Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Szalone i niebezpieczne lata dwudzieste – jakie piętno odcisną na losach dwóch młodych kobiet?
Po nieoczekiwanym spotkaniu w Warszawie drogi Racheli i Jadwigi rozchodzą się, wydaje się, że na zawsze… Rachela wsiada na statek, którym ma dotrzeć do wymarzonej Ameryki. Gdy na horyzoncie pojawia się zarys lądu, dowiaduje się, że dopływają do Buenos Aires. Okazuje się, że dziewczyna padła ofiarą handlarzy żywym towarem. Zmuszona do nierządu, żyje tylko po to, by spłacić sutenera i ochronić swoją rodzinę. W Argentynie przekonuje się, jak wiele z tego, w co dotąd wierzyła, oparte jest na kłamstwie…
Jadwiga sprzeciwia się matce – nie zamierza wychodzić za mąż. Wstępuje do Ochotniczej Legii Kobiet i odkrywa ciemną stronę życia w stolicy. Z wielkim oddaniem stara się pomagać pokrzywdzonym przez los mieszkańcom Warszawy. Pod wpływem argentyńskich listów od Racheli skupia się na walce z sutenerstwem. Jako jedna z pierwszych kobiet w Polsce wstępuje do policji. Ma nadzieję, że zdoła pomóc przyjaciółce z dzieciństwa…
Bezkompromisowo szczera opowieść o handlu kobietami, które szukając lepszego życia, padały ofiarą oszustów… A także o pragnieniu wolności przybierającej różne oblicza. Ta historia otwiera oczy i zostawia trwały ślad w sercu czytelnika.
Joanna Wolf, @NIEnaczytana
Bolesna historia z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Opowieść o kobietach podejmujących walkę z przeciwnościami losu, niegodziwością, podłością i wyzyskiem drugiego człowieka.
Anna Jurga, @aannaa_czyta
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
1
Jadwiga
Czerwiec 1919
Agata Sągajłło-Michalczewska eleganckim gestem odłożyła sztućce na talerz i skinęła na lokaja. Franciszek szybko uprzątnął brudną zastawę, po czym znacznie już wolniej, jakby celebrując ten moment, rozstawił przed państwem mniejsze talerzyki, deserowe. Chwilę później na przykrytym śnieżnobiałym obrusem stole pojawiła się patera z ciastami. Srebrna zastawa była częścią posagu prababki Jadwigi i Antoniego, Anny Sągajłło-Michalczewskiej, i znajdowała się w posiadaniu rodziny jeszcze przed powstaniem styczniowym.
– Może nareszcie zmieńmy temat – przerwała Antoniemu, który właśnie relacjonował siostrze zaobserwowaną na ulicy sytuację. – Opowieści o perypetiach osobistych różnego sortu naciągaczy i innych przestępców są takie wulgarne! Anegdotki o jarmarcznym zachowaniu kobiet z nizin społecznych zachowaj dla kolegów z komisariatu, a nie roztrząsaj ich przy stole w eleganckim domu, zwłaszcza w obecności młodej panienki. Mon Dieu! Dobrze, że twój świętej pamięci ojciec tego nie słyszy.
– Myślę, że byłby zachwycony – mruknęła Jadzia pod nosem, po czym w odpowiedzi na karcący wzrok matki powstrzymała westchnienie i zajęła się konsumpcją tarty z truskawkami.
Agata po ukończeniu czterdziestki nadal miała doskonały słuch. Co prawda nie wypadało już karać dziewiętnastoletniej córki odesłaniem do łóżka bez kolacji, ale za niesforność mogła ją na przykład pozbawić deseru. A Jadzia uwielbiała truskawki i bitą śmietanę. Pani Sągajłło-Michalczewska z kolei bardzo dbała o szczupłą sylwetkę córki.
– Też tak sądzę. – Antoni uśmiechnął się do młodszej siostry. – Ostatecznie ileż czasu można trwonić na bezowocnych dyskusjach o przybraniach kapeluszy. Zwłaszcza że Jadzię zajmują poważniejsze tematy. Dobrze, aby wychodząc na ulicę, była świadoma niebezpieczeństw, jakie tam na nią czyhają. Niemcy zostali rozbrojeni, Rosjanie nie uporali się jeszcze z rewolucją, a nasi walczą z bolszewikami na wschodzie. To, niestety, idealny czas dla różnej maści maruderów, jak choćby tych od Jundasa[1]. To nad wyraz rozsądna dziewczyna.
Jadzia pośpiesznie przełknęła ostatni kawałek tarty i z żalem uznała, że nie zmieści żadnego więcej. Przewidywała, że dyskusja za chwilę zboczy w rejony, których bardzo nie lubiła. Brat, starając się przemówić jej matce do rozsądku, sam wywołał nieco zapomniany już temat, niezbyt dla niej wygodny. Tak jak przewidywała, na reakcję matki nie musiała długo czekać.
– Rozsądna? Raczysz chyba żartować. Nie pamiętasz? Pewien czas temu obwoziła po Warszawie jakąś żebraczkę. Żydówkę w dodatku! – wybuchła Agata, porzucając pozory łagodności. – Sama ją zaprosiła do powozu, a przecież ta... brudaska mogła ją na przykład obrabować.
Antoni rzucił siostrze przepraszające spojrzenie. Tyrady Agaty na ten temat z tygodnia na tydzień stawały się coraz bardziej uciążliwe. Jadzia zdawała sobie sprawę, że matka w ten sposób chce nie tylko wzbudzić w niej wyrzuty sumienia, ale przede wszystkim uwięzić ją w domu. Dziewczyna przyznawała, że czasy były niepewne, a ulice Warszawy pełne różnego rodzaju przestępców, ale przecież z lęku przed przypadkowym spotkaniem złoczyńcy nie mogła nie wyściubiać nosa z mieszkania. Nie sądziła przy tym, aby matka chciała z niej zrobić zakonnicę. Po prostu nadmiernie chroniła swoją jedynaczkę. Gdyby Jadwiga miała bardziej uległy charakter, Agata mogłaby z córki uczynić społeczną kalekę.
– To moja znajoma z Morędowa – powtórzyła po raz tysięczny pozbawionym emocji głosem. – Dostrzegłam Rachelę przez przypadek i chciałam zamienić z nią kilka słów. Zaniepokoiły mnie jej plany wyjazdu do Ameryki. Chciałam się upewnić, czy nie wpadnie w jakieś tarapaty. Odradzałam jej ten pomysł, ale, niestety, nie udało mi się jej przekonać. Martwię się o nią, ponieważ obiecała mi wysłać wiadomość, lecz do tej pory nie otrzymałam żadnego listu.
– Jeszcze tego brakowało! – wycedziła matka. – Korespondencja z... z...
Jadwiga w ciszy przyglądała się jąkającej matce. Agata Sągajłło-Michalczewska najwyraźniej nie znajdowała odpowiednich słów oddających jej pogardę dla osób stojących niżej w hierarchii społecznej. A zwłaszcza dla Żydów, bo oni jej zdaniem znajdowali się na samym dnie. Spotkała się z twierdzeniem, że stanowili wrzód, którego należało się po prostu pozbyć, aby móc utworzyć potężne państwo. Gdyby Jadzia nie znała matki tak dobrze, pomyślałaby, że zaczytuje się w pismach Dmowskiego. Agata jednak dyskusje o polityce uważała za równie ordynarne jak rozmowy o niebezpieczeństwach czających się na ulicy.
Jadwidze wpadło do głowy, że Agata byłaby w stanie przejąć nieodpowiednią, jej zdaniem, korespondencję córki, i przez chwilę obserwowała reakcję matki. Miała pewność, że potrafiłaby się posunąć do takiej ingerencji w jej prywatność, jednak chyba nadal nie wpadła na ten pomysł. A dziewczyna nie zamierzała jej go podsuwać.
Wobec tego musiała uzbroić się w cierpliwość. W odrodzonej przed niespełna rokiem Polsce mało co funkcjonowało sprawnie, w tym poczta. Z rozmowy z bratem wywnioskowała, że upłynie sporo czasu, zanim ich ojczyzna będzie działać jak dobrze naoliwiony mechanizm.
Franciszek sprawdził, czy państwu niczego nie brakuje, po czym bezszelestnie opuścił jadalnię, zostawiając chlebodawców przy deserze. Jadzia rozważała, czy za kilkanaście minut nie skusić się jeszcze na malutki kawałek tarty. Albo przynajmniej jabłecznika? Na paterze zostały dwa kawałki. Wyrzuciła z pamięci słowa zasłyszane podczas ostatniego kazania, kiedy ksiądz grzmiał na temat grzechu łakomstwa. Gdyby matka pozwalała częstować się słodyczami służbie, może zastanowiłaby się, ale pani domu wszystko miała wyliczone, a jej zdaniem służący nie powinni być rozpieszczani. Mieli się prowadzić i jadać skromnie. W czasach wciąż panujących niedoborów żywności i rosnących cen Agata jak jastrząb pilnowała rachunków, a nawet najlepsza kucharka zostałaby bez mrugnięcia okiem zwolniona, gdyby lekceważyła sobie jej polecenia.
Antoni właściwie odgadnął prośbę, która czaiła się w oczach Jadzi, i zostawił ostatni kawałek ciasta. Dziewczyna, nie zwlekając, nałożyła go sobie na talerz. Matka, zajęta tyradą na temat Żydów, zdawała się nie zauważać łakomstwa latorośli. Jadzia pilnowała, aby zadowolenie nie odbiło się na jej twarzy. Jabłecznik okazał się równie wyborny jak tarta.
– ...i dlatego należy uważnie sprawdzać, z kim komunikuje się Jadzia. Nawet nie wszystkie jej koleżanki ze szkoły stanowią odpowiednie, moim zdaniem, towarzystwo dla panny Sągajłło-Michalczewskiej. A co dopiero jakaś nędzarka...
Jadzia uznała, że lepiej da sobie spokój z bezowocną dyskusją, ponieważ i tak nie zdoła przekonać matki. Dzięki Bogu, że miała Antoniego z jego dość liberalnymi poglądami. Brat, od kiedy służył w policji, zwiększył czujność, ale raczej skupiał się na ostrzeżeniach, a nie zakazach. Dzięki dykteryjkom o pracy policjanta przewijającym się w ich rozmowach wiedziała, w jakie zaułki Warszawy nie należy się zapuszczać. W tym wypadku zdrowy rozsądek wygrywał z ciekawością. Nie zapomniała, jak lata temu niewiele brakowało, a zostałaby poważnie skrzywdzona przez uchodźców. Gdyby w odpowiednim momencie nie pojawił się Antoni, wejście w tłum skończyłoby się dla niej i Racheli źle. Wojna wydobywała z większości ludzi wszystko, co najgorsze. A teraz nie działo się lepiej. Chociaż, o dziwo, na ulicach Warszawy czuła się bezpieczniejsza niż na prowincji. Wszystko, co najgorsze ją spotkało w życiu, wydarzyło się właśnie tam. W Morędowie.
– I dlatego musimy w końcu coś postanowić, jeśli chodzi o przyszłość Jadwigi. Zakończyła edukację, powinna więc zająć się czymś pożytecznym.
Jadzia przestała skupiać się na jabłeczniku i z uwagą zaczęła wsłuchiwać się w słowa matki.
– Przed młodymi kobietami rozciągają się teraz szerokie perspektywy – zauważył brat. – Jadzia ma jeszcze dość czasu, aby zdecydować, co właściwie chce w życiu robić.
– Mam pewien pomysł, skoro mama nie pozwoliła mi studiować – mruknęła dziewczyna.
– Tego jeszcze brakowało. Twój ojciec nawiedzałby mnie w nocy, gdybym wyraziła zgodę na taką fanaberię. Już szkoła nabiła ci głowę niebezpiecznymi pomysłami, a co dopiero, gdybyś poszła na uniwersytet. Studia to najlepszy sposób na to, aby kobieta się stoczyła. Nigdy nie pozwoliłabym ci przebywać bez przyzwoitki w męskim towarzystwie.
Słyszała to już wiele razy. Dopóki się nie usamodzielni i nie wyprowadzi, matka nie spuści jej z oka. Będzie ciągać ją na kolejne herbatki, aby poznała tych, którzy jej zdaniem liczą się w towarzystwie. Musiała coś wymyślić, nim umrze z nudów. Gdyby jej rodzina była biedniejsza, mogłaby się upierać, że pójdzie do pracy. Stanisław jednak w imieniu kuzynostwa doskonale dbał o finanse. W tym jednym nie mogła krytykować nowego pana na Morędowie. Rosnąca inflacja nie zaszkodziła sytuacji rodziny, więc wszyscy żyli beztrosko, nie martwiąc się o pieniądze. Antoni mógł się realizować w policji, a Agata biegać po magazynach mód i bywać na kolejnych przyjęciach.
– Zajęłabym się pracą w jakimś stowarzyszeniu. Mamy wojnę, więc przydadzą się każde ręce do pracy.
– Też mi pomysł! – fuknęła matka.
– Bardzo dobry. – Antoni poparł siostrę. – Jadzia nie musi podejmować pracy zarobkowej, ale jeśli chce być pożyteczna, to może porozmawiać choćby z paniami z Polskiego Białego Krzyża.
– Założyła go Helena Paderewska – zawtórowała Jadzia, zdając sobie sprawę, jak ważne były dla matki odpowiednie znajomości. A żona premiera i słynnego wirtuoza w jednej osobie zdecydowanie do takich należała.
– Gdyby zostanie wolontariuszką zagwarantowało ci wstęp na salony Paderewskich, przyklasnęłabym twojemu pomysłowi. Jednak tam możesz się dostać bez stykania się z nieodpowiednim towarzystwem. – Mama po chwili wahania odrzuciła jej propozycję.
– Zrobiłabym coś dla kraju – kusiła Jadzia. – Nie chcę się przecież zaciągnąć do Ochotniczej Legii Kobiet i iść na front, tylko pracować jako wolontariuszka dla żołnierzy.
Matka, która właśnie upiła łyczek kawy, zakrztusiła się i rozkaszlała. Antoni chciał jej pomóc, lecz gestem pokazała mu, że ma usiąść.
– I tyle przychodzi z wysłuchiwania bzdur – wyrzęziła po chwili, nadal zarumieniona na twarzy. – Tak, powinnaś zrobić coś dla kraju, ale najpierw musisz coś zrobić dla siebie.
– Cóż takiego? – spytała Jadzia z nadzieją.
– Wyjść za mąż, kochanie – wyjaśniła ze spokojnym uśmiechem matka.
2
Rachela
Po godzinach, które zdawały jej się wiecznością, nareszcie poczuła, że podnosi się z łóżka. Do jej uszu dobiegł szelest wkładanych ubrań, co odebrała zarówno z nadzieją, jak i lękiem. Ubierając się, gwizdał pod nosem jakąś skoczną melodię, zgadywała więc, że opuszczał ją w znakomitym nastroju, podczas gdy ona walczyła ze łzami. Zaciśnięte powieki nieco tylko pomagały, ale zdawała sobie sprawę, że kiedy ów mężczyzna nareszcie wyjdzie z jej pokoju, nie zdoła ich dłużej powstrzymać.
Trzasnęły zamykane drzwi i Rachela została sama. Nagła cisza dusiła ją, zaciskała gardło, uniemożliwiając swobodne nabranie oddechu. Wreszcie po kilku minutach zaczęły do niej docierać dźwięki z ulicy, przy której stał budynek. Znajomy stukot końskich kopyt na bruku, skrzypienie kół i pokrzykiwania w obcym języku. Pod oknem kamienicy ktoś głośno się zaśmiał, a Rachela ze wzdrygnięciem otworzyła oczy.
Oddychając chrapliwie, rozejrzała się, zatrzymując wzrok na kolejnych elementach wyposażenia. Leżała na dużym łóżku z drewnianym zapleckiem, dominującym w niewielkim pokoju. Przed sobą miała toaletkę z obitą w jednym miejscu porcelanową miską i dzban z wodą. W kącie obok drzwi stała spora szafa. Obrazu dopełniały dwa pochodzące z różnych kompletów drewniane krzesła. Sprzęty, chociaż nieco sfatygowane, w ich mieszkaniu w sztetlu zostałyby uznane za luksusowe. Potrząsnęła głową. Nie powinna skupiać się na tym, co utraciła przez własną naiwność i zawierzenie obcemu. Wolała nie wspominać upodlenia przeżytego w tym wyglądającym na miły pokoju.
– Nie zgadzam się.
Takie słowa wyrzekła, kiedy skończył po raz pierwszy. Wypowiedziała je w jidysz, a później powtórzyła po polsku i niemiecku. Nie znała języka, którym się posługiwał, i nie sądziła, aby ją rozumiał, ale i tak chciała głośno wyrazić swój sprzeciw. Oszczędziła sobie krzyku, ponieważ nie liczyła, że ktokolwiek ruszy jej z pomocą. Nie po tym, czego dowiedziała się od Josefa w restauracji. Mężczyzna coś miękko wyszeptał i lekko pogładził Rachelę po policzku. Zachowywał się tak, jakby chciał uciszyć pobudzone zwierzątko. Miała nadzieję, że da jej spokój i nareszcie sobie pójdzie, ale kiedy chciała się zasłonić przed jego spojrzeniem, mocno przytrzymał jej ręce. Nic sobie nie robił z jej skromności, kiedy wędrował najpierw wzrokiem, a potem dłońmi po jej ciele. Zachowywał się zupełnie jak kupiec obmacujący towar, kiedy wydawał z siebie zadowolone pomruki, najprawdopodobniej ukontentowany zakupem. A potem, pomimo że zaczęła z nim walczyć, przycisnął ją swoim ciałem i przytrzymując w górze jej nadgarstki, znów przymusił. Kiedy wykorzystał ją po raz ostatni, była już zbyt zmęczona i otępiała, aby stawiać czynny opór. Tylko dusiła w sobie szloch wzbierający z powodu niesprawiedliwości, która ją spotykała. Fizyczny dyskomfort nie doskwierał jej tak bardzo, jak kłębiące się głęboko w środku emocje i wyrzuty sumienia. Zasłużyła sobie na to wszystko własną głupotą. Gdyby posłuchała rad rodziców, siostry, a nawet ciotki, nie skończyłaby jako nieczysta gdzieś za oceanem.
Zacisnęła powieki i marzyła, aby po ich rozchyleniu ujrzeć znajome twarze. Niestety, jej rzeczywistość to obce miasto i pokój. Nabrała powietrza. Musiała się stąd jakoś wydostać. Uciec z tego miejsca, znaleźć sobie uczciwą pracę i wrócić do domu. O ile ma jeszcze do czego wracać. Słońce już zaszło i w pokoju zrobiło się dość ciemno, jednak zauważyła na podłodze swoje porozrzucane ubrania, a na jednym z krzeseł torebkę.
Usiadła i jęknęła, ponieważ poczuła nagły ból. Nieważne. Rozsądek podpowiadał, że kurczył jej się czas, jeśli miała wymknąć się niezauważona. Plany mogła snuć, kiedy będzie bezpieczna. Wtedy też zdąży sobie popłakać. Nie zwracając uwagi na odczuwaną nadal senność, wkładała na siebie kolejne części garderoby. Poczuła ulgę, kiedy pod mankietem wymacała zgrubienie, w którym znajdował się jej cały majątek. Przesłane przez Marikę dolary. One pozwolą jej przetrwać dni, a nawet tygodnie, kiedy będzie szukała pracy. To, co stało się dzisiaj, nie może się już powtórzyć. Musiała zdobyć pieniądze na bilet do Nowego Jorku i nie zamierzała ich zarobić, sprzedając własne ciało. A o tym, co się wydarzyło w tym pokoju, po prostu zapomni. Aż podskoczyła, kiedy gdzieś z góry dobiegł ją głośny kobiecy krzyk. Urwał się nagle, a wystraszona dziewczyna stała dłuższą chwilę, czekając, czy się powtórzy.
Chwyciła torebkę i uchyliła drzwi. Zobaczyła nieoświetlony krótki korytarz, na którego końcu były schody. Kiedy przechodziła obok drzwi, usłyszała chichot, zdwoiła więc wysiłki, aby poruszać się bezszelestnie. Niestety, nim dotarła do schodów, ktoś szarpnął ją za ramię i nie zdołała stłumić krzyku.
– Wracaj do pokoju – powiedział obcy drab. – Jutro ktoś po ciebie przyjdzie.
Nieznajomy nie był od niej wiele wyższy, ale ogarniętej paniką dziewczynie wydał się olbrzymem, kiedy bez wysiłku tak nią szarpnął, że nie wiedząc, kiedy, boleśnie uderzyła ramieniem o drzwi. Gdy usłyszał jej cichy jęk, tylko wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu.
Rachela wyprostowała się i z odwagą, o którą siebie nie podejrzewała, spojrzała mu w oczy.
– Nie chcę tu być.
– Nieważnie, czego ty chcesz, dziwko. Właź do pokoju, pókim miły.
Jego zachowanie tak zaszokowało dziewczynę, że przez chwilę nie potrafiła w żaden sposób zareagować. Otwierała usta, aby zaprotestować, kiedy zamachnął się i uderzył ją w twarz tak mocno, że jej głowa odbiła się od drzwi. Poczuła piekący ból rozlewający się po policzku i czole, którym uderzyła o twarde drewno. Nie zdążyła nawet unieść dłoni do pulsującego policzka, kiedy mężczyzna otworzył drzwi i bezceremonialnie wepchnął ją do środka. Potykając się, zrobiła kilka kroków, nie zdołała jednak utrzymać się na nogach i wylądowała na podłodze, tłukąc sobie biodro. Nim się zorientowała, obcy zatrzasnął drzwi i przekręcił w zamku klucz.
Siedziała przez chwilę i wpatrywała się w zamknięte drzwi. Właśnie otrzymała lekcję tego, jak będzie traktowana w przyszłości. Nie... Musiała się wydostać z tego domu. Nie umiała pogodzić się z tym, co ją spotkało tego popołudnia, i nie wyobrażała sobie, aby mogła pozwolić na kolejne takie zajście. Na następnego mężczyznę, który ją zbruka. Z dreszczem przerażenia przypomniała sobie kolejkę przed burdelem w dzielnicy portowej. Kilku, a nawet kilkunastu mężczyzn dziennie. Nie przetrwa czegoś takiego. Prędzej oszaleje albo umrze.
Marika przeżyła – odezwał się cichy głosik w jej wnętrzu.
– Tak, to prawda, ale nikt jej nie zmuszał, to była jej decyzja – wyszeptała. Drgnęła. Jak dziwnie brzmiał jej głos, kiedy odbijał się od ścian prawie pustego pokoju.
Naprawdę? – sprzeciwił się ów wewnętrzny głos. – Czy przeżyłyby z matką, gdyby nie zdecydowała się na prostytucję? Na pewno nie udałoby im się dotrzeć do Ameryki. Ale może ty wtedy nie nabiłabyś sobie głowy mrzonkami, które doprowadziły cię... tutaj. Bo nawet wymuszone małżeństwo z Morycem byłoby lepsze niż czekający cię los, jeśli nie uda ci się uciec. Myśl!
Drab zamknął ją w pokoju, ale była pewna, że nadal kręci się w pobliżu. Jej wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, więc pojękując z bólu, podniosła się na nogi i podeszła do futryny. Nawet gdyby go nie było, nie uda jej się sforsować solidnego drewna, oceniła. Spojrzała na okno. Niewielkie, ale dałaby radę się zmieścić. Lekko utykając, zbliżyła się do okna i spojrzała w dół. Na szczęście znajdowała się na pierwszym piętrze, więc jeśli wyskoczy, istniało prawdopodobieństwo, że się nie zabije. Mogła się poranić, ale wolała skręcić kostkę czy nawet odnieść poważniejsze obrażenia, niż zostać w tym domu. Chciała otworzyć okno i wtedy straciła nadzieję. W miejscu, gdzie wcześniej musiała znajdować się klamka, widniał otwór. Zrozpaczona szarpnęła za ramę kilka razy, ale jej palce ześlizgiwały się, a okno ani drgnęło. I to właśnie stało się kroplą przepełniającą czarę goryczy. Rachela poczuła, jak długo powstrzymywane łzy same zaczynają ciec jej po twarzy. Opadła na kolana przy oknie i rozszlochała się, ponieważ w pełni dotarła do niej powaga sytuacji, w której się znalazła.
Nie zdoła na razie uciec, a wydarzenia tego popołudnia i wieczoru będą się powtarzać, aż ją zniszczą. Każdy przychodzący do niej mężczyzna zrobi swoje, nie zważając na jej sprzeciw. Obcy, z którym się obudziła, klient, nie okazał się brutalny, ale nie mogła powiedzieć tego samego o drabie z korytarza. I sądziła, że takie traktowanie raczej było regułą niż wyjątkiem. Za oknem panowała już cisza, kiedy w końcu uspokoiła się na tyle, aby wstać i usiąść na łóżku. Pomimo że się starała, aż do świtu nie zdołała zmrużyć oka.
Z głębokiego snu wyrwało ją mocne potrząśnięcie za ramię.
– Wstawaj! – Przez sen przedarł się chrapliwy kobiecy głos. Nie należał do matki, więc co jakaś obca kobieta robiła w ich domu...
Zdezorientowana Rachela otworzyła piekące oczy i od razu je zmrużyła, na wpół oślepiona promieniem słońca padającym jej na twarz. Usiadła i widok pokoju natychmiast ją otrzeźwił.
– Rusz się, skarbeńku. Nie mamy całego dnia, żebyś mogła się wylegiwać w łóżeczku. Wychodzimy.
Dziewczyna wsunęła stopy w trzewiki i chwyciła za torebkę. Ruszyła za kobietą korytarzem, potem w dół, po schodach pokrytych nieco spłowiałym dywanem, aż znalazły się przed wyjściem. Tam czekała już jedna ze szwagierek Josefa Gurariego. I wyglądała jeszcze gorzej niż Rachela. Jedną ręką przyciskała do piersi rozdartą na przodzie sukienkę, a po jej schludnej poprzedniego dnia fryzurze nie został nawet ślad. Za to liczne sińce znaczyły jej twarz i ręce. Pustym wzrokiem wpatrywała się przed siebie i wcale nie zareagowała na pojawienie się kobiet. Pilnował jej rosły siwobrody mężczyzna.
– To były bokser – rzuciła obojętnie kobieta – więc nie próbujcie niczego głupiego. Ruszcie się.
Rachela szła wolno, starając się dyskretnie obserwować otoczenie. Znajdowała się w obcym mieście i dla własnego dobra musiała je jak najszybciej poznać. Z poczynionych obserwacji wywnioskowała, że to duże miasto, więc jeśli uda jej się ucieczka, powinna bez problemu wtopić się w tłum. Chociaż na ulicy głównie słychać było obcy jej język, dotarły do niej również strzępki zdań wypowiedzianych w jidysz. Może więc trafi na ludzi, którzy zdołają jej pomóc. Tylko jak ich odróżnić od tych traktujących kobiety jak towar?
Aby przetrwać, musiała się tego jak najszybciej nauczyć.
Nie wolno jej było się poddać.
Przypisy