze­gła ją, aby ni­gdy nie za­pusz­czała się w jego po­bliże.

To nie tak, że w swoim ży­ciu nie wi­działa żad­nych wspa­nia­łych bu­dyn­ków. Wręcz prze­ciw­nie. Kiedy przed wy­pad­kiem ojca miesz­kali w du­żym mie­ście, nie­raz w po­śpie­chu prze­my­kała obok ogrom­nych, prze­pięk­nie zdo­bio­nych ka­mie­nic, jed­nak żadna z nich nie wy­warła na niej ta­kiego wra­że­nia jak ten śnież­no­biały bu­dy­nek. Nie­raz ku­siło ją, aby po­dejść bli­żej, jed­nak w ta­kich mo­men­tach za­wsze wra­cało do niej ostrze­że­nie mamy. Jej po­słu­szeń­stwo umac­niał fakt, że po pro­stu nie miała czasu na taki luk­sus jak spa­cer. Z przy­jem­no­ści po­zo­sta­wało jej tylko krót­kie zer­k­nię­cie na oto­cze­nie dworu. Przy okrą­głym traw­niku ktoś wła­śnie sa­dził kwiaty. Kiedy za­kwitną, po­my­ślała, oto­cze­nie dworu sta­nie się jesz­cze pięk­niej­sze.

Słońce zni­żało się już nad li­nią ho­ry­zontu, ode­rwała więc wzrok od za­bu­do­wań i przy­śpie­szyła kroku. Kiedy łąka stała się wi­doczna, Ra­chela ze zdzi­wie­niem od­no­to­wała obec­ność ja­kiejś osoby. Dziew­czynki mniej wię­cej w swoim wieku, która z za­cie­ka­wie­niem przy­pa­try­wała się pa­są­cym kro­wom. Jakby ta­kie zwie­rzęta wi­działa po raz pierw­szy w ży­ciu. Może i na­prawdę tak było. Ra­chela spoj­rzała na jej ele­gancki płasz­czyk, ka­pe­lu­sik na gło­wie i dło­nie odziane w białe rę­ka­wiczki. Pew­nie była go­ściem w Mo­rę­do­wie, wy­szła na spa­cer i po raz pierw­szy zo­ba­czyła by­dło. Nie­ska­zi­telna czy­stość jej stroju świad­czyła o tym, że wy­wo­dziła się z bo­ga­tej ro­dziny, może na­wet szla­chec­kiej. I na pewno nie mu­siała pra­co­wać. Za­wsty­dzona Ra­chela cof­nęła się o krok i scho­wała za­czer­wie­nione dło­nie w fał­dach chu­sty. Było jej wstyd za brud, który osiadł na jej rę­kach, i błoto po­kry­wa­jące nogi.

Śliczna nie­zna­joma ode­rwała wzrok od zwie­rząt i prze­nio­sła go na Ra­chelę. Dziew­czynka wie­działa, co za­uwa­żyła mała dama. Zsza­rzałą od wie­lo­krot­nego pra­nia chu­stę, nie­gdyś czarną su­kienkę, która po la­tach no­sze­nia przy­brała nie­okre­ślony bury ko­lor, a je­dyne wy­raźne barwy two­rzyły przy­szyte na roz­dar­ciach łaty i za­ce­ro­wane dziury. Mie­siąc temu, kiedy otrzy­mała ją od ciotki Es­tery, nie oka­zała za­chwytu, co spo­tkało się z jej kwa­śnym ko­men­ta­rzem, że że­bracy nie po­winni gry­ma­sić. Oj­ciec po­no­wił tę bo­le­sną lek­cję pa­sem, a Ra­chela przy­swo­iła so­bie, że bie­dacy po­winni oka­zać wdzięcz­ność za każdy prze­jaw do­broci, a swoje uczu­cia za­cho­wać dla sie­bie. Oka­zy­wa­nie emo­cji, po­dob­nie jak inne luk­susy, było za­re­zer­wo­wane dla za­moż­nych. Te­raz więc nie my­ślała o upo­ko­rze­niu, tylko o jak naj­szyb­szym wy­wią­za­niu się z obo­wiąz­ków. Jedna z krów za­mu­czała po­na­gla­jąco.

– Do­bry wie­czór – usły­szała za­sko­czona Ra­chela.

– Do­bry wie...czór – od­parła, odro­binę się ją­ka­jąc.

Jako dziecko cza­sami po­słu­gi­wała się pol­skim, lecz po wy­jeź­dzie z War­szawy uży­wała już tylko ji­dysz. Są­dziła, że przez te lata zdą­żyła za­po­mnieć ję­zyk Po­la­ków, ale wi­docz­nie to, czego się na­uczyła, na­dal w niej tkwiło. Może nie da rady mó­wić płyn­nie, ale przy­naj­mniej ro­zu­miała nie­zna­jomą.

– Je­stem Ja­dzia Są­gajłło-Mi­chal­czew­ska – przed­sta­wiła się ele­gancka dziew­czynka i le­ciutko dy­gnęła. – A ty?

– Ra­chela Men­de­lo­wicz – mruk­nęła i od­po­wie­działa głę­bo­kim ukło­nem. Ta­kim, jaki pod­pa­trzyła u mamy, kiedy spo­ty­kały lep­szych od sie­bie. Nie­zna­joma wszyst­kiego miała pod do­stat­kiem. Na­wet na­zwisk, po­my­ślała z za­chwy­tem.

– Ład­nie – oce­niła Ja­dzia. – Przy­je­cha­łam z mamą do wujka i po­sta­no­wi­łam ro­zej­rzeć się po oko­licy. Nie wie­dzia­łam, że w Mo­rę­do­wie spo­tkam inne dziew­czynki. Do­tych­czas wpa­da­łam na sa­mych do­ro­słych. Cie­szę się, że w oko­licy mieszka ktoś w moim wieku.

– W na­szym szte­tlu mieszka wiele dzieci. Sporo ich także na wsi le­żą­cej z dru­giej strony dworu... pa­nienko – do­dała po chwili na­my­słu. Nie przy­szłoby jej do głowy spo­ufa­lać się, mó­wiąc ele­gantce po imie­niu, jed­nak chwilę trwało, nim przy­po­mniała so­bie, jak po­praw­nie się zwra­cać do ta­kich dziew­cząt jak nie­zna­joma.

– Sztetl? A co to ta­kiego?

– Mia­steczko za­miesz­kane przez Ży­dów – wy­ja­śniła po­śpiesz­nie.

– Czyli je­steś Ży­dówką – od­ga­dła Ja­dzia.

To wła­ści­wie po­winno za­koń­czyć ich zna­jo­mość, po­nie­waż Po­lacy za­zwy­czaj nie chcieli mieć nic wspól­nego z Ży­dami. Zwłasz­cza ubo­gimi, jak Ra­chela. Nie ocią­ga­jąc się dłu­żej, po­de­szła do krowy i szarp­nęła za ko­łek, któ­rym krowi łań­cuch był przy­twier­dzony do ziemi. Kiedy uwol­niła ogniwo, z po­wro­tem wsu­nęła ka­wał że­laza w glebę. Chwilę póź­niej po­wtó­rzyła tę czyn­ność z drugą krową. Panna Ja­dzia przy­pa­try­wała jej się w mil­cze­niu.

– To fa­scy­nu­jące – stwier­dziła, naj­wy­raź­niej prze­cho­dząc do po­rządku dzien­nego nad po­cho­dze­niem Ra­cheli. – Nie po­trzeba żad­nego ogro­dze­nia, a zwie­rzę i tak nie uciek­nie. Łań­cuch jest na tyle długi, że krowa może spo­koj­nie sku­bać trawę. I od­po­cząć po je­dze­niu.

– Trzeba od czasu do czasu wra­cać i wbi­jać kołki da­lej, tam gdzie krowy wcze­śniej się nie pa­sły, aby miały do­stęp do świe­żej trawy. Je­śli nie ma się swo­jej łąki, za­zwy­czaj cho­dzi się mie­dzą po­mię­dzy po­lami, co jest bar­dziej cza­so­chłonne, bo nie można wtedy zo­sta­wić zwie­rząt – ob­ja­śniła Ra­chela, wi­dząc za­in­te­re­so­wa­nie Ja­dzi. – Mu­szę już biec, pa­nienko, po­nie­waż czeka mnie jesz­cze wie­czorny ob­rzą­dek – do­dała.

– Ro­zu­miem. By­waj zdrowa. Nie wiem, jak długo za­trzy­mamy się u wuja, ale mam na­dzieję, że jesz­cze się kie­dyś spo­tkamy. Może ze­chcesz opro­wa­dzić mnie po oko­licy.

Ra­chela po­smut­niała. Czuła ol­brzy­mią po­kusę, aby rzu­cić wszystko i wraz z pa­nienką z dworu zwie­dzać oko­licę, jed­nak zda­wała so­bie sprawę, że to nie­moż­liwe. Nie wtedy, kiedy głód ści­skał jej wnętrz­no­ści. Wie­działa, że je­śli się spóźni, wście­kła go­spo­dyni nie da jej nic do zje­dze­nia i bę­dzie mu­siała iść spać o pu­stym żo­łądku.

– Chcia­ła­bym, ale... pa­nienko, mu­szę pra­co­wać pra­wie każ­dego dnia. A w sza­bas nie wolno nam od­da­lać się od miej­sca za­miesz­ka­nia. Wy­cho­dzić poza gra­nice szte­tla.

Pra­wie się uśmiech­nęła na myśl, że na­stęp­nego dnia był już pią­tek i wie­czo­rem za­cznie się sza­bas. To ozna­czało ką­piel, czy­ste ubra­nia, a przede wszyst­kim moż­li­wość na­je­dze­nia się. Naj­uboż­szych, do któ­rych obec­nie za­li­czali się Men­de­lo­wi­cze, na so­botę za­pra­szały do sie­bie co ma­jęt­niej­sze ro­dziny i dzie­liły się świą­tecz­nymi da­niami. Dla wiecz­nie głod­nych dzieci sza­bas był tym dniem, na który szcze­gól­nie cze­kały. W naj­bliż­szą so­botę wy­bie­rali się do ciotki i Ra­chela miała na­dzieję, że ta na obiad poda czu­lent[2]. A może też zde­cy­duje się na ku­gel[3]? So­bota, poza świę­tami ży­dow­skimi, to dzień, w któ­rym w ja­dło­spi­sie jej ro­dziny po­ja­wiało się mięso. Na samo wspo­mnie­nie sma­ko­wi­tych po­traw gło­śno za­bur­czało jej w brzu­chu. Za­czer­wie­niła się ze wstydu, bo dźwięk był do­sko­nale sły­szalny.

– Ty je­steś głodna? – zdzi­wiła się Ja­dzia.

Pa­nienka się­gnęła do nieco wy­pcha­nej kie­szeni płasz­cza i wy­cią­gnęła z niej nie­wielki pa­ku­nek za­wi­nięty w ko­ron­kową chu­s­teczkę. De­li­katny ma­te­riał wy­wo­łał za­chwyt Ra­cheli, a kiedy Ja­dzia go roz­wi­nęła, dziew­czyna rap­tow­nie prze­łknęła ślinę. W środku znaj­do­wała się wy­pie­czona z bia­łej mąki bułka prze­kro­jona po­środku i prze­ło­żona cu­dow­nie pach­ną­cym mię­sem. Ja­dzia wy­cią­gnęła rękę z po­czę­stun­kiem w stronę Ra­cheli.

– Weź. Nie je­stem głodna – za­chę­ciła.

Dłoń Ra­cheli sama się­gnęła po sma­ko­łyk, ale nim dziew­czynka go do­tknęła, rap­tow­nie przy­szła jej do głowy jedna myśl. Cof­nęła rękę.

– Czy to mięso to wie­przo­wina? – spy­tała, jed­no­cze­śnie bła­ga­jąc w du­chu o za­prze­cze­nie. Bez względu na to, jak bar­dzo była głodna, nie mo­gła tknąć za­ka­za­nego mięsa.

– Pie­czony pasz­tet z gęsi...

Le­dwo pa­dła od­po­wiedź, Ra­chela chci­wie zła­pała bu­łeczkę i wbiła w nią zęby. Pierw­szy gryz prze­łknęła, pra­wie nie czu­jąc smaku, nie­mal się nim za­dła­wiła. Do­piero gdzieś w po­ło­wie bułki za­częła wol­niej prze­żu­wać, usi­łu­jąc jak naj­dłu­żej za­trzy­mać w ustach ten wspa­niały smak. Chała pie­czona przez matkę w lep­szych cza­sach albo ta, z któ­rej ciotka była taka dumna, nie umy­wały się do tego wy­pieku. Pulchna bułka z ma­słem po pro­stu roz­pły­wała się w ustach. A pasz­tet... Chyba wła­śnie zna­la­zła się w nie­bie.

– Rze­czy­wi­ście by­łaś głodna – pod­su­mo­wała Ja­dzia, przy­pa­tru­jąc się Ra­cheli uważ­nie. Ta wła­śnie pra­co­wi­cie ob­li­zy­wała palce, ba­cząc, by nie zmar­no­wał się na­wet okru­szek. – Kiedy znów przyjdę na łąki, przy­niosę coś do zje­dze­nia. Wo­la­ła­byś szy­neczkę?

– Co ta­kiego?

– Wę­dlinę ze świnki...

Ra­chela na­tych­miast po­krę­ciła prze­cząco głową. Było jej tak przy­jem­nie na żo­łądku. Tak syta czuła się w ostat­nie święto, po­nie­waż w sza­bas, bę­dąc w go­ści­nie, kosz­to­wali je­dy­nie tro­chę i ni­gdy nie je­dli do syta. Cho­ciaż i tak to było wię­cej niż w ty­go­dniu.

– Ży­dom nie wolno spo­ży­wać wie­przo­winy – wy­ja­śniła. – Na­sza re­li­gia za­bra­nia.

– Ro­zu­miem. Nam nie wolno jeść mięsa w pią­tek, więc to do­brze, że wpa­dły­śmy na sie­bie dzi­siaj. – Ja­dzia uśmiech­nęła się sze­roko. – Szkoda by było, bo pasz­tet Broni jest prze­pyszny.

– Dzię­kuję i... na­prawdę mu­szę już iść.

Ra­chelę prze­stał ob­cho­dzić gniew go­spo­dyni. Taka uczta warta była po­liczka albo i dwóch. Jed­nak nie chciała roz­gnie­wać Me­na­ke­ro­wej na tyle, aby po­ka­zała jej drzwi.

– Ja rów­nież. Ściem­nia się i moja mama bę­dzie się mar­twić. By­waj zdrowa, Ra­chelo.

Ja­dzia po­słała jej ko­lejny ra­do­sny uśmiech i ru­szyła w stronę dworu, w któ­rego oknach po­ja­wiły się świa­tła. Ra­chela ni­gdy nie prze­by­wała na pa­stwi­sku tak długo, aby na­cie­szyć oczy tym wi­do­kiem. On rów­nież wart był spo­dzie­wa­nych wy­mó­wek i ra­zów.

– By­waj zdrowa, pa­nienko! – od­krzyk­nęła i ru­szyła w stronę szte­tla.

Pa­nienka z bia­łego dworu. Jakże jej za­zdro­ściła. Za­wsze syta i po­zba­wiona trosk, ko­rzy­stała z ży­cia, nie mu­sząc przej­mo­wać się zmar­twie­niami zwy­kłych lu­dzi. A jed­nak była dla niej taka miła... Ra­chela miała na­dzieję, że kie­dyś jesz­cze bę­dzie im dane się spo­tkać.

Przy­pisy

[1] Sztetl – mia­steczko za­miesz­kane głów­nie przez Ży­dów.
[2] Czu­lent – ro­dzaj gu­la­szu z ko­szer­nego mięsa, fa­soli i ka­szy.
[3] Ku­gel – babka ziem­nia­czana (za­pie­kanka) z ce­bulą i jaj­kami.