Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
84 osoby interesują się tą książką
Profiler policyjna Diana Rudnicka zostaje wezwana, by zbadać zaginięcie młodej dziewczyny. To, co z początku wydaje się rutynowym śledztwem, szybko przeradza się w skomplikowaną grę z brutalnym mordercą. Trop prowadzi w mroczne zakątki Bieszczad, gdzie Diana konfrontuje się z głównym podejrzanym. Nieoczekiwanie spotyka mężczyznę poszukującego zaginionej córki. Razem próbują odkryć prawdę, która otwiera przed nimi ścieżkę pełną niebezpieczeństw.
Każdy krok przybliża ich do mrocznych tajemnic z przeszłości, które mogą na zawsze odmienić życie Diany. Przeszłość zaczyna odciskać swoje piętno na teraźniejszości, a Diana staje przed najtrudniejszą decyzją w swojej karierze. Czy znajdzie wyjście z tej niebezpiecznej gry, zanim będzie za późno?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 346
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej kochanej Mamy,
która była dla mnie nie tylko matką,
ale również nieustającą inspiracją.
Twoja miłość, mądrość i wsparcie
prowadziły mnie przez życie.
Choć już Cię nie ma, Twoje ciepło wciąż mnie otula,
a wspomnienia o Tobie żyją w moim sercu na zawsze.
Dziękuję za wszystko, co mi dałaś.
Z miłością, Mariusz
Rozdział 1
Floryda, małe, spokojne miasteczko Englewood
Madison Benet przeciągnęła się leniwie w miękkiej pościeli, czując na twarzy ciepłe promienie porannego słońca. Ziewnęła, po czym zsunęła się z łóżka, kierując się prosto do szafy. Wybrała krótkie dżinsowe szorty i lekką, bawełnianą bluzkę. Rzuciła szybkie spojrzenie w lustro, związała włosy w niedbały kucyk i z impetem zbiegła po schodach, lądując prosto w jadalni. W przedpokoju, jak każdego ranka, jej ojciec Kamil walczył z krawatem przed lustrem, jakby to była jakaś złośliwa zagadka, której nigdy nie potrafił rozwikłać. Przez całe życie miał problem z tą prostą czynnością.
– Pokaż, pomogę ci – zaoferowała jego żona, Caroline, dostrzegając frustrację malującą się na twarzy męża. Kilka wprawnych ruchów i krawat leżał idealnie. – Teraz o wiele lepiej. – Uśmiechnęła się, po czym pocałowała go w policzek. Kamil nałożył marynarkę, zapiął pas z bronią i gotowy do wyjścia zasiadł przy stole, chwytając dzbanek z kawą.
– Co planujesz dziś robić po szkole? – zapytał, nalewając sobie kubek parującego napoju, podczas gdy Madison piła sok pomarańczowy prosto z kartonu, jakby szklanki były wymarłym wynalazkiem.
– Jadę na trening. Potem z Doną idziemy do salonu tatuażu. Pamiętasz, zgodziłeś się – odparła, posyłając mu znaczące spojrzenie.
– Tylko mały i żaden wulgarny – mruknął, odbierając od niej karton z sokiem i sam się z niego napił, nie zważając na uwagi swojej żony.
– Kamil, czy wy serio nie wiecie, do czego służą szklanki? – rzuciła Caroline z lekkim przekąsem, ale na jej twarzy widniał ciepły uśmiech. Kamil spoważniał. Odstawił sok i spojrzał na córkę.
– Wiesz, że cię mocno kocham, córcia, ale pamiętaj, co mówiłem. Żadnego zbliżania się do farmy Fieldorfów. Ostatnio dzieją się tam dziwne rzeczy, a ja nie chcę, żebyś była kolejną ofiarą. – Jego głos nabrał twardości, ale w oczach można było dostrzec prawdziwe zmartwienie.
– Wiem, tato. Aligatory zjadają ludzi tak samo, jak my jemy naleśniki, które zrobiła dla nas mama – odparła Madison i włożyła sobie do ust ogromny kawałek naleśnika obficie polanego syropem klonowym.
– Madison, to nie jest śmieszne. – Kamil zmarszczył brwi. – A ten ich syn... to nie jest towarzystwo dla ciebie. Już o tym rozmawialiśmy. Chłopak ma problemy, lepiej trzymaj się od niego z daleka.
– Kamil, przesadzasz. – Caroline spojrzała na męża z dezaprobatą.
– Tato, nie rób z igły wideł. Rozmawiałam z nim raz i jest w porządku – odparła Madison z przekonaniem, ale w jej głosie słychać było irytację. Kamil westchnął, sięgając po kluczyki do samochodu.
– Po prostu się o ciebie martwię – powiedział, zanim wyszedł z domu.
Madison poczekała, aż drzwi się za nim zamkną, po czym błyskawicznie pobiegła do swojego pokoju. Wrzuciła kurtkę do plecaka, gotowa zrealizować swoje plany, niezależnie od ojcowskich zakazów. Nie chciała, by kolejna sprzeczka zepsuła jej dzień.
Kiedy zbliżał się wieczór, Caroline spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma, a Madison nadal nie wróciła do domu. Wzdychając z niepokojem, chwyciła telefon i próbowała do niej zadzwonić, ale bezskutecznie – córka nie odbierała. Kamil, widząc napięcie na twarzy żony, natychmiast zrozumiał, co się dzieje. Wiedział, gdzie szukać Madison.
Kilka mil od domu rozciągały się mokradła – dzikie i tajemnicze, pełne niebezpieczeństw. To właśnie tam jego córka szukała ukojenia i odpowiedzi na dręczące ją pytania. Węże, pająki i aligatory, które dla wielu byłyby powodem do strachu, dla niej były tłem dla samotnych rozmyślań. Madison zagłębiała się w te dzikie przestrzenie, jakby próbowała zrozumieć, co w jej życiu poszło nie tak, gdzie się zgubiła, dlaczego odczuwała tak wielką pustkę. Schodząc z lądu na drewnianą kładkę prowadzącą w głąb tajemniczego rozlewiska, Madison znowu poczuła to nieuchwytne połączenie z naturą, które zawsze dawało jej poczucie spokoju. Wielkie, rozłożyste drzewo rosnące na brzegu wydawało się na nią patrzeć, jakby rozumiało jej smutek. Jego stare konary zdawały się mówić: „Jestem tu, słucham”. Dziewczyna przysiadła na końcu kładki, wpatrując się w spokojną taflę wody, a myśli nieubłaganie wróciły do pierwszego spotkania z ukochaną. Każdy szczegół był wciąż tak żywy, jakby zdarzył się wczoraj. Miłość, która kiedyś ją unosiła, teraz była źródłem bólu i tęsknoty. Nagle ciszę przerwały niepokojące odgłosy dochodzące od strony brzegu. Madison poderwała się, serce zaczęło bić szybciej.
– Jest tam ktoś? – zawołała, obejmując wzrokiem ciemność za plecami. – Jeśli to ty, możesz podejść – dodała, czując w sercu mieszankę niepewności i nadziei.
Odpowiedziała jej tylko cisza, ale Madison była pewna, że ktoś tam jest. Wyjęła z plecaka latarkę i skierowała jej światło w stronę ogromnego dębu, który górował nad mokradłami niczym strażnik.
– Jak chcesz, możesz tam zostać – powiedziała z przekąsem, po czym narzuciła kurtkę, bo wieczorny chłód zaczął przenikać jej skórę. – Aligatory dzisiaj są wyjątkowo aktywne. Jeśli chcesz je zobaczyć, musisz tu podejść! – krzyknęła, próbując rozproszyć narastający niepokój. Gdy znowu skierowała światło na wodę, dostrzegła parę żółtych oczu wynurzających się spod powierzchni. Serce Madison zabiło mocniej z ekscytacji.
– Ale wielki! Chcesz zobaczyć? – zawołała, czując, jak napięcie chwilowo ustępuje miejsca fascynacji. Jednak dźwięk kroków za jej plecami natychmiast sprowadził ją na ziemię. Deski kładki zaskrzypiały pod ciężarem nadchodzącej postaci. Kroki były coraz bliżej.
– Myślałam, że już nie podejdziesz – rzuciła, przekonana, że wie, kim jest tajemniczy towarzysz. Skierowała światło latarki na zbliżającą się sylwetkę, ale kiedy usłyszała obcy, zimny głos przemawiający do niej po polsku, poczuła lodowaty dreszcz na plecach.
– Chyba nie mnie się tu spodziewałaś – powiedział nieznajomy, a jego głos rozbrzmiał w ciemności.
– Mój tata jest w pobliżu! – krzyknęła, próbując ukryć strach. Ale czuła, że nie miała do czynienia z kimś, kto zamierza się wycofać.
– Muszę już iść – dodała. Jej głos drżał, ale nie mogła tego powstrzymać. – Proszę uważać na aligatory, w nocy robią się bardziej niebezpieczne – rzuciła, starając się oddalić od nieznajomego, ale kroki były coraz bliższe. Kiedy Madison chciała go minąć, poczuła, jak silna dłoń zaciska się na jej ramieniu. Zanim zdążyła krzyknąć, upadła z hukiem na twarde deski. Postać przygniotła ją do podłoża, a z ust Madison wydobył się cichy jęk.
– Nie martw się, nie będzie bolało – wyszeptała postać w kapturze, zakrywając jej usta dłonią, aby nie mogła wołać o pomoc. Strach sparaliżował Madison, ale w głowie zapanowała dziwna pustka, jakby ciało odłączyło się od myśli. Nieznajomy ciągnął ją wzdłuż kładki, aż do samego końca. Przycisnął ją swoim ciężarem do desek, powodując, że ledwo mogła oddychać. Spojrzała w jego oczy – ciemne, zimne i puste, jakby nie należały do człowieka. Nie czuła już strachu, tylko przeraźliwy chłód. Straciła przytomność.
Kiedy się ocknęła, była spętana. Nie mogła się ruszyć. Leżała na ziemi, wpatrując się w gwiazdy nad sobą, które wydawały się równie odległe, jak jej dawne życie. Wielkie drzewo rozciągało swoje gałęzie nad nią, niczym ramiona próbujące ją ochronić, ale było już za późno. Słyszała odgłosy rozmów i śmiech w oddali. Ktoś był blisko, ale nie było szansy na ratunek. Na konarze dębu majaczyła sylwetka, która wydała się jej znajoma. Wzrok Madison skupił się na tej postaci. Liczyła na pomoc, ale wszystko wydawało się zbyt nierealne. Cichy szept przeszył noc, gdy delikatna dłoń dotknęła jej twarzy. Cały ból i strach nagle zniknęły. Gdy Madison lewitowała między świadomością a niebytem, poczuła, jak ktoś wkłada jej do dłoni mały przedmiot. Wiedziała, że to koniec. Ziemia zaczęła osypywać się na jej ciało, otulając ją zapachem, który stał się jej ostatnim wspomnieniem.
Kilka miesięcy później, Łubiec w powiecie warszawskim, w gminie Leszno, tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia
Profiler policyjna Diana Rudnicka zmierzała do rodzinnego domu osiemnastoletniej Kamili Podolskiej, która zaginęła kilka dni wcześniej w okolicach swojego miejsca zamieszkania. Towarzyszył jej prowadzący sprawę Paweł Dostojewski z wydziału kryminalnego. Wysoki, szczupły, z wyraźnie zarysowaną żuchwą i trzydniowym zarostem, idealnie wpisywał się w stereotypowy obraz policjanta. Oboje łączyła nie tylko praca. Znali się już od dobrych kilku lat, a ich relacja wykraczała poza zawodowe ramy. Przyjaźń narodziła się w smutnych okolicznościach. Była dziewczyna Diany, Katarzyna Majewska, popełniła samobójstwo. Kasia była siostrą narzeczonej Pawła i to właśnie na przyjęciu urodzinowym u niego Diana ją poznała. Od tamtej pory los ich splótł, choć w sposób, jakiego nikt by nie chciał.
Gdy zbliżali się do domu Podolskich, cisza przedświątecznego poranka zdawała się jeszcze bardziej przytłaczająca. Rudnicka, prowadząc wywiad w domu Kamili Podolskiej, uważnie wsłuchiwała się w każde słowo, ale równie ważne dla niej było to, czego rozmówcy nie mówili. Zbieranie suchych informacji z akt sprawy było tylko pierwszym krokiem. To podczas spotkań z rodziną i znajomymi ofiary mogła dostrzec subtelne niuanse, które często umykały innym. Zachowanie ludzi, sposób, w jaki odpowiadali na pytania, a nawet cisza między słowami – wszystko to miało dla niej znaczenie. Rozmowę zawsze zaczynała od podstaw. Tak było też i tym razem. Chciała wiedzieć, jak Kamila funkcjonowała w codziennym życiu. Czy była osobą lubianą, towarzyską? Gdzie spędzała wolny czas? Jak wyglądały jej relacje z rówieśnikami? Czy miała grupę bliskich przyjaciół, czy może była raczej samotniczką, trzymającą się na uboczu? Każda odpowiedź pomagała Rudnickiej zbudować obraz dziewczyny, która zniknęła.
Nie chodziło tylko o to, kim była Kamila dla innych – profilerka chciała zrozumieć, co mogła czuć przed swoim zaginięciem. To często właśnie te emocje, niewidoczne na pierwszy rzut oka, mogły wskazać klucz do rozwiązania sprawy.
– Mają państwo aktualne zdjęcie córki? – zapytała Rudnicka, kierując swój wzrok na rodziców dziewczynki. Ojciec Kamili drżącą ręką sięgnął po album, który leżał przed nim na stole, i podał go Rudnickiej. Następnie objął swoją żonę, przytulając ją mocno, jakby chciał dodać jej sił. Milczenie, które zapadło, było przytłaczające. Rudnicka delikatnie otworzyła album, przeglądając zdjęcia, aż dotarła do fotografii Kamili, na której wyglądała szczęśliwie, zupełnie nieświadoma tego, co miało ją spotkać. W tej chwili czuła ciężar odpowiedzialności, nie tylko zawodowej, ale również emocjonalnej.
– Czy pamiętają państwo, w co Kamila była ubrana, kiedy zaginęła? – zapytała spokojnym, ale zdecydowanym tonem. – Każdy, nawet najmniejszy szczegół może być ważny. Mogłabym zatrzymać to zdjęcie? – dodała, delikatnie wyjmując jedną z fotografii z albumu. Jej głos zdradzał odrobinę wahania, bo wiedziała, jak cenny był ten kawałek papieru dla rodziny. Ojciec Kamili spojrzał na zdjęcie w dłoni profilerki. Wziął głęboki, nierówny oddech, jakby walczył z nagromadzonymi emocjami, a jego głos był ledwie słyszalny.
– Niech pani weźmie – powiedział, łamiącym się głosem, pełnym bólu i rezygnacji. W jego oczach błyszczały łzy, które za wszelką cenę starał się powstrzymać.
– Kamila tamtego dnia była ubrana w granatowe jeansy, szary płaszcz, brązową czapkę i czarne botki – odpowiedziała kobieta ze ściśniętym gardłem i wtuliła głowę w ramię małżonka.
– Może państwa córka miała na ciele jakieś znaki szczególne? To bardzo ważne w takich okolicznościach – dopytał Dostojewski.
– Proszę o niej nie mówić, jakby już nie żyła – odezwała się matka dziewczyny, spoglądając srogim wzrokiem na śledczego.
– Bardzo państwa przepraszamy, kolega nie miał nic złego na myśli. Po prostu musimy wiedzieć takie rzeczy. – Rudnicka spojrzała wymownie na Pawła, piorunując go wzrokiem.
– Kamila dostała od nas rower na szesnaste urodziny. Zaraz pierwszego dnia, kiedy tylko na niego wsiadła, niefortunnie upadła i z tego powodu ma niedużą bliznę tuż nad prawym okiem – wyznała Podolska, delikatnie dotykając swojego czoła w miejscu, gdzie córka miała ślad po skaleczeniu.
– Czy może Kamila z kimś się spotykała? Mam na myśli...
– Nie, nie miała chłopaka, jeśli o to pani pyta. Mąż uważa, że to, co się wydarzyło z naszą Kamilą, ma coś wspólnego z tamtą głośną sprawą sprzed roku. Wtedy również przed świętami Bożego Narodzenia zaginęła dziewczyna w podobnym wieku do Kamilki. Wiemy z telewizji, że sprawca także i jej zabrał rower. – Podolska mocniej ścisnęła rękę męża.
– Chodzi państwu o zaginięcie Agnieszki Zamojskiej w Bieszczadach? Tamtą sprawę prowadził komisarz Małkowicz. Niestety zmarł kilka dni temu. Teraz my ją przejęliśmy. Choć niekoniecznie oba zdarzenia się łączą. – Rudnicka popatrzyła na Pawła.
– Słyszeliśmy, że dziewczynka była bliską osobą dla komendanta policji z Warszawy. Pół Polski jej wtedy szukało.
– Niech mi państwo uwierzą, każdą sprawą zajmujemy się równie rzetelnie. Proszę być dobrej myśli – rzekła profiler i podeszła do stojącego na wprost niej regału. Za szybą widniały kryształowe kieliszki, porcelana i rodzinne zdjęcia.
– To młodszy brat Kamili, Syriusz – powiedziała gospodyni, widząc, jak kobieta wpatruje się w fotografię z chłopcem.
– Gdzie teraz przebywa? – zapytała Rudnicka, spoglądając na matkę kilkulatka.
– Sześć lat temu ukąsiła go pszczoła. Nie mieliśmy pojęcia, że synek był uczulony na ich jad – wyznała ze łzami w oczach Podolska.
– Współczuję bardzo państwu. Czy moglibyśmy, jeszcze zobaczyć pokój Kamili? – Rudnicka spojrzała w stronę korytarza, gdzie drewniane, strome schody prowadziły na piętro domu. Znała jego rozkład z policyjnych notatek.
– Proszę za mną. – Podolski podniósł się z miejsca i ruszył w tamtym kierunku. – Tylko niech państwo uważają na głowę – ostrzegł, gdyż strop kondygnacji był nisko usytuowany i wchodząc na piętro, łatwo można było nabić sobie guza. – Niech pani ją znajdzie – odezwał się Podolski, kiedy Diana uchyliła białe drewniane drzwi do pokoju dziewczyny.
– Możemy z kolegą zostać na chwilę sami?
– Tak, oczywiście. Będę czekał na państwa na dole. Proszę tylko niczego nie przestawiać – rzekł mężczyzna i zszedł schodami, udając się prosto do salonu.
– O co chodziło Podolskiej, kiedy mówiła, że ich córka grzeszyła i dlatego Bóg ją ukarał? – Diana z zaciekawieniem wpatrywała się w kolegę.
– Z tego, co wiem, w pewnym momencie dziewczyna zaczęła się ciąć. Najpierw w miejscach niewidocznych dla innych, a potem...
– Byli z nią u specjalisty? – przerwała mu, rozglądając się uważnie po pokoju.
– Odpowiedź brzmi: nie. Woleli sami to załatwić. Ta rodzina jest nad wyraz wierząca, a tacy raczej unikają lekarzy, szczególnie psychiatrów i psychologów, którzy wedle nich mieszają tylko ludziom w głowach. Nie bierz tego do siebie, ale musiałem się nieźle natrudzić, aby zgodzili się w ogóle z tobą porozmawiać, kiedy usłyszeli, kim jesteś.
– Nie po raz pierwszy się z tym spotykam, więc spoko. Poza tym sądzę, że takie zachowanie dziewczyny mogło świadczyć o tym, że w ten sposób chciała zwrócić na siebie uwagę, ale nikt tego nie zauważył. Może miała kłopoty i szukała pomocy. Są różne anonimowe grupy wsparcia. Ciekawe, czy z nich korzystała. To zawsze jakiś trop.
– Ty jesteś tu specjalistką w tych sprawach, ale według mnie to ślepy zaułek. Zresztą w jej laptopie nie znaleziono niczego, co mogłoby pomóc.
– Zbierajmy się stąd. Nic więcej tu nie wskóramy – odparła Diana i wyszła z pokoju. Kiedy oboje znaleźli się na zewnątrz budynku, Diana skierowała swój wzrok na nieduży dziecięcy rower, który leżał przed garażem obok zaparkowanego auta.
– To nie jej, jeśli nad tym się zastanawiasz. Tamten był różowy i miał inną ramę. – Dostojewski ubiegł pytanie Diany, widząc zainteresowanie, z jakim przyglądała się rowerowi. Dalszą drogę do samochodu pokonali w milczeniu. Profiler analizowała informacje, które zdobyła u państwa Podolskich. Współczuła rodzicom, którzy w tak krótkim czasie utracili dwójkę swoich pociech. Sporo czasu upłynęło od zaginięcia dziewczyny, a statystyki niestety były bezlitosne. Dziewięćdziesiąt pięć procent dzieci odnajduje się w ciągu czternastu dni, jednak pozostałe pięć procent zaginionych przepada bez śladu. Pozostawała tylko ciężka praca służb i odrobina nadziei, aby tym razem było inaczej.
Dochodziła siedemnasta, kiedy Diana weszła do pokoju Dostojewskiego. Akurat siedział za biurkiem i tkwił z nosem w jakiś papierach. Z boku stał kubek po kawie, a dookoła unosił się dziwny, nieprzyjemny zapach, przypominający jej dni, w których jej mama smażyła złowioną przez ojca rybę.
– Wyglądasz, jakbyś co najmniej odkrył jakiś nowy pierwiastek. – Diana podeszła do jego biurka.
– Podolscy mogli mieć rację – odezwał się Dostojewski, odgryzając jednocześnie kawałek bułki z czymś w środku, co śmierdziało jak zdechła flądra.
– Mów, zanim zwymiotuję od tego smrodu. – Rudnicka zakryła nos dłonią.
– Okazało się, że ten Fieldorf z Bieszczad, który jest jak na razie jedynym podejrzanym w sprawie zaginięcia Zamojskiej, mógł znać także dziewczynę z Łubiec. Z tego, co już ustaliłem w rozmowie z dyrektorką placówki, w której uczyła się Podolska, chłopak kilka tygodni przed jej zaginięciem dostarczył im sprzęt sportowy na zawody. Pomagał go nawet poustawiać w sali gimnastycznej, dlatego dyrektorka tak dobrze go zapamiętała. Kamila w tym uczestniczyła. Była jedną z kilku dziewczyn, które wtedy pomagały. – Dostojewski z apetytem odgryzł kolejny, pokaźny kawałek bułki wraz z jej zawartością.
– Jezu, jak ty w ogóle możesz to jeść? – Diana manifestacyjnie skrzywiła się na twarzy i pomachała dłonią przed własnym nosem, chcąc przegonić irytujący zapach.
– Matula postanowiła, że mam się dobrze odżywiać, i w tym celu przysłała mi trzy kartony puszek z tuńczykiem. – Śledczy z zadowoleniem wskazał winowajcę owego zapachu i ponownie przełknął ze smakiem kolejny kęs kanapki.
– Jak w takim razie mam z tobą pracować? – Kobieta odsunęła krzesło od biurka i usiadła w najdalszym kącie pokoju. Już od dzieciństwa nie znosiła dwóch rzeczy: zapachu ryby i kiepskich dowcipów. – A co, jeśli mamy do czynienia z seryjnym i zaginięcie Podolskiej to sprawka Fieldorfa, a Zamojska była jego pierwszą ofiarą?
– Wtedy wyglądałoby na to, że chłopak się rozkręca, a my stoimy w miejscu. – Dostojewski odłożył kanapkę na papier śniadaniowy.
– Na szczęście na razie nie mamy żadnych ciał. To zawsze daje jakąś nadzieję. Choć to fakt bezsporny, że oba przypadki są do siebie cholernie podobne. Zamojska zniknęła w wigilię Bożego Narodzenia. Podolska również zaginęła tuż przed świętami. Obie były w podobnym wieku i w tym czasie, mimo zimy, jeździły na rowerach.
Dostojewski podniósł papier śniadaniowy z biurka, zgarnął do niego okruchy z blatu i wrzucił wszystko do kosza stojącego obok. Rudnicka w tym czasie wstała z miejsca i podeszła do okna, chwyciła za klamkę i otworzyła je szeroko. Chłodne powietrze wpadło do środka i po chwili wypełniło pomieszczenie. Diana odetchnęła głęboko, po czym kontynuowała swoją wypowiedź.
– Według mnie sprawca musi poruszać się dużym, może nawet terenowym autem. Podobnym do tego, jakim jeździ Fieldorf. Myślę, że śledzi swoje ofiary i czeka na dogodny dla siebie moment.
– Posłuchaj, Diana. A co powiesz na taką teorię, że za wszystkim stoją handlarze ludźmi. Porno biznes i prostytucja to teraz najbardziej dochodowy interes na świecie, nie licząc prowadzonych wojen i handlu bronią. Dziewczyny były bardzo ładne i...
– Paweł zastanów się, zanim otworzysz usta i coś powiesz. Który z takich przestępców narażałby się i zabierał razem z ofiarami ich rowery oraz pozostałe rzeczy, nie mówiąc już o wracaniu na miejsce przestępstwa lub w jego pobliże i zostawianiu tam ubrań zaginionej. Przejrzyj lepiej jeszcze raz portale ogłoszeniowe, może porywacz spieprzy sprawę i będzie chciał je sprzedać.
– Czuję, że one są już martwe. – Dostojewski podniósł się z miejsca i dolał sobie kawy z dzbanka.
– Ja wolę myśleć, że wciąż szukam żywych ludzi. Nigdy nie zakładam nic z góry. Wiesz, że wciąż śmierdzi tu zdechłą rybą, mimo że otworzyłam okno na pełną szerokość.