Niepokorne. Ścieżki wolności - Magdalena Wala - ebook

Niepokorne. Ścieżki wolności ebook

Magdalena Wala

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Szalone i niebezpieczne lata dwudzieste – jakie piętno odcisną na losach dwóch młodych kobiet?

Po nieoczekiwanym spotkaniu w Warszawie drogi Racheli i Jadwigi rozchodzą się, wydaje się, że na zawsze… Rachela wsiada na statek, którym ma dotrzeć do wymarzonej Ameryki. Gdy na horyzoncie pojawia się zarys lądu, dowiaduje się, że dopływają do Buenos Aires. Okazuje się, że dziewczyna padła ofiarą handlarzy żywym towarem. Zmuszona do nierządu, żyje tylko po to, by spłacić sutenera i ochronić swoją rodzinę. W Argentynie przekonuje się, jak wiele z tego, w co dotąd wierzyła, oparte jest na kłamstwie…

Jadwiga sprzeciwia się matce – nie zamierza wychodzić za mąż. Wstępuje do Ochotniczej Legii Kobiet i odkrywa ciemną stronę życia w stolicy. Z wielkim oddaniem stara się pomagać pokrzywdzonym przez los mieszkańcom Warszawy. Pod wpływem argentyńskich listów od Racheli skupia się na walce z sutenerstwem. Jako jedna z pierwszych kobiet w Polsce wstępuje do policji. Ma nadzieję, że zdoła pomóc przyjaciółce z dzieciństwa…

Bezkompromisowo szczera opowieść o handlu kobietami, które szukając lepszego życia, padały ofiarą oszustów… A także o pragnieniu wolności przybierającej różne oblicza. Ta historia otwiera oczy i zostawia trwały ślad w sercu czytelnika.

Joanna Wolf, @NIEnaczytana

Bolesna historia z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Opowieść o kobietach podejmujących walkę z przeciwnościami losu, niegodziwością, podłością i wyzyskiem drugiego człowieka.

Anna Jurga, @aannaa_czyta

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 351

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne zakończenie opowieści o Jadwidze i Racheli
00



Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki ANNA SLO­TORSZ/ART­NOVO.PL
Fo­to­gra­fie na okładce © NE97/Adobe Stock © In­tre­pid Art/Adobe Stock © Ki­rill/Adobe Stock © Fe­odo­ra­_21/Adobe Stock © over­lays-te­xtu­res/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaANNA KU­RZYCA
SkładLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Mag­da­lena Wala, Pu­bli­cat S.A. MMXXV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6871-9
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

1

Ja­dwiga

Czer­wiec 1919

Agata Są­gajłło-Mi­chal­czew­ska ele­ganc­kim ge­stem odło­żyła sztućce na ta­lerz i ski­nęła na lo­kaja. Fran­ci­szek szybko uprząt­nął brudną za­stawę, po czym znacz­nie już wol­niej, jakby ce­le­bru­jąc ten mo­ment, roz­sta­wił przed pań­stwem mniej­sze ta­le­rzyki, de­se­rowe. Chwilę póź­niej na przy­kry­tym śnież­no­bia­łym ob­ru­sem stole po­ja­wiła się pa­tera z cia­stami. Srebrna za­stawa była czę­ścią po­sagu pra­babki Ja­dwigi i An­to­niego, Anny Są­gajłło-Mi­chal­czew­skiej, i znaj­do­wała się w po­sia­da­niu ro­dziny jesz­cze przed po­wsta­niem stycz­nio­wym.

– Może na­resz­cie zmieńmy te­mat – prze­rwała An­to­niemu, który wła­śnie re­la­cjo­no­wał sio­strze za­ob­ser­wo­waną na ulicy sy­tu­ację. – Opo­wie­ści o pe­ry­pe­tiach oso­bi­stych róż­nego sortu na­cią­ga­czy i in­nych prze­stęp­ców są ta­kie wul­garne! Aneg­dotki o jar­marcz­nym za­cho­wa­niu ko­biet z ni­zin spo­łecz­nych za­cho­waj dla ko­le­gów z ko­mi­sa­riatu, a nie roz­trzą­saj ich przy stole w ele­ganc­kim domu, zwłasz­cza w obec­no­ści mło­dej pa­nienki. Mon Dieu! Do­brze, że twój świę­tej pa­mięci oj­ciec tego nie sły­szy.

– My­ślę, że byłby za­chwy­cony – mruk­nęła Ja­dzia pod no­sem, po czym w od­po­wie­dzi na kar­cący wzrok matki po­wstrzy­mała wes­tchnie­nie i za­jęła się kon­sump­cją tarty z tru­skaw­kami.

Agata po ukoń­cze­niu czter­dziestki na­dal miała do­sko­nały słuch. Co prawda nie wy­pa­dało już ka­rać dzie­więt­na­sto­let­niej córki ode­sła­niem do łóżka bez ko­la­cji, ale za nie­sfor­ność mo­gła ją na przy­kład po­zba­wić de­seru. A Ja­dzia uwiel­biała tru­skawki i bitą śmie­tanę. Pani Są­gajłło-Mi­chal­czew­ska z ko­lei bar­dzo dbała o szczu­płą syl­wetkę córki.

– Też tak są­dzę. – An­toni uśmiech­nął się do młod­szej sio­stry. – Osta­tecz­nie ileż czasu można trwo­nić na bez­owoc­nych dys­ku­sjach o przy­bra­niach ka­pe­lu­szy. Zwłasz­cza że Ja­dzię zaj­mują po­waż­niej­sze te­maty. Do­brze, aby wy­cho­dząc na ulicę, była świa­doma nie­bez­pie­czeństw, ja­kie tam na nią czy­hają. Niemcy zo­stali roz­bro­jeni, Ro­sja­nie nie upo­rali się jesz­cze z re­wo­lu­cją, a nasi wal­czą z bol­sze­wi­kami na wscho­dzie. To, nie­stety, ide­alny czas dla róż­nej ma­ści ma­ru­de­rów, jak choćby tych od Jun­dasa[1]. To nad wy­raz roz­sądna dziew­czyna.

Ja­dzia po­śpiesz­nie prze­łknęła ostatni ka­wa­łek tarty i z ża­lem uznała, że nie zmie­ści żad­nego wię­cej. Prze­wi­dy­wała, że dys­ku­sja za chwilę zbo­czy w re­jony, któ­rych bar­dzo nie lu­biła. Brat, sta­ra­jąc się prze­mó­wić jej matce do roz­sądku, sam wy­wo­łał nieco za­po­mniany już te­mat, nie­zbyt dla niej wy­godny. Tak jak prze­wi­dy­wała, na re­ak­cję matki nie mu­siała długo cze­kać.

– Roz­sądna? Ra­czysz chyba żar­to­wać. Nie pa­mię­tasz? Pe­wien czas temu ob­wo­ziła po War­sza­wie ja­kąś że­braczkę. Ży­dówkę w do­datku! – wy­bu­chła Agata, po­rzu­ca­jąc po­zory ła­god­no­ści. – Sama ją za­pro­siła do po­wozu, a prze­cież ta... bru­da­ska mo­gła ją na przy­kład ob­ra­bo­wać.

An­toni rzu­cił sio­strze prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie. Ty­rady Agaty na ten te­mat z ty­go­dnia na ty­dzień sta­wały się co­raz bar­dziej uciąż­liwe. Ja­dzia zda­wała so­bie sprawę, że matka w ten spo­sób chce nie tylko wzbu­dzić w niej wy­rzuty su­mie­nia, ale przede wszyst­kim uwię­zić ją w domu. Dziew­czyna przy­zna­wała, że czasy były nie­pewne, a ulice War­szawy pełne róż­nego ro­dzaju prze­stęp­ców, ale prze­cież z lęku przed przy­pad­ko­wym spo­tka­niem zło­czyńcy nie mo­gła nie wy­ściu­biać nosa z miesz­ka­nia. Nie są­dziła przy tym, aby matka chciała z niej zro­bić za­kon­nicę. Po pro­stu nad­mier­nie chro­niła swoją je­dy­naczkę. Gdyby Ja­dwiga miała bar­dziej ule­gły cha­rak­ter, Agata mo­głaby z córki uczy­nić spo­łeczną ka­lekę.

– To moja zna­joma z Mo­rę­dowa – po­wtó­rzyła po raz ty­sięczny po­zba­wio­nym emo­cji gło­sem. – Do­strze­głam Ra­chelę przez przy­pa­dek i chcia­łam za­mie­nić z nią kilka słów. Za­nie­po­ko­iły mnie jej plany wy­jazdu do Ame­ryki. Chcia­łam się upew­nić, czy nie wpad­nie w ja­kieś ta­ra­paty. Od­ra­dza­łam jej ten po­mysł, ale, nie­stety, nie udało mi się jej prze­ko­nać. Mar­twię się o nią, po­nie­waż obie­cała mi wy­słać wia­do­mość, lecz do tej pory nie otrzy­ma­łam żad­nego li­stu.

– Jesz­cze tego bra­ko­wało! – wy­ce­dziła matka. – Ko­re­spon­den­cja z... z...

Ja­dwiga w ci­szy przy­glą­dała się ją­ka­ją­cej matce. Agata Są­gajłło-Mi­chal­czew­ska naj­wy­raź­niej nie znaj­do­wała od­po­wied­nich słów od­da­ją­cych jej po­gardę dla osób sto­ją­cych ni­żej w hie­rar­chii spo­łecz­nej. A zwłasz­cza dla Ży­dów, bo oni jej zda­niem znaj­do­wali się na sa­mym dnie. Spo­tkała się z twier­dze­niem, że sta­no­wili wrzód, któ­rego na­le­żało się po pro­stu po­zbyć, aby móc utwo­rzyć po­tężne pań­stwo. Gdyby Ja­dzia nie znała matki tak do­brze, po­my­śla­łaby, że za­czy­tuje się w pi­smach Dmow­skiego. Agata jed­nak dys­ku­sje o po­li­tyce uwa­żała za rów­nie or­dy­narne jak roz­mowy o nie­bez­pie­czeń­stwach cza­ją­cych się na ulicy.

Ja­dwi­dze wpa­dło do głowy, że Agata by­łaby w sta­nie prze­jąć nie­od­po­wied­nią, jej zda­niem, ko­re­spon­den­cję córki, i przez chwilę ob­ser­wo­wała re­ak­cję matki. Miała pew­ność, że po­tra­fi­łaby się po­su­nąć do ta­kiej in­ge­ren­cji w jej pry­wat­ność, jed­nak chyba na­dal nie wpa­dła na ten po­mysł. A dziew­czyna nie za­mie­rzała jej go pod­su­wać.

Wo­bec tego mu­siała uzbroić się w cier­pli­wość. W od­ro­dzo­nej przed nie­spełna ro­kiem Pol­sce mało co funk­cjo­no­wało spraw­nie, w tym poczta. Z roz­mowy z bra­tem wy­wnio­sko­wała, że upły­nie sporo czasu, za­nim ich oj­czy­zna bę­dzie dzia­łać jak do­brze na­oli­wiony me­cha­nizm.

Fran­ci­szek spraw­dził, czy pań­stwu ni­czego nie bra­kuje, po czym bez­sze­lest­nie opu­ścił ja­dal­nię, zo­sta­wia­jąc chle­bo­daw­ców przy de­se­rze. Ja­dzia roz­wa­żała, czy za kil­ka­na­ście mi­nut nie sku­sić się jesz­cze na ma­lutki ka­wa­łek tarty. Albo przy­naj­mniej ja­błecz­nika? Na pa­te­rze zo­stały dwa ka­wałki. Wy­rzu­ciła z pa­mięci słowa za­sły­szane pod­czas ostat­niego ka­za­nia, kiedy ksiądz grzmiał na te­mat grze­chu ła­kom­stwa. Gdyby matka po­zwa­lała czę­sto­wać się sło­dy­czami służ­bie, może za­sta­no­wi­łaby się, ale pani domu wszystko miała wy­li­czone, a jej zda­niem słu­żący nie po­winni być roz­piesz­czani. Mieli się pro­wa­dzić i ja­dać skrom­nie. W cza­sach wciąż pa­nu­ją­cych nie­do­bo­rów żyw­no­ści i ro­sną­cych cen Agata jak ja­strząb pil­no­wała ra­chun­ków, a na­wet naj­lep­sza ku­charka zo­sta­łaby bez mru­gnię­cia okiem zwol­niona, gdyby lek­ce­wa­żyła so­bie jej po­le­ce­nia.

An­toni wła­ści­wie od­gad­nął prośbę, która cza­iła się w oczach Ja­dzi, i zo­sta­wił ostatni ka­wa­łek cia­sta. Dziew­czyna, nie zwle­ka­jąc, na­ło­żyła go so­bie na ta­lerz. Matka, za­jęta ty­radą na te­mat Ży­dów, zda­wała się nie za­uwa­żać ła­kom­stwa la­to­ro­śli. Ja­dzia pil­no­wała, aby za­do­wo­le­nie nie od­biło się na jej twa­rzy. Ja­błecz­nik oka­zał się rów­nie wy­borny jak tarta.

– ...i dla­tego na­leży uważ­nie spraw­dzać, z kim ko­mu­ni­kuje się Ja­dzia. Na­wet nie wszyst­kie jej ko­le­żanki ze szkoły sta­no­wią od­po­wied­nie, moim zda­niem, to­wa­rzy­stwo dla panny Są­gajłło-Mi­chal­czew­skiej. A co do­piero ja­kaś nę­dzarka...

Ja­dzia uznała, że le­piej da so­bie spo­kój z bez­owocną dys­ku­sją, po­nie­waż i tak nie zdoła prze­ko­nać matki. Dzięki Bogu, że miała An­to­niego z jego dość li­be­ral­nymi po­glą­dami. Brat, od kiedy słu­żył w po­li­cji, zwięk­szył czuj­ność, ale ra­czej sku­piał się na ostrze­że­niach, a nie za­ka­zach. Dzięki dyk­te­ryj­kom o pracy po­li­cjanta prze­wi­ja­ją­cym się w ich roz­mo­wach wie­działa, w ja­kie za­ułki War­szawy nie na­leży się za­pusz­czać. W tym wy­padku zdrowy roz­są­dek wy­gry­wał z cie­ka­wo­ścią. Nie za­po­mniała, jak lata temu nie­wiele bra­ko­wało, a zo­sta­łaby po­waż­nie skrzyw­dzona przez uchodź­ców. Gdyby w od­po­wied­nim mo­men­cie nie po­ja­wił się An­toni, wej­ście w tłum skoń­czy­łoby się dla niej i Ra­cheli źle. Wojna wy­do­by­wała z więk­szo­ści lu­dzi wszystko, co naj­gor­sze. A te­raz nie działo się le­piej. Cho­ciaż, o dziwo, na uli­cach War­szawy czuła się bez­piecz­niej­sza niż na pro­win­cji. Wszystko, co naj­gor­sze ją spo­tkało w ży­ciu, wy­da­rzyło się wła­śnie tam. W Mo­rę­do­wie.

– I dla­tego mu­simy w końcu coś po­sta­no­wić, je­śli cho­dzi o przy­szłość Ja­dwigi. Za­koń­czyła edu­ka­cję, po­winna więc za­jąć się czymś po­ży­tecz­nym.

Ja­dzia prze­stała sku­piać się na ja­błecz­niku i z uwagą za­częła wsłu­chi­wać się w słowa matki.

– Przed mło­dymi ko­bie­tami roz­cią­gają się te­raz sze­ro­kie per­spek­tywy – za­uwa­żył brat. – Ja­dzia ma jesz­cze dość czasu, aby zde­cy­do­wać, co wła­ści­wie chce w ży­ciu ro­bić.

– Mam pe­wien po­mysł, skoro mama nie po­zwo­liła mi stu­dio­wać – mruk­nęła dziew­czyna.

– Tego jesz­cze bra­ko­wało. Twój oj­ciec na­wie­dzałby mnie w nocy, gdy­bym wy­ra­ziła zgodę na taką fa­na­be­rię. Już szkoła na­biła ci głowę nie­bez­piecz­nymi po­my­słami, a co do­piero, gdy­byś po­szła na uni­wer­sy­tet. Stu­dia to naj­lep­szy spo­sób na to, aby ko­bieta się sto­czyła. Ni­gdy nie po­zwo­li­ła­bym ci prze­by­wać bez przy­zwo­itki w mę­skim to­wa­rzy­stwie.

Sły­szała to już wiele razy. Do­póki się nie usa­mo­dzielni i nie wy­pro­wa­dzi, matka nie spu­ści jej z oka. Bę­dzie cią­gać ją na ko­lejne her­batki, aby po­znała tych, któ­rzy jej zda­niem li­czą się w to­wa­rzy­stwie. Mu­siała coś wy­my­ślić, nim umrze z nu­dów. Gdyby jej ro­dzina była bied­niej­sza, mo­głaby się upie­rać, że pój­dzie do pracy. Sta­ni­sław jed­nak w imie­niu ku­zy­no­stwa do­sko­nale dbał o fi­nanse. W tym jed­nym nie mo­gła kry­ty­ko­wać no­wego pana na Mo­rę­do­wie. Ro­snąca in­fla­cja nie za­szko­dziła sy­tu­acji ro­dziny, więc wszy­scy żyli bez­tro­sko, nie mar­twiąc się o pie­nią­dze. An­toni mógł się re­ali­zo­wać w po­li­cji, a Agata bie­gać po ma­ga­zy­nach mód i by­wać na ko­lej­nych przy­ję­ciach.

– Za­ję­ła­bym się pracą w ja­kimś sto­wa­rzy­sze­niu. Mamy wojnę, więc przy­da­dzą się każde ręce do pracy.

– Też mi po­mysł! – fuk­nęła matka.

– Bar­dzo do­bry. – An­toni po­parł sio­strę. – Ja­dzia nie musi po­dej­mo­wać pracy za­rob­ko­wej, ale je­śli chce być po­ży­teczna, to może po­roz­ma­wiać choćby z pa­niami z Pol­skiego Bia­łego Krzyża.

– Za­ło­żyła go He­lena Pa­de­rew­ska – za­wtó­ro­wała Ja­dzia, zda­jąc so­bie sprawę, jak ważne były dla matki od­po­wied­nie zna­jo­mo­ści. A żona pre­miera i słyn­nego wir­tu­oza w jed­nej oso­bie zde­cy­do­wa­nie do ta­kich na­le­żała.

– Gdyby zo­sta­nie wo­lon­ta­riuszką za­gwa­ran­to­wało ci wstęp na sa­lony Pa­de­rew­skich, przy­kla­snę­ła­bym two­jemu po­my­słowi. Jed­nak tam mo­żesz się do­stać bez sty­ka­nia się z nie­od­po­wied­nim to­wa­rzy­stwem. – Mama po chwili wa­ha­nia od­rzu­ciła jej pro­po­zy­cję.

– Zro­bi­ła­bym coś dla kraju – ku­siła Ja­dzia. – Nie chcę się prze­cież za­cią­gnąć do Ochot­ni­czej Le­gii Ko­biet i iść na front, tylko pra­co­wać jako wo­lon­ta­riuszka dla żoł­nie­rzy.

Matka, która wła­śnie upiła ły­czek kawy, za­krztu­siła się i roz­kasz­lała. An­toni chciał jej po­móc, lecz ge­stem po­ka­zała mu, że ma usiąść.

– I tyle przy­cho­dzi z wy­słu­chi­wa­nia bzdur – wy­rzę­ziła po chwili, na­dal za­ru­mie­niona na twa­rzy. – Tak, po­win­naś zro­bić coś dla kraju, ale naj­pierw mu­sisz coś zro­bić dla sie­bie.

– Cóż ta­kiego? – spy­tała Ja­dzia z na­dzieją.

– Wyjść za mąż, ko­cha­nie – wy­ja­śniła ze spo­koj­nym uśmie­chem matka.

2

Ra­chela

Po go­dzi­nach, które zda­wały jej się wiecz­no­ścią, na­resz­cie po­czuła, że pod­nosi się z łóżka. Do jej uszu do­biegł sze­lest wkła­da­nych ubrań, co ode­brała za­równo z na­dzieją, jak i lę­kiem. Ubie­ra­jąc się, gwiz­dał pod no­sem ja­kąś skoczną me­lo­dię, zga­dy­wała więc, że opusz­czał ją w zna­ko­mi­tym na­stroju, pod­czas gdy ona wal­czyła ze łzami. Za­ci­śnięte po­wieki nieco tylko po­ma­gały, ale zda­wała so­bie sprawę, że kiedy ów męż­czy­zna na­resz­cie wyj­dzie z jej po­koju, nie zdoła ich dłu­żej po­wstrzy­mać.

Trza­snęły za­my­kane drzwi i Ra­chela zo­stała sama. Na­gła ci­sza du­siła ją, za­ci­skała gar­dło, unie­moż­li­wia­jąc swo­bodne na­bra­nie od­de­chu. Wresz­cie po kilku mi­nu­tach za­częły do niej do­cie­rać dźwięki z ulicy, przy któ­rej stał bu­dy­nek. Zna­jomy stu­kot koń­skich ko­pyt na bruku, skrzy­pie­nie kół i po­krzy­ki­wa­nia w ob­cym ję­zyku. Pod oknem ka­mie­nicy ktoś gło­śno się za­śmiał, a Ra­chela ze wzdry­gnię­ciem otwo­rzyła oczy.

Od­dy­cha­jąc chra­pli­wie, ro­zej­rzała się, za­trzy­mu­jąc wzrok na ko­lej­nych ele­men­tach wy­po­sa­że­nia. Le­żała na du­żym łóżku z drew­nia­nym za­plec­kiem, do­mi­nu­ją­cym w nie­wiel­kim po­koju. Przed sobą miała to­a­letkę z obitą w jed­nym miej­scu por­ce­la­nową mi­ską i dzban z wodą. W ką­cie obok drzwi stała spora szafa. Ob­razu do­peł­niały dwa po­cho­dzące z róż­nych kom­ple­tów drew­niane krze­sła. Sprzęty, cho­ciaż nieco sfa­ty­go­wane, w ich miesz­ka­niu w szte­tlu zo­sta­łyby uznane za luk­su­sowe. Po­trzą­snęła głową. Nie po­winna sku­piać się na tym, co utra­ciła przez wła­sną na­iw­ność i za­wie­rze­nie ob­cemu. Wo­lała nie wspo­mi­nać upodle­nia prze­ży­tego w tym wy­glą­da­ją­cym na miły po­koju.

– Nie zga­dzam się.

Ta­kie słowa wy­rze­kła, kiedy skoń­czył po raz pierw­szy. Wy­po­wie­działa je w ji­dysz, a póź­niej po­wtó­rzyła po pol­sku i nie­miecku. Nie znała ję­zyka, któ­rym się po­słu­gi­wał, i nie są­dziła, aby ją ro­zu­miał, ale i tak chciała gło­śno wy­ra­zić swój sprze­ciw. Oszczę­dziła so­bie krzyku, po­nie­waż nie li­czyła, że kto­kol­wiek ru­szy jej z po­mocą. Nie po tym, czego do­wie­działa się od Jo­sefa w re­stau­ra­cji. Męż­czy­zna coś miękko wy­szep­tał i lekko po­gła­dził Ra­chelę po po­liczku. Za­cho­wy­wał się tak, jakby chciał uci­szyć po­bu­dzone zwie­rzątko. Miała na­dzieję, że da jej spo­kój i na­resz­cie so­bie pój­dzie, ale kiedy chciała się za­sło­nić przed jego spoj­rze­niem, mocno przy­trzy­mał jej ręce. Nic so­bie nie ro­bił z jej skrom­no­ści, kiedy wę­dro­wał naj­pierw wzro­kiem, a po­tem dłońmi po jej ciele. Za­cho­wy­wał się zu­peł­nie jak ku­piec ob­ma­cu­jący to­war, kiedy wy­da­wał z sie­bie za­do­wo­lone po­mruki, naj­praw­do­po­dob­niej ukon­ten­to­wany za­ku­pem. A po­tem, po­mimo że za­częła z nim wal­czyć, przy­ci­snął ją swoim cia­łem i przy­trzy­mu­jąc w gó­rze jej nad­garstki, znów przy­mu­sił. Kiedy wy­ko­rzy­stał ją po raz ostatni, była już zbyt zmę­czona i otę­piała, aby sta­wiać czynny opór. Tylko du­siła w so­bie szloch wzbie­ra­jący z po­wodu nie­spra­wie­dli­wo­ści, która ją spo­ty­kała. Fi­zyczny dys­kom­fort nie do­skwie­rał jej tak bar­dzo, jak kłę­biące się głę­boko w środku emo­cje i wy­rzuty su­mie­nia. Za­słu­żyła so­bie na to wszystko wła­sną głu­potą. Gdyby po­słu­chała rad ro­dzi­ców, sio­stry, a na­wet ciotki, nie skoń­czy­łaby jako nie­czy­sta gdzieś za oce­anem.

Za­ci­snęła po­wieki i ma­rzyła, aby po ich roz­chy­le­niu uj­rzeć zna­jome twa­rze. Nie­stety, jej rze­czy­wi­stość to obce mia­sto i po­kój. Na­brała po­wie­trza. Mu­siała się stąd ja­koś wy­do­stać. Uciec z tego miej­sca, zna­leźć so­bie uczciwą pracę i wró­cić do domu. O ile ma jesz­cze do czego wra­cać. Słońce już za­szło i w po­koju zro­biło się dość ciemno, jed­nak za­uwa­żyła na pod­ło­dze swoje po­roz­rzu­cane ubra­nia, a na jed­nym z krze­seł to­rebkę.

Usia­dła i jęk­nęła, po­nie­waż po­czuła na­gły ból. Nie­ważne. Roz­są­dek pod­po­wia­dał, że kur­czył jej się czas, je­śli miała wy­mknąć się nie­zau­wa­żona. Plany mo­gła snuć, kiedy bę­dzie bez­pieczna. Wtedy też zdąży so­bie po­pła­kać. Nie zwra­ca­jąc uwagi na od­czu­waną na­dal sen­ność, wkła­dała na sie­bie ko­lejne czę­ści gar­de­roby. Po­czuła ulgę, kiedy pod man­kie­tem wy­ma­cała zgru­bie­nie, w któ­rym znaj­do­wał się jej cały ma­ją­tek. Prze­słane przez Ma­rikę do­lary. One po­zwolą jej prze­trwać dni, a na­wet ty­go­dnie, kiedy bę­dzie szu­kała pracy. To, co stało się dzi­siaj, nie może się już po­wtó­rzyć. Mu­siała zdo­być pie­nią­dze na bi­let do No­wego Jorku i nie za­mie­rzała ich za­ro­bić, sprze­da­jąc wła­sne ciało. A o tym, co się wy­da­rzyło w tym po­koju, po pro­stu za­po­mni. Aż pod­sko­czyła, kiedy gdzieś z góry do­biegł ją gło­śny ko­biecy krzyk. Urwał się na­gle, a wy­stra­szona dziew­czyna stała dłuż­szą chwilę, cze­ka­jąc, czy się po­wtó­rzy.

Chwy­ciła to­rebkę i uchy­liła drzwi. Zo­ba­czyła nie­oświe­tlony krótki ko­ry­tarz, na któ­rego końcu były schody. Kiedy prze­cho­dziła obok drzwi, usły­szała chi­chot, zdwo­iła więc wy­siłki, aby po­ru­szać się bez­sze­lest­nie. Nie­stety, nim do­tarła do scho­dów, ktoś szarp­nął ją za ra­mię i nie zdo­łała stłu­mić krzyku.

– Wra­caj do po­koju – po­wie­dział obcy drab. – Ju­tro ktoś po cie­bie przyj­dzie.

Nie­zna­jomy nie był od niej wiele wyż­szy, ale ogar­nię­tej pa­niką dziew­czy­nie wy­dał się ol­brzy­mem, kiedy bez wy­siłku tak nią szarp­nął, że nie wie­dząc, kiedy, bo­le­śnie ude­rzyła ra­mie­niem o drzwi. Gdy usły­szał jej ci­chy jęk, tylko wy­szcze­rzył zęby w krzy­wym uśmie­chu.

Ra­chela wy­pro­sto­wała się i z od­wagą, o którą sie­bie nie po­dej­rze­wała, spoj­rzała mu w oczy.

– Nie chcę tu być.

– Nie­waż­nie, czego ty chcesz, dziwko. Właź do po­koju, pó­kim miły.

Jego za­cho­wa­nie tak za­szo­ko­wało dziew­czynę, że przez chwilę nie po­tra­fiła w ża­den spo­sób za­re­ago­wać. Otwie­rała usta, aby za­pro­te­sto­wać, kiedy za­mach­nął się i ude­rzył ją w twarz tak mocno, że jej głowa od­biła się od drzwi. Po­czuła pie­kący ból roz­le­wa­jący się po po­liczku i czole, któ­rym ude­rzyła o twarde drewno. Nie zdą­żyła na­wet unieść dłoni do pul­su­ją­cego po­liczka, kiedy męż­czy­zna otwo­rzył drzwi i bez­ce­re­mo­nial­nie we­pchnął ją do środka. Po­ty­ka­jąc się, zro­biła kilka kro­ków, nie zdo­łała jed­nak utrzy­mać się na no­gach i wy­lą­do­wała na pod­ło­dze, tłu­kąc so­bie bio­dro. Nim się zo­rien­to­wała, obcy za­trza­snął drzwi i prze­krę­cił w zamku klucz.

Sie­działa przez chwilę i wpa­try­wała się w za­mknięte drzwi. Wła­śnie otrzy­mała lek­cję tego, jak bę­dzie trak­to­wana w przy­szło­ści. Nie... Mu­siała się wy­do­stać z tego domu. Nie umiała po­go­dzić się z tym, co ją spo­tkało tego po­po­łu­dnia, i nie wy­obra­żała so­bie, aby mo­gła po­zwo­lić na ko­lejne ta­kie zaj­ście. Na na­stęp­nego męż­czy­znę, który ją zbruka. Z dresz­czem prze­ra­że­nia przy­po­mniała so­bie ko­lejkę przed bur­de­lem w dziel­nicy por­to­wej. Kilku, a na­wet kil­ku­na­stu męż­czyzn dzien­nie. Nie prze­trwa cze­goś ta­kiego. Prę­dzej osza­leje albo umrze.

Ma­rika prze­żyła – ode­zwał się ci­chy gło­sik w jej wnę­trzu.

– Tak, to prawda, ale nikt jej nie zmu­szał, to była jej de­cy­zja – wy­szep­tała. Drgnęła. Jak dziw­nie brzmiał jej głos, kiedy od­bi­jał się od ścian pra­wie pu­stego po­koju.

Na­prawdę? – sprze­ci­wił się ów we­wnętrzny głos. – Czy prze­ży­łyby z matką, gdyby nie zde­cy­do­wała się na pro­sty­tu­cję? Na pewno nie uda­łoby im się do­trzeć do Ame­ryki. Ale może ty wtedy nie na­bi­ła­byś so­bie głowy mrzon­kami, które do­pro­wa­dziły cię... tu­taj. Bo na­wet wy­mu­szone mał­żeń­stwo z Mo­ry­cem by­łoby lep­sze niż cze­ka­jący cię los, je­śli nie uda ci się uciec. Myśl!

Drab za­mknął ją w po­koju, ale była pewna, że na­dal kręci się w po­bliżu. Jej wzrok przy­zwy­czaił się już do ciem­no­ści, więc po­ję­ku­jąc z bólu, pod­nio­sła się na nogi i po­de­szła do fu­tryny. Na­wet gdyby go nie było, nie uda jej się sfor­so­wać so­lid­nego drewna, oce­niła. Spoj­rzała na okno. Nie­wiel­kie, ale da­łaby radę się zmie­ścić. Lekko uty­ka­jąc, zbli­żyła się do okna i spoj­rzała w dół. Na szczę­ście znaj­do­wała się na pierw­szym pię­trze, więc je­śli wy­sko­czy, ist­niało praw­do­po­do­bień­stwo, że się nie za­bije. Mo­gła się po­ra­nić, ale wo­lała skrę­cić kostkę czy na­wet od­nieść po­waż­niej­sze ob­ra­że­nia, niż zo­stać w tym domu. Chciała otwo­rzyć okno i wtedy stra­ciła na­dzieję. W miej­scu, gdzie wcze­śniej mu­siała znaj­do­wać się klamka, wid­niał otwór. Zroz­pa­czona szarp­nęła za ramę kilka razy, ale jej palce ze­śli­zgi­wały się, a okno ani drgnęło. I to wła­śnie stało się kro­plą prze­peł­nia­jącą czarę go­ry­czy. Ra­chela po­czuła, jak długo po­wstrzy­my­wane łzy same za­czy­nają ciec jej po twa­rzy. Opa­dła na ko­lana przy oknie i roz­sz­lo­chała się, po­nie­waż w pełni do­tarła do niej po­waga sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­zła.

Nie zdoła na ra­zie uciec, a wy­da­rze­nia tego po­po­łu­dnia i wie­czoru będą się po­wta­rzać, aż ją znisz­czą. Każdy przy­cho­dzący do niej męż­czy­zna zrobi swoje, nie zwa­ża­jąc na jej sprze­ciw. Obcy, z któ­rym się obu­dziła, klient, nie oka­zał się bru­talny, ale nie mo­gła po­wie­dzieć tego sa­mego o dra­bie z ko­ry­ta­rza. I są­dziła, że ta­kie trak­to­wa­nie ra­czej było re­gułą niż wy­jąt­kiem. Za oknem pa­no­wała już ci­sza, kiedy w końcu uspo­ko­iła się na tyle, aby wstać i usiąść na łóżku. Po­mimo że się sta­rała, aż do świtu nie zdo­łała zmru­żyć oka.

Z głę­bo­kiego snu wy­rwało ją mocne po­trzą­śnię­cie za ra­mię.

– Wsta­waj! – Przez sen przedarł się chra­pliwy ko­biecy głos. Nie na­le­żał do matki, więc co ja­kaś obca ko­bieta ro­biła w ich domu...

Zdez­o­rien­to­wana Ra­chela otwo­rzyła pie­kące oczy i od razu je zmru­żyła, na wpół ośle­piona pro­mie­niem słońca pa­da­ją­cym jej na twarz. Usia­dła i wi­dok po­koju na­tych­miast ją otrzeź­wił.

– Rusz się, skar­beńku. Nie mamy ca­łego dnia, że­byś mo­gła się wy­le­gi­wać w łó­żeczku. Wy­cho­dzimy.

Dziew­czyna wsu­nęła stopy w trze­wiki i chwy­ciła za to­rebkę. Ru­szyła za ko­bietą ko­ry­ta­rzem, po­tem w dół, po scho­dach po­kry­tych nieco spło­wia­łym dy­wa­nem, aż zna­la­zły się przed wyj­ściem. Tam cze­kała już jedna ze szwa­gie­rek Jo­sefa Gu­ra­riego. I wy­glą­dała jesz­cze go­rzej niż Ra­chela. Jedną ręką przy­ci­skała do piersi roz­dartą na przo­dzie su­kienkę, a po jej schlud­nej po­przed­niego dnia fry­zu­rze nie zo­stał na­wet ślad. Za to liczne sińce zna­czyły jej twarz i ręce. Pu­stym wzro­kiem wpa­try­wała się przed sie­bie i wcale nie za­re­ago­wała na po­ja­wie­nie się ko­biet. Pil­no­wał jej ro­sły si­wo­brody męż­czy­zna.

– To były bok­ser – rzu­ciła obo­jęt­nie ko­bieta – więc nie pró­buj­cie ni­czego głu­piego. Rusz­cie się.

Ra­chela szła wolno, sta­ra­jąc się dys­kret­nie ob­ser­wo­wać oto­cze­nie. Znaj­do­wała się w ob­cym mie­ście i dla wła­snego do­bra mu­siała je jak naj­szyb­ciej po­znać. Z po­czy­nio­nych ob­ser­wa­cji wy­wnio­sko­wała, że to duże mia­sto, więc je­śli uda jej się ucieczka, po­winna bez pro­blemu wto­pić się w tłum. Cho­ciaż na ulicy głów­nie sły­chać było obcy jej ję­zyk, do­tarły do niej rów­nież strzępki zdań wy­po­wie­dzia­nych w ji­dysz. Może więc trafi na lu­dzi, któ­rzy zdo­łają jej po­móc. Tylko jak ich od­róż­nić od tych trak­tu­ją­cych ko­biety jak to­war?

Aby prze­trwać, mu­siała się tego jak naj­szyb­ciej na­uczyć.

Nie wolno jej było się pod­dać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Banda gra­su­jąca w War­sza­wie i oko­li­cach do 1919 roku, roz­bita przez woj­sko. Na jej czele stał Jó­zef Ciem­niew­ski ps. Jun­das.