Wysłannik śmierci - Mariusz Leszczyński - ebook + książka

Wysłannik śmierci ebook

Mariusz Leszczyński

4,4

Opis

W Wiśle odnaleziono zwłoki młodej kobiety. O pomoc w rozwiązaniu sprawy zostaje poproszony komisarz Bernard Grandera, który właśnie wraca do pracy rok po zaginięciu czteroletniej córeczki. Kiedy się okazuje, że mężczyzna znał denatkę i jej rodziców, śledztwo nabiera tempa – Bernard angażuje się w dochodzenie, jednocześnie szukając odpowiedzi na pytanie, kto stoi za porwaniem jego córki. Nie spocznie, dopóki nie pozna prawdy, a jego działania nie zawsze będą zgodne z literą prawa.

Do czego zdolny jest zdesperowany człowiek? Czy istnieje nieprzekraczalna granica okrucieństwa? Bohaterowie Wysłannika śmierci muszą się zmierzyć z rzeczywistością, w której nic nie jest czarno-białe.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 392

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (26 ocen)
15
7
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Prawie samotny wilk i jego metody. Jakoś nie budzą sprzeciwu.
00
AAJac

Dobrze spędzony czas

Polecam
00
Kuszla

Nie oderwiesz się od lektury

Powrót do pracy komisarza Bernarda Grandery był emocjonujący. Po roku przerwy ponownie wrócił do śledztw, próbując odnaleźć się w życiu bez czteroletniej córki. Jej porwanie sprawiło, że mężczyzne pochłonęły używki, a rodzina odeszła. Teraz musi się zmierzyć ze sprawą zwłok kobiety, odnalezionej w rzece. Nie sądził, że powrót do pracy da mu tyle energii, aby wznowić śledztwo w sprawie córki. Czy uda mu się ją odnaleźć? Kto stoi za porwaniem? Do czego będzie zdolny, aby poświęcić się sprawie? 🤎🤎🤎🤎🖤🖤🖤🤎🤎🤎🤎 Zacznę od tego, że to naprawdę dobry kryminał. Jednak nie jest od dla wszystkich. Autor porusza tematy, które nie dla każdego okażą się odpowiednie. Mnie nie przeraziły - bardzo lubię mroczne historie, w których muszę się natrudzić, aby poznać oprawcę i jego motyw. W książce pojawia się wiele wątków, które nie pozwalają czytelnikowi na nudę. Postaci zostały barwnie przedstawione. Został zachowany podział na złych i dobrych bohaterów, dzięki czemu czytelnik nie ma proble...
00
milbookove

Nie oderwiesz się od lektury

To moje pierwsze spotkanie z piórem Autora i uważam je za niezwykle udane. Książkę czyta się błyskawicznie- mnie wciągnęła tak bardzo, że pracować musiałam z zapałkami w oczach 😉 Zaznaczę, że pojawia się tu dość sporo wątków i do samego końca trudno odkryć kto stoi za zbrodniami i uprowadzeniami. Nie zabraknie również drastycznych scen, jedna z nich mną wręcz wstrząsnęła. Autor wspaniale oddał też to, jak ludzie przeżywają stratę bliskich, jak taka sytuacja wpływa na ich zachowanie i do czego są w stanie posunąć się w ramach zemsty. „Każdy ma prawo przezywać swoją stratę na swój sposób”. Spotykamy się tu również z wykorzystywaniem swojej pozycji do prywatnych celów. Bernard kieruje się dewizą, że „każde okrucieństwo zasługuje na jeszcze większe okrucieństwo”. W książce mamy dość sporo postaci, kreacja każdej z nich jest przemyślana. Wszyscy odgrywają tu ważną rolę. Mimo wielowątkowości nie sposób jest się pogubić, a odkrywane powoli karty wprawiają w zdumienie. Zostałam kilkukrotn...
00
530222617play

Dobrze spędzony czas

Wiola została porwana, gdy miała 14 lat. Od tamtego czasu jest przetrzymywana w zamknięciu. Dwa lata wcześniej urodziła dziecko swojego oprawcy. Dziewczynka zachorowała i Wiola poprosiła mężczyznę, aby zabrał dziecko do lekarza. Od tamtej pory nie widziała Natalki... Pewnej soboty ktoś znajduje zwłoki młodej kobiety nad brzegiem Wisły. Sprawą zajmuje się śledcza Emilia Pierzchała, ale miał do niej dołączyć komisarz Bernard Grandera. Komisarz nie jest jeszcze w pełni gotowy na powrót do pracy po zeszłorocznym porwaniu jego czteroletniej córeczki Nikoli, ale postanawia pomóc Emilii w sprawie zamordowanej kobiety... Bernard rozpoznaje twarz młodej kobiety. Niestety ta sprawa nie jest ostatnią, która czeka na komisarza Grandere i śledczą Pierzchałe... Kim była kobieta znaleziona na brzegu Wisły? Czy zaginięcia są ze sobą w jakiś sposób powiązane? Kto stoi za zabójstwem kobiety? "Wysłannik śmierci" to moje pierwsze spotkanie z twórczością autora. Jest to mocny kryminał i jeden z lepszy...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ma­riusz Lesz­czyń­ski Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­tor zdjęć: di­no­stock (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Piotr Skrzyp­czak
Re­dak­cja i ko­rekta: Ka­ta­rzyna Pa­stuszka
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-79-3
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Książkę de­dy­kuję tym, któ­rzy ode­szli,

a po­zo­staną w moim sercu na za­wsze

Jed­nak są tacy, któ­rzy przez na­le­żyte kroki pra­gną

po­ło­żyć swe ręce na tym Zło­tym Klu­czu,

który otwiera Pa­łac Wiecz­no­ści

John Mil­ton, Co­mus

Roz­dział 1

Wiola usły­szała trzask zam­ków i gwał­towne ude­rze­nie me­ta­lo­wych drzwi o sta­lową fu­trynę. Ogar­nął ją strach i po­czuła, jak przez całe jej ciało prze­cho­dzi zimny dreszcz. Serce moc­niej za­ło­mo­tało jej w piersi, a w ustach mo­men­tal­nie zro­biło się su­cho. W my­ślach li­czyła kroki od­dzie­la­jące ją od oprawcy. Dwa­dzie­ścia pięć. Tak jak za­wsze. Cięż­kie i mia­rowe. Zbli­żały się do po­miesz­cze­nia, w któ­rym męż­czy­zna wię­ził ją od kilku lat. Oparta ple­cami o po­bie­loną lata temu ścianę, na któ­rej z po­wodu nad­mier­nej wil­goci i mar­nej wen­ty­la­cji na do­bre za­go­ściła czarna i zie­lona pleśń, wy­dzie­la­jąca nie­przy­jemny za­pach stę­chli­zny, sie­działa sku­lona na sta­rym wy­słu­żo­nym ma­te­racu i z nie­po­ko­jem wpa­try­wała się w za­mknięte drzwi. Na­gle kroki uci­chły. Na mo­ment skie­ro­wała wzrok na małą, nie­spełna dwu­let­nią dziew­czynkę, która jak na za­wo­ła­nie wtu­liła się w ra­miona mamy i przy­lgnęła do niej mocno, obej­mu­jąc swo­imi drob­nymi rącz­kami. Tylko gra­fi­towe ob­dra­pane z farby drzwi dzie­liły Wio­lettę od po­twora, noc­nego kosz­maru po­ja­wia­ją­cego się znie­nacka i za­da­ją­cego jej nie­ustan­nie cier­pie­nie. Drobna nie­do­ży­wiona osiem­na­sto­latka była bez­silna wo­bec ty­rana, zdana na jego ła­skę i nie­ła­skę. Zja­wiał się ni­czym duch, upo­ka­rza­jąc ją za każ­dym ra­zem. Nie­raz my­ślała, bę­dąc na skraju wy­czer­pa­nia, żeby ze sobą skoń­czyć. Jed­nak po­ja­wie­nie się na świe­cie ma­leń­kiej istotki spra­wiło, że ode­zwał się w niej in­stynkt ma­cie­rzyń­ski. Żyła w cią­głym stra­chu, za­równo o sie­bie, jak i o swoje dziecko uro­dzone w tym okrop­nym miej­scu, w któ­rym zmu­szone były eg­zy­sto­wać.

Ko­bieta na mo­ment wstrzy­mała od­dech. Oczyma wy­obraźni wi­działa, jak me­ta­lowy klucz prze­cina po­wie­trze, oprawca wkłada go w za­mek i pew­nym ru­chem prze­kręca, a blo­kada za­padki od­pusz­cza z dud­nią­cym w uszach ha­ła­sem. Męż­czy­zna na­ci­snął klamkę i z lek­kim skrzyp­nię­ciem za­wia­sów drzwi się uchy­liły. Chłodne świa­tło z lampy ja­rze­nio­wej umiesz­czo­nej nad fu­tryną rzu­cało ni­kłą po­światę na ciemny ko­ry­tarz. Wy­soka po­tężna po­stać w zno­szo­nym, czar­nym gol­fie i po­dar­tych dżin­sach nie­mal wy­peł­niła całe wej­ście.

– Jak dziś się czują moje dwa skarby? – za­py­tał męż­czy­zna, ro­biąc mały krok do wnę­trza po­miesz­cze­nia.

Wio­letta wi­działa, że jak zwy­kle nie za­mknął za sobą drzwi. Ni­gdy ich nie za­my­kał. Ca­łym cia­łem aż rwała się do ucieczki, tak bar­dzo chciała wró­cić do daw­nego świata, bez psy­cho­pa­tycz­nego ol­brzyma, który zmie­nił jej ży­cie w pie­kło. Wszyst­kie próby wy­do­sta­nia się z tego miej­sca koń­czyły się dla niej nie­po­wo­dze­niem. Czuła się jak mały ro­bak, który w każ­dej chwili może zo­stać zmiaż­dżony przez wielki wa­lec.

– Po­dej­dziesz do mnie i dasz bu­ziaka czy na­dal bę­dziesz się dą­sać za tamto? – rzekł męż­czy­zna, po czym kuc­nął i wy­cią­gnął mały przed­miot zza pa­ska spodni, przy­ku­wa­jąc tym uwagę dziecka.

– Na­talka wciąż ma bar­dzo wy­soką go­rączkę i go­dzinę temu wy­mio­to­wała. – Wio­letta wy­mow­nie spoj­rzała na zlew, w któ­rym le­żał za­bru­dzony nie­bie­ski ko­cyk. – Mu­sisz na­tych­miast za­brać ją do le­ka­rza. Ona po­trze­buje fa­cho­wej opieki w szpi­talu. – Skie­ro­wała bła­galne spoj­rze­nie w prze­szytą mro­kiem prze­strzeń tuż za ple­cami oprawcy, gdzie na końcu ko­ry­ta­rza znaj­do­wała się wol­ność, o któ­rej tak ma­rzyła każ­dego dnia dla sie­bie i có­reczki.

– Mam coś dla cie­bie. – Cie­mię­ży­ciel, igno­ru­jąc prośbę jej matki, wy­cią­gnął dłoń z plu­szo­wym mi­siem w stronę dwu­latki i wstał z ku­cek.

Wy­glą­dał jak ty­tu­łowa po­stać z bajki Po­dróże Gu­li­wera, gdy tra­fiła do kra­iny Li­li­pu­tów. Tak przy­naj­mniej Wio­letta czuła się w jego to­wa­rzy­stwie. Sama nie była w sta­nie po­ko­nać tego ol­brzyma. Na­wet gdyby ja­kimś cu­dem prze­kro­czyła próg po­miesz­cze­nia, to wie­działa, że do ko­lej­nego przej­ścia nie zdoła do­trzeć, gdyż on jej na to nie po­zwoli. W du­chu jed­nak miała na­dzieję, że może cho­ciaż uda jej się wy­rwać swoje dziecko z tej ciem­nej nory.

– Nie sły­sza­łeś? Ona jest po­waż­nie chora. Mu­sisz ją stąd za­brać. Po­trze­buje praw­dzi­wych le­karstw, nie tych two­ich wy­na­laz­ków. – Dziew­czyna po­pa­trzyła na sto­lik przy ścia­nie, na któ­rym znaj­do­wały się bu­te­leczki z ja­ki­miś spe­cy­fi­kami, które kilka dni temu przy­niósł jej oprawca.

– Nie będą jej już po­trzebne – po­wie­dział sta­now­czo i odło­żył na sto­lik przy ścia­nie za­bawkę, by po chwili jed­nym ener­gicz­nym ru­chem dłoni zgar­nąć pre­pa­raty do sto­ją­cego nie­opo­dal ko­sza.

– Ni­komu prze­cież nic nie po­wie, tylko za­bierz ją do szpi­tala. Zro­bię wszystko, co ze­chcesz – bła­gała roz­pacz­li­wie Wiola, wpa­tru­jąc się w po­zba­wione czło­wie­czeń­stwa sta­lowe, zimne oczy swo­jego prze­śla­dowcy.

– Chodź! – Męż­czy­zna ru­szył w kie­runku dziew­czynki, która wci­snęła się w naj­dal­szy kąt, cho­wa­jąc się za ple­cami mamy.

– Idź, sło­neczko, i pa­mię­taj, że cię bar­dzo mocno ko­cham. – Wiola przy­su­nęła się do córki i po­ca­ło­wała ją czule w czoło.

Ol­brzym gwał­tow­nie po­chwy­cił dwu­latkę za dłoń i tak mocno szarp­nął w swoją stronę, że omal się nie prze­wró­ciła.

– Tylko nie zrób jej krzywdy, pro­szę. – Ko­bieta po­pa­trzyła bła­gal­nym wzro­kiem na swo­jego kata, któ­rego nie­na­wi­dziła tak bar­dzo, jak to tylko moż­liwe.

– Po­sprzą­taj tu, za­nim wrócę wie­czo­rem! Śmier­dzi tu go­rzej niż w chle­wie u świń – na­ka­zał i po­cią­gnął dziew­czynkę do wyj­ścia.

– Pa­mię­taj, co ci mó­wi­łam – za­wo­łała wpa­trzona w plecy có­reczki Wiola, pełna obawy o jej bez­pie­czeń­stwo, a za­ra­zem na­dziei na jej ra­tu­nek.

Dwu­latka się obej­rzała i spoj­rzała na stół, na któ­rym le­żał plu­szowy miś. Wio­letta na­tych­miast po­de­rwała się z miej­sca i po­dała córce za­bawkę. Przy­tu­liła ją mocno i po­ca­ło­wała.

– Tam, gdzie idziemy, nie bę­dzie jej po­trzebny – po­wie­dział bez­na­mięt­nym gło­sem męż­czy­zna, wy­rwał mi­sia z rąk dziew­czynki i rzu­cił go na po­sła­nie.

– Przy­pil­nuję go dla cie­bie – obie­cała córce ko­bieta, po czym się­gnęła po plu­szaka i przy­tu­liła go do serca. – Pa­mię­taj, czego cię uczy­łam. Bądź grzeczna i się słu­chaj. Dbaj o nią. – Po­pa­trzyła głę­boko w oczy swo­jego cie­mię­ży­ciela, wy­trzy­mu­jąc jego lo­do­waty wzrok.

– Wy­sprzą­taj tu! – krzyk­nął zło­wrogo i z hu­kiem za­trza­snął za sobą drzwi.

Wiola sły­szała każdy ich krok. Po­tem głu­chy trzask i prze­krę­ca­nie zam­ków. Gdy wszystko uci­chło, po­ło­żyła się na ma­te­racu i wtu­liła twarz w po­duszkę, na któ­rej sy­piała jej có­reczka. W dło­niach wciąż trzy­mała ma­łego, bia­łego, plu­szo­wego mi­sia.

***

Gę­ste parne po­wie­trze już od wcze­snych go­dzin po­ran­nych uno­siło się nad uli­cami War­szawy. Na­wet naj­mniej­szy po­wiew wia­tru nie za­mie­rzał go prze­ciąć, aby choć na chwilę dać ode­tchnąć wszyst­kiemu, co żyje. Po­po­łu­dniami było jesz­cze go­rzej. Bu­rzowe chmury wy­le­wały z sie­bie po­toki wody, utrud­nia­jąc funk­cjo­no­wa­nie miesz­kań­com mia­sta, a bły­ska­wice i grzmoty stra­szyły ni­czym upiory z naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cych opo­wie­ści.

Do­cho­dziła szó­sta rano, gdy nad Wi­słą, w po­bliżu mo­stu Ślą­sko-Dą­brow­skiego, krą­żył w tę i z po­wro­tem po­li­cyjny śmi­gło­wiec, ni­czym na­trętna mu­cha la­ta­jąca nad zwło­kami. Po rzece pły­wały cztery po­li­cyjne ło­dzie, a to wszystko za sprawą węd­ka­rza, który wy­brał się na ryby i na­tknął na oso­bliwe od­kry­cie. Wia­do­mość mo­men­tal­nie ro­ze­szła się po ca­łym kraju. Ga­pie ni­czym hieny kur­czowo oku­po­wali ba­rierki mo­stu i z wy­cią­gnię­tymi przed sie­bie smart­fo­nami na­gry­wali re­la­cje z nie­co­dzien­nego zaj­ścia. Po­li­cjanci pró­bo­wali za­pa­no­wać nad tłu­mem, który z mi­nuty na mi­nutę roz­ra­stał się ni­czym na­dmu­chi­wany ba­lon, wy­peł­nia­jąc wolną prze­strzeń na kon­struk­cji wi­szą­cej nad rzeką. Cie­kaw­scy i co bar­dziej od­ważni kie­ro­wali swoje apa­raty w stronę głów­nego zna­le­zi­ska, gdzie z za­ro­śli na piasz­czy­ste pod­łoże wy­do­byto ciało mło­dej ko­biety owi­nięte w prze­zro­czy­stą fo­lię.

– Upał daje mi się we znaki jak ni­gdy. Nie cier­pię ta­kiego go­rąca. Do tego od rana jest strasz­nie parno i duszno – ode­zwała się oso­wiała pa­to­log Ewa Braun, wa­chlu­jąc ener­gicz­nie twarz pod­kładką na do­ku­menty. Nie spo­dzie­wała się, że na po­czątku week­endu bę­dzie mu­siała zry­wać się tak rano do pracy w te­re­nie. Na­wet nie zdą­żyła się do­brze przy­go­to­wać przed wyj­ściem, gdyż zo­stała po­na­glona, aby nie­zwłocz­nie przy­je­chać i do­ko­nać wstęp­nych oglę­dzin ciała.

Braun spoj­rzała na Emi­lię Pierz­chałę, która od do­brych kilku mi­nut skru­pu­lat­nie za­pi­sy­wała coś w no­te­sie. Po­li­cjantka była do­świad­czoną śled­czą z wy­działu kry­mi­nal­nego Ko­mendy Sto­łecz­nej Po­li­cji i to jej przy­pa­dła w udziale praca nad tym zna­le­zi­skiem.

– To mamy ze sobą coś wspól­nego. – Pierz­chała pod­nio­sła na chwilę wzrok, zer­ka­jąc na Braun. – Ja rów­nież wolę chłod­niej­sze dni. W upały do­pa­dają mnie po­tworne mi­greny i je­stem wtedy nie do ży­cia – oznaj­miła, po czym wró­ciła do pi­sa­nia.

– To mój pierw­szy dzień w pracy po prze­nie­sie­niu się z Wro­cła­wia. Przy­znam szcze­rze, nie są­dzi­łam, że będę za­czy­nać od cze­goś ta­kiego – do­dała skon­ster­no­wana pa­to­log i unio­sła lekko głowę ofiary. Na krótką chwilę jej uwagę przy­kuł nie­wielki obrzęk wi­doczny na pra­wym po­liczku za­mor­do­wa­nej.

Śled­cza wsu­nęła dłu­go­pis na ostat­nią stronę swo­ich no­ta­tek, po czym scho­wała no­tes do kie­szeni. Wy­jęła gu­mowe rę­ka­wiczki i za­ło­żyła je sta­ran­nie na dło­nie.

– We­dług cie­bie jak dawno zmarła? Co było przy­czyną zgonu? Mo­żesz to już okre­ślić?

– Jest mar­twa góra od kil­ku­na­stu go­dzin. Zwłoki są w dość do­brym sta­nie, więc za­pewne leży tu nie dłu­żej niż sześć, może dwa­na­ście go­dzin. Na pierw­szy rzut oka nie wi­dzę wy­raź­nych śla­dów zbrodni, ale to nie zna­czy, że ich nie znaj­dziemy. Przy­czynę śmierci okre­ślę do­piero po szcze­gó­ło­wych ba­da­niach. To za­si­nie­nie na tyle głowy nie mo­gło nią być. Ko­ści czaszki są nie­na­ru­szone. Naj­praw­do­po­dob­niej rana po­wstała przed zgo­nem.

– Gdyby nie ta pły­ci­zna i krzaki, ciało po­pły­nę­łoby z nur­tem rzeki. Cie­kawa je­stem, czy ktoś wy­stra­szył mor­dercę, czy może to był jego za­miar, aby zo­sta­wić zwłoki w tym miej­scu. Nie miał prze­cież da­leko, mógł dojść do ostrogi wi­śla­nej i tam je wrzu­cić do wody, by­łoby wtedy po spra­wie. – Śled­cza za­sta­na­wiała się na głos, spo­glą­da­jąc uważ­nie na oko­licę.

– Nie wiem, to twoja działka, jak dla mnie to fak­tycz­nie tro­chę dziwne. Chyba że za­le­żało mu, aby szybko od­na­le­ziono jej zwłoki. Pra­co­wa­łam kie­dyś przy spra­wie, w któ­rej mor­derca spe­cjal­nie zo­sta­wiał ciała w wi­docz­nych miej­scach. Może to po­dobna sy­tu­acja.

– To jedna z moż­li­wo­ści. Ta ścieżka to je­dyna droga od ulicy, którą mógł się tu do­stać. Naj­praw­do­po­dob­niej za­par­ko­wał auto w po­bli­skiej za­toczce. Mu­siał znać do­brze to miej­sce, skoro tak ry­zy­ko­wał. Szcze­gól­nie w nocy jest tu dość nie­bez­piecz­nie scho­dzić. Może mieszka nie­da­leko, cha­dza tymi dro­gami i dla­tego wie­dział, jak tu zejść.

– Tak czy ina­czej, nio­sąc stam­tąd ciało, mocno ku­sił los. Mógł go ktoś za­uwa­żyć, na­wet nocą. Nie mó­wiąc już o tym, że ła­two tu wpaść do wody.

– Prze­słu­chamy miesz­kań­ców z bloku miesz­czą­cego się na­prze­ciwko tej za­toczki. Nie mo­żemy za­kła­dać, że do­ko­nał tego je­den czło­wiek. A na­wet je­śli tak, to mu­siał być ka­wał fa­ceta. – Pierz­chała po­pa­trzyła na dróżkę mię­dzy za­ro­ślami, z któ­rej wy­ło­nił się mocno spóź­niony pro­ku­ra­tor Ed­mund Wąs. Ide­al­nie pa­so­wałby do opisu mor­dercy, je­śli tylko wziąć pod uwagę jego po­stawną syl­wetkę za wy­znacz­nik.

Pan pro­ku­ra­tor był do­brze zbu­do­wa­nym męż­czy­zną. Miał ze dwa me­try wzro­stu i wa­żył po­nad sto ki­lo­gra­mów. Jego wi­ze­ru­nek uzu­peł­niały krę­cone czarne wąsy się­ga­jące pod­bródka. Pew­nie do­szedł do wnio­sku, że na­zwi­sko zo­bo­wią­zuje, i z na­leż­nym sza­cun­kiem no­sił je na twa­rzy. Gdyby go nie znała, śled­czej nie prze­szłoby przez myśl, że fa­cet z łysą głową i ta­tu­ażami pia­stuje wy­so­kie sta­no­wi­sko urzę­dowe.

– Cześć, dziew­czyny. – Męż­czy­zna przy­wi­tał się la­ko­nicz­nie i jed­no­cze­śnie się­gnął do kie­szeni ele­ganc­kiej ma­ry­narki po ba­weł­nianą chu­s­teczkę, po czym ob­tarł nią zro­szone po­tem czoło. Ro­zej­rzał się do­okoła i ostroż­nie zszedł, a ra­czej zsu­nął się z be­to­no­wej ostrogi na piasz­czy­ste pod­łoże znaj­du­jące się tuż przy rzece. Jego buty na­tych­miast za­pa­dły się w pia­chu, a czy­ściut­kie spodnie od gar­ni­turu nieco się usmo­liły. Wy­wo­łało to gry­mas nie­za­do­wo­le­nia na jego twa­rzy.

– Nie spie­szył się pan zbyt­nio – za­ga­dała śled­cza uba­wiona wi­do­kiem pro­ku­ra­tora, który usil­nie strze­py­wał brud z no­ga­wek.

– Jej już wszystko jedno. – Wąs spoj­rzał na zwłoki, pro­stu­jąc lekko plecy. – Co do­kład­nie mamy? – do­py­tał, prze­cie­ra­jąc po­now­nie czoło chu­s­teczką, po czym na­chy­lił się nad cia­łem.

– Młoda ko­bieta w wieku około dwu­dzie­stu lat. Mor­derca mu­siał ją przy­nieść tam­tędy. – Pierz­chała wska­zała na ścieżkę pro­wa­dzącą do głów­nej drogi, którą przed chwilą prze­mie­rzał pro­ku­ra­tor.

– Mia­łem na­dzieję, że może Gran­dera wró­cił. – Wąs po­pa­trzył z ukosa na po­li­cjantkę.

– To moje śledz­two – burk­nęła.

– Nie o to py­ta­łem. – Pro­ku­ra­tor uciął roz­mowę i wpa­trzony w zna­le­zi­sko za­brał się do szcze­gó­ło­wych oglę­dzin ciała.

Za­ło­żył la­tek­sowe rę­ka­wiczki, które z le­d­wo­ścią wci­snął na swoje po­tężne dło­nie, i przy­kuc­nął obok de­natki. Uniósł jedną ze stóp, aby le­piej się przyj­rzeć ry­sun­kowi na skó­rze wid­nie­ją­cemu po ze­wnętrz­nej stro­nie kostki. Fo­to­graf, który cały czas mu asy­sto­wał, strze­lił kilka fo­tek owego od­kry­cia.

Przez ko­lejne kil­ka­na­ście mi­nut pro­ku­ra­tor skru­pu­lat­nie prze­pro­wa­dzał oglę­dziny miej­sca od­na­le­zie­nia zwłok, wy­słu­chu­jąc re­la­cji śled­czej i pa­to­log na te­mat zda­rze­nia. Na­wet w nie­ru­cho­mym go­rą­cym po­wie­trzu wy­czu­walne było na­pię­cie mię­dzy po­li­cjantką a pro­ku­ra­to­rem, który wy­raź­nie da­wał jej do zro­zu­mie­nia, że wo­lałby pra­co­wać z do­świad­czo­nym ko­mi­sa­rzem. Pierz­chała igno­ro­wała jego dziwne in­sy­nu­acje i nie po­zwa­lała się wy­pro­wa­dzić z rów­no­wagi. Zda­wała so­bie sprawę, że męż­czy­zna nie zmieni po­glą­dów i bę­dzie się cze­piać o byle co.

Po go­dzi­nie od przy­jazdu Wąs dał kilka wy­tycz­nych i w mocno prze­mo­czo­nych pan­to­flach oraz umo­ru­sa­nych no­gaw­kach wy­do­stał się na tward­sze pod­łoże. Nie był za­do­wo­lony, że mu­siał się tu fa­ty­go­wać, zwłasz­cza że trupi dy­żur miał peł­nić jego ko­lega. Ale służba nie drużba, wy­pa­dła sy­tu­acja lo­sowa, mu­siał przy­je­chać. Z dużą do­kład­no­ścią otrze­pał no­gawki, prze­tarł buty jed­no­ra­zową chu­s­teczką i ru­szył w kie­runku wą­skiej ścieżki. Za­trzy­mał się po chwili i od­wró­cił do znaj­du­ją­cych się przy ciele ko­biet.

– Da­cie so­bie już radę. Spie­szę się na we­sele sio­stry. Wi­dzimy się w po­nie­dzia­łek, wtedy po­ga­damy – za­ko­mu­ni­ko­wał bez zbęd­nych ce­re­gieli, uzna­jąc, że na dziś już za­koń­czył swoje obo­wiązki, i skie­ro­wał się do za­toczki, gdzie za­par­ko­wał spor­to­wego mer­ce­desa.

– Po­cił się ni­czym pro­sie – spu­en­to­wała z iro­nicz­nym uśmie­chem śled­cza, gdy tylko od­szedł kil­ka­na­ście kro­ków i nie był w sta­nie usły­szeć jej ko­men­ta­rza.

Miała ser­decz­nie dość jego przy­cin­ków, głu­pich żar­ci­ków i wy­mow­nych spoj­rzeń mó­wią­cych wprost, co o niej my­śli jako pro­wa­dzą­cej śledz­two w tak waż­nej spra­wie. Wąs był znany z tego, że nie lu­bił pra­co­wać z ko­bie­tami. Sze­re­go­wał je we­dług swo­jego upodo­ba­nia. Twier­dził wprost, że nie na­dają się do po­li­tyki, po­li­cji i in­nych waż­nych urzę­dów, gdzie li­czy się od­po­wie­dzial­ność i lo­jal­ność. Ty­powy szo­wi­ni­sta.

– Nie ob­ra­żaj uro­czych świ­nek. – Braun się uśmiech­nęła, uka­zu­jąc białe ni­czym śnieg zęby. – Sły­sza­łam, że Wró­blew­ski wró­cił już do pracy. Jesz­cze nie mia­łam oka­zji z nim po­ga­dać po jego wy­padku. Znam go już pra­wie trzy­dzie­ści lat, ra­zem cho­dzi­li­śmy do pod­sta­wówki w Olsz­ty­nie. Nie wiesz, co u niego sły­chać? – Wspięła się na zbo­cze ostrogi wi­śla­nej i po­pa­trzyła z góry na śled­czą, która w tym cza­sie zdjęła gu­mowe rę­ka­wiczki i znowu za­brała się do za­pi­sy­wa­nia in­for­ma­cji w swoim no­te­sie.

– Poza tym, że do końca ży­cia bę­dzie ku­lał na lewą nogę, to chyba trzyma się cał­kiem nie­źle jak na oko­licz­no­ści, które go spo­tkały – od­po­wie­działa Pierz­chała i spoj­rzała jesz­cze raz na zwłoki.

– Po­dobno pro­wa­dził wtedy po al­ko­holu. Przy­naj­mniej tak sły­sza­łam – kon­ty­nu­owała Braun, chcąc za­chę­cić ko­le­żankę do roz­mowy.

– Uwierz mi, był trzeźwy. Je­dyną jego winą był nie­fart, że aku­rat roz­bił auto przy cha­łu­pie dzien­ni­ka­rza. Ani się obej­rzał, jak go­ściu pstryk­nął kilka fo­tek. Na jed­nej z nich ujął pu­ste puszki po pi­wie znaj­du­jące się na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­chodu. Reszty mo­żesz się do­my­ślić.

– Nie ba­dali go na trzeź­wość po przy­jeź­dzie, że aż tak to się roz­dmu­chało?

– My­ślisz, że pi­sma­ków co­kol­wiek to ob­cho­dziło? Dla nich li­czyła się tylko ta­nia sen­sa­cja. Trzeźwy, pi­jany, je­den pies. Ważne było, że to glina.

– Może ich za­skar­żyć. Znam nie­złego praw­nika, który chęt­nie po­może w ta­kiej sy­tu­acji.

– Ewa, prze­cież te puszki tam były. Zresztą, sama wiesz, skoro tak długo się zna­cie, An­drzej nie jest z tych lu­dzi, któ­rzy wal­czą o byle co je­dy­nie po to, by zy­skać roz­głos. Sprawa i tak zo­stała umo­rzona, a on oczysz­czony z po­dej­rzeń. A tego, co prze­szedł, nic już nie zmieni.

– Co z Gran­derą? Na­prawdę wraca do pracy? Zdaje się, że jest le­gendą w wy­dziale.

– Pew­nie sły­sza­łaś, po­nad rok temu za­gi­nęła jego czte­ro­let­nia có­reczka Ni­kola. Jakby tego było mało, dzien­ni­ka­rze nie od­pusz­czali mu przez do­bre kilka mie­sięcy. Uwzięli się na niego bar­dziej niż na Wró­blew­skiego. Na okrą­gło ko­czo­wali przed jego do­mem. Krok w krok jeź­dzili za nim i za Iloną. Roz­sie­wali plotki, że miała coś wspól­nego z za­gi­nię­ciem córki. Wszystko przez to, że wy­pły­nęła sprawa sprzed kil­ku­na­stu lat do­ty­cząca śmierci jego sio­stry Pa­try­cji, która uto­nęła pod­czas rejsu po je­zio­rze Mamry, a po­noć była wtedy tylko z Iloną. Więc mo­żesz so­bie wy­obra­zić, jak to wpły­nęło na wy­obraź­nię tych hien. Byli w tym tak do­brzy, że mo­men­tal­nie ne­ga­tyw­nie na­sta­wili spo­łe­czeń­stwo prze­ciwko nim. Na­wet po­li­cjanci z wy­działu mu nie od­pu­ścili. Może wła­śnie dla­tego od­szedł.

– Mogę mu tylko współ­czuć.

– Nie wiem, jak ty, ale ja po czymś ta­kim w ogóle nie umia­ła­bym żyć, więc...

– Z tego, co sły­sza­łam, to to­bie za­wdzię­cza, że wciąż jest z nami na tym świe­cie. – Braun po­pa­trzyła głę­boko w oczy Pierz­chały i wy­cią­gnęła do niej dłoń, aby ko­bieta wy­do­stała się z piasz­czy­stego pod­łoża na ostrogę wi­ślaną.

– Po tym wszyst­kim na­prawdę było z nim źle – od­po­wie­działa Emi­lia i chwy­ciła dłoń ko­le­żanki. – Do dziś mam za­pa­sowe klu­cze do jego miesz­ka­nia – do­dała, gdy zna­la­zła się na gó­rze. – Pew­nego dnia, kiedy nie zja­wił się w pracy, po­je­cha­łam do niego, żeby spraw­dzić, czy znowu nie za­pił. Nie re­ago­wał na dzwo­nek, więc otwo­rzy­łam i we­szłam do środka. Miesz­ka­nie było pu­ste, a na stole w kuchni le­żała jego od­znaka i broń. Od razu się do­my­śli­łam, co za­mie­rzał. W po­bliżu Trój­mia­sta, nie­da­leko So­potu, ma małą działkę i drew­niany do­mek po ro­dzi­cach. Jeź­dził tam na wa­ka­cje z ro­dziną. Tam­tego nie­szczę­snego dnia po­je­chał tylko z córką. Po jej za­gi­nię­ciu, ile­kroć zni­kał na wię­cej niż dzień, tam go od­naj­dy­wa­łam, oczy­wi­ście pi­ja­nego w trzy dupy. Tam­tej nocy zna­la­złam go śpią­cego na molo. Nie za­po­mi­naj, był wtedy śro­dek zimy. Spał na ławce sku­lony w sa­mym swe­trze i spodniach, do tego pi­jany. Ale to nie moja za­sługa, że tam nie za­marzł. Do­bra, Ewa, wi­dzimy się w po­nie­dzia­łek. – Na­gle urwała opo­wieść. – A, i le­piej nie wspo­mi­naj Ber­nar­dowi o tym, co ci po­wie­dzia­łam. Nie lubi do tego wra­cać.

– Bez obaw. Wpad­nij do mnie w po­nie­dzia­łek, po­win­nam coś wię­cej usta­lić na te­mat tej zmar­łej dziew­czyny. – Pa­to­log po­pa­trzyła na za­pa­ko­wane w wo­rek fo­liowy zwłoki, które wła­śnie za­bie­rano.

Pierz­chała kiw­nęła głową i z te­le­fo­nem w dłoni ru­szyła wą­ską alejką mię­dzy drze­wami, zmie­rza­jąc pro­sto do głów­nej ulicy.

– Gdzie je­steś? – za­py­tała, gdy Gran­dera ode­brał po­łą­cze­nie.

– Mów, czego ode mnie chcesz – burk­nął oschle do apa­ratu.

– Pro­ku­ra­tor Wąs dał mi dziś nie­źle po­pa­lić. Nie my­li­łeś się, okropny z niego du­pek. – Emi­lia ża­liła się ko­le­dze.

Po krót­kiej roz­mo­wie upro­siła go, by zer­k­nął na zdję­cie ofiary i miej­sca prze­stęp­stwa i przed­sta­wił jej swój punkt wi­dze­nia.

– Prze­ślij mi te cho­lerne zdję­cia, to zo­ba­czę, jak to wy­gląda. Ale nic ci nie obie­cuję – od­po­wie­dział nie­wzru­sze­nie Ber­nard, się­ga­jąc po ko­lejny kie­li­szek wódki z lady ba­ro­wej so­poc­kiej knajpy.

– Le­dwo cię sły­szę. Straszny tam pa­nuje gwar. Znowu sie­dzisz w ba­rze i chlasz?

– Wpa­dłem tu pro­sto z... zresztą nie­ważne, nie mu­szę ci się tłu­ma­czyć. Chcia­łaś pro­wa­dzić śledz­two, to je masz. – Nie za­mie­rzał wy­słu­chi­wać ko­lej­nych przy­dłu­gich mo­ra­łów ko­le­żanki.

– Ber­nard, pro­szę cię, nie pij wię­cej. Weź tak­sówkę i jedź na działkę, wy­śpij się, od­pocz­nij i wra­caj do War­szawy. Li­czę, że w po­nie­dzia­łek do mnie do­łą­czysz. Sama tego nie ogarnę. Nie za­po­mi­naj, je­steś mi coś wi­nien. A al­ko­hol nie jest le­kar­stwem na to, co cię drę­czy.

– Jak znaj­dziesz od­po­wiedź, co nim jest, to daj mi znać.

– Dzwo­ni­łam do cie­bie chwilę po tym, jak ko­men­dant przy­dzie­lił mi tę sprawę. Dla­czego nie od­bie­ra­łeś? Wie­dzia­łeś, że to ja. Je­śli nie by­łeś go­towy na po­wrót do wy­działu, mo­głeś mi to po­wie­dzieć, za­nim nad­sta­wi­łam za cie­bie karku. To­pola przy­stał na moją prośbę, abyś wró­cił, ale tylko dla­tego, że za cie­bie po­rę­czy­łam.

– Prze­pra­szam, ma­mu­siu, te­le­fon mi się roz­ła­do­wał. Te­raz też je­stem na ka­blu. Po­ży­czy­łem od bar­mana, więc da­ruj so­bie to ka­za­nie.

– Nie bła­znuj. Na­stęp­nym ra­zem, jak skoń­czy ci się kasa i bę­dziesz chciał wró­cić do pracy, sam so­bie roz­ma­wiaj z ko­men­dan­tem, je­śli oczy­wi­ście ze­chce ci się ru­szyć dupę zza ko­lej­nego baru.

– W po­nie­dzia­łek będę w War­sza­wie, jak nowo na­ro­dzony, obie­cuję. – Gran­dera się roz­łą­czył. – Na­lej! – Spoj­rzał wy­mow­nie na bar­mana, prze­su­wa­jąc pu­sty kie­li­szek w jego stronę.

Przez chwilę wpa­try­wał się w te­le­fon i zdję­cia, które przy­słała mu ko­le­żanka. Ką­tem oka spo­strzegł, że obok przy­sia­dła się młoda ko­bieta z dość moc­nym ma­ki­ja­żem, jej ob­fity biust nie­mal wy­le­wał się z wy­kro­jo­nego głę­boko de­koltu.

– Po­sta­wisz? – za­py­tała ko­kie­te­ryj­nie z ukra­iń­skim ak­cen­tem.

– Znamy się? – Ko­mi­sarz spoj­rzał jej w oczy, się­ga­jąc prawą ręką po kie­li­szek wódki.

– Wa­le­ria je­stem. – Nie­zna­joma wy­cią­gnęła dłoń w jego kie­runku.

– Przy­kro mi, kotku, ale nie je­steś w moim ty­pie. Nikt nie jest. – Gran­dera nie miał ochoty na to­wa­rzy­stwo i nie za­sta­na­wia­jąc się długo, od­wró­cił się do ko­biety ple­cami i z kie­lisz­kiem w dłoni ru­szył w stronę sali.

Kiedy był w po­ło­wie drogi do pu­stego sto­lika, ktoś go za­cze­pił, do­ty­ka­jąc dło­nią jego pra­wego ra­mie­nia. Roz­zło­ścił się, gdyż był pe­wien, że to pa­nienka nie daje za wy­graną. Nim po­my­ślał, wódka z kie­liszka po­wę­dro­wała na twarz in­truza. Spoj­rzał na osobę, która wy­wo­łała jego po­iry­to­wa­nie, i nieco się zdzi­wił, gdyż spo­dzie­wał się ko­goś in­nego.

– Chcia­łam je­dy­nie po­móc.

Po twa­rzy dziew­czyny spły­wał prze­zro­czy­sty al­ko­hol. Spo­strzegł, że w ręku trzyma jego port­fel.

– To chyba twoje – rze­kła, po­ka­zu­jąc przed­miot.

Ko­mi­sarz od­ru­chowo się­gnął do tyl­nej kie­szeni, po czym zer­k­nął na bar, przy któ­rym wcze­śniej sie­dział. Nie­zna­joma z ukra­iń­skim ak­cen­tem znik­nęła.

– Za­płacę za pra­nie. Po­wiedz tylko ile – do­dał po chwili re­flek­sji.

– Wy­padł ci z tyl­nej kie­szeni, gdy pod­no­si­łeś się z krze­sła, tamta dziew­czyna nie miała nic z tym wspól­nego. – Ko­bieta ubie­gła jego my­śli. – Ko­mi­sarz Gran­dera, po­znaję pana.

– Nie­chlubna sława, jak się przy­czepi, to nie ma szansy, aby po­szła w cho­lerę. Jak masz ja­kiś fla­ma­ster, co­kol­wiek do pi­sa­nia, to pod­pi­szę ci się na tej bluzce i nie bę­dziesz mu­siała jej prać. Po­chwa­lisz się ko­le­żan­kom, że spo­tka­łaś ży­cio­wego nie­udacz­nika – do­dał z po­ważną miną, po czym scho­wał port­fel do tyl­nej kie­szeni spodni.

– Je­stem Iza­bela Mo­raw­ska, nie pa­mię­tasz mnie? A bluzkę wolę czy­stą, bez two­ich po­pi­sów li­te­rac­kich.

– Przy­kro mi, ale na­dal cię nie ko­ja­rzę. I szkoda, że tak szybko znisz­czy­łaś moje ma­rze­nia o ka­rie­rze pi­smaka.

– Spo­tka­li­śmy się ja­kiś czas temu. Do­kład­nie zimą na molo w So­po­cie. Wie­czo­rem spa­ce­ro­wa­łam z psem, a ty spa­łeś na ławce.

– To ty na­kry­łaś mnie swoją kurtką. Twoja strata, wy­rzu­ci­łem ją, była okropna.

– Za­mar­zł­byś na śmierć, gdy­bym wtedy tam­tędy nie prze­cho­dziła.

– Wiesz, w ta­kim ra­zie nie płacę za pra­nie, a to na­le­żało ci się. – Gran­dera wy­mow­nie po­pa­trzył na zmo­czone ubra­nie dziew­czyny. Jej nie­duże piersi były wi­doczne spod bia­łej bluzki.

– Sa­mo­bój­stwo nie jest do­brym roz­wią­za­niem dla ni­kogo. Czy­ta­łam o tym, co cię spo­tkało. To straszne, współ­czuję, ale ta­kie rze­czy są czę­ścią na­szego ży­cia. Gdy­byś chciał, mo­gli­by­śmy się spo­tkać i po­roz­ma­wiać. Mu­sisz wie­dzieć, że czło­wiek jest zdolny do każ­dego okru­cień­stwa, je­śli tylko uwie­rzy w słusz­ność tego, co za­mie­rza zro­bić. Dla­tego przy­da­rzają nam się ta­kie rze­czy jak to, co spo­tkało twoją có­reczkę i moją sio­strę.

– Je­śli cho­dzi o molo, to nie­po­trzeb­nie się mie­sza­łaś. Był­bym ko­lej­nym zda­rze­niem w sta­ty­sty­kach i ten prze­klęty świat miałby jed­nego świra z głowy. A tak na mar­gi­ne­sie: nie po­trze­buję współ­czu­cia i in­nych bzdur­nych po­rad. Za­pa­mię­taj: każde okru­cień­stwo za­słu­guje na jesz­cze więk­sze okru­cień­stwo. Taka jest moja ży­ciowa de­wiza.

– Nic nie mó­wi­łam o po­ra­dach, tylko o zwy­czaj­nej roz­mo­wie dwójki lu­dzi po przej­ściach. Poza tym każdy ma prawo do swo­ich po­glą­dów.

– Nie każdy jed­nak musi się z nimi zga­dzać. Poza tym gówno wiesz o ży­ciu. To ja z nią by­łem na tym molo. Od­wró­ci­łem się na uła­mek se­kundy, po­da­jąc pa­pie­rosa ja­kiejś pie­przo­nej ba­bie, a gdy po­now­nie spoj­rza­łem, Ni­koli nie było już na ławce. A wła­ści­wie ile ty masz lat, że cię tu wpu­ścili? – Spoj­rzał na jej drobną syl­wetkę.

– Mam po­ka­zać do­wód, pa­nie po­li­cjan­cie? – rzu­ciła z prze­korą. – Wra­ca­jąc do roz­mowy, nie tylko ty stra­ci­łeś ko­goś bli­skiego, i nie zna­czy to, że nie za­słu­guje się na szczę­ście. Prawda jest taka, że po­trze­bu­jemy czasu, aby po­go­dzić się ze stratą i na­uczyć da­lej żyć.

– Co cię spo­tkało? – za­py­tał za­cie­ka­wiony.

– Dzie­sięć lat temu za­gi­nęła moja młod­sza sio­stra Laura. Miała wtedy nie­całe pięć lat.

– Moja córka cztery, gdy rok temu ją stra­ci­łem – wy­znał za­my­ślony, pa­trząc w ja­kiś punkt przed sobą.

– Laura ba­wiła się w po­bliżu na­szego domku na Ma­zu­rach, tuż za drogą, nad brze­giem je­ziora – kon­ty­nu­owała swoją opo­wieść Iza­bela. – Ro­dzice po­je­chali do mia­sta. To była moja wina. Przy­naj­mniej tak my­śla­łam do mo­mentu, aż zro­zu­mia­łam, że nie na wszystko mamy wpływ. Na po­czątku są­dzi­li­śmy, że może po­szła po­ba­wić się na po­bli­ski kem­ping do in­nych dzie­cia­ków. Po­tem, gdy po­li­cja zna­la­zła jej but w je­zio­rze, po­wstała hi­po­teza, że to był wy­pa­dek i uto­nęła. Do­piero po roku do­szli do wnio­sku, że ktoś ją naj­praw­do­po­dob­niej po­rwał, skoro do tego czasu nie zdo­łano od­na­leźć ciała, tylko ten je­den but. My­ślę, że tak jest nam może na­wet ła­twiej wciąż mieć na­dzieję, że gdzieś tam Laura czeka na nas, tak jak my na nią, a nie leży za­ko­pana w zim­nym, bez­i­mien­nym gro­bie, albo gnije w brud­nej wo­dzie i je­dzą ją ryby.

– Ty sta­wiasz – po­wie­dział Gran­dera i ru­szył w stronę baru.

Nie miał ochoty roz­ma­wiać o pracy, a tym bar­dziej o spra­wie sprzed kil­ku­na­stu lat. Jed­nak fakt, kim była ta ko­bieta, i spo­sób, w jaki ją po­trak­to­wał, nie po­zwa­lały mu zi­gno­ro­wać jej za­pro­sze­nia. A może po pro­stu jed­nak miał ochotę na czy­jeś to­wa­rzy­stwo.

Oboje uci­szyli przy­kre wspo­mnie­nia kil­koma kie­lisz­kami wódki. Roz­mowa dość szybko ze­szła na inne te­maty, a wie­czór upły­nął w mi­łej at­mos­fe­rze. Z lo­kalu wy­szli grubo po pół­nocy. Ko­mi­sarz od­pro­wa­dził dziew­czynę na naj­bliż­szy po­stój tak­só­wek, a gdy wsia­dła do auta, wró­cił na par­king, gdzie stał jego sa­mo­chód. Na dwo­rze czuć było przy­jemny chłód. Gwar ży­cia co­dzien­nego ucichł, a ci­sza wy­da­wała się koić ból. Wsiadł do sa­mo­chodu, oparł kark o za­głó­wek sie­dze­nia i przy­mknął oczy.

Tuż nad ra­nem ze snu wy­rwało go upier­dliwe stu­ka­nie w szybę od strony kie­rowcy. Uchy­lił lekko po­wieki i od­wró­cił głowę w tam­tym kie­runku. Na ze­wnątrz było już widno, a przy sa­mo­cho­dzie krę­cił się pa­trol straży miej­skiej. Gran­dera wy­jął od­znakę i wtedy dali mu spo­kój. Przy­mknął z po­wro­tem oczy. Czuł się fa­tal­nie. Jak zwy­kle, gdy nie kon­tro­lo­wał się z al­ko­ho­lem. Ale nie był w sta­nie prze­stać pić, ina­czej za dużo roz­my­ślał. Pró­bu­jąc się roz­bu­dzić, po­tarł rę­koma za­spaną twarz i po­pra­wił roz­trze­pane włosy, za­cze­su­jąc i gła­dząc je pal­cami do tyłu. Na­stęp­nie się­gnął do schowka po bu­telkę wody mi­ne­ral­nej i opróż­nił jej za­war­tość. Strasz­nie go su­szyło. Do­brze znał ten stan. Czę­sto to­wa­rzy­szył mu w ostat­nich mie­sią­cach. Głowa przy tym ogrom­nie mu cią­żyła, a mię­śnie karku i ra­mion spięte były do tego stop­nia, że nie mógł swo­bod­nie ru­szać szyją. Wy­sia­dał z auta i roz­pro­sto­wał nogi. Przy­jemny wie­trzyk do­cie­ra­jący znad mo­rza mu­skał jego skórę, zo­sta­wia­jąc miłe orzeź­wie­nie.

Ko­mi­sarz wie­dział, że od po­nie­działku czeka go mnó­stwo pracy, je­śli po­sta­nowi do­łą­czyć do śledz­twa. Sprawa to­pielca z Wi­sły była do­piero na sa­mym po­czątku swo­jej drogi. Trzeba było wy­ja­śnić przy­czyny oraz oko­licz­no­ści zda­rze­nia, usta­lić per­so­na­lia ofiary, prze­ba­dać całą masę do­wo­dów, po­roz­ma­wiać z oko­licz­nymi miesz­kań­cami i oczy­wi­ście po­sta­wić przed ob­li­czem spra­wie­dli­wo­ści win­nego zbrodni. „Ale to do­piero od po­nie­działku”, po­my­ślał. Obec­nie jego głowę za­przą­tało coś in­nego, a ra­czej ktoś.

Nie­ocze­ki­wane spo­tka­nie swo­jej wy­ba­wi­cielki, która wy­rwała go z rąk ko­stu­chy, wwier­ciło się w jego umysł i osia­dło w my­ślach ni­czym nie­prze­nik­niony w swoim dzia­ła­niu wi­rus. W uszach wciąż dźwię­czała mu in­for­ma­cja, że dłu­go­noga, szczu­pła blon­dynka wkrótce prze­pro­wa­dza się do War­szawy. Krótko ostrzy­żone włosy do­da­wały jej swo­istej klasy i nada­wały cha­rak­teru. Biły od niej pew­ność sie­bie oraz ja­kieś szcze­gólne cie­pło i życz­li­wość. Dzięki temu spo­tka­niu choć na mo­ment wy­rwał się ze szpo­nów po­czu­cia winy i wy­rzu­tów su­mie­nia, które za­go­ściły w nim po za­gi­nię­ciu córki, wbi­ja­jąc kolce i two­rząc roz­le­głe rany. Wciąż krwa­wiące, nie­ule­czalne. Nie­ważne, ile czasu upły­nęło od zda­rze­nia, one na­dal tak bar­dzo bo­lały. Al­ko­hol tylko na chwilę tłu­mił nie­po­kój wy­le­wa­jący się znie­nacka ni­czym bez­brzeżna ot­chłań, opla­ta­jąca go swoją wszech­obecną ciem­no­ścią i lę­kiem. Wciąż po­ja­wiały się nur­tu­jące py­ta­nia: co by było, gdyby? Gdyby się nie od­wró­cił? Gdyby nie był cho­ler­nie uprzejmy i nie przy­pa­lił tam­tej ko­bie­cie pa­pie­rosa? Na­wet w naj­gor­szych snach się nie spo­dzie­wał, że może go spo­tkać taka tra­ge­dia. Miał stać na straży bez­pie­czeń­stwa, a nie po­tra­fił uchro­nić na­wet wła­snej ro­dziny.

Po­czuł, jak ogromny cię­żar przy­gniata mu klatkę pier­siową, nie po­zwa­la­jąc zła­pać tchu. Mo­men­tal­nie kro­ple potu zro­siły jego czoło. Sku­pił się na rów­no­mier­nym od­dy­cha­niu. Wdech ustami, wy­dech no­sem, aż ko­ła­czące serce się uspo­ko­iło, wy­rów­nało rytm. Nie po­tra­fił po­go­dzić się ze stratą, nie po­tra­fił już nor­mal­nie żyć.

***

W war­szaw­skim miesz­ka­niu nie cze­kał na niego nikt poza stertą ga­rów do zmy­wa­nia i grubą war­stwą ku­rzu wi­doczną na każ­dym me­blu. Kiedy zaj­rzał do kuchni, do­strzegł le­żące na stole ko­perty. Za­pewne zo­sta­wiła je Ilona bądź jego czter­na­sto­let­nia córka San­dra po wy­ję­ciu ich ze skrzynki na li­sty. Nie zdjąw­szy bu­tów, pod­szedł do me­bla i przej­rzał po­bież­nie ko­perty, po chwili wszystko wrzu­cił do śmiet­nika, uzna­jąc za bez­u­ży­teczne. Ból głowy, który mę­czył go przez pra­wie całą drogę, nieco ze­lżał, lecz żo­łą­dek wciąż nie da­wał mu spo­koju. Się­gnął do lo­dówki po sok po­mi­do­rowy i wy­pił go kil­koma ły­kami, po czym legł na ka­na­pie w sa­lo­nie i, żeby nie do­świad­czać prze­ra­ża­ją­cej głu­chej pustki, włą­czył te­le­wi­zor. Czuł się fa­tal­nie. Na­wet leki na de­pre­sję, które prze­pi­sała mu psy­chia­tra, nie były w sta­nie zmie­nić jego na­sta­wie­nia do ży­cia. Może też dla­tego, że cią­gle za­glą­dał do kie­liszka, któ­rego za­war­tość naj­szyb­ciej uci­szała jego umysł, znie­czu­lała go. Mo­men­tal­nie stał się wła­snym cie­niem wy­ko­nu­ją­cym me­cha­nicz­nie różne czyn­no­ści. Cza­sami nie pa­mię­tał, co ro­bił i gdzie był. Jakby ktoś wy­rył w jego pa­mięci wiel­kie czarne dziury, po któ­rych po­zo­sta­wała je­dy­nie pustka, ni­cość, nie­pa­mięć.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki