Wygasanie. Zmierzch mojego kościoła - Tomasz P. Terlikowski - ebook + audiobook

Wygasanie. Zmierzch mojego kościoła ebook

Tomasz P. Terlikowski

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy Polska już niedługo będzie POSTkatolicka? Tomasz Terlikowski o zmierzchu Kościoła katolickiego w Polsce

Tomasz Terlikowski, jeden z najbardziej znanych publicystów zajmujących się życiem Kościoła, pisze o jego przemijaniu – o tym, jak najtrwalsza w całej historii Polski instytucja popada w niemoc i marazm, traci znaczenie. Wskazuje przyczyny błyskawicznej sekularyzacji, w tym sojusz tronu i ołtarza, upadek autorytetu, niezdolność do radzenia sobie ze skandalami seksualnymi, przymykanie oka na zachowania przemocowe i sekciarskie; słowem: Terlikowski mówi otwarcie o złu w Kościele. Konsekwentnie prowadzi czytelnika przez kolejne etapy najnowszej historii polskiego Kościoła i – co bardzo ważne – opowiada historię własnej w nim obecności. Ta osobista perspektywa, analiza ewolucji światopoglądu pisarza, jest bardzo cennym elementem tekstu. Terlikowski zastanawia się również, co nam zostanie z katolickości, jakie będą jej nowe formy i jak będzie wyglądała postkatolicka Polska.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 347

Oceny
4,5 (173 oceny)
106
49
14
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
danieldydak

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja. Ktoś ubrał w słowa moje myśli. Uporządkował.
20
werolska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra analiza, pełno myśli bliskich moim, wnikliwa diagnoza. Bardzo brak nam takich głosów...
20
djozefiak

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawe i szczere spojrzenie na to co dzieje się w naszym kościele
20
peterpancio1

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo mądra i daje nadzieję że plemiona Polaków się zjednoczyć mogą
20
Margaretka61

Dobrze spędzony czas

Warto wziąć pod uwagę.
10

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: KA­TA­RZYNA KRZY­ŻAN-PE­REK
Re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Ko­rekta: WOJ­CIECH ADAM­SKI, BAR­BARA GÓR­SKA, EWA KO­CHA­NO­WICZ
Pro­jekt okładki: TO­MASZ MA­JEW­SKI
Układ ty­po­gra­ficzny: RO­BERT KLE­EMANN
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by To­masz Ter­li­kow­ski © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07838-9
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Rysy na fa­sa­dzie

Ko­ściół znaj­duje się obec­nie na – na­zwijmy to – kur­sie scho­dzą­cym, i nic nie wska­zuje na to, by miało się to szybko zmie­nić. Dla­czego tak jest? Co za­wa­li­li­śmy? Od­po­wiedź na te py­ta­nia jest ko­nieczna, by po­sta­wić pełną dia­gnozę, ale też, by za­sta­no­wić się, ja­kie mogą być na te drę­czące Ko­ściół cho­roby le­kar­stwa. I wła­śnie tą od­po­wie­dzią zajmę się w trze­ciej czę­ści książki. Ale za­nim to się sta­nie, mu­szę jesz­cze – choć krótko – roz­li­czyć się z wła­sną prze­szło­ścią.

Pa­nie Tomku, co się zmie­niło?

A gdzie ty by­łeś w tym wszyst­kim? – to py­ta­nie może mi za­dać czy­tel­nik pa­mię­ta­jący roz­ma­ite spory, de­baty, a na­wet wy­da­rze­nia, w któ­rych uczest­ni­czy­łem. Czę­sto jako zde­cy­do­wany, nie­kiedy ra­dy­kalny czło­wiek Ko­ścioła. I na­wet je­śli z per­spek­tywy hie­rar­chii ni­gdy nie by­łem grzecz­nym chłop­cem, bo uczest­ni­czy­łem za­równo w – uda­nej – pró­bie za­blo­ko­wa­nia po­wo­ła­nia ar­cy­bi­skupa Sta­ni­sława Wiel­gusa na me­tro­po­litę war­szaw­skiego, jak i od bar­dzo dawna do­ma­ga­łem się wy­ja­śnia­nia spraw zwią­za­nych z nad­uży­ciami sek­su­al­nymi w Ko­ściele, to jed­no­cze­śnie w wielu in­nych kwe­stiach bro­ni­łem in­te­re­sów Ko­ścioła, jego sys­te­mo­wego za­ko­rze­nie­nia.

Czy wów­czas nie wi­dzia­łem pro­ble­mów? Czy na­prawdę wie­rzy­łem w to, że sys­tem może na­pra­wić się sam? Czy nie spo­tka­łem prze­stęp­ców sek­su­al­nych i ich ofiar? A może także nie chcia­łem, nie po­tra­fi­łem zo­ba­czyć tego, co się działo? „Na­prawdę pan tego nie wi­dział?” – py­tają mnie cza­sem lu­dzie. I ja rów­nież je so­bie za­daję. Ra­chu­nek su­mie­nia jest istot­nym ele­men­tem mo­dli­twy czło­wieka wie­rzą­cego, a py­ta­nia o to, czy coś można i trzeba było zro­bić ina­czej, le­piej, z więk­szym zde­cy­do­wa­niem, są ważne i trzeba się z nimi mie­rzyć. Mogę się oczy­wi­ście bro­nić, wska­zu­jąc, że po stro­nie ko­ściel­nej by­łem jedną z pierw­szych osób, które w me­diach za­częły mó­wić o ko­niecz­no­ści ochrony osób skrzyw­dzo­nych i o ko­niecz­no­ści na­kła­da­nia kar na krzyw­dzi­cieli. Mogę tłu­ma­czyć, że w tych kwe­stiach sta­ra­łem się brać stronę skrzyw­dzo­nych, ale jed­no­cze­śnie nie mogę nie przy­znać, że wtedy wciąż zda­wało mi się, że pro­blem bę­dzie jed­nak mar­gi­nalny, a jego przy­czyną są ra­czej sła­bo­ści ludz­kie niż pro­blemy sys­te­mowe. Wy­star­czy przy­wró­cić or­to­dok­sję, re­ali­zo­wać na­ucza­nie Ko­ścioła, słu­chać ko­lej­nych pa­pieży i wszystko bę­dzie do­brze.

Kiedy zro­zu­mia­łem, że jest ina­czej? Kiedy za­częło do mnie do­cie­rać, że kry­zys do­ty­ka­jący Ko­ścioła jest głęb­szy niż brak umie­jęt­no­ści ko­mu­ni­ka­cji, niż nie­chęć do za­glą­da­nia w nie­wy­godne pa­piery, niż na­wet so­li­dar­ność za­wo­dowa księży, okre­ślana nie­kiedy mia­nem kle­ry­ka­li­zmu? Kiedy zro­zu­mia­łem, że mamy do czy­nie­nia ze zwią­za­nym z głę­bo­kimi pro­ble­mami dok­try­nal­nymi pro­ce­sem wy­ga­sa­nia nie tylko pol­skiego, ale i eu­ro­pej­skiego ka­to­li­cy­zmu? I czy sam naj­pierw nie za­re­ago­wa­łem na to zja­wi­sko lę­kiem i próbą od­wró­ce­nia kie­runku wy­da­rzeń? Nie mam pro­stej od­po­wie­dzi na te py­ta­nia. Mogę tylko po­wie­dzieć, że zmiana była dłu­gim pro­ce­sem, a istotną rolę w nim ode­grali lu­dzie, któ­rych spo­tka­łem gdzieś na swo­jej dro­dze. Nie bez zna­cze­nia były także zmiany do­ko­nu­jące się w sa­mym Ko­ściele, ko­lejne wy­da­rze­nia, które sta­wiały po­ważne py­ta­nia. Zmu­szały do re­wi­zji wcze­śniej­szych za­ło­żeń.

***

To był wy­soki, wy­spor­to­wany męż­czy­zna. Żo­naty, oj­ciec dwójki dzieci, pra­co­wał w szybko roz­wi­ja­ją­cej się fir­mie, nie miał pro­ble­mów z mó­wie­niem. Ale tylko do pew­nego mo­mentu, do mo­mentu gdy za­czął opo­wia­dać, jak dawno temu – był wów­czas może w wieku pięt­na­stu lat – wi­ka­riusz z pa­ra­fii, w któ­rej jako na­sto­la­tek był za­an­ga­żo­wany, za­pro­sił go do sie­bie, by po­mógł w na­wle­ka­niu me­da­li­ków na łań­cuszki. Wtedy jego głos za­czął się ła­mać, zmie­nił się jego ton, za­czął się ją­kać, a twarz stała się z po­wro­tem ob­li­czem na­sto­latka. – On, on – pró­bo­wał to z sie­bie wy­du­sić – po­ło­żył mi rękę na... Ucie­kłem, po­bie­głem do matki. Ona, ona za­raz po­bie­gła do pro­bosz­cza – mó­wił. Pot wy­stą­pił mu na czoło. Księ­dza osta­tecz­nie z pa­ra­fii prze­nie­siono, ale po­sługę ka­płań­ską speł­nia do tej pory. A kon­se­kwen­cje szyb­kiej re­ak­cji ro­dziny po­no­siła ona sama. – Nic już nie było ta­kie samo. Prze­sta­li­śmy cho­dzić na pa­ra­fię, bo inni wi­ka­riu­sze mó­wili nam, że skrzyw­dzi­li­śmy chło­paka, że wy­stą­pi­li­śmy prze­ciwko ka­płań­stwu – opo­wia­dał męż­czy­zna. Od tam­tych wy­da­rzeń mi­nęło dwa­dzie­ścia lat, ale dla niego one na­dal są żywe. Jest wie­rzący, ale wciąż nie ro­zu­mie, dla­czego tak się wów­czas za­cho­wano.

Ten męż­czy­zna i tak miał wiele szczę­ścia. Ro­dzice nie tylko mu uwie­rzyli, ale i za­re­ago­wali. Byli wspar­ciem. – Moi ro­dzice nie wie­dzą do tej pory – opo­wia­dała mi przy ka­wie pewna ko­bieta. Jej oprawca już nie żyje, zmarł krótko przed ogło­sze­niem wa­ty­kań­skiego wy­roku, ale dla ro­dzi­ców i ro­dzeń­stwa po­zo­staje wy­bit­nym, cha­ry­zma­tycz­nym du­chow­nym. – Oni nie mają po­ję­cia, co ze mną zro­bił – uzu­peł­niała ci­chutko ko­bieta. Kiedy py­tam, dla­czego ni­gdy im nie po­wie­działa, dla­czego nie po­bie­gła od razu do nich, spo­gląda na mnie, jak na ko­goś, kto ni­czego nie ro­zu­mie. Ner­wowo mie­sza kawę. – Pan nie ro­zu­mie, kim jest u nas ksiądz. Hie­rar­chia re­li­gijna w na­szej czę­ści Pol­ski wy­gląda zu­peł­nie ina­czej niż gdzie in­dziej. Na sa­mej gó­rze jest pro­boszcz, po­tem jest oj­ciec, a ni­żej jest Bóg. A wie Pan, do czego służy ten ostatni? Do tego, żeby uspra­wie­dli­wiać każde sku...syń­stwo tych pierw­szych – wy­rzuca z sie­bie. – Każde – do­daje. Czy wiem, o czym mówi? Chyba tro­chę tak. By­łem w tym re­gio­nie na spo­tka­niu z mło­dzieżą, naj­bar­dziej ka­to­licką w naj­bar­dziej ka­to­lic­kim miej­scu Pol­ski. – O czym mam do nich mó­wić? – za­py­ta­łem wów­czas or­ga­ni­za­to­rów i do­da­łem, że nie jest ła­two mó­wić do tak wie­rzą­cej mło­dzieży. A oni spoj­rzeli na mnie jak na idiotę. – O wszyst­kim. Oni spo­ty­kają się ze wszyst­kim, co w ży­ciu naj­gor­sze. Od prze­mocy, także sek­su­al­nej w do­mach, przez prze­moc w Ko­ściele aż po dra­maty w szkole – od­po­wie­dzieli mi. – A wszystko pod­lane so­sem re­li­gij­nym – do­dała moja roz­mów­czyni, gdy po­wtó­rzy­łem jej tę hi­sto­rię.

Jesz­cze go­rzej było słu­chać opo­wie­ści o tym, jak lu­dzie od­bi­jali się od drzwi bi­sku­pów, pro­win­cja­łów, prze­ło­żo­nych, gdy pró­bo­wali – z peł­nym za­ufa­niem – opo­wie­dzieć im o tym, co ich, albo ich dzieci, spo­tkało. Wiele lat temu, tuż po pu­bli­ka­cji pierw­szego wy­wiadu rzeki z ks. Ta­de­uszem Isa­ko­wi­czem-Za­le­skim, w któ­rym wspo­mi­na­li­śmy o prze­stęp­stwach sek­su­al­nych, sie­dzia­łem w uro­czym domu gdzieś w Pol­sce po­łu­dnio­wej. W ko­minku trza­skał ogień, pi­li­śmy zna­ko­mitą her­batę, a lu­dzie, któ­rzy mnie tam za­pro­sili, opo­wia­dali, jak po­trak­to­wał ich miej­scowy bi­skup, gdy opo­wie­dzieli mu, co spo­tkało ich syna. Sprawcą był „ko­lega kur­sowy” (tak w Ko­ściele okre­śla się ko­legę z roku) bi­skupa, świet­nie osa­dzony w miej­sco­wej die­ce­zji. Obo­jęt­ność, chłód i nie­wiara – tak można pod­su­mo­wać re­ak­cję hie­rar­chy. Osta­tecz­nie uka­rał więc wi­ka­riu­sza, który wspie­rał skrzyw­dzo­nego chłopca i jego ro­dzi­ców i do­ma­gał się wy­ja­śnie­nia sprawy. A pro­boszcz? A pro­boszcz po kilku la­tach spo­koj­nie prze­szedł na za­słu­żoną eme­ry­turę. Wtedy mia­łem na­dzieję, że to wy­ją­tek, że inni re­agują ina­czej, ale po wielu po­dob­nych roz­mo­wach, po opo­wie­ściach skrzyw­dzo­nych dziew­cząt, któ­rym prze­ło­żeni spraw­ców oznaj­miali, że „jak suka nie da, to pies nie weź­mie” – wiem już, że to norma, a nie wy­ją­tek. Norma, któ­rej przy­czyną jest głę­boko za­ko­rze­nione w Ko­ściele my­śle­nie.

***

Od­kry­wa­nie ciem­nej strony pol­skiego Ko­ścioła nie było dla mnie pro­stym do­świad­cze­niem. Ko­ściół był od za­wsze moim do­mem. Już w pod­sta­wówce tra­fi­łem do jed­nej wspól­noty ko­ściel­nej, a póź­niej prze­nio­słem się do in­nej. Czasy li­ceum i stu­diów to okres głę­bo­kiego wcho­dze­nia w wiarę, ra­do­ści z od­kry­wa­nia na­ucza­nia Ko­ścioła i wresz­cie nie­sa­mo­wi­tych zna­jo­mo­ści. Ni­gdy, przy­naj­mniej ja oso­bi­ście, nie ze­tkną­łem się z ta­kimi złymi za­cho­wa­niami. Księża byli mą­drzejsi lub głupsi, bar­dziej lub mniej za­an­ga­żo­wani, ale nie spo­tka­łem żad­nego, który krzyw­dziłby w ten spo­sób mło­dych lu­dzi. A może spo­tka­łem, ale nie po­tra­fi­łem tego roz­po­znać? To py­ta­nie staje przede mną obec­nie, ale na­wet gdy nie­zwy­kle in­ten­syw­nie o tym my­ślę, nie je­stem w sta­nie przy­po­mnieć so­bie żad­nej za­ska­ku­ją­cej sy­tu­acji. Na stu­diach za­czą­łem pracę w ka­to­lic­kich me­diach, naj­pierw było to Ra­dio Jó­zef, w któ­rym pra­co­wa­li­śmy z moją ów­cze­sną dziew­czyną, a obecną żoną, od pierw­szych nie­mal dni ist­nie­nia, a po­tem – tuż po obro­nie ma­gi­ste­rium, na ka­to­lic­kiej zresztą uczelni – Ra­dio Plus. Ko­ściół i re­li­gia były za­wsze bli­sko mnie. Zaj­mo­wa­łem się nimi za­wo­dowo, opi­sy­wa­łem ich ży­cie i sam wie­rzy­łem. Jako dzien­ni­karz wi­dzia­łem wiele pa­to­lo­gii, wi­dzia­łem kle­ry­ka­lizm, pi­jań­stwo nie­któ­rych bi­sku­pów (skrzęt­nie ukry­wane wów­czas przez me­dia wszyst­kich opcji), ale wciąż mia­łem wra­że­nie, że to tylko wy­jątki. Bo prze­cież wi­dzia­łem też Ko­ściół piękny. Re­la­cjo­no­wa­łem pa­pie­skie piel­grzymki, choćby tę do Ukra­iny, mo­głem roz­ma­wiać z bi­sku­pami, a oni trak­to­wali mnie czę­sto zu­peł­nie ina­czej niż zwy­kłych wier­nych. Była kawa u nun­cju­sza (zna­ko­mita, aro­ma­tyczna, taka jaką pi­łem wcze­śniej i póź­niej tylko we Wło­szech) i sym­pa­tyczne roz­mowy z ar­cy­bi­sku­pem Jó­ze­fem Mi­cha­li­kiem (za­owo­co­wały one książką, za którą otrzy­ma­łem je­dyną w swoim ży­ciu na­grodę Sto­wa­rzy­sze­nia Wy­daw­ców Ka­to­lic­kich Fe­niksa), który ob­da­ro­wał mnie kie­dyś prze­piękną ikoną. Wciąż stoi na moim biurku.

Czy wi­dzia­łem wów­czas pro­blemy? Tak. Ale wciąż wy­da­wały mi się one ry­sami, a nie po­tęż­nymi na­ru­sze­niami struk­tury fun­da­men­tów. I na­wet gdy pi­sa­łem o tym, że tak jak za­re­agu­jemy na kry­zys lu­stra­cyjny, tak re­ago­wać bę­dziemy na pro­blemy z pe­do­fi­lią, to wciąż mia­łem na­dzieję, że jed­nak bę­dziemy wy­cią­gać wnio­ski z wła­snych błę­dów. To był zresztą bar­dzo cie­kawy czas, bo wtedy za lu­stra­cją i oczysz­cze­niem Ko­ścioła była prawa strona sceny po­li­tycz­nej, jej przed­sta­wi­ciele mó­wili o tym nie­zmier­nie mocno, a strona druga (na­zy­wana wów­czas li­be­ralno-le­wi­cową) miała z tym po­ważny pro­blem. Ar­cy­bi­skup Sta­ni­sław Wiel­gus wy­wiadu na te­mat wła­snej współ­pracy z SB (do któ­rej jego zda­niem nie do­szło) udzie­lił prze­cież „Ga­ze­cie Wy­bor­czej”, którą ską­d­inąd wcze­śniej i póź­niej na różne spo­soby gro­mił i od­są­dzał od czci i wiary. Wielu księży, choć nie za­wsze mo­gło mó­wić o pew­nych rze­czach wprost, opo­wia­dało się wów­czas po stro­nie tych, któ­rzy chcieli oczysz­cze­nia, roz­li­cze­nia z prze­szło­ścią. I to na­wet wów­czas, gdy sprawy do­ty­czyły prze­stępstw sek­su­al­nych. To da­wało na­dzieję, po­zwa­lało ży­wić na­dzieję, że w Ko­ściele jest siła ko­nieczna do oczysz­cze­nia, że wielu jej chce i że tylko przy­pad­kiem ta­kie oczysz­cze­nie się nie do­ko­nuje. Na­dzieję po­kła­dano rów­nież w tym, że naj­waż­niej­sze tek­sty na te­maty lu­stra­cyjne pu­bli­ko­wały me­dia ucho­dzące wów­czas za kon­ser­wa­tywne: „Rzecz­po­spo­lita”, „Dzien­nik Pol­ska-Eu­ropa-Świat”, „Ga­zeta Pol­ska”. To zresztą bu­dziło wiarę, że pra­wica bę­dzie w sta­nie roz­ma­wiać z Ko­ścio­łem na rów­nych pra­wach, że po­trafi wspie­rać go w pro­ce­sie oczysz­cza­nia. Ar­gu­men­tem za ta­kim my­śle­niem było prze­cież, że re­zy­gna­cję w dniu in­gresu ar­cy­bi­skupa Sta­ni­sława Wiel­gusa wy­mógł na Be­ne­dyk­cie XVI pre­zy­dent Lech Ka­czyń­ski.

Nie za­wsze i nie wszystko się uda­wało. Kilka, może kil­ka­na­ście ty­go­dni po wy­mu­szo­nej re­zy­gna­cji ar­cy­bi­skupa Wiel­gusa i po tym, jak udało się – dzięki in­ter­wen­cji „Rzecz­po­spo­li­tej”, w któ­rej wów­czas pra­co­wa­łem – do­pro­wa­dzić do usu­nię­cia kilku pra­cow­ni­ków ku­rii płoc­kiej, któ­rzy do­ko­ny­wali nad­użyć sek­su­al­nych na ma­ło­let­nich, o spo­tka­nie po­pro­sił mnie pe­wien do­mi­ni­ka­nin. Nie zna­łem go wów­czas, ale po­tem stał się czło­wie­kiem bar­dzo mi bli­skim. Mar­cin Mo­giel­ski, bo o nim mowa, opo­wie­dział mi wów­czas pierw­szy raz o spra­wie ks. An­drzeja Dy­mera. Nie­stety, choć ma­te­riał na ten te­mat przy­go­to­wy­wali wów­czas dzien­ni­ka­rze „Rzecz­po­spo­li­tej”, ów­cze­sny na­czelny tej ga­zety Pa­weł Li­sicki uznał, że w mi­nio­nych mie­sią­cach dzien­nik po­świę­cił zbyt wiele miej­sca nad­uży­ciom w Ko­ściele i osta­tecz­nie ma­te­riału nie pu­ścił. Opu­bli­ko­wała go pół roku póź­niej „Ga­zeta Wy­bor­cza”, i choć wy­rzu­ca­łem so­bie (a kilka lat póź­niej wy­rzu­cali mi to inni), że nie udało mi się prze­ko­nać do pu­bli­ka­cji na­czel­nego „Rzecz­po­spo­li­tej”, to gdy tekst już się uka­zał, na ła­mach por­talu Eku­me­nizm.pl, który wów­czas współ­two­rzy­łem, wspie­ra­łem wy­ja­śnie­nie sprawy.

Czy mo­głem zro­bić wię­cej? Z dzi­siej­szej per­spek­tywy za­kła­dam, że pew­nie tak, ale to były inne czasy, a ja by­łem w in­nym miej­scu i za­wo­dowo, i re­li­gij­nie pew­nie też. Osta­tecz­nie – choć o tym także do­wie­dzia­łem się wcze­śniej – nie opu­bli­ko­wa­łem tego, co do­wie­dzia­łem się o de­kre­cie kar­dy­nała Gio­van­niego Bat­ti­sty Re w spra­wie ar­cy­bi­skupa Ju­liu­sza Pa­etza. Dla­czego? Może dla­tego, że wie­dzia­łem, iż mogą to zro­bić inni (co zresztą na­stą­piło), a może dla­tego, że w dniu, gdy bar­dzo po­waż­nie roz­ma­wia­łem z pew­nym du­chow­nym na ten te­mat, w Smo­leń­sku spadł sa­mo­lot. Ta tra­ge­dia wy­wró­ciła świat do góry no­gami po raz ko­lejny.

To był chyba ostatni raz – przy­naj­mniej w pierw­szych dniach po tej tra­ge­dii – gdy można było zo­ba­czyć zjed­no­czoną, także re­li­gij­nie, Pol­skę. Mój przy­ja­ciel, gej i pro­te­stant, za­dzwo­nił – gdy jesz­cze by­łem ze stu­den­tami, za­nim zwol­nił nas z za­jęć rek­tor – że­bym jak naj­szyb­ciej przy­je­chał na Kra­kow­skie Przed­mie­ście, bo on tam już od­ma­wia Ko­ronkę do Mi­ło­sier­dzia Bo­żego. Krzyż na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, który po­tem stał się przed­mio­tem po­li­tycz­nego sporu, usta­wiono spon­ta­nicz­nie i tak samo spon­ta­nicz­nie stu­denci wy­świe­tlali w oknach aka­de­mi­ków krzyże. Ima­gi­na­rium ka­to­lic­kie, sym­bo­lika re­li­gijna wów­czas – chyba tak na­prawdę ostatni raz – jed­no­czyła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki