Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowa Heloiza jest powieścią epistolograficzną należącą do kanonu literatury francuskiej i światowej. Autor nadał jej pierwotnie tytuł Julia, Nowa Heloiza, listy dwojga kochanków, mieszkańców małego miasteczka u stóp Alp, a czytelnicy przypisali jej miano "Biblii kochanków". Utwór opisuje etapy rodzącej się i rosnącej miłości skromnego nauczyciela Saint-Preux i jego uczennicy, młodej arystokratki Julii d’Etange. Dojrzewająca miłość nie może się jednak spełnić z powodu wymuszonego małżeństwa Julii z baronem de Wolmar. Miłość nie spełnia się, ale trwa, skazując kochanków na cierpienia i na szukanie drogi do jej wysublimowania. Choć Nową Heloizę czyta się jak sentymentalną powieść romantyczną, w rzeczywistości zawiera ona treści głęboko filozoficzne. Jean-Jacques Rousseau, najwybitniejszy teoretyk miłości czasów nowożytnych, podejmuje w niej rozważania nad znaczeniem zasad moralnych obowiązujących w naszej cywilizacji. Opowiada się za wyższością etyki opartej na autentyczności uczuć nad sztywnymi zasadami moralności racjonalnej.
Lektura dla szkół średnich
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 159
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału:
Julie ou la Nouvelle Héloise
Wybór:
Piotr Bejnar-Bejnarowicz
LEKTURA DLA SZKÓŁ ŚREDNICH
© Copyright by Siedmioróg
ISBN 978-83-7791-943-9
Wydawnictwo Siedmioróg
ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław
Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg
www.siedmiorog.pl
Wrocław 2018
Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media
Non la connobbe il mondo, mentre l’ebbe…
Connobill’io, ch’a pianger qui rimasi.
Świat jej nie poznał, póki ciałem była…
Ja tylko – który, by jej płakać, żyję.
Fr. Petrarca, Pieśni, Sonet 294
DO JULII
Trzeba uciekać od Pani, czuję to dobrze: nie powinienem był tak zwlekać, a raczej nie należało nigdy poznawać Pani. Ale dzisiaj – co począć? Od czego zacząć? Przyrzekła mi Pani przyjaźń, niechże więc Pani wniknie w moją rozterkę i da mi jakąś radę.
Pani wie dobrze, iż wszedłem do jej domu jedynie na życzenie szanownej matki Pani. Uważała, że miłe kunszta, które – jak ją powiadomiono – od dawna uprawiam, mogą się przydać dla dopełnienia edukacji najukochańszej córki, w miejscowości pozbawionej profesorów. Ja z kolei ośmieliłem się podjąć to niebezpieczne zadanie, dumny z zaszczytu przydania nowych uroków naturalnej doskonałości, nie przewidując, ani nawet nie obawiając się grożącej mi stąd zguby. Nie powiem teraz, że zaczynam płacić za własną lekkomyślność, bo ufam, że potrafię powstrzymać się zawsze w porę od wyznań niegodnych Pani ucha i mogących uchybić w jakiś sposób nie tylko jej urodzeniu i wdziękom, ale nade wszystko obyczajom. Jeśli cierpię, mam przynajmniej tę pociechę, że cierpię samotnie i nie pragnę szczęścia kosztem Pani.
A przecież co dzień widzę Panią i zdaję sobie sprawę, że mimo woli rozjątrza Pani w niewinny sposób cierpienia, nad którymi nie może się sama Pani użalić, a nawet dopuścić ich do siebie. Znam co prawda wyjście, jakie w podobnych wypadkach podsuwa w miejsce nadziei rozwaga, i gdybym umiał właśnie tutaj pogodzić rozwagę z uczciwością, spróbowałbym z niego skorzystać; ale jak się wycofać przyzwoicie z domu, którego drzwi otwarła mi sama jego pani okazując nadal tyle dobroci i uznając mą przydatność dla najdroższej na świecie istoty? Jak pozbawić tę czułą matkę przyjemności zaskoczenia małżonka postępami córki, z których umyślnie w tym celu robi tajemnicę? Czy mam odejść w sposób niegrzeczny, nic jej nie mówiąc? A może przedstawić powód ucieczki – ale czyż nie obrazi jej samo wyznanie człowieka niegodnego podniesienia na Panią oczu z uwagi na stan i majątek?
Widzę tylko jeden sposób wydobycia się z obecnych trudności: niech mnie uratuje ręka, która mnie pogrążyła, niech od Pani wyjdzie kara, jak wyszła od niej wina, i niech mi Pani przynajmniej z litości zabroni przystępu do siebie. Proszę pokazać ten list rodzicom, zamknąć przede mną drzwi domu, wygnać mnie w jakikolwiek sposób; od Pani wszystko zniosę – sam nie mogę dobrowolnie przed Panią uciec.
Pani – mnie wygnać! Ja – przed Panią uciekać! Dlaczego? Dlaczego miałaby być zbrodnią wrażliwość na zasługi i umiłowanie tego, co należy szanować? Nie, piękna Julio, choć powaby Pani olśniły me oczy, nigdy nie uwiodłyby serca, gdyby nie ożywiający je, dużo potężniejszy powab. I właśnie to uwielbiam w Pani: owo wzruszające połączenie żywości odczuwania i niezamąconej słodyczy, ową litość tkliwą na wszelkie cierpienia bliźniego, ów prawy umysł i wyborny gust, które czystość swą wywodzą z czystości serca; jednym słowem – wdzięki duchowe przekładam nad cielesne. Zgodzę się, że można by wyobrazić sobie Panią jeszcze piękniejszą, ale nigdy milszą czy godniejszą miłości szlachetnego człowieka. Nie, Julio, to nie możliwe.
Czasami śmiem pochlebiać sobie, że Niebo nadało naszym uczuciom jakąś tajemną zgodność, tak jak zgodne są nasze gusta i lata. Jesteśmy jeszcze na tyle młodzi, iż nic nie zakłóca w nas głosu natury i wydaje się, że wszystkie nasze gusta nawzajem się upodabniają. Zanim jeszcze przejęliśmy jednakie uprzedzenia światowe, mamy jednakowe sposoby odczuwania i spostrzegania; dlaczegóż więc nie ośmieliłbym się wyobrazić sobie w naszych sercach takiej samej harmonii, jaką widzę w poglądach? Czasem spotykają się nasze oczy; w tych samych momentach wyrywają się nam westchnienia; czasem skrywana łza… o Julio! Gdyby ta jednomyślność miała głębsze przyczyny… gdyby Niebo nam przeznaczyło… żadna ludzka siła… Ach, przebacz… zapominam się: ośmielam się brać życzenia za nadzieję, żar moich pragnień stwarza nie istniejące możliwości.
Z przerażeniem widzę, jakie udręki gotuje sobie moje serce. Nie staram się upiększać mego nieszczęścia; gdyby to było możliwe, chciałbym je znienawidzić. Niech Pani pozna czystość moich intencji po rodzaju łaski, o jaką przychodzę prosić. Jeśli Pani potrafi, proszę zniszczyć zatrute źródło, które mnie ożywia i zabija. Chcę jednego: wyzdrowieć albo umrzeć, i błagam o surowość, jak kochanek błagałby o łaski.
Tak, przyrzekam, przysięgam ze swej strony dołożyć wszelkich starań, aby oprzytomnieć albo ukryć w tajnikach, duszy lęgnący się w niej niepokój. Ale litości! Niech Pani odwraca ode mnie swój słodki, ale śmierć mi niosący wzrok; niech pani chowa przed mym spojrzeniem swe rysy, wyraz twarzy, ramiona, ręce, jasne włosy, gesty; niech Pani oszukuje zachłanną lekkomyślność mych oczu; niech Pani zatrzyma w piersi czarujący głos, którego nie można słuchać bez wzruszenia; niech Pani stanie się, o zgrozo, inną, niż jest, aby moje serce mogło wrócić do równowagi. (…)
Jeśli przyrodzone szlachetnym duszom współczucie pozwoli ulitować się nad mękami nieszczęśnika, któremu okazała pani nieco uznania, drobne zmiany w zachowaniu Pani złagodzą jego sytuację i dadzą mu spokojniej znosić i milczenie, i cierpienia; ale jeśli jego stan i skromność nie wzruszą Pani i jeśli Pani zechce skorzystać z prawa i zgubi go – może to Pani uczynić bez szemrania z jego strony: bo będzie wolał zginąć na rozkaz Pani niż umrzeć w niepożądanym uniesieniu, które by go pogrążyło w Pani oczach. A w końcu – cokolwiek Pani postanowi o mym losie – nie będę przynajmniej miał sobie do wyrzucenia, że powziąłem zuchwałą nadzieję; jeśli zaś Pani przeczytała ten list, zrobiła Pani wszystko, o co ośmieliłbym się prosić, nawet gdybym nie obawiał się odmowy.