Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kim byli i o czym myśleli ludzie walczący ze zniesieniem pańszczyzny? Czego się obawiali? Jakich wartości bronili? Jak postrzegali chłopstwo? I, co najważniejsze: dlaczego nie uważali pańszczyzny za formę niewolnictwa?
Dużo pisano w Polsce o demokratach i reformatorach, którzy chcieli zmniejszyć wymiar pańszczyzny lub ją znieść. Znacznie mniej jednak się mówi o konserwatystach broniących pańszczyzny. Ich argumenty, ani popularność nie stanowią powodu do narodowej chwały. Tymczasem to oni dominowali w publicznym dyskursie.
Adam Leszczyński zagląda za kulisy jednej z najważniejszych historycznych debat. Ze swadą rekonstruuje oraz obnaża argumentację i poglądy obrońców pańszczyzny. Argumenty używane wówczas wracają bowiem współcześnie — choćby w odniesieniu do progresywnych polityk społecznych, rynku pracy, czy kwestii mniejszości. Zrozumienie, jakie są źródła lęków i uprzedzeń prawicy, stanowi doskonałe uzupełnienie debaty dotyczącej „ludowej historii Polski”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 520
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
[…] otrzymałem ich od Boga, a zarazem oni dostali mnie.
Andrzej Maksymilian Fredro
Wstęp
Narodził się zły Antychryst.
Dzisiaj górą plemię Chama,
Na oścież piekielna brama;
Natura wzdryga się sama;
Bez batoga ekonoma,
To Gomora i Sodoma.
Narodził się zły Antychryst.
Wionął na nas duch Zachodni;
Chłopi mają być swobodni,
A panowie wszyscy głodni.
Wieczna hańba polskiej szlachcie,
U swych chłopów być na pachcie.
Narodził się zły Antychryst.
Przetrwaliśmy wojny wrogie,
Przeżyliśmy klęski mnogie,
Przebyliśmy mory srogie,
Daremszczyzna nam odjęta,
Zakazano robić w święta.
Narodził się zły Antychryst.
Sławni nasi poprzednicy,
Na sam odgłos obietnicy,
Związali się w Targowicy,
Woląc stracić swą Ojczyznę,
Niż poddaństwo i pańszczyznę.
Narodził się zły Antychryst.
Ukraino, kraju żyzny,
Cóż ty poczniesz bez pańszczyzny?
Jak ty zwykniesz do golizny?
Bez pańszczyzny i bez bata,
Toć to istny koniec świata!
Ten wiersz, jak w grudniu 1858 roku informował korespondent emigracyjnego „Przeglądu Rzeczy Polskich”, krążył wówczas po jarmarkach na Wołyniu i Podolu[1]. W zamyśle miał być satyrą – sarkastyczną rekonstrukcją argumentów przeciwników uwłaszczenia chłopów. O uwłaszczeniu dyskutowała wówczas cała miejscowa szlachta, biorąca udział w wielkiej debacie rozpoczętej przez cara Aleksandra II.
Zwolennicy uwłaszczenia – czyli zniesienia pańszczyzny i przekazania użytkowanej tylko przez chłopów ziemi na własność – nie mieli, jak wówczas pisano, większości wśród właścicieli ziemskich. Takie panowało przekonanie, chociaż żadnych badań opinii publicznej wówczas naturalnie nikt nie prowadził. „Sarkazm piśmiennych utworów, które w licznych krążą odpisach, główną ich broń stanowi” – pisał o zwolennikach uwłaszczenia korespondent. Sam autor wiersza, „za lirnika przebrany”, miał śpiewać tę pieśń chłopom[2].
Ta broń okazała się niewystarczająca. Szlachta podolska, która na prośbę władz miała przygotować projekt „zmiany stosunków włościańskich”, czyli zniesienia pańszczyzny, wcale się nie kwapiła do uwolnienia poddanych. O przygotowanym przez nią projekcie powiemy obszerniej później; teraz wystarczy wspomnieć, że był skrajnie konserwatywny i przewidywał w zasadzie zakonserwowanie chłopskiej podległości. Wyśmiał ten projekt nawet wołyński korespondent emigracyjnych „Wiadomości Polskich”, pisma umiarkowanego i dalekiego od rewolucyjnych sympatii. „Obiega tu po rękach wierszyk, który nas [ziemian – przyp. A.L.] trafnie charakteryzuje” – pisał, cytując jego fragment[3]. Komentował ich postawę:
Nie przypuszczałem nigdy, aby tyle było w naszym gronie obywatelskim egoizmu i ślepoty. Wszyscy między nami, co wyrośli i dojrzeli przy stoliku od kart i na jarmarkach, co się niczego nie uczyli i nic nie czytają, których nawyknienie do zabaw i rozpusty uczyniło niezdolnymi do pracy, ci wszyscy stanęli w gwałtownej opozycji przeciw reformie włościańskiej. A okazała się ich tak przeważna liczba, że zagłuszyli drobny poczet światłych i roztropnych […][4].
„Wiadomości” nie wątpiły, że szlacheccy delegaci zastanawiają się usilnie, jak zatrzymać reformę lub przynajmniej stępić jej ostrze, wymierzone w szlacheckie dochody. Wobec opinii publicznej deputaci milczeli. „Rzekłbyś, że konspirują, jakby łeb skręcić reformie” – komentował przywoływany anonimowy korespondent. „Bez przymusowej dla chłopów pracy nie rozumieją, jakby ostać się mogli” – oceniał obywateli ziemskich z Podola[5].
Wiersz był więc szyderstwem, ale jak każde dobrze wymierzone szyderstwo kpił z prawdziwych postaw osób, w które został wycelowany, czyli z konserwatywnego ziemiaństwa. W istocie też wielu ziemian – większość, jeśli wierzyć współczesnym – wyobrażało sobie zniesienie poddaństwa (wówczas jeszcze istniejącego na tak zwanych ziemiach zabranych, a więc także na Wołyniu i Podolu) i pańszczyzny jako zamach na boskie prawa i tradycję szlachecką. Nadchodzącą zmianę społeczną przypisywało liberalnym i demokratycznym prądom płynącym z Zachodu, wobec których czuło lęk i odrazę. Wreszcie postrzegało „reformę włościańską” jako kolejne z długiego ciągu cierpień zadanego Polakom przez władze carskie, równie bolesne jak zesłania i konfiskaty. Stąd zresztą w wierszu pojawiła się wzmianka o wcześniejszych ograniczeniach pracy pańszczyźnianej, czyli o zakazie darmoch – dodatkowych, ponadwymiarowych prac narzucanych chłopom – oraz o zakazie pracy w święta, które zostały wprowadzone przez władze carskie. To również postrzegano jako atak na odwieczne prawa szlacheckie. Wiersz przypominał również Targowicę: konfederacja targowicka, jak wiemy, została zawiązana, a przynajmniej tak twierdzili jej rzecznicy, w obronie tradycji, zagrożonej przez rzekomy radykalizm Konstytucji 3 maja. Za polską tradycją miała się wstawić caryca Katarzyna II. W wymiarze praktycznym wielu dziedziców obawiało się po prostu bankructwa po ustaniu darmowej pracy pańszczyźnianej. Te ostatnie obawy, co warto dodać, okazały się całkiem zasadne, sytuacja ekonomiczna licznych majątków po uwłaszczeniu miała bowiem zauwżalnie się pogorszyć.
W tym samym czasie pisma emigracyjne – także umiarkowane, takie jak publikowane w kręgu księcia Adama Czartoryskiego „Wiadomości Polskie” – drukowały regularne korespondencje wspominające mimochodem o „nadużyciach” pańszczyźnianych, zarówno w Królestwie Polskim, jak i na ziemiach zabranych (w Prusach i w Galicji pańszczyzny już wówczas nie było). Za słowem „nadużycia” kryły się historie morderstw i gwałtów, zwykle nieukaranych albo karanych bardzo łagodnie, a także okrutnego traktowania.
We wrześniu 1858 roku „Wiadomości” opublikowały – za „Kołokołem” wydawanym przez znienawidzonego przez władze rosyjskie emigranta liberała Aleksandra Hercena – historię Polki Adeli Kłopotowskiej, która dorobiwszy się, kupiła dobra w guberni chersońskiej (a więc już poza granicami dawnej Rzeczypospolitej). Obywatelka ziemska Kłopotowska majątek zrujnowała, a chłopów męczyła, zmuszając ich na przykład do nadzwyczajnych posług transportowych, czyli do darmowego przewożenia zboża („w największy roztop”)[6]. Kiedy brakowało jej pieniędzy, sprzedawała młode chłopki (w wieku od piętnastu do dwudziestu pięciu lat), swoje poddane. Autor nie mówił, dokąd je sprzedawała, jakby to było oczywiste. W końcu jednak dziedziczka posunęła się za daleko.
Zarządcą interesów i wykonawcą wszystkich rozkazów był i jest u niej dotąd pewien młody Polak, Jan (nazwiska nie wiem), który wyuzdaną srogością swoją przyczynia się jeszcze do powiększenia ucisku poddanych. Przeszłego roku [1857 – przyp. A.L.], w grudniu, Kłopotowska zaćwiczyła jednego chłopa; niedługo potem, w nieobecności pani, Jan oćwiczył okrutnie chłopca mającego lat szesnaście, jej poddanego. Pani wróciwszy do domu, dowiedziawszy się o tym, równie jak i o oburzeniu, które kara ta wywołała, rozkazała ją powtórzyć. Niedługo po odniesionej karze chłopiec ten umarł[7].
Chłopi z sąsiedniej wsi donieśli o zabójstwie władzom, które wszczęły śledztwo. Kłopotowska jednak sypnęła pieniędzmi. Władze stwierdziły, że chłopiec umarł z powodu „gorączki”, a chłopa, który próbował protestować przeciw kłamstwu, pobito i zakuto w kajdany. Jak można się domyślać na podstawie wielu ówczesnych doniesień, w ten sposób wymiar sprawiedliwości działał wobec chłopów bardzo często[8].
Również we wrześniu 1858 roku korespondent z Płockiego pisał – dodając wzmiankę o tym fakcie na samo zakończenie długiej relacji pełnej lokalnych plotek – o drobnym wydarzeniu: miejscowy obywatel, były żandarm, który kupił majątek ziemski, „poszedł w sołdaty”.
Zabił on w swej wsi batami trzech chłopów (nie w jednym czasie). Żona ostatniego zamordowanego długo podobno chodziła, nim znalazła takiego, któryby chciał skargę na tak szanownego obywatela napisać. Nareszcie znalazł się jakiś śmielszej natury kancelista, czy aplikant sądowy, który skargę sądowi podał. Przekonano się o rzeczywistości i w dybach odprowadzono go [właściciela – przyp. A.L.] […][9].
Także w tym wypadku kara okazała się jednak bardzo łagodna, chociaż chodziło przecież, jeśli wierzyć korespondentowi, o trzykrotne zabójstwo. Sam jednak fakt, że autor poświęcił sprawie niewiele uwagi, świadczy o tym, że traktował ją jako wydarzenie banalne i codzienne. Odnotował je głównie dlatego, że chodziło o sąsiada, którego nie lubił i który był dorobkiewiczem, a nie szlachcicem z dziada pradziada.
O ile więc wymiar sprawiedliwości wykazywał się wobec dziedziców wielką wyrozumiałością, to obowiązki chłopskie egzekwowano w sposób brutalny. W korespondencji z Nieświeża z maja 1859 roku anonimowy autor opisywał historię niejakiego Maszewskiego, który wziął w dzierżawę miasteczko Hresk, należące do księcia Leona Radziwiłła. Dzierżawca – figura złego dzierżawcy, odpowiedzialnego rzekomo w całości za złe położenie chłopów, często pojawiała się w pismach ziemiańskich – miał drastycznie zwiększyć obciążenia. „Znana potulność i cierpliwość” białoruskich chłopów, jak napisano w gazecie, w końcu się wyczerpała. Wiedząc, że wkrótce ma dojść do zniesienia pańszczyzny, odmówili pracy, a część mężczyzn uciekła do lasu. „Garstka […] puściła się w drogę do Petersburga”, do cesarza, poszukując u władcy ratunku[10]. Właściciel, jak to mieli w zwyczaju ziemianie, wezwał wojsko – naturalnie rosyjskie, gdyż innego nie było.
Niezwykły ten wybuch odwagi chciano stłumić postrachem, sprowadzono szwadron ułanów. […] Gubernator […] zjechał na miejsce z pułkownikiem żandarmów; sprowadzono jeszcze dwa szwadrony, rozkwaterowano żołnierzy po pustych chatach i zaczęto obławę na chłopów, żeby pochwytać naczelników, ukarać przykładnie, przywrócić porządek, i dać czym prędzej raport Cesarzowi o poskromionym buncie[11].
Ta sytuacja również była typowa. Krnąbrnych chłopów karano najpierw chłostą: w 1826 roku w przebadanym przez historyka Stephena Hocha majątku pod Tambowem w głębi Rosji 79 procent chłopów wybatożono przynajmniej raz, a 24 procent przynajmniej dwa razy[12]. W Królestwie chłopi nie byli poddanymi (inaczej niż na dawnych wschodnich terenach Rzeczypospolitej), ale ich także powszechnie bito. Całą wieś karano zaś przymusowym kwaterunkiem wojska. Chłopi musieli je sami utrzymywać, co często spychało ich rodziny na krawędź głodu. Po chłoście był to następny krok z dostępnego władzom repertuaru.
Podobne historie można cytować jeszcze długo. Nie rzeczywistość przemocy i ucisku, ale jej uzasadnienie stanowi jednak temat tej książki. Należało je przytoczyć na początku, żeby czytelnicy i czytelniczki znali społeczny kontekst, w którym toczyła się dyskusja o zniesieniu poddaństwa (najpierw) i pańszczyzny (później). Tym kontekstem były codzienna, powszechna przemoc i bezprawie – bezprawie z perspektywy ówczesnych norm prawnych. Jedno i drugie oburzało wielu współczesnych.
Jak w takiej sytuacji można w ogóle bronić pańszczyzny? Otóż nie tylko było to możliwe, ale i powszechne, a książka stanowi próbę odpowiedzi na to pytanie: jest rekonstrukcją i syntezą argumentów obrońców pańszczyzny jako systemu społecznego.
Próbowali oni dokonać czegoś, co z perspektywy czasu może się wydawać trudne do pomyślenia, a być może także do pogodzenia z elementarną ludzką wrażliwością: przekonać szeroką opinię publiczną, że władza dziedziców nad chłopami powinna być zachowana w możliwie jak najszerszym stopniu i że system pracy niewolnej należy ocalić tak długo, jak się da, a jeśli się nie da, to właścicielom należy się sowite odszkodowanie.
Autorzy ci mieli przed sobą skomplikowane wyzwanie intelektualne i retoryczne. Niemal wszyscy doskonale wiedzieli, że próbują iść pod prąd dziejów. Narzekali na „liberalizm” oraz rozmaite nowomodne teorie, które ich zdaniem sprawiały, że utrzymanie tradycyjnej zależności chłopa od dziedzica stawało się niemożliwe. Wiedzieli, że są potępiani przez dużą część opinii publicznej, zwłaszcza za granicą. Bolało ich to bardzo i potrafili zapełniać setki stron narzekaniami oraz złorzeczeniami na zgniły, zimny i nieczuły Zachód. W skrócie – doskonale wiedzieli, przynajmniej w dwóch ostatnich dekadach przed zniesieniem pańszczyzny w Królestwie Polskim (1864), że walczą o przegraną sprawę, zarówno pod względem politycznym, jak i ekonomicznym. Mimo to obstawali przy niej. Jak zobaczymy wkrótce (w rozdziale 1.), w swojej walce długo odnosili też wiele sukcesów politycznych.
Czego próbowali bronić? Przede wszystkim własnego interesu materialnego, ale także statusu swojej klasy i jej dominującej pozycji w społeczeństwie polskim. Uważali się za naród, za jego głowę i serce. Odebranie im władzy nad chłopami uznawali za zamach zaborcy na samą istotę polskości, a także na jedyną możliwą, uświęconą tradycją hierarchię społeczną.
Pisali dużo. Co ciekawe, publicystyka obrońców pańszczyzny, chociaż bardzo obfita, nie tylko nie doczekała się całościowego omówienia i analizy, ale została właściwie przemilczana. Od XIX wieku historiografia polska poświęciła dziesiątki, jeśli nie setki tomów studiów pismom demokratów, przeciwników pańszczyzny i zwolenników szybkiej poprawy chłopskiego położenia. Ich przeciwnicy zasługiwali w niej na nieliczne wzmianki.
Równocześnie z pism historyków dowiadujemy się – chociaż często pisali o tym mało i niechętnie – że to właśnie przeciwnicy reform mieli zdecydowaną przewagę w opinii szlacheckiej, a także w polityce wewnętrznej, o ile polskie życie polityczne w ogóle mogło się swobodnie toczyć. Zwolennicy reform, demokraci i radykałowie byli w mniejszości, często uważani przez dominującą część opinii szlacheckiej – a głównie ona się liczyła – za wrogów własności, fanatycznych wielbicieli utopijnych koncepcji, jakobinów, komunistów i obcych agentów.
Niektórych autorów, jak zobaczymy, zaliczono przy tym w naszej literaturze przedmiotu do grona przeciwników pańszczyzny na wyrost lub po prostu niesłusznie. Odnieśli w ten sposób sukces zza grobu. Typową retoryczną strategią obrońców pańszczyzny, podobnie zresztą jak obrońców niewolnictwa w USA, było na przykład deklarowanie: „jestem za zniesieniem niewoli, ale…”, i w tym miejscu albo padała długa lista warunków niemożliwych do spełnienia przez dekady (jak na przykład podniesienie poziomu oświaty włościan), albo nierealistyczne żądania odszkodowań finansowych wypłaconych przed zniesieniem pańszczyzny, albo wreszcie postulat wprowadzenia systemu najmu przymusowego gwarantowanego przez władze (czyli de facto utrzymania pańszczyzny pod inną nazwą). Inna retoryczna strategia polegała na tym, że autor deklarował donośnie: „znieśmy pańszczyznę”, aby potem dodać: „ale zróbmy to wówczas, kiedy nasz chłopek będzie na to gotowy, a więc zamożny, oświecony i przestanie pić na umór”, co w praktyce znaczyło nawet nie tyle „jeszcze nie teraz”, ale po prostu „nigdy”.
Dzisiejsi amerykańscy badacze pism obrońców niewolnictwa nie dają się oszukiwać w ten sposób. Tak zwanych polepszaczy (ang. ameliorationists), nawołujących do poprawienia losu niewolników – przy równoczesnym odsuwaniu ich wyzwolenia w nieokreśloną przyszłość – zaliczają konsekwentnie do szeregów obrońców niewolnictwa. Rodzimi „polepszacze” chłopskiego losu, a zarazem obrońcy pańszczyzny, są traktowani w polskiej literaturze znacznie życzliwiej. Najczęściej nasi badacze (i badaczki) biorą ich deklaracje, że chłop zasługuje na lepszy byt, za dobrą monetę, rzadziej przyglądając się bliżej konkretnym rozwiązaniom proponowanym przez tych autorów.
Żeby zilustrować mechanizm wybielania przeszłości, posłużmy się w tym miejscu przykładem jednej biografii. Konstanty Słotwiński (1793–1846) był zasłużonym patriotą, w młodości oficerem w armii napoleońskiej. Odniósł rany pod Smoleńskiem w czasie tragicznej moskiewskiej wojny Napoleona, potem skończył prawo w Krakowie, awansował w służbie austriackiej i został dyrektorem Ossolineum (1831–1834). W drukarni Zakładu nielegalnie i w konspiracji wydawał broszury patriotyczne, za co w 1837 roku został skazany na dwanaście lat ciężkiego więzienia. Siedział w ponurej twierdzy Kufstein przez sześć lat i w niej doznał objawienia religijnego. W uznaniu dobrego sprawowania skrócono mu karę. Słotwiński wrócił na wieś, do majątku pod Tarnowem. Tam chłopi zamordowali go w czasie rabacji.
Piękny, nieskazitelny życiorys patrioty! Autor biogramu Słotwińskiego w Polskim Słowniku Biograficznym, historyk Stefan Kieniewicz, wspominał, że napisał Słotwiński dwa dzieła o relacjach pan – chłop pańszczyźniany. Jedno – Katechizm poddanych galicyjskich o prawach i powinnościach ich względem rządu, dworu i samych siebie (1832) – Kieniewicz charakteryzuje tak:
Stojąc na gruncie obowiązującego ustawodawstwa józefińskiego, określał S.[łotwiński] granice chłopskich obowiązków i uprawnień; ostrzegał chłopów przed skłonnościami do nielegalnego oporu, ale też ukazywał im drogi legalnej obrony przed nadużyciami dziedziców i urzędników[13].
Przyjrzyjmy się więc temu dziełu[14]. Adresowany do ludu Katechizm ułożony jest w postaci pytań i odpowiedzi, a napisany prostym, jasnym językiem. Każdy rozdział rozpoczyna się cytatem biblijnym, najczęściej o cnocie posłuszeństwa. Pańszczyzna – wykłada Słotwiński – jest czymś naturalnym i koniecznym. „Poddanym jest każdy posiadacz ziemi, na której ciąży pańszczyzna, stałe czynsze, daniny, lub inne powinności dla dworu lub dziedzica włości” – pisze w odpowiedzi na pierwsze pytanie, chociaż poddaństwa osobistego w Galicji już wówczas nie było od dekad[15]. Skąd się wzięły chłopskie powinności? Istniały zawsze, są stare jak świat – odpowiada.
Powinności te powstały na mocy dobrowolnej ugody między Panem ziemi i przychodniem, który chcąc osiąść na kawałku ziemi, prosił o niego właściciela, i przyjmował obowiązki za siebie i potomków swoich, jak się to nawet za naszych czasów dzieje[16].
Autor wykłada także, że powinności trwają od „tysiąca i więcej lat”, że znały je i znają wszystkie dawne oraz „teraźniejsze narody”, od Greków i Rzymian po Francuzów i Niemców. W waszej sytuacji, poddani, nie ma nic nadzwyczajnego.
Poddaństwo jest na całym świecie; wszędzie są włościanie, którzy część ziemi od Panów nabytą, pańszczyzną, czynszami itp. opłacają. […] Poddaństwo a niewola nie jest to samo. Poddaństwo bowiem przywiązane jest tylko do gruntu, niewola zaś do osoby i majątku […][17].
Słotwiński oczywiście wprowadzał swoich czytelników w błąd. Wiele innych społeczeństw nie tylko nie miało nigdy do czynienia z poddaństwem – w postaci znanej galicyjskim chłopom – ale także przywiązania do gruntu za jego czasów w Galicji nie było. Bardzo wątpliwe, czy pańszczyzna była rezultatem dobrowolnej umowy zawartej w dawnych czasach. Przekaz jednak wydawał się jasny: poddaństwo jest stanem naturalnym. Argument ten należał do stałego repertuaru obrońców pańszczyzny.
Nie był to jedyny raz, kiedy Słotwiński w ten sposób traktował swoich włościańskich czytelników. W innym miejscu wyjaśniał im na przykład, że patent cesarza Józefa II z 1786 roku, który ograniczał wymiar pańszczyzny w państwie austriackim do trzech dni tygodniowo, nie dotyczy wszystkich poddanych, wbrew temu, co sami mogli myśleć. Zdaniem Słotwińskiego ograniczenie to obowiązywało tylko w tych dobrach, w których „starożytne” inwentarze nie przewidywały wyższego niż trzydniowy wymiaru pańszczyzny (tylko go w ogóle nie określały: wtedy obowiązywały trzy dni pańszczyzny zgodnie z patentem).
„Wszelako niektórzy mniemają, że pańszczyzna wszędzie na trzy dni w tydzień zniżona została?” – padało w Katechizmie dociekliwe pytanie. Chłopi, którzy tak myślą, są w błędzie, tłumaczył ziemianin, podając wygodną dla siebie (i dość karkołomną) wykładnię obowiązującego prawa.
Ci, co tak myślą, ducha prawa nie rozumieją i rządowi niesprawiedliwość przypisują; albowiem by to było bardzo niesprawiedliwie, ażeby poddany mający 60 morgów pola, tak trzy dni w tydzień robił, jak też jego sąsiad, który tylko ma 15 albo 20 morgów. Niesprawiedliwie by też było większą nad trzy dni pańszczyznę dworom odbierać, a nie oddać im gruntów, które poddani stosownie do tej większej pańszczyzny posiadają. Wiedział o tym rząd dobrze i niesprawiedliwości podwójnej nie popełnił, a zatem podsuwać mu jej nie potrzeba[18].
Słotwiński także tłumaczył, jakie kary czekają chłopów odmawiających pańszczyzny, jednoznacznie wykładając, że nie mają dokąd się odwołać: „Pan wsi albo zastępca jego może poddanego zamknąć o chlebie i wodzie, w łańcuszki okuć i do roboty za karę użyć, a nawet z gruntu i domu wyzuć (zrzucić), jeżeli poprzednie mniejsze kary nie skutkowały”[19].
Co jednak miał robić poddany, kiedy kara wydała mu się niesłuszna?
O[dpowiedź]. To powinien prosić zwierzchności dworskiej o odpis (kopią) wyprowadzonego z nim badania (protokółu) i z nim udać się do urzędu cyrkułowego.
P[ytanie]. Czy przez to kara będzie wstrzymana?
O[dpowiedź]. Nie; chociaż poddany przeciwko zasądzeniu dworu do urzędu cyrkułowego skarżyć się oświadczy, kara jednak nie zważając na to spełnioną być może […][20].
Trudno o bardziej wyraźne zniechęcanie do odwoływania się. W wykładni Słotwińskiego wystarczyło, aby dwór odmówił wydania protokołu, a apelacja stawała się niemożliwa do wniesienia. Chłopi, którzy naturalnie nie byli mniej inteligentni od swoich panów, doskonale ten przekaz rozumieli.
Jeśli zaś cała wieś odmówi wykonywania pańszczyzny, czekają ją surowe kary – wywodził dalej autor Katechizmu. Zaczynały się one od „asystencji” wojskowej, czyli przymusowego zakwaterowania żołnierzy, którego kosztem obciążani byli chłopi (autor podawał stawki utrzymania), a jeżeli nadal odmawialiby pracy, czekała ich chłosta. Mieli być bici aż do skutku.
Pospolicie zjeżdża urzędnik cyrkułowy na miejsce i przy pomocy wojska, krnąbrnych poddanych surowo na ciele kijmi chłosta, dopóki ich do posłuszeństwa nie przyprowadzi. […] Nie można się oprzeć asystencji wojskowej, bo ta koniecznie posłuszeństwo poddanych wymusić powinna; a gdy poddani się gwałtem opierają, wojsko może bagnetem nacierać, albo i ostro strzelać, przyczym wielu krnąbrnych swoje nieposłuszeństwo życiem opłaca, a pozostali przy życiu, jako buntownicy do sądu kryminalnego odstawieni, i tam ciężkim więzieniem na całe życie, a nawet na śmierć skazani być mogą[21].
Jaki był z tego morał Słotwińskiego, okraszony biblijnymi cytatami o cnocie posłuszeństwa? Pańszczyznę odrabiać należy, koniec kropka. Módl się i słuchaj – mówił poddanym ziemianin: „każdy poddany najlepiej zrobi, gdy powinności swoje według inwentarza i zwyczaju sumiennie odbywa”. W przeciwnym razie może stracić gospodarstwo, zdrowie i życie – konkludował Słotwiński[22]. Opinia Kieniewicza w biogramie Słotwińskiego jest więc nieprawdziwa i zniekształca sens jego książki: Katechizm jest przede wszystkim wezwaniem do posłuszeństwa, przedstawiającym przy tym stan prawny w wątpliwy sposób. Autor przekonywał chłopów, że nie mają żadnej innej drogi niż całkowita uległość. Zniechęcał też do dochodzenia sprawiedliwości.
Opis ostatnich lat życia Słotwińskiego może również budzić wątpliwości. Zacytujmy Kieniewicza.
W majątku swym, wedle pośmiertnych świadectw sąsiadów, S. „żył tylko dla poddanych, […] wszystko swoim chłopom poświęcał”. […] Został zamordowany 21 lutego 1846 r. we dworze w Głobikowej przez „obcą czerniawę”, choć ostateczny cios zadał mu własny leśnik[23].
Warto zwrócić uwagę, że kiedy Kieniewicz pisał o pośmiertnych „świadectwach sąsiadów”, miał na myśli szlachtę. Chłopi nie byli „sąsiadami”, nie tylko w optyce samych ziemian, ale także historyka, który w ten sposób przyjmował ziemiańską perspektywę. Co chłopi myśleli o Słotwińskim? Tego nie wiadomo. Jak zauważali wówczas nawet niektórzy ziemiańscy autorzy, pan mógł sam się uważać za „dobrego dziedzica”, ale jego chłopi niekoniecznie musieli podzielać tę opinię. Nie wiadomo, czy tak nie było w przypadku Słotwińskiego. Opinia szlachecka przytoczona przez Kieniewicza została przez badacza potraktowana bezkrytycznie. Ponadto szlachetnie urodzone ofiary rabacji często były idealizowane we wspomnieniach, co wydaje się mechanizmem psychologicznie zrozumiałym, a wychwalanie „dobrego obchodzenia się” zamordowanych dziedziców z chłopami należało do typowych zabiegów retorycznych i służyło podkreśleniu przyrodzonej rzekomo chłopu niewdzięczności. Kieniewicz wziął jednak opinie „sąsiadów” za dobrą monetę.
Oczywiście w samej postaci Słotwińskiego nie należy doszukiwać się sprzeczności czy niekonsekwencji. Nie ma i nie było niekonsekwencji w byciu konserwatywnym ziemianinem, przekonanym, że naturalnym powołaniem chłopa jest praca i posłuszeństwo, oraz gorącym, szczerym polskim patriotą (a także czułym ojcem rodziny). Obrońcami pańszczyzny byli często ludzie mili, kulturalni, wykształceni, zasłużeni, nierzadko z długą historią walk o ojczyznę w biografiach, kochający mężowie i synowie. Ci sami ludzie równocześnie byli święcie przekonani, że „ich” chłopi są zobowiązani pracować na nich do śmierci. (Słotwiński w Katechizmie zwalniał z pańszczyzny gospodarzy po sześćdziesiątym roku życia. Na galicyjskiej wsi dożywało tego wieku niewielu).
Do obrońców pańszczyzny zaliczali się niemal wyłącznie ziemianie, w tym także często ci, którzy majątku ziemskiego nie odziedziczyli po przodkach, ale dorobili się w mieszczańskich zawodach bądź w służbie publicznej. Pisali głównie dla siebie i sobie podobnych, odwoływali się więc do wspólnych doświadczeń życiowych i interesów. Od połowy XIX w. zdawali już sobie sprawę, że krąg opinii publicznej w modernizującym się powoli kraju stopniowo się rozszerza, ale nie przeszkadzało im to uważać się za jedyną siłę liczącą się w polskim społeczeństwie. Jeszcze w 1851 roku Tomasz Potocki (1809–1861), zamożny arystokrata, wpływowa postać w Towarzystwie Rolniczym, najważniejszej reprezentacji interesów ziemiaństwa, o której będziemy mówić jeszcze wielokrotnie, pisał, że polska debata publiczna w naturalny sposób ogranicza się głównie do ziemiańskiego kręgu, gdyż „chłop nasz po większej części czytać nie umie”, a jeśli umie, to czytuje głównie książeczki do nabożeństwa i kalendarze gospodarskie. Z niepokojem i troską jednak odnotowywał zmianę klimatu duchowego.
Otóż w naszym kraju całe oświecenie po większej części skoncentrowane jest w klasie obywateli. Oprócz małej ilości literatów, oprócz kilku urzędników i profesorów, jedynie właściciele ziemi pisma nasze czytać będą; a więc te pisma, jeśli jaki wpływ wywrzeć mogą, to właśnie na tych, co posiadają ziemię, nie zaś na tych, w którychby mogły obudzić chęć posiadania, chęć poprawy bytu. Chęć ta, przecie od dawna już zaszczepiona w ludzie naszym, coraz bardziej się rozszerza, w coraz groźniejszej występuje postaci. Duch ten jest jakby w powietrzu, jak cholera lub dżuma, do najuboższych, do najciemniejszych zakątków się wciska[24].
Sam Potocki opowiadał się za uwłaszczeniem, ale tylko w teorii, zastrzegając równocześnie, że reforma jest co prawda „konieczna”, ale nie powinna być ani szybka, ani „radykalna”, dająca chłopu taką wolność, jaką mają ludzie Zachodu, gdyż polski chłop rzekomo „lęka się” usunąć spod władzy dziedzica[25]. W praktyce więc Potocki postulował, jak wielu innych obrońców pańszczyzny, możliwie jak najdłuższe utrzymanie istniejących stosunków. Była to inna z typowych strategii retorycznych, stosowana także przez obrońców niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych czy plantatorów w karaibskich posiadłościach Anglii i Francji.
Wyrażenie „obrońcy pańszczyzny” użyte w tytule niniejszej książki trzeba rozumieć w sposób szeroki. Obejmuje ono nie tylko autorów otwarcie i wprost opowiadających się za utrzymaniem pańszczyzny – licznych w XVIII wieku i na początku wieku XIX, ale których po rabacji galicyjskiej 1846 roku już właściwie nie ma – lecz także tych, którzy w późniejszym okresie, aż do ostatecznego zniesienia pańszczyzny w Królestwie Polskim w 1864 roku, snuli projekty polityczne zmierzające do utrzymania chłopów w jak najgłębszej zależności od dziedzica i zapewnienia sobie niepłatnej lub bardzo taniej chłopskiej pracy na lata, a czasami na dekady. Często zresztą były to te same osoby, które po prostu zdały sobie sprawę, że obrona pańszczyzny jest już niemożliwa w nowych warunkach społecznych. Przesuwali się więc na nowe pozycje, nie rezygnując ze swojego światopoglądu. Retoryka, którą uzasadniano chłopską podległość, pozostawała przy tym stała i operowała tym samym arsenałem argumentów.
Nie będziemy się przy tym skupiać na drobiazgowym omawianiu poglądów poszczególnych autorów. Celem tej książki jest synteza konserwatywnej argumentacji, czyli rekonstrukcja spójnego zestawu poglądów, wyobrażeń na temat świata i relacji społecznych, a także przekonań ekonomicznych i politycznych. Mówimy więc nie o poszczególnych publicystach, ale o portrecie umysłowym całej formacji. Oczywiście poszczególni autorzy różnili się w pewnym zakresie poglądami i te różnice zostaną w książce zaznaczone. W praktyce jednak zestaw argumentów wykorzystywanych w debacie był skończony, a pojawiały się one w pismach obrońców pańszczyzny w uderzająco spójny i przewidywalny sposób, różniąc się rozłożeniem akcentów i sprawnością pisarskiego wdrożenia. Podobieństwa są znacznie istotniejsze niż różnice. Podobną metodę – rekonstrukcji typu idealnego reakcyjnej argumentacji – zastosował w swojej Retoryce reakcji Albert O. Hirschman, którego klasyczne dzieło dostarczyło autorowi tej książki inspiracji[26]. Jej porządek, podobnie jak książki Hirschmana, wyznacza więc logika argumentacji i porządek idei – tych samych, chociaż rozproszonych w pismach różnych autorów.
Zasadnicza część polskiej debaty o poddaństwie i pańszczyźnie toczyła się w latach 1768–1864. Tyle bowiem, niemal stulecie, trwał proces uzyskiwania przez chłopów wolności na ziemiach Rzeczypospolitej i państw, które ją zastąpiły po rozbiorach. Punktem wyjścia do dyskusji było wpisanie do zbioru praw kardynalnych kar za zabójstwo chłopa poddanego w 1768 roku, a zakończyło zniesienie pańszczyzny w Królestwie Polskim w 1864 roku. Debata zresztą miała znacznie dłuższe życie niż pańszczyzna: argumenty mówiące o tym, że system pracy niewolnej był pożyteczny, lekki i naturalny, a życie panów i poddanych płynęło w organicznej i rodzinnej harmonii, powracały przez kolejne dziesięciolecia – i czasami powracają nawet dzisiaj.
Bazą źródłową tej książki są przede wszystkim opublikowane teksty, głównie publicystyka prasowa, broszury i książki, ale także memoriały pisane do władz, pozostawione w rękopisie i niewydane, oraz prywatne listy. Pochodzą one z terenów wszystkich trzech zaborów, chociaż najmniej napisali ich ziemianie z zaboru pruskiego, w którym władze rozwiązały „kwestię włościańską” szybko i sprawnie. Najwięcej pisano na ten temat w Galicji i w Królestwie Polskim, nieco mniej na włączonych bezpośrednio do Rosji dawnych terenach Rzeczypospolitej. Autorzy ze wszystkich trzech zaborów czytywali się nawzajem i dzielili doświadczeniami: po 1848 roku na przykład galicyjscy ziemianie opisywali z grozą skutki zniesienia pańszczyzny w pismach adresowanych do swoich współbraci z zaboru rosyjskiego, w którym ona nadal istniała (a w jego dużej części także w połączeniu z poddaństwem).
Dyskusja toczyła się w trzech zasadniczych fazach wyznaczonych wielkimi zmianami politycznymi. Pierwsza z nich trwała mniej więcej do ostatecznego upadku Rzeczypospolitej (1795). Zdominował ją opór przeciwko próbom nawet nie tyle zniesienia, ile ograniczenia osobistego poddaństwa i nałożenia pewnych ograniczeń prawnych na wykonywaną przez poddanych pańszczyznę. Przeciwnicy reform odwoływali się wówczas chętnie do argumentów religijnych, czyli ustanowionej przez Boga hierarchii społecznej. Pisali obszernie także o potrzebie harmonii społecznej (którą ich zdaniem mogłoby zakłócić na przykład prawo odwołania się chłopa do sądu) oraz o ogromnych stratach ekonomicznych, jakie według nich miały na kraj sprowadzić zmiany.
Drugi etap dyskusji przypada na lata 1807–1846, a więc na okres pomiędzy przyznaniem wolności osobistej chłopom w Księstwie Warszawskim w nadanej przez Napoleona w konstytucji z 1807 roku i buntem chłopskim w Galicji. Obrońcy pańszczyzny twierdzili wówczas, że właściwie wszystkie potrzebne reformy zostały już dokonane (dodając zazwyczaj, że słusznie się stało), chłopi mają wolność, ale jeśli chcą posiadać ziemię, to powinni ją kupić za własne pieniądze. Argument religijny właściwie znikł. Jego miejsce zajęły podstawowe idee liberalne – świętego prawa własności, wolnej umowy, wolności gospodarczej. Używano ich w obronie nieliberalnego porządku społecznego, czyli pracy pańszczyźnianej. Adaptowały się z łatwością. W tej optyce chłop po prostu zawarł z dziedzicem „wolną umowę”, w której zobowiązał się do odrabiania pańszczyzny w zamian za użytkowanie pańskiej ziemi. Argumenty przeciw reformom miały najczęściej charakter ekonomiczny: kraj „upadnie”, jeśli chłopi dostaną ziemię, a patriarchalne więzy pomiędzy dworem i wsią zostaną zerwane.
Na początku lat 40. XIX wieku w publicystyce ziemiańskiej pojawia się narastające przekonanie o nieefektywności pracy pańszczyźnianej i konieczności uwłaszczenia, pod warunkiem jednak, że majątki i „intraty” ziemiańskie zostaną nienaruszone. Prawdziwy przełom w debacie przynosi jednak rabacja galicyjska w 1846 roku, w której chłopi zniszczyli kilkaset dworów i zabili około 2 tysięcy osób, w tym mniej więcej jedną czwartą męskiej populacji szlachty w dwóch obwodach objętych zamieszkami.
Szoku, który to wydarzenie wywołało w ziemiańskiej opinii wszystkich trzech zaborów, nie sposób przecenić. Obawy przed masakrą i „ojcobójstwem”, jak nazwał ją jeden z publicystów, powracają od tego czasu w niezliczonych pismach. Kiedy „otrzymałem szczegóły o rzezi – wspominał w spisywanych pod koniec życia pamiętnikach Paweł Popiel (1807–1892), redaktor krakowskiego „Czasu” i znany publicysta konserwatywny – wrażenie było tak silne, że poczułem naruszenie serca, które długo trwało, a brałem je za anewryzm, do tego stopnia, że długiego nie wróżyłem sobie życia”[27]. „Wierzę bardzo temu, co mówisz, że dla wielu obywateli trzeba było mordów galicyjskich, aby im otworzyć oczy, że koniecznem jest wprowadzenie nowego porządku w stosunki włościańskie; że raz już trzeba, aby bardziej bratnie i chrześcijańskie były” – pisał wkrótce po rabacji w prywatnym liście do publicysty i ziemianina Andrzeja Koźmiana (1804–1864) były minister wojny w rządzie powstańczym Królestwa Polskiego w 1831 roku i literat, generał Franciszek Morawski (1783–1861)[28].
Morawski miał rację: od czasu rabacji konserwatywna publicystyka w dużej części pogodziła się z koniecznością uwłaszczenia. Jej postulaty zmierzały jednak w stronę zachowania jak największej części dawnego porządku, chociaż pod inną nazwą i w nowych ramach prawnych. Niektórzy autorzy postulowali więc na przykład rozłożenie uwłaszczenia na etapy, nawet na wiele dziesięcioleci; inni odebranie chłopom gruntów dziedziców i zamianę ich w robotników rolnych, pozostawiając im jedynie na własność chałupy; jeszcze inni spłacanie pańszczyzny przez dekady (przewidywał to projekt Towarzystwa Rolniczego w 1861 roku), a w okresie „przejściowym”, zazwyczaj wieloletnim, utrzymanie najmu przymusowego, czyli przymusu pracy chłopskiej po stawkach naturalnie niższych od rynkowych.
Obrońcy pańszczyzny w kolejnych etapach debaty używali w większości tych samych argumentów, poddając je tylko kosmetycznym przeróbkom. Szczególnie chętnie przez cały czas odwoływali się do wizji patriarchalnej, ich zdaniem, relacji pomiędzy panem i chłopem, poglądu o nienaruszalności (pańskiej) własności czy do przekonania, że każda progresywna zmiana wywoła całkowitą katastrofę gospodarczą. Równocześnie jednak ci sami autorzy wykazywali ogromne umiejętności adaptacji. Właściwie natychmiast godzili się z tymi zmianami społecznymi, które już się dokonały. Mieli świadomość, że są nieodwracalne. Właściwie nie sposób znaleźć po 1807 roku nikogo, kto postulowałby przywrócenie poddaństwa osobistego tam, gdzie zostało zniesione. Konserwatyści sprawnie przesuwali się na nowe pozycje polityczne, chroniąc to, co wydawało im się jeszcze możliwe do obrony. Szybko też adaptowali do swoich celów nowe idee przyniesione z Zachodu, nie tylko liberalne, ale także radykalne. Już od lat 40. XIX wieku w ich pismach pojawiają się ostrzeżenia przed „socjalizmem” i „komunizmem”, do którego miałoby prowadzić niechybnie każde, nawet drobne naruszenie istniejącego porządku pańszczyźnianego.
Żeby argumenty obrońców pańszczyzny mogły pełniej wybrzmieć, pierwszy rozdział tej książki zostanie poświęcony historycznemu kontekstowi, czyli dziejom politycznego oporu przeciwko kolejnym „reformom włościańskim”. Wydaje się to niezbędne nie tylko dlatego, żeby dać czytelnikowi i czytelniczce strukturę porządkującą chronologicznie opowieść, ale żeby pokazać, jak silny i skuteczny był przez dekady opór przeciwko każdej kolejnej zmianie reguł życia społecznego na korzyść chłopów. Jest to zatem historia szlacheckiego sprzeciwu wobec emancypacji: historia blokowanych reform, zachowawczych projektów i politycznych prób obrony własnej pozycji oraz interesu grupowego.
Następne rozdziały opisują zasadnicze argumenty używane w debacie. Drugi poświęcony został sporowi o to, czy poddaństwo i pańszczyznę w ogóle można było nazywać niewolnictwem i do niego porównywać. Konserwatyści naturalnie twierdzili, że nie można, ale nie byli w tej kwestii konsekwentni, często bowiem sami (jak zobaczymy) ją do niewolnictwa porównywali. Niekiedy zdarzały się także porównania do niewolnictwa „negrów” z USA – w pismach, podkreślmy, autorów o konserwatywnych poglądach. Rozdział trzeci mówi o wizerunku chłopa w pismach ziemiańskich. Z jednej strony chłopi byli w nich porównywani do bydląt (dosłownie) i inwentarza (dosłownie), z drugiej traktowani jak dzieci i niepełnoletni, a więc bezradni bez opieki pańskiej, z trzeciej przedstawiani jako „dobrzy dzicy”, prości, biedni, ale szczęśliwi. W tym punkcie obraz poddanego ulegał rozdwojeniu: ten sam pokorny i zadowolony z losu włościanin nagle okazywał się zdemoralizowany, pogrążony w pijaństwie, skłonny do kradzieży i leniwy – a więc wymagający stałego nadzoru i niezasługujący na samodzielne bytowanie. To wyobrażenie „naszego chłopka” funkcjonalnie służyło uzasadnieniu chłopskiej podległości i stanowiło podstawę całej dalszej argumentacji.
Za dramatyczny stan chłopstwa, jego nędzę i „ciemnotę” obwiniano wszystkich, tylko nie samych ziemian, a więc kolejno Żydów, którzy mieli chłopów „rozpijać” i nieuczciwych oficjalistów dworskich. Obwiniano o to także zaborców nakładających podatki, co z kolei po prostu zmuszało ziemian do wyzyskiwania chłopów – była więc to wina obcych (rozdział 4.). Lekarstwem na te bolączki według konserwatystów było ocalenie lub odnowienie ojcowskiej relacji łączącej, ich zdaniem, dziedzica z poddanym (dziedziczka niekiedy występowała tu jako figura matki opiekunki). Pan miał „zawsze” wspierać chłopa, ratować go od głodu, karać sprawiedliwie. Dlatego, wywodzili konserwatyści, chłopi sami nie chcieli naprawdę wolności i własności. Zwyczajnie było im lepiej w stanie podległości. Tym bardziej że pańszczyzna była lekka, jak przekonywali publicyści konserwatywni, a dola właściciela – odpowiadającego za wszystko, od podatków po prace rolne – ciężka (rozdział 5.).
Dla rodzimych obrońców pańszczyzny fundamentalne znaczenie miała też relacja pomiędzy ziemiami polskimi a cywilizacyjnym centrum, czyli Zachodem, zwłaszcza Francją i Anglią. Zapełnili tysiące stron, protestując przeciwko rzekomo zniekształconemu obrazowi Polski na Zachodzie. Wylewali na przykład pretensje o to, że w 1683 roku pod Wiedniem Polska broniła Zachodu, a ten sam niewdzięczny Zachód w XIX wieku krytykuje Polaków za utrzymywanie niewolnictwa chłopów. Chętnie też opisywali ponury los proletariatu zachodniego, dowodząc, że polskim chłopom pańszczyźnianym naprawdę żyje się lepiej niż ubogim pracującym w fabrykach Francji czy Anglii (o relacji pomiędzy Polską i Zachodem w oczach obrońców pańszczyzny traktuje rozdział 6.).
Równie gorące słowa potępienia publicyści ziemiańscy mieli dla rodzimych demokratów i radykalnych działaczy niepodległościowych. Uważali ich za ludzi nierozumiejących realiów wsi, zakażonych zachodnimi ideami doktrynerów, „kawiarnianych filozofów” nieznających prawdziwego życia, ewentualnie złowieszczych wywrotowców i wrogów religii, własności oraz porządku społecznego, działających ręka w rękę z zaborcami oraz w obcym interesie. Potępiali też niekiedy, co może się wydać zabawne, rządy uważane zwykle za arcyreakcyjne, czyli rosyjski i austriacki, a w dodatku potępiali je za rzekomy „komunizm”. Miał on polegać na ograniczaniu władzy polskiego pana nad chłopem przez Petersburg i Wiedeń. Ci sami autorzy wyrażali równocześnie gorące przekonanie, że radykalne idee płynące z Zachodu nie przyjmą się na polskim bogobojnym i rolniczym gruncie oraz że przywiązanie Polaków do tradycji i religii wyssane z mlekiem matki uchroni ich przed szkodliwym miazmatami (rozdział 7.).
Drugi ważny argument konserwatywny odwoływał się do wizji utraconego złotego wieku i idealnej hierarchii społecznej. Pisano więc, że nawet Rzymianie mieli niewolników, a zatem jest to naturalny porządek rzeczy, że wszystkie wielkie dzieła ludzkości możliwe były tylko dzięki pracy niewolnej, a ponadto żaden inny system gospodarczy w Polsce, kraju rolniczym i z niewielkim obiegiem pieniężnym, nie pasuje. Czas na myślenie o zniesieniu pańszczyzny jest „nie teraz” i nadejdzie kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości (rozdział 8.).
Trzeci zasadniczy argument mówił o prawie własności, rzecz jasna szlacheckim. W ogóle zresztą, jak już wspomnieliśmy, obrońcy pańszczyzny bardzo chętnie odwoływali się do całego zestawu liberalnych idei: święte prawo własności okazywało się przy tym święte tylko wówczas, kiedy chodziło o ich majątki (a nie o chłopskie chałupy). Postulowali więc, że jeśli chłopi chcą mieć ziemię, to niech ją kupią sami, a nie dostaną „darmo” od dziedzica, ponieważ nie ceni się tego, co się dostaje za darmo, a od uwłaszczenia prosta droga prowadzi do komunizmu (rozdział 9.). Opisywali też obszernie katastrofę gospodarczą, do której ich zdaniem doszło w Prusach po uwłaszczeniu (1811–1823) oraz w Galicji po rabacji i uwłaszczeniu (1848). Wyliczali wartość należnych szlachcie odszkodowań za zniesienie pańszczyzny, które zawsze okazywały się według nich dużo za niskie w stosunku do wartości utraconego w ramach pańszczyzny „kapitału” pracy ludzkiej. Także w tym miejscu argumentacja odwołująca się do retoryki liberalnej doskonale dostosowywała się do realiów systemu opartego na pracy przymusowej. Kalkulowano więc, ile warta jest praca pańszczyźniana, i traktowano ją jako „kapitał” o wartości miliardów złotych reńskich czy rubli, oddany chłopom w trakcie uwłaszczenia (rozdział 10.).
Oczywiście naruszenie świętego prawa własności i naturalnej hierarchii społecznej musiało mieć dramatyczne konsekwencje dla całej wspólnoty. Szeroko więc wywodzono, że zniesienie pańszczyzny doprowadzi ziemie polskie do upadku gospodarczego, że chłopi umrą z głodu bez pańskiej opieki i nadzoru, a ponadto jeśli będą mogli swobodnie wytaczać sprawy sądowe dziedzicom, kraj pogrąży się w demoralizacji, pieniactwie i dotknie go destrukcyjny paraliż.
Co więc zrobić? Konkretnych propozycji było wiele: zalecano „dobrowolne umowy” pomiędzy chłopem i dziedzicem, ignorując fakt, że chłop był od dziedzica całkowicie zależny, ewentualnie spłacanie pańszczyzny przez dekady – z możliwością odrabiania tej spłaty pracą – co sprowadzało się do utrzymania pańszczyzny, tylko inaczej nazwanej (rozdział 11.). Równocześnie wiele uwagi ziemiańscy autorzy poświęcali wiejskiej oświacie, która miała wychować chłopów w duchu posłuszeństwa, poszanowania własności (pisano głównie o pańskiej), szacunku dla osoby dziedzica, a także uodpornić ich na wywrotowe idee dotyczące własności ziemi. W pierwszych dekadach punktem spornym pozostawało to, czy wypada „kmiotka” uczyć czytać, czy jednak nie jest na to za wcześnie, wówczas bowiem mógłby dostrzec w całości swoje opłakane położenie i nędzę, w której żyje. Nie wszyscy autorzy uważali, że warto podjąć takie ryzyko oświecania poddanych (rozdział 12.).
Oto jest, w bardzo dużym przybliżeniu, struktura argumentów obrońców pańszczyzny. Pisali oni także teksty adresowane do chłopów, w których próbowali im przekazywać swoje idee (zostaną one omówione także w rozdziale 12.; znajdą się w nim więc zarówno pomysły na oświatę dla chłopów, jak i praktyczne przykłady tego, jak ją sobie wyobrażano).
Obrońcy pańszczyzny przede wszystkim chcieli uczyć chłopów pokory i posłuszeństwa. Przekonywali, że ich ciężkie życie, w odróżnieniu od życia panów, jest częścią boskiego planu i należy znosić swój los z radością, nie słuchając podżegaczy mamiących włościan wizją lepszego życia po zniesieniu pańszczyzny. Literatura ta przyjmowała najczęściej formę przykazań lub przypowieści, w których na przykład stary chłop poucza młodego, co jest ważne w życiu, czyli posłuszeństwo i szacunek dla dziedzica.
Jak się okaże, duża część argumentów obrońców pańszczyzny była niemal dokładną kalką argumentów obrońców niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych (są one zestawione w rozdziale 13.). Amerykańscy obrońcy niewolnictwa odwoływali się do wizji patriarchalnej relacji pana i niewolnika, jego obraz był podobny do wizerunku chłopa w pismach ziemiańskich, podobni też grozili wielką katastrofą ekonomiczną, która miała nadejść, kiedy niewolnicy zyskają wolność. Chętnie także powoływali się na święte prawo własności i proponowali, aby niewolnicy spłacali swoją wolność przez dekady cięższej, a więc podwójnej pracy. Jeden z takich artykułów przedrukowały nawet polskie „Roczniki Gospodarstwa Krajowego” w 1848 roku[29].
Mimo ogólnego podobieństwa istniały jednak ważne różnice pomiędzy polską dyskusją o pańszczyźnie i zachodnią (od początku XIX wieku głównie amerykańską) dyskusją o niewolnictwie. Po pierwsze, w krajach anglosaskich autorzy po obu stronach sporu odwoływali się chętnie do argumentów religijnych, zarówno uzasadniających niewolę, jak i jej zniesienie. W polskiej debacie, co może się wydawać zaskakujące, argument religijny miał charakter marginalny i jeśli się pojawiał, to głównie w pierwszym jej okresie – przed upadkiem Rzeczypospolitej. Po drugie, o ile polscy konserwatyści pogodzili się z koniecznością zniesienia pańszczyzny po 1846 roku i walczyli już tylko o zachowanie jak największej części ziemiańskiej własności i władzy, w USA doszło do przeciwnego zwrotu. Tam przełomowym momentem było krwawo stłumione niewolnicze powstanie Nata Turnera w Wirginii w sierpniu 1831 roku, znacznie krótsze i mniej okrutne od rabacji (od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu ofiar). Od tego czasu w grupie intelektualistów z Południa, piszących traktaty w obronie instytucji niewolnictwa, nastąpiła radykalizacja i usztywnienie stanowiska: zaczęli twierdzić, że jest ono „pozytywnym dobrem” (ang. positive good) dla niewolników, i wychwalać je jako jeden z najlepszych społecznych wynalazków ludzkości. Tak daleko rodzimi obrońcy pańszczyzny nigdy się nie posunęli.
Trzecia i zasadnicza różnica polegała na zupełnie innej relacji polskich autorów oraz Brytyjczyków czy Francuzów (w mniejszym stopniu Amerykanów z Południa) z cywilizacyjnym centrum w Londynie i Paryżu, o czym już wspominaliśmy. Debata abolicjonistyczna, która toczyła się na Zachodzie czy na Północy USA, dotyczyła regionów peryferyjnych. Anglicy z Londynu czy Francuzi z Paryża mogli zarabiać krocie na niewolniczych plantacjach, jednak były one daleko: centrum debatowało tu o peryferiach, może ważnych i przynoszących istotne zyski, ale odległych. Tymczasem dla amerykańskich plantatorów czy polskich ziemian stawką było przetrwanie ich samych jako grupy, własny status i dochody. Dla nich gra toczyła się więc o wszystko. I jedni, i drudzy czuli się przy tym prowincjuszami zapatrzonymi w Paryż i Londyn. Uważali też, że są w wielkich stolicach cywilizacji szkalowani, oczerniani i przedstawiani niesprawiedliwie jako krwiopijcy, okrutnicy i wyzyskiwacze. Tę opinię ostentacyjnie odrzucali, ale mimo to nie mogli się od niej uwolnić. Uwierała ich ona nieustannie i pisali o niej z obsesyjną częstotliwością, zwykle poświęcając jej więcej uwagi niż realnym ekonomicznym problemom abolicji albo uwłaszczenia.
Zabiegi retoryczne stosowane przez rodzimych obrońców pańszczyzny wobec chłopów pozostają, dodajmy, pod wieloma względami strukturalnie uderzająco podobne do klasycznej retoryki rasizmu. Składa się więc na nie infantylizacja, czyli przedstawienie chłopa/niewolnika jako osoby niedojrzałej i niezdolnej do przeżycia bez opieki pana; opisywanie go jako osoby prymitywnej i żyjącej według prawideł „natury”; pokazanie go równocześnie jako osoby skłonnej do popełniania przestępstw i łamania norm (a więc wymagającej silnej kontroli); wreszcie jako osoby owładniętej prymitywnymi, zwierzęcymi instynktami[30]. Można tu się doszukać tylko jednej istotnej różnicy: amerykańscy plantatorzy przedstawiali afrykańskich niewolników jako osoby owładnięte niekontrolowanym popędem seksualnym i w ogóle poświęcali seksualności dużo miejsca w swoich pismach. W tekstach polskich obrońców pańszczyzny co prawda przypisuje się niekiedy chłopom skłonność do „rozpusty”, ale rzadko, ma ona trzeciorzędne znaczenie i właściwie nigdy nie jest dokładniej przedstawiana. Pisze się za to obszernie o rzekomej skłonności „naszego chłopka” do pijaństwa, które z kolei pojawia się zdecydowanie rzadziej w publikacjach Anglosasów.
Chociaż debata o pańszczyźnie skończyła się wraz z jej zniesieniem, argumenty, których wówczas używała strona broniąca włościańskiej podległości, powracały i powracają do dzisiaj w pismach poświęconych „kwestii chłopskiej”. Jeszcze podczas debaty o reformie rolnej w Sejmie w 1921 roku poseł Narodowej Demokracji i profesor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego Witold Staniszkis argumentował, że chłopi nie powinni dostać ziemi należącej do ziemian, ponieważ, nie mając fachowego wykształcenia rolniczego, nie potrafią na niej gospodarować i w związku z tym będzie ona leżała odłogiem[31]. Był to jeden z klasycznych ekonomicznych argumentów obrońców pańszczyzny, zaadaptowany do nowych realiów. Systematycznie także w popularnej literaturze dla chłopów zniekształcano przeszłość, argumentując chociażby, że polska szlachta „zawsze chciała znieść pańszczyznę”, tylko zaborcy jej na to nie pozwalali, albo zakłamując treść uchwalanych przez nią aktów prawnych. Kilka przykładów takiego wybielania przeszłości, które zasługuje na osobne opracowanie, zostanie omówionych w zakończeniu książki.
Główną inspiracją dla książki było klasyczne już dzieło Alberta O. Hirschmana o retoryce reakcji[32]. Sprowadził on reakcyjny sprzeciw wobec idei postępu do trzech głównych tez: przeciwskuteczności (ang. perversity thesis), bezskuteczności (ang. futlity thesis) i wewnętrznych sprzecznościach (ang. jeopardy thesis). Według tezy o przeciwskuteczności wszystkie celowe wysiłki, które mają polepszyć jakąś część społecznego, politycznego czy ekonomicznego ładu, spowodują tylko pogłębienie problemów, które miały rozwiązać. Teza o bezskuteczności utrzymywała, że wszystkie próby zmiany społecznej po prostu zawiodą. Wreszcie teza o wewnętrznych sprzecznościach głosi, że każda próba reformy społecznej pociągnie zbyt wysokie koszty, a w dodatku będzie zagrażać innym wartościom, które należy chronić[33]. Jednym z najwcześniejszych przykładów zastosowania tych argumentów w debacie publicznej była, według Hirschmana, debata nad Poor Laws, wczesnym ustawodawstwem socjalnym, w Anglii na przełomie XVIII i XIX wieku. Ich wpływowi krytycy, wśród których znalazła się czołówka konserwatywnych myślicieli epoki, przekonywali, że pomoc dla biednych – biorąc pod uwagę ich wrodzoną skłonność do lenistwa – tylko rozmnoży biedaków, przyniesie demoralizację i wysokie wydatki, które trzeba będzie sfinansować z podatków płaconych przez porządnych, ciężko pracujących obywateli. Hirschman przytacza typową wypowiedź na ten temat konserwatywnego eseisty z początków XIX wieku.
Poor Laws zostały wymyślone, aby zapobiegać żebraninie; sprawiły, że stała się ona legalną profesją. Zostały ustanowione w duchu szlachetnego i subtelnego wsparcia, które zawierało całą teorię cnoty; wyprodukowały wszystkie konsekwencje grzechu. […] Poor Laws, stworzone, aby ulżyć cierpieniu, stały się arcystwórcą cierpienia[34].
Wszystkie trzy klasyczne argumenty wyróżnione przez Hirschmana można odnaleźć bez trudu w polskich pismach obrońców pańszczyzny. Będą też wielokrotnie powracać na kartach tej książki, w różnych wariantach i kontekstach. Rodzimi autorzy także twierdzili, że reformy pomyślane po to, aby pomóc chłopom, pogłębią tylko ich nędzę i demoralizację, że w efekcie będą daremne, a ponadto zaszkodzą tylko porządkowi, kwitnącym rzekomo patriarchalnym relacjom pomiędzy chłopem i dziedzicem czy wreszcie doprowadzą ziemie polskie do ostatecznego upadku politycznego i ekonomicznego.
Hirschman pisał jednak o dyskusji prowadzonej w światowym centrum ówczesnego życia intelektualnego, pomiędzy Paryżem i Londynem, o problemach tego centrum. Dla polskiej debaty o pańszczyźnie, podobnie jak dla debaty o zniesieniu niewolnictwa, kluczowa była relacja pomiędzy centrum i peryferiami. Dla polskich autorów zasadnicze znaczenie miała europejska opinia publiczna, która oznaczała przede wszystkim francuskich i angielskich, a rzadziej niemieckich dziennikarzy, podróżników czy publicystów oraz grono ich czytelników i czytelniczek. Bardzo wyraźnie dostrzegali różnicę pomiędzy Polską i Zachodem. Mieli też z nim złożoną, ambiwalentną relację, która rzutowała na ich pisma, nie tylko w „sprawie włościańskiej”, ale ta akurat nas tu interesuje[35]. Podziwiali bogactwo Zachodu i jego potęgę, sami też wiele razy tam jeździli, sprowadzali stamtąd maszyny rolnicze czy różne towary luksusowe. Przejmowali się niesłychanie każdym krytycznym głosem we francuskiej gazecie. Z drugiej strony uważali często ów „Zachód” za zdemoralizowany, ateistyczny, merkantylny, cyniczny, zimny i zepsuty, pisząc, że relacje międzyludzkie (w tym relacje pomiędzy rodzicami i dziećmi) są tam zazwyczaj oparte na pieniądzu, zupełnie inaczej niż „u nas”, w ciepłym, słowiańskim kraju, w którym może żyje się biednie, ale pobożnie, a ludzie są wzajemnie życzliwi.
Anonimowy autor obszernej, liczącej ponad dwieście stron książki Listy z zagranicy z powodu kwestii chłopskiej, wydanej w Paryżu w 1858 roku, a więc w momencie szczytowego natężenia ostatniej fazy debaty o zniesieniu pańszczyzny, zestawił nawet różnice pomiędzy „Rusią” (czyli Ukrainą, dawnymi terenami Rzeczypospolitej) i „Zachodem” w długiej, ciągnącej się przez szesnaście stron tabeli, w której komentował wszystko, od strojów i technik budowy domów po relacje rodzinne. Pisał na przykład, że na Zachodzie „odzież ludu pozornie lepsza, od zimna niedostateczna, nagradza się podobno pościelą i łóżkiem”, podczas gdy u nas, na Słowiańszczyźnie, „odzież ludu chociaż gruba, dostatnia jest i zabezpieczająca od zimna”. „Stąd obojętność na wygody domowe” – komentował dalej prymitywne wyposażenie chałup chłopskich na Ukrainie[36]. Zachód był podziwiany, ale zimny – cały był zimny, nawet mieszkania były w nim zimne – podczas gdy „u nas” było biednie, ale rodzinnie, ciepło i swojsko. Co prawda w „naszych” ciasnych chałupach „komin jest zbytkiem”, ludzie żyją w prymitywnych warunkach, ale nie marzną[37].
Wewnętrzna logika życia i relacji międzyludzkich na Słowiańszczyźnie, w tym na ziemiach polskich, jest więc zdaniem konserwatystów po prostu inna niż logika Zachodu. Pisano o tym wielokrotnie, zarówno porównując gospodarkę, jak i relacje społeczne czy rodzinne, i traktowano to jako koronny argument za tym, że wprawdzie tam nie ma pańszczyzny, ale „u nas” nie można się bez niej obejść (identycznego argumentu używali obrońcy niewolnictwa w USA). To tylko jeden z przykładów pokazujących, że struktura konserwatywnego argumentu opisana przez Hirschmana jedynie w części przystaje do dyskusji toczonej na peryferiach, postrzegających siebie bez przerwy w odniesieniu do centrum, podczas gdy centrum przyglądało się głównie sobie samemu[38].
Drugą inspiracją dla tej książki była znakomita praca dwóch francuskich badaczy, historyczki niewolnictwa Caroline Oudin-Bastide oraz socjologa Philippe’a Steinera, poświęcona roli kalkulacji ekonomicznej we francuskiej debacie abolicjonistów z obrońcami niewolnictwa[39]. Tamtejszy spór wokół niewolnictwa zaczął się nieco wcześniej od polskiej debaty o poddaństwie i pańszczyźnie – wraz z publikacją rozprawy O duchu praw Monteskiusza w 1748 roku i rozpowszechnieniem się oświeceniowego przekonania o przyrodzonych i niezbywalnych prawach każdej jednostki ludzkiej. Francuzom, podobnie jak Polakom, całkowite zniesienie systemu pracy niewolniczej (tyle że istniała ona w koloniach, a nie w metropolii) zajęło niemal stulecie. Po nieudanej próbie w okresie rewolucji i wprowadzaniu różnych ograniczeń w handlu niewolnikami oraz władzy nad nimi, które nie są tematem tej książki, niewolnictwo w koloniach zostało ostatecznie zniesione w 1848 roku. Oudin-Bastide i Steiner przyglądają się jednak ważnemu, a dotąd rzadko opisywanemu wymiarowi debaty abolicjonistycznej: argumentom ekonomicznym. Pojawiły się one w niej w 1771 roku, wraz z dwoma artykułami opublikowanymi w „Éphémérides du citoyen”, głównym piśmie fizjokratów, przez znanego ekonomistę Pierre’a Samuela du Ponta (1739–1817, później sekretarza Stanisława Augusta i członka Komisji Edukacji Narodowej, a więc mającego istotne związki z Polską)[40].
Argumentami ekonomicznymi posługiwały się obie strony debaty. Abolicjoniści twierdzili, że niewolnictwo jest nieefektywne, ponieważ nie motywuje do pracy, utrwalając nędzę i zacofanie kolonii. Zwolennicy jego utrzymania starali się wykazać, że bez pracy niewolniczej cały system gospodarczy się załamie, nie sposób bowiem produkować cukru czy kawy na plantacjach za pomocą pracy najemnej, zbyt drogiej i trudnej do uzyskania na miejscu. Przy okazji bardzo starannie liczono zarówno wartość pracy niewolniczej, jak i na przykład amortyzację kapitału zainwestowanego w niewolników –analogicznie do tego, jak kapitaliści liczyli amortyzację kapitału zainwestowanego w maszyny czy inne trwałe środki produkcji. Bardzo podobne kalkulacje, chociaż zazwyczaj w bardziej prymitywny sposób, przeprowadzali obrońcy pańszczyzny w Polsce w połowie XIX stulecia, próbując obliczać wartość pracy pańszczyźnianej.
Historiografia schyłku XIX wieku i pierwszej połowy wieku XX uznała przy tym za potwierdzony fakt – zbyt pochopnie, jak się później okazało – optymistyczny argument abolicjonistów, którzy głosili, że wolna (czyli najemna) praca z konieczności musi być wydajniejsza od pracy niewolniczej. W świetle najnowszych badań nie wydaje się to wcale przesądzone[41]. Amerykanie przed wojną secesyjną bardzo sprawnie wdrażali na niewolniczych plantacjach nowoczesne sposoby zarządzania siłą roboczą, przejęte z organizacji fabrycznych, i potrafili je doskonale adaptować do swoich potrzeb. Odpowiednio zorganizowana praca niewolnicza mogła być więc wydajna, a wielka plantacja nie mniej produktywna niż małe gospodarstwa prowadzone przez wolnych farmerów. Co więcej, zarówno w koloniach karaibskich Francji i Anglii, na Południu USA, jak i na ziemiach polskich bezpośrednio po uwłaszczeniu wielkie majątki przeżywały kryzys, co zdawało się potwierdzać argumenty obrońców pracy niewolnej (ogólna produktywność rolnictwa dopiero po pewnym czasie zaczęła ponownie rosnąć).
Wszystkie te warianty argumentacji ekonomicznej, znane z debat o niewolnictwie, obecne były także w polskiej debacie o poddaństwie i pańszczyźnie i zostaną one omówione w tej książce. Polscy autorzy nie liczyli tak starannie wartości pracy pańszczyźnianej jak Francuzi czy Amerykanie pracy niewolniczej. Nie dlatego, że się nie starali. Po prostu w przypadku systemu pańszczyźnianego było to trudniejsze – na przykład dlatego, że nie kupowano pracowników na rynku za gotówkę, więc trudniej było obliczyć koszt ich pracy. Niemniej jednak dyskurs nowoczesnego kapitalizmu, w którym traktowano zasoby niewolnej chłopskiej pracy jako „kapitał” w posiadaniu dziedzica, zdominował od początku XIX wieku sposób pisania o pańszczyźnie na ziemiach polskich. Jak się okazało, zarówno na niewolniczych plantacjach na Karaibach, jak i na polskich folwarkach logika rynku mogła doskonale się pogodzić z logiką systemu pracy przymusowej. Zniesienie pańszczyzny zaś rozpatrywane było nie tylko, a nawet nie przede wszystkim w kategorii aktu o wymiarze moralnym i politycznym, lecz głównie w kategorii wielkiej zmiany ekonomicznej.
Trzecim źródłem inspiracji dla tej książki jest klasyczna praca Paula Lidsky’ego poświęcona pismom reakcji wymierzonym w Komunę Paryską[42]. Język skierowany przeciw Komunie, oceniał Lidsky, był „histeryczny i pełen przemocy”[43]. Książka zawiera analizę reakcyjnego imaginarium: rewolucja to „orgia”, zamach na rodzinę i ojczyznę, przeciwko której występują komunardzi, zamach na moralny ład i porządek. Również repertuar analogii – zwierzęcych, historycznych i mitologicznych – używanych w języku reakcji wymierzonej w komunardów ma uniwersalny charakter, a jego obecność zauważamy także w pismach polskich obrońców pańszczyzny, zwłaszcza kiedy piszą o zwolennikach reformy. „Potworni Kalibanowie, synowie demona i wiedźmy Sycorax, zawsze gotowi lizać stopy Trynkulowi za litr alkoholu” – tak atakował komunardów pisarz i publicysta Teofil Gautier (1811–1872)[44]. Polscy reakcjoniści nie wznosili się zazwyczaj na takie retoryczne wyżyny, dysponowali jednak solidnym zestawem obelg, a ich język bywał nie mniej brutalny. W obronie świętości rodziny (swojej), ojczyzny (w której sprawowali władzę) i majątków (własnych) nie mieli zahamowań. Także oni umieszczali swoich przeciwników, nie tylko zaborców, ale i polskich demokratów, poza granicą narodowej rodziny, w której, rzecz jasna, ziemiaństwo stało na szczycie.
W tej książce czytelnik i czytelniczka znajdą liczne cytaty. Jest to celowe. W przeciwnym razie wielu osobom, przyzwyczajonym do wygładzonego opisu narodowej historii, mogłoby być zwyczajnie trudno uwierzyć w to, co pisano o pańszczyźnie. Język jej obrońców był często uderzająco brutalny i nasycony pogardą, przede wszystkim wobec chłopów, ale także Żydów, mieszczan czy przeciwników politycznych wewnątrz społeczeństwa polskiego.
Nie należy tego języka – ani tych idei – zbywać też słowami „taka wówczas była wrażliwość”. Byłoby to wyjaśnienie pozorne. Właśnie o tę wrażliwość tutaj chodzi i również ona jest przedmiotem książki. Nie było w niej zresztą nic koniecznego i oczywistego dla epoki – demokraci myśleli wówczas inaczej i mieli „inną wrażliwość”. Długo pozostawali jednak w mniejszości.
[1] „Przegląd Rzeczy Polskich” 1858, s. 54–55.
[2] Tamże, s. 54.
[3] „Wiadomości Polskie”, 1.01.1859, nr 1, s. 3.
[4] Tamże.
[5] Tamże.
[6] „Wiadomości Polskie”, 30.10.1858, nr 44, s. 193.
[7] Tamże.
[8] Liczne przypadki okrucieństwa na Ukrainie opisuje np.: D. Beauvois, Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793–1914, tłum. K. Rutkowski, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2005, zob. zwł. s. 530 i n.
[9] „Przegląd Rzeczy Polskich” 1858, s. 44–45.
[10] „Wiadomości Polskie”, 11.06.1859, nr 24, s. 106.
[11] Tamże.
[12] A. Etkind, Internal Colonization. Russia’s Imperial Experience, Polity, Cambridge 2011, s. 123.
[13] S. Kieniewicz, Konstanty Słotwiński, Polski Słownik Biograficzny, https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/konstanty-slotwinski (dostęp: 7.10.2022).
[14] K. Słotwiński, Katechizm poddanych galicyjskich o prawach i powinnościach ich względem rządu, dworu i samych siebie, [b.m.w.] 1832.
[15] Tamże, s. 3.
[16] Tamże, s. 4.
[17] Tamże, s. 5.
[18] Tamże, s. 72.
[19] Tamże, s. 123.
[20] Tamże, s. 123.
[21] Tamże, s. 125–126.
[22] Tamże, s. 127.
[23] S. Kieniewicz, Kazimierz Słotwiński, dz. cyt.
[24] T. Potocki, Poranki Karlsbadzkie, czyli rozbiór zarzutów, uzupełnień i uwag nad pismem o urządzeniu stosunków rolniczych w Polsce, Poznań 1858, s. 25; o autorze por. np.: J. Kita, Tomasz Potocki (1809–1861). Ewolucja postaw ziemianina polskiego, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2007.
[25] T. Potocki, Poranki Karlsbadzkie…, dz. cyt., s. 33.
[26] A.O. Hirschman, The Rhetoric of Reaction: Perversity, Futility, Jeopardy, Harvard University Press, Harvard 1991.
[27] P. Popiel, Pamiętniki Pawła Popiela, Kraków 1927, s. 100; por.: J. Kloczkowski, Wolność i porządek. Myśl polityczna Pawła Popiela, Księgarnia Akademicka, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2006.
[28] L. Siemieński, Portrety literackie, t. 2, Poznań 1868, s. 220.
[29] Co prawda opatrując go krytycznym komentarzem: zob. rozdział 13.
[30] Korzystam tu z klasycznej analizy Grady Kilomby: G. Kilomba, Plantation Memories: Episodes of Everyday Racism, Unrast, Münster 2010, s. 44.
[31] Wojtek, Kto nie chce dać ziemi chłopom, Warszawa 1921, s. 6.
[32] A.O. Hirschman, The Rhetoric…, dz. cyt.
[33] Tamże, s. 7.
[34] Cyt. za: tamże, s. 29.
[35] Na temat której istnieje już bogata literatura, zob. np.: J. Jedlicki, Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują. Studia z dziejów idei i wyobraźni XIX wieku, W.A.B., CiS, Warszawa 2002.
[36]Listy z zagranicy z powodu kwestii chłopskiej poruszonej w Cesarstwie Rosyjskim mianowicie w prowincjach dawnej Polski i w Królestwie, Paryż 1858, s. 79.
[37] Tamże, s. 79.
[38] Chociaż dostarcza metodologicznej inspiracji.
[39] C. Oudin-Bastide, P. Steiner, Calcul et Morale. Coût de l’esclavage et valeur de l’émancipation (XVIIIe–XIXe siècle), Albin Michel, Paris 2015.
[40] Por.: B. Herencia, Les Éphémérides du citoyen et les Nouvelles Éphémérides économiques 1765–1788, Centre international d’étude du XVIIIe siècle, Ferney-Voltaire 2014.
[41] Zob.: rozdział 13. tej książki, zwł. prace C. Rosenthal.
[42] P. Lidsky, Les écrivains contre La Commune, La Découverte, Paris 2010.
[43] Tamże, s. 7.
[44] Tamże, s. 157.
Rozdział 1
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Adam Leszczyński
Obrońcy pańszczyzny
Warszawa 2023
Copyright © by Adam Leszczyński, 2023
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2023
Wydanie pierwsze
Redakcja: Agata Gogołkiewicz
Korekta: Sylwia Hajduga
Opieka redakcyjna: Jaś Kapela
Projekt graficzny makiety: Marcin Hernas | tessera.org
Zdjęcie na okładce: ilustracja z magazynu „Kmiotek” nr 11, 1860 r.
ISBN 978-83-67805-06-3
Seria Historyczna [46]
Warszawa 2023
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
ul. Jasna 10, lok. 3
00-013 Warszawa
www.krytykapolityczna.pl
Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Trójmieście (Nowe Ogrody 35, Gdańsk), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3) oraz księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl), a także w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek