Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Antologia opowiadań “(Nie)realna magia” zawiera dwanaście erotycznych historii osadzonych w fantastycznych światach. Od steampunka przez fantasy z motywami słowiańskimi po space romance i urban fantasy. Powstała jako wynik współpracy między autorami wydającymi już na polskim rynku, jak i zdolnymi debiutantami, którzy w ramach naboru napisali oryginalne teksty.
To doskonała lektura dla wszystkich fanów erotyki w historiach fantasy.
W antologii spotkasz bogów, demony, zmiennokształtnych, czarownice… a nawet androida, półmechanicznego lorda, modliszkę, kupidyna, sukkuba i nieumarłą
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 500
Grzegorz Wielgus
Niechżyje król
Katarzyna Muszyńska
Elfie serce
Ewelina Kasiuba
Łowy
Martyna Ludwig
Pakty
Ludka Skrzydlewska
Świt bogów
Joanna Krystyna Radosz
W nocy wszystkie koty są czarne
Patrycja Fraj
Zanurzeni
D. B. Foryś
Dama Pik
E.Raj
Android
Sandra Rozbicka
Czarne ptaszydło
Camille Gale
Druga szansa
Marek Pawłowski
Modliszka
W ofercie wydawnictwa znajdziesz także:
Wydawnictwo HM
antologia opowiadań erotyka w fantasy+
Ludka Skrzydlewska, D. B. Foryś, Joanna Krystyna Radosz, Camille Gale, E. Raj, Katarzyna Muszyńska, Grzegorz Wielgus, Martyna Ludwig, Sandra Rozbicka, Ewelina Kasiuba, Marek Pawłowski, Patrycja Fraj
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku!
Oddaję w Twoje ręce antologię wpisującą się w kategorię fantastyki połączonej z erotyką. Jest to zbiór jedenastu historii z gatunku fantasy + jedna w klimacie space romance.
Opowiadania napisało sześć zaproszonych autorek, które już wcześniej wydały swoje książki na polskim rynku, ale druga połowa tekstów pochodzi z naboru otwartego, który trwał od sierpnia do listopada 2021 r. Udało się w nim wyłonić propozycje od sześciu uczestników konkursu – w tym kilku ciekawie piszących debiutantów.
Warto mieć na uwadze, że opowiadania zawierają sceny erotyczne, zatem zbiór przeznaczony jest dla osób pełnoletnich, szczególnie tych zainteresowanych tematyką erotyki w fantasy.
Mam nadzieję, że antologia spełni Twoje oczekiwania!
Z poważaniem, Marcin Halski
Grzegorz Wielgus jest autorem książek spod znaku historycznego fantasy („Pęknięta korona”, „Czarcie słowa”) oraz kryminałów („Saal”).
W antologii zaprezentował się opowiadaniem „Niech żyje król”, które przedstawia historię zemsty w wykonaniu bardzo nietypowej mścicielki…
Jeśli chodzi o gatunek, opowiadanie wpisuje się w fantasy, historyczne alternatywne fantasy, mystery, grozę.
Faïs nienawidziła balów, a fakt, że patrzyła na człowieka, który ją zabił, wcale nie poprawiał jej nastroju. Król Jehan stał pośrodku sali, spowity złotem i pochlebstwami, odziany w strój wart więcej niż spore miasteczko. Wyszywana srebrną nicią peleryna mieniła się przy każdym ruchu, nabijane kamieniami szlachetnymi rękawice połyskiwały, gdy monarcha podkreślał zamaszystymi gestami wagę swoich słów. Czynił to zresztą nader często, niczym dyrygent dyktujący otaczającym go dworakom rytm, w jakim mieli mu przytakiwać..
Ciesz się swoim ostatnim balem, rzeźniku. Kolejnego nie doczekasz.
Król nosił na twarzy maskę lwa, ale Faïs wszędzie poznałaby ten śmiech. Jehan zarechotał głośno z własnego żartu, a zgromadzeni wokół niego przebierańcy zawtórowali mu z taką gorliwością, jakby w istocie nigdy nie słyszeli lepszego dowcipu.
Tak samo się śmiałeś, kiedy łamałeś mi ręce.
Faïs przesunęła dłonią po przedramieniu, wyczuwając pod batystową rękawiczką zgrubienia blizn. Odruchowo je policzyła, ale ku jej rozczarowaniu żadnej nie ubyło. Skrzywiła się pod maską i ruszyła w kierunku stołu, przy którym służący serwowali trunki.
To, że miała zabić króla, nie znaczyło, że nie mogła się napić.
Idąc wzdłuż ściany, obrzuciła znudzonym wzrokiem ogromne płótno, przedstawiające bitwę pod Wimpfen. Król Jehan, odziany w kirasjerski pancerz, pokazany tu został na wspaniałym rumaku, pomimo iż tego dnia znajdował się pięć mil od pola bitwy i wylegiwał się w ramionach kochanki. Obok monarchy stała dymiąca armata, a jeden z puszkarzy wskazywał palcem na ognistą kolumnę, która wyrastała pośrodku szyków palatyna Thurna. Wybuch wozu z amunicją przeważył szalę bitwy na korzyść wojsk królewskich, choć eksplozja była zasługą przypadku, a nie obeznania króla z wojennym rzemiosłem. Palatyński żołnierz upuścił fajkę w pobliżu otwartej beczki z prochem. Ot, cała tajemnica. Oprócz tych niewiele znaczących detali obraz nie mijał się z prawdą.
Faïs zatrzymała się przy stole, strzeżonym przez gromadkę milczącej, doskonale odzianej służby. Na jedwabnym obrusie spoczywały plakietki z kości słoniowej, na których wypisano nazwy rozmaitych trunków. Wybór mógł przyprawić o ból głowy, a Faïs nawet nie udawała, że zna różnicę pomiędzy Pesado a Orageux. Z roztargnieniem przesunęła wzrokiem po wyszukanych nazwach, nie umiejąc się zdecydować. Wyglądało na to, że szlachta potrafiła zepsuć nawet coś tak prostego jak picie.
Typowe.
– Czy mogę w czymś pomóc? – dobiegło ją z boku.
Faïs spojrzała na szeroko uśmiechniętego mężczyznę w doskonale skrojonym mundurze gwardii królewskiej, ozdobionym złotym szamerunkiem oraz rzędem orderów. Hrabia Klovis był człowiekiem skrajności. Posągową budowę ciała z nawiązką rekompensował brakiem jakiegokolwiek intelektu. Znał się jedynie na wojnie, piciu i kobietach, ale Jehan ufał mu bezgranicznie, dzięki czemu mężczyzna w błyskawicznym tempie pokonywał kolejne szczeble dworskiej drabiny.
Był także człowiekiem, który wyrzucił zmasakrowane ciało Faïs do rzeki cztery lata temu.
– Nie chciałabym kłopotać tak zacnego żołnierza – odpowiedziała z niewinnym uśmiechem. – Zastanawiam się, to wszystko.
– Nad czym, jeżeli wolno spytać? – Hrabia podniósł jedną z tabliczek ze stołu i postukał w nią paznokciem.
Jak byś wyglądał na szubienicy.
– Nad wyborem wina.
Klovis zmierzył Faïs od stóp do głów, przesunął wzrokiem po jej odsłoniętym ramieniu i na moment zawiesił oczy na wypukłości piersi. Dekolt nie był zanadto obszerny ze względu na ślady po uderzeniach bicza, ale ludzie Faïs zadbali o to, aby ich przywódczyni wyglądała tej nocy nie gorzej od innych szlachcianek. Jej suknia odkrywała ciało na tyle, na ile pozwalały blizny.
– Jest pani cudzoziemką? – zapytał hrabia, bawiąc się plakietką z kości słoniowej.
– Skąd to przypuszczenie?
– Ma pani wyjątkowo… egzotyczny kolor skóry. Jak mahoń.
Cóż za romantyzm, cóż za intelekt! Trzymajcie mnie, bo zaraz zemdleję.
– Przybyłam z Ferres, zza morza – skłamała Faïs. Urodziła się mniej niż dziesięć mil od królewskiego pałacu, a swoją karnację zawdzięczała pracy w promieniach palącego słońca.
– Nie miałem jeszcze okazji poznać nikogo z Ferres, ale pani… – Klovis zmrużył powieki. – Pani mnie zna, prawda?
Jakże mogłabym zapomnieć?
– Sława hrabiego Klovisa sięga daleko poza granice królestwa – odparła.
Mężczyzna aż otwarł usta, a po chwili jego twarz rozpromienił najszerszy z uśmiechów.
– Jest pani nader łaskawa. Nie zasłużyłem na atencję kogoś takiego.
To akurat prawda. Robactwo byłoby obrażone twoją obecnością.
Klovis odłożył tabliczkę z powrotem na stół.
– Nie zapytałem pani o imię.
– Tasa. – Faïs dygnęła, unosząc skraj sukni.
– W takim razie, Taso, czy mogę pomóc w wyborze wina?
– Byłabym zobowiązana.
– Widziałem też, że oglądała pani obraz przedstawiający największy tryumf króla Jehana. Na południowych stokach Wimpfen znajduje się winnica, która słynie z doskonałego trunku. Po bitwie ziemia była tak przesiąknięta prochem, iż podobno można wyczuć jego smak w owocach.
Faïs spojrzała w bok, aby hrabia nie mógł dostrzec, jak wywróciła oczami.
– Mocne? – dopytała.
– Tak. – Klovis odchrząknął zakłopotany. – Na tyle mocne, że nie poleca się go damom.
O radości! Całe szczęście, że nie jestem damą.
– W Ferres kobiety nie stronią od mocnych trunków.
Hrabia uśmiechnął się ponownie, jakby właśnie spotkał niewiastę swoich marzeń.
– Dwa razy Wimpfen – polecił podczaszemu.
Po chwili służący podał dwa kryształowe puchary, wypełnione winem czerwonym jak krew.
– Jeżeli mogę poradzić… – zaczął Klovis, ale nie dokończył.
Faïs opróżniła naczynie duszkiem i odstawiła je na stół. Wino rzeczywiście smakowało prochem.
– Znakomite – stwierdziła, czując pod maską falę gorącej czerwieni, która rozlewała się po twarzy.
– Och. – Hrabia obrócił kieliszek w dwóch palcach. Wyraźnie nie chciał być gorszy od Faïs, ponieważ złamał wszystkie zasady etykiety i wychylił kieliszek wina, zamiast dostojnie sączyć trunek. – Co panią tu sprowadza?
Zabójstwo króla, a pana?
– Bal, oczywiście, bal. – Faïs zmusiła się do uśmiechu, patrząc w oczy Klovisa. Nie było to proste. Kiedy ostatni raz go widziała, klęczał nad nią z przerażeniem wypisanym na twarzy. Po chwili zwymiotował na widok jej okrutnie okaleczonego ciała, które znalazło się w takim stanie po „zabawie” Jehana. Powstrzymując torsje, Klovis wcisnął ciało Faïs do worka, a potem zaniósł je nad brzeg rzeki. Płakał całą drogę.
– Co pani sądzi o naszej sali balowej? – Hrabia zatoczył szeroki krąg ramieniem, wskazując wyłożone palisandrem ściany oraz zwieszające się z sufitu złote żyrandole. Figurki pulchnych aniołków podtrzymywały belki stropu, pomiędzy którymi pyszniły się malowidła przedstawiające korowody nagich postaci. Ponad Faïs znajdowała się urocza scena z dwojgiem kochanków. Para oddawała się pieszczotom nad brzegiem jeziorka, a obrazu sielanki dopełniała koza ze wstążeczkami na wymionach.
Bezguście.
– Imponująca.
Zanim hrabia zdążył powiedzieć coś więcej, król Jehan zbliżył się do stołu w towarzystwie kobiety odzianej w nieskazitelną biel. W oczy rzucały się wymyślna fryzura i rozkloszowana suknia, a wyjątkowo ciasny gorset nadawał jej wygląd upudrowanej osy. Spod maski wystawał jedynie blady podbródek oraz wściekle czerwone usta, które wygięły się pogardliwie na widok Faïs.
– Witam panią. – Król skłonił się wyjątkowo nisko. – Cudownie zobaczyć przybyszów z odległych krajów na moim skromnym przyjęciu. Zwłaszcza tak uroczych. Pani obecność doprawdy rozświetla salę.
Ja? Ależ wasza wysokość jest zbyt łaskawy.
– Wasza wysokość posługuje się słowami równie sprawnie, jak dowodzi armią – odpowiedziała Faïs, skłaniając głowę. – Hrabia opowiadał mi o bitwie pod Wimpfen. Cóż za zwycięstwo, doprawdy.
Prowadzenie żołnierzy do walki wymaga wielkiej odwagi.
Ale co ty możesz o tym wiedzieć?
Jehan odkaszlnął, a potem zaniósł się śmiechem, co przyprawiło Faïs o drżenie powieki. Oparła lewą dłoń o biodro, w miejscu, gdzie pomiędzy sztywnymi pasmami materiału spoczywała zatruta igła w szklanej osłonce. Pod palcami czuła jej kształt. Zdążyłaby nią teraz drasnąć króla. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Problem tkwił w tym, że chociaż niczego bardziej nie pragnęła, jak zobaczyć śmierć Jehana, to nie zamierzała umierać razem z nim. Powrót zza grobu sprawił jej wystarczająco dużo trudności za pierwszym razem.
– Nie było łatwo, ale daliśmy radę pokonać palatyna i jego sojuszników. Całkiem przyjemny dzień. – Król skierował intensywnie błękitne oczy na hrabiego. – Klovisie, musimy porozmawiać.
– Pani wybaczy – bąknął hrabia przepraszająco.
– Wybaczam. – Faïs nieznacznie skinęła głową. – I dziękuję za wino. Teraz już wiem, czym można się upić w tych stronach.
Klovis odchrząknął cicho, kobieta w bieli uśmiechnęła się pogardliwie, natomiast Jehan wybuchnął śmiechem.
– Przykro mi, że pozbawiam panią tak zacnego towarzystwa – powiedział i skinął dłonią na kogoś w głębi sali. – Myślę, że znajdę dla pani odpowiednie zastępstwo.
– Wasza wysokość jest zbyt uprzejmy.
– Król to pierwszy sługa kraju, a zwłaszcza pięknych dam – odparł monarcha, zanim odszedł w towarzystwie hrabiego oraz kobiety w bieli.
Faïs zerknęła w bok i obrzuciła bacznym spojrzeniem zmierzającego w jej stronę arystokratę, spodziewając się kolejnego dworaka.
Wstrzymała oddech, gdy uświadomiła sobie, że parkiet przecina wysoki, ponury mężczyzna w trójgraniastym kapeluszu: książę Carel we własnej osobie.
Następca tronu różnił się od ojca niemal we wszystkim. Za nic miał zbytek, toteż jego prosty mundur sprawiał wrażenie niezwykle surowego w zestawieniu z przepychem widocznym w strojach innych gości. Nie nosił również maski.
Carel pozostawał przede wszystkim żołnierzem, czego nie zamierzał ukrywać, przybywając na bal z wiszącym przy pasie ostrzem. To nie była delikatna szpada, której używała arystokracja w swoich groteskowych namiastkach pojedynków. Ten miecz, podobnie jak Carel, został zahartowany w ogniu.
Książę nie należał do ludzi brzydkich, ale nikt też nie nazwałby go przesadnie męskim. Miał spory nos, nieco zbyt wydatne usta, a jego szczęce brakowało wyrazistości, którą mógł się pochwalić hrabia Klovis. Jednak Carel miał w sobie ten nieuchwytny magnetyzm, przyciągający do niego ludzi. Wystarczyło, że zjawił się na polu bitwy, a żołnierze zbierali się wokół, gotowi oddać życie za księcia lub odebrać je komuś innemu.
Jehan rządził ludźmi, Carel im przewodził. Na tym polegała zasadnicza różnica między ojcem a synem.
Było coś jeszcze.
Faïs i Carela łączyło kiedyś uczucie, przynajmniej do czasu, aż król kazał zawlec młodą dwórkę do swojej katowni.
– Rozumiem, że mój ojciec porzucił panią na rzecz ważniejszych kwestii. – Carel skłonił się nieznacznie, kładąc dłoń na gałce miecza. – Przykra sprawa.
– A pan jest kim? – spytała z niefrasobliwością.
– Pułkownik Carel – rzucił książę równie niedbałym tonem.
– Zwykły żołdak, cóż za towarzystwo. – Mrugnęła.
Zobaczmy, czy się zmieniłeś.
– Wybacz pani, moje maniery pozostały w innym mundurze – stwierdził Carel, opierając się swobodnie o stół. – W ramach przeprosin mogę zaoferować, że nie spróbuję zanudzić pani opowieściami o heraldyce, majątku mego ojca oraz ilości dukatów, które przepuścił na dzisiejszy bal.
Nic a nic. Cały Carel.
– A jednak ma książę jakieś zalety – przyznała z uśmiechem.
– Nieliczne, przyznaję, ale postaram się pani nadto nie rozpieścić.
– To o czym będziemy beztrosko plotkować? – zainteresowała się Faïs, przysuwając się bliżej. – Z tego, co mi wiadomo, ten niedorzeczny zwyczaj jest nieodłączną częścią dworskiego ceremoniału. Carel postukał palcem o dolną wargę z udawaną powagą.
– Lubi pani bale? – Książę machnął dłonią w stronę środka sali. Po parkiecie krążyły grupki pogrążonych w rozmowie dworzan, podczas gdy orkiestra z namaszczeniem stroiła instrumenty, szykując się do gry.
– Nie znoszę.
– Czyli nie jest pani jedną z tym przystrojonych kokietek, które przybywają tu, by polować na względy możnych, wykorzystując swoje wdzięki? No proszę! – Carel zaśmiał się cicho. – A jednak ma pani jakieś zalety.
– Pięknym za nadobne. Zasłużyłam sobie! – Faïs spojrzała wprost w niebieskie, przechodzące w zieleń oczy Carela, a jej serce poruszyło się niespokojnie. Ostatnie cztery lata pogłębiły zmarszczki na jego twarzy, przyozdobiły ją kilkoma niewielkimi bliznami. Mimo to w jej oczach wyglądał doskonale.
Skup się! Masz zabić króla, a nie wzdychać do jego syna! To było. Minęło. Skończyło się na dnie rzeki.
Faïs zmrużyła powieki.
Ale to nie znaczy, że nie można wykorzystać tej sytuacji, prawda? Odrobina przyjemności jeszcze nikogo nie zabiła.
– Spotkaliśmy się już kiedyś? – spytał książę. – Jestem pewien, że gdzieś panią widziałem. Mógłbym oddać za to dłoń.
– Którą? – Faïs spojrzała na parkiet. Grupki dworzan topniały, ustępowały miejsca szykującym się do tańca parom. Orkiestra czekała tylko na znak, aby przesunąć smyczkami po strunach.
– Hę?
– Którą dłoń?
– Lewą.
– W takim razie proszę mi ją podać – zażądała, wyciągając przed siebie rękę.
– Dosyć nieformalne zaślubiny. – Carel skrzywił się w uśmiechu, ale polecenie wykonał. – Zawsze jest pani tak bezpośrednia?
Bywaliśmy wobec siebie bardziej bezpośredni.
– Zatańczmy – powiedziała, ciągnąc księcia na środek parkietu.
Carel przygryzł dolną wargę, niezbyt zachwycony tą propozycją.
– Rozczaruję panią – szepnął przez zęby. – Zamiłowanie do tańca nie należy do moich nielicznych zalet.
– Doskonale! W takim razie możemy się rozczarować wspólnie.
Stanęli naprzeciwko siebie, otoczeni przez kilkanaście par zamaskowanych dworzan. Faïs spojrzała dyskretnie w kierunku narożnika sali, gdzie król zażarcie dyskutował z hrabią Klovisem oraz kilkoma magnatami.
Żeby go zabić, nie potrzebowała całej nocy, a to oznaczało, że mogła sobie pozwolić na chwilę zabawy, zanim przystąpi do pracy. Jedną dłoń wysunęła naprzód, drugą ukryła za plecami. Pod kłykciami czuła lekkie zgrubienie poniżej gorsetu, w którym tkwiła ampułka z Bratobójcą. Najpotężniejszą trucizną, jaką znał ich świat.
Carel przyjął pozycję do tańca, co w jego wypadku bardziej przypominało wstęp do pojedynku.
Wraz z pierwszymi dźwiękami skrzypiec w piersi Faïs wezbrała mieszanka oczekiwania oraz ekscytacji, jakiej nie poczuła od czterech lat. Ruszyli ze złączonymi dłońmi, patrząc sobie w oczy. Powolna, tęskna melodia kierowała ich krokami, gdy krążyli po okręgu, stukając butami o parkiet. Faïs naparła nieco mocniej na dłoń Carela, a ten przyjął wyzwanie. Gdy tylko do skrzypiec
dołączył łagodny ton altówki, książę zaczął poruszać się szybciej i pewniej. Najwyraźniej nie zamierzał pozwolić, aby cudzoziemka dyktowała mu warunki, nawet w tańcu. Faïs pozwoliła się prowadzić do pierwszej zmiany tempa. Zawirowała, z szelestem sukni przemknęła pod ramieniem Carela. Skrzywiła się, gdy jej kolana i uda przeszyła fala bólu, ale szybko ukryła grymas pod uśmiechem.
Książę nie dał się zbić z tropu. Nie wypadając z rytmu, objął Faïs w talii, po czym przysunął się bliżej. Jego palce spoczywały tuż obok fiolki z Bratobójcą. Na twarzy błąkał mu się przebiegły uśmiech, jak u szermierza, który napotkał godnego siebie przeciwnika. Sunęli wspólnie poprzez parkiet, stawiając kroki w idealnej harmonii. Muzyka przyśpieszyła, a wraz z nią oddech Faïs. Musiała przyznać, że chociaż Carel nie poruszał się z gracją wytrawnego tancerza, to braki nadrabiał wigorem. Każdy ruch księcia był pełen werwy, co akcentował cichy szczęk wiszącego u pasa ostrza. Bardzo niebezpieczne i pociągające połączenie.
Faïs przysunęła się bliżej. Chciała poczuć bicie jego serca, przez moment udawać, że tortury w królewskiej katowni, lata zrastania się w całość oraz mozolne planowanie zemsty – to tylko zły sen.
– Okłamałeś mnie, książę – zamruczała.
– Doprawdy? To byłaby dla mnie nowość – odparł Carel z ironią. – W jaki sposób?
– Powiedziałeś, że nie umiesz tańczyć.
– Powiedziałem, że nie lubię tańczyć. Nie, że nie umiem.
– Złe wspomnienia?
Nawet nie waż się o to pytać! Ani kroku…
– Kobieta? – Nie umiała się powstrzymać.
…dalej. No pięknie.
– Tak.
Idiotka.
– Odeszła?
– Zniknęła. – Carel uciekł spojrzeniem w bok i zgubił na moment rytm. Całe zadowolenie z tańca wyparowało z jego twarzy niczym kamfora. Przy kolejnym kroku odsunął się na długość ramienia.
Ty durniu! Nie zapomniałeś o mnie po tylu latach?
Przez kilka taktów wirowali wokół siebie, ale Carel nie próbował już przejąć inicjatywy. Wlókł się w tempie trzy na cztery, sunąc zobojętniałym spojrzeniem po ścianach sali balowej.
Raz się żyje. Dobrze, dwa razy.
Faïs sięgnęła wolną ręką do maski, która do tej pory zasłaniała większość jej twarzy, i zdjęła ją szybkim ruchem. Carel zbladł, a jego palce zacisnęły się gwałtownie na dłoni kobiety, nieomal ją miażdżąc. Usta księcia poruszyły się, szepcąc coś bezgłośnie. Potknął się, ale błyskawicznie odzyskał równowagę.
– Jak? – Jego ochrypły szept z trudem przebił się przez skrzypcowe tremolo. – Faïs, to ty?
– To ja.
– Jak?
Doskonałe pytanie. Mam zacząć od tego, że umarłam?
Przez moment na twarzy Carela gościła trudna do opisania radość, ale przy końcu taktu nie pozostał po niej nawet ślad. Gdy wykonali kolejny obrót, oblicze księcia było równie nieruchome jak balowa maska. Podejrzliwie zmrużone oczy uważnie obserwowały każdy krok Faïs, jakby ta zaraz miała sięgnąć po ukryte ostrze.
– To trochę zbyt piękne, nieprawdaż? – rzucił lodowato.
Nie mogła go winić za te słowa. Sama zareagowałaby dokładnie w ten sposób. Uznałaby, że ktoś podstawił opaloną, pospolicie wyglądającą kobietę jako dawną kochankę, aby wkraść się w łaski księcia. To było zbyt oczywiste posunięcie. Mimo tej świadomości – wątpliwość w głosie Carela zabolała ją równie mocno, co uderzenie bata.
– To prawda – przyznała.
Nadzieja uchyla drzwi rozczarowaniu, co?
Kontynuowali taniec, krok za krokiem, takt za taktem, skrępowani własnymi spojrzeniami. Orkiestra zaś zwiększała tempo, zmuszając pary, aby wirowały coraz bliżej siebie, na długość łokcia, na odległość pocałunku.
– Jesteś do niej podobna – przyznał z niechęcią Carel.
– Podczas naszego ostatniego spotkania nie byłeś aż tak ostrożny. Nawet nie pofatygowałeś się, żeby zamknąć stajnię, zanim przeszliśmy do rzeczy. Tamto powitanie znacznie bardziej przypadło mi do gustu. Z tego, co pamiętam, tobie też.
Carel wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Na jego twarzy pojawiła się ulga, a zaraz potem uśmiech. Nie zapomniał o wspólnych schadzkach.
– To ty. To naprawdę ty! – Przy kolejnym kroku poprawił chwyt na jej talii i uniósł Faïs w powietrze. Świat zawirował, rozmył się w smugi światła oraz cieni. – Co się stało?!
Twój ojciec jest sadystą, którego podnieca torturowanie kobiet. Zatłukł mnie pałką.
– Musiałam wyjechać. – Faïs przygryzła policzek, gdy Carel postawił ją na parkiecie. Kolano znowu odezwało się przenikliwym bólem, promieniującym aż do biodra.
Przeklęta noga.
– Do Ferres? Bez pożegnania?
– Nie zniknęłam z własnej woli – odpowiedziała cicho, ciesząc się w duchu, że choć raz mogła wyznać prawdę. Taka okazja nie zdarzała się zbyt często.
– Teraz jesteś Tesą z Ferres i markizą? To… To niesamowite. Sporo może się zmienić przez cztery lata, prawda? – dodał niepewnie Carel. – Nie chciałbym… Wiesz, o czym mówię.
Wiem. Można w takim czasie umrzeć, poznać sekrety najbardziej niebezpiecznej trucizny na świecie, a także trafić na bal, gdzie trzeba bawić się w jakieś durne, dworskie gierki, żeby dostać stanowczo za mały kieliszek wina. Och… pytasz, czy mam męża? Moja lewa goleń chyba należy do mężczyzny. Czy to wystarczy?
– Niektóre rzeczy pozostają bez zmian – powiedziała miękko.
Nie mamy na to czasu, chyba że… Bratobójca. Proszę, proszę. To zmienia postać rzeczy. Mój drogi, mamy całą noc.
– To prawda.
Tańczyli teraz przyciśnięci do siebie, stanowczo za blisko jak na parę obcych sobie ludzi, ale to, co myśleli inni, nie miało dla nich większego znaczenia. Faïs stęskniła się za tą pulsującą w skroniach przyjemnością, za świerzbieniem palców, które zaciskała na plecach Carela. Żałowała tylko, że jego skórę od jej paznokci dzieli mundur. Taniec byłby znacznie bardziej pociągający, gdyby nie przeszkadzało w nim tyle ubrań.
Spojrzała w oczy Carela i dostrzegła w nich błysk pożądania, najprzyjemniejszego komplementu, jaki mogła otrzymać. Pochłaniał ją wzrokiem, nieznacznie poruszając ustami, jakby smakował już jej wargi. Orkiestra wyraźnie zwolniła, dając tańczącym okazję do odpoczynku. Faïs nawet nie zauważyła, kiedy czoło Carela zrosił pot.
Uwielbiała zapach jego ciała, pachniał obietnicą.
Aż żal byłoby zmarnować taką okazję.
Przy kolejnym przejściu musnęła jego usta wargami. Carel zrobił dokładnie to, czego się po nim spodziewała: chwycił ją wpół i odchylił do tyłu. Sala balowa stanęła na głowie. Sylwetki tańczących tkwiły uparcie na suficie, a z podłogi wyrastały świetliste grzyby żyrandoli.
Ich wargi spotkały się w upragnionym, łapczywym pocałunku. Nie przejmowali się delikatnymi wstępami, tylko z miejsca przywarli do siebie. Żadne z nich nie chciało oddać drugiemu prowadzenia. Ugryzła go lekko, co tylko zachęciło Carela, aby wsunął język w jej usta. Zamruczała cicho, ukontentowana jego zapałem. Tak powinno smakować spotkanie po czterech latach rozłąki. Żądzą.
Wszyscy pewnie patrzą. Do licha, niech się gapią!
W istocie zebrani wokół ludzie przyglądali się im zza masek. Niektórzy kiwali głowami, inni cicho klaskali. Wielu zaczęło szeptać, wskazując Faïs palcami w rękawiczkach.
– Właśnie wpadłeś w poważne kłopoty – wydyszała, odrywając usta od warg Carela.
– Masz jakiegoś adoratora? – odpowiedział zadziornie.
– A nawet jeżeli tak, to co? – Faïs odchyliła głowę do tyłu, wyciągając szyję. Wiedziała doskonale, gdzie wędrował wzrok mężczyzny. Czuła jego podniecenie na swoim biodrze pomimo grubości sukni.
– Może mnie wyzwać na pojedynek. Postaram się go nie zabić. – Carel postawił Faïs do pionu, a ona wpadła w jego ramiona.
Dwóch mężczyzn bijących się o nieumarłą kobietę. To dopiero byłby widok!
– Teraz będziesz musiał dokończyć, co zacząłeś, mości książę.
A potem ja dokończę swoją pracę. Potrzebuję tylko trochę twojej krwi. Wystarczy kropla.
***
Pustą jadalnię przecinały ukośne smugi światła. Dwanaście bladych pręg wpadało przez wysokie okna, wydobywając z mroku zarys długiego stołu oraz kilkudziesięciu krzeseł. Carel nie kłopotał się przekręceniem klucza w zamku. Nadto zajmowały go kusząco rozchylone wargi Faïs. W każdej chwili ktoś mógł ich nakryć, ale to jedynie sprawiało, że uśmiechali się do siebie w półmroku pomiędzy pocałunkami. Myśl o wywołaniu skandalu tylko zachęcała do szaleństwa.
Spokojnie. Po tym, co zrobię tej nocy, zapomną o wszystkim innym.
Kapelusz Carela poleciał na bok i zawisł na oparciu jednego z krzeseł. Pas z mieczem osunął się ze szczękiem na parkiet. Moment później książę przywarł do Faïs, sunąc palcami po jej plecach i biodrach, jakby chciał zapamiętać każdy cal jej ciała.
No, no, no. Nie tak szybko.
Delikatnie odsunęła księcia, oparła się o stół i bez pośpiechu pociągnęła za tasiemkę z boku gorsetu.
– Bawisz się ze mną – zamruczał Carel, błądząc wzrokiem po jej sylwetce.
Ta suknia jest najeżona zatrutymi igłami. Nie chcę, żebyś za chwilę tarzał się po podłodze, tocząc pianę z ust.
– Tylko odrobinę – odparła zalotnie, przesuwając dłonią po skórze, strącając z niej materiał. Stała przed nim naga, otoczona bladą poświatą, wymalowana cieniem, pocięta bliznami.
– Te rany! Kto ci to zrobił? – zapytał książę przez zęby. Z jego głosu uleciała cała miękkość, a dłonie zwinęły się w pięści.
– Nieważne – odparła niechętnie.
– Kto?!
– Chodź już tutaj – syknęła niecierpliwie.
Przyciągnęła go za koszulę, uciszyła kolejne pytania długim pocałunkiem, który smakował winem. Mocnym i słodkim. Faïs zamknęła oczy. Nie chciała, aby wspomnienia bólu oraz upokorzenia zepsuły tę chwilę. Ta noc, to pożądanie, należały do niej. Nikt i nic nie mogło jej tego odebrać. Nawet śmierć.
– Brakowało mi tego – zamruczał Carel, przesuwając kciukiem po jej sutku.
– Znajome piekło jest lepsze od obcego raju. – Faïs od niechcenia kopnęła księcia w nogę, zmuszając go, aby przed nią klęknął. – Teraz lepiej.
Mogła sobie tylko wyobrazić jego uśmiech, ale w tej chwili bez reszty zajmowały ją składane na udach pocałunki. Ciepło sunęło coraz wyżej, palce muskały jej skórę, objęły pośladki. Przymknęła powieki i pozwoliła sobie na pełen zadowolenia pomruk. Mocniej zacisnęła dłonie na krawędzi stołu, gdy poczuła dotyk języka między nogami. Carel doskonale wiedział, co należało robić. Nie zgrzeszył ani pośpiechem, ani zaniedbaniem. Pieścił ją językiem i pocałunkami, a ona poruszała się niespokojnie, gdy po ciele przebiegały fale przyjemności. Błądziła spojrzeniem po ciemnym sklepieniu, wzdychając cicho przy każdym dreszczu podniecenia.
Zanurzyła dłoń w jasnych, niesfornych włosach Carela. Jego usta powędrowały wyżej, z namaszczeniem całowały napotkane blizny. Palce ruszyły wzdłuż kręgosłupa, delikatnie drażniąc skórę paznokciami. Faïs uśmiechnęła się, czując ciepło warg na swoim sutku. Zamruczała cicho, sięgając do spodni księcia. Szarpnęła kilka razy za pasek, aż spodnie od munduru zsunęły się na podłogę. Carel jęknął, gdy zacisnęła dłoń na jego męskości i to wcale nie tak delikatnie.
– Ostrożnie – powiedział, muskając wargami jej szyję. Chciał wsunąć w nią dwa palce, ale Faïs strzepnęła dłoń mężczyzny na bok.
– Nie. Nie zadowolę się tym.
W odpowiedzi chwycił ją za gardło i zacisnął dłoń. Wystarczająco mocno, wystarczająco delikatnie. Faïs przygryzła wargę, nie odrywając spojrzenia od twarzy kochanka. Napawała się widokiem jego roziskrzonych oczu.
– A tym? – zapytał ochryple, przywierając do niej. Był gorący, dyszał, drżał.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Palcem skierowała jego nabrzmiałą męskość niżej.
Wszedł w nią z jękiem, zaciskając ręce na jej plecach, całując po szyi. Naparł mocniej na biodra Faïs. Z każdym ruchem rozpalał ją coraz mocniej, uciszał wątpliwości, nie pozostawiał nic, prócz urywanego oddechu i jeszcze krótszych myśli. Nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Właśnie tego chciała. Położyła się na stole z rękoma wyciągniętymi do tyłu. Skąpana w srebrnym świetle, wyprężona na blacie, patrzyła na Carela spod przymkniętych powiek. Przyśpieszył. Wchodził w nią tak mocno, iż przyjemność od bólu dzieliła tylko cienka granica. Uwielbiała to balansowanie na krawędzi agonii i ekstazy. Żadnych kompromisów, żadnego niedosytu. Wszystko albo nic.
– Tak – wydyszała, zaciskając uda na biodrach mężczyzny.
Szybko znaleźli wspólny rytm. Poruszali się wściekle, wprawiając stół w drżenie. Położyła sobie dłoń księcia na piersi. Chciała poczuć, jak ją trzyma, miażdży, jak wpycha się w nią z płomienną żarliwością. Wbiła mu palce w ramię. Chciała więcej. Otwarła usta, ale zamiast słów spomiędzy warg wypłynął długi jęk. Szarpnęła się na bok i uniosła na łokciach. Carel chwycił ją w ramiona, przycisnął do siebie. W odpowiedzi oplotła go rękoma, po czym przejechała paznokciami po plecach.
Kiedy… zdjął… koszulę?
– Mocniej – wydyszała mu prosto w usta, zanim ugryzła go w wargę. – Mocniej.
Spleceni ze sobą zmierzali w stronę spełnienia.
Tak. Tak. Tak! TAK!
Przez moment zdawało jej się, że wzbierająca w niej rozkosz stanie się udręką nie do zniesienia. Miała już nawet zanieść się krzykiem, gdy owładnęła nią błogość. Wszystko straciło znaczenie w obliczu wstrząsających ciałem spazmów. Czuła, jak Carel przyciska ją do piersi, sapiąc gardłowo. Mięśnie na jego plecach napięły się gwałtownie, kiedy poruszył się w niej po raz ostatni.
Przez długą chwilę milczeli. Złączeni, patrzyli sobie w oczy. Stygli w rytmie poszarpanych oddechów. Byli ze sobą i tylko to się liczyło. Faïs gładziła księcia po twarzy. Przeciągała tę chwilę tak długo, jak tylko potrafiła, ale namiętność topniała, ustępując miejsca bólowi tak niedawno pozrastanych kości.
Dosyć zabawy. Czas wrócić do rzeczywistości.
Z jej twarzy zniknął uśmiech, który wciąż błąkał się w kąciku ust mężczyzny.
– Nie stracę cię po raz drugi – powiedział książę, podnosząc koszulę z parkietu.
Och, to miło. Ale to nie twoja decyzja.
Faïs zsunęła się ze stołu na drżące nogi. Pomiędzy udami wciąż czuła pulsujące ciepło.
– Brzmisz tak, jakbyś już coś postanowił – odpowiedziała, wyciągając z rękawa sukni chusteczkę nasączoną dławimyślą.
– Jesteś teraz markizą – podjął Carel, dociągając pas od spodni. – Nikt na dworze, nawet mój ojciec, nie będzie miał nic przeciwko, gdybym cię poprosił o…
Nie dokończył. Nie zdążył się choćby zdziwić, gdy Faïs przycisnęła wilgotny materiał do jego twarzy. Mężczyzna natychmiast zwiotczał i osunął się w jej ramiona. Ułożyła go na podłodze z kurtką mundurową pod głową. Poprawiła mu odruchowo kołnierz koszuli tak, jak to zwykle robiła przed laty, gdy Carel żegnał się z nią przed świtem. Mówiła, że robi to tylko dlatego, żeby nikt się nie domyślił, w jaki sposób książę spędza noce. Wyobrażała sobie jednak, że nie jest zwykłą dwórką – tylko żoną i nie musi dłużej ukrywać swojego uczucia do następcy tronu. Teraz mogłaby sięgnąć po to marzenie. Było na wyciągnięcie ręki…
Wybacz. Chętnie bym się zgodziła, ale nie zamierzam rezygnować z zemsty. Nie teraz. Nie po tym, co mi zrobił ten bydlak.
Faïs rozpruła materiał sukni w miejscu, gdzie skrywały się fiolka z Bratobójcą oraz niewielka igła. Spojrzała na oddychającego głęboko księcia.
Zabiłbyś króla, gdybym ci o wszystkim powiedziała. Wiem o tym. Rozerwałbyś go na strzępy, ale stałbyś się mordercą. Wyrzutkiem. Ścigaliby cię wszędzie. Nie pozwolę na to, żeby twój ojciec zniszczył kolejne życie. Tak będzie lepiej.
Klęknęła u boku Carela i odgarnęła kosmyk włosów z twarzy mężczyzny.
Szkoda, że to nie potoczyło się inaczej. Mogłabym ci zostawić uroczy liścik pożegnalny, ale nie chcę, żeby ktoś połączył cię z tym, co zamierzam zrobić. Domyślisz się sam, prędzej czy później.
Wbiła igłę w palec księcia i wycisnęła z ukłucia kroplę ciemnej krwi. Podstawiła fiolkę z toksyną, a ta natychmiast zabarwiła się szkarłatem.
Trzeba skupiać się na jasnych stronach życia… Dziś uczynię cię królem!
Jak głosi stare porzekadło z Ferres, światem rządzą dwie trucizny, które idą ze sobą ręka w rękę niczym para kochanków; miłość oraz Bratobójca. Jedna i druga potrafią rzucić na kolana najpotężniejsze dynastie tego świata, chociaż w różny sposób. Różnica polega na tym, iż zakochani z czasem potrafią stanąć ponownie na nogi. Bratobójca nie daje nawet cienia szansy.
Powiadano, że uwarzenie tego jadu wymaga złożenia ofiary z niewinnego serca na zbezczeszczonej mogile skazańca. Tak przynajmniej twierdzili ludzie ponad kuflem piwa, licząc na to, że spragniona makabrycznych detali publiczność postawi im jeszcze jedną kolejkę. Prawda, jak to miała w zwyczaju, była znacznie mniej dramatyczna i znacznie bardziej śmiercionośna.
Ponura reputacja toksyny wiązała się z faktem, iż nie posiadała ona smaku oraz zapachu, a na dodatek nie mogła zaszkodzić postronnym. Niezbyt groźny rozstrój żołądka stanowił jedyną konsekwencję wypicia Bratobójcy przez przypadkową osobę. Trucizna pokazywała swoje prawdziwe oblicze dopiero w chwili, gdy została połączona z ludzką krwią. Od tego momentu stawała się śmiertelnie niebezpieczna dla wszystkich osób, które były spokrewnione z dawcą. To czyniło z Bratobójcy ulubione narzędzie do eliminacji całych dynastii. Wystarczyła kropla, aby obalić najsilniejszy nawet ród.
Faïs skończyła ubierać suknię i dociągnęła tasiemkę gorsetu. Bez pośpiechu nałożyła Bratobójcę na usta i wyszła z jadalni.
***
– Wimpfen – poleciła podczaszemu. – Cały kielich.
– Chyba kieliszek – odparł służący, unosząc siwe brwi.
– Wiem, co powiedziałam. Kielich.
– Mniemam, iż tym razem nie zamierza pani wypić tego wszystkiego na raz? – Na twarzy dworzanina malowało się rozbawienie, ukryte pod grubą maską pudru oraz dobrego wychowania.
– Nie. Tym razem nie – odparła Faïs niedbale. – Cóż to za bal bez toastu?
– Spokojny, droga pani, spokojny. – Podczaszy nalał wina do pucharu wykonanego z wypolerowanej ametystowej geody, osadzonej na nóżce z kości słoniowej. – Służę uprzejmie.
– Dziękuję.
Faïs chwyciła kielich w obydwie dłonie i ruszyła przez salę balową w stronę Jehana, który rozmawiał z grupką dworzan pod obrazem przedstawiającym bitwę pod Wimpfen.
Król, jego największe zwycięstwo oraz trucizna. Cóż za ironia losu!
Na widok Faïs konwersacja przycichła. Zapewne ktoś zauważył, że jej włosy znajdowały się w znacznie większym nieładzie niż na początku balu, a materiał sukni w kilku miejscach został dość konkretnie pomięty.
– Wasza wysokość, czy mogę na moment przerwać? – spytała.
Król w lwiej masce spojrzał na nią i zaśmiał się wesoło.
– Na litość bogów, markizo, ze wszystkich osób na tej sali ty jedna nie musisz zadawać takich pytań – odparł swobodnie. – O co chodzi?
Taki ujmujący mężczyzna, szkoda tylko, że sadysta i morderca.
– W Ferres panuje wspaniała tradycja – powiedziała, unosząc puchar z winem. – Na znak pokoju oraz przyjaźni członkowie rodziny spełniają toast z tego samego kielicha.
– Czyżbyśmy już byli rodziną? – Jehan aż ściągnął maskę lwa z twarzy.
Pomimo wieku król wciąż mógł przyprawić serce kobiece o trzepot. Mocno zarysowana szczęka, grube brwi przedzielone groźnym marsem i oczy, rozkazujące oraz twarde – tworzyły imponującą całość, osadzoną na potężnym ciele. Plotki głosiły, że Jehan potrafił gołymi rękoma zginać podkowy. Monarcha w istocie posiadał nieludzką wręcz siłę. Faïs przekonała się o tym na własnej skórze.
Zanurzyła usta w trunku, patrząc w oczy króla. Nie potrafiła powstrzymać się przed mściwym uśmiechem, gdy wino obmywało jej wargi z trucizny.
– Wasza wysokość – powiedziała, wysuwając przed siebie naczynie.
– Jestem zaszczycony – przyznał Jehan z uśmiechem. – Szkoda, że nie poznałem tego zwyczaju za kawalerskich czasów. Nie mam wątpliwości, iż toasty wznosiłbym jeszcze z większym zapałem.
Przyjął kielich, przesuwając palcami po dłoniach Faïs. Jego dotyk był obrzydliwy. Delikatny i ciepły. Do szpiku kości ludzki.
Bez mrugnięcia okiem Jehan pociągnął solidny łyk trunku.
– Wino z twoich rąk jest słodsze niż zwykle – powiedział, cmokając z ukontentowaniem. – Wimpfen – dodał, zerkając na ogromne malowidło za plecami. – Nieprzypadkowa zbieżność, jak mniemam? Piękna i inteligentna. Wspaniałe połączenie u kobiety.
Doprawdy? Ostatnim razem wasza wysokość schlebiał mi za pomocą rozpalonego pręta.
Jehan podał kielich stojącemu obok magnatowi, ukrytemu za maską pawia.
– Wybaczy markiza, że zapytam wprost, ale czy jest pani zamężna?
– Nie.
Szlachcic w masce smoka obrócił głowę w jej stronę i trącił łokciem stojącego obok towarzysza. Hrabia Klovis, namiętnie skubiący wykałaczkę w cieniu arkad, wlepił spojrzenie w Faïs, a na jego twarzy pojawił się szeroki, głupkowaty uśmiech. Odpowiedziała mu lekkim dygnięciem.
A ciebie dziś oszczędzę. Wykonywałeś rozkazy. Tylko i aż, ale nikt nie powie, że jestem pozbawiona litości.
– Pani, niezamężna? – zdziwił się król. – Czemu spotkała panią taka rażąca niesprawiedliwość losu?
Kąciki ust Faïs uniosły się nieznacznie do góry.
– Jest powód, dla którego mężczyźni uwielbiają jeździć konno. Nie lubią mieć pod sobą kogoś mądrzejszego od siebie. To samo tyczy się małżeństwa.
Szlachcic w pawiej masce prawie udławił się winem. Reszta towarzystwa parsknęła śmiechem, po części wymuszonym, a po części szczerym. Król rechotał najgłośniej, uderzając się pięścią w udo.
– W samo sedno! – przyznał z rozbrajającą otwartością. – Zostawcie nas. Chcę porozmawiać z markizą na osobności.
Wielobarwna czereda dworzan skłoniła się i rozeszła we wszystkie strony niczym chmara kolorowego ptactwa. Klovis posłał Faïs długie spojrzenie, po czym ruszył w stronę stolika z winem.
– Czasami trudno rozmawiać, gdy wokół czyha tylu padlinożerców. – Jehan westchnął. – To hieny, przystrojone w złote szmaty.
Dlatego kazałeś wygłuszyć ściany w swoim pokoju uciech. Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał.
– Ludzie bywają niewdzięczni – odparła na głos.
– Nagrodzisz któregoś z nich, a zrobisz sobie dziesięciu nowych wrogów. Jednego niezadowolonego i dziewięciu zazdrosnych. – Król spojrzał na malowidło przedstawiające bitwę pod Wimpfen. Zmarszczył brwi, po czym wydął wargi, jakby na płótnie dojrzał coś, co zepsuło mu nastrój. – Nie widziałem jeszcze, żeby mój syn tańczył z takim zapałem. Zwykle stroni od dworskich zabaw.
– Carel to żołnierz – odpowiedziała Faïs, podchodząc do obrazu. Przesunęła dłonią po płótnie. – Był tam, prawda? W pierwszym szeregu?
Jehan obrócił głowę, coś błysnęło w jego oczach.
– Znamy się? Czy ja kiedyś…
Urwał. Jego wargi odmówiły posłuszeństwa, a słowa przerodziły się w cichy, niemożliwy do zrozumienia bełkot. Bratobójca w pierwszej kolejności pozbawiał człowieka zdolności mowy. Pozwalał jedynie słuchać, podczas gdy ciało bezwolnie wykonywało wszystkie polecenia truciciela.
Faïs wzięła monarchę pod ramię i ruszyła wzdłuż ściany. Mężczyzna bez sprzeciwu szedł u jej boku lekko chwiejnym krokiem.
– Domyśliłeś się, kim jestem? – spytała cicho. – Nie kłopocz się z odpowiedzią. Wiem, że nie możesz już mówić. Cztery lata temu zawlokłeś mnie do swojej katowni.
Twarz króla nie zdradzała żadnych emocji. Tylko oczy nerwowo poruszały się na boki, wzywając pomocy. Przed śmiercią Bratobójca wywoływał halucynacje. Faïs mogła sobie tylko wyobrażać, co w tym momencie widzi Jehan. Zniekształconą, zalaną złotym blaskiem jaskinię, po której krążyły odrażające hybrydy ludzi o zwierzęcych twarzach?
Zdobne suknie falowały niczym rozerwane sztandary, w powietrzu unosił się ciężki zapach wina, perfum i strachu. Orkiestra rzęziła, wypełniając powietrze jękiem potępionych dusz.
Nie zasłużyłeś na tak łagodną śmierć.
– Zacząłeś od palców u nóg. Byłeś skrupulatny i tłukłeś pałką tak długo, aż zamieniłeś moje kości w drzazgi. Robiłeś sobie przerwy. Nie pozwoliłeś, abym umarła zbyt szybko.
Faïs skrzywiła usta w bolesnym uśmiechu.
– Później zabrałeś się za ręce – podjęła, zaciskając palce na muskularnym ramieniu Jehana. Mocno, do bólu. Chciała sobie przypomnieć namiastkę tamtej tortury. – Potem przyszła kolej na bicz. Uderzałeś tak długo, aż skóra zaczęła odchodzić od kości. Napawałeś się każdym krzykiem, aż moje serce przestało bić. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się wtedy cieszyłam. Płakałabym z radości, gdybym wciąż żyła. Klovis wyrzucił mnie do rzeki niczym odpadki z twojego stołu. Tym byłam dla ciebie. Nikim, własnością, rzeczą.
Faïs niedbałym ruchem odgarnęła ciemne włosy.
– Ale pragnienie zemsty dało mi nowe życie. Inne życie. Wygrzebałam się na brzeg. Ukrywałam się pośród cmentarzy w poszukiwaniu kości, aby zastąpić te połamane przez ciebie. Nie masz pojęcia, co zrobiłam, aby wrócić do życia. Ale proszę, oto jestem, wasza wysokość. Nie odeszłam, chociaż bardzo chciałam. Jestem tą, która powraca. Oto czym się stałam. – Jej oczy błysnęły błękitnym ogniem.
Faïs powoli zsunęła maskę z twarzy. Wiedziała, że król i bez tego ją poznał. Widziała to w jego przerażonym spojrzeniu.
– Idź. Szukaj pomocy. Próbuj ocalić swoje życie. Może jeszcze zdążysz!
Nie zdążysz. Jehan ruszył powoli poprzez salę, zbywając gości machnięciem dłoni. Lewa noga odmówiła mu posłuszeństwa, zaczął utykać. Głowa monarchy opadała na pierś, ale nikt jeszcze nie zwracał na niego uwagi. Król zbyt często upijał się w trakcie balów, aby ten widok zrobił na kimś wrażenie. Co bardziej rozważni arystokraci schodzili władcy z drogi, nie chcąc być w pobliżu, gdy mężczyzna wpadnie w pijacką wściekłość, równie żałosną, co pospolitą. Jehan poruszał ustami i wyciągał ręce do tańczących par, ale jego poddani umykali przed nim jak przed trędowatym.
W końcu upadł na parkiet, wstrząsany drgawkami. Z ust toczył krwawą pianę. Próbował jeszcze podnieść się z podłogi, ale nogi tylko ciągnęły się za nim bezwładnie. Znieruchomiał na boku, brudząc czerwienią złocony kaftan.
Dopiero teraz orkiestra przerwała grę, a w sali zapadło ciężkie milczenie. Cisza poprzedzająca nadejście sztormu.
Jeszcze przez moment będziecie się łudzić, że król zaraz wstanie i to wszystko okaże się tylko godnym pożałowania wypadkiem. Ot, kolejny pijacki wybryk jego wysokości. Ale za długo coś leży, prawda? Już się wokół niego zbierają padlinożercy. Hieny sprawdzają, czy lew naprawdę jest martwy.
Hrabia Klovis obrócił monarchę na plecy. Kobieta w białej sukni cofnęła się gwałtownie i zaczęła krzyczeć.
Imponujący głos. Powinna pani rozważyć karierę śpiewaczki operowej. Mojego nikt wtedy nie słyszał, choć krzyczałam dużo donośniej.
Faïs ominęła podium dla orkiestry i opuściła salę balową, całkowicie ignorowana przez dwóch strażników z gwardii królewskiej, którzy poniewczasie zaczęli przedzierać się w stronę swego władcy, brutalnie roztrącając stłoczonych arystokratów.
– Z drogi! Odsunąć się od króla!
Jeszcze ktoś na niego nadepnie. Cóż to byłby za despekt!
– Medyka! Poślijcie po medyka!
Za późno. Grabarz będzie lepszy.
– To zawał!
Bynajmniej. To sprawiedliwość.
– Król nie żyje! – darł się hrabia Klovis przeraźliwie cienkim głosem. – Król nie żyje!
Faïs uśmiechnęła się lekko, maszerując pustym korytarzem.
Umarł król? Niech żyje król!
Katarzyna Muszyńska jest autorką powieści fantasy „Tajemnica Avinionu”, „Bunt”, „Zielarka” oraz „Karczmarka”, a także romansu „Wytrwaj przy mnie”.
„Elfie serce” to opowiadanie, w którym zaciera się granica pomiędzy nienawiścią a pożądaniem – w świecie pełnym uprzedzeń i niesprawiedliwości.
Opowiadanie wpisuje się w gatunek fantasy, high fantasy.
Niemal podskoczyła na dźwięk przewróconej ławy, która z hukiem runęła na podłogę. Liranna dyskretnie rozejrzała się po wnętrzu obskurnej gospody w poszukiwaniu źródła hałasu. Po przeciwnej stronie kłóciło się dwóch mężczyzn, nieźle już podpitych. Sądząc po skórzanych strojach i nieprzyzwoitej wręcz liczbie połyskujących przy ich pasach noży, byli albo myśliwymi, albo, co bardziej prawdopodobne, łowcami. Liranna nasunęła na oczy kaptur i wbiła wzrok w stojący przed nią kufel wypełniony nieco rozwodnionym miodem. Jednocześnie jej prawa dłoń spoczęła na rękojeści ukrytego w połach płaszcza miecza, gotowa, by odeprzeć ewentualny atak.
Sporo ryzykowała, zapędzając się tak daleko na południe. Jednakże nie miała wyboru. Stepy i Bagna mało kto odwiedzał, głównie ze względu na parszywe usposobienie ich mieszkańców, a znaczną część Puszczy Elfów już przetrząsnęła. Tam nikt nie słyszał o Aurai, co znaczyło, że mogła trafić na Pogranicze lub wpaść w ręce Doliniarzy. Znalezione ślady wskazywały na to drugie, zatem dziewczyna znajdowała się w poważnych tarapatach.
Sprzeczającym się drabom najwidoczniej zabrakło obelg, którymi mogli się obrzucać, ponieważ przeszli do rękoczynów. Wyższy i nieco tęższy zamachnął się, by uderzyć mniejszego prosto w parchaty nos. Tamten się zachwiał, lecz jakimś cudem zdołał utrzymać równowagę i nie pozostał dłużny. Awanturnicy niebezpiecznie zbliżyli się do zajmowanej przez Lirannę ławy. Odskoczyła w ostatnim momencie, by uniknąć potrącenia. Przy tym zwinnym ruchu kaptur zsunął jej się z twarzy. Co prawda natychmiast naprawiła ten błąd, ale strach, że została rozpoznana, opanował ją na dobre. Postanowiła nie sprawdzać trafności tego przeczucia. Chwyciła leżącą na podłodze torbę i wycofała się na zewnątrz, czujnie obserwując pozostałych gości karczmy Pod Wściekłym Psem. Na szczęście spojrzenia większości utkwione były w kotłujących się na podłodze zbirach.
Księżyc świecił wysoko na bezchmurnym niebie w otoczeniu setek gwiazd. Rześkie powietrze pachniało deszczem i powidlakami, które lśniły na gęstych krzewach okalających drewniany budynek. Te drobne, jasnoniebieskie kwiaty przypominały jej rodzinne strony i wywoływały tęsknotę za tym, co minęło.
Odetchnęła z ulgą dopiero przy stajniach. Pilnujący wierzchowców młodzieniec uciął sobie drzemkę, cicho pochrapując przy siodłach. Ominąwszy go, zakradła się do środka i bez trudu odnalazła boks z odpoczywającą, czarną jak noc klaczą. Neluna mogła ścigać się z wiatrem i jednocześnie stanowiła jedyny wartościowy dar od ojca. Wiele można by rzec o Branie, jednak na liście jego cnót próżno było szukać rodzicielskich uczuć.
Liranna już miała otworzyć drzwiczki, gdy została brutalnie pchnięta na ścianę. Uderzenie oszołomiło ją i sprawiło, że straciła równowagę, a całe powietrze uszło jej z płuc. Wzięła łapczywy wdech, starając się podnieść. Nie zdążyła zareagować, nim zimne ostrze dotknęło szyi. Zamrugała zdziwiona, napotykając zielone oczy spoglądające na nią z niechęcią. Mężczyzna wolną ręką zdarł jej kaptur z głowy, a na widok spiczasto zakończonych uszu pogardliwie prychnął. Nie odwróciła wzroku, wręcz przeciwnie. Wyprostowawszy się wojowniczo, obnażyła nieco dłuższe zęby. Jej prawa dłoń powędrowała pod płaszcz, jednak napastnik to przewidział. Natychmiast ścisnął przegub dziewczyny i przygwoździł ją do drewnianych belek oddzielających ich od białego ogiera, teraz nerwowo uderzającego kopytem o podłoże.
– Lepiej niczego nie próbuj – syknął nieznajomy.
Za nimi rozległo się nawoływanie młodego stajennego.
– Kto tam?!
– Pomocy! Ratunku! On chce mnie zgwałcić! – wydarła się na całe gardło.
– Co ty… To przecież… – zmieszał się jak dziecko i zwolnił uścisk.
Tyle wystarczyło. Wyszarpnąwszy rękę, uderzyła go w twarz. Następnie wbiła obcas w stopę, a gdy cofnął się w zdumieniu, sapiąc przy tym z bólu, przekoziołkowała, stając przy boksie Neluny. Narzuciła kaptur, przyczajając się i czekając na odsiecz.
Już po chwili do środka wpadło dwóch farmerów oraz wybudzony ze snu stajenny. Nie potrzebowali dalszych wyjaśnień, tylko minęli dziewczynę i dopadli do rudowłosego agresora.
– To nie tak! Dajcie spokój. – Próbował się bronić, ale zarobił dwa ciosy w brzuch.
– Chcesz siłą brać, co nie twoje?! Już nie jesteś taki chojrak, co? – warknął barczysty chłop, chwytając go za poły koszuli i unosząc dwie stopy nad ziemią.
Mocno potrząsnął młodzieńcem, co sprawiło, że z jego kieszeni powypadały różne błyskotki.
– Nie dość, że gwałciciel, to jeszcze złodziej! – ryknął drugi na ich widok.
– Szlag! – Schwytany tylko tyle był w stanie wyjąkać.
Skierował błagalne spojrzenie w stronę Liranny, jednak ona już siedziała na grzbiecie klaczy. Wbiła pięty w boki zwierzęcia i ruszyła do wyjścia, omal nie tratując szamoczących się mężczyzn.
Pędziła na złamanie karku, starając się jak najszybciej oddalić od Wściekłego Psa. Cieszyła się, że przepytała karczmarza zaraz po przybyciu do gospody. Nie wiedział zbyt wiele, ale to, co zdradził, bardzo pomogło. Jakieś dwa tygodnie wcześniej gościła u niego banda łowców podróżująca wozem pełnym uwięzionych elfów. Schlali się koszmarnie i opowiadali niestworzone historie, jakoby schwytali samą księżniczkę długouchych. Zmierzali dalej na południe, do Zahiru.
Dziewczyna zatrzymała się po dwóch godzinach szaleńczej jazdy. Zeskoczyła i kucnęła, przykładając dłoń do leśnej ściółki. Odszukała płynącą w żyłach magię i pchnęła ją do wnętrza ziemi, nakłaniając do zatarcia śladów kopyt. Jej piwne oczy rozjarzyły się żółtawym blaskiem. Zawsze, gdy sięgała po moc, czuła się wolna, zupełnie jakby na co dzień chodziła w niewidzialnych łańcuchach. Przez chwilę wsłuchiwała się w łączącą ją z naturą więź, jednak wrogowie nie podjęli pościgu. Upewniwszy się, że była bezpieczna, zajęła się zmęczoną klaczą. Przepraszająco poklepała zwierzę po mokrym od potu boku. Ściągnęła siodło, zerwała kępki trawy i wytarła Nelunę, następnie zaprowadziła ją do płynącego tuż obok strumyczka. Jej towarzyszka łapczywie piła, a ona sama wycieńczona opadła przy drzewie.
Minęły trzy miesiące, odkąd wyruszyła w drogę.
Przez ten czas błądziła, szukając jakiegokolwiek tropu, który mógłby zaprowadzić ją do uprowadzonej elfki. O ile w królestwie zamieszkałym przez innych z jej ludu była względnie bezpieczna, o tyle przeprawiając się przez rzekę Przeznaczenia, wkraczała w niestabilne politycznie regiony. Konflikt między rasami trwał wieki i pochłonął już tysiące ofiar. Zwłaszcza ostatnia dekada spłynęła krwią, a ataki na wioski przybrały na sile. Ludzie stali się aroganccy i częściej dopuszczali okrucieństw, gnębiąc jej lud. Magia żywiołów, którą władały elfy, z każdym pokoleniem słabła, a na pomoc zmiennokształtnych, wiedźm czy pustelników nie mogli liczyć. Skłócone nacje dbały wyłącznie o własne interesy. Przymknęła powieki, starając się zdrzemnąć. Do świtu zostały raptem trzy godziny, a czas nie był jej sprzymierzeńcem. Musiała jak najszybciej odszukać Aurayę.
Obudziło ją szturchnięcie. Coś mokrego, chropowatego i mlaszczącego przywarło do policzka Liranny. Rozchyliła powieki, a strumień ciepłego powietrza wydobywającego się z chrap owiał jej twarz. Usiadła i pogładziła kary pysk. Nie minęła minuta, gdy ogarnął ją niepokój. Jego źródłem było znajdujące się wysoko na niebie słońce, oznaczające, że zaspała!
Poderwała się na równe nogi. Przepłukała twarz oraz ręce w chłodnej wodzie, rozczesała orzechowe włosy palcami i wybrała z nich zaplątane liście oraz igliwie. Zignorowała burczenie w brzuchu, bojąc się, że zwłokę przypłaci niechcianym towarzystwem.
Za kolejny cel podróży obrała Zahir, choć nie wymyśliła, co zrobi, gdy znajdzie się przed jego bramami. Z opowieści kojarzyła, że właśnie tam mieścił się największy targ niewolników, wątpiła jednak, by Auraya miała zostać na nim sprzedana tak po prostu. Była zbyt cenną zdobyczą. Porywacze raczej zaplanowali przekazanie jej komuś wpływowemu za zdecydowanie więcej denarów. Chętnych na taką wymianę należało szukać właśnie tam.
Osiodłała Nelunę i wyruszyła w dalszą drogę. Jeżeli dobrze obliczyła, za dwa dni powinna dotrzeć do miasta.
O tej porze na trakcie panował niezbyt duży ruch. Obładowane wozy kupców pokonały tę trasę już kilka godzin wcześniej, zbrojni patrolowali mniej uczęszczane ścieżki, a pozostali nie stanowili zagrożenia. Poprawiła kaptur i nakazała klaczy przejść do kłusa. Obserwowała podróż słońca po niebie, bezskutecznie starając się wymyślić sensowny plan. Nie mogła tak po prostu wjechać do mieściny wypełnionej po brzegi łowcami i zażądać wydania jednego z więźniów. Pozostawało jej działanie w ukryciu.
Przejechała dwie staje i zjechała w gęsty bór. Drzewa cicho szumiały, a nad głową co jakiś czas słyszała okrzyki perlika, zwiastujące nadejście burzy. Ten granatowy, magiczny ptak miał na brzuchu żółte pióra, układające się w znak błyskawicy, a jego pojawienie się za każdym razem sprowadzało nawałnicę. Moknięcie na deszczu było ostatnim, o czym Liranna marzyła, zatem zagłębiła się w las i zeskoczyła z siodła. Przyłożyła dłoń do ziemi i przymknęła powieki. Natura odpowiedziała na wołanie, pokazując drogę do najbliższego schronienia.
Wejście do jaskini przysłaniały gęste krzewy, ale jego rozmiary pozwalały na wprowadzenie konia. Liranna rozejrzała się z wyraźną ulgą, zdecydowała, że tu spędzą noc. Najpierw oporządziła i nakarmiła Nelunę. Następnie przy pomocy krzemienia rozpaliła ogień, by upiec kawał kupionego w gospodzie, solidnie doprawionego mięsiwa. Ściągnęła brudne ubrania i skrzywiła się, gdy doszedł do niej zapach niemytego od kilku dni ciała. Niestety kąpiel pozostawała jak na razie w sferze marzeń. Lira ogarnęła się najlepiej, jak mogła, ale najwięcej kłopotów sprawiły jej włosy. Nie sądziła, że kiedyś zatęskni do kwiatowych olejków oraz nawilżających maseczek i zdziwiło ją, że tak właśnie było.
Godzinę później, przebrana w czyste rzeczy i najedzona do syta, zasnęła od razu. Nie przeszkadzała jej nawet szalejąca na zewnątrz wichura. Panował środek sezonu burz, co nie zachęcało do dalekich wędrówek. Przez cztery miesiące krainę nękały ulewy, a stada perlików przecinały niebo. Drogi zamieniały się w potoki, błotne lawiny pochłaniały osady, pokazując, jak mało znaczyli w starciu z naturą.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie.
Zdawało się, że grzmoty mieszały się z odgłosem rozbrzmiewających coraz bliżej kroków. Gdzieś zarżał koń, a zimne ręce niezbyt delikatnie oplotły jej ramiona. Trochę potrwało nim zrozumiała, że to nie był sen, ponieważ w jaskini naprawdę pojawił się intruz. Uderzyła głową o skalną ścianę, gdy szarpnęła się w tył. Jęknęła z bólu, ale nie pozwoliła, by pozbawiło ją to ducha walki.
– Uspokój się, wariatko, bo bardziej się uszkodzisz – naskoczył na nią nieznajomy.
Miał ochrypły, ale przyjemny głos. Zamrugała, starając się pozbyć łez, które napływały do oczu. Gdy już odzyskała ostrość widzenia, ze zdumieniem spostrzegła, że kucający przed nią mężczyzna ma znajomą twarz. Przez chwilę wpatrywała się w obsypane piegami policzki, ściągnięte teraz brwi i wąskie, zaciśnięte usta. Nieco dłuższe, rude kosmyki opadały mu na czoło, sprawiając, że rysy nabierały chłopięcego uroku.
– To ty – wyszeptała.
– Nie chcę zrobić ci krzywdy. – Uniósł dłonie, starając się ją uspokoić. – Poprzednio również nie miałem takiego zamiaru.
– Wtedy chciałeś mnie tylko okraść? Czy może pogłaskać tym mieczem? – prychnęła, jednocześnie obliczając odległość dzielącą ją od leżącej nieopodal broni.
– To zwykłe nieporozumienie.
– Taaa, jasne.
– Może to cię przekona. – Wyprostował się i wyciągnął z pochwy miecz, który odrzucił w przeciwległy kąt.
– To było bardzo głupie – mruknęła.
Skoczyła do przodu i naparła na niego z taką siłą, że poleciał na plecy. Udało jej się dosięgnąć oręża, dzięki czemu teraz to ona stała nad nieproszonym gościem, przykładając mu ostrze miecza do szyi.
– Jak udało ci się uciec? – spytała.
Z natury była ciekawska, a gdy widzieli się po raz ostatni, jego sytuacja wydawała się nie do pozazdroszczenia.
– Trzeba czegoś więcej niż bandy wieśniaków, aby mnie zatrzymać. – Puścił do niej oko. – Możesz już odłożyć tę zabawkę, bo jeszcze się skaleczysz, skarbie.
Aż zazgrzytała zębami na taką zuchwałość.
– Kim jesteś? Łowcą? – Zadziornie uniosła podbródek i postąpiła krok naprzód.
Ten ruch okazał się błędem. Rudzielec okręcił się i podciął ją, sprawiając, że ponownie uderzyła głową o skałę. Tym razem była pewna, że nabiła sobie guza. Upuściła też broń, która z brzdękiem upadła pod jego nogi.
– Powiedzmy, ale nie mam zamiaru cię zranić. – Podniósł się i wyciągnął przed siebie dłonie w pojednawczym geście. – Kiepsko ci to idzie, póki co. – Liranna jęknęła i pomasowała bolące miejsce.
– Przepraszam. Nie to było moim zamiarem.
– Czego zatem chcesz? – warknęła już porządnie zirytowana.
– Jestem Kyle. I nie czyham na twoje uszy, jeśli tego się boisz – nawiązał do barbarzyńskiej tradycji odcinania elfom tych części ciała, której hołdowała większość jego pobratymców.
Dźwignęła się z trudem i obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. Ich spotkanie nie było przypadkowe. Wystarczająco dużo przeszła w swoim życiu, by wiedzieć, że zdawanie się na ślepy los nigdy się nie sprawdzało. Skrzyżowała ręce na piersi i czekała na dalsze wyjaśnienia.
– Aleś ty małomówna. – Przejechał dłonią po włosach, na których migotało światło rzucane przez płomienie ogniska, dzięki czemu same zdawały się płonąć.
Schylił się i podniósł miecz, po czym zwinnie podrzucił go, schwycił za klingę i podał Lirannie. Niepewnie przyjęła broń. – Widziałem cię we Wściekłym Psie. Kaptur ci się zsunął, a one są dość charakterystyczne. – Uniósł palec, wskazując na jej uszy. – Inni raczej nic nie zauważyli, inaczej pewnie byśmy nie rozmawiali.
– Po co za mną poszedłeś?
– Nie miałem zamiaru cię atakować. Założyłem, że jak po prostu podejdę, to narobisz rabanu. Przyznam, że głupio wyszło. – Zdawał się szczerze zawstydzony. – Nie wiem, co cię tu przygnało, ale chcę pomóc.
Ostatnie słowa sprawiły, że parsknęła śmiechem.
– Zaraz, ty mówisz poważnie? – dodała na widok jego miny.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Wiem, że może ci się to wydać dziwne, ale jestem po twojej stronie.
– Ile elfiej krwi masz na rękach? Ile tych waszych naszyjników sobie sprawiłeś? – odparowała.
– Udowodnię ci, że możesz mi ufać.
Zaczął zrzucać z siebie ubrania, by po chwili stanąć przed elfką całkiem goły. Rozdziawiła usta i wlepiła wzrok w muskularne, opalone ciało, oznaczone kilkoma wypukłymi bliznami. Mruknęła z uznaniem na widok wyrzeźbionego brzucha i z ciekawością podążyła spojrzeniem za rudymi włoskami wijącymi się od pępka w dół, aż do sporych rozmiarów męskości. Cała się spłoniła, do tego zrobiło jej się gorąco, zupełnie jakby temperatura podskoczyła o kilkanaście stopni. Liranna nie rozumiała, co może oznaczać ta jego prezentacja.
Kyle przymknął powieki, a w jaskini nie wiadomo skąd zerwał się wiatr. Mężczyzna pochylił się i zaczął spazmatycznie drgać. Na skroniach pojawiły się kropelki potu, mięśnie napięły się, a z ust wydobył się cichy skowyt. Po chwili skórę rudzielca pokryła brązowoszara sierść. Jednocześnie się kurczył i wyginał. Dopiero w tym momencie Liranna zrozumiała, że patrzy na zmiennokształtnego. Zielone oczy kojota śledziły każdy jej ruch. Neluna zarżała, niesiona paniką uderzała kopytami o podłoże.
Dziewczyna najpierw rzuciła się, by uspokoić spłoszone zwierzę, które niemal stanęło dęba. Złapała za wodze i mocno pociągnęła, zmuszając konia do opadnięcia na cztery kopyta. Szeptała do położonych uszu, kojąco głaszcząc kary pysk. Gdy sytuacja została opanowana, Liranna odwróciła się do Kyle’a, a ten ponownie przybrał ludzką postać i właśnie naciągał wiązaną z przodu koszulę.
– Ty jesteś… – urwała, zastanawiając się, czy bardziej wstrząsnęła nią jego druga forma, czy to, że tak bezceremonialnie się przed nią rozebrał.
– Zmiennokształtnym. I łowcą – uściślił.
– Ale jak to możliwe? – Opadła na ziemię, próbując przetrawić te wszystkie rewelacje.
– Rodziców odebrała mi zaraza, gdy miałem jakieś pięć lat – nawiązał do niezwykle groźnej choroby, atakującej jedynie istoty zdolne zmieniać formę. Epidemia pojawiała się falami, za każdym razem zbierając znaczne żniwo wśród populacji jego gatunku. – Nie wiem, ile czasu błąkałem się po Pograniczu, nim znalazł mnie Ezra. Podobno już pierwszej nocy się zmieniłem, ale nie wystraszył się. Zabrał mnie do domu i wychował jak własnego syna.
– Inni nie odkryli tego, kim jesteś? Jak to możliwe?
– Pilnowałem się. – Wzruszył ramionami. – Bywały sytuacje, że mało brakowało, ale zawsze miałem szczęście. – Usiadł obok niej.
– A ten Ezra… Co z nim się teraz dzieje?
– Ma się świetnie, choć obecnie lepszy z niego farmer aniżeli łowca. Skoro już wiesz o mnie niemal wszystko, powiesz, co tak daleko na południu robi długoucha?
– Szukam kogoś – odparła po krótkim wahaniu.
– Jeśli mam pomóc, musisz być nieco konkretniejsza.
Wciąż się wahała. Nie przywykła do zdradzania tajemnic obcym, a już zwłaszcza tym, którzy za cel życia obrali tępienie elfów. Jednakże on też należał do innej nacji i ta świadomość sprawiła, że zaczął zyskiwać jej zaufanie. Dodatkowo sytuacja dziewczyny nie malowała się w kolorowych barwach. Była sama na terytorium Doliniarzy i nie miała pojęcia, co powinna dalej robić. Zdecydowanie przydałoby się jej wsparcie. Chłopak wydawał się uparty, sprytny, znał teren i dobrze mu patrzyło z oczu. Dlatego wbrew zdrowemu rozsądkowi zaczęła mówić:
– Wszystko wskazuje na to, że ktoś bardzo mi bliski ma poważne kłopoty. Trop prowadzi do Zahiru.
– Miasta niewolników? Szanse są marne – podsumował.
– Muszę ją uwolnić.
– Ją?
– Tak. Ją. Pomożesz?
– Kiedy był transport?
Gdy popatrzyła na niego zdziwiona, dodał:
– Szybko łączę fakty. Skoro jesteś elfką, ta twoja przyjaciółeczka także jest długoucha. Trafiła na targ, zatem musieli ją pojmać. Ile czasu temu?
– Trzy miesiące.
– Skarbie, nie lubię przekazywać takich wieści, ale raczej już jej nie zobaczysz.
– Przecież nie wszystkich zabijacie! – zaprotestowała gorliwie. – Po to nas łapiecie, aby na tym zarobić.
– W Zahirze spotykają się wyjątkowo szemrane typy i tylko takie biorą udział w licytacjach. Nie chcesz wiedzieć, co potem dzieje się ze sprzedanymi niewolnikami. – Pokiwał głową ze współczuciem. – Ona nie żyje.
– Nie możesz tego wiedzieć! Auraya jest silna. Da sobie radę.
Gdy godzinę później kładł się na skórach po przeciwnej stronie jaskini, przeklinał własną głupotę. Misja tej roztrzepanej pannicy zdecydowanie należała do kategorii samobójczych. A on jak kretyn dał się przekonać, by wprowadzić ją do miasta. To nie mogło się udać, niemniej zgodził się wziąć w tym udział. Długoucha przedstawiła się jako Lira, ale nie zdradziła nic więcej, choć w sumie nie musiała. Po jej wyglądzie łatwo było się domyślić, że władała magią ziemi, o czym świadczyły oliwkowa cera, brązowe włosy oraz orzechowe tęczówki. Wyróżniało się jeszcze białolice i jasnowłose istoty rozkazujące wodzie oraz szaroskóre i niezwykle wredne, z umiejętnością przyzywania wiatru. Ostatnie piętnaście lat poświęcił na ich tropienie, zdążył je zatem dobrze poznać.
Wrócił myślami do swojej nietypowej towarzyszki. Wcześniej dokładnie zlustrował ją wzrokiem i musiał przyznać, że podobało mu się to, co widział. Dziewczyna była niższa od niego o głowę i posiadała krągłości w odpowiednich miejscach. Zwłaszcza pełne piersi przykuwały spojrzenie, kołysząc się zachęcająco. Wiedział, że on także wpadł jej w oko. Gdy tylko się rozebrał, potwierdził to rumieniec, który pojawił się na jej twarzy. Niestety okoliczności nie za bardzo sprzyjały zacieśnianiu relacji.
Zbudziła go skoro świt już ubrana i gotowa do dalszej drogi.
– A gdzie śniadanie? – marudził, niezbyt szczęśliwy z tak wczesnej pobudki.
– Mogłeś szybciej ruszyć tyłek.
Nie dostrzegł w niej nawet cienia współczucia.
– Uwielbiam takie piekielnice. – Puścił do niej oko.
Nie czekając na odpowiedź, zwlekł się ze skór. Wyciągnął z torby bukłak i wziął spory łyk, a następnie polał wodą dłoń, by przemyć twarz. Przeczesał włosy i nie zważając na zirytowane prychnięcia dziewczyny, sięgnął po sucharki. Oparłszy się o skalną ścianę, zaczął powoli przeżuwać.
– Jak wartościowa jest ta twoja długoucha? – spytał, głośno mlaskając.
Zbił ją z tropu.
– Nie rozumiem.
– No, czy jest ładna, silna, dobrze urodzona? Jaką magią włada?
– A co to zmienia? – Spiorunowała go wzrokiem.
– Jeżeli to ślicznotka, może nadal żyje. A jeśli do tego pochodzi z zamożnego rodu, jej szanse jeszcze rosną. – Jesteście chorzy – prychnęła. – Oceniacie nas jak bydło?
– A co myślałaś? Najwięcej warte są elfy wiatru. Potem wody, a na końcu ziemi. Nie patrz tak – dodał, widząc jej marsowe spojrzenie. – Nie ja ustalam punktację.
– Co jeszcze się liczy?
– Uroda, siła, ogólna przydatność. Część sprzedawanych na targu trafia do zamtuzów, niektóre, z uwagi na moce, do domów rzemieślniczych, gdzie wykorzystywane są ich zdolności, choć z tym ostatnio coraz gorzej. Te mające mniej szczęścia są zabijane albo zsyłane do kopalni.
– Auraya jest cenna – tylko tyle była w stanie wydukać, oszołomiona tymi rewelacjami.
Nie chciała myśleć o setkach pobratymców skazanych na tak potworny los. Uwięzionych z dala od domu, bez nadziei na ratunek. Wezbrała w niej nienawiść do łowców, którzy wierzyli, że mogą bezkarnie mordować i torturować elfy.
– Mamy zatem szczęście. Akurat za trzy dni przypada Lamanes. – Widząc, że nic nie zrozumiała, wyjaśnił: – To targ, na który zjeżdżają najwięksi gracze. Wystawiane są tam wyjątkowe elfy za niebotyczne ceny. Jeżeli twoja długoucha żyje, z pewnością właśnie tam ją znajdziemy. Kolejną zaletą będzie ogromna liczba oglądających, a co za tym idzie, łatwiej będzie nam się między nimi ukryć.
Kyle zostawił konia nieopodal wejścia do jaskini. Kasztanowy ogier spokojnie skubał trawę pod rozłożystym drzewem, którego podłużne liście osłoniły zwierzę przed deszczem. Niebo nadal było zachmurzone, co oznaczało, że za kilka godzin ponownie rozpęta się sprowadzona przez perliki nawałnica. Nie marnując więcej czasu, dosiedli wierzchowców i ruszyli na południowy wschód. Zmiennokształtny wybrał niezbyt uczęszczany trakt, wiodący przez leśne ostępy. Doskonale znał stałe trasy oddziałów patrolujących, co umożliwiło im swobodną podróż.
Jechali w ciszy. Myśli Liranny niezmiennie krążyły wokół zaginionej. Była pewna, że jej rówieśnica wciąż żyła. Choć pozornie wyglądała na wątłą i delikatną, to drzemała w niej siła. Jako córka króla Puszczy Auraya została dobrze przygotowana do walki o przetrwanie. Władca elfów, znany ze swojej jurności, miał trójkę uznanych potomków i co najmniej czwórkę z nieprawego łoża. Auraya była jego drugim nieślubnym dzieckiem, dlatego ojciec nawet palcem nie kiwnął, by wysłać drużynę na poszukiwania.
Cztery godziny później zatrzymała ich ulewa. Perliki wrzeszczały ponad konarami drzew, wywołując grzmoty i ciskając błyskawicami gdzie popadnie. Gdy kolejna kropla spadła na jej głowę, Liranna przysunęła się bliżej Kyle’a. Wbiła wzrok w ziemię, zawstydzona tą nagłą bliskością. Stał na wyciągnięcie ręki, a jego korzenny zapach mieszał się z wonią deszczu, sprawiając, że czuła się nieswojo.
– Nie ugryzę cię. – Wyszczerzył zęby, obserwując jej niepewne zachowanie. To, jak na niego reagowała, łechtało jego ego.
– Tu jest mi dobrze – odburknęła.
– Nie wygłupiaj się. Za chwilę zmokniesz tak, że trzeba cię będzie wyżymać.
Znacznie się ochłodziło, a koszula już lepiła jej się do ciała. Zdecydowanie nie był to dobry moment na chorowanie…
Schronili się pod liśćmi korlowca, które przypominały ciasno ułożone dachówki. Skutecznie zatrzymywały deszcz, jednakże miały ograniczony zasięg. Niechętnie zbliżyła się do Kyle’a. Chłopak niespodziewanie ściągnął kurtkę i okrył nią przemoczoną dziewczynę. Zamrugała zdziwiona, niepewna, jak ocenić ten gest.
– Nie wszyscy łowcy to kanalie – wyszeptał wprost do jej ucha, wywołując przyjemne dreszcze. – Obiecuję, że zrobię wszystko, aby cię ochronić.