Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Witajcie w Zaborzu! Czy poznaliście już wszystkie tajemnice?
Kinga kończy toksyczne małżeństwo. Próbuje być silna i samodzielna. Niestety trudna przeszłość znowu wkrada się w jej życie. Wyjazd do pensjonatu Jesionowy Zakątek ma jej pomóc uporządkować niedokończone sprawy i odetchnąć od codziennych zmartwień.
Do Zaborza trafia też młody Niemiec, który pod wpływem opowieści swojej babki i odnalezionych w domu dokumentów usiłuje odszukać ślady swoich przodków.
Jakie sekrety skrywają tajemnicze dokumenty? Czy warto było poznać całą prawdę o swojej rodzinie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Autor: Magdalena Wala
Redakcja: Zuzanna Wierus
Korekta: Justyna Tomas
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: Robert Kupisz
Zdjęcia na okładce: Jovana Rikalo, Jane Morley/Trevillion Images; Aleksandra Wójcik/zdjęcie autorki
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Magdalena Wala
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2021
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-788-4
Przygotowanie e-Booka: Mariusz Kurkowski
Ztamtego dnia najbardziej utkwiła jej w pamięci zieleń podłogi.
Dziewczynkę posadzono na twardym drewnianym krześle, stanowczo dla niej za wysokim, ponieważ jej stopy nie dotykały poprzecieranego miejscami linoleum. Czekając, lekko majtała nogami i wpatrywała się w te jaśniejsze fragmenty podłogi, w myślach dopasowując ich kształt do znanych sobie przedmiotów. Dokładnie tak, jak bawiła się w domu, kiedy czekała na mamusię. Miała ochotę się pobawić, pobiegać po podwórku, może poobserwować latające w powietrzu ptaki. Ubrana na niebiesko pani kazała jej jednak nie ruszać się z miejsca. Posłuszeństwo okazało się bardzo trudne. Od długotrwałego siedzenia dziewczynkę zaczynała boleć pupa, więc od czasu do czasu wierciła się niecierpliwie, poszukując wygodniejszej pozycji. Żałowała, że nie zdążyła zabrać ze sobą małej lalki, którą kiedyś przyniósł jej jeden z wujków.
− Zajmij się tym i nie przeszkadzaj – polecił, wręczając jej niewielką zabawkę.
Pierwszą w całym jej życiu. Do tamtej pory z zazdrością spoglądała przez kuchenne okno na inne dziewczynki, które maszerowały dumnie chodnikiem razem ze swoimi lalami. Ołówkiem naszkicowała więc na kartce kształt lalki i wycięła go ostrożnie nożyczkami. Kiedy trzymała w dłoni delikatną wycinankę, lubiła sobie wyobrażać, że to prawdziwa lalka. W tajemnicy opowiadała jej o różnych sprawach i wyobrażała sobie przygody, które papierowa lala przeżywa. Oczywiście wszystkie kończyły się dobrze. Dorotka, bo tak dała jej na imię, zawsze wracała do domu do kochającej mamusi. Tak przynajmniej było do czasu, kiedy mama dziewczynki potargała lalę i wyrzuciła do śmieci.
− Trzeba było być grzeczną dziewczynką – krzyczała.
Starała się być grzeczna, naprawdę! To nie jej wina, że podczas nieobecności mamusi szklanka wysunęła jej się z ręki i rozbiła na podłodze. Uważnie zbierała potem szklane okruszki, pilnując, aby się nie skaleczyć. Ale i tak jej się to nie udało. Mama nie gniewała się nawet tak bardzo o szklankę jak o to, że córka poplamiła jej sukienkę.
− Nie trzeba było mnie dotykać brudnymi łapskami – powiedziała ostro, widząc, jak córce na widok podartej zabawki zaczynają płynąć po policzkach łzy wielkie jak grochy. Mama jeszcze bardziej podkreśliła swoją złość kilkoma klapsami wymierzonymi w dziecięce pośladki. Te razy nie bolały jednak tak bardzo jak unicestwienie Dorotki. Na samą myśl o tym, że papierowa laleczka nie przeżyje już żadnej przygody, dziewczynka czuła smutek tak wielki, że nie potrafiła powstrzymać płaczu. Nie odważyła się jednak wydać z siebie żadnego głośnego dźwięku, aby nie rozzłościć mamusi jeszcze bardziej.
A potem wujek wręczył jej najprawdziwszą lalkę. Była niewielka i w kilku miejscach miała łysą głowę, ale dziewczynce spodobała się jej sukienka w kwiatki. Trochę przypominała ulubiony strój mamusi. Mała nieśmiało wyciągnęła po nią rączkę, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.
− Nie trzeba rozpieszczać bachora – powiedziała mamusia na widok nieoczekiwanego prezentu.
Dziewczynka obawiała się, że lalka zostanie jej odebrana, ale mama tylko kazała jej być cicho. Mała usiadła więc w swoim kąciku na podłodze w kuchni i ze wszystkich sił starała się grzecznie bawić, kiedy mama śmiała się z wujkiem w pokoju. Czuła coraz silniejszy głód, ale zdawała sobie sprawę, że kiedy mamusia zamyka drzwi, pod żadnym pozorem nie wolno ich otwierać. Zastanawiała się, czy może po prostu przenieść taboret i wyciągnąć z chlebaka bułkę, jednak bała się, że może za bardzo przy tym hałasować. Mama przecież w końcu wyjdzie i wtedy da jej coś do zjedzenia przed spaniem. Chyba że znowu będzie niegrzeczną dziewczynką i coś zbroi. Wtedy na pewno powędruje do łóżka bez kolacji. Mamusia nie przyjmuje tłumaczeń, że coś się stało niechcący.
− Bachor pewnie jest głodny – powiedziała mama do wujka, otwierając drzwi i wychodząc z pokoju. Ukroiła kromkę chleba, posmarowała ją margaryną i wręczyła córce. Z czajnika nalała do kubka letniej wody.
− Zjedz szybko i maszeruj do łazienki. Woda czeka w miednicy.
Dziewczynka wiedziała, że ma umyć rączki i buzię, a następnie zapukać do pokoju, by mama ściągnęła miednicę z taboretu. Wtedy będzie mogła zanurzyć w niej nogi, a jeśli mamusia się pośpieszy, to może woda będzie jeszcze ciepła. Dziewczynka wiedziała, że jest jeszcze zbyt mała, aby zrobić to samodzielnie. Kiedyś próbowała i w efekcie miednica spadła, woda rozlała się po podłodze, a zaalarmowana hałasem mama po zobaczeniu bałaganu sięgnęła po skórzany pas. Dziewczynka nauczyła się wtedy, że nieposłuszeństwo niesie za sobą bardzo bolesne skutki. Dziś za karę mama mogła jej też zabrać nową lalkę i zniszczyć ją jak Dorotkę. Dziewczynka zmarszczyła brwi. Może lepiej nie kochać zabawki za bardzo i nie nadawać jej imienia? Kiedy zostanie jej odebrana, pewnie nie poczuje takiego smutku.
Lalka pozostała więc po prostu Lalą. Umyta dziewczynka siedziała w kuchni, cichutko opowiadając jej o sobie. Lala okazała się dobrym słuchaczem. Siedziała na stole i wpatrywała się w swoją właścicielkę brązowymi oczami. Nie przerywała, jak to miała w zwyczaju Dorotka. Po tym, jak dziewczynka zdradziła jej wszystkie swoje sekrety, przytuliła ją mocno do siebie.
− Będę bardzo grzeczna, aby nic ci się nie stało – obiecała, nim zasnęła oparta o kuchenny stół. Obudziła się rano na wersalce. Mamusi już nie było, ale zostawiła jej na talerzu dwie kromki chleba z masłem i kawałek suchej kiełbasy. Dziewczynka pomyślała, że mama musiała być w naprawdę dobrym humorze, skoro nie obudziła jej w nocy, tylko przeniosła ją na wersalkę.
Podczas spędzanych samotnie dni dziewczynka uwielbiała czesać długie jasne włosy Lali szczotką mamy, aż tak śmiesznie się stroszyły. Wygładzała je wtedy, a narzędzie uważnie odkładała na miejsce, pilnując, by nie został na nim nawet jeden włosek Lali. Mamusia zabroniła dziewczynce ruszać swoich rzeczy, ale szczotka tak bardzo ją kusiła. Nie groziło jej przecież przyłapanie na zakazanej czynności, ponieważ zawsze była sama. Mama zazwyczaj całymi dniami przebywała poza domem, a wracała wieczorem w towarzystwie jakiegoś wujka. Wtedy zazwyczaj podawała dziewczynce na obiad zimną zupę albo gotowała dla niej makaron, który polewała odrobiną rozpuszczonego masła. Małej nie smakowały te dania, ale jadła je, równocześnie marząc o rosołku i gorących kotlecikach, które dawno temu smażyła dla niej babcia. Staruszka nie nazywała jej też bachorem, tylko jakoś inaczej. Ładniej. Dziewczynka jednak już nie pamiętała jak.
Mimo że mama często krzyczała, dziewczynka mocno ją kochała. Chciała, aby częściej przebywała z nią w domu. Mogłyby się bawić równie dobrze, jak inne mamusie i córeczki, które często obserwowała przez okno. W słoneczne dni chodziłyby razem na spacery i plac zabaw. Dziewczynka bujałaby się na huśtawce, a mama przyglądałaby się jej, siedząc na ławeczce. Gdyby zaś padał deszcz, przytuliłyby się do siebie na wersalce, a mama czytałaby jej bajkę tak długo, aż nie zmorzyłby ich sen. Mamusia jednak musiała pracować, by miały gdzie mieszkać i co jeść. Dlatego dziewczynka podczas jej nieobecności musiała grzecznie siedzieć w domu.
Tego dnia mamusia wyjątkowo długo nie wracała. Zazwyczaj pojawiała się jeszcze, nim dziewczynkę zaczynało ssać w żołądku. Kiedy nadszedł zmrok, poddała się pokusie i zajrzała do chlebaka. Znalazła tam sporą piętkę. Wiedziała, że najlepiej byłoby odkroić kawałek, ale nie potrafiła. Bała się skaleczyć i narobić bałaganu. Wtedy dopiero mama by się gniewała! Nie umiała również oderwać kawałka, więc po prostu odgryzła spory kęs suchego chleba i zaczęła go żuć. Właśnie przełykała to, co miała w buzi, kiedy rozległo się donośne pukanie do drzwi.
Zamarła. Pamiętała nakaz mamusi. Dziewczynce pod żadnym pozorem nie wolno było się odzywać ani otwierać drzwi. Nikomu!
Siedziała więc cichutko na taborecie, licząc na to, że obcy zaraz sobie pójdą. Pukanie jednak powtórzyło się i było jeszcze bardziej natarczywe. Dziewczynka położyła chleb na stole, zeskoczyła ze stołka i na paluszkach zbliżyła się do drzwi. Była ciekawa, kto za nimi stoi, ale wizjer znajdował się zbyt wysoko. Kusiło ją, aby przynieść taboret, ale bała się, że obcy ją usłyszą.
Poczuła ulgę, kiedy usłyszała, jak pukają do drzwi sąsiadki. Usłyszała głosy jakichś panów. Próbowała je rozpoznać, ale raczej nie należały do żadnego z wujków, którzy bywali u nich w domu. Nagle rozległ się zgrzyt otwieranego zamka i donośny głos wścibskiej staruchy, jak tę panią nazywała mamusia.
− Nic nie wiem o żadnym mężu, chyba że zmienia ich co tydzień. – Starsza pani tak dziwnie zacmokała. – Ciągle sprowadza sobie coraz to nowszych fagasów. Zostają na kilka godzin i wychodzą w nocy.
Dziewczynka zadrżała. W głosie sąsiadki usłyszała coś, co bardzo jej się nie spodobało. Nie potrafiła jednak tego nazwać. Kim byli ci ludzie? I czego chcieli od jej mamusi?
− Wie pani może coś o rodzinie? Rodzicach?
Na jakiś czas zapadło milczenie.
− Cóż, bardzo pani dziękujemy…
Dziewczynka chciała już wrócić do jedzenia, ponieważ głośno zaburczało jej w brzuchu. Te dwa kęsy, które zdążyła odgryźć, nie zaspokoiły jej głodu. Kolejne słowa starszej kobiety zatrzymały ją jednak w niewielkim przedpokoju. I wystraszyły.
− Jest dziecko…
Znowu usłyszała zbliżające się ciężkie kroki.
− Dziecko?
− Dziewczynka… Cztery, może pięć lat.
− Wie pani, z kim teraz przebywa? Kto odbiera małą z przedszkola? Na nasze pukanie nikt nie odpowiada…
Dziewczynka zadrżała, kiedy usłyszała ochrypły śmiech kobiety.
− Z przedszkola? Po mojemu to ona nie chodzi do żadnego przedszkola, tylko całymi dniami siedzi tam sama, biedula, kiedy jej mamusia szlaja się nie wiadomo gdzie…
Przez moment na korytarzu zrobiło się całkiem cicho i dziewczynka poczuła nadzieję, że obcy już sobie poszli…
− Mówi pani, że to dziecko jest teraz w mieszkaniu samo?!
− Pukaliśmy, ale nikt nie otworzył…
− Mała jest cichutka, ale czasami coś słyszę w ciągu dnia… Na pewno czeka w środku na mamę.
− Jak jej na imię?
Zapadła cisza. Dziewczynka skuliła się i zaczęła drżeć ze strachu. Zyskała pewność, że rozmowa dotyczy jej i mamusi. Teraz obcy wiedzą, że ktoś przebywa za zamkniętymi drzwiami mieszkania…
− Nie wiem. Nigdy nie słyszałam, aby zwróciła się do swojej córeczki po imieniu.
Znów rozległo się naglące pukanie do drzwi i słychać było prośbę jednego z mężczyzn, aby otworzyła. Chcieli jej powiedzieć coś ważnego o mamie. Dziewczynka wycofała się do kuchni i zatkała uszy piąstkami. Powtarzała sobie, że jest bezpieczna w zamknięciu, jak przekonywała ją mamusia. Musi tylko poczekać do jej powrotu.
Kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku, pobiegła pod drzwi uszczęśliwiona i pewna, że mama nareszcie wróciła.
− Mamu… – zaczęła radosne przywitanie, po czym raptownie urwała, a uśmiech spełzł jej z twarzy. Za otwartymi drzwiami ujrzała grupę ludzi. Dwóch umundurowanych mężczyzn, jednego takiego zwyczajnego i panią, która wyglądała na surową. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w dziewczynkę, która zaczęła się cofać. Zbyt często widywała ten wyraz twarzy u mamusi, kiedy zrobiła coś złego. Ostatnie spojrzenie powiedziało jej, że za obcymi w głąb ich mieszkania zagląda grupa zaciekawionych niecodziennym zajściem sąsiadów.
Nie zastanawiała się, tylko zareagowała instynktownie. Musiała się ukryć i poczekać na powrót mamusi. Nie zastanawiając się, wbiegła do pokoju i wcisnęła się pomiędzy ścianę a wersalkę.
− Malutka, nie chcemy ci zrobić krzywdy. Twoja mama zachorowała i chcemy się tobą zaopiekować – powiedział jeden z mężczyzn.
Miał miły głos, ale dziewczynka i tak nie zamierzała opuszczać kryjówki. Wsunęła się głębiej pod wersalkę. Musiała wytrwać, aż sobie pójdą. Była taka przerażona. Mama pewnie pomyśli, że dziewczynka otworzyła drzwi nieznajomym, i będzie się bardzo gniewać. Nie posłucha tłumaczeń córki. Dziewczynka wolała jednak karę od mamy niż opuszczenie schronienia.
− Ale patologia… – westchnęła kobieta. – Dziecko musiało być bardzo głodne. Znalazłam w kuchni nadgryzioną piętkę suchego chleba. Lodówka świeci pustkami. Nie sądzę, aby tu gotowała…
Dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej, czując, jak mocno bije jej serduszko. Starała się zachowywać bezszelestnie. Słyszała skrzypienie otwieranej przez obcych szafy i jęk sprężyn zapadających się pod ciężarem któregoś z intruzów.
− Gdzie ona mogła się ukryć?
− To drobne dziecko. Pewnie z niedożywienia… Co za wyrodna matka... na tyle godzin zostawiać takiego malucha samego. I to w takich warunkach. Że też się o nią nie bała…
Dziewczynka już otwierała usta, aby zaprotestować, kiedy uświadomiła sobie, że wtedy obcy na pewno ją znajdą. Zamknęła więc buzię i zamarła w bezruchu. I wtedy poczuła, że coś po niej chodzi.
Wydała z siebie przeszywający wrzask. Nienawidziła robali i bała się szczypawic. Mama twierdziła, że wchodzą małym niegrzecznym dziewczynkom do uszu… Mała szybko jednak pożałowała, że nie zachowała ciszy. Po policzkach dziewczynki zaczęły płynąć łzy.
− Jej głos dobiegał stąd…
− Widzę kawałek sukienki… Musimy odsunąć tę wersalkę, tylko ostrożnie…
Wkrótce silne ręce chwyciły ją wpół i mimo że wiła się, starając wyrwać z uścisku, jej wysiłki okazały się daremne. Dłonie nie sprawiały bólu, ale jednocześnie nie pozwalały na odzyskanie swobody. Dziewczynka rozpłakała się żałośnie.
− Powinien zobaczyć ją lekarz… – oznajmiła stanowczo kobieta. – Wygląda, jakby od dawna nikt tu porządnie nie sprzątał.
− Może ma kogoś bliskiego… – zastanawiał się trzymający ją mężczyzna.
− Pięknie się schowałaś, malutka – pochwalił ją drugi. Wydawał się wesoły. Miał dość spory, trzęsący się brzuch. Wyglądał jak Święty Mikołaj bez brody. – Jesteśmy z policji i pomagamy ludziom. Takim, którzy mają kłopoty, rozumiesz?
Zaczęli jej zadawać kolejne pytania, ale przerażona milczała. O policji słyszała od mamusi same złe rzeczy. Dowiedziała się, że jeśli będzie niegrzeczna podczas jej nieobecności, policjanci przyjdą i ją zabiorą. I już nigdy nie zobaczy mamy.
− Zostawcie mnie. Już nie będę niegrzeczna… – obiecywała, pociągając nosem. – Nie będę brała chleba bez pozwolenia mamy. Tylko byłam już taka głodnaaaaaaa…
− Boże… – powiedziała kobieta. – Potrzebny będzie psycholog dziecięcy. Im szybciej, tym lepiej.
W taki sposób dziewczynka znalazła się na twardym krześle, z którego przyglądała się zielonej podłodze. Od czasu do czasu zastanawiała się, czy nie udałoby jej się uciec, ale kobieta, która z nią przyjechała, zajęła miejsce tuż obok jej krzesła. Dziewczynka westchnęła. Była bardzo senna i chciała już wrócić do domku. Do mamy. Cieszyła się tylko, że policjanci nie okazali się aż tak straszni. Nie zbili dziewczynki, mimo że podrapała i ugryzła jednego z nich, kiedy zmusili ją, aby wsiadła do samochodu, a nawet kupili jej po drodze ciepłą kanapkę. Rzuciła się na nią od razu w aucie, mimo że mamusia ostrzegała ją, aby nigdy nie przyjmowała jedzenia od obcych. Nareszcie była syta, a oczy same jej się zamykały. Już prawie zasypiała, kiedy zza drzwi wychyliła się pani w białym ubraniu.
− Zapraszam – powiedziała. – Doktor właśnie przyszedł.
Kinga odebrała białą, niewinnie wyglądającą kopertę i oddaliła się od okienka pocztowego. Nadawcą listu była kancelaria adwokacka usytuowana na drugim końcu Polski. Dziewczyna wpatrywała się w czarny nadruk i zastanawiała, co może oznaczać to pismo. Kłopoty? Jakiś pozew? Zawsze starała się postępować zgodnie z prawem, nie korzystała z pirackich programów i płaciła podatki na czas. Nie robiła niczego, co mogłoby wyjaśnić zainteresowanie olsztyńskich prawników. Nie powinno do niej zatem przyjść pisemko z natychmiastowym wezwaniem do zapłaty. Również żaden z jej znajomych nie pochodził z tamtych terenów. Miała też nadzieję, że to nie jakieś wezwanie do uregulowania długów byłego już męża. Chociaż ono pewnie nie przyszłoby z Olsztyna, taką przynajmniej miała nadzieję. Tymek był zdolny do różnych wyskoków, a jego działalność miała szeroki zasięg.
Tymon… Gdy Kinga za niego wychodziła, na szczęście wciąż miał pieniądze. Choć to nie one były istotne, ale skutki, które pociągał za sobą ten majątek. To właśnie z tego powodu ojciec namówił Tymka, aby zabezpieczył się przed „panną nikt” i spisał intercyzę. Kinga bez protestu podpisała podsunięte jej dokumenty, pewna, że skoro kochają się z narzeczonym, on nigdy nie wykorzysta ich przeciwko niej. Przed ślubem nadal grzeszyła naiwnością, uważając, że uczucie, które ich łączy, przetrwa do grobowej deski. Rzeczywistość dość szybko skorygowała to wyobrażenie, lecząc dziewczynę z zaślepienia. Kinga mogłaby jeszcze tolerować lekkomyślność Tymka i jego przekonanie, że skoro ma pieniądze, to wszytko mu ujdzie na sucho. Gwoździem do trumny ich małżeństwa stała się najbanalniejsza i najbardziej oklepana z przyczyn. Zdrada.
Kinga wahała się przez kilka tygodni, ale ostatecznie postanowiła odejść. Nie była pewna, czy gdyby wcześniej zaszła w ciążę, zdecydowałaby się na taki krok. Według niej dziecko powinno się wychowywać w pełnej rodzinie. Prawdopodobnie zostałaby z Tymkiem dla dobra maleństwa, jednocześnie karząc się za wcześniejszą głupotę w doborze partnera. Ku jej ogromnej uldze ich ostatnia wspólnie spędzona noc nie okazała się brzemienna w skutki, co znacznie ułatwiło jej decyzję. Nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Tymona, kiedy któregoś wieczoru po powrocie do domu zastał ją ze spakowanymi walizkami. Równie zaskoczony tym faktem był teść. Jako żona Kinga powinna się przecież nauczyć patrzeć przez palce na wyskoki męża i być wdzięczna za wszystko, co od niego dostaje.
− Odchodzisz?! Ty?! Coraz bardziej przypominasz kaszalota, powinnaś być zadowolona, że mimo to nadal chcę z tobą być – skomentował, kiedy dobitnie wytłumaczyła mu, dlaczego zdecydowała się odejść. Gdy sprawy nie szły po jego myśli, robił się złośliwy.
− Dlaczego nie od razu płetwala błękitnego? – zripostowała. Wlepił w nią zdziwione spojrzenie. – Jest większy – ulitowała się i podała wyjaśnienie. Po czym zatrzasnęła za sobą drzwi.
To jej niechęć do uzyskania preferowanej przez męża smuklejszej sylwetki stała się jedną z przyczyn, dla których Tymek wymienił ją na szczuplejszy i przede wszystkim młodszy model. I ostatecznym bodźcem kończącym ich małżeństwo. Kiedy udało jej się znaleźć prawnika, firma męża splajtowała, do czego doprowadziły nieumiejętne zarządzanie i nadmierna ufność wobec nieodpowiednich osób. Zniecierpliwieni kontrahenci zażądali spłaty zobowiązań i stało się: nowo odkryte szczęście męża Kingi nie trwało długo. Kiedy pieniądze kochanka się rozpłynęły, szczuplutka Michasia natychmiast zniknęła i pozostawiła go nieutulonego w żalu po obu poważnych stratach. Kinga nie przejmowała się już rozpaczą męża, ponieważ machina rozwodowa została puszczona w ruch.
Tymek z podkulonym ogonem wrócił do wściekłego tatusia, który sporo zainwestował w firmę syna.
− Może przynajmniej twój ojciec nie zażąda od ciebie spłaty zobowiązań – próbowała go odrobinę pocieszyć po pierwszej rozprawie rozwodowej.
Nie żywiła już do niego urazy. Jej miłość zaczęła się rozpływać wskutek wielu rozczarowań, natomiast ciągle bardzo go lubiła. Kiedy tego chciał, potrafił roztaczać wokół siebie chłopięcy urok, który kiedyś tak ją pociągał. Jednak to, co było urzekające w chłopaku, w codziennym życiu stało się przekleństwem. Po dwóch latach małżeństwa Kinga zaczęła się obawiać, że Tymon pozostanie wiecznym chłopcem, a jej niezbędny był mężczyzna. Wtedy pomimo wciąż ciepłych uczuć zapragnęła uwolnić się od męża. Zdała sobie sprawę, że Tymek nie jest w stanie jej uszczęśliwić. Owszem, wielokrotnie przyrzekał, że się zmieni, ale kończyło się na pustych obietnicach. Niedługo potem dostarczył jej odpowiedniego pretekstu. Owszem, uroniła łzę albo nawet dwie, ale nie zamierzała ruszać ich małżeństwu z odsieczą. W rezultacie spotkali się w sądzie.
Tymon w odpowiedzi tylko rzucił jej ponure spojrzenie. Ich dom właśnie poszedł pod młotek i Tymek znowu wylądował na łasce tatusia. Obraził się też na nią nie tylko o rozwód, lecz też o to, że to jego wskazała jako winnego. Z początku Kinga chciała tylko odejść, ale kiedy nastąpiła katastrofa finansowa, adwokat uświadomił jej, że znajdujący się bez środków do życia były mąż może wystąpić do sądu o alimenty. Tymek raczej sam by na to nie wpadł, ale takie rozwiązanie mógł mu podsunąć któryś z życzliwych kolegów prawników. Albo nawet własny ojciec.
Powołała więc na świadka byłą asystentkę Tymka, która widywała to i owo, ponieważ Warzecha junior nigdy nie nauczył się znaczenia słowa „dyskrecja”. Świetnie był mu za to znany rzeczownik „ostentacja”, co odrobinę raziło Kingę jeszcze przed ślubem. Po przeprowadzce do nowego domu, z dala od wpływu teścia, zamierzała podjąć próbę naprawy męża, jednak to on nauczył ją, że ludzka natura jest niezmienna. No, chyba że ktoś wręcz pożąda zmian, wtedy wszystko staje się możliwe. Podczas postępowania sądowego Kinga wykorzystała tę wadę Tymka i otrzymała rozwód z orzeczeniem o winie męża.
Wtedy właśnie błogosławiła przezorność teścia, dzięki której nie musiała odpowiadać za długi męża powstałe w trakcie trwania ich małżeństwa. Zresztą z czego miałaby je spłacić? Przecież, jak jej tłumaczył przed ślubem ojciec Tymka, nie posiadała niczego, co przedstawiałoby jakąkolwiek realną wartość. Komornik najprawdopodobniej nie skonsultowałby swoich czynności z Warzechą seniorem, tylko zajął wszystko, co można spieniężyć. W tym część pensji, która co miesiąc spływała na jej konto. Kinga latami spłacałaby długi, nim udałoby się rozwikłać prawny galimatias. Po rozprawie, podczas której orzeczono ich rozwód, siedząc na kanapie z odzysku, pierwszy kieliszek przywiezionego jeszcze z Gruzji wina wychyliła za zdrowie teścia. Butelka wytrawnego trunku była zresztą jedyną wspólną rzeczą, którą wyniosła z domu byłego męża.
Od tamtej pory minęło pół roku. Co jakiś czas wciąż odbierała telefony od spanikowanego Tymka, który błagał o pożyczkę, ponieważ szanowny tatuś się na niego wypiął. Dzwonił, kiedy potrzebował jej pomocy, najczęściej w jakichś błahych sprawach. Albo po prostu kiedy musiał się wygadać. A przynajmniej tak tłumaczył to w ich rozmowach. Głupia, nigdy nie nauczyła się odmawiać wystarczająco stanowczo. Nadal zbyt często ulegała prośbom byłego męża…
Właśnie położyła klucze na komodzie, kiedy zadzwonił. Zastanawiała się, czy jego telefon ma coś wspólnego z odebranym przez nią tego dnia listem, ale okazało się, że Tymek dzwoni z prośbą o pożyczkę. Kinga odetchnęła z ulgą, jednocześnie głośno zastanawiając się, dlaczego zawraca głowę właśnie jej, zamiast zwrócić się do ojca.
− To stary sknera. Nie chce mi pożyczyć nawet złotówki – żalił się Tymek. – Bądźże człowiekiem.
Kiedy ostatnio przeglądała się w lustrze, Kinga wciąż dostrzegała w nim odbicie żeńskiej wersji przedstawiciela gatunku homo sapiens. Może trochę obfitszego w kształty, niż kiedy jeszcze nosiła nazwisko Warzecha, ale pomimo insynuacji Tymka zdecydowanie nadal bardziej przypominała człowieka niż wyrzuconego na brzeg wieloryba. Na szczęście podczas ich trwającego niecałe dwa lata małżeństwa Kinga poznała niefrasobliwość Tymka na tyle, że nie dała mu się namówić na żadne pożyczki. Dzięki temu żyła w miarę wygodnie i nie musiała się zastanawiać, co następnego dnia włożyć do garnka. Nie groził jej głód, czyli jedyna rzecz, której tak naprawdę nie potrafiła znieść. Słowo „dieta” było dla niej synonimem dobrowolnego poddania się torturom.
− Przecież nie śpisz pod mostem, tylko w rodzinnej willi. Przyjął cię do domu z otwartymi ramionami…
− Ale mógłby mi dać trochę kasy – zazwyczaj brzmiała riposta eksmęża. – Do grobu jej przecież ze sobą nie weźmie.
Na szczęście przebywanie z Tymkiem pod jednym dachem zdołało nieco uodpornić ją na utyskiwania, toteż i tę próbę szantażu emocjonalnego puściła mimo uszu.
− Ile potrzebujesz?
Nie potrafiła pohamować ciekawości, więc w duchu sama wygłosiła sobie kazanie. Tymek na pewno odbierze to jako przejaw słabości i teraz dopiero zacznie ją nagabywać. Chociaż pozbycie się stówki byłoby niewielką ceną za święty spokój.
− Dziesięć…
− Złotych? – Z powodu takiej kwoty zawraca jej głowę? Przecież jego ojciec daje dużo wyższe napiwki… Nie sądziła, aby pożałował dychy jedynakowi.
Usłyszała, jak Tymek parska śmiechem. I już wiedziała, jak mocno się pomyliła.
− Tysięcy, skarbie. Co ja sobie kupię za dziesięć złotych? Nie starczy mi nawet na piwo…
Czy on sądzi, że Kinga śpi na pieniądzach? Ostatnie oszczędności zainwestowała w sprzęt, który pomoże jej rozwinąć własną działalność.
− Nie mam tyle – powiedziała i rozłączyła się.
Kiedy znów usłyszała dzwonek, a na wyświetlaczu ponownie pojawiło się imię eksmęża, wyłączyła telefon. Cały Tymon. Kiedy Kinga już zjadła makaron z naprędce przygotowanym sosem pieczarkowym, zainteresowała się zawartością odebranej na poczcie koperty.
Kilka razy obróciła biały prostokąt w palcach, ale pierwszy raz spotkała się z tą nazwą. Willan & Willan. Pewnie firma rodzinna. Rozerwała kopertę, nie chcąc odwlekać zapoznania się z jej zawartością.
Pismo zostało jasno sformułowane. Była proszona o jak najszybszy kontakt w sprawie objęcia spadku.
Zdziwiona Kinga odłożyła kartkę na stolik i zamyśliła się. Spadek? W Olsztynie? Nikogo tam przecież nie zna, a sucho sformułowany list nie precyzował, po kim mogła go odziedziczyć. Nagle jej serce zabiło mocniej. Czyżby… Zaraz jednak parsknęła niewesołym śmiechem. W takim wypadku pewnie otrzymałaby jedynie długi do spłacenia. Jednak jeśli to była ta możliwość, tym szybciej musiała się nią zająć, aby zrzec się spadku. Nie po to uniknęła jednej finansowej katastrofy, aby wskutek niedopatrzenia władować się w kolejną. Niestety dochodziła już ósma wieczorem: nie zdąży wykonać telefonu do prawnika. Sprawa będzie musiała poczekać do poniedziałku.
Resztę wieczoru Kinga poświęciła na wertowanie stron internetowych w poszukiwaniu informacji na temat prawa spadkowego. Zaczęła czytać i poczuła na plecach zimne dreszcze, ponieważ mogła odziedziczyć wyłącznie długi, które w takim wypadku była zobowiązana spłacić. Z niejaką ulgą odnotowała, że istnieje możliwość odrzucenia spadku, co zamierzała uczynić. Pod warunkiem jednak, że zdąży. Doczytała, że oświadczenie należy złożyć w ciągu sześciu miesięcy od dnia otwarcia spadku lub ogłoszenia testamentu. Martwił ją jednak list przesłany na nazwisko Warzecha. Nie nosiła go od trochę ponad pół roku. Czy to znaczy, że było już za późno na odrzucenie niechcianego dziedzictwa? Nie wiedziała przecież, kiedy zmarł spadkodawca. Dziwne było też to, że myśląc o śmierci osoby, która musiała być z nią w jakiś sposób związana, odczuwała nie smutek, ale lęk. Narastający strach, że jej układane z takim wysiłkiem życie może nagle rozsypać się w gruzy. Ponownie przez czyjąś lekkomyślność.
Z mocno bijącym sercem otworzyła kolejną witrynę i zagłębiła się w lekturze artykułu. Informacje w nim zawarte okazały się nieco bardziej optymistyczne. Mogła spróbować dowieść przed sądem, że dowiedziała się o spadku za późno, aby go odrzucić. Jeśli jednak jej się to nie uda, będzie dziedziczyć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli do wysokości posiadanego przez spadkodawcę majątku. Nie zostanie zmuszona do spłaty reszty. W tym wypadku też rozpoznała niekorzystną dla siebie okoliczność. Komornik na poczet długów mógł zająć osobisty majątek Kingi, zmuszając ją do wyrównania straty na odziedziczonych aktywach.
Zamknęła przeglądarkę i wydała z siebie potężne westchnienie. To rozwiązanie było dla niej jedynie odrobinę korzystniejsze. Tak czy inaczej, ten spadek oznaczał dla niej masę kłopotów. A ona nie mogła chować głowy w piasek niczym struś i czekać, aż problemy same się rozwiążą. Musiała zacząć działać jak najszybciej.
Trochę kusiło ją, aby zadzwonić do mamy, ale nie chciała jej niepokoić. Ostatnio przysporzyła jej zbyt wielu zmartwień. Swoją pulę wyczerpała na przynajmniej dziesięć lat. Uśmiechnęła się. Mama miała tendencję do zbytniego zamartwiania się. To źle, ale Kinga i tak po cichu cieszyła się z matczynej troski. Wiedziała, że wynika ona z miłości, a tę ceniła sobie najbardziej. Szczere uczucie. Może właśnie dlatego młoda kobieta pozwoliła umrzeć swojemu małżeństwu, kiedy zyskała pewność, że Tymek przestał ją kochać.
O ile kiedykolwiek darzył ją tym uczuciem.
Kinga stała w szeroko otwartych drzwiach i z wściekłością wpatrywała się w byłego męża. Nonszalancko opierał się o framugę i widząc jej minę, ściągnął palec z dzwonka. Kiedy zobaczyła Tymka przez wizjer, nie zamierzała go wpuszczać, więc oddaliła się do pokoju na paluszkach. Nie wystarczyło. Najwyraźniej usłyszał jej kroki.
− Otwórz, Kinia! – poprosił.
Nie zareagowała, więc ponownie nacisnął dzwonek. Kinga wytrzymywała wwiercający się w uszy dźwięk przez całe pięć minut, po czym się poddała. W podjęciu szybkiej decyzji pomogło jej walenie w kaloryfer w wykonaniu pana Krzysia z góry. I przeciągły płacz dziecka sąsiadów z lewej. Co wpadło Tymkowi do głowy, by dobijać się do jej drzwi w niedzielę o szóstej rano? Za czasów ich małżeństwa w ten dzień tygodnia zwykle nie udawało mu się zwlec z łóżka przed jedenastą… I nic w tym dziwnego, bo zazwyczaj balował do białego rana w towarzystwie Kingi lub – częściej – kogoś innego.
− Czego? – warknęła.
Nie wyjaśnił, tylko bez pardonu władował się do jej mieszkania. Kółka jego walizki prawie przetoczyły się po jej bosych stopach. W myślach Kinga zaczęła odliczać do dziesięciu, ale kiedy skończyła, wcale nie czuła się spokojniejsza. Może powinna spróbować doliczyć do tysiąca?
− Powiedz, że z niewyspania mam zwidy… albo jeszcze lepiej zgiń, przepadnij… – wymamrotała.
− Siło nieczysta? – Tymek rozsiadł się na jej łóżku i obdarzył ją tym uśmiechem, który w przeszłości sprawiał, że zapominała o wszystkich racjonalnych argumentach. I zazwyczaj zgadzała się na jego pomysły, nawet jeśli coś w środku niej krzyczało, że na pewno tego pożałuje. – Przykro mi, ale to nie działa w ten sposób, kochanie.
− Skoro nie wystarczył rozwód, być może konieczne będą egzorcyzmy… Tymek, co ty tutaj robisz? W niedzielę o – włączyła wyświetlacz telefonu – szóstej z minutami.
− Wprowadzam się. Zaparzysz mi kawy? Jestem skonany…
Kinga przymknęła oczy i starała się zachować spokój, mimo że narastała w niej ochota, aby wyrazić swoją frustrację krzykiem. To jednak nie spodobałoby się sąsiadom. Usiadła więc obok Tymka i ponuro spojrzała na walizkę. To nie wyglądało jej na przyjacielską wizytę.
− Tymek… Najpierw wyjaśnienia, a potem zobaczymy…
Znów się uśmiechnął.
− To brzmi lepiej niż: „Wynoś się” albo: „Zadzwonię po policję”.
Nie odpowiedziała, tylko splatając ręce przed sobą, spojrzała na niego wymownie.
− Wyprowadziłem się od ojca – przerwał, najwyraźniej czekając na jej reakcję. Przeliczył się, bo zachowała kamienny wyraz twarzy. To, że opuścił willę tatusia, zrozumiała, kiedy dostrzegła jego walizkę. – Ciągle mi truł…
− Dlaczego potrafię go zrozumieć? – spytała ironicznie. Ojciec pewnie chciał, aby Tymek zajął się czymś bardziej konstruktywnym niż wieczne zbijanie bąków.
− Proszę cię… Muszę na chwilę zniknąć mu z oczu. Powinien się przekonać, że nie da rady mnie złamać.
Dopiero teraz poczuła iskrę ciekawości przebijającą się przez zaniepokojenie i gniew wywołane obecnością Tymka w jej azylu. Musiał poważnie narozrabiać, skoro postanowił się wyprowadzić z willi należącej do ojca. Szkoda tylko, że nie pomyślał o własnym mieszkaniu, zamiast bladym świtem pakować się do cudzego. Miała nadzieję, że jego nagłe pojawienie się nie jest związane z kolejną desperacką prośbą o pożyczenie pieniędzy. Chyba nie jest na tyle głupi, aby zadłużać się u nieodpowiednich ludzi? Westchnęła. Tymek był przyzwyczajony do spełniania swoich zachcianek, a o ich nieprzyjemnych skutkach przekonywał się zazwyczaj, kiedy było już za późno.
− To, że chcesz zamieszkać sam, jest dla mnie w pełni zrozumiałe. Tylko dlaczego pakujesz się do mnie na waleta, zamiast poszukać własnego mieszkania? Mogłeś zostać u ojca jeszcze przez tydzień czy dwa. W tym czasie na pewno znalazłbyś coś do wynajęcia.
Gestem pokazała mu, że ma nie siedzieć w ubraniach na jej kołdrze, więc odsunął pościel i ponownie opadł na rozłożoną sofę.
− Nie stać mnie. Ostatnie pieniądze poszły na zaległe wypłaty. Nie mam kasy na kaucję. Tak naprawdę na nic mnie nie stać, więc liczę na pomoc dobrych ludzi. – Puścił do byłej żony oko.
Po sprzeczce podczas ich rozprawy rozwodowej nadal ją za taką uważał? Niby nie żywili do siebie urazy, ale żal mógł pozostać. Chociaż Tymek należał do osób, które wolały nie pamiętać o zaszłościach, a w bliźnich dostrzegać jedynie zalety. Czyli stanowił zupełne przeciwieństwo swojego ojca, twardego, egoistycznego drania. Może dlatego też starszy Warzecha był skazany na sukces, a jedyny syn stawał się dla niego coraz większym rozczarowaniem. W czasie ich małżeństwa senior z niecierpliwością czekał na pojawienie się wnuka, którego mógłby ukształtować na swój obraz i podobieństwo. Czyli zrobić coś, co nie udało mu się z synem.
Kinga jeszcze raz pomyślała z wdzięcznością o Bożej opatrzności, która okazała swoje miłosierdzie w postaci jednej kreski na teście ciążowym. Po urodzeniu dziecka nigdy nie zdecydowałaby się na rozwód, i to nie tylko dlatego, że chciałaby zapewnić maluchowi pełną rodzinę. Starszy Warzecha zrobiłby przecież wszystko, co w jego mocy, aby po rozstaniu odebrać jej dziecko. A zmobilizowałby do tego celu wszystkie swoje środki. Teraz pewnie w oczekiwaniu na wnuka postanowił mocniej popracować nad synem. Nawet poczuła coś na kształt współczucia. Jej i jego najbliżsi krewni mogli służyć za potwierdzenie powiedzenia, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
− I uważasz, że nie będzie cię u mnie szukał?
Wzruszył ramionami.
− Rozwiedliśmy się przecież. To nie potrwa długo. Najwyżej kilka dni…
Dni, które jeśli Kinga czegoś szybko nie wymyśli, mogą łatwo przerodzić się w tygodnie. Warzecha senior szybko zlokalizuje synka, a potem uzna, że należy ukarać byłą synową. Wyskoki Tymka zwykle w paskudny sposób odbijały się na niej.
Chwilowo pogodziła się z obecnością eksmęża i udała się do kuchni, aby zaparzyć sobie kawę. Ekspres zaszumiał i do kubka zaczął ściekać aromatyczny płyn.
− Nadal pijesz lurę…
Nie skomentowała, tylko uzupełniła mlekiem napój. Po czym dodała do niego sporą łyżkę miodu lipowego, który mama przywiozła jej z pasieki w Brzeszczach. Upiła potężny łyk i odsunęła się od ekspresu, aby Tymek mógł się obsłużyć. Nie zamierzała odgrywać roli dobrej gospodyni. Nieco się skrzywiła, kiedy Tymek zminimalizował ilość wody i zwiększył stężenie kawy do maksimum.
− Nie wszyscy lubią płynną smołę, którą ty nazywasz kawą.
Zaczęła już odczuwać dobroczynne skutki działania wypitego naparu. Teraz musiała tylko wymyślić jakiś sposób, aby jak najszybciej pozbyć się byłego męża. Jednak najpierw zamierzała zaspokoić swoją ciekawość. Cały czas niepokoiła ją wizja Tymka ogrywającego się w kasynie do koszuli. Wobec mafii nawet starszy Warzecha mógł się okazać bezradny.
− Co się stało tym razem?
− Ojciec chce, abym poszedł do pracy – rzucił takim tonem, jakby wymagał od niego co najmniej, by popełnił rytualne seppuku.
Nie wzruszyło jej to.
− No i? Ludzie zazwyczaj, żeby mieć co jeść, właśnie idą do pracy. Nie każdego los obdarzył bogatą rodziną. A jeśli taki szczęściarz nie robi z tym majątkiem nic sensownego, szybko może go stracić. Coś o tym wiesz, prawda? – Nie zdołała się powstrzymać przed uszczypliwością, mimo że twarz Tymka prezentowała całą gamę zranionych uczuć.
− Zacząłbym jakąkolwiek sensowną robotę, byle tylko wyrwać się z domu, ale nie w taki sposób, w jaki chce ojciec!
Odłożył pusty kubek po kawie na niewielką ladę oddzielającą kuchnię od pokoju. Kinga siedziała po turecku na rozłożonej sofie i przyglądała się, jak Tymek usiłuje maszerować tam i z powrotem po niewielkiej przestrzeni jej kawalerki. Robił tak nie raz w czasie ich małżeństwa, ale wtedy obszar do chodzenia miał zdecydowanie większy i nie obijał się niemiłosiernie o meble. I własną walizkę, która przewróciła się z hukiem, zanim zdążył ją chwycić.
− Kurwa jego mać – oznajmił dobitnie, najpierw rozmasowując obolałe udo, po czym ponownie stawiając walizkę na kółkach. Patrzył przy tym z oburzeniem na Kingę, jakby to ona była winna ciasnoty, w której zmuszony był przebywać.
− Proponowałem, żeby zrobił mnie swoim zastępcą, ale on tylko się roześmiał. Widzę, że oboje macie podobne poczucie humoru – skomentował z niesmakiem, zauważywszy, że Kinga zaczyna radośnie chichotać. Śmiała się tak bardzo, że dopiero po chwili zdołała skomentować jego wizję przyszłości w firmie Warzechy seniora.
− Jeśli twojemu ojcu zależy na dobru swoich tartaków, w tym dziesięcioleciu nie powierzy ci żadnego stanowiska kierowniczego. Całkiem niedawno wszyscy zdążyli się przekonać, ile były warte twoje studia z zarządzania.
Tymek odchrząknął i zajął miejsce obok niej. W milczeniu przyglądał się, jak była żona ociera z kącików oczu łzy rozbawienia.
− Chciał, abym starał się o stanowisko przedstawiciela handlowego. Przeszedł cały ten bzdurny proces rekrutacji, łącznie z pisaniem listów motywacyjnych i rozmową kwalifikacyjną.
Ten pomysł Warzechy seniora miał sens, uznała Kinga po krótkim namyśle. Tymek, jeśli chciał, bywał uroczy, miał gadane i potrafiłby sprzedać diabłu wiadro lawy. Faktycznie mógł się doskonale sprawdzić w terenie, wciskając ludziom produkty oferowane przez firmę ojca. W namawianiu okazał się świetny, zdołała się o tym przekonać na własnej skórze, zgadzając się na małżeństwo, mimo że chwilami nachodziły ją wątpliwości. Nie wspominając o tym, że wszyscy inni mieli ich zdecydowanie więcej. I do czego ostatecznie doprowadził ją jego urok? Została pierwszą rozwódką w rodzinie! Pracując jako przedstawiciel handlowy, Tymek mógłby jednak przekuć tę wadę w zaletę.
− Przecież muszą jakoś sprawdzić, czy się nadajesz…
− Kiedy zakładałem firmę, nikt mnie nie musiał sprawdzać… – zirytował się. Kinga nie odezwała się, tylko rzuciła mu znaczące spojrzenie, a Tymek odrobinę się zmieszał. – Przecież i tak żąda, żebym tam pracował, więc po jakiego grzyba mam wcześniej przechodzić cały ten cyrk?
− Jego cyrk, jego małpy – rzuciła filozoficznie. – Więc postanowiłeś zaprotestować, uciekając z domu?
Zarumienił się lekko. Zawsze przeklinał odziedziczoną po matce karnację, która powodowała, że nawet najlżejsze oznaki zawstydzenia były doskonale widoczne na jego twarzy. To zresztą spowodowało, że próbował zapuścić brodę. Rzadkie kępki wyrastające mu na policzkach nie potrafiły zatuszować tego mankamentu. A że nie dodawały mu urody, szybko zrezygnował z tego pomysłu. Pod koniec związku z Kingą golił już gładko policzki. Ona w czasie ich małżeństwa nauczyła się pilnie zwracać uwagę na tę cechę, ponieważ gdy obserwowała twarz Tymka, zyskiwała pewność, czy jej mąż naprawdę żałuje, czy tylko udaje. W przeszłości zazwyczaj miało zdarzało się to drugie, jednak obecnie wyglądało na to, że Tymek nareszcie zdobył się na szczerość. Również z samym sobą.
− Zaczął naciskać, więc pomyślałem, że warto zniknąć mu z radaru na parę dni. Po tygodniu, najwyżej dwóch powinien odpuścić.
Rany boskie, pomyślała. Tydzień, najwyżej dwa? Oszaleje z nim sam na sam na dwudziestu paru metrach! Już teraz czuła rodzący się w głębi czaszki ból głowy. Po kilku dniach w towarzystwie Tymka może wrócić do punktu wyjścia. A dopiero co zdążyła się jako tako pozbierać po rozwodzie. Otrząsnęła się. Nie chciała nawet rozważać takiej możliwości.
I jak w ogóle on sobie to wszystko wyobraża? Za łóżko służyła jej rozkładana sofa, odrobinę za ciasna dla pary, a za szeroka dla singla. Dla niej samej idealna, tyle że były mąż nie da się wyeksmitować na podłogę. Zdążyła za dobrze go poznać. Zacznie się od przytulania w nocy, a potem wiadomo… Powinna sobie znaleźć jakiegoś faceta od razu po rozwodzie. Teraz nie miałaby problemu. Nowy partner przegoniłby starego ze swojego terytorium. Teraz jest już na to za późno. Ech…
− Nie możesz u mnie zostać – oznajmiła mu kategorycznie.
− Dlaczego?
Jeszcze miał czelność wyglądać na zdziwionego! Właścicielka mieszkania wręczyła jej tylko jeden komplet kluczy, a przecież w poniedziałek musi wyjść do pracy. Choćby po to, aby wyprosić u szefowej kilka dni urlopu, kiedy będzie załatwiać sprawy związane ze spadkiem w Olsztynie.
Właśnie, spadek… Na dodatek czeka ją ten wyjazd w najbliższym czasie. Przez chwilę poczuła pokusę, aby podzielić się tą informacją z eksmężem, ale błyskawicznie zmieniła zdanie. Nie tak dawno przecież prosił ją o pożyczkę. Usłyszy „spadek”, pomyśli sobie Bóg wie co i jego systematyczne telefony ma gwarantowane.
− Dlatego, że ułożyłam sobie życie bez ciebie i nie mam ochoty wracać do przeszłości. To nie twoja willa, tylko maleńkie mieszkanie. Zagryziemy się tutaj.
− Nie mam nic przeciwko, jeśli raz czy dwa ugryziesz mnie w przypływie…
− Nie kończ, jeśli nie chcesz natychmiast wylądować za drzwiami – przerwała mu ostro.
Niezadowolona poczuła, że tym razem to ona się czerwieni. Widząc to, Tymek tylko się uśmiechnął. Podniósł dłonie w geście kapitulacji i ponownie zagaił.
− To co? Mogę zostać?
Kinga zdążyła już zapomnieć, że jest nie tylko lekkomyślny, ale również uparty.
− Tymek, nie masz przypadkiem jakichś kolegów, u których mógłbyś przenocować? Jakiejś kobiety, z którą aktualnie się spotykasz? – rzuciła z nadzieją.
Z zakłopotaniem wzruszył ramionami.
− Jest ktoś, ale na razie to świeże i nie chcę jej spłoszyć, wkraczając nagle do jej mieszkania z walizką. Chcę, aby miała o mnie jak najlepszą opinię – oznajmił cicho po chwili przerwy.
Kinga chciała zapytać, dlaczego takie myśli nie przyszły mu do głowy w związku z jej osobą, ale sama potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Przy niej nie musiał już niczego udawać, przez tych kilka lat zdążyła go poznać jak zły szeląg. Cokolwiek zrobi, jej to już raczej nie zdziwi. Ostatecznie bardziej już chyba nie zdoła jej podpaść. Jednak wywęszyła nowy kierunek, w którym mogła podążyć, skoro chciała się go pozbyć.
− Mówisz, że ktoś pojawił się na twoim celowniku… To zastanów się, co ta kobieta sobie pomyśli, kiedy się dowie, że ponownie zamieszkałeś z byłą żoną? – podłożyła mu nowy trop.
− Nie z tobą, a u ciebie – sprostował.
Ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami. Jeśli Tymek nie wytłumaczy tego odpowiednio swojej dziewczynie, zakończy ten związek, zanim na dobre go zaczął. Kinga przewidywała nawet końcówkę z fajerwerkami godnymi obchodów Nowego Roku. Tymek wciąż nie nauczył się pojmować sposobu, w jaki rozumują kobiety.
− Jakby to robiło różnicę… Posłuchaj…
− Nie wszystkie kobiety są takie jak ty! – zaperzył się.
Zaczyna się. Poczuła, jak w momencie rośnie jej ciśnienie, a ból głowy się nasila.
− Czyli jakie? – spytała zwodniczo łagodnym głosem.
− No… Takie zoł… – urwał. – Niedające sobie nic logicznie wytłumaczyć.
Wdech. Wydech. Zacisnęła ręce na kołdrze, aby go nie walnąć, ponieważ obawiała się, że mogłaby go trochę uszkodzić. Już raz ledwo się przed tym powstrzymała, rok temu, zaraz po tym, jak zdecydowała się odejść i spakowała swoje rzeczy. Czuła w sobie wtedy takie pokłady wynikającego z upokorzenia gniewu, że naprawdę przez chwilę rozumiała te żony, które w momencie zaślepienia furią chwytają za pierwsze z brzegu ostre narzędzie. Nie chciała wysłać Tymka na tamten świat przy okazji tej specyficznej terapii radzenia sobie ze stresem, więc poprzestała na w miarę uprzejmym „żegnaj”.
Odetchnęła.
− Jak wtedy, kiedy usiłowałeś mi nieskładnie wyjaśnić, co twoje ręce robiły na tyłku Michasi? Gołym tyłku, przypominam!
− Myślałem, że to wszystko zostawiliśmy w przeszłości – mruknął.
− Bo zostawiliśmy. Teraz omawiamy twoją nieumiejętność składania wyjaśnień, która również została udowodniona na sali sądowej. – Czego mój adwokat nie omieszkał wykorzystać, dodała w duchu. – A ty wchodzisz w nowy związek i nie chciałabym, abyś zaczął go od nieporozumień. Życzę ci wyłącznie szczęścia i wydaje mi się, że dla własnego dobra powinieneś wrócić do domu lub nocować u osobnika płci męskiej. Nikt nie posądzi cię o przejście na drugą stronę, zapewniam.
Naprawdę miała nadzieję, że ten argument odpowiednio do niego przemówi.
− Już próbowałem, ale nie zdało to egzaminu. Moi kumple albo właśnie badają nowe terytorium i niepotrzebne im w tym czasie moje towarzystwo, albo po ich domach grasuje legion rozwrzeszczanych dzieciaków, nie dając człowiekowi odpocząć. Bartek ma przechodzącego zapalenie ucha dwuletniego syna, który najpierw koncertował przez pół nocy, aby przed piątą władować mi się do łóżka i urządzić sobie trampolinę z mojego brzucha. Niezbyt miła pobudka, zapewniam cię – oznajmił skrzywiony, jednocześnie rozmasowując zaczątki mięśnia piwnego.
Prawie parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie tę scenę. Nietykalność cielesna Tymka została sprofanowana o świcie przez malucha. Dobrze, że dodatkowo nie został zapoznany z zawartością jego pieluchy po całej nocy. W sumie Kingi nie zdziwiło, że Tymek postanowił się ewakuować. Tylko dlaczego akurat do niej?!
− Tak czy inaczej, mogę cię poczęstować śniadaniem, a potem uprzejmie pożegnać. Przestań się zachowywać jak przedszkolak i wróć do domu. Twój tata ma dobry pomysł z tym stanowiskiem przedstawiciela handlowego.
Gestem pokazała Tymkowi, że ma zejść z sofy, po czym zabrała się do chowania pościeli do niewielkiej skrzyni. W tym czasie były mąż odstawił walizkę do kąta przy kaloryferze. Wkrótce w pokoju panował już zadawalający porządek, a Kindze zaburczało w brzuchu.
Przeszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Sama zrobiłaby sobie ze dwie kanapki, ale Tymek cieszył się dobrym apetytem. Musiałaby spędzić w kuchni przynajmniej godzinę… W tej sytuacji frankfurterki na ciepło wydawały się dobrym pomysłem. A przede wszystkim szybkim i sycącym.
− To nudne…
Tymek najwyraźniej postanowił wrócić do tematu ich dyskusji. Kinga puściła to mimo uszu, stawiając na gazie rondel z wodą.
W tym samym momencie, w którym były mąż szykował się, by kontynuować swój monolog, odezwała się jego komórka. Niewielkie mieszkanie wypełniły dźwięki Marsza imperialnegoz Gwiezdnych wojen.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty>
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty/p>
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Epilog
Kilka słów na koniec