Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Wiśle odnaleziono zwłoki młodej kobiety. O pomoc w rozwiązaniu sprawy zostaje poproszony komisarz Bernard Grandera, który właśnie wraca do pracy rok po zaginięciu czteroletniej córeczki. Kiedy się okazuje, że mężczyzna znał denatkę i jej rodziców, śledztwo nabiera tempa – Bernard angażuje się w dochodzenie, jednocześnie szukając odpowiedzi na pytanie, kto stoi za porwaniem jego córki. Nie spocznie, dopóki nie pozna prawdy, a jego działania nie zawsze będą zgodne z literą prawa.
Do czego zdolny jest zdesperowany człowiek? Czy istnieje nieprzekraczalna granica okrucieństwa? Bohaterowie Wysłannika śmierci muszą się zmierzyć z rzeczywistością, w której nic nie jest czarno-białe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 392
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę dedykuję tym, którzy odeszli,
a pozostaną w moim sercu na zawsze
Jednak są tacy, którzy przez należyte kroki pragną
położyć swe ręce na tym Złotym Kluczu,
który otwiera Pałac Wieczności
John Milton, Comus
Rozdział 1
Wiola usłyszała trzask zamków i gwałtowne uderzenie metalowych drzwi o stalową futrynę. Ogarnął ją strach i poczuła, jak przez całe jej ciało przechodzi zimny dreszcz. Serce mocniej załomotało jej w piersi, a w ustach momentalnie zrobiło się sucho. W myślach liczyła kroki oddzielające ją od oprawcy. Dwadzieścia pięć. Tak jak zawsze. Ciężkie i miarowe. Zbliżały się do pomieszczenia, w którym mężczyzna więził ją od kilku lat. Oparta plecami o pobieloną lata temu ścianę, na której z powodu nadmiernej wilgoci i marnej wentylacji na dobre zagościła czarna i zielona pleśń, wydzielająca nieprzyjemny zapach stęchlizny, siedziała skulona na starym wysłużonym materacu i z niepokojem wpatrywała się w zamknięte drzwi. Nagle kroki ucichły. Na moment skierowała wzrok na małą, niespełna dwuletnią dziewczynkę, która jak na zawołanie wtuliła się w ramiona mamy i przylgnęła do niej mocno, obejmując swoimi drobnymi rączkami. Tylko grafitowe obdrapane z farby drzwi dzieliły Wiolettę od potwora, nocnego koszmaru pojawiającego się znienacka i zadającego jej nieustannie cierpienie. Drobna niedożywiona osiemnastolatka była bezsilna wobec tyrana, zdana na jego łaskę i niełaskę. Zjawiał się niczym duch, upokarzając ją za każdym razem. Nieraz myślała, będąc na skraju wyczerpania, żeby ze sobą skończyć. Jednak pojawienie się na świecie maleńkiej istotki sprawiło, że odezwał się w niej instynkt macierzyński. Żyła w ciągłym strachu, zarówno o siebie, jak i o swoje dziecko urodzone w tym okropnym miejscu, w którym zmuszone były egzystować.
Kobieta na moment wstrzymała oddech. Oczyma wyobraźni widziała, jak metalowy klucz przecina powietrze, oprawca wkłada go w zamek i pewnym ruchem przekręca, a blokada zapadki odpuszcza z dudniącym w uszach hałasem. Mężczyzna nacisnął klamkę i z lekkim skrzypnięciem zawiasów drzwi się uchyliły. Chłodne światło z lampy jarzeniowej umieszczonej nad futryną rzucało nikłą poświatę na ciemny korytarz. Wysoka potężna postać w znoszonym, czarnym golfie i podartych dżinsach niemal wypełniła całe wejście.
– Jak dziś się czują moje dwa skarby? – zapytał mężczyzna, robiąc mały krok do wnętrza pomieszczenia.
Wioletta widziała, że jak zwykle nie zamknął za sobą drzwi. Nigdy ich nie zamykał. Całym ciałem aż rwała się do ucieczki, tak bardzo chciała wrócić do dawnego świata, bez psychopatycznego olbrzyma, który zmienił jej życie w piekło. Wszystkie próby wydostania się z tego miejsca kończyły się dla niej niepowodzeniem. Czuła się jak mały robak, który w każdej chwili może zostać zmiażdżony przez wielki walec.
– Podejdziesz do mnie i dasz buziaka czy nadal będziesz się dąsać za tamto? – rzekł mężczyzna, po czym kucnął i wyciągnął mały przedmiot zza paska spodni, przykuwając tym uwagę dziecka.
– Natalka wciąż ma bardzo wysoką gorączkę i godzinę temu wymiotowała. – Wioletta wymownie spojrzała na zlew, w którym leżał zabrudzony niebieski kocyk. – Musisz natychmiast zabrać ją do lekarza. Ona potrzebuje fachowej opieki w szpitalu. – Skierowała błagalne spojrzenie w przeszytą mrokiem przestrzeń tuż za plecami oprawcy, gdzie na końcu korytarza znajdowała się wolność, o której tak marzyła każdego dnia dla siebie i córeczki.
– Mam coś dla ciebie. – Ciemiężyciel, ignorując prośbę jej matki, wyciągnął dłoń z pluszowym misiem w stronę dwulatki i wstał z kucek.
Wyglądał jak tytułowa postać z bajki Podróże Guliwera, gdy trafiła do krainy Liliputów. Tak przynajmniej Wioletta czuła się w jego towarzystwie. Sama nie była w stanie pokonać tego olbrzyma. Nawet gdyby jakimś cudem przekroczyła próg pomieszczenia, to wiedziała, że do kolejnego przejścia nie zdoła dotrzeć, gdyż on jej na to nie pozwoli. W duchu jednak miała nadzieję, że może chociaż uda jej się wyrwać swoje dziecko z tej ciemnej nory.
– Nie słyszałeś? Ona jest poważnie chora. Musisz ją stąd zabrać. Potrzebuje prawdziwych lekarstw, nie tych twoich wynalazków. – Dziewczyna popatrzyła na stolik przy ścianie, na którym znajdowały się buteleczki z jakimiś specyfikami, które kilka dni temu przyniósł jej oprawca.
– Nie będą jej już potrzebne – powiedział stanowczo i odłożył na stolik przy ścianie zabawkę, by po chwili jednym energicznym ruchem dłoni zgarnąć preparaty do stojącego nieopodal kosza.
– Nikomu przecież nic nie powie, tylko zabierz ją do szpitala. Zrobię wszystko, co zechcesz – błagała rozpaczliwie Wiola, wpatrując się w pozbawione człowieczeństwa stalowe, zimne oczy swojego prześladowcy.
– Chodź! – Mężczyzna ruszył w kierunku dziewczynki, która wcisnęła się w najdalszy kąt, chowając się za plecami mamy.
– Idź, słoneczko, i pamiętaj, że cię bardzo mocno kocham. – Wiola przysunęła się do córki i pocałowała ją czule w czoło.
Olbrzym gwałtownie pochwycił dwulatkę za dłoń i tak mocno szarpnął w swoją stronę, że omal się nie przewróciła.
– Tylko nie zrób jej krzywdy, proszę. – Kobieta popatrzyła błagalnym wzrokiem na swojego kata, którego nienawidziła tak bardzo, jak to tylko możliwe.
– Posprzątaj tu, zanim wrócę wieczorem! Śmierdzi tu gorzej niż w chlewie u świń – nakazał i pociągnął dziewczynkę do wyjścia.
– Pamiętaj, co ci mówiłam – zawołała wpatrzona w plecy córeczki Wiola, pełna obawy o jej bezpieczeństwo, a zarazem nadziei na jej ratunek.
Dwulatka się obejrzała i spojrzała na stół, na którym leżał pluszowy miś. Wioletta natychmiast poderwała się z miejsca i podała córce zabawkę. Przytuliła ją mocno i pocałowała.
– Tam, gdzie idziemy, nie będzie jej potrzebny – powiedział beznamiętnym głosem mężczyzna, wyrwał misia z rąk dziewczynki i rzucił go na posłanie.
– Przypilnuję go dla ciebie – obiecała córce kobieta, po czym sięgnęła po pluszaka i przytuliła go do serca. – Pamiętaj, czego cię uczyłam. Bądź grzeczna i się słuchaj. Dbaj o nią. – Popatrzyła głęboko w oczy swojego ciemiężyciela, wytrzymując jego lodowaty wzrok.
– Wysprzątaj tu! – krzyknął złowrogo i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi.
Wiola słyszała każdy ich krok. Potem głuchy trzask i przekręcanie zamków. Gdy wszystko ucichło, położyła się na materacu i wtuliła twarz w poduszkę, na której sypiała jej córeczka. W dłoniach wciąż trzymała małego, białego, pluszowego misia.
Gęste parne powietrze już od wczesnych godzin porannych unosiło się nad ulicami Warszawy. Nawet najmniejszy powiew wiatru nie zamierzał go przeciąć, aby choć na chwilę dać odetchnąć wszystkiemu, co żyje. Popołudniami było jeszcze gorzej. Burzowe chmury wylewały z siebie potoki wody, utrudniając funkcjonowanie mieszkańcom miasta, a błyskawice i grzmoty straszyły niczym upiory z najbardziej przerażających opowieści.
Dochodziła szósta rano, gdy nad Wisłą, w pobliżu mostu Śląsko-Dąbrowskiego, krążył w tę i z powrotem policyjny śmigłowiec, niczym natrętna mucha latająca nad zwłokami. Po rzece pływały cztery policyjne łodzie, a to wszystko za sprawą wędkarza, który wybrał się na ryby i natknął na osobliwe odkrycie. Wiadomość momentalnie rozeszła się po całym kraju. Gapie niczym hieny kurczowo okupowali barierki mostu i z wyciągniętymi przed siebie smartfonami nagrywali relacje z niecodziennego zajścia. Policjanci próbowali zapanować nad tłumem, który z minuty na minutę rozrastał się niczym nadmuchiwany balon, wypełniając wolną przestrzeń na konstrukcji wiszącej nad rzeką. Ciekawscy i co bardziej odważni kierowali swoje aparaty w stronę głównego znaleziska, gdzie z zarośli na piaszczyste podłoże wydobyto ciało młodej kobiety owinięte w przezroczystą folię.
– Upał daje mi się we znaki jak nigdy. Nie cierpię takiego gorąca. Do tego od rana jest strasznie parno i duszno – odezwała się osowiała patolog Ewa Braun, wachlując energicznie twarz podkładką na dokumenty. Nie spodziewała się, że na początku weekendu będzie musiała zrywać się tak rano do pracy w terenie. Nawet nie zdążyła się dobrze przygotować przed wyjściem, gdyż została ponaglona, aby niezwłocznie przyjechać i dokonać wstępnych oględzin ciała.
Braun spojrzała na Emilię Pierzchałę, która od dobrych kilku minut skrupulatnie zapisywała coś w notesie. Policjantka była doświadczoną śledczą z wydziału kryminalnego Komendy Stołecznej Policji i to jej przypadła w udziale praca nad tym znaleziskiem.
– To mamy ze sobą coś wspólnego. – Pierzchała podniosła na chwilę wzrok, zerkając na Braun. – Ja również wolę chłodniejsze dni. W upały dopadają mnie potworne migreny i jestem wtedy nie do życia – oznajmiła, po czym wróciła do pisania.
– To mój pierwszy dzień w pracy po przeniesieniu się z Wrocławia. Przyznam szczerze, nie sądziłam, że będę zaczynać od czegoś takiego – dodała skonsternowana patolog i uniosła lekko głowę ofiary. Na krótką chwilę jej uwagę przykuł niewielki obrzęk widoczny na prawym policzku zamordowanej.
Śledcza wsunęła długopis na ostatnią stronę swoich notatek, po czym schowała notes do kieszeni. Wyjęła gumowe rękawiczki i założyła je starannie na dłonie.
– Według ciebie jak dawno zmarła? Co było przyczyną zgonu? Możesz to już określić?
– Jest martwa góra od kilkunastu godzin. Zwłoki są w dość dobrym stanie, więc zapewne leży tu nie dłużej niż sześć, może dwanaście godzin. Na pierwszy rzut oka nie widzę wyraźnych śladów zbrodni, ale to nie znaczy, że ich nie znajdziemy. Przyczynę śmierci określę dopiero po szczegółowych badaniach. To zasinienie na tyle głowy nie mogło nią być. Kości czaszki są nienaruszone. Najprawdopodobniej rana powstała przed zgonem.
– Gdyby nie ta płycizna i krzaki, ciało popłynęłoby z nurtem rzeki. Ciekawa jestem, czy ktoś wystraszył mordercę, czy może to był jego zamiar, aby zostawić zwłoki w tym miejscu. Nie miał przecież daleko, mógł dojść do ostrogi wiślanej i tam je wrzucić do wody, byłoby wtedy po sprawie. – Śledcza zastanawiała się na głos, spoglądając uważnie na okolicę.
– Nie wiem, to twoja działka, jak dla mnie to faktycznie trochę dziwne. Chyba że zależało mu, aby szybko odnaleziono jej zwłoki. Pracowałam kiedyś przy sprawie, w której morderca specjalnie zostawiał ciała w widocznych miejscach. Może to podobna sytuacja.
– To jedna z możliwości. Ta ścieżka to jedyna droga od ulicy, którą mógł się tu dostać. Najprawdopodobniej zaparkował auto w pobliskiej zatoczce. Musiał znać dobrze to miejsce, skoro tak ryzykował. Szczególnie w nocy jest tu dość niebezpiecznie schodzić. Może mieszka niedaleko, chadza tymi drogami i dlatego wiedział, jak tu zejść.
– Tak czy inaczej, niosąc stamtąd ciało, mocno kusił los. Mógł go ktoś zauważyć, nawet nocą. Nie mówiąc już o tym, że łatwo tu wpaść do wody.
– Przesłuchamy mieszkańców z bloku mieszczącego się naprzeciwko tej zatoczki. Nie możemy zakładać, że dokonał tego jeden człowiek. A nawet jeśli tak, to musiał być kawał faceta. – Pierzchała popatrzyła na dróżkę między zaroślami, z której wyłonił się mocno spóźniony prokurator Edmund Wąs. Idealnie pasowałby do opisu mordercy, jeśli tylko wziąć pod uwagę jego postawną sylwetkę za wyznacznik.
Pan prokurator był dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał ze dwa metry wzrostu i ważył ponad sto kilogramów. Jego wizerunek uzupełniały kręcone czarne wąsy sięgające podbródka. Pewnie doszedł do wniosku, że nazwisko zobowiązuje, i z należnym szacunkiem nosił je na twarzy. Gdyby go nie znała, śledczej nie przeszłoby przez myśl, że facet z łysą głową i tatuażami piastuje wysokie stanowisko urzędowe.
– Cześć, dziewczyny. – Mężczyzna przywitał się lakonicznie i jednocześnie sięgnął do kieszeni eleganckiej marynarki po bawełnianą chusteczkę, po czym obtarł nią zroszone potem czoło. Rozejrzał się dookoła i ostrożnie zszedł, a raczej zsunął się z betonowej ostrogi na piaszczyste podłoże znajdujące się tuż przy rzece. Jego buty natychmiast zapadły się w piachu, a czyściutkie spodnie od garnituru nieco się usmoliły. Wywołało to grymas niezadowolenia na jego twarzy.
– Nie spieszył się pan zbytnio – zagadała śledcza ubawiona widokiem prokuratora, który usilnie strzepywał brud z nogawek.
– Jej już wszystko jedno. – Wąs spojrzał na zwłoki, prostując lekko plecy. – Co dokładnie mamy? – dopytał, przecierając ponownie czoło chusteczką, po czym nachylił się nad ciałem.
– Młoda kobieta w wieku około dwudziestu lat. Morderca musiał ją przynieść tamtędy. – Pierzchała wskazała na ścieżkę prowadzącą do głównej drogi, którą przed chwilą przemierzał prokurator.
– Miałem nadzieję, że może Grandera wrócił. – Wąs popatrzył z ukosa na policjantkę.
– To moje śledztwo – burknęła.
– Nie o to pytałem. – Prokurator uciął rozmowę i wpatrzony w znalezisko zabrał się do szczegółowych oględzin ciała.
Założył lateksowe rękawiczki, które z ledwością wcisnął na swoje potężne dłonie, i przykucnął obok denatki. Uniósł jedną ze stóp, aby lepiej się przyjrzeć rysunkowi na skórze widniejącemu po zewnętrznej stronie kostki. Fotograf, który cały czas mu asystował, strzelił kilka fotek owego odkrycia.
Przez kolejne kilkanaście minut prokurator skrupulatnie przeprowadzał oględziny miejsca odnalezienia zwłok, wysłuchując relacji śledczej i patolog na temat zdarzenia. Nawet w nieruchomym gorącym powietrzu wyczuwalne było napięcie między policjantką a prokuratorem, który wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że wolałby pracować z doświadczonym komisarzem. Pierzchała ignorowała jego dziwne insynuacje i nie pozwalała się wyprowadzić z równowagi. Zdawała sobie sprawę, że mężczyzna nie zmieni poglądów i będzie się czepiać o byle co.
Po godzinie od przyjazdu Wąs dał kilka wytycznych i w mocno przemoczonych pantoflach oraz umorusanych nogawkach wydostał się na twardsze podłoże. Nie był zadowolony, że musiał się tu fatygować, zwłaszcza że trupi dyżur miał pełnić jego kolega. Ale służba nie drużba, wypadła sytuacja losowa, musiał przyjechać. Z dużą dokładnością otrzepał nogawki, przetarł buty jednorazową chusteczką i ruszył w kierunku wąskiej ścieżki. Zatrzymał się po chwili i odwrócił do znajdujących się przy ciele kobiet.
– Dacie sobie już radę. Spieszę się na wesele siostry. Widzimy się w poniedziałek, wtedy pogadamy – zakomunikował bez zbędnych ceregieli, uznając, że na dziś już zakończył swoje obowiązki, i skierował się do zatoczki, gdzie zaparkował sportowego mercedesa.
– Pocił się niczym prosie – spuentowała z ironicznym uśmiechem śledcza, gdy tylko odszedł kilkanaście kroków i nie był w stanie usłyszeć jej komentarza.
Miała serdecznie dość jego przycinków, głupich żarcików i wymownych spojrzeń mówiących wprost, co o niej myśli jako prowadzącej śledztwo w tak ważnej sprawie. Wąs był znany z tego, że nie lubił pracować z kobietami. Szeregował je według swojego upodobania. Twierdził wprost, że nie nadają się do polityki, policji i innych ważnych urzędów, gdzie liczy się odpowiedzialność i lojalność. Typowy szowinista.
– Nie obrażaj uroczych świnek. – Braun się uśmiechnęła, ukazując białe niczym śnieg zęby. – Słyszałam, że Wróblewski wrócił już do pracy. Jeszcze nie miałam okazji z nim pogadać po jego wypadku. Znam go już prawie trzydzieści lat, razem chodziliśmy do podstawówki w Olsztynie. Nie wiesz, co u niego słychać? – Wspięła się na zbocze ostrogi wiślanej i popatrzyła z góry na śledczą, która w tym czasie zdjęła gumowe rękawiczki i znowu zabrała się do zapisywania informacji w swoim notesie.
– Poza tym, że do końca życia będzie kulał na lewą nogę, to chyba trzyma się całkiem nieźle jak na okoliczności, które go spotkały – odpowiedziała Pierzchała i spojrzała jeszcze raz na zwłoki.
– Podobno prowadził wtedy po alkoholu. Przynajmniej tak słyszałam – kontynuowała Braun, chcąc zachęcić koleżankę do rozmowy.
– Uwierz mi, był trzeźwy. Jedyną jego winą był niefart, że akurat rozbił auto przy chałupie dziennikarza. Ani się obejrzał, jak gościu pstryknął kilka fotek. Na jednej z nich ujął puste puszki po piwie znajdujące się na tylnym siedzeniu samochodu. Reszty możesz się domyślić.
– Nie badali go na trzeźwość po przyjeździe, że aż tak to się rozdmuchało?
– Myślisz, że pismaków cokolwiek to obchodziło? Dla nich liczyła się tylko tania sensacja. Trzeźwy, pijany, jeden pies. Ważne było, że to glina.
– Może ich zaskarżyć. Znam niezłego prawnika, który chętnie pomoże w takiej sytuacji.
– Ewa, przecież te puszki tam były. Zresztą, sama wiesz, skoro tak długo się znacie, Andrzej nie jest z tych ludzi, którzy walczą o byle co jedynie po to, by zyskać rozgłos. Sprawa i tak została umorzona, a on oczyszczony z podejrzeń. A tego, co przeszedł, nic już nie zmieni.
– Co z Granderą? Naprawdę wraca do pracy? Zdaje się, że jest legendą w wydziale.
– Pewnie słyszałaś, ponad rok temu zaginęła jego czteroletnia córeczka Nikola. Jakby tego było mało, dziennikarze nie odpuszczali mu przez dobre kilka miesięcy. Uwzięli się na niego bardziej niż na Wróblewskiego. Na okrągło koczowali przed jego domem. Krok w krok jeździli za nim i za Iloną. Rozsiewali plotki, że miała coś wspólnego z zaginięciem córki. Wszystko przez to, że wypłynęła sprawa sprzed kilkunastu lat dotycząca śmierci jego siostry Patrycji, która utonęła podczas rejsu po jeziorze Mamry, a ponoć była wtedy tylko z Iloną. Więc możesz sobie wyobrazić, jak to wpłynęło na wyobraźnię tych hien. Byli w tym tak dobrzy, że momentalnie negatywnie nastawili społeczeństwo przeciwko nim. Nawet policjanci z wydziału mu nie odpuścili. Może właśnie dlatego odszedł.
– Mogę mu tylko współczuć.
– Nie wiem, jak ty, ale ja po czymś takim w ogóle nie umiałabym żyć, więc...
– Z tego, co słyszałam, to tobie zawdzięcza, że wciąż jest z nami na tym świecie. – Braun popatrzyła głęboko w oczy Pierzchały i wyciągnęła do niej dłoń, aby kobieta wydostała się z piaszczystego podłoża na ostrogę wiślaną.
– Po tym wszystkim naprawdę było z nim źle – odpowiedziała Emilia i chwyciła dłoń koleżanki. – Do dziś mam zapasowe klucze do jego mieszkania – dodała, gdy znalazła się na górze. – Pewnego dnia, kiedy nie zjawił się w pracy, pojechałam do niego, żeby sprawdzić, czy znowu nie zapił. Nie reagował na dzwonek, więc otworzyłam i weszłam do środka. Mieszkanie było puste, a na stole w kuchni leżała jego odznaka i broń. Od razu się domyśliłam, co zamierzał. W pobliżu Trójmiasta, niedaleko Sopotu, ma małą działkę i drewniany domek po rodzicach. Jeździł tam na wakacje z rodziną. Tamtego nieszczęsnego dnia pojechał tylko z córką. Po jej zaginięciu, ilekroć znikał na więcej niż dzień, tam go odnajdywałam, oczywiście pijanego w trzy dupy. Tamtej nocy znalazłam go śpiącego na molo. Nie zapominaj, był wtedy środek zimy. Spał na ławce skulony w samym swetrze i spodniach, do tego pijany. Ale to nie moja zasługa, że tam nie zamarzł. Dobra, Ewa, widzimy się w poniedziałek. – Nagle urwała opowieść. – A, i lepiej nie wspominaj Bernardowi o tym, co ci powiedziałam. Nie lubi do tego wracać.
– Bez obaw. Wpadnij do mnie w poniedziałek, powinnam coś więcej ustalić na temat tej zmarłej dziewczyny. – Patolog popatrzyła na zapakowane w worek foliowy zwłoki, które właśnie zabierano.
Pierzchała kiwnęła głową i z telefonem w dłoni ruszyła wąską alejką między drzewami, zmierzając prosto do głównej ulicy.
– Gdzie jesteś? – zapytała, gdy Grandera odebrał połączenie.
– Mów, czego ode mnie chcesz – burknął oschle do aparatu.
– Prokurator Wąs dał mi dziś nieźle popalić. Nie myliłeś się, okropny z niego dupek. – Emilia żaliła się koledze.
Po krótkiej rozmowie uprosiła go, by zerknął na zdjęcie ofiary i miejsca przestępstwa i przedstawił jej swój punkt widzenia.
– Prześlij mi te cholerne zdjęcia, to zobaczę, jak to wygląda. Ale nic ci nie obiecuję – odpowiedział niewzruszenie Bernard, sięgając po kolejny kieliszek wódki z lady barowej sopockiej knajpy.
– Ledwo cię słyszę. Straszny tam panuje gwar. Znowu siedzisz w barze i chlasz?
– Wpadłem tu prosto z... zresztą nieważne, nie muszę ci się tłumaczyć. Chciałaś prowadzić śledztwo, to je masz. – Nie zamierzał wysłuchiwać kolejnych przydługich morałów koleżanki.
– Bernard, proszę cię, nie pij więcej. Weź taksówkę i jedź na działkę, wyśpij się, odpocznij i wracaj do Warszawy. Liczę, że w poniedziałek do mnie dołączysz. Sama tego nie ogarnę. Nie zapominaj, jesteś mi coś winien. A alkohol nie jest lekarstwem na to, co cię dręczy.
– Jak znajdziesz odpowiedź, co nim jest, to daj mi znać.
– Dzwoniłam do ciebie chwilę po tym, jak komendant przydzielił mi tę sprawę. Dlaczego nie odbierałeś? Wiedziałeś, że to ja. Jeśli nie byłeś gotowy na powrót do wydziału, mogłeś mi to powiedzieć, zanim nadstawiłam za ciebie karku. Topola przystał na moją prośbę, abyś wrócił, ale tylko dlatego, że za ciebie poręczyłam.
– Przepraszam, mamusiu, telefon mi się rozładował. Teraz też jestem na kablu. Pożyczyłem od barmana, więc daruj sobie to kazanie.
– Nie błaznuj. Następnym razem, jak skończy ci się kasa i będziesz chciał wrócić do pracy, sam sobie rozmawiaj z komendantem, jeśli oczywiście zechce ci się ruszyć dupę zza kolejnego baru.
– W poniedziałek będę w Warszawie, jak nowo narodzony, obiecuję. – Grandera się rozłączył. – Nalej! – Spojrzał wymownie na barmana, przesuwając pusty kieliszek w jego stronę.
Przez chwilę wpatrywał się w telefon i zdjęcia, które przysłała mu koleżanka. Kątem oka spostrzegł, że obok przysiadła się młoda kobieta z dość mocnym makijażem, jej obfity biust niemal wylewał się z wykrojonego głęboko dekoltu.
– Postawisz? – zapytała kokieteryjnie z ukraińskim akcentem.
– Znamy się? – Komisarz spojrzał jej w oczy, sięgając prawą ręką po kieliszek wódki.
– Waleria jestem. – Nieznajoma wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
– Przykro mi, kotku, ale nie jesteś w moim typie. Nikt nie jest. – Grandera nie miał ochoty na towarzystwo i nie zastanawiając się długo, odwrócił się do kobiety plecami i z kieliszkiem w dłoni ruszył w stronę sali.
Kiedy był w połowie drogi do pustego stolika, ktoś go zaczepił, dotykając dłonią jego prawego ramienia. Rozzłościł się, gdyż był pewien, że to panienka nie daje za wygraną. Nim pomyślał, wódka z kieliszka powędrowała na twarz intruza. Spojrzał na osobę, która wywołała jego poirytowanie, i nieco się zdziwił, gdyż spodziewał się kogoś innego.
– Chciałam jedynie pomóc.
Po twarzy dziewczyny spływał przezroczysty alkohol. Spostrzegł, że w ręku trzyma jego portfel.
– To chyba twoje – rzekła, pokazując przedmiot.
Komisarz odruchowo sięgnął do tylnej kieszeni, po czym zerknął na bar, przy którym wcześniej siedział. Nieznajoma z ukraińskim akcentem zniknęła.
– Zapłacę za pranie. Powiedz tylko ile – dodał po chwili refleksji.
– Wypadł ci z tylnej kieszeni, gdy podnosiłeś się z krzesła, tamta dziewczyna nie miała nic z tym wspólnego. – Kobieta ubiegła jego myśli. – Komisarz Grandera, poznaję pana.
– Niechlubna sława, jak się przyczepi, to nie ma szansy, aby poszła w cholerę. Jak masz jakiś flamaster, cokolwiek do pisania, to podpiszę ci się na tej bluzce i nie będziesz musiała jej prać. Pochwalisz się koleżankom, że spotkałaś życiowego nieudacznika – dodał z poważną miną, po czym schował portfel do tylnej kieszeni spodni.
– Jestem Izabela Morawska, nie pamiętasz mnie? A bluzkę wolę czystą, bez twoich popisów literackich.
– Przykro mi, ale nadal cię nie kojarzę. I szkoda, że tak szybko zniszczyłaś moje marzenia o karierze pismaka.
– Spotkaliśmy się jakiś czas temu. Dokładnie zimą na molo w Sopocie. Wieczorem spacerowałam z psem, a ty spałeś na ławce.
– To ty nakryłaś mnie swoją kurtką. Twoja strata, wyrzuciłem ją, była okropna.
– Zamarzłbyś na śmierć, gdybym wtedy tamtędy nie przechodziła.
– Wiesz, w takim razie nie płacę za pranie, a to należało ci się. – Grandera wymownie popatrzył na zmoczone ubranie dziewczyny. Jej nieduże piersi były widoczne spod białej bluzki.
– Samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem dla nikogo. Czytałam o tym, co cię spotkało. To straszne, współczuję, ale takie rzeczy są częścią naszego życia. Gdybyś chciał, moglibyśmy się spotkać i porozmawiać. Musisz wiedzieć, że człowiek jest zdolny do każdego okrucieństwa, jeśli tylko uwierzy w słuszność tego, co zamierza zrobić. Dlatego przydarzają nam się takie rzeczy jak to, co spotkało twoją córeczkę i moją siostrę.
– Jeśli chodzi o molo, to niepotrzebnie się mieszałaś. Byłbym kolejnym zdarzeniem w statystykach i ten przeklęty świat miałby jednego świra z głowy. A tak na marginesie: nie potrzebuję współczucia i innych bzdurnych porad. Zapamiętaj: każde okrucieństwo zasługuje na jeszcze większe okrucieństwo. Taka jest moja życiowa dewiza.
– Nic nie mówiłam o poradach, tylko o zwyczajnej rozmowie dwójki ludzi po przejściach. Poza tym każdy ma prawo do swoich poglądów.
– Nie każdy jednak musi się z nimi zgadzać. Poza tym gówno wiesz o życiu. To ja z nią byłem na tym molo. Odwróciłem się na ułamek sekundy, podając papierosa jakiejś pieprzonej babie, a gdy ponownie spojrzałem, Nikoli nie było już na ławce. A właściwie ile ty masz lat, że cię tu wpuścili? – Spojrzał na jej drobną sylwetkę.
– Mam pokazać dowód, panie policjancie? – rzuciła z przekorą. – Wracając do rozmowy, nie tylko ty straciłeś kogoś bliskiego, i nie znaczy to, że nie zasługuje się na szczęście. Prawda jest taka, że potrzebujemy czasu, aby pogodzić się ze stratą i nauczyć dalej żyć.
– Co cię spotkało? – zapytał zaciekawiony.
– Dziesięć lat temu zaginęła moja młodsza siostra Laura. Miała wtedy niecałe pięć lat.
– Moja córka cztery, gdy rok temu ją straciłem – wyznał zamyślony, patrząc w jakiś punkt przed sobą.
– Laura bawiła się w pobliżu naszego domku na Mazurach, tuż za drogą, nad brzegiem jeziora – kontynuowała swoją opowieść Izabela. – Rodzice pojechali do miasta. To była moja wina. Przynajmniej tak myślałam do momentu, aż zrozumiałam, że nie na wszystko mamy wpływ. Na początku sądziliśmy, że może poszła pobawić się na pobliski kemping do innych dzieciaków. Potem, gdy policja znalazła jej but w jeziorze, powstała hipoteza, że to był wypadek i utonęła. Dopiero po roku doszli do wniosku, że ktoś ją najprawdopodobniej porwał, skoro do tego czasu nie zdołano odnaleźć ciała, tylko ten jeden but. Myślę, że tak jest nam może nawet łatwiej wciąż mieć nadzieję, że gdzieś tam Laura czeka na nas, tak jak my na nią, a nie leży zakopana w zimnym, bezimiennym grobie, albo gnije w brudnej wodzie i jedzą ją ryby.
– Ty stawiasz – powiedział Grandera i ruszył w stronę baru.
Nie miał ochoty rozmawiać o pracy, a tym bardziej o sprawie sprzed kilkunastu lat. Jednak fakt, kim była ta kobieta, i sposób, w jaki ją potraktował, nie pozwalały mu zignorować jej zaproszenia. A może po prostu jednak miał ochotę na czyjeś towarzystwo.
Oboje uciszyli przykre wspomnienia kilkoma kieliszkami wódki. Rozmowa dość szybko zeszła na inne tematy, a wieczór upłynął w miłej atmosferze. Z lokalu wyszli grubo po północy. Komisarz odprowadził dziewczynę na najbliższy postój taksówek, a gdy wsiadła do auta, wrócił na parking, gdzie stał jego samochód. Na dworze czuć było przyjemny chłód. Gwar życia codziennego ucichł, a cisza wydawała się koić ból. Wsiadł do samochodu, oparł kark o zagłówek siedzenia i przymknął oczy.
Tuż nad ranem ze snu wyrwało go upierdliwe stukanie w szybę od strony kierowcy. Uchylił lekko powieki i odwrócił głowę w tamtym kierunku. Na zewnątrz było już widno, a przy samochodzie kręcił się patrol straży miejskiej. Grandera wyjął odznakę i wtedy dali mu spokój. Przymknął z powrotem oczy. Czuł się fatalnie. Jak zwykle, gdy nie kontrolował się z alkoholem. Ale nie był w stanie przestać pić, inaczej za dużo rozmyślał. Próbując się rozbudzić, potarł rękoma zaspaną twarz i poprawił roztrzepane włosy, zaczesując i gładząc je palcami do tyłu. Następnie sięgnął do schowka po butelkę wody mineralnej i opróżnił jej zawartość. Strasznie go suszyło. Dobrze znał ten stan. Często towarzyszył mu w ostatnich miesiącach. Głowa przy tym ogromnie mu ciążyła, a mięśnie karku i ramion spięte były do tego stopnia, że nie mógł swobodnie ruszać szyją. Wysiadał z auta i rozprostował nogi. Przyjemny wietrzyk docierający znad morza muskał jego skórę, zostawiając miłe orzeźwienie.
Komisarz wiedział, że od poniedziałku czeka go mnóstwo pracy, jeśli postanowi dołączyć do śledztwa. Sprawa topielca z Wisły była dopiero na samym początku swojej drogi. Trzeba było wyjaśnić przyczyny oraz okoliczności zdarzenia, ustalić personalia ofiary, przebadać całą masę dowodów, porozmawiać z okolicznymi mieszkańcami i oczywiście postawić przed obliczem sprawiedliwości winnego zbrodni. „Ale to dopiero od poniedziałku”, pomyślał. Obecnie jego głowę zaprzątało coś innego, a raczej ktoś.
Nieoczekiwane spotkanie swojej wybawicielki, która wyrwała go z rąk kostuchy, wwierciło się w jego umysł i osiadło w myślach niczym nieprzenikniony w swoim działaniu wirus. W uszach wciąż dźwięczała mu informacja, że długonoga, szczupła blondynka wkrótce przeprowadza się do Warszawy. Krótko ostrzyżone włosy dodawały jej swoistej klasy i nadawały charakteru. Biły od niej pewność siebie oraz jakieś szczególne ciepło i życzliwość. Dzięki temu spotkaniu choć na moment wyrwał się ze szponów poczucia winy i wyrzutów sumienia, które zagościły w nim po zaginięciu córki, wbijając kolce i tworząc rozległe rany. Wciąż krwawiące, nieuleczalne. Nieważne, ile czasu upłynęło od zdarzenia, one nadal tak bardzo bolały. Alkohol tylko na chwilę tłumił niepokój wylewający się znienacka niczym bezbrzeżna otchłań, oplatająca go swoją wszechobecną ciemnością i lękiem. Wciąż pojawiały się nurtujące pytania: co by było, gdyby? Gdyby się nie odwrócił? Gdyby nie był cholernie uprzejmy i nie przypalił tamtej kobiecie papierosa? Nawet w najgorszych snach się nie spodziewał, że może go spotkać taka tragedia. Miał stać na straży bezpieczeństwa, a nie potrafił uchronić nawet własnej rodziny.
Poczuł, jak ogromny ciężar przygniata mu klatkę piersiową, nie pozwalając złapać tchu. Momentalnie krople potu zrosiły jego czoło. Skupił się na równomiernym oddychaniu. Wdech ustami, wydech nosem, aż kołaczące serce się uspokoiło, wyrównało rytm. Nie potrafił pogodzić się ze stratą, nie potrafił już normalnie żyć.
W warszawskim mieszkaniu nie czekał na niego nikt poza stertą garów do zmywania i grubą warstwą kurzu widoczną na każdym meblu. Kiedy zajrzał do kuchni, dostrzegł leżące na stole koperty. Zapewne zostawiła je Ilona bądź jego czternastoletnia córka Sandra po wyjęciu ich ze skrzynki na listy. Nie zdjąwszy butów, podszedł do mebla i przejrzał pobieżnie koperty, po chwili wszystko wrzucił do śmietnika, uznając za bezużyteczne. Ból głowy, który męczył go przez prawie całą drogę, nieco zelżał, lecz żołądek wciąż nie dawał mu spokoju. Sięgnął do lodówki po sok pomidorowy i wypił go kilkoma łykami, po czym legł na kanapie w salonie i, żeby nie doświadczać przerażającej głuchej pustki, włączył telewizor. Czuł się fatalnie. Nawet leki na depresję, które przepisała mu psychiatra, nie były w stanie zmienić jego nastawienia do życia. Może też dlatego, że ciągle zaglądał do kieliszka, którego zawartość najszybciej uciszała jego umysł, znieczulała go. Momentalnie stał się własnym cieniem wykonującym mechanicznie różne czynności. Czasami nie pamiętał, co robił i gdzie był. Jakby ktoś wyrył w jego pamięci wielkie czarne dziury, po których pozostawała jedynie pustka, nicość, niepamięć.