Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Brutalna zbrodnia, seria morderstw, obsesja zemsty i niewyjaśniona sprawa Kata.
Kiedy Tomasz Sadowski pojawia się w życiu Anny Klimczak, jest już za późno, żeby cokolwiek zmienić. Machina zemsty ruszyła. Młoda pani mecenas stanie się elementem rozgrywki w grze, w której karty rozdaje motywowany żądzą zemsty mężczyzna. On nie ma już nic do stracenia. Ona może stracić wszystko. Mimo to kobieta nie cofnie się. A jej determinacja wzrośnie, gdy okaże się, że zatajono przed nią rodzinną tajemnicę.
Kto jest katem, a kto stanie się ofiarą? Czy Anna zdoła ocalić siebie? Czy zło ma zawsze tę samą twarz? Mariusz Leszczyński w najnowszej powieści przedstawia niejedno jego oblicze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 461
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
5 lipca, Warszawa
Dzień był bardzo ciepły. Można by rzec, że wręcz upalny. Światło słoneczne przenikało do wnętrza świątyni, rozciągając się od szklanej kopuły aż po kamienną posadzkę. Oświetlało klęczącego przed konfesjonałem mężczyznę, który spowiadał się w skupieniu. Na koniec obrządku ksiądz uczynił znak krzyża, a spowiadany bez słowa podniósł się z kolan. Odchodząc, z lekkim uśmiechem spojrzał na kapłana, który wyszedł za nim z konfesjonału.
Na schodach przed wejściem do kościoła mężczyzna spostrzegł małą dziewczynkę, która klęczała, trzymając w ręku puste, czerwone, metalowe pudełko po czekoladkach. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni po portfel, wyjął z niego dwa stuzłotowe banknoty i wrzucił do pojemnika. Mała promiennie uśmiechnęła się do niego w podziękowaniu i zwinnie schowała pieniądze do kieszonki swojej sukienki. Dziecko miało brudne ubranie i przetłuszczone włosy związane z tyłu w warkoczyk.
Tomasz Sadowski zszedł ze schodów, odwrócił się i popatrzył do góry na budynek sanktuarium. Budowla prezentowała się bardzo okazale, wręcz majestatycznie. Spojrzał ponownie na dziewczynkę i z niedowierzaniem pokręcił głową.
Opuścił teren kościoła i skierował się na pobliski przystanek. Zaczekał chwilę na autobus, którym dotarł prawie pod sam dom. Spacerem doszedł do ogrodzenia i bramy. Otworzył furtkę, po czym ogarnął wzrokiem działkę oraz budynek.
Większość dnia spędził w domu. Położył się spać tuż przed północą.
Budzik stojący na nocnym stoliku zadzwonił rano punktualnie o szóstej trzydzieści pięć. Tomasz usiadł na brzegu łóżka i wyłączył alarm. Popatrzył na wprost przez oszklone drzwi balkonowe, które prowadziły na taras oraz ogród za domem. Podniósł się i otworzył je szeroko. Orzeźwiające powietrze zawitało do środka, wypełniając pomieszczenie. Tkwił chwilę w bezruchu, wpatrując się w ogród, a raczej w to, co z niego zostało po ostatnich upałach. Roślinność wymagała natychmiastowego nawodnienia – trawa pożółkła, a hortensje po cichu gasły. Odwrócił się i ruszył w stronę łazienki, która była usytuowana obok sypialni.
Popatrzył na swoje odbicie w wiszącym tuż nad umywalką lustrze. Twarz miał obojętną, pozbawioną jakichkolwiek emocji. Przeniósł wzrok nieco niżej. W tafli szkła odbijały się kosmetyki jego żony Marty – przeróżne kremy, podkłady, perfumy Chanel N°5, pomadki i inne bibeloty, których zastosowania do końca nie znał. Zatrzymał się na dłużej przy dwóch szczoteczkach, które leżały na półce, po czym spojrzał w prawo na stojący w rogu mały, wiklinowy kosz przeznaczony na brudną bieliznę. Leżał na nim różowy, satynowy szlafrok, który był własnością jego miłości. Prawdę mówiąc, w całym domu od tamtych czasów nie zmieniło się nic poza jednym: wokół panowała przerażająca, wręcz bolesna, cisza.
Tomasz schylił się i sięgnął prawą ręką do szafki znajdującej się pod umywalką. Wydobył z jej wnętrza bezprzewodową elektryczną maszynkę do strzyżenia włosów, którą kupił przedwczoraj w supermarkecie. Bez chwili zastanowienia włączył urządzenie i przystawił ostrze tuż koło skroni. Ciemne blond włosy zaczęły chaotyczne spadać na marmurową podłogę, tworząc nowy wzór na płytkach. Mężczyzna odłożył maszynkę na rant umywalki i wyjął z szafki nieduże nożyczki. Chwycił lewą ręką za włosy brody, a prawą zaczął je ścinać, kawałek po kawałku, niczym ogrodnik przycinający żywopłot. Po chwili noszona od lat broda zakończyła swój żywot. Trochę pianki i potrójne ostrze maszynki do golenia spowodowały, że na twarzy mężczyzny uwidoczniły się atrakcyjne rysy. Tomasz pogładził dłonią swój nowy wizerunek i posprzątał powstałą przy okazji na podłodze łazienki twórczość. Następnie odkręcił zimną wodę pod prysznicem, zdjął spodenki i wszedł pod lodowatą bryzę. Namydlił ciało oraz głowę szamponem i, smagany strumieniem płynącym ze ściany, zmył z siebie resztki ściętych włosów. Po zakończonej czynności wytarł się miękkim ręcznikiem i wyszedł nago na taras.
Promienie słoneczne powodowały, że niebo było czyste, a powietrze niezwykle gorące. Wrócił do sypialni i wyjął z garderoby kremową koszulę oraz ciemnoniebieski garnitur. Wydawało mu się, że ten strój idealnie pasował na dzisiejszą okazję. Przygładził mankiety i zapiął je na spinki. Wychodząc na zewnątrz, obrzucił spojrzeniem dom. Za bramą wsiadł do zamówionej taksówki i w niecałą godzinę dojechał z Białołęki do centrum Warszawy.
Panująca na zewnątrz wysoka temperatura zamieniła wieżowce w ogromne szklarnie. Mężczyzna wszedł do jednego z takich budynków, a tam od razu poczuł chłód klimatyzacji. Podszedł do windy, którą udał się na dwudzieste piętro, gdzie miał odbyć rozmowę z Anną Klimczak, właścicielką tutejszej kancelarii adwokackiej.
W recepcji za biurkiem siedziała smukła szatynka o wyrazistych rysach twarzy i brązowych oczach. Stukała palcami w klawiaturę komputera, ale na dźwięk dzwonka sygnalizującego otwarcie windy przerwała tę czynność i spojrzała przez gustowne okulary z lekkim i cienkim frontem na nowo przybyłego klienta, który kierował się w jej stronę. Tomasz przedstawił się i zaczekał chwilę, aż zostanie zaanonsowany.
Na spotkaniu poprosił panią mecenas Annę Klimczak o reprezentowanie jego osoby w sądzie. Po wstępnych ustaleniach dotyczących współpracy zaproponował jej kolację na dzisiejszy wieczór w dobrej warszawskiej restauracji. Kobieta przystała na zaproszenie, gdyż mężczyzna zrobił na niej niemałe wrażenie – był niezwykle atrakcyjnym trzydziestoczterolatkiem niemal dwumetrowego wzrostu, a ponadto miał duże poczucie humoru. Z tego, co zrozumiała, nie był żonaty i miał niezłe perspektywy na przyszłość.
„Prawie że idealny facet” – stwierdziła po jego wyjściu z kancelarii.
Dochodziła dwudziesta, gdy Tomasz Sadowski dotarł pod drzwi restauracji na ulicy Twardej w Warszawie. Wszedł do lokalu i usiadł przy stoliku, który wcześniej zarezerwował telefonicznie. Usiadł wygodniej na krześle i skinął ręką na obsługę, gdyż chciał zamówić butelkę wytrawnego czerwonego wina. Kelner po chwili przyniósł zamówiony trunek i napełnił kieliszek prawie do połowy, po czym postawił butelkę na stole.
– Dziękuję – powiedział Tomasz i sięgnął po kieliszek rubinowego napoju. Delikatnie nim zakręcił i odrobinę upił, aby poczuć jego smak na języku.
– Czy życzy pan sobie coś jeszcze? – zapytał kelner.
– Nie, na razie dziękuję, czekam na kogoś.
– Doskonale pan wygląda. Dawno pana u nas nie było – stwierdził kelner.
– Dziękuję, Hubercie. Żałoba musiała się kiedyś skończyć i myślę, że właśnie nadszedł ten moment. A wygląd odrobinę się zmienił za sprawą odpowiedniej diety.
– Nigdy nie jest za późno na zdrowe odżywianie. Czasu, panie Sadowski, nie cofniemy, a żyć trzeba dalej. Choć, niech pan mi wierzy, to, co się wydarzyło, mocno wstrząsnęło także i mną. Proszę jeszcze raz przyjąć moje najszczersze kondolencje – powiedział kelner.
– Dziękuję. Nie wiem jednak, czy gdybyśmy cofnęli czas, to coś by to zmieniło. Sądzę, że niewiele, zwarzywszy na to, że nie byłem wtedy z rodziną – rzekł lekko zamyślony Tomasz, po czym dodał: – Hubercie, jeśli ktoś o mnie zapyta, skieruj gościa do mojego stolika.
– Oczywiście – odpowiedział zaprzyjaźniony kelner, który od lat obsługiwał mężczyznę w tym lokalu.
Hubert pamiętał czasy, gdy rodzina Sadowskich bywała w restauracji częściej niż pozostali goście.
Anna Klimczak pojawiła się w lokalu po upływie dosłownie kilku minut od rozmowy Tomasza z Hubertem. Już w samym wejściu spytała kelnera o pana Sadowskiego, a ten wskazał jej stolik, przy którym czekał jej towarzysz na dzisiejszy wieczór. Tomasz podniósł się, podał Annie rękę na powitanie i pocałował ją w policzek.
– Długo czekałeś? – zapytała, siadając naprzeciwko niego.
– Nie. Pięknie wyglądasz w tym stroju. Zupełnie inaczej niż dziś w kancelarii – skomentował, mierząc ją wzrokiem.
– Dziękuję. Wiesz, to zwykły dwuczęściowy kostium od De Marco, nic specjalnego. Tobie również niczego nie brakuje – odwzajemniła komplement.
Sadowski nic nie odpowiedział, jednak znał się odrobinę na luksusie. Domyślał się zatem, że ten dwuczęściowy strój, mocno opinający jej ciało, musiał sporo kosztować. Anna wzbudzała swoją osobą spore zainteresowanie wśród obecnych w restauracji gości płci przeciwnej. Niektórzy panowie spoglądali w jej kierunku jakby przypadkiem.
– Napijesz się czegoś przed kolacją? – zadał pytanie, nie odrywając od niej wzroku.
– Tak, nalej proszę. Jakie wino zamówiłeś? – zapytała, zerkając na butelkę stojącą na stole.
– Gevrey-Chambertin, moje ulubione. Pochodzi z Burgundii i jest produkowane z najstarszych szczepów winorośli, jakie uprawia człowiek – odparł i sięgnął po trunek.
– Nigdy nie piłam tego wina, ale zaufam twojemu wyborowi, skoro tak dobrze orientujesz się w jego pochodzeniu.
Mężczyzna napełnił jej kieliszek do połowy.
– Czym przyjechałaś?
– Wzięłam taksówkę.
– Doskonale, to nie będzie problemu z samochodem. Przyznam, że ja także przyjechałem taksówką.
– Świetnie. Liczę, że po tej kolacji nie będę w stanie prowadzić. Negocjacje odnośnie mojego wynagrodzenia lubię kończyć o świcie – odpowiedziała, uśmiechając się zalotnie, po czym wypiła kolejny łyk wytrawnego wina.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, po czym spojrzał w stronę znajomego kelnera. Ten od razu, jakby wybudzony, ruszył w ich kierunku.
– Chcielibyśmy zamówić, Hubercie – rzekł Tomasz i spojrzał na kobietę. – Pozwolisz, Anno?
– Tak, proszę. Wybierz.
– W takim razie, Hubercie, na przystawkę poprosimy dwa razy kaczkę z topinamburem, sosem winnym, jeżyną i jarmużem, następnie dwa razy zupę dnia i homara zapiekanego z masłem czosnkowym i parmezanem, a na deser crème brûlée z wanilią.
– Doskonały wybór, zapewne będą państwo zadowoleni – odpowiedział kelner, przyjąwszy zamówienie.
– Ten kelner to twój znajomy? – zapytała Anna.
– Kiedyś często bywałem w tej restauracji. Ostatnio rzadziej, ale faktycznie, znamy się z Hubertem. Zawsze mnie obsługuje, gdy tu wpadam, a on ma akurat zmianę.
– Świetnie, trochę ci zazdroszczę takiej znajomości. Zawsze możesz liczyć na stolik i miłą obsługę.
– Nie ma czego, to tylko kelner.
– Skąd wiedziałeś, że mam ochotę na homara i pozostałe smakołyki? Jasnowidz?
– Nie, zwykły mężczyzna.
– To widzę, ale nie rozumiem.
– A szkoda, ponieważ tak atrakcyjna i zarazem inteligentna prawniczka powinna wiedzieć, że jeśli się kogoś pragnie bliżej poznać, to również wypada znać jego upodobania. Tak jest łatwiej i przyjemniej, gdy nawzajem znamy swoje zamiłowania. Nieprawdaż, Anno?
– Może, ale to oznaczałoby w naszym przypadku, że ty wiesz o mnie więcej niż ja o tobie. Do tego pozostaje pytanie, skąd masz tak dogłębną wiedzę na mój temat.
– To nic nadzwyczajnego. Skoro zgodziłaś się na kolację, na której mamy kontynuować rozmowę o interesach, to w domu przejrzałem kilka czasopism. Jak zapewne pamiętasz, udzieliłaś wywiadu poczytnej kolorowej gazecie pół roku temu, w którym zdradziłaś niektóre szczegóły ze swojego prywatnego życia. Między innymi chwaliłaś się tam co, a także gdzie, lubisz jadać.
– Chwalić to za duże słowo, po prostu o tym wspomniałam – odpowiedziała pani mecenas i wypiła kolejny łyk wina, po czym odstawiła kieliszek. – Zauważyłam też, że masz świetną intuicję, wykazując taką inicjatywę przed spotkaniem. To doskonały ruch, jeśli chce się komuś zaimponować. Zastanawia mnie jednak, skąd wiedziałeś, gdzie szukać o mnie informacji. Nie jestem przecież jakąś celebrytką, a to czasopismo ma nieduży nakład.
– Prawdę mówiąc, Anno, trafiłem na ten artykuł przypadkiem. Sięgnąłem po stare czasopisma swojej byłej małżonki.
– Jesteś po rozwodzie? Nie wiedziałam... Sądziłam, że należysz do mężczyzn stroniących od obrączek. Choć skoro się rozeszliście, to wychodzi na to samo.
– Nie mówiłem, że jestem po rozwodzie.
– Tak cię zrozumiałam.
– Nieważne. Obecnie jestem sam. Dajmy spokój temu, co było i skupmy się na przyjemnościach dzisiejszej kolacji. Nigdy nie wiadomo, czy i kiedy nadarzy się podobna okazja na wspólne świętowanie.
– A co świętujemy?
– Naszą znajomość i współpracę oczywiście.
– Jeśli o to chodzi, to co konkretnie ustaliłeś w firmie? Masz jakieś twarde dowody na przekręt ze strony księgowego?
– Inaczej bym do ciebie nie przyszedł. Jestem pewien, że księgowy mnie okrada.
– Co dokładnie masz na myśli? Bo niewiele na razie powiedziałeś.
– To twoja wina.
– Jak to? – spytała zaskoczona.
– Po prostu. Oczarowałaś mnie tak bardzo na naszym spotkaniu w kancelarii, że odpłynąłem i jedyne, o czym potem myślałem to, czy zgodzisz się na ten wieczór.
Anna zarumieniła się i spojrzała w bok, gdyż w ich kierunku zbliżał się już kelner Hubert.
Po około dwudziestu minutach, wymianie spojrzeń oraz krótkich zdań, Tomasz postanowił odpowiedzieć na wcześniej zadane przez panią mecenas pytanie, dotyczące niejasności w firmie.
– Smakuje? – spytał, sięgając po chusteczkę.
– Tak, wyborny ten homar, ale towarzystwo jeszcze lepsze – odpowiedziała, wpatrując się w jego oczy.
– Trudno by się z tym nie zgodzić. Dawno nie miałem tak wspaniałego wieczoru. Przyznaję, jesteś dla mnie jego główną atrakcją. A wracając do twojego pytania: jak już ci mówiłem, prowadzę potężny biznes, a co za tym idzie, nie zawsze udaje mi się zatrudnić osoby godne zaufania. Odkryłem niedawno, że mój księgowy robi jakieś faktury na lewo. Dlatego zamierzam za twoim pośrednictwem wnieść akt oskarżenia przeciwko niemu i jednocześnie udowodnić, że ja z tym nie miałem nic wspólnego. W przeciwnym razie firma splajtuje i ludzie pójdą na zasiłek, a ja do mamra.
– Wiesz, to są poważne oskarżenia. Powinnam przejrzeć zebrane dowody, zanim podpiszemy porozumienie, ale zwarzywszy na moją obecną sytuację finansową postanowiłam cię zaskoczyć.
– Co konkretnie masz na myśli?
– Jeśli obiecasz, że przyniesiesz zebrane dowody jutro do mnie do kancelarii, to możemy podpisać porozumienie o współpracy w tej chwili.
– Z tym nie będzie problemu. Wzięłaś papiery... do restauracji?
– Przecież musimy mieć co opić i świętować. W przeciwnym razie co by tu opijać, nieprawdaż?
– Zabawna jesteś.
– Wiesz, mam swoje zasady, których nigdy nie łamię. Jak dotąd dobrze na tym wychodziłam.
– Jakie zasady masz konkretnie na myśli?
– Proste – najpierw interesy, potem zabawa.
– Tak myślałem.
– Więc w jednym już się zgadzamy, Tomaszu.
– Ach, zapomniałbym ci powiedzieć. Po południu przelałem na konto twojej kancelarii trzydzieści tysięcy złotych. Taka mała zaliczka na poczet przyszłych interesów.
– Zauważyłam.
Pani mecenas wyjęła z torebki teczkę z dokumentami. Położyła stosowne papiery na stole tuż obok butelki wina. Mężczyzna sięgnął po nie i przejrzał każdy druk po kolei. Wyraźnie zadowolony z osiągniętego dziś porozumienia, złożył podpisy. Ten ruch zapewnił mu usługi Anny Klimczak i jej kancelarii na wielu płaszczyznach reprezentowania jego osoby w sprawach sądowych.
Dalsza część kolacji upłynęła na, wydawałoby się, niewinnych flirtach z obu stron. Pod koniec wieczoru oboje w doskonałych nastrojach wyszli z restauracji i udali się pieszo do pobliskiego klubu na Chmielnej. Noc mijała im na tańcach i piciu alkoholu w sporych ilościach. Około piątej rano Tomasz wyszedł sam z lokalu. Na zewnątrz było ciepło, jak na lipcowy poranek przystało, i właśnie pierwsze promienie słońca pojawiały się nad horyzontem.
– Hej, przystojniaku, zostawiasz mnie? – krzyknęła Anna, wychodząc chwilę po nim.
– Nie, po prostu potrzebowałem zaczerpnąć świeżego powietrza. I tak niedługo zamykają, może skończmy te tańce.
– Jedziemy do ciebie?
– A chcesz?
– Inaczej nie pytałabym.
Tomasz podszedł do Anny i objął ją ramieniem.
Taksówkarz pojawił się na horyzoncie w odpowiednim momencie. Sadowski machnął ręką, a kierowca podjechał i zatrzymał się tuż przy lokalu. W samochodzie usiedli blisko siebie na tylnym siedzeniu. Dotarli pod dom w kilkanaście minut.
– Uroczo tu – skomplementowała Anna zaraz po wejściu do środka.
– Dzięki – odpowiedział i przysunął się do niej tak blisko, aż oparła się plecami o ścianę w korytarzu. – Tego chciałaś?
– Tak, weź mnie teraz... Mówiłam, najpierw praca, potem rozrywka... Papiery podpisane.
Usta Tomasza mocno wtopiły się w czerwone wargi kobiety. Prawa ręka powędrowała po talii i udzie do rantu spódnicy, by następnie wsunąć się pod nią i ruszyć aż do pośladków. Mężczyzna pieścił dłonią jej jędrną pupę. Anna pojękiwała z rozkoszy, smakując usta kochanka. Dłońmi obejmowała go za szyję. Nagle wziął ją na ręce i zaniósł prosto do salonu, który znajdował się po lewo na parterze domu. Tam posadził ją na drewnianym stole i kucnął przed nią. Anna zdjęła marynarkę od garsonki i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Tomasz podciągnął do góry jej spódnicę, zdjął czarne koronkowe majtki i rozchylił uda. Zaczął delikatnie całować ich wewnętrzną stronę. Anna podpierała się rękoma o stół, odchylając tułów i głowę do tyłu. Sadowski coraz śmielej zbliżał się do jej intymnych miejsc. Po chwili pieścił najczulsze fragmenty jej ciała językiem i ustami. W pewnym momencie przerwał erotyczne zabawy i wstał.
– Teraz twoja kolej, kocico – oznajmił, wpatrując się w nią niczym w obrazek.
– Tak? To pokaż, co tam masz, twardzielu – odpowiedziała, uśmiechając się zalotnie.
– Sama sprawdź! Chyba wiesz, co i jak. Duża z ciebie dziewczynka.
Na te słowa Anna zsunęła się ze stołu i stanęła naprzeciwko niego. Zadarła głowę do góry tak, by móc patrzeć mu w oczy i zdjęła jasnoróżową bluzkę oraz pasujący wzorem do majtek stanik, uwalniając jędrny biust ze sterczącymi sutkami. Następnie zdjęła spódnicę i zrzuciła na bok szpilki. Stała przed nim już tylko w czarnych pończochach. Klęknęła, przysunęła się bliżej niego i zaczęła pieścić go dłonią przez spodnie. Wyczuwała ogromne podniecenie u mężczyzny. Rozsunęła suwak spodni i włożyła rękę w rozporek.
– Nie wiesz, kim jestem, prawda? – zapytał dziwnym tonem głosu Tomasz, jakby to, co teraz robiła, było dla niego zupełnie obojętne.
– Słucham? – zapytała, spoglądając na niego.
– Nic, świetna jesteś! Weź go do ust.
Anna momentalnie zrobiła to, o co prosił.
– Łatwo było cię namówić i tu ściągnąć – powiedział szeptem.
Pani mecenas nawet nie zareagowała na jego słowa, wciąż pieszcząc penisa ustami i językiem.
– Anno! Ty bezwstydna dziewczyno, naprawdę nic o mnie nie wiesz! – powiedział Tomasz.
Kobieta wstała i spojrzała mu głęboko w oczy. On schował swoją męskość i zapiął rozporek.
– Chcesz tego czy niepotrzebnie tracę czas? – zapytała wyraźnie skołowana powstałą sytuacją.
– Czas, powiadasz? Słyszałem to już od wielu, ponoć leczy rany! – Sadowski pochwycił kobietę mocno za przedramiona i przysunął do siebie. Czuł teraz jej oddech na swoich ustach. – Posłuchaj! Czas to największa bzdura powtarzana przez ludzi od wieków. Nic nigdy nie leczy żadnych ran, a tym bardziej upływający czas! On jedynie upewnia nas, że to, co stracone, już nigdy nie wróci.
– Przestań! To boli! Robi się mało zabawnie – odpowiedziała i odepchnęła Tomasza, uwalniając się z jego objęcia.
– A kto ci powiedział, że miało być zabawnie?
Anna w milczeniu zaczęła nerwowo rozglądać się po salonie za swoimi ubraniami.
– Siostra jednak ma przed tobą sekrety – powiedział do kobiety.
– Nie wiem, o czym mówisz, ani skąd do jasnej cholery znasz Sylwię.
– Jesteś przerażona. Widzę to teraz w twoich oczach. Zapytaj siostry i ojca, co wydarzyło się trzy lata temu na trasie z Krakowa do Warszawy, zaraz za miastem, i jaką skrywają tajemnicę.
Anna wciąż zbierała swoje ubrania z podłogi i wkładała je po kolei na siebie. Nie wiedziała, o czym mówił Sadowski, a tym bardziej nie miała ochoty dłużej z nim przebywać i prowadzić tej dziwnej rozmowy.
– Pojebało cię i jakieś bzdury opowiadasz! Ubieram się i wychodzę stąd, a ty pożałujesz tego dnia. Nie będzie żadnej naszej współpracy – oznajmiła stanowczo, zapinając energicznie guziki bluzki.
– Co do współpracy, to chyba mamy podpisaną umowę, pani mecenas.
– Nie będę reprezentować twojej osoby ani firmy. Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówiłeś. Ostatnie pięć lat mieszkałam w Stanach, wróciłam do kraju raptem kilka miesięcy temu, więc skąd mam cię znać?! Z siostrą rozmawiamy o wszystkim, wiedziałabym o tobie, gdyby cię znała. A co do ojca, to uwierz mi, mało mnie obchodzi, co robi ten podły drań – odpowiedziała i roztrzęsiona ruszyła w stronę wyjścia, podnosząc z podłogi upuszczoną wcześniej torebkę.
Już na zewnątrz wyszukała w Internecie korporację taksówek. Szybko zamówiła jakiegoś przewoźnika, by ten podjechał pod wskazany adres. Przeszła jeszcze kilka kroków do przodu, gdy nagle potężna eksplozja powaliła ją na ziemię. Wokół niej posypało się mnóstwo odłamków ze zniszczonego wybuchem domu. Zdezorientowana podniosła się i spojrzała na budynek, a raczej na to, co z niego zostało. Nieokiełznane płomienie ogarniały jego większą część. Wszędzie dookoła unosił się dławiący dym oraz zapach palących się rzeczy.
Anna po upadku miała mocno starte łokcie i kolana. Głośny wybuch sprawił, że mieszkańcy pobliskich posiadłości zaczęli się pojawiać na miejscu katastrofy. Roztrzęsiona kobieta otworzyła furtkę, zrobiła kilka kroków i usiadła na krawędzi chodnika. Rękoma próbowała zapanować nad rozdygotanymi nogami, które trzymała na jezdni. W oddali słychać było zbliżające się służby ratunkowe. Po chwili ktoś z pogotowia podszedł do niej i zaprowadził do ambulansu. Coś do niej mówił, ale wciąż szumiało jej w uszach. Na szczęście obrażenia na ciele były niewielkie, ale mimo to pani mecenas została zabrana do najbliższego szpitala w Warszawie.