Ogień w ciele - Jennifer L. Armentrout - ebook + książka

Ogień w ciele ebook

Jennifer L. Armentrout

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

88 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzeci tom cyklu "Z ciała i ognia".

Po zaskakującej zdradzie, która kończy się uwięzieniem przez fałszywego Króla Bogów zarówno Sery, jak i niebezpiecznie uwodzicielskiego władcy Krainy Cieni, w którym Sera zakochała się do szaleństwa, tylko jedno może uwolnić Nyktosa i powstrzymać siły Królestwa Cieni przed inwazją na Dalos i rozpętaniem straszliwej wojny. Przekonanie Kolisa nie będzie jednak łatwą sprawą – nawet dla kogoś z ogromnym doświadczeniem… Szokująca prawda, którą Sera przypadkowo odkrywa, wstrząsa nią do głębi i sprawia, że pod znakiem zapytania staje nie tylko jej dotychczasowe przekonanie o naturze jej służby, ale również wiedza o podstawach funkcjonowania świata, w którym przyszło jej żyć…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 856

Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Guinevere

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
00



Sugerowana kolejność czytania

Cykl Z krwi i popiołu:

1.Krew i popiół

2.Królestwo Ciała i Ognia

3.Korona ze złoconych kości

5.Wojna Dwóch Królowych

7.Dusza krwi i popiołu

Cykl Z ciała i ognia:

4.Cień w żarze

6.Światło w płomieniu

8.Ogień w ciele

W przygotowaniu:

9.Wizje ciała i krwi

Tytuł oryginału: A FIRE IN THE FLESH

Ilustracja, mapa i projekt okładki: © by Hang Le

Redakcja: Barbara Milanowska

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja techniczna: Maciej Grzmiel

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Marta Stochmiałek, Maria Śleszyńska

© 2023 by Jennifer L. Armentrout

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Justyna Szcześniak-Norberg

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku!

Ta książka porusza tematy i opisuje zachowania, które mogą urazić odbiorców lub wywołać niepokój, dlatego zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.

Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, wulgarny język, przemoc, spożywanie alkoholu, depresja, bardzo śmiałe sceny erotyczne.

ISBN 978-83-287-3297-1

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Tobie, Czytelniku. Tak, właśnie Tobie.

Słownik wymowy

Postaci

Aios – ejos

Andreia – andreja

Attes – attejs

Aurelia – aurelja

Baines – bejns

Bele – bel

Daniil – daniil

Diaval – diawal

Dorcan – dorkan

Dyses – dajsis

Ector – ektor

Ehthawn – iitan

Elias – elajas

Embris – embris

Erlina – erlina

Ernald – ernald

Eythos – iitos

Ezmeria – ezmeria

Gemma – dżema

Halayna – halejna

Hanan – hejnan

Iason – ajzon

Ione – ajon

Jadis – dżejdis

Kayleigh Balfour – kejlii balfor

Keella – kiila

Król Saegar – król sejgar

Królowa Calliphe – królowa kalifi

Kolis – kolis

Kyn – kyn

Lailah – lejla

Lathan – lejtan

Loimus – lojmus

Madis – madis

Mahiil – mahiil

Maia – maja

Marisol Faber – marisol fejber

Mycella – majsela

Naberius – naberius

Nektas – nektas

Nyktos – nyktos

Odetta – odetta

Orphine – orfiin

Peinea – peinija

Penellaphe – penelafi

Phanos – fanos

Polemus – polemus

Reaver – riiwer

Rhahar – rahar

Rhain – rein

Saion – sajon

Sera – sira

Seraphena Mierel – sirafina miirel

Sotoria – sotoria

Taric – tarik

Tavius – tejwius

Thad – tad

Theon – tion

Veses – wesis

Miejsca

Dalos – dejlos

Dom Haidesu – dom haidesu

Dwór Cauldra – dwór kaldra

Filary Asfodeli – filary asfodeli

Góry Skotos – góry skotos

Hygeia – hajdżija

Ilizjum – ilizjum

Karcery – karcery

Kithreia – kitrija

Lasania – lasanija

Lotho – loto

Massene – masine

Pałac Cor – pałac kor

Równiny Thyia – równiny taja

Sirta – sirta

Vathi – wejti

Vita – wita

Wyspy Callasta – wyspy kalasta

Wyspy Trytona – wyspy trytona

Wzgórza Elizjum – wzgórza elizjum

Pojęcia

Arae – eeri

benada – benada

chora – kora

Cymeryjczycy – cymeryjczycy

dakkai – dejki

eter – eter

graeca – greeka

Gyrm – gyrm

imprimen – imprimen

kardia – kardja

meyaah Liessa – miija liisa

nota – nota

notam – notam

sekya – sekja

so’lis – solis

sparanea – speraneja

syreni – syreni

wilk kiyou – wilk kiju

Pulsujący ból w moim gardle zanikał i nie czułam już płomieni palącej agonii przeszywających moje ciało.

Pomimo parnego powietrza Dalos, Miasta Bogów, było mi teraz zimno. Zimniej niż kiedykolwiek w życiu. Pomyślałam, że może to ja zanikam, bo ćmiło mi się w oczach. Próbowałam skupić się na otwartych drzwiach okrągłej komnaty, w której odzyskałam przytomność po ataku na Krainę Cieni. Obudziłam się tu w klatce, skuta łańcuchem.

Wydawało mi się, że wcześniej widziałam stojącego na progu pomieszczenia wielkiego wilka. O futrze bardziej srebrnym niż białym.

W głębi serca i duszy wiedziałam, że tym wilkiem był on – Spopielający, Błogosławiony, Strażnik Dusz, Pierwotny bóg zwykłych ludzi i końca życia. Władca Krainy Cieni.

Mój mąż.

Nyktos.

Ash.

Nigdy nie potwierdził, że potrafi zmieniać kształt, ale byłam pewna, że to mój Pierwotny Śmierci. A gdy dostrzegłam wilka, wiedziałam, że przyszedł po mnie. Żebym mogła go zobaczyć, dotknąć po raz ostatni, mieć szansę powiedzieć mu jeszcze chociaż raz, że go kocham. Przybył, bym mogła się z nim pożegnać na własnych warunkach.

Ale teraz nie widziałam go przy drzwiach.

Zniknął.

A co, jeśli nigdy go tam nie było?

Oplatające mnie ręce zacisnęły się mocniej, przez co moje ociężałe serce zaczęło bić szybciej. Kolis, fałszywy Król Bogów, wciąż mnie obejmował, zapewne wstrząśnięty świadomością, kogo trzyma w ramionach. Na kim się pożywił.

– Czy to naprawdę ty? – zapytał głosem tak cichym jak westchnienie. Moje policzki były mokre od łez. Moich? Jego? – Moja ukochana?

Zadygotałam. Na bogów, Ash się mylił, kiedy twierdził, że choć czasem zapewne czuję strach, tak naprawdę nigdy się nie boję. Bo głos nawet zwyczajnie mówiącego Kolisa sprawił, że przywaliła mnie lawina trwogi. Nieważne, że tylko miałam w sobie duszę Sotorii. Że wcale nie byłam nią, a ona mną. Kolis przerażał nas obie.

Nagle w polu mojego widzenia pojawiły się nogi obleczone w skórzane spodnie. Uniosłam wzrok i zobaczyłam przypasane do bioder mężczyzny sztylety z cienistego kamienia, a potem kołnierz czarnej tuniki i muskające go jasnobrązowe włosy. Obrócony w stronę drzwi stał Pierwotny Wojny i Traktatów. Zdradliwy drań, który dostarczył mnie Kolisowi. Musiał zobaczyć Asha, jeśli ten tu był. Prawda? Mój ukochany w swojej zwierzęcej postaci był olbrzymi, o wiele większy od wszystkich wilków, jakie widziałam w życiu.

Chyba że w ogóle go tu nie było, a ja tylko miałam zwidy.

Poczułam pustkę w piersi i… na bogów, zalała mnie fala smutku. Jej nieznośny ciężar groził, że mnie zmiażdży.

Attes obrócił się raptownie w naszą stronę.

– Wasza Wysokość, nie jest z nią dobrze – powiedział. – Znajduje się na skraju śmierci. Na pewno też to czujesz.

– Musisz wydobyć z niej żar, zanim umrze – odezwał się nagląco inny głos, charakteryzujący się miękkim zaśpiewem. To był ten Upiór, Callum. Jeden z tworów Kolisa. – Weź go…

– Żar jest w tej chwili twoim najmniejszym zmartwieniem – przerwał mu Attes, kierując swoje słowa prosto do Kolisa. – Ona zaraz umrze.

Fałszywy król nic nie odpowiedział. Tylko… na bogów, tylko mnie trzymał, a jego wielkie ciało się trzęsło. Czyżby był porażony szokiem? Ta myśl sprawiła, że zapragnęłam wybuchnąć śmiechem. Co zapewne oznaczało, że i ja byłam w szoku.

– Jeśli ona zginie, to żar również przepadnie… a wraz z nim wszystko, do czego tak długo dążyłeś – perswadował Callum. Zwróciłam wzrok w jego stronę. Na początku obraz wydawał mi się rozmazany, ale potem się wyostrzył. Upiór był całkowicie złoty – jego włosy, skóra oraz wymyślnie namalowana maska w kształcie skrzydeł, zasłaniająca oblicze po obu stronach od czoła aż do szczęki. – Weź go, mój królu. Przejmij go i stań się Pierwotnym Życia…

– A ją stracisz – wszedł mu w słowo Attes. – Twoja graeca wymknie ci się z rąk.

Graeca.

W starym języku Pierwotnych to słowo oznaczało życie. A także miłość. Ale teraz pomyślałam, że może miało też trzecie znaczenie.

Obsesja.

Bo to, co Kolis czuł do Sotorii, nie mogło być miłością. Miłość nie tworzy takich potworów.

– To nie jest ona – syknął Callum, mrużąc oczy za maską z farby. – Nie słuchaj go, Wasza Wysokość. To zwykłe…

Nagle szarpnął się do przodu, a pręty klatki spryskała jego krew. Rozdziawił usta i spuścił wzrok na rękojeść z cienistego kamienia wystającą ze środka jego torsu.

Spojrzałam raptownie na Attesa. Do jego ciała był teraz przytroczony tylko jeden sztylet. To on rzucił ostrze.

Dlaczego?

– Cholera. – Callum zachwiał się, po czym runął na podłogę poprzecinaną żyłkami złota. Martwy. Podejrzewałam jednak, że nie pozostanie w tym stanie na zawsze. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć, skąd to wiem.

Nie mogłam…

Moją klatkę piersiową przeszył spazm. Cienie przesłoniły mi wzrok, jakby na moją głowę opadł welon. Ogarnięta lodowatą paniką, zatonęłam w ciemności. Nie było w niej żadnych dźwięków. Żadnych zapachów. Żadnych obrazów.

Ale ten krótki moment ulgi prędko minął. Nie chciałam umrzeć.

Nie teraz.

Nie chciałam…

Liessa…

Drgnęłam gwałtownie, wyrwana z mroku. Fragmenty tego, co widziałam, zbiły się z powrotem w całość – złota otomana, na której wcześniej spałam, łańcuch przyczepiony do obręczy, którą ledwie czułam wokół swojej szyi, złote kraty klatki, w której się znajdowałam, i sztylet z cienistego kamienia, który jeszcze niedawno tkwił w piersi Calluma, a teraz leżał na posadzce. Sam Upiór właśnie podnosił się z ziemi. Na jak długo straciłam przytomność? Spojrzałam na otwarte drzwi znajdujące się za Callumem i złotym tronem.

Znów zobaczyłam wilka, tym razem częściowo ukrytego za szerokimi, pierzastymi liśćmi palm, kołyszącymi się w balsamicznym powietrzu.

Moja prawa dłoń się rozgrzała… Nie, nie ona, tylko małżeński znak, który pojawił się na niej podczas mojej koronacji na małżonkę Asha. Złota spirala na wierzchu i we wnętrzu dłoni zamrowiła, a żar życia w mojej klatce piersiowej zawibrował szaleńczo i zaczął szumieć. Poczułam na karku nagłe, ostre ukłucia.

Kolis dalej kołysał się nade mną, a ja miałam świadomość narastającej wokół nawałnicy mocy. Wyskoczyła mi gęsia skórka i maleńkie włoski na moim ciele stanęły dęba.

Attes obrócił się ku drzwiom.

– O kurwa.

Wilk opuścił głowę. Jego oczy lśniły srebrzyście. Postawił wielką łapę na poprzecinanej złotymi żyłkami marmurowej posadzce, a jego wargi cofnęły się, gdy zawarczał.

Znienacka ze wszystkich stron wystrzeliła ciemna mgła. Cienie spowiły sufit komnaty, gdzie nie sięgało światło żyrandola, po czym zaczęły pulsować i odrywać się od marmuru i wapienia. Spływały po ścianach i zalewały podłogę dymnymi falami. I tak już zbyt płytki oddech uwiązł mi w gardle, gdy wilk wyskoczył w powietrze pełne kłębiącej się masy ciemności. Całe jego ciało zniknęło w maleńkich wybuchach iskier i poczułam, jak środek mojej klatki piersiowej ogarnia ciepło…

Wirujące cienie przy drzwiach zaczęły się wydłużać i rozrastać. Za masą mroku pojawiły się rozłożyste bliźniacze łuki utkane z cienia i dymu. Fala uderzeniowa powietrza przeszła przez komnatę aż do tronu. Złote siedzisko zatrzęsło się, po czym rozpadło się w proch. Wybuch mocy dotarł do Attesa i odrzucił go na bok, a Calluma cisnął na kraty. Rozległ się odpychający chrzęst kości.

Kilka prętów się roztrzaskało. Po suficie komnaty rozbiegły się szczeliny, a potem pojawiła się w nim wyrwa. Do pomieszczenia wlał się jasny blask księżyca. W jego świetle cienie i dym nabrały solidnego kształtu.

Ściany wokół nas eksplodowały, rozrzucając bryły kamienia na wszystkie strony. Ostało się jedynie kilkadziesiąt centymetrów murów tuż przy posadzce. Za to Ash wzniósł się jeszcze wyżej.

Przez najulotniejszą chwilę zobaczyłam jego ludzką postać: surowe, może nawet nieco okrutne kąty i płaszczyzny jego twarzy, skórę o połyskliwej, złocistobrązowej karnacji, włosy rudawobrązowe w blasku księżyca, opadające na szerokie policzki. Przez ułamek sekundy dostrzegłam jego silną, wyrzeźbioną szczękę, szerokie usta i pełne wargi, które dotykały mojego ciała na tak wyuzdane sposoby.

A potem Ash przybrał swój prawdziwy kształt i wzniósł się nad miejscem, w którym wcześniej stał tron. Pod jego skórą zaczęły nieustępliwie wirować smugi najciemniejszej nocy, przeszywane wąskimi, pulsującymi błyskawicami eteru. Dotarł do mnie jego wyjątkowy, świeży, cytrusowy zapach, który napełnił mnie otuchą.

Ash wydawał się przerażający; w obu postaciach jego piękno było bezwzględne i zapierające dech w piersi. I był mój.

– Kolisie! – ryknął i jego głos poniósł się w powietrzu niczym grom.

Błysk światła bez ostrzeżenia przeszył nocne niebo i uderzył w posadzkę tuż przed Ashem. W moim wnętrzu rozgorzało gorąco. Gruby snop jasności płonął jaskrawo, na chwilę mnie oślepiając. Gdy odzyskałam wzrok, zobaczyłam…

Lśniącą w blasku księżyca koronę w kształcie rubinowego poroża.

Przybył kolejny Pierwotny.

Przed Ashem stał Hanan o ostrych rysach. Blady, ciemnowłosy Pierwotny Łowów i Niebiańskiej Sprawiedliwości. W prawej dłoni dzierżył włócznię z jakiegoś matowobiałego kamienia, który przypominał mi kość.

– Wycofaj się, Nyktosie – ostrzegł, a jego broń rozjarzyła się od wewnątrz. – Zanim będzie za późno. – Ale jego głos zadrżał. To był Pierwotny, który wysłał Cymeryjczyków, by pojmali Bele, zamiast samemu zjawić się w Krainie Cieni. W jego słowach dźwięczał strach.

Hanan może i był Pierwotnym, ale był także tchórzem.

– Zanim będzie za późno? – huknął Ash. Potęga jego głosu zburzyła ostatnie resztki ścian komnaty. – Już jest za późno.

Hanan wzniósł się w powietrze i zrobił zamach. Wylało się z niego białe światło, a jego włócznia zatrzeszczała od eteru, tuż zanim ją rzucił. Oddech uwiązł mi w gardle…

A Ash się roześmiał. I dalej się śmiejąc, rozłożył szeroko skrzydła, tę kotłującą się gwałtownie masę cieni i blasku, i machnął nimi. Uniósł rękę i rozczapierzył palce. Z wnętrza jego dłoni wystrzeliła moc, pocisk oszałamiającego światła, który trafił włócznię w locie. Rozległ się huk gromu i we wszystkie strony wybuchła jasność.

Ash w mgnieniu oka znalazł się przed Hananem i złapał go za potylicę. Poruszał się tak szybko, że nawet nie dostrzegłam jego drugiej dłoni, dopóki nie szarpnął jej z powrotem ku sobie, a Hanan nie wrzasnął. Na podłogę spadła krwawa, pulsująca bryła.

Ash uniósł Hanana w powietrze. Ktoś krzyknął. Pomyślałam, że może był to Attes.

Kolis, jakby nieświadomy tego wszystkiego, w końcu przestał się kołysać i uniósł głowę.

Ash chwycił Pierwotnego Łowów pod szczęką i urwał… urwał mu głowę. Rozdziawiłam usta.

Coś znowu upadło, a w ręce Asha zapulsował eter.

Okruchy pierwotnego żaru życia zaszumiały w mojej piersi jeszcze mocniej, rozgrzewając mi dłonie. Wiedziałam, co to oznacza, jeszcze zanim korona Hanana spadła z brzękiem na złote kafle.

Ash zabił innego Pierwotnego.

Czy tak to się właśnie robiło? Trzeba było wyrwać serce i zniszczyć głowę? To była groteskowa, barbarzyńska metoda.

I niepokojąco podniecająca.

W oddali rozległ się grzmot. Rubinowe poroże zawibrowało na posadzce. Płyta pod nim pękła i całe podłoże zaczęło się trząść. Czerwona korona rozjarzyła się od wewnątrz białym światłem, buchającym z niej tak, że wkrótce nie dało się jej już dostrzec. Rumor nie ustawał. Dochodził zarówno z nieba, jak i spod nas i wstrząsał nawet Kolisem. Wszędzie dookoła pękały kamienie. Ziemia wokół zrujnowanej komnaty jęknęła i rozwarła się w niej szczelina. Szarpane porywami palmy zaczęły przyginać się, osuwać i wpadać do ziejącej dziury.

Korona Hanana zapulsowała i zniknęła.

W powietrzu rozległ się ogłuszający huk i wiedziałam… Na bogów, wiedziałam, że ten dźwięk poniósł się daleko poza Dalos. Zapewne dotarł do każdego zakątka Ilizjum i przebił się nawet do świata śmiertelników.

Wiedziałam także, że gdzieś w Krainie Cieni nowa władczyni Sirty powstała jako Pierwotna Łowów. Nie dlatego, że Bele była jedyną członkinią Dworu Hanana, która przeszła Ascendencję – w dodatku dzięki mnie – ale dlatego, że poczułam to w żarze życia.

I wiedziałam, że Kolis również.

Łańcuch połączony z obręczą na mojej szyi zabrzęczał na posadzce, gdy Kolis zaczął mnie opuszczać. Fałszywy król objął moją głowę dłonią w tak łagodny sposób, że wytrąciło mnie to z równowagi i skierowało moją uwagę ku niemu. Serce zadygotało mi w piersi, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Lodowaty podmuch powietrza przemknął po klatce, rzucając Kolisowi w twarz złote kosmyki włosów, gdy układał mnie tak, że mój policzek spoczął na lśniącej płycie posadzki. Wzdrygnęłam się, czując niepokojąco delikatny dotyk jego dłoni muskającej moją skórę.

Moim więzieniem wstrząsnęło nieludzkie, gardłowe warczenie.

– Zabieraj te pieprzone łapska od mojej żony.

Kolis uśmiechnął się kpiąco i wstał, a ja zlodowaciałam na ten widok.

– Och, Nyktosie, mój chłopcze – rzekł tym swoim słonecznym głosem, zerkając ponad Callumem leżącym z drgającymi palcami w kałuży krwi ku miejscu, gdzie zniknęła korona Hanana. – Widzę, że ukrywałeś, jak bardzo urosłeś w siłę. – Podniósł wzrok na Asha. – Jestem pod wrażeniem.

– Jakby to mnie cokolwiek obchodziło – odwarknął Ash.

– Co za gburowatość – mruknął Kolis.

Musiałam się podnieść. Pomóc Ashowi, walczyć u jego boku. Kolis nie był taki jak Hanan. To, że był fałszywym Pierwotnym Życia, nie zmieniało faktu, że był zarazem najstarszym żyjącym Pierwotnym, a dzięki temu niezwykle potężnym.

Musiałam wspomóc Asha.

Moje kończyny wydawały mi się obciążone, niemal jakby były przytwierdzone do podłogi. Zdołałam z trudem przeturlać się na bok i nawet tak prosta czynność sprawiła, że zabrakło mi tchu.

Kolis westchnął głośno, jakby miał do czynienia z krnąbrnym dziec­kiem.

– Ponieważ jesteśmy rodziną, jestem gotowy okazać ci łaskę, jakiej twój ojciec nigdy nie dał mnie. Szansę, byś wycofał się z tego wszystkiego.

