Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mroczny kryminał odsłaniający najciemniejszą stronę ludzkiej duszy.
Dwójka nastolatków przypadkowo natrafia w miejskim lasku na zmasakrowane zwłoki młodej kobiety. Charakter i liczba obrażeń świadczą o niepohamowanej, wręcz szaleńczej nienawiści zabójcy do swojej ofiary. Obok ciała leży pomięta kartka z rozmazanym napisem.
Śledztwo przejmuje komisarz Jan Bury, borykający się z własnymi problemami osobistymi. Niestety wszystko wskazuje na to, że ta zbrodnia to dopiero początek koszmaru, a każdy dzień zwłoki w odnalezieniu sprawcy może poskutkować kolejną bestialsko zamordowaną ofiarą.
Czy Buremu i jego zespołowi uda się zatrzymać spiralę nienawiści i dopaść okrutnego mordercę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Arystoteles
Zbliżał się powłóczystym krokiem. Szedł wolno, jakby od niechcenia. Bała się… Wzbudzał w niej ogromny strach, przerażenie. Trzęsła się, zimny pot oblewał całe jej ciało. Chciała krzyczeć, ale nie miała siły. Nie mogła. Coś zaciskało jej gardło, dusiło. Był jeszcze daleko, ale już wiedziała, że są to jej ostatnie chwile. Pytania kłębiły się w jej głowie. Dlaczego akurat ona? Dlaczego jej to robi? Dlaczego zamknął ją z tym małym chłopcem? Pytania pojawiały się jedno po drugim… aż usłyszała zgrzyt zamka. Wtedy zaczęła krzyczeć…
Choć był weekend, komisarz Jan Bury obudził się z samego rana. Nie mógł spać. Przekręcał się z boku na bok i nerwowo się wiercił. Tego dnia nawet spokojne leżenie w łóżku było dla Burego ponad siły. Jego myśli nieustannie wracały do niej. Jak mógł się w to wplątać?! „Stary i głupi” — pomyślał.
W końcu zerwał się z łóżka, poszedł do kuchni i zaparzył kawę. Luna, jego czworonożny, kudłaty przyjaciel od razu zaczęła się do niego przymilać, upominając się o spacer. Kiedy położyła mu pysk na kolanach, pogłaskał ją czule. Jej wierne oczy intensywnie się w niego wpatrywały. Po wypiciu mocnej kawy ruszył z nią na poranny jogging. Luna — rudy wyżeł — uwielbiała te momenty. Mogła się wtedy wyszaleć i wybiegać na cały dzień.
Mżyło i wiało strasznie, ale mimo to nie zrezygnował z codziennego rytuału. „Może wysiłek fizyczny odepchnie te myśli…” — pocieszał się. Jednak jego nadzieja okazała się płonna. Myśli same wędrowały do niej. Już nie pamiętał, jak to było, kiedy samotność mu doskwierała, kiedy jego życie było puste i mdłe, jeszcze zanim się w nim pojawiła. Czas spędzony z nią był cudowny, to prawda, ale bezwzględna rzeczywistość niczym stutonowy kamień szybko go zmiażdżyła. Z rozmyślań wyrwał go dzwonek telefonu.
— Cześć szefie, sorry, że…
— Mam nadzieję, że to coś ważnego — Bury mało przyjaznym tonem wszedł rozmówcy w słowo.
— Nooo tak — odpowiedział Franek, zwany często Młodym. — W innym wypadku bym nie dzwooonił. Znaleźliśmy ciało… Przyjedziesz, szefie? — zapytał, lekko się jąkając.
— Gdzie? — warknął rozdrażniony Bury.
— Lasek Brzozowy. Zgodnie z podziałem administracyjnym to dzielnica Wielkiej Dolinki. Na skraju lasu stoją nasi. Poprowadzą cię — odpowiedział Młody, po czym się rozłączył.
I to się nazywa wolny weekend… „Może to i dobrze, przynajmniej się czymś zajmę i nie będę tyle myślał. Praca to najlepszy pożeracz czasu” — stwierdził Bury, przywołał psa i zawrócił do domu.
***
Przed Laskiem Brzozowym stały tłumy. Policyjna taśma groźnie strzegła wejścia. Mglistoszara aura potęgowała ponury obraz. Wścibskie oczy gapiów wypatrywały szczegółów tajemniczego znaleziska. Na próżno. Szpaler przemarzniętych policjantów dokładnie zasłaniał ogrodzony teren.
Z gęstego tłumu wyłoniła się wysoka postać. Jej przydługie włosy powiewały na wietrze, ale skostniała z zimna twarz pokryta dwudniowym zarostem nie traciła uroku. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna umiejętnie przepychał się do wejścia.
— Jan Bury, komisarz śledczy ze stołecznej. Przepuście mnie — powiedział, pokazując służbową legitymację.
Znudzony młody policjant spojrzał na legitkę i z ociąganiem wpuścił Burego.
— No jeszcze jaka łaska… — rzucił zirytowany Bury. Młody policjant szybko się odwrócił, udając, że nic nie słyszy.
Tymczasem znikąd pojawił się Franek.
— Jak dobrze, że dotarłeś, szefie. Jesteś tu bardzo potrzebny. Prokurator Branicki już jest na miejscu i czeka na ciebie — jednym tchem powiedział Młody.
— Co mamy? — zapytał Bury.
— Kobieta, trudno nawet określić jej wiek, tak jest pokiereszowana.
— To znaczy?
— Noo, pocięta, na całym ciele. Mnóstwo ran ciętych, wszędzie, do tego zmasakrowana twarz. Niemożliwa do identyfikacji. Sam się przekonasz.
— Coś jeszcze? — zapytał komisarz i pomyślał, że robota dobrze wpływa na Młodego. Po jąkaniu nie było śladu.
— Tak zwany drobny szczegół. Nad łonem ma wypalony znak przypominający krzyż. Skóra w tym miejscu jest mocno zniekształcona i pofałdowana. Do tego dochodzi zakrzepła krew. Ciężko odczytać, co tam tak naprawdę jest. Obok ciała, też przysypana ziemią, leżała lekko pomięta kartka z rozmazanym napisem.
— Rozczytałeś tekst? — zapytał Bury.
— Nie. Nie mam pojęcia, co tam jest napisane.
— Dobra, będziemy o tym myśleć później. Kto ją znalazł?
— Dwóch małolatów jeździło na rowerach po Lasku. Jeden zahaczył o korzeń drzewa i się przewrócił. Z impetem wpadł w pobliskie krzaki. Na swoje nieszczęście wylądował tuż obok ludzkiej dłoni wystającej z ziemi — streścił Młody. — Prawdopodobnie jakieś zwierzęta leśne musiały ją wyczuć. Zdążyły odkopać tylko dłoń. Reszta jest nieruszona. Nikt niczego nie dotykał — dopowiedział.
— Jak rozumiem, wygląda na to, że została zamordowana w innym miejscu, a w Lasku tylko zakopana? — powiedział Bury, pokazując gestem cudzysłów przy słowie tylko.
— Z całą pewnością tak. Wskazują na to ułożenie ciała i plamy opadowe. Więcej szczegółów na pewno przekaże lekarz sądowy.
— W jakim wieku są chłopaki? — zapytał Bury.
— Trzynaście i czternaście lat. Byli w niezłym szoku. Na początku nie mogliśmy się z nimi dogadać, ale w końcu jakoś się udało. Niedawno przyjechali rodzice i zabrali ich do domów. Zeznania chłopaków spisaliśmy, wzięliśmy też od nich namiary — zaraportował Młody.
— Chcę obejrzeć ciało — powiedział krótko Bury.
— Jasne, tędy, szefie. — Po czym, wskazując Buremu drogę, ruszył w głąb Lasku.
Bury spojrzał za Młodym i spostrzegł prokuratora Branickiego, który nerwowo obracał coś w rękach. Dalej, pod jednym z drzew, widział, jak pięciu mężczyzn w białych kombinezonach uwijało się jak mrówki.
Jasne światło z rozstawionych reflektorów cięło opadającą mgłę. Bury, bez witania się z Branickim, energicznie podszedł do niewielkiego namiotu i od razu wszedł do środka. Był jednym z tych, którzy wiele widzieli w swoim życiu, ale widok, jaki teraz się przed nim roztoczył, nawet jemu zmroził krew w żyłach. Na mokrej rozkopanej już ziemi leżała młoda, naga kobieta. Jej ciało jeszcze gdzieniegdzie pokryte ziemią w nienaturalny sposób przypominało krwawą masę. Zaschnięta krew była wszędzie. Tworzyła rozległe wybroczyny i strupy, popękane niczym kratery w wyschniętej ziemi. Spuchnięta i nabrzmiała twarz była nie do rozpoznania. Liczne rany cięte skutecznie ją odczłowieczyły. Włosy blond, długie, rozrzucone i posklejane. Oczu nawet nie było widać. Palce u rąk nienaturalnie powykrzywiane. Paznokcie w większości ponadrywane. Pod tymi, co zostały, widać było ziemię i krew. Mógł się tylko domyślić, że kobieta musiała stoczyć ciężką walkę o własne życie. „Ostatecznie niestety ją przegrała”— pomyślał ponuro Bury.
W końcu jego wzrok skupił się na jej podbrzuszu, pociętym wzdłuż i wszerz. Młody miał rację. Było na nim wypalone znamię, które przypominało coś na kształt małego krzyża. Obok leżała pobrudzona i pomięta kartka, a na niej napisany jeden wyraz — krzywy, lekko rozmazany, z koślawymi literami. Nie do odszyfrowania — przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Dłuższą chwilę nieruchomo wpatrywał się w martwą twarz kobiety. W pewnym momencie jej usta zastygłe w niemym krzyku przykuły uwagę Burego. Podszedł bliżej. Założył białe lateksowe rękawiczki, które podał mu technik, i nachylił się nad ciałem. Rozchylił delikatnie jej usta i… zobaczył krwawą masę. W miejscu języka pozostała jedynie ciemnoczerwona rana. Bury miał tylko nadzieję, że kobieta już nie żyła, kiedy ktoś tak brutalnie pozbawił ją języka.
Obraz był przerażający. Oto krwawe dzieło psychopaty — mordercy zuchwałego i bezlitosnego. „Oby nie był to dopiero początek” — pomyślał.
Jedno wiedział na pewno — ten widok będzie go teraz prześladował przez długi czas.
Wieczór zapowiadał się przyjemnie. Było ciepło i bezwietrznie. Blask księżyca rozświetlał ciemne, gwieździste niebo. Aśka szybko zdecydowała, że wróci do domu na piechotę. „Trochę świeżego powietrza po całym dniu pracy mi się przyda” — stwierdziła. Wyszła z knajpy i wolnym krokiem ruszyła w kierunku domu. Na ulicach nie było już tłumu, co w ogóle jej nie przeszkadzało. Była zmęczona, ale w dobrym nastroju, i to się liczyło.
Powrót do domu zajął jej niecałe dwadzieścia minut. Lekko dotleniona i zadowolona z siebie weszła do swojego malutkiego mieszkania i padła na fotel. Teraz zmęczenie dało o sobie znać. Dwanaście godzin w pracy, za barem… nie ma się co dziwić. Mimo że już kilka lat pracowała w tej branży, jej organizm jeszcze do tego nie przywykł. „A może się już starzeję” — pomyślała i uśmiechnęła się sama do siebie…
„Koniec tych rozmyślań, nie ma co dłużej siedzieć, a tym bardziej użalać się nad sobą”. Szybko wstała z fotela. Była druga w nocy, ale to nie stanowiło przeszkody, żeby wziąć długą kąpiel. Teraz tylko tego było jej trzeba. Po trzydziestu minutach lekko odprężona położyła się do łóżka. Nie za bardzo chciało jej się spać, włączyła więc telewizję. Leciał jakiś głupkowaty program, którego nawet nie próbowała zrozumieć. Przełączyła na Music TV, przyciszyła i ukołysana bujaniem w obłokach odpłynęła w sen.
Rano, jeszcze przed budzikiem, obudził ją telefon.
— Cześć, Asia — usłyszała znajomy głos.
— Cześć. Nie za wcześnie dzwonisz? — zapytała.
— Jak dla mnie nie. — Po czym głośno się roześmiał.
— Radek, nie wygłupiaj się. Jestem zmęczona. Późno poszłam spać, a ty pewnie o 23 byłeś już w łóżku — powiedziała Aśka.
— Daj spokój, Asiu. Nie gniewaj się na swojego ukochanego braciszka.
— Ooo, zaczyna się… — powiedziała, ale na jej twarzy już zagościł uśmiech.
— Chciałem tylko zapytać, czy znajdziesz dzisiaj chwilę, żeby się ze mną spotkać. Może gdzieś byśmy razem wyskoczyli i coś zjedli. Co ty na to?
— O której?
— No nie wiem. Która ci pasuje, trzynasta? Tam gdzie zawsze?
— OK, ale daj mi pospać. Jestem nieprzytomna.
— OK. To paaaa. Do zobaczenia później, siostrzyczko.
— Pa — rzuciła do słuchawki i z uśmiechem na twarzy się rozłączyła. Padła na łóżko i szybko zasnęła.
Spotkali się w umówionym miejscu dokładnie o trzynastej, w ich ulubionej knajpie o nazwie „Wanilia” przy Placu Zbawcy. Radek już na nią czekał. Na widok siostry jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
— Cześć, piękna.
— Cześć, piękny. Co u ciebie? Czy coś specjalnego się wydarzyło, że chciałeś się ze mną spotkać? — zagadnęła Aśka.
— Nie, a dlaczego?
— No nie wiem. Tak pytam. Brzmiałeś przez telefon jakoś inaczej — powiedziała Asia.
— Wydawało ci się. U mnie wszystko gra — odpowiedział uśmiechnięty Radek. — Po prostu chciałem się z tobą zobaczyć i pogadać. Może coś zamówimy?
W tym momencie podeszła do nich blond kelnerka, która obdarzyła ich szerokim uśmiechem, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Radku.
— Ja poproszę carpaccio i wodę niegazowaną, z cytryną — powiedziała Aśka.
— A ja się skuszę… może na pizzę vesuvio. I do tego małe piwo. Może być tyskie — powiedział Radek, puszczając zaczepnie oko do blond kelnerki.
— O, matko — skomentowała Aśka, jak tylko rozradowana kelnerka się oddaliła. — Chociaż na chwilę mógłbyś się powstrzymać od tych podrywów… O czym chcesz rozmawiać? — zapytała, wracając do tematu.
— O życiu — odpowiedział enigmatycznie Radek. — Przestań wreszcie drążyć i powiedz wreszcie, co u ciebie.
— U mnie nic nowego. Praca, praca i jeszcze raz praca.
— Czy nie uważasz, że już najwyższy czas to zmienić?
— Co masz na myśli?
— Na przykład to, żeby wyjść z tej rutyny i zacząć coś nowego?
Aśka pytającym wzrokiem spojrzała na Radka.
— Jakiś przystojny facet, kawka, randki, trochę seksu. Te sprawy…
— Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Lepiej zajmij się swoim życiem i nie wtykaj nosa w moje. Ja w twoje się nie pcham — stwierdziła Aśka.
— Dobra, dobra. Spokojnie. Nie pcham się, tylko chcę twojego szczęścia. To po prostu troska starszego braciszka o los młodszej siostry. Nie ma tu żadnego podtekstu. Powinnaś to wziąć za dobrą monetę.
— W porządku. Wszystko rozumiem, ale pozwolisz, że sama o siebie zadbam — odpowiedziała Aśka, lekko się uśmiechając. — Zejdźmy ze mnie i przejdźmy do ciekawszych tematów. Myślę, że ty jesteś dobrym źródłem tych najciekawszych — zripostowała z szerokim uśmiechem.
W tym momencie kelnerka przyniosła im napoje i zamówione jedzenie.
— U mnie nudy — odpowiedział tymczasem Radek.
— Jak to? Nie wierzę. Żadnych nowych podbojów? Przecież w twoim przypadku to niemożliwe.
— A jednak. Nadal z doskoku spotykam się z Zuzką, ale wiesz, jak jest. To nic poważnego. Te jej humory, ciągle coś jej nie pasuje. Chociaż w łóżku jest naprawdę dobra, a jak pewnie wiesz, dla faceta to ważna kwestia. No i ten jej synek, Mateusz, fajny chłopak. Ma dziewięć lat, przynajmniej z nim można od czasu do czasu pogadać — powiedział Radek.
— No, jestem pod wrażeniem. Czy przymierzasz się do roli tatusia? — zapytała z uśmiechem Aśka.
— Nie żartuj sobie. To nie jest dobry temat do wygłupów — odpowiedział urażony Radek.
— Zgadzam się, wybacz. Już zmieniam temat. Widziałeś się może z ojcem?
— Ostatnio nie — przyznał Radek i zapatrzył się w widok za oknem.
— Ja nie mam z nim kontaktu już od kilku miesięcy.
— Jak to? Ty nie masz, córeczka tatusia? Niewiarygodne. Nie widzieliście się, nie zdzwanialiście?
— Niestety nie. Zajęłam się własnym życiem i nie wiem, jak sobie radzi.
— Szkoda, bo ja tym bardziej nie będę wiedział. Przecież wiesz, że nie najlepiej ze sobą żyliśmy.
Jeszcze ponad godzinę jedli i dyskutowali w doskonałych nastrojach, przez chwilę powspominali nawet kilka śmiesznych sytuacji z dzieciństwa. Nie było ich zbyt wiele i może dlatego tak mocno zapadły w pamięć. Powrót do tych wydarzeń sprawił im prawdziwą przyjemność. Śmiali się tak głośno, że inni goście lokalu zaczęli z dezaprobatą zerkać w ich stronę.
Nagle rozmowę przerwał dzwonek telefonu Aśki. Po wygrzebaniu go z torebki szybko rzuciła:
— Słucham…
— Hej. Stasiek z tej strony. Sorry, że przeszkadzam, ale chciałem cię zapytać, czy dasz radę dzisiaj zastąpić mnie w pracy. Muszę zostać z małym, rozchorował się, a Anka wyjechała na szkolenie i nie mam go z kim zostawić. Zaczynam zmianę o osiemnastej.
— No nie wiem. Wczoraj późno skończyłam, dzisiaj znowu mam zawalić nockę? Nie wiem, czy dam radę… — odpowiedziała Aśka.
— No proszę cię. Dzisiaj jest wtorek, więc nie powinno być dużego ruchu. Jak dobrze pójdzie, to o północy będziesz już w domu. Odwdzięczę się. Nie dam rady się stawić w pracy, a wiesz, jak mi na niej zależy. Jedynie w tobie ratunek… Wynagrodzę ci to… Nie daj się prosić… To jak? — zapytał Stasiek.
— W porządku, przyjdę, ale nie wiem, jak mi się zrewanżujesz… — odpowiedziała Aśka.
— Na pewno znajdę sposób. Przekonasz się. Wielkie dzięki! — krzyknął, po czym się rozłączył.
— Radek, sorki, ale muszę już spadać. Czeka mnie kolejny nieplanowany wieczór w pracy, a muszę jeszcze podjechać do domu i się przebrać.
— OK, rozumiem. Mam nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy i porozmawiamy już na spokojnie.
— Jasne — odpowiedziała Aśka. Nie skończywszy jedzenia, szybko wstała od stołu i cmoknęła Radka w policzek. — Uregulujesz rachunek? — rzuciła, zbierając swoje rzeczy. — Zrewanżuję się następnym razem.
— Oczywiście — powiedział i dodał: — Pomyśl czasem o sobie i swoim życiu. Jesteś atrakcyjna, młoda, wszystko przed tobą. Warto czasami się zatrzymać w tym pędzie.
— Tak, tak — odpowiedziała bez zastanowienia, po czym pomachała jeszcze Radkowi i odwróciła się na pięcie.
Radek odprowadził ją wzrokiem do wyjścia. Powoli popijał piwo i rozmyślał. „Moja mała siostrzyczka… Jakie to my mieliśmy dzieciństwo… Przynajmniej ty mogłaś choć trochę się nacieszyć miłością ojca. Mała córeczka tatusia, prawdziwe oczko w głowie, ale byłaś wtedy radosna… Szczebiotałaś i śmiałaś się cały czas. Ktoś obcy, patrząc na ciebie z boku, myślał z pewnością, że jesteś szczęśliwym dzieckiem. Niestety nie trwało to długo, ponieważ ostatecznie i ty poznałaś, co to odrzucenie i brak rodzicielskiej miłości. Już nie musisz się martwić, już nie jesteś sama”. Z tą myślą zapłacił rachunek i wyszedł z lokalu.
***
Powrót do domu z „Wanilii” zajął Aśce prawie pół godziny. Dłużej niż zwykle. Jadąc zatłoczonym autobusem, myślała o słowach brata i o nim samym. Radek — jej starszy brat — był 35-letnim mężczyzną, już po rozwodzie, ale bez dzieci. Pracował w jednej z korporacji, w której zajmował się sprzedażą paliwa w sieci franczyzowej. Nie należał do najprzystojniejszych, głównie ze względu na niezbyt okazały wzrost, ale miał w sobie coś, co wzbudzało zainteresowanie u niejednej kobiety. Po prostu je czarował. W dzieciństwie jako przykładne rodzeństwo trzymali się razem. Później, z biegiem lat, jak wchodzili w dorosłe życie, ich drogi stopniowo się rozchodziły. Dopiero teraz, po kilkunastu latach ich relacja przechodziła prawdziwy renesans. Najpierw zaczęli do siebie regularnie dzwonić, a później spotykać się na kawę czy lunch. Radek trafił na słaby moment w jej życiu. Aśka wprawdzie była już dawno po rozstaniu z Tomkiem, ale akurat wtedy samotność bardzo zaczęła jej doskwierać. Tę pustkę umiejętnie wypełnił jej brat. Dzięki niemu czuła się potrzebna i co najważniejsze — już nie była samotna. Radek starał się nią zaopiekować i dać jej namiastkę bezpieczeństwa. Wniósł radość i poczucie, że jest ktoś, komu może się zwierzyć i w razie potrzeby wypłakać w ramię. Była mu za to wdzięczna. Ona również chciała mu się tym zrewanżować i być dla niego bratnią duszą. Z chęcią słuchała o jego rozterkach i służyła radą oraz wsparciem. Wracając do jego porad, intensywnie rozmyślała nad jego słowami. „Może Radek faktycznie ma rację i powinna się otworzyć na innych? Chyba jego słowa nie były takie głupie. Dokąd ja tak pędzę? Po co? Spotykałam się wprawdzie z Tomkiem, nawet przez długi czas, ale nic z tego nie wyszło. Był draniem, oszustem i imprezowiczem. Do stabilnego życia było mu daleko, ale czy wszyscy faceci na świecie są tacy sami? Może warto spróbować ponownie? Nie mam jeszcze trzydziestu lat, powinnam korzystać z życia, a nie się na nie zamykać. Muszę coś z tym zrobić” — stwierdziła.
I z tym postanowieniem wysiadła z autobusu.
Jan Bury nerwowo zerwał rękawiczki i spojrzał na prokuratora.
— Czeka nas niezła zabawa — powiedział Bury.
— Kogo jak kogo, ale ciebie na pewno — odpowiedział Branicki. — W takich sytuacjach mam coraz większe wątpliwości i zastanawiam się, czy nie powinienem sobie odpuścić tej roboty i przejść na emeryturę. Już nie mam na to siły i zdrowia. Szczególnie w sytuacjach takich jak ta jestem bliski tej decyzji. Martwa młoda dziewczyna, która na swoje nieszczęście znalazła się w złym miejscu o złym czasie. Z drugiej strony boję się, że brak tej adrenaliny i codzienna nuda w końcu mnie zabiją. Poza tym nie wiem, czy dałbym radę na co dzień przebywać z Ireną. Życie jest okrutne — zakończył tym wnioskiem Branicki.
Bury lubił Branickiego. Był równym gościem. Żmudnie drążył każdy temat i łatwo się nie poddawał. Wprawdzie był starej daty, ale wyjątkowo nie miał tych cech, które zazwyczaj miały biurokratyczne urzędasy. On szczęśliwie się z tego wybronił. Wprawdzie od prawie trzydziestu lat był żonaty i mocno psioczył na swoją małżonkę, ale każdy wiedział, że żyć bez niej nie mógł. Jak to się mówi, kto się lubi, ten się czubi. W jego przypadku idealnie się to sprawdzało. W końcu Bury przerwał te rozmyślania i powiedział do Franka, który stał opodal:
— Hej, Młody. Jest już lekarz sądowy?
— Tak. Pobrał próbki i pakuje swoje zabawki. — Młody wskazał na postać pochylającą się nad dziwnie wyglądającym sprzętem.
— A gdzie Andrew? — zapytał Bury.
— Przed chwilą go widziałem. Kręci się tu gdzieś. — Młody rozejrzał się nerwowo dookoła. — O, tam! — krzyknął.
— Zawołaj go — polecił Bury.
W tej samej sekundzie Młody się odwrócił i pobiegł w kierunku Andrzeja.
„Jaki tu bałagan. Nie wiadomo, kto gdzie jest i co robi. Trzeba to natychmiast ogarnąć” — pomyślał Bury i spojrzał na Branickiego, żeby sprawdzić, czy i on nie doszedł do podobnego wniosku. Ale Branicki milczał.
— Jestem, szefie — znikąd pojawił się Andrzej. — Co tam?
— A nic. Stęskniłem się za tobą… — powiedział Bury przeciągle. — Kurde, Andrew, po co się głupio pytasz? Nie widzisz, jaki tu burdel?
— Co mam robić?
— „Co mam robić i co mam robić?” Wszystko trzeba wam mówić, co zrobić, gdzie pojechać. Nic nie dajecie od siebie. Normalnie jak małe dzieci — powiedział rozdrażniony Bury. — Wszystko ma być dokładnie obejrzane i sfotografowane. Od małego palca u nogi tej kobiety po najmniejszą grudkę ziemi. Próbki pobrane ze wszystkiego, z czego się da. A całość dokładnie opisana i udokumentowana. Patrz wszystkim na ręce. Jeśli uznasz, że trzeba patologa zawrócić, zrób to. Drugiej szansy na zdobycie śladów już nie będzie.
Naprawdę chciał pogonić Andrzeja, ale miał też zamiar popisać się przed Branickim i pokazać, jaki potrafi być zasadniczy w tym, co robi.
— Jasne? — upewnił się Bury, choć nerwy w nim kipiały.
— Tak, wszystko jasne — odparł Andrew.
— W porządku. Ja jadę na komendę. Muszę się zobaczyć ze Starym. Widzimy się tam później. Jak coś, to dzwoń.
— OK — odpowiedział Andrzej i pobiegł w kierunku namiotu.
— Dobrze, że trzymasz swoich tak krótko. O to chodzi w tej pracy. Dyscyplina jest najważniejsza — powiedział prokurator. I po chwili dodał: — Musicie się spieszyć i jak najszybciej zebrać informacje, przede wszystkim od świadków i na temat samej dziewczyny. Jak ludzie się dowiedzą o sprawie, spanikują. Kobiety będą się bały wyprowadzić psa czy wyjść z dzieckiem na spacer. Chcę mieć jutro na koniec dnia pełną informację o miejscu znalezienia ciała, zebranych materiałach i dowodach. Czas goni. Pracujcie szybko, ale dokładnie. Nie chcę tu żadnego niechlujstwa. No, to do roboty, Bury. Ty gonisz swoich, a ja ciebie i Starego — powiedział i klepnął Burego po plecach.
— Tak, tak. Wiem. Ostro bierzemy się do pracy — zapewnił Bury. — Jadę teraz do Starego. Po spotkaniu z nim porozdzielam zadania wśród swoich. Jak coś, to jestem pod telefonem — rzucił i odszedł w kierunku samochodu. — Oj, nie będzie łatwo — przyznał na głos Bury i rozejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś czasem na niego nie patrzy. O dziwo nikt nie zwrócił uwagi na jego brzuchomówstwo. Każdy był zajęty swoją robotą. Zadowolony z tego wsiadł do samochodu i szybko odjechał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki