Operacja Franciszek - Tomasz P. Terlikowski - ebook

Operacja Franciszek ebook

Tomasz P. Terlikowski

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

- Lewicowy Franciszek zwolennikiem teologii wyzwolenia? - Antyklerykalny Franciszek zmienia nauczanie Kościoła – przede wszystkim w kwestii rozwodów i obrony życia poczętego? - Liberalny Franciszek wprowadzi kapłaństwo kobiet? - Rewolucyjny Franciszek gruntownie zreformuje podstawy wiary? - Ubogi Franciszek zajmuje się przede wszystkim zwalczaniem bogactwa wśród biskupów? Lewica ma nowego idola – papieża Franciszka. Mają go także media, kreujące Ojca Świętego na takiego idola. Przypisują mu nieprawdopodobne poczynania, poglądy, cechy i zamiary. Tomasz P. Terlikowski rozbija w proch i pył ów fałszywy, sztucznie wykreowany wizerunek Franciszka. Pokazuje, jak odległy jest on od rzeczywistości, jak naiwny i szkodliwy. Jednocześnie dowodzi, że prawdziwy Franciszek jest znacznie ciekawszy od serwowanej nam medialnej podróbki…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 229

Oceny
4,0 (3 oceny)
0
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka Radosław Krawczyk

Zdjęcie na okładce AFP/East News

Redaktor prowadzący Bartłomiej Zborski

Redakcja Tomasz Rowiński

Korekta Hanna Rybak

Skład i łamanie TEKST Projekt, Łódź

Copyright © by Tomasz Terlikowski Copyright © by Fronda PL, sp. z o.o.

ISBN 978-83-64095-21-4

Wydawca Fronda PL, Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 877 37 35 Fax. 22 877 37 34

Wstęp: Zawłaszczanie papieża Franciszka

Lewica ma nowego idola. Jest nim papież Franciszek, który – nieco niespodziewanie – został największym autorytetem liberalnych mediów. Ale bynajmniej nie chodzi o to, by odnosić jego słowa do siebie, na to nikt z agnostycznych i ateistycznych wielbicieli papieża nie ma ochoty. Chodzi raczej o to, by nieustannie i wciąż na nowo okładać papieskim kijem bejsbolowym po głowach zwyczajnych katolików, a przede wszystkim konserwatywnych polityków, komentatorów i duchownych. Oni mają się od papieża uczyć otwartości, tolerancji i zrozumienia dla współczesnego świata, a liberalni i lewicowi komentatorzy z lubością będą pouczać ich, co jeszcze powinni zrobić, żeby stać się godnymi papieża Franciszka. Komentatorzy ci oznajmiają także, że każdy, kto nie zgadza się z nimi, bez wątpienia nie zgadza się z samym Ojcem Świętym, poprawia go, a może nawet chciałby go ekskomunikować, przywołać do porządku. A przynajmniej nie wie, jak sobie z nim poradzić. Bardziej radykalni, bez ukrywania zachwytu, wieszczą już nawet możliwą schizmę w polskim Kościele i przekonują, że słowa papieża Franciszka to początek rewolucji na miarę pieriestrojki Michaiła Gorbaczowa.

I żeby nie było wątpliwości, nie jest to tylko polska specyfika. O „rewolucji”, „zmianie”, „glasnostii”, przełomie piszą i mówią – coraz częściej – także zachodnie, liberalno-lewicowe, media, choć one są bardziej skłonne do zauważania także „błędnych” (czyli konserwatywnych elementów) wypowiedzi papieskich. Mimo tych uwag, niemal wszędzie, można już wyczytać nadzieję na dalsze zmiany. „Guardian” odnotowuje w swoich artykułach, że papież użył słowa „gej” (choć jego poprzednicy preferowali termin „osoby homoseksualne”), „New York Times” odnotowuje „zmianę tonu”, a „The Economist” zauważa, że wprawdzie nie ma zmiany nauczania, ale „styl jest odmienny”. Z wyraźnie większym entuzjazmem na słowa Franciszka reagują – dotąd wyraźnie niechętne nauczaniu Kościoła – zachodnie, liberalne media katolickie i ich komentatorzy. John L. Allen już wieszczy „rewolucję” w Kościele. „Każdy wie, że Franciszek próbuje być twórcą czegoś na kształt głasnosti w Kościele” – oznajmia znakomity, choć o wyraźnie liberalnych poglądach, watykanista amerykański. A wtóruje mu, jeszcze bardziej na lewo usytuowany jezuita amerykański, ojciec James Martin, który wprost oznajmia, że Franciszek „zrewolucjonizuje Kościół”, i że ma on szansę „zmienić Kościół i świat”. Jezuita zastrzega wprawdzie, że pochwały dla nowego Ojca Świętego nie oznaczają krytyki jego poprzedników, ale omawiając ich osiągnięcia, wskazuje wyłącznie na powołanie przez Jana Pawła II Światowych Dni Młodzieży i obalenie komunizmu, a odnosząc się do Benedykta XVI, za zasługę uznaje abdykację. Franciszek jest zaś w jego oczach wielkim reformatorem i rewolucjonistą, który zmieni Kościół w kierunku bardziej postępowym.

Sympatia mediów jest jeszcze lepiej widoczna, gdy porównamy papieża Franciszka z jego poprzednikami. Benedykt XVI był regularnie określany mianem „pancernego”, media rozliczały go z każdego słowa, a niekiedy wręcz organizowały zmasowane nagonki. I w zasadzie nie miało znaczenia, co powiedział papież. Jeśli wskazał, że islam jest mniej racjonalny niż chrześcijaństwo, był przeciwnikiem dialogu międzyreligijnego, gdy doprowadzał do jedności z Rzymem część anglikanów lub dialogował z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X, oskarżano go o „odrzucenie ekumenizmu” (choć właśnie odbudowywał jedność Kościoła) albo antysemityzm (bo jeden z biskupów, z których papież miał zdjąć ekskomunikę – tak się składa – głupie i fałszywe poglądy na temat Holokaustu). Benedyktowi XVI regularnie obrywało się także za sprzeciw wobec wyświęcania na kapłanów osób o głęboko zakorzenionej tendencji homoseksualnej, sympatię dla liturgii trydenckiej czy wreszcie za to, że przypominał, że Sobór Watykański II należy interpretować w zgodzie z hermeneutyką ciągłości, czyli z całym nauczaniem Kościoła, a nie uznawać go za jakąś istotną nowość czy wręcz zerwanie z Tradycją i Magisterium przedsoborowych papieży. Ataki na tego papieża były tak mocne, że Andrea Tornielli nazwał jego pontyfikat „drogą krzyżową”.

Jan Paweł II, choć bywał ulubieńcem mediów, też nie miał z nimi łatwo. Atakowano go za każdym razem, gdy przypominał nauczanie moralne Kościoła, albo gdy jasno wskazywał – jak to miało miejsce z deklaracją „Dominus Iesus”, że samoświadomość Kościoła katolickiego nie zmieniła się po Soborze Watykańskim II. Zachodni dziennikarze, intelektualiści, a także część duchownych – w Polsce odgłosy takiego myślenia tylko do nas dochodziły z zewnątrz – ostro krytykowali Ojca Świętego za „odejście od linii Soboru Watykańskiego II”, za wymuszanie celibatu. Także za romantyzm, polską perspektywę, brak zrozumienia dla teologii wyzwolenia, tradycyjną maryjność, która rzekomo wynikać miała z utraty matki w dzieciństwie. Koniec pontyfikatu to zaś czas nieustannych nacisków na abdykację i sugerowania, że chory i zmęczony papież „katuje świat” swoimi męczarniami. I wszystkich tych słów krytyki wcale nie eliminowała ogromna medialność Jana Pawła II. Media zachodnie akceptowały ją, wykorzystywały, ale jednocześnie nie rezygnowały z nieustannej krytyki papieża i przeciwstawiania go poprzednikom (Janowi XXIII i Pawłowi VI), a także rozmaitym samozwańczym „papieżom” (chodzi choćby o Eugena Drewermanna czy Hansa Künga), których „magisterium” miało być lepsze, nowocześniejsze i bardziej „soborowe” od tego, które proponował Ojciec Święty.

Atak medialny, który właściwy był dla poprzednich pontyfikatów, za Franciszka wyraźnie osłabł. Papież z Argentyny wydaje się być niemal „teflonowy” (by posłużyć się określeniem Johna L. Allena). Wypowiedzi, które na jego poprzedników ściągnęłyby wielotygodniowe medialne gromy, jemu uchodzą na sucho. Przykładem wręcz wzorcowym może być wypowiedź o tym, że „kto nie modli się do Pana, modli się do diabła”, którą – gdyby padła z ust Benedykta XVI – przez wiele miesięcy ocenialiby krytycznie buddyści, muzułmanie i otwarci, dialogiczni katolicy, a która – tym razem – zwyczajnie nie przebiła się do opinii publicznej i została przemilczana. Nieliczne głosy krytyki pojawiające się dopiero po rzekomym egzorcyzmie, którego dokonać miał papież na placu Świętego Piotra, dotyczyły raczej tego, że słowa te niepotrzebnie odnoszą się do diabła, który nie jest niezbędny w katolickimi kaznodziejstwie. Nie inaczej było ze stwierdzeniem, że każde lobby – w tym masońskie – jest niezmiernie niebezpieczne. Krytyka masonerii, uznanie jej za niebezpieczne, bo tajne lobby, zwyczajnie nie przebiła się do opinii publicznej. Zamiast niej przez kilka dni wałkowano inną wypowiedź Ojca Świętego, odpowiednio zresztą spreparowaną, i przekonywano, że oznacza ona wielki przełom i prawdziwą rewolucję.

Trudno nie zadać pytania, skąd się bierze ta odporność papieża na medialne ataki? Odpowiedź najprostsza i już pojawiająca się w ustach – na szczęście nielicznych – katolickich ultratradycjonalistów (a jeszcze chętniej przypisywana im i szerzej wszystkim tradycjonalistom, a także ortodoksyjnym katolikom przez zwolenników postępu) jest taka, że papież zmienił kurs, odchodzi od jasnego wyrażania katolickiej doktryny i zaczyna ją rozmywać (modernizować). Media zaś tylko to zauważyły i dlatego dzielnie go w tym procesie wspomagają. Ale wbrew tym opowieściom nikt z tradycjonalistów wewnątrz Kościoła nie zarzuca papieżowi chęci zmiany doktryny, a co najwyżej niepotrzebne rozkładanie katolickich zwyczajów, papieskiego splendoru czy wreszcie lekceważenie instytucji. „Jak mogę kochać papieża, który nawet nie chce być papieżem? Który nawet nie nazywa siebie papieżem, a preferuje tytuł biskupa Rzymu” – pyta konserwatywna, amerykańska blogerka. Uzasadnia zarzut, wskazując, że tu nie chodzi o snobizm, ale o to, że papiestwo rozwijało się w konkretnym kierunku i wykształciło konkretne metody sprawowania tej posługi, by móc lepiej wypełniać swoje zobowiązania i nie widać powodów, dla których należałoby je teraz zmieniać. Ostrożniej, ale w tym samym duchu, wypowiada się redaktor naczelny „New Liturgical Movement” Jeffrey Tucker. „To prawda. Osobiście znajduję wiele aspektów tego pontyfikatu, które mnie denerwują, i walczę z tym uczuciem od samego początku” – podkreśla. Dodaje, że ma dość słuchania, codziennie i w każdy możliwy sposób, jak „to wspaniale, że złe stare czasy przeminęły, a nastały wspaniałe nowe czasy”. Po tych ostrych słowach, które zostały skwapliwie zacytowane przez rozmaite amerykańskie, liberalne media, nastąpiła jednak niezwykle spokojna analiza zachowania mediów wobec papieży. „Media muszą sprzedawać gazety czy kliknięcia. A żeby to zrobić, najlepiej mieć narrację. Wszystko, co się dzieje, musi pasować do narracji. To opowiadanie zaczyna się od pierwszych minut pontyfikatu i ma tendencje do utrzymywania się. (...) Opowieść o Benedykcie XVI przedstawiała go jako zamkniętego umysłowo reakcjonistę, który zajmuje się głównie odwróceniem kierunku czasu. I od momentu, gdy tak go przedstawiono, nie miało już znaczenia, co on rzeczywiście zrobił. Ile razy nie liberalizowałby rytuału, przekonywał do otwartości, chwalił wolność religijną, czy głosił sprawiedliwość społeczną, to już nie miało znaczenia. Opowieść była już sformułowana. I tak samo jest z Franciszkiem. Media zadecydowały na samym początku, że jest on skromny, spontaniczny, liberalny, otwarty, stojący po stronie ubogich, tolerancyjny i gotowy do zmiany doktryny. I od tego momentu wszystko, co robi, jest interpretowane w tym świetle. Każdy nagłówek z góry przyjmuje te założenia. To jest jedyna opowieść, wszystkie fakty, które jej zaprzeczają są odrzucane, a każda wypowiedź jest ustawiana wedle takiej interpretacji” – analizuje Tucker. Równocześnie wzywa katolików, by zamiast ulegać tej narracji, myśleli niezależnie, szukali pełnych wypowiedzi papieskich i samodzielnie je interpretowali. A na koniec zauważa, że choć czasem bywa zły na papieża, to trzeba pamiętać, że to „nie papież tworzy tę opowieść, i to nie on sam stworzył taki swój wizerunek”. „Nie jest nawet jasne, że on wiem, co się wokół niego w mediach dzieje, czy co mógłby z tym zrobić, jeśli nawet wie” – dodaje Tucker.

I tę niezwykle – także z punktu widzenia medioznawstwa – trafną analizę działania współczesnych mediów powinno się jednak uzupełnić o dodatkowe aspekty. Papiestwo, a szerzej cały Kościół katolicki, jest i zawsze pozostanie „znakiem sprzeciwu” wobec kierunku, w jakim zmierza współczesna (a w istocie każda) cywilizacja. Niezależnie od tego, czy papieże przeciwstawiają cywilizację życia cywilizacji śmierci czy cywilizację solidarności cywilizacji egoizmu (swoją drogą wbrew zapewnieniom publicystów czy komentatorów to drugie wcale nie jest wkładem papieża Franciszka, ale obecne było także w myśli bł. Jana Pawła II czy Benedykta XVI. Encyklika „Caritas in veritate” papieża z Niemiec było wielkim apelem o przezwyciężanie egoizmu ekonomicznego, a w „Centesimus annus” znaleźć możemy niezwykle mocno sformułowaną etykę solidarności) nadal walczą oni z kierunkiem, w jakim zmierza Europa czy świat Zachodu. Nadal uznają, że odpowiedzialne za współczesny kryzys społeczeństw jest odrzucenie Boga przez ludzi cywilizacji atlantycko-śródziemnomorskiej. Ale także poświęcenie się wyłącznie napełnianiu brzucha (nazywanemu obecnie szumnie konsumpcją czy postawą konsumpcyjną, ale w istocie będącemu jedynie kontynuacją postawy, którą św. Paweł piętnował w Liście do Filipian). Aborcja, eutanazja, wykorzystywanie najsłabszych, bezlitosny rynek – to wszystko są oblicza tego samego, pozbawionego odniesienia do Boga, relacji do Chrystusa systemu, który staje się systemem szatańskim. Papieże są na pierwszej linii frontu walki z tym systemem, walki, która toczy się przede wszystkim w mediach. I to właśnie kreatorzy tych mediów (za pośrednictwem rozmaitych metod, które znakomicie opisał w „Montażu” Vladimir Volkoff) robią wszystko, by ten jasny, ewangelizacyjny przekaz nie dotarł do uszu odbiorców.

Wiele wskazuje też na to, że wchodzimy w czas dramatycznej rozgrywki w historii świata i ludzkości. Od XIX wieku w kolejnych objawieniach przestrzega przed tym Matka Boża, a zwieńczeniem tych ostrzeżeń wydają się objawienia z Fatimy. Niezwykły nacisk stawiają te objawienia na rolę postaci w bieli (czyli jak można przypuszczać papieża) i wskazują mocno na ostateczność czasów, w których żyjemy. W ostatnim uznanym przez Kościół objawieniu w afrykańskim Kibeho, Matka Boża także niezmiernie mocno wzywa do nawrócenia i ostrzega przed grożącym nam niebezpieczeństwem. „Świat jest w bardzo złym stanie. Jest w stanie buntu wobec Boga, zbyt wiele grzechów się w nim popełnia. Okażcie skruchę, żałujcie, żałujcie! Jeśli nie okazujecie żalu i nie nawracacie się, wpadniecie w przepaść. Świat idzie ku swemu zniszczeniu, wpadnie w przepaść, to znaczy, że pogrąży się w licznych i niekończących się nieszczęściach. Nawróćcie się, kiedy jeszcze jest czas” – mówiła Matka Pana do Afrykańczyków. Ale myliłby się ten, kto sądziłby, że jest to wezwanie skierowane tylko do Rwandy czy tylko do Afryki. Matka Boża sama o tym mówi: „Jeśli teraz zwracam się do parafii Kibeho, nie znaczy to, że zwracam się do samego tylko Kibeho albo do jej diecezji Butare albo do Rwandy czy całej Afryki. Myślę o całym świecie i zwracam się do niego”. Prawdziwość tych objawień potwierdziła rzeź w Rwandzie, która pokazała też, do czego zdolny jest człowiek, i czego możemy się spodziewać, jeśli się nie nawrócimy.

Ojciec Święty ma w tej wielkiej walce o nawrócenie, o pokój, ale także o wiarę każdego człowieka do odegrania niezwykle ważną rolę. Nie tylko z czysto ludzkiego punktu widzenia, ale także eschatologicznego – jako głosiciel Jedynego Zbawiciela i nauczyciel moralności. Dlatego trzeba zniszczyć jego autorytet, określić go mianem reakcyjnego czy pozbawionego wartości dla ludzi współczesnych. Tak robiono z Benedyktem XVI czy bł. Janem Pawłem II. Zagłuszyć jego prawdziwe słowa ich medialnymi interpretacjami zakłamać przekaz za pośrednictwem sprytnego podkładania pod proste słowa innych znaczeń. Tak robi się to z Franciszkiem. Metody, w zależności od stylu papieża czy jego charyzmy, będą różne, ale cel nieodmiennie ten sam – nie dopuścić do tego, by papieskie słowa mogły zacząć działać w duszach ludzkich.

Manipulacja słowem nie jest zresztą niczym nowym. Już w Księdze Rodzaju mamy do czynienia z bardzo podobną techniką odwracania znaczeń słów i wypowiedzi, tak by uniemożliwić człowiekowi usłyszenie i przyjęcie prawdziwego Słowa Bożego. „Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: «Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz»” (Rdz. 2,15–16) – opisuje tę pierwszą medialną manipulację autor natchniony. Trzeba pamiętać, że medium to także słowo mówione. Jasne, proste i oczywiste słowa Boga zostały jednak zmanipulowane przez węża, który odwrócił ich znaczenie, przekazał je inaczej, tak żeby ostrzeżenie przed niechybną śmiercią stało się ograniczeniem wolności. „A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: «Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?». Niewiasta odpowiedziała wężowi: «Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli». Wtedy rzekł wąż do niewiasty: «Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło». Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł” (Rdz. 3,1–6). Grzech pierworodny jest zatem związany ze swoistą manipulacją medialną, zafałszowaniem prostego przekazu Boga. I od tego momentu wąż i ci, którzy – często nieświadomie – jemu służą, posługuje się tą samą metodą. Chce uniemożliwić przyjęcie Słowa Bożego lub skłonić do jego odrzucenia, a także do odrzucenia tego, które przekazuje nam następca św. Piotra i zastępca Jezusa Chrystusa, czyli biskup Rzymu, papież.

Konkretne metody zwodzenia mogą być różne. Za pontyfikatów błogosławionego Jana Pawła II czy Benedykta XVI posługiwano się metodą wprost zaczerpniętą z Księgi Rodzaju, przekształcając słowa nadziei, prawdę o naturze ludzkiej w straszliwe ograniczenie odbierające nam wolność. Gdy bł. Jan Paweł II głosił Ewangelię życia, zachodnie media przedstawiały go jako okrutnika, który odbiera ludziom prawo do wyboru, a być może skazuje ich na śmierć. Gdy Benedykt XVI z pasją głosił Boga miłości, to liberalni komentatorzy przekonywali, że w istocie niszczy on ludzką miłość i pozbawia nas prawa do prawdziwej wolności. Dodatkowo przedstawiano obu papieży jako całkowicie pozbawionych wyczucia nowoczesnego świata i niezdolnych do zaakceptowania jego różnorodności. Wobec papieża Franciszka stosowana jest inna metoda. Niemal od początku jego osobista charyzma wzbudziła ogromną sympatię społeczną. Media więc zamiast oskarżać go o nienowoczesność, niezrozumienie czy oddalenie od ludzi, zaczęły przekształcać jego nauczanie, tak by nie docierało już ono do odbiorców w pierwotnej formie. Zamiast głębokiego przekazu o Jezusie Chrystusie i walce duchowej, jaka toczy się wokół nas, w której każdy ma swoją rolę do wypełnienia (a przecież taki jest w istocie komunikat Ojca Świętego), mamy narrację rewolucji, zmiany, odrzucenia przeszłości... Narrację, dodajmy, całkowicie fałszywą, bowiem zdecydowana większość z rzekomo rewolucyjnych zmian, jakie wprowadzić miał papież, w rzeczywistości zostało wprowadzonych przez jego poprzedników. Tyle że media wówczas ich nie odnotowały. Te, które rzeczywiście są nowością, wiążą się raczej, co przyznaje sam papież Franciszek, z jego osobistymi cechami charakteru, a nie z rewolucyjnym nastawieniem.

Narracja ta zawiera w sobie jednak jeszcze jeden element. Otóż liberalni, postępowi i często niewierzący komentatorzy próbują przekonać odbiorców, że każdy, kto zachowuje tradycyjne, ortodoksyjne poglądy w dziedzinie moralności czy mocno wypowiada się w sprawach społeczno-politycznych, w istocie jest osobistym przeciwnikiem Ojca Świętego, i domagać się będzie jego wykluczenia z Kościoła. Modelowym przykładem takiej narracji są audycje Cezarego Łasiczki w Radiu Tok FM poświęcone Kościołowi . – Papież nie pasuje do tej wizji świata i trzeba będzie go odwołać. Polska wyłączy się z tej strefy wpływów – wieszczy, odnosząc się także do mnie, Cezary Łasiczka. Z kolei mason i historyk prof. Tadeusz Cegielski przekonywał słuchaczy, że „już chce się go wykluczyć. Myślę, że w Polsce będą chcieli robić z nim porządek”. I ta troska o Kościół byłaby nawet dość zabawna, gdyby nie to, że w istocie służy ona do budowania przekazu, w którym zwolennicy ortodoksji przedstawiani są jako głoszący inną naukę od papieskiej. Ujmując rzecz wprost, papież przedstawiany jest – jakkolwiek dziwnie by to brzmiało – jako heretyk. A przecież on sam, gdy dopytywano go o stanowisko wobec małżeństw gejowskich i aborcji, odpowiedział, że jest ono dokładnie takie jak nauczanie Kościoła. „W tych sprawach wypowiedział się już doskonale brazylijski Kościół. Nie trzeba było powracać do tych spraw, tak jak nie mówiłem o oszustwach, kłamstwie czy innych sprawach, odnośnie do których nauczanie Kościoła jest jasne!” – podkreślił papież i dodał: „Moim stanowiskiem jest stanowisko Kościoła. Jestem synem Kościoła!”. Jasne i oczywiste, ale media próbują przekonać, że między stanowiskiem Kościołów lokalnych i papieża istnieje jakaś przepaść, choć sam papież przypomina, że tak nie jest.

Dla Polaków ta metoda manipulacji nie powinna być zaskoczeniem, bowiem polskie media przetestowały ją (w nieco tylko odmiennej formie) na błogosławionym Janie Pawle II. Gdy początkowa metoda odrzucenia jego nauczania, jako nieprzystającego do wyzwań wolności (a dokładnie tak je przedstawiano tuż przed pierwszą pielgrzymkę do wolnej Polski w 1991 roku) zawiodła, ponieważ ludzie za bardzo kochali papieża Polaka, sięgnięto po inną metodę. Rozpoczęto kastrowanie przekazu papieskiego ze wszystkiego, co nie jest do przyjęcia przez mainstreamowe media. I tak głębokie kazania poświęcone miłosierdziu, solidarności, ostro oceniające wolną Polskę, zamieniano w trakcie przekazu w opowieści o kremówkach czy we wspólne śpiewanie „Barki”. Owszem i te elementy w spotkaniach z Polakami były, ale nigdy nie stanowiły one głównych ich elementów. Media jednak skutecznie sprowadziły nauczanie bł. Jana Pawła II do niegroźnych wezwań o pokój i akceptacji kompromisu aborcyjnego. Z ewidentnym zastąpieniem słów papieskich ich podróbką mieliśmy zaś do czynienia w przypadku referendum unijnego. Papież postawił przed nami w swoich wypowiedziach niezwykle mocne zadanie ewangelizacji Europy. W debacie publicznej uznano te słowa jedynie za wezwanie do głosowania na „tak” w referendum dotyczącym wejścia Polski do UE. I dokładnie, jak teraz, każdego, kto był eurosceptykiem, próbowano przedstawiać jako człowieka wrogiego papieżowi czy dążącego do schizmy. Podobnie było po pielgrzymce z 1997 roku, z której – w medialnym przekazie – wyeliminowano wszystkie niewygodne dla elit zdania. Przy jej komentowaniu skupiono się niemal wyłącznie na tonie, a nie na treści. „Nauczanie papieskie ’97, w porównaniu z nauczaniem z roku 1991, jest równie stanowcze w utwierdzaniu innych, jednak ma w sobie jeszcze więcej miłości, a więc pośrednio, w domyśle – aprobaty i poniekąd zgody na słabość, odmienność. Papież nie używa bata” – oznajmiał Piotr Pacewicz.

Adam Michnik posunął się w wydobywaniu ze słów papieskich takich opinii, których w nich nie było jeszcze dalej. „Jan Paweł II nie mówił o przebaczeniu i pojednaniu między Polakami. Ale jakoś przebaczał nam wszystkim i jednał się z nami wszystkimi” – oznajmiał redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” już w pierwszym zdaniu tekstu podsumowującego papieską wizytę. A dalej było już tylko lepiej. Nie będąc w stanie wykazać, że papież różni się w istotnych sprawach od Episkopatu Polski, Michnik zajął się przeciwstawianiem formy kazań i wypowiedzi. „Jan Paweł II promieniował miłością. W nasz świat zgiełkliwego skłócenia wniósł inny styl, inny język – jakże inny od sformułowań «szczekające kundelki», «Żydzi i masoni», «targowica», «nawała bolszewicka» czy, z drugiej strony, «czarni» lub «Breżniew Watykanu». Mówił o grzechu i miłosierdziu, o poświęceniu i cierpieniu, o Golgocie życia i umieraniu. Mówił nam o Ojczyźnie – te słowa powinniśmy sobie wpisać trwale do naszych sumień” – podkreślał Michnik. Ale w jego tekście nie zabrakło również łagodnej polemiki czy wręcz tonu napomnienia wobec Jana Pawła II. „Polsce nie zagraża dzisiaj przymusowa ateizacja. Polsce zagraża bez wątpienia postnowoczesny nihilizm, kryzys życia i myślenia według wartości, triumf wulgarności i pustki duchowej. Na ten temat Jan Paweł II mówił dobitnie i przejmująco. Jednak Polsce zagraża również religijny fanatyzm, integrystyczna ideologizacja religii, która nie cofa się przed kłamstwem i nienawiścią. I o tym Jan Paweł II publicznie nie mówił. Dlaczego? Wydaje się, że papież nie widzi tutaj istotnego niebezpieczeństwa; nie sądzi, by z tej strony płynęło zagrożenie dla porządku demokratycznego. Niestety, czuję się zobowiązany powiedzieć otwarcie, że jestem innego zdania” – przekonywał redaktor naczelny „GW”. Tak radykalna – gdy porównać to z tym, co mówiono o pielgrzymce roku 91 – zmiana tonu ocen to dopiero początek zjawiska oswajania papieża. Polskie media i autorytety moralne zamiast iść na otwartą wojnę z Janem Pawłem II, zdecydowały się na stopniowe przejmowanie tej części jego nauczania, która im odpowiadała i pomijanie tego, co było z ich światopoglądem sprzeczne. W istocie pielgrzymka ta rozpoczyna proces tworzenia – by posłużyć się słowem wytrychem – swoistego „pope-idola” na miarę księżnej Diany. Konieczne do tego jest tylko takie spreparowanie nauczania, by wykreślić z niego (na pierwszym etapie unieważnić jako nieistotne w obliczu tonu, w jakim się przemawia) to wszystko, co stanowi zagrożenie dla lewicowo-liberalnego paradygmatu myślenia i stanowienia prawa. Ale też dla hedonistycznie nastawionego społeczeństwa. Ten proces swoje apogeum osiągnął dopiero po śmierci Jana Pawła II, ale już wcześniej papież wykorzystywany był do umacniania poglądów, z którymi on sam nie miał wiele wspólnego.

Odpowiedzią na tamto postępowanie było (a przynajmniej powinno być) jasne i wyraziste przypominanie pełnego nauczania bł. Jana Pawła II. Dokładnie tę samą metodę trzeba zastosować obecnie, gdy zachodnie media próbują wciskać nam rozmaite mity (a czasem trzeba by powiedzieć wprost kity) na temat papieża Franciszka. Ta książka ma właśnie taki cel. Zamierzam pokazać w niej najważniejsze manipulacje medialne zastosowane wobec papieża i przypomnieć, jakie jest jego prawdziwe nauczanie na temat homoseksualizmu, kobiet, ubóstwa, reform czy wiary. Nauczanie to jest wyrażane otwarcie, tyle że nieczęsto przebija się ono do mediów. Jeśli jednak mamy rzeczywiście cokolwiek wiedzieć na temat Ojca Świętego, i rzeczywiście mamy żyć tym, czego on naucza, to powinniśmy sięgnąć do jego tekstów, a nie do „magisterium” „Gazety Wyborczej”. „Newsweeka” czy „New York Timesa”. Bez tego będziemy ciągle wodzeni za nos i oszukiwani w sprawach najważniejszych – związanych z naszym życiem wiecznym. Do tego, co jeszcze niebezpieczniejsze, możemy nie usłyszeć wielkiego wezwania do nawrócenia, jakie kieruje do nas Ojciec Święty Franciszek.

Przypisy

Taką opinię formułowała w odniesieniu do moich sprostowań wobec ewidentnych manipulacji wypowiedziami papieskimi Renata Kim z tygodnika „Newsweek”. Por. Ja tylko prostuję, Renata Kim rozmawia z Tomaszem P. Terlikowskim. „Newsweek” 10.08.2013.

„Kościelno-prawicowe egzegezy słów Franciszka o homoseksualistach (być może papież źle się czuł, a „lewacko-liberalne” media wszystko poprzekręcały), ubóstwie (że ważniejsza od tego jest walka z sekularyzacją), komentarze o „dziadowskim Kościele” czy „jezuicie, po którym zostanie spalona ziemia” pokazują, że Kościół w Polsce, a przynajmniej znaczna jego część, jest w stanie obyć się bez papieża. Lepiej wie, czym jest katolicyzm, wartości chrześcijańskie i Pan Bóg. Bardziej papiescy od samego papieża” – oznajmia Aleksandra Klich, Kto się boi Franciszka?, „Gazeta Wyborcza” 3–4.08.2013, s. 1.

„Trudno oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy na progu jakiegoś ważnego zderzenia w polskim Kościele. To może prowadzić do schizmy albo innych poważnych problemów” – mówił w Radiu Tok FM Jacek Żakowski. I dodawał: „Wiele wskazuje na to, że Franciszek za trzy lata przyjedzie na pobojowisko albo na pole trwającej jeszcze bitwy”. Cyt. Za: .

„Niektóre decyzje, słowa i gesty nowego papieża nasuwają – prawda, ryzykowne – skojarzenie z Michaiłem Gorbaczowem. Mamy oto w Kościele oznaki pierestrojki i głasnosti. Skojarzenia, jak wiadomo, bywają przekleństwem, a powyższe przynajmniej w jednym punkcie jest zupełnie nietrafione. W oczach większości Rosjan Gorbaczow był głupcem winnym rozmontowania imperium. W oczach katolików, o czym świadczyło choćby zachowanie miliona młodych ludzi na plaży Copacabana, Franciszek jest dobrym pasterzem, który kościelne imperium raczej umacnia, niż osłabia. Choć fakt, osłabia on model Kościoła, który wydaje się tak bliski tak wielu naszym hierarchom i tak wielu ich najgłośniejszym świeckim kibicom” – napisał Tomasz Lis. T. Lis, Rewolucja papieża Franciszka, „Newsweek” 5.08.2013.

Sadhbh Walshe na portalu brytyjskiego, lewicowego dziennika „The Guardian” chwali wprawdzie papieża za otwartość wobec gejów, ale natychmiast wskazuje, że nie jest w stanie klaskać mu z pełnym entuzjazmem, bowiem „krokowi w dobrym kierunku towarzyszą dwa kroki wstecz w kwestii praw kobiet, homo i heteroseksualnych, którym odmawia się równego traktowania” – zauważa felietonistka, która odnosi się w ten sposób do święcenia kobiet na kapłanki, na co oczywiście powinien zgodzić się papież. Por. S. Walshe, Thanks for nothing, Pope Francis, .

L. Davies, Pope Francis signals openness towards gay priests, .

J.L. Allen, A revolution underway with Pope Francis, „National Catholic Reporter”, 5 August 2013.

J. Martin SJ, How Pope Francis revolutionizing the Church, .

A. Tornielli, Jorge Mario Bergoglio. Franciszek. Biografia papieża, tłum. K. Kozak, Z. Pająt, K. Stopa, Kielce 2013, s. 33.

J.L. Allen, A revolution underway with Pope Francis, „National Catholic Reporter” 5 August 2013.

„Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, przychodzi mi tu na myśl zdanie Léona Bloy: «kto nie modli się do Pana, modli się do diabła» – kiedy nie wyznaje się Chrystusa, wyznaje się światowość diabła, światowość szatana” – mówił papież podczas pierwszej swojej odprawionej mszy świętej. Franciszek, Nasze życie jest wędrowaniem, 14.03.2013, Msza święta w Kaplicy Sykstyńskiej na zakończenie konklawe, „L’Osservatore Romano” 5/2013, s. 8.

„Franciszek już od swej pierwszej papieskiej homilii w dzień po konklawe w Kaplicy Sykstyńskiej mówi dość często o Szatanie, Ojcu Kłamstwa, Diable, Złym – pojmowanym nie jako metafora, lecz bardzo tradycyjnie, jako osoba. Media, nie tylko świeckie, zazwyczaj tego tematu nie drążą (…) Ten drażliwy, związany ze Złym, aspekt nauczania Franciszka wciąż nie umniejsza bardzo dużej przychylności wobec papieża, także w bardzo świeckim świecie. Wczoraj Franciszek znów zdobył sympatię – nienowymi i niesensacyjnymi w Kościele – zapewnieniami, że także ateiści mogą czynić dobro. Wprawdzie przypomina się, że w swych argentyńskich czasach kardynał Jorge Bergoglio nazwał ustawę o małżeństwach gejowskich zamysłem Ojca Kłamstwa, co sprowokowało prezydent Cristinę Fernández de Kirchner do oskarżenia go, że jest rodem ze średniowiecza. Jednak prosty styl papieża oraz głoszenie Kościoła ubogiego sprawia, że przynajmniej na razie świat ceni Franciszka, a nie – chyba niewierzącą w diabły – panią Fernández de Kirchner” – oznajmiał w „Gazecie Wyborczej” Tomasz Bielecki. T. Bielecki, „Diabelski show” w Watykanie. Czy papież naprawdę dokonał egzorcyzmu na placu św. Piotra?, „Gazeta Wyborcza” 24.04.2013.

Doskonałym przykładem takiego przypisywania jest tekst Jarosława Makowskiego „Franciszek jak Jerzy Turowicz”, w którym publicysta i szef think-tanku Platformy Obywatelskiej sugeruje, że ja albo Krystyna Pawłowicz mamy w końcu nie wytrzymać postawy papieża i zadać pytanie o Jego katolickość. „Czy papież Franciszek jest katolikiem? Takie pytanie na pierwszy rzut oka wydaje się absurdalne, jeśli nie bluźniercze. Ale coraz bardziej mam poczucie, że postawienie go na serio nie jest kwestią „czy”, lecz „kiedy” to nastąpi. A zatem kiedy w końcu jakiś nasz gorliwy obrońca wiary i Kościoła – mogą to być nieocenieni w takich sytuacjach Tomasz Terlikowski lub posłanka vel poseł Krystyna Pawłowicz – nie wytrzyma „ekscesów” nowego papieża, który naraża swoimi słowami i czynami na szwank dobre imię katolickiej tradycji, i takie pytanie rzuci” – oznajmia Makowski. J. Makowski, Franciszek jak Jerzy Turowicz, „Rzeczpospolita” 2.07.2013.

K. Fernandez, Pope Francis’ Preference for Simplicity Leaves Much To Be Spiritually Desired…, .

Choćby przez Huffington Post () czy Religion News Service ().

J. Tucker, The Tedious Press Narrative of Pope Francis, „New Liturgical Movement”, .

„Media nie tylko dokonują wyboru poszczególnych wydarzeń, lecz również nadają im sens. Mają sprawić, że nie będą one obojętne czytelnikom czy widzom, a to wymaga wpisania ich w pewną narrację, opowieść o przemianie społecznej” – wskazuje John Street. A w innym miejscu uzupełnia: „Wiadomości powinny być rozumiane (…) jako narracje, jako historie o świecie, w których przywołuje się konkretnych aktorów (a innych pomija), historie, które zakładają pewne motywacje, a ignorują inne. Historie te ponadto nie są suchymi sprawozdaniami, pozbawionymi dramatyzmu i uczuć, są pomyślane tak, aby zwrócić uwagę widzów i czytelników oraz zaangażować ich emocjonalnie” – uzupełnia. J. Street, Mass media, polityka, demokracja, tłum. T.D. Lubański, Kraków 2006, s. 31. Dokładnie tak samo, jak polityka traktowany jest Kościół. O nim również opowiada się historie, które niekoniecznie wiele wspólnego mają z rzeczywistością, ale są na tyle interesujące, by porwać opinię publiczną. Bez wątpienia zaś takim sposobem jest zapowiedź rewolucji czy przedstawienie papieża – bez znaczenia przy tym, czy sensownie czy nie – jako wielkiego rewolucjonisty.

„Ich losem zagłada, ich bogiem brzuch, a chwała w tym, czego powinni się wstydzić. To, ci, których dążenia są przyziemne” (Flp 3,19).

W. Łaszewski, Afrykańska soczewka, „Egzorcysta” 2/2013, s. 22.

Tak jest choćby z zamieszkaniem w Domu Świętej Marty przedstawianym, jako dowód niezwykłej otwartości i odrzucenia watykańskiego blichtru, któremu rzekomo ulegać mieli jego poprzednicy. Sam papież przyznaje, że zdecydował się na takie posunięcie nie z powodu ubóstwa, ale by mieć kontakt z ludźmi i by nie zwariować. „Mówił pan o tym, że pozostałem w Domu Świętej Marty: ależ ja nie mógłbym mieszkać samotnie w pałacu, który nie jest luksusowy. Papieski apartament nie jest nazbyt luksusowy! Jest obszerny, wielki, ale nie luksusowy. Ale to ja nie mogę mieszkać sam czy z niewielką grupą osób! Potrzebuję ludzi, spotykania się z ludźmi, rozmawiania z ludźmi... Dlatego, kiedy młodzież ze szkół jezuickich zapytała mnie: „Dlaczego? Dla oszczędności czy ze względu na ubóstwo?”. Nie, nie: po prostu z powodów psychiatrycznych, bo po prostu psychologicznie nie mogę. Każdy powinien prowadzić życie z właściwym sobie stylem życia, bycia. Kardynałowie, którzy pracują w Kurii, nie żyją jak bogacze, czy też wystawnie: mają małe mieszkania, surowe, skromne” – mówił papież w samolocie, podczas powrotu ze Światowych Dni Młodzieży. Cyt. za: .

W. Beczek, Czy istnieje paralelny ksiądz Rydzyk i Radio Maryja gdzieś na świecie, czy to jest polski wynalazek?, .

Cyt. Za: .

Gdy papież w czasie Narodowej Pielgrzymki Polaków do Rzymu w roku 2003 – odchodząc od zapisanych słów – dodał „od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej” uznano to wyłącznie za wsparcie w referendum stanowiska euroentuzjastów. A przecież słowa te to przede wszystkim nawiązanie do misji, jaka stała przed Polską za I Rzeczpospolitej, i która pozostała aktualna do dnia dzisiejszego. A jest nią niesienie chrześcijaństwa i budowanie wielkiej, otwartej i chrześcijańskiej wspólnoty społecznej. Na to, że słowa te odnoszą się do misji, wskazuje także kontekst tych słów. Papież dodał bowiem także, że niesienie dziedzictwa duchowego Europie pozostaje szczególną rolą państw Europy Środkowej, które weszły do Europy. Por. T.P. Terlikowski, Rzeczpospolita papieska. Jan Paweł II o Polsce do Polaków, Warszawa 2009.

P. Pacewicz, Moja podróż z papieżem, „Gazeta Wyborcza”, 12.06.1997, s. 15.

A w innym miejscu tego samego artykułu uzupełniał, że niewłaściwe jest również papieskie rozumienie tożsamości europejskiej. „Jan Paweł II popierając idee integracji europejskiej – przypomniał w Gnieźnie o chrześcijańskich korzeniach Europy. Wolno jednak zapytać: czy są to jedyne korzenie? Europa to przecież także filozofia starożytnych Greków, prawo rzymskie, islam i judaizm, tradycje laickiego humanizmu. Czy nie są to równie trwałe składniki europejskiej tożsamości, jak chrześcijaństwo? Czy pomijanie takich nieusuwalnych fragmentów europejskiej refleksji, jak dzieło Prousta, Malraux, Camusa, Franza Kafki czy Andrieja Sacharowa, jest właściwą pedagogiką na nasze trudne czasy? Czy Europa będzie kontynentem monologu katolickiego czy też dialogu pluralistycznego świata kultur, wiar i systemów wartości? Chrześcijaństwo jest niezbywalnym – sądzę, że wręcz konstytutywnym – elementem kultury europejskiej; nie jest jednak składnikiem jedynym. To pewnie najpiękniejszy pęk kwiatów w bukiecie, ale bukiet składa się z różnych kwiatów”. A. Michnik, Zło dobrem zwyciężaj, „Gazeta Wyborcza” 14–15.06.1997, s. 9.

Mit 1: Rewolucja w Kościele

Kościół ogarnęła rewolucja, której przewodzi papież. Tak najkrócej, ale bez ryzyka większego błędu, podsumować można treść większości doniesień medialnych, od pierwszych dni pontyfikatu. Fakt, że kard. Jorge Mario Bergoglio pochodził z Argentyny (a zatem jest pierwszym Latynosem, który został wybrany na biskupa Rzymu) od razu zinterpretowano, jako „rewolucję dla Kościoła”. Decyzje Ojca Świętego dotyczące pozostawienia na piersiach starego pektorału, starych butów (co akurat związane było z tym, że nowy papież nosił buty korekcyjne) czy pozostanie w Domu św. Marty tylko wzmocniły medialne wrażenie „rewolucyjności”. I dlatego już w pierwszych dniach media zaczęły pisać o „rewolucji Franciszka”. „Papież Franciszek może okazać się prawdziwym tsunami w Watykanie, które wywróci do góry nogami dotychczasowe porządki” – wieszczył dosłownie kilka dni po wyborze nowego papieża Wojciech Rogacin w tekście zatytułowanym „Rewolucja papieża Franciszka”. Niemal dokładnie takie same tytuły znaleźć można było w większości zachodnich i polskich mediów.

I choć od tego momentu minęło już kilka miesięcy, nadal nic się nie zmienia. O „rewolucji” w Kościele, jaką wywołać ma ten pontyfikat, piszą lewicowi i liberalni, a coraz częściej także katoliccy, komentatorzy. Dowodem zaś na to, że się ona dokonuje jest niemal każda decyzja nowego papieża. Jeśli rezygnuje on z szat, które nosił Benedykt XVI, media z pasją informują o prawdziwej rewolucji, która dokonuje się na naszych oczach, choć – jako żywo – wcześniej z części owych szat zrezygnował już bł. Jan Paweł II, a Benedykt XVI, choć niektóre z nich przywrócił, z wielu także nie korzystał. Dowodem na gigantyczną zmianę ma być także to, że papież wychodzi do wiernych czy zatrzymuje się przy chorych. Choć i to, dla kogoś, kto świadomie przeżywał pontyfikat papieża Polaka czy czytał jakąkolwiek jego biografię, nie powinno być zaskoczeniem. Właśnie bł. Jan Paweł II, jako pierwszy, wprowadził taki styl obcowania z wiernymi. Dopiero zamach a później postępująca choroba zmusiły go do rezygnacji z niego. Wielka rewolucja Franciszka jest zatem w zdecydowanej większości powrotem do stylu (związanego z charakterem) bł. Jana Pawła II. Nawet sformułowania mediów są niemal takie same. Bł. Jan Paweł II wychwalany był w 1978 za to, że „zamierzał być sługą”, że zrezygnował z koronacji tiarą, którą uznał za „symbol ziemskiej władzy”. Z tej zaś po Soborze Watykańskim II Kościół miał zrezygnować, skupiając się na byciu „Kościołem ewangelicznego świadectwa”. I na koniec skierował wielki apel o... modlitwę za siebie. „Módlcie się za mnie! Pomóżcie mi, aby mógł wam służyć” – mówił podczas inauguracji pontyfikatu bł. Jan Paweł II. W tamtych dniach 1978 roku nie zabrakło także „niekonwencjonalnych gestów”, za które tak bardzo wychwalany jest obecnie Franciszek. Jan Paweł II, jeszcze przed oficjalną inauguracją, opuścił mury Watykanu i udał się do swojego, przebywającego w szpitalu, przyjaciela, biskupa Andrzeja Deskura. „Zdziwieni rzymianie owacjami witają odkryty samochód z białą sylwetką papieża, stojącego i pozdrawiającego ich” – opisuje tamte momenty Jacek Moskwa. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dokładnie tym samym językiem, bardzo podobne „rewolucyjne gesty”, odkrywane są u papieża Franciszka. Media wtedy, jak i obecnie, zachwycone nowym papieżem, przeciwstawiają go staremu i próbują wieszczyć zerwanie, trzęsienie ziemi w Kościele. W przypadku bł. Jana Pawła II trzeba dodać, że końcówka pontyfikatu Pawła VI była bardzo trudna.

Właśnie tego typu interpretacje są niebezpieczne. Opowieści o papieżu, który rezygnuje z kolejnych symboli władzy (nawet jeśli przed nim zrezygnowali z nich już jego poprzednicy), który potrafi żyć niezmiernie skromnie i nie ma ochoty podporządkowywać się wymogom watykańskiego protokołu (z bł. Janem Pawłem II było tak samo) to dobry element medialnego PR, który przydaje się w głoszeniu niepopularnych prawd (a właśnie głoszenie ich jest najważniejszym zadaniem papieża). Gdy jednak próbuje się tę narrację wykorzystać do budowania opowieści o zerwaniu w Kościele, o przerwaniu jasnej linii sukcesji apostolskiej czy wręcz rezygnacji z ortodoksji, wówczas robi się niebezpiecznie. Autentycznym zagrożeniem jest sytuacja, w której nawet duchowni zaczynają przeciwstawiać sobie papieży i budować wrażenie, że ten nowy jest nie tylko lepszy, ale i bardziej katolicki (ewangeliczny czy soborowy) od poprzedników. Opinię taką – w obraźliwy dla Benedykta XVI sposób – sformułował były ceremoniarz papieski abp Piero Marini w wywiadzie dla kostarykańskiego dziennika „La Nacion”. „Franciszek wniósł do Kościoła świeżość. Przedtem było tu ciężkie, bagniste powietrze. Żyliśmy w Kościele, który wszystkiego się lęka, obawia się problemów wynikających z Vatileaks i pedofilii. Franciszek mówi tylko o rzeczach pozytywnych i wzywa do nadziei” – mówił abp Piero Marini. I choć tak ostre słowa są raczej wyjątkiem niż regułą, to podobna narracja króluje niemal we wszystkich, także polskich, mediach. „Franciszek swoją posługę rozumie i praktykuje jako służbę, a nie tylko jako nauczanie ex cathedra i rządzenie poddanymi. Że chce zmienić Kościół w taki sposób, by powrócił on – a szczególnie jego pasterze – nie tylko do głoszenia Ewangelii, ale do życia podług niej” – oznajmia na przykład Jarosław Makowski, sugerując – w lekko zawoalowany sposób, że jego poprzednicy rozumieli ją w inny sposób. Kłopot polega na tym, że nawet krytycy Benedykta XVI przyznają, iż od samego początku niezwykle mocno podkreślał on służebny wymiar swojego pontyfikatu, a abdykacja była tylko potwierdzeniem tego stylu papieskiej służby. Służby, której Benedykt XVI nigdy nie traktował jako władzy, i której nigdy nie chciał, a którą przyjął z pełnym pokory posłuszeństwie. Przeciwstawianie więc tego papieża jego – trzeba powiedzieć, że równie pokornemu i skromnemu, choć zdecydowanie bardziej upartemu i zdecydowanemu w egzekwowaniu swoich praw, następcy jest gigantycznym przykładem niewiedzy i intelektualną nieuczciwością. Postawę taką trzeba określić mianem „ramowania postaci w mediach” albo manipulacją, która służyć ma ściśle określonym celom.

„Ramowanie” papieży

U początków narracji rewolucji w Kościele leży jednak, o czym także nie można zapominać, specyficzna narracja właściwa współczesnym (choć nie tylko) mediom. Wbrew powszechnej opinii nie są one bowiem tylko przekaźnikiem, lustrem czy choćby soczewką, przez którą oglądamy świat, ale są w pewnym sensie twórcą rzeczywistości wirtualnej, medialnej, która ze światem wokół nas niewiele ma wspólnego. A wynika to choćby z tego, że w istocie media nie informują nas o wydarzeniach, ale o newsach. News zaś niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, jest on bowiem wydarzeniem wybranym spośród tysięcy innych, zinterpretowanym i opakowanym w taki sposób, by można go było sprzedać i by wywołał on u odbiorcy zainteresowanie. Jak to zrobić? Odpowiedź jest prosta – zbudować narrację, którą widz już zna, i którą lubi. W ogromnym skrócie trzeba więc opowiadać rzeczywistość przez pryzmat konfliktu (w przypadku papieża media ukazują to jako konflikt kurii z nowoczesnym papieżem, albo katolicyzmu zamkniętego z otwartym), uproszczenia (wypowiedzi są tak dobierane i przedstawiane, by nie pozostawiały wątpliwości, co do intencji, często wiąże się to – ze świadomym bądź nie – zafałszowaniem przekazu), personalizacji (dobro ma oblicze papieża Franciszka) czy ciągłości narracji (jeśli już raz zaczęliśmy przedstawiać papieża, jako nowoczesnego rewolucjonistę, to nie możemy – bez szkody dla wiarygodności i pełni przekazu – z tego zrezygnować. Wszystko więc, co nie pasuje do tego schematu, będzie eliminowane lub pomniejszane).

Tak przygotowane newsy są wpisywane w szersze narracje, które – w odniesieniu do wielu postaci światowej sceny politycznej – tworzone są (lub tworzą się nie do końca świadomie) na samym początku ich publicznej obecności. Opowieści mogą się od siebie różnić, ale zazwyczaj są to historie, które znamy już skądinąd. I tak narracja (skonstruowana całkowicie świadomie przez jego piarowców) Baracka Obamy była historią „od pucybuta do milionera” (biedny chłopak z czarnego getta wchodzi na szczyt i zostaje prezydentem), opowieść o Donaldzie Tusku i Jarosławie Kaczyńskim to walka dobra ze złem. W takim sam schemat wpisano papieża Franciszka, który ma być przykładem „szewczyka Dratewki”, prostego kapłana, który staje naprzeciw smokowi korupcji, pedofilii, zacofania i ciemnoty, jakie charakteryzować mają współczesny Kościół. Widownia kibicuje mu, a media tak budują przekaz, by nic nie zachwiało przekonaniem o prawdziwości obrazu. Nawet wypowiedzi samego Ojca Świętego, który spokojnie wyjaśnia, że nie jest sam w Watykanie, i że część jego współpracowników to wierzący, uczciwi ludzie, nie może skłonić mediów do zmiany narracji. Do zmiany obrazu nie skłaniają ich nawet te słowa papieża, w których przypomina, że w jego pracy bardzo przydaliby się „starzy kurialiści”, a nie jacyś nowocześni geniusze zarządzania.

Ten sposób „ramowania” papieża wynika, w pewnym stopniu, z sytuacji, w jakiej doszło do ostatniego konklawe. Oczekiwanie na rewolucję i przekonanie, że się ona dokona, wynikało w znacznym stopniu z szoku, jakim była abdykacja Benedykta XVI. Jak dotąd w historii Kościoła nie zdarzyła sie sytuacja, by Ojciec Święty rezygnował z urzędu z powodu wieku. Poprzednia abdykacja papieża miała zupełnie inny kontekst polityczny czy religijny, a i dokonana była przed ponad pół tysiącem lat. Samo to wywołało nastrój zmiany, rewolucji. Umacniały go, szczególnie w pierwszych dniach, dywagacje na temat tytułu emerytowanego biskupa Rzymu, sposobu jego ubierania się, miejsca, w którym będzie przebywał, czy formy, w jakiej będzie się teraz do niego zwracać itd. Zmiana praktyki była więc wręcz dotykalna. A do tego trzeba dodać tysiące, niekiedy sprzecznych, informacji na temat domniemanych powodów odejścia Benedykta XVI. Media przekonywały, że papież zrezygnował z powodu gigantycznego bałaganu w kurii, który ktoś będzie musiał uporządkować, że nie był w stanie poradzić sobie z rosnącym w siłę lobby gejowskim w Watykanie albo dlatego, że uznał potrzebę, by przyszedł ktoś młodszy, kto zrobi porządek w stajni Augiasza. Konklawe, na którym wybrano papieża Franciszka, obradowało w takim właśnie kontekście medialnym, a dziennikarze – już po tym, gdy rozpoczęły się „wybory” nowego papieża – wręcz prześcigały się w zapewnieniach, że będzie to ktoś młody, dynamiczny, zdecydowany na głęboką reformę struktur Kościoła. Jednym słowem... rewolucjonista.

I choć ostatecznie przekonanie, że nowym papieżem zostanie ktoś młody, dynamiczny, nie sprawdziło się, to media wcale nie zmieniły tonu i zaczęły przypisywać wszystkie cechy rewolucjonisty metropolicie Buenos Aires. Co było tym łatwiejsze, że jest on pierwszym jezuitą na tronie papieskim w historii, pochodzi z kontynentu, na którym triumfy święciła tak ukochana przez media teologia wyzwolenia, a do tego jest niezwykle medialną osobowością. I właśnie ta ostatnia cecha charakteru wzmocniła jeszcze rewolucyjne oczekiwania mediów. Po introwertycznym, nieśmiałym i stroniącym – gdy tylko było to możliwe – od wielkich spotkań Benedykcie XVI przyszedł papież o latynoskich cechach charakteru: otwarty, dążący do spotkań z ludźmi, łamiący schematy i wnoszący inny styl zachowania. Już pierwsze publiczne wypowiedzi i działania budowały wrażenie nowości i odmienności. „Dobry wieczór” – na powitanie z pielgrzymami, wspólne odmówienie modlitwy i prośba do wiernych o modlitwę, by Bóg mu błogosławił. Te zachowania, choć w Ameryce Łacińskiej są wewnątrz Kościoła normą, dla Europejczyków stały się symbolem wielkiego przełomu w relacjach pasterz–wierni. Media – starannie unikając wszystkich obrazów podkreślających ciągłość – jeszcze wzmacniały to wrażenie nowości. Sam Franciszek zaś, świadomie lub nie, jeszcze wzmacniał to poczucie nowości swoimi decyzjami o odrzuceniu części tradycyjnego stroju papieskiego, zachowaniu starego, prostego pektorału czy pozostaniu w Domu św. Marty, zamiast przenosin do apartamentów papieskich. I w zasadzie od tego momentu festiwal formowania wrażenia nowości w mediach trwa, a papieski karnawał wzmacniany jest medialnymi przemilczeniami i manipulacjami.

„Nieuchronny postęp dotarł do Kościoła”

Ramowanie czy medialny zachwyt nad osobowością papieża Franciszka nie wyjaśniają jednak wszystkiego. Nie mniej istotnym elementem tworzenia wrażenia rewolucji w Kościele jest głęboko zakorzenione w światopoglądzie ludzi mediów przekonanie, że postęp jest nieunikniony, że istnieje determinizm historyczny, i że cały świat musi – wcześniej czy później – mu się poddać. Kościół idzie wprawdzie gdzieś z tyłu, ale także nie ma wyjścia i powinien (by nie powiedzieć musi, jeśli chce przetrwać) dostosować się do kierunku, w jakim zmierza świat. A to wymaga oczywiście rewolucji. I właśnie z tej perspektywy media analizują i przedstawiają każdy gest, każde słowo, a niekiedy każde przemilczenie nowego papieża. Twórcy tych analiz są przekonani, że pewne sprawy są nieuniknione, że papież nie może już na zawsze być przeciwko „równości małżeńskiej” (pod tym terminem kryje się przekonanie, że małżeństwem może być zarówno związek kobiety i mężczyzny, ale i dwóch panów, czy pań). Prędzej czy później musi on – jeśli nie chce wylecieć z obiegu – opowiedzieć się za aborcją lub przynajmniej antykoncepcją i wreszcie powinien zaakceptować równe prawa kobiet (co w przypadku Kościoła oznacza, w ujęciu postępowców, przyznanie kobietom prawa do święceń kapłańskich).

Wiara w postęp nie oznacza oczywiście, że komentatorzy wierzą w szybkie zmiany. Nawet najbardziej zachwyceni Franciszkiem liberalni kolumniści przyznają, że on sam nic raczej w Kościele w kwestiach doktrynalnych nie zmieni, bowiem otoczony jest konserwatywnymi kardynałami. Ale już sama zmiana tonu, ich zdaniem, jest początkiem głębokich przemian, którym Kościół musi się poddać, jeśli ma przetrwać. Autorzy edytorialu w liberalnym dzienniku „The Independent” przekonują, że na razie na zmiany stanowiska w tych kwestiach, nie ma co liczyć, ale Franciszka chwalą przynajmniej za wskazywanie odpowiedniego kierunku. „Nie ma wątpliwości, że liberalni katolicy mogą porzucić swoje nadzieje: tak wyraźna dominacja w kolegium kardynalskim konserwatystów daje pewność, że o. Bergoglio nigdy nie zostałby papieżem Franciszkiem, gdyby istniały najmniejsze wątpliwości, co do jego doktrynalnej ortodoksji. Jednak nawet w tej nienegocjowalnej przestrzeni odmienność jego stylu przynosi zmiany. Krytykuje on ostro tych, którzy odmawiają chrztu dzieciom samotnych matek, bowiem urodziły się one poza świętością małżeństwa. «Ci, którzy klerykalizują Kościół – mówi ten papież – są dzisiejszymi hipokrytami». Trudno sobie wyobrazić, by jego poprzednik powiedział coś takiego” – podkreśla w edytorialu dziennik „Independent”.

A John L. Allen wskazuje nawet, w jakich dziedzinach można spodziewać się – jego zdaniem – przełomu. „Są jasne sygnały, że Franciszek może przygotowywać się do rozwiązania pewnych długotrwałych problemów duszpasterskich, poczynając od sytuacji rozwiedzionych i pozostających w nowych związkach katolików. Wedle obecnej dyscypliny osoby te nie mogą przystępować do komunii świętej, co jest zmartwieniem dla wielu z nich. W swojej wypowiedzi w samolocie Franciszek zasygnalizował zainteresowanie «zasadą ekonomii» odnalezioną w tradycji prawosławnej, wedle której osoby w ponownych związkach mogą uzyskać dyspensę i zgodę na powtórne małżeństwo. Papież podkreśla także, że problem ten powinien być postrzegany w pełnym kontekście duszpasterskiej troski o małżeństwo, i zapowiada, że temat ten będzie omawiał z ośmioma kardynałami doradcami. Badać go także będzie przyszły Synod Biskupów. Praktyka stwierdzania nieważności także powinna być, zdaniem papieża, ponownie przebadana” – oznajmia amerykański watykanista. I choć jego analizy oparte są na, jak się wydaje, nieprawdziwej interpretacji wypowiedzi samego papieża (powrócę do niej, i do sytuacji osób rozwiedzionych oraz tych w ponownych związkach w dalszej części książki), to doskonale pokazują one, w jakim kierunku zmierzają liberalni komentatorzy. Ich zdaniem pewne zmiany w Kościele są nieuniknione i papież ostatecznie musi im ulec, powoli, ale systematycznie liberalizując doktrynę w sprawach, które są najbardziej trudne do zaakceptowania dla wiernych. Interpretacja taka jest zaś niezmiernie niebezpieczna, bowiem... robi ogromny zamęt w umysłach wiernych, których zaczyna się przekonywać, że papież może zmienić coś, nad czym zwyczajnie nie ma władzy. Ostatnio podobnego zamieszania narobiły media (niestety nie bez udziału teologów, a nawet hierarchów), gdy pod koniec lat 60. XX wieku zaczęły przekonywać, że Paweł VI rozważa dopuszczenie antykoncepcji, i że jest tylko kwestią czasu, gdy to zrobi. Gdy zaś papież przypomniał w encyklice „Humanae vitae” niezmienne nauczanie Kościoła, uznały, że oznacza to zawrócenie z drogi postępu, którą rzekomo wyznaczyć miał Sobór Watykański II. W efekcie doszło do gigantycznego buntu części wiernych, teologów i biskupów, którzy odrzucili chrześcijańską ortodoksję w imię... domniemanego rozwoju doktryny, na drodze której stanął papież Paweł VI. Jeśli media, także te z nazwy katolickie, będą promować przekonanie, że papież zamierza zmieniać doktrynę, to gdy do tego nie dojdzie, sytuacja – zapewne w mniejszym zakresie – może się powtórzyć.

Medialna hermeneutyka zerwania

Zapowiedzi przełomu, radykalnej zmiany doktryny (a czymś takim była zmiana dyscypliny eucharystycznej) wpisują się zresztą w bardzo medialny schemat hermeneutyki zerwania. Polega on na przekonaniu, że Kościół można podzielić na przed- i posoborowy, i że ten pierwszy oraz ten drugi niewiele mają ze sobą wspólnego. Obecnie podobny schemat próbuje się stosować do Kościoła Benedykta XVI i Kościoła Franciszka. Doskonałym tego przykładem jest cytowana już przeze mnie wypowiedź arcybiskupa Piero Mariniego. Problem z takimi interpretacjami polega na tym, że są one całkowicie nie do pogodzenia z katolickim rozumieniem Kościoła (a do przyjęcia tego rozumienia wzywał Franciszek dziennikarzy, gdy spotkał się z nimi tuż po wyborze na papieża) i rozwoju jego doktryny. Kościół trwa, rozwija swoją doktrynę nie poprzez zerwanie czy zastąpienie, ale poprzez stopniowe pogłębianie rozumienia pewnych prawd i odkrywanie nowych elementów czy aspektów starych prawd. I tak, jak Vaticanum II nie „stworzyło Kościoła na nowo”, nie oddzieliło „grubą kreską” Kościoła przed- i posoborowego, tak i zmiana papieża nie oznacza zerwania, a jedynie nowy etap na wielkiej drodze, jaką Bóg prowadzi swój Kościół. „Sobór Watykański II, definiując na nowo relację między wiarą Kościoła a pewnymi istotnymi elementami myśli nowożytnej, dokonał rewizji czy wręcz korekty pewnych decyzji z przeszłości, ale przy tej pozornej nieciągłości zachował i pogłębił rozumienie swej wewnętrznej natury i prawdziwej tożsamości. Kościół jest – zarówno przed Soborem, jak i po nim – tym samym Kościołem, jednym, świętym, katolickim i apostolskim, pielgrzymującym przez dzieje; «wśród prześladowań świata i pociech Bożych zdąża naprzód w pielgrzymce», głosząc śmierć Pana, aż przyjdzie” – wyjaśniał Benedykt XVI w słynnym przemówieniu z 22 grudnia 2005 roku skierowanym do Kurii Rzymskiej.

Ojciec Święty zaznaczył również, że Sobór (ale szerzej całe dzieje Kościoła, zmiany papieży i ich różne charaktery czy zainteresowania) zawsze należy interpretować w duchu hermeneutyki reformy, a nie zerwania. „Z jednej strony istnieje interpretacja, którą nazwałbym «hermeneutyką nieciągłości i zerwania z przeszłością»; nierzadko zyskiwała ona sympatię środków przekazu, a także części współczesnej teologii. Z drugiej strony istnieje «hermeneutyka reformy», odnowy zachowującego ciągłość jedynego podmiotu – Kościoła, który dał nam Pan; ten podmiot w miarę upływu czasu rośnie i rozwija się, zawsze jednak pozostaje tym samym, jedynym podmiotem – Ludem Bożym w drodze. Hermeneutyka nieciągłości może doprowadzić do rozłamu na Kościół przedsoborowy i Kościół posoborowy. Głosi ona, że teksty Soboru jako takie nie są jeszcze prawdziwym wyrazem ducha Soboru, ale rezultatem kompromisów, które trzeba było zawierać w celu osiągnięcia jednomyślności, cofając się do przeszłości i zachowując wiele elementów przestarzałych i dziś już bezużytecznych. Jednak nie w tych kompromisach miałby się objawiać prawdziwy duch Soboru, ale w dążeniach do tego, co nowe, które są u podstaw tych dokumentów: rzekomo tylko owe dążenia wyrażają prawdziwego ducha Soboru, a zatem to one powinny stanowić punkt wyjścia i wzorzec dla dalszych działań. Właśnie dlatego, że dokumenty są rzekomo jedynie niedoskonałym odzwierciedleniem ducha Soboru i jego nowości, należy śmiało wychodzić poza nie, stwarzając przestrzeń dla nowości, w której wyraża się ponoć najgłębszy, chociaż nadal jeszcze nie do końca określony, zamysł Soboru. Jednym słowem: należy iść nie za tekstami Soboru, ale za jego duchem. (...) Przeciwieństwem hermeneutyki nieciągłości jest hermeneutyka reformy, przedstawiona najpierw przez papieża Jana XXIII w przemówieniu na otwarcie Soboru 11 października 1962 r., a następnie przez papieża Pawła VI w przemówieniu zamykającym Sobór, 7 grudnia 1965 r. Chciałbym tu tylko przytoczyć dobrze znane słowa Jana XXIII, w których ta hermeneutyka zostaje wyrażona jednoznacznie, kiedy papież stwierdza, że Sobór «pragnie przekazać czystą i nienaruszoną doktrynę, niczego nie łagodząc ani nie przeinaczając», a dalej, że «naszą powinnością jest nie tylko strzec tego cennego skarbu, jakbyśmy troszczyli się wyłącznie o pamiątki przeszłości, ale oddawać się ochoczo i bez lęku tej pracy, jakiej wymaga nasza epoka. (...) Konieczne jest, aby ta niezawodna i niezmienna nauka, którą należy wiernie zachowywać, była pogłębiana i przedstawiana w sposób odpowiadający potrzebom naszych czasów. Czym innym bowiem jest depozyt wiary, to znaczy prawdy zawarte w naszej czcigodnej doktrynie, a czym innym sposób ich przekazywania, przy zachowaniu wszakże ich niezmienionego znaczenia i doniosłości» (S. Oec. Conc. Vat. II Constitutiones Decreta Declarationes, 1974, s. 863–865). Jest oczywiste, że to dążenie do wyrażenia w nowy sposób określonej prawdy wymaga podjęcia na nowo refleksji nad nią oraz życia według niej; jest też jasne, że nowe słowo może się ukształtować tylko wówczas, gdy bierze początek ze świadomego rozumienia wyrażanej prawdy oraz że – z drugiej strony – refleksja na temat wiary wymaga również życia tą wiarą” – mówił Benedykt XVI. A te jego słowa można i trzeba traktować jako wskazówkę również do interpretacji obecnego pontyfikatu, który nawet jeśli wprowadza pewne nowości, to czyni to zawsze w duchu ciągłości, a nie zerwania, wspólnoty z dziedzictwem poprzedników, a nie porzucenia go. Każda inna interpretacja prowadzić nas będzie ku zafałszowanej recepcji nowego pontyfikatu i zaszkodzi prawdziwemu przyjmowaniu nauki Franciszka.

Duchowa rewolta papieża Franciszka

Trzeba jednak przyznać, że choć Franciszek nie przyszedł, by przeprowadzić rewolucję w Kościele, to niewątpliwie ma silne poczucie konieczności nieustannego jego reformowania. Reforma ta dokonuje się jednak w duchu jego patrona – świętego Franciszka z Asyżu – a nie rewolucjonistów. To zaś oznacza, że początkiem rewolty, reformy jest zawsze osobiste nawrócenie konkretnego chrześcijanina, a także stworzenie struktury głoszenia Ewangelii, która będzie zdolna porwać ludzi za Chrystusem. Taką właśnie strukturę stworzył w średniowieczu św. Franciszek, jego sukces polegał na tym, że powołał zakon, którego członków przyjmowano „przychylnie i serdecznie”, w których „odnajdywano ludzi Kościoła, ale także szczególnie w pierwszym okresie braci zakonnych o nieskazitelnym życiu, z otwartymi umysłami, wyrozumiałością dla ludzi, a przede wszystkim z dobrocią i tkliwym współczuciem dla biednych, porzuconych i wszelkiego rodzaju chorych”.

I właśnie takiego Kościoła, jaki zaproponował wiernym w średniowieczu św. Franciszek, chciałby obecnie papież Franciszek. Mocno konieczność budowania takiego właśnie Kościoła: otwartego, dynamicznego, towarzyszącego ludziom, wychodzącego do nich na ulice, zabrzmiała w homiliach papieskich w Brazylii. Wezwanie to nie ma się jednak koncentrować na środkach do osiągnięcia sukcesu duszpasterskiego, ale na Bogu. „Rezultat pracy duszpasterskiej nie opiera się na bogactwie zasobów, ale na kreatywności miłości. Z pewnością potrzebne są wytrwałość, trud, praca, planowanie, organizowanie, ale przede wszystkim trzeba wiedzieć, że siła Kościoła nie tkwi w nim samym, ale kryje się w głębokich wodach Boga, w które on ma zarzucać sieci” – mówił papież do brazylijskich biskupów. I przypominał im, ale także nam, jakiego Kościoła potrzebują teraz ludzie. Jakim Kościołem powinniśmy się stawać. „Dzisiaj wielu ludzi przypomina tych dwóch uczniów z Emaus. Nie tylko ci, którzy szukają odpowiedzi w nowych i rozpowszechnionych grupach religijnych, ale także ci, którzy zdają się być już bez Boga, czy to w teorii, czy w praktyce. Co robić w tej sytuacji? Potrzebny jest Kościół, który nie lękałby się wejść w ich noc. Potrzeba  Kościoła zdolnego ich spotkać na ich drodze. Potrzeba Kościoła, który potrafi włączyć się w ich rozmowę. Potrzeba Kościoła, który potrafi prowadzić dialog z tymi uczniami, którzy uciekając z Jerozolimy, błąkają się bez celu sami ze swoim zawodem, rozczarowaniem chrześcijaństwem, uważanym już za ziemię jałową, bezowocną, niezdolną do dania sensu. W obliczu tej sytuacji potrzebny jest Kościół, który byłby w stanie towarzyszyć, wyjść poza zwyczajne  słuchanie; Kościół, który towarzyszy w drodze, idąc razem z ludźmi; Kościół zdolny dostrzec „noc”, jaka kryje się w ucieczce tak wielu braci i sióstr z Jerozolimy; Kościół, zdający sobie sprawę, że powody, dla których ludzie się oddalają, zawierają już w sobie motywy możliwego powrotu, ale trzeba umieć całość odważnie odczytać. Jezus rozpalił serca uczniów z Emaus” – mówił Ojciec Święty. I zadawał nam proste pytania: „Chciałbym, abyśmy wszyscy postawili sobie dziś pytanie: czy jesteśmy jeszcze Kościołem potrafiącym rozgrzać serce? Kościołem potrafiącym doprowadzić z powrotem do Jerozolimy? Doprowadzić z powrotem do domu? W Jerozolimie są nasze źródła: Pismo Święte, katecheza, sakramenty, wspólnota, przyjaźń Pana, Maryja i apostołowie... Czy potrafimy nadal przedstawiać te źródła tak, aby budzić zachwyt ich pięknem? Wielu odeszło, bo obiecano im coś bardziej wzniosłego, mocniejszego, coś szybszego. Czyż jednak jest coś bardziej wzniosłego niż miłość objawiona w Jerozolimie? Nie ma nic wznioślejszego od uniżenia krzyża, bo tam naprawdę sięga się szczytów miłości! Czy potrafimy jeszcze ukazywać tę prawdę ludziom, którzy myślą, że prawdziwa wzniosłość życia jest gdzie indziej?”.

Te słowa, wbrew temu, co mogłoby się nam wydawać, nie są skierowane tylko do biskupów, ale do każdego z nas. Franciszek niezwykle mocno przypomina, że każdy jest niezbędną częścią Kościoła, cegłą, której nikt nie może zastąpić. A skoro tak, to każdy ma w nim niezmiernie ważną rolę do spełnienia. Jest nią zaś ewangelizacja, poświęcenie, modlitwa, a przede wszystkim świadectwo życia. „Chciałbym więc, abyśmy zadali sobie pytanie: w jaki sposób przeżywamy nasze bycie Kościołem? Czy jesteśmy żywymi kamieniami, czy jesteśmy, że tak powiem, kamieniami utrudzonymi, znudzonymi, obojętnymi? Czy widzieliście, jak brzydkim jest chrześcijanin słaby, znudzony, obojętny? Chrześcijanin powinien być żywy, radosny z powodu swej wiary, powinien żyć pięknem tworzenia Ludu Bożego, którym jest Kościół. Czy otwieramy się na działanie Ducha Świętego, aby być aktywną częścią w naszych wspólnotach, czy też zamykamy się w sobie, mówiąc: «mam tak wiele do zrobienia, to nie moje zadanie»? Nie zamykajmy się w sobie!” – apelował do wszystkich wiernych papież.

Bardzo intensywnie widać tę powszechność wezwania także w pierwszej adhortacji papieskiej „Evangelii Gaudium”. Ojciec Święty wskazuje w niej, że ewangelizacja, duchowa rewolucja jest zadaniem nie tylko dla duchownych, ale dla wszystkich wiernych. „Nowa ewangelizacja powinna zakładać nowy protagonizm każdego z ochrzczonych. To przekonanie przybiera formę apelu skierowanego do każdego chrześcijanina, by nikt nie wyrzekł się swojego udziału w ewangelizacji, ponieważ jeśli ktoś rzeczywiście doświadczył miłości Boga, który go zbawia, nie potrzebuje wiele czasu, by zacząć Go głosić, nie może oczekiwać, aby udzielono mu wiele lekcji lub długich instrukcji. Każdy chrześcijanin jest misjonarzem w takiej mierze, w jakiej spotkał się z miłością Boga w Chrystusie Jezusie. Nie mówmy już więcej, że jesteśmy «uczniami» i «misjonarzami», ale zawsze, że jesteśmy « uczniami misjonarzami»” – wskazuje Ojciec Święty w „Evangelii Gaudium”. Przestrzenią działalności chrześcijan nie ma zaś być tylko świątynia czy Kościół, ale każde miejsce, w którym znajduje się chrześcijanin. „Chodzi o niesienie Ewangelii osobom, z którymi każdy ma do czynienia, zarówno najbliższym, jak i nieznanym. Jest to nieformalne przepowiadanie słowa, które może się urzeczywistniać podczas rozmowy, a także to, które podejmuje misjonarz odwiedzający jakiś dom. Być uczniem, oznacza stałą gotowość niesienia innym miłości Jezusa i to spontanicznie w jakimkolwiek miejscu: na ulicy, na placu, przy pracy, na drodze” – uzupełnia Franciszek.

I dopiero z tej perspektywy zrozumiałe staje się wezwanie do hałasu, rewolty, rabanu, bałaganu, jakie skierował do młodych Argentyńczyków papież Franciszek. Raban ten jest w istocie wezwaniem do jeszcze wytrwalszego głoszenie Jezusa Chrystusa, i to takiego, w jaki wierzy Kościół, a nie liberalni teologowie. I wystarczy przeczytać słowa, które nastąpiły po wezwaniu do robienia „hałasu”, by to dostrzec. „Chciałbym, aby był hałas w diecezjach, chcę, abyśmy wyszli na zewnątrz, żeby Kościół wyszedł na ulice, chcę abyśmy się bronili przed tym wszystkim, co jest światowością, bezruchem, od tego, co jest wygodą, klerykalizmem, od tego wszystkiego, co jest zamknięciem w sobie. Parafie, szkoły, instytucje stworzone są po to, aby wychodzić na zewnątrz... Jeśli tego nie uczynią staną się rodzajem organizacji pozarządowej, a Kościół takim być nie może” – mówił papież. Potem po słowach o eutanazji kulturowej, wykluczaniu ludzi dojrzałych z debaty publicznej i o niszczeniu nadziei młodych następuje niezwykłe wezwanie do wiary w Chrystusa i do jej głoszenia. „Wiara w Jezusa Chrystusa nie jest żartem, to sprawa bardzo poważna. Zgorszeniem jest to, że Bóg przyszedł, aby być jednym z nas. Zgorszeniem jest to, że umarł na krzyżu. To zgorszenie: zgorszenie krzyża. Krzyż nadal budzi zgorszenie. Ale jest to jedyna droga pewna: droga krzyża, droga Jezusa, droga Wcielenia Jezusa. Proszę, nie róbcie mieszanki z wiary w Jezusa Chrystusa. Można zrobić koktajl pomarańczowy, jabłkowy, bananowy, ale proszę, nie pijcie „koktajlu” z wiary” – mówi Franciszek i przypomina, że „wiara domaga się integralności, nie można jej mieszać, czy rozwadniać”.

Hałas, szum, rozróba ma być zatem odważnym głoszeniem Ewangelii, a nie jakimś jej rozdrabnianiem, liberalizowaniem, osłabianiem. Nie ma w tych słowach ani grama wezwania do rewolucji społecznej (co też zaczęły już sugerować media), ale jest wspólne wszystkim papieżom (od czasów przynajmniej Leona XIII) przekonanie, że Ewangelia ma także wymiar społeczny, którego nie wolno lekceważyć i pomijać. Mówił o tym Pius XII, Jan XXIII, Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI, mówi i papież Franciszek. Raban Franciszka to zatem nowoczesny przekaz wiary, duszpasterstwo, które szuka każdej zagubionej owcy i nie zadowala się stanem posiadania. „Czasami tracimy tych, którzy nas nie rozumieją, bo zapomnieliśmy o prostocie, czerpiąc z zewnątrz również pewną racjonalność obcą naszym ludziom. Bez języka prostoty Kościół pozbawia się warunków, które umożliwiają „łowienie” Boga w głębokich wodach Jego tajemnicy” – mówił papież do biskupów brazylijskich. A myśl tę rozwinął w „Evangelii Gaudium”, podkreślając, że każdy biskup musi wciąż być z własnym ludem, obok niego i z nim. „Biskup powinien zawsze sprzyjać komunii misyjnej w swoim Kościele diecezjalnym, dążąc do ideału pierwszych wspólnot chrześcijańskich, w których wierzących ożywiały jedno serce i jeden duch (por. Dz 4, 32). Dlatego niekiedy stanie z przodu, aby wskazać drogę i podtrzymać nadzieję ludu, innym razem zaś stanie pośród wszystkich ze swoim miłosierdziem, a w pewnych okolicznościach powinien iść za ludem, by pomóc tym, którzy zostali z tyłu, ponieważ jest pasterzem swojej owczarni, jego węch pozwala mu rozpoznać nowe drogi” – apeluje papież.

Ewangelicznego rabanu musimy się uczyć, wciąż na nowo testując nowe rozwiązania, szukając skutecznych metod dotarcia z dobrą nowiną do ludzi, ale jedno pozostaje pewne. Dla Franciszka jego istotą jest przekazywanie Bożego Miłosierdzia. Ten papież jest Papieżem Bożego Miłosierdzia, szukania wszystkich zagubionych i wprowadzania ich do Kościoła. „Wyjdźmy, wyjdźmy, by ofiarować wszystkim życie Jezusa Chrystusa. Powtarzam tu całemu Kościołowi to, co wielokrotnie powiedziałem kapłanom i świeckim w Buenos Aires: wolę raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody, z przywiązania do własnego bezpieczeństwa. Nie chcę Kościoła troszczącego się o to, by stanowić centrum, który w końcu zamyka się w gąszczu obsesji i procedur. Jeśli coś ma wywoływać święte oburzenie, niepokoić i przyprawiać o wyrzuty sumienia, to niech będzie to fakt, że tylu naszych braci żyje pozbawionych siły, światła i pociechy z przyjaźni z Jezusem Chrystusem, bez przygarniającej ich wspólnoty wiary, bez perspektywy sensu i życia. Mam nadzieję, że zamiast lęku przed pomyleniem się, będziemy się kierować lękiem przed zamknięciem się w strukturach dostarczających nam fałszywej ochrony, lękiem przed przepisami czyniącymi nas nieubłaganymi sędziami, lękiem przed przyzwyczajeniami, w których czujemy się spokojni, podczas gdy obok nas znajduje się zgłodniała rzesza ludzi, a Jezus powtarza nam bez przerwy: «Wy dajcie im jeść!» (Mk 6, 37)” – zauważa papież.

I właśnie w tych słowach znaleźć możemy istotę rewolucji Franciszka, która jest w istocie rewolucją rewolucji Bożego Miłosierdzia, rewoltą, której celem jest głoszenie jedynego Zbawiciela Ludzkości na rogach ulic. Jeśli się ona uda, jeśli nawrócimy się do Pana, to świat stanie się trochę lepszy, a nasze kościelne wspólnoty nieco bardziej ewangeliczne. I to będzie miarą sukcesu Ojca Świętego.

Przypisy

W. Rogacin, Rewolucja papieża Franciszka, „Polska. The Times” 18.03.2013.

G. Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, tłum. M. Tarnowska, J. Piątkowska, D. Chylińska, J. Illg, R. Śmietana, Kraków 2000, s. 334–336.

J. Moskwa, Droga Karola Wojtyły, t. I, Warszawa 2010, s. 373.

.

J. Makowski, Franciszek nie żartuje, „Rzeczpospolita” 6.05.2013.

Z pełną pokorą i świadomością swoich ludzkich braków papież prosił przecież wiernych o to, by modlili się za niego. „Módlcie się za mnie, abym nie uciekał z obawy przed wilkami” – mówił w pierwszych dniach swojego pontyfikatu. A wcześniej, co odnotowywał amerykański, katolicki, ale liberalnie nastawiony watykanista John R. Allen, w homili przedstawiał „symbole władzy papieskiej jako symbole służby”. J.R. Allen, Benedykt XVI. Początki pontyfikatu, Poznań 2006, s. 132–133.

O swojej postawie mówił w niezwykle przejmujących słowach sam Benedykt XVI. „Widzieć, jak dokonuje się to, co niemożliwe, to faktycznie szok. Byłem przekonany, że są lepsi i młodsi. Dlaczego jednak Pan tak ze mną postąpił, musiałem pozostawić to już Jemu samemu. Starałem się zachować spokój, całkowicie ufając, że On będzie mnie teraz prowadził. Powoli musiałem zacząć wdrażać się w to, co od tej chwili miałem robić, i wszelkie plany ograniczyć tylko do następnego kroku” – mówił Benedykt XVI Peterowi Seewaldowi w książce Światłość świata (tłum. P. Napiwodzki, Kraków 2011, s. 81).

Poza tym – co już mniej istotne dla tej analizy – news konstytuuje istotność, aktualność, niespodzianki, składu, odniesienia do wpływowych państw, odniesienia do elit, specyfiki kulturowej i negatywności. S. Allan, Kultura newsów, tłum. A. Sokołowska, Kraków 2006, s. 62–63.