Pajęczyca - Mariusz Leszczyński - ebook + książka
NOWOŚĆ

Pajęczyca ebook

Mariusz Leszczyński

0,0

84 osoby interesują się tą książką

Opis

Profiler policyjna Diana Rudnicka zostaje wezwana, by zbadać zaginięcie młodej dziewczyny. To, co z początku wydaje się rutynowym śledztwem, szybko przeradza się w skomplikowaną grę z brutalnym mordercą. Trop prowadzi w mroczne zakątki Bieszczad, gdzie Diana konfrontuje się z głównym podejrzanym. Nieoczekiwanie spotyka mężczyznę poszukującego zaginionej córki. Razem próbują odkryć prawdę, która otwiera przed nimi ścieżkę pełną niebezpieczeństw.

Każdy krok przybliża ich do mrocznych tajemnic z przeszłości, które mogą na zawsze odmienić życie Diany. Przeszłość zaczyna odciskać swoje piętno na teraźniejszości, a Diana staje przed najtrudniejszą decyzją w swojej karierze. Czy znajdzie wyjście z tej niebezpiecznej gry, zanim będzie za późno?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © Ma­riusz Lesz­czyń­ski Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: Firn Do­mingo (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ma­rek Po­lań­ski
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-29-5
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­jej ko­cha­nej Mamy,

która była dla mnie nie tylko matką,

ale rów­nież nie­usta­jącą in­spi­ra­cją.

Twoja mi­łość, mą­drość i wspar­cie

pro­wa­dziły mnie przez ży­cie.

Choć już Cię nie ma, Twoje cie­pło wciąż mnie otula,

a wspo­mnie­nia o To­bie żyją w moim sercu na za­wsze.

Dzię­kuję za wszystko, co mi da­łaś.

Z mi­ło­ścią, Ma­riusz

Roz­dział 1

Flo­ryda, małe, spo­kojne mia­steczko En­gle­wood

Ma­di­son Be­net prze­cią­gnęła się le­ni­wie w mięk­kiej po­ścieli, czu­jąc na twa­rzy cie­płe pro­mie­nie po­ran­nego słońca. Ziew­nęła, po czym zsu­nęła się z łóżka, kie­ru­jąc się pro­sto do szafy. Wy­brała krót­kie dżin­sowe szorty i lekką, ba­weł­nianą bluzkę. Rzu­ciła szyb­kie spoj­rze­nie w lu­stro, zwią­zała włosy w nie­dbały ku­cyk i z im­pe­tem zbie­gła po scho­dach, lą­du­jąc pro­sto w ja­dalni. W przed­po­koju, jak każ­dego ranka, jej oj­ciec Ka­mil wal­czył z kra­wa­tem przed lu­strem, jakby to była ja­kaś zło­śliwa za­gadka, któ­rej ni­gdy nie po­tra­fił roz­wi­kłać. Przez całe ży­cie miał pro­blem z tą pro­stą czyn­no­ścią.

– Po­każ, po­mogę ci – za­ofe­ro­wała jego żona, Ca­ro­line, do­strze­ga­jąc fru­stra­cję ma­lu­jącą się na twa­rzy męża. Kilka wpraw­nych ru­chów i kra­wat le­żał ide­al­nie. – Te­raz o wiele le­piej. – Uśmiech­nęła się, po czym po­ca­ło­wała go w po­li­czek. Ka­mil na­ło­żył ma­ry­narkę, za­piął pas z bro­nią i go­towy do wyj­ścia za­siadł przy stole, chwy­ta­jąc dzba­nek z kawą.

– Co pla­nu­jesz dziś ro­bić po szkole? – za­py­tał, na­le­wa­jąc so­bie ku­bek pa­ru­ją­cego na­poju, pod­czas gdy Ma­di­son piła sok po­ma­rań­czowy pro­sto z kar­tonu, jakby szklanki były wy­mar­łym wy­na­laz­kiem.

– Jadę na tre­ning. Po­tem z Doną idziemy do sa­lonu ta­tu­ażu. Pa­mię­tasz, zgo­dzi­łeś się – od­parła, po­sy­ła­jąc mu zna­czące spoj­rze­nie.

– Tylko mały i ża­den wul­garny – mruk­nął, od­bie­ra­jąc od niej kar­ton z so­kiem i sam się z niego na­pił, nie zwa­ża­jąc na uwagi swo­jej żony.

– Ka­mil, czy wy se­rio nie wie­cie, do czego służą szklanki? – rzu­ciła Ca­ro­line z lek­kim prze­ką­sem, ale na jej twa­rzy wid­niał cie­pły uśmiech. Ka­mil spo­waż­niał. Od­sta­wił sok i spoj­rzał na córkę.

– Wiesz, że cię mocno ko­cham, cór­cia, ale pa­mię­taj, co mó­wi­łem. Żad­nego zbli­ża­nia się do farmy Fiel­dor­fów. Ostat­nio dzieją się tam dziwne rze­czy, a ja nie chcę, że­byś była ko­lejną ofiarą. – Jego głos na­brał twar­do­ści, ale w oczach można było do­strzec praw­dziwe zmar­twie­nie.

– Wiem, tato. Ali­ga­tory zja­dają lu­dzi tak samo, jak my jemy na­le­śniki, które zro­biła dla nas mama – od­parła Ma­di­son i wło­żyła so­bie do ust ogromny ka­wa­łek na­le­śnika ob­fi­cie po­la­nego sy­ro­pem klo­no­wym.

– Ma­di­son, to nie jest śmieszne. – Ka­mil zmarsz­czył brwi. – A ten ich syn... to nie jest to­wa­rzy­stwo dla cie­bie. Już o tym roz­ma­wia­li­śmy. Chło­pak ma pro­blemy, le­piej trzy­maj się od niego z da­leka.

– Ka­mil, prze­sa­dzasz. – Ca­ro­line spoj­rzała na męża z dez­apro­batą.

– Tato, nie rób z igły wi­deł. Roz­ma­wia­łam z nim raz i jest w po­rządku – od­parła Ma­di­son z prze­ko­na­niem, ale w jej gło­sie sły­chać było iry­ta­cję. Ka­mil wes­tchnął, się­ga­jąc po klu­czyki do sa­mo­chodu.

– Po pro­stu się o cie­bie mar­twię – po­wie­dział, za­nim wy­szedł z domu.

Ma­di­son po­cze­kała, aż drzwi się za nim za­mkną, po czym bły­ska­wicz­nie po­bie­gła do swo­jego po­koju. Wrzu­ciła kurtkę do ple­caka, go­towa zre­ali­zo­wać swoje plany, nie­za­leż­nie od oj­cow­skich za­ka­zów. Nie chciała, by ko­lejna sprzeczka ze­psuła jej dzień.

Kiedy zbli­żał się wie­czór, Ca­ro­line spoj­rzała na ze­ga­rek. Do­cho­dziła ósma, a Ma­di­son na­dal nie wró­ciła do domu. Wzdy­cha­jąc z nie­po­ko­jem, chwy­ciła te­le­fon i pró­bo­wała do niej za­dzwo­nić, ale bez­sku­tecz­nie – córka nie od­bie­rała. Ka­mil, wi­dząc na­pię­cie na twa­rzy żony, na­tych­miast zro­zu­miał, co się dzieje. Wie­dział, gdzie szu­kać Ma­di­son.

Kilka mil od domu roz­cią­gały się mo­kra­dła – dzi­kie i ta­jem­ni­cze, pełne nie­bez­pie­czeństw. To wła­śnie tam jego córka szu­kała uko­je­nia i od­po­wie­dzi na drę­czące ją py­ta­nia. Węże, pa­jąki i ali­ga­tory, które dla wielu by­łyby po­wo­dem do stra­chu, dla niej były tłem dla sa­mot­nych roz­my­ślań. Ma­di­son za­głę­biała się w te dzi­kie prze­strze­nie, jakby pró­bo­wała zro­zu­mieć, co w jej ży­ciu po­szło nie tak, gdzie się zgu­biła, dla­czego od­czu­wała tak wielką pustkę. Scho­dząc z lądu na drew­nianą kładkę pro­wa­dzącą w głąb ta­jem­ni­czego roz­le­wi­ska, Ma­di­son znowu po­czuła to nie­uchwytne po­łą­cze­nie z na­turą, które za­wsze da­wało jej po­czu­cie spo­koju. Wiel­kie, roz­ło­ży­ste drzewo ro­snące na brzegu wy­da­wało się na nią pa­trzeć, jakby ro­zu­miało jej smu­tek. Jego stare ko­nary zda­wały się mó­wić: „Je­stem tu, słu­cham”. Dziew­czyna przy­sia­dła na końcu kładki, wpa­tru­jąc się w spo­kojną ta­flę wody, a my­śli nie­ubła­ga­nie wró­ciły do pierw­szego spo­tka­nia z uko­chaną. Każdy szcze­gół był wciąż tak żywy, jakby zda­rzył się wczo­raj. Mi­łość, która kie­dyś ją uno­siła, te­raz była źró­dłem bólu i tę­sk­noty. Na­gle ci­szę prze­rwały nie­po­ko­jące od­głosy do­cho­dzące od strony brzegu. Ma­di­son po­de­rwała się, serce za­częło bić szyb­ciej.

– Jest tam ktoś? – za­wo­łała, obej­mu­jąc wzro­kiem ciem­ność za ple­cami. – Je­śli to ty, mo­żesz po­dejść – do­dała, czu­jąc w sercu mie­szankę nie­pew­no­ści i na­dziei.

Od­po­wie­działa jej tylko ci­sza, ale Ma­di­son była pewna, że ktoś tam jest. Wy­jęła z ple­caka la­tarkę i skie­ro­wała jej świa­tło w stronę ogrom­nego dębu, który gó­ro­wał nad mo­kra­dłami ni­czym straż­nik.

– Jak chcesz, mo­żesz tam zo­stać – po­wie­działa z prze­ką­sem, po czym na­rzu­ciła kurtkę, bo wie­czorny chłód za­czął prze­ni­kać jej skórę. – Ali­ga­tory dzi­siaj są wy­jąt­kowo ak­tywne. Je­śli chcesz je zo­ba­czyć, mu­sisz tu po­dejść! – krzyk­nęła, pró­bu­jąc roz­pro­szyć na­ra­sta­jący nie­po­kój. Gdy znowu skie­ro­wała świa­tło na wodę, do­strze­gła parę żół­tych oczu wy­nu­rza­ją­cych się spod po­wierzchni. Serce Ma­di­son za­biło moc­niej z eks­cy­ta­cji.

– Ale wielki! Chcesz zo­ba­czyć? – za­wo­łała, czu­jąc, jak na­pię­cie chwi­lowo ustę­puje miej­sca fa­scy­na­cji. Jed­nak dźwięk kro­ków za jej ple­cami na­tych­miast spro­wa­dził ją na zie­mię. De­ski kładki za­skrzy­piały pod cię­ża­rem nad­cho­dzą­cej po­staci. Kroki były co­raz bli­żej.

– My­śla­łam, że już nie po­dej­dziesz – rzu­ciła, prze­ko­nana, że wie, kim jest ta­jem­ni­czy to­wa­rzysz. Skie­ro­wała świa­tło la­tarki na zbli­ża­jącą się syl­wetkę, ale kiedy usły­szała obcy, zimny głos prze­ma­wia­jący do niej po pol­sku, po­czuła lo­do­waty dreszcz na ple­cach.

– Chyba nie mnie się tu spo­dzie­wa­łaś – po­wie­dział nie­zna­jomy, a jego głos roz­brzmiał w ciem­no­ści.

– Mój tata jest w po­bliżu! – krzyk­nęła, pró­bu­jąc ukryć strach. Ale czuła, że nie miała do czy­nie­nia z kimś, kto za­mie­rza się wy­co­fać.

– Mu­szę już iść – do­dała. Jej głos drżał, ale nie mo­gła tego po­wstrzy­mać. – Pro­szę uwa­żać na ali­ga­tory, w nocy ro­bią się bar­dziej nie­bez­pieczne – rzu­ciła, sta­ra­jąc się od­da­lić od nie­zna­jo­mego, ale kroki były co­raz bliż­sze. Kiedy Ma­di­son chciała go mi­nąć, po­czuła, jak silna dłoń za­ci­ska się na jej ra­mie­niu. Za­nim zdą­żyła krzyk­nąć, upa­dła z hu­kiem na twarde de­ski. Po­stać przy­gnio­tła ją do pod­łoża, a z ust Ma­di­son wy­do­był się ci­chy jęk.

– Nie martw się, nie bę­dzie bo­lało – wy­szep­tała po­stać w kap­tu­rze, za­kry­wa­jąc jej usta dło­nią, aby nie mo­gła wo­łać o po­moc. Strach spa­ra­li­żo­wał Ma­di­son, ale w gło­wie za­pa­no­wała dziwna pustka, jakby ciało odłą­czyło się od my­śli. Nie­zna­jomy cią­gnął ją wzdłuż kładki, aż do sa­mego końca. Przy­ci­snął ją swoim cię­ża­rem do de­sek, po­wo­du­jąc, że le­dwo mo­gła od­dy­chać. Spoj­rzała w jego oczy – ciemne, zimne i pu­ste, jakby nie na­le­żały do czło­wieka. Nie czuła już stra­chu, tylko prze­raź­liwy chłód. Stra­ciła przy­tom­ność.

Kiedy się ock­nęła, była spę­tana. Nie mo­gła się ru­szyć. Le­żała na ziemi, wpa­tru­jąc się w gwiazdy nad sobą, które wy­da­wały się rów­nie od­le­głe, jak jej dawne ży­cie. Wiel­kie drzewo roz­cią­gało swoje ga­łę­zie nad nią, ni­czym ra­miona pró­bu­jące ją ochro­nić, ale było już za późno. Sły­szała od­głosy roz­mów i śmiech w od­dali. Ktoś był bli­sko, ale nie było szansy na ra­tu­nek. Na ko­na­rze dębu ma­ja­czyła syl­wetka, która wy­dała się jej zna­joma. Wzrok Ma­di­son sku­pił się na tej po­staci. Li­czyła na po­moc, ale wszystko wy­da­wało się zbyt nie­re­alne. Ci­chy szept prze­szył noc, gdy de­li­katna dłoń do­tknęła jej twa­rzy. Cały ból i strach na­gle znik­nęły. Gdy Ma­di­son le­wi­to­wała mię­dzy świa­do­mo­ścią a nie­by­tem, po­czuła, jak ktoś wkłada jej do dłoni mały przed­miot. Wie­działa, że to ko­niec. Zie­mia za­częła osy­py­wać się na jej ciało, otu­la­jąc ją za­pa­chem, który stał się jej ostat­nim wspo­mnie­niem.

* * *

Kilka mie­sięcy póź­niej, Łu­biec w po­wie­cie war­szaw­skim, w gmi­nie Leszno, ty­dzień przed Świę­tami Bo­żego Na­ro­dze­nia

Pro­fi­ler po­li­cyjna Diana Rud­nicka zmie­rzała do ro­dzin­nego domu osiem­na­sto­let­niej Ka­mili Po­dol­skiej, która za­gi­nęła kilka dni wcze­śniej w oko­li­cach swo­jego miej­sca za­miesz­ka­nia. To­wa­rzy­szył jej pro­wa­dzący sprawę Pa­weł Do­sto­jew­ski z wy­działu kry­mi­nal­nego. Wy­soki, szczu­pły, z wy­raź­nie za­ry­so­waną żu­chwą i trzy­dnio­wym za­ro­stem, ide­al­nie wpi­sy­wał się w ste­reo­ty­powy ob­raz po­li­cjanta. Oboje łą­czyła nie tylko praca. Znali się już od do­brych kilku lat, a ich re­la­cja wy­kra­czała poza za­wo­dowe ramy. Przy­jaźń na­ro­dziła się w smut­nych oko­licz­no­ściach. Była dziew­czyna Diany, Ka­ta­rzyna Ma­jew­ska, po­peł­niła sa­mo­bój­stwo. Ka­sia była sio­strą na­rze­czo­nej Pawła i to wła­śnie na przy­ję­ciu uro­dzi­no­wym u niego Diana ją po­znała. Od tam­tej pory los ich splótł, choć w spo­sób, ja­kiego nikt by nie chciał.

Gdy zbli­żali się do domu Po­dol­skich, ci­sza przed­świą­tecz­nego po­ranka zda­wała się jesz­cze bar­dziej przy­tła­cza­jąca. Rud­nicka, pro­wa­dząc wy­wiad w domu Ka­mili Po­dol­skiej, uważ­nie wsłu­chi­wała się w każde słowo, ale rów­nie ważne dla niej było to, czego roz­mówcy nie mó­wili. Zbie­ra­nie su­chych in­for­ma­cji z akt sprawy było tylko pierw­szym kro­kiem. To pod­czas spo­tkań z ro­dziną i zna­jo­mymi ofiary mo­gła do­strzec sub­telne niu­anse, które czę­sto umy­kały in­nym. Za­cho­wa­nie lu­dzi, spo­sób, w jaki od­po­wia­dali na py­ta­nia, a na­wet ci­sza mię­dzy sło­wami – wszystko to miało dla niej zna­cze­nie. Roz­mowę za­wsze za­czy­nała od pod­staw. Tak było też i tym ra­zem. Chciała wie­dzieć, jak Ka­mila funk­cjo­no­wała w co­dzien­nym ży­ciu. Czy była osobą lu­bianą, to­wa­rzy­ską? Gdzie spę­dzała wolny czas? Jak wy­glą­dały jej re­la­cje z ró­wie­śni­kami? Czy miała grupę bli­skich przy­ja­ciół, czy może była ra­czej sa­mot­niczką, trzy­ma­jącą się na ubo­czu? Każda od­po­wiedź po­ma­gała Rud­nic­kiej zbu­do­wać ob­raz dziew­czyny, która znik­nęła.

Nie cho­dziło tylko o to, kim była Ka­mila dla in­nych – pro­fi­lerka chciała zro­zu­mieć, co mo­gła czuć przed swoim za­gi­nię­ciem. To czę­sto wła­śnie te emo­cje, nie­wi­doczne na pierw­szy rzut oka, mo­gły wska­zać klucz do roz­wią­za­nia sprawy.

– Mają pań­stwo ak­tu­alne zdję­cie córki? – za­py­tała Rud­nicka, kie­ru­jąc swój wzrok na ro­dzi­ców dziew­czynki. Oj­ciec Ka­mili drżącą ręką się­gnął po al­bum, który le­żał przed nim na stole, i po­dał go Rud­nic­kiej. Na­stęp­nie ob­jął swoją żonę, przy­tu­la­jąc ją mocno, jakby chciał do­dać jej sił. Mil­cze­nie, które za­pa­dło, było przy­tła­cza­jące. Rud­nicka de­li­kat­nie otwo­rzyła al­bum, prze­glą­da­jąc zdję­cia, aż do­tarła do fo­to­gra­fii Ka­mili, na któ­rej wy­glą­dała szczę­śli­wie, zu­peł­nie nie­świa­doma tego, co miało ją spo­tkać. W tej chwili czuła cię­żar od­po­wie­dzial­no­ści, nie tylko za­wo­do­wej, ale rów­nież emo­cjo­nal­nej.

– Czy pa­mię­tają pań­stwo, w co Ka­mila była ubrana, kiedy za­gi­nęła? – za­py­tała spo­koj­nym, ale zde­cy­do­wa­nym to­nem. – Każdy, na­wet naj­mniej­szy szcze­gół może być ważny. Mo­gła­bym za­trzy­mać to zdję­cie? – do­dała, de­li­kat­nie wyj­mu­jąc jedną z fo­to­gra­fii z al­bumu. Jej głos zdra­dzał odro­binę wa­ha­nia, bo wie­działa, jak cenny był ten ka­wa­łek pa­pieru dla ro­dziny. Oj­ciec Ka­mili spoj­rzał na zdję­cie w dłoni pro­fi­lerki. Wziął głę­boki, nie­równy od­dech, jakby wal­czył z na­gro­ma­dzo­nymi emo­cjami, a jego głos był le­d­wie sły­szalny.

– Niech pani weź­mie – po­wie­dział, ła­mią­cym się gło­sem, peł­nym bólu i re­zy­gna­cji. W jego oczach błysz­czały łzy, które za wszelką cenę sta­rał się po­wstrzy­mać.

– Ka­mila tam­tego dnia była ubrana w gra­na­towe je­ansy, szary płaszcz, brą­zową czapkę i czarne botki – od­po­wie­działa ko­bieta ze ści­śnię­tym gar­dłem i wtu­liła głowę w ra­mię mał­żonka.

– Może pań­stwa córka miała na ciele ja­kieś znaki szcze­gólne? To bar­dzo ważne w ta­kich oko­licz­no­ściach – do­py­tał Do­sto­jew­ski.

– Pro­szę o niej nie mó­wić, jakby już nie żyła – ode­zwała się matka dziew­czyny, spo­glą­da­jąc sro­gim wzro­kiem na śled­czego.

– Bar­dzo pań­stwa prze­pra­szamy, ko­lega nie miał nic złego na my­śli. Po pro­stu mu­simy wie­dzieć ta­kie rze­czy. – Rud­nicka spoj­rzała wy­mow­nie na Pawła, pio­ru­nu­jąc go wzro­kiem.

– Ka­mila do­stała od nas ro­wer na szes­na­ste uro­dziny. Za­raz pierw­szego dnia, kiedy tylko na niego wsia­dła, nie­for­tun­nie upa­dła i z tego po­wodu ma nie­dużą bli­znę tuż nad pra­wym okiem – wy­znała Po­dol­ska, de­li­kat­nie do­ty­ka­jąc swo­jego czoła w miej­scu, gdzie córka miała ślad po ska­le­cze­niu.

– Czy może Ka­mila z kimś się spo­ty­kała? Mam na my­śli...

– Nie, nie miała chło­paka, je­śli o to pani pyta. Mąż uważa, że to, co się wy­da­rzyło z na­szą Ka­milą, ma coś wspól­nego z tamtą gło­śną sprawą sprzed roku. Wtedy rów­nież przed świę­tami Bo­żego Na­ro­dze­nia za­gi­nęła dziew­czyna w po­dob­nym wieku do Ka­milki. Wiemy z te­le­wi­zji, że sprawca także i jej za­brał ro­wer. – Po­dol­ska moc­niej ści­snęła rękę męża.

– Cho­dzi pań­stwu o za­gi­nię­cie Agnieszki Za­moj­skiej w Biesz­cza­dach? Tamtą sprawę pro­wa­dził ko­mi­sarz Mał­ko­wicz. Nie­stety zmarł kilka dni temu. Te­raz my ją prze­ję­li­śmy. Choć nie­ko­niecz­nie oba zda­rze­nia się łą­czą. – Rud­nicka po­pa­trzyła na Pawła.

– Sły­sze­li­śmy, że dziew­czynka była bli­ską osobą dla ko­men­danta po­li­cji z War­szawy. Pół Pol­ski jej wtedy szu­kało.

– Niech mi pań­stwo uwie­rzą, każdą sprawą zaj­mu­jemy się rów­nie rze­tel­nie. Pro­szę być do­brej my­śli – rze­kła pro­fi­ler i po­de­szła do sto­ją­cego na wprost niej re­gału. Za szybą wid­niały krysz­ta­łowe kie­liszki, por­ce­lana i ro­dzinne zdję­cia.

– To młod­szy brat Ka­mili, Sy­riusz – po­wie­działa go­spo­dyni, wi­dząc, jak ko­bieta wpa­truje się w fo­to­gra­fię z chłop­cem.

– Gdzie te­raz prze­bywa? – za­py­tała Rud­nicka, spo­glą­da­jąc na matkę kil­ku­latka.

– Sześć lat temu uką­siła go psz­czoła. Nie mie­li­śmy po­ję­cia, że sy­nek był uczu­lony na ich jad – wy­znała ze łzami w oczach Po­dol­ska.

– Współ­czuję bar­dzo pań­stwu. Czy mo­gli­by­śmy, jesz­cze zo­ba­czyć po­kój Ka­mili? – Rud­nicka spoj­rzała w stronę ko­ry­ta­rza, gdzie drew­niane, strome schody pro­wa­dziły na pię­tro domu. Znała jego roz­kład z po­li­cyj­nych no­ta­tek.

– Pro­szę za mną. – Po­dol­ski pod­niósł się z miej­sca i ru­szył w tam­tym kie­runku. – Tylko niech pań­stwo uwa­żają na głowę – ostrzegł, gdyż strop kon­dy­gna­cji był ni­sko usy­tu­owany i wcho­dząc na pię­tro, ła­two można było na­bić so­bie guza. – Niech pani ją znaj­dzie – ode­zwał się Po­dol­ski, kiedy Diana uchy­liła białe drew­niane drzwi do po­koju dziew­czyny.

– Mo­żemy z ko­legą zo­stać na chwilę sami?

– Tak, oczy­wi­ście. Będę cze­kał na pań­stwa na dole. Pro­szę tylko ni­czego nie prze­sta­wiać – rzekł męż­czy­zna i zszedł scho­dami, uda­jąc się pro­sto do sa­lonu.

– O co cho­dziło Po­dol­skiej, kiedy mó­wiła, że ich córka grze­szyła i dla­tego Bóg ją uka­rał? – Diana z za­cie­ka­wie­niem wpa­try­wała się w ko­legę.

– Z tego, co wiem, w pew­nym mo­men­cie dziew­czyna za­częła się ciąć. Naj­pierw w miej­scach nie­wi­docz­nych dla in­nych, a po­tem...

– Byli z nią u spe­cja­li­sty? – prze­rwała mu, roz­glą­da­jąc się uważ­nie po po­koju.

– Od­po­wiedź brzmi: nie. Wo­leli sami to za­ła­twić. Ta ro­dzina jest nad wy­raz wie­rząca, a tacy ra­czej uni­kają le­ka­rzy, szcze­gól­nie psy­chia­trów i psy­cho­lo­gów, któ­rzy we­dle nich mie­szają tylko lu­dziom w gło­wach. Nie bierz tego do sie­bie, ale mu­sia­łem się nie­źle na­tru­dzić, aby zgo­dzili się w ogóle z tobą po­roz­ma­wiać, kiedy usły­szeli, kim je­steś.

– Nie po raz pierw­szy się z tym spo­ty­kam, więc spoko. Poza tym są­dzę, że ta­kie za­cho­wa­nie dziew­czyny mo­gło świad­czyć o tym, że w ten spo­sób chciała zwró­cić na sie­bie uwagę, ale nikt tego nie za­uwa­żył. Może miała kło­poty i szu­kała po­mocy. Są różne ano­ni­mowe grupy wspar­cia. Cie­kawe, czy z nich ko­rzy­stała. To za­wsze ja­kiś trop.

– Ty je­steś tu spe­cja­listką w tych spra­wach, ale we­dług mnie to ślepy za­ułek. Zresztą w jej lap­to­pie nie zna­le­ziono ni­czego, co mo­głoby po­móc.

– Zbie­rajmy się stąd. Nic wię­cej tu nie wskó­ramy – od­parła Diana i wy­szła z po­koju. Kiedy oboje zna­leźli się na ze­wnątrz bu­dynku, Diana skie­ro­wała swój wzrok na nie­duży dzie­cięcy ro­wer, który le­żał przed ga­ra­żem obok za­par­ko­wa­nego auta.

– To nie jej, je­śli nad tym się za­sta­na­wiasz. Tam­ten był ró­żowy i miał inną ramę. – Do­sto­jew­ski ubiegł py­ta­nie Diany, wi­dząc za­in­te­re­so­wa­nie, z ja­kim przy­glą­dała się ro­we­rowi. Dal­szą drogę do sa­mo­chodu po­ko­nali w mil­cze­niu. Pro­fi­ler ana­li­zo­wała in­for­ma­cje, które zdo­była u pań­stwa Po­dol­skich. Współ­czuła ro­dzi­com, któ­rzy w tak krót­kim cza­sie utra­cili dwójkę swo­ich po­ciech. Sporo czasu upły­nęło od za­gi­nię­cia dziew­czyny, a sta­ty­styki nie­stety były bez­li­to­sne. Dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent dzieci od­naj­duje się w ciągu czter­na­stu dni, jed­nak po­zo­stałe pięć pro­cent za­gi­nio­nych prze­pada bez śladu. Po­zo­sta­wała tylko ciężka praca służb i odro­bina na­dziei, aby tym ra­zem było ina­czej.

* * *

Do­cho­dziła sie­dem­na­sta, kiedy Diana we­szła do po­koju Do­sto­jew­skiego. Aku­rat sie­dział za biur­kiem i tkwił z no­sem w ja­kiś pa­pie­rach. Z boku stał ku­bek po ka­wie, a do­okoła uno­sił się dziwny, nie­przy­jemny za­pach, przy­po­mi­na­jący jej dni, w któ­rych jej mama sma­żyła zło­wioną przez ojca rybę.

– Wy­glą­dasz, jak­byś co naj­mniej od­krył ja­kiś nowy pier­wia­stek. – Diana po­de­szła do jego biurka.

– Po­dol­scy mo­gli mieć ra­cję – ode­zwał się Do­sto­jew­ski, od­gry­za­jąc jed­no­cze­śnie ka­wa­łek bułki z czymś w środku, co śmier­działo jak zde­chła flą­dra.

– Mów, za­nim zwy­mio­tuję od tego smrodu. – Rud­nicka za­kryła nos dło­nią.

– Oka­zało się, że ten Fiel­dorf z Biesz­czad, który jest jak na ra­zie je­dy­nym po­dej­rza­nym w spra­wie za­gi­nię­cia Za­moj­skiej, mógł znać także dziew­czynę z Łu­biec. Z tego, co już usta­li­łem w roz­mo­wie z dy­rek­torką pla­cówki, w któ­rej uczyła się Po­dol­ska, chło­pak kilka ty­go­dni przed jej za­gi­nię­ciem do­star­czył im sprzęt spor­towy na za­wody. Po­ma­gał go na­wet po­usta­wiać w sali gim­na­stycz­nej, dla­tego dy­rek­torka tak do­brze go za­pa­mię­tała. Ka­mila w tym uczest­ni­czyła. Była jedną z kilku dziew­czyn, które wtedy po­ma­gały. – Do­sto­jew­ski z ape­ty­tem od­gryzł ko­lejny, po­kaźny ka­wa­łek bułki wraz z jej za­war­to­ścią.

– Jezu, jak ty w ogóle mo­żesz to jeść? – Diana ma­ni­fe­sta­cyj­nie skrzy­wiła się na twa­rzy i po­ma­chała dło­nią przed wła­snym no­sem, chcąc prze­go­nić iry­tu­jący za­pach.

– Ma­tula po­sta­no­wiła, że mam się do­brze od­ży­wiać, i w tym celu przy­słała mi trzy kar­tony pu­szek z tuń­czy­kiem. – Śled­czy z za­do­wo­le­niem wska­zał wi­no­wajcę owego za­pa­chu i po­now­nie prze­łknął ze sma­kiem ko­lejny kęs ka­napki.

– Jak w ta­kim ra­zie mam z tobą pra­co­wać? – Ko­bieta od­su­nęła krze­sło od biurka i usia­dła w naj­dal­szym ką­cie po­koju. Już od dzie­ciń­stwa nie zno­siła dwóch rze­czy: za­pa­chu ryby i kiep­skich dow­ci­pów. – A co, je­śli mamy do czy­nie­nia z se­ryj­nym i za­gi­nię­cie Po­dol­skiej to sprawka Fiel­dorfa, a Za­moj­ska była jego pierw­szą ofiarą?

– Wtedy wy­glą­da­łoby na to, że chło­pak się roz­kręca, a my sto­imy w miej­scu. – Do­sto­jew­ski odło­żył ka­napkę na pa­pier śnia­da­niowy.

– Na szczę­ście na ra­zie nie mamy żad­nych ciał. To za­wsze daje ja­kąś na­dzieję. Choć to fakt bez­sporny, że oba przy­padki są do sie­bie cho­ler­nie po­dobne. Za­moj­ska znik­nęła w wi­gi­lię Bo­żego Na­ro­dze­nia. Po­dol­ska rów­nież za­gi­nęła tuż przed świę­tami. Obie były w po­dob­nym wieku i w tym cza­sie, mimo zimy, jeź­dziły na ro­we­rach.

Do­sto­jew­ski pod­niósł pa­pier śnia­da­niowy z biurka, zgar­nął do niego okru­chy z blatu i wrzu­cił wszystko do ko­sza sto­ją­cego obok. Rud­nicka w tym cza­sie wstała z miej­sca i po­de­szła do okna, chwy­ciła za klamkę i otwo­rzyła je sze­roko. Chłodne po­wie­trze wpa­dło do środka i po chwili wy­peł­niło po­miesz­cze­nie. Diana ode­tchnęła głę­boko, po czym kon­ty­nu­owała swoją wy­po­wiedź.

– We­dług mnie sprawca musi po­ru­szać się du­żym, może na­wet te­re­no­wym au­tem. Po­dob­nym do tego, ja­kim jeź­dzi Fiel­dorf. My­ślę, że śle­dzi swoje ofiary i czeka na do­godny dla sie­bie mo­ment.

– Po­słu­chaj, Diana. A co po­wiesz na taką teo­rię, że za wszyst­kim stoją han­dla­rze ludźmi. Porno biz­nes i pro­sty­tu­cja to te­raz naj­bar­dziej do­cho­dowy in­te­res na świe­cie, nie li­cząc pro­wa­dzo­nych wo­jen i han­dlu bro­nią. Dziew­czyny były bar­dzo ładne i...

– Pa­weł za­sta­nów się, za­nim otwo­rzysz usta i coś po­wiesz. Który z ta­kich prze­stęp­ców na­ra­żałby się i za­bie­rał ra­zem z ofia­rami ich ro­wery oraz po­zo­stałe rze­czy, nie mó­wiąc już o wra­ca­niu na miej­sce prze­stęp­stwa lub w jego po­bliże i zo­sta­wia­niu tam ubrań za­gi­nio­nej. Przej­rzyj le­piej jesz­cze raz por­tale ogło­sze­niowe, może po­ry­wacz spie­przy sprawę i bę­dzie chciał je sprze­dać.

– Czuję, że one są już mar­twe. – Do­sto­jew­ski pod­niósł się z miej­sca i do­lał so­bie kawy z dzbanka.

– Ja wolę my­śleć, że wciąż szu­kam ży­wych lu­dzi. Ni­gdy nie za­kła­dam nic z góry. Wiesz, że wciąż śmier­dzi tu zde­chłą rybą, mimo że otwo­rzy­łam okno na pełną sze­ro­kość.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki