Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Zawsze po stronie prawdy. Zawsze po stronie najsłabszych. Zawsze całym sobą.
Dla jednych był najukochańszym „dziadkiem”, fantastycznym szefem i świętym kapłanem, dla innych atakującym Kościół samozwańczym inkwizytorem, pragnącym zemsty ukrainożercą i skłóconym ze wszystkimi cholerykiem.
Na jego pogrzebie pojawiły się osoby niepełnosprawne intelektualnie, działacze narodowi, polscy Ormianie, opozycjoniści z okresu PRL i dziennikarze, od lewej do prawej strony. Najmniej było przedstawicieli hierarchii kościelnej.
Przez całe życie był niczym ogień, jakby wziął sobie do serca wezwanie z Apokalipsy: “Obyś był zimny albo gorący”. I ten ogień wielu parzył: Służbę Bezpieczeństwa PRL, jej tajnych współpracowników, kościelnych karierowiczów i tych, którzy – jak uważał – w imię politycznej zgody postanowili zapomnieć o zbrodni na rodakach. Wielu mogło liczyć na jego pomoc, na rozmowę, na słowa wsparcia, na pomoc materialną, ale najwięcej poświęcił osobom upośledzonym intelektualnie. Zamieszkał z nimi w Radwanowicach i to było miejsce, gdzie najczęściej się uśmiechał.
Pierwsza biografia ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego to opowieść o człowieku, który – nawet za cenę odrzucenia i materialnego ubóstwa – żył w zgodzie z własnym sumieniem, odważnie i radykalnie.
„Wielu wolałoby omijać szerokim łukiem nierozwiązane problemy z przeszłości Kościoła i Polski, ale on nie potrafił milczeć, nie umiał zejść z tej drogi. Płacił za to ogromną cenę samotności i niezrozumienia” – powiedział na jego pogrzebie bp Damian Muskus.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tomasz P. Terlikowski
Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Sumienie polskiego Kościoła
Wstęp
Ostatni SMS wysłałem do niego dwa dni przed śmiercią. Już nie odpisał. Kilka tygodni wcześniej rozmawialiśmy o abp. Marku Jędraszewskim. Ksiądz Tadeusz Isakowicz--Zaleski przekonywał mnie wtedy, że jest już zdrowy, i zapewniał, że ma masę rzeczy do zrobienia. Umówiliśmy się na kolejną rozmowę po Adwencie, ale już nie była nam dana. Choroba zabrała go za szybko, a ja, jak tylko dowiedziałem się o jego śmierci, wiedziałem, że muszę napisać jego biografię. I nie tylko dlatego, że byłem autorem dwóch wywiadów rzek, w których był moim rozmówcą, i dziesiątków tych zwykłych, prasowych, ale także dlatego, że wiedziałem – choć liczne były kwestie, w których się różniliśmy – iż zawsze mogę na niego liczyć. Czasem bywało ostro, ale zawsze rozstawaliśmy się z szacunkiem. Już choćby dlatego byłem mu winien tę biografię.
W przekonaniu tym upewniały mnie kolejne spotkania i rozmowy. Jego pogrzeb był wielkim świadectwem znaczenia posługi, jaką realizował. Byli na nim wszyscy, od kościelnych „lewaków” po narodowców i tradycjonalistów: dziennikarze TVN24 i mediów narodowych, ludzie skrzywdzeni seksualnie w Kościele i ludzie, którzy walczyli o pamięć o Wołyniu. Zobaczenie tych wszystkich osób w jednym miejscu było niesamowitym doświadczeniem i trudno było o lepszy dowód tego, jakim księdzem i jakim człowiekiem był Tadeusz. Nie było wielkim zaskoczeniem także to, że poza bp. Damianem Muskusem i bp. Romanem Pindlem, kolegą zmarłego z wojska, nie było tam hierarchów. To mocny dowód nie tylko małoduszności metropolity krakowskiego, ale także miejsca, jakie w Kościele zajmował ks. Tadeusz. Jeśli ktoś był głosem sprzeciwu wobec obojętności, milczenia, klerykalizmu polskich biskupów, to właśnie on. Ich nieobecność zaś była wyraźnym potwierdzeniem tego, że wypowiadana przez niego krytyka była trafna.
Kilka dni po śmierci ks. Isakowicza-Zaleskiego jeden z księży archidiecezji krakowskiej napisał do mnie: „Wiesz, jestem dumny, że należę do tej samej archidiecezji co ksiądz Isakowicz-Zaleski”. Inny, kilka miesięcy później, tłumaczył, że potrzebuje świadectwa życia duchownego, który od lat był w konflikcie z hierarchią, a jednocześnie zachował wiarę i kapłański styl życia. O swoich relacjach z księdzem opowiadali mi także skrzywdzeni, którzy, jeśli mieli z nim kontakt, jednym głosem powtarzali, że drugiego takiego kapłana już nie będzie. I takich głosów słyszałem wiele. Nie chciałem i nie mogłem ich pominąć.
Wreszcie kwestia ostatnia. Zawsze zaskakiwało mnie, jak jednostronny był odbiór tej postaci. Dla jednych był to przede wszystkim wojownik o lustrację, dla innych obrońca skrzywdzonych, jeszcze inni widzieli w nim jedynie księdza zaangażowanego politycznie lub bojownika o prawdę o Wołyniu. Byli też tacy, którzy widzieli w nim głównie rzecznika ormiańskości. A przecież on te wszystkie rzeczy płynnie łączył, a najistotniejsze były dla niego Radwanowice, gdzie mieszkał, Fundacja im. Brata Alberta i opieka, bycie razem z osobami z niepełnosprawnością intelektualną. One dawały mu siłę, nadawały sens jego życiu, stanowiły najważniejszy element jego zaangażowania. Od nich uczył się obecności, pogody ducha. Gdyby nie ci przyjaciele – jak zawsze o nich mówił – nie dałby radę zmierzyć się z wieloma wyzwaniami. Tę historię, w całym jej splątaniu i skomplikowaniu, trzeba też opowiedzieć. Niniejsza książka jest pierwszą próbą takiej opowieści.
1
Pamięć, tożsamość i trauma
Historię Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego trzeba rozpocząć na długo przed jego narodzinami. Każdy z nas niesie w sobie przecież dziedzictwo poprzednich pokoleń, uświadomione i przepracowane albo ukryte w cieniu niewiedzy, zapomnienia, zerwania czy świadomego ukrywania. Ich splątane losy, niekiedy opowiadane z pasją, a niekiedy ukryte głęboko pod rodzinną mitologią czy po prostu zatajane, określają naszą tożsamość. Traumy, cierpienia, ale także odkrywane czy świadomie przyjmowane korzenie często określają – czy tego chcemy, czy nie – naszą teraźniejszość. „Każda rodzina ma swoje własne prawo życia, od którego nie jest w stanie uciec”1 – pisał w 1935 roku z zesłania do swoich dzieci o. Paweł Floreński. Bez odwołania do tego prawa, bez znajomości historii poprzednich pokoleń, niezależnie czy rzecz dotyczy polskiego czy rosyjskiego księdza, nie da się zrozumieć rodzinnych wyborów, decyzji, a także sposobu życia.
Dziedzictwo bogate i trudne
Życie, tożsamość kapłaństwo, społeczne i polityczne zaangażowania ks. Isakowicza-Zaleskiego są tego znakomitym przykładem. Nie da się zrozumieć jego walk i pasji bez poznania historii jego rodziny. To, że w historii jego rodziców splatają się dwa odmienne – choć następujące w tej samej przestrzeni – doświadczenia, kształtuje także jego. W wierszu Dziedzictwo pisał o sobie:
otrzymałem w spadku ormiańską duszę
lwowski akcent kresowy patriotyzm
ukraińską tęsknotę za Bogiem2.
Samo to, że nosił dwa nazwiska, uświadamia z całą siłą znaczenie jego korzeni. „Moi rodzice uznali” – wspominał w rozmowie ze mną – „że na mojej mamie kończą się Isakowicze, bo ona była ostatnią z rodziny. I dlatego godzili się na to, abym używał dwóch nazwisk”3. Nazwisko rodowe matki, Teresy, wskazuje na ormiańskie korzenie. Protoplastą tego rodu w Polsce miał być, według tradycji rodzinnej, Ormianin Izaak, który w początkach XVIII wieku przybył do Polski z Siedmiogrodu. Nosił ormiańskie nazwisko Hajbab, ale jego potomkowie (jak wiele ówczesnych rodzin tej narodowości) przyjęli nazwisko patronimiczne – Isakowicz. Na to, czym zajmował się protoplasta rodu i jego potomkowie, wskazywać ma herb szlachecki (rodzina została nobilitowana, jak wiele innych ormiańskich rodów, przez władze austriackie po 1772 roku), w tarczy którego widnieje wizerunek byka, co sugeruje, że zajmowali się handlem bydłem4. Najbardziej znanym, do czego chętnie nawiązywał ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, reprezentantem tego rodu był ormiańskokatolicki abp Izaak Mikołaj Isakowicz. Nosił przydomek Złotousty5.
Uświadamianie sobie własnego pochodzenia i przyjmowanie ormiańskości było jednak stopniowe. „O swoich ormiańskich korzeniach dowiedziałem się dosyć późno, w domu był to temat tabu”6 – wspominał ksiądz. Powód tego wstydu niewiele miał jednak wspólnego z narodowością, a wynikał z historii… miłosnej. „Mój dziadek Kajetan Jerzy Isakowicz po urodzeniu się dwóch córek bliźniaczek zostawił moją babcię Janinę Alinę i związał się z inną kobietą. Historia była o tyle dramatyczna, że babcia, z domu Sławińska, była bardzo atrakcyjna, miała wielu adoratorów i spośród nich wybrała akurat «Ormiaszkę», który okazał się niestały w uczuciach”7 – opowiadał duchowny. Kiedy po raz pierwszy Tadeusz usłyszał o tej części swoich korzeni? „Nie dawały mi spokoju mój wygląd zewnętrzny, włosy czarne jak smoła. Koledzy mówili o mnie «Żyd», z jednym nawet się z tego powodu pobiłem. W końcu poszedłem zapytać ojca, jak to naprawdę jest. Ojciec opowiedział mi o rodzinie mamy i wyjaśnił, kim są Ormianie. Nie wspomniał jednak, że dziadek porzucił babcię. O tym dowiedziałem się dopiero, gdy byłem w liceum”8 – wspominał ksiądz. Wiedza to jednak jedno, a głębokie zainteresowanie tymi korzeniami to coś zupełnie innego. „Wstępując do seminarium, nie przywiązywałem do tego wagi” – opowiadał i dodawał, że w istocie jego ormiańskość doszła w nim do głosu po otwarciu granic, kiedy mógł pojechać do Lwowa, potem do Armenii, a wreszcie do Bejrutu. „Wtedy połknąłem bakcyla”9 – mówił. W kolejnych latach ta część jego tożsamości zyskiwała na znaczeniu, a on sam dla wielu stał się „księdzem Ormianinem spod Krakowa”.
Historia rodzinna ks. Tadeusza od strony matki była jednak nie tylko ormiańska. Jego babcia – Janina ze Sławińskich – była córką artysty rzeźbiarza Tadeusza Sławińskiego i Marii z Łysiaków, której ojciec, Izydor, był greckokatolickim księdzem10. Ksiądz Isakowicz-Zaleski tak o tym opowiadał: „Mój prapradziadek był księdzem żonatym, greckokatolickim, ożenił się z córką księdza greckokatolickiego. Jego ojciec był [także – dop. TPT] synem greckokatolickiego księdza. Niestety syn tego prapradziadka, jedyny, którego miał, skończył tragicznie, bo popełnił samobójstwo. Zakochał się bowiem nieszczęśliwie w Polce, dziewczynie z dobrego domu, która nie chciała wyjść za «popadiaka». Zastrzelił się pod jej drzwiami, ale gdyby żył, najprawdopodobniej także byłby księdzem. Z opowieści rodzinnych wyłania się obraz mojego przodka jako bardzo dobrego kapłana i męża. Umarł, jak to opowiadała moja babcia, na posterunku, bo poszedł do chorych i śmiertelnie zaraził się cholerą”11.
Wyrwane korzenie i mocny fundament wiary
Rodzina od strony ojca także była z Kresów, ale o wiele bardziej jednolita etnicznie i wyznaniowo. Dziadkiem księdza był Jan Zaleski „Śmigli” (1907–1945) z Korościatyna, a babcią Rozalia z Muraszków (1900–1977) z tej samej miejscowości, której matka pochodziła z całkowicie spolonizowanej rodziny niemieckiej12. I choć, jeśli chodzi o historię, ta część rodziny jest o wiele mniej zajmująca, to właśnie biografia i doświadczenie Jana wpłynęło w gigantycznym stopniu na jego syna. Wypędzony w czasie rzezi wołyńskiej z rodzinnych Monasterzysk Zaleski nieustannie wracał do krainy dzieciństwa i młodości: „Godzinami, nieraz długo w noc, rozmawialiśmy o świecie, którego już nie było, a który dla niego pozostał krainą szczęśliwości. Odtwarzał ją na kartach z bloku: rysował swój dom w Monasterzyskach, płot, drzewa w sadzie – i opowiadał o zapachu czeremchy i bożonarodzeniowej kutii”13 – wspominał ks. Tadeusz. On sam doświadczył tego miejsca, i to z pewnością miało dla niego znaczenie formacyjne, jako młody chłopak, tuż przed wstąpieniem do seminarium, gdy ojciec zabrał go na organizowaną przez Orbis wycieczkę do Lwowa. „Tata chciał mi koniecznie pokazać Lwów i Monasterzyska, miejsce swojego urodzenia. Wycieczka, którą wykupiliśmy, była trzydniowa i naturalnie nie wolno było wyjeżdżać poza Lwów. My jednak urwaliśmy się już na drugi dzień. Ubraliśmy się tak, żeby nie rzucać się w oczy, tata – który znał ukraiński – zabronił mi się odzywać, bilety na autobus do Monasterzysk kupiła nam ciocia (…). Ojciec miał ze sobą aparat fotograficzny, który zawinął w papier pakunkowy i włożył do siatki. Poszliśmy pieszo do Dębownicy, jakieś cztery kilometry od centrum Monasterzysk. Po dawnej osadzie nie było już śladu. Sady właśnie karczowano. Ojciec odnalazł miejsce, w którym stał jego dom rodzinny, po drzewach. Pozostały z niego jedynie kamienne schodki. W trawie leżały porozrzucane kawałki cegieł, dachówek… Z Dębownicy poszliśmy do Korościatyna. Ojciec chciał mi pokazać kościół, gdzie brali ślub jego rodzice i gdzie on sam został ochrzczony. Kościół był zdewastowany, z wież zrzucono hełmy, na ich miejscu rosły drzewa. Potem poszliśmy na cmentarz, ojciec chciał odszukać i sfotografować groby krewnych. Wtedy stały tam jeszcze kamienne pomniki”14 – wspominał Tadeusz Isakowicz-Zaleski.
Opisy utraconej krainy dzieciństwa to jednak tylko jeden z elementów tożsamości i pamięci przekazywanych przez ojca. O wiele istotniejsza była powtarzana – nie tylko w domu, ale i publicznie – opowieść o tym, jak do owej straty doszło. „W czasach najgłębszej komuny nie bał się głośno o tym mówić”15 – wspominał ksiądz. Co mógł usłyszeć młody, wrażliwy chłopak w czasach licealnych od Jana? Odpowiedź znajdujemy w przygotowanych do druku przez samego księdza dziennikach Zaleskiego. „Przejeżdżający przez Korościatyn żandarmi ukraińscy zastrzelili kilku czy nawet kilkunastu mężczyzn, urządzając na własną rękę coś w rodzaju pacyfikacji tej polskiej wsi”16 – notował jesienią 1943 roku. „O godz. 18.30 o zmroku banderowcy rozpoczęli rzeź mieszkańców Korościatyna. Rozpoczęli «żniwo» równocześnie z trzech stron, trzech wylotowych dróg” – wspominał 28 lutego 1944 roku. „Działały trzy wyspecjalizowane grupy: pierwsza pracowała toporami, druga rabowała, trzecia paliła systematycznie domostwo po domostwie. (…) Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swoją działalność”17. Te wstrząsające obrazy musiały się wryć w pamięć młodego Tadeusza, który do nich, ale także do innych opisów rzezi wołyńskiej, powracał. Niósł w sobie tę traumę, wracał do niej, uznawał się za tego, kto musi przypominać, by ofiary nie zostały zamordowane po raz kolejny, tym razem przez milczenie. Jego zaangażowania, czasem ogromnych emocji związanych z tematami wołyńskimi, nie da się zrozumieć bez wspomnienia o tych korzeniach.
Wielka trauma wołyńska nie była jednak jedynym dziedzictwem wyniesionym z domu rodzinnego. Jan Zaleski – co jego syn wspomina z dumą – był zawsze radykalnym antykomunistą, bronił niesłusznie oskarżanych profesorów, mówił, co myślał, angażował się w głoszenie prawdy o historii Polski. Jeśli pozostał na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie jako asystent, a potem wykładowca, to jedynie dlatego, że był naprawdę dobry w tym, co robił18. A na to wszystko nakładała się jeszcze, wcale nie wszędzie oczywista w latach 50. czy 60. XX w., religijność: „W moim domu chodziło się do kościoła, praktykowało. Miałem dwie ciotki siostry zakonne, a w poprzednich pokoleniach wielu duchownych ormiańskich i greckokatolickich”19. I nawet jeśli – na co sam wskazywał – to nie ta tradycja popchnęła go jako młodego człowieka do zaangażowania religijnego, to jednak była ona mocnym fundamentem jego wiary. Dość tradycyjnej, opierającej się na silnej podstawie, jaką stanowiła wiara ojca, ale także pełnym radości doświadczeniu siostry bliźniaczki matki ks. Tadeusza, s. Miriam. „Ciocia najpierw skończyła matematykę, a później wstąpiła do zgromadzenia. Pracę magisterską broniła już w welonie postulantki (…). Moja ciotka była franciszkanką z powołania, przez całe lata uczyła dzieci niewidome w Laskach”20 – opowiadał ks. Tadeusz i dodawał, że to właśnie od niej przejął miłość do „idei franciszkańskiej”: „Już jako licealista, a potem kleryk jeździłem do Lasek i tam mnie przyciągał św. Franciszek”21.
W nowej rodzinie
Te dwie odmienne historie rodzinne zbiegają się 7 grudnia 1952 roku, gdy spotykają się Jan Zaleski i Teresa Isakowicz. Oboje studiują wówczas polonistykę (on na WSP, ona na UJ), a spotkanie ma miejsce podczas wyjazdu II roku polonistyki UJ do krzeszowskiego Domu Młodzieży22. On jest od niej o sześć lat starszy. Urodził się w Monasterzyskach 15 stycznia 1926 roku i tam spędził dzieciństwo i wczesną młodość. W listopadzie 1945 roku, po tym jak był świadkiem masowych mordów na ludności polskiej i po przymusowym wcieleniu ojca do Armii Czerwonej (ojciec Jana zginął pod Wiedniem wiosną 1945 roku), Rozalia Zaleska z dziećmi zostaje zapakowana do „bydlęcych wagonów i powieziona na zachód”. „W wagonie był żelazny piecyk, w którym paliło się podkradanym na postojach węglem. Pociąg częściej stał na bocznicach, niż jechał. Była to prawdziwa gehenna”23 – opisywał podróż ojca ks. Tadeusz. Nic zaskakującego, że podróżując w takich warunkach, dziewiętnastoletni wówczas Jan ciężko zachorował. I być może by umarł, gdyby nie to, że gdy pociąg dojechał do Krzeszowic, chorego chłopaka znalazła s. Aniela Muraszka, karmelitanka z klasztoru w Czernej. Widząc jego stan, nie pozwoliła mu jechać dalej i zabrała go do klasztoru. To tam zaczął leczyć swoje – między innymi związane z rzezią wołyńską – traumy: „Na początku najtrudniej było mi zwalczyć strach podświadomy wieczorem przy zapalonym świetle. Przez parę lat wytworzył się u nas odruch ucieczki z domu wieczorem lub przesiadywania w nim w ciszy i w ciemności”24 – wspominał Jan Zaleski. Z domu zakonnego młody chłopak trafił do zakładu wychowawczego w Krzeszowicach, gdzie skończył szkołę średnią i zdał maturę, chociaż później niż standardowo, z powodu wojny.
Krzeszowice były nie tylko nowym rozdziałem w jego życiu, ale też miejscem, gdzie młody Jan odnalazł swoją pasję. I wcale nie chodzi o językoznawstwo i polonistykę, ale o teatr. Z taką pasją odgrywał rolę księdza w Damach i huzarach Aleksandra hrabiego Fredry, że wielu widzów, z nauczycielem włącznie, było przekonanych, że to właśnie kapłaństwo jest jego powołaniem25. On jednak chciał być wówczas aktorem, niestety uniemożliwił mu to stan zdrowia. W dzieciństwie zachorował na zapalenie stawu kolanowego i przez to, że najpierw był leczony przez znachora, a później zbyt szybko rodzina zdjęła mu gips, nigdy nie odzyskał pełnej sprawności. „Nie mógł przyklękać w kościele, z trudem chodził po schodach”26 – wspominał ks. Tadeusz. I właśnie ta niepełnosprawność sprawiła, że wybrał polonistykę na Wyższej Szkole Pedagogicznej. Studia rozpoczął w październiku 1950 roku. W Polsce był to już okres stalinowski, ale Jan Zaleski nie obawiał się brać w obronę atakowanych przez socjalistyczną młodzież wykładowców, za co – dość szybko – uznano go za wroga klasowego i element niepewny politycznie. Zaszkodziło to później jego staraniom o przeniesienie się na Uniwersytet Jagielloński, a potem zatrzymało na moment studia drugiego stopnia. Ostatecznie jednak jego pasja sprawiła, że wybroniono go i umożliwiono asystenturę i później doktorat.
Teresa Isakowicz i jej siostra bliźniaczka Krystyna urodziły się w Krakowie 22 lutego 1932 roku. Wkrótce po tym ich ojciec, jak wspomnieliśmy, opuścił matkę, a one zamieszkały z nią i babcią w potężnej kamienicy wybudowanej przez Polską Kasę Oszczędności (w której pracowała babcia księdza) przy ulicy Zyblikiewicza 5. „[Moja matka] dzieciństwo miała niełatwe. Jej ojciec zmarł tuż po wyjściu z obozu koncentracyjnego w Mauthausen w Austrii. Z kolei mieszkający z nią brat cioteczny, Jerzy Wacyk, żołnierz AK, za działalność w organizacji Liga Walki z Bolszewizmem, otrzymał od stalinowskiego sędziego karę śmierci”27 – opisywał ks. Isakowicz-Zaleski. Po zdaniu matury Teresa wybrała polonistykę.
Gdy w 1955 roku – nie bez pewnych politycznych perypetii – Jan kończy studia magisterskie i rozpoczyna pracę jako asystent na Wyższej Szkole Pedagogicznej, zapada decyzja o małżeństwie, które młodzi zawierają 18 czerwca 1955 roku o godzinie 17 w kościele parafialnym św. Mikołaja w Krakowie. „Przyjęcie weselne [odbyło się] w domu Tereni”28 – wspominał Jan Zaleski. Jego młoda żona kontynuuje studia na V roku filologii słowiańskiej. Kierunek studiów zmieniła wcześniej, a zakochany Jan jako prezent na Boże Narodzenie kupił jej wówczas słownik polsko-czeski. Oboje mieszkają w „drugim pokoju” mieszkania w bankowej kamienicy przy ulicy Zyblikiewicza 5 (wówczas noszącej nazwę Bitwy pod Lenino), prowadzą normalne życie młodego pracownika naukowego i studentki ostatniego roku slawistyki. Czas płynie im błyskawicznie, a w styczniu 1956 roku oboje orientują się, że Teresa jest w ciąży. „Babcia” – wspomina Marię Sławińską Jan – „daje jej [Teresie] najlepsze kąski «dla Tadzika». Oczekuje bowiem, że mający się urodzić prawnuk, o ile będzie chłopcem, otrzyma imię jej męża, Tadeusza”29. Dokarmianie wnuczki nie trwa jednak długo, bo 17 lutego 1956 roku Maria umiera.
Dom pogrąża się w smutku, szczególnie że pół roku wcześniej Krystyna wstąpiła do zakonu, więc mieszkanie pustoszeje. Młodzi małżonkowie nie mają jednak wiele czasu, by poddawać się rozpaczy. Teresa przygotowuje się do egzaminów magisterskich, które zdaje w czerwcu 1956 roku, gdy na ulicach Poznania mają miejsce manifestacje robotnicze okrutnie spacyfikowane przez władze, a Jan przygotowuje kolejne wykłady i wystąpienia. Bez wątpienia pochłania ich także przygotowanie do roli rodziców. Ich pierworodny syn, Tadeusz Bogdan, przychodzi na świat 7 września 1956 roku.
Przypisy
1. Pamięć, tożsamość i trauma
1 P. Florenskij, Pis’ma iz Dal’nego Vostoka i Solovkov, w: tegoż, Sočinienija w 4-reh tomach, Moskva 1998, s. 254.
2 T. Isakowicz-Zaleski, Moje życie nielegalne, współpr. W. Bonowicz, Kraków 2008, s. 9.
3 T. Isakowicz-Zaleski, Chodzi mi tylko o prawdę. Rozmawiał Tomasz P. Terlikowski, Warszawa 2012, s. 132.
4 Zob. tenże, Ks. Prałat Leon Isakowicz – proboszcz ormiański i kustosz sanktuarium w Stanisławowie. Zarys biograficzny, „Biuletyn Ormiańskiego Towarzystwa Kulturalnego” 24/25, s. 12–13. Ksiądz Isakowicz-Zaleski napisał także o nim książkę: T. Isakowicz-Zaleski, Arcybiskup ormiański Izaak Mikołaj Isakowicz „Złotousty”. Duszpasterz, społecznik i patriota (1824–1901), Kraków 2000.
5 Zob. P. Hawryłyszyn, Izaak Mikołaj Isakowicz, „Nowy Kurier Galicyjski” 2 (390) 2022, (tu nie ma strony, bo to po stronie internetowej)
6 T. Isakowicz-Zaleski, Moje życie nielegalne…, s. 13.
7 Tamże, s. 12–13.
8 Tamże, s. 13.
9 Tenże, Chodzi mi tylko o prawdę…, s. 133.
10 Zob. tenże, Prababcia Maria Sławińska, córka greckokatolickiego księdza z Kresów, https://isakowicz.pl/prababcia-maria-slawinska-corka-greckokatolickiego-ksiedza-z-kresow/ (data dostępu: 2.12.2024).
11Kościół ma być przezroczysty. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w rozmowie z Tomaszem P. Terlikowskim, Kraków 2020, s. 175–176.
12 Zob. T. Isakowicz-Zaleski, Rodzina Taty, https://isakowicz.pl/project/rodzina-taty/ (data dostępu: 2.12.2024).
13 J. Zaleski, Kronika życia, oprac. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Kraków 2010, s. 9.
14 T. Isakowicz-Zaleski, Moje życie nielegalne…, s. 21–22.
15 J. Zaleski, Kronika życia…, s. 11.
16 Tamże, s. 47.
17 Tamże, s. 48–49.
18 Zob. T. Isakowicz-Zaleski, Moje życie nielegalne…, s. 15.
19 T. Isakowicz-Zaleski, Chodzi mi tylko o prawdę…, s. 39.
20Kościół ma być przezroczysty…, s. 115.
21 Tamże, s. 116.
22 J. Zaleski, Kronika życia…, s. 98.
23 T. Isakowicz-Zaleski, Moje życie nielegalne…, s. 11.
24 J. Zaleski, Kronika życia…, s. 71.
25 Zob. tamże, s. 79.
26 Tenże, Moje życie nielegalne…, s. 11.
27 Tenże, Dziś 10. rocznica odejścia do Nieba mojej śp. Mamy, https://isakowicz.pl/dzis-10-rocznica-odejscia-do-nieba-mojej-sp-mamy/ (data dostępu: 2.12.2024).
28 J. Zaleski, Kronika życia…, s. 108.
29 Tamże, s. 111.
Spis treści
Wstęp
1. Pamięć, tożsamość i trauma
2. Tu wszystko się zaczęło
3. Jeszcze głębsze podziemie
4. Najczarniejszy dzień w życiu
5. Dom
6. Wyobraźnia miłosierdzia
7. Łaknący sprawiedliwości
8. „Dla swojej diecezji już nie istnieję”
9. Ksiądz na froncie
10. Wojownik prawdy
11. Strażnik pamięci
12. Odchodzenie
Przypisy
Wkładaka FOTO
© Wydawnictwo WAM, 2025
© Tomasz P. Terlikowski, 2025
Opieka redakcyjna: Sławomir Rusin
Redakcja: Elżbieta Wiater
Korekta: Dariusz Godoś
Projekt okładki: Adam Gutkowski
Fot. na pierwszej stronie okładki:
Jarosław Roland Kruk / Wikipedia, licencja: CC-BY-SA-3.0
Fotografie w książce pochodzą z archiwum Fundacji im. Brata Alberta, archiwum prywatnego Anny Łoś i zasobów IPN w Krakowie.
Opracowanie graficzne i skład: Lucyna Sterczewska
ePub e-ISBN: 978-83-277-4384-8
Mobi e-ISBN: 978-83-277-4385-5
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200
e-mail: [email protected]
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA
tel. 12 62 93 260
www.wydawnictwowam.pl