Zmarszczyłam brwi i kilka kosmyków bladych włosów opadło mi na twarz. Kolis zamierzał tak po prostu pozwolić Ashowi odejść, nie zważając na to, że on zabił innego Pierwotnego? To nie miało sensu.

Dopóki go nie nabrało.

Kolis nie mógł zgładzić Asha. Gdyby to zrobił, pierwotny żar śmierci wróciłby do niego. Kolis przestałby był Pierwotnym Życia i Królem Bogów.

Nie byłoby żadnego króla.

Gdyby do tego doszło, świat bogów pogrążyłby się w chaosie.

– Wrócisz na swój Dwór – ciągnął Kolis – a jeśli Bele wciąż tam jest, poradzisz jej, by zjawiła się przede mną i przysięgła mi wierność.

W oddali nocne niebo przeszył krótki błysk srebra – fale płomiennego eteru. W tej przelotnej chwili, gdy światło rozproszyło mrok, zobaczyłam na horyzoncie dwie masywne, skrzydlate istoty, które zwarły się w walce.

Drakeny.

Bogowie, czy to był Nektas? Czy też jakiś inny draken? Nie wiedziałam nawet, czy Orphine przetrwała atak dakkai. Widziałam, jak upadła. Widziałam śmierć tak wielu osób.

Musiałam się podnieść.

– Rozkażesz też swoim wojskom, które podążyły tu za tobą, by się wycofały i natychmiast opuściły granice Dalos. – W ciszy, która zapadła, mięsień w szczęce Kolisa napiął się raptownie. – Przyjmij tę ofertę, Nyktosie.

Choć ręce drżały mi z wysiłku, zdołałam dźwignąć górną połowę ciała z podłogi. Lecz ta zazwyczaj niewyczerpująca czynność została okupiona pewną ceną. Głowa zakołysała mi się na szyi, co przyciągnęło uwagę Asha.

Spojrzał na mnie i eter w jego oczach zatrzeszczał. Na pewno ujrzał rozszarpaną skórę na moim gardle, obręcz pod ugryzieniem Kolisa i prześwitującą złotą suknię, w którą zostałam ubrana. Poczułam jego wściekłość, opadającą na moje ciało niczym lodowaty deszcz. Chciałam mu powiedzieć, że nic mi nie jest, ale mój język okazał się zbyt ciężki, by rzucić to kłamstwo. Wcale nie byłam pewna, czy będzie ze mną dobrze, i podejrzewałam, że Ash to wyczuł.

Jego klatka piersiowa uniosła się raptownie, gdy znów skierował wzrok na Kolisa.

– Zabiję cię.

Fałszywy Król Bogów odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.

– Teraz to dopiero stroisz sobie żarty.

Ash rzucił się naprzód tak prędko jak wypuszczona z łuku strzała i wpadł do klatki przez dziurę wybitą w jej prętach. Cienie wirujące wokół niego wsączyły się z powrotem w jego ciało. Tuż zanim wylądował kilka kroków od Kolisa, powietrze nagle stało się całkowicie nieruchome i rzadkie. Z obleczonych w skórzane spodnie nóg Asha wystrzeliły macki cieni, a jego oczy zmieniły się w studnie eteru.

Kolis opuścił podbródek.

– Nawet o tym nie myśl – zagroził.

– Jak mówiłem – ciało Asha trzaskało od elektryczności, a z jego dłoni wystrzeliły dwa pociski esencji – na to jest już za późno.

Kolis błyskawicznie się poruszył i jego sylwetka rozmazała mi się przed oczami, ale choć był nieziemsko szybki, nic nie zdołałoby prześcignąć wyzwolonej pierwotnej mocy. Eter Asha uderzył w niego z szokującą siłą, uniósł go w powietrze i cisnął do tyłu. Kolis walnął plecami o kraty i złote pręty roztrzaskały się pod jego ciężarem.

Cienie zakłębiły się przy podłodze i przy moich nogach, gdy Ash wygiął się w pasie i sięgnął za siebie. Zobaczyłam błysk cienistego kamienia, gdy wyciągnął miecz z pochwy i rzucił go naprzód.

Ostrze trafiło Kolisa w pierś. Odrzut tego ciosu poniósł go tak daleko, jak to było możliwe, po czym miecz wbił się głęboko w zewnętrzną ścianę budynku, przyszpilając do niej fałszywego króla.

Na bogów.

Na zrujnowanej posadzce zadudniły ciężkie kroki. Strażnicy w złotych napierśnikach i nagolenicach biegli w stronę klatki, trzymając w rękach miecze z cienistego kamienia.

Ash obrócił głowę, by spojrzeć przez ramię na nowo przybyłych.

Cienie, które były jego pierwotną esencją, wylały się z niego i wystrzeliły między kratami. Ciemna mgła spowiła opancerzone buty żołnierzy.

W pomieszczeniu rozległy się przenikliwie, agoniczne krzyki, które po chwili raptownie ucichły.

Smugi nocy zamgliły powietrze wokół mnie, gdy Ash ukląkł u mojego boku. W wirującej ciemności widać było jedynie zarys jego twarzy.

Mimo suchości i bólu w gardle zdołałam przełknąć ślinę i zmusić moje struny głosowe i język do działania.

– To było… niezwykle… podniecające.

Ash zastygł na jedno uderzenie serca, po czym roześmiał się szorstko.

– Patrz mi w oczy – powiedział, chwytając za obręcz krępującą mi gardło. – Nie odrywaj wzroku i się nie ruszaj, Liessa.

Liessa.

Coś pięknego.

Potężnego.

Królowa.

Moje serce… na bogów, roztopiło się, gdy usłyszałam to słowo. To była głupia myśl, ale naprawdę tak się czułam.

Ash spoglądał na mnie swoimi oczami pełnymi wirującego srebra. Usłyszałam dźwięk pękającego metalu i przeszył mnie silny dreszcz. Łańcuch opadł na podłogę, a ja zaczęłam osuwać się za nim.

Ale wtedy cienie zafalowały wokół mojej klatki piersiowej i talii, bo Ash złapał mnie i objął ramionami. Jego esencja spowiła mnie niczym peleryna, lecz nie wywołała bólu. Nigdy mi go nie przynosiła.

Ash przyciągnął mnie do siebie. Jego dłoń, tak niezwykle zimna, ale sprawiająca mi ulgę swoim dotykiem, podtrzymywała mi głowę. Przycisnął mnie do piersi.

Wciągnęłam do płuc jego świeży, cytrusowy zapach i zadrżałam. Gdy Kolis zatopił kły w moim ciele, naprawdę byłam przekonana, że już nigdy nie zobaczę Asha. Więc teraz, gdy słyszałam jego głos, a on tulił mnie do siebie… oczy wypełniły mi się łzami. To, że ta chwila była mi dana, było przytłaczające.

– Przepraszam – wychrypiał Ash, prędko wynosząc mnie z klatki i unosząc się wraz ze mną w powietrze. – Przepraszam, że nie dotarłem do ciebie szybciej, ale już tu jestem, Liessa. Mam cię i już nie wypuszczę. Już nigdy cię nie wypuszczę.

Jego przeprosiny rozdzierały mi serce. Bo przecież cała wina spoczywała na Kolisie i jego popieprzonych czynach. A także na Eythosie, ojcu Asha, bo to on umieścił żar życia i duszę Sotorii w śmiertelnym ciele i zachował to w tajemnicy przed swoim synem.

– Żadna z tych rzeczy nie jest…

Ash wygiął się i zaklął. Minęło jedno pełne szoku uderzenie serca.

I wtedy coś ciężkiego i gorącego uderzyło go w plecy. Ash stęknął. Powietrze wokół nas zdawało się sięgać ku nam i więzić swoimi niewidzialnymi rękami, raptownie ściągając nas w dół. Poczułam wzbierający mi w gardle strach.

Ash runął na podłogę z ogłuszającym wstrząsem, ale zdołał ustać na nogach, chociaż wziął na siebie impet upadku. Zachwiał się, po czym opadł na kolano, ale nie wypuścił mnie z objęć. Otaczająca go cienista esencja zaczęła się rozwiewać i zobaczyłam, że zaciska mocno zęby z bólu.

– Nic się nie stało – wydusił, wbijając we mnie swoje oczy lśniące jak czyste srebro. – Trzymam cię… – Coś szarpnęło jego głowę do tyłu i ścięgna w jego szyi wystąpiły na wierzch.

Z mojego gardła wyrwał się zdarty krzyk. Ash nie poddawał się jednak i znowu wstał. Nie puścił mnie. I mimo tego, że cierpiał, nie zamierzał tego zrobić, dokładnie tak, jak mi to obiecał. Mimo tego, ile go to kosztowało.

– Ash – szepnęłam.

Otworzył szeroko oczy i na chwilę zastygł w bezruchu.

– Sero – wychrypiał, po czym coś gwałtownie oderwało go ode mnie.

Moje serce ścisnęło się mocno i zalała mnie panika. Przez chwilę leciałam w stanie nieważkości, po czym uderzyłam o podłogę. Moja głowa odbiła się od kafla i wybuch bólu oszołomił mnie, zanim cały świat odpłynął w czerń.

Stał się cichy.

Nieruchomy.

Brutalny, dziki ryk furii Asha prędko przywrócił mi świadomość. Księżyc. Przed oczami miałam księżyc. Obróciłam głowę.

Ku nam zmierzał Kolis. Wielka, ziejąca dziura w jego piersi ociekała migoczącą krwią. Z jego rany i wnętrza obu dłoni wylewał się jaskrawy eter, przeszywający błyskawicami komnatę.

Ash znów opierał się na kolanie, ale ręce miał wyciągnięte przed siebie, by osłaniać się przed przetykanymi złotem falami zabójczej esencji.

– Naprawdę nie powinieneś był tego robić – rzekł Kolis, po czym westchnął ciężko z niezadowoleniem i może nawet odrobiną rozczarowania. – Ale zrobiłeś i teraz obawiam się, że rozpętałeś wojnę.

Z ciała Asha wybuchły napęczniałe, przetykane eterem cienie, które zaczęły dusić błyskawice mocy, dopóki te nie wygasły. Mój mąż zerknął na mnie, po czym skupił swoją uwagę na Kolisie.

– To ty rozpętałeś wojnę – wycedził wściekle, prostując się na swoją pełną wysokość – w chwili, gdy pogwałciłeś nasze tradycje i wiarę.

– Czyżbyś się zapominał, bratanku? Najwyraźniej tak. – Z palców fałszywego władcy wyprysnęły smugi eteru. Za jego plecami pojawił się złoty Upiór, ponownie żywy i na nogach. – Bo mówisz do swojego króla.

– Nie jesteś moim królem. – Z Asha wystrzeliła błyskawica, która uderzyła w płyty posadzki oraz w Calluma. Odrzucony mocą Upiór runął do tyłu, a w powietrzu rozszedł się swąd zwęglonego ciała. – Mógł­bym udawać dalej i stwierdzić, że twoja zwierzchność nade mną skończyła się, gdy porwałeś moją żonę. Ale tak naprawdę nigdy nie byłeś moim królem.

Dostrzegłam kilka porzuconych mieczy z cienistego kamienia, leżących obok powykręcanych, rozszarpanych ciał strażników. Przeturlałam się na bok, ignorując wilgoć moczącą mi kark. Wymagało to ode mnie jeszcze więcej wysiłku niż poprzednio.

– Cóż za śmiałe słowa – rzekł Kolis, ruszając naprzód. Strumień jego eteru chlasnął w stronę Asha. – A do tego zaskakujące. Zabiłem twojego ojca, a ty przysiągłeś mi wierność. Lecz teraz, gdy zabrałem twoją małżonkę, zamordowałeś jednego z Pierwotnych i mnie zaatakowałeś. Dlaczego, Nyktosie? Czy to z powodu żaru życia, który ona w sobie ma?

Przewróciłam oczami i oparłam ciężar ciała na płasko rozłożonych dłoniach. To prawda, że Ashowi zależało na żarze życia, ale gdy dowiedział się, jaką cenę będzie musiał zapłacić, by go zdobyć, stał się on ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.

Bo przejęcie żaru oznaczało, że będzie musiał mnie zabić, a on wybrał mnie, choć i tak już umierałam. Co było nierozsądne, ale także piękne.

– Właśnie o to chodziło, czyż nie? Chciałeś wydobyć z niej żar i powstać jako Pierwotny Życia – rzucił oskarżycielsko Kolis. Z czubków jego palców strzelił złocisty eter. – Próbowałeś ukryć go przede mną. Ukryć ją. Twój postępek to zdrada stanu.

– Zdrada stanu? – Ash roześmiał się głucho i mrocznie. Jeszcze nigdy nie słyszałam z jego ust takiego dźwięku. – Zabiłeś moją matkę i prawdziwego Pierwotnego Życia. – Z jego ciała wylały się cienie, które zakłębiły się u jego stóp niczym dym. – Jesteś żałosnym błaznem.

Kolis zesztywniał.

– Chcesz wiedzieć, co tak naprawdę jest tu żałosne? Twoje przeświadczenie, że nie miałem pojęcia, co knujesz. Że nie przejrzałem twoich fałszywych zapewnień i przysiąg. Że umknęło mi to, że planujesz zrzucić mnie z tronu i zagarnąć dla siebie wszystko, co należy do mnie.

Zaczęłam powoli pełznąć w stronę ciał strażników. Ash dał upust swojej furii i temperatura w komnacie gwałtownie spadła.

– Żadna z tych rzeczy nie była twoja! Ukradłeś je…

– Twojemu ojcu – przerwał mu Kolis. Złota bransoleta na jego bicepsie zalśniła w blasku księżyca. – Pewnie wyobrażasz sobie, że teraz historia zatacza koło, ale tu się mylisz. Żar życia nigdy nie był twój.

– A ona nigdy nie była twoja! – ryknął Ash.

Powietrze rozrzedziło się jeszcze bardziej. Zamarłam, oparta na dygoczących rękach. Surowa, brutalna energia zalała zrujnowaną komnatę i sprawiła, że na ciele wyskoczyła mi gęsia skórka.

– Co, myślisz, że za to należy do ciebie? Tylko dlatego, że koronowałeś ją na swoją małżonkę? – Kolis roześmiał się, a mnie ścisnęło się serce. Złote smugi eteru zaczęły wirować na jego nagiej klatce piersiowej, gdzie zadana mu przez Asha rana zdążyła się już zagoić. – Jeśli ona jest tą, za którą się podaje, to nigdy nie miałeś prawa jej poślubić.

Musiałam podnieść się na nogi i dorwać jeden z tych mieczy. I to szybko. Ale wciąż kręciło mi się w głowie i miałam dziwne uczucie w nogach, jakby reszta mojego ciała była od nich oderwana. I to nie z powodu uderzenia w głowę, choć ono z pewnością nic nie pomogło. Nie, przyczyną była utrata krwi. Straciłam jej zbyt wiele. Poznałam to po tym, jak ciężko biło moje serce, próbując pompować tę jej ilość, która jeszcze we mnie została. Jak szybko łomotało. Miałam też wrażenie, jakąś instynktowną wiedzę, która podpowiadała mi, że gdybym nie nosiła w sobie żaru, już byłabym nieprzytomna lub martwa.

Podciągnęłam się na kolana, myśląc, jakie to dziwne, że to, co nieuchronnie mnie zabijało, jednocześnie utrzymywało mnie przy życiu.

Kolis zbliżył się o krok, wyginając swoje zbyt idealne usta w uśmiechu.

– Ona nigdy nie była twoja, bratanku. Od zawsze należała do mnie.

Ash znów wybuchnął furią. Powietrze, które wypuściłam z płuc, utworzyło mglisty obłok, gdy energia po raz kolejny naelektryzowała przestrzeń. Ash wzniósł się z posadzki i pomknął ku Kolisowi.

Zdążyłam zobaczyć jedynie szyderczy uśmiech fałszywego króla, zanim wylały się z niego smugi eteru. On także wzleciał w powietrze i przybrał swoją pierwotną formę. Emanował światłem, które było zbyt jaskrawe i raniące, by dało się na niego patrzeć choćby przez krótką chwilę.

Ash i Kolis zwarli się w walce wysoko nade mną i przypominało to zderzenie nocy i słońca. Przetykane eterem cienie i intensywne złoto-srebrne światło wirowały z oszałamiającą szybkością mimo tego, że wiatr ustał. Chmury zastygły w swej wędrówce po niebie. Wszystko… Wszystko inne także zamarło w ciszy. Poczułam ucisk w piersi.

Mrużąc oczy, co jakiś czas dostrzegałam pośród cieni i jasności mignięcia dwóch Pierwotnych. Złote kędziory, a po chwili rudawobrązowe kosmyki. Czarną tunikę, a po niej białe, lniane spodnie. Srebrną bransoletę, a następnie złotą, która błysnęła bielą, gdy poruszyła się ręka jej właściciela. Pięści. Odrzucone do tyłu głowy, gdy wymieniali ciosy.

Potem kłęby wirujące wokół nich zastygły, a powietrze zaczęło pulsować i wibrować. Okruchy żaru w mojej piersi zabuczały…

Z ciała Asha wystrzelił pocisk esencji, który trafił Kolisa i oderwał ich od siebie. Fałszywy król zaraz się jednak otrząsnął i z szokującą szybkością znów dopadł Asha. Gdy się z nim zderzył, z mojego gardła wydarł się niski, ochrypły krzyk. Gdy obaj wznieśli się jeszcze wyżej, ich eter pryskał iskrami i trzeszczał.

Po chwili opadli ku ziemi z prędkością, która zmieniła ich ciała w rozmazane smugi. Wpatrywałam się w nich, wybałuszając oczy, ale nie byłam w stanie rozeznać się w tym chaosie, dopóki jeden z nich nie rąbnął o posadzkę, rozbijając marmurowe płytki w promieniu kilku metrów od siebie. Dopiero wtedy spostrzegłam, że wirująca czarna mgła pochłania jaskrawe światło, i zorientowałam się, że to Ash powalił Kolisa na ziemię.

Esencja promieniująca z Kolisa przygasła na tyle, że zdołałam dostrzec, jak Ash prostuje plecy. Zalała mnie fala drżącej ulgi. Mój mąż przeszedł nad swoim wujem i splunął na niego migoczącą krwią, po czym schylił się i chwycił go za głowę…

Fałszywy król poderwał się z ziemi niczym ciśnięta włócznia i odrzucił Asha do tyłu. Wiatr przybrał na sile i cisnął mi włosy w twarz. Niebo nad komnatą przeszyła błyskawica. Spojrzałam na zachód, w stronę horyzontu, ale nie było tam już drakenów.

Serce podskoczyło mi w piersi. Ash i Kolis walczyli za pomocą pięści i wybuchów pierwotnej energii. Wznosili się i opadali niezwykle szybko. Obróciłam się z powrotem ku zwłokom strażników. Dzieląca mnie od nich odległość wydawała się nie do przebycia, ale musiałam zdobyć miecz. Nie byłam pewna, co zrobię, kiedy już będę miała go w ręku, ale wiedziałam, że nie mogę tylko bezczynnie czekać.

Nagle ktoś chwycił mnie za ramiona. Krzyknęłam z zaskoczenia i instynkt przejął kontrolę nad moim zachowaniem. Natychmiast spróbowałam się uwolnić. Mój umysł wiedział, jak to zrobić – w końcu zostałam wyszkolona przez najlepszych – ale ciało nie było w stanie zareagować odpowiednio szybko. Miałam wrażenie, że jest ospałe i nie do końca połączone, więc udało mi się tylko drgnąć jak umierający robak.

– Przestań – syknął mi do ucha głos, który rozpoznałam.

Attes.

Zawrzał we mnie gniew i szarpnęłam się w prawo.

– Puszczaj mnie… ty pieprzona… zdradziecka… gnido.

Pierwotny Wojny ścisnął mnie mocniej, po czym obrócił mnie w bok, żeby spojrzeć mi w twarz.

Teraz mogłam naprawdę porządnie mu się przypatrzyć. I stwierdzić, że nie wyglądał dobrze. Z jego nosa, oczu, uszu i kącików ust sączyła się niebieskawoczerwona krew. Płytka blizna biegnąca od linii włosów przez grzbiet nosa i po lewym policzku odcinała się wyraźnie od jego skóry.

Cholera. Ten jeden pocisk Asha naprawdę nieźle go poturbował.

– Posłuchaj mnie – odezwał się, przekrzykując wiatr.

– Pierdol się. – Odchyliłam się do tyłu, czy też raczej upadłam, wypychając przed siebie nogę, by go kopnąć. Moja stopa tylko przejechała po jego klatce piersiowej.

Attes zastygł, unosząc brwi.

– Naprawdę musisz teraz oszczędzać siły, Sero. I mnie wysłuchać.

O nie, na to nie było szans.

– Zdradziłeś… nas – wydusiłam, czując zawroty głowy. – Po tym, jak pomogłam Thadowi… Zdradziłeś nas…

Ziemia zatrzęsła się, gdy Ash i Kolis uderzyli w nią gdzieś po naszej prawej, roztrzaskując marmurowe kafle, których kawałki poleciały we wszystkie strony.

Attes zaklął, przyciągnął mnie do siebie i wygiął się w pasie, by osłonić mnie przed deszczem gruzu. Uniosłam rękę, wczepiłam palce w jego włosy i pociągnęłam mocno. To był chamski ruch, wiedziałam o tym, ale nie było mnie w tej chwili stać na nic innego.

Attes warknął i obnażył zęby. Czy raczej kły. Szarpnął głową, a ja poczułam wybuch dzikiej satysfakcji, gdy zobaczyłam, że w dłoni zostały mi kosmyki jego złocistobrązowych włosów.

– Cholera – warknął. – Przestań…

Wykrzywiłam palce niczym szpony i zamachnęłam się, celując w jego pieprzony dołeczek w policzku.

– Wiem, co zrobiłem. – Złapał mnie za nadgarstek. W jego oczach trzaskał eter. Dwaj walczący Pierwotni znów wznieśli się w niebo. – Ale to nie pora, żeby o tym rozmawiać albo szukać zemsty.

Rozdziawiłam usta.

– Kolis zabije Asha – oznajmił Attes z ustami zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy. – Nie uczyni tego umyślnie, co wcale nie oznacza, że tego nie pragnie. Powodem jest to, że wie, co się wtedy stanie. – Coś mokrego kapnęło na mój policzek, a potem na ramię. – Ash nie jest na tyle potężny, by pokonać swojego wuja i jego drakeny. A przyjdzie taka chwila, gdy one wyczują, że ich władca znajduje się w prawdziwym niebezpieczeństwie. I wtedy Ash zginie.

Dysząc, wpatrywałam się w Pierwotnego, który nie tak dawno wparadował do gabinetu Asha, jakby nie miał żadnych trosk. Który flirtował ze mną podczas przekazywania nam wiadomości od Kolisa i kpił sobie, gdy pytał o ruchy wojsk Krainy Cieni kierujących się w stronę granicy Dworu, który dzielił ze swoim bratem Kynem. Ash nie ufał mu całkowicie, ale coś ich łączyło. Nie do końca przyjaźń. Może coś jakby poczucie braterstwa.

Ale Attes nas sprzedał.

Zapewne wiedział, że Kolis rozkaże mi zabić tego biednego drakena, a potem powiedział mu, że przywróciłam zmarłego do życia.

Fałszywy król chciał, bym tego dokonała, bo mój czyn dowodził, że żar we mnie dojrzał na tyle, by przyszła pora go przenieść.

Coś kapnęło na dłoń Attesa, którą trzymał między nami. Migocząca kropla czerwieni zabarwionej odcieniem błękitu.

Krew Pierwotnego.

Zaskoczona, wciągnęłam gwałtownie powietrze.

– Oni muszą przerwać tę walkę – nalegał Attes. – A jedyną osobą, której posłuchają, jesteś ty.

Nie byłam tego wcale taka pewna. Kolis nie wydawał mi się typem człowieka, którego interesują opinie kogokolwiek oprócz niego samego. A Ash był zapewne zbyt wściekły, by posłuchać głosu rozsądku. Porwała go nawałnica furii, która narastała od wieków. W tej walce nie chodziło wyłącznie o mnie, ale też o jego matkę, którą Kolis zamordował, gdy wciąż nosiła Asha w łonie. O ojca, którego Kolis zabił i wciąż więził jego duszę. O wszystkie życia, które Ash wytatuował sobie na ciele, odebrane mu przez Kolisa lub stracone, bo Kolis zmusił do tego swojego bratanka.

Ale Attes, czy był draniem, czy nie, miał rację.

Kolis mógł zabić Asha.

A śmierć albo jednego, albo drugiego zniszczyłaby nie tylko świat śmiertelników, ale też Ilizjum i wszystkich Pierwotnych. Doszczętnie. Nie byłam nawet pewna, czy chociaż drakeny by przetrwały. Może z katastrofy zdołałyby ocaleć jedynie Arae – Duchy Losu.

Ale mnie nie obchodził nikt poza Ashem. Więc musiałam spróbować. Tylko jak? Ash i Kolis wciąż byli pochłonięci bojem i posyłali w siebie pociski eteru. Blask otaczający Kolisa przybladł i teraz dało się już na niego patrzeć bez ranienia oczu. Cienie spowijające Asha także zrzedniały. Nie wiedziałam nawet, co bym zrobiła, gdyby udało mi się chwycić jeden z porzuconych mieczy.

Zerknęłam na sztylety przy biodrach Attesa i pomyślałam… pomyślałam, że mam pomysł, jak powstrzymać Kolisa.

Zaczęłam odpychać się od ziemi. Wydawało mi się, że moje nogi są z galaretowatego dżemu, którym moja przybrana siostra Ezra lubiła obficie smarować bułeczki.

– Pomóż… pomóż mi wstać. – Policzki poczerwieniały mi z zażenowania, które było niezwykle głupie w tej sytuacji. – Sama… nie dam rady.

Attes zawahał się z napiętą miną. Było jasne, że mi nie ufał. I nie powinien. Bo wiedziałam, że jeśli zdołam przeżyć tę noc, znajdę sposób, by zrobić temu draniowi straszliwe rzeczy.

Ale też dlatego, że go okłamałam. No cóż, częściowo. Zdołałabym wstać bez jego asysty, ale miałam świadomość, że potrzebny do tego wysiłek całkowicie by mnie wyczerpał, a ja musiałam zrobić to, co Attes sam mi zasugerował – oszczędzać energię.

Po krótkiej chwili Pierwotny nachylił się nade mną jeszcze mocniej i przeniósł ręce z mojego nadgarstka na ramiona. Podniósł się i podciągnął mnie na nogi.

– Stoisz pewnie?

– Tak – odparłam, chociaż nie byłam w stanie wyczuć posadzki pod stopami.

– To dobrze. – Attes zajrzał mi w oczy ze ściągniętą twarzą. Wyglądał, jakby się o mnie martwił. Ale na pewno tylko to sobie wyobraziłam. – Więc jaki masz…?

Poruszyłam się najszybciej, jak mogłam, czyli w ślimaczym tempie. Z zaskoczeniem stwierdziłam jednak, że udało mi się chwycić rękojeść jednego z jego sztyletów z cienistego kamienia, zanim zdążył mnie powstrzymać. Po prostu kompletnie się tego nie spodziewał.

– Porąbało cię? – wykrzyknął, spoglądając na sztylet, który mu zabrałam. – Nie wyraziłem się wystarczająco jasno?

– Uspokój się. – Wzięłam płytki wdech i moja klatka piersiowa… na bogów, coś było z nią nie tak. Jakby w środku coś mi się pourywało. – Nie jesteś wart… wysiłku.

Po jego twarzy przemknął wyraz osłupienia. Moja odpowiedź zbiła go z tropu.

Z wrażeniem, że zaraz upadnę, obróciłam się ku dwóm Pierwotnym, którzy wylądowali na ziemi i teraz dusili się nawzajem. Z ich zaciśniętych na gardłach palców strzelał eter.

Zrobiłam krok naprzód i krzyknęłam:

– Przestańcie!

Albo mnie nie usłyszeli, albo zignorowali. Ich żyły świeciły od środka i uznałam, że to byłby osobliwie piękny widok, gdyby się właśnie nie zabijali.

Ale ta myśl zapewne zrodziła się stąd, że nie dość dużo krwi docierało do mojego mózgu.

Krzyczałam raz po raz, chwiejąc się na nogach i czując narastającą panikę. Attes, ten wstrętny szczur, wciąż mnie podtrzymywał. Moje serce zaczęło zwalniać i podejrzewałam, że to nie jest dobry znak. Głównie dlatego, że jednocześnie moje pole widzenia zaczęła zasnuwać ciemność. Nie wiedziałam, w jaki sposób ja, śmiertelniczka, mogłabym sprawić, że dwaj Pierwotni mnie usłuchają…

Ale przecież nie byłam zwykłą śmiertelniczką.

Już nie.

Zmieniły to znajdujące się we mnie okruchy żaru życia – pierwotnej esencji.

Poczułam mrowienie z tyłu czaszki, a w mojej głowie rozpętała się gonitwa myśli. Moc żaru, którą byłam w stanie z siebie wykrzesać, łączyła się z moimi ekstremalnymi emocjami, tak jak u bogów i Pierwotnych zbliżających się do Ascendencji. Ash próbował raz celowo doprowadzić mnie do wybuchu, ale nie do końca mu się powiodło.

Jednak dziwne wrażenie nie dawało mi spokoju. Gdy tak stałam, czując dziwne poluzowanie w klatce piersiowej, wydawało mi się, jakbym odłączyła się od samej siebie. I nagle pojęłam, dlaczego żar we mnie nie zapłonął.

Urodziłam się, mając go w sobie, ale nigdy nie uważałam go za część mnie. Byłam tylko naczyniem. Pojemnikiem do bezpiecznego przechowywania go, tak jak to zaplanował Eythos, ojciec Asha.

Ale to uczucie się zmieniło. Żar był częścią mnie. I w tej chwili należał do mnie.

Aż do tego momentu nie do końca to rozumiałam. Nie wierzyłam w to.

Wzięłam wolniejszy, głębszy wdech i skupiłam się na pulsowaniu w mojej piersi. Żar zadrżał i zatętnił we mnie, gdy wezwałam eter i sięgnęłam po jego moc.

– Na Duchy Losu – wyszeptał Attes.

To, co nadeszło potem, po prostu się stało, niemal tak jak wtedy, gdy Rhain opowiedział mi o umowie, którą Ash zawarł z Veses. Tylko że tym razem byłam doskonale świadoma uwalnianej przeze mnie esencji. Kontrolowałam ją. A gdy jej użyłam, wcale nie musiałam o tym myśleć. To był czysty instynkt, odwieczny i pierwotny.

Eter wsączył się do moich żył, gładki i gorący, a ja odezwałam się i poczułam moc swoich słów.

– Przestańcie.

Nie pojmowałam, co zrobiłam, dopóki Ash i Kolis nie zamarli w bezruchu, a pociski ich esencji nie wygasły w locie.

Użyłam przymusu. Na dwóch najpotężniejszych żyjących Pierwotnych.

– Na Duchy Losu – powtórzył Attes ochrypłym szeptem, wyraźnie zszokowany. Ash i Kolis obrócili ku mnie głowy.

Ja też byłam zaskoczona. Nie spodziewałam się takiego efektu. Ale odepchnęłam od siebie zdumienie, bo choć udało mi się osiągnąć ten sukces, już czułam, jak moc żaru słabnie. Owszem, był częścią mnie, ale ja właśnie umierałam. A zatem on również. Musiałam działać szybko. Wysunęłam się naprzód i zrobiłam jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy.

Ashowi bardzo na mnie zależało. Kochałby mnie, gdyby mógł. Tak właśnie powiedział po naszym spotkaniu z bogiem jasnowidzenia Delfaiem. Ale usunął swoją kardię – część duszy, którą posiadały wszystkie żywe istoty, pozwalającą bezgranicznie kochać osoby niepołączone z nimi więzami krwi. Kardia sprawiała, że człowiek był gotów na wszystko dla swojej miłości. Bogini Penellaphe rzekła, że wycięcie jej musiało być dla Asha niezwykle bolesne. Dla mnie jego postępek był po prostu beznadziejnie tragiczny. Ash poważył się na to, by chronić siebie i osobę, którą obdarzyłby miłością, przed swoim wujem.

Kolis zaś był złym, chorym draniem i nie sądziłam, by to, co czuł do Sotorii, było miłością. Raczej obsesją. Ale on wciąż miał swoją kardię i wierzył, że kocha Sotorię. Jeśli to była prawda, powinien być gotowy zrobić dla niej wszystko.

Dla osoby, za którą mnie uważał.

Z łomoczącym nierówno sercem uniosłam sztylet do swojego gardła.

– Jasna cholera! – warknął niskim głosem Attes za moimi plecami. – Nie o coś takiego mi chodziło.

– Przestańcie walczyć – powtórzyłam, ignorując Pierwotnego Wojny i Traktatów. – Zróbcie to dla mnie. Proszę.

Byłam skupiona na Kolisie i przemawiałam bezpośrednio do niego, ale to Ash zareagował pierwszy.

Rzednące cienie wirujące w jego ciele i wokół niego zniknęły. Z jego rozchylonych ust i nosa ciekła krew. Jego szczęka już puchła, a w tunice widniało kilka wypalonych dziur, odsłaniających zwęgloną skórę pod spodem. Ale to jego oczy sprawiły, że ścisnęło mi się serce. Szeroko otwarte i wyraziste, z zastygłymi nieruchomo smugami eteru.

Kolis zadziałał wolniej. Jego złocisty blask przygasł tylko na tyle, by dało się dostrzec jego rysy. Wyglądał na równie poharatanego, jak Ash, a jego klatka piersiowa również była poparzona i zakrwawiona.

– Sero – wychrypiał gardłowo Ash, do połowy unosząc dłonie – co ty robisz?

Przełknęłam ślinę, czując, jak żołądek ściska mi się z niepokoju, ale ręka mi nie zadrżała.

– Przestańcie walczyć albo poderżnę sobie gardło.

Kolis raptownie opuścił podbródek.

– Nie zrobisz niczego takiego.

Przycisnęłam czubek ostrza do skóry, aż poczułam ukłucie bólu. Ash nagle… na bogów, sprawiał wrażenie, jakby stracił kontrolę nad własnym ciałem. Szarpnął się o krok do tyłu.

– Tak – oznajmiłam, wbijając wzrok w ich torsy, bo nie ufałam im, że z kolei nie użyją przymusu na mnie. Chociaż unikanie kontaktu wzrokowego nie mogło całkowicie mnie przed tym uchronić. – Zrobię to. A jeśli zacznę choćby podejrzewać, że któryś z was zechce użyć przymusu, zrobię to jeszcze szybciej.

– Sero – odezwał się znowu Ash. – Odłóż sztylet. – Zbliżył się do mnie odrobinę, najwyraźniej całkiem zapomniawszy o Kolisie. Jego poparzona klatka piersiowa unosiła się i opadała raptownie. – Proszę.

Wciągnęłam ostro powietrze i zadrżała mi dłoń.

– Zrobię to… – Sapnęłam, bo wzdłuż mojego gardła zapłonęła linia bólu, gdy ktoś wyrwał mi broń z palców.

Ash krzyknął i strach w jego głosie był… na bogów, był wręcz namacalny. Natychmiast pojęłam, że popełniłam wielki błąd.

Och, bogowie.

Przeliczyłam się, zakładając, na co byli, a na co nie byli gotowi. Myślałam, że zdołam rozproszyć Kolisa; wykorzystać jego słabość do ukochanej, jego obsesję na punkcie Sotorii.

Ale jednocześnie rozproszyłam też Asha.

A sztylet, który przyłożyłam sobie do gardła, znalazł się teraz w rękach fałszywego króla.

Kolis był tak piekielnie szybki. Obrócił się i wbił ostrze w pierś Asha.

Prosto w jego serce.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